Rycerze Księżycowej Poświaty. Cześć 2 - Pierre Alexis de Ponson du Terrail - ebook

Rycerze Księżycowej Poświaty. Cześć 2 ebook

Pierre Alexis de Ponson du Terrail

0,0

Opis

Powieść ta wprowadza do serii zasadniczą zmianę, która miała rządzić wszystkimi kolejnymi odcinkami: Rocambole, skruszony, powraca z więzienia, by przyczynić się do triumfu dobra.

Czterech mężczyzn: Gontran de Neubourg, Lord Blackstone de Galwy, Arthur de Chenevières i Albert de Verne postanawiają połączyć siły pod nazwą Bractwa Rycerzy Księżycowej Poświaty, aby pomóc tajemniczej młodej kobiecie, znanej początkowo tylko jako „domino”, która po zamordowaniu rodziców została pozbawiona spadku przez diabolicznego Ambroise’a i wicehrabiego de la Morlière. W tej historii pojawiają się jeszcze dwie inne postacie: kapitan Charles de Kerdrel – o pseudonimie Ziarnko Soli, oraz kurtyzana Saphir.

Jeśli chodzi o Rocambole’a, to pojawia się on jako tajemniczy przywódca tego stowarzyszenia arystokratów. Ale nawet w służbie dobra nie waha się sięgać po najbardziej zbrodnicze środki: szantażuje, torturuje i bez skrupułów nadużywa swoich uprawnień lekarza i magnetyzera.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 310

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pierre Alexis de Ponson du Terrail

Rocambole

 

 

 

 

Rycerze Księżycowej Poświaty

część druga

Setna publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

 

Tytuł oryginału francuskiego: Les Chevaliers du Clair de Lune

 

© Copyright for the Polish translation by Andrzej Zydorczak, 2022

 

23 ilustracje, w tym 21 kart tablicowych kolorowych: Louis-Charles Bombled, Paul Kauffmann, Désiré Quesnel (wg Wydawnictwo Jules Rouff, Paris 1894)

 

Redaktor kolekcji: Andrzej Zydorczak

Redakcja: Janusz Pultyn

Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty

 

 

Wydanie I 

© Wydawca: JAMAKASZ

 

Ruda Śląska 2022

 

ISBN 978-83-66268-22-7 (całość)

ISBN 978-83-66980-25-9 (część dwunasta)

Ostatnie wcielenie Rocambole’a

 

 

Rozdział I

Pojawia się Rocambole

 

Następnego dnia po tym, w którym baron Gontran de Neubourg i jego trzej przyjaciele, po przeczytaniu otrzymanego przezeń rękopisu, oświadczyli domino1, że zostało założone Bractwo Rycerzy Księżycowej Poświaty, urzędowe coupé2 zatrzymało się na ulicy de la Michodière3, na rogu bulwaru des Italiens. Wysiadł z niego pewien mężczyzna.

Był dziwną postacią zasługującą na kilka linijek opisu.

Ubrany w duży brązowy płaszcz, z oczami przesłoniętymi zielonymi okularami, człowiek ten, którego wiek trudno było określić, miał twarz pokrytą głębokimi bliznami, których pochodzenia nie można było ustalić.

Czy były one oparzelinami? Czy stanowiły skutek strasznej ospy4?

Nikt nie mógł powiedzieć, jak było.

Postać w zielonych okularach zapłaciła woźnicy, zagłębiła się w dużą bramę dla pieszych, doszła do ciemnych schodów i wspięła się na nie, opierając się o poręcz.

Dotarła tak aż na trzecie piętro i zatrzymała się przed drzwiami, na których można było przeczytać te słowa:

Doradztwo w interesach

I poniżej:

Obrócić gałkę, S. V. P5.

Przybysz postąpił zgodnie z napisem, przekręcił gałkę i drzwi się otworzyły, ukazując coś w rodzaju biurka przegrodzonego kratką, za którą widać było kasę.

Mężczyzna w brązowym płaszczu przeszedł przez ten pierwszy pokój i położył dłoń na kluczu w drugich drzwiach.

 

Potem odwrócił się w stronę kratki, za którą stał młody mężczyzna w wieku około dwudziestu lat.

– No i co? – powiedział do niego. – Czy widzieliście kogoś, Gringalet?

– Widziałem barona – odparł młody człowiek.

– Pana de Neubourg?

– Tak, proszę pana.

– Co powiedział?

– Kiedy przeczytał pański list, wydawał się zaskoczony.

– Dobrze.

– I zapytał mnie, kim był ten pan Rocambole.

– I… co mu odpowiedziałeś?

– Że jest pan człowiekiem interesów.

– A… on?

– On? Powiedział do mnie: „Nie znam pana Rocambole’a i nie wiem, czego on może ode mnie chcieć… ale przyjdę się z nim zobaczyć, skoro tego pragnie.

– Ach! Czy wskazał ci porę swojej wizyty?

– Przyjdzie około trzeciej.

Postać w zielonych okularach rozchyliła płaszcz i wyjęła zegarek.

– Jest wpół do drugiej – powiedział – baron nie może się spóźnić.

Otworzył drugie drzwi i wszedł do drugiego pokoju.

Ten wyglądał całkowicie inaczej.

To już nie było biuro człowieka interesów; stanowił bardzo eleganckie gabinet, którego ściany były pokryte jedwabną tkaniną o barwie fiołkowej, a rzeźbione dębowe meble wskazywały na człowieka o dobrym smaku.

Dwie półki podtrzymywały rzadkie książki; trzeci został obciążony porcelaną z Sèvres6, Chin i Japonii.

Nad ciemnozieloną aksamitną kanapą wisiały maski szermiercze i florety7. Tu i tam było zawieszonych kilka cennych obrazów.

Ładny mebel Boulle’a8 podtrzymywał brąz Clodiona9.

Mężczyzna w zielonych okularach wszedł do trzeciego pokoju, który bez wątpienia był toaletą, i wyszedł kilka minut później, pozbywszy się brązowego płaszcza i kapelusza, ale ubrany w szlafrok i mający na głowie grecką czapkę10 z fioletowym jedwabnym chwostem11.

Tak ubrany opadł na wielki fotel i podsunął się do kominka, w którym płonął suty ogień.

Potem, uzbrojony w szczypce, zaczął rozgrzebywać węgielki, cały czas szepcząc:

– Oto pierwsza sprawa, która może mnie zainteresować. Do tej pory i to już od dwóch lat zajmowałem się tylko ludźmi bez znaczenia i zaczynało brakować mi cierpliwości.

Mówiąc to, dziwny osobnik wziął znad kominka duży portfel, otworzył go i wyciągnął plik papierów.

Papiery te, po których przebiegł oczami, były pokryte hieroglificznym pismem, którego sekret znał niewątpliwie tylko mężczyzna w zielonych okularach.

Zaczął je przeglądać i dalej mówił do siebie półgłosem:

– Baron Gontran de Neubourg, wicehrabia Arthur de Chenevières, lord Blakstone i markiz de Verne są oczywiście ludźmi pod każdym względem spełnionymi, ale właśnie z tego powodu nie są w stanie doprowadzić do pomyślnego skutku zadania, które sami sobie narzucili. Biedni ludzie!

