Ratunek - Jim Cymbala - ebook

Ratunek ebook

Jim Cymbala

4,7

Opis

Makler z Wall Street, imprezowa dziewczyna, studentka, bezdomny, uzależniony, nastoletnia mama, narkoman - nikt z nich nie potrafi siebie kontrolować. Każdy ma powód do rozpaczy i ranę, która się nie goi. Dopóki nie wydarzy się coś nieoczekiwanego - coś, co zmieni ich życie na zawsze.

Ratunek” to prawdziwe historie mężczyzn i kobiet, których życie powinno skończyć się źle. Tak się jednak nie dzieje. To, co stało się z każdym z nich, zaskoczy Cię i da nadzieję. Przywróci  poczucie, że niezależnie od tego, z czym się mierzysz, Ktoś dobry kontroluje wszechświat. Na szczęście, Ktoś troszczy się o Ciebie. Jeśli Ty lub osoby, na których Ci zależy, stoicie przed wyzwaniami wykraczającymi poza Wasze siły, być może nadszedł czas, aby doświadczyć ratunku.

Jim Cymbala jest pastorem The Brooklyn Tabernacle od ponad dwudziestu pięciu lat. Napisał bestsellerowe książki “Fresh Wind, Fresh Fire”, “Fresh Faith” i “Fresh Power”. Mieszka w Nowym Jorku z żoną Carol, która kieruje nagradzanym Grammy Brooklyn Tabernacle Choir.

 

Ann Spangler jest autorką najlepiej sprzedających się książek, w tym “Praying the Names of God”, “Women of the Bible” i “Finding the Peace God Promises”. Misją jej publikacji jest pomoc czytelnikom w umocnieniu ich związku z Bogiem poprzez spotkanie z Nim w Piśmie Świętym. Jest matką dwóch nastoletnich córek, które urodziły się w Chinach kontynentalnych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 143

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ze względu na ochronę prywatności osób trzecich

imiona bohaterów zostałyzmienione.

RATUNEK

Wielu znas przytłaczają problemy, których nie da się rozwiązać włatwy sposób. Zalewani przez media potokiem złych wiadomości, czujemy, jak ogarnia nas pesymizm; nie tylko zpowodu tego, co dzieje się na Ziemi, ale zpowodu stanu naszego własnego życia i życia naszych bliskich.

Być może dane nam było osiągnąć jakąś miarę sukcesu, ale nadal odczuwamy w środku pustkę, tak jakby czegoś nam brakowało. Niezależnie od tego, ile pieniędzy wydamy, ile przyjaźni czy związków zawrzemy, jak ciężko będziemy pracować, zmagać się, grać czy udawać – nie możemy znaleźć pokoju iszczęścia. Wciąż wiszą nad nami ciemnechmury.

A może toczymy osobistą walkę – siłujemy się zwyzwaniami finansowymi, walczymy zuzależnieniami, stawiamy czoła rozpadowi związku, cierpimy wchorobie albo zmagamy się zefektami nadużyć wobec nas lubnękania.

Podróżując dużo po kraju, często spotykam ludzi tak poturbowanych przez życie, że ich nadzieja przypomina ledwo tlącą się na deszczu świeczkę. Jeszcze jeden podmuch wiatru – jeszcze jedno wyzwanie lub trudność – amigoczący płomień zupełnie zgaśnie, pogrążając ich wmroku. Jeśli nawet nie zniechęca ich życie, jakie wiodą, to martwią się tym, co dzieje się wżyciu ich dzieci albo innych bliskich imosób.

Na szczęście nie musimy tak żyć. Nie musimy czuć się przybici wyzwaniami lub trwać bez nadziei na przyszłość. Nieważne, jak silne burze przetaczają się przez nasze życie ijak trudne są okoliczności, możemy wznieść się ponad nie zsiłą inadzieją.

Nieważne, jak silne burze przetaczają się przez nasze życie ijak trudne są okoliczności, możemy wznieść się ponad nie zsiłą inadzieją.

Zamiast czuć się zmieszanymi, pokonanymi, wściekłymi czy smutnymi, możemy zacząć doświadczać życia wsposób, który wniesie wnie dogłębne uzdrowienie igłęboki pokój. Nie musimy powtarzać zachowań, które niszczą nas samych, albo padać ofiarą sił, nad którymi nie mamy kontroli. Możemy patrzeć wprzyszłość znadzieją ioczekiwaniem.

Jak tego dokonać? Czy istnieje „plan siedmiu kroków” albo sekretna ścieżka do sukcesu, które zapewniają te korzyści? Czy istnieje przewodnik, który pozwala wmagiczny sposób rozwiązać najtrudniejsze problemy? Zapewne wiesz, żenie.

Zamiast zaproponować ci uduchowioną pogadankę, zestaw przekonujących argumentów albo podręcznik samopomocy, który obiecuje naprawić twoje życie, chcę podzielić się ztobą kilkoma niezwykłymi historiami. Choć każda znich jest jedyna wswoim rodzaju, wszystkie obracają się wokół podobnych problemów izmagań, których mogłeś doświadczyć także ty lub któryś ztwoichbliskich.

Gdybym miał dość duży dom, by pomieścić nas wszystkich, zaprosiłbym cię do swojego salonu wraz zsiedmioma bohaterami historii, które opowiadam. Słuchając tych opowieści, mogłoby otworzyć się przed tobą okno, przez które dostrzegłbyś nie tylko ich ból izagubienie, ale także radość ipokój, jakich doznali zpowodu głębokiej przemiany. Wtym przytulnym otoczeniu widziałbyś wyraz ich twarzy isłyszałbyś ton ich głosu, kiedy opowiadają, wjaki sposób zostali uratowani zsytuacji zdawałoby się bezwyjścia.

Niestety, mieszkam wraz zżoną wkawalerce na Brooklynie, więc zaproszenie was wszystkich nie jest możliwe. Dlatego też zrobiłem, co wmojej mocy, żeby oddać te historie tak wiernie, jak zostały mi przekazane. Mam nadzieję, że gdy sięgniesz po tę książkę, dzielący nas dystans zniknie, aty poczujesz się, jakbyś siedział tuż obok moich przyjaciół isłuchał opowieści, wktórych szczerze iotwarcie dzielą się tym, co ichspotkało.

Co zadecydowało owyborze tych, anie innych historii? Mówiąc zupełnie szczerze, bez trudu znalazłbym mnóstwo historii, które równie mocno przykuwałyby uwagę. Dzieją się one każdego dnia wnaszym kraju ina całym świecie. Wybrałem te, bo osobiście znam opowiadających je ludzi iponieważ wierzę, że mają one moc przemiany życia, twojego itych, na których ci zależy. Moim przyjaciołom, których historie zawarłem wksiążce – Lawrence’owi, Timiney, Richowi, Robin, Kaitlin, Alexowi oraz Toni – dziękuję za odwagę iszczerość. Jestem Wam dozgonnie wdzięczny, że zechcieliście powiedzieć prawdę, aby pomóc innym. Dziękuję Wam za przywilej, jakim jest podzielenie się waszymi opowieściami.

Do czytelnika: żywię nadzieję, że podobnie jak moich siedmioro przyjaciół, ity doświadczysz głębokiej zmiany, którą nazywam „ratunkiem” – doświadczeniem, które zmieni twoje życie. Nie będziesz już pokonany przez problemy, przytłoczony zmartwieniami. Nauczysz się natomiast, co to znaczy wieść życie, które niesie radość idaje wiecznypokój.

HISTORIA LAWRENCE’A

lawrence punter jest byłym uczelnianym sportowcem iinstruktorem pilotażu. spełnionym przedsiębiorcą ibiznesmenem. jest także członkiem chóru brooklyn tabernacle, który zdobywał nagrody grammy. gdybyś go spotkał – całe 195 centymetrów jego skromnej osoby – nigdy nie wpadłbyś na to, że ten małomówny człowiek, który swoim świadectwem często dzieli się wwięzieniach, był kiedyś chłopcem, którego – wydawało się – nikt nie kocha.

PRZEWRACAM SIĘ NA MATERACU zupełnie wypompowany. Leżę na nim przez większą część dnia – wdzięczny za czyste niebo iznośną temperaturę. Nawet kiedy słońce przebija przez chmury izmusza mnie do zmrużenia oczu, staram się znów zasnąć, bo jedynie sny dają mi wytchnienie.

Jedynie sny dają miwytchnienie.

Moja prowizoryczna sypialnia nie jest ulokowana wwygodnym apartamencie czy przytulnym domu. Nie mieści się wdomku dla gości umoich przyjaciół ani na osłoniętym ganku. Co noc śpię wmiejscu, gdzie nie ma ani okien, ani ścian, na wypłowiałym materacu walejce pomiędzy dwoma apartamentowcami.

Jestem tu całkiem sam, za wyjątkiem chwil, kiedy ktoś zabłądzi tu, żeby wyrzucić śmieci. Czasem odwiedzi mnie jakiś szczur, regularnie wnocy przylatują też roje komarów. Zastanawiam się, czy ogłuchnę od uderzeń, jakie zadaję sobie wuszy, żeby ich nie słyszeć izaznać trochę spokoju. Żyję tak od miesięcy – skołowany isamotny.

Dziś wieczorem odczuwam jakiś rodzaj ulgi, jakby dla odmiany coś wreszcie miało pójść jak należy. Niedługo nie będzie już bólu, nie będzie zmagań. Koniec zgłodem, zwalkami, których nie mogę wygrać. Wręce trzymam pigułki, wdrugiej butelkę zwodą. Już za chwilę będę to miał za sobą. Zasnę na zawsze. Nigdy więcej nie będę musiał się budzić.

_____

Jaką drogą młody mężczyzna dochodzi do takiego miejsca? Wmoim przypadku podróż rozpoczęła się, zanim jeszcze się urodziłem.

Nie wiem, jak spotkali się moi rodzice ani co przyciągnęło ich do siebie. Nie ma to znaczenia. Liczy się fakt, że byli bardzo młodzi, gdy wzięli ślub. Nie wiem, jak zareagował mój ojciec na informację otym, że będzie miał dziecko. Być może silił się na uśmiech. Może mama udawała, że jest ztego powodu szczęśliwa. Wiem jedynie, że odszedł, kiedy była wdziewiątym miesiącu ciąży.

Nie wiem, czy chodziło ojedną kobietę, czy było ich wiele, ale wkrótkim czasie, wjakim rodzice byli małżeństwem, ojciec kilka razy miał romans. Moi rodzice rozwiedli się iprzez chwilę byliśmy zmamą sami. Samotne matki to oczywiście nierzadki widok. Większość znich zmaga się, ciężko pracuje ikocha swoje dzieci bez względu na wszystko. Jednak moja matka była inna. Nie była cichą bohaterką, którą pewnego dnia wszyscy by docenili za poświęcenie, jakiego dokonała. Dla niej byłem jedynie niedogodnością. Podobnie jak mój ojciec, ona także pragnęła nowego początku, adziecko było jedynie kulą unogi.

Kiedy miałem dwa lub trzy miesiące, mama zawiozła mnie na Antiguę, wyspę warchipelagu Indii Zachodnich, gdzie mieszkała moja babcia. Potem wróciła do Nowego Jorku.

Przez kilka pierwszych lat byłem szczęśliwy. Jak każde dziecko. Nie przeszkadzało mi, że moja „mama” jest starsza od mam innych dzieci. Nawet tego nie dostrzegałem. Wiedziałem jedynie, że opiekowała się mną iże ją kochałem. Być może mówiła mi nawet otym, że daleko wobcym miejscu zwanym Nowym Jorkiem żyje moja druga mama. Jeśli tak było, nie pamiętamtego.

Porzucony przez swoją matkę iojca, pierwsze siedem lat życia spędziłem wAntigui

Zanim skończyłem siedem lat, moja babcia doszła do wniosku, że syn nie powinien wychowywać się bez matki. Poza tym jej córka była już dość dorosła, żeby zająć się swoim dzieckiem. Wten sposób zostałem oddzielony od wszystkiego, co kochałem, iwszystkich, których kochałem, spakowany iodesłany do Nowego Jorku, gdzie miałem zamieszkać zniechętną iobcą mi osobą, która – jak się złożyło – była mojąmatką.

Nadużycia zjej strony zaczęły się niewinnie inarastały zczasem. Byłem bardzo podobny do ojca iprzypominałem matce ojej niechlubnej przeszłości icałym złu, jakie ją spotkało.

Kiedy zdarzało mi się wylać mleko, biła mnie. Kiedy odezwałem się nie tak, biła mnie. Dość szybko zaczęła do tego używać pasków albo butów. Raz złamała obcas swojego ulubionego buta, okładając mnie pogłowie.

Krótko po tym zaczęła używać przedłużaczy. Skręcała je jak bicz ilała mnie odcinkiem zwtyczką, co zostawiało pręgi na moimciele.

Mieliśmy wmieście rodzinę, która wiedziała oznęcaniu się, bo matka nie próbowała się ztym wżaden sposób kryć, nawet podczas rodzinnych wizyt. „Przestań, zabijesz to dziecko!” – krzyczała ciotka. Ale matka nie przestawała, aoni nigdy tego nie zgłosili. Zpowodu złego traktowania stałem się bardzo zamknięty wsobie, niezwykle cichy iwstydliwy.

W szkole także mnie nękano. Dzieci dokuczały mi, bo mówiłem zdziwnym akcentem. Byłem inny ibyło to widać. Na Antigui miałem przyjaciół ikogoś, kto mnie kochał. WNowym Jorku byłemsam.

Na Antigui miałem przyjaciół ikogoś, kto mnie kochał. W Nowym Jorku byłemsam.

Kiedy chodziłem do szkoły średniej, gangi to była codzienność. Dzisiaj możesz usłyszeć oCripsach lub Bloodsach1, czy Zbirach od Kupy Kasy2 albo Szczwanych Gangsterach3. Wtamtych czasach były Tomahawki, Czarne Szpady iRadosne Buciory. Jeśli jesteś fanem sportu, być może wiesz, że Mike Tyson przyłączył się do Radosnych Buciorów wwieku jedenastu lat.

Pewnego dnia, gdy wracałem ze szkoły, okrążyło mnie dwudziestu lub trzydziestu chłopaków. „Zostałeś wybrany do Radosnych Buciorów” – powiedzieli, jak gdyby to było już postanowione. „Widzimy się dzisiaj ojedenastej wieczorem na podwórku”. Byłem tylko naiwnym dzieciakiem zIndii Zachodnich inie chciałem mieć nic wspólnego zgangami, więc ich zignorowałem.

Kiedy dopadli mnie następnego dnia, przytrzymali mnie przy ziemi, kopiąc iokładając pięściami. „Dzisiaj ojedenastej widzimy cię na spotkaniu” – powiedzieli. Przez głowę przeszła mi myśl, żeby powiedzieć otym matce, ale bałem się, że się zezłości ioberwę jeszcze od niej. Przestraszony izagubiony, tym razem też zostałem wdomu.

Nazajutrz znów mnie znaleźli, przytrzymali ideptali butami. „Wiemy, gdzie mieszkasz ijakim autobusem twoja matka jeździ do roboty. Jak dzisiaj nie przyjdziesz, stanie się jej coś złego”. Pomimo tego, że wmoim przekonaniu matka mnie nienawidziła, nie chciałem, żeby jąskrzywdzili.

Pomimo tego, że wmoim przekonaniu matka mnienienawidziła,nie chciałem, żeby jąskrzywdzili.

Matka pracowała wówczas na nocną zmianę wszpitalu jako pielęgniarka, więc opuszczenie domu bez jej wiedzy nie stanowiło problemu. Kiedy wyszła do pracy, ja poszedłem na podwórko. Tej nocy dowiedziałem się, jak nowi członkowie wstępują do gangu. Stajesz do walki jeden na jednego zliderem gangu. Wmoim przypadku to była zwykła podpucha. Jak trzynastolatek mógł równać się zdwudziestolatkiem? Wiedziałem, że to będzierzeź.

Pamiętam, jak to się zaczęło – jego pięść wylądowała na moim podbródku. Przeciwnik okładał mnie tak szybko imocno, że nie byłem wstanie wyprowadzić żadnego ciosu. Po kolejnych kopniakach zkolana wbrzuch zgiąłem się, ajego pięści jak młot lądowały na mojej głowie, aż upadłem. Po kopniakach ideptaniu pozwolił przyłączyć się innym, agdy uznał, że mam już dość, przestali.

Leżąc na ziemi ispoglądając zdołu na wyrostków, którzy tak brutalnie na mnie napadli, pamiętam, jak dziwnym było widzieć uśmiechające się do mnie twarze. Potem wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Lider gangu podniósł mnie zziemi ipostawił na nogi, apotem objął jak najlepszego kumpla ipowiedział: „Teraz jesteś jednym znas. Jesteśmy rodziną. Ktokolwiek ztobą zadrze – zadarł znami”. Potem czterdziestu lub pięćdziesięciu gości po kolei ściskało mnie imi gratulowało.

Zamiast czuć się zraniony czy wściekły zpowodu tego, co zaszło – byłem szczęśliwy, wręcz wniebowzięty. Wkońcu ktoś chciał, żebym był częścią jego grupy. Czułem, że przynależę do nich. Po gratulacjach lider wręczył mi mundur Radosnego Buciora: dżinsową kurtkę zobciętymi rękawami iinsygniami gangu wymalowanymi naplecach.

Każdy miał jakąś ksywkę, jak „Gruby”, „Chuderlak” albo „Duch”. To był sposób na wzmocnienie naszej gangsterskiej tożsamości. Ja byłem wysoki jak na swój wiek, więc paradoksalnie mówili na mnie „Mały”.

Kiedy następnego dnia pojawiłem się wszkole wmundurze Buciorów, nikt już nie zawracał mi głowy. Szkolni zawadiacy, którzy wcześniej mnie nękali, okazali się zwykłymi tchórzami, przerażonymi tym, co gang mógłby im zrobić, gdyby mnietknęli.

Wow! Już czerpałem korzyści zbycia wgangu. Należałem do tych gości, aoni należeli do mnie. Ale przynależność wiązała się ze zobowiązaniami. Musiałem wykonywać swoją robotę.

W tamtym czasie wgangu było około stu dwudziestu Buciorów. Specjalizowaliśmy się wobrabianiu niewielkich sklepów spożywczych albo ludzi wprost na ulicy. Większość chłopaków miała osiemnaście, dziewiętnaście albo dwadzieścia lat. Ja byłem najmłodszy itraktowali mnie jak swoją maskotkę. „Mały – mówili – dzisiaj robimy bodegę” (mały sklep spożywczy). „Nie chcemy, żeby coś ci się stało, więc staniesz na czatach. Jak ktoś się pojawi, kiedy będziemy wśrodku – krzycz”.

Pamiętam pewien mały stragan, który regularnie okradaliśmy. To był mały sklepik prowadzony przez małżeństwo wpodeszłym wieku. Za każdym razem ta dwójka starszych ludzi kuliła się za rogiem, obserwując, jak gangsterzy plądrowali półki, zabierali piwo zlodówek ipieniądze zkasy fiskalnej. Kiedy kończyli, przychodziłem po swoją dolę inapychałem kieszenie słodyczami igumą balonową.

Osoby, które padły naszą ofiarą, wciąż stoją mi przed oczami – szczególnie ta starsza para. Czułem się okropnie, robiąc to wszystko, ale nie wiedziałem, jak toprzerwać.

Czułem się okropnie, robiąc towszystko,ale nie wiedziałem, jak toprzerwać.

Pomimo tego, że byłem członkiem gangu, wdomu nadal byłem cichym, zamkniętym wsobie dzieckiem. „Jesteś taki sam jak twój ojciec!” – wykrzykiwała matka. „Jesteś bezużyteczny, do niczego się nie nadajesz!” Biła mnie cały czas, aja nigdy nie próbowałem się nawet bronić. Sądziłem, że rodzice właśnie tak traktują swoje dzieci. Matka nie zdawała sobie wtedy sprawy ztego, że kiedy ona wychodzi do pracy, ja krążę po ulicach. Chodziłem też na wagary, spędzałem czas zgangsterami ipiłem znimi piwo.

Bycie członkiem Radosnych Buciorów oznaczało nie tylko to, że jesteśmy rodziną – mieliśmy także wspólnych wrogów. Uliczne wojny mogły wybuchnąć bardzo szybko, jeśli tylko inny gang uznał, że wkroczyłeś na ich terytorium, albo jeśli ktoś poczuł, że okazałeś brak szacunku, albo kiedy poszło ojakąś dziewczynę. Za broń służyły nam głównie noże, pałki, kastety albo łańcuchy, ale pistolety także się zdarzały.

Pewnego dnia rozeszła się wieść, że mamy się pojawić uzbrojeni igotowi do walki zTomahawkami. Kiedy tylko zaczęła się bitwa, stało się jasne, kto odniesie zwycięstwo – przeciwnicy mieli solidną przewagę liczebną. Wszyscy zmojego gangu uciekli… poza mną. Liczyłem na to, że moi kumple będą mnie bronić, ale to była czysta fantazja. Byli zbytprzerażeni.

Zanim zdołałem się zorientować, co się dzieje, leżałem na betonie okładany przez dwadzieścia osób. Zmieniali się ipo kolei kopali mnie ideptali po mojej głowie. Ktoś dźgnął mnie metalowymszpikulcem.

„To koniec” – pomyślałem. „Mam trzynaście lat izaraz umrę. Rozerwą mnie na strzępy, połamią mi ręce, nogi, żebra, wszystko!” Przyjmowałem uderzenie za uderzeniem, aż cały zdrętwiałem od bólu. Zwinięty wkłębek zrękoma na głowie, wiedziałem, że jeśli zaraz nie przestaną, umrę. Czułem, jak powoli tracęświadomość.

Aż tu nagle, niczym grom zjasnego nieba, usłyszałem syreny. Kiedy gliniarze przyjechali, wszyscy się rozpierzchli. Nie wiem, co ich ściągnęło. Może zwyczajnie patrolowali okolicę, choć miejsce, gdzie toczyła się walka, nie było widoczne zulicy. Wielokrotnie zdarzało się, że owalkach dowiadywali się dopiero po ich zakończeniu albo nie dowiadywali się wcale. Jednak tej nocy pojawili się wsamą porę, żeby uratować miżycie.

Tomahawki porządnie mnie zlali. Moja twarz była tak opuchnięta, że nie mogłem otworzyć oczu, ale przeżyłem. Zamiast wrócić do domu istawić czoła złości matki, postanowiłem zatrzymać się uciotki, aż mi siępoprawi.

Ciotka przekonała matkę, że jeśli zostanę na Brooklynie, albo skończę za kratami, albo wgrobie, więc wciągu jednej nocy zapadła decyzja onaszej wyprowadzce do Miami. Różnica była kolosalna. Wporównaniu zNowym Jorkiem było tam jak wraju. Piękne domy, zadbanetrawniki.

Zamiast ganiać zgangiem, zacząłem interesować się sportem. Każdy pytał: „Do jakiej drużyny dołączysz?”. Kiedy trener koszykówki zobaczył, jak jestem wysoki, powiedział: „Chcę mieć cię wdrużynie”. Kiedy zobaczył mnie trener footballu, powiedział: „Nie ma mowy, będziesz chodził nafootball”.

W domu też zaczęło się poprawiać. Jeszcze zanim skończyłem szesnaście lat, matka zaczęła dawać mi więcej swobody. Bicie zdarzało się rzadziej, chociaż nadal nazywała mnie nikczemnym młodocianym delikwentem, który zabiera tylko miejsce na Ziemi. Słyszałem to tak często, że uznałem to za prawdę.

Na szczęście byłem dobry wkoszykówkę – bardzo dobry. Zacząłem grać zaraz po podstawówce izanim jeszcze ukończyłem szkołę średnią, zostałem wybrany Najbardziej Wartościowym Zawodnikiem ipowołany do składu All-American4. Wraz ztytułami przyszło pięć propozycji stypendiów sportowych na studia. Zwykle, gdy osiągasz coś podobnego wliceum, twoi rodzice są dumni. „Wow, mamo, możesz wto uwierzyć? Tato, wezmą mnie do All-American! Dostałem pięć propozycji stypendiów! Które mamwybrać?”

Tylko że ojca nie było wpobliżu, amatka miała to gdzieś. Ani myślała wysyłać mnie na studia. Mój trener pomógł mi wybrać najlepszą opcję. College Auburn zaproponował mi darmowe kształcenie, ale bez zakwaterowania, więc zdecydowaliśmy się na mniejszą uczelnię wAtlancie, która pokrywała wszystkie koszty.

Początkowo zarówno na boisku, jak ina zajęciach wszystko układało się dobrze. Zaczynałem czuć się ze sobą lepiej inabierałem nadziei na przyszłość. Być może matka myliła się co do mnie. Może coś jednak ze mnie będzie. Jednak na drugim roku poważna kontuzja nogi zakończyła moją karierę koszykarską. Bez stypendium musiałem przerwać studia. Wróciłem do domu znogą wgipsie aż do uda.

Tym razem jednak wdomu było inaczej. Moja matka miała nowego męża idziecko, dla mnie nie było już tam miejsca. Nie chciała mieć nic wspólnego ze swoim pożałowania godnym synem, który przypominał jej obyłym mężu.

Jak tylko moja noga została uwolniona zgipsu, wróciłem do Nowego Jorku iznalazłem pracę na wakacje. Zawsze marzyłem oszkole latania, ale ponieważ miałem 195 centymetrów wzrostu ibyłem o2,5 centymetra za wysoki, by wstąpić do Sił Powietrznych, znalazłem szkołę wTulsie wstanie Oklahoma, na której reklamę natrafiłem wgazecie. Pieniądze, które zarobiłem, oraz prezent od ciotki iwujka pozwoliły mi zebrać tysiąc dolarów iz tą kwotą wsiadłem do autobusu wkierunkuTulsy.

Zapisałem się do szkoły. Szybko znalazłem współlokatora oraz pracę na zmywaku wrestauracji uDenny’ego. To była kolejna szansa, żeby się odbić. „Co ztego, że nie mam rodziców” – pomyślałem. „Sam dostałem się do All-American izdobyłem tytuł najlepszego gracza. Sam świetnie sobie radzę”. Itak było.

Wkrótce straciłem pracę wrestauracji. Szef zapewnił, że zatrudni mnie, jak tylko interesy się poprawią. „To nie potrwa długo” – przekonywał. Na szczęście mój współlokator był gotowy opłacać czynsz sam, dopóki nie wrócę do pracy. Ale od Danny’ego nikt nie dzwonił, aja nie mogłem znaleźć innej pracy. Po kilku tygodniach mój współlokator niechętnie poprosił, żebym się wyprowadził. Potrzebował kogoś, kto dołożyłby się doczynszu.

Byłem zdeterminowany, żeby pokazać mojej rodzinie, że było mnie na coś stać.

Ponieważ wydawało mi się, że jest to tylko chwilowy problem, nie miałem zamiaru wracać do Nowego Jorku. Byłem zdeterminowany, żeby pokazać mojej rodzinie (zwłaszcza tej części, która nie reagowała na nadużycia ze strony mojej matki), że było mnie na cośstać.

Przez jakiś czas mogłem polegać na znajomych zknajpy, którzy na zmianę pozwalali mi spać usiebie. Obiecywałem sobie, że wezmę się wgarść, ale staczałem się. Kiedy nie było już więcej przyjaciół, którzy mogliby mnie przyjąć, skończyłem naulicy.

Większość osób sądzi, że ludzie bezdomni to uzależnieni albo chorzy psychicznie. Jako sportowiec unikałem alkoholu inarkotyków, nawet gdy inni wciągali kokainę ibrali pigułki. Miałem za to depresję, tak silną, że samo przebywanie ze mną musiało byćtrudne.

Nie mając dokąd pójść, osiadłem walejce za budynkiem, wktórym wcześniej mieszkałem. Pewnego dnia zauważyłem, jak zjednego zmieszkań wyprowadza się jakaś rodzina. Wyrzucili sporo niepotrzebnych rzeczy na śmietnik, wtym stary materac. Kiedy tylko odeszli, zabrałem go iodtąd spałem na wypłowiałym materacu pomiędzy dwoma apartamentowcami.

Jeden przyjaciel zrestauracji nadal chciał mi pomagać. Wystawiał dla mnie resztki jedzenia wplastikowej torebce koło śmietnika. Jednak także on po jakimś czasie przestał to robić. Desperacko potrzebowałem pieniędzy, więc zacząłem oddawać osocze wstacji krwiodawstwa dwa razy wtygodniu. Każda wizyta pozwalała mi zarobić 7 dolarów; wydawałem je na chleb.

Dlaczego nie poszedłem do schroniska dla bezdomnych? Sądziłem, że są one raczej dla starych ludzi albo dla włóczęgów. Ja należałem do All-American, uczyłem się, by zostać pilotem. Miałem zamiar samemu wykaraskać się zkłopotów.

Kiedy mieszkasz na ulicy, nie możesz się umyć. Nigdy nie czujesz się bezpieczny inie masz prywatności. Nie ma schronienia przed złą pogodą inigdy nie najadasz się do syta. Pamiętam, jak leżałem walejce, zastanawiając się, jak mogłem tak nisko upaść. Jak się tu znalazłem? Nie było innej odpowiedzi niż ta, której zawsze udzielała mi moja matka: jestem bezwartościowy, nikczemny, jestem wielkim zerem – jak ojciec. Byłem śmieciem imieszkałem na śmietniku. Wszystkie jej przewidywania na mój temat się spełniły.

Wszystkie przewidywania mojej matki na mój temat sięspełniły.

Sen stał się dla mnie sposobem na ucieczkę. Kiedy spałem, nie czułem się samotny ani głodny.

Pamiętam, jak śnił mi się raz wbardzo realistyczny sposób stary film Dźwięki muzyki. Nie byłem tylko obserwatorem, brałem wnim udział, biegając ipląsając razem zJulie Andrews na tej zielonej łące. Tak długo, jak mogłem śnić, byłem szczęśliwy. Potem się budziłem iznów byłem brudny, głodny ipozbawiony nadziei. Kręciło mi się wgłowie, byłem oszołomiony isamotny. Oddałem już takie ilości osocza, że pielęgniarka miała poważne problemy, żeby znaleźć jakąkolwiek żyłę, wktórą mogłaby się wkłuć.

W końcu podjąłem decyzję. „Wiesz co?” – powiedziałem do siebie. „Kocham spać tak bardzo, że pójdę spać inigdy się już więcej nie obudzę. Mam dość takiego życia. Nie chcę już nigdy więcej otworzyć oczu. Mój ojciec ma mnie gdzieś. Wszyscy mają mnie gdzieś. Nie mogę dłużej tak żyć. Mam tegodość”.

Pieniądze za krew postanowiłem przeznaczyć nie na chleb, tylko na opakowanie pigułek na sen. Chciałem pójść spać ipozostać na tej górskiej łące na zawsze, pląsając dokoła wsłońcu.

Mój materac znajdował się pomiędzy dwoma budynkami, więc zdążyłem już przywyknąć do brzęczenia radioodbiorników itelewizorów na cały regulator. Tego wieczora siedziałem na nim, wjednej dłoni trzymałem pigułki, aw drugiej butelkę wody, gdy nagle usłyszałem głos jakiegoś mężczyzny. Dochodził zpobliskiegomieszkania.

Głośno iwyraźnie słyszałem głos ijestem pewny, że należał do jakiegoś kaznodziei. „Bóg cię kocha” – mówił. „Jezus oddał swoje życie za ciebie”. Słyszałem wtym głosie tyle dobroci ityle czułości, że zacząłem płakać bez opamiętania. Miałem wrażenie, że powiedział to do mnie. „On umarł, by dać ci nowy początek” – jego słowa wśliznęły się do najciemniejszych zakamarków mojego serca, gdzie nie było żadnej nadziei. Czułem, jakby ktoś zdjął ze mnie jakiś ciężar, jakby coś wmoim wnętrzu się zmieniało. Nie przestawałem słuchać.

Jego słowa wśliznęły się do najciemniejszych zakamarków mojego serca, gdzie nie było żadnej nadziei. Czułem, jakby ktoś zdjął ze mnie jakiś ciężar, jakby coś wmoim wnętrzu sięzmieniało.

Skłamałbym, mówiąc, że zaskoczyło mnie to, co usłyszałem. Nie – to mnie zwaliło znóg. „Naprawdę istnieje Bóg, który mnie kocha!”Mężczyzna mówił, żeby zaprosić Jezusa do swojego serca. Spojrzałem wnocne niebo ipowiedziałem: „Przyjmuję Cię, przyjmuję Cię, przyjmuję Cię do mojego życia. Nie wiem, co to znaczy, ale przyjmuję Cię”. Błagałem Jezusa, by przyszedł do mojego życia, aOn to zrobił, przynosząc mi niezwykły pokój. On mnie obmył, byłem Nim otoczony.

Następnego ranka obudziło mnie słońce. Wciąż leżałem na wypłowiałym materacu wbrudnej alejce, ale wszystko się zmieniło. Czułem się inaczej, jakby coś we mnie uległo zmianie. „On się mną zajmie” – pomyślałem. „Wszystko będzie wporządku”.

_____

Kiedy patrzę wstecz, jestem zdumiony tym, jaką radość można przeżywać pomimo tak dramatycznychokoliczności.

Jeszcze tego dnia poszedłem do restauracji UDanny’ego, żeby poprosić znajomego ocoś do jedzenia. „Posłuchaj – powiedział – menedżer szuka kogoś na zmywak raz wtygodniu. Może pogadam znim, żeby przyjął cię zpowrotem”. Potem zabrał mnie do swojego mieszkania, żebym mógł się umyć iubiegać opracę.

Okazało się, że to praca za najniższe wynagrodzenie ichodzi tylko ojeden wieczór wtygodniu, ale dostałem tę posadę. Wkrótkim czasie zjednego wieczoru zrobiły się trzy, ato oznaczało pełen etat. Żeby dorobić, podjąłem pracę wmotelu po drugiej stronie ulicy, przy której znajdował się bar UDanny’ego. Od siódmej rano do piętnastej byłem złotą rączką wmotelu, gdzie naprawiałem łóżka ikrzesła, aod dwudziestej trzeciej do siódmej pracowałem na zmywaku. Dość szybko miałem wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wynieść się zalejki, wynająć pokój iwrócić do szkołypilotażu.

Wkrótce zdobyłem licencję pilota. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego samodzielnego lotu. Udało się! Nie miało znaczenia, że rodzice mnie nie wspierali – Bóg mnie wspierał. Wszystko, co powiedziała omnie moja matka, było jednym wielkim kłamstwem. Ono nie kierowało już moim życiem inie rzutowało na moją przyszłość.

Po ukończeniu szkoły dla pilotów wróciłem do Nowego Jorku. Miałem wszystkie możliwe licencje – na loty komercyjne, licencję instruktora latania oraz licencję instruktora drugiego stopnia, która uprawniała do nauczania kandydatów nainstruktorów.

Kiedy mój wujek dowiedział się, jak dobrze sobie radziłem, znalazł mi pracę wzwiązku budowniczych, która przynosiła więcej dochodu, niż kiedykolwiek mógłbym zarobić jako instruktor pilotażu. Itak zacząłem pracę na Manhattanie wciągu tygodnia, aw weekendy pracowałam jako instruktor. Jakiś czas później otworzyłem dwie własne firmy – remontową ilatającą taksówkę. Wówczas radziłem sobie tak dobrze, że nie musiałem martwić się ofinanse.

Kilka lat po tym, jak doświadczyłem miłości Chrystusa wciemnej alejce wTulsie, zacząłem powoli oddalać się od Boga. Wiedziałam, że Jezus mnie uratował, ale nie wzrastałem wwierze. Gdy już czułem się bezpieczny pod względem finansowym, zacząłem myśleć, że mogę poradzić sobiesam.

Mając dwadzieścia jeden lat, ożeniłem się, ale nie miałem pojęcia, jak być dobrym mężem. Mieliśmy zżoną tyle problemów, że nasze małżeństwo posypało się dwa lata po ślubie. Potem zamieszkałem zdziewczyną, zktórą miałem dziecko. Po roku iten związek przestałistnieć.

Któregoś dnia pewna dziewczyna zaprosiła mnie na koncert chóru wMadison Square Garden. Mieliśmy spotkać się wśrodku, ale nie przyszła. Był piątek, aja nie miałem nic do roboty, więc zamiast wracać do domu, postanowiłem wejść do środka na kilka minut. Pomyślałem, że posłucham przez chwilę muzyki, apotem wyjdę. Byłem też ciekawy, jak to możliwe, że kościelny chór zdołał przyciągnąć pełną salęludzi?

Okazało się, że muzyka była tak piękna, ahistorie ludzi opowiadających oBogu io tym, jak On zmienił ich życie, tak niezwykłe, że mógłbym tam spędzić całąnoc.

Wtedy zaczął przemawiać jakiś mężczyzna. Nie pamiętam każdego słowa, ale mówił oBożej miłości wtaki sposób, że przeszyło to moje serce. Czułem się, jakby sam Bóg siedział obok mnie iobejmując mnie swoim ramieniem, mówił: „Przez wszystkie te lata szukałeś ojca; kogoś, kto ochroniłby cię iopiekował się tobą. Ale ty masz ojca iOn jest tutaj razem ztobą. Dam ci miłość, której tak pragniesz. Pomogę ci wygrywać twoje walki iżyć twoimżyciem”.

Dam ci miłość, której tak pragniesz. Pomogę ci wygrywać twoje walki i żyć twoimżyciem.

W tamtej chwili całkowicie poddałem swoje życie Jezusowi. Zrozumiałem, że jest mostem do mojego Niebiańskiego Ojca.

„Mój Ojcze, Tato, Tatusiu, mój Boże” – mówiłem do Niego. Ja, dawny gangster, młodociany delikwent, sportowiec, tak mówię do Boga, ponieważ stał się miłością mojegożycia.

Po tym wydarzeniu zacząłem chodzić do kościoła, który sponsorował koncert. Gdy się modliłem igdy inni modlili się ze mną, Bóg zaczął mnie uzdrawiać. Wszystkie blizny spowodowane tym, co mnie spotkało, zaczęły znikać. Wcześniej czułem się pusty wśrodku – teraz ta pustka zaczęła się wypełniać. Już nie miało znaczenia, że rodzice nigdy nie powiedzieli mi, że mnie kochają, iże pewnie nigdy tego nie zrobią. Miałem całą miłość, jakiej potrzebowałem. Moje uzdrowienie zależało od Boga, nie odnich.

Gdy czasem wyobrażam sobie Jezusa, widzę Go ze śladami po gwoździach wdłoniach. Myślę wtedy omoich własnych ranach. Ponieważ Jezus powstał zmartwych, Jego blizny mówią ozwycięstwie. Aponieważ ja należę do Niego – moje blizny to także śladyzwycięstwa.

Jakiś czas później poznałem kobietę, która chodziła do tego kościoła. Zamiast cieszyć się związkiem, byłem przerażony tym, co do niej czułem. Już wcześniej doszedłem bowiem do wniosku, że nie będzie ze mnie ani dobry mąż, ani dobry ojciec ze względu na moją historię. Czy moje wcześniejsze próby odnalezienia bliskości nie potwierdziły tej tezy wystarczającojasno?

„Kiedy będziesz mnie widziała – powiedziałem jej – unikaj mnie. Najlepiej idź winną stronę”. Przez następne pół roku schodziliśmy sobie zdrogi. Kiedy widywała mnie wkościelnym lobby albo na balkonie, odwracała się iszła winnym kierunku. Ja robiłem tak samo.

W tym czasie powiedziałem do Boga: „Kocham Cię bardziej niż życie, ale nigdy się nie ożenię, bo wszystkie moje poprzednie związki skończyły się klapą”.Pewnego dnia, kiedy się modliłem, odniosłem wrażenie, jakby Bóg powiedział do mnie: „Myśląc wten sposób, stracisz najlepszą rzecz, jaka mogłaby Cię spotkać”.Czułem, jakby przemawiał do mnie Ojciec, który obiecuje, że wszystkiego mnie nauczy, abym tylko nie stracił kobiety, którąkocham.

Wkrótce potem udało mi się zwrócić na siebie jej uwagę, chociaż ona nadal starała się mnie unikać. Choć nie rozmawialiśmy ze sobą od sześciu miesięcy, słowa same zdawały się wyrywać zmoich ust: „Nie wiem, jak być dobrym mężem iojcem, ale kocham cię inie sądzę, żeby Bóg chciał, abym zciebie rezygnował. Czy dasz mi jeszcze jedną szansę?”.

Świętowanie chwili, októrej nigdy nie myślałem, że się wydarzy

Czułem się tak zmieszany, że nie miałem pojęcia, co ona sobie myśli. Aona nawet na mnie nie spojrzała, odwróciła się iodeszła. Czułem się jakgłupek.

Godzinę później zadzwoniła. Powiedziała, że też mnie kocha. Kilka miesięcy później byliśmy już małżeństwem. Pomimo mojej przeszłości Bóg pobłogosławił mnie niesamowitą kobietą. Po ośmiu latach małżeństwa mogę spojrzeć na całą miłość, jaką na mnie przelała, iwidzę, jak Bóg za jej pomocą wniósł do mojego życia uzdrowienie.

Dwa miesiące temu urodziła się nam córeczka. Nadaliśmy jej imię Grace, co znaczy łaska. Mała Gracie przypomina nam obojgu błogosławieństwa, które Bóg na nas wylał, chociaż wiemy, że na nie nie zasłużyliśmy.

Jest taka pieśń Bóg śpiewa nademną. Ja wiem, że Bóg wyśpiewał nade mną swoją pieśń. Widział moje cierpienia isłyszał mój płacz. We właściwym czasie powiedział: „Dość tego!”. Dosyć bólu, ciemności, dosyć tego, że Go nie znałem. Nadszedł czaswyzwolenia.

Od tej nocy walejce wielokrotnie zadawałem sobie pytania: „Dlaczego telewizor był ustawiony na ten konkretny program? Dlaczego kaznodzieja zaczął mówić omiłości Chrystusa, gdy właśnie miałem zamiar połknąć pigułki? Co by się stało, gdyby ludzie, którzy tam mieszkali, postanowili wyjść tego wieczoru? Co by było, gdyby nie otworzyli okien?”. Koczowałem wtej alejce przez kilka miesięcy iwcześniej nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek mówił oBogu czy Jego miłości. Dlaczego to wszystko się tak poskładało tejnocy?

Ponieważ Bóg wiedział. Wiedział, kiedy będzie właściwy czas; moment, kiedy moje serce otworzy się naNiego.

Prawda jest taka, że On zna właściwy moment wżyciu każdego człowieka.

Bóg nie ignoruje naszego wołania opomoc. Jeśli powierzymy Mu siebie, On odkręci każde kłamstwo, jakie wróg nam kiedykolwiek sprzedał. Uzdrowi nas iumocni.

Jeśli powierzymy Mu siebie, On odkręci każde kłamstwo, jakie wróg nam kiedykolwieksprzedał.

Czasem ludzie zbliżają się do Boga, apotem odchodzą, tak jak ja. Ich zapał dla Niego stygnie. Ale nawet wtedy On onas zabiega, biegnie za nami. On zpewnością jest tym, za kogo się podaje – to Ojciec sierot, który jest gotowy wziąć nas wobjęcia iprzyjąć dosiebie.

INFORMACJE O KSIĄŻCE

Tytuł oryginału: THE RESCUE: SEVEN PEOPLE, SEVEN AMAZING STORIES

Autor: Jim Cymbala, Ann Spangler

Tłumaczenie: Justyn Czekański

Redakcja: Joanna Rączkowiak

Korekta: Agnieszka Luberadzka, Alicja Laskowska

Przygotowanie e-booka: Marta Legierska

Projekt graficzny okładki:Sandra Holona

Polish Translation Copyright © 2019 Wydawnictwo Szaron,

ul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustroń,

tel.: 503 792 766 (503-SZA-RON),

e-mail: [email protected] / www.szaron.pl

The Rescue

Copyright© 2017 by Jim Cymbala with Ann Spangler. All rights reserved.

Published by arrangement with Thomas Nelson, a division of HarperCollins Christian Publishing, Inc.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Cytaty biblijne, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą z:

Biblia Tysiąclecia, wyd. V, Pallotinum, Poznań 2003.

Wydanie I, 2019

ISBN  978-83-66494-13-8

Dystrybucja na terenie całego świata:

Księgarnia i hurtownia wysyłkowa Szaron

ul. 3 Maja 49a, 43-450 Ustroń,

tel.: 503 792 766 (503-SZA-RON),

e-mail: [email protected] / www.szaron.pl