Samotność Janosika. Biografia Marka Perepeczki - Marek Szymański - ebook

Samotność Janosika. Biografia Marka Perepeczki ebook

Marek Szymański

5,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwsza biografia pamiętnego Harnasia z kultowego serialu Jerzego Passendorfera.

Burzliwe losy aktora: od spektakularnej kariery na przełomie lat 60. i 70., po czasy długiego zapomnienia, emigracji na Antypody, a potem powrotu na ekrany. Trudna historia miłości do ukochanej kobiety, przygody z teatrem pod koniec życia. Daniel Olbrychski: „To wzruszające, że powstała książka o Marku. On na nią zwyczajnie zasługuje. Kolejne pokolenia oglądają przecież Pana Wołodyjowskiego i Janosika. I zastanawiają się: kim był ten Perepeczko?”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 514

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Cie­płe kwiet­niowe popo­łu­dnie. Stoję przy tablicy infor­ma­cyj­nej na Sta­rych Powąz­kach. Szu­kam mogiły Jano­sika. „Kwa­tera 141? Musi pan iść wzdłuż muru cmen­tar­nego, a tutaj skrę­cić”. Star­sza pani dokar­mia­jąca wie­wiórki wydaje się dobrze zorien­to­wana. „Pere­peczko? No pew­nie, że pamię­tam, Jano­sik” – dodaje nieco zamy­ślona. Szybko traci jed­nak zain­te­re­so­wa­nie roz­mową, bo pod­biega kolejna wie­wiórka. (Swoją drogą, skąd tutaj tyle wie­wió­rek?). Pani wyciąga orze­chy laskowe z pla­sti­ko­wego woreczka, a ja zni­kam w gąsz­czu cmen­tar­nych ale­jek.

Marek Pere­peczko, 1942–2005. Fot. Piotr Dłu­bak/Teatr im. Adama Mic­kie­wi­cza w Czę­sto­cho­wie

coś na początek, czyli jak mnie straszono markiem

Jak roz­po­cząć książkę o Marku Pere­peczce, który w naj­lep­szych dla sie­bie cza­sach ubar­wiał nam tro­chę sza­rość i bez­na­dziej­ność PRL-u? Obok Jana Englerta, Mag­da­leny Zawadz­kiej, Daniela Olbrych­skiego, któ­rzy także poja­wią się w tej histo­rii, nale­żał do naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych postaci w ówcze­snej popkul­tu­rze, choć wtedy rzadko uży­wano podob­nej frazy.

Jak zauwa­żył Maciej Fic w zbio­ro­wej pracy Pol­ska Ludowa w edu­ka­cji histo­rycz­nej, lata 60. i 70. koja­rzą się nam (nostal­gicz­nie) z róż­nymi rze­czami i posta­ciami. Z dużym i małym fia­tem, gra­mo­fo­nem Bam­bino, moto­ro­we­rem Komar, skła­da­kiem Wigry, ale także wszech­obec­nymi meblo­ścian­kami, Pewe­xem oraz coca-colą. Poja­wiły się pierw­sze ikony kina, gdzie obok Zbi­gniewa Cybul­skiego, Kaliny Jędru­sik, Sta­ni­sława Mikul­skiego czy „pan­cer­nia­ków” zna­lazł miej­sce także Marek Pere­peczko. A dalej Nie­men, Czer­wone Gitary oraz gwiazdy sportu, jak Szur­kow­ski, Szozda i Sze­wiń­ska.

Marek Pere­peczko stał się marką tam­tych cza­sów. W nawią­za­niu do tego, o czym wspo­mi­nał Maciej Fic – Marek Pere­peczko był, niczym coca-cola, syno­ni­mem tęsk­noty za lep­szym, barw­niej­szym życiem. „Marek Pere­peczko – to jest to!” – tak można spa­ra­fra­zo­wać hasło rekla­mowe, które w związku z pol­ską pre­mierą kul­to­wego napoju wymy­śliła Agnieszka Osiecka.

„No dobrze, ale dla­czego wła­ści­wie zain­te­re­so­wał się pan tą posta­cią?” – pytali kil­ka­krot­nie moi roz­mówcy, nie kry­jąc jed­no­cze­śnie zado­wo­le­nia z tego, że ktoś napi­sze o Jano­siku. „To piękne i wzru­sza­jące, że powstaje książka o Marku” – powie­dział Daniel Olbrych­ski, auten­tycz­nie poru­szony w cza­sie naszego spo­tka­nia, bo odżyły w nim wspo­mnie­nia daw­nej przy­jaźni. Podob­nie, choć może bez takiego poru­sze­nia, reago­wało wiele osób.

Hmm, naj­bar­dziej uczciwa odpo­wiedź na to pyta­nie brzmi: zde­cy­do­wała o tym Opatrz­ność. Bo choć dużo myśla­łem o tej książce, o pokrę­co­nych losach Marka Pere­peczki, jakoś się nie zbie­ra­łem do pisa­nia. Osta­teczny impuls dały może obej­rze­nie po raz kolejny Jano­sika, roz­mowa z przy­ja­cie­lem, zna­nym dzien­ni­ka­rzem, a może wysłu­cha­nie kilku zdań Witolda Gadow­skiego, publi­cy­sty i pisa­rza, który w audy­cji o powsta­niu Jano­sika powie­dział o moim boha­te­rze, że nada­wał każ­dej postaci szla­chet­ność. Nic dodać, nic ująć – zga­dzam się z tą opi­nią w stu pro­cen­tach.

Ale dla­czego Opatrz­ność? Bo jakaś nie­znana siła pro­wa­dziła mnie do pisa­nia, nie dawała spo­koju. A jak już zaczą­łem, to spo­ty­ka­łem się z dużą życz­li­wo­ścią, otwie­rały się kolejne drzwi. „To Marek pana pro­wa­dzi” – powie­działa z prze­ko­na­niem repor­terka Iza Micha­le­wicz, autorka ostat­niego, poru­sza­ją­cego wywiadu z Pere­peczką, udzie­lo­nego dzie­sięć dni przed jego nagłym odej­ściem.

W cza­sie moich Pere­pecz­ko­wych pere­gry­na­cji jed­nak także mnie stra­szono. Zupeł­nie dosłow­nie.

– Jeśli pan będzie za bar­dzo wni­kał w tajem­nice Marka, pro­szę się nie zdzi­wić, że pew­nego razu przy­śni się panu w trum­nie, na cmen­ta­rzu. Mie­wa­łam już takie przy­padki, kiedy ktoś za bar­dzo wni­kał w rodzinne sekrety. Są sprawy, które ni­gdy nie powinny zostać ujaw­nione – powie­działa mi pewna tera­peutka zaj­mu­jąca się rela­cjami rodzin­nymi w ramach tak zwa­nych usta­wień sys­te­mo­wych Hel­lin­gera.