Człowiek interesu niedostrzegalnie wzruszył ramionami.

Wtedy dał się słyszeć dzwonek znajdujący się za drzwiami wejściowymi, który wskazywał na przybycie gościa.

„To baron” – pomyślał mężczyzna w zielonych okularach.

Istotnie, wkrótce potem rozległo się pukanie do drugich drzwi. Na progu stanął pan baron Gontran de Neubourg.

– Pan Rocambole? – zapytał, mierząc wzrokiem od stóp do głowy człowieka interesu.

– To ja, panie baronie.

Baron ukłonił się, jego rozmówca odpowiedział tym samym z uprzejmością, którą nakazywały światowe zwyczaje.

– Panie – powiedział baron, wchodząc – dziś rano otrzymałem pański list.

– To prawda, panie baronie.

– List o trzech linijkach.

– To także prawda.

– I te trzy linijki głosiły:

 

Pan baron de Neubourg jest niezwłocznie proszony o przybycie w ciągu dnia do pana Rocambole’a, człowieka interesu; chodzi o sprawę o najwyższym znaczeniu.

 

– Nadal wszystko się zgadza, panie.

– I pan nazywa się Rocambole?

Człowiek interesu ukłonił się.

– No dobrze! – powiedział baron. – Słucham pana.

Pan Rocambole podsunął baronowi fotel.

– Raczy pan usiąść, panie baronie, mamy sobie dużo do powiedzenia.

– Czyżby?!

– O sprawach, które w najwyższym stopniu pana zainteresują.

Baron spojrzał na swojego rozmówcę z wielką ciekawością.

– Zobaczmy! – rzucił.

Pan Rocambole wyciągnął rękę w kierunku kominka, wziął pudełko z cygarami i z niezwykłym wdziękiem podsunął je baronowi.

„Oto człowiek interesu z najlepszego towarzystwa” – pomyślał baron i wziął cygaro, które mu zaproponowano.

– Panie baronie – mówił dalej pan Rocambole – uważa mnie pan za wielce brzydkiego, prawda?

– Panie…

– Och! Bądźmy szczerzy, wyglądam strasznie.

–Ależ, panie…

– Dostałem postrzał w twarz, a moje oczy były do tego stopnia opalone, że nie mogę wystawiać je na świeże powietrze.

– Służył pan w wojsku – powiedział baron – i bez wątpienia to podczas jakiegoś oblężenia…?

– Nie, panie baronie, byłem skazany na ciężkie roboty. Gdyby pan widział, jak chodzę, to zauważyłby, że lekko powłóczę prawą nogą.

Baron drgnął w fotelu.

– Zapewniam pana – powiedział pan Rocambole z uśmiechem – że stałem się uczciwym człowiekiem, a pańska sakiewka i zegarek są tutaj bezpieczne.

– W każdym razie, panie – powiedział baron, wciąż spokojny i uprzejmy, ale wyraźnie niespokojny – czy mógłby mi pan wyjaśnić…

– Dlaczego do pana napisałem?

– Tak, panie.

– To właśnie zamierzam zaraz uczynić, ale najpierw potrzeba, abym w kilku słowach opowiedział panu moją historię…

– Czy to konieczne?

– Niezbędne.

– No to słucham pana.

Pan Rocambole zaczął mówić:

– Panie baronie, jestem jednym z najdziwniejszych ludzi stulecia, w którym żyjemy. Byłem przystojny jak pan, elegancki jak pan; miałem dwieście lub trzysta tysięcy luidorów rocznej renty12, tytuł markiza, konie pełnej krwi, kochanki czystej krwi, pałacyk na przedmieściu Saint-Germain i prawie ożeniłem się z córką wielkiego hiszpańskiego granda13.

– A… później?

– Później zostałem skazany na galery lecz wcześniej – ciągnął człowiek interesu – byłem dzieckiem Paryża, łobuzem najpierw oszczędzonym przez policję, a potem zapomnianym przez sąd przysięgłych. Zacząłem od kradzieży, a potem zamordowałem. Mam na sumieniu z tuzin zabójstw.

Baron nie był w stanie pohamować gestu odrazy.

– Jednakże – ciągnął pan Rocambole – pewnego dnia skrucha wypełniła mi serce i stałem się uczciwym człowiekiem.

– Trochę późno – powiedział z uśmiechem pan de Neubourg.

– Racja, ale lepiej późno niż wcale.

Po kilku sekundach milczenia pan Rocambole mówił dalej:

– Jak więc panu powiedziałem, grabiłem, kradłem, mordowałem, grałem najróżniejsze i najdziwniejsze role. Moja przerażająca odyseja14 skończyła na galerach, i na nich to, wlekąc łańcuch, oszpecony, wyzbyty nadziei, długi czas przypominałem owych strąconych z nieba i przeklinających Jehowę aniołów. Lecz pewnego dnia, kiedy miałem złamaną nogę i jęczałem na skale zagubionej na otwartym morzu, obok mnie przeszła kobieta, która popatrzyła na mnie ze współczuciem i do mojej zielonej czapki upuściła kilka złotych monet.

Głos pana Rocambole’a nagle się zmienił.

– Rozpoznałem tę kobietę – dodał – ale ona mnie nie poznała. Była jednym z tych aniołów, którym Bóg powierza misję odkupienia potępionych.

– Czy pan ją kochał? – zapytał baron, wzruszony nagłym uczuciem, które ogarnęło pana Rocambole’a.

– Och! Nie było miłości, panie baronie, daleko od tego. Tymczasem była młoda i piękna… a na widok jej kroków świat kłaniał się z podziwu i szacunku. Tę kobietę, panie baronie, nazywałem „moją siostrą”.

– Pańską siostrą!

– Niech się uspokoi, nie była nią, ale sądziłem, że zamordowałem jej brata, ukradłem jego dokumenty. Tego brata nigdy nie widziała, ten brat był człowiekiem, któremu zwrócono ten majątek, jakim się cieszyłem i tytuł markiza, który nosiłem. Przez długi czas ja, dziecko przedmieść, ja złodziej, morderca, nazywałem tę kobietę „moją siostrą”, i ja, który nie kochał nikogo, skończyłem uwielbiając ją, czcząc, przekonując siebie, że jestem z nią jednej krwi… Tak zatem, panie, kiedy byłem na galerach, gdzie bluźniłem, gdzie marzyłem o ucieczce i nowych zbrodniach, kiedy zobaczyłem tę kobietę przechodzącą obok mnie, dokonała się we mnie straszna i nagła metamorfoza; pierwszy raz w życiu coś zaczęło trzepotać mi się w piersi i dostrzegłem, że mam serce…

Pan Rocambole urwał, a po jego pełnych szram policzkach spłynęły dwie palące łzy.

– Och, panie baronie! – ciągnął. – Kiedy się oddaliła, kiedy straciłem ją z widoku, łzy wypełniły mi oczy i mówiłem sobie, że bardzo szczęśliwi są lokaje, którzy jej służyli i przez cały czas ją widzieli.

Chociaż miałem złamaną nogę, pomimo mojego niemożliwego do nazwania cierpienia, zdołałem jakoś paść na kolana, złożyć dłonie i się modliłem: „Panie Boże! – szeptałem. – Jeżeli zechcesz wybaczyć mi moje zbrodnie ze względu na tego anioła, który właśnie rzucił mi spojrzenie pełne współczucia, to przysięgam, że stanę się uczciwym człowiekiem i że resztę życia, jaka mi pozostała, poświęcę czynieniu dobra, jak do tej pory czyniłem zło”.

Bóg niewątpliwie wysłuchał mojej modlitwy, panie baronie, ponieważ niespełna sześć miesięcy potem dyrektor galer kazał mi przyjść do siebie i powiedział:

„– Złożono prośbę o wasze ułaskawienie i je uzyskano.

– Moje ułaskawienie! – zawołałem – Kto mógł o nie zabiegać”.

Dyrektor zamiast mi odpowiedzieć wezwał lokaja, dał mu znak, a lokaj wziął mnie za rękę i zaprowadził do sąsiedniego pokoju.

„Zdejmijcie swą kurtkę galernika” – powiedział do mnie.

Uwolniono mnie od hańbiącego stroju, przepiłowano moje kajdany, nałożono mi przyzwoite ubranie, a następnie zaprowadzono do bramy galer. Był wieczór, nadchodziła noc. U bram więzienia zobaczyłem zaprzęgnięty powóz pocztowy i dostrzegłem wyciągniętą w moją stronę przez jedne z jego drzwiczek białą, arystokratyczną rękę. Anioł przyszedł, aby odkupić demona.

 

 

1Domino – strój karnawałowy popularny w XIX wieku, rodzaj obszernej opończy lub peleryny z kapturem, uzupełniony maską zasłaniającą tylko górną część twarzy, tu osoba nosząca taki strój.

2Coupé (fr.) – kareta miejska na dwie osoby, wprowadzona w 1838 roku przez lorda Broughama jako pojazd dżentelmeński; konstrukcyjnie coupé jest „obciętą berlinką”, czyli zamkniętym, dwuosobowym pojazdem, powożonym z kozła.

3Ulica de la Michodière – krótka (25 m długości) ulica w lewobrzeżnej części Paryża, w 2. okręgu, biegnie od bulwaru des Italiens na południe.

4Ospa prawdziwa – zakaźna choroba wirusowa, o śmiertelności zależnie od odmiany wynoszącej od 30 do 95%, atakuje węzły chłonne, śledzionę, powoduje wysypkę, po której powstają wyraźne blizny, dzięki masowym szczepieniom w roku 1980 uznana za zlikwidowaną.

5S. V. P. – stosowany w języku francuskim skrót od wyrażenia s’il vous plaît, proszę uprzejmie, jeśli łaska.

6Sèvres – mała miejscowość w północnej Francji, leżąca pomiędzy Paryżem i Wersalem, od roku 1756 siedziba ustanowionej przez Ludwika XV królewskiej manufaktury porcelany, słynącej z wysokiego poziomu wyrobów.

7Floret – broń biała kolna, rodzaj szpady, używany głównie w celach szkoleniowych, obecnie broń sportowa.

8André CharlesBoulle (1642-1732) – u P. du Terraila: Boule, francuski stolarz wytwarzający meble stylowe i artystyczne, projektant mebli, nadworny artysta Ludwika XIV; dekorował rezydencje królewskie, produkując luksusowe i kosztowne meble; wykonywał intarsje w komnatach Wersalu, dostarczał meble także dworom zagranicznym; jego dzieło kontynuowali synowie..

9Clodion – przydomek Claude’a Michela (1738-1814), znanego i cenionego francuskiego rzeźbiarza, tworzącego w stylu rokoko, autora wielu dzieł, głównie z terakoty, także z brązu.

10Grecka czapka – rodzaj miękkiego fezu, nakrycie głowy popularne w XIX wieku po greckich walkach o niepodległość.

11Chwost (chwast) – pęczek nici, piór lub włosia, użyty jako ozdoba.

12Renta – stały dochód z posiadanego kapitału, posiadłości ziemnej lub konta bankowego.

13Grand – najwyższy tytuł arystokratyczny w Hiszpanii i Portugalii.

14Odyseja – przenośnie długa, pełna przygód i przeciwności losu wędrówka, od tytułu epopei Homera o losach błąkającego się 20 lat po morzach Odyseusza.

Rozdział II

Próbki przemian Rocambole’a

 

Emocje pana Rocambole’a były tak potężne, że musiał na chwilę zamilknąć i zawiesić swoją opowieść. Baron wyciągnął do niego rękę i rzekł:

– Szanowny panie, pańska skrucha jest rozgrzeszeniem.

Po upływie kilku minut człowiek interesu opanował się i mówił dalej:

– Ręką wyciągniętą w moją stronę była ręka kobiety, którą od dawna nazywałem „moją siostrą”.

Obok niej siedział mężczyzna, którego również rozpoznałem.

Oboje wzięli mnie za rękę i pomogli wsiąść do powozu pocztowego, a pocztylion pognał batem konie.

Wtedy kobieta powiedziała mi:

„Fabien i ja wiemy wszystko. Wiemy, kim byłeś, i z początku budziłeś w nas przerażenie, ale wiedzieliśmy również, że od sześciu miesięcy żałowałeś grzechów, że ciągle klęcząc, prosiłeś Niebo o wybaczenie ci i do twoich modlitw dołączaliśmy nasze, i podobnie jak Niebo, przebaczyliśmy ci. Chodź, będziesz przyjacielem, gościem w tym domu, w którym długi czas byłeś uzurpatorem”.

– Panie baronie – całkowicie niespodziewanie urwał człowiek interesu – jest pan szlachcicem, i pańskie słowo jest święte.

– Tak uważam – powiedział uśmiechnięty baron.

– Aby zrozumiał pan, co może ze mną zrobić, powinien pan wiedzieć, kim jestem i kim byłem. Dlatego jestem zmuszony poprosić pana, panie baronie, o danie słowa, że nazwiska, które panu wyjawię, na zawsze pozostaną w głębi pańskiego serca.

Tajemnica, która zdawała się otaczać tego człowieka, ogromnie pociągała pana de Neubourg.

– Składam przysięgę, o którą mnie pan poprosił – powiedział.

Pan de Neubourg rozsiadł się wygodniej w swoim fotelu, jak człowiek zdecydowany na wysłuchanie długiej historii.

– Czy wszakże może mi pan poświęcić kilka godzin? – zapytał pan Rocambole.

– Na pewno. Proszę mówić…

Następnie człowiek interesu opowiedział panu de Neubourg ową długą historię, której kiedyś byliśmy wiernym narratorem. Kiedy skończył, nadeszła noc.

– No cóż, panie baronie – Rocambole zaczął mówić ponownie po chwili milczenia – czy sądzi pan, że byłem człowiekiem pomysłowym w czynieniu zła?

– Och, na pewno! – odparł baron, który nie raz zadrżał, kiedy słuchał opowieści o zbrodniach Rocambole’a. – Jednakże, czy odczuwa pan skruchę?

– Tak, z miłości i szacunku dla tego świata, w którym żyłem i którego nie byłem godny.

– Pańska skrucha jest szczera?

