Ptyś i przyjaciele - Marita Konieczna - ebook

Ptyś i przyjaciele ebook

Marita Konieczna

4,3

Opis

W świecie marzeń sennych wszystko jest możliwe. Można być tam, gdzie się chce i być tym, kim się chce. Przekonał się o tym Ptyś – mały chłopiec, który zechciał opowiedzieć o swoich przygodach tym najmniejszym czytelnikom.

 

Marita Konieczna to autorka uroczej książeczki ,,Ptyś i przyjaciele”. Jej głównym bohaterem jest, rzecz jasna, Ptyś, mieszkający w samym środku pięknego lasu wraz z panią Gienią i babcią. Mama Ptysia często była nieobecna, bo pracowała za granicą. ,,Dlaczego tyle piszę o mym domu z dzieciństwa? Gdyż wszystko w nim się rozpoczęło. Małemu chłopcu, jakim byłem, dom wydawał się przeogromny. A byłem w nim jedynym dzieckiem. Jedynym dzieckiem w dużym ogrodzie. Jedynym w przeogromnym lesie, otaczającym nasz dom. Wyobrażacie to sobie? Czy ktoś z was był kiedyś aż tak samotny?”. Ptyś jednak nie czuł się sam. W wyniku niezwykłych zdarzeń, poznał swoich najlepszych przyjaciół – słonia Tilsona oraz małpkę Kikę. To z nimi przeżywa cudowne przygody; czasami niebezpieczne, ale pouczające. Przyjaciele pomagają mu, gdy martwi się chorym pieskiem, albo gdy chce zobaczyć na własne oczy Świętego Mikołaja. Dzięki swoim towarzyszom, chłopiec zaczyna wierzyć w moc przyjaźni i dobrych uczynków, które mają sens w tym świecie.

 

,,Ptyś i przyjaciele” Marity Koniecznej to pozycja obowiązkowa dla dziecięcych czytelników. Pełna magicznych zdarzeń, bawi, uczy i wzrusza – przede wszystkim jednak rozwija wyobraźnię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marita Konieczna
Ptyś i przyjaciele

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok

Marita Konieczna „Ptyś i przyjaciele”

Copyright © by Marita Konieczna, 2019

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2019

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana w 

jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Wioletta Tomaszewska

Projekt okładki: Robert Rumak

Korekta: Marianna Umerle, Ewa Katarzyna Ambroch

Skład epub, mobi i pdf: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-541-6

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

I. JESTEM PTYŚ

Opowiem pewną historię. Może wyda się wam nieprawdziwa, kto wie? Być może stwierdzicie, że wszystko zmyśliłem. Ale przysięgam, że to się działo naprawdę. Zaczęło się w czasie, gdy byłem jeszcze malutki. Nie pamiętam dokładnie, ile miałem lat: trzy, może cztery. Dlaczego myślę, że akurat tyle? Bo gdybym wówczas miał zacząć tę opowieść, jej początek brzmiałby tak:

„Jestem Ptyś. Znaczy, tak na mnie wołają. Sam też mówię o sobie: Ptyś. Na imię mam jakoś: Patyś, nie – Patryś. Chyba Patryk.

Mieszkam w lesie, w starym domu z dużym ogrodem. Dom chyba też jest duży. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo ja jestem jeszcze mały. Nie tak bardzo malutki, żebym leżał w łóżeczku, o nie. Dużo już potrafię, chociaż do szkoły jeszcze nie chodzę. W moim domu jest wiele zakamarków. Mogę w nich chować najróżniejsze skarby i bardzo często tak właśnie czynię”.

W taki właśnie sposób bym snuł opowieść o swoim, niezmiernie krótkim jeszcze wtedy, życiu. Nudne, prawda? W takim razie opowiem wam wszystko od początku, w nieco ciekawszy sposób.

Wyobraźcie sobie duży, bardzo stary dom w środku lasu. Dawniej musiał być pięknym domem, ale gdy ktoś uważnie się przyjrzał, mógł dostrzec ceglaste mury, nadgryzione zębem czasu. Gdzieniegdzie cegły uległy wyszczerbieniu, w innych miejscach zostały zapaćkane tynkiem, co wcale nie dodawało domowi urody. Dom był podpiwniczony, piętrowy, z poddaszem. Na pierwszym piętrze miał okazały drewniany taras, który, niestety, czasy świetności także miał już za sobą. Duże drewniane okna, stare dębowe drzwi wejściowe. Całości dopełniał skośny dach pokryty dachówką w barwach wyblakłej rudości. Oczywiście, poza miejscami pokrytymi czernią starości, bądź ponaklejanymi zgniłymi liśćmi. Na dachu jedno rzucało się w oczy: okazały komin, z którego często unosił się gęsty dym, sunący pomiędzy koronami drzew w górę, coraz wyżej, gdzie przerzedzał się, mieszając z powietrzem, aż w końcu rozpływał wśród chmur.

Dlaczego tyle piszę o mym domu z dzieciństwa? Gdyż wszystko w nim się rozpoczęło. Małemu chłopcu, jakim byłem, dom wydawał się przeogromny. A byłem w nim jedynym dzieckiem. Jedynym dzieckiem w dużym ogrodzie. Jedynym w przeogromnym lesie otaczającym nasz dom. Wyobrażacie to sobie? Czy ktoś z was był kiedyś aż tak samotny?

Nie, nie. Jedną rzecz muszę natychmiast wyjaśnić. Oczywiście nie mieszkałem zupełnie sam. Zwykle przebywałem pod opieką pani Gieni. Kim była pani Gienia? Gdy byłem jeszcze młodszy, wołałem na nią ,,ciociu”. Jednak nie była moją ciocią. Pani Gienia była bardzo dziwna. Powoli będziecie się dowiadywać dlaczego. Pierwsza dziwność polegała na tym, że zakazała mówić do siebie ,,ciociu”. Uświadomiła mi, że dla mnie jest panią Gienią. Dzieci lgną do bliskich osób, a ciocia zdawała się być bliższą, niż pani. Nie dziwi was, że pani Gieni nie odpowiadała forma ,,ciociu”? Mnie – jak najbardziej. Może dlatego przestałem lubić panią Gienię? Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Jednak nie jest to najistotniejsze. Robiłem psikusy pani Gieni. Czy specjalnie? Nie wiem. Może samo tak wychodziło. Wymyślałem wiele rzeczy, żeby zabić samotność. Pani Gienia lubiła mieć wszystko pod kontrolą, a skoro ja się spod tej kontroli wymykałem, to na siłę próbowała mnie utemperować. Dziś uważam, że podobnie jak ja jej, ona także mnie nie lubiła. Kim więc była pani Gienia? Była opiekunką, bardziej babci niż moją. Bo moją babcię postrzegałem w tamtym czasie mniej więcej tak:

„W moim domu mieszka też babcia. Znaczy, nie wiem, czy ona mieszka, czy tylko leży w łóżku. Babcia nigdy się nie odzywa, tylko patrzy na sufit, albo na ścianę. Chodzę do pokoju babci, opowiadam jej o wszystkim, co się wydarzyło, ale ona nigdy nie odpowiada”.

Byłem bardzo malutki, gdy babcia zachorowała, dlatego nie potrafiłem sobie jej wyobrazić jako takiej zwykłej babci: chodzącej, robiącej jedzenie, opowiadającej bajki, bawiącej się ze mną i śmiejącej. Podobno wcześniej babcia była bardzo wesoła i dowcipna. Żeby nie czuć się takim samotnym, chodziłem do babci, traktując ją jak moją niemą przyjaciółkę, której mogłem powierzyć wszystkie tajemnice. Myślę, że babcia nie rozumiała, co do niej mówię. Ale, kto to wie…

Wreszcie – mamusia. Była wówczas najważniejszą osobą w moim życiu. Taką była, gdy wracała zza granicy do domu. Ktoś musiał pracować. Niestety, spadło to na nią. Dlaczego nie na tatę? O nim kiedy indziej. Taty nie było. Dziadek, który był leśniczym, zmarł dawno. Mama kochała nasz stary leśny dom i nie chciała go stracić. Żeby na wszystko zarobić, musiała zostawiać mnie z panią Gienią. Za nikim tak nie tęskniłem, jak za moją mamusią. Kiedy wracała, starała się nadrobić stracony czas. Wspaniałe opowieści, bajki, zdjęcia, wspólne zabawy i czasem wyjazdy – oto wspomnienia z powrotów mamy do domu. Któregoś z tych cudownych wspólnych dni obiecałem mamie, że gdy dorosnę, to ja będę zarabiał pieniążki, a ona będzie siedziała w domu i już nigdy więcej nie będzie musiała wyjeżdżać.

Odwiedzała nas czasami przyjaciółka mamy, Marlenka, której bardzo odpowiadało, gdy mówiłem ,,ciociu”. Ciocia Marlena była podróżniczką. Myślę, że dzięki niej zdołałem tak bardzo pokochać zwierzęta. Wyświetlała mi filmy, oglądaliśmy wspólnie zdjęcia. Byłem zafascynowany Afryką i żyjącymi tam zwierzętami. Marzyłem, żeby móc je zobaczyć na żywo, jak ciocia, a najlepiej, żeby podeszły do płotu oddzielającego nasz ogród od lasu. Co jeszcze zyskałem dzięki cioci? Nauczyła mnie pisać, a przecież byłem zbyt mały na szkołę. Zostawiała kolorowanki i książeczki. Tak, ciocię Marlenkę także pokochałem.

Przyjeżdżał również pan Wojtek, znajomy pani Gieni. Miał dużego białego busa, do którego mieściły się wszystkie zakupy, które pani Gienia akurat zamówiła. Czy lubiłem pana Wojtka? Ani tak, ani nie. On był tak małomówny, że ciężko było darzyć go jakimkolwiek uczuciem. Lubiłem, gdy wziął mnie do busa, posadził na swoich kolanach i pozwolił kręcić kierownicą. Wówczas czułem się świetnie. Wyobrażałem sobie, że jestem wspaniałym kierowcą, mknę po drogach, wyprzedzam inne samochody. Że jadę tak szybko, bo muszę uratować zwierzęta, które wpadły do ogromnej dziury i nie mogą się z niej wydostać. Kręciłem kierownicą, burczałem ustami, udawałem klakson, trąbiąc na inne auta. Aż przychodziła pani Gienia i wszystko się kończyło. Czasami pan Wojtek zabierał nas do miasteczka, żeby pani Gienia mogła sama kupić sobie, co będzie chciała. Raz poszliśmy na lody. Wtedy nawet lubiłem pana Wojtka, chociaż był taki sam, jak zawsze, czyli jadł te lody, nie wypowiadając słowa.

Nasz ogród nie był tak całkiem pusty. Mieszkały w nim zwierzęta. Ciocia nie życzyła sobie zwierzątek w domu, dlatego moja ukochana suczka, Aza, mieszkała w budzie. Z Azą byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni. Ona traktowała mnie jak dziecko (którym przecież byłem) i była bardzo delikatna, a ja traktowałem suczkę jak moją najlepszą przyjaciółkę. Chodziłem do Azy, gdy byłem smutny, żeby się pożalić, gdy byłem wesoły i chciałem się z nią bawić. Tuliłem ją, rzucałem patyki, biegałem z Azą. Kiedy udało mi się oszukać panią Gienię, zabierałem Azę do mojego pokoju. Była dla mnie bardzo ważna. Oddałem suczce moje dziecięce serce.

Bawiłem się z kurkami i kaczuszkami, które na ogrodzie miały małą zagrodę i budkę, gdzie składały jajka. Zdarzało im się wymknąć ze swojej zagrody. Wówczas Aza zaganiała je z powrotem. Dbała, aby się nie zagubiły. Pewnie dlatego potrafiła nagrodzić się za swoją pracę i co jakiś czas porywała im jajko. Ptaki zbytnio się tymi kradzieżami nie przejmowały, chociaż nieco musiały poudawać. Przecież pani Gienia także podbierała im jajka, więc musiały być do tego przyzwyczajone.

Uwielbiałem patrzeć na swoich leśnych przyjaciół. Tak, leśne zwierzęta również nazywałem przyjaciółmi, chociaż tak naprawdę one nie przychodziły do mnie. Po prostu podchodziły do płotu, okalającego nasz ogród, w poszukiwaniu jedzenia. Ja zbliżałem się cichutko, siadałem i patrzyłem. Najciszej zachowywałem się przy zajączkach, które były najbardziej strachliwe. Liski i dziki już takie nie były. Nieraz spoglądaliśmy w swoje oczy, a ja wyobrażałem sobie, że opowiadają mi swoje przygody. Nawet Aza przyzwyczaiła się do tych odwiedzin, bo gdy była młodsza, biegała wzdłuż płotu, obszczekując tych wszystkich, których, jak widać, uważała za wrogów. W tamtym czasie potrafiła położyć się koło mnie. Drapałem ją po miękkim futerku. Jako para przyjaciół spoglądaliśmy wspólnie na dzikie zwierzątka za płotem.

Gdy nie spędzałem czasu ze zwierzątkami, wybierałem się na poszukiwanie skarbów. W ogrodzie było ich mnóstwo, najróżniejszych, czyli takich, które w danym momencie mnie zafascynowały. Później, w wielkiej tajemnicy przed panią Gienią, zanosiłem skarby do domu, skrywając w najróżniejszych zakamarkach. Dlatego starałem się opisać mój stary dom ze skrzypiącymi schodami i wieloma zakamarkami, z których korzystałem, ukrywając znalezione skarby.

Tak mniej więcej wyglądało moje życie do momentu, gdy nagle się odmieniło. Nie oznacza to, że wszystko się zmieniło, bo większość pozostała taka sama. Po prostu poznałem nowych przyjaciół. Jakich? Niesamowitych! Przyjaciół, z którymi mogłem przeżywać najniezwyklejsze przygody. Teraz zacznie się moja opowieść.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok