Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Pierwsza biografia pamiętnego Harnasia z kultowego serialu Jerzego Passendorfera.
Burzliwe losy aktora: od spektakularnej kariery na przełomie lat 60. i 70., po czasy długiego zapomnienia, emigracji na Antypody, a potem powrotu na ekrany. Trudna historia miłości do ukochanej kobiety, przygody z teatrem pod koniec życia. Daniel Olbrychski: „To wzruszające, że powstała książka o Marku. On na nią zwyczajnie zasługuje. Kolejne pokolenia oglądają przecież Pana Wołodyjowskiego i Janosika. I zastanawiają się: kim był ten Perepeczko?”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 514
Ciepłe kwietniowe popołudnie. Stoję przy tablicy informacyjnej na Starych Powązkach. Szukam mogiły Janosika. „Kwatera 141? Musi pan iść wzdłuż muru cmentarnego, a tutaj skręcić”. Starsza pani dokarmiająca wiewiórki wydaje się dobrze zorientowana. „Perepeczko? No pewnie, że pamiętam, Janosik” – dodaje nieco zamyślona. Szybko traci jednak zainteresowanie rozmową, bo podbiega kolejna wiewiórka. (Swoją drogą, skąd tutaj tyle wiewiórek?). Pani wyciąga orzechy laskowe z plastikowego woreczka, a ja znikam w gąszczu cmentarnych alejek.
Marek Perepeczko, 1942–2005. Fot. Piotr Dłubak/Teatr im. Adama Mickiewicza w Częstochowie
Jak rozpocząć książkę o Marku Perepeczce, który w najlepszych dla siebie czasach ubarwiał nam trochę szarość i beznadziejność PRL-u? Obok Jana Englerta, Magdaleny Zawadzkiej, Daniela Olbrychskiego, którzy także pojawią się w tej historii, należał do najbardziej rozpoznawalnych postaci w ówczesnej popkulturze, choć wtedy rzadko używano podobnej frazy.
Jak zauważył Maciej Fic w zbiorowej pracy Polska Ludowa w edukacji historycznej, lata 60. i 70. kojarzą się nam (nostalgicznie) z różnymi rzeczami i postaciami. Z dużym i małym fiatem, gramofonem Bambino, motorowerem Komar, składakiem Wigry, ale także wszechobecnymi meblościankami, Pewexem oraz coca-colą. Pojawiły się pierwsze ikony kina, gdzie obok Zbigniewa Cybulskiego, Kaliny Jędrusik, Stanisława Mikulskiego czy „pancerniaków” znalazł miejsce także Marek Perepeczko. A dalej Niemen, Czerwone Gitary oraz gwiazdy sportu, jak Szurkowski, Szozda i Szewińska.
Marek Perepeczko stał się marką tamtych czasów. W nawiązaniu do tego, o czym wspominał Maciej Fic – Marek Perepeczko był, niczym coca-cola, synonimem tęsknoty za lepszym, barwniejszym życiem. „Marek Perepeczko – to jest to!” – tak można sparafrazować hasło reklamowe, które w związku z polską premierą kultowego napoju wymyśliła Agnieszka Osiecka.
„No dobrze, ale dlaczego właściwie zainteresował się pan tą postacią?” – pytali kilkakrotnie moi rozmówcy, nie kryjąc jednocześnie zadowolenia z tego, że ktoś napisze o Janosiku. „To piękne i wzruszające, że powstaje książka o Marku” – powiedział Daniel Olbrychski, autentycznie poruszony w czasie naszego spotkania, bo odżyły w nim wspomnienia dawnej przyjaźni. Podobnie, choć może bez takiego poruszenia, reagowało wiele osób.
Hmm, najbardziej uczciwa odpowiedź na to pytanie brzmi: zdecydowała o tym Opatrzność. Bo choć dużo myślałem o tej książce, o pokręconych losach Marka Perepeczki, jakoś się nie zbierałem do pisania. Ostateczny impuls dały może obejrzenie po raz kolejny Janosika, rozmowa z przyjacielem, znanym dziennikarzem, a może wysłuchanie kilku zdań Witolda Gadowskiego, publicysty i pisarza, który w audycji o powstaniu Janosika powiedział o moim bohaterze, że nadawał każdej postaci szlachetność. Nic dodać, nic ująć – zgadzam się z tą opinią w stu procentach.
Ale dlaczego Opatrzność? Bo jakaś nieznana siła prowadziła mnie do pisania, nie dawała spokoju. A jak już zacząłem, to spotykałem się z dużą życzliwością, otwierały się kolejne drzwi. „To Marek pana prowadzi” – powiedziała z przekonaniem reporterka Iza Michalewicz, autorka ostatniego, poruszającego wywiadu z Perepeczką, udzielonego dziesięć dni przed jego nagłym odejściem.
W czasie moich Perepeczkowych peregrynacji jednak także mnie straszono. Zupełnie dosłownie.
– Jeśli pan będzie za bardzo wnikał w tajemnice Marka, proszę się nie zdziwić, że pewnego razu przyśni się panu w trumnie, na cmentarzu. Miewałam już takie przypadki, kiedy ktoś za bardzo wnikał w rodzinne sekrety. Są sprawy, które nigdy nie powinny zostać ujawnione – powiedziała mi pewna terapeutka zajmująca się relacjami rodzinnymi w ramach tak zwanych ustawień systemowych Hellingera.
Jak stwierdziła aktorka znająca Marka, nosił on w sobie jakiś mrok, niezamkniętą historię. Mogę się jedynie domyślać źródeł tego mroku, ale tutaj już wchodzimy na pogranicze świata fantazji, ducha, psychiki człowieka. Reporterowi, który chce opisać jakąś realną historię, trudno bawić się w psychoterapeutę, to nie jego domena. Mocno mnie przestraszyła wspomniana terapeutka, co nie znaczy, że nie próbowałem znaleźć w Marku jakiejś rysy, która nadawałaby mojemu bohaterowi cech zwykłego człowieka: z przywarami i przyzwyczajeniami. Żeby w pamięci czytelników nie została tylko sylwetka kogoś wyłącznie dobrego i wrażliwego, bo takie jednostronne obrazy są nie tylko niewiarygodne, ale przede wszystkim nudne.
A skoro już o obrazach mowa. Emerytowany biskup Antoni Długosz, przyjaciel Marka w częstochowskim okresie jego życia, na koniec naszej rozmowy podarował mi oprawioną grafikę van Dycka Kalwaria. Z odręczną dedykacją Marka Perepeczki. Inny przyjaciel, Marek Roszkiewicz, kiedyś wybitny zapaśnik, przekazał zdjęcie, na którym jako nastolatkowie idą ulicą Mokotowa. Wylało się na mnie morze życzliwości z różnych stron, także z Australii, od ojca Wiesława Słowika i jego znajomych, gdzie Perepeczko przez jakiś czas pomieszkiwał i co tu dużo mówić – częściej wegetował, niż cieszył się życiem.
I jak tu nie wierzyć w działanie Opatrzności? Cokolwiek o niej myślimy. W każdym razie osobiście doświadczyłem działania jakiejś nieznanej siły. Wierzę, że to Marek czuwał nad powstaniem tej książki. Dziękuję ci, Marku.
„Bo to jest, proszę pani, zwykły obrzydliwy kabotynizm, mówienie, że aktorstwo jest czymś wielkim”. Marek Perepeczko w rozmowie z Izą Michalewicz nie ukrywał rozgoryczenia. Fot. PAP/Tomasz Gzell
„Miałam przed sobą legendę filmu, choć oglądanie tej legendy na żywo napawało mnie smutkiem”.
Iza Michalewicz
Niedzielny wieczór, 6 listopada 2005 roku, Centrum Sztuki „Impart” we Wrocławiu. Sala widowiskowa pęka w szwach. Normalnie wchodzi do niej sześćset osób, ale tym razem trzeba dostawiać krzesła. Jednak dla organizatorów nie jest to żadne zaskoczenie. Ludzie lubią się pośmiać, rozluźnić na chwilę, a niewątpliwie gwarantuje to sztuka Marka Rębacza Płeć przeciwna, grana z powodzeniem od kilku miesięcy, jak Polska długa i szeroka. Jak opowiadał o komedii sam autor, na leśnej polanie spotyka się dwoje ludzi po przejściach. Kobieta i mężczyzna szukają cudownego źródełka. Ona reprezentuje coraz silniejszą płeć piękną, on coraz słabszy ród męski. To nie jedyny aspekt tej sztuki z zaskakującą puentą. Jest jeszcze wątek kryminalny.
Komedia Rębacza to tak zwana dwuosobówka, na scenie występują Zofia Merle i Marek Perepeczko. Co tu dużo ukrywać: to ostatnie nazwisko przyciąga publiczność, nie tylko teraz, we Wrocławiu. Widać to już na początku przedstawienia, bo gdy Perepeczko pojawia się na scenie, rozlegają się gromkie brawa. Iza Michalewicz, wtedy młoda dziennikarka „na dorobku”, dziś utytułowana reporterka z licznymi nagrodami, czeka cierpliwie po spektaklu na możliwość przeprowadzenia choć krótkiego wywiadu1.
„Stałam z boku i obserwowałam, jak ludzie kochają Janosika – napisze później we wstępie do rozmowy.
Niech mi się pan podpisze tu, i – o – jeszcze tu – prosił jeden z widzów. Po czym w grubym kajecie przewracał kartkę za kartką. Na każdej jakieś zdjęcie Perepeczki: a tu Janosik, a tu aktor z żoną, jeszcze gdzieś indziej w policyjnym mundurze jako komendant Władysław w popularnym sitcomie 13 posterunek.
– Panie! – żartował Perepeczko. – Więcej pan tego nie miałeś?!
– Czemu tak rzadko pan do nas przyjeżdża? Zapraszamy częściej! Uwielbiamy pana! – mówili ludzie i rzeka płynęła po autografy”2.
W końcu tłum się rozchodzi, a Perepeczko szykuje się do wyjścia. Choć zmęczony, jak zwykle jest szarmancki: całuje dziennikarkę w rękę na powitanie.
„Jeszcze wywiad? – westchnął. – A o czym ja będę z panią gadał!… Ale ma pani takie smutne oczy, niech pani zaczeka, tylko zabiorę swoje manele”3.
Dalsza rozmowa przenosi się do restauracji. Nie ma jeszcze dwudziestej pierwszej, kiedy rozpoczynają.
„Co pani mi się tak przygląda? I właściwie to czy nie będzie pani przeszkadzało, jak będę jadł?
Nie. A panu, jeśli zamówię drinka?
Nie, skąd! Co pani taka przygnębiona?
Trzy dni temu pochowałam brata. Popełnił samobójstwo. Też aktor.
Chyba pani żartuje!