Jak stwier­dziła aktorka zna­jąca Marka, nosił on w sobie jakiś mrok, nie­za­mkniętą histo­rię. Mogę się jedy­nie domy­ślać źró­deł tego mroku, ale tutaj już wcho­dzimy na pogra­ni­cze świata fan­ta­zji, ducha, psy­chiki czło­wieka. Repor­te­rowi, który chce opi­sać jakąś realną histo­rię, trudno bawić się w psy­cho­te­ra­peutę, to nie jego domena. Mocno mnie prze­stra­szyła wspo­mniana tera­peutka, co nie zna­czy, że nie pró­bo­wa­łem zna­leźć w Marku jakiejś rysy, która nada­wa­łaby mojemu boha­te­rowi cech zwy­kłego czło­wieka: z przy­wa­rami i przy­zwy­cza­je­niami. Żeby w pamięci czy­tel­ni­ków nie została tylko syl­wetka kogoś wyłącz­nie dobrego i wraż­li­wego, bo takie jed­no­stronne obrazy są nie tylko nie­wia­ry­godne, ale przede wszyst­kim nudne.

A skoro już o obra­zach mowa. Eme­ry­to­wany biskup Antoni Dłu­gosz, przy­ja­ciel Marka w czę­sto­chow­skim okre­sie jego życia, na koniec naszej roz­mowy poda­ro­wał mi opra­wioną gra­fikę van Dycka Kal­wa­ria. Z odręczną dedy­ka­cją Marka Pere­peczki. Inny przy­ja­ciel, Marek Rosz­kie­wicz, kie­dyś wybitny zapa­śnik, prze­ka­zał zdję­cie, na któ­rym jako nasto­lat­ko­wie idą ulicą Moko­towa. Wylało się na mnie morze życz­li­wo­ści z róż­nych stron, także z Austra­lii, od ojca Wie­sława Sło­wika i jego zna­jo­mych, gdzie Pere­peczko przez jakiś czas pomiesz­ki­wał i co tu dużo mówić – czę­ściej wege­to­wał, niż cie­szył się życiem.

I jak tu nie wie­rzyć w dzia­ła­nie Opatrz­no­ści? Cokol­wiek o niej myślimy. W każ­dym razie oso­bi­ście doświad­czy­łem dzia­ła­nia jakiejś nie­zna­nej siły. Wie­rzę, że to Marek czu­wał nad powsta­niem tej książki. Dzię­kuję ci, Marku.

„Bo to jest, pro­szę pani, zwy­kły obrzy­dliwy kabo­ty­nizm, mówie­nie, że aktor­stwo jest czymś wiel­kim”. Marek Pere­peczko w roz­mo­wie z Izą Micha­le­wicz nie ukry­wał roz­go­ry­cze­nia. Fot. PAP/Tomasz Gzell

ostatni wywiad

„Mia­łam przed sobą legendę filmu, choć oglą­da­nie tej legendy na żywo napa­wało mnie smut­kiem”.

Iza Micha­le­wicz

Nie­dzielny wie­czór, 6 listo­pada 2005 roku, Cen­trum Sztuki „Impart” we Wro­cła­wiu. Sala wido­wi­skowa pęka w szwach. Nor­mal­nie wcho­dzi do niej sześć­set osób, ale tym razem trzeba dosta­wiać krze­sła. Jed­nak dla orga­ni­za­to­rów nie jest to żadne zasko­cze­nie. Ludzie lubią się pośmiać, roz­luź­nić na chwilę, a nie­wąt­pli­wie gwa­ran­tuje to sztuka Marka Ręba­cza Płeć prze­ciwna, grana z powo­dze­niem od kilku mie­sięcy, jak Pol­ska długa i sze­roka. Jak opo­wia­dał o kome­dii sam autor, na leśnej pola­nie spo­tyka się dwoje ludzi po przej­ściach. Kobieta i męż­czy­zna szu­kają cudow­nego źró­dełka. Ona repre­zen­tuje coraz sil­niej­szą płeć piękną, on coraz słab­szy ród męski. To nie jedyny aspekt tej sztuki z zaska­ku­jącą puentą. Jest jesz­cze wątek kry­mi­nalny.

Kome­dia Ręba­cza to tak zwana dwu­oso­bówka, na sce­nie wystę­pują Zofia Merle i Marek Pere­peczko. Co tu dużo ukry­wać: to ostat­nie nazwi­sko przy­ciąga publicz­ność, nie tylko teraz, we Wro­cła­wiu. Widać to już na początku przed­sta­wie­nia, bo gdy Pere­peczko poja­wia się na sce­nie, roz­le­gają się grom­kie brawa. Iza Micha­le­wicz, wtedy młoda dzien­ni­karka „na dorobku”, dziś uty­tu­ło­wana repor­terka z licz­nymi nagro­dami, czeka cier­pli­wie po spek­ta­klu na moż­li­wość prze­pro­wa­dze­nia choć krót­kiego wywiadu1.

„Sta­łam z boku i obser­wo­wa­łam, jak ludzie kochają Jano­sika – napi­sze póź­niej we wstę­pie do roz­mowy.

Niech mi się pan pod­pi­sze tu, i – o – jesz­cze tu – pro­sił jeden z widzów. Po czym w gru­bym kaje­cie prze­wra­cał kartkę za kartką. Na każ­dej jakieś zdję­cie Pere­peczki: a tu Jano­sik, a tu aktor z żoną, jesz­cze gdzieś indziej w poli­cyj­nym mun­du­rze jako komen­dant Wła­dy­sław w popu­lar­nym sit­co­mie 13 poste­ru­nek.

– Panie! – żar­to­wał Pere­peczko. – Wię­cej pan tego nie mia­łeś?!

– Czemu tak rzadko pan do nas przy­jeż­dża? Zapra­szamy czę­ściej! Uwiel­biamy pana! – mówili ludzie i rzeka pły­nęła po auto­grafy”2.

W końcu tłum się roz­cho­dzi, a Pere­peczko szy­kuje się do wyj­ścia. Choć zmę­czony, jak zwy­kle jest szar­mancki: całuje dzien­ni­karkę w rękę na powi­ta­nie.

„Jesz­cze wywiad? – wes­tchnął. – A o czym ja będę z panią gadał!… Ale ma pani takie smutne oczy, niech pani zaczeka, tylko zabiorę swoje manele”3.

Dal­sza roz­mowa prze­nosi się do restau­ra­cji. Nie ma jesz­cze dwu­dzie­stej pierw­szej, kiedy roz­po­czy­nają.

„Co pani mi się tak przy­gląda? I wła­ści­wie to czy nie będzie pani prze­szka­dzało, jak będę jadł?

Nie. A panu, jeśli zamó­wię drinka?

Nie, skąd! Co pani taka przy­gnę­biona?

Trzy dni temu pocho­wa­łam brata. Popeł­nił samo­bój­stwo. Też aktor.

Chyba pani żar­tuje!

Nie. Nazy­wał się Miko­łaj Micha­le­wicz, miał 27 lat, w tym roku skoń­czył szkołę teatralną. Grał w tutej­szym Teatrze Ad Spec­ta­to­res. Piękny chło­pak i bar­dzo zdolny. Nie mogę się z tym pogo­dzić.

Ale jaki powód?!

Samot­ność…

A co: dziew­czyna go rzu­ciła czy jak? To było na tle zawodu miło­snego, myśli pani?

Coś w tym było, ale ciężko mi to dzi­siaj roz­trzą­sać. Wiele spraw się na to nało­żyło… Naj­bar­dziej boli mnie serce, że nikt z nas, a miał wielu przy­ja­ciół, nie zdo­łał go ura­to­wać.

Wie pani, ja cza­sami sobie myślę, że to wiel­kie szczę­ście, że nikt po mnie nie będzie pła­kał… Ale niech pani pyta, może być o dupie Maryni. Będę panią tro­chę roz­śmie­szał”4.

Iza Micha­le­wicz, repor­terka, paź­dzier­nik 2024 roku, bli­sko 19 lat po tam­tej roz­mo­wie.

– Mój roz­mówca spra­wiał wra­że­nie zre­zy­gno­wa­nego, pogo­dzo­nego ze swoim losem, ze sobą. Oko­licz­no­ści tej roz­mowy były szcze­gólne ze względu na moją oso­bi­stą tra­ge­dię, o któ­rej wspo­mnia­łam potem w tek­ście. Nie czu­łam się na siłach, aby roz­ma­wiać z arty­stą, ale wygrała repor­ter­ska natura. Spek­takl mało mnie inte­re­so­wał, zresztą szcze­rze mówiąc, był taki sobie. Intry­go­wał mnie Pere­peczko jako czło­wiek i aktor. To wła­ści­wie nie był kla­syczny wywiad, ale roz­mowa dwojga ludzi: dzien­ni­karki w sta­nie szoku po nagłej śmierci brata oraz popu­lar­nego aktora u schyłku aktor­stwa. Przy­szłam na spo­tka­nie z Jano­si­kiem, a zoba­czy­łam oty­łego czło­wieka z wielką nad­wagą, źle wyglą­da­ją­cego, który nie przy­po­mi­nał w żaden spo­sób zna­ko­mi­cie wyspor­to­wa­nego kul­tu­ry­sty, któ­rym był lata wcze­śniej. Sie­dział przede mną facet o tłu­stych wło­sach, do tego bar­dzo się pocił. I to było nie­stety czuć. Zamó­wił potęż­nego kotleta scha­bo­wego z furą ziem­nia­ków i surówką. Jak zoba­czy­łem, ile ma na tale­rzu, myśla­łam, że spadnę z krze­sła.

„Jest pan tak popu­larny, że nawet nie wiem, o co pana spy­tać… A jakich pytań pan naj­bar­dziej nie lubi?

Co sły­chać?…

I co pan wtedy odpo­wiada?

To zależy od nastroju… Roz­mowa jest w ogóle kon­glo­me­ra­tem nastro­jów. To nie ja odpo­wia­dam, tylko pani zadaje pyta­nia i od pani wszystko zależy, nie ode mnie…

A w jakim nastroju jest pan dzi­siaj?

Jestem bar­dzo zmę­czony, ale zado­wo­lony, bo było ogrom­nie miło. Była cie­pła, ser­deczna publicz­ność, która te nasze głu­poty przy­jęła z wyro­zu­mia­ło­ścią i życz­li­wo­ścią, więc można powie­dzieć, że jestem w dobrym humo­rze. Tylko pie­kiel­nie zmę­czony.

Ludzie pytali, dla­czego tak rzadko pan przy­jeż­dża do Wro­cła­wia. Dawno pan był u nas?

Cztery lata temu. Żona tu pierw­szą książkę pod­pi­sy­wała…

Towa­rzy­szył pan żonie jako ten popu­larny mąż?

Ona cza­sami mi każe towa­rzy­szyć.

Dla­czego?

Bo uważa, że to dobrze. Ona pisze takie opo­wia­danka, bar­dzo pro­ściut­kie… Nie jest pre­ten­sjo­nalną osobą, może wygląda jak pro­sta osoba, ale… Napi­sała taką książkę Babie lato, czyli bądź szczę­śliwa całe życie, która w spo­sób naiwny podaje receptę kobie­tom, żeby być szczę­śliwą, żeby się nie przej­mo­wać. 135 tysięcy egzem­pla­rzy zostało sprze­da­nych, tylko tyle pani powiem.

Zabrała pana na tę pro­mo­cję, bo jest pan czę­ścią jej szczę­ścia?

Ależ skąd! Opi­sy­wała róż­nych akto­rów, każdy coś opo­wia­dał, poda­wał prze­pis kuli­narny… Ja tam tylko sobie sie­dzia­łem z boku.

Pana miłość była jak w fil­mie: od pierw­szego wej­rze­nia zako­chał się pan w dziew­czy­nie, skła­da­jąc papiery do szkoły teatral­nej…

Tak…

Nie wku­rza pana, kiedy po raz kolejny ktoś pyta pana o to samo?

Wku­rza… Ale nic na to nie pora­dzę. Tak było i już.

A wła­ści­wie dla­czego pan uciekł do tej Austra­lii?

Ja nie ucie­kłem! Żona tam sie­działa, bo ma tam pół domu i biz­nes foto­gra­ficzny. To jest osoba pra­cu­jąca.

I uznał pan, że u szczytu sławy warto wyje­chać z kraju?

A jaka tam sława! Co pani o jakiejś sła­wie!

Ale prze­cież nie mógł się pan od kobiet opę­dzić i wszyst­kie po Jano­siku pła­kały!

Jak będzie pani jak z głu­pim roz­ma­wiała, to zaraz pani zoba­czy, co ja pani zro­bię! Sławny to był Tade­usz Kościuszko. Koza­kie­wicz Wła­dek był sławny, Wła­dek Komar, a nie ja! Byłem popu­larny, a to zupeł­nie co innego.

Znu­dziła się panu ta popu­lar­ność?

Nie, dla­czego miała się znu­dzić? Ja nie przy­wią­zuję do tego wagi: jest, to jest, nie ma, to nie ma. Z kraju wyje­cha­łem na chwilę i zosta­łem parę lat. Jakoś zle­ciało. […]

A z czego pan żył?

Z niczego. Doryw­czo pra­co­wa­łem, nie były to kry­mi­no­genne zaję­cia, ale nie będę o tym mówił. Tam nie­wiele trzeba, żeby prze­żyć. Nie zna­łem języka Szek­spira do tego stop­nia, żeby się zapi­sać do Actors Stu­dio, choć nie­któ­rzy Polacy to robią, a akto­rami są od sied­miu bole­ści. Nawet takich spo­tka­łem, co to mają dyplomy. Zgroza.

W sumie był pan w Austra­lii cztery lata. Nie bra­ko­wało panu Pol­ski?

Tak…

A czego naj­bar­dziej?