– Proszę spotkać się z wicehrabią i wicehrabiną d’Asmolles, odpowiedzą za mnie.

– Wierzę panu – powiedział baron. – Ale, panie, wszystko to, czego się od pana dowiedziałem…

– Rozumiem pana, panie baronie.

– Ach!

– Jest pan zdumiony moimi zwierzeniami, prawda?

– Rzeczywiście…

– To jest bardzo proste. Jednakże, kiedy powiedziałem panu, że od dwóch lat robię małe rzeczy, które pan i troje pańskich przyjaciół pragnie robić na wielką skalę…

Baron zadrżał.

– Znam już bractwo Rycerzy Księżycowej Poświaty – powiedział Rocambole z uśmiechem.

– Pan… wie…

– Proszę mnie posłuchać – powiedział były galernik. – Przyszło mi do głowy. żeby prowadzić dalej prace rozpoczęte przez hrabiego Armanda de Kergaz. To miejsce, w którym się znajdujemy, jest biurem prowadzenia interesów, a raczej biurem szczególnej policji, która finansowana jest przez wicehrabiego d’Asmolles i jego żonę, hrabiego de Kergaz i hrabinę Artoff…

– Bakarat15?

– Właśnie!

– A jaki jest jej cel? – zapytał baron.

– Czynienie dobra, naprawianie zła, nagradzanie i karanie. Niestety – dokończył były galernik – nie miałem szczęścia po moim powrocie na świat. Do tej pory, panie baronie, brałem na swoje barki jedynie sprawy o małym znaczeniu. Pańska…

– Jak to, moja?!

– Chciałem powiedzieć panny Danielle de Main-Hardye.

– Co! Wie pan o tym?

– Wiem wszystko.

– To dziwne…

– Ani trochę. Asystowałem, niewidoczny, podczas czytania rękopisu domina.

– I właśnie dlatego…

– Ośmieliłem się zaprosić pana na spotkanie…

Baron zmarszczył lekko brwi.

– Wszakże, panie, co w naszym stowarzyszeniu może pana zainteresować?

Rocambole opuścił fotel i stanął.

– Proszę minutę na mnie zaczekać – powiedział i poszedł do swojej łazienki.

„Gdzie do diabła on idzie?” – pomyślał baron.

Pan de Neubourg, coraz bardziej zadziwiony, utkwił oczy w drzwiach łazienki, spodziewając się, że zobaczy pojawiającego się ponownie Rocambole’a, gdy nagle te drzwi ponownie się otworzyły i pojawił się w nich ktoś nieznajomy.

Był to stary mężczyzna, zgięty w pół, o głowie pokrytej siwymi włosami, ubrany w czarny surdut ozdobiony rozetą cudzoziemskiego orderu.

Policzki tego mężczyzny były pomarszczone, ale ich śniady odcień wskazywał na pochodzenie z Południa.

Osobnik ten ukłonił się baronowi i zapytał go z bardzo wyraźnym włoskim akcentem:

– Czy jest tu pan Rocambole?

Zaskoczony baron odrzekł:

– Zaraz przyjdzie, panie; proszę chwilę poczekać.

– Och! – powiedział starzec. – Pójdę porozmawiać z jego biuralistą.

„Jak to się stało – pomyślał pan de Neubourg – że się nie spotkali? Dokąd więc prowadzą te drzwi?”.

Baron odczekał jeszcze kilka minut. Nagle rozległo się pukanie dwa razy do drzwi, które gabinet pana Rocambole’a łączyły z pierwszym pokojem w biurze prowadzenia interesów, tym, w którym była kratka.

– Proszę! – powiedział pan de Neubourg, który, odwracając się, zobaczył służącego odzianego w czerwoną kamizelkę, biały krawat, jego rumianą cerę, zaczerwieniony nos, rudawe włosy – dokładny obraz stajennego z drugiej strony kanału La Manche.

– Sir Rocambole? – zapytał, kłaniając się z angielską sztywnością i tonem zdradzającym wyspiarza.

Baron wskazał mu drzwi do łazienki.

– Och! Yes16 – powiedział Anglik.

Przeszedł przez drzwi i zniknął.

Upłynęło znowu kilka minut i baron zaczął tracić cierpliwość, kiedy drzwi znowu się otworzyły o tym razem pojawił się Rocambole.

– Ach! – rzekł do niego baron. – Spotkał pan angielskiego lokaja, prawda?

– Jakiego lokaja?

– I owego siwowłosego mężczyznę, który wyglądał jak dyplomata?

– Ba! Gdzie pan go widział?

– Ostatni wszedł tamtędy… – odrzekł baron i wskazał na drzwi, na progu których zatrzymał się Rocambole.

– Tamtędy?

– Tak.

– Przecież to moja toaleta.

– Zatem pan go widział?

– Nie.

– A lokaja?

– Także nie.

Rocambole wziął barona za rękę.

– Chodźmy zobaczyć – powiedział.

Pan de Neubourg wszedł do łazienki i ku swojemu ogromnemu zdumieniu zobaczył, że nie ma z niej innego wyjścia.

Skąd przyszedł więc mężczyzna o siwych włosach?

Dokąd też poszedł angielski służący?

– Czyżby był pan czarodziejem? – zapytał baron.

– Skądże.

– A więc?

Rocambole zaczął się śmiać.

– Siwowłosym mężczyzna byłem ja – powiedział.

– Pan!

– Rudowłosym mężczyzna również byłem ja.

– To przecież niemożliwe.

– To prawda, proszę pana: è la verita17 – dodał Rocambole z włoskim akcentem; – Och! yes! – rzucił z angielską wymową.

Ponieważ pan de Neubourg nie otrząsnął się z zaskoczenia, dodał:

– Mam umiejętność charakteryzowania siebie, zmieniania głosu. Mogę być wieloma postaciami, a jeśli dałem panu próbkę mojej cudownej łatwości przekształcania siebie, to po to, żeby pana przekonać, panie baronie, o mojej przydatności, kiedy będzie pan się mną posługiwał.

– Posługiwał się panem?

– Tak, panie.

– W czym i dlaczego?

– Czy jest pan przywódcą Rycerzy Księżycowej Poświaty…?

– Bez wątpienia.

– A Rycerze Księżycowej Poświaty – ciągnął Rocambole – narzucili sobie misję oddania Danielle de Main-Hardye nazwiska jej ojca i majątku jej dziadka, prawda?

– I ją wykonamy.

– Tak – powiedział Rocambole – gdyby wszakże…

Urwał i zdawał się wahać.

 – Panie – rzekł baron – niech będzie pan łaskaw to wyjaśnić.

– Panie baronie – mówił dalej były galernik – bratankowie świętej pamięci generała de Morfontaine są panami tego pola bitwy. Nie ma żadnych dowodów materialnych ich zbrodni, a nawet na istnienie Danielle, skoro jej śmierć została urzędowo stwierdzona.

– No i co z tego?

– To z tego – ciągnął Rocambole – że tacy ludzie jak pan i pańscy przyjaciele, panie baronie, proszę wybaczyć mi szczerość, tacy ludzie jak panowie są zbyt prawi, zbyt rycerscy, aby wdać się w poważną walkę z wicehrabią de la Morlière. Zostaną panowie pokonani.

– Coś takiego!

– Och, to znaczy – powiedział dawny uczeń Sir Williamsa – że z nim i z jego kuzynami nie należy wieść boju na ubitym polu, że chodzi tu o walkę, w której w pierwszym szeregu powinny stanąć cierpliwość i przebiegłość.

– Będziemy cierpliwi.

– Być może, ale nie będą panowie przebiegli.

– Och, panie…!

– W Paryżu znają panowie wyłącznie elegancki świat, Lasek Buloński, bulwar des Italiens; natomiast Paryż mroczny, plugawy, nędzny jest panom nieznany, panie baronie.

– Przenikniemy tam.

– Nie, jeśli ja panów nie poprowadzę.

Pan de Neubourg spojrzał na Rocambole’a i wydawał się czekać, aż były galernik zakończy swój wywód.

– Widzi pan – mówił dalej Rocambole – beze mnie nic panowie nie zdziałacie, natomiast ze mną zatriumfujecie.

– Ależ, panie…

– Och! Wiem dobrze, co zamierza mi pan powiedzieć: że byłem galernikiem, złodziejem, mordercą, i dla pana, dżentelmena bez skazy, odrażające są jakiekolwiek stosunku ze mną i wzdraga się pan przed skontaktowaniem mnie ze swoimi szlachetnymi przyjaciółmi. Proszę się jednak nie obawiać, panie baronie, będę jedynie deus ex machina18 i najczęściej będę pozostawał niewidzialny.

– Ale przecież…

– Proszę mi pozwolić na ostatnie słowo: pan będzie działał, a ja myślał za pana; stanę się głową, a pan i pańscy przyjaciele staniecie się ramieniem.

– Czy uważa pan – zapytał baron z pewną wyższością – że nie możemy się bez pana obejść?

Rocambole uśmiechnął się ironicznie.

– Nie mogą panowie – odpowiedział.

– A przecież jesteśmy młodzi, jesteśmy odważni, jesteśmy bogaci i sądzę, że wszyscy czterej już kochamy …

– Danielle, czyż nie?

– Tak – potwierdził baron skinieniem głowy.

– No cóż i ona was pokocha, jeśli tego zechcę.

– Pokłada więc pan wielką wiarę w swoją moc?

– Tak.

Rocambole powiedział to stanowczym głosem.

– Tak – kontynuował – czuję, że jestem silny, bardzo silny, szczególnie teraz, kiedy żałuję za grzechy i pragnę czynić dobro, tak jak kiedyś czyniłem zło. Pięć lat temu, panie baronie, służyłbym wicehrabiemu de la Morlière przeciwko Danielle.

– A… dzisiaj?

– Dziś będę służyć Danielle i będę walczył w obronie nieszczęścia i cnoty. Jednak może być pan spokojny – dokończył uczeń sir Williamsa – zmieni się tylko cel. Pozostanę nadal człowiekiem metamorfozy, krętych ścieżek, śmiałych ciosów ręką, pomysłowych lub straszliwych intryg… Zawsze będę Rocambole’em!

Pan de Neubourg przez chwilę zachowywał milczenie.

– No dobrze, zgoda! – powiedział w końcu. – Akceptuję…!

– No to do dzieła! – odrzekł Rocambole.

 

 

15Bakarat – przydomek bohaterki poprzednich części; gra hazardowa, często spotykana w kasynach, albo rodzaj szkła kryształowego, od roku 1817 produkowanego w mieście Baccarat w zachodniej Francji.

16Yes (ang.) – Aha! tak.

17È la verita (wł.) – To prawda.

18Deus ex machina (łac.) – dosłownie: bóg z maszyny, tutaj w znaczeniu: niespodziewane pojawienie się osoby lub okoliczności, które będą mieć kluczowe znaczenie dla dalszych wypadków.

Rozdział III

Początek opowieści Paula

 

Kilka tygodni po spotkaniu pana barona de Neubourg i Rocambole’a dwóch jadących konno młodych mężczyzn okrążyło Łuk Triumfalny na placu Étoile19, ruszyło aleją Impératrice20 i z niej skręciło w kierunku pawilonu Ermenonville21.

Było to na początku maja; drzewa Lasku Bulońskiego okrywały się wiosenną zielenią, a ciepłe powietrze mocno przesycały różne wonie.

Jednym z dwóch jeźdźców był młody mężczyzna w wieku około dwudziestu trzech lat, o jasnych włosach i bladej, delikatnej twarzy. Duże niebieskie i melancholijne oczy wskazywały na wygląd niemal kobiecy.

Jednakże pełen dumy uśmiech, który prześlizgiwał się po jego ustach oznajmiał jednocześnie wielką siłę woli.

Swojego wierzchowca dosiadał z ogromnym wdziękiem, z nonszalancją palił cygaro i wydawał się być pogrążony w słodkich rozmyślaniach o miłości, nie przejmując się zupełnie obecnością swojego towarzysza.

Ten mógł mieć trzydzieści dwa lata.

Był mężczyzną o smagłej cerze, czarnych włosach i gęstej brodzie; w siodle trzymał się jak oficer.

Ponieważ jego towarzysz milczał, przez długi czas szanował to milczenie, lecz w końcu, kiedy wjechali na wielką aleją prowadzącą do Ermenonville, nagle odwrócił się w siodle.

– O czym to dumasz, Paul? – zapytał.

– Ależ… o niczym… mój przyjacielu.

Smagły mężczyzna uśmiechnął się.

– Jest to równie prawdą – powiedział – jak to, że nazywam się Charles de Kerdrel i że jestem oficerem szaserów afrykańskich w rezerwie, i odpowiem ci przeciwnie, mój drogi Paulu. Kiedy milczymy, myślimy.

– To prawda.

– A kiedy jest się jasnowłosym i uroczym baronem de la Morlière, gdy ma się dwadzieścia trzy lata, ojca, który otrzymuje trzydzieści tysięcy liwrów renty, kiedy jest się wolnym dzięki swojemu nazwisku i przeznaczenia, tak jak ty, jeśli myśli się o kimś, to… o kobiecie.

Paul de la Morlière lekko się zarumienił.

– To prawda – powiedział.

– Jesteś zakochany?

– Być może…

Kapitan Charles de Kerdrel spojrzał kątem oka na swojego młodego przyjaciela.

– Mój drogi Paulu – powiedział – nie jestem człowiekiem chcącym zostać wtajemniczonym w twoje sekrety i nie pytam o imię kobiety, którą kochasz.

Teraz z kolei uśmiechnął się Paul.

– Masz rację – powiedział – gdyż nie mógłbym ci go zdradzić.

– Rozumiem.

– Nie, nie rozumiesz.

– Czyżby? – zdziwił się kapitan.

Paul de la Morlière odpowiedział:

– Mój przyjacielu, nie mogę zdradzić ci imienia kobiety, którą kocham, z tego prostego powodu, że go nie znam.

– Nie żartuj!

– To prawda.

– Mój drogi Paul, nie umiem rozwiązywać zagadek. Wyjaśnij to, proszę cię.

– Zwierzę się tobie.

– Czy możesz?

– Och! Oczywiście.

– No dobrze! Słucham cię.

Pan de Kerdrel i jego towarzysz zwolnili chód swoich koni i jechali obok siebie.

– Mój drogi przyjacielu – powiedział Paul de la Morlière – jestem szaleńczo zakochany w kobiecie, której nigdy nie widziałem.

– Oj! Co też mówisz? – zawołał kapitan, przyglądając się uważnie swojemu przyjacielowi.

– Prawdę, mój drogi. Nigdy nie widziałem twarzy kobiety, którą kocham.

– Jesteś szalony.

– Ani trochę.

– Albo drwisz sobie ze mnie, drogi Paulu.

– Ani jedno ani drugie.

– Mówiłem ci – powtórzył kapitan – że nie umiem rozwiązywać zagadek, i dla sfinksa, którego pokonał Edyp22, stałbym się malutkim kąskiem.

– To nie jest zagadka, którą daję ci do rozwiązania, kapitanie, ale dziwna historia, którą ci opowiem.

– Zgoda, wysłucham cię.

Paul wyrzucił cygaro i mówił dalej:

– Było to jakieś sześć tygodni temu. Trwało wtedy śródpoście23, a owego dnia odbywał się ostatni bal w Operze.

– Przecież tego dnia spędziliśmy razem wieczór, jeśli dobrze pamiętam, prawda?

– Jak najbardziej.

– I graliśmy w wista u Saphir24 do trzeciej nad ranem. Czy jesteś zakochany w Saphir?

Paul wybuchnął śmiechem.

– Nie kocha się kobiety, którą się ma – powiedział.

– To przeważnie prawda – zauważył kapitan.

– Poza tym zapominasz, że powiedziałem ci, iż nigdy nie widziałem twarzy mojej nieznajomej. Natomiast oblicze Saphir…

– Pięknej dziewczyny, przyjacielu, pięknej i dobrej, która cię kocha, mój drogi Paulu…

– Nawykła do kochania – szepnął z uśmiechem młody mężczyzna. – Saphir podaje miłość w równych odstępach. Każdy ma swój udział.

– Niewdzięczny!

– Pozwól jednak, że wreszcie opowiem ci moją historię.

– Masz rację… Mów.

– Tego wieczora, jak powiedziałeś, graliśmy w wista u Saphir. Georges i Laurent wyszli pierwsi, potem ty… Zostałem sam z moją jasnowłosą kochanką, i już siedziałem na taborecie przy kominku, kiedy Saphir powiedziała mi:

„– Mój kochany Paulu, chciałbyś sprawić mi przyjemność, prawda?

– Czego pragniesz?

– Nie jestem śpiąca, och, nie!

– Ani ja.

– I mam ochotę na przejażdżkę…

– O tej godzinie?

– Tak… w otwartym powozie… Zadzwonię; Mariette obudzi Toma, Tom zaprzęgnie Vif Argenta25 do wiktorii26, którą dałeś mi wczoraj rano…

– Jesteś szalona…

– I okrążymy jezioro. Chcę zjeść kolację…

– Nad jeziorem?

– Nie, w Maison d’Or.

– Ale, moja droga – powiedziałem – nie jada się dwóch kolacji w ciągu jednej nocy”.

I pokazałem jej drzwi do jadalni, które pozostały uchylone, i przez które widać było stół zastawiony jeszcze resztkami po bardzo przyzwoitej kolacji.

„– Zjedzmy jeszcze jedną… Jestem głodna… Chcę ostryg z Ostendy27 i lekkiego szampana Moët28”.

Saphir do tego przejawu woli dołączyła uroczą, drobną minę, białymi ramionami objęła moją szyję, zalała mnie rozpuszczonymi lokami swych włosów blond, była jednym słowem tak łagodna, że powiedziałem Mariette, jej pokojówce:

„– Idź obudzić biednego Toma”.

Pół godziny później jechaliśmy wiktorią ulicą Laffitte29.

Jak wiesz – mówił dalej Paul – Saphir jest istotą par excellence30 kapryśną. Wyjechała ze swojego domu z zamiarem obejścia jeziora i powrotu o świcie do Maison d’Or, aby zjeść tam kolację. Na wysokości ulicy Rossini31 dostrzegła jednak fronton Opery zwieńczony girlandą ognia i zawołała:

„– Daję słowo! Robi się za zimno, chcę pójść na bal w Operze.

– Oszalałaś?

– Nie. Chcę tam iść.

– Przecież nie masz kostiumu…!

– Phi! – powiedziała – sprzedawca kostiumów w pasażu jest czynny całą noc.

– Och! Moja droga, skoro tak, zabierz mnie na ulicę Taitbout32.

– Po co tam?

– Żeby pójść spać.

– Dobrze! – powiedziała. – A… kolacja?

– Zjesz ją beze mnie.

– Ależ nie!

– Nie chcę iść do Opery.

– Niech ci będzie, ale pojedziesz do Maison d’Or, wynajmiesz tam salkę, każesz otworzyć sobie ostrygi i będziesz na mnie czekał.

– Takie rozwiązanie jest dla mnie naprawdę miłe!”

Tymczasem Saphir wyskoczyła już z powozu i lekko wbiegła po trzech lub czterech stopniach prowadzących z ulicy Le Peletier33 do pasażu Opera34.

Odwróciła się i powiedziała mi:

„Zostaw mi powóz. Za godzinę dołączę do ciebie”.

Zapiąłem płaszcz i poszedłem bulwarem, z rękami w kieszeniach i paląc, aż do Maison d’Or.

„Panie baronie – powiedział mi Joseph, kelner, który zwykle mnie obsługiwał – nie mam ani jednej salki, wszystkie są zajęte. Ale za dziesięć minut będę miał wolny numer 8. Zadzwonili i poprosili o rachunek do zapłacenia. Jeśli pan baron raczy wejść do salonu…”

Ruszyłem do małego pierwszego salonu.

Zastawione stoły były jakby wdowami pozostałymi po biesiadnikach, ale jakaś kobieta, owinięta w domino i starannie zamaskowana, stała tam, opierając się o kominek.

Pan Paul de la Morlière przerwał na chwilę, aby złapać oddech, a następnie mówił dalej:

– Istnieją prądy magnetyczne, których nie można wykryć, zakrzywione atomy, których nie da się wyjaśnić.

Jedyne, co mogłem widzieć u tej kobiety, to jej zachwycająco duże wcięcie w talii, małe jak u dziecka dłonie, matowo białe ramiona i szyję, włosy ogromnie gęste i w tym odcieniu złocistego blondu, który, jak się wydaje, Bóg wymyślił, aby uosabiał niektóre kobiety i wyróżniał te najbardziej wykwintne.

Przyciągał mnie do niej jeden z prądów, o którym dopiero co mówiłem.

Przez jej maskę widziałem, jak lśniące ma spojrzenie, i nagle poczułem jak ogarnia mnie tajemnicza fascynacja.

Ukłoniłem się jej, ona skinęła mi głową. Chciałem się do niej odezwać, ale powstrzymała mnie gestem królowej:

„Pomylił się pan” – powiedziała do mnie.

Te trzy słowa wykopały przepaść między nią a mną.

Kelner wrócił i powiedział jej:

„Pani, czekają na panią”.

 

 

19Plac Étoile – dawna (do roku 1970) nazwa placu de Gaulle’a w Paryżu, powstałego w roku 1777, odchodzi od niego gwieździście (stąd nazwa, Plac Gwiazdy) ulic i alei, w tym Pola Elizejskie.

20Aleja Impératrice – ulica w prawobrzeżnej części Paryża, biegnie od placu de Gaulle’a na zachód, do Lasku Bulońskiego, obecnie (od roku 1929 Avenue Foch), wytyczona w roku 1854, najszersza aleja w stolicy Francji, stoi przy niej wiele bogatych rezydencji, np. Rothschildów.

21Pawilon Ermenonville – znajdował się kiedyś na końcu ulicy Cours-la-Regine w Paryżu, daleko od Lasku Bulońskiego, zapewne pomyłka zamiast Pawilonu Armenonville, ongiś pawilonu myśliwskiego niedaleko bramy Maillot przy wschodnim skraju Lasku Bulońskiego, obecnie droga restauracja.

22Edyp – bohater greckich mitów, według jednego z nich spotkał potwora Sfinksa, zjadającego ludzi, którzy nie potrafili rozwiązać zadawanej przez niego zagadki, pierwszy dokonał tego Edyp.

23Śródpoście – tradycyjne święto francuskie (mi-carême), przypadające w połowie Wielkiego Postu, 29 dni przed Wielkanocą, obchodzone od średniowiecza, w Paryżu święto praczek i w ogóle kobiet, z paradami i zabawami.

24Saphir (fr.) – Szafir.

25Vif Argent (fr) – Żywe Srebro.

26Wiktoria – elegancki, czterokołowy pojazd ze składaną budą, zazwyczaj ciemno lakierowany, ze zdejmowanym kozłem osadzonym na żelaznym szkielecie, zyskał ogromną popularność w całej Europie; nazwa na cześć królowej Wiktorii.

27Ostenda – miasto w północnej Belgii, port nad Morzem Północnym, ważny ośrodek handlu morskiego, w XIX wieku popularna miejscowość kuracyjna i rybacka.

28Moët – francuska wytwórnia szampana założona w roku 1743 przez Claude’a Moëta, od 1833 działała pod nazwą Moët et Chandon, słynie z produkcji najlepszych i najdroższych gatunków, jak Dom Perignon.

29Laffitte – ulica w prawobrzeżnej części Paryża (9. okręg), odchodzi na północ od bulwaru des Italiens w stronę wzgórza Montmartre, wytyczona w roku 1771 jako ulica d’Artois, nazwa Laffitte od 1830, znana obecnie z galerii sztuki.

30Par excellence (fr.) – w całym tego słowa znaczeniu, w najwyższym możliwym stopniu.

31Rossini – ulica w prawobrzeżnej części Paryża (9. okręg), odchodzi na południowy wschód od ulicy Laffitte, nosiła tę nazwę od roku 1850, w latach 1831-1878 znajdowała się przy niej boczna ściana Opery Le Peletier.

32Taitbout – ulica w prawobrzeżnej części Paryża (9. okręg), biegnie na północ od bulwaru Haussmanna, wytyczona w roku 1773.

33Ulica Le Peletier – ulica w 9. okręgu Paryża, biegnie od bulwaru des Italiens na północ, wytyczona w roku 1786.

34Pasaż Opera – w latach 1822-1925 mała ulica w 9. okręgu Paryża, od ulicy Druot do ulicy Le Peletier, z trzema krytymi galeriami (Horloge, Thermomètre i Baromètre), z wieloma sklepami i kawiarniami, działającymi całą noc.

Rozdział IV

Nieznajoma w dominie

 

Kto mógł czekać na tę kobietę o owej porze, w restauracji i dlaczego to domino?

Mógłbym przysiąc, gotów złożyć głowę na katowskim pieńku, że była kobietą lub córką z dobrego domu.

Sposób, w jaki odpowiedziała na mój drugi ukłon, nie pozwalał w to wątpić.

Przeszła obok mnie majestatycznie, krocząc powoli, z głową dumnie odchyloną w tył.

Ulegając niemożliwemu do oparcia się przyciąganiu, opuściłem salon po nieznajomej i poszedłem za nią.

Szła korytarzem w ślad za kelnerem, który nagle otworzył drzwi do salki.

Fala światła, zapach cygara i kilka męskich głosów dotarły aż do mnie; potem nieznajoma przekroczyła próg tamtych drzwi, które się zamknęły, a ja nic więcej już nie usłyszałem i nie zobaczyłem.

Kim była ta kobieta i kim byli ci mężczyźni, którzy ośmielili się kazać jej czekać?

To była dla mnie tajemnica.

Włożyłem dziesięć luidorów w rękę Josepha i wypytałem go.

„– Panie baronie – odpowiedział – nigdy nie widziałem tej damy; nigdy tu nie przychodziła. Jedyne, co mogę panu powiedzieć, to to, że jest teraz z czterema panami, którzy spędzili noc czytając duży rękopis w postaci zeszytu.

– Aha!

– A kiedy skończyli, kazali mi sprowadzić tę damę.

– Czy czekała od dawna?

– Od godziny.

– A ci panowie, czy ich znasz?

– Nie.

– Do licha, zobaczę, jak wychodzi i pójdę za nią, choćby miała się udać na koniec świata!”.

Poszedłem zająć stanowisko na bulwarze, chodząc po nim tam i z powrotem, nie odrywając wzroku od okna salki, w której się znajdowała.

Zapomniałem zupełnie o zamówieniu dla Saphir kolacji; zapomniałam o samej Saphir.

Upłynęła godzina.

Nagle na schodach rozległ się szelest jedwabnej sukni, jakaś kobieta zeszła na dół i minęła mnie, nie zauważając.

To była ona.

Była sama; czterech panów, o których mówił Joseph, pozostało w salce.

Widziałem, jak przechodzi przez bulwar i ku mojemu wielkiemu zdumieniu wsiada do skromnego fiakra35 zaparkowanego na rogu ulicy Grammont36.

Zdaję się, że powiedziałem ci, że wiktorię Saphir zostawiłem na ulicy Le Peletier.

Saphir bez wątpienia nadal tańczyła. Zacząłem biec, zastałem wiktorię nadal stojącą, obudziłem woźnicę, który spał, i powiedziałem mu:

„Szybko, Tom! Szybko! Na ulicę Grammont”.

Tom popędził Vif Argenta po utwardzonym makadamie37 i gdy dotarłem do ulicy Grammont, zobaczyłem fiakra mojej nieznajomej, który jechał bez pośpiechu.

„– Tom, powściągnij swojego konia; odtąd wolny kłus, to wystarczy.

– Dobrze, jaśnie panie”.

Fiakier jechał ulicą Sainte-Anne, małą uliczką des Frondeurs, przeciął ulicę de Rivoli i le Carrousel, dostał się na Pont-Royal i skierował się ku skrzyżowaniu Croix-Rouge38.

Tom wciąż podążał za nim w sporej odległości.

W połowie ulicy du Vieux-Colombier39 fiakier zatrzymał się przed bramą nędznie wyglądającego domu.