Nie. Nazywał się Mikołaj Michalewicz, miał 27 lat, w tym roku skończył szkołę teatralną. Grał w tutejszym Teatrze Ad Spectatores. Piękny chłopak i bardzo zdolny. Nie mogę się z tym pogodzić.
Ale jaki powód?!
Samotność…
A co: dziewczyna go rzuciła czy jak? To było na tle zawodu miłosnego, myśli pani?
Coś w tym było, ale ciężko mi to dzisiaj roztrząsać. Wiele spraw się na to nałożyło… Najbardziej boli mnie serce, że nikt z nas, a miał wielu przyjaciół, nie zdołał go uratować.
Wie pani, ja czasami sobie myślę, że to wielkie szczęście, że nikt po mnie nie będzie płakał… Ale niech pani pyta, może być o dupie Maryni. Będę panią trochę rozśmieszał”4.
Iza Michalewicz, reporterka, październik 2024 roku, blisko 19 lat po tamtej rozmowie.
– Mój rozmówca sprawiał wrażenie zrezygnowanego, pogodzonego ze swoim losem, ze sobą. Okoliczności tej rozmowy były szczególne ze względu na moją osobistą tragedię, o której wspomniałam potem w tekście. Nie czułam się na siłach, aby rozmawiać z artystą, ale wygrała reporterska natura. Spektakl mało mnie interesował, zresztą szczerze mówiąc, był taki sobie. Intrygował mnie Perepeczko jako człowiek i aktor. To właściwie nie był klasyczny wywiad, ale rozmowa dwojga ludzi: dziennikarki w stanie szoku po nagłej śmierci brata oraz popularnego aktora u schyłku aktorstwa. Przyszłam na spotkanie z Janosikiem, a zobaczyłam otyłego człowieka z wielką nadwagą, źle wyglądającego, który nie przypominał w żaden sposób znakomicie wysportowanego kulturysty, którym był lata wcześniej. Siedział przede mną facet o tłustych włosach, do tego bardzo się pocił. I to było niestety czuć. Zamówił potężnego kotleta schabowego z furą ziemniaków i surówką. Jak zobaczyłem, ile ma na talerzu, myślałam, że spadnę z krzesła.
„Jest pan tak popularny, że nawet nie wiem, o co pana spytać… A jakich pytań pan najbardziej nie lubi?
Co słychać?…
I co pan wtedy odpowiada?
To zależy od nastroju… Rozmowa jest w ogóle konglomeratem nastrojów. To nie ja odpowiadam, tylko pani zadaje pytania i od pani wszystko zależy, nie ode mnie…
A w jakim nastroju jest pan dzisiaj?
Jestem bardzo zmęczony, ale zadowolony, bo było ogromnie miło. Była ciepła, serdeczna publiczność, która te nasze głupoty przyjęła z wyrozumiałością i życzliwością, więc można powiedzieć, że jestem w dobrym humorze. Tylko piekielnie zmęczony.
Ludzie pytali, dlaczego tak rzadko pan przyjeżdża do Wrocławia. Dawno pan był u nas?
Cztery lata temu. Żona tu pierwszą książkę podpisywała…
Towarzyszył pan żonie jako ten popularny mąż?
Ona czasami mi każe towarzyszyć.
Dlaczego?
Bo uważa, że to dobrze. Ona pisze takie opowiadanka, bardzo prościutkie… Nie jest pretensjonalną osobą, może wygląda jak prosta osoba, ale… Napisała taką książkę Babie lato, czyli bądź szczęśliwa całe życie, która w sposób naiwny podaje receptę kobietom, żeby być szczęśliwą, żeby się nie przejmować. 135 tysięcy egzemplarzy zostało sprzedanych, tylko tyle pani powiem.
Zabrała pana na tę promocję, bo jest pan częścią jej szczęścia?
Ależ skąd! Opisywała różnych aktorów, każdy coś opowiadał, podawał przepis kulinarny… Ja tam tylko sobie siedziałem z boku.
Pana miłość była jak w filmie: od pierwszego wejrzenia zakochał się pan w dziewczynie, składając papiery do szkoły teatralnej…
Tak…
Nie wkurza pana, kiedy po raz kolejny ktoś pyta pana o to samo?
Wkurza… Ale nic na to nie poradzę. Tak było i już.
A właściwie dlaczego pan uciekł do tej Australii?
Ja nie uciekłem! Żona tam siedziała, bo ma tam pół domu i biznes fotograficzny. To jest osoba pracująca.
I uznał pan, że u szczytu sławy warto wyjechać z kraju?
A jaka tam sława! Co pani o jakiejś sławie!
Ale przecież nie mógł się pan od kobiet opędzić i wszystkie po Janosiku płakały!
Jak będzie pani jak z głupim rozmawiała, to zaraz pani zobaczy, co ja pani zrobię! Sławny to był Tadeusz Kościuszko. Kozakiewicz Władek był sławny, Władek Komar, a nie ja! Byłem popularny, a to zupełnie co innego.
Znudziła się panu ta popularność?
Nie, dlaczego miała się znudzić? Ja nie przywiązuję do tego wagi: jest, to jest, nie ma, to nie ma. Z kraju wyjechałem na chwilę i zostałem parę lat. Jakoś zleciało. […]
A z czego pan żył?
Z niczego. Dorywczo pracowałem, nie były to kryminogenne zajęcia, ale nie będę o tym mówił. Tam niewiele trzeba, żeby przeżyć. Nie znałem języka Szekspira do tego stopnia, żeby się zapisać do Actors Studio, choć niektórzy Polacy to robią, a aktorami są od siedmiu boleści. Nawet takich spotkałem, co to mają dyplomy. Zgroza.
