Ptaki krzyczą nieustannie. Historia Günthera Niethammera, esesmana i ornitologa z Auschwitz - Beata Dżon-Ozimek, Michał Olszewski - ebook

Ptaki krzyczą nieustannie. Historia Günthera Niethammera, esesmana i ornitologa z Auschwitz ebook

Beata Dżon-Ozimek, Michał Olszewski

3,5

Opis

Wrażliwy, wykształcony, uważny – Günther Niethammer od dziecka interesuje się ptakami. Żyje w dostatku, kocha przyrodę i polowania. Skoncentrowany na swojej karierze szybko awansuje do elity niemieckich naukowców.

Po dojściu nazistów do władzy nie protestuje, dołączając do długiego szeregu naukowców, którzy świetnie układają się z hitlerowcami. Zgłasza się do NSDAP, po wybuchu wojny chce służyć w armii. Trafia jednak jako wartownik do KL Auschwitz. Mimo że mógłby być bezcennym świadkiem, po wojnie milczy jak grób.

Jak to możliwe, że wrażliwy intelektualista nie dostrzega tragedii dziejącej się za drutami obozu? Co sprawia, że można prowadzić obserwacje ptaków z masową zagładą za plecami? Dlaczego po wojnie nie powie na ten temat ani słowa?

Beata Dżon-Ozimek i Michał Olszewski badają biografię Günthera Niethammera, a wraz nim – polskich więźniów i niemieckich naukowców, ukazując losy bohaterów, konformistów i zbrodniarzy. Ptaki krzyczą nieustannie to również historyczne śledztwo w sprawie nauki, która idzie na służbę morderców.

„Wstrząsająca i ważna książka. Autorzy rzucają światło na życie i pracę znanego ornitologa Günthera Niethammera. Ceniony naukowiec bez wahania i bez zastrzeżeń daje się wciągnąć w narodowosocjalistyczny aparat terroru, gotowy jest nawet służyć jako strażnik w Auschwitz, gdzie jak gdyby nigdy nic kontynuuje badania ornitologiczne. Nie był przy tym odosobnionym przypadkiem – podobnie jak on postąpiło wielu niemieckich i austriackich badaczy.” Martin Pollack

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 471

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (11 ocen)
3
3
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Całkiem niezła

No cóż, tytuł oddaje to o czym jest książka. Ale czy zainteresuje? Mnie średnio uwiodła.
00
Wikann

Nie oderwiesz się od lektury

studium przypadku ornitologa i naukowca wplątanego w.machinę nazistowskich obozów śmierci, jak pogodził wrażliwość na piękno natury z okropieństwami obozu śmierci?
00
bonittek67

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka,pokazująca jak Niemcy wypierają ciemne strony swojej historii.
00

Popularność




Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce: Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Warszawa. Skan dzięki uprzejmości Bogucki Wydawnictwo Naukowe z Poznania

Fotografia na s. 115 dzięki uprzejmości archiwum Muzeum Alexandra Koeniga w Bonn

Fotografia na s. 265 dzięki uprzejmości archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu

Copyright © by Beata Dżon-Ozimek i Michał Olszewski, 2023

Opieka redakcyjna Tomasz Zając

Redakcja Anastazja Oleśkiewicz

Konsultacja historyczna dr Piotr Setkiewicz

Konsultacja ornitologiczna dr Damian Wiehle

Korekta Anna Hegman / d2d.pl, Kinga Kosiba / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Książka powstała przy wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-707-0

I

Emberiza schoeniclus – potrzos

Dosyć pospolity ptak lęgowy okolic stawów. Pierwsze potrzosy (samca i samiczkę) zaobserwowałem 11 kwietnia w okolicach Harmęży, a młode obserwowałem 26 maja.

1

Wypełnione dokumentami pudła są białe, tekturowe, ze szczelnie dopasowanym wiekiem.

Zalegają w jednym z niezliczonych zakamarków bońskiego Muzeum Alexandra Koeniga, na zapleczu wielkiej historii i jednej z najważniejszych, nienaruszonych wojnami europejskich kolekcji przyrodniczych. Rainer Hutterer ciągnie je za sobą na wózku w stronę biblioteki. To dzięki niemu nie zaginęły.

Z sal wystawowych trzeba wymknąć się drzwiami dla personelu i ruszyć przez labirynt korytarzy, gdzie postronni nie mają wstępu.

W pomieszczeniach laboratoryjnych na długich stołach pełno torebek z zapięciem strunowym, w których naukowcy pieczołowicie gromadzą kosteczki myszy i ryjówek. Osobno czaszki, osobno piszczele. Okazy ssaków w starej formalinie – nie wiadomo, co z nimi zrobić, niektóre rozpadają się już ze starości. W cieczy tkwią nieruchomo coraz bardziej zdefragmentowane szczątki, wnętrzności wychodzą na wierzch, kończyny powoli odpadają od tułowia.

Przybita do deszczułki głowa sarny.

2

Nie widać tu żadnych dramatycznych pęknięć i uskoków biograficznych, które pozwalałyby znaleźć wytłumaczenie. Jest za to dużo natury, która podobno koi skołatane nerwy; są pieniądze, silne rodzinne więzi i świetne perspektyw na przyszłość, spokojny los niemieckich fabrykantów i posłuszeństwo wobec władzy; jest w końcu moment, kiedy życie każe wybierać jedną ze ścieżek. A może raczej pcha młodego Niemca w kierunku, w którym kroczą inni?

Chłopczyk przychodzi na świat w wykwintnej willi pod okiem położnej, z gotową na wszystko służbą, w spokoju i stabilizacji.

Ma cztery siostry. Trzy są starsze, czwarta, najmłodsza, rodzi się trzy lata po nim. Ma czterech starszych braci.

Na początku XX wieku narodziny córeczek nie są szczególnie świętowane. Kobiety w rodzinie Niethammerów mają przypisane tradycją drugorzędne role. To synowie niosą w przyszłość nazwisko rodowe, przejmują rodzinne firmy, pomnażają dobra i liczą się w polityce.

Przełom października i listopada. Pięknie barwiona jesień, przyroda w urzekających kolorach, Saksonia, Waldheim, parafia protestancka Świętego Mikołaja. Żeby się tam dostać od strony monumentalnego, ciężkiego ratusza położonego nad rzeką Zschopau, trzeba przedreptać rynek, duży parking obok sklepików i knajpek, drobną uliczką wspiąć się nieco pod górę, potem po schodach ku żółtawemu, rosłemu kościołowi. Góruje nad okolicą, tworzy odrębną część miasteczka ze szkołą, przyległymi budynkami. Obok leży stary, mroczny cmentarz. To środek jesieni, zbliża się Wszystkich Świętych, ludzie uwijają się przy grobach.

Pani Ursula Böhm, leciwa strażniczka protestanckich ksiąg parafialnych w Waldheim, potrzebuje kilku minut, by znaleźć tę z zapiskami z 1908 roku. We wzorowo utrzymanych kronikach parafialnych na stronie 193, pod hasłem „chrzest” i numerem 278, widnieje „Günther Theodor Niethammer”, a w rogu dopisek „urodzony jako piąty syn”1. Nie ma informacji, że jest jednocześnie ósmym dzieckiem. Księgi nie wspominają o dziewczynkach obecnych już w rodzinie. Pani Böhm widziała wiele zapisków, ale ten ją wyjątkowo dziwi:

– To on miał starsze siostry?

Urodzony 28 września 1908 roku w willi Meineck w Waldheim syn Paula Konrada i Johanny Dorothei Kathariny Böhmer, właścicieli największej prywatnej fabryki w Niemczech, czyli zakładów papierniczych Kübler & Niethammer, zostaje ochrzczony w tym miejskim kościele, a nie – zgodnie z rodzinnym zwyczajem – w pobliskim Beerwalde. Zaskoczyło to panią Böhm.

Chrzci go zapewne pastor Max Kröber. Można przypuszczać, że w zimną niedzielę 8 listopada w jasnym wnętrzu kościoła Świętego Mikołaja nie tylko na parterze, ale i na trzech galeriach gromadzą się wierni. Chrzciny w rodzinie największego lokalnego pracodawcy, posła do parlamentu, czołowego przedsiębiorcy branży papierniczej Niemiec i filantropa dla setek lojalnych mieszkańców zawsze są wydarzeniem.

Nad losem chłopczyka czuwać ma aż sześcioro chrzestnych – trzy matki i trzech ojców, w tym dwóch doktorów medycyny, a doktor Otto Ruth przyjeżdża aż z Lubeki.

W Waldheim miejscowi do dzisiaj pięknie szeleszczą, wymawiając nazwę rzeki Zschopau. Być może to Serbołużyczanie podrzucili niemieckim współmieszkańcom tę nazwę od słowa susici (szusziczi), czyli ryk, pęd. Zschopau to głośna rzeka. Wypływa z wysokości tysiąca metrów, a kiedy dociera do Kriebstein, jest już rzeką niemal równinną. Zschopau mija rodzinną willę Niethammerów, dociera do fabryki papieru Kübler & Niethammer w Kriebethal, by po chwili rozdzielić saksońskie miasteczko Waldheim na dwie części, dolną i górną.

Rzeka wydaje się bardzo ciemna. Już w Kriebstein rozpycha się pomiędzy porośniętymi skalnymi ścianami, stąd mówi się też o innym pochodzeniu nazwy Zschopau – od jakiejś słowiańskiej nazwy głazu, klifu. Skały mają w słońcu niezwykły kolor: połączenie mrocznego bordo, czasem różu, z czarnym. Na takich skałach, nad rzeką, nad niewielkim, ale głośnym wodospadem wyrasta zamek – Burg Kriebstein. Tajemnicze, największe na tych terenach średniowieczne zamczysko rycerskie zaskakuje co rusz innymi kształtami baszt, murów. Góruje nad zakładami papierniczymi Kübler & Niethammer w Kriebethal, a w czasie kiedy rodzi się i dorasta Günther Niethammer, także nad starą fabryką w Kriebstein. Świat z tego miejsca wygląda na uporządkowany i niezmienny, nawet konflikty, które nim targają, brzmią jak wyjęte z książek Józefa Rotha.

Choćby ten napis, który każe wykuć w elewacji swojej willi Albert Niethammer, założyciel papierniczego imperium i dziadek Günthera. Linquenda to jedno ze słów kluczy u Horacego, kolejne i nie mniej melancholijne niż pierwowzór starotestamentowego vanitas:

Linquenda tellus et domus et placens

Uxor neque harum quas colis arborum

Te praeter invisas cupressos

Ulla brevem dominum sequetur.