Jesieni. Tutaj jesień ład­niej­sza. Austra­lia to fajny kraj, ale dla mło­dych ludzi.

W sumie jed­nak nie poja­wiał się pan w zawo­dzie przez nie­mal 15 lat. Nie miał pan uczu­cia nie­do­sytu? Nie gnało pana, żeby grać?

Nie”5.

Iza Micha­le­wicz:

– Mia­łam przed sobą legendę filmu, choć oglą­da­nie tej legendy na żywo napa­wało mnie smut­kiem. Ale jed­no­cze­śnie w tym wiel­kim ciele zoba­czy­łam nie­sły­cha­nie cie­płego i wraż­li­wego czło­wieka. On się mocno prze­jął moją sytu­acją. Byłam wtedy bez sta­łej pracy, samotna, z pię­cio­let­nim syn­kiem, a do tego zgi­nął mi brat. Czu­łam się po pro­stu nie­szczę­śliwa. W cza­sie roz­mowy całą uwagę prze­rzu­cał na mnie, na moje emo­cje, na to, co czuję i jak się czuję. Bar­dzo chciał mi pomóc: wiele mnie kosz­to­wało, aby powró­cić na tory zwy­kłego wywiadu. Chęt­niej inte­re­so­wał się moim zbo­la­łym ser­cem niż opo­wie­ścią o sobie. Prze­cho­dzi­łam wtedy mroczny czas, a spo­tka­nie z nim oka­zało się pro­mie­niem świa­tła. Z nagra­nej roz­mowy tylko część zna­la­zła się potem w opra­co­wa­nym mate­riale. Musia­łam skru­pu­lat­nie odce­dzić wszystko to, co powie­dział na potrzeby wywiadu, od tego, co powie­dział pry­wat­nie – mnie jako Izie. Marek widział moje wzru­sze­nie, łzy, poda­wał mi nawet ser­wetki, żebym sobie nos wytarła. To była bar­dziej godzina (a raczej dwie godziny) zwie­rzeń niż dzien­ni­kar­ski wywiad.

Z Tade­uszem Łom­nic­kim w dra­ma­cie wojen­nym Potem nastąpi cisza w reży­se­rii Janu­sza Mor­gen­sterna (1965). Zda­niem Pere­peczki Łom­nicki był nie­do­ści­gnio­nym wzo­rem aktor­stwa. Fot. INPLUS/East News

„Pan nie lubi chyba swo­jego zawodu?

Lubię, ale nie mam tej głu­piej cią­goty, że ja muszę grać! Że muszę zachwy­cić. To jest pier­do­le­nie o Szo­pe­nie, pro­szę pani. To jest fał­szywe, zakła­mane, to jest mega­lo­ma­nia, to jest egzal­ta­cja i to jest be.

A jak pan trak­tuje swój zawód?

Jak mam wyjść na scenę i mam pre­mierę, to się dener­wuję. Bo jestem cie­kaw, jak publicz­ność to odbie­rze. I to jest naj­waż­niej­sze. A wszyst­kie opo­wie­ści, teo­re­ty­zo­wa­nia, filo­zo­fo­wa­nie… sra­nie w banię.

Bo tak mi się wydaje, że zamiast w zawo­dzie to jest pan obok zawodu. Je pan ze spo­ko­jem scha­bo­wego, zamiast wzdy­chać, że teatr, że film, że gra­nie to sens pań­skiego życia… Ale wie pan, mój brat był bar­dzo podobny. Poza teatrem dostrze­gał jesz­cze praw­dziwe życie.

Mądry chło­pak. Bo wie pani, trzeba wyjść na scenę, swoje ode­grać i posłu­chać, jak oni reagują. To jest naj­więk­szy kło­pot – ta publicz­ność. Ja nie mam i ni­gdy nie mia­łem żad­nych prze­my­śleń na temat aktor­stwa. Jak mam, to na temat wła­snej żony.

A jakie to prze­my­śle­nia?

Dobre, w porządku.

Nie jest pan łatwym roz­mówcą. Ludzie spo­dzie­wają się, że czło­wiek, który stał się ikoną pol­skiego kina, będzie im sprze­da­wał cho­ciaż piękne słowa…

O nie! Ja myślę o wielu spra­wach, nie tylko o zawo­dzie. Bo to jest, pro­szę pani, zwy­kły obrzy­dliwy kabo­ty­nizm, mówie­nie, że aktor­stwo jest czymś wiel­kim. Tego nikt nie wytrzyma, zwłasz­cza w XXI wieku… Co ja będę opo­wia­dał, jak ja się uczę tek­stu na pamięć? Co myślę o postaci, którą gram? Czy ja to prze­ży­wam w nocy, czy po połu­dniu, czy jak jadę tak­sówką, czy tram­wa­jem?! Prze­cież to głu­poty są! [Do kel­nera:] Serce, a jesz­cze jedną taką her­batkę jakby… w dużym kubku. Niech mi pan tu nie daje do fili­żanki, bo ja za duży jestem. [Do mnie:] No jak tam, lepiej się pani czuje? Pani powie, że lepiej, to się stary ucie­szy.

Lepiej, jak ktoś jest taki zadziorny jak pan, to mi adre­na­lina ska­cze.

No widzi pani! To jedźmy z tym kok­sem.

Sły­sza­łam, że pana uko­cha­nym akto­rem był Tade­usz Łom­nicki?

Tak… Ale co to zna­czy uko­cha­nym? To był feno­men teatralny, jakiego już nie ma.

A jak się gra z ide­ałem? Bo prze­cież spo­tka­li­ście się pano­wie na pla­nie fil­mo­wym…

Tak, ale myśmy się spo­tkali krótko w fil­mie, potem krótko w teatrze – gra­łem epi­zod w Mak­be­cie, więc nie­wiele mogę powie­dzieć. Opo­wiem coś jako cie­ka­wostkę. Jak wia­domo, Łom­nicki to była postać kon­tro­wer­syjna poli­tycz­nie. I on był w Mel­bo­urne, a Polo­nia boj­ko­to­wała go, bo Polo­nia tam jest bar­dziej pra­wi­cowa niż sama pra­wica. Ale jak przy­szli na spo­tka­nie z nim, szybko zmie­nili zda­nie. Potem kolega mnie pytał: «Słu­chaj, stary, jak to jest moż­liwe, żeby facet przez dwie godziny stał na sce­nie, recy­to­wał jakieś głu­pie frag­menty z Try­lo­gii i my nie mogli­śmy od niego ode­rwać oczu? Jak on to robi?». Ja mu na to, że tego się nie da wytłu­ma­czyć, bo to są rze­czy, które wymy­kają się nor­mal­nej ana­li­zie. To kie­dyś okre­ślano jako talent czy dar Boży. A prze­cież Łom­nicki to była pokraka! Prze­chy­lony na prawo facet wycho­dził na scenę i wszy­scy patrzyli w osłu­pie­niu.

