Rycerze Księżycowej Poświaty. Część 1 - Pierre Alexis de Ponson du Terrail - ebook

Rycerze Księżycowej Poświaty. Część 1 ebook

Pierre Alexis de Ponson du Terrail

0,0

Opis

Powieść ta wprowadza do serii zasadniczą zmianę, która miała rządzić wszystkimi kolejnymi odcinkami: Rocambole, skruszony, powraca z więzienia, by przyczynić się do triumfu dobra.

Czterech mężczyzn: Gontran de Neubourg, Lord Blackstone de Galwy, Arthur de Chenevières i Albert de Verne postanawiają połączyć siły pod nazwą Bractwa Rycerzy Księżycowej Poświaty, aby pomóc tajemniczej młodej kobiecie, znanej początkowo tylko jako „domino”, która po zamordowaniu rodziców została pozbawiona spadku przez diabolicznego Ambroise’a i wicehrabiego de la Morlière. W tej historii pojawiają się jeszcze dwie inne postacie: kapitan Charles de Kerdrel – o pseudonimie Ziarnko Soli, oraz kurtyzana Saphir.

Jeśli chodzi o Rocambole’a, to pojawia się on jako tajemniczy przywódca tego stowarzyszenia arystokratów. Ale nawet w służbie dobra nie waha się sięgać po najbardziej zbrodnicze środki: szantażuje, torturuje i bez skrupułów nadużywa swoich uprawnień lekarza i magnetyzera.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 273

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pierre Alexis de Ponson du Terrail

Rocambole

 

 

 

 

Rycerze Księżycowej Poświaty

część pierwsza

Dziewięćdziesiąta dziewiąta publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Tytuł oryginału francuskiego: Les Chevaliers du Clair de Lune

 

© Copyright for the Polish translation by Andrzej Zydorczak, 2022

 

20 ilustracji, w tym 19 kart tablicowych kolorowych: Louis-Charles Bombled, Paul Kauffmann, Désiré Quesnel (wg Wydawnictwo Jules Rouff, Paris 1894)

 

Redaktor kolekcji: Andrzej Zydorczak

Redakcja: Janusz Pultyn

Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty

 

 

Wydanie I 

© Wydawca: JAMAKASZ

 

Ruda Śląska 2022

 

ISBN 978-83-66268-22-7 (całość)

ISBN 978-83-66980-23-5 (część jedenasta)

Rękopis domina

 

 

Rozdział I

Czterej przyjaciele

 

Wszystkie zegary na bulwarze des Italiens1 wybiły północ.

Był styczeń 1853 roku, sobota, dzień balu w Operze2. Powietrze było suche i chłodne, niebo czyste, księżyc świecił całym swym blaskiem.

Ludzie wypełniali bulwar, jakby świeciło słońce, powozy mijały się z wielką prędkością, piesi tłoczyli się na chodnikach, domina3 i wszelkiego rodzaju maski krążyły radośnie pośród ciżby.

O tej to godzinie Opera, zwieńczona girlandą z ognia, otworzyła swe podwoje, o tej to godzinie, stuosobowa orkiestra Musarda4 zabrzmiała pierwszymi dźwiękami wydawanymi przez smyczki.

Przed kawiarnią Riche5, na rogu ulicy Le Peletier6, siedzieli i rozmawiali dwaj młodzi ludzie, ciepło owinięci w vitchourę7 podbitą sobolowym futrem, dwa kroki od ich swego dwukołowego powoziku, zaprzężonego we wspaniałego irlandzkiego kłusaka, którego z wielkim trudem utrzymywał w miejscu groom8 mający trzy i pół stopy9 wzrostu, odziany w granatowy płaszcz z dużym kołnierzem z lisa i małe pomarszczone buty z białymi wypustkami.

– Mój drogi Gontranie – powiedział jeden z młodych ludzi – masz dziwaczną zachciankę, bo chcesz zabrać mnie na bal do Opery. To naprawdę złe miejsce, do którego nie chodzi się od co najmniej piętnastu lat i gdzie spotyka się tylko takie kobiety, które nie należą już do dobrego towarzystwa albo nigdy do niego nie należały.

– Mój drogi Arthurze – odpowiedział drugi – czy przeczytałeś wiele romansów?

– Niemało.

– Wszystkie romanse zaczynają się od balu w Operze: przede wszystkim te, które zostały napisane jako powieści i wymyślone; następnie zaś te, które dzieją w prawdziwym życiu.

– Co za dziwaczna teoria!

– Jest prawdziwa.

– Czy dziś wieczorem zamierzasz zawiązać pierwszy rozdział powieści tego rodzaju?

– Być może.

– Masz umówione spotkanie?

– Tak.

– Z kim?

– Tego nie wiem. Lepiej to przeczytaj.

Mężczyzna, którego przyjaciel nazywał Gontranem, wyciągnął z kieszeni mały portfel z safianu10 w kolorze żonkila, a z tego portfela bardzo obszerny i niepodpisany list, który wręczył swojemu przyjacielowi, wicehrabiemu Arthurowi de Chenevières.

Ten rozwinął go powoli, kazał przynieść sobie świecę, a przed przeczytaniem rzucił taką uwagę:

– Są różne charaktery pisma, tak samo, jak i ludzi. Te zamknięte i pełne zaokrąglenia wskazują na człowieka zimnego, spokojnego, zdecydowanego. Wydłużona kursywa, trochę drżąca, na ogół zdradza rękę lekko rozemocjonowanej kobiety. Kobieta pisząca do swojej modystki lub kogoś zajmującego się jej interesami ma zupełnie inne pismo, niż kiedy umawia się na pierwsze spotkanie z mężczyzną, którego kocha…

– To prawda, przyjacielu.

– Otóż ta ręka – ciągnął Arthur de Chenevières – która sporządziła ten list, jest najwyraźniej ręką kobiety.

– Do licha!

– Ale się nie trzęsła.

– Rzeczywiście.

– Zatem nie jesteś przez nią kochany.

Baron Gontran de Neubourg uśmiechnął się lekko.

– Przeczytaj – powiedział – a przekonasz się, że nie ma mowy o miłości między moją anonimową korespondentką a mną.

Artur czytał ściszonym głosem:

 

Pewnego wieczora w grudniu ubiegłego roku, to znaczy mniej więcej sześć tygodni temu, baron Gontran de Neubourg na bulwarze naprzeciwko kawiarni Anglais11 spotkał się trzech swoich przyjaciół, którzy w świetle księżyca palili cygara po opuszczeniu klubu, w którym grali o wysokie stawki.

Owi trzej przyjaciele to wicehrabia Arthur de Chenevières, lord Blakstone i markiz Albert de Verne.

 

– Pięknie! – przerwał sobie Arthur. – To dość dziwne, a początek ten sprawia mi wrażenie pierwszego rozdziału powieści w odcinkach.

– Kontynuuj – powiedział baron.

Pan de Chenevières czytał dalej:

 

Baron Gontran de Neubourg szedł sam, rozmarzony, i gdyby przyjaciele go nie zagadnęli, bez wątpienia minąłby ich, nie widząc.

„– Dokąd idziesz, baronie? – zapytał wicehrabia.

– Nigdzie.

– Jak to?

– Spaceruję.

– Bez celu?

– Marzę… to dość. Dobry wieczór panowie; skąd idziecie?

– Z klubu.

– Dokąd idziecie?

– Spacerujemy. Jednakże zamiast marzyć, rozmawiamy.

– O czym?

– Lord Blakstone uważa, że ma spleen12.

– Lord Blakstone ma rację: jest Anglikiem, a niebo jest czyste. Anglik bez mgły to ciało wyzbyte duszy.

– De Verne zaś – mówił dalej wicehrabia – jest znudzony. Zadowolił się przetłumaczeniem tego słowa.

– A ty? – zapytał baron.

– Mam to, co Verne.

– Panowie – rzekł wówczas baron – najstarszy z nas ma trzydzieści lat, to ja; najmłodszy dwadzieścia cztery, to Artur; najbiedniejszy ma sto tysięcy liwrów13 rocznej renty, to ja; najbogatszy zaś sto pięćdziesiąt tysięcy funtów szterlingów dochodu, to lord Blakstone.

– Exact14! – rzucił z flegmą Anglik.

– Stąd – ciągnął baron – wiedziemy takie samo życie i stąd można ustalić przebieg każdego z naszych dni.

Wstajemy o jedenastej, śniadanie jemy w południe. O drugiej dajemy się widzieć w Bois15, ja i ty na koniu, lord Blakstone w swoim powoziku, de Verne w swoim faetonie16. O piątej gramy w wista17; od dziewiątej do jedenastej wieczorem można nas spotykać w Operze; od jedenastej do północy w dwóch lub trzech salonach na przedmieściu Saint-Germain18 albo przy ulicy d’Anjou-Saint-Honoré19, a noc kończymy w klubie, aby powtórzyć wszystko następnego dnia.

– I w kolejne dni – odezwał się markiz de Verne, który do tej pory milczał.

– Właśnie – mówił dalej Gontran – de Verne jest synem owego błyskotliwego generała kawalerii, który nieśmiertelną sławę zyskał podczas odwrotu z Rosji; ty, wicehrabio, masz przodków wśród uczestników krucjat, zaś lord Blakstone jest potomkiem szkockiego wodza klanu, który Roberta Bruce’a20 i całą jego armię trzymał w szachu w swojej starej rezydencji w górach Cheviot21, obsadzonej przez pasterzy i oraczy.

– A ty – dodał wicehrabia – ty, mój drogi Neubourg, jesteś z rasy palatynów22, a twój praszczur osiadł we Francji po słynnej wojnie trzydziestoletniej. Jeden z twoich przodków wszedł samotnie do Moguncji23 z hełmem na głowie i mieczem w dłoni, aby przybić tam rękawicę24 do drzwi księcia Fryderyka Pruskiego25.

– To prawda – powiedział po prostu baron”.

 

Wicehrabia de Chenevières po raz drugi przerwał czytanie i powiedział do barona Gontrana de Neubourg:

– Twoja anonimowa korespondentka, mój drogi, jest znajomą twoich przyjaciół, a ty przekazałeś jej wszystkie szczegóły, które są zresztą niezwykle dokładne.

– Z nikim nie rozmawiałem o naszej rozmowie, przysięgam ci też – odparł pan de Neubourg – że pismo tego listu jest mi całkowicie nieznane.

– Zatem czytam dalej.

Wicehrabia kontynuował lekturę:

 

Czwórka młodych ludzi przez kilka minut patrzyła na siebie w milczeniu.

„– Panowie – odezwał się w końcu baron Gontran de Neubourg – wiedzcie, że czuję się bardzo niewygodnie w moich za ciasnych ubraniach, które tak mało przypominają kirys26 naszych przodków, że duszę w tym wieku pieniądze i samolubstwo, w którym żyjemy, i że szczerze żałuję Okrągłego Stołu27 i jego dwunastu rycerzy?

– Ja też – powiedział markiz de Verne.

– Myślę jak i ty – dodał wicehrabia de Chenevières.

– A ja – stwierdził lord Blakstone – czasami wierzę, że jestem moim własnym przodkiem i że to ja broniłem dworu Galwy28 przed Robertem Bruce’em.

– Niestety! Moi panowie – kontynuował baron – co mam wam powiedzieć! Czas błędnych rycerzy minął. Gdyby paladyni29 średniowiecza, Renaud, Olivier, Roland30 powrócili na ten świat, to zobaczyliby, że karaniem złoczyńców zajmuje się policja kryminalna, a rzekomą obroną wdów i sierot szczycą się prawnicy.

– Jaki powinniśmy wyciągnąć z tego wniosek?

– Bardzo prosta rzecz: tacy ludzie jak my, młodzi, bogaci, odważni, dobrej rasy, którzy w mniej niewdzięcznym wieku umieliby bardzo dobrze wykorzystywać swoją inteligencję, majątek, szlachetność i męstwo, skazani są na granie w nieskończoność w wista ze stawką luidora31 za szton i na konne przejażdżki po Lasku Bulońskim32.

– Jednak, panowie…”.

Tutaj baron de Neubourg urwał i wydawał się głęboko zastanawiać.

Następnie, patrząc na wicehrabiego zapytał:

„– Czy czytałeś Historię trzynastu33?

– Do licha, tak!

– Trzynastka – kontynuował baron – uzbrojona od stóp do głów wyszła z czaszki34 pana Balzaka35 i rozprzestrzeniła się po całym świecie, zjednoczona przysięgą, którą można podsumować krótko: Pomagać sobie nawzajem. Znając Balzaka można wyobrazić sobie, mniej lub bardziej pomysłowo, cały szereg skojarzeń. Lecz wszyscy ci ludzie byli bandytami, rabowali, zabijali, mordowali…

– Dokąd on, u diabła, zmierza? – zapytał lord Galwy.

– No cóż, panowie – odpowiedział Gontran de Neubourg – wpadłem na bardzo dobry pomysł!

– Przekonamy się!

– Jest nas czterech, czterech przyjaciół, czterech ludzi honoru, których jedynym przestępstwem jest głębokie znudzenie; proponuję wam, abyśmy w czwórkę założyli stowarzyszenie nowych rycerzy Okrągłego Stołu. W połowie dziewiętnastego wieku będziemy tajemniczymi obrońcami pokrzywdzonych, pobożnymi rycerzami nieszczęścia, nieprzejednanymi wrogami niesprawiedliwości. Poszukajmy ciekawej ofiary, jednej z tych osób, mężczyzny albo kobiety, która została wywłaszczona, ograbiona, zdeptana, a potem ją podnieśmy.

– Baronie – ze zwykłą mu flegmą powiedział lord Blakstone – zgadzam się z panem i jestem w pełni gotów do przyłączenia się do pańskiego stowarzyszenia. Lecz…”.

»Lecz« lorda Blakstone’a było pełne zastrzeżeń.

„– Tak? – rzucił pan de Neubourg.

– Lecz dopiero w dniu, w którym znajdzie pan zadanie dla tego stowarzyszenia…

– Będę szukał i, jak mówi Pismo, znajdę36!”.

Rodził się dzień. Czterej młodzi ludzie, którzy długo stali w tym samym miejscu i nie zwracali uwagi na mężczyznę leżącego na całą długość na ławce, wymienili uściski dłoni i się rozdzielili.

A teraz, jeżeli pan de Neubourg chce się dowiedzieć, dlaczego są mu przypominane te szczegóły, niech w sobotę wieczorem pójdzie na bal w Operze. Może znajdzie tam ofiarę, której szuka.

Jeśli tak się stanie, napisze do swoich trzech przyjaciół, markiza de Verne, lorda Blakstone’a i wicehrabiego de Chenevières.

 

List kończył się tym stwierdzeniem i nie był opatrzony podpisem.

– Masz rację – ze śmiechem powiedział wicehrabia – to pierwszy rozdział powieści.

– Rzeczywiście…

– Napisałeś do de Verne’a?

– Ależ oczywiście.

– I gdzie umówiłeś się z nim na spotkanie?

– W foyer37 o pierwszej w nocy, tak samo jak z lordem Blakstone’em.

– Doskonale.

– No cóż, w takim razie chodźmy.

– Zgoda, chodźmy!

Pan de Neubourg odesłał swój powozik i ujął pod rękę wicehrabiego.

Kiedy dwaj młodzi mężczyźni jedli razem obiad, baron powiedział po prostu wicehrabiemu Arthurowi de Chenevières:

– Nie umawiaj się na dziś wieczór, potrzebuję cię.

Salę Opery już od około pół godziny wypełniała wielobarwna, wrzeszcząca, szalejąca ciżba, od której krzyków podczas każdego sobotniego balu drży sklepienie i drży ogromna podłoga.

Pan de Neubourg i wicehrabia przemknęli przez tłum, trzymając się pod ramię, żeby się nie zgubić, i w ten sposób dotarli do foyer.

– No tak – powiedział wicehrabia – jak mi się wydaje, twoja anonimowa korespondentka nie wyznaczyła dokładniejszego miejsca spotkania?

– To prawda.

– I nie podała ci, w jaki sposób ją rozpoznać?

– To także prawda.

– Jednakże – dodał pan de Chenevières – ona cię zna, a przynajmniej cię widziała i prawdopodobnie do ciebie podejdzie.

Kiedy wicehrabia Chenevières wygłosił tę uwagę, baron poczuł, że został lekko uderzony w ramię.

Pan de Neubourg już miał się odwrócić, ale kobiecy głos powiedział mu do ucha:

– Zostaw przyjaciela i pójdź poczekać w foyer, pod zegarem.

Mówiła tak cicho na ucho pana de Neubourg, że wicehrabia de Chenevières niczego nie usłyszał.

– Posłuchaj, wicehrabio – powiedział baron – może się zawahać przed podejściem do mnie, jeśli się nie rozdzielimy.

– Chcesz, żebym cię zostawił?

– Tak.

– Gdzie się spotkamy?

– W sali, obok orkiestry.

– Dobrze, do zobaczenia później.

Kiedy wicehrabia opuścił foyer, baron Gontran de Neubourg udał się we wskazane mu właśnie miejsce, lecz przy tym szeptał:

– To bardzo dziwne, że wszystkie spotkania odbywające się w Operze są umawiane pod zegarem.

Baron de Neubourg, gdy dotarł do owego miejsca w foyer, usiadł tam i czekał.

Przebywał tam przez około pięć minut, kiedy podeszło do niego domino i powiedziało:

– Baronie, czy zechce pan podać mi ramię?

Pan de Neubourg rozpoznał głos, który słyszał wcześniej. Wstał pospiesznie i zaoferował swoje ramię.

– Wydostańmy się z tego tłumu – powiedziało domino – i spróbujmy znaleźć miejsce, w którym będziemy mogli porozmawiać.

– Chodźmy, pani – odparł baron.

Pan de Neubourg poprowadził nieznajomą do końca foyer, gdzie tłum był mniej zwarty. Tam ona usiadła i powiedziała:

– Jeszcze tej nocy spotka się pan ze swoimi przyjaciółmi.

– W jakim miejscu, pani?

– Gdzie pan zechce, jeśli tylko je poznam.

– No dobrze! W jednym z gabinetów Maison d’Or38.

– Zgoda! – odparło domino.

Następnie wyciągnęło rolkę papieru starannie zapieczętowaną i przewiązaną niebieską wstążką.

– Kiedy już dojdzie do spotkania pańskich przyjaciół – mówiła dalej nieznajoma – otworzy pan ten rękopis i go przeczyta.

– A potem, proszę pani?

– Po zakończeniu lektury, jeżeli kobieta, której historię zawiera ten rękopis, wzbudzi taką pańską ciekawość, że uzna ją pan za wartą odtworzenia przysięgi i czynów Rycerzy Okrągłego Stołu, otworzy pan okno salonu, w którym będą panowie przebywali…

– Ach! – powiedział baron.

– I przekona się pan, że kilka minut później pojawię się pośród panów. W przeciwnym razie…

Domino jakby się zawahało.

– Słucham panią – powiedział pan de Neubourg.

– W przeciwnym razie – dodała – wrzuci pan rękopis do ognia i wzajemnie złożycie sobie przysięgę, że nigdy nie ujawnicie niczego z tego, co przeczytaliście.

– Przysięgam to z góry, pani, w imieniu moim i kolegów.

– Wierzę panu. Żegnam pana, a raczej do zobaczenia.

Domino podało baronowi Gontranowi de Neubourg starannie okrytą rękawiczką małą dłoń, wymknęło się i zniknęło w tłumie.

Gontran udał się od razu na poszukiwania swych trzech przyjaciół.

Wicehrabiego Artura de Chenevières odnalazł w sali obok orkiestry, a markiza de Verne i lorda Blakstone’a siedzących w loży na skraju widowni.

– Panowie – powiedział – wyznaczyłem tu panom spotkanie, aby zaprosić na kolację.

– Osobliwy pomysł! – szepnął markiz.

– Piękny! – dodał lord Blakstone, który był trochę skłonny do folgowania przyjemnościom.

***

Kilka minut później czwórka przyjaciół siedziała przy stole, a Gontran ponownie mówił:

– Panowie, wyznaczyłem wam spotkanie w Operze, aby zaprosić na kolację; a na kolację zaprosiłem, aby przeczytać ten oto rękopis.

Gontran wyjął z kieszeni zwinięty w rolkę papier, który dało mu domino, i go rozwinął.

– Panowie – mówił dalej – dwa dni temu narzekaliśmy z goryczą na życia w naszym prozaicznym wieku, w którym paladyni Okrągłego Stołu mogliby jedynie zakładać z bezczynności ręce.

– To prawda – szepnął lord Blakstone.

– No cóż! – ciągnął baron. – Kiedy zapoznamy się z tym rękopisem, być może przekonamy się, że się pomyliliśmy.

– Ba! – prychnął markiz.

– Och! – rzucił z niedowierzaniem lord Blakstone.

– Panowie – dołączył się pan de Chenevières – przed zapoznaniem się z rękopisem poproście Gontrana o przeczytanie wam przekazanego mu listu.

– Jakiego listu?

– Oto tego.

Pan de Neubourg wręczył list panu de Verne, który bardzo cicho przeczytał go lordowi Blakstone’owi.

– Widziałeś się z domino? – zapytał, kiedy skończył.

– Zostawiłem je. Wręczyło mi swój rękopis; jeśli macie na to ochotę, zapoznajmy się z nim.

– Zapoznajmy się! – orzekli trzej młodzi ludzie.

Baron Gontran de Neubourg zadzwonił i powiedział garsonowi39:

– Przyjdziecie dopiero wtedy, kiedy po was zadzwonię.

Garson ukłonił się i wyszedł.

Wówczas Gontran przeczytał na głos następujące strony.

 

 

1Bulwar des Italiens – bulwar w lewobrzeżnej części Paryża, w 2. i 9. okręgu, biegnie od placu Opery na północny wschód, w XIX wieku jedno z ulubionych spotkań wyższej klasy paryżan, z wieloma najlepszymi kawiarniami, jak Café de Paris, Tortoni, Frascati, Anglais.

2Opera – założona w roku 1669 przez Ludwika XIV, wiele razy zmieniała w Paryżu siedzibę, w latach 1821-1873 był nią gmach Théâtre Impérial de l’Opéra przy ulicy Le Peletier, dopóki się nie spalił.

3Domino – strój karnawałowy popularny w XIX wieku; rodzaj obszernej opończy lub peleryny z kapturem, uzupełniony maską zasłaniającą tylko górną część twarzy.

4Philippe Napoléon Musard (1792-1859) – francuski kompozytor i dyrygent, bardzo sławny, od roku 1837 kierował orkiestrą Opery w Paryżu, od 1846 grającą podczas wielkich balów, zwanych balami Musarda, w których uczestniczyło do pięć tysięcy osób; w roku 1854 wycofał się w zacisze domowe.

5Kawiarnia Riche – na rogu bulwaru des Italiens i rue Le Peletier, założona w roku 1785 przez panią Riche, bardzo luksusowa i droga, zamknięta w 1916; jej miejsce zajął bank.

6Ulica Le Peletier – ulica w 9. okręgu Paryża, biegnie od bulwaru des Italiens na północ, wytyczona w roku 1786.

7Vitchoura – delia, nazwa francuska z polskiej wilczury, obszerny płaszcz podbity futrem.

8Groom (ang.) – stajenny, wyraz zapożyczony w języku francuskim w znaczeniu młodego chłopca zajmującego się końmi, jako stajenny, woźnica lub dżokej.

9Stopa – dawnamiara długości; używana we Francji liczyła 32,5 cm.

10Safian – delikatna skóra koźla lub barania, z której wyrabia się elegancką galanterię skórzaną, oprawy książek, buty.

11Kawiarnia Anglais (Café Anglais) – kawiarnia w Paryżu, przy bulwarze des Italiens 13, powstała w roku 1802, od 1822 roku przekształcona w restaurację, jedną z najlepszych w XIX wieku; istniała do roku 1913.

12Spleen (ang.) – splin, chandra, nastrój znudzenia, przygnębienia, melancholii, apatii.

13Liwr – dawna (do roku 1795) moneta i jednostka wagi używana we Francji, funt, w XIX wieku czasami potocznie zamiast franka.

14Exact (ang.) – dokładnie, właśnie, rzeczywiście.

15Bois (fr.) – las, chodzi o Lasek Buloński (fr. Bois de Boulogne) albo Bois de Vincennes, największe parki Paryża, na wschodnim i zachodnim skraju stolicy Francji, w XIX wieku popularne miejsca spacerów i przejażdżek.

16Faeton – sportowy powóz, otwarty, o dużych kołach i lekkiej budowie, zaprzężony w jednego lub dwa konie, bardzo szybki, używany do przejażdżek od początku XIX wieku.

17Wist – gra karciana przy użyciu całej talii, w której cztery osoby grają parami przeciw sobie; składa się z licytacji i rozgrywki (wist i wint były prekursorami brydża).

18Saint-Germain – nazwą przedmieścia (fr. Faubourg Saint-Germain) określa się tereny wzdłuż bulwaru Saint-Germain w lewobrzeżnej części Paryża, do początku XX wieku znajdowały się tam najbogatsze rezydencje mieszkańców stolicy Francji, także liczne eleganckie kawiarnie i kluby nocne.

19Ulica d’Anjou-Saint-Honoré – właściwie ulica d’Anjou na przedmieściu Saint-Honoré, ulica w prawobrzeżnej części Paryża (8. okręg), biegnie na północ od ulicy de Faubourg-Saint-Honoré, z wieloma bogatymi rezydencjami.

20Robert Bruce (1274-1329) – król Szkocji od roku 1306, o przydomku Braveheart (Waleczne Serce), podczas powstania szkockiego przeciwko panowaniu angielskiemu grał z obiema stronami, po szkockiej stanął dopiero w roku 1306, koronował się na króla, walczył z Anglikami aż do roku 1314.

21Cheviot – właściwie Cheviot Hills lub Cheviots, pasmo wzgórz w południowej Szkocji, wzdłuż granicy z Anglią, najwyższy szczyt (Cheviot) ma 815 m n.p.m.

22Palatyn – wysoki urzędnik na dworze cesarskim, w Niemczech książę władający samodzielnie częścią Świętego Cesarstwa (Palatynatu).

23Moguncja – miasto w zachodnich Niemczech, nad Renem, stolica arcybiskupstwa Moguncji, obecnie stolica kraju związkowego Nadrenia-Palatynat.

24Przybicie rękawicy – dawniej oznaka wyzwania na pojedynek, także wypowiedzenia wojny.

25Fryderyk Pruski (1657-1713) – od roku 1668 elektor Brandenburgii, od 1701 pierwszy król Prus, lub jego ojciec Fryderyk Wilhelm I (1620-1688), książę Prus od roku 1640.

26Kirys – część zbroi płytowej złożona z napierśnika i naplecznika.

27Okrągły Stół – w brytyjskich podaniach o królu Arturze stół, przy którym ten władca Brytów zasiadł ze swą drużyną równych sobie rycerzy, tworzących Bractwo Okrągłego Stołu, miało być ich 25, 50 lub 150, rzadko tylko 12, ilu było apostołów.

28Galwy – zapewne Galloway, historyczna kraina w południowo-zachodniej Szkocji, między wzgórzami Galloway a Morzem Irlandzkim.

29Paladyni – sławni rycerze, określano tak dwunastu najlepszych rycerzy Karola Wielkiego i rycerzy Okrągłego Stołu.

30Renaud de Montauban – fikcyjny paladyn cesarza Karola Wielkiego, bohater średniowiecznych romansów rycerskich, bardzo popularny; Olivier – fikcyjny paladyn cesarza Karola Wielkiego, bohater cyklu karolińskiego, najbliższy przyjaciel Rolanda, zginął wraz z nim w bitwie w wąwozie Roncesvaux;Roland(?-778) – historyczny hrabia marchii bretońskiej, bohater średniowiecznych romansów rycerskich, zwłaszcza Pieśni o Rolandzie, bardzo popularny.

31Luidor – dawna złota moneta francuska, z wizerunkiem królów Ludwików, używana do wprowadzenia franka w roku 1795, później za Ludwika XVIII nazywano tak złotą monetę dwudziestofrankową.

32Lasek Buloński – wielki (o powierzchni 846 hektarów) park w północno-zachodniej części Paryża, dawny las, miejsce polowań królów Francji, udostępniony przez Ludwika XVI stał się popularnym miejscem spacerów i przejażdżek; zmieniony w park przez cesarza Napoleona III Bonaparte.

33Historia trzynastu (L’Histoire des treize) – zbiorczy tytuł trzech krótkich powieści Honoriusza Balzaka (Ferragus, Księżna de Langeais i Dziewczyna o złotych oczach) z cykluKomedia ludzka, które łączy tajne Stowarzyszenie Trzynastu, zajmujące się działalnością dobroczynną.

34Wyjść z czaszki – nawiązanie do narodzin greckiej bogini Ateny, która wyłoniła się w pełnym uzbrojeniu z głowy Zeusa, dręczonego bólami głowy, którą kazał sobie rozbić.

35Honoré de Balzac (1799-1850) – powieściopisarz francuski, jeden z najwybitniejszych, autor prawie stu powieści obyczajowych, większość w ramach monumentalnego cyklu Komedia ludzka.

36Znajdę – nawiązanie do cytatu z Nowego Testamentu „szukajcie, a znajdziecie”, Ewangelia wg św. Mateusza 7, 7, wg św. Łukasza 11, 9.

37Foyer – sala lub korytarz w teatrze, operze lub filharmonii, gdzie podczas przerw spotykają się widzowie i słuchacze.

38Maison d’Or – właściwie Maison Dorée, najdroższa w XIX wieku restauracja w Paryżu, przy bulwarze des Italiens 20, w kamienicy wzniesionej w roku 1841, z gabinetami dla najbogatszych gości; zamknięta w roku 1902.

39Garson – dawniej kelner, zwłaszcza młodszy, z fr. garçon, chłopiec.

Rozdział II

Hector i Ziarnko Soli

 

Deszcz, smagany północnym wiatrem, padał rzęsiście na rozległe lasy rozciągające się między Wandeą40 a Poitou41.

Było to w 1832 roku, po rewolucji lipcowej42, to znaczy pod koniec października.

Jeździec pędził jak szalony przez zarośla, przeskakiwał rowy, przecinał gąszcze i pośród tysięcy przeszkód w tych rozległych lasach prowadził swą małą, pełną żaru bretońską klacz.

– Hop! Hop! Hop! – mówił. – Ma piękna Clorinde znasz drogę, pokonywałaś ją już bardzo często, ale trzeba dotrzeć tam, dotrzeć możliwie jak najprędzej…

Pomimo ulewy, pomimo wiatru, pomimo ciemnej nocy, Clorinde galopowała z wielką furią.

Clorinde była piękną, drobną młodą klaczką o siwej sierści i popielatej grzywie – rzadkie połączenie! – której dzielne i twarde kopyta bębniły na wrzosowisku niby pałeczki w werbel. Clorinde miała małą, ładną i rozumną głowę z dużymi, ognistymi oczami i wyrzucającymi parę chrapami.

Clorinde miała nogi cienkie jak wrzeciono starej kobiety, giętkie jak bagienna wiklina, twarde i mocne jak żelazo.

Dosiadający ją jeździec, przyciskający boki klaczy z gorączkową niecierpliwością, był młodym mężczyzną w wieku dwudziestu siedmiu lub dwudziestu ośmiu lat, którego zaróżowiona twarz i białe dłonie na pierwszy rzut oka zdradzałyby pozory kobiece, gdyby nie pełne żaru czarne oczy i lśniące kolby zatkniętych za pasem pistoletów, świadczące wymownie, że ma duszę mężczyzny i serce żołnierza.

Ponadto nosił przy boku szablę kawalerzysty, a przy siodle miał olstro43, w którym była zatknięta myśliwska dwururka.

Jednakże ów młody człowiek, pomimo tego wojskowego oręża, nie nosił munduru.

Głowę miał owiniętą białą chustką, upstrzoną w paru miejscach kroplami krwi; czerwona kurtka, jaką nosili wandejscy wieśniacy, niebieskie portki i para wysokich butów do jazdy konnej uzupełniały jego strój.

– Hop, Clorinde, hop, moja ślicznotko! – powtarzał. – Wciąż jesteśmy daleko od zamku Bellombre… a noc się zbliża… I czeka na mnie Diane!

Clorinde, jakby zrozumiała głos swojego pana, przyspieszyła galop i pędziła przez las jak strzała.

Nagle rozległ się dziwny hałas: piskliwy krzyk przypominający pohukiwanie nocnego ptaka.

Jeździec ściągnął cugle swego dzielnego zwierzęcia i Clorinde zaraz się zatrzymała.

Potem zaczął nasłuchiwać.

Pohukiwanie się powtórzyło.

Wówczas młody mężczyzna przycisnął do ust dwa palce i wydał modulowany w szczególny sposób gwizd.

Taki sam gwizd odpowiedział mu w oddali.

Można by go wziąć za zagubione w lesie echo.

Jeździec zostawił Clorinde swobodę działania, a ta sama popędziła w kierunku drugiego gwizdu.

Biegła przez około dziesięć minut; potem pohukiwanie nagle się powtórzyło.

Clorinde ponownie się zatrzymała.

Wtedy pośród zarośli ukazał się powstający czarny kształt; następnie postać ta, człowiek albo duch, zrobiła dwa kroki do przodu.

– Czy to pan, panie Hectorze? – zapytał jakiś głos.

– Czy to wy, Grain-de-Sel44?

– To ja, panie Hectorze.

Czarna postać zbliżyła się, aby złapać dłonią uzdę Clorinde.

Jeździec był w stanie dostrzec, pomimo ciemności, około piętnastoletniego chłopca, ubranego mniej więcej jak i on, z tą wszakże różnicą, że portki miał białe, a kurtkę niebieską, natomiast zamiast chustki nosił na głowie duży kapelusz z czarnego filcu, spod którego okrągłego ronda wymykały się długie, rozczochrane włosy brązowej barwy.

– Dzień dobry, panie Hectorze – powiedział.

– Ba!– odrzekł jeździec. – Mój biedny Ziarnko Soli mógłbyś rzec dobry wieczór.

– Przepraszam, panie hrabio…

– Zamknij się zaraz, głupcze!

– Proszę mi wybaczyć, panie Hectorze, ale jest pierwsza w nocy.

– Już?

– Godziny mijają szybko, kiedy się śpieszymy – odparł melancholijnie młody wieśniak z Poitou.

– W takim razie dzień dobry, Ziarnko Soli, mój przyjacielu.

– Dzień dobry, panie Hectorze.

– Prawie spodziewałem się, że cię zastanę na drodze.

– Och! – rzucił młody chłop. – No to tym lepiej, panie Hectorze.

– Dlaczego tym lepiej?

– Może dlatego, że pozna pan wieści?

– Jakie wieści?

– Niebiescy45 są trzy ligi46 stąd – szepnął melancholijnie Ziarnko Soli z odcieniem ponurej irytacji.

– Nie wiedziałem o tym – odpowiedział jeździec spokojnym tonem – ale się spodziewałem. Chcą nas otoczyć. Gdzie są?

– W Bellefontaine, najbliższej wiosce.

– Bardzo dobrze!

– To dlatego pani Diane wysłała mnie do pana, panie Hectorze. Podobno Niebiescy dziś wieczorem zwiną obóz i przed świtem będą w Bellombre. Pani Diane obawia się…

– Czego się boi?

– Przecież wie pan bardzo dobrze, panie Hectorze – powiedział Ziarnko Soli – że gdyby Niebiescy pana znaleźli…

Jeździec w lekkim uśmiechu uniósł swoje jasne wąsy i pogładził dłonią kolby pistoletów.

– Czyżbyś nie widział moich bassetów? – zapytał.

– Och! Widzę je dobrze, panie Hectorze.

– Głos dają tylko jeden raz – dodał młody mężczyzna, nadal stosując łowieckie porównanie – ale jest on pewny.

– Nieważne, panie Hectorze – rzucił Ziarnko Soli. – Na pańskim miejscu byłbym ostrożny, z miejsca obrócił konia… i wrócił do Pou­zauges47.

Jeździec wzruszył ramionami.

– Mój biedny Ziarnko Soli – powiedział – masz dopiero piętnaście lat i twoje serce nie poznało jeszcze miłości. Spójrz no, noc jest ciemna, prawda…?

– Jak w kominie, panie Hectorze.

– No właśnie! Tam, w ciemności, widzę smugę dymu, który unosi się na tle czarnego nieba i jest od niego jeszcze ciemniejszy. To dym z Bellombre… a moje serce bije. Pojmujesz?

– Och, panie Hectorze! – powiedział młody wieśniak z Poitou. – Gdyby widział pan płaczącą panią Diane… Gdyby pan wiedział… jak bardzo się boi!

– Jest kobietą – odparł po prostu Hector – to zrozumiałe.

– Wszystko, co pan tu powiedział, panie Hectorze, jest prawdą, ale…

– Ale, Ziarnko Soli, mój przyjacielu – tonem czułości i smutku odrzekł młody jeździec – choć nigdy nie kochałeś żadnej kobiety, to czy przynajmniej kochasz swą matkę?

– Czy ją kocham! – zawołał Ziarnko Soli.

– No właśnie! Przypuśćmy, że jesteś na moim miejscu, że siedzisz na Clorinde, a twoja matka jest w Bellombre, podczas gdy Niebiescy są w Bellefontaine, i że cię zastrzelą, jeśli cię pojmą… to czy nie pojechałbyś do Bellombre?

– Ach! Ależ tak, pojechałbym…! – zawołało dziecko, którego oko zalśniło się jak płonący węgiel.

– No właśnie! – dokończył Hector. – Ja nie mam już ani ojca ani matki, a pani Diane zastępuje mi ich wszystkich. Rozumiesz?

– Rozumiem – powiedział zamyślony Ziarnko Soli.

– Tak więc w drogę! – ciągnął Hector. – Kiedy dotrzemy do ogrodzenia parku, popilnujesz Clorinde.

– Jedźmy! – potwierdził Ziarnko Soli.

– Wskocz na konia za mną. Clorinde ma silny zad, poniesie nas obu.

– Och! To nie jest potrzebne, panie Hectorze, biegam równie szybko jak ona. Hop, Clorindo!

W czasie kiedy jeździec pobudził wierzchowca do biegu i ruszył poprzez zarośla, Ziarnko Soli pędził obok niego z lekkością kozła, tak iż jeździec i pieszy pożerali przestrzeń, nie przestając rozmawiać.

– Niebiescy wyobrażają sobie – mówił Hector – że wkroczą do Bocage48, tak jak weszli do Turenii49 i Poitou. Ale Bocage jest porośnięte lasem, poprzecinane rzekami, usiane stawami; za każdym krzakiem znajduje się lufa karabinu, a dwa pułki, które przybyły od strony Nantes50, zostaną wkrótce wybite.

– Wygląda na to, że od strony Bellefontaine są liczni.

– Ile ich tam jest?

– Są szwadrony51 strzelców konnych52 i jeden huzarów53.

Na te ostatnie słowo młody jeździec zadrżał.

– Jesteś pewny tego, o czym mówisz, Ziarnko Soli?

– Tak, panie Hectorze. Jest tam również pułk piechoty.

– Ale czy znasz liczbę tych huzarów? Czy wiesz, skąd przybyli?

– To ci, którzy w zeszłym roku byli w Poitiers54. Powiedział tak generał, ojciec pani Diane.

Hector wydał okrzyk żałości.

– Mój dawny pułk! – szepnął. – Będę zatem strzelał z pistoletu do moich nieszczęsnych kolegów!

I wściekle dźgnął ostrogą Clorinde, z której nozdrzy buchała para, a po bokach spływały strugi deszczu i potu.

Nagle Clorinde się zatrzymała.

Właśnie dotarła na skraj lasu. Ziarnko Soli i jeździec mieli przed sobą, o dwie donośności55 kuli strzelby, mały pagórek zwieńczony starym budynkiem o feudalnym wyglądzie.

Otaczał go park porośnięty dużymi, wielowiekowymi drzewami i okolony żywopłotem wysokim jak człowiek.

Pomimo późnej nocy, pomimo trwającej burzy, nieznaczne i drżące światło jaśniało na ciemnej fasadzie zamku.

Hector utkwił wzrok w tym świetle i poczuł, jak bije mu serce.

– Widzisz – powiedział do Ziarnka Soli – wysłała cię nakazując przekazać mi, żebym zawrócił, prawda? Pomyślała wszakże, że tego nie zrobię, i teraz na mnie czeka.

– To czysta prawda! – szepnął Ziarnko Soli. – To prawda.

Hector zsiadł z konia.

– Uwiąż moją biedną Clorinde pod drzewem – powiedział. – Spróbuj w starym pniu znaleźć garść martwych liści lub suchych ziół i zatkać otwór, jeśli jest nieduży, a potem schroń się tam, mój biedny Ziarnko Soli.

– Och, panie Hectorze! Proszę nie martwić się ani o mnie, ani o Clorinde, znamy się od dawna i nie boimy się deszczu… To bez znaczenia, ale nie pozostawaj pan zbyt długo w Bellombre… Niebiescy…

– Ba! Pada deszcz i Niebiescy nie opuszczą Bellefontaine. Uspokój się, mój mały Ziarnko Soli.

Hector wyjął strzelbę z olstra przy łęku siodła i zawiesił na ramieniu.

– Och, mój Boże! – szepnął Ziarnko Soli, który po raz pierwszy zauważył zakrwawioną chustkę, która owijała głowę młodego człowieka. – Jest pan ranny…

– To drobnostka… Draśnięcie… kula, która musnęła skórę mojej głowy… To drobnostka… Do widzenia, Ziarnko Soli… Polecam Clorinde twej opiece…

Powiedziawszy to młody człowiek podbiegł do ogrodzenia parku i bez wahania odnalazł przejście bardzo podobne do tych, w których kłusownicy umieszczają swoje sidła.

Przez tę szczelinę prześlizgnął się do parku i pobiegł znowu w stronę zamku, z wzrokiem utkwionym nieustannie w owe tajemnicze światło, rzucające blask jak latarnia morska na ciemne morze. Przybywszy blisko zamku, zatrzymał się na chwilę i nasłuchiwał.

Nasz bohater niewątpliwie znał bardzo dobrze otoczenie budowli, gdyż bez wahania podążył wąską ścieżką, która wiodła do szerokich na dwie stopy schodów o trzydziestu stopniach, prowadzących na taras, który ongiś nosił o wiele bardziej pompatyczną nazwę podestu.

Ostatni stopień schodów znajdował się przy małej furtce.

Furtka ta była zamknięte, ale obok rosła ogromna winorośl, mająca co najmniej sto lat, o grubości ramienia.

Hector powtórzył, ale znacznie ciszej i w taki sposób, aby sprawiał wrażenie odległego, owe pohukiwanie sowy, które Ziarnko Soli usłyszał godzinę wcześniej, a ten głos nocnego ptaka był tak dobrze naśladowany, że przebywający w zamku mogliby przysiąc, że dobiega z pobliskiego lasu.

Natychmiast okno, w którym jaśniało światło i które wychodziło na taras na tym samym poziomie, pionowo ponad młodym mężczyzną, otworzyło się bez hałasu. Hector uchwycił się winorośli i wspiął się jak wiewiórka, po czym wskoczył zręcznie na taras.

Wówczas sylwetka kobiety zarysowała się w wiązce światła padającej z okna, które otworzyło się całkowicie, i para ramion objęła szyję młodego mężczyzny, aby go przytulić.

 

– Ach! Jakiś lekkomyślny! – szepnął głos uroczy i łagodny niczym westchnienie nocnego wiatru w lesie.

Okno zamknęło się za Hectorem, który znalazł się w ładnym, kokieteryjnie umeblowanym i urządzonym buduarze, wyglądającym, jakby należał do jakiegoś eleganckiego pałacyku w Paryżu.

Hector miał przed sobą kobietę mającą około dwudziestu pięciu lat, ubraną całkowicie na czarno i tak piękną w swych żałobnych szatach, że każdy, który zobaczył ją po raz pierwszy, wydawał okrzyk podziwu.

Była nią czekająca na niego pani Diane, o której mówił Ziarnko Soli; pani Diane de Morfontaine, wdowa po baronie Rupercie, pułkowniku z czasów Cesarstwa.

Diane była jedną z tych pięknych kobiet z Zachodu, których białe czoło z niebieskimi żyłkami wieńczą bujne, czarne włosy, których oko ma głęboki lazur nieba, a smukła i gibka talia majestat lilii.

Wzięła Hectora za rękę, zaprowadziła go do kominka, w którym płonął suty ogień, i kazała mu usiąść.

– Lekkomyślny! – powtórzyła.

Nagle zobaczyła poplamioną krwią chustkę i stłumiła krzyk.

– Och, mój Boże! Jesteś ranny…!

– To nic, najdroższa Diane, nic, przysięgam ci… – powiedział młodzieniec, uśmiechając się do niej i całując w uniesieniu jej ręce.

– Och, miły przyjacielu, miły oblubieńcze…! – szeptała wielce wzruszona młoda kobieta. – Ranny! Być może poważnie… o Boże!

– Przysięgam ci, ukochana Diane, że to draśnięcie – powtórzył młody mężczyzna, wciąż się uśmiechający i wpatrujący się w nią z miłością.

– Och! Chcę je zobaczyć – powiedziała – chcę zobaczyć twą ranę… Znam się na tym… zobaczysz. Opatrzę ci ją.

Młoda kobieta pobiegła po dzban i ze stojącego przed kominkiem czajnika nalała do niego ciepłej wody.

Następnie swoimi pięknymi, białymi rękoma rozwiązała zakrwawioną chustkę, ostrożnie odgarnęła włosy, zanurzyła chusteczkę w ciepłej wodzie i obmyła ranę.

Hector powiedział prawdę; było to tylko zadraśnięcie, kula Niebieskich zaledwie musnęła jego głowę.

Diane podczas obmywania, podczas opatrywania, mówiła:

– Och! Wiedziałem dobrze, że przybędziesz bez względu na niebezpieczeństwo… Wiedziałam to, drogi Hectorze.

Rozerwała batystową chusteczkę zdobioną walensjenką56 i nasączoną dyskretnie pachnącymi perfumami, a następnie podarła ją, by zrobić szarpie57.

– Zatem nie wiesz, przyjacielu – mówiła dalej – że Niebiescy są tutaj, zaledwie dwie ligi dalej, i że niewątpliwie jutro będziemy musieli zakwaterować jakiegoś oficera, generała lub pułkownika…?

– No cóż! – odparł ze śmiechem młody człowiek. – Będzie tu bardzo przyjemnie dla generała, który jest Niebieskim jak oni.

W głosie młodego mężczyzny brzmiała odrobina ironii.

– Ach! Zamilcz, Hectorze, zamilcz, przyjacielu… – rzekła z lękiem młoda kobieta. – Gdybyś tylko wiedział, jak wczoraj modliłam się za ciebie, jak płakałam!

Hector ośmielił się ją pocałować.

– Módl się – powiedział – ale nie płacz… Dziewczęta z Wandei muszą być jak ich matki, mieć rzymską duszę.

– Nieszczęśniku, czyżbyś zapomniał, że jesteś… dezerterem…? Że jeśli wpadniesz w ich ręce, zostaniesz rozstrzelany…?

– Dezerterem? – prychnął młody człowiek, dumnie unosząc głowę. – Mylisz się, Diane, to nie ja nim jestem, lecz oni! Służę królom moich ojców, jestem Wandejczykiem, a nie dezerterem…

– Tak przynajmniej mówią.

– Och! Dobrze wiem, że nazywają mnie dezerterem, ponieważ w dniu, w którym Madame58 wylądowała w Wandei, dowództwo mojego szwadronu przekazałem pułkownikowi, i sam, ze szpadą pod pachą, bez jednego słowa, nie chcąc nikogo pociągnąć za sobą, poszedłem zaciągnąć się jako zwykły żołnierz u swoich, wśród tych, którzy bronią dobrej sprawy. Tymczasem oni śmią nazywać to dezercją!

– Tak mówią – szepnęła młoda kobieta, której głos drżał – a jeśli zostaniesz złapany, nie będziesz podlegać powszechnemu prawu dotyczącemu jeńców wojennych…

Młody mężczyzna, nadal z dumnym uśmiechem na ustach, lewą ręką pogładził kolbę swoich pistoletów.

– Złapany? – powiedział. – Ależ skąd! Nie chwyta się żywych takich ludzi jak ja…

– Masz duszę lwa, mój Hectorze – wyszeptała młoda kobieta, spoglądając nań z podziwem.

Podczas gdy rozmawiali, deszcz i wiatr nadal biczowały szyby okien i biły w łupki dachu.

– Jakże przemokłeś! Jakże zmarzłeś! – mówiła młoda kobieta pomagając mu zdjąć czerwoną kurtkę i owijając go dużym szalem.

Ujęła jego dłonie i ogrzewała je w swoich.

Następnie pobiegła do narożnika buduaru, wzięła stolik, który przeniosła bliżej ognia i postawiła przed młodym mężczyzną.

Na tym stoliku stała butelka starego wina, kawałek pasztetu i kilka innych potraw.

– Musisz być bardzo głodny? – zapytała.

– Nie – odparł – ale jestem spragniony… i wypiję za naszą miłość, moja biedna Diane!

Młoda kobieta próbowała się uśmiechać; ale gdy swemu ukochanemu nalewała trunek, w jej oczach zalśniła łza, spłynęła z końca długich rzęs i wpadła do kielicha.

W tej chwili odniosła wrażenie, że usłyszała odległy hałas, zadrżała i pospiesznie wstała.

– Posłuchaj – powiedziała tonem nagłego przerażenia – posłuchaj!

Wtedy otworzyła okno, dając przejście podmuchowi wichury.

 

 

40Wandea – kraina i departament w zachodniej Francji, nad Atlantykiem, nizinna, tradycyjnie monarchistyczna i konserwatywna.

41Poitou – kraina w zachodniej Francji, nad Atlantykiem, na zachód od Wandei, ze stolicą w Poitiers.

42Rewolucja lipcowa 1830 we Francji, zwana Les Trois Glorieuses [fr. ‘trzy dni chwały’] – rewolucja francuska trwająca od 27 do 29 VII 1830 roku, w wyniku której został obalony Karol X i usunięto z tronu główną linię Burbonów; tron objął liberalny Ludwik Filip I.

43Olstro – skórzany futerał mocowany do siodła, w którym wożono pistolet lub strzelbę.

44Grain-de-Sel