W sumie był pan w Australii cztery lata. Nie brakowało panu Polski?
Tak…
A czego najbardziej?
Jesieni. Tutaj jesień ładniejsza. Australia to fajny kraj, ale dla młodych ludzi.
W sumie jednak nie pojawiał się pan w zawodzie przez niemal 15 lat. Nie miał pan uczucia niedosytu? Nie gnało pana, żeby grać?
Nie”5.
Iza Michalewicz:
– Miałam przed sobą legendę filmu, choć oglądanie tej legendy na żywo napawało mnie smutkiem. Ale jednocześnie w tym wielkim ciele zobaczyłam niesłychanie ciepłego i wrażliwego człowieka. On się mocno przejął moją sytuacją. Byłam wtedy bez stałej pracy, samotna, z pięcioletnim synkiem, a do tego zginął mi brat. Czułam się po prostu nieszczęśliwa. W czasie rozmowy całą uwagę przerzucał na mnie, na moje emocje, na to, co czuję i jak się czuję. Bardzo chciał mi pomóc: wiele mnie kosztowało, aby powrócić na tory zwykłego wywiadu. Chętniej interesował się moim zbolałym sercem niż opowieścią o sobie. Przechodziłam wtedy mroczny czas, a spotkanie z nim okazało się promieniem światła. Z nagranej rozmowy tylko część znalazła się potem w opracowanym materiale. Musiałam skrupulatnie odcedzić wszystko to, co powiedział na potrzeby wywiadu, od tego, co powiedział prywatnie – mnie jako Izie. Marek widział moje wzruszenie, łzy, podawał mi nawet serwetki, żebym sobie nos wytarła. To była bardziej godzina (a raczej dwie godziny) zwierzeń niż dziennikarski wywiad.
Z Tadeuszem Łomnickim w dramacie wojennym Potem nastąpi cisza w reżyserii Janusza Morgensterna (1965). Zdaniem Perepeczki Łomnicki był niedoścignionym wzorem aktorstwa. Fot. INPLUS/East News
„Pan nie lubi chyba swojego zawodu?
Lubię, ale nie mam tej głupiej ciągoty, że ja muszę grać! Że muszę zachwycić. To jest pierdolenie o Szopenie, proszę pani. To jest fałszywe, zakłamane, to jest megalomania, to jest egzaltacja i to jest be.
A jak pan traktuje swój zawód?
Jak mam wyjść na scenę i mam premierę, to się denerwuję. Bo jestem ciekaw, jak publiczność to odbierze. I to jest najważniejsze. A wszystkie opowieści, teoretyzowania, filozofowanie… sranie w banię.
Bo tak mi się wydaje, że zamiast w zawodzie to jest pan obok zawodu. Je pan ze spokojem schabowego, zamiast wzdychać, że teatr, że film, że granie to sens pańskiego życia… Ale wie pan, mój brat był bardzo podobny. Poza teatrem dostrzegał jeszcze prawdziwe życie.
Mądry chłopak. Bo wie pani, trzeba wyjść na scenę, swoje odegrać i posłuchać, jak oni reagują. To jest największy kłopot – ta publiczność. Ja nie mam i nigdy nie miałem żadnych przemyśleń na temat aktorstwa. Jak mam, to na temat własnej żony.
A jakie to przemyślenia?
Dobre, w porządku.
Nie jest pan łatwym rozmówcą. Ludzie spodziewają się, że człowiek, który stał się ikoną polskiego kina, będzie im sprzedawał chociaż piękne słowa…
O nie! Ja myślę o wielu sprawach, nie tylko o zawodzie. Bo to jest, proszę pani, zwykły obrzydliwy kabotynizm, mówienie, że aktorstwo jest czymś wielkim. Tego nikt nie wytrzyma, zwłaszcza w XXI wieku… Co ja będę opowiadał, jak ja się uczę tekstu na pamięć? Co myślę o postaci, którą gram? Czy ja to przeżywam w nocy, czy po południu, czy jak jadę taksówką, czy tramwajem?! Przecież to głupoty są! [Do kelnera:] Serce, a jeszcze jedną taką herbatkę jakby… w dużym kubku. Niech mi pan tu nie daje do filiżanki, bo ja za duży jestem. [Do mnie:] No jak tam, lepiej się pani czuje? Pani powie, że lepiej, to się stary ucieszy.
Lepiej, jak ktoś jest taki zadziorny jak pan, to mi adrenalina skacze.
No widzi pani! To jedźmy z tym koksem.
Słyszałam, że pana ukochanym aktorem był Tadeusz Łomnicki?
Tak… Ale co to znaczy ukochanym? To był fenomen teatralny, jakiego już nie ma.
A jak się gra z ideałem? Bo przecież spotkaliście się panowie na planie filmowym…
Tak, ale myśmy się spotkali krótko w filmie, potem krótko w teatrze – grałem epizod w Makbecie, więc niewiele mogę powiedzieć. Opowiem coś jako ciekawostkę. Jak wiadomo, Łomnicki to była postać kontrowersyjna politycznie. I on był w Melbourne, a Polonia bojkotowała go, bo Polonia tam jest bardziej prawicowa niż sama prawica. Ale jak przyszli na spotkanie z nim, szybko zmienili zdanie. Potem kolega mnie pytał: «Słuchaj, stary, jak to jest możliwe, żeby facet przez dwie godziny stał na scenie, recytował jakieś głupie fragmenty z Trylogii i my nie mogliśmy od niego oderwać oczu? Jak on to robi?». Ja mu na to, że tego się nie da wytłumaczyć, bo to są rzeczy, które wymykają się normalnej analizie. To kiedyś określano jako talent czy dar Boży. A przecież Łomnicki to była pokraka! Przechylony na prawo facet wychodził na scenę i wszyscy patrzyli w osłupieniu.
Zazdrościł mu pan talentu? Pan – taki wówczas piękny, przystojny, wspaniale zbudowany, ale jakby nie było – aktor jednej roli.
Nie. Ja go podziwiałem, nie zazdrościłem.
Nigdy pan nie chciał, żeby tak za panem wodzono oczami?
Wodzą za mną. Policja wodzi za mną oczami, jak jadę samochodem. A jak zatrzymują, to machają ręką. Sympatyczni są, wyrozumiali, ale mandat dwa razy zapłaciłem, bo byłem nagrany na kamerę. Nie ma lekko. (śmiech)”6
Iza Michalewicz:
– Długo za mną potem chodził ten wywiad, cała rozmowa zresztą. Myślałam dużo o moim rozmówcy. Gdyby Marek Perepeczko urodził się na Zachodzie, z pewnością zrobiłby wielką karierę, taką jak Arnold Schwarzenegger. Obaj wyszli przecież z tego samego punktu: trenowali kulturystykę, byli świetnie zbudowani. Perepeczko był przy tym pięknym mężczyzną, w odróżnieniu od nieco kanciastej sylwetki i strasznej twarzy Schwarzeneggera. Uderzyła mnie autentyczna skromność Perepeczki. Choć stał się niewątpliwie ikoną polskiego kina, nie uważał, żeby aktorstwo było jakimś wielkim zawodem; traktował je raczej jak rzemiosło, którego się używa tak, jak rzeźbiarz używa dłuta. Spotkałam bardzo wielu artystów z ogromnym ego, takim, co to mogłoby wybić dziurę w piekle. Tymczasem Marek Perepeczko był bardzo wycofany – w trakcie rozmowy, ale mam wrażenie, że niemal zawsze. I kompletnie nieświadomy swojego talentu, niewierzący w swój talent. I niewykorzystujący tej ogromnej popularności, która na niego spadła w latach 70., ale i później.
„Dziś nie ma już zbiorowej histerii na pana widok, ale wciąż tłumy widzów przychodzą do pana po autograf. Właściwie to nie musi pan już nic robić, żeby pana kochano…
O, wcale się nie zgadzam! Chociaż prawdą jest, że kiedyś ta histeria była o wiele większa. W PRL-u była taka moda na wieczory z interesującym człowiekiem. Przyprowadzali wtedy takiego aktora, sadzali go na krześle i on tak pierdolił, że aż rozkosz. Część z tego oczywiście co dowcipniejsi koledzy do kabaretu potem przenieśli. I ja to wszystko, wie pani, przeżyłem… Ale to było wyrachowane, bo dawali pieniądze. A pensje teatralne nie były rozpieszczające. Pamiętam – moja pierwsza pensja wynosiła w 1966 roku 1250 złotych, a wynajęcie mieszkania kosztowało nas z żoną 1900.
To co jedliście?
Na szczęście mieliśmy rodziców, którzy nas dokarmiali. Bo my jesteśmy z tego pokolenia, które jeszcze miało przedwojennych rodziców, w związku z tym było łatwiej. Gdyby nie to, to Polska Ludowa nie miałaby zbyt wielu artystów.
A co to znaczy «przedwojenni rodzice»?
Dziś już jest takich niewielu. Wtedy była inna więź rodzinna. Rodziny się podtrzymywały wzajemnie i kiedyś więzi były silniejsze, a teraz się mocno poluźniły. Życie zrobiło się bardziej brutalne, trudno o pracę, a będzie jeszcze trudniej. Czekają nas niewesołe czasy. Nie jestem pod tym względem optymistą. Ale nie mówmy o rzeczach smutnych…
Czyli udawało się wam przeżyć dzięki rodzicom?
W dużym stopniu.
Długo to trwało?
Aż do ich śmierci…
Naprawdę???
A pani sobie wyobraża, że rodzic wyciągał gruby portfel i wykładał kasę? Nie! My bywaliśmy u rodziców na obiadach, a to stanowiło takie sensowne przedłużenie życia rodzinnego. Nie chodziło już o nażarcie się, ale te spotkania miały po prostu znaczenie dla naszych wspólnych więzi, niezależnie od tego, czy odwiedzaliśmy moją matkę czy matkę Agnieszki […].
Dlaczego nie macie dzieci?
O nie. Potwory! Zabiłyby mnie! Potwory by urosły. Obydwoje przecież jesteśmy potworami… Ojej, rzeczywiście, jestem dziś bardzo zmęczony…”7
Iza Michalewicz:
– Marek Perepeczko czuł się zdradzony przez swój wygląd. Tak myślę. W rozmowie ze mną zwrócił uwagę, że aktor powinien grać wnętrzem, a nie „zewnętrzem”. Jak wywnioskowałam w trakcie spotkania, to zewnętrze przeszkadzało mu rozwinąć karierę, ponieważ wyglądał, jak wyglądał. Posługiwał się sarkazmem, choć w wywiadzie to mocno się nie przebija. Sarkazm u mężczyzn bardzo mi się podoba, świadczy o dystansie do siebie. Mimo to miałam przemożne wrażenie, że spotkałam człowieka, któremu jest już wszystko jedno. Próbowałam wykrzesać w nim coś, na czym by mu zależało, ale to nie miało – jak dzisiaj na to patrzę – żadnego sensu, bo cała rozmowa toczyła się z człowiekiem, który już się poddał.
Marek, jak wspomniałam, starał się w rozmowie skupić na mnie, drążył długo temat związany z bratem: jakim był aktorem, jakim człowiekiem; chciał wiedzieć, dlaczego targnął się na swoje życie. Dyskutowaliśmy o zawodach miłosnych, o „niemiłości”, o tym, czy można żyć ze złamanym sercem, z dziurą w sercu. Dzielił się własnymi doświadczeniami, ale o tym wolałabym nie mówić. W momencie, w którym wspomniałam mu, że przyczyną samobójstwa była niemiłość, zawiesił się na chwilę, zastanowiło go to i zafrapowało. I tylko głęboko westchnął. Mogę jedynie panu powiedzieć, że on bardzo kochał Agnieszkę. Może nie widać tego mocno w treści samego wywiadu, ale Perepeczko nie był w trakcie rozmowy zbyt wylewny, z jego ust słowa nie wydobywały się niczym diamenty. Stanowił raczej wielką czeluść, z której te diamenty należało z trudem wyciągać. Odnoszę wrażenie, że tylko dlatego nieco go otworzyłam, że byłam mocno psychicznie poszarpana. Marek potraktował mnie wtedy trochę jak dziecko: jakby roztoczył nade mną swoje ojcowskie ramię.
Bardzo wymijająco zareagował na pytanie, dlaczego nie mieli dzieci. Obrócił je początkowo w żart. Drążyłam ten temat (nie ma tego w opublikowanym wywiadzie), ale on próbował mnie tak po aktorsku wykiwać. Za każdym razem się wycofywał. Z naszej prywatnej, nie dziennikarskiej rozmowy wywnioskowałam, że jego małżeństwo było od dawna fikcją. Marek poddał się już wiele lat temu. Nie napierałam, kiedy opowiadał o sobie. Starałam się rozmawiać delikatnie, nie gwałcić jego wrażliwości.
Do ostatniego wywiadu Marka Perepeczki wrócimy jeszcze na chwilę w tej książce.
Marek Perepeczko ze swoim przyjacielem Markiem Roszkiewiczem, późniejszym mistrzem Polski w zapasach w stylu wolnym. Zdjęcie zrobiono na Mokotowie w roku 1960. Fot. Z archiwum Marka Roszkiewicza
„Dzieckiem był grzecznym. Nie lubił, jak mama spinała mu blond grzywkę znienawidzoną spinką. Z biegiem lat stał się urwisem, rozrabiaką i prowodyrem w szkole”8.
Agnieszka Fitkau-Perepeczko
Dlaczego Marek Perepeczko został aktorem? Jak to często bywa – trochę zdecydował przypadek, bo młody Marek myślał także o architekturze, prawie albo polonistyce. Szkoła teatralna była tylko jednym z możliwych wyborów. Ale wpłynęły na to pewnie także rodzinne inklinacje kulturalne oraz uważne nauczycielki, które w wyróżniającym się wzrostem podrostku, późniejszym Nowowiejskim i Janosiku, dojrzały talent sceniczny.
W jakim wyrastał środowisku? O mamie Jadwidze wiemy niewiele, w przekazach rodzinnych wspomina się ją ciepło jako matkę wpatrzoną w syna, kochającą, dobrą i cichą. I doskonałą kucharkę: łazanki z suszonymi prawdziwkami przygotowywane przez panią Jadwigę stały się rarytasem podczas spotkań towarzyskich w domu Marka i Agnieszki na warszawskim Walicowie. Nie wspominając o rewelacyjnych naleśnikach z konfiturami.
– W połowie lat sześćdziesiątych wróciłam z Mazur do Warszawy po odpracowaniu fundowanego stypendium – wspomina dr Barbara Perepeczko, kuzynka Marka, do emerytury adiunkt na SGGW, a jeszcze do niedawna pracownik naukowy Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN. – Uzyskanie stałego zameldowania w dużym mieście było w tamtych czasach zadaniem karkołomnym. Większość warszawskich krewnych odmówiła, tylko ciocia Jadwiga podeszła do sprawy ze zrozumieniem. Ostatecznie niczego nie wskórała, bo meldunku odmówił administrator budynku, ale do dziś pamiętam, że jako jedyna przejęła się moją sytuacją.
W domu Marka Perepeczki dominujący głos miał zawsze ojciec, który jako inżynier pracował na utrzymanie trzyosobowej rodziny. Jadwiga starała się być troskliwą żoną i matką, unikała jakichkolwiek sporów z mężem. Wiemy jeszcze tyle, że było to jej drugie małżeństwo; z pierwszego miała także syna, brata przyrodniego Marka, z którym ten zresztą utrzymywał sporadyczne kontakty. Marek publicznie rzadko wspominał o matce; nie wiadomo nawet, dlaczego została pochowana pod Warszawą, osobno, a nie w rodzinnym grobowcu Perepeczków na Starych Powązkach. Jadwiga zmarła w latach 90., już po powrocie Marka z Australii: aktor głęboko przeżywał jej śmierć, czym dzielił się rzadko i z nielicznymi. Piotrowi Dłubakowi, artyście fotografikowi z Częstochowy, opowiadał podczas prywatnego spotkania, jak w ostatnich dniach życia przywoził jej pączki z Zielonej Budki, bo inne jej nie smakowały.
Jeśli uznamy, że pewne cechy charakteru Marek Perepeczko odziedziczył po rodzicach, to wrażliwość i delikatność przejął zapewne po Jadwidze, a pewną skrytość i niedostępność – a z pewnością wzrost – po ojcu Florianie. Znajomi pamiętają Floriana Perepeczkę jako postawnego, zawsze dobrze ubranego, eleganckiego mężczyznę, grzecznego w relacjach z ludźmi. Raczej jednak zdystansowanego, mało wylewnego, w czym podobny do niego był syn. Florian przez długie lata pracował jako konserwator warszawskich wind w urzędach, biurowcach i blokach mieszkalnych, prowadził własny zakład usługowy. („Jak usłyszeli moje nazwisko w Ministerstwie Edukacji, przypomnieli sobie, że windę naprawiał tam mój stryj” – mówi Barbara Perepeczko).
Florian Perepeczko bywał także człowiekiem upartym, trzymającym się własnych zasad, a syn w tym również wdał się w niego. Marek Nowakowski, znakomity warszawski prozaik, znawca przestępczej powojennej stolicy, wspominał kiedyś losy Mieczysława Przyjemskiego, znanego jako „złodziej z zasadami”, a jednocześnie prawdziwego fachmana od konserwacji wind. „Pracował w tych okresach, gdy chciał się poprawić i prowadzić poczciwe życie, m.in. w firmie pana Floriana Perepeczki, ojca słynnego aktora Marka. Mietek miał złote ręce. Kiedyś pan Florian nie chciał mu zapłacić i Mietek rozłożył się na szezlongu w jego mieszkaniu, czekając na wynagrodzenie. Dopiero synowa pana Floriana, Agnieszka Perepeczko, uregulowała należność”9 – opowiadał Nowakowski w wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność”.
Florian Perepeczko pochodził z Wileńszczyzny, z Oszmiany w obwodzie grodzieńskim. „Tam urodził się mój ojciec. Tak przynajmniej twierdzi stryjeczny brat, Andrzej Perepeczko, znany dziś pisarz, marynista i wykładowca w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. Przed II wojną Andrzej jakiś czas mieszkał w wileńskim domu moich rodziców, więc sporo wiedział”10 – wspominał Marek Perepeczko. (Andrzej Perepeczko zmarł w Gdańsku w listopadzie 2023 roku, jest autorem m.in. cyklu powieści młodzieżowych o przygodach Dzikiej Mrówki).
Rodzina Perepeczków, a właściwie Brałkowskich herbu Nowina, to zubożała polska szlachta pozbawiona majątku w wyniku represji po powstaniu listopadowym. Wincenty Brałkowski za udział w powstaniu został powieszony, a jego syn Florian w 1830 roku siłą wcielony do carskiej armii. Nazwisko Perepeczko zostało prawdopodobnie nadane Florianowi jako dodatkowa represja za nielojalność ojca wobec carskiej władzy. Florian Brałkowski-Perepeczko to wspólny przodek Marka i Andrzeja Perepeczków.
W rodzinnym grobowcu Perepeczków na Starych Powązkach pochowani są Florian Perepeczko, ojciec Marka, oraz siostra ojca, Anna, zwana w rodzinie Niusią; oboje walczyli w powstaniu warszawskim. Tutaj znajduje się także tablica nagrobna Franciszka Perepeczki, dziadka późniejszego Janosika, inżyniera elektryka, absolwenta petersburskiej politechniki – Instytutu Technologicznego. On sam został pochowany w rodzinnej Oszmianie na Wileńszczyźnie, ale jego żona, Walentyna z Umańców Perepeczko, która o siedemnaście lat przeżyła małżonka, spoczęła już w Warszawie. Zmarła w październiku 1953 roku, była córką właściciela cukrowni położonej w Ukrainie. Dzieje skromnego korepetytora zakochanego w córce zamożnego przemysłowca to zresztą zupełnie osobna historia, na której rozwinięcie nie ma tutaj miejsca.
Ta krótka rodzinna genealogia ma tylko uzmysłowić czytelnikowi, w jakim otoczeniu rodzinnym wzrastał późniejszy kultowy aktor. Tradycje powstańcze i pochodzenie szlachecko-inteligenckie z pewnością wpływały na klimat, w jakim wychowywał się dorastający Marek. Tak na marginesie, dorosły aktor nie znosił kombatanctwa, bogoojczyźnianych klimatów, patetycznych apeli, a już broń Boże, unikał powoływania się na ojca – powstańca warszawskiego (pseudonim „Szary”, kompania gospodarcza w Zgrupowaniu Chrobry II). Ale zamiłowanie do poezji romantycznej, historii i pogmatwanych polskich losów wyrażał w życiu wielokrotnie. Tyle że po cichu, po swojemu, w prywatnych dyskusjach albo na przykład w programach poetycko-muzycznych przygotowywanych z Barbarą Wachowicz.
Jadwiga i Florian poznali się prawdopodobnie w czasie okupacji, chociaż w rodzinnych przekazach nie zachowały się żadne dokładne informacje o okolicznościach narodzenia się tej zażyłości. („Ot, wojenna miłość” – skwitował dalszy krewny). W każdym razie zażyłość musiała być gorąca, bo szybko pojawiło się dziecko: Marek Perepeczko przyszedł na świat 3 kwietnia 1942 roku, w mało sprzyjającym i miłości, i rodzeniu się dzieci czasie.
„Dzieckiem był grzecznym. Nie lubił, jak mama spinała mu blond grzywkę znienawidzoną spinką. Z biegiem lat stał się urwisem, rozrabiaką i prowodyrem w szkole. Z różnych szkół wyrzucany z różnych powodów. Raz rzucił bagnetem w tablicę, co spowodowało kolejną zmianę szkoły. Ogólnie był lubiany przez kolegów. Szkolne koleżanki patrzyły na niego powłóczystym wzrokiem. Od zawsze miał wzięcie u płci przeciwnej. Świadectwa miewał różne. Oceny raczej dobre, a z języka polskiego był mistrzem do tego stopnia, że pisał wypracowania kolegom. I takie wypracowania były zwykle oceniane na piątkę”11 – wspomina Agnieszka Fitkau-Perepeczko, wdowa po aktorze, która słyszała opowieści o Marku w jego rodzinnym domu przy Słonecznej 50 na Starym Mokotowie.
To mieszkanie to właściwie niewielka trzydziestopięciometrowa klitka z alkierzem, w którym za kotarą mieściła się kanapa ojca. Kiedy ktoś odwiedzał żonę albo do Marka przychodzili koledzy, wyłaniał się na chwilę zza kotary, kurtuazyjnie witał, a potem najczęściej szybko znikał w swoim zakotarowym świecie i dalej odpoczywał na kanapie. Perepeczkowie zamieszkali na Słonecznej po wojnie, na parterze ostatniej klatki w przedwojennym niskim bloku o schodkowej kompozycji, wyróżniającym się nowoczesnym stylem i zgrabnie wpisującym w willowy charakter okolicy. Było naprawdę ciasno: na maleńką kuchnię zagospodarowano część łazienki. Okna mieszkania Perepeczków wychodziły na róg ulicy Spacerowej i Słonecznej. W połowie lat 50. domownicy mogli już oglądać monumentalny budynek ambasady radzieckiej (a obecnie rosyjskiej), który wyrósł 200 metrów dalej, niemal naprzeciwko, od strony ulicy Spacerowej.
Dziś nikt już nie pamięta rodziny Janosika: wdowa zmarła w styczniu 1994 roku, a mieszkanie trafiło do obcych ludzi. Postmodernistyczny budynek ma swoją dramatyczną historię; tutaj dokonano okrutnej egzekucji trojga ukrywających się Żydów i dwojga Polaków, prawdopodobnie powstańców ze słynnego oddziału Parasol. Przed śmiercią kazano ofiarom położyć się na podłodze, głowami do siebie – tak aby utworzyli pięcioramienną gwiazdę. Marek musiał w dzieciństwie słyszeć tę historię, tym bardziej że ojciec sam walczył w powstaniu.
Wojna i powstanie nie ominęły tej znajdującej się na skraju Mokotowa ulicy. Ślady kul na elewacji mieszkańcy pamiętali jeszcze długo po zakończeniu wojny. Okazały budynek naprzeciwko bloku Marka, przy Słonecznej, nie przetrwał niemieckiego ataku; został zburzony w czasie powstania. Ruiny Stropu, bo tak potocznie nazywano pozostałości po przedwojennej kamienicy, straszyły jeszcze długo po zakończeniu działań wojennych. Obok była górka, z której zimą dzieciarnia zjeżdżała na sankach. A wśród nich także mały Marek.
Po latach wyznał, że jego największym marzeniem w okresie dorastania było posiadanie własnego pokoju, w którym mógłby posiedzieć, spotkać się z kumplami, pomajsterkować albo poczytać książkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Iza Michalewicz jest m.in. finalistką międzynarodowej Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki (2015), a także laureatką Grand Press 2011 za reportaż Jolanta i ogień. Ma na swoim koncie kilka książek, jest współautorką biografii Villas. Nic przecież nie mam do ukrycia oraz zbioru reportaży Życie to za mało. [wróć]
Górali mi nie zamawiajcie…, wywiad Izy Michalewicz z Markiem Perepeczką, Gala online, 29 listopada 2005, za: Encyklopedia Teatru Polskiego, www.encyklopediateatru.pl. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Ibidem. [wróć]
Facebook, profil „Marek Perepeczko strona pamięci”, prowadzony przez Agnieszkę Fitkau-Perepeczko, wpis z 16 października 2015. [wróć]
No i dobra, siedzę sobie, wywiad Krzysztofa Świątka z Markiem Nowakowskim, „Tygodnik Solidarność”, 6 sierpnia 2010, cyt. za portalem Interia. [wróć]
Andrzej Kalinin (opr.), Marek Perepeczko w Częstochowie. Wspomnienia przyjaciół, Literackie Towarzystwo LiTWA, Częstochowa 2015, s. 19. [wróć]
Facebook, „Marek Perepeczko strona pamięci”, wpis z 16 października 2015. [wróć]
Text copyright © by Marek Szymański 2024
All rights reserved
Copyright © for the e‑book Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor prowadzący: Magdalena Chorębała
Redaktor: Krzysztof Tropiło
Projekt i opracowanie graficzne okładki, ilustracja na okładce: Zuzanna Miśko
Ilustracja na podstawie fotografii z © POLFILM/ East News
Wydawca podjął wszelkie starania w celu ustalenia właścicieli praw autorskich reprodukcji zamieszczonych w książce.
W wypadku jakichkolwiek uwag prosimy o kontakt z wydawnictwem.
Wydanie I e‑book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Samotność Janosika. Biografia Marka Perepeczki, wyd. I, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-620-1
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer