Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Rozcierkach z ziemi krajobraz – kalifornijskiej pustynnej Doliny Śmierci, ale też morza, amazońskiego lasu deszczowego czy miejskiego parku – jest jednocześnie kobiecym ciałem. Charlotte van den Broeck przygląda się powiązaniom między zranieniami, jakich doznaje jedno i drugie. W tym tomiku, na prywatnej pustyni autorki, pojawiają się wężowe boginie, olbrzymka z piasku, Struś Pędziwiatr, a kolory, dźwięki i migawki składają się na wrażenia oraz wiersze. Jednocześnie to poezja bardzo precyzyjna i osadzona w konkrecie. Wiersze odnoszą się do doświadczenia cielesnego, dzięki czemu osobisty, wręcz intymny charakter zyskuje opis pary żółwi w sadzawce czy Afrodyty z Knidos. Rozcierki z ziemi to pierwsza tłumaczona na język polski książka belgijskiej pisarki i poetki, uznawanej za jeden z najoryginalniejszych głosów swojego pokolenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 28
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cały dzień budowałam
życie a słońce
teraz tonie
aby to zniweczyć
Anne Sexton,„Furia zachodów słońca”,tłum. J. Napiórkowski
Powracając do zjawisk, znajdujemy fundamentalną warstwę, która obejmuje już pewną całość obdarzoną nieredukowalnym sensem: nie wrażenia poprzecinane lukami, w które miałyby się wciskać wspomnienia, ale fizjonomię, strukturę krajobrazu lub słowa, które są spontanicznie zgodne zarówno z chwilowymi intencjami, jak z wcześniejszymi doświadczeniami.
Maurice Merleau-Ponty,Fenomenologia percepcji,tłum. M. Kowalska
immersja
czemu widzę biel jako rozbrojone światło
czemu nie wierzę w to co może wyrządzić pionowe słońce nadal jeszcze nie
czemu nie ma cienia pod powtórzonym niebem czerwień oranż czerwień
zapalenie dnia
czemu moment ciągnie wyczerpany ku jej ognisku czym jest odległość
jeśli nie masą nawarstwiającego się piasku – sięga już do brody
czemu nie dochodzi
do utonięcia nawet w całej jej rozległości
wędrówka ustaje
raz przez półksiężycowe zarośla potem przez wyśniony dźwięk
jakiejś autostrady w tle szelest
dokąd mknie jaszczurka czemu gorąc sepleni
zaklęcia czemu oczekuję
za skałami na ślady nocnych zwierząt na odbicie
dawnego ukochanego czemu mnie nie woła – czy on mnie nie zgubił
immersja
jak poruszałam się przez cały ten czas
nieruchoma gdy wiatr przesuwa piach
uszkodzenia
gdy przychodzi wieczór
mówią że skały wędrują
pustynia się wierci i wikła w kołdrę
budzi się
kobieta bez uszkodzeń szykuje się
na jednodniową wyprawę nie wlecze widziadeł
przez szmat mil
sama z migotaniem słońca i soli kamiennej
sama z rozległą siatkówką oka
ślepotą
bo kto patrzy w światło wie
były tam od zawsze
za zamkniętymi oczami cienie lakieru do metalu
migrena
wstąp w krwiobieg zastygające światło to światło
nurza się w bieli
kocioł błysków
punkt pulsuje plamą krajobraz
krzepnie mozaikowy zygzak
bólu głowy połowa czaszki
niech ktoś zakryje to słońce
niech ktoś zabierze te wirujące wonie
piłę tarczową
kiedy przychodzi
chwytaj się żeber
głosek z gardła strużyn drewna osadów
żółci
du-dum dum dum ten huk
rozdziera skórę nieba tryska z niej
kolor pochodny znieczulenie
i różowo pęka żelazista skała
i miedzią i purpurą śpiewa mi do snu
tykający kwarc
kondor
dal pewna forma
przedstawiania
do uchwycenia jako dźwięk
który uwalnia się od krajobrazu
który uwalnia się od prześnionego
krajobrazu od krzywizny
oka rozszczepienie na barwy
nielicznych upraw i roślin
białe plamy
na liściu palmy daktylowej
krążąc
nabierać wysokości uczyć się
że lis pustynny zawdzięcza swoją starość
strajkowi głodowemu kondora
wnętrze kamienia
w pułapce kotliny
tryskają wydmy wiry
w piasku słuchają
ukrytych części
widzisz skały to ostre materię
ale to co widzisz przez nie przechodzi
sączy się fiolet i błękit
krew
z wnętrzności kamienia
złodziej
jakiś czas zdawało się że mogę coś uratować
za pomocą odrobiny wysiłku
ciało trzymać prosto unosić się
jak pełna po brzeg szklanka do twoich ust twoich ust
składać się z wody i dać się wypić
być czyimś pragnieniem ty tak zrobiłeś
jak krzew chaparralu który nie ginie
bo korzeniami wdziera się
w zapasy innych korzeni jak inaczej
mogłaby pośród całego umierania
zachować zieleń
woskowatych liści
bez wątpienia za późno płynie sok
na ukąszenia żmii na kawałki
piasek cieknie w szkło
Wielka i Mała Wężowa Bogini
krnąbrne i kołyszące biodrami przez całą noc
Wielka i Mała Wężowa Bogini grabiły pustynię
i tak co noc od wieków
gdy śpimy wyczesują dla nas widma
z ziemi
wypłoszone ruchem grabi
zacienione zmarszczki przemykają po piaszczystym grzbiecie
jakby na dnie coś gotowe na siew
i jałowe
bezustannie goniło samo siebie ono drży
pod wysokim słońcem ono prosi o ochronę
amuletu przeciw złu
parę cywilizacji później
kiedy boginie pełne niewiary i przygięte pracą
staną w muzeum
ich piersi zostawi się odkryte