Saga rodu Czartoryskich - Zofia Wojtkowska - ebook + książka

Saga rodu Czartoryskich ebook

Zofia Wojtkowska

4,3

Opis

Saga rodu Czartoryskich to opowieść o ludziach, którzy, choć urodzili się w wyjątkowej rodzinie i w wyjątkowych czasach, kochali i nienawidzili jak wszyscy inni. Bywali wielcy i podli, wierni i zdradliwi, dobroczynni i mali, rozważni i romantyczni. Ich nieprawdopodobne wręcz losy nie tyle wplatają się w historię Polski i Europy, co współtworzą ją, pozostawiając niezatarte ślady.

 

Ta pierwsza całościowa historia rodu Czartoryskich nie jest pracą naukową, choć rzetelnie opiera się na źródłach; nie jest słownikiem biograficznym, choć prezentuje życiorysy prawie wszystkich prominentnych członków rodziny (oraz drzewo genealogiczne ułatwiające orientację); nie jest też albumem, choć zawiera liczne piękne ilustracje.

Jest to autorska, osobista, barwna opowieść „do poczytania” – o znaczących dla historii rodziny, a równocześnie dla historii Polski osobach, o ich działalności publicznej (i jej motywach), zasługach i potknięciach, a także o ich życiu prywatnym, rodzinnym, towarzyskim.

Czytelnik, podobnie jak autorka, będzie miał sposobność odkrywania wspólnego „wyróżnika” tej rodziny, a poznawszy bohaterów – jednych polubi, do innych będzie mieć stosunek krytyczny…

Barbara Czartoryska

PRZEWODNICZĄCA RODZINNEGO ZWIĄZKU CZARTORYSKICH

HERBU POGOŃ LITEWSKA




Sagę rodu Czartoryskich
przeczytałam z przyjemnością jak dobrą powieść. Jest to zasługa zarówno wyjątkowej kolekcji bohaterów tej historii, jak i narracyjnego talentu autorki, która opowiada ich dzieje ze swadą, uważnością i empatią. To właśnie historyczna wiedza i literacka swoboda pióra Zofii Wojtkowskiej czynią tę książkę wyjątkową.

Joanna Bator

 


Publikację zrealizowano we współpracy z Fundacją Książąt Czartoryskich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 557

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (40 ocen)
22
13
2
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja i opracowanie indeksu: Anna Matysiak

Korekta: Dobrosława Pańkowska

Projekt graficzny: Andrzej Barecki

Autorzy i źródła ilustracji (numery stron dotyczą wydania papierowego):

Archiwum Polskiej Prowincji Dominikanów (s. 425, 431, 440, 444, 450, 451)

Biblioteka Kórnicka PAN (s. 303)

Biblioteka Narodowa/POLONA (s. 109, 224, 226, 259, 283, 300, 325, 329, 332, 335, 339, 349, obwoluta)

Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu (s. 378)

Centralna Biblioteka Rolnicza (s. 381, 390–391)

Muzeum Czartoryskich w Puławach (s. 211, 250)

Muzeum Fryderyka Chopina w Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina (s. 320)

Muzeum Książąt Lubomirskich w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu (s. 235, 242)

Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie (s. 177)

Muzeum Narodowe w Kielcach (s. 99, 175)

Muzeum Narodowe w Krakowie (s. 97, 114, 118, 148, 168, 178, 196–197, 198, 205, 206, 215, 217, 231, 275, 322, 372)

Muzeum Narodowe w Krakowie/Muzeum i Kolekcja Książąt Czartoryskich [s. 20–20, 89 (fot. Anna Olchawska i Karol Kowalik), 122, 132, 154, 191, 192, 277, 299, 346, 355, 364, 402, 408, 409]

Muzeum Narodowe w Poznaniu (s. 43, 111, 228–229, 270, 291, 343, 345, 351)

Muzeum Narodowe w Warszawie [s. 125, 139 (fot. Marek H. Dytkowski), 152–153 (fot. Krzysztof Wilczyński), 157, 203, 219, 237 (fot. Zbigniew Doliński), 239 (fot. Zbigniew Doliński), 240, 244 (fot. Piotr Ligier), 267, 287]

Muzeum Pałacu Króla Jana III Sobieskiego w Wilanowie (s. 94, 128)

Muzeum Zamoyskich w Kozłówce (s. 247, 256)

Narodowe Archiwum Cyfrowe (s. 292, 423)

Zamek Królewski w Warszawie (s. 108)

archiwum Gustawa Czartoryskiego (s. 297)

archiwum Stanisława Czartoryskiego (s. 398–399, 415, 417, 419)

Taras Bandriwski (s. 25, 45, 47, 48, 50)

Zofia Wojtkowska (s. 26, 387)

domena publiczna (s. 10, 17, 30–31, 38, 59, 75, 81, 82, 85, 86, 105, 144, 248, 251, 261, 284, 289, 305, 309, 313, 342, 358, 367, 448)

Ilustracja na obwolucie: Barbara Czernoff, Świątynia Sybilli w Puławach, 1858

Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, aby ustalić autorstwo i skontaktować się z autorami wszystkich zdjęć zamieszczonych w książce. W odosobnionych przypadkach okazało się to niemożliwe. Dlatego właścicieli praw do zdjęć, z którymi nie zostały podpisane umowy, prosimy o pilny kontakt z sekretariatem wydawnictwa.

Publikację zrealizowano we współpracy z Fundacją Książąt Czartoryskich

Copyright © by Zofia Wojtkowska

Copyright © by Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2020

Wydanie elektroniczne 2020

ISBN: 978-83-244-1082-8 (EPUB), 978-83-244-1082-8 (MOBI)

Wydawnictwo Iskry

Al. Wyzwolenia 18, 00-570 Warszawa

Tel. (22) 827-94-15

e-mail: [email protected]

www.iskry.com.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Wstęp

Familia książąt Czartoryskich, nazwana w Polsce

w ostatnich czasach po prostu „Familią”, familia najwybitniejsza,

zasługuje zapewne na osobną historię. Jest to jedyna w Europie

rodzina prywatna, która ma swoje własne dzieje polityczne;

poza tym ogniskuje ona w sobie również dzieje literatury całego stulecia.

Adam Mickiewicz, Literatura słowiańska,

kurs drugi, wykład XI

PRAWIE DWIEŚCIE LAT MINĘŁO od wykładu Mickiewicza w Colle’ge de France, a Czartoryscy nadal nie doczekali się spisania swojej historii. Nie tylko nie ma monografii rodziny, ale nawet wielu jej znaczących przedstawicieli nie doczekało się swoich książkowych biografii. Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, nie istnieje książka poświęcona Izabeli z Czartoryskich Lubomirskiej, twórczyni wielkości Łańcuta, Konstancji z Czartoryskich Poniatowskiej, matce króla Stanisława Augusta; nie znajdziemy również biografii Michała Fryderyka i Augusta, osławionych twórców Familii jako stronnictwa politycznego. Jedynym zbiorczym opracowaniem poświęconym Czartoryskim pozostaje wydany przez Mariana Kukiela w 1938 roku przedruk z Polskiego Słownika Biograficznego pod tytułem Czartoryscy. Trzydzieści sześć życiorysów.

Książka, którą Państwo zaczynają czytać, jest próbą choćby częściowego zapełnienia tej luki. Nie jest jednak monografią; ta ciągle czeka na odważnego i wystarczająco światłego historyka. Nie ma ambicji przedstawienia mechanizmów politycznych, które wyniosły Czartoryskich na szczyt, a potem ich z tego szczytu zrzuciły. Jest tylko historycznoliterackim spacerem przez 500 lat historii Polski, w który wybieramy się pod rękę z ludźmi złączonymi więzami błękitnej krwi. Procesy społeczne i gospodarcze, majątki, folwarki, wojny, bitwy, schizmy, sojusze i polityczne zdrady są jedynie tłem opowieści. Saga rodu Czartoryskich, jak sam tytuł wskazuje, jest bowiem opowieścią o konkretnych ludziach. Ludziach, którzy – choć urodzili się w specjalnej rodzinie i w specjalnych czasach – kochali i nienawidzili tak samo jak inni. Rodzili się, chorowali, umierali, bywali wielcy i podli, wierni i zdradliwi, dobroczynni i mali, mądrzy i głupi. Współcześni chcieli często w nich widzieć tytanów, lecz oni byli po prostu ludźmi.

Ramy czasowe opowiadania wyznaczają z jednej strony pierwsze historyczne wzmianki dotyczące panów na Czartorysku z połowy XV wieku, z drugiej, choć Czartoryscy pozostają do dziś dosyć liczną rodziną, II wojna światowa. Jednak czas wojennej zagłady i lata komunizmu, które odebrały polskiej arystokracji wszystko, podarowały jej przedstawicielom jedną bezcenną rzecz: prywatność. Jeśli dziś słyszymy o kimś o nazwisku Czartoryski, to z powodu jego osobistych czynów, nie zaś dlatego, że jako przedstawiciel rodziny z urodzenia jest osobą publiczną. Dlatego pozostawiamy żyjących obecnie przedstawicieli rodu w spokoju, a spragnieni plotek i doniesień o współczesnych losach Czartoryskich nie znajdą w Sadze pożywki dla swoich wyobrażeń o dzisiejszej arystokracji.

Bohaterami książki są wyłącznie ludzie, którzy już z racji samego urodzenia lub wejścia do rodziny byli obiektem zainteresowania współczesnych. Od roku 1440, kiedy opowieść się zaczyna, do lat czterdziestych XX wieku było ich kilkuset. Oczywiście bez żon, a i liczonych wyłącznie w linii męskiej! W porównaniu choćby z Potockimi to wciąż niewiele, ale rodzina Czartoryskich była dość liczna na tle niektórych polskich rodów arystokratycznych. Opisywanie wszystkich jej członków mijałoby się z celem i dramatycznie ograniczyłoby liczbę zainteresowanych czytelników, co nie zmienia faktu, że wybór bohaterów tej książki nie należał do łatwych. Został dokonany zupełnie subiektywnie i z pewnością wielu czytelnikom Sagi zabraknie ich ukochanych albo szczególnie znienawidzonych postaci.

Największym nieobecnym w tej galerii postaci jest Adam Jerzy Czartoryski. Syn Izabeli z Flemmingów, twórczyni Puław, i oficjalnie Adama Kazimierza Czartoryskiego, założyciela Szkoły Rycerskiej, a naprawdę raczej Nikołaja Repnina, ambasadora rosyjskiego w Warszawie. Po powstaniu kościuszkowskim wysłany przez rodziców do Petersburga jako gwarant ich lojalności w stosunku do imperium, został najlepszym przyjacielem następcy tronu i kochankiem jego żony. Razem z Aleksandrem planował procesy demokratyzacji Rosji, a gdy ten został carem, pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych. U boku cara, wbrew większości rodaków, walczył przeciwko Napoleonowi, którego uważał za największego oszusta w nowożytnej historii. W końcu zawiedziony polityką Rosji wobec porozbiorowej Polski, zerwał kontakty z carską administracją, by w czasie antyrosyjskiego powstania listopadowego objąć kierownictwo powstańczego Rządu Narodowego. Skazany przez cara Mikołaja na śmierć i utratę mienia, wyjechał do Paryża, gdzie założył pierwsze emigracyjne stronnictwo polityczne, noszące od siedziby Czartoryskiego nazwę Hotel Lambert. Konserwatywne ugrupowanie pod wodzą księcia Adama, zwanego polskim królem na emigracji, bezskutecznie szukało dyplomatycznych sposobów na zmianę sytuacji geopolitycznej w naszej części Europy i przywrócenia choć części Polski na mapy.

Brak sylwetki Adama Jerzego w Sadze Rodu Czartoryskich nie jest przypadkowy. Bo cóż nowego można napisać o człowieku, któremu trzytomowe dzieło poświęcił Marceli Handelsman, jeden z najwybitniejszych polskich historyków? (Adam Czartoryski, t. 1–3, Warszawa 1948–1950). Którego biografię napisał na emigracji Marian Kukiel, (Książę Adam, Paryż 1959) i w Polsce Jerzy Skowronek (Adam Jerzy Czartoryski. 1770–1861, Warszawa 1994). Co można dodać do opowieści o człowieku, którego wielotomowa korespondencja jest od stu pięćdziesięciu lat obiektem analizy historyków i polityków, a jego Szkic o dyplomacji (Warszawa 2004) wszedł do kanonu pism poświęconych dyplomacji? Jego Pamiętniki i memoriały polityczne 1776–1809 (Warszawa 1986) studiują adepci politologii, a każdy tekst został poddany egzegezie polskich i rosyjskich badaczy stosunków polsko-rosyjskich? Wielotomowe dziedzictwo piśmiennicze dotyczące literatury, historii, polityki, spraw społecznych, dyplomacji i sztuki przywołują do dziś badacze konkretnych dziedzin. Prawie każdy fragment tego dziedzictwa doczekał się wnikliwych opracowań. Pozostaje odesłać Czytelników najpierw do cytowanych dzieł, a ewentualnie potem do szczegółowych opracowań.

Herb książąt Czartoryskich – Pogoń Litewska

Brak osobnej sylwetki Adama Jerzego nie oznacza jednak, że będzie on nieobecny w tej książce. Począwszy od historii jego rodziców, przez opowieść o żonie, rodzeństwie i dzieciach, książę Adam będzie towarzyszył Czytelnikowi aż do ostatniego rozdziału. Bo od lat trzydziestych XIX wieku najpierw sam Adam Jerzy, a potem pamięć o nim jest zwornikiem rodziny oraz rodzajem drogowskazu, który wytycza drogę wszystkim Czartoryskim. Czy oni tego chcą, czy nie.

Jeśli pominięcie Adama Jerzego lub każdej innej postaci może budzić sprzeciw Czytelników, to dość niekontrowersyjna wydaje się galeria tych, którzy zabierają nas w ten pięćsetletni spacer przez dzieje Polski i Europy. Wszyscy należą oczywiście do pieczętującego się Pogonią Litewską rodu. Większość się z niego wywodzi, ale bohaterkami osobnych rozdziałów są też cztery kobiety, które weszły do rodziny na skutek małżeństwa (Izabela z Morsztynów, Izabela z Flemmingów, Marcelina z Radziwiłłów i Maria z Grocholskich).

Nikt z bohaterek i bohaterów Sagi nie trafił na karty książki tylko z powodu swojego urodzenia. Każda z 34 osób, których losy stanowią główną oś opowieści, była postacią wyjątkową, zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym. Są tu mężowie stanu i bezwzględni politycy, dyplomaci i wygnańcy, artyści i mecenasi artystów, kolekcjonerzy i twórcy muzeów, żony i kochanki, pisarze i czytelnicy, wielcy grzesznicy i wielcy święci. Każdy z nich wniósł do historii tak wielki wkład, że dziś bez obawy możemy powtórzyć słowa Mickiewicza: „Familia książąt Czartoryskich, nazwana w Polsce w ostatnich czasach po prostu «Familią», familia najwybitniejsza, zasługuje zapewne na osobną historię”.

Zofia Wojtkowska

Podkowa Leśna, 30 grudnia 2019

ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z głębi dziejów, czyli między legendą a historią
Iwan (połowa XV wieku)Aleksander (połowa XV wieku)Michał (połowa XV wieku)

MUSIAŁO BYĆ BLISKO PÓŁNOCY. Bo 20 kwietnia w litewskich Trokach słońce zachodzi po ósmej wieczorem. Tak jest dziś i tak było w Niedzielę Palmową 20 kwietnia 1440 roku. Naprawdę ciemno zrobiło się dopiero koło dziesiątej. A oni potrzebowali ciemności. Pewnie czekali na bezksiężycową noc, taką co oko wykol. Bo jak inaczej obejść straże wielkiego księcia Zygmunta Kiejstutowicza, który sprawuje na Litwie rządy twardej ręki i panicznie boi się zamachu na swoje życie?

Ale im się udaje. Iwan, a może jego brat Aleksander, historycy do dziś prowadzą debaty na ten temat, zakrada się do komnaty księcia. Ten myśli, że w drzwi drapie jego oswojony niedźwiedź, który lubi zaglądać do swojego pana. Wydaje się, że Zygmunt nawet nie zdążył podnieść się z łoża. Śmiertelny cios kończy jego ośmioletnie rządy na Litwie.

Czy książę mógł wziąć dźwięki dochodzące zza drzwi komnaty za drapanie niedźwiedzia? To co prawda bardzo ciekawa opowiastka, którą wprowadził na karty historii Maciej Miechowita, XVI-wieczny pisarz i historyk, ale może być tylko obrazkiem ubarwiającym prozaiczną rzeczywistość. Przecież żyjący przed Miechowitą Jan Długosz, ojciec polskiej historiografii, nic o niedźwiedziu nie wspomina. Wspomina natomiast o wykonawcach wyroku. Są to według niego bracia Iwan i Aleksander Czartoryscy. Według Długosza to Iwan zadaje śmiertelny cios. Według ruskich latopisów robi to Aleksander.

Gdy odrzucić bajkową poetykę, zostaje czysta polityka. Aleksander może wejść do książęcej komnaty, nie budząc podejrzeń. Według jednych przekazów jest koniuszym na dworze wielkiego księcia. Według innych – koniuszego przekupił. Nie potrzeba więc niedźwiedzia. Wystarczy, że koniuszy przybiega do swego władcy, powołując się na jakieś nagłe a ważne wydarzenie. Potem jedno celne uderzenie nożem, a przecież w walce koniuszy jest zaprawiony. Na bratobójczych wojnach spędził lata poprzedzające ten zamach, który następuje 65 lat po zawarciu unii polsko-litewskiej w Krewie i 27 lat po unii horodelskiej. Ta pierwsza przynosi Litwie i Koronie jedność wobec wspólnego krzyżackiego wroga i znaczną, choć nie ostateczną poprawę stosunków między umawiającymi się stronami. Otwiera też Litwę na chrześcijaństwo w rycie rzymskim i szeroko pojętą kulturę zachodnią, a Koronie daje szansę powiększenia wpływów na Wschodzie. Unia horodelska zrównuje w prawach panów polskich i tych litewskich bojarów, którzy przyjęli wiarę katolicką. Potwierdza, iż na czele państwa litewskiego stoi osobny wielki książę, którego wybierze polski król za zgodą bojarów.

Podwaliny pod wspólne państwo lub głęboką współpracę dwóch państw próbuje kłaść Korona Królestwa Polskiego, z ponadczterystuletnim doświadczeniem państwowym, i Wielkie Księstwo Litewskie, które zaledwie półtora wieku wcześniej było jeszcze wspólnotą plemienną. Do miana państwa podniósł je dopiero w 1251 roku wielki książę Mendog, przyjmując chrzest i tworząc Królestwo Litwy, które przetrwało tylko dwanaście lat, a następnie, atakowane przez Mongołów, pogrążyło się w walkach o władzę.

W XV wieku Litwa jest księstwem rządzonym przez dynastię Giedyminowiczów. Podobnie jak Polska ma około dwóch milionów mieszkańców, z tym że Koronę zamieszkuje ludność dość jednolita etnicznie, a Wielkie Księstwo Litewskie w małym procencie Litwini, w przeważającej większości Rusini. Roszcząca sobie prawo do roli przywódcy w związku dwóch państw Korona jest natomiast nieporównywalnie mała w stosunku do Litwy. Jej powierzchnia to około 250 tysięcy km2, czyli jedna trzecia terytorium Wielkiego Księstwa. Po zajęciu ziem Rusi Kijowskiej Wielkie Księstwo Litewskie jest największym państwem europejskim i zajmuje około 800 tysięcy km2. Królestwo Polskie okrzepło już w chrześcijaństwie rytu zachodniego i uznawane jest za pełnoprawnego członka wspólnoty państw europejskich. Księstwo Litewskie zamieszkuje ludność litewska, która po krótkim flircie z chrześcijaństwem w czasach Mendoga dochowuje wierności dawnym wierzeniom, i ludność ruska, głównie prawosławna.

Aleksander i Iwan Czartoryscy należą do tej ostatniej grupy. Wyznają religię wschodnią i nie są zwolennikami zacieśnienia współpracy Litwy i Korony. Pierwsza wzmianka o nich pada przy okazji sławnej bitwy pod Wiłkomierzem, zwanej bitwą nad rzeką Świętą, w 1435 roku. Bitwa jest rodzajem poligonu, na którym Polacy i zakon krzyżacki walczą o wpływy w regionie, wykorzystując litewski konflikt o władzę. Czartoryscy stają w polu u boku walczącego o władzę księcia Świdrygiełły i sprzymierzonych z nim Krzyżaków. Przeciw nim wielki książę litewski Zygmunt, z pomocą polskiego wojska.

Bratobójcza walka to pokłosie decyzji Władysława Jagiełły, który w roku 1430 powierzył tron wielkoksiążęcy swemu młodszemu bratu Świdrygielle. Ambicje Świdrygiełły sięgają jednak dalej, a w swej nielojalności zawiera on sojusz z zakonem skierowany przeciwko Królestwu Polskiemu i wciąga Litwę w wojnę domową. Od 1432 roku jego oponentem jest Zygmunt Kiejstutowicz, który w następstwie zamachu stanu wstępuje na wielkoksiążęcy tron. Bitwa pod Wiłkomierzem unaocznia też skomplikowaną relację między Litwą a Koroną, w którą nieustannie wtrącają się Krzyżacy. Wykorzystują przy tym niechęć części książąt litewskich do związku z Koroną. Bitwa nad rzeką Świętą jest częścią polsko-krzyżackiej wojny toczonej w latach 1431–1435, w której Litwini stają po dwóch stronach barykady.

Pod Wiłkomierzem Litwini i Polacy wybijają w pień wojska zakonu i Świdrygiełły, który cudem uchodzi z życiem. A wraz z nim bracia Czartoryscy, którzy pozostają u boku zbuntowanego księcia na pewno do 1438 roku. Wtedy Świdrygiełło i Zygmunt zawierają swoisty pakt o nieagresji. Świdrygiełło przyjmuje w dożywocie Wołyń i Podole. Dwa lata później Aleksander jest już bliskim współpracownikiem wielkiego księcia Zygmunta. Skąd taka wolta? Czy jego awans to część planu mającego doprowadzić do obalenia Kiejstutowicza i ponownego osadzenia Świdrygiełły na wielkoksiążęcym tronie?

W żadnych dokumentach nie znajdziemy odpowiedzi na to pytanie. Podobnie jak na większość pytań dotyczących pochodzenia rodziny Czartoryskich, która przez wieki odgrywała główną rolę w historii Polski i Litwy. Odtwarzanie początków rodu to jakby zabawa w historyczne puzzle złożone z kawałków legend, podań, fragmentów zdarzeń i opowieści wokół tych zdarzeń budowanych. I jakby się nie starać, nie uda się napisać tej historii pewnej, jedynej i prawdziwej. Zostaną w niej dziury, które zalepić można tylko legendą budowaną przez wieki wokół rodziny Czartoryskich podobnie jak wokół większości wielkich rodów. Tyle tylko, że ta legenda też ma wartość historyczną. Wcale nie mniejszą niż zapisy dotyczące uczestnictwa tego czy innego brata w tej czy innej bitwie. Bo ta legenda pokazuje aspiracje rodziny, która musi wykazać się godnymi przodkami. I potęgę rodu potrafiącego wymusić na dziejopisach zapisanie i utrwalanie tej legendy.

W jakikolwiek sposób i z jakichkolwiek przyczyn Aleksander wkradł się w łaski Zygmunta Kiejstutowicza, w tym feralnym 1440 roku znowu bierze stronę jego największego wroga, Świdrygiełły. To sprzymierzeni z nim wielmoże, niechętni rodzinie wielkiego księcia Zygmunta i zbyt wielkiej ingerencji Polski w sprawy litewskie, organizują zamach na księcia i zajęcie Troków – stolicy państwa. I to oni postanawiają, że wykonawcami tego niebezpiecznego zadania będą bracia Czartoryscy.

Tym udaje się zrealizować niezwykle ryzykowny plan. Jeszcze za dnia Iwan Czartoryski wprowadza do miasta 300 wozów z sianem, w których ukrytych jest 600 ludzi. Po zabiciu Zygmunta zbrojni Czartoryskich zajmują miasto. Nie na darmo na dzień ataku wybrali Niedzielę Palmową. W grodzie jest wtedy znacznie mniej ludzi, a ci, co pozostali, zmęczeni trwającym już pięć tygodni postem, nie stawiają specjalnego oporu.

Na tym jednak kończą się sukcesy. Świdrygiełło nie ma najmniejszych szans na tron wielkoksiążęcy. Do Wilna przybywa dwunastoletni Kazimierz Jagiellończyk, syn wielkiego Jagiełły, brat polskiego króla Władysława. Armia młodego pretendenta do rządów zaczyna oblężenie górnego zamku w Trokach, gdzie zamknął się Iwan. W czerwcu Kazimierz jest już obwołany wielkim księciem. Iwan poddaje zamek. Udaje mu się jedynie wynegocjować osobiste bezpieczeństwo.

Ruiny zamku w Czartorysku, rycina, autor nieznany, ok. 1897 roku

Powraca więc do Świdrygiełły. Jest ważną postacią w jego otoczeniu. Jako jeden z pierwszych podpisuje dokumenty wydawane na dworze. Podpisy pod nimi składa się według ważności. Czyli jest ważny. Tak ważny, że po śmierci Świdrygiełły to on przekazuje wielkiemu księciu litewskiemu zamek w Łucku, od lat siedzibę niepokornego i nieuznającego żadnej władzy Świdrygiełły. To on w końcu czuwa nad przekazaniem Litwie (a nie Polsce) Wołynia, krainy, z której najpewniej wywodzi się jego rodzina. To najważniejszy dowód na to, gdzie jest jego serce i jego tożsamość. Sam dożywa swoich dni na Zadnieprzu, na „wysuniętej placówce”, którą nadaje mu król Aleksander Jagiellończyk. To nadanie jest wyrazem zaufania władcy, który chce mieć oko na okolicznych ruskich kniaziów sympatyzujących z Moskwą. Iwan z pewnością docenia życie z daleka od centrum księstwa litewskiego. Pozwala mu to zejść z oczu księciu Michałowi Zygmuntowiczowi, synowi zamordowanego przez Czartoryskich władcy. A w czasach, gdy akcje Michała rosną na dworze wielkoksiążęcym, jest to fakt nie do przecenienia.

Aleksander nie ma tyle szczęścia. W obawie przed zemstą zwolenników Zygmunta, ale i nowego wielkiego księcia oraz polskiego króla, ucieka na Ruś Kijowską. Tam szybko zaczyna się piąć po szczeblach kariery. Już w 1443 roku jest namiestnikiem wielkiego księcia moskiewskiego w Pskowie, potem namiestnikuje w Nowogrodzie Wielkim. Ostatecznie odmawia jednak złożenia przysięgi wierności wielkiemu kniaziowi moskiewskiemu. Wtedy nie tylko udaje mu się powrócić na Litwę, ale dostaje nawet liczne nadania na Podolu i Litwie.

Jak to możliwe? Co prawda upłynęło już dwadzieścia lat od zamachu, ale wciąż powinien ciążyć na nim wyrok za zabójstwo litewskiego monarchy. Tymczasem zamiast sądu i wyroku na Litwie czekają na niego potężne nadania od wielkiego księcia Kazimierza. Wydaje się, że kluczem do odpowiedzi jest trzeci brat Czartoryski. Jedyny, który nie brał udziału w zamachu na księcia Zygmunta.

Na imię mu Michał. Ramię w ramię staje z braćmi w bitwie nad rzeką Świętą. Podobnie jak im, udaje mu się zbiec z pola bitwy będącego świadkiem największej klęski księcia Świdrygiełły. Tak jak oni nie chce zacieśniania sojuszu Litwy z Koroną. Tak jak oni boi się polskiej i katolickiej dominacji nad wyznającymi obrządek wschodni terenami należącymi do Wielkiego Księstwa Litewskiego. W przeciwieństwie do nich nie bierze jednak udziału w spisku przeciw księciu Zygmuntowi. Wręcz przeciwnie. Po klęsce Świdrygiełły przyłącza się do polskiego króla Władysława, syna Jagiełły i brata Kazimierza, wielkiego księcia litewskiego, i rusza z nim wojować. Zostaje u boku króla najpewniej do pamiętnej klęski pod Warną w 1444 roku, po czym wraca na Litwę, do Świdrygiełły, u którego pełni nawet funkcję marszałka dworu. Nie jest już jednak podejrzanym spiskowcem, ale królewskim druhem. Przez lata wiernego marszu u boku króla Władysława Warneńczyka udaje mu się zaskarbić łaskę królewską i zmazać piętno zdrajcy. Z siebie, a przede wszystkim ze swych braci.

Potwierdza to przywilej królewski nadany mu w 1442 roku, czyli dwa lata przed śmiercią Władysława Warneńczyka. Ponieważ król podpisał go na terenie Węgier, nazywany jest przywilejem w Budzie. W dokumencie Władysław Jagiellończyk potwierdza prawo Czartoryskich do pieczętowania się herbem Pogoń Litewska, „jakiej od ojca i dziada używali”.

Przedziwny to dokument. Pieczołowicie przechowywany przez wieki w archiwum rodzinnym Czartoryskich, prawie jak rodzinna relikwia. A na pewno jako akt założycielski. Potwierdza, że bracia „de Czartoryjsko” pochodzą z panującego rodu Giedyminowiczów. Są potomkami wielkiego twórcy państwa litewskiego. Tylko członkom tej rodziny, a nawet tylko niektórym jej gałęziom przysługuje bowiem prawo do pieczętowania się Pogonią, która jest też herbem litewskiego państwa.

Mają więc Czartoryscy najważniejszy dokument rodowy. Specyficzny certyfikat pochodzenia. Pozostaje jednak kilka „ale”...

Pierwsze pytanie, podnoszone przez historyków i heraldyków już przed wiekami, brzmi: kim byli dziadek i ojciec walecznych książąt?

Przywilej z Budy, 1442 roku

Według przekazu dziadkowi, czyli protoplaście rodu, na imię było Konstanty (niektórzy piszą Konstantyn). Według rodzinnej tradycji miał być wnukiem wielkiego Giedymina, synem Olgierda, czyli bratem króla Jagiełły. Tyle tylko, że genealogia Olgierdowiczów nie pokazuje takiego Konstantego. W związku z tym niektórzy kronikarze twierdzili, że Czartoryscy nie tylko nie są Giedyminowiczami, ale w ogóle nie są Litwinami. Bo przecież Jan Długosz, opisując zamach na księcia Zygmunta, podaje, że dokonał go Iwan „z rodu i obrzędu Rusin”. Miechowita przytacza pieśni o tej zbrodni, które mówiły o „śmiałych książętach ruskich, które zabiły wielkiego księcia”.

To akurat da się dość łatwo wytłumaczyć. W czasach opisywanych przez ojców polskiej historiografii Rusin to każdy prawosławny i mieszkający na terenach Rusi. A tam właśnie Czartoryscy dostali pierwsze ziemie od swych mocodawców.

Późniejsi badacze, ci, którzy widzieli przywilej z Budy, uznali, że Giedymin bezapelacyjnie był protoplastą rodu Czartoryskich. Kłopot z Konstantym pozostał. W 1860 roku Ignacy Daniłowicz, rosyjski historyk, stwierdził wprost, że Konstanty został wymyślony tylko po, żeby wyswatać Czartoryskich z Olgierdem. I zbudować odpowiednią genealogię rodu.

Inni badacze nie byli tak radykalni. Przyjmowali i do dziś przyjmują, że ród wywodzi się od któregoś z Giedyminowych synów. Ale którego? Już w XVI wieku twórca słynnego herbarza Bartosz Paprocki nazywa Konstantego synem Lubarta, najmłodszego syna Giedymina. Byłby w takim razie przynajmniej kuzynem Jagiełły. Późniejsi XIX-wieczni naukowcy skłaniają się raczej do tezy, że ojcem założyciela rodu był Koriat, jeszcze inny syn Giedymina. Hipotezy można łatwo mnożyć, bo założyciel litewskiej dynastii miał kilkunastu synów, a źródeł zachowało się jak na lekarstwo. Oczywiście rodzinie najbardziej odpowiadała wersja z Olgierdem. W końcu dobrze mieć w drzewie genealogicznym Władysława Jagiełłę za brata. A jeśli nawet nie za brata, to przynajmniej za bliskiego krewniaka, jak z kolei utrzymywał w XIX wieku Kasper Niesiecki, kolejny wielki heraldyk. On wywiódł Czartoryskich od Korygiełły, czyli syna Olgierda. Jagiełło był jego stryjem. Może nie najlepsza wersja, ale ciągle dopuszczalna dla wielkiego polskiego rodu.

Spór do dziś pozostaje nierozstrzygnięty. Historia już nie kwestionuje Giedymina na szczycie drzewa genealogicznego rodziny książąt Czartoryskich. Na kolejnej gałęzi sadza jednak albo Olgierda, albo Koriata jako ojca Konstantego, o którym praktycznie nic nie wiadomo. Dyskusje odbywają się wokół kilku latopisów i listów, w których liczy się, czy ktoś nazwał kogoś bratem i co to wtedy oznaczało. Te same fakty i argumenty są interpretowane na różne sposoby. I jeśli naukowcy nie odnajdą gdzieś jakichś zagubionych dokumentów, tak pewnie pozostanie.

Kolejna gałązka drzewa Czartoryskich też jest dość krucha. Wasyl, czy jak chcą inni Bazyli, ojciec naszych bohaterów, Iwana, Aleksandra i Michała, pojawia się na kartach dokumentów tylko raz. W 1398 roku jest na dworze Jagiełły, zajmuje wysokie miejsce w hierarchii i jest synem świętej pamięci Konstantego. Osoba o tym imieniu jest też u boku króla w 1417 roku. Żaden historyk nie da jednak głowy, że to na pewno ten sam Wasyl. Czyli znowu trochę składanie podniszczonych puzzli...

Potem już jest łatwiej. Na karty historii wkraczają Aleksander, Iwan i Michał, któremu król wręcza w 1442 roku przywilej. Nazywa w nim Czartoryskich swoimi braćmi. Czyli jest wspólnota krwi. No i jest przebaczenie. Zamachowcy Aleksander i Iwan mogą liczyć na królewską łaskę.

Wydaje się, że właśnie przebaczenie i przywrócenie godności „wyklętym książętom” leży u podstaw dokumentu. Jednak Jan Tęgowski, współczesny badacz zajmujący się rodem Giedyminowiczów, zwraca uwagę na jeszcze jedną sprawę. Jego zdaniem, Czartoryscy są jedynym wielkim rodem, który otrzymał „certyfikat” potwierdzający przynależność do rodziny Giedyminowiczów. Czy, jak sądzi badacz, potrzebowali go już wtedy, żeby udokumentować swoje pochodzenie? Czy było ono podważane już w XV wieku? Odpowiedź jest raczej twierdząca. Bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że Jan Długosz, opisując śmierć wielkiego księcia Zygmunta, nie zająknął się nawet, że za zamachem stoją bliscy kuzyni króla Władysława Jagiełły? Długosz ewidentnie nie darzył sympatią książąt z Czartoryska. Udowodnił to później, opisując walki jednego z braci z Tatarami. Dlaczego więc nie skorzystał z okazji, by przedstawić ich jako zamachowców i królobójców? Czy chciał w ten sposób chronić rodzinę królewską i postanowił przemilczeć pokrewieństwo Czartoryskich z Jagiełłą? Oczywiście jest to możliwe, ale jednak dość mało prawdopodobne.

Puzzla z tym fragmentem historii chyba już nie znajdziemy. W czasach sarmackich rosnąca w potęgę rodzina Czartoryskich trochę na siłę wpychała go w dziejową układankę. Co zresztą było wtedy ogólnie obowiązującym obyczajem. Każdy możny ród musiał wywieść swe korzenie od rodu panującego. I często nawet najlepsze koligacje nie wystarczały. Przecież na naszych ziemiach nie mogły sięgać dalej niż X – XII wieku. Ale możnym rodzinom to było mało. Trzeba było dokumentować swoje pochodzenie najlepiej od Noego, bo przecież nie od Chama. Jeśli już nie od niego, to przynajmniej od wodzów ludów antycznych, którzy w dziwnych okolicznościach pojawili się na dalekich słowiańskich ziemiach. Stąd przecież mit sarmacki, sławiący męstwo wymyślonego ludu, który dał początek polskiej szlachcie. Litewska szlachta w kwestii mitu założycielskiego zdecydowanie przelicytowuje polskich notabli. Maciej Stryjkowski, XVI-wieczny kronikarz dziejów Litwy, ukuwa obowiązującą przez przynajmniej dwa wieki teorię o rzymskim pochodzeniu litewskiej szlachty. Według niego szlachta litewska to potomkowie Rzymian, stronników Pompejusza, którzy, uciekając przed Cezarem, przypłynęli na Litwę pod wodzą Publiusza Libona zwanego Palemonem.

Jeśli więc cała brać szlachecka miała tak szlachetne korzenie, to oczywiście wielcy musieli mieć jeszcze szlachetniejsze. XVI, XVII, a nawet XVIII wiek to czas budowania legend rodowych litewskiej magnaterii. Powstające kolejne herbarze zapełniają się nieprawdopodobnymi historiami, które traktowane są równie poważnie jak prawdziwe genealogiczne wieści. Swoją legendę muszą więc mieć też Czartoryscy.

No i mają. W czasach Sobieskiego monsieur de Mongrillon, członek poselstwa francuskiego, gości u Kazimierza Czartoryskiego. Ten opowiada mu o pochodzeniu swego rodu od Collonów – możnych Rzymian. Otóż przedstawiciel tego rodu miał wpaść po prostu do dziury w ziemi. Błąkał się długo pod powierzchnią, aż wyszedł na Litwie, dając początek Czartoryskim. Dodać trzeba, że gospodarz opowiada tę historię jako żart. Czartoryscy wiedzą, że to legenda, ale są do niej na tyle przywiązani, że ją powtarzają. Mówi ona na pewno o aspiracjach rodziny. Podkreśla związek z wielkimi książętami Litwy zarówno przez Pogoń, jak i przez odwołanie do jagiellońskich kolumn. Kolumny i Pogoń dają poczucie związku z królewską dynastią. To samo dotyczy wyjścia z Włoch – przecież taka legenda towarzyszyła od XV wieku Jagiellonom. Czyli znowu – uwierzytelnienie swojej więzi z rodem panującym. Tak w przypadku Czartoryskich, jak innych wielkich rodów, gdy z układanki dziejów wyjąć ten puzzel z legendą, zostaje wolne miejsce.

Czartorysk – dawny kościół klasztorny dominikanów (obecnie prawosławny monaster Podwyższenia Krzyża Pańskiego)

Tablica z nazwą miejscowości: Czartorysk

Można by umieścić tam obrazek gniazda rodzinnego. W dokumencie z Budy książęta określeni są mianem „de Czartoryjsko”. Oczywisty wydaje się położony nad Styrem Czartorysk. Wiadomo, że miejscowość jest bardzo stara. „W Guberni Wołyńskiej, nad rzeką Styrem, znajduje się niewielka miejscowość Czartoryskich. Miejsce to posiada przeszłość historyczną. W latopisach Nestora, pod rokiem 1100 wspomniane jest oddanie Czartoryska księciu Igorowi [książę ruski – przyp. aut]. Czartorysk był niegdyś grodem umocnionym, ze zbudowanym w nim zamkiem” – donosi wydana w 1897 roku rosyjska encyklopedia.

W XIV wieku Czartorysk i okoliczne ziemie należą już do Litwy. Gdy w końcu zbuntowany książę Świdrygiełło uznaje władzę króla Kazimierza Jagiellończyka, dostaje te ziemie we władanie. To on miał je nadać rodzinie. I znowu kłopot. Według innych przekazów w Czartorysku miał się osiedlić Wasyl, ojciec Iwana, Aleksandra i Michała. A gdy ten żył i działał, Świdrygiełło nie mógł mu nadać tych terenów, bo sam ich jeszcze nie posiadał. Dodatkowo sprawę komplikuje fakt, że jeśli wierzyć heraldykowi i historykowi Adamowi Bonieckiemu, w XVI wieku sami Czartoryscy przyznawali się do innego Czartoryska, położonego na rdzennych litewskich ziemiach. Tylko że tego miejsca z ich opowieści nie sposób dziś odnaleźć. Pozostaje nam więc Czartorysk na Wołyniu.

Nie dziwiłoby jednak, gdyby Wasyl, czy jak chcą jeszcze inni badacze, jego ojciec Konstanty, tu właśnie posadził swój zamek. Do dziś, gdy wdrapać się na skarpę, na której obecnie stoi prawosławny monastyr, a stały kolejne zamki i kościoły, aż po horyzont niczego nie można dojrzeć oprócz zielonych równin, wśród których Styr szuka najwygodniejszej drogi. W zakolach rzeki wiosną mnożą się niezliczone stada kaczek, rybitw, gęsi, czapli i innych ptaków, dla których te tereny to po prostu raj. Między nimi leniwie spacerują stada krów i koni, własność okolicznych chłopów i prawosławnego klasztoru. Nikt ich nie pilnuje, gdy chcą, wracają do swoich gospodarstw. Łatwo sobie wyobrazić, jak przed wiekami tak samo pasły się tu stada dzikich, nieprzetrzebionych jeszcze zwierząt. Jak łatwo było je wypatrzyć z zamku, podobnie jak potencjalnego nieprzyjaciela, którego widać było na pustej równinie jak na dłoni.

Dziś po kolejnych zamkach nie ma śladu. Czartoryskich nie pamięta nawet XVII-wieczny kościół postawiony przez kolejnych właścicieli miejscowości, Leszczyńskich, a oddany przez carycę Katarzynę moskiewskiej cerkwi. Jedynie Pogoń, herb tej dwutysięcznej dziś wioski, przypomina o legendarnej świetności. Zdobi tablicę stojącą przy drodze przecinającej wieś. Obok Pogoni tablica pamiątkowa 21-letniego mieszkańca wioski, który jako ochotnik zginął w 2014 roku na Krymie w wojnie Ukrainy z Rosją.

To jest najnowsza historia Czartoryska. Tragiczna, jak ta sprzed wieków, kiedy Litwini, Tatarzy, Polacy, Rosjanie czy Niemcy zalewali tę ziemię krwią. Tragiczna jak ta sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy na Wołyniu sąsiad zabijał sąsiada. Może dlatego historii tutaj się nie hołubi, a nawet nie pamięta? A może dlatego, że przez lata bolszewizmu była palona jak książki i archiwa oraz rozjeżdżana spychaczami jak kościoły i pałace? Może właśnie dlatego dziś nikt, no, może poza mnichami z prawosławnego monastyru, nie pyta tu, skąd przychodzisz i jakim językiem mówisz. „Bo w końcu wszystkie dzieci jednego Boga. Ukraińcy, Polaki, a nawet Białorusiny” – filozoficznie konstatuje 84-letnia mieszkanka wsi.

W czasach, kiedy mogli tu przybyć Czartoryscy: Konstanty, Wasyl, a najpewniej jednak bracia Aleksander, Iwan i Michał, wszyscy, nawet oficjalnie, mają tu jednego Boga. Mieszka w cerkwi i jest Bogiem wschodniego obrządku. Choć wtedy jeszcze na terenie Litwy i Korony słów „kościół” i „cerkiew” używa się zamiennie. Znaczą dokładnie to samo. Jednak od Jana Długosza wiemy, że Iwan Czartoryski był „z wyznania rusin”. Znaczy to tylko tyle, że należał do kościoła ortodoksyjnego. Jego przodkowie musieli przyjąć chrzest po tym, jak w 988 roku ochrzcił się Włodzimierz Wielki, władca Rusi Kijowskiej. Po wielkim rozłamie chrześcijaństwa w 1054 roku Ruś pozostaje przy wyznaniowym zwierzchnictwie Konstantynopola. Polska, podobnie jak cała Europa Zachodnia, poddaje się zwierzchnictwu Rzymu. Po chrzcie Jagiełły dołącza do niej Litwa. Tyle że jest to dołączenie symboliczne. Absolutna większość mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego pozostaje przy obrządku wschodnim. Bo nie trzeba zapominać, że w 1387 roku, w momencie symbolicznego i czysto politycznego chrztu Litwy, tylko około 10 procent jej mieszkańców było poganami. Na pewno nie byli nimi książęta na Czartorysku.

Jest też pewne, choć z powodu bardzo małej liczby dokumentów trudne do udowodnienia, że Czartoryskich, oprócz wschodniego wyznania z Rusią, łączy język. Ze służbą, sąsiadami – muszą rozmawiać po rusku, bo rdzenni mieszkańcy Wołynia w żadnym innym języku nie mówią. Polski dla nich – przeciwników bliższych związków z Koroną – nie jest na pewno językiem pierwszego wyboru. Jeśli piszą, nie mogą pisać po litewsku, bo ten w formie pisanej jeszcze nie istnieje, piszą więc zapewne po rusku. Zresztą dosłownie kilka zachowanych prywatnych dokumentów rodzinnych z tego czasu też jest po rusku. Jeszcze w 1555 roku Zofia, siostra Iwana Czartoryskiego, własną ręką kwituje cyrylicą pobranie od brata „300 kop groszy”.

Z Wołyniem Czartoryscy wiążą się na dobre. Głównie dzięki Michałowi, bo Iwan umrze bezpotomnie, a linia Aleksandra szybko wygaśnie. W zamian za wierną służbę Świdrygielle Michał otrzymuje od księcia Ryczów nad Styrem (o Czartorysku w dokumentach cisza), ziemie w powiecie łuckim, Chołopy nad Słuczą i klasztor Świętego Mikołaja w Klewaniu.

Właśnie Klewań Michał wybiera na rodową siedzibę. Taką prawdziwą, z ziemi i kamienia, a nie z legendy i ambicji. Zaczyna budować zamek, posadzony na urwisku nad rzeką Stubłą. Umiera, nie skończywszy niestety swego dzieła. Około roku 1498 jego syn Fedor, zwany też Teodorem, przejmuje jego dziedzictwo. Pełniący funkcję starosty łuckiego Fedor pisze się już księciem na Klewaniu i kontynuuje budowę rodzinnego gniazda. Los mu jednak nie sprzyja. Ziemi wokół nie brakuje, wszędzie tylko pusty, płaski teren pokryty łąkami i rozlewiskami, ale okazuje się, że kto inny rości sobie do niego prawo. Na tych rozległych terenach rozpoczyna się pewnie jeden z pierwszych sporów „o miedzę”.

Jak można się domyślać, miedza jest spora. Należy nie do byle kogo, ale do Radziwiłłów, którzy nie zamierzają nikomu oddawać swojej ziemi. Sprawa kończy się w trybunale. To pierwszy proces między Radziwiłłami a Czartoryskimi. Zdecydowanie jednak nie ostatni. Zatargi między tymi dwoma rodami będą się ciągnąć przez wieki i niejeden raz wpłyną na losy Litwy i Korony.

Tym razem dokumenty nadań są jednoznaczne. O ile klasztor w Klewaniu należy do Czartoryskich, to już miejsce, gdzie budują zamek – do Radziwiłłów. Ci ostatni zresztą za kilka lat rozpoczną budowę swojej rezydencji w Ołyce, oddalonej od Klewania o niespełna 15 kilometrów. Miejsce to stanie się jedną z najważniejszych siedzib rodowych, a dwa wielkie rody zamieszkają na tyle blisko siebie, że prawie będą mogły zaglądać sobie w okna!

Chcąc nie chcąc, Fedor porzuca rozpoczętą budowę. Zaczyna stawiać drugi zamek w oddalonym o dziesięć kilometrów od Klewania Bielewie (Bilev). W 1529 roku, dzięki przywilejowi nadanemu przez króla, zakłada tu miasto, które mimo starań Fedora nie rozwija się tak, jak by tego oczekiwał. Nigdy nie wyrośnie na znaczący ośrodek, a po stu latach zostanie zdegradowane do roli wioski. Zamek też szybko opustoszeje, bo Czartoryscy szybko go opuszczą. Dziś o przeszłości Bielewa nikt już nie pamięta. Z zamku nie pozostał kamień na kamieniu. Żaden z napotkanych mieszkańców nie potrafi wskazać miejsca, gdzie budowla miała kiedyś stać.

Zamek w Klewaniu, rys. Napoleon Orda, 1875 rok

Podobnie jest zresztą w pobliskim Żukowie, który Czartoryscy objęli we władanie w XVII wieku. Ta sama historia. Nieudana próba rozwoju miasta, degradacja, upadek do poziomu wsi. I dziś ta sama odpowiedź: „Zamek? Zamek to jest w Klewaniu”. Rzeczywiście jest, bo po zażegnaniu sporu z Radziwiłłami budowę kończy syn Fedora, Iwan. Od tego czasu to miejsce jest uznawane za główną siedzibę rodu.

Nie tylko poprzez budowę siedziby i pozyskiwanie nowych dóbr w drodze nadań od króla Aleksandra Jagiellończyka i Zygmunta Starego Fedor dba o podnoszenie pozycji rodu. Musi być bardzo aktywny jako starosta łucki, bo według dokumentów na sejmie roku 1529, podczas którego Wielkie Księstwo Litewskie przechodzi w ręce młodego królewicza Zygmunta Augusta, siedzi obok króla z pozostałymi wielkimi Giedyminowiczami: książętami Zasławskimi i Sanguszką. Znaczy to, że jest już, używając dzisiejszej nomenklatury, szlachcicem „pierwszoligowym”. Wielkim panem. Ta „wielkopańskość” jest dla niego i dla jemu podobnych najważniejszym elementem wyróżniającym i określającym przynależność.

Jeszcze przez kilka wieków po śmierci pierwszych Czartoryskich pochodzenie społeczne jest głównym wyznacznikiem tożsamości. Tak jak wszyscy magnaci, gdy myślą o sobie, najpierw widzą członków wielkiego rodu, krewnych władców, depozytariuszy władzy. Pierwsi Czartoryscy są też Rusinami. Miejsce, język i wiara w mocny sposób łączy ich z tą ziemią i jej tradycją. Ale są też Litwinami. O tym może świadczyć polityka wszystkich trzech braci Wasylowiczów. Aleksander, mimo że jego kariera szybko i prężnie rozwija się w Księstwie Moskiewskim, odmawia złożenia przysięgi jej kniaziowi. Czartoryscy nie przepadają też za Polską, a zwłaszcza za jej terytorialnymi zapędami. Świadczy o tym udział wszystkich trzech braci w bitwie nad rzeką Świętą po stronie Świdrygiełły i Krzyżaków, a przeciwko Polakom. Potem, mimo współpracy z królem Władysławem Warneńczykiem, bracia pracują na rzecz ograniczenia obecności polskiej na Litwie. Iwan z Michałem po śmierci Świdrygiełły robią wszystko, by będący dożywotnio w posiadaniu księcia Łuck przeszedł w ręce litewskie, a nie polskie.

Michał w swej niechęci do panów polskich posuwa się najdalej. Gdy król Kazimierz Jagiellończyk powierza mu namiestnikostwo bracławskie, rozbija polskie oddziały, które idą w 1463 roku na odsiecz oblężonej przez Turków krymskiej Kaffie (Teodozji). Oczywiście pretekstem do wycięcia w pień polskiego oddziału są szkody, jakie czyni on wśród lokalnej ludności. Co zadziwiające, hardego Litwina nie spotyka żadna kara. Albo rzeczywiście panowie polscy spalili za dużo wsi i zgwałcili za dużo kobiet, nawet jak na obowiązujące standardy, albo król nie chce tracić tak dobrego strażnika granic, jakim jest Michał Czartoryski. Pozostaje on namiestnikiem jeszcze przez wiele lat. Gania po dzikich polach najeżdżających granice Rzeczypospolitej Tatarów, mężnie broni zamku bracławskiego przed najazdem czambułów, które pustoszą kraj. Echem jego starcia z panami polskimi pozostają tylko zapisy Jana Długosza, który w swojej Historii zarzuca mu nie tylko brak skuteczności w walce z Tatarami, ale dopatruje się nawet prób porozumienia z nimi. Porównując te słowa z opisami walk Czartoryskiego, które pozostawili inni kronikarze, możemy być pewni, że zapis Długosza to odwleczona zemsta polskich magnatów na Michale. Długosz konsekwentnie bowiem jest rzecznikiem Korony, odsądzając Rusinów i Litwinów od czci i wiary. Jako że Czartoryscy obstają przy interesach Litwy i wyznają wschodni obrządek – nie mogą znaleźć uznania na kartach historii najsłynniejszego polskiego dziejopisa.

To się jednak niedługo zmieni. Już prawnukowie Michała i wnukowie Fedora staną się ulubieńcami kolejnych kronikarzy. Dopisywane im będą zalety, których nie posiadali, i czyny, których nie dokonali. Staje się tak z jednego powodu. Ród Czartoryskich rośnie w siłę. Zaczyna odgrywać ważną, a w końcu zasadniczą rolę w polityce. Tego nie można ignorować. Nawet, a może przede wszystkim, kiedy jest się dziejopisarzem.

ROZDZIAŁ DRUGI
Między Litwą a Koroną
Jerzy (zm. 1626)Mikołaj Jerzy (zm. 1661)

TO BYŁA ŚRODA, TRZYNASTY DZIEŃ LIPCA 1616 ROKU. Już od rana gawiedź schodziła się do lubelskiego kościoła Świętego Ducha. Każdy chciał zająć miejsce jak najbliżej świątyni. Wiadomo, do środka wejdą tylko najważniejsi goście. Możni panowie, kanonicy, może biskup, na pewno trochę zbrojnych, którzy będą pilnować porządku. O burdę przecież tak łatwo, a obie strony debaty za wszelką cenę chcą się jej ustrzec. To ma być dysputa filozoficzna, a nie zarzewie kolejnego pogromu religijnego, jakie pustoszą kościoły, cerkwie i zbory całej Europy.

Najważniejsi przybywają tuż przed godziną trzynastą, kiedy to ma się rozpocząć debata. Jest wśród nich Jerzy Iwanowicz Czartoryski, książę na Klewaniu, człowiek wielkiej pobożności. Dawniej prawosławny, od osiemnastu lat żarliwy katolik w wydaniu unickim. Fundator kościoła w swoim rodzinnym Klewaniu, dobroczyńca jezuitów, ale i dobrodziej prawosławnych z pobliskich monasterów.

Czartoryski nie przychodzi na debatę tylko jako widz. Ma zamiar wydać w formie drukowanej jej treść. Uważa, że tak ważne wydarzenie nie może popaść w zapomnienie. Zrobi to za własne, niemałe pieniądze, bo w jego czasach wydawanie książek i broszur to droga zabawa.

Dzięki takim jak Czartoryski wiemy, jak potoczyły się ta i inne debaty między katolickimi zakonnikami (w tym przypadku karmelitami bosymi) a braćmi polskimi zwanymi arianami. Oczywiście łatwo się też domyślić, komu kibicuje Czartoryski. Kibicuje katolikom.

Tym razem o trzynastej karmelici odmawiają modlitwy do Ducha Świętego, zaraz potem rozpoczynają debatę. Zakonnicy przygotowali do niej ponad sto zagadnień, jednak głównie dyskutuje się na temat boskości Syna Bożego. Ze strony katolików do potyczki staje ojciec Jan Maria, teolog włoskiego pochodzenia, ze strony arian Jan Stroiński, zaprawiony już w dyskusjach z katolikami.

Nie wiemy, jak długo trwa akurat ta dyskusja. Wiemy natomiast, że podobna dysputa odbywająca się tydzień wcześniej zajęła trzynaście godzin! Dowiadujemy się za to z publikacji Czartoryskiego, że tę rozmowę, podobnie jak większość innych, jednostronnie kończy karmelita – ogłaszając zwycięstwo intelektualne i oratorskie swojego obozu.

Oczywiście atmosfera wokół spotkania jest napięta. Arianie domagają się zapewnienia im bezpieczeństwa, proszą nawet o odprowadzenie ich po debacie do domów. Obie strony apelują do swoich zwolenników o niewszczynanie awantur. Tym razem się udaje. Za kilka lat, po kolejnej dyskusji, jakiś wyrostek rzuci kamieniem w stronę zboru (akurat kalwińskiego, nie ariańskiego) i w Lublinie zapłoną świątynie.

Na razie jednak książę Czartoryski współtworzy wydarzenie, które może odbyć się tylko w Polsce, niezupełnie bez powodu zwanej „państwem bez stosów”. Bez precedensu jest fakt, że kiedy w Europie pali się i wyrzyna w pień zwolenników konkurencyjnych wyznań, w Polsce się z nimi dyskutuje. Choć nie brak oczywiście zatargów, a nawet pogromów i walk na tle religijnym, Polska jest europejską oazą tolerancji. A debaty, choć traktowane przez obie strony jako propagandowe widowiska, służą ostrzeniu argumentów, a nie szabel do mordowania innowierców. I choć Jerzy Czartoryski ogłosi w swym komentarzu do dyskusji, że arianie sromotnie przegrali debatę, a potem okłamywali świat, że było inaczej – na tym skończy się jego potyczka z braćmi polskimi. Nikomu włos z głowy nie spadnie.

Historia życia i wiary księcia Jerzego Czartoryskiego trochę tłumaczy ten chlubny wyjątek polskiej tolerancji w najbardziej nietolerancyjnych czasach. Książę jest wychowany w rodzinie prawosławnej. Jego ojciec Iwan (zwany też przez heraldyków i genealogów Janem) i stryj Aleksander, synowie Fedora, budowniczego klewańskiego zamku, są chrzczeni w cerkwi. Mocno wierząca jest zwłaszcza jego matka. To ona namawia męża, ojca Jerzego, do opieki nad nadanym rodzinie przez króla monasterem w pobliskiej Peresopnicy. Oboje pomagają w utrzymaniu szpitala działającego przy monastyrze, a przede wszystkim w roku 1556 zamawiają tłumaczenie i przepisanie wszystkich ewangelii na ówczesny język ukraiński.

Przez pięć lat dwóch ludzi: Mychajło Żurawnyćkyj, syn prawosławnego duchownego z Sanoka, oraz mnich Hryhorij pracują nad tym wyjątkowym zamówieniem. W 1561 roku pokazują zleceniodawcom swoje dzieło. Liczy 482 pergaminowe strony. Zawiera tłumaczenie wzbogacone misternymi miniaturami. Waży dziewięć kilogramów. Po wiekach staje się, obok godła, hymnu i proporca, największą świętością Ukraińców. W ukryciu przeczekuje kolejne zawieruchy dziejowe, z komunizmem włącznie. Dziś jest najważniejszym piśmienniczym zabytkiem ponad 40-milionowego narodu. Spoczywa w muzeum narodowym w Kijowie, a opuszcza to miejsce tylko w dzień zaprzysiężenia prezydentów Ukrainy. Bo właśnie na ewangelię peresopnicką składają oni swoją przysięgę.

Trudno więc pojąć, dlaczego Jerzy, syn tak gorliwych wyznawców i mecenasów kościoła wschodniego, w 1598 przechodzi na katolicyzm. I staje się równie żarliwym katolikiem, jak był wcześniej prawosławnym.

Powodów na pewno jest kilka. Po pierwsze Jerzy jest pierwszym pokoleniem młodych szlachciców wykształconych w kolegium jezuickim. Przybyli w 1564 roku do Rzeczypospolitej zakonnicy natychmiast zjednują sobie zwolenników swoim niespotykanie wysokim poziomem nauczania. W ciągu kilkunastu lat stają się wyłącznymi nauczycielami magnackich synów w Polsce. Dotyczy to również młodzieży prawosławnej, która wysyłana do kolegiów jezuickich, często wybiera religię swoich nauczycieli i wspiera ich w każdy możliwy sposób. Tak jest właśnie z Jerzym, który wyposaża kolegia jezuickie w Wilnie, Winnicy i Barze. Kolegium jezuickiemu w Łucku daruje własny dwór i przyległe do niego tereny. Oddaje też zakonowi monastery prawosławne, które leżą na jego ziemiach. Wyjątek czyni dla owej Peresopnicy, którą zostawia prawosławnym mnichom, pod warunkiem że będą tam prowadzili szpital i szkołę. Jezuitom pozostanie wierny do samego końca. Gdy w latach dwudziestych XVII wieku część szlachty i duchownych zacznie się skarżyć samemu papieżowi na ich bezkarność w Polsce, Jerzy ze swym synem Mikołajem Jerzym wyślą do ojca świętego dwa listy w obronie swoich protegowanych zakonników.

Ewangeliarz Peresopnicki, 1556–1561 – karta z miniaturą przedstawiającą ewangelistę Jana

W czasach Jerzego Czartoryskiego wybory religijne nie są jednak tylko wyborami natury moralno-duchowej. Klewański książę żyje w momencie budowania tożsamości narodowej wyższych warstw społecznych w Europie. A wyznacznikiem tej tożsamości coraz częściej staje się religia. Wybór religijny jest w XVI- i XVII-wiecznej Europie często wyborem politycznym. I tak jest chyba również w jego przypadku.

Tak jak kiedyś jego dziadowie opowiadali się za utrzymaniem autonomii Wielkiego Księstwa Litewskiego, tak teraz Czartoryscy są wielkimi orędownikami połączenia Korony i Litwy jak najciaśniejszymi więzami. Jerzy, a wcześniej jego ojciec Iwan posłują z Litwy na kolejne sejmy, domagając się połączenia obu państw unią realną. O Iwanie pisze w swoim herbarzu Kasper Niesiecki: „To nieomylna ze do unji księztwa Litewskiego z koroną, jego dzielność siła pomogła, bo w roku 1564 na sejm Warszawski od stanów Litewskich był uproszony, żeby był drogę do niej utorował jakoż podpisał ją w roku 1569”.

Tu się trochę Niesiecki zagalopował. Iwan rzeczywiście posłował z Litwy, rzeczywiście działał na rzecz zbliżenia Litwy i Korony, ale nie ma go wśród 61 sygnatariuszy unii lubelskiej, która w 1569 łączy definitywnie Litwę i Koronę w Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Jest pod nią natomiast podpisany brat Iwana, stryj Jerzego – Aleksander Czartoryski, starszy z synów Fedora, osiadły w gnieździe rodzinnym, czyli Czartorysku. Nic jednak dziwnego, że Kasper Niesiecki, który jest jezuitą, wyolbrzymia nieco rolę Czartoryskich w historii Rzeczypospolitej. Wie przecież, ile jego zakon zawdzięcza tej rodzinie. Pisze o tym jasno, opowiadając historię Jerzego:

Sam porzuciwszy schizmatyckie odszczepieństwo, do jedności kościelnej, pierwszy z tego książęcego domu przystąpił. Jego szczodrobliwością szczyci się kollegium Winnickie. Łuckie w komput go swoich benefaktorów włożyło; któremu nie tylko dworu swego i placu na kollegium ustąpił, ale też i hojną jałmużną opatrzył. We wszystkich interesach ojcowskiej jego protekcyi doznał skutku zakon nasz i nie sam tylko; bo i na innych sług Boskich taż się propensya wydawała, osobliwie kiedy deputatem był na trybunał koronny z Kijowskiego, doznali jej i ubodzy studenci, którym z swojej szkatuły na nauki nakładał: dla tego też podobno tak domowi jego w potomkach Bóg błogosławi, gdy niektóre książęce familie w oczach naszych pogasły, ci na najpierwszych w ojczyźnie naszej honorach jaśnieją.

Tak jak kiedyś Długosz z powodów politycznych umniejszał ich rolę, on nieco wyolbrzymia zasługi książąt litewskich, a właściwie coraz bardziej polskich. Wyraźnie widać to w opisie zasług wojennych Jerzego, jego ojca i stryja, a potem syna. Nie ma w tym jednak nic nadzwyczajnego, bo podkolorowywanie historii było standardem historiografii tamtych czasów. Próbkę takiego ubarwiania daje Niesiecki w opisie bitwy pod Olszanicą, w której zasłużył się Michał, brat stryjeczny Jerzego, syn Aleksandra: „Ubili około 20 000 pogan. Wielkie to zwycięztwo uwolniło z pętów przeszło 40 000 chrześcian w jassyr prowadzonych, podało w ręce naszych przeszło 20 000 koni, 800 wozów naładowanych łupami i wielu jeńców”.

Bitwa, którą dowodził Konstanty Ostrogski, była oczywiście wielkim zwycięstwem nad Tatarami. Liczby podawane przez Niesieckiego wydają się jednak współczesnym historykom mocno przesadzone. Bezprzecznie jednak XVI- i XVII-wieczni Czartoryscy jak jeden mąż stają do wojen, które prowadzi Rzeczpospolita. Najczęściej można ich oczywiście spotkać w bitwach z Tatarami, którzy pustoszą również ich ziemie. Biorą jednak udział i w innych kampaniach. Starszy brat Jerzego, „Iwan książę na Klewaniu Czartoryski pierwszy syn Iwana, mąż dzielności wielkiej i odwagi, z Stefanem Batorym Królem Polskim, we wszystkich w Moskwie okazyach szczęśliwie tryumfował, osobliwie jednak męztwa swego dał dowód pod Pieszkowem” – pisze Niesiecki. Wszystko zresztą wskazuje na to, że pod tym Pieszkowem, czyli pod Pskowem, starszy brat Jerzego ginie.

Sam Jerzy także bierze udział w wyprawach Stefana Batorego przeciwko carowi Iwanowi Groźnemu. Po śmierci tegoż z samozwańczym carem Dymitrem wyprawia się na Moskwę. Gdy potęga turecka zagraża Rzeczypospolitej, wystawia własne chorągwie, które pod wodzą jego syna Mikołaja idą w 1621 roku pod Chocim, gdzie Jan Karol Chodkiewicz, hetman wielki litewski, zatrzyma idącą na Europę ponadstutysięczną armię turecką.

Te doświadczenia wojenne na pewno kształtują polityczne poglądy, a nawet światopogląd księcia Jerzego. Nic dziwnego, że zagrożenia dla Rzeczypospolitej Obojga Narodów upatruje on (skądinąd słusznie) w dwóch potęgach: tureckiej i moskiewskiej. Obrona kraju przed tymi zagrożeniami i ostateczne przesunięcie Rzeczypospolitej w orbitę Zachodu jest pewnie główną przyczyną, dla której Jerzy książę Czartoryski postanawia porzucić wiarę ojców i zostać katolikiem.

Nie on jeden. Zjednoczona politycznie wskutek unii lubelskiej Rzeczpospolita jest bowiem ogromnie zróżnicowana religijnie. Katolicka do niedawna Korona traci rzesze wyznawców na rzecz rosnącej w siłę reformacji. Ruska część Litwy boryka się z jeszcze większymi problemami. Kryzys cerkwi prawosławnej, dramatycznie niski poziom duchownych wschodniego kościoła, coraz mocniejsza chęć przytulania polskiego prawosławia przez patriarchat Moskwy, masowe przechodzenie wiernych zwłaszcza na kalwinizm – wszystko to zmusza co światlejszych wyznawców prawosławia na Litwie do refleksji na temat przyszłości. W obu częściach Rzeczypospolitej dojrzewa pomysł zjednoczenia „starego” kościoła, który po Wielkiej Schizmie Wschodniej z roku 1054 nigdy nie zaznał jedności.

Wieloletnie negocjacje między biskupami i teologami Wschodu i Zachodu kończą się podpisaniem w 1596 roku unii brzeskiej, zgodnie z którą cerkiew prawosławna w Rzeczypospolitej Obojga Narodów podporządkowuje się władzy papieża i przyjmuje dogmaty Kościoła katolickiego. Do unii przyłącza się większa część duchownych i wiernych prawosławnych w Wielkim Księstwie. Unici, bo tak od teraz nazywają się ci nowi wierni, są praktycznie zrównani w prawach z katolikami z Korony (choć uniccy biskupi nie zasiadają w Senacie), zachowując swój wschodni obrządek i juliański kalendarz. Dyzunici, czyli ci, którzy nie podporządkowują się decyzjom brzeskim, są wielu praw pozbawieni. Jedynym miejscem, gdzie mogą szukać oparcia, jest Moskwa.

Nie mamy pewności, kiedy Jerzy porzuca prawosławie i dołącza do Kościoła unickiego. Są badacze, którzy utrzymują, że przeszedł na katolicyzm i rozpoczął budowę drewnianego kościoła już w 1590 roku. Pierwszym widocznym śladem tej konwersji jest jednak fundacja i uposażenie kościoła w Klewaniu w roku 1598. Dokument fundacji do dziś można zobaczyć w Bibliotece Czartoryskich w Krakowie. Czyli dwa lata po wejściu w życie unii brzeskiej klewański książę na pewno był już unitą.

Obok świątyni buduje plebanię i dom szkolny, w którym oczywiście osadza jezuitów. Uczą oni zarówno ubogich synów chłopskich, jak i jego własne potomstwo. A jednak nadal wspomaga bractwa prawosławne. Podpisuje dokument w obronie obrządku wschodniego na Wołyniu. Zdaniem Eugeniusza Latacza, który w latach trzydziestych ubiegłego wieku przygotował jego biogram dla Polskiego Słownika Biograficznego, Jerzy próbuje pełnić rolę pośrednika między unitami a dyzunitami. Zdaje się, że aż do śmierci w 1626 roku stoi do pewnego stopnia w rozkroku między Wschodem a Zachodem.

Dylematy ojca są zupełnie obce synowi Jerzego, Mikołajowi Jerzemu. Chłopak jest wychowywany od początku w kanonie edukacji polskiej magnaterii swoich czasów. Pierwsze nauki pobiera w szkółce przykościelnej w Klewaniu. Potem ojciec wysyła go do kolegium jezuickiego w Łucku, które do ostatnich lat będzie wspierał ziemią i pieniędzmi. Zakonnicy kształtują go na zatwardziałego unitę, dalekiego od tolerancyjnych poglądów ojca. Na polityka, który na sejmikach będzie występował przeciwko innowiercom i za wszelką cenę bronił katolicyzmu. Na katolika, który doprowadzi do odebrania monasteru peresopnickiego prawosławnym i wcieli go do katolickiej parafii w Klewaniu. Z drugiej strony wychowają go na światłego, rozkochanego w poezji humanistę, który pisze wiersze i rusza w podróż po Europie. Ta podróż to nowy element w wychowaniu magnackich synów. Mają zobaczyć świat, zrozumieć go, wrócić i oddać się publicznej służbie. Mikołaj bardzo to doceni. I przećwiczy za kilkadziesiąt lat na wszystkich swoich synach.

Portret olejny Mikołaja Jerzego Czartoryskiego z zamku w Gołuchowie, malarz nieznany, XIX wiek

On sam, gdy wraca z wojaży, najpierw wraz z ojcem, a potem samodzielnie walczy zbrojnie u boku zasiadających na polskim tronie królów z dynastii Wazów. Uczestniczy w wyprawach smoleńskich, w wojnie w Inflantach i innych potyczkach. W 1621 roku rusza ze swoim wojskiem pod Chocim, ale po drodze jego odział zostaje rozbity przez hordy tatarskie. Przez wiele następnych lat nie będzie już sam chodził na wojny, ale chorągwie Czartoryskiego staną na każde zwoływane przez króla pospolite ruszenie.

On tymczasem zajmie się dwiema sprawami najważniejszymi dla niego i całego rodu. Pomnażaniem majątku i budowaniem pozycji politycznej. O ile z tym pierwszym nie jest u Czartoryskich od dwóch pokoleń najgorzej, o tyle z drugim – wręcz fatalnie.

Owszem, bywają Czartoryscy blisko władców. Największe wpływy na dworze ma Aleksander, stryj Jerzego, ten, który walczył pod Olszanicą. Fakt, że uczestniczy w sejmie lubelskim i podpisuje się pod unią lubelską, świadczy, że jest szanowanym obywatelem Wołynia. A jednak ciągle ma potrzebę potwierdzania swojej pozycji. Właśnie na sejmie lubelskim Aleksandrowi udaje się otrzymać od króla potwierdzenie przywileju Władysława Jagiellończyka. Tego przywileju, w którym król potwierdził przynależność Czartoryskich do rodu Giedymina. Czy Sanguszkom albo Zasławskim przyszłoby do głowy starać się o takie dokumenty? Nigdy w życiu!

Aleksander stara się nie tylko o potwierdzenie przywileju. Próbuje też kariery urzędniczej. Zostaje nawet pierwszym w rodzie wojewodą (wołyńskim). Kłopot w tym, że to największa kariera urzędniczo-polityczna Czartoryskich w dotychczasowej historii. Książęta wciąż piastują urzędy przynależne średniej szlachcie. A ich ambicje, zwłaszcza Jerzego i jego syna Mikołaja Jerzego, sięgają znacznie dalej. Konkretnie jednego ze 140 foteli senatorskich zajmowanych przez członków najważniejszych rodów Rzeczypospolitej.

Już Jerzy pracuje na ten fotel dla syna. Na pewno myśl o karierze, praktycznie zamkniętej dla prawosławnych, jest jednym z powodów zmiany wyznania. Na pewno temu też służą chorągwie wysyłane na pola bitew. Również z myślą o tej karierze Jerzy i Mikołaj stawiają ufortyfikowany zamek w Oleksińcu niedaleko Krzemieńca (spłonie w XVIII wieku). Przede wszystkim jednak rozbudowują zamek w Klewaniu, tak aby stał się siedzibą godną wielkiego rodu.

A jest co robić. Budowa ślimaczy się już nie latami, ale wiekami. Michał Wasylewicz wbił łopatę w skarpę nad Stubną w 1475 roku. Zdążył postawić mury i dwie narożne baszty. Za czasów Teodora ruszył proces z Radziwiłłami. Budowa stanęła na osiemdziesiąt lat. Do ugody doprowadził dopiero wnuk Michała, a ojciec Jerzego – Jan (Iwan). Oddał Radziwiłłom inne tereny i powrócił w 1555 roku na skarpę. Budowa ruszyła, a zamek wyrastał powoli na jedną z zacniejszych rezydencji na Wołyniu. Dopiero jednak Jerzy przenosi się do niego na stałe, porzucając rezydencję w Łucku. Mikołaj Jerzy dobudowuje do zamku wspaniałą kaplicę, w której kapelanami są oczywiście jezuici. Gmach pięknieje z roku na rok, aż do strasznej wiosny 1648, kiedy powstają Kozacy pod wodzą Chmielnickiego i niszczą wszystko, co polskie i co pańskie. Jeszcze Mikołaj nie zdąży naprawić strat po kozackim powstaniu, a już Klewań jest niszczony przez hordy tatarskie. Zamek, choć zdewastowany, jednak ocaleje, a książę Mikołaj po raz kolejny zabierze się za odbudowę.

Ruiny zamku w Klewaniu, stan obecny

Rodzinne gniazdo Czartoryskich pozostanie jedną z najwspanialszych rezydencji Wołynia przez następnych dwieście lat. W 1817 roku potomek Jerzego i Mikołaja, Konstanty Czartoryski, przebuduje gruntownie zamek i umieści w nim polskie gimnazjum, które wyposażone przez księcia nie tylko w bibliotekę czy przybory matematyczne, ale nawet w ogród botaniczny, ma kształcić młodych Polaków czasów rozbiorów. Rusyfikacja i przeniesienie gimnazjum do pobliskiego Równego będzie jedną z wielu retorsji cara rosyjskiego po powstaniu listopadowym. W końcu, w drugiej połowie XIX wieku, syn Konstantego, Aleksander, pod wpływem szantażu władz carskich sprzeda zamek Rosjanom. Carskie władze osadzą w nim seminarium prawosławne, polskie – w latach trzydziestych poprawczak, a radzieckie po drugiej wojnie – szkołę rolniczą.

W wolnej Ukrainie zamek podzieli smutne losy wielu rezydencji. Opustoszały, będzie grabiony ze wszystkiego. Ktoś zabierze drzwi, ktoś okna, innemu przydadzą się schody i stiuki, a ktoś nie pogardzi nawet fragmentami posadzek. Będzie powoli rozbierany kamień po kamieniu. Co się ostanie, spłonie w latach dziewięćdziesiątych XX wieku.

Dziś na wzgórzu nad Stubną o dawnej świetności miejsca świadczą tylko zarośnięte fragmenty murów, wśród których miejscowa młodzież pali ogniska i popija piwo, chroniąc się przed upałem i rodzicami.

Trochę łaskawszy los spotka barokowy murowany kościół, który w 1610 roku stawia Mikołaj w miejsce ojcowskiego drewnianego. Erygowana w 1630 roku, trzynawowa, godna magnata świątynia do dziś dominuje w krajobrazie miasteczka. Bardzo szybko zyska sławę dzięki słynącemu łaskami obrazowi Matki Bożej Klewańskiej. Już w 1639 roku obraz jest uznany za cudowny i miejscowa ludność jemu właśnie przypisuje fakt, że kościół przetrwał XVII-wieczne najazdy i kataklizmy. Co prawda spali się wiek później (z ruin podniesie go owiana legendą Izabela Czartoryska), ale obraz przetrwa. Gromadzą się przy nim wierni w najtrudniejszych momentach historii. Przychodzą się przy nim chronić Polacy podczas rzezi wołyńskiej w 1943 roku i temu obrazowi (choć w Klewaniu działają też oddziały samopomocy, a Polaków przed UPA ochroni węgierski oddział) przypisują cudowne ocalenie.

W 1945 roku grupa ośmiuset Polaków wyjeżdża w ramach repatriacji na Ziemie Odzyskane. Zatrzymują się w Skwierzynie niedaleko Gorzowa Wielkopolskiego. Rozpakowują toboły z tym, co uratowali. W jednym z nich jest obraz Matki Boskiej Klewańskiej. Ukrywany jeszcze przez lata przed komunistami, dziś wisi w ołtarzu skwierzyńskiego kościoła.

W klewańskiej świątyni w latach komunizmu nie wisi żaden obraz. Przerobiona przez Sowietów na magazyn, ulega stopniowej degradacji. Zrabowano już z niej wszystko, co miało wartość, włącznie z cenną zawartością grobowców rodzinnych. Ostał się tylko jeden fragment bocznego barokowego ołtarza i kilka fresków, które pokazują się spod kolejnych warstw łuszczącej się farby olejnej.

Kościół w Klewaniu, stan obecny

Do funkcji sakralnych klewański kościół wraca dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Olbrzymia, wciąż koszmarnie zniszczona świątynia stanowi dziś parafię dla kilkudziesięciu osób. Ale znowu raz w miesiącu jest tu odprawiana msza święta za zmarłych królów Polski. Do tego bowiem zobowiązał klewański kościół król Zygmunt III Waza, nadając w 1630 roku dobra peresopnickie tworzonej parafii. A wiadomo, podjętych zobowiązań trzeba dotrzymywać.

Wygląda na to, że spokój duszy Mikołaja i jego rodziny też został po wiekach przywrócony. W 2017 roku ekipa ukraińskich archeologów dotarła do jednej z przysypanych krypt grobowych. Odnaleziono w niej trumny ze zwłokami trzynastu mężczyzn od 40 do 60 roku życia, trzech kobiet w wieku od 20 do 70 lat oraz dwojga dzieci. Na większości zachowały się fragmenty szat świadczących o przynależności do książęcego rodu. Wydaje się, że wśród odnalezionych jest Mikołaj Jerzy Czartoryski. Na pewno, jak ustalili archeolodzy, w jednej z trumien spoczywa jego żona Izabela z Koreckich.

Krypta grobowa kościoła w Klewaniu, stan obecny

Ich ślub był jednym z największych wydarzeń towarzyskich roku 1617. Do Klewania zjechały na wiele dni zastępy senatorów, wojewodów i duchownych. Panna młoda, córka księcia Joachima Koreckiego i siostra wielkiego wojownika Samuela, to partia w sumie zbyt dobra dla Mikołaja. Koreccy są rodem starszym, zasobniejszym i okrytym większą chwałą niż Czartoryscy. Ale wydaje się, że książę Samuel widzi w ojcu swojego zięcia i w nim samym ogromny potencjał. Rozumie, że Mikołaj to mężczyzna, który wprowadzi swój ród do pierwszej ligi polskiej magnaterii. Nie bez znaczenia jest przyjaźń łącząca Jerzego Czartoryskiego, ojca pana młodego, z właścicielem Ołyki Albrychtem Radziwiłłem, wielkim kanclerzem litewskim. Ta przyjaźń znacznie wykracza poza ramy dobrosąsiedzkich stosunków i wydaje się, że Radziwiłł odgrywa niebagatelną rolę w klejeniu tego małżeństwa.

A małżeństwo to ma fundamentalne znaczenie dla dalszej historii Czartoryskich.

To prawda, od dwóch wieków Czartoryscy pomnażają swój majątek. Dbają o otrzymywanie nadań książęcych, a potem królewskich, odzyskują każdy zagon, który zostaje po bezpotomnej śmierci kogoś z rodziny, procesują się o każdą piędź ziemi, którą uważają za sobie należną. Herbarz Okólskiego na kilku stronach wymienia kolejno kupna, procesy, działy majątku, który w początkach XVII wieku staje się zupełnie pokaźny. Kłopot w tym, że w porównaniu choćby z sąsiadami Radziwiłłami Czartoryscy to wciąż szaraki.

Tymczasem Izabela Korecka wnosi do rodziny potężny posag, który zasila majątek Czartoryskich. Jednak małżonkowie nie uznają go za wystarczający i upominają się o więcej u starszego brata Izabeli – Samuela. Pretensje muszą być spore, jeśli Samuel, obawiając się zbrojnego zajazdu ze strony Czartoryskich, wprowadza do swoich miast, Korca i Międzyrzecza, załogi kozackie mające w razie zatargu z Czartoryskimi bronić praw właściciela.

Izabela i Mikołaj Jerzy nikogo jednak nie najeżdżają. Czekają na rozwój wypadków, który jest dla nich niebywale korzystny. Samuel bowiem, w przeciwieństwie do nich, nie ma męskiego potomka. Po jego śmierci w 1622 roku Czartoryscy wygrywają prawny bój między potencjalnymi spadkobiercami. Zgarniają wszystko. Konkretnie 1900 km2 ziemi, dwa miasta i 47 wsi. Do tego dobra rozproszone na ziemi kijowskiej i Bracławszczyźnie. Księstwo koreckie staje się własnością rodziny Czartoryskich.

Ich rodzinny Klewań i odziedziczony Korzec dzieli w linii prostej 80 kilometrów. Wprawny jeździec na wytrwałym koniu może pokonać tę odległość w jeden dzień. Powozem trzeba zatrzymać się na nocleg albo i dwa. Nie ma z tym problemu, bo jadąc z jednej do drugiej rezydencji, Czartoryscy nie muszą opuszczać swojej ziemi.

Jedenaście lat później umiera drugi brat Izabeli – Karol. Mikołaj Jerzy Czartoryski uruchamia wszystkie swoje znajomości i po raz kolejny okazuje się, że warto mieć możnych przyjaciół. Warto było łożyć na potężnych jezuitów, warto było współfinansować Radziwiłłom wspaniały kościół w ich rodzinnej Ołyce. Warto było po raz kolejny odbudowywać zamek, by lśnił i przyciągał na święta i festyny gości nie tylko ze wszystkich stron Polski, ale i zza granicy. Warto było inwestować w miasto Klewań, które za jego władztwa doczekało się wspaniałych budynków z okazałym ratuszem świadczącym o potędze rodu. Warto też było, zasiadając w trybunale koronnym, być, jak pisze Niesiecki, „każdemu bez interesu sprawiedliwym”.

Ruiny zamku w Korcu, stan obecny

Teraz, w 1633 roku, Mikołaj Jerzy Czartoryski zbiera plon wieloletnich starań ojca i swoich własnych. Dzięki temu, co dziś nazwalibyśmy skutecznym lobbingiem, otrzymuje po swoim zmarłym szwagrze kasztelanię wołyńską. I, jako pierwszy z rodu – wymarzony fotel w senacie. No dobrze, nie fotel, tylko krzesło. Ale to i tak lepiej, bo na takim meblu zasiadają kasztelanowie więksi. Cały poczet kasztelanów mniejszych, czyli drążkowych, ciśnie się w wąskich, przedzielanych drążkami ławach pod ścianą na końcu sali.

A przecież to dopiero początek. Czartoryski właśnie wkracza do najbardziej elitarnego klubu Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jego syn zasiądzie już w pierwszym rzędzie senatorskich foteli. Jego potomkowie będą w nim siedzieć aż do 1939 roku.

ROZDZIAŁ TRZECI
W drodze na szczyt
Kazimierz Florian (? –1674)Michał Jerzy (1621–1692)Jan Karol (? –1680)

JEST KWIECIEŃ 1674 ROKU. Do Warszawy zjeżdżają zastępy szlachty, która ma wybierać nowego króla. W stolicy nie sposób znaleźć wolnego łóżka, a za zajęcie przygotowanego dla posła locum można trafić do lochu. W karczmach, zajazdach i na polach podwarszawskich toczą się spory o to, kto powinien zasiąść na zwolnionym po śmierci Michała Korybuta Wiśniowieckiego tronie. Szafując sloganami o wolności szlacheckiej i wielkości Rzeczypospolitej, o władzę walczą dwa wielkie stronnictwa. Profrancuskie z Janem Sobieskim na czele i proaustriackie kierowane przez rodzinę Paców. W kieszenie zamożniejszej szlachty sypią się pieniądze, uboższych pozyskać można choćby gorzałką czy tanią obietnicą. Niestety, tak jak zwykle, gdy wybierany jest polski król.