Zazdro­ścił mu pan talentu? Pan – taki wów­czas piękny, przy­stojny, wspa­niale zbu­do­wany, ale jakby nie było – aktor jed­nej roli.

Nie. Ja go podzi­wia­łem, nie zazdro­ści­łem.

Ni­gdy pan nie chciał, żeby tak za panem wodzono oczami?

Wodzą za mną. Poli­cja wodzi za mną oczami, jak jadę samo­cho­dem. A jak zatrzy­mują, to machają ręką. Sym­pa­tyczni są, wyro­zu­miali, ale man­dat dwa razy zapła­ci­łem, bo byłem nagrany na kamerę. Nie ma lekko. (śmiech)”6

Iza Micha­le­wicz:

– Długo za mną potem cho­dził ten wywiad, cała roz­mowa zresztą. Myśla­łam dużo o moim roz­mówcy. Gdyby Marek Pere­peczko uro­dził się na Zacho­dzie, z pew­no­ścią zro­biłby wielką karierę, taką jak Arnold Schwa­rze­neg­ger. Obaj wyszli prze­cież z tego samego punktu: tre­no­wali kul­tu­ry­stykę, byli świet­nie zbu­do­wani. Pere­peczko był przy tym pięk­nym męż­czy­zną, w odróż­nie­niu od nieco kan­cia­stej syl­wetki i strasz­nej twa­rzy Schwa­rze­neg­gera. Ude­rzyła mnie auten­tyczna skrom­ność Pere­peczki. Choć stał się nie­wąt­pli­wie ikoną pol­skiego kina, nie uwa­żał, żeby aktor­stwo było jakimś wiel­kim zawo­dem; trak­to­wał je raczej jak rze­mio­sło, któ­rego się używa tak, jak rzeź­biarz używa dłuta. Spo­tka­łam bar­dzo wielu arty­stów z ogrom­nym ego, takim, co to mogłoby wybić dziurę w pie­kle. Tym­cza­sem Marek Pere­peczko był bar­dzo wyco­fany – w trak­cie roz­mowy, ale mam wra­że­nie, że nie­mal zawsze. I kom­plet­nie nie­świa­domy swo­jego talentu, nie­wie­rzący w swój talent. I nie­wy­ko­rzy­stu­jący tej ogrom­nej popu­lar­no­ści, która na niego spa­dła w latach 70., ale i póź­niej.

„Dziś nie ma już zbio­ro­wej histe­rii na pana widok, ale wciąż tłumy widzów przy­cho­dzą do pana po auto­graf. Wła­ści­wie to nie musi pan już nic robić, żeby pana kochano…

O, wcale się nie zga­dzam! Cho­ciaż prawdą jest, że kie­dyś ta histe­ria była o wiele więk­sza. W PRL-u była taka moda na wie­czory z inte­re­su­ją­cym czło­wie­kiem. Przy­pro­wa­dzali wtedy takiego aktora, sadzali go na krze­śle i on tak pier­do­lił, że aż roz­kosz. Część z tego oczy­wi­ście co dow­cip­niejsi kole­dzy do kaba­retu potem prze­nie­śli. I ja to wszystko, wie pani, prze­ży­łem… Ale to było wyra­cho­wane, bo dawali pie­nią­dze. A pen­sje teatralne nie były roz­piesz­cza­jące. Pamię­tam – moja pierw­sza pen­sja wyno­siła w 1966 roku 1250 zło­tych, a wyna­ję­cie miesz­ka­nia kosz­to­wało nas z żoną 1900.

To co jedli­ście?

Na szczę­ście mie­li­śmy rodzi­ców, któ­rzy nas dokar­miali. Bo my jeste­śmy z tego poko­le­nia, które jesz­cze miało przed­wo­jen­nych rodzi­ców, w związku z tym było łatwiej. Gdyby nie to, to Pol­ska Ludowa nie mia­łaby zbyt wielu arty­stów.

A co to zna­czy «przed­wo­jenni rodzice»?

Dziś już jest takich nie­wielu. Wtedy była inna więź rodzinna. Rodziny się pod­trzy­my­wały wza­jem­nie i kie­dyś więzi były sil­niej­sze, a teraz się mocno poluź­niły. Życie zro­biło się bar­dziej bru­talne, trudno o pracę, a będzie jesz­cze trud­niej. Cze­kają nas nie­we­sołe czasy. Nie jestem pod tym wzglę­dem opty­mi­stą. Ale nie mówmy o rze­czach smut­nych…

Czyli uda­wało się wam prze­żyć dzięki rodzi­com?

W dużym stop­niu.

Długo to trwało?

Aż do ich śmierci…

Naprawdę???

A pani sobie wyobraża, że rodzic wycią­gał gruby port­fel i wykła­dał kasę? Nie! My bywa­li­śmy u rodzi­ców na obia­dach, a to sta­no­wiło takie sen­sowne prze­dłu­że­nie życia rodzin­nego. Nie cho­dziło już o nażar­cie się, ale te spo­tka­nia miały po pro­stu zna­cze­nie dla naszych wspól­nych więzi, nie­za­leż­nie od tego, czy odwie­dza­li­śmy moją matkę czy matkę Agnieszki […].

Dla­czego nie macie dzieci?

O nie. Potwory! Zabi­łyby mnie! Potwory by uro­sły. Oby­dwoje prze­cież jeste­śmy potwo­rami… Ojej, rze­czy­wi­ście, jestem dziś bar­dzo zmę­czony…”7

Iza Micha­le­wicz:

– Marek Pere­peczko czuł się zdra­dzony przez swój wygląd. Tak myślę. W roz­mo­wie ze mną zwró­cił uwagę, że aktor powi­nien grać wnę­trzem, a nie „zewnę­trzem”. Jak wywnio­sko­wa­łam w trak­cie spo­tka­nia, to zewnę­trze prze­szka­dzało mu roz­wi­nąć karierę, ponie­waż wyglą­dał, jak wyglą­dał. Posłu­gi­wał się sar­ka­zmem, choć w wywia­dzie to mocno się nie prze­bija. Sar­kazm u męż­czyzn bar­dzo mi się podoba, świad­czy o dystan­sie do sie­bie. Mimo to mia­łam prze­możne wra­że­nie, że spo­tka­łam czło­wieka, któ­remu jest już wszystko jedno. Pró­bo­wa­łam wykrze­sać w nim coś, na czym by mu zale­żało, ale to nie miało – jak dzi­siaj na to patrzę – żad­nego sensu, bo cała roz­mowa toczyła się z czło­wie­kiem, który już się pod­dał.

Marek, jak wspo­mnia­łam, sta­rał się w roz­mo­wie sku­pić na mnie, drą­żył długo temat zwią­zany z bra­tem: jakim był akto­rem, jakim czło­wie­kiem; chciał wie­dzieć, dla­czego tar­gnął się na swoje życie. Dys­ku­to­wa­li­śmy o zawo­dach miło­snych, o „nie­mi­ło­ści”, o tym, czy można żyć ze zła­ma­nym ser­cem, z dziurą w sercu. Dzie­lił się wła­snymi doświad­cze­niami, ale o tym wola­ła­bym nie mówić. W momen­cie, w któ­rym wspo­mnia­łam mu, że przy­czyną samo­bój­stwa była nie­mi­łość, zawie­sił się na chwilę, zasta­no­wiło go to i zafra­po­wało. I tylko głę­boko wes­tchnął. Mogę jedy­nie panu powie­dzieć, że on bar­dzo kochał Agnieszkę. Może nie widać tego mocno w tre­ści samego wywiadu, ale Pere­peczko nie był w trak­cie roz­mowy zbyt wylewny, z jego ust słowa nie wydo­by­wały się niczym dia­menty. Sta­no­wił raczej wielką cze­luść, z któ­rej te dia­menty nale­żało z tru­dem wycią­gać. Odno­szę wra­że­nie, że tylko dla­tego nieco go otwo­rzy­łam, że byłam mocno psy­chicz­nie poszar­pana. Marek potrak­to­wał mnie wtedy tro­chę jak dziecko: jakby roz­to­czył nade mną swoje ojcow­skie ramię.

Bar­dzo wymi­ja­jąco zare­ago­wał na pyta­nie, dla­czego nie mieli dzieci. Obró­cił je począt­kowo w żart. Drą­ży­łam ten temat (nie ma tego w opu­bli­ko­wa­nym wywia­dzie), ale on pró­bo­wał mnie tak po aktor­sku wyki­wać. Za każ­dym razem się wyco­fy­wał. Z naszej pry­wat­nej, nie dzien­ni­kar­skiej roz­mowy wywnio­sko­wa­łam, że jego mał­żeń­stwo było od dawna fik­cją. Marek pod­dał się już wiele lat temu. Nie napie­ra­łam, kiedy opo­wia­dał o sobie. Sta­ra­łam się roz­ma­wiać deli­kat­nie, nie gwał­cić jego wraż­li­wo­ści.

Do ostat­niego wywiadu Marka Pere­peczki wró­cimy jesz­cze na chwilę w tej książce.

Marek Pere­peczko ze swoim przy­ja­cie­lem Mar­kiem Rosz­kie­wi­czem, póź­niej­szym mistrzem Pol­ski w zapa­sach w stylu wol­nym. Zdję­cie zro­biono na Moko­to­wie w roku 1960. Fot. Z archi­wum Marka Rosz­kie­wi­cza

słoneczna

„Dziec­kiem był grzecz­nym. Nie lubił, jak mama spi­nała mu blond grzywkę znie­na­wi­dzoną spinką. Z bie­giem lat stał się urwi­sem, roz­ra­biaką i pro­wo­dy­rem w szkole”8.

Agnieszka Fit­kau-Pere­peczko

Dla­czego Marek Pere­peczko został akto­rem? Jak to czę­sto bywa – tro­chę zde­cy­do­wał przy­pa­dek, bo młody Marek myślał także o archi­tek­tu­rze, pra­wie albo polo­ni­styce. Szkoła teatralna była tylko jed­nym z moż­li­wych wybo­rów. Ale wpły­nęły na to pew­nie także rodzinne inkli­na­cje kul­tu­ralne oraz uważne nauczy­cielki, które w wyróż­nia­ją­cym się wzro­stem pod­rostku, póź­niej­szym Nowo­wiej­skim i Jano­siku, doj­rzały talent sce­niczny.

W jakim wyra­stał śro­do­wi­sku? O mamie Jadwi­dze wiemy nie­wiele, w prze­ka­zach rodzin­nych wspo­mina się ją cie­pło jako matkę wpa­trzoną w syna, kocha­jącą, dobrą i cichą. I dosko­nałą kucharkę: łazanki z suszo­nymi praw­dziw­kami przy­go­to­wy­wane przez panią Jadwigę stały się rary­ta­sem pod­czas spo­tkań towa­rzy­skich w domu Marka i Agnieszki na war­szaw­skim Wali­co­wie. Nie wspo­minając o rewe­la­cyj­nych nale­śni­kach z kon­fi­tu­rami.

– W poło­wie lat sześć­dzie­sią­tych wró­ci­łam z Mazur do War­szawy po odpra­co­wa­niu fun­do­wa­nego sty­pen­dium – wspo­mina dr Bar­bara Pere­peczko, kuzynka Marka, do eme­ry­tury adiunkt na SGGW, a jesz­cze do nie­dawna pra­cow­nik naukowy Insty­tutu Roz­woju Wsi i Rol­nic­twa PAN. – Uzy­ska­nie sta­łego zamel­do­wa­nia w dużym mie­ście było w tam­tych cza­sach zada­niem kar­ko­łom­nym. Więk­szość war­szaw­skich krew­nych odmó­wiła, tylko cio­cia Jadwiga pode­szła do sprawy ze zro­zu­mie­niem. Osta­tecz­nie niczego nie wskó­rała, bo mel­dunku odmó­wił admi­ni­stra­tor budynku, ale do dziś pamię­tam, że jako jedyna prze­jęła się moją sytu­acją.

W domu Marka Pere­peczki domi­nu­jący głos miał zawsze ojciec, który jako inży­nier pra­co­wał na utrzy­ma­nie trzy­oso­bo­wej rodziny. Jadwiga sta­rała się być tro­skliwą żoną i matką, uni­kała jakich­kol­wiek spo­rów z mężem. Wiemy jesz­cze tyle, że było to jej dru­gie mał­żeń­stwo; z pierw­szego miała także syna, brata przy­rod­niego Marka, z któ­rym ten zresztą utrzy­my­wał spo­ra­dyczne kon­takty. Marek publicz­nie rzadko wspo­mi­nał o matce; nie wia­domo nawet, dla­czego została pocho­wana pod War­szawą, osobno, a nie w rodzin­nym gro­bowcu Pere­pecz­ków na Sta­rych Powąz­kach. Jadwiga zmarła w latach 90., już po powro­cie Marka z Austra­lii: aktor głę­boko prze­ży­wał jej śmierć, czym dzie­lił się rzadko i z nie­licz­nymi. Pio­trowi Dłu­ba­kowi, arty­ście foto­gra­fi­kowi z Czę­sto­chowy, opo­wia­dał pod­czas pry­wat­nego spo­tka­nia, jak w ostat­nich dniach życia przy­wo­ził jej pączki z Zie­lo­nej Budki, bo inne jej nie sma­ko­wały.

Jeśli uznamy, że pewne cechy cha­rak­teru Marek Pere­peczko odzie­dzi­czył po rodzi­cach, to wraż­li­wość i deli­kat­ność prze­jął zapewne po Jadwi­dze, a pewną skry­tość i nie­do­stęp­ność – a z pew­no­ścią wzrost – po ojcu Flo­ria­nie. Zna­jomi pamię­tają Flo­riana Pere­peczkę jako postaw­nego, zawsze dobrze ubra­nego, ele­ganc­kiego męż­czy­znę, grzecz­nego w rela­cjach z ludźmi. Raczej jed­nak zdy­stan­so­wa­nego, mało wylew­nego, w czym podobny do niego był syn. Flo­rian przez dłu­gie lata pra­co­wał jako kon­ser­wa­tor war­szaw­skich wind w urzę­dach, biu­row­cach i blo­kach miesz­kal­nych, pro­wa­dził wła­sny zakład usłu­gowy. („Jak usły­szeli moje nazwi­sko w Mini­ster­stwie Edu­ka­cji, przy­po­mnieli sobie, że windę napra­wiał tam mój stryj” – mówi Bar­bara Pere­peczko).

Flo­rian Pere­peczko bywał także czło­wie­kiem upar­tym, trzy­ma­ją­cym się wła­snych zasad, a syn w tym rów­nież wdał się w niego. Marek Nowa­kow­ski, zna­ko­mity war­szaw­ski pro­zaik, znawca prze­stęp­czej powo­jen­nej sto­licy, wspo­mi­nał kie­dyś losy Mie­czy­sława Przy­jem­skiego, zna­nego jako „zło­dziej z zasa­dami”, a jed­no­cze­śnie praw­dzi­wego fach­mana od kon­ser­wa­cji wind. „Pra­co­wał w tych okre­sach, gdy chciał się popra­wić i pro­wa­dzić poczciwe życie, m.in. w fir­mie pana Flo­riana Pere­peczki, ojca słyn­nego aktora Marka. Mie­tek miał złote ręce. Kie­dyś pan Flo­rian nie chciał mu zapła­cić i Mie­tek roz­ło­żył się na szez­longu w jego miesz­ka­niu, cze­ka­jąc na wyna­gro­dze­nie. Dopiero synowa pana Flo­riana, Agnieszka Pere­peczko, ure­gu­lo­wała należ­ność”9 – opo­wia­dał Nowa­kow­ski w wywia­dzie dla „Tygo­dnika Soli­dar­ność”.

Flo­rian Pere­peczko pocho­dził z Wileńsz­czy­zny, z Oszmiany w obwo­dzie gro­dzień­skim. „Tam uro­dził się mój ojciec. Tak przy­naj­mniej twier­dzi stry­jeczny brat, Andrzej Pere­peczko, znany dziś pisarz, mary­ni­sta i wykła­dowca w Wyż­szej Szkole Mor­skiej w Gdyni. Przed II wojną Andrzej jakiś czas miesz­kał w wileń­skim domu moich rodzi­ców, więc sporo wie­dział”10 – wspo­mi­nał Marek Pere­peczko. (Andrzej Pere­peczko zmarł w Gdań­sku w listo­pa­dzie 2023 roku, jest auto­rem m.in. cyklu powie­ści mło­dzie­żo­wych o przy­go­dach Dzi­kiej Mrówki).

Rodzina Pere­pecz­ków, a wła­ści­wie Brał­kow­skich herbu Nowina, to zubo­żała pol­ska szlachta pozba­wiona majątku w wyniku repre­sji po powsta­niu listo­pa­do­wym. Win­centy Brał­kow­ski za udział w powsta­niu został powie­szony, a jego syn Flo­rian w 1830 roku siłą wcie­lony do car­skiej armii. Nazwi­sko Pere­peczko zostało praw­do­po­dob­nie nadane Flo­rianowi jako dodat­kowa repre­sja za nie­lo­jal­ność ojca wobec car­skiej wła­dzy. Flo­rian Brał­kow­ski-Pere­peczko to wspólny przo­dek Marka i Andrzeja Pere­pecz­ków.

W rodzin­nym gro­bowcu Pere­pecz­ków na Sta­rych Powąz­kach pocho­wani są Flo­rian Pere­peczko, ojciec Marka, oraz sio­stra ojca, Anna, zwana w rodzi­nie Niu­sią; oboje wal­czyli w powsta­niu war­szaw­skim. Tutaj znaj­duje się także tablica nagrobna Fran­ciszka Pere­peczki, dziadka póź­niej­szego Jano­sika, inży­niera elek­tryka, absol­wenta peters­bur­skiej poli­tech­niki – Insty­tutu Tech­no­lo­gicz­nego. On sam został pocho­wany w rodzin­nej Oszmia­nie na Wileńsz­czyź­nie, ale jego żona, Walen­tyna z Umań­ców Pere­peczko, która o sie­dem­na­ście lat prze­żyła mał­żonka, spo­częła już w War­sza­wie. Zmarła w paź­dzier­niku 1953 roku, była córką wła­ści­ciela cukrowni poło­żo­nej w Ukra­inie. Dzieje skrom­nego kore­pe­ty­tora zako­cha­nego w córce zamoż­nego prze­my­słowca to zresztą zupeł­nie osobna histo­ria, na któ­rej roz­wi­nię­cie nie ma tutaj miej­sca.

Ta krótka rodzinna gene­alo­gia ma tylko uzmy­sło­wić czy­tel­ni­kowi, w jakim oto­cze­niu rodzin­nym wzra­stał póź­niej­szy kul­towy aktor. Tra­dy­cje powstań­cze i pocho­dze­nie szla­checko-inte­li­genc­kie z pew­no­ścią wpły­wały na kli­mat, w jakim wycho­wy­wał się dora­sta­jący Marek. Tak na mar­gi­ne­sie, doro­sły aktor nie zno­sił kom­ba­tanc­twa, bogo­oj­czyź­nia­nych kli­matów, pate­tycz­nych apeli, a już broń Boże, uni­kał powo­ły­wa­nia się na ojca – powstańca war­szaw­skiego (pseu­do­nim „Szary”, kom­pa­nia gospo­dar­cza w Zgru­po­wa­niu Chro­bry II). Ale zami­ło­wa­nie do poezji roman­tycz­nej, histo­rii i pogma­twa­nych pol­skich losów wyra­żał w życiu wie­lo­krot­nie. Tyle że po cichu, po swo­jemu, w pry­wat­nych dys­ku­sjach albo na przy­kład w pro­gra­mach poetycko-muzycz­nych przy­go­to­wy­wa­nych z Bar­barą Wacho­wicz.

Jadwiga i Flo­rian poznali się praw­do­po­dob­nie w cza­sie oku­pa­cji, cho­ciaż w rodzin­nych prze­ka­zach nie zacho­wały się żadne dokładne infor­ma­cje o oko­licz­no­ściach naro­dze­nia się tej zaży­ło­ści. („Ot, wojenna miłość” – skwi­to­wał dal­szy krewny). W każ­dym razie zaży­łość musiała być gorąca, bo szybko poja­wiło się dziecko: Marek Pere­peczko przy­szedł na świat 3 kwiet­nia 1942 roku, w mało sprzy­ja­ją­cym i miło­ści, i rodze­niu się dzieci cza­sie.

„Dziec­kiem był grzecz­nym. Nie lubił, jak mama spi­nała mu blond grzywkę znie­na­wi­dzoną spinką. Z bie­giem lat stał się urwi­sem, roz­ra­biaką i pro­wo­dy­rem w szkole. Z róż­nych szkół wyrzu­cany z róż­nych powo­dów. Raz rzu­cił bagne­tem w tablicę, co spo­wo­do­wało kolejną zmianę szkoły. Ogól­nie był lubiany przez kole­gów. Szkolne kole­żanki patrzyły na niego powłó­czy­stym wzro­kiem. Od zawsze miał wzię­cie u płci prze­ciw­nej. Świa­dec­twa mie­wał różne. Oceny raczej dobre, a z języka pol­skiego był mistrzem do tego stop­nia, że pisał wypra­co­wa­nia kole­gom. I takie wypra­co­wa­nia były zwy­kle oce­niane na piątkę”11 – wspo­mina Agnieszka Fit­kau-Pere­peczko, wdowa po akto­rze, która sły­szała opo­wie­ści o Marku w jego rodzin­nym domu przy Sło­necz­nej 50 na Sta­rym Moko­to­wie.

To miesz­ka­nie to wła­ści­wie nie­wielka trzy­dzie­sto­pię­cio­me­trowa klitka z alkie­rzem, w któ­rym za kotarą mie­ściła się kanapa ojca. Kiedy ktoś odwie­dzał żonę albo do Marka przy­cho­dzili kole­dzy, wyła­niał się na chwilę zza kotary, kur­tu­azyj­nie witał, a potem naj­czę­ściej szybko zni­kał w swoim zako­ta­ro­wym świe­cie i dalej odpo­czy­wał na kana­pie. Pere­pecz­ko­wie zamiesz­kali na Sło­necz­nej po woj­nie, na par­te­rze ostat­niej klatki w przed­wo­jen­nym niskim bloku o schod­ko­wej kom­po­zy­cji, wyróż­nia­ją­cym się nowo­cze­snym sty­lem i zgrab­nie wpi­su­ją­cym w wil­lowy cha­rak­ter oko­licy. Było naprawdę cia­sno: na maleńką kuch­nię zago­spo­da­ro­wano część łazienki. Okna miesz­ka­nia Pere­pecz­ków wycho­dziły na róg ulicy Spa­ce­ro­wej i Sło­necz­nej. W poło­wie lat 50. domow­nicy mogli już oglą­dać monu­men­talny budy­nek amba­sady radziec­kiej (a obec­nie rosyj­skiej), który wyrósł 200 metrów dalej, nie­mal naprze­ciwko, od strony ulicy Spa­ce­ro­wej.

Dziś nikt już nie pamięta rodziny Jano­sika: wdowa zmarła w stycz­niu 1994 roku, a miesz­ka­nie tra­fiło do obcych ludzi. Post­mo­der­ni­styczny budy­nek ma swoją dra­ma­tyczną histo­rię; tutaj doko­nano okrut­nej egze­ku­cji trojga ukry­wa­ją­cych się Żydów i dwojga Pola­ków, praw­do­po­dob­nie powstań­ców ze słyn­nego oddziału Para­sol. Przed śmier­cią kazano ofia­rom poło­żyć się na pod­ło­dze, gło­wami do sie­bie – tak aby utwo­rzyli pię­cio­ra­mienną gwiazdę. Marek musiał w dzie­ciń­stwie sły­szeć tę histo­rię, tym bar­dziej że ojciec sam wal­czył w powsta­niu.

Wojna i powsta­nie nie omi­nęły tej znaj­du­ją­cej się na skraju Moko­towa ulicy. Ślady kul na ele­wa­cji miesz­kańcy pamię­tali jesz­cze długo po zakoń­cze­niu wojny. Oka­zały budy­nek naprze­ciwko bloku Marka, przy Sło­necz­nej, nie prze­trwał nie­miec­kiego ataku; został zbu­rzony w cza­sie powsta­nia. Ruiny Stropu, bo tak potocz­nie nazy­wano pozo­sta­ło­ści po przed­wo­jen­nej kamie­nicy, stra­szyły jesz­cze długo po zakoń­cze­niu dzia­łań wojen­nych. Obok była górka, z któ­rej zimą dzie­ciar­nia zjeż­dżała na san­kach. A wśród nich także mały Marek.

Po latach wyznał, że jego naj­więk­szym marze­niem w okre­sie dora­sta­nia było posia­da­nie wła­snego pokoju, w któ­rym mógłby posie­dzieć, spo­tkać się z kum­plami, pomaj­ster­ko­wać albo poczy­tać książkę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Iza Micha­le­wicz jest m.in. fina­listką mię­dzy­na­ro­do­wej Nagrody im. Ryszarda Kapu­ściń­skiego za Repor­taż Lite­racki (2015), a także lau­re­atką Grand Press 2011 za repor­taż Jolanta i ogień. Ma na swoim kon­cie kilka ksią­żek, jest współ­au­torką bio­gra­fii Vil­las. Nic prze­cież nie mam do ukry­cia oraz zbioru repor­taży Życie to za mało. [wróć]

Górali mi nie zama­wiaj­cie…, wywiad Izy Micha­le­wicz z Mar­kiem Pere­peczką, Gala online, 29 listo­pada 2005, za: Ency­klo­pe­dia Teatru Pol­skiego, www.ency­klo­pe­dia­te­atru.pl. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Ibi­dem. [wróć]

Face­book, pro­fil „Marek Pere­peczko strona pamięci”, pro­wa­dzony przez Agnieszkę Fit­kau-Pere­peczko, wpis z 16 paź­dzier­nika 2015. [wróć]

No i dobra, sie­dzę sobie, wywiad Krzysz­tofa Świątka z Mar­kiem Nowa­kow­skim, „Tygo­dnik Soli­dar­ność”, 6 sierp­nia 2010, cyt. za por­ta­lem Inte­ria. [wróć]

Andrzej Kali­nin (opr.), Marek Pere­peczko w Czę­sto­cho­wie. Wspo­mnie­nia przy­ja­ciół, Lite­rac­kie Towa­rzy­stwo LiTWA, Czę­sto­chowa 2015, s. 19. [wróć]

Face­book, „Marek Pere­peczko strona pamięci”, wpis z 16 paź­dzier­nika 2015. [wróć]

Text copy­ri­ght © by Marek Szy­mań­ski 2024

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the e‑book Polish edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki, ilu­stra­cja na okładce: Zuzanna Miśko

Ilu­stra­cja na pod­sta­wie foto­gra­fii z © POLFILM/ East News

Wydawca pod­jął wszel­kie sta­ra­nia w celu usta­le­nia wła­ści­cieli praw autor­skich repro­duk­cji zamiesz­czo­nych w książce.

W wypadku jakich­kol­wiek uwag pro­simy o kon­takt z wydaw­nic­twem.

Wyda­nie I e‑book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Samot­ność Jano­sika. Bio­gra­fia Marka Pere­peczki, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-620-1

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer