Psychoterapia Ewangelią 3. Reaktywacja - Marek Pietrachowicz - ebook

Psychoterapia Ewangelią 3. Reaktywacja ebook

Marek Pietrachowicz

0,0

Opis

Od dzieciństwa każdy z nas zostaje obarczony dawką traumatycznych przeżyć obniżających samoocenę, podmywających nadzieję na przyszłość. Z takim trudnym depozytem wchodzimy w młodość i dorosłość.

Krzywdzące myśli o nas samych nieraz zapadają w nas tak głęboko, że są niedostępne naszej jaźni, gdzieś tam zostały wyparte i przysypane, ale działają nadal. Ilekroć spotykamy się z jakimś wyzwaniem ,z trudną sytuacją, mózg natychmiast odwołuje się do tych niejawnych ,ukrytych głęboko w nas negatywnych zdań i na skróty daje szybką odpowiedź: "Bóg o mnie zapomniał. On mnie w ogóle nie zna."

Jak daleko to od Ezechielowego zawierzenia: "Panie Boże, Ty to wiesz".

Wiara - ta najpraktyczniejsza z rzeczy istniejących pod słońcem - pozwoli nam zauważyć fundamentalną prawdę: wszystko jest darem kochającego nas do szaleństwa Boga.

ŚWIAT LUDZI DZIELI SIĘ NA TAKICH, KTÓRZY SZUKAJĄ BOGA I TAKICH, KTÓRZY JESZCZE NIE ROZUMIEJĄ, ŻE TO JEGO SZUKAJĄ.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 225

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451

Redakcja i korekta Katarzyna Litwinczuk, Barbara Manińska

Skład i łamanie wersji do druku TEKST Projekt

Dyrektor wydawniczy Maciej Marchewicz

ISBN 9788380799196

Copyright © by Marek Pietrachowicz Copyright © for Fronda PL, Sp. z o.o., Warszawa 2023

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

 

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Wstęp. Skąd to się bierze?

Kiedy udamy się do przeciętnego psychologa (uzbrojonego w dyplomy kosztownych kursów) po pomoc w obliczu pewnego braku lub porażki, który nam doskwiera, ten sprawdzi zapewne, czy ów brak nie jest skutkiem naszego nieprawidłowego schematu myślenia i zachowań. Jeśli okaże się, że przypadłość ta jest od nas całkiem niezależna, pomoże nam co najwyżej napisać piękną mowę pożegnalną dla naszych marzeń i nadziei, zachęci nas do ulokowania ich gdzie indziej albo nauczy odwracać uwagę od problemu.

Wiara natomiast – ta najpraktyczniejsza z rzeczy istniejących pod słońcem – pozwoli nam zauważyć fundamentalną prawdę: wszystko jest darem kochającego nas do szaleństwa Boga, a w konsekwencji, ten brak lub porażka jak go rozumiemy wcale nie jest obiektywnie brakiem ani porażką. Ich natura jest w ogóle inna, niż nam wmówiono. Świat nie jest przedsionkiem piekła i nie jest wyłącznie pełen zła, ale właśnie dlatego, że jest słaby i nieporadny w czynieniu dobra, zamieszkał pośród nas Bóg. Wszyscy ludzie są przez Niego ukochani i On im towarzyszy. Świat ludzi dzieli się na takich, którzy szukają Boga i takich, którzy jeszcze nie rozumieją, że to Jego szukają. Ci, którzy zaczynają Go odkrywać, ze zdumieniem stwierdzają, że wbrew ich uporczywym przekonaniom i uczuciom, wyniesionym ze świata mroku, rzeczywistość jest przepełniona Jego światłem i modlitwą. Bóg przebywa wśród ludzi, wśród grzeszników, którymi się nie brzydzi i których wciąż umacnia, a zatem miasto jest miejscem świętym (por. br. P.-M. Delfieux, I ukazał mi miasto, rozdział 10). Bóg nie ma nic wspólnego z grzechem, ale ma wszystko wspólne z grzesznikami. Świętość jest skutkiem nawiedzenia przez Niego grzesznika, a nie warunkiem. Jego dobroć i pomoc są wszędzie, i nie ma się czego bać, bo On sam o wszystkim decyduje – wyłącznie w oparciu o miłość – i wystarcza. Kiedy bowiem uznasz, że jesteś bezpieczny? Czy wtedy, gdy nie dzieją się żadne rzeczy spośród tych, które ty sam identyfikujesz jako zagrażające? Czy raczej wtedy, gdy uzmysłowisz sobie i przez wiarę wyznasz, że Bóg nie dopuściłby do ciebie żadnej z tych rzeczy, która tak naprawdę zagrażałaby Jego ukochanemu dziecku? W przypadku Boga, nie sposób mówić o innej przyczynowości zdarzeń, niż tylko o tej, będącej Jego decyzją ani o innej motywacji, niż Jego najbardziej oświecona i serdeczna miłość. Cały dzień i wszystkie jego trudy zaistniały wyłącznie po to: abyś doświadczał Jego miłości. Innymi słowy, z Bogiem nie musisz się bać niczego, co następuje, co się wydarza w twym życiu – bo nie wydarza się bez Jego inicjatywy ani bez Jego moderacji (por. Rz 8, 28), a On nie zrobiłby niczego, co nie służy twojemu dobru. Odwrotnie, jeśli się wydarza, to znaczy, że ci nie zagraża. Osiem Błogosławieństw rozprasza wszelkie iluzje. Jeśli coś nastąpiło, jeśli tylko zaistniało – na przykład ty! – to jest to dobre, albo ma wszystkie warunki ku temu, by stać się dobrem. Nie sposób jest nie spotkać się z Jego Obliczem. Można Go natomiast niestety nie dostrzec, pomylić z kimś innym lub nie pozwolić sobie na to.

I tu wchodzi na scenę psychologia, która pomoże nam zrozumieć, dlaczego nie wierzymy i dlaczego nie chcemy być zbawieni, a świata wokół – jego ulic i placów, zachodów słońca, drzew, wiewiórek i kotów, domów i ludzi – postrzegać jako dobrych i kochanych. Na czele z samym sobą, bo od tego wszak historia się zaczyna – od niewiary w siebie.

 

Życie psychiczne zajmuje przestrzeń naszej woli, uczuć i marzeń, naszej jaźni i podświadomości – dokładnie tam, gdzie schodzą się i pokrywają: życie czysto biologiczne i życie czysto duchowe, życie w świecie relacji z Bogiem. Nie jest jedynie tym pierwszym, jak chcieliby freudomarksiści – pierwotną dżunglą popędów – zawiera bowiem rzeczy ewidentnie spoza tego świata, takie jak zdolność do wyrzeczenia – ale działające potężnie w nim, nadające mu znaczenie i sens, osądzające nasze pragnienia i czyny. Nie jest także wyłącznie tym drugim, to jest duchowym życiem – bo umiejscawia się w świecie konkretnych sytuacji: potrzeb, pragnień i braków, i nawiązuje z nimi dialog. Bazuje na nich, wlecze nierzadko za sobą ich bagaż. Najwięcej o tym, kim jesteśmy teraz, możemy powiedzieć, spoglądając na te wydarzenia i przeżycia z przeszłości, które nas ukształtowały, które nadały ton naszemu myśleniu i postrzeganiu świata. A jednocześnie, słuchając uważnie i ufnie tego, co mówi o nas Ten, który nas stworzył – jak bardzo jesteśmy dla Niego ważni, jak bardzo o nas pamięta i co On o nas myśli.

 

Nie wspominajcie wydarzeń minionych,

nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy.

Oto ja dokonuję rzeczy nowej;

pojawia się właśnie. Czyż jej nie poznajecie?

(Iz 43, 18-19a)

 

Wspominajcie rzeczy minione, sprzed wieków!

Tak, Ja jestem Bogiem i nie ma innego,

Bogiem, i nie ma takiego, jak Ja.

(Iz 46, 9)

 

Te dwa, pozornie sprzeczne ze sobą polecenia (wspominajcie rzeczy minione – nie wspominajcie wydarzeń minionych), znajdują się w odległości zaledwie trzech rozdziałów od siebie w świętej, natchnionej Księdze. Czyżby Bóg, który przemawia ustami wielkiego proroka Izajasza, zmieniał co chwila zdanie? Był kapryśny, nieprzewidywalny? Tendencyjny? Zawsze znajdował sobie powód, żeby się przyczepić i wetknąć człowiekowi szpilę krytyki? Raz po raz zapominał nam winy, aby chwilę potem znów wybuchnąć na nas gniewem? Tak o Nim często myślimy. Zmagamy się z życiem; budzimy w sobie szaloną i ożywczą nadzieję, że wszystko jeszcze się ułoży, że jest nadzieja, ufamy Bogu, aby zaraz potem pogrążyć się ponownie w zwątpieniu i poczuciu bezsensu i oskarżamy Boga, że toczy z nami nierówny pojedynek, w którym udowadnia nam, że sobie nie radzimy. I tak na zmianę, wciąż od nowa. Skąd to rozdwojenie?

W rzeczywistości, pomiędzy tymi dwoma przytoczonymi fragmentami z Izajasza nie ma żadnego rozdźwięku. Podstawowe znaczenie ma intencja, z jaką sięgamy do przeszłości i rodzaj ducha – zły lub dobry – który nas do tego namawia i poddaje nam interpretację. Wspominajcie te rzeczy, które utwierdzają was w przekonaniu, że Bóg jest i że jest wierny, godny zaufania, i tak interpretujcie rzeczywistość. Można na Nim polegać. Jeśli zaś wspominacie wydarzenia po to, żeby się zamęczać swoimi porażkami, rzucać oskarżenia, zadręczać wątpliwościami dotyczącymi waszych szans i myślicie jak poganie, którzy jedynie w swoich własnych zdolnościach i zasobach upatrują ratunku – wówczas wykorzystujecie waszą pamięć przeciwko sobie.

 

Od dzieciństwa każdy z nas zostaje obarczony pewną – mniejszą lub większą – dawką traumatycznych przeżyć, naruszeń jego nieokrzepłych jeszcze granic, a w efekcie krytycznych i negatywnych osądów o sobie, przekonań obniżających samoocenę i podmywających nadzieję na przyszłość. Dziecko chłonie mimowolnie krzywdzące lub fałszywe komunikaty, a nasi rodzice, opiekunowie, wychowawcy, inne osoby znaczące nie są aniołami i nie zawsze postępują sprawiedliwie – a najczęściej według własnych zadawnionych ran i usztywnionych schematów. Nie jesteśmy tu po to, żeby kogokolwiek oceniać (często dzieje się to wręcz mimowolnie i nieświadomie, przy najlepszych intencjach), ale żeby powiedzieć, że taka po prostu jest prawda – świat skażony grzechem i słabością jest niedoskonały i jest polem do wielu wewnętrznych zranień i wyzwań dla nadziei.

Rzecz w tym, że wchodzimy z takim depozytem w młodość i dorosłość. Krzywdzące myśli o nas samych najczęściej zapadły w nas tak głęboko, że są niedostępne naszej jaźni, gdzieś tam zostały wyparte i przysypane, ale działają nadal. Ilekroć spotykamy się z jakimś wyzwaniem, z trudną sytuacją, w której umysł nie ma czasu deliberować nad rozwiązaniami, zazwyczaj natychmiast odwołuje się do tych niejawnych, ukrytych w nas negatywnych zdań i na ich podstawie tworzy na skróty szybką, pierwszą i intuicyjną odpowiedź na sytuację (por. Mk 7, 21-23).

 

Potem spoczęła na mnie ręka Pana, i wyprowadził mnie On w duchu na zewnątrz, i postawił mnie pośród doliny. Była ona pełna kości. I polecił mi, abym przeszedł dokoła nich, i oto było ich na obszarze doliny bardzo wiele. Były one zupełnie wyschłe. I rzekł do mnie: «Synu człowieczy, czy kości te powrócą znowu do życia?» Odpowiedziałem: «Panie Boże, Ty to wiesz».

(Ez 31, 1-3)

 

Moją pierwszą, intuicyjną odpowiedzią na to pytanie Boga, gdy rozważałem moje niepowodzenia i nieszczęścia, było: „Oczywiście, że nie”. Widzimy, czym różni się od nas Ezechiel, gdy mówi: „Panie Boże, Ty to wiesz”.

 

I rzekł do mnie: «Synu człowieczy, kości te to cały dom Izraela. Oto mówią oni: „Wyschły kości nasze, minęła nadzieja nasza, już po nas”. Dlatego prorokuj i mów do nich: Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam» – wyrocznia Pana Boga.

(Ez 37, 11-14)

Przykład z życia

Adam miał w sobie wewnętrzne przekonanie: „Jestem winny”. Przekonania podstawowe zawsze występują pod postacią takich krótkich, krytycznych komunikatów i nie ma znaczenia, że oficjalnie, racjonalnie się z nimi nie zgadzamy. Siedzą mimo wszystko pod maską. Takie przekonanie nieopatrznie wprogramowali w swego syna jego rodzice, często jako dzieciaka zawstydzając go, gdy za bardzo skupiał się na zabawie, a nie na uważnym słuchaniu opiekunów. Już jako dorosły, w sytuacji, w której ktoś gra na jego emocjach, na przykład jego żona, próbując przeforsować swoje zdanie za pomocą lekkiego szantażu emocjonalnego, Adam gwałtownie wybucha. Potem jest mu bardzo przykro i jedynie utwierdza się w nim jego podświadome przekonanie, że jest winny, że to on reaguje w niewłaściwy sposób. Ostatecznie ze wstydu robi to, co tylko chce żona w poczuciu własnej klęski na każdym froncie. W ten sposób, krzywdzące zdanie: „Jestem winny”, przyjmowane bezkrytycznie i bez pracy nad sobą, decyduje za Adama, jak się zachowa w stresującej sytuacji. Aktywuje się na zasadzie warunkowania awersyjnego, wywołuje automatyczną, alergiczną reakcję na sytuację, pozbawioną myślenia. Adam ma w sobie tyle negatywnych emocji, które w tym momencie wyskakują, jak diabeł z pudełka, że nie jest w stanie zachować się racjonalnie, nie poddać się swojej złości. A tak naprawdę, jest to niezaleczona i nawet nierozpoznana złość na samego siebie, zakonserwowana jak mucha w bursztynie pod postacią hasła: „Jestem winny”.

Taki błąd percepcji, czyli postrzegania, potęguje się w błędnym kole (por. Mk 4, 24-25). On narzuca nam, jak się zachowamy, a gdy już zachowamy się zgodnie z krzywdzącym nas hasłem, czyli niewłaściwie i głupio, potęguje i podbija negatywną samoocenę. „Widzisz? A nie mówiłem? Nie nadajesz się do niczego. Jesteś zły. Jesteś winny”. Co sprawia, że z tym większym prawdopodobieństwem przy kolejnej sytuacji znów zareagujemy tak samo sztywno albo ucieczką, i błędne koło fałszywego poglądu się domyka.

Takiego krzywdzącego zdania o sobie nie da się wyśmiać, zlekceważyć i wyrzucić z siebie jako nielogicznego i nieprawdziwego. Ono po prostu wówczas wróci na swoje miejsce w naszej przedświadomości. Nie można mu też przyznać racji i zacząć się nim głęboko przejmować, bo to oznacza pogrążenie się w rozpaczy, czyli agresję – albo bierną, skierowaną ku sobie (z próbą samobójczą włącznie), albo czynną, uderzającą zastępczo w najbliższych i zamieniającą dom w piekło. Może też skupić się przeciw prawdziwym, pierwotnym winowajcom, a wtedy staje się wypalającym wszystko pożarem nienawiści, życiem wstecz i dla zemsty, która zabija duszę.

Ani udawanie, że problem nie istnieje, ani przejęcie się nim, nie stanowi rozwiązania. Musimy odwołać się do autorytetu Tego, który nas stworzył i zdać sobie sprawę, ze Jego opinia o nas jest zdaniem pełnym miłości, że zostaliśmy dobrze stworzeni i jesteśmy kochani i potrzebni (por. Ps 27, 10). Jeśli Bóg tak uznał, nikt nie jest w stanie tego zdania podważyć. Bóg mówi prawdę, nie można nie przyjąć prawdy i żyć szczęśliwie, bez lęków, bez nerwic w kłamstwie. W naszym sercu panują również konsekwentnie kłamstwa na temat Boga: „Bóg się gniewa”, „On mi wybacza z najwyższą niechęcią”, „Bóg jest mną rozczarowany”. „Zostawił mnie samego, Jego interesuje tylko życie po śmierci”. „Co z tego, że tym razem się udało? To tak niewiele w Jego oczach”. Z tymi kategorycznymi osądami również musimy definitywnie skończyć. Musimy zacząć słuchać, co Bóg sam mówi o Sobie i o nas, a nie tego, co sami zwykliśmy uważać, że Bóg mówi, co nauczyli nas dawno temu inni i co pogłębiła błędna interpretacja wydarzeń.

 

Przy Bogu ludzie często czują się przymuszani i zniewoleni – ofiary diabelskiego kłamstwa, które zakorzeniło się w ich umysłach. Kiedy stawiam przed tobą, spragnionym, szklankę wody, to możesz co prawda powiedzieć: „Oto przestałem być wolny. Właśnie zmusiłeś mnie do tego, żebym wypił wodę, albo żebym jej nie wypił”, zamiast się ucieszyć z wody, która ugasi pragnienie. Tak samo jest z Bogiem. On jest naszą naturą rzeczy, On jest wszystkim. Czemu się zżymasz: „Bóg (Kościół, religia, rodzina, społeczeństwo) zmusza mnie do wiary”? Równie dobrze, mógłbyś się buntować przeciwko powietrzu, że jesteś zmuszony nim oddychać, albo że podlegasz sile grawitacji – wielka mi niesprawiedliwość i zniewolenie. Życie w Bogu to prostu twoja natura, twoja tożsamość. Możesz albo ją poznawać i rozumieć coraz lepiej (i z tego odnosić korzyść, radość, zbawienie) albo pozostać na siłę obojętnym i ignorantem wobec niej. Żadna ideologia, której się uchwycisz (np. ateizm) w najmniejszym stopniu nie zmieni tych faktów, jedynie sprawi, że mniej będziesz rozumiał i słabiej przeżywał rzeczywistość. Błędne przekonania o sobie i Bogu czynią nas wyobcowanymi. Cały wysiłek będziesz wkładał w budowanie gmachu niewiary i zaprzeczania, podtrzymywania swych obaw i rozczarowań – trwając w tym dziwnym, ale jakże powszechnym, niepisanym zobowiązaniu lojalności wobec swoich zranień i smutku. Kiedy tak wiele miejsca w sercu poświęcasz rozpaczy i innym potężnym uczuciom, już nie pozostaje go wiele na wiarę (por. Mk 5, 22 i nn.) i na dary od Boga. Zwłaszcza ciąży nam (ukryte) poczucie winy – słuszne, dopóki prowadzi do opamiętania i pojednania. Tymczasem Bóg do niczego cię nie zmusza, On po prostu jest i serdecznie cię kocha – i dlatego ty jesteś. Nie chce, żebyś się męczył i przeżywał swoje dramaty samotnie i bezradnie. Żyjąc bardziej Nim, będziesz także coraz bardziej sobą. Możesz z Nim otwarcie rozmawiać nawet o swojej niewierze i o grzeszności.

 

Ażebyś mógł prawdziwie spotkać się z Chrystusem, musisz zmierzyć się z tym, czego się najbardziej boisz. Zwłaszcza bycie niewinną ofiarą przemocy – fizycznej, psychicznej – wystawia na próbę twoje zaufanie do Ojca (Pan Jezus mówi, żeby zawsze Mu ufać, niezależnie od trudności sytuacji i widzieć w Nim swego obrońcę) i poddaje ciężkiej próbie zaufanie do siebie samego, czy uwierzysz, że zdołasz przez to przejść i nie jesteś sam. Oskarżyciel skwapliwie korzysta z każdej takiej okazji. Jest to twój wewnętrzny głos, który ci wyjaśnia i uzasadnia, dlaczego nie możecie być razem z Bogiem, docelowo w raju, ze względu na twoją bezwartościowość. Problemem nie jest twoja grzeszność jako taka, tylko twoja pewność, że owa grzeszność uniemożliwia ci, wyklucza łączność z Bogiem. Możesz więc albo zrezygnować z prób spotkania Chrystusa i odejść (wielu tak robi), albo zlekceważyć swą grzeszność i domagać się liberalizacji Dekalogu – w ogóle przestać przyjmować grzech do wiadomości (także popularny wybór), co na jedno wychodzi.

Jest jeszcze trzecia opcja i o niej jest właśnie niniejsza książka.

 

Podobnie, trzy są etapy i szczyty miłości. Dopiero gdy stoimy pewnie na poprzednim szczycie, wyłania nam się z mgieł kolejny, górujący nad poprzednim. Droga pomiędzy tymi szczytami również odzwierciedla nasze wewnętrzne zmaganie o prawidłowy obraz i osąd w sercu, a postępy na niej są nim uwarunkowane.

■ Wpierw kochamy ze strachu przed utratą bądź karą (por. 1J 4, 18). To najniższy i niedoskonały, ale mimo wszystko autentyczny sposób wyrażania się miłości. On odpowiada naszym zniekształconym przekonaniom o sobie i innych, zwłaszcza o Bogu, które napełniają nas lękiem. Postęp na tym etapie i wstąpienie na dalszy szlak osiągamy poprzez pokorę, to jest zaufanie, które jest dojrzałą odpowiedzią na strach. Ufność kształtujemy i pogłębiamy przez całe życie, w rytm zdarzeń i doświadczeń wewnętrznych. Zwracamy się do Boga, bo uznajemy Jego zwierzchność nad naszym losem. Tu właśnie wykuwa się wiara we wszechmoc Boga, większą od naszych strat i lęków. Gdybyśmy zatrzymali się na tym etapie i nie mieli potrzeby sięgać dalej, oznaczałoby to, że wytworzyliśmy w sobie mentalność niewolnika, który służy jedynie ze strachu przed konsekwencjami. Modlitwa nasza, kiedy ciążymy ku temu stanowi, jest modlitwą strachu, czynnością magiczną: jeśli się prawidłowo pomodlę, Bóg da mi coś, czego sam z siebie nigdy by mi nie dał, albo natychmiast cofnie, jeśli przestanę Go o to zaklinać. W świecie niewolnika nie istnieje miłość, a jedynie tajemna wiedza jak skutecznie wpływać na Pana. Jeśli nie rozpoczynam dzisiejszego dnia od uświadomienia sobie, że jestem ukochany i upragniony, chroniony dobrowolnie przez Ojca – że jestem już teraz poddanym Królestwa Bożego i korzystam z jego praw i przywilejów, bo ono już tutaj jest, nawet zanim się ujawni, wyłaniając się z mgieł rozwiewającego się jak dym świata doczesnego – cały dzień i wszystkie jego wydarzenia będą niezrozumiałe, a jutro napełniać będzie lękiem.

■ Drugim szczytem jest miłość zasługująca (por. J 6, 26). Kochamy, bo dzięki obiektowi miłości mamy wszystko, czego nam potrzeba, albo spodziewamy się tego po nim. Wdzięczność otwiera nas na spostrzeganie wartości własnej: jestem kochany, dlatego mogę pokochać (siebie, innych). Bóg objawia nam swoją miłość i uprzedza nas miłością, tak, abyśmy widząc, jak jesteśmy kochani, uwierzyli, że jesteśmy dobrze i bez błędów stworzeni. Możemy ze spokojem i cierpliwie czekać na Jego łaskę, bo nieuchronnie przybędzie z pomocą i nastąpi odpłata. Nawet poprzez utrapienia i cierpienie, przechodzimy do osiągnięcia nagrody nieprzemijającego szczęścia. Już nie musimy dźwigać i pielęgnować naszych lęków i zranień, możemy je dać zaleczyć i wybaczyć. Ta forma miłości wyzwala uwielbienie i poprzez nie chętnie przechodzimy ku najwyższemu szczytowi. Tak oto poznajemy dobroć Bożą, która uzupełnia naszą wiarę (z poprzedniego etapu) w Jego wszechmoc. Gdybyśmy jednak poprzestali na tym etapie i nie rozwinęli w sobie pragnienia kolejnego, to by oznaczało, że zamiast miłości, kierujemy się zwykłym wyrachowaniem właściwym najemnikowi, który zawsze kalkuluje, co mu się opłaca, a co nie, który zamierza głównie zasługiwać na nagrody, ale brak w nim prawdziwego przywiązania. Bóg może zostać wówczas zredukowany do środka, do sposobu, w jaki coś otrzymuję, na czym mi naprawdę zależy, natomiast nie staje się nadrzędnym celem. Modlitwa taka stanowi niewątpliwie postęp względem modlitwy strachu: oto Bóg sam z siebie chce mi coś ofiarować, a ja ochoczo z Nim współpracuję, ażeby to uzyskać. Staję się poddanym wielkiego Niewidzialnego Królestwa, które przenika i przekracza wszystko, co ziemskie. Ale, podobnie jak to jest z Ewangelią, nie tak znowu często są w niej opisane konkretne nauki Jezusa, co dokładnie mówił, a znacznie częściej stwierdzenie, że nauczał: że był, że przechodził, jadł, uzdrawiał i powoływał – sensem świętej Księgi jest skierowanie naszej uwagi na samą osobę Jezusa, i o tyle tylko na Jego naukach – bo On sam, Bóg, jest ich celem. Autorzy natchnieni wybierali te księgi, które wybrali, ponieważ najpełniej opowiadały o tym, kim jest Ten, którego oni pokochali – Boga, Chrystusa – aby Go przedstawić innym. W ten sposób, od nauki, od aktywności i od zdobyczy, popychani jesteśmy i przechodzimy ku relacji. Najświętszy Sakrament wystawiony w monstrancji niczego nie naucza, ani nic nie robi – On jest wszystkim. Jego objawienie nie jest zapożyczoną filozofią (Jezus głosił to, co Żydzi już od dawna znali, ale głosił jak ktoś, kto ma władzę, kto jest celem wszystkiego!), tylko prawem stwarzającym i nadającym sens dla tego wszechświata. Chrystus jest po to, żeby mnie wywyższać i być przeze mnie wywyższanym. I tak:

■ Szczytem miłości jest kochanie tak, jak dziedzic chwały, czyli jak syn swego Rodzica: Boga kochamy jedynie ze względu na Niego samego, bo jest i budzi nasz zachwyt (por. J 3, 29-30), ponieważ jest godzien uczczenia i uwielbienia, jest dla nas wszystkim (por. Łk 10, 27). Tak jak poznaliśmy Go w poprzednich etapach, w każdym momencie naszego życia jest On wszechmocny i dobry jednocześnie – nigdy jedno zamiast drugiego – i do takiej Osoby możemy odczuwać jedynie rosnącą miłość. Chcemy się z Nim zjednoczyć, być tacy jak On i włączyć w to, co On czyni (czule miłuje). Nie potrzebujemy od Niego nagród ani zabezpieczeń, choć i tak je otrzymamy. Kochamy, nie potrzebując i nie spodziewając się niczego w zamian, poza samym obiektem miłości. Na tym etapie wszystko staje się możliwe: przetrwanie utrapienia, przebaczenie krzywdzicielowi, dostrzeżenie brata w grzeszniku podobnym do mnie, pozwolenie Bogu na to, żeby mnie prowadził i udoskonalał. Tak, jak wyraził to jeden z księży w kościele Wspólnot Jerozolimskich: w pewnym momencie owce przestają się przejmować tym, dokąd idą, tylko słuchają słów Pasterza, dźwięku Jego głosu i ufnie idą za Nim. To nie cel zaczyna odgrywać decydującą rolę, ale osoba Pasterza, Jego prowadzenie i wspólna wędrówka.

 

Tę samą hierarchię, w kolejności od najważniejszej formy, od wołania miłości w czystej postaci („Święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja”), poprzez pragnącą dobra drugą („Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”), aż do chcącej uniknąć zła pierwszej („Odpuść nam nasze winy”, „I nie dozwól, byśmy ulegli pokusie, ale nas zbaw ode Złego”), dostrzegamy w wezwaniach Modlitwy Pańskiej, Ojcze Nasz. Często nasze modlitwy pozostają niewysłuchane, bo nasze oczekiwania są zbyt niskie, skupione na sobie – nie wypływają z pragnienia eksploracji wszechświata miłości Boga, a jedynie połatania naszej nędznej kondycji (por. Mt 6, 31-33). Modlitwa jest zbyt cennym narzędziem, żeby używać jej do przyziemnych celów. Niedobrze jest usychać z pragnienia, będąc otoczonym niezmierzonym oceanem słodkiej wody.

W Sercu Jezusa znajdziesz dla siebie miejsce i schronienie, wystarczająco obszerne dla wszystkich twoich niepowodzeń, niepewności, niezasługiwania i tego, co tylko na „nie”. Wszystko pomieści. Ono zaradzi wszystkim twoim troskom, smutkom, rozczarowaniom, upadkom, potrzebie aprobaty i domu, tylko trzeba się w Nie głęboko, ufnie i bez wstydu wtulić. Po to jest.

 

Albowiem Bóg chce pokazać wspaniałość twoją

wszystkiemu, co jest pod niebem.

(Ba 5, 3)

 

Zwłaszcza tobie samemu. Każdy grzesznik ma dostęp do tego Serca, o ile tylko zdobędzie się na pokorę. Pan nie brzydzi się grzesznikami. Pysznego nie ocali ani bezgrzeszność, ani idealne spełnianie obowiązków. Pyszny wie lepiej od Boga, że zasługuje – albo, że nie zasługuje – na miłość. Z takim Pan nie może znaleźć wspólnego języka, dopóki tamten nie spokornieje i nie pozwoli Bogu być na pierwszym miejscu, ponad swoje odczucia i doświadczenia.

 

Warto ćwiczyć podstawy i elementy wspinaczki, potrzebne na kolejnych etapach, już wcześniej, tak żeby mieć dobrą zaprawę. Cierpliwość, zaufanie i pokora to trening wytrzymałościowy do wspinaczki z naszym Przewodnikiem (por. Am 3, 3) po jakże niebezpiecznych górach miłości.

 

* * *

 

Uwaga. Wszystkie cytaty po boku strony pochodzą z księgi Izajasza (Jeszu-jah, „Jahwe zbawia”), proroka narodzonego 750 lat przed Chrystusem. Jest on największym z proroków Starego Testamentu, ogłosił przyjście Mesjasza i opisał Jego niewinną mękę za zbawienie ludzi. Księgę Izajasza nazywa się, dla jej głębi poznania miłości Boga i jej proroctwa o zbawieniu, „piątą Ewangelią”.

 

Towarzyszyć nam będzie również lirycznie prosta i niewyszukana w słowach, ale za to potężna w wyrazie i pełna mądrości życiowej, poezja Ezry Loomisa Pounda – ważnego amerykańskiego poety pierwszej połowy XX stulecia, z czasów Wielkiego Kryzysu i dwóch Wojen Światowych – w przekładzie autora. Zachowałem rytm, długość wersów i porządek rymów, a także celową prostotę wyrażeń dokładnie takimi, jakie swoim strofom nadawał Pound, ściśle wedle zaleceń poety.

Envoi

Ezra Pound

Idź, poczęta niemądrze księgo,

Mów jej, że śpiewała dla mnie pieśń Lawesa:

Jeno piosenkę gdybyś miała,

Tak dobrze znane ci motywy,

Byłabyś źródłem darowania

Nawet mych win, co ciążą mi,

Budową długowiecznej chwały twojej.

Mów jej, że rozsiewa

W powietrzu taką cudność,

Iż nie zważam na nic, bo tylko jej wdzięki dają

Życie tej chwili,

Pragnąłbym, aby trwały

Jak róża, zamknięta w magii bursztynu,

Czerwień stopiona z oranżem i zlana

W jedną barwę, jedną substancję

Pokonującą czas.

Mów jej, że idzie

Z piosenką na ustach,

Ale jej śpiew nie pochodzi ze śpiewu, nie zna

Twórcy pieśni – innych ust,

Być może równie wymownych co jej,

Być może zdobędzie dla niej wyznawców,

Gdy już nasze prochy złożą tam, gdzie spoczywa Waller,

Przesiewane, przesiewane do zatarcia pamięci,

Dopóki zmiana nie naruszy wszystkiego

Oprócz samego Piękna.

Rozdział 1. Spór ze Mną wiedźcie

Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! –

mówi Pan.

Choćby wasze grzechy były jak szkarłat,

jak śnieg wybieleją;

choćby były czerwone jak purpura,

staną się [białe] jak wełna.

(Iz 1, 18)

 

Uderzyło mnie podczas lektury Księgi Izajasza, że te dwa zdania stoją tuż przy sobie, w ramach jednego wersetu – a zatem, stanowiącego jedną i integralną całość, najmniejszą i niepodzielną porcję nadprzyrodzonej mądrości.

Moja niemal ośmioletnia praktyka w gabinecie psychologicznym oraz nieustająca praca nad samym sobą pokazuje, że nader często i zasadniczo kłócimy się z Bogiem i odrzucamy Jego wsparcie, bo nie umiemy sobie wybaczyć błędów, nie możemy uwierzyć, żeby mogło nam przysługiwać. Bóg za wszelką cenę próbuje nas przekonać, że nasze winy, niedostatki i niekompetencje zostają usunięte, zgładzone, anulowane [1], gdyż On traktuje nas jak Swoich ukochanych synów i córki. A my tymczasem bronimy jak niepodległości naszych win i rozczarowań sobą. Jesteśmy swoimi najsurowszymi oskarżycielami. Nader często wchodzimy w kompetencje Pana Boga, chcąc dokonywać czynów niemożliwych i kategorycznie żądamy od siebie tej zdolności. W rezultacie naszych ukrytych w umyśle przekonań, że nie zasługujemy na nic dobrego i rzekomo nic się nie udaje (odwracamy tu kolejnością niewiarę-przyczynę z niepowodzeniem-skutkiem), nie możemy ruszyć naprzód i jedynie bierna (lub czynna) agresja przeciwko sobie nam pozostaje. Każdy nałóg jest formą takiej agresji. Nie przyjmujemy miłości Bożej, bo nie wierzymy, że mamy do niej prawo [2] – wręcz przeciwnie, jesteśmy głęboko przekonani, że nie wolno nam przyjąć słów Boga do mnie skierowanych, inaczej niż w formie wymówki i dezaprobaty. Mnożymy nasze grzechy, bo nie przyznajemy sobie prawa do „świeżego startu”, nie dajemy sobie możliwości odcięcia się i poczucia na powrót godnymi i przyjaciółmi Boga [3]. Tylko w niewinności można spotkać Boga, a my uznajemy się za niezdatnych do uniewinnienia. Skoro wciąż czujemy się nie w porządku wobec Pana, to jak możemy prowadzić z Nim swobodną wymianę myśli i serc? [4] Będziemy Go raczej unikać i redukować kontakt do minimum – dopóki nie uwierzymy w Jego miłosierdzie, na które otwiera ufna skrucha i dobre uczynki (i wreszcie sakrament pokuty i pojednania). Gdyby Bóg nie przywracał nam utraconej niewinności i nie puszczał win w niepamięć (co zarazem pozbawia nas prawa do obwiniania siebie), wszystko byłoby zaiste nadaremne – nigdy nie wydobylibyśmy się ponad permanentny stan rozpaczy z powodu grzechów, rozczarowania sobą i świadomości straconych szans [5]. Nie zrobilibyśmy ani jednego kroku w krainie światła.

 

Przedłóżcie waszą sprawę sporną, mówi Pan,

podajcie wasze mocne dowody, mówi Król Jakuba.

(Iz 41, 21)

 

Te uporczywie negatywne myśli o sobie, wzajemnie skojarzone i potwierdzone setką dowodów z życia, a które psychologowie nazywają przekonaniami (wierzeniami) podstawowymi, bądź fundamentalnymi, są naszym dziedzictwem. Otrzymujemy je w okresie największej naszej plastyczności, a zarazem naturalnej potrzeby ulegania i chłonięcia prawdy od autorytetów – czyli jako dzieci od naszych rodziców, od osób znaczących, od środowiska. Nie piszemy tego bynajmniej po to, żeby zrzucać odpowiedzialność albo osądzać rodziców [6], nie rozgrzebujemy zranień i nie podgrzewamy emocji jak w przypadku różnych szkodliwych pseudoterapii, tylko obiektywnie i trzeźwo stwierdzamy, że naszym rodzicom daleko do chodzących ideałów, do aniołów, którzy zawsze potrafią zachować się jak trzeba [7]. Do niepopełniających błędu wychowawców, do której to roli mają aspirować. A każde zranienie lub niedopowiedziane niepotwierdzenie we wczesnym dzieciństwie pada na podatny grunt i zostaje wdrukowane, zaprogramowane w naszym niejawnym umyśle. Niejawnym, czyli takim, do którego umysł sięga najszybciej i z automatu, poniżej poziomu świadomości i jaźni, kiedy myślimy o swojej wartości i o swoich szansach i możliwościach.

Jest to na ogół myślenie mocno zabarwione pesymizmem i smutkiem, poczuciem winy i wstydem, negowaniem sukcesów [8], którym niegdyś usiłowano nas w prosty sposób (nie wymagający wysiłku ani kwalifikacji) kontrolować i uspokoić (usadzić) jako dzieci. Te nieadekwatne, szkodzące nam podświadome myśli, w postaci krzywdzących komunikatów pozostają z nami przez całe życie. Psycholog poznawczy, którym jestem, szuka przyczyn różnych kompleksów, braku odwagi lub braku poczucia sensu życia u Klienta właśnie w tych antywartościach, jakie (mimowolnie, nieopatrznie albo wręcz przemocowo) pozostawili w umyśle Klienta najczęściej jego rodzice lub opiekunowie: zbyt chłodny lub zbyt nadopiekuńczy, zbyt niejasny lub sztywny system rodzinny [9].

Takie braki trzeba naprawić, zrównoważyć w osobistej terapii krzywdzące zdania o sobie, jakie nosimy w sercu, a także odzyskać do siebie te ciepłe uczucia, których nam odmówiono, a które były absolutnie dla nas zaplanowane przez Boga. Bóg nie chcąc fizycznie ingerować w rodzinę [10], nie chcąc fizycznie karać rodziców (lub leniwych dzieci – ale nie licytujmy się, przerzucając oskarżeniami), nie chcąc zabierać im dziecka i przenosić do innej rodziny, zaufał nam życie i trwanie właśnie w takiej, jaką dostaliśmy, niedoskonałej i skażonej ludzką grzesznością. Nie miał w tej kwestii dużego wyboru, bo wszystkie ludzkie społeczności są niedoskonałe. Wiedział, że sobie damy radę i podźwigniemy to, ale nigdy nie przestał domagać się od innych traktowania nas prawidłowo – tylko że często oni nie chcieli albo nie potrafili Go słuchać. On również pragnie, żebyśmy odzyskali nasze utracone poczucie wartości [11], naszą samoocenę, i wychować nas zgodnie z faktyczną prawdą o nas – jako ukochanych synów, ukochane córki Ojca. Prawdziwego i dobrego, odpowiednio czułego i zdrowo wymagającego Ojca.

