Rozstania i powroty - Diana Palmer - ebook

Rozstania i powroty ebook

Diana Palmer

4,1

Opis

Tiffany od lat jest zakochana w kilkanaście lat starszym Kingu, wspólniku ojca. Desperacko próbuje zwrócić na siebie jego uwagę, ale udaje jej się to dopiero na dwudziestych pierwszych urodzinach, kiedy otwarcie go uwodzi. Kingowi pochlebia zainteresowanie pięknej, młodej kobiety, ale wie, że nie może się z nią związać. Tiffany przenosi się do Nowego Jorku, King jednak nie może o niej zapomnieć i oświadcza się przy pierwszej okazji. Wspólne życie nie jest jednak łatwe, bowiem żadne z nich nie zamierza zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń. Wszystko zmienia się, kiedy Tiffany ulega wypadkowi…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 184

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (110 ocen)
49
33
21
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Diana Palmer

Rozstania i powroty

Tłumaczenie: Barbara Janowska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Tiffany ujrzała Kingmana w oddali, galopującego na dużym czarnym ogierze. Nie lubiła tego konia, ponieważ już raz uśmiercił mężczyznę, ale pomyślała, że prezentuje się imponująco wraz z jeźdźcem pewnie siedzącym w siodle. Może i jest groźnym koniem-zabójcą, lecz najwyraźniej czuje respekt przed Kingiem Marshallem, cieszącym się szacunkiem większości mieszkańców Jacobsville w Teksasie. Pochodził z rodziny osiadłej nad rzeką Guadalupe, na ranczu o nazwie Lariat, od czasu wojny secesyjnej.

Nadeszła wiosna, a wraz z nią przypadające na tę porę roku liczne zajęcia hodowców bydła. Niczym niezwykłym nie był więc widok właściciela Lariat w siodle, gotowego do pracy od świtu i pomagającego złapać zabłąkane cielę czy znakującego bydło. King chętnie i umiejętnie wspomagał ludzi zatrudnionych na ranczu i choć był wspólnikiem ojca Tiffany i dzielił z nim biuro, rzadko w nim bywał, zajęty bieżącymi obowiązkami poza siedzibą firmy.

Ostatnio zastosowano helikoptery, żeby łatwiej zgonić stada bydła, rozrzucone na rozległym obszarze. Na szerokim płaskim pasie ziemi ustawiono zagrody, w których gromadzono zwierzęta, przepatrywano je, wybierano cielęta do znakowania i oddzielano je od matek. Była to praca wyczerpująca fizycznie, nieodpowiednia dla nowicjuszy.

King nie pozwoliłby Tiffany nawet się tu zbliżyć, ale jej nie zależało na tym, żeby znaleźć się w zagrodzie. Natomiast bardzo chciałaby zwrócić na siebie jego uwagę, gdyby tylko oderwał się od pracy i spojrzał w jej stronę…

Stanęła na rozklekotanym dolnym szczeblu drewnianego płotu, pilnując, by nie zranić się drutem kolczastym, i kremowym stetsonem pomachała do Kinga. W beżowych bryczesach, seksownej różowej bluzce z jedwabiu i wysokich czarnych oficerkach była uosobieniem młodzieńczej elegancji. Jej ojciec, Harrison Blair, hodowca bydła na dużą skalę, był przyjacielem i zarazem partnerem Marshalla w interesach, a ona upatrzyła sobie Kinga i konsekwentnie usiłowała go sobą zainteresować. Ojciec nie miał nic przeciwko temu; nawet zachęcał ją, by nie rezygnowała z prób zbliżenia się do Kinga. Byłoby to małżeństwo, jakie można sobie tylko wymarzyć. Naturalnie, pod warunkiem że Tiffany zdołałaby przekonać swojego wybranka, by się z nią ożenił. On jednak był nieosiągalny, bardzo męski, ale szorstki i obcesowy w zachowaniu. Trzeba by kobiety, a nie dwudziestojednoletniej bogatej panny, chowanej pod kloszem, żeby zawrócić Kingowi w głowie i zachęcić go do zawarcia ślubu, zwłaszcza że uchodził za wroga małżeństwa.

Jednak Tiffany wierzyła w siebie; była piękna i inteligentna.

Długie czarne włosy sięgały jej do pasa i na razie nie zamierzała ich ścinać. Pasowały do wysokiej, smukłej sylwetki i tworzyły eleganckie obramowanie owalnej twarzy o kremowej cerze i dużych zielonych oczu. Promienny uśmiech nigdy nie znikał z jej twarzy. Niezmiennie pełna energii, kochała życie, co, jak często powtarzał jej ojciec, upodobniało ją do dawno zmarłej matki.

– King! – zawołała czystym głosem, który poniósł się w powietrzu wczesnego poranka.

Spojrzał w jej kierunku. Nawet z daleka dał się zauważyć zimny wyraz jasnoniebieskich oczu, osadzonych w pociągłej twarzy o subtelnie rzeźbionych rysach. Był bogatym człowiekiem. Ciężko pracował i zgromadził pokaźny majątek. Używał życia. Tiffany doszły słuchy, że miał powodzenie wśród kobiet i się z nimi spotykał, lecz nie zwykł się tym chwalić – zachowywał dyskrecję.

Chętnie przebywał w męskim gronie i prowadził tryb życia właściwy dorosłemu mężczyźnie. Nie było w jego wysportowanym ciele nic z beztroskiego młodzieńca. Dojrzał przed laty, chłopięcość wygnał z niego bogaty ojciec alkoholik, który wymagał ślepego posłuszeństwa od jedynego dziecka swojej lekkomyślnej, niewiele wartej żony, która go porzuciła.

Tiffany obserwowała, jak King się do niej zbliża, utrzymując się w siodle pewnie i z niedbałą elegancją. Podjechał do płotu i na jego twarzy pojawił się lekko arogancki uśmiech. Był dobrze zbudowany, miał umięśnione nogi, podkreślone opiętymi dżinsami, wąskie biodra i szerokie ramiona. Nie było na nim ani grama tłuszczu, a spod rozpiętej na piersi czerwonej koszuli wyzierała opalona skóra, pokryta ciemnymi włoskami.

Zapragnęła poczuć na sobie dotyk dużych kształtnych dłoni Kinga, ale nie miała na to szans. Na ogół traktował ją jak dziecko, a w najlepszym razie jak utrapioną nastolatkę.

– Wcześnie wstałaś, mała – zauważył głębokim aksamitnym głosem z lekkim akcentem teksańskim, spod szerokiego ronda kapelusza rzucając Tiffany przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu.

– Jutro kończę dwadzieścia jeden lat – oznajmiła Tiffany. – Będzie wielki jubel, na który musisz przyjść. Włóż smoking i nie waż się nikogo przyprowadzać ze sobą, bo przez cały wieczór masz mnie nie odstępować. Na urodziny powinnam dostać prezenty, a ty będziesz moim największym prezentem.

King uniósł ciemne brwi z nieco pobłażliwym rozbawieniem.

– Mogłaś mnie wcześniej o tym poinformować. W sobotę muszę być rano w Omaha.

– Przecież masz własny samolot – przypomniała mu. – Możesz z niego skorzystać.

– Czasami muszę się przespać – powiedział King.

– Nic mnie to nie obchodzi – odparła stanowczo Tiffany, zerkając ku niemu spod długich rzęs. – Przyjdziesz? Jeśli nie, włożę poduszkę pod sukienkę i oskarżę cię, że jesteś sprawcą ciąży. Twoja reputacja legnie w gruzach, wysmarują cię smołą, wytarzają w pierzu i zostaniesz wyrzucony z miasta…

King zachichotał.

– Ty wiedźmo – rzucił żartobliwie. – Prawdopodobnie dostałbym medal za sforsowanie twoich murów obronnych.

Tiffany zastanowiła się, skąd on to wie, i doszła do wniosku, że prawdopodobnie ojciec napomknął Kingowi o tym, że cieszy się opinią oziębłej w stosunku do mężczyzn.

King zapalił papierosa, zaciągnął się głęboko i wypuścił dym.

– Małe dziewczynki i ich zachcianki – zauważył z przekąsem. – W porządku, zakręcę się z tobą na parkiecie i wypiję toast z okazji urodzin, ale nie zostanę. Nie mogę trwonić czasu.

– Zapracujesz się na śmierć. – Tiffany posmutniała. – Masz dopiero trzydzieści cztery lata, a wyglądasz na czterdzieści.

– Czasy są ciężkie, złotko. Ceny spadły i mieliśmy suszę. Muszę zrobić wszystko, by utrzymać się na finansowej powierzchni.

– Możesz wziąć krótki urlop, przy czym nie mam na myśli weekendu w mieście. Mógłbyś wypuścić się gdzieś daleko stąd i wypocząć, odrywając się od codziennych obowiązków.

– Za dużo roboty jest do wykonania tu, na miejscu – stwierdził King i uśmiechnął się na widok jej zrozpaczonej miny. – Złotko, nie mogę sobie pozwolić na urlop, nie w tak trudnym okresie. W czym wystąpisz na przyjęciu urodzinowym? – zmienił temat.

– W sukni marzeń z białego jedwabiu na cienkich ramiączkach, ozdobionych dżetami, we włosach będę miała białą gardenię – odparła i się roześmiała.

King zrobił minę pełną podziwu. Udało mu się ją rozweselić.

– Zapowiada się wspaniale – zauważył.

– Będzie wspaniale – przytaknęła, drocząc się z nim spojrzeniem. – Może nawet zauważysz, że dorosłam.

King ściągnął brwi. Niewinne przekomarzanie się, a nawet flirtowanie nie było czymś nowym pomiędzy nimi, ale ostatnio zauważył, że obecność młodziutkiej Tiffany działa na niego w sposób jednoznaczny. Dlatego zaczął jej unikać. Poruszył się niespokojnie w siodle. Była dla niego zdecydowanie za młoda, w dodatku to dziewica, jak stwierdził jej nadopiekuńczy ojciec, kochający córkę do szaleństwa.

Minione lata obsesyjnej opieki rodzicielskiej sprawiły, że dziewczyna była bardzo niedojrzała i niedostępna. Nie można było pozwolić jej za bardzo się zbliżyć. Zresztą, Kingman Marshall nikomu nie pozwalał na zbytnią poufałość, nawet kolejnym kochankom, z którymi na krótko się wiązał. Miał uzasadnione powody, żeby trzymać kobiety na dystans. Doświadczenie z czasów chłopięcych i postępowanie matki nauczyły go, że są zdradliwe i niegodne zaufania.

– O której mam się stawić? – zapytał zrezygnowany.

– Koło siódmej?

Zamyślił się na chwilę.

– Dobrze, ale wpadnę tylko na godzinę.

– Wspaniale! – Ucieszyła się Tiffany.

Nie powiedział „do widzenia”. Nigdy nie mówił. Spiął konia i jeździec i jego wierzchowiec się oddalili – wyniośli i aroganccy.

Jest wspaniały, pomyślała i jej ciało oblała fala gorąca. Kiedy stali obok siebie, znacznie nad nią górował, szczupły, muskularny i seksowny jak diabli. Uwielbiała na niego patrzeć.

Z długim westchnieniem odwróciła się wreszcie i wsiadła na klacz. Niekiedy zastanawiała się, dlaczego zawraca sobie głowę takim mężczyzną jak King. Pewnego dnia on się ożeni, a ona umrze z miłości i tęsknoty. O nie! Nie wolno mu poślubić innej!

W tym momencie po raz pierwszy pomyślała realnie o całej tej sytuacji. Zadała sobie w duchu pytanie, dlaczego dojrzały, obyty w świecie, doświadczony mężczyzna miałby chcieć za towarzyszkę życia taką młodą i niewyrobioną dziewczynę jak ona? To pytanie zmartwiło ją tak bardzo, że niemal straciła kontrolę nad koniem.

Wcześniej nie podawała w wątpliwość swoich szans na zdobycie Kinga. Nigdy sobie na to nie pozwoliła. Nawet nie brała pod uwagę możliwości, że jej plan spali na panewce. A co pocznie, jeśli będzie musiała żyć bez Kinga? Nagle objawiona prawda była trudna do przełknięcia i trochę przerażająca.

Wracając do domu położonego w tej części posiadłości, która bezpośrednio sąsiadowała z ziemiami należącymi do Marshalla, zwróciła uwagę na trawę. W znacznej części była pożółkła i wypalona. Źle to wróżyło bydłu. Jeśli wkrótce nie spadnie solidny deszcz, to wszystkie pastwiska spali gorące teksańskie słońce.

Tiffany dużo wiedziała na temat hodowli bydła z racji zawodu uprawianego przez ojca. Jako jedyne jego dziecko, przykładała się do nauki, by móc dzielić jego zainteresowania. Wiedziała, że jeśli do końca lata nie zgromadzą dostatecznej ilości siana, King będzie musiał importować paszę, żeby mieć czym wykarmić stado przez zimę. Koszt byłby gigantyczny, a to mogłoby oznaczać katastrofę dla kogoś, kto prowadził hodowlę na taką skalę jak King.

Cóż, jeśli on zbankrutuje, to ona zdobędzie jakieś zajęcie i go wesprze, powiedziała sobie w duchu, ale po chwili uznała ten pomysł za nierealny z wielu względów. Duma nie pozwoliłaby Kingowi przyjąć od niej tego rodzaju pomocy.

Nawet poziom rzeki Guadalupe się obniżył. Tiffany usiadła na skrawku trawy między drzewami i patrzyła na wodę. Rzeka, podobnie jak ta część Teksasu, miała bogatą historię. Archeolodzy odkryli nad nią obozowiska Indian, pochodzące sprzed siedmiu tysięcy lat i z tego powodu część terenu wpisano na listę dziedzictwa narodowego.

W dziejach bliższych współczesności handlarze, zmierzając do San Antonio, przekraczali rzekę promem w hrabstwie DeWitt. W Cuero, niedaleko od Lariat, zaczynał się szlak Chisolm. Nieopodal hrabstwa Goliad znajdowało się małe miasteczko Goliad, gdzie patrioci teksańscy zostali rozgromieni przez armię meksykańską w 1836 roku, zaledwie parę dni po masakrze pod Alamo.

Patrząc na tutejszy krajobraz, nietrudno było wyobrazić sobie pierwszych osadników hiszpańskich, księży zakładających misje, armię meksykańską z dumnym aroganckim generałem Santa Anna na czele, teksańskich patriotów walczących do ostatniej kropli krwi, pionierów i osadników, Indian i imigrantów, kowbojów, właścicieli stad bydła i straceńców.

Tiffany przyszło do głowy, że King bardzo dobrze wpisałby się w przeszłość, z wyjątkiem tego, że był zblazowany i miał obojętny stosunek do życia i kobiet, który być może wziął się z nadmiaru pieniędzy. Mimo ciężkiej fizycznej pracy na ranczu spędzał wiele godzin w biurze i w służbowych podróżach. Był tak pochłonięty zarabianiem pieniędzy, że zdawał się zapominać, jak można je spożytkować na umilenie sobie egzystencji.

Tiffany dosiadła klaczy i skierowała się ku domowi, nieco przygnębiona tym, że z dużym trudem zdołała namówić Kinga, by zgodził się uczestniczyć w jej przyjęciu urodzinowym. W dodatku nie potrafiła się uwolnić od nieprzyjemnej myśli o przyszłości, w której zabraknie Kinga.

Gdy wracała ze stajni, spostrzegła ojca, który właśnie wychodził z domu. Był to typowy budynek farmerski, otynkowany na żółto. Od frontu otaczał go niewielki ogród oraz patio, a z tyłu znajdował się basen i garaż, gdzie stał czerwony jaguar Tiffany i szary mercedes jej ojca. Wokół domu rosły dęby i orzeszniki jadalne, zwane pekanami. Rzeka przepływała w pobliżu, ale nie za blisko, a krajobraz rozciągał się niczym żółto-zielony pas tkaniny aż po otwarty szeroki horyzont.

– O, tu jesteś – powitał ją Harrison Blair.

Był wysokim mężczyzną o siwych włosach i zielonych oczach. Bardzo eleganckim mimo lekko wystającego brzuszka i nawyku garbienia się z powodu dolegliwości kręgosłupa.

– Mam posiedzenie zarządu, już jestem spóźniony. Z cateringu dzwonili w związku z twoim przyjęciem… Chyba nie mają paluszków serowych.

– Zatelefonuję do Lettie. Poproszę, żeby je przygotowała. – Tiffany uśmiechnęła się, pomyślawszy o starszej pani, która była jej matką chrzestną. – King przyjdzie. Dopadłam go nad rzeką.

Ojciec spojrzał na nią znad okularów; pokryta grubymi zmarszczkami twarz przypominała nieco wychudzonego psa baseta. Tiffany nigdy w życiu nie powiedziała ojcu nic przykrego, wręcz go uwielbiała.

– To nie lis – zauważył ojciec. – Ostrożnie, dziewczyno, bo możesz go zapędzić do nory i stracić.

– Nie ja – odparła ze śmiechem Tiffany, pewna swego. – Przekonasz się, skuszę go w tych dniach. Nie zdoła mi się oprzeć. Tylko jeszcze o tym nie wie.

Harrison pokręcił głową. Jest jeszcze taka młoda, pomyślał. Nie zdążyła się nauczyć, że życie daje jedną ręką po to tylko, żeby drugą odebrać. Cóż, doświadczenie przyjdzie z mijającymi latami, a na razie niech się cieszy chwilą. Harrison zdawał sobie sprawę, że King nie zadowoli się taką kobietą-dzieckiem jak jego piękna córka, a ona pewnego dnia będzie to musiała zaakceptować.

– Spodziewam się wrócić do czwartej – powiedział, całując ją w policzek. – Ma być szampan? Jeśli tak, to liczę na to, że poinformowałaś o tym firmę cateringową. Nie zamierzam naruszać moich prywatnych zasobów do czasu twojego ślubu.

– Będzie szampan i już go zamówiłam. W końcu nie codziennie kończy się dwadzieścia jeden lat.

Ojciec przez chwilę przyglądał się jej z jawnym uwielbieniem.

– Jesteś taka podobna do matki – zauważył. – Byłaby z ciebie tak samo dumna jak ja.

Tiffany uśmiechnęła się blado.

– Tak.

Prawie nie pamiętała matki, która zmarła dawno temu. Wiedziała jednak, że była pełna życia, błyskotliwa, skrząca się humorem. Szafir w oprawie brylantów, jak zwykł wrażać się ojciec. Nie ożenił się powtórnie i nie szukał towarzystwa kobiet. Powiedział kiedyś córce, że prawdziwa miłość zdarza się niezwykle rzadko. On i jej matka mieli to szczęście, że ją przeżyli. Wystarczały mu wspomnienia.

– Ilu gości się spodziewasz? – spytał jeszcze, wkładając kapelusz.

– Około czterdziestu, nie jest to przytłaczająca liczba. To przyjaciele moi i Kinga. – Uśmiechnęła się. – Muszę się upewnić, że będą do siebie pasować, zanim zaciągnę go do ołtarza.

Harrison wybuchnął śmiechem. Ze swym zmysłem do interesów Tiffany jest moją nieodrodną córką, pomyślał.

– Spodziewasz się, że mają dużo wspólnego? – spytał.

Tiffany wydęła wargi.

– Interesuje ich to samo: pieniądze i hodowla bydła – odparła – a jak zwykłeś twierdzić to dobre zestawienie. Poza tym prawie wszyscy przyjaciele Kinga są zaangażowani w politykę. Będą zadowoleni z kontaktu z potencjalnymi wyborcami.

– Udany pomysł – orzekł Harrison i skinął ręką na pożegnanie.

Tiffany postanowiła zadzwonić do Lettie, aby poprosić ją o przygotowanie paluszków serowych, oraz do firmy cateringowej w celu uzgodnienia ostatnich szczegółów. Lubiła przyjęcia, potrafiła je organizować i udanie występować jako ich gospodyni. Znalezienie ludzi, którzy by sobie odpowiadali, i zgromadzenie ich w miłej atmosferze stanowiło wyzwanie. Jak na razie wszystko układało się po jej myśli. Teraz nadszedł czas, żeby pokazać Kingowi, jak doskonale sobie poradziła.

Kwiaty i catering przywieziono wtedy, gdy przez hall zmierzała do swojego pokoju, żeby się przebrać. Po drodze skubnęła skrzydełko kurczaka, w nadziei że nie umrze z głodu. Zaplanowała szwedzki stół i bufet z napojami, a nie przyjęcie na siedząco. Zdecydowała, że woli tańczyć, niż jeść, i wynajęła profesjonalny zespół muzyczny.

Byli teraz w salonie, strojąc instrumenty, podczas gdy Cass, zarządzająca domem, obserwowała kilku kowbojów z rancza, jak wyraźnie zdegustowani ustawiali krzesła i przesuwali meble. Nie znosili wykonywać prac domowych, uznając je za nielicujące z ich męskim zajęciem. Oskarżycielskie spojrzenia skierowane ku Tiffany były jednoznaczne, ale posłała im uroczy uśmiech i od razu się rozpogodzili. Większość z nich pracowała u jej ojca od czasu, gdy była małą dziewczynką i rozpieszczali ją, podobnie jak ojciec.

Udała się na górę, podekscytowana nadchodzącym wieczorem. King rzadko u nich bywał. Na ogół wtedy, gdy jej ojciec chciał z nim omówić sprawy służbowe w cztery oczy albo okazjonalnie na krótkim spotkaniu przy drinku z niektórymi znajomymi ojca. Przybycie na przyjęcie było czymś nowym i stymulującym, a zwłaszcza gdyby miało się zakończyć tak, jak to sobie zaplanowała. Wzięła na celownik wielkiego ranczera. Teraz musiała oddać precyzyjny strzał.

ROZDZIAŁ DRUGI

Suknia wieczorowa pochodziła od projektanta znanego w San Antonio, który prowadził własny butik w jednej z tamtejszych galerii handlowych. Jacobsville leżało w połowie drogi między San Antonio a Victorią, więc szybko można było dojechać na miejsce. Tiffany zakochała się w tej sukni od pierwszego wejrzenia. To, że kosztowała więcej niż całe jej kieszonkowe, bynajmniej nie zmniejszył jej entuzjazmu. Była prosta, ale wyrafinowana i podkreślała jej kobiecość akurat na tyle, by King zauważył, że już nie jest dzieckiem. Biały jedwab spływał miękko aż do perłowych satynowych czółenek z błyszczącymi klamerkami, podkreślając kształty smuklej sylwetki. Głęboki dekolt z przodu uwydatniał krągłość piersi.

Tiffany upięła długie włosy brylantowymi szpilkami i wsunęła w nie małą jedwabną gardenię. Efekt był oszałamiający. Wyglądała zmysłowo i niewinnie zarazem. Tak jak to sobie umyśliła.

Była trochę zdenerwowana, zstępując ze schodów wyłożonych szarym dywanem. Goście już się zjeżdżali, ale na razie większość z nich była mniej więcej w wieku Kinga. Zauważyła biznesmenów i polityków z towarzyszącymi im wytwornie ubranymi żonami albo dziewczynami. Przez krótką chwilę poczuła się bardzo młoda i niepewna, ale przywołała na usta popisowy uśmiech wychowanki elitarnej szkoły dla dziewcząt i z wprawą zajęła się zaproszonymi gośćmi.

Doskonale się spisywała. Nikt by się nie domyślił, że jednak jest zdenerwowana. Przyjaciel jednego z młodych polityków, Wyatt Corbin, wziął jej uśmiech za zaproszenie i nie odstępował jej na krok.

Był wysoki, tyczkowaty i rudowłosy, ale na swój sposób przystojny, jednak niezbyt elegancki i obyty. Zresztą, nawet gdyby był bardziej interesujący, dla Tiffany liczył się tylko King – ta na niego zagięła parol. Krążyła od jednej grupki gości do drugiej, starając się pozbyć niechcianego adoratora. Niestety, Wyatt był uparty. Poprosił ją do tańca i poprowadził na parkiet w chwili, gdy do salonu wszedł King.

Na jego widok Tiffany omal nie wykrzyknęła z zachwytu. W wieczorowym stroju prezentował się niewiarygodnie przystojnie. Doskonale leżący smoking podkreślał nienaganną sylwetkę, a biel jedwabnej koszuli uwydatniała ciemne włosy i kolor oczu. Rzucił Tiffany rozbawione spojrzenie i odwrócił się, by stawić czoło dwóm pięknym starszym od niej kobietom, którym najwyraźniej nikt nie towarzyszył.

Carla Stark, sekretarka Kinga, nie została zaproszona – Tiffany nie miała wątpliwości co do słuszności tej być może niezbyt uprzejmej decyzji. Jednak krążyło za dużo plotek o niej i Kingu, a poza tym Carla nie była uczciwą rywalką. Tymczasem przez tego rudego pajaca, który z nią tańczył, mogła stracić swoją szansę. Uśmiechnęła się więc do niego słodko i nagle z doskonałą precyzją nadepnęła mu stopą na duży palec.

– Aj! – jęknął.

– Przepraszam cię, Wyatt – bąknęła, trzepocząc rzęsami. – Czyżbym nadepnęła na twoją biedną stopę?

– To moja wina, pomyliłem krok. – Wyatt zmusił się do uśmiechu. – Wspaniale tańczysz, panno Blair.

Cóż za sympatyczny kłamca, uznała. Zerknęła w stronę Kinga, ale on nawet na nią nie spojrzał. Uśmiechnięty, rozmawiał z olśniewającą blondynką, prawdopodobnie córką jakiegoś polityka, która sprawiała wrażenie, jakby właśnie znalazła najpiękniejszy prezent pod choinką. I to dzięki mnie, pomyślała z rozpaczą Tiffany.

Cóż, mogą oboje z Kingiem demonstrować, że się ignorują, stwierdziła w duchu i zwróciła zielone oczy na Wyatta. Wszystkiego najlepszego, Tiffany, dodała w myślach, i zagadnęła go o pracę. Był asystentem urzędnika rady miejskiej czy kimś w tym rodzaju i przez cały taniec, a także następny, opowiadał jej o swoich obowiązkach.

Tymczasem King podszedł do sofy z tryskającą energią niedużą blondynką, zachowując się tak, jakby to on był gospodarzem. Tiffany miała ochotę krzyczeć ze złości. Czyje to w końcu przyjęcie? I z którym politykiem przyszła ta blondynka? Obrzuciła spojrzeniem pokój, szukając samotnego starszego mężczyzny.

– Chyba powinienem choć raz zatańczyć z Becky – powiedział z westchnieniem Wyatt. – Jest moją kuzynką. Nie miałem z kim przyjść. Mogę cię na chwilę przeprosić?

Zostawił Tiffany i poszedł prosto do blondynki, która zdominowała Kinga. Jeśli się spodziewał, że ona doceni jego poświęcenie, to bardzo się mylił. Rozmawiała szeptem z Kingiem, który ponad głową Wyatta rzucił w stronę Tiffany ironiczne spojrzenie światowca. W odpowiedzi odwróciła się i poszła po poncz. Za minutę Wyatt był znowu przy niej.

– Nie czuje się opuszczona – oznajmił i zachichotał. – Wybrała sobie bogatego hodowcę bydła, Kingmana Marshalla, żeby wypróbować na nim swoje sztuczki.

Tiffany popatrzyła na niego beznamiętnie.

– Och, to on? – spytała z niewinną miną, starając się nie okazać złości, chociaż Wyatt i jego kuzynka skutecznie zniweczyli jej plany i zepsuli przyjęcie urodzinowe.

– Zastanawiam się, dlaczego on tu jest. – Wyatt zmarszczył czoło.

Tiffany chwyciła go za rękę.

– Zatańczmy – powiedziała, popychając go na parkiet.

Resztę wieczoru spędziła w towarzystwie Wyatta, ignorując Kinga tak ostentacyjnie, jakby wcześniej go nie spostrzegła i nie miała zobaczyć ponownie. Proszę bardzo! Niech jej złamie serce! I tak nigdy się o tym nie dowie.

Uśmiechnęła się do Wyatta i zaczęła z nim demonstracyjnie flirtować, ale nie zaniedbywała innych zaproszonych uczestników przyjęcia. Gdy nadeszła pora na tort, podzieliła go na porcje i poprosiła Wyatta, żeby jej pomógł poczęstować gości. Wglądało na to, że King nie zauważył, iż Tiffany go lekceważy, i zdawał się nie dbać o to, że tylko jego omija szerokim łukiem. Natomiast Harrison był wyraźnie zdumiony zachowaniem córki i patrzył na nią zdezorientowany.

– To przyjęcie jest nudne – stwierdziła Tiffany godzinę później, gdy poczuła, że nie zniesie ani jednej minuty dłużej widoku blondynki uwieszonej na ramieniu Kinga. – Wybierzmy się na przejażdżkę – zwróciła się do Wyatta.

– Cóż… przyjechałem furgonetką – wybąkał zmieszany.

– Weźmiemy mojego jaguara.

– Masz jaguara? – zdziwił się.

Nie zaszczycając Kinga ani jednym spojrzeniem, pomachała do ojca i posłała mu całusa, po czym pociągnęła Wyatta w kierunku drzwi wyjściowych. Wydawał się przytłoczony, gdy po dotarciu do auta rzuciła mu kluczki i zajęła fotel pasażera.

– Uważasz, że mogę go prowadzić? – spytał.

– Jasne, śmiało. Jest ubezpieczony – odparła i nadmieniła: – Lubię jeździć szybko.

Tego wieczoru rzeczywiście zapragnęła zatracić się w szalonej jeździe, żeby nie myśleć o fiasku swoich planów i nieinteresującym się nią Kingu. W tym momencie miała dość własnego życia. Chciała uciec stąd, i to jak najdalej.

Wyatt włączył silnik i nacisnął gaz. Tiffany opuściła szybę. Rozmyślnie wyjęła brylantowe spinki i włożyła je do torebki, pozwalając, by długie czarne włosy powiewały na wietrze. Szampan, który wypiła, najwyraźniej zaczął szumieć jej w głowie, bo nastrój się jej poprawił.

Prędkość, z jaką poruszał się samochód, dodatkowo wzmogła jej sztuczną euforię. Ejże, nie będzie się przejmować obojętnością Kinga. Nic jej to nie obchodzi! Nic a nic!

– Co za auto! – zachwycał się Wyatt, wjeżdżając na główną drogę.

– Prawda? – odparła ze śmiechem Tiffany. Odchyliła w tył głowę i zamknęła oczy. Ani jej się śni myśleć o Kingu. – Przyspiesz, Wyatt, przecież się wleczemy. Mówiłam ci, że lubię szybką jazdę. Ty wolisz wolną?

Wyatt przecząco pokręcił głową i wcisnął do oporu pedał gazu. Elegancki pojazd wystrzelił do przodu niczym jego zręczny i groźny imiennik. Tiffany roześmiała się, uniesiona pędem auta. Tak, powiedziała sobie w duchu, ten pęd wygna wszystkie przykrości, wszystkie złości, odświeży…

Nagle niespodziewane wycie syreny przerwało to jej upojenie jazdą. Obejrzawszy się za siebie, zobaczyła migającego koguta na dachu samochodu policyjnego.

– Och, na litość boską, skąd oni się tu wzięli! – wykrzyknęła. – Nigdzie nie widziałam samochodu. Chyba zeskoczyli na spadochronie z wierzchołka drzewa – dodała z chichotem.

Wyatt zwolnił i zjechał na pobocze. Czerwony na twarzy i wyraźnie zmieszany, spojrzał na Tiffany.

– O rety, przepraszam. I to w twoje urodziny!

– Nie przejmuj się. Przecież to ja kazałam ci tak szybko jechać.

Do samochodu podszedł wysoki policjant i stanął od strony kierowcy. Wyatt właśnie usiłował opuścić szybę.

– Wyatt, to ty? – zdziwił się.

– We własnej osobie, Bill – odparł z westchnieniem Wyatt i wyjął prawo jazdy. – Tiffany Blair, Bill Harris – przedstawił ich sobie. – Niedawno podjął służbę w lokalnej policji. To mój kuzyn.

– Miło mi pana poznać, panie władzo, choć wolałabym, żeby odbyło się to w bardziej sprzyjających okolicznościach – powiedziała z bladym uśmiechem Tiffany. – To ja powinnam dostać mandat, nie Wyatt. Samochód należy do mnie i to ja poprosiłam go, żeby szybciej jechał.

– Namierzyłem cię, jak jechałeś sto czterdzieści kilometrów na godzinę – zwrócił się do Wyatta policjant. – Naprawdę nie chciałem tego robić. Pan Clark będzie bardzo niezadowolony. Niejeden raz mówił, co myśli o piratach drogowych.

– Burmistrz i tak mnie nie cierpi – zmartwił się Wyatt.

– Nie powiem mu, że dostałeś mandat, jeśli ty sam się nie przyznasz – zapewnił go z uśmiechem Bill.

– Chcesz się założyć, że i tak się dowie?

– To moja wina – powtórzyła Tiffany. – Dziś są moje urodziny…

Lśniący czarny samochód europejskiej marki wysunął się nagle zza wozu policyjnego i zatrzymał. W minutę później wysiadł z niego King i podszedł do policjanta.

– O co chodzi, Bill? – spytał.

– Pędzili jak szaleni, panie Marshall – wyjaśnił policjant. – Muszę wypisać mandat.

– Domyślam się, z jakiego powodu. – King przeniósł spojrzenie na bladą jak ściana Tiffany.

– Nikt nie przystawił mi pistoletu do głowy – rzekł szybko Wyatt. – To moja wina. Powinienem był odmówić.

– Pierwsza lekcja odpowiedzialności to nauczyć się mówić „nie” – zgodził się King. – Chodź, Tiffany. Dość już sprawiłaś kłopotów jak na jeden wieczór. Podrzucę cię do domu.

– Nie zrobię z tobą ani jednego kroku…! – zaczęła z furią.

Nie zważając na jej protest, King obszedł samochód, otworzył drzwiczki i wyciągnął Tiffany z auta. Poczuła dotknięcie jego palców na nagiej skórze ramienia i zadrżała z podniecenia.

– Nie mam czasu na sprzeczki. Udało ci się wpędzić Wyatta w kłopoty. – Zwrócił się do młodzieńca. – Jeśli spokojnie odprowadzisz jaguara, to myślę, że kuzyn ci odpuści. Przepraszam, że zepsułem ci wieczór.

– Nic podobnego, panie Marshall. – Wyatt uśmiechnął się w stronę Tiffany. – Z wyjątkiem mandatu cieszyłem się każdą minutą!

– Ja też, Wyatt – powiedziała Tiffany. – Ja… King, przestaniesz mnie ciągnąć?

– Nie. Dobranoc, Wyatt. Dobranoc, Bill.

King poprowadził Tiffany do swojego sportowego auta, wyposażonego w fotele obite skórą. Pomógł jej wsiąść, zajął miejsce za kierownicą i włączył silnik.

– Nienawidzę cię, King – oznajmiła, gdy wyjechali na autostradę.

– Ale to nie powód, żeby robić z Wyatta przestępcę.

Spojrzała na niego z zawziętą miną.

– Nie zrobiłam z niego przestępcy! Zaproponowałam mu tylko, żeby poprowadził jaguara.

– I powiedziałaś mu, jak szybko ma jechać?

– Nie skarżył się – rzuciła hardo.

King zerknął na nią kątem oka. Bliskość Tiffany elektryzowała go, mimo że siedziała sztywno, z wściekłą miną. Jedno ramiączko sukni zsunęło się na aksamitne gładkie ramię, ukazując więcej niż tylko nasadę piersi. Jedwabna tkanina podkreślała każdą krzywiznę jej ciała. Poczuł zapach perfum, rozchodzący się wokół niej niczym uwodzicielski obłok. Działała mu na nerwy i drażniła bez wyraźnego powodu.

Zapalił papierosa, na którego zresztą nie miał ochoty, i od razu go zgasił, przypomniawszy sobie, że w zeszłym tygodniu rzucił palenie. Jechał szybciej niż zwykle.

– Nie mam pojęcia, po kiego diabła mnie zaprosiłaś, skoro zamierzałaś spędzić cały wieczór z tym cholernym urzędasem – powiedział.

– Asystentem sekretarza – poprawiła go Tiffany i odsunęła z twarzy długi kosmyk.

Zerknęła na Kinga i stwierdziła, że wygląda na poirytowanego. Twarz miał zaciętą i jechał prawie tak szybko jak wcześniej Wyatt.

– Kimkolwiek on jest – mruknął.

– Nie miałam pojęcia, że w ogóle zauważyłeś, co robię – odparła słodkim głosem. – Skoro śliczna kuzyneczka Wyatta oplotła się wokół ciebie niczym powój.

– Oplotła?

– A nie? – spytała Tiffany, odwracając głowę. – Przepraszam. Tak mi się wydawało.

King zjechał na pobocze i odwrócił się do Tiffany. Zacisnął rękę na kierownicy, ale oczy utkwił w jej twarzy. Widziała go w świetle padającym od wskaźników na desce rozdzielczej.

– Czyżbyś była zazdrosna, złotko? – spytał prowokująco tonem, jakiego nigdy u niego nie słyszała.

Był łagodny i niski. Sprawił, że jej ciało przeszedł dreszcz.

– Myślałam, że miałeś być moim gościem, to wszystko – stwierdziła.

– I ja tak myślałem, dopóki nie zaczęłaś uwodzić Wyatta.

Bawił się ramiączkiem, które opadło jej na ramię. Sięgnęła, żeby je poprawić, ale King jej w tym przeszkodził. Uniosła wzrok i popatrzyła na niego pytająco. W panującej w aucie ciszy słyszała bicie własnego serca.

King przesuwał palce wzdłuż ramiączka sukni, muskając jej nagą skórę w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Zesztywniała, gdy powędrował palcami ku nasadzie piersi.

– Zauważą, że nas… nie ma – powiedziała zduszonym głosem.

– Tak myślisz?

Uśmiechnął się, bo wyczuł, że ją podnieca, i to mu się spodobało. Widział, jak jej pierś faluje pod wpływem przyspieszonego oddechu. Spostrzegł sutki odznaczające się pod jedwabną tkaniną sukni. Puls na szyi był wyraźny i szybki. Uznał, że tego wieczoru osiągnęła pełnoletność, i to nie tylko pod względem metrykalnym.

Powolnym ruchem wyłączył silnik. Księżyc świecił jasno, a dodatkowo padało światło od tablicy rozdzielczej. To im wystarczało.

– King – szepnęła drżącym głosem Tiffany.

– Nie bój się – uspokoił ją. – Będzie rozkosznie.

Obserwowała ruchy jego dłoni jak sparaliżowana. Opuścił ramiączko jeszcze niżej, aż góra sukni opadła do sutka, a następnie ściągnął je, żeby pierś ukazała się cała. Niejedną kobietę widział nagą, ale tym razem to była Tiffany – młoda, niewinna i całkowicie pozbawiona doświadczenia.

Przesuwał palce wzdłuż jej obojczyka, wpatrując się w jej twarz. Szeroko otwarte zielone oczy wydawały się ogromne. Pomyślał, że najprawdopodobniej wszystko to było dla niej czymś nowym i być może trochę ją przerażało.

– Jesteś już pełnoletnia – zauważył. – To musi się z kimś stać.

– W takim razie… chcę… żeby to stało się z tobą – wyszeptała.

Puls Kingmana przyspieszył. Oczy mu pociemniały.

– Naprawdę? Zastanawiam się, czy zdajesz sobie sprawę, w co się wdajesz? – odparł. Pochylił się ku Tiffany i zauważył, że stężała. – Nie zranię cię – szepnął.

Odchyliła się na siedzeniu, gdy się do niej zbliżył.

– Masz cudowne piersi – powiedział, wodząc po nich dłonią powoli i czule. – Doskonałe.

– Bolą mnie – wyszeptała, niemal łkając.

Przymknęła na wpół powieki, była niczym sparaliżowana. Takich doznań jeszcze nigdy nie doświadczyła; wszystko to było dla niej czymś zupełnie nowym, nieznanym.

– Mogę coś na to zaradzić – napomknął z uśmiechem.

Palcem wskazującym dotknął sutka jednej piersi i wodził wokół niego powolnymi ruchami, obserwując, jak twardnieje. Usłyszał stłumiony okrzyk, który wyrwał się z ust Tiffany, i spojrzał w jej zamglone oczy.

– Tak – zdecydował, jakby jej wyraz twarzy powiedział mu wszystko.

Rzeczywiście go pragnęła. Pozwoliłaby mu zrobić wszystko, co tylko by chciał. Poczuł, że ogarnia go coraz większe pożądanie.

Tiffany niecierpliwie poruszyła się na siedzeniu, trudno jej było utrzymać kontrolę nad własnym ciałem. Odrzuciła w tył głowę, rozchyliła pełne wargi.

King przyciągnął ją bliżej do siebie i zbliżył usta do jej warg. Obserwował twarz Tiffany, kiedy przesuwał palce wzdłuż jej piersi, brał ją w dłoń, jakby chciał zważyć jej ciężar i pieścił kciukiem sutek.

Tiffany krzyknęła bezwiednie i przygryzła dolną wargę.

– Nie rób tego – szepnął. – Pozwól mnie…

Zbliżył twarz do jej twarzy i wodził ustami po jej wargach z jednego końca na drugi, a także delikatnie je skubał. Nosem muskał koniuszek jej nosa, jednocześnie dłonią pieszcząc pierś.

– Otwórz usta, dziecinko – powiedział ledwo słyszalnym głosem.

Posłuchała.

Po chwili jęknęła głucho, silnie pobudzona. Nie przyszłoby jej do głowy, że pocałunek może być tak intymny, słodki i ekscytujący. King wsunął język między jej wargi, sięgając w głąb jej ust, i dotykał jej języka.

– King – wydyszała między jednym oddechem a drugim. Wsunęła palce w jego włosy, gładziła kark. – Mocniej, King – szeptała drżącym głosem. – Mocniej, mocniej! – ponagliła go.

Nie spodziewał się takiego odzewu. Stał się bardziej gwałtowny, niż zamierzał. Nieomal rozgniatał ustami jej wargi, aż pod ich naporem Tiffany odchyliła głowę na jego ramię. Dłonią odnalazł najpierw jedną pierś, potem drugą, rozkoszował się jedwabistą skórą, a twarde sterczące sutki dowodziły, jak bardzo Tiffany jest podniecona.

Zapomniał, ile ma lat, zapomniał, gdzie się znajdują i która jest godzina. Gwałtownym ruchem przyciągnął ją do siebie, objął i pochylił głowę do jej ciała.

– Słodka – szepnął, biorąc w usta sutek. – Ależ ty jesteś słodka…

Krzyknęła pod wpływem pieszczoty, jaką obdarowały ją jego wargi, a to podnieciło Kinga jeszcze bardziej. Wygięła się, jakby chciała oddać mu w ofierze swoje ciało.

– Nie przestawaj – poprosiła, obejmując go za szyję i przyciągając do siebie. – Proszę!

– Zastanawiam się, czy mógłbym przestać – wyjawił, odrywając usta od jej delikatnej jedwabistej skóry. – Smakujesz jak płatki gardenii, zwłaszcza… tutaj – dodał szeptem, po czym zaczął ssać pierś, aż Tiffany jęknęła przeciągle.

Poczuła, że King ściąga niżej jej suknię. Przesunął materiał tak, by wodzić ustami po jej brzuchu, biodrach i z powrotem po piersiach.

Wymacała guziki jego marynarki i jedwabnej koszuli i usiłowała je porozpinać. Chciała go dotykać, by doświadczył tego samego co ona. Nie wiedząc dokładnie, czego mógłby pragnąć, błądziła dłońmi, aż odsunął je i sam rozpiął koszulę. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej i poczuła pod palcami owłosienie.

– Chodź – powiedział, przesuwając Tiffany tak, że jej piersi przywarły do jego rozpalonego torsu.

Otoczył ją mocno ramionami, rozkoszując się dotykiem jej jedwabistego ciała, przywierającego do jego ciała, domagającego się zaspokojenia z niecierpiącą zwłoki natarczywością. Zsunął dłonie wzdłuż kręgosłupa Tiffany i obrócił ją tak, że mógł przycisnąć do swoich bioder jej biodra i zasygnalizować jej, jak rozpaczliwie jej pożąda.

Wydała stłumiony okrzyk, gdy zorientowała się, jak bardzo jest podniecony, czuła i rozumiała zmianę konturów jego ciała. Ukryła rozognioną twarz w zagłębieniu ramienia Kinga.

– Jesteś zszokowana? – spytał głosem schrypniętym, jakby stracił nad nim kontrolę. – Nie wiedziałaś, że ciało mężczyzny staje się większe na skutek pożądania?

Tiffany lekko drżała, ale King jej nie zszokował. Przeciwnie, była jak w ekstazie.

– To grzeszne i niecne, co robimy, prawda? – szepnęła i zamknęła oczy. – Nie jestem zszokowana. Ja też cię pragnę. Chcę być z tobą. Chcę wiedzieć, jak to jest czuć cię w sobie…

Słuchał tych słów z radością połączoną z zaskoczeniem. Nagle oprzytomniał; oszołomiony umysł znów zaczął funkcjonować. „Pragnie. Pożąda”. Otworzył oczy. Ona ma dopiero dwadzieścia jeden lat, na Boga! I jest dziewicą. W dodatku córką jego wspólnika. Co on, u diabła, wyprawia?

Odsunął się od Tiffany, oczy powędrowały w kierunku jej pełnych kuszących piersi, zanim zdołał wypuścić z ramion jej ciało i posadzić ją w fotelu. Zmagając się ze swoim ciałem, by nie ulec jego pokusom, wydostał się z samochodu na zewnątrz.

Stanął przed przednim zderzakiem. Koszulę miał rozpiętą, pierś wilgotną, serce waliło mu jak młotem, całe ciało było obolałe. Odchylił się, wystawiając się na chłodny wiatr. Całkiem postradał rozum!

Tiffany, odzyskawszy trzeźwość myślenia, zorientowała się w sytuacji. Mało brakowało, a posunęliby się za daleko, lecz King uprzytomnił sobie, kim są, i siłą woli się powstrzymał. Musi cierpieć, uznała.

Miała ochotę wysiąść z samochodu i podejść do Kinga, ale prawdopodobnie tylko pogorszyłaby sprawę. Spojrzała po sobie i przekonała się, że jest naga aż po biodra. I on ją taką widział, dotykał jej…

Zażenowana, pospiesznie podciągnęła górę sukni. Jeszcze moment temu to, co robili, wydawało się naturalne, ale teraz ją zawstydzało. Poprawiła ramiączka, usiłując omijać wzrokiem nabrzmiałe sutki. King je ssał…

Na to wspomnienie przeszedł ją dreszcz. King mnie znienawidzi za to, że drażniłam się z nim i pozwoliłam mu posunąć się tak daleko, pomyślała z rozpaczą. Jest specjalna nazwa na dziewczyny, które zachowują się w ten sposób. Przecież, uświadomiła sobie, nie odepchnęłam go ani nie zaprotestowałam. To on przerwał intymne pieszczoty i zapanował nad pożądaniem; ona nie była w stanie.

Zarumieniła się i wygładziła potargane włosy. Jeśli stanie przed gośćmi, każdy z nich pozna, co się stało. A jeśli Wyatt nadjedzie jaguarem… sam? Odwróciła się, ale w zasięgu wzroku nie było żadnego samochodu. W tym momencie zorientowała się, że są w posiadłości Kinga. Czyżby to zaplanował?

Po krótkiej chwili zobaczyła, że King przeciągnął dłonią po wilgotnych włosach. Zapiął koszulę i wpuścił ją w spodnie, a następnie zapiął marynarkę i wyprostował muszkę.

Kiedy wsiadł do samochodu, był blady i nieprzystępny. Tiffany obserwowała, jak zamyka drzwiczki wozu i bierze w dłonie kierownicę. Zastanawiała się, co powiedzieć.

– Odwiozę cię do domu – oświadczył. – Zapnij pas – dodał, bo najwyraźniej była zbyt zajęta własnymi myślami, żeby o tym pamiętać.

Włączył silnik, nie patrząc na nią i zawrócił. Po paru minutach znaleźli się na drodze prowadzącej do domu jej ojca.

Budynek był rozświetlony, choć na podjeździe zostało niewiele samochodów. Zauważyła swojego jaguara stojącego nieopodal frontowych drzwi, co oznaczało, że Wyatt wrócił. Nie wiedziała, jakim autem przyjechał, więc nie mogła stwierdzić, czy on jeszcze tu jest. Miała nadzieję, że wraz ze swoją kuzynką opuścił posiadłość. Wolałaby go nie spotkać.

King zaparkował przed wejściem, ale nie wyłączył silnika.