Porzucisz dom swój, ziemię, żonę młodą,

A z drzew, co dziś je sadzisz w swym ogródku,

Żadne do grobu ciebie nie powiodą –

Chyba cyprysy jedne, drzewa smutku2.

Albert Niethammer sięga po ten fragment ody Horacego, kiedy w 1875 roku buduje willę dla rodziny. Jest protestantem, dom ma odzwierciedlać cnoty skromności, dyscypliny i prostoty jego mieszkańców. Bogactwa nie wypada okazywać. Solidna willa w Kriebstein mówi wiele o sposobie myślenia właściciela na temat dóbr ziemskich i posiadania. Albo przynajmniej o tym, jak chciałby się innym przedstawiać.

Konrad, doktor prawa, ojciec na razie czworga dzieci, zleca budowę swojej willi rodzinnej przy jednej z głównych ulic Waldheim, w młodszej, wyżej położonej nad Zschopau części miasta. Sam na razie zajmuje się polityką, budowaniem sieci kontaktów, ale jest przede wszystkim synem Alberta Niethammera, wpływowego posła do Reichstagu i saksońskiego parlamentu, tajnego radcy, doktora honoris causa Uniwersytetu Technicznego w Dreźnie, wyróżnionego królewskimi odznaczeniami. Albert to przemysłowiec, lokalny pracodawca, zapewniający bezpieczeństwo socjalne wielu rodzinom, do tego fundator darmowego przedszkola, pomnika króla pruskiego i historycznego fresku na ścianie reprezentacyjnej sali w secesyjnym ratuszu. Jako mecenas i obywatel honorowy miasta Waldheim obdarza jedną z postaci swoją twarzą. Fresk do dziś zdobi historyczną salę obrad ratusza.

3

Nieco ponad rok wcześniej niż Günther Niethammer, w kwietniu 1907 roku, w podkrakowskich Niepołomicach przychodzi na świat Władysław Siwek, syn urzędnika miejskiego Antoniego i Marii z Ziembów. Władysław jest najstarszym z pięciorga rodzeństwa. Dorasta w świecie myśliwych i już jako dziecko zaczyna chadzać z ojcem na polowania. Po I wojnie światowej zdewastowane przez zaborców niepołomickie lasy wraz z okolicznymi torfowiskami zaczynają tętnić życiem – znowu pojawiają się jelenie, przybywa saren, na łąkach słychać derkacze.

4

Konrad Niethammer wprowadza się z żoną Käthe i pięciorgiem już potomstwa do swojej willi Meineck w 1901 roku. Albert jest oburzony, kiedy dowiaduje się, że willa jego najmłodszego syna powstaje w takim wyszukanym stylu. Oznacza to, że Konrad publicznie okazuje próżność. Ojciec traktuje to jak osobisty afront. Nowy dom syna reprezentuje rodzaj imponującej rezydencji w typie landhausu, jest niemiecką adaptacją brytyjskiego ruchu Arts and Crafts z końca XIX wieku, zrzeszającego artystów, architektów i rzemieślników, którzy postulowali tworzenie sztuki użytkowej. Eksponuje się szczyty, wieżyczki, kominy, balkony, podcienia łączone w dość swobodny, zarazem skomplikowany sposób. Kamień, drewno, kowalstwo artystyczne, ceramika.

Malownicza trzypiętrowa willa ma balkony, dopracowane detale, zdobienia, wieżyczki ze zdobnymi czubami, wykwintną dachówką.

Albertowi nie podoba się, że dom syna położony jest z dala od fabryki. Kłócą się. Może ojcu nie podoba się to, że najmłodszy syn śmiał mu się przeciwstawić. Chociaż i tak Albert planuje uczynić swoim następcą w fabryce i w willi Linquenda Alberta juniora, starszego syna.

Na początku XX wieku Albert senior uparcie trzyma się wielu funkcji w branży i polityce mimo demencji i problemów z mową. Przed śmiercią przygotowuje jeszcze rodzinne miejsce wiecznego spoczynku w wiejskiej parafii w ukochanym Beerwalde niedaleko Kriebstein. Teren pośrodku cmentarza przy kościele projektuje zaufany architekt z Drezna, Rudolf Kolbe. Do dziś spoczywają tam i są chowani bliżsi i dalsi członkowie rodziny Niethammerów. Groby są opatrzone skromnymi, jednolitymi tablicami.

Konradowi Niethammerowi jeszcze długo pamięta się jego wymyślną, przerośniętą w formie posiadłość w mieście. W rocznicę śmierci nestora rodziny w kościele Świętego Łukasza w Dreźnie pastor grzmi w kierunku Konrada, że jego ojciec, który szybko dorobił się majątku, „wskazywał poprzez napis na swojej willi, że trzeba się rozstać ze wszystkimi ziemskimi rzeczami”3.

W 1910 roku umiera nagle Albert Niethammer junior. Konrad nie czeka, przejmuje obowiązki w firmie i wprowadza się na miejsce brata do domu ojca. Rozwiązuje skomplikowane kwestie dziedziczenia i spłaca rodzinę brata. Zostaje jedynym właścicielem i dyrektorem fabryk Kübler & Niethammer. W 1912 roku jego majątek ma wartość 7,7 miliona niemieckich marek. W tamtym czasie robotnik w fabryce zarabia 60–80 marek miesięcznie. Konrad jest już wówczas ojcem dziewięciorga dzieci. Jego żona Käthe ma trzydzieści dziewięć lat, kiedy rodzi najmłodszą córkę, Brigitte. Günther ma wtedy trzy lata. Mieszkają już w willi Linquendakoło fabryki, tej prostej i skromnej, nad rzeką i tuż pod zamkiem.

Konrad Niethammer znajduje pomysł na swoją piękną, niezamieszkaną willę w Waldheim, o którą taki żal miał ojciec. Na czterechsetlecie reformacji przekazuje dom w zarząd dalszej rodzinie, by stworzyć w nim gimnazjum. Rok później szkoła jest gotowa: nosi imię Marcina Lutra, powszechnie nazywana jest Lutherschule. Uczą się w niej także kolejne pokolenia Niethammerów.

5

Pudła: ocalone przez Rainera Hutterera stare koperty, listy, pocztówki, pożółkłe zdjęcia, biuletyny wewnętrzne dla pracowników wydawane przez firmę Niethammerów. Relacje z wypraw. Wspomnienia pośmiertne prominentnych niemieckich naukowców. Kopie listów z pytaniami, o których właściciel próbował zapomnieć.

Korespondencja, której z jakichś przyczyn nie zniszczył.

Cztery zeszyty z tekturowymi okładkami.

Zeszyt pierwszy, w linię, wypełniony najstaranniej, z piórkami wetkniętymi w ponacinane strony. Notatki sporządzane ciemnozielonym tuszem, wyraźne, płynne.

Zeszyt drugi, z płócienną okładką koloru szarego, pomarańczowymi brzegami kartek w kratkę, zapiski wykonane piórem, wyłącznie na prawych stronach. Pisane pewną, mocną ręką.

Zeszyt trzeci, z czarną okładką. Pismo chwilami nierówne, chybotliwe, poniekąd nerwowe.

Zeszyt czwarty. Okładka w białe i zielone pasy. Na środku odbite kółko, może od wilgotnej filiżanki. Pismo drobne, jakby niepewne siebie i skryte, notatki wykonane wyłącznie ołówkiem.

6

W czasie, kiedy rodzi się i dorasta Günther Niethammer, kolekcje ornitologiczne w Europie rozrastają się w błyskawicznym tempie. Na całym świecie trwają polowania na ptaki i ich jaja. W 1872 roku British Museum posiada w swoich zasobach trzydzieści tysięcy ptasich okazów, a w 1908 – już czterysta tysięcy. Z Malajów, Moluków, Australii, Kamczatki, Indii, Antyli płyną szerokim strumieniem upolowane i spreparowane okazy. Dla laika wyglądają jednakowo, dla systematyków są niewyczerpanym źródłem hipotez i przedmiotem badań. Ornitolodzy śledzą delikatne różnice w upierzeniu i wadze, opisują kolejne podgatunki. Thor Hanson w Piórach wskazuje, że tylko cudowronka wielka – jeden z rajskich ptaków – dzięki pracy taksonomów dzieli się na czterdzieści dwa gatunki. Żeby dojść do takich konkluzji, trzeba łapać, strzelać, wypychać, mierzyć. Sześciopiór czarny różni się od latawca złotogrzbietego, wstęgogłów w czasie tańców godowych wabi potencjalne partnerki dwoma półmetrowymi piórami, z których każde ozdobione jest pięćdziesięcioma chorągiewkami barwy błękitnej. Naukowcy stają oniemiali przed tym cudem przyrody, po czym strzelają, a oglądając nieruchome ciało, próbują odnaleźć odpowiedź na pytanie o nieskończoną rozrzutność natury.

Nieliczne okazy są wypychane i eksponowane na wystawach, pozostałe na zawsze zapadają w ciemność jednakowych szuflad, poukładane równo, z etykietami przywiązanymi do nóg. Jeszcze w 1836 roku William Swainson, wybitny angielski ornitolog, tłumaczy, że kolekcjonowanie ptaków to nic innego, jak układanie ich w szufladach, tak jak robi się to z muszlami czy minerałami; okazy każdego gatunku są trzymane razem i położone w rzędach na zgrzebnej bawełnie.

Na przełomie XIX i XX wieku handel ptakami jest lukratywnym biznesem. Co prawda wiadomo już, że rajskie ptaki latają. Przez stulecia do kolekcjonerów w Europie docierały skórki pozbawione skrzydeł i nóg – malajscy myśliwi zostawiali sobie część piór, które służyły jako symbol władzy i statusu społecznego, a kupcom opowiadali, że ptaki żywią się rosą i ambrozją, całe życie unoszą się w powietrzu bez konieczności przysiadania na gałęziach czy ziemi. Owe cuda ewolucji miały, w myśl legend, sypiać przywiązane do drzew długimi piórami z ogona, a samice składać jaja na karkach samców, w „specjalnym – jak pisze Hanson – wyściełanym pierzem, wygodnym wgłębieniu”4. Pióra są, dosłownie, na wagę złota: w ładowniach Titanica, który wypływa w pierwszy i ostatni rejs w 1912 roku, najcenniejszy towar stanowi czterdzieści skrzyń z piórami, ubezpieczonymi na kwotę dzisiejszych 2,3 miliona dolarów. Płyną do nowojorskich kapeluszników. „W przeliczeniu na wagę droższe były tylko diamenty”5, wskazuje Hanson i wylicza, że w samym Londynie handlarze i rzemieślnicy zajmujący się obróbką piór zatrudniają wówczas dwadzieścia dwa tysiące robotników.

Szczególnie poszukiwane ze względu na swoją nieskazitelną biel pióra czapli białej i czapli śnieżnej kosztują około dwóch tysięcy dzisiejszych dolarów za uncję (2,8 grama), co prowadzi do rzezi tych gatunków na terenie USA – gigantyczne kolonie zostają wybite niemal do nogi, udaje się przetrwać osobnikom gniazdującym na oddalonych, najtrudniej dostępnych mokradłach. W 1886 roku amerykański przyrodnik Frank Chapman wychodzi na dwie popołudniowe przechadzki po Manhattanie. Spośród siedmiuset kapeluszy damskich, jakie widzi, pięćset czterdzieści dwa ozdobione są piórami czterdziestu gatunków ptaków – między innymi śmieszek, wodników błotnych, włochatek małych, śnieguł i łuskowców. Jest wstrząśnięty, choć trudno uznać, że nie przykłada ręki do ptasiej rzezi – trzy lata później, po długotrwałych poszukiwaniach, znajduje na Florydzie stanowiska wymierającej już wtedy przepięknie upierzonej papugi karolińskiej i kładzie trupem piętnaście sztuk, w celach naukowych rzecz jasna. Trzy dekady później w zoo w Cincinnati umiera ostatni okaz tego gatunku na świecie.

Między innymi za sprawą Chapmana w USA rodzi się ruch ochrony ptaków – w 1903 roku powstaje pierwszy rezerwat, przeciwnicy handlu ptasimi piórami rosną w siłę. Dostaje się kobietom: w 1913 roku William Hornaday, dyrektor nowojorskiego ogrodu zoologicznego, pisze w „New York Timesie” esej Woman the Juggernaut of the Bird World [Kobieta, ta niszczycielska siła zagrażająca ptasiemu światu]. Jego pierwsze zdanie brzmi: „Krew niezliczonych milionów zabitych ptaków spoczywa na kobiecych głowach”6. Dyrektor nie zauważa, że pierwsze biura słynnego Audubon Society, zajmującego się ochroną ptaków, zakładane są właśnie przez kobiety. W innych częściach świata trwa jednak ptasia rzeź: „Journal für Ornithologie” w 1877 roku piórem Maxa Sintenisa przynosi relację z położonej nad Morzem Czarnym Dobrudży: „Zasadniczo Dobrudża nadal może być postrzegana jako eldorado dla ornitologów. Jednak obfitość ptaków zmniejsza się widocznie z roku na rok. Turcy nie mają praw myśliwskich, a jeśli nawet mają, to pozostają one prawami wyłącznie z nazwy. Łowcy pelikanów, łabędzi, czapli i nurów, owładnięci chciwością i chęcią grabieży, bezlitośnie grasują po terenach lęgowych swych nieszczęsnych ofiar. Mewy, rybitwy, szablodzioby i kaczki są bezlitośnie okradane ze smakowitych jaj”7.

Niemieccy przyrodnicy wracają z Ameryki Południowej, Nowej Gwinei i wysp Pacyfiku ze skrzyniami wypełnionymi gotowymi do wypchania ptasimi skórami. Naukowcy namiętnie zbierają ptasie jaja, konserwują truchła w formalinie, preparują szkielety, segregują pióra i mierzą długość dziobów. Viktor von Tschusi zu Schmidhoffen, austriacki ornitolog, mistrz taksydermii (sztuki wypychania martwych zwierząt), pozostawia po sobie dziesięć tysięcy eksponatów.

Ale w Niemczech również rodzi się świadomość, że zasoby przyrodnicze nie są studnią bez dna. Na przełomie XIX i XX wieku baron Hans von Berlepsch, zapalony kolekcjoner i naukowiec, jako jeden z pierwszych niemieckich uczonych zaczyna domagać się ochrony ptaków: bierze udział w pracach nad międzynarodową konwencją, ratyfikowaną w 1902 roku w Paryżu przez dwanaście państw europejskich. Wprowadza ona kategorię ptaków użytecznych dla rolnictwa i podkreśla konieczność opieki nad nimi. Jak pisze Berd Brunner w swojej Ornithomanii, baron nie jest sentymentalny i bardziej od piękna ptasiego śpiewu zajmują go praktyczne aspekty ornitologii. Widzi błyskawicznie kurczące się stada ptaków migrujących w Niemczech, zwraca uwagę na zmniejszające się tereny lęgowe i obszary podmokłe. Do ptaków użytecznych zalicza nocne drapieżniki i ptaki, które potrafią wspinać się po drzewach. Konstruuje nawet misterne sztuczne dziuple. Kiedy w 1915 roku baron Hans von Berlepsch umiera, pozostawia spadkobiercom pięćdziesiąt pięć tysięcy wypchanych okazów – największą w tamtym czasie prywatną kolekcję w Niemczech. W tym ponad sześć tysięcy kolibrów. Berlepsch, mimo że nie ma na koncie spektakularnych podróży i odkryć, pod koniec życia uznawany jest za jednego z największych specjalistów od przyrody andyjskiej.

Wieść niesie, że nigdy w życiu nie miał okazji widzieć żywego kolibra.

Zmienia się też ornitologia jako nauka. Jeszcze na początku XX wieku traktowana jest jako scientia amabilis – ładna, ale uboga siostra prawdziwej zoologii, zajmującej się na przykład dużymi ssakami. Ornitolodzy to głównie zamożni pasjonaci, myśliwi, badania naukowe prowadzone są przede wszystkim na zapleczach muzeów. Za sprawą niemieckich naukowców nauka przybiera inny kształt – kiedy wszystkie pióra są już skatalogowane, a wszystkie szkielety dokładnie opisane, obserwatorzy zaczynają pracować w terenie, podglądają zachowania ptaków, terytoria, migracje. Badacze zgłębiają tajniki ptasiej morfologii, fizjologii, szukają wyjaśnienia zmysłu orientacji.

Czy śpiew jest wrodzony, czy wyuczony?

Czy ptaki są głupie i kierują się wyłącznie instynktami, czy posiadają jakąś formę inteligencji?

Czy mają swoją psychologię?

Kiedy Günther Niethammer ma sześć lat, w ogrodzie zoologicznym w Cincinnati (tym samym, który stał się sceną pożegnania ludzi z papugą karolińską) umiera Martha, ostatni żyjący okaz gołębia wędrownego. Stada, liczące w połowie XIX wieku nawet kilkadziesiąt milionów osobników, zostają wybite do nogi.

7

Günther chodzi do szkoły podstawowej, a potem do gimnazjum w rodzinnym Waldheim. W domowej bibliotece znajduje książkę, dzięki której uczy się czytać szybciej, niż wymaga tego nauczyciel.

„Chciałem jak najszybciej wiedzieć, co tam jest napisane. Barwne obrazki z ptakami poznałem co do jednego piórka, potem nauczyłem się z tekstu nazw, a przez to opisów ptaków mojej ojczyzny”8 – będzie wspominał w rodzinnych zapiskach.

Mowa o książce Ottona Kleinschmidta, pastora, teologa, jednego z ojców dwudziestowiecznej biologii niemieckiej. Kleinschmidt – znakomity rysownik, uznany preparator i kolekcjoner, dociekliwy badacz różnic pomiędzy rasami i gatunkami, wydaje w 1913 roku książkę Singvoegel der Heimat, co można przełożyć jako Ojczyste ptaki śpiewające. Na lnianej, jasnej okładce pierwszego wydania widać samca kosa z rozchylonym dziobem, tytuł stylowymi literami w duchu secesji, w Niemczech – Jugendstilu, a w środku – kilkadziesiąt barwnych ilustracji ptaków, szczegółowe szkice gniazd, zapis ptasich głosów. Przykuwa wzrok żółciuteńki samiec wilgi. Niewykluczone, że chłopiec wiosną nie może się doczekać, by porównać kolory wypatrzonej wilgi z obrazkiem i usłyszeć jej fletowe, melancholijne „düdelüo” czy piskliwe „räj räj”, jak to pastor zapisał. Do tego czubata jemiołuszka z żółtymi końcówkami skrzydeł i ogona, gil z różowoczerwonym brzuszkiem, kolorowy jak marzenie szczygieł, ten mały ptasi klaun, albo dziwaczny krzyżodziób, którego na pierwszy rzut oka dziecku może być żal – nie składa mu się równo dzióbek, na pewno trudno mu się jada… Albo – dla odmiany – ptaszek z przerośniętym silnym dziobem, grubodziób, inaczej pestkojad.

„Ta książka przez lata była moim stałym towarzyszem, przyjacielem i doradcą, nauczyła mnie rozpoznawać, porządkować i rozumieć ptaki w naturze, dlatego oddałem się jej w całej mojej dziecięcej pasji” – napisze Niethammer.

Po dojściu nazistów do władzy Kleinschmidt szybko stanie się obiektem ich zainteresowania. Nie ze względu na ptaki, tylko na badania różnic rasowych u ludzi. W 1933 roku opublikował książeczkę Kurzgefasste deutsche Rassenkunde[Zwięzłe niemieckie studia rasowe], która jednak nie odpowiadała duchowi nazistowskiej doktryny rasowej i trafiła na indeks książek zakazanych. Wydano ją niebawem w wersji poprawionej, ale Kleinschmidt do końca trwania reżimu milczał w kwestii ras ludzkich, chociaż w referacie Blut und Rasse. Die Stellung des evangelischen Christen zu den Forderungen der Eugenik [Krew i rasa. Stanowisko ewangelickiego chrześcijanina wobec postulatów eugeniki] pisał w tym samym roku o poczuciu rasowej odpowiedzialności i o tym, że nie każdy antysemityzm jest z założenia niechrześcijański.

Drogi dziecka, zachwyconego rysunkami ptaków Kleinschmidta, potem też wszystkim, co zdołał o nich przeczytać, przetną się w przyszłości z drogami jego pierwszego mistrza.

Jakie ptaki obserwuje w dzieciństwie Niethammer? Wskazówki podsuwa opublikowana rok przed narodzinami przyszłego ornitologa książka Rudolfa Zimmermanna, niemieckiego fotografa przyrody, miłośnika ptaków. Poświęcona jest awifaunie okolic Rochlitz w Saksonii, skąd pochodził, i nosi nazwę Zur Avifauna von Rochlitz in Sachsen [O awifaunie Rochlitz w Saksonii]. Miejscowość jest oddalona o mniej więcej dwadzieścia kilometrów od Waldheim. Günther Niethammer po latach zaprzyjaźni się także z Zimmermannem.

Autor przygląda się rzadkim ptakom z regionu. Taki dzięcioł czarny, Dryocopus martius: Zimmermann pisze, że ten gatunek na pewno mieszka w górach okolic Rochlitz, chociaż wciąż wtedy nie udowodniono, że tam się rozmnaża. Zna je i obserwuje od lat, szacuje nawet na pięć par, w każdym razie na oko ich liczba od końca XIX wieku do 1906 roku się powiększa. Dzięcioła czarnego widuje się także zimą, raczej jako ptaka przelotnego. Latem młody Günther może obserwować na pobliskich pagórkowatych terenach, w lasach i nad rzeką Zschopau rzadkie brzegówki (Riparia riparia) i przepiórkę (Coturnix coturnix). Inny przyszły kolega Niethammera, Richard Heyder, znajduje na terenach położonej niedaleko Waldheim kopalni piasku niewielką kolonię gniazdujących par lelków (Caprimulgus europaeus). Wrona siwa (Corvus cornix), rzadki gość zimowy, regularnie ma się pojawiać w postaci kilku sztuk pośród stad przelatujących jesienią czarnowronów (Corvus corone). Innym unikalnym ptakiem w okolicach rodzinnych Niethammera jest wówczas siniak (Columba oenas), którego i Zimmermann, i Heyder po raz pierwszy obserwują w 1905 roku. Jeśli młody Günther czyta tę lekturę o lokalnej awifaunie, wie, że paszkot (Turdus viscivorus) nie był znany tam jako gniazdujący ptak, dopóki Heyder z Zimmermannem nie natknęli się nań wiosną 1906 roku. Za jakiś czas to jego obserwacje staną się punktem odniesienia dla starszych kolegów.

Günther, rocznik 1908, dorasta przy starszych braciach. Od Wilhelma jest młodszy o dziesięć lat, od Gerharda o dziewięć, od Ralfa o pięć, a od Horsta – o cztery lata. Między nimi są siostry, Gerda, Irmgard, Ilse, ostatnia jest Brigitte.

Na zdjęciach rodzinnych, które przetrwały między innymi jako świąteczne pocztówki rodziny Niethammerów, wysyłane z życzeniami co roku do ważniejszych partnerów w interesach, przyjaciół i bliskich, widać całą rodzinę i to, jak się zmienia. Przyszły ornitolog wydaje się na tych zdjęciach najswobodniejszy. Nie zachowuje powagi jak starsi bracia, niebawem właściciele fabryki i żołnierze. Przez kilkanaście lat wspólnych fotografii ze zdjęć uśmiecha się matka Käthe, kilka razy obiektyw rejestruje skąpy grymas ojca Konrada. Uśmiech nie przystoi poważnemu mężczyźnie, przedsiębiorcy, głowie rodziny. Mężczyzna w świecie niemieckich przemysłowców, wychowany w pruskim drylu i w wierze ewangelickiej, ma wykonywać obowiązki, szanować tradycję i rodzinę, nie okazywać nadmiernie uczuć, w razie potrzeby posłusznie wypełniać rozkazy. Religijność Konrada i Käthe jest niewzruszona i przekazywana dzieciom: wspólnie uczęszczają na nabożeństwa, a na codziennej domowej modlitwie porannej nie może nikogo zabraknąć. Prowadzi ją Konrad, podobnie jak wcześniej jego ojciec. Wieczorem dzieci modlą się z matką.

Pocztówka z 1904 roku, romantyczny landszafcik z trojgiem ciekawskich, zajętych sobą dzieciaków. Wyglądają one z tarasu willi na widoki po drugiej stronie rzeki Zschopau9.

Inna czarno-biała kartka to już pełne pompy wydarzenie: 17 marca 1906 roku, wizyta króla Saksonii Fryderyka Augusta dwa dni po jubileuszu pięćdziesięciolecia zakładów papierniczych. Król w pikielhaubie wchodzi po schodkach domu dziadków Günthera, Linquendy, pośród szpaleru ubranych na biało dzieci.

Kolejna czarno-biała pocztówka z podobizną króla: 28 czerwca 1910 roku wita go w tej samej willi matka Günthera Käthe. Na pocztówce podpisana jest jako bezimienna „żona tajnego radcy dra Niethammera”. Król wchodzi uśmiechnięty, zatrzymano ten moment niemal w takim samym ujęciu jak poprzednio.

Rok 1915, trwa wojna. Ojciec Günthera, narodowy liberał z partyjnego wyboru, monarchista z przekonań, wysyła słoneczne zdjęcie sytej rodziny przy stole. Najstarszy syn Wilhelm jest w mundurze. Na kartce widnieje tekst: „Znowu koniec roku i wojna, dlatego raz jeszcze: zdrowia i zwycięstwa!”. Krieg – wojna, i Sieg – zwycięstwo, gładko się rymują. Konrad lubi takie rymowanki.

W 1918 roku zdjęcie całej rodziny po powrocie Wilhelma i Gerharda z wojska, po dwóch i pół roku rozłąki ponownie wszyscy razem. Ojciec zasiada w centrum, przy fortepianie, to znowu Konrad nadaje całej rodzinie ton. Gorzkie słowa o klęsce przeplatają się z postanowieniem, że tym bardziej „trzeba być niemieckim”, sercem i ciałem. Życzenia na rok 1919 kończą słowa: „Boże, chroń nasz naród i naszą Ojczyznę!”.

Rodzina jest muzykalna, Konrad nie tylko gra na fortepianie, ale i komponuje, pisze teksty. Pielęgnują momenty wspólnego muzykowania, jego dzieci, wnuki pobierają lekcje muzyki u prywatnych nauczycieli. Niewykluczone, że rodzina wciąż przechowuje nuty twórcy potęgi fabryki Kübler & Niethammer. Nestor rodu w 1898 roku skomponował bożonarodzeniową kantatę, którą rodzina tradycyjnie wspólnie wykonuje. Napisał też pieśni dla wnuków. Ralf gra na pianinie, Horst śpiewa pięknym barytonem, Brigitte gra na fortepianie.

Günther nie przejawia muzycznych aspiracji, skupia się raczej na dźwiękach natury. Jego zapisy głosów niektórych ptaków staną się dla niemieckich ornitologów kanoniczne. Będzie godzinami wsłuchiwać się w śpiew muchołówki białoszyjnej (Ficedula albicollis) i muchołówki żałobnej (Ficedula hypoleuca), a zapis ich głosów umieści w późniejszych podręcznikach niemieckiego ptactwa:

bitt

bitt

bitt

sibs

bitt

bitt

sibs…

Poza tym Günther uwielbia wsłuchiwać się w motory samochodów, samolotów sportowych i motocykli. Wychwytuje najlżejszy fałszywy ton, ze słuchu potrafi ocenić stan silnika. Ucho Günthera, czułe na mechaniczne dysonanse, nieraz będzie ratowało żywot pojazdów wymęczonych podczas wyczerpujących wypraw.

Kolejne pocztówki z rodziną Niethammerów pokazują, jak trudno niemieckiemu przedsiębiorcy i nacjonaliście przyjąć upokarzające warunki zakończenia Wielkiej Wojny. Zapewne podobnie czują jego starsi synowie, wychowani w militarnym i narodowym duchu.

Zdjęcie z pierwszego powojennego roku: poważne, skupione twarze, także najmłodszych dzieci, ojciec Konrad z zatroskaną miną, na głowie kapelusz, w tle ponad nimi nie fabryka, ale zamek rycerski sąsiadów w Kriebstein. Znak powrotu do początków, do trwałości kamienia, budowanie sił po przegranej?

Zamiast życzeń na 1920 rok na tej drukowanej fotografii rodzinnej Konrad pisze, że za nimi straszliwy rok, może kolejny taki przed nimi, ale nie można się skarżyć. I wzywa: „Walczmy do ostatka, byśmy, Niemcy, dodawali sobie wzajemnie ducha, byśmy do dawnych sił wracali, to jest rozwiązanie, to jest powód do życia”.

Pocztówka z życzeniami familii Niethammerów na 1921 rok jest wyjątkiem: rodzina przy domku portiera, jak podpisano, i lekki, neutralny tekst: „Nasze życzenia będą Ci towarzyszyć w nowym roku”. Słowa o ciężkim losie, chmurnych dniach, cierpieniu, którego może w nowym roku Bóg im oszczędzi, wracają na noworoczne rodzinne pocztówki w kolejnych latach. W międzyczasie pojawiają się na zdjęciach wnuki. Synowie się żenią, córki wychodzą za mąż. Matka rodziny, Käthe, z szerokim pasmem siwizny w niezmiennie gładko związanych włosach, wygląda na schorowaną, zmęczoną. Konrad jest całkowicie siwy, także wąsy ma białe. Dziewczyny, podobnie jak matka, mają włosy skromnie zaczesane do tyłu. Dobrze odżywione, regularne buzie. Tylko najmłodsza Brigitte wyróżnia się szczegółem: nosi jeszcze na czubku głowy wielką kokardę.

Günther się uśmiecha i wreszcie trafia wzrokiem w aparat fotograficzny, zwykle patrzy gdzie indziej. Króciutka fryzura i znak szczególny: trójkąt wdzierających się na czoło ciemnych włosów. Tak mu je podgalano na całej głowie, w trójkąt właśnie. W życzeniach ojciec rodu wzywa niemiecki naród do „ufności, walki, solidnego wdechu”, bo „słońce oświetli Waszą drogę, także ponad chmurnymi dniami”.

Nie dotarliśmy do zdjęć z konfirmacji, choć zapewne fotograf jest obecny podczas uroczystości.

Każdy konfirmowany ma swoje credo, tak się przyjęło w tradycji protestanckiej. Czy czternastoletni Günther wybiera zdanie „Serce człowieka obmyśla drogę, lecz Pan utwierdza kroki”10z Księgi Przysłów samodzielnie, czy przypisuje mu je jeden z okolicznych pastorów? A może motto życiowe wybiera synowi ojciec, który wszystkiego woli zawsze dopilnować osobiście?

Na pocztówce z 1926 roku nie ma już Käthe, matki Günthera. On, osiemnastolatek, jak niesforny źrebak wyskakuje ponad rząd siedzącego towarzystwa, wytwornie przybranego w popołudniowe suknie i fraki, w Krzyże Żelazne na piersiach. Günther zagląda sponad nich, burząc sztywny układ fotografowanych postaci. Stoi na gzymsie czy oparciu ławki, uśmiecha się.

Matka dziewięciorga dzieci Konrada, Käthe, umiera 10 czerwca 1926 roku po długiej chorobie nerek. Ma pięćdziesiąt cztery lata.

8

– Nie jestem śledczym – mówi po latach doktor Eugeniusz Nowak, który na rozmowę o Niethammerze decyduje się bardzo niechętnie. Naukowiec, zdecydowany, zasadniczy, nie chce, żeby zaliczać go do tropicieli złych Niemców. Wolałby porozmawiać o swojej ostatniej wyprawie ornitologicznej nad Dunaj. Albo o kazarce rdzawej.

Kawa, ciastka z pobliskiej cukierni, z balkonu widok na jeden ze skwerów zacisznej dzielnicy Bonn – Bad Godesberg.

Do kazarki jeszcze dojdziemy.

9

Rodzice Władysława Siwka szybko zauważają, że dziecko ma talent plastyczny. Pierwsze ptaki rysuje kredą na podłodze. W szkole podstawowej ma własne kredki i akwarele; latem próbuje szkicować jaskółki gnieżdżące się w pobliżu zabudowań, zimą – sikorki w karmniku za oknem.

W pierwszej klasie gimnazjalnej otrzymuje od rodziców w prezencie podręcznik do zoologii Józefa Nusbauma-Hilarowicza z przepięknymi ilustracjami Leonarda Winterowskiego. Przed chłopakiem otwiera się tajemniczy świat: przy dnie poluje sum, rozpłatana żaba ujawnia swe wnętrze, motyle – łudząco podobne do liścia albo kawałka kory – zastygają na kolorowych planszach. Siwek ogląda, jest zachwycony, rysuje coraz więcej i więcej.

We wspomnieniach pisze: „Jakże trudno było namalować głowę bogatki od przodu tak, aby były widoczne białe policzki, albo dymówkę w locie szybującą z lekko rozwartym ogonem. Była tak doskonała w swej sylwetce, że z każdego szkicu byłem niezadowolony”11.

10

Dzieci rosną na prawdziwych olbrzymów, pisze do Konrada z zachwytem w sierpniu 1915 roku jego wierna sekretarka i prawa ręka, panna Ottilie Hirsekorn. Również Günther, w dzieciństwie nazywany Fums. Niemal każdy u Niethammerów ma co najmniej jedno dodatkowe imię, takie wewnętrzne, rodzinne. Gerhard nazywany był Labig, a Wilhelm – Hott lub Mine. Z kolei Rudolf Böhmer, brat Käthe, tajny radca i wysoki urzędnik kolonialny, nosi pseudonimy Mucki, Udje, Omuhona.

Dni płyną spokojnie, jednostajnie, choć ślepy los poszukuje ofiar: któregoś dnia na śliskim brzegu stawu Günther, zapatrzony w motyla, traci równowagę i wpada do wody. Życie zawdzięcza bratu Horstowi.

Siedmiolatek Günther z uwagą studiuje wszystko, co żywe. Nie tylko motyle, owady, których pełno nad rzeką Zschopau, ale też ptaki, polujące na ryby w tej szerokiej rzece i zakładające gniazda pośród zieleni. Wielkie czaple siwe czujnie przysiadają na rozległych brzegach, porośniętych trawami tudzież mniejszymi i większymi drzewami, polują, atakują, odlatują – tak jest zresztą do dzisiaj. Dom dziadka leżywprawdzie w sąsiedztwie zakładów papierniczych, ale w zasięgu wzroku i paru susów ma rzekę, zamek Burgstein, porośnięte lasem wzgórza, dalej pola, przyrodę na wyciągnięcie dziecięcej rączki. A tam świat jak z kolorowej książki Kleinschmidta: wielobarwny samiec makolągwy, obok brązowawa samica. Od razu chce się wypatrzyć w polu krwistoczerwono zabarwioną pierś czy czoło ptaszka. Nawet słabo czytające dziecko złoży z literek dźwięki, po których może rozpoznać makolągwy w locie: „gäck gäck, geckgeckgeck”, i w gnieździe: „djä, djü, knäckenyh”. Powtarza, powtarza, aż język ptaka stanie się jego językiem. Albo taki potrzos, który lubi śpiewać, siedząc na źdźble trzciny – wtedy dobrze widać pasiaste ptasie plecy, czarny kaptur, białą obrożę i kremowe podbrzusze, jak opisuje ptaszka Kleinschmidt. Czy mały Günther wypatruje tych kolorów, kiedy znajdzie się gdzieś nad wodą porośniętą trzcinami? „Zih. Zih. Zih”. Tego dźwięku łatwo się mógł nauczyć. I śpiewu, „zja tit tai, zisiss-tai, zier, zississ” albo „dergl”. Czy potrafi go odróżnić od innych śpiewających?

W rodzinie Günthera miejsca na mało pragmatyczne zachwyty nie ma jednak zbyt wiele.

Konrad Niethammer dba o to, żeby każdy z jego synów w czasie wakacji nauczył się jakiegoś praktycznego fachu. Kolejnego lata Günther zaczyna uczyć się ślusarstwa. Bywa, że tata siada z najmłodszym synem w jadalni i opowiada mu bajki czy wierszyki, obaj bardzo to lubią, a Fums chętniej wtedy je. Potem Konrad robi to samo z wnukami.

29 września 1920 roku Günther kończy dwanaście lat. Oficjalna data w dokumentach to 28 września, ale w liścikach od taty i mamy stoi „29”. Wiedzą lepiej.

Od początku wiadomo, że najmłodszy z pięciu braci nie ma w przyszłości szans na wstąpienie do grona zarządzających rodzimym przedsiębiorstwem. Poza nim jest przecież jeszcze odpowiednio wykształcony, cenny dla interesów szwagier, znawca prawa wodnego doktor Rudolf Grieger. To mąż najstarszej siostry, Gerdy. Dla Günthera nie wystarcza miejsca w rodzinnej firmie, zresztą ma on inne zainteresowania i jako ostatni syn może sobie pozwolić na ich realizację.

– Günther był jedynym pośród piątki braci, na którego ojciec nie przepisał fabryki – mówi Michael Kreskowsky, lokalny historyk i przewodnik z Grünlichtenbergu niedaleko Kriebstein, siedziby rodu Niethammerów.

Ojciec Günthera pewnie znalazłby mu jakieś miejsce w Kübler & Niethammer, widzi go jako prawnika albo handlowca. Najmłodszy syn zapisze się nawet na Nationalökonomie obok swoich studiów zoologicznych na uniwersytecie w Tybindze. Zapewne dla ojca. Szybko się jednak upewni, że ekonomia to nie studia dla niego. Ojciec przez lata będzie wysyłać listy do Günthera, uparcie tytułując go „studentem prawa”.

W domu obchodzi się rocznicę bitwy pod Sedanem z września 1870 roku, wielkiego zwycięstwa Prus nad Francją. Dla Konrada to jeden z mitów: walki toczyły się, kiedy miał siedem lat. Mit nie wygasa mimo upływu czasu. Przemysłowiec przez całe życie szczególną miłością darzy żołnierzy, kombatantów, jest w kontakcie z władzami wojskowymi i rekrutuje spośród nich pracowników. Sam Konrad to oficer rezerwy. Kiedy w Saksonii odbywają się manewry cesarskie, udostępnia swoją willę na kwaterę dla oficerów. Horst, ten sam, który ratuje Günthera od utonięcia, dobrze pamiętał, że obecność oficerów w ich domu była dla niego i braci wielkim przeżyciem. Gerhard wspominał, jak Horst i Wilhelm bawili się jego żołnierzykami i jak Wilhelm grał im na mandolinie modlitwę po capstrzyku, a potem pojechali zabawkowym samochodzikiem na wojnę.

Szacunek dla wojska jest częścią ich dzieciństwa. Na strychu willi ojciec trzyma swoje wojskowe pamiątki, zamknięte w szafce w szufladami. Synowie wiedzą, która to szafka. Lubią bawić się w wojsko, mają militarne zabawki, żołnierzyki, pojazdy, konie.

W chwili wybuchu Wielkiej Wojny w 1914 roku najstarsi bracia, Wilhelm i Gerhard, mają szesnaście i piętnaście lat. Zostają wezwani do służby wojskowej, wracają z odznaczeniami oraz awansami. Gerhard Niethammer służy w artylerii polowej od stycznia 1917 roku, walczy we Francji. Otrzymuje Krzyż Żelazny I i II klasy. Zostaje mianowany kapralem, potem sierżantem rezerwy. Opuszcza armię w 1919 roku. Podobnie przebiega kariera wojskowa Wilhelma.

Horst Niethammer pęka z dumy, kiedy jego starszy brat przyjeżdża do niego do szkoły na koniu i w mundurze. Günther z podziwem podgląda braci. Dzieli z nimi wojskowy entuzjazm i militarne zainteresowania, zazdrości dokonań na polu walki. Zamiast wojny ma swoje zwierzęta. Być może już wtedy wsłuchuje się w głos niepozornego ptaszka, który wydaje z siebie niespotykane bogactwo tonów. Dzięki książce pastora Kleinschmidta wie, że słowik rdzawy wydaje skrzypiące dźwięki „wihd karr” albo tylko „wihd”, ale kiedy jest gniewny, zaniepokojony, wyrzuca brzydkie „krrähk”. I pewnie rozpozna ptasią pikielhaubę, zadziorny czubek dzierlatki, kiedy naśladuje ona głosy ptasich pobratymców, zimą zaś śledzi żółtobrzuchą bogatkę, która wydaje ponad dwieście rodzajów głosów. Pierwszy nauczyciel ornitologii Günthera zauważa, że przypisywano ruchliwym bogatkom kradzieże mięsiwa zimą, donośne, radosne „pink, pink” i „dididih” przeinaczono na „Schinkendieb” – bogatkę złodziejkę szynek.

Po wojnie ojciec wspiera kilkadziesiąt organizacji kombatanckich i krzewi kult żołnierza – obrońcy ojczyzny. Synowie Konrada wstępują do studenckich oddziałów paramilitarnych, czemu ojciec przyklaskuje. Wiosną 1919 roku, tuż po powrocie z wojny, podjęciu studiów i wstąpieniu do korporacji Saxonia Tybinga, Gerhard wyrusza ze studenckimi jednostkami, by u boku Reichswehry zwalczać komunistyczną Bawarską Republikę Rad. Ten bawarski kraj rad robotniczych, chłopskich i żołnierskich przetrwał niespełna miesiąc, od 6 kwietnia do 3 maja, a mógł powstać dzięki robotniczej komunistycznej rewolucji listopadowej w 1918 roku, kiedy bezkrwawo obalono dynastię Wittelsbachów w Bawarii. Bawarska Republika Rad została krwawo stłumiona przez Reichswehrę, wojsko Republiki Weimarskiej. Rok później Gerhard walczy ze zwolennikami puczu Kappa-Lüttwitza, innej nieudanej ostatecznie próby przewrotu, tym razem monarchistycznego, w Zagłębiu Ruhry. Kiedy zaś Horst z powodu wieku nie może jeszcze walczyć w studenckich jednostkach paramilitarnych, stawia się na dwumiesięczny staż w Reichswehrze w Konstancji.

Konrad, stary oficer rezerwy, jest dumny z synów.

11

Na początku 1927 roku młody Günther żyje nadchodzącym wyjazdem do Afryki. Warunek jest jeden: musi zdać maturę w szkole średniej imienia Trzech Króli w Dreźnie. Zdaje bez problemu, w kwietniu zapisuje się na studia przyrodnicze na Uniwersytecie w Lipsku, ale już w maju przerywa je na pół roku: wyjeżdża na swoją pierwszą wyprawę. Jeszcze nie jako naukowiec, ale jako kierowca.

Konrad Niethammer próbuje tymczasem odzyskać równowagę po śmierci żony, rodzina obchodzi pierwsze Boże Narodzenie bez Käthe. Wdowcowi trudno zapełnić pustkę, zaczytuje się „pięknymi listami z kondolencjami”12.

Günther jedzie z wpływowym, lubianym w rodzinie wujem Udje, Rudolfem Böhmerem, młodszym bratem matki. Günther uwielbia słuchać jego barwnych opowieści – wuj mieszkał wiele lat w Afryce, zna doskonale jej przyrodę, może i jego wspomnienia obudziły zainteresowania Günthera. Przed nimi dawne niemieckie kolonie, Afryka Południowo-Zachodnia, dzisiejsza Namibia.

Wuj lubi podróżować, uwielbia polowania. Dziewiętnastolatek nie polował jeszcze na lwa ani tygrysa, wuj obiecuje taką możliwość. Ci dwaj szczególnie dobrze się rozumieją; czas pokaże, że to dopiero początek ich wspólnych podróży.

17 maja 1927 roku Konrad pisze w liście do syna, żeby pomógł wujkowi Udje „wyrzucić za burtę” zmartwienia. Rudolf również przeżywa śmierć Käthe.

Płyną statkiem parowym Ussukuma z Hamburga, pierwszą klasą, statek bierze pasażerów do kabin w trzech klasach, przewozi także towary. Kilka dni wcześniej w Hamburgu zwodowany zostaje jeden z najpiękniejszych i największych liniowców w historii pary – jednostka Cap Arcona, pływająca do Ameryki Południowej. Jest ona tak duża, że na jej pokładzie pasażerowie mogą grać w tenisa na pełnowymiarowym korcie.

Tajny radca Böhmer wraca do Afryki jak do domu. Przez dziesięć lat, do 1915 roku, był kierownikiem administracji dystryktu Lüderitzbucht (Lüderitz), kolonii niemieckiej w Afryce, gdzie znajdują się bogate złoża diamentów. W czasie służby tego wysokiej rangi urzędnika państwowego miały miejsce masakry dokonywane w „niemieckiej Afryce” przez wojsko cesarskie na ludach Herero i Nama, nazywanych też Hotentotami. W 1904 roku lud Herero podniósł bunt, próbował przeciwstawiać się zagarnianiu ziemi przez wysłanników Cesarstwa Niemieckiego, odbieraniu im ich terenów. W odpowiedzi z cesarstwa przypłynęła ekspedycja pod wodzą generała Lothara von Trothy, który nawet nie próbował udawać, że w wyprawie chodzi o coś innego niż o wymordowanie rdzennych mieszkańców. „Każdy Herero, z bronią lub bez, z bydłem lub bez, który zostanie znaleziony na niemieckim terytorium, zostanie rozstrzelany”13, informował w podpisanym przez siebie rozkazie eksterminacji.

Adam Hochschild w Duchu króla Leopolda wspomina o znaczącym dopisku, poczynionym ręką von Trothy: „Nie będzie się brało jeńców płci męskiej”14.

Niemcy zatruwali studnie, wyganiali lud Herero na pustynię – tubylcy mieli umrzeć z pragnienia. Hochschild wspomina też, że dobrze widziana była oszczędność – zamiast marnować cenne naboje, członkowie karnej ekspedycji mieli mordować miejscowych bagnetami i kolbami.

W ciągu trzech lat z osiemdziesięciotysięcznego ludu pozostało około dwudziestu tysięcy uchodźców bez ziemi. Część trafiła do jednego z pierwszych w historii obozów koncentracyjnych, który powstał na wyspie, potem półwyspie Haifischinsel. Lekarze eugenicy przeprowadzali tam eksperymenty medyczne na jeńcach, a odcięte głowy powstańców z ludów Herero i Nama posłużyły do badań rasowych między innymi profesorowi Eugenowi Fischerowi, współtwórcy teorii rasowej i późniejszej koncepcji eksterminacji Żydów i Cyganów. Wyspę, na której założono obóz koncentracyjny dla Hotentotów, wuj Udje widział z Lüderitz. Wydarzenia z lat 1904–1907 w „niemieckiej Afryce” uznawane są za pierwsze ludobójstwo XX wieku.

Niethammerowie są żywo zainteresowani Afryką.

Konrad Niethammer to członek licznych stowarzyszeń i towarzystw kolonialnych, tak jak jego szwagier Rudolf. Wnosi do rodziny entuzjazm wobec kolonii, przeciwnie niż jego starszy brat Albert. W 1907 roku Konrad razem z żoną, teściową i szwagrem jadą do Berlina na wystawę kolonialną.

Kolonialna gorączka Niethammerów szybko przynosi efekty: do rodzinnych zasobów dołącza afrykańska nowa własność, farma Kubub o wielkości pięćdziesięciu tysięcy hektarów, zakupiona w latach 1909–1910. W Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej ma powstać tym samym „Nowe Kriebstein”. Oczywiście dzięki Rudolfowi zakup jest łatwiejszy, rolę grają względy czysto ekonomiczne, nie ideowe. Fabrykanci nie planują osiedlania niemieckich rolników, tylko założenie na przykład hodowli owiec karakuł. Wkrótce po przejęciu farmy w okolicy wybucha diamentowa gorączka. Rudolf Böhmer prawdopodobnie wie o istnieniu złóż, pierwsze diamenty poszukiwacze znajdują w „jego” dystrykcie już w 1908 roku. Wysyła Konradowi trochę surowych diamentów z państwowych pól diamentowych, którymi zarządza. Taki prezent dla rodziny. Böhmer zgrabnie łączy państwowe stanowisko z prywatnymi interesami.

Z kolei dla Konrada Niethammera, który w tym samym czasie przejmuje fabrykę po ojcu i bracie po jego niespodziewanej śmierci, kolonialne posiadłości to nie tylko dodatek do firmy Kübler & Niethammer. Zamorskie mienie to symbol statusu. Chwali się dalszej rodzinie, że zakupiona ziemia „odpowiada 1/30 powierzchni Królestwa Saksonii i dlatego jest przyzwoitym kawałkiem”15.

W czasie I wojny światowej Niethammerowie tracą swoje Nowe Kriebstein, tak jak Cesarstwo Niemieckie traci kolonie. Konrad Niethammer nie może się z tym pogodzić, podobnie jak z przegraną w Wielkiej Wojnie.

Rudolf dba nie tylko o interesy cesarstwa i swoje, ale również o krzewienie religii. Gorliwy protestant, brat historyka Kościoła, profesora Heinricha Böhmera, inicjuje budowę kościołów i tworzenie parafii. Nie ma wątpliwości co do pozycji kolonizatora w tutejszym społeczeństwie. W jednym z listów do rodziny pisze: „Kobiecie z Hotentotów, która stała przy fontannie, zdjąłem bransoletkę (bardzo łatwo) i wysyłam ją tobie, drogi Konradzie, wraz z ziemią, krzaczkiem i roślinką z Kubub”.

Po niemieckiej przegranej w 1915 roku w walkach o kolonie Udje trafia do brytyjskiej niewoli, powraca do Niemiec po zakończeniu wojny. Pracuje wtedy jako prawnik w firmie szwagra, w Kübler & Niethammer, zajmuje się publicystyką, sięga do swoich kolonialnych przeżyć. Znajduje wiernych czytelników pośród kolonialnych rewizjonistów. Jest nim także ojciec Günthera, który przyłącza się do wyznawców koncepcji poszukiwania „przestrzeni życiowej” i promuje ją wśród saksońskich przemysłowców. Synowie od dzieciństwa przesiąkają poglądami ojca i wuja. Ani przegrana w Wielkiej Wojnie, ani mordy w Afryce nie zmieniają postawy Niethammerów – tęsknota za koloniami i utraconymi zyskami jest wyraźna.

Rodzina przyszłego ornitologa nie pogodzi się z powołaniem Republiki Weimarskiej: ojciec i wuj Udje pozostaną monarchistami i kolonialistami z poczuciem rasowej wyższości. Nie znamy zasobów domowej biblioteki Konrada Niethammera, ale pośród listów i dokumentów pozostaje wycinek z gazety dotyczący ukazania się słynnego niemieckiego podręcznika zajmującego się Żydami. To Handbuch der Judenfrage. Die wichtigsten Tatsachen zur Beurteilung des jüdischen Volkes [Podręcznik do kwestii żydowskiej. Najważniejsze fakty do oceny narodu żydowskiego] Theodora Fritscha, antysemity, rasisty, publicysty i wydawcy pierwszego niemieckiego tłumaczenia Protokołówmędrców Syjonu, które opatrzył przedsłowiem i posłowiem. Jego książkę o „kwestii żydowskiej” wydano najpierw w 1897 roku jako Antisemiten-Katechismus [Katechizm antysemity]. Fritsch miał także wpływ na oficjalne pojawienie się reprezentacji antysemitów w parlamencie Rzeszy z końcem XIX wieku w postaci Antysemickiej Partii Ludowej.

Profesor Swen Steinberg, historyk niemiecki, adiunkt na wydziale Global History Initiative na Uniwersytecie Królowej w Kingston w Ontario, przedstawiciel Niemieckiego Instytutu Historycznego w Waszyngtonie i na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, wcześniej w Katedrze Historii Uniwersytetu Drezdeńskiego, badał między innymi dzieje rodziny Niethammerów. Przywołuje wielokrotnie wypowiadane obraźliwe uwagi antyżydowskie w korespondencji rodzinnej Konrada, na przykład wobec wyboru Bernharda Dernburga, konwertyty, członka, tak jak on, partii narodowo-liberalnej, na dyrektora kolonialnego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w 1906 roku. Niethammer pyta w liście szwagra Rudolfa Böhmera: „A więc jeszcze raz żydowska krew musi nam pomóc. Czy nie można było znaleźć chrześcijańskiego przemysłowca o równie dobrych cechach?”16.

W 1910 o tym samym urzędniku wspomina, że „Żyd jest jak węgorz śliski”17.

Bałtyckich kurortów nie lubi – jego zdaniem dominuje tam żydowska społeczność Niemiec – ale wskazuje, że jeden z domów wczasowych jest dobry i przyzwoity cenowo, „mimo że prowadzony przez Żydówkę”18.

Kiedy Konrada Niethammera proszą w 1909 roku o opinię o radnym miasta Waldheim, producencie cygar Ottonie Louisie Waldemarze Brocksie, który ma otrzymać Krzyż Kawalerski, ojciec Günthera odpowiada: „Jest pochodzenia żydowskiego, ma mądrość tej rasy i pod tym względem przewyższa swoich rówieśników w Waldheim, ale ma także wszystkie złe cechy Żyda: ostentacyjność, śmiałość, zuchwałość”19.

Nie znaleźliśmy śladu, by Günther kiedykolwiek kontestował poglądy ojca oraz ulubionego wuja, gawędziarza i rasisty, Rudolfa Böhmera.

Pierwsza wyprawa do Afryki to dla Günthera doświadczenie z gatunku formacyjnych. Młody mężczyzna zbiera przeżycie za przeżyciem: najpierw dwutygodniowy rejs, potem pierwsze spotkanie z mitycznym lądem, oszołomienie przyrodą gęsto przetykane lekcjami tęsknoty za koloniami i imperialną wielkością, polowania na egzotyczne zwierzęta. Nazwisko Böhmera otwiera szeroko drzwi do posiadłości osadników, którzy zarządzają rabunkowym wydobyciem diamentów i potężnymi farmami w Afryce Południowo-Zachodniej. Rudolf odwiedza swoich dobrotliwych znajomych, kawa na tarasach posiadłości smakuje przednio. Wieczory mijają na dyskusjach o utraconej pozycji Niemiec w Afryce. Gdyby opierać się na notatkach, listach i wspomnieniach, można by wywnioskować, że Afryka zaludniona jest przede wszystkim przez statecznych, zawsze chętnych do rozmowy niemieckich farmerów i przemysłowców.

Günther rwie się do kierownicy i na polowania, dla uzupełnienia zapasów poluje na to, co daje się łatwo ustrzelić: dzikie świnie, kozice. Jako jedni z pierwszych odkrywców przejeżdżają ciężarówką pustynię Kalahari.

Wuj Rudolf nie jest jedynym towarzyszem podróży Günthera. Przyszły naukowiec uczy się Afryki i poglądów na świat również od Hansa Grimma, przyjaciela Udjego jeszcze z czasów kolonialnych. Obaj podróżnicy nieustannie dają wyraz swojej tęsknocie za „starymi, dobrymi czasami”.

Mija dziewiąty rok od podpisania kapitulacji w lasku Compiègne na upokarzających dla Niemców warunkach, dwunasty od utraty afrykańskich kolonii.

Grimm nie ma nic wspólnego ze słynnymi braćmi Grimm i ich baśniami, choć spod jego pióra jako dziennikarza, pisarza, wcześniej zawodowego handlowca kolonialnego, wychodzi jedna z najbardziej wpływowych europejskich opowieści XX wieku. Hans Grimm publikuje w 1926 roku powieść z gatunku Blut und Boden (krwi i ziemi) pod tytułem Volk ohne Raum [Naród bez przestrzeni]. Literatura „Blubo”, jak prześmiewczo nazwali nurt emigranci, przeciwnicy reżimu narodowosocjalistycznego na początku lat trzydziestych XX wieku, jest przeniesieniem ideologii „krwi i ziemi”, ważnej składowej światopoglądu narodowego socjalizmu, na karty książek, potem pod strzechy. Thomas Mann użył pojęcia „Blubo” w swoim pamiętniku w 1934 roku. Miasta to obszar ciasnoty, chorób, mieszania się przypadkowej krwi, uważa jeden z twórców ideologii Richard Walther Darré, późniejszy szef Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS. Nazistowska ideologia nadaje nietkniętym mieszankami krwi społecznościom chłopskim ważną rolę – ich czysta krew, ukorzenienie w ziemi są podstawą nie tylko właściwej gospodarki rolnej: Niemcy mają znowu stać się zdrowym chłopskim społeczeństwem. Pochodzenie ludu nordyckiego jest ściśle związane z nordycką ziemią. Nie ma zatem zdrowego państwa bez „ludzi” i „przestrzeni”, bez Volk und Raum, bez Blut und Boden.

Bohater powieści Grimma Cornelius Friebott, syn robotnika z kamieniołomów, urodzony tak jak autor w 1875 roku, jest przekonany, że człowiek niemiecki, jeśli nie chce doznać upadku, potrzebuje do życia przestrzeni. Cztery części książki noszą tytuły: Heimat und Enge [Ojczyzna i ciasnota], Fremder Raum und Irregang [Obca przestrzeń i błędne wyjście], Deutscher Raum [Niemiecka przestrzeń] oraz Das Volk ohne Raum [Naród bez przestrzeni]. Cornelius cierpi, widząc, jak rodacy pracują w wyniszczających warunkach, bez szans na awans. Szuka lepszego losu w Zagłębiu Ruhry, gdzie ciężki przemysł z fascynującym industrialnym krajobrazem daje nadzieję na wejście w porządek świata robotniczego. O, jakież rozczarowanie! Nie ma sprawiedliwej zapłaty za ciężką pracę, jest podłe, pozbawione zasad życie w hotelach robotniczych. Cornelius traci złudzenia, za udział w nielegalnych organizacjach robotniczych trafia do więzienia. Szuka swojej przestrzeni życiowej, emigruje do Afryki Południowej. Tam spotyka Burów, osadników niemieckich, Buszmenów – rdzennych mieszkańców tych ziem – tworzy sobie rasistowski obraz „cech narodowych”. Bierze udział w wojnie po stronie Burów, osiąga pierwsze sukcesy dzięki własnej pracy, ale jako Niemiec w Afryce doświadcza życia pełnego niepowodzeń i zawiści ze strony Burów, nie tak pracowitych jak on. Coraz trudniej mu utrzymać tożsamość, moralność, stan posiadania; zostaje rolnikiem w Lüderitzbucht w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej. Po I wojnie światowej Friebott zostaje aresztowany przez angielską policję, ucieka przez portugalską kolonię, Angolę, do Europy, wreszcie w Niemczech poślubia córkę ukochanej z dzieciństwa. Publicznie wzywa do zdobywania nowej „przestrzeni” dla Niemiec. Ginie od kamienia rzuconego przez robotnika podczas zamieszek. Cztery tomiska, tysiąc trzysta stron. Męka czytania, jak uważał nawet stary Konrad Niethammer. Przydługie pasaże o cierpieniu Niemców w koloniach, o ciasnocie w ojczyźnie, ciągłe polityczne i ideologiczne żądanie bohatera: więcej przestrzeni życiowej. I to jest siłą książki w owym czasie.

Volk ohne Raum staje się najlepiej sprzedawaną pozycją w historii Republiki Weimarskiej (dwieście dwadzieścia tysięcy sprzedanych egzemplarzy). To niepozorny Grimm jest autorem sformułowań „naród bez przestrzeni” i „przestrzeń życiowa” (Lebensraum). Pojęcia wchodzą gładko do ówczesnego języka, wpisują się naturalnie w politykę niemiecką lat trzydziestych XX wieku, grającą na rozczarowaniu, rozgoryczeniu Niemców płacących terytoriami, brakiem samodzielności gospodarczej za Wielką Wojnę. Stąd już blisko do „poszukiwania przestrzeni życiowej” na Wschodzie.

Książka Grimma trafi na dwudzieste piąte miejsce listy bestsellerów książkowych okresu nazizmu. Będzie jedynym tytułem reprezentującym niemiecką literaturę na Wystawie Światowej w Chicago w latach 1933–1934. Zostanie lekturą szkolną, osiągnie do upadku Rzeszy nakład pięciuset pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Według dziennikarza i krytyka literackiego Kurta Tucholsky’ego jest „biblią niemiecczyzny”20. Na pewno zajmuje ważne miejsce w bibliotece Niethammerów – ojciec Günthera pisze w lutym 1927 roku do prasy branżowej o książce i chwali koncepcję poszukiwania „przestrzeni życiowej”. Jego tekst o Volk ohne Raum jest drukowany w dodatku do gazety „Dresdner Nachrichten” z okazji dwudziestopięciolecia Saksońskiego Związku Przemysłowego. Związek liczy piętnaście tysięcy członków. Konrad pragnie zwrócić uwagę kręgów przemysłowych na książkę, pisze, że mimo błędów, męczącego maleńkiego druku, powtarzających się „on powiedział” i bezkresnych dialogów ważna jest myśl przewodnia, dlatego czuje się w obowiązku książkę doczytać do końca. „To kawałek naszej kolonialnej historii, której ślad niesie wewnętrzną prawdę”. Opowiada się za ponownym przejęciem kolonii przez Rzeszę, uważa, że „ich utrata grozi uduszeniem się w nadmiarze ludzi”21. Na pokładzie parowca Hans Grimm jest prominentną postacią, a do Afryki płynie jak do drugiego domu. Dla chłopaka po maturze to po prostu „Onkel Grimmi” (wujek Grimmi).

W czasie wojny Grimm będzie już jednym z artystów z „Listy obdarzonych łaską Bożą” (Gottbegnadeten-Liste) – najważniejszych twórców i artystów III Rzeszy według Adolfa Hitlera i Josepha Goebbelsa. Znajdzie się na liście obok na przykład Herberta von Karajana czy Richarda Straussa. Nigdy nie wstąpi do NSDAP, ale zostanie uznany za jednego z literackich ojców chrzestnych narodowego socjalizmu, uzasadniającego politykę podbojów i osadnictwa Adolfa Hitlera.

Günther przez niemal pół roku jeździ po Afryce Południowo-Zachodniej, jednym z jego zadań jest troska o samochód. Wozi wuja, psa Karakula, innych towarzyszy drogi i dwóch ludzi z bronią, którzy im przez całą podróż towarzyszą.

„Poznałem wszystkie części tego zasiedlonego przez Niemców kraju”22 – chwali się w jednym z listów.

Do Niemiec leci „krótkie sprawozdanie z podróży” (dwanaście stron) pisane 29 lipca 1927 roku w Windhuku, byłej stolicy „niemieckiej Afryki”. O ptakach nie ma tam nic.

Dziesiąty dzień, Günther dolewa świeżego oleju do auta, „naoleja” je, jak zanotował, docierają do Outjo, starej niemieckiej osady położonej w dolinie i na wzgórzach, nie można jej przeoczyć. Jedzą w jednym z dwóch hoteli, których właścicielem jest znakomicie poinformowany Niemiec. Wracają do Otjiwarongo, zamiast jechać do Otavi, dokąd droga jest trudna do odnalezienia, za radą hotelarza zbaczają sześć kilometrów i kierują się do farmy Naribis pana Helma. Leży pięknie położona u stóp najwyższego wzniesienia gór Paresis. Udje i Günther są pod wielkim wrażeniem: tama umożliwia nawadnianie dwóch hektarów ziemi z lucerną, jeden hektar daje czterdzieści ton lucerny rocznie, czyli cztery razy więcej niż w Niemczech!

Oto życiowa przestrzeń.

Kolejne miejsca, kolejne farmy. Podróżnicy stołują się przede wszystkim u Niemców, u Niemców nocują. Wuj Udje sam już nie wie, czy to jeszcze Niemcy, czy już Burowie. „Poza tym mili ludzie”– zauważa w liście.

Böhmer dobrze zna farmę Ghaub z 1915 roku, uważa ją za najpiękniejsze miejsce w kraju. Należy do Reńskiego Towarzystwa Misyjnego, pierwsi chrześcijańscy misjonarze przybyli tu w 1895 roku. Wody tu w bród, także artezyjskiej, dzikie figowe drzewa, zachwycające krajobrazy. Udje gdziekolwiek się ruszy, spotyka dawnych znajomych: właścicieli hoteliku, nauczycielkę z Lüderitz, pannę von Hagen, potem farmerów. Namibia Böhmera ma przede wszystkim biały kolor i smak świetnej kawy z miodem.

Nie wiemy, jakie doświadczenie myśliwskie ma już Günther. W Saksonii, w okolicach domu rodzinnego odbywają się polowania sąsiadów arystokratów z pobliskiego zamku Kriebstein, lasy i pola są pełne zwierząt i ptactwa. Jego ojciec rozwijał zakłady rodzinne, nawiązywał kontakty, budował imperium, pozycję w biznesie i polityce, pomnażał dochody, zdaje się, że sam nie miał czasu na polowania. Günther nasłuchał się barwnych opowieści o afrykańskich polowaniach wuja, teraz jego apetyt na polowanie na lwy, rozbudzony przez Omuhonę, jest wzmacniany widokiem i bliskością tylu gatunków zwierząt nieobecnych w Europie, że broń się sama składa do strzału. Tak jak wtedy, kiedy jadą nad słone jezioro Etosza, gdzie na zielonych połaciach widać antylopy gnu, zebry, skoczniki antylopie (szpringboki), całe stada, strusie i szakale. Na zielonej wyspie ze źródłem wody Günther liczy na lwy, które lubią się tu pojawiać, ale nie ma po nich śladu. Podróżnicy nocują w dawnej niemieckiej bazie wojskowej w Namutoni, teraz w rezerwacie dzikiej natury administrowanym przez Anglików – są gośćmi kapitana Nelsona, opiekuna dzikich zwierząt, za prowiant, whisky i cygara. Korzystają z basenu z wodą źródlaną po niemieckich żołnierzach.

Wreszcie coś, na co Günther długo czeka. Jedzie z jednym ze znajomych wuja, panem Kalischem, zapolować na leopardy. Siedzą cicho jak myszy pod miotłą przez cztery godziny na ośmiometrowej wieży wiatrowej, są kompletnie zmarznięci. Leopard pojawia się, żeby coś zjeść, ale zanim skostniali myśliwi cicho odwrócą się na wieży, leopard zmienia plany. Słyszą tylko, jak gryzie kości, Günther szykuje broń do strzału, zwierzę przechodzi pod kolejny krzak, a potem znika w buszu. Czekają jeszcze godzinę. Mija dwunasta godzina od wyjazdu. Bez trofeum.

Günther okazuje się nienasyconym myśliwym i nie zmarnuje żadnej szansy na oddanie strzału. Podczas jednego z polowań wreszcie trafia kudu wielkie. Oddziela mięso, skórę i rogi zwierzęcia, zabiera mu to dużo czasu.

Czy łowi ptaki? Nie dotarliśmy do żadnych świadectw. Jeśli tak, to pewnie w ten sposób, w jaki ornitolodzy zbierali eksponaty jeszcze długo po wojnie. Metodę dokładnie opisał Bernd Heinrich, biolog i syn słynnego niemieckiego badacza Gerda Heinricha, towarzysz jednej z ostatnich afrykańskich eskapad w tradycji sięgającej korzeniami jeszcze XVIII wieku. Tak polowali Humboldt, Audubon, Darwin, Wallace. Tak, można przypuszczać, poluje Niethammer.

Na wyprawę zabiera się przede wszystkim strzelbę i amunicję.

Do tego bawełna, arszenik i skrobia ziemniaczana do preparowania okazów.

Pod ręką zawsze kłębek waty, żeby ślina lub wymioty zastrzelonego ptaka nie pobrudziły piór.

W chlebaku arkusz papieru, w który zawija się truchło.

Strzela się do wszystkiego, co lata, ważny jest każdy okaz.

Ściągnięcie skóry z małego ptaka zajmuje dziesięć minut, a z tłustej kaczki, jak wspomina Heinrich junior, „nawet godzinę”23.

Stos skór przykryty jest mokrym ręcznikiem, żeby nie wyschły za szybko.

„Następny etap – pisze Heinrich – polegał na nasączeniu skór nanoszonym roztworem arszeniku, który rozczynialiśmy z proszku w kanciastej żółtej, nieoznaczonej butelce. Środek ten nadawał skórom miękkość i elastyczność, a ostatecznie trwale strzegł okazy muzealne przed owadami, które mogłyby je zniszczyć”.

Następnie należy wypchać skórę, „co jest zajęciem trudnym i wymagającym wielkiej zręczności i delikatności manualnej”.

Pióra układa się pęsetką, do skrzyżowanych nóg podczepia etykietę, wypchane okazy kładzie na blachę i suszy przy ognisku.

Polowanie w dżungli daje nieporównywalną z niczym ekscytację. Po plecach płynie pot, trzeba spoglądać pod nogi, żeby nie przeoczyć węża, a jednocześnie wypatrywać wśród zieleni kolorowych plam. I strzelać jak najcelniej. Bernd Heinrich wspomina, że zarówno on, jak i ojciec uzasadniają przed sobą ptasią rzeź potrzebami nauki. Robią to, co od wieków robili inni naukowcy. „Mimo to cierpiałem, kiedy raniłem ptaka i musiałem dobić go własnymi rękami, dusząc tak, jak swoje ofiary dusi lew lub lampart”24.

Czy Niethammer cierpi? Nie pozostawi przemyśleń na ten temat, poprzestanie na wykazach upolowanych zwierząt.

Podróżnicy wracają z Afryki do Saksonii w połowie października. 5 października 1927 roku wysyłają z parowca Toledo telegram, zapewne wychodzi z Monsanto w Portugalii. Piszą: „Frühkaffee”. To oznacza w rodzinnym slangu „wszystko w porządku”. Powiedzenie używane jest także w XXI wieku przez co najmniej trzecie już pokolenie Niethammerów. Wystarcza, by dać znać, że wszystko jest dobrze, po staremu.

11 października dopływają parowcem do Hamburga.

Günther zaczyna studia zoologiczne w Tybindze. Tam znajduje się najstarszy fakultet przyrodniczy na niemieckich uczelniach.

Tetrao tetrix [Lyrurus tetrix] – cietrzew

Ja sam nie widziałem ani nie słyszałem tego gatunku w okolicy. Za to mój kolega, Merzinger, słyszał z całą pewnością samca wiosną koło Rajska.

12

Rainer Hutterer, ceniony specjalista od ryjówek, na skutek wylewu ma kłopoty z pamięcią. Sprawę Niethammera pamięta jednak bardzo dokładnie. Z zachowanych dokumentów nie zgubił ani kartki.

Podobnie Eugeniusz Nowak.

13

Oczywiste jest, że Niethammerowie linii męskiej studiują w Tybindze, żadne niemieckie miasto nie oferuje jednocześnie tak dużego prestiżu i tak wysokiego poziomu nauczania. Historia jednego z najstarszych uniwersytetów niemieckich sięga XV wieku, dlatego Tybinga nazywana jest „wiecznym studenckim miastem”.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

I

1 Księgi parafialne, Waldheim, kościół Świętego Mikołaja, s. 193.

2 Horacy, Eheu fugaces, Postume, Postume [w:] tegoż, Wybór pieśni, oprac. J. Krókowski, przeł. J. Birkenmajer, Wrocław 1971, s. 76–78.

3 S. Steinberg, Unternehmenskultur im Industriedorf. Die Papierfabriken Kübler & Niethammer in Sachsen (1856–1956), Leipzig 2015, s. 219.

4 H. Thor, Pióra. Ewolucja cudu natury, przeł. A. Wawrzyński, Łódź 2019, s. 224.

5 Tamże, s. 234.

6 W. T. Hornaday, Woman the Juggernaut of the Bird World, „The New York Times”, 23.02.1913.

7 M. Sintenis, Zur Ornis der Dobrudscha, „Journal für Ornithologie” 1877, Bd. 25, s. 59–69.

8 Tu i dalej: Archiwum Muzeum Alexandra Koeniga, Bonn.

9 Te i inne pocztówki ze zbiorów lokalnego historyka Matthiasa Löwego i strony: kriebethal.de, bit.ly/3hpXjsV, dostęp: 9.11.2022.

10 Prz 16,9, cyt. z wyd.: Biblia Tysiąclecia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Poznań – Warszawa 1990, s. 723.

11 A. Siwek, Władysław Siwek, artysta malarz (1907–1983). Biografia, Bolestraszyce 2019, s. 5.

12 Tu i dalej: Saksońskie Archiwum Gospodarcze w Lipsku, Geschäftliche, politische und private Korrespondenz Familie Niethammer.

13 A. Hochschild, Duch króla Leopolda, przeł. P. Tarczyński, Warszawa 2012, s. 354.

14 Tamże.

15 Tu i dalej: S. Steinberg, Unternehmenskultur im Industriedorf…, dz. cyt., s. 119, 120.

16 Tamże, s. 146.

17 Tamże.

18 Archiwum Muzeum Alexandra Koeniga, Bonn.

19 S. Steinberg, Unternehmenskultur im Industriedorf, dz. cyt., s. 146.

20 K. Tucholsky, Grimms Märchen, „Die Weltbühne” 1928, Bd. 36, s. 353.

21 Saksońskie Archiwum Gospodarcze w Lipsku, Geschäftliche, politische und private Korrespondenz Familie Niethammer.

22 Tu i dalej: Archiwum Muzeum Alexandra Koeniga, Bonn.

23 Tu i dalej: B. Heinrich, Chrapiący ptak. Rodzinna podróż przez stulecie biologii, przeł. M. Szczubiałka, Wołowiec 2016, s. 399.

24 Tamże, s. 405.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2023

Wydanie I