Ściany będą wołać. Byli pracownicy placówek aborcyjnych opowiadają swoje historie - Abby Johnson, Kristin Detrow - ebook

Ściany będą wołać. Byli pracownicy placówek aborcyjnych opowiadają swoje historie ebook

Abby Johnson, Kristin Detrow

4,5

Opis

Zwolennicy aborcji chętnie mówią o wolności człowieka, nie wspominając jednak o przerażających skutkach, jakie niesie ze sobą każde usunięcie ciąży.

Świadectwo Abby Johnson, byłej dyrektorki placówki aborcyjnej, dotknęło serc tysięcy Polaków. Od wielu lat pomaga ona uwikłanym w aborcyjny proceder wyrwać się z sideł zła.

W tej książce Abby zebrała historie ludzi, którzy przez lata pracowali w ośrodkach aborcyjnych. Czego tam doświadczyli? Co skłoniło ich do odejścia? Jaką walkę musieli stoczyć?

Oto prawda o największej machinie okrucieństwa, jaką stworzył współczesny człowiek. Nie wierzysz? Po prostu przeczytaj.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (11 ocen)
7
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asioleczek

Nie oderwiesz się od lektury

Tu nawet słów brak…
00

Popularność




Originally published in English in the USA under the title:

The Walls Are Talking by Abby Johnson with Kristin Detrow

Copyright © 2016 by Ignatius Press, San Francisco

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation

by Wydawnictwo Esprit 2020

Na okładce: Ilya Akinshin / 123rf,

Madredus / Shutterstock

Redakcja: Magdalena Kolanko

Korekta: Nina Nykiel

ISBN 978-83-66407-40-4

WYDAWNICTWO ESPRIT SP. Z O.O. ul. Przewóz 34/100, 30-716 Kraków 

tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19 e-mail: [email protected]@[email protected] Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Książka ta dedykowana jest kobietom i mężczyznom, którzy opowiedzieli mi o swojej ucieczce z przemysłu aborcyjnego. Wasza odwaga inspiruje mnie każdego dnia. Jesteście wzorem waleczności. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem zaszczycona, że mogłam się stać malutką cząstką waszego życia

PRZEDMOWA

To nie będzie miła lektura. Ale to lektura obowiązkowa, bo opowiada o autentycznych przeżyciach byłych pracowników placówek aborcyjnych, którzy zgodzili się udzielić wywiadów na potrzeby tej książki, a także o niektórych moich doświadczeniach. Chcąc chronić zarówno ich, jak i swoją prywatność, wszystkie historie napisałam w pierwszej osobie, by czytelnik nie mógł odróżnić jednego głosu od drugiego. Gdy będziesz czytać te wstrząsające relacje, proszę, pamiętaj w modlitwie o tych, którzy to wszystko przeżyli. Te odważne osoby porzuciły pracę w przemyśle aborcyjnym i ujawniły swoje historie nie dla sławy czy rozgłosu, ale po to, by zapoczątkować zmianę. Pragną, by ich opowieści zmieniły życie innych na lepsze. Żeby zło z ich przeszłości posłużyło jako ostrzeżenie.

WSTĘP ABBY

GDYBY ŚCIANY MOGŁY MÓWIĆ

„Jest takie pytanie, na które odpowiedzieć może tylko kobieta” – obwieszcza hasło reklamujące film Gdyby ściany mogły mówić, wyprodukowany przez HBO. Na plakacie dumnie prezentuje się fantastyczne trio wytrawnych aktorek i wysoce pożądane „Dwa kciuki w górę!” od Siskela i Eberta1.

Rzecz jasna, miłośnicy kina nie mogliby oczekiwać niczego innego po filmie, w którym występują takie gwiazdy jak Demi Moore, Sissy Spacek i Cher. Ten obraz z 1996 roku zachwycił internautów, czego wyrazem były najwyższe, jak dotąd, oceny wśród filmów telewizyjnych HBO. Produkcja Gdyby ściany mogły mówić wykraczała daleko poza poziom zwyczajnej rozrywki – prowokowała widzów z pokolenia X do zastanowienia się nad budzącą ogromne kontrowersje kwestią aborcji.

Film Gdyby ściany mogły mówić dumnie reklamuje się jako „mocny, intymny obraz ukazujący, jak zmieniały się czasy i jak zmieniała się wolność. Wstrząśnie tobą. Zaskoczy cię. I niezależnie od tego, po której stronie opowiadasz się w tej sprawie, zmusi cię do jej ponownego przemyślenia”.

Chociaż krytycy i fani zdecydowanie zgadzają się co do tego, że film jest naprawdę mocny i dotyka bardzo osobistych kwestii, to obraz, jaki ostatecznie się z niego wyłania, jest niczym innym jak propagandą w najbardziej wyrafinowanej postaci.

Film składa się z trzech nowel, z których każdą dzielą od poprzedniej dwadzieścia dwa lata, a które łączy przestrzeń tego samego domu. Opowiada o losach trzech kobiet postawionych przed problemem nieplanowanej ciąży i poka­zuje, w jaki sposób w każdym z dziesięcioleci dostęp do aborcji był ograniczany lub utrudniany przez regulacje prawne i opinię społeczną.

Claire (Demi Moore) jest pogrążoną w bólu młodą wdową mieszkającą na przedmieściach Chicago w 1952 roku. Będąc pod wpływem alkoholu, zachodzi w ciążę ze swoim szwagrem. Kobieta pragnie uniknąć upokorzenia i oszczędzić kolejnych cierpień rodzinie zmarłego męża, dlatego desperacko szuka możliwości przeprowadzenia nielegalnej aborcji. Spotyka się z bezdusznym osądem i lękliwymi wyrazami wsparcia. W końcu tajemniczy „objazdowy” aborcjonista przeprowadza zabieg na jej kuchennym stole. Kobieta dostaje krwotoku i umiera.

Druga część filmu przedstawia historię Barbary (Sissy Spacek), udręczonej żony policjanta i matki czworga dzieci. Marzenia i nadzieje Barbary w ciągu lat zeszły na boczny tor i w zasadzie pełni ona rolę niewolnicy własnego męża i dzieci. W końcu znajduje czas na to, by skupić się na sobie, i wraca na studia, ale kiedy wydaje się, że wreszcie udaje jej się wejść na ścieżkę samorealizacji, nieplanowana ciąża psuje wszystkie jej plany. Pomimo zachęt ze strony przyjaciółki, która sama kiedyś poddała się aborcji, i pomimo wsparcia spełnionej życiowo córki Barbara okazuje się niewystarczająco silna, by skorzystać z niedawno przyznanego prawa do aborcji. Wybiera rolę rodzinnej męczennicy i decyduje się kontynuować ciążę.

Przeskok do 1996 roku. Dom zamieszkuje teraz Chris­tine (Anne Heche), obiecująca studentka, która odkrywa, że zaszła w ciążę z żonatym profesorem. Decyzję o aborcji podejmuje bez głębszego zastanowienia, jednak podczas pierwszej wizyty w ośrodku aborcyjnym odrzuca ten pomysł. Potem – pomimo próśb swojej głęboko wierzącej najlepszej przyjaciółki i natrętnej postawy protestujących – Christina wraca do placówki, tym razem zdecydowana poddać się zabiegowi. Wszystko przebiega sprawnie aż do momentu, kiedy do gabinetu wbiega zamachowiec z ruchu pro­-life, który strzela do bohaterskiej lekarki przeprowadzającej aborcję (Cher), śmiertelnie ją raniąc.

Młodzi widzowie, którzy nie zostali nauczeni krytycznego myślenia i nie poświęcili dotąd zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad skomplikowaną kwestią aborcji, mają niewielką szansę, by oprzeć się wpływowi budzących ogromną sympatię postaci. Niechciana ciąża wydaje się tu czymś nie do zaakceptowania, a aborcja jest przedstawiona jako jedyne sensowne rozwiązanie.

Widz mimowolnie ma nadzieję, że jakiś odważny lekarz przeprowadzi nielegalny zabieg i uratuje Claire od ryzykownego szukania rozwiązania na własną rękę; po cichu pragnie, by Barbara, która w końcu postanowiła zainwestować w siebie, przerwała ciążę; czuje się zdegustowany postawą pozbawionych taktu, napastliwych szaleńców reprezentujących ruch pro­-life; jest porażony, kiedy jeden z nich brutalnie odbiera życie pełnej poświęcenia aborcjonistce.

Aldous Huxley powiedział: „Celem propagandzisty jest doprowadzenie do tego, by jedna grupa ludzi zapomniała, że ta druga grupa to też ludzie”. W filmie Gdyby ściany mogły mówić na pewno bardzo skutecznie udało się przemilczeć fakt, że w przypadku każdej niechcianej ciąży poza życiem przytłoczonej kobiety na szali jest jeszcze jedno życie – niewinnego człowieka, łatwo marginalizowane i opisywane jedynie w kategoriach ciężaru, dylematu, niedoli, z której nieszczęsną kobietę wyratować może jedynie legalna i bezpieczna aborcja.

W zarządzanej przeze mnie placówce aborcyjnej w Bryan w Teksasie było pomieszczenie, w którym kobiety oczekiwały na zabieg. Pracownicy otrzymali instrukcje, by drzwi prowadzące stamtąd do innych części ośrodka zawsze zamykać na klucz. Irytowało mnie, że za każdym razem, kiedy miałam tamtędy przejść, musiałam się zatrzymywać i przetrząsać swoje kieszenie.

Ale tak naprawdę trapiło mnie to z zupełnie innego powodu. Trzymanie kobiet pod zamknięciem wydawało mi się niewłaściwe. Wyglądało, jakby znalazły się w pułapce. W końcu zapytałam o to swoją przełożoną, która w odpowiedzi wymogła na mnie, żebym obejrzała Gdyby ściany mogły mówić. Młoda i naiwna, dałam się całkowicie nabrać na te kłamstwa i zwieść mistrzowskiej propagandzie filmu. Jeden seans – to wystarczyło, bym dała się przekonać, że zamknięte drzwi to niewielka niedogodność, na którą musimy się zgodzić, jeśli chcemy zapewnić bezpieczeństwo personelowi ośrodków i naszym pacjentkom.

***

Na temat niespójności logicznych i przeinaczeń w scenariuszu filmu Gdyby ściany mogły mówić można by napisać całe tomy. Choć to niezwykle ważne, by konfrontować te kłamstwa z prawdą, nie to jest celem naszej publikacji. Randy Alcorn wykonał znakomitą robotę, odpowiadając na trudne pytania w swojej książce Pro­-Life Answers to Pro­-Choice Arguments2.

Biblia uczy, że świadectwo, jakie dajemy, jest potężnym narzędziem zwalczania zła. W Księdze Apokalipsy czytamy: „A oni zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa” (Ap 12, 11). Dzielenie się własną historią matki, która w przeszłości zdecydowała się na aborcję, i byłej dyrektorki placówki Planned Parent­hood stało się dziełem mojego życia.

26 września 2009 roku niczym się nie różnił od każdego innego dnia mojej pracy w ośrodku aż do momentu, gdy niespodziewanie poproszono mnie, żebym asystowała przy zabiegu przerwania ciąży wykonywanym z pomocą USG. Byłam podekscytowana. Ogłoszono mnie już Pracownikiem Roku 2008 w Planned Parenthood. Miałam ambicje zostać dyrektorem operacyjnym w firmie i byłam na najlepszej drodze, aby osiągnąć swój cel. Nigdy nie widziałam aborcji przeprowadzanej z wykorzystaniem aparatury ultrasonograficznej i cieszyłam się, że będę mieć kolejną okazję, by zdobyć wiedzę i doświadczenie.

To, co zobaczyłam na ekranie, zamiast zapewnić mi przeszkolenie, które przyspieszyłoby mój awans w Planned Parenthood, natychmiast otworzyło moje oczy na potworność aborcji. Nie mogłam już dłużej taić prawdy na temat mojej pracy ani usprawiedliwiać własnych aborcji. Kiedy tam stałam i patrzyłam, trzynastotygodniowe nienarodzone dziecko walczyło o życie i ostatecznie straciło je wewnątrz macicy własnej matki. Na końcu, zmiażdżone, zniknęło w kaniuli – plastikowej rurce połączonej elastycznym wężykiem z maszyną ssącą.

***

Ciąg­le zmagam się z poczuciem winy, wstydem i ogromnym żalem. Żarliwie dzielę się swoją historią i jestem bardzo zdeterminowana, by przekazać ludziom prawdę o aborcji. Chcę, by wiedzieli, jak w rzeczywistości oddziałuje ona na mężczyzn, kobiety i dzieci. Dlatego napisałam tę książkę.

W 1996 roku film Gdyby ściany mogły mówić przekonywał, że aborcja jest czymś koniecznym i że ci, którzy się jej sprzeciwiają, są albo niedouczonymi dziwakami, albo agresywnymi fanatykami religij­nymi. Ściany będą wołać to zbiór historii – moich oraz kobiet, których życie aborcja odmieniła na zawsze. Choć trudno będzie je pojąć – a czasem nawet czytać – ściany ośrodków aborcyjnych w ten sposób przemówią. I będzie to piękne, gdy światło prawdy i przebaczenia rozjaśni te mroczne miejsca.

Żarliwie modlę się o to, by te dzielne kobiety stanęły w prawdzie, podzieliły się swoimi doświadczeniami i dzięki temu doznały uleczenia i odnowy życia. By ich historie ujawniły, czym naprawdę jest aborcja. Modlę się o ocalenie dzieci, o powstrzymanie kobiet przed podejmowaniem tak beznadziejnej decyzji i o to, by mężczyźni okazywali swoim partnerkom wsparcie i zachęcali je do wybierania życia. Tych, którzy nigdy nie mierzyli się z problemem trudnej ciąży ani nie pracowali w przemyśle aborcyjnym, proszę o większe niż zwykle miłosierdzie i współczucie.

Jak powiedział Jezus: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem” (J 8, 7).

1 Gene Siskel i Roger Ebert – krytycy filmowi i dziennikarze, którzy w latach 1975–1999 wspólnie prowadzili kilka uznanych programów telewizyjnych poświęconych nowościom w amerykańskim kinie [przyp. red.].

2 R. Alcorn, Pro­-Life Answers to Pro­-Choice Arguments. Expanded and updated, Sisters 2000.

1

TRZYSTA CZTERDZIEŚCI SIEDEM DOLARÓW

To był zwyczajny dzień pracy w naszym ośrodku aborcyjnym. W soboty zazwyczaj panował największy ruch i tamta sobota nie stanowiła pod tym względem wyjątku. Dwudziestoparoletnia kobieta przyjechała z przyjaciółką na swój zabieg.

Chociaż wcześniej odbyłam z nią konsultację, nie utkwiło mi w pamięci nic szczególnego na jej temat. Jak dziesiątki kobiet przed nią siedziała w moim gabinecie i słuchała moich starannie dobieranych słów, dobrze wyćwiczonych i zatwierdzonych przez Planned Parent­hood. I jak większość kobiet, którym doradzałam, podpisała stos niezbędnych dokumentów, nie próbując ich nawet pobieżnie przejrzeć. Gdyby spróbowała, wątpię, czy byłaby w stanie zrozumieć choć jedno słowo. Potem wróciła do poczekalni i była o jeden krok bliżej zakończenia życia swojego dziesięciotygodniowego dziecka.

Wróciłam do swoich zajęć i – jak w przypadku niezliczonych kobiet, które spotykałam w ośrodku każdego dnia – zapomniałam o niej. Zapomniałam aż do środy, kiedy zadzwoniła do nas z informacją, że trafiła do szpitala. Twierdziła, że „zostawiliśmy kawałek dziecka”. Żeby usunąć pozostałe części płodu, musiała poddać się łyżeczkowaniu, a z powodu poważnej infekcji podano jej dożylnie antybiotyki.

Naturalnie nie uwierzyliśmy jej. Choć zwolennicy aborcji stale powtarzają slogany o swej niezachwianej miłości do kobiet i oddaniu ich sprawom, to w rzeczywistości część pracowników Planned Parenthood na co dzień ignoruje, lekceważy, obwinia i ośmiesza obdarzające ich zaufaniem kobiety – zwłaszcza te, które przyjęły postawę konfrontacyjną, ponieważ były niezadowolone z usług świadczonych przez daną placówkę.

Nie zrozumcie mnie źle. Na początku kariery nie było w nas takiej obojętności. Większość moich współpracowników – tak samo jak mnie – do przemysłu aborcyjnego przyciągnęło autentyczne pragnienie, by pomagać kobietom i rodzinom w kryzysie. Jednakże dzień w dzień pracowaliśmy dla organizacji zarabiającej ogromne pieniądze na uśmiercaniu nienarodzonych dzieci – więc niezależnie od tego, jaką filozofią to sobie tłumaczyliśmy, na naszych delikatnych kiedyś sercach musiały pojawić się zgrubienia – to było nieuniknione. W rezultacie zagubione i bezbronne kobiety szukające w placówce wsparcia spotykały się czasem z bezdusznym profesjonalizmem i obojętnością.

Żeby sprawdzić, czy kobieta mówi prawdę, zdobyliśmy jej dokumentację medyczną, posiłkując się zasadami ustawy HIPAA3 w zakresie kontynuacji leczenia. Pochodzący z pracowni patologicznej raport z zabiegu wskazywał, że w jej macicy rzeczywiście znajdowały się części płodu.

Jako dyrektorka placówki wiedziałam, że oznacza to dla nas ogromny problem. Zawiedliśmy swoją klientkę w co najmniej dwóch ważnych kwestiach. Po pierwsze, lekarz nie przeprowadził pełnej aborcji. Po drugie, techniczka zajmująca się resztkami jaja płodowego (ang. POC – products of conception), która akurat wtedy była moją przełożoną, ewidentnie spartaczyła swoją robotę.

Każdy ośrodek wykonujący aborcje zatrudnia takiego technika. Ma on makabryczny obowiązek ponow­nego złożenia w całość ciała abortowanego dziecka, żeby się upewnić, że żadna jego część nie pozostała w ciele pacjentki. Szybka kontrola dokumentacji klientki, podpisanej przez lekarza i przez moją przełożoną, wykazała, że stwierdzono obecność wszystkich części płodu.

W tej sprawie faktom nie dało się zaprzeczyć. Klientka przyszła do nas po usługę, która – jak podkreślaliśmy w dobrze przećwiczonych wypowiedziach – miała być bezpieczna, skuteczna i niosąca bardzo niewielkie ryzyko jakichkolwiek długotrwałych efektów ubocznych. A jednak kobieta znalazła się w szpitalu. Skręcało mnie na samą myśl o tym.

Wyobrażałam ją sobie w szpitalnym łóżku: dostaje dożylnie antybiotyki, które mają zwalczyć zagrażające życiu zakażenie; przechodzi kolejny bolesny zabieg, by usunąć pozostałości płodu, którym to my mieliśmy się zająć. Zaufała nam. W moim wnętrzu zakiełkowało i rosło coraz większe poczucie winy: Uwierzyłaś w kłamstwo. Ty wcale nie pomagasz. Jak zawsze stłumiłam wątp­liwości i skupiłam się na tym, by ugasić ogień, który palił się pod moimi nogami. Ta kobieta groziła, że pójdzie do mediów.

Telefony z takimi pogróżkami nie były dla naszej placówki niczym niezwykłym. Nawet jeśli skargi były uzasadnione, groźby klientek nie robiły na personelu żadnego wrażenia. Kobiety raczej nie chcą występować przed kamerami lokalnych stacji telewizyjnych i opowiadać o szczegółach swoich aborcji. W tym przypadku jednak dowody zawarte w dokumentacji medycznej spowodowały, że nasza kadra administracyjna wpadła w panikę. W końcu moja przełożona spotkała się z Komisją do spraw Usług Medycznych. Zdecydowano się na sprawdzony plan działania: zapłacić za milczenie.

Kilka dni później nasza była pacjentka opuściła szpital. Nasz ośrodek musiał być jednym z pierwszych miejsc, do których się udała. Komisja do spraw Usług Medycznych zdecydowała, by w ramach rekompensaty wypłacić jej osiemset dziewięćdziesiąt siedem dolarów, ale pod jednym warunkiem: musiała podpisać umowę o zachowaniu poufności, stwierdzającą, że ani teraz, ani nigdy w przyszłości nie upubliczni informacji o komplikacjach pozabiegowych. Tak zrobiła, ponownie nie zaprzątając sobie głowy przejrzeniem dokumentu.

Za usunięcie dziecka zapłaciła pięćset pięćdziesiąt dolarów. Tych pieniędzy jej nie zwrócono.

Nawet wtedy, w pełni oddana idei praw reprodukcyjnych, chciałam tą kobietą potrząsnąć. Miałam ochotę zabrać jej pióro i nie pozwolić na rezygnację z własnych praw, na przyjęcie tej obraźliwej i śmiesznie niskiej kwoty za to, co przez nas wycierpiała.

Nie zrobiłam tego, bo całym sercem byłam oddana branży, która swój sukces opiera na założeniu, że życie ma niską cenę. Jest warte dokładnie trzysta czterdzieści siedem dolarów.

3 HIPAA (The Health Insurance Portability and Accountability Act) – obowiązująca od 1996 r. w USA ustawa federalna, znana jako Ustawa o przenośności i odpowiedzialności w ubezpieczeniach społecznych [przyp. tłum].

2

ABORCJA FARMAKOLOGICZNA

Francuski geniusz, wynalazca i katolicki filozof Blaise Pascal powiedział kiedyś: „Zło jest łatwe, jest go nieskończona mnogość”4.

Jako dwudziestoparolatka wciąż daleka byłam od przekonania, że aborcja jest złem. Najbardziej interesowało mnie to, co szybkie i wygodne. Po raz drugi stanęłam przed problemem nieplanowanej i całkiem niepożądanej ciąży.

Byłam w ósmym tygodniu, a ojcem dziecka był mój mąż, z którym się właśnie rozwodziłam. Wspólnie spędzone lata i to, w jaki sposób pełnił obowiązki ojca (a w zasadzie nie pełnił ich wcale) wobec dzieci ze swojego poprzedniego związku, przekonały mnie, że po prostu nie mogę, że nie chcę nosić dziecka tego mężczyzny.

Ponieważ pracowałam wtedy w ośrodku jako wolontariuszka, byłam zdecydowaną zwolenniczką aborcji i otaczałam się ludźmi o podobnych poglądach, decyzja o przerwaniu ciąży nie przysporzyła mi żadnych rozterek. Więcej czasu poświęciłam na rozważenie dostępnych opcji.

Kilka lat wcześniej przeszłam aborcję chirurgiczną. Nie doszło do żadnych komplikacji. Wiele jednak słyszałam o aborcji farmakologicznej i zainteresowałam się nią. Było w tej metodzie coś holistycznego, nieinwazyjnego. Coś, co dawało poczucie prywatności. Bez wzierników, bez strzemion. A najlepsze było to, że całe przedsięwzięcie mogło się odbyć w zaciszu mojego domu, według mojego planu, bez wystawiania na szwank mojego poczucia godności.

Jeśli nie świadczyło to o postępach ruchu feministycznego, to nie wiem, co innego mogłoby o tym zaświadczyć. Szybko i bez problemu wypełniłam jakieś papiery, wykonano mi podstawowe badania i USG, po czym zaprowadzono mnie do pokoju, gdzie miałam poczekać na obowiązkową rozmowę poprzedzającą aborcję. Do ośrodka przyjechałam z przyjaciółką, ale osoby towarzyszące nigdy nie były wpuszczane dalej niż do poczekalni. Na swoją rozmowę musiałam więc czekać sama. Moja „porada przedaborcyjna” wryła mi się w pamięć na trwałe i z takimi szczegółami jak głowy prezydentów w Mount Rushmore5.

– Przez jakiś czas będziesz obficie krwawić i odczuwać skurcze jak podczas menstruacji – poinformowała mnie pracownica placówki. – Nie potrwa to długo. Po kilku dniach wszystko powinno wrócić do normy.

Pamiętam, jak odpowiedziałam:

– Brzmi w porządku.

Bo tak brzmiało. Kilka pigułek, obfity okres i po kilku dniach będę jak nowa. Jeśli istniało jakieś ryzyko związane z zażyciem tych cudownych tabletek albo mogły wystąpić jakieś działania niepożądane, to nic mi o tym nie wspomniała. Młoda, naiwna, świeżo zwerbowana zwolenniczka aborcji – nie miałam cienia wątpliwości, że pracownikom ośrodka zależy na moim dobru. Jeśli powinnam wiedzieć coś istotnego na temat środków, które miałam przyjąć, ci ludzie zrobiliby wszystko, żeby mi to przekazać. W końcu po to byliśmy – żeby służyć kobietom w kryzysie.

Pewna swego, zapłaciłam czterysta dolarów gotówką i zabrałam do domu tabletkę mifepristonu (Mifeprex) oraz brązową torebkę z pozostałymi pigułkami. Zgodnie z obietnicą po pierwszej tabletce nie pojawiły się żadne efekty uboczne; w zasadzie czułam się świetnie.

Następnego dnia zachowywałam się jak posłuszny pacjent, skrupulatnie przestrzegając zaleceń. Po lekkim lanczu zażyłam środek z brązowej torebki: cztery pigułki zawierające substancję o nazwie misoprostol. Zostałam poinformowana, że godzinę po zażyciu tabletki pojawią się krwawienie i skurcze, ale na tyle słabe, że jeden czy dwa ibuprofeny bez problemu poradzą sobie z bólem.

Umościłam się wygodnie w łóżku i włączyłam telewizor, gotowa znieść ten niewielki dyskomfort fizyczny po żołniersku. Przerzucałam kanały, próbując ignorować emocjonalne konsekwencje tego, co miałam zrobić – a właściwie już zrobiłam, połykając te tabletki. Po dziesięciu minutach nie potrzebowałam już telewizora ani pilota, by mieć jakieś zajęcie.

Nagle zaskoczył mnie ból brzucha, jakiego nie odczuwałam nigdy wcześniej ani później. Potem przyszło krwawienie – dosłownie morze krwi. Jakoś udało mi się dotrzeć do łazienki; niewiarygodny ból narastał z każdym krokiem. Byłam przerażona. Potok krwi nie ustawał. Najgrubsze podpaski nie były w stanie go wchłonąć.

Mogłam tylko siedzieć na toalecie, przekonana, że właśnie się wykrwawiam. Intensywny ból przeszywał mój brzuch, potem na chwilę łagodniał, ale krwawienie było nieprzerwane. Moje cierpienie wzmogło się jeszcze, kiedy nadeszły mdłości. Siedziałam na toalecie, obficie krwawiąc, a jednocześnie wymiotowałam do kosza na śmieci. Pomiędzy chlustami wymiocin szlochałam. Pot dosłownie się ze mnie lał. Ten rodzaj pocenia się, fachowo nazywany diaforezą, nie ma nic wspólnego z gorączką. Jest skutkiem potwornego bólu.

Po kilku godzinach spędzonych na toalecie obudziła się we mnie iskierka nadziei, że może jednak przeżyję. Byłam słaba, spocona, umazana krwią i desperacko pragnęłam wziąć kąpiel. Cały czas czekałam na chwilę wytchnienia od skurczy i liczyłam na to, że ciepła woda przyniesie mi ulgę. A przynajmniej zmyje smród kilku ostatnich godzin. Włosy miałam posklejane potem i wymiocinami. Nogi pokryte mieszaniną potu i wymiocin oraz krwi.

Niepewnie spróbowałam stanąć na nogach i na szczęście nie odmówiły one posłuszeństwa. Wykończona, wpełzłam do wanny. Skurcze w dalszym ciągu przychodziły falami, ale ciepła woda wydawała się trochę uśmierzać ból. Z uczuciem wdzięczności zamknęłam oczy i oparłam głowę na skraju wanny. Proszę, Boże – modliłam się w myślach. – Proszę, niech to się już skończy. Słaba i zmęczona odpłynęłam na chwilę w stan błogiej półświadomości.

Nowa fala skurczy zmusiła mnie do powrotu do rzeczywistości. Otworzyłam szeroko oczy i przeraziłam się tym, co zobaczyłam. Zamarłam na kilka sekund, nie docierało do mnie to, co widziałam. Woda w wannie zmieniła się w krew. Leżałam na miejscu zbrodni. W nozdrza uderzył mnie metaliczny zapach, który wywołał nową falę mdłości.

Wiedziałam, co powinnam zrobić. Musiałam wyjść z wanny. Musiałam zmyć z siebie krew. Ten straszliwy widok był dla mojego umęczonego ciała niczym zastrzyk adrenaliny. Wstałam. Wstrząsnęły mną dreszcze i ten nagły przypływ sił zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił. Zasłabłam. Znów oblał mnie zimny pot. Łkając, uczepiłam się prysznica, by jakoś utrzymać się w pozycji pionowej. Tak bardzo przerażała mnie myśl, że znów miałabym się zanurzyć w krwi znajdującej się u moich stóp.

W tym momencie poczułam, że wewnątrz mnie coś się uwalnia, i usłyszałam, jak z pluskiem wpada do wody odpływającej z wanny. Oparłam się i schyliłam, żeby sprawdzić, co się ze mnie wydobyło. Zobaczyłam skrzep krwi wielkości cytryny. Przyglądałam się mu z niedowierzaniem. Czy to było moje dziecko?

Nie chciałam na nie patrzeć. Pragnęłam jedynie, żeby zniknęło. Nie było szans, żeby skrzep tej wielkości spłynął po prostu przez odpływ. Używając obu dłoni, chwyciłam go i przeniosłam do toalety. Wanna tymczasem prawie się opróżniła. Przez kilka minut stałam pod strumieniem wody. Skurcze wydawały się już słabsze.

Ledwo przez głowę przeszła mi myśl, że ten koszmar nareszcie się skończył, nastąpił kolejny straszliwy atak bólu brzucha. Zgięłam się wpół, szarpnęłam za zasłonę prysznica, niezdarnie próbując spod niego wyjść, i usiadłam na toalecie. Wydaliłam kolejny skrzep wielkości cytryny. A potem następny. I następny.