Domino wysiadło, zapłaciło woźnicy, wyjęło klucz z kieszeni, otworzyło bramę i zniknęło.

„Dobrze! – powiedziałem do siebie, nakazując Tomowi zawrócić – wiem, gdzie mieszka… jeszcze ją zobaczę…!”.

Pan Paul de la Morlière swoją opowieść skończył w chwili, kiedy on i kapitan dotarli do Ermenonville.

– Jak na razie historia ta jest dziwna! – powiedział kapitan.

– Och, to jeszcze nic! – odparł Paul, zsiadając z konia i rzucając jego uzdę chłopcu stajennemu. – Resztę opowiem ci podczas kolacji.

– Może i nie – stwierdził kapitan, wyciągając rękę w stronę masywu zieleni – popatrz…!

– Na co?

– Na tego Anglika, który czyta gazetę mając przed sobą butelkę Pale Ale40. – Z całą pewnością jest bardziej oryginalny i dziwaczny niż twoja historia.

– To prawda – powiedział Paul de la Morlière, który podszedł jeszcze bliżej, by dokładniej obejrzeć wyspiarza. – Masz rację, Charles, on jest istotą na poły fantastyczną.

– A jego nieprzyjemna mina drażni mi nerwy – zakończył kapitan szaserów afrykańskich.

Anglik flegmatycznie czytał najnowszy numer „Timesa” i drobnymi łykami popijał swoje Pale Ale.

Postać, która czytała „Timesa” i na którą pan de Kerdrel właśnie zwrócił ciekawość Paula de la Morlière, była mężczyzną mającym trzydzieści do pięćdziesięciu lat, co oznacza, że posiadał jedną z owych fizjonomii, które nie mają wieku i które należą zarówno do młodego człowieka, jak i do starca.

Jej cera była czerwona i rumiana; nosił okulary, miał na sobie wielki brązowy surdut i panamę41.

– Trzęsienie ziemi nie oderwałoby go od czytania – powiedział pan de Kerdrel.

– To dziwne, ale mnie drażni – odrzekł Paul de la Morlière.

– Mnie też.

– Jednakże – mówił dalej syn wicehrabiego, ponieważ ów młody człowiek, który opowiadał o swoich amorach, był w istocie synem wicehrabiego de la Morlière, prawdziwego mordercy Diane de Morfontaine i pana de Main-Hardye – jednakże, zostaw tego Anglika w spokoju i wysłuchaj do końca mojej historii.

– Czyżby?

Dwaj młodzi mężczyźni usiedli w zielonej sali, w pobliżu zajmowanej przez Anglika, a gdy podano im obiad, Paul kontynuował:

– Kiedy zobaczyłem, że domino używa klucza, aby wejść do domu przy ulicy du Vieux-Colombier, nie mogłem już wątpić, że dom ów był tym, w którym zwykle mieszkało.

Wysiadłem z powozu i odesłałem Toma.

„Wrócę pieszo” – powiedziałem mu.

Był już dzień, ale ulica pozostawała nadal pusta, a żaluzje domu domino były wszystkie zasunięte.

Przez chwilę kusiło mnie zapukanie do drzwi, ale powstrzymał mnie ten szacunek, który nagle ogarnął mnie w małym salonie Maison d’Or, kiedy domino na mnie spojrzało.

Ograniczyłem się do chodzenia po ulicy, z oczami utkwionymi w zamknięte okna, wciąż mając nadzieję, że jedno z nich się otworzy. Na ulicy du Vieux-Colombier spędziłem ponad godzinę.

Wreszcie otworzyły się drzwi małego domu.

Serce zabiło mi mocno: myślałem, że to ona wyszła.

Pojawił się jednak młody chłopiec, mający piętnaście lub szesnaście lat, ubrany w białą bluzę i w czapce z papieru gazetowego.

Z miejsca rozpoznałem w nim czeladnika drukarza, jakiego w drukarniach nazywa się łapaczem nauki42. Ten miał bezczelną, inteligentną twarz urwisa z Paryża; można mu było wszystko powiedzieć, wszystko by zrozumiał.

Podszedłem do niego.

– „Czy mieszkasz w tym domu?” – zapytałem go.

– Tak, proszę pana.

– Od dawna?

– Urodziłem się tutaj.

– Przepraszam – powiedziałem mu – jesteś przecież uprzejmym chłopcem… i…”.

Wyglądało na to, że się waham. Terminator uśmiechnął się.

„– Domyśliłem się – powiedział.

– Domyśliłeś się?

– Oczywiście. Taki przystojny jegomość jak pan… nie pojawia się całkiem sam o piątej rano, chodząc w kółko po ulicy du Vieux-Colombier. Przyszedł pan do panny…”.

Zadrżałem.

„– Och! Powiedz mi jej imię! – zawołałem.

– Nelly – odpowiedział.

– Ma na imię Nelly?

– Lub Danielle, co wychodzi na jedno i to samo.

– I… znasz ją?

– Nigdy z nią nie rozmawiałem, ale wszyscy w domu ją znają tak samo jak ja. Nie ma tu dozorcy. Chce pan rozmawiać o jasnowłosej damie, prawda?

– Właśnie o niej.

– A więc w czym mogę panu pomóc?

– Udzielając mi kilku informacji.

– Owa dama czy owa panienka, ponieważ nie wiadomo dokładnie, czy jest córką czy wdową, mieszka tu od około roku…

– Och!

– Na pierwszym piętrze, w mieszkaniu za pięćset franków.

„Do diabła!” – pomyślałem, gdyż zacząłem już uważać ją za księżną.

„– Często spóźnia się z czynszem.

– A… z kim ona mieszka?

– Z chorą osobą, której nigdy się nie widuje.

– Może ze swoją matką.

– Nie, to mężczyzna. Dostrzegłem go pewnego ranka w oknie. Może mieć z czterdzieści lat; ma wielkie wąsy i jest dekorowany. Mówią, że jest oficerem.

– I ona mieszka z nim?

– Tak, proszę pana.

– A jego się nie widuje…?

– Nigdy. Wychodzi tylko w nocy. Robi to, kiedy wszyscy śpią w domu, i zawsze wraca do domu przed świtem.

– Dziwny osobnik!

– Natomiast panna Danielle – mówił dalej młody drukarz – nigdy z nikim nie rozmawia i jest bardzo dumna. Pomimo tego wszyscy ją uwielbiają, ponieważ jest bardzo ładna!

– Ach!”.

Ten okrzyk zdumiał czeladnika.

„– Jak to? – powiedział. – Nie wiedział pan, że jest ładna?

– Domyślałem się tego.

– Czyli jej pan nie widział?

– Nie widziałem.

– Czy żartuje pan sobie ze mnie?” – zapytał, patrząc na mnie wyzywająco.

Musiałem mu wyjaśnić, że widziałem Danielle zamaskowaną.

„– To niemożliwe! – powiedział mi.

– Dlaczego?

– Dlatego, że panna Danielle nie wychodzi po północy i nie wraca o świcie; jest bardzo mądra.

– W takim razie – powiedziałem – to nie o tej kobiecie chcę rozmawiać.

– Jednak w domu jest tylko jedna taka. Pozostałe to żony robotników, w większości brzydkie i stare.