Niestety, zranienia, które zadali nam rodzice, przenoszą się na obraz Boga, jaki nosimy w swym sercu. Podejrzewamy, że On współpracował z naszymi rodzicami w zadawaniu nam krzywd i niesprawiedliwym karaniu nas. Nieświadomie obarczamy Pana odpowiedzialnością za decyzje niesłuchających Go ludzi i przypisujemy Mu tę samą mentalność, co naszym ziemskim wychowawcom [12]. Boga jednak nie interesuje karanie, tylko podniesienie nas i postawienie na nogi. W każdym razie, nosimy w sobie zniekształcone pojęcie o Bogu, do tego stopnia, że takiemu Bogu, jakiego sobie roimy, faktycznie nie sposób zaufać ani oczekiwać sprawiedliwości. Prawdziwe oblicze Boże zakrywa się przed mądrymi i roztropnymi, a objawia się niemowlętom. Niemowlę zaś nie powinno recenzować swojego Ojca i utrzymywać, że wie o Nim już wszystko (no i że musi wziąć sprawy we własne ręce – skoro nawet chwytać przedmiotów jeszcze nie potrafi). Prawdziwy Bóg mówi do nas: „Powiedz mi, co myślisz o Mnie, kim według twoich obaw i zranień jestem? A Ja ci w zamian powiem, jaki jestem naprawdę!” [13]. To właśnie tytułowy spór, który z nami wiedzie Bóg o to, żebyśmy odzyskali prawdę spojrzenia na Niego, jako na dobrego, a w konsekwencji na nas samych, jako na dobrze stworzonych. Bóg pierwszy stworzył ludzkie serce i zamieszkał w nim, a teraz my musimy trafić do własnego serca i wejść w jego głąb – odzyskać do niego dostęp (o. P.-M. Delfieux, Jak się modlić w gwarze miasta?).

 

Nie pojęli tajemnic Bożych,

nie spodziewali się nagrody za prawość

i nie docenili odpłaty dla dusz czystych.

Bo do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka –

uczynił go obrazem swej własnej wieczności.

(Mdr 2, 22-23)

 

Bóg kłóci się z nami o to, żebyśmy przestali traktować swoje emocjonalne blokady jako objawioną, obiektywną prawdę o nas. Ludzie na ogól lubią się (wyrażają i kultywują sympatię do siebie) nie jako obiektywna aprobata siebie, lecz jako kompensacja, wynagrodzenie sobie w istocie negatywnej samooceny [14]. Taka „sympatia” może przyjąć formę rozpaczy i użalania się nad sobą, nawet próby samobójczej (jako usiłowanie zachowania godności, udowodnienia jej innym); może być lekceważeniem i wypieraniem problemów, jakie mam ze sobą, może być również poszukiwaniem pocieszeń wszędzie wokół. Ucieczką przed strachem na mój temat i mojej przyszłości. Więcej na ten temat pisałem w poprzedniej książce, Wyprawa po nieśmiertelność. Tymczasem autentyczna sympatia do siebie nie polega na zaawansowaniu form pocieszania siebie i dogadzania sobie, na skuteczności w odwracaniu uwagi od lęków, tylko na okazywaniu sobie szacunku wskutek uświadomienia sobie, że jestem pełny, kompletny, niczego mi nie brakuje, że jestem dobrze i właściwie stworzony [15]. Ona jest dostępna wyłącznie jako skutek przekonania się do Boga i zaufania Mu, że wiedział, co robi, stwarzając mnie z niczego i prowadząc właśnie tędy przez życie. Szacunek i podziw wobec samego siebie jest wyrazem czci i podziwu wobec mojego Stwórcy.

 

Ty bowiem utworzyłeś moje nerki,

Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.

Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie,

godne podziwu są Twoje dzieła.

I dobrze znasz moją duszę.

(Ps 139, 13–14)

 

Nasze wewnętrzne zranienia i krzywdzące przekonania o sobie zapewniają nas, że nasze grzechy są większe i silniejsze od miłosierdzia i litości Bożej. Mówimy: „Jestem grzeszny”. Bóg dopowiada: „Tak, ale ja unieważniam twoje grzechy. Ja myślę o tobie z sympatią i respektem, z niespożytą cierpliwością, której tobie wyraźnie brak wobec siebie”. [16] Musimy przestać się trzymać kurczowo swoich grzechów (a jeśli grzeszysz kompromisem wobec zła lub całkowitym wyparciem – ucieczką od prawdy o swej grzeszności, to zacząć je opłakiwać i wówczas również się ich wyzbyć). Powszednich nie uznawać za ciężkie, a wobec śmiertelnych utracić permanentnie ich akt własności w wyniku spowiedzi. Już nie są moje. Już ich nie ma. Od dwóch tysięcy lat już czeka na mnie ich przebaczenie, a ja dopiero teraz to przyjmuję do serca i obym z tego skorzystał [17].

 

Ilekroć grzeszymy, lekceważymy miłość Chrystusa (co wymaga pojednania), ale Chrystus nie zmienia wcale swojego zdania o nas. Jak powiedział wielki święty pierwszych wieków chrześcijaństwa, ilekroć z nienawiścią spoglądamy na swój grzech, to stajemy względem niego po tej samej stronie, co Bóg. A wtedy już nie jesteśmy po stronie grzechu, lecz po stronie Boga, tuż przy Nim.

Musimy zacząć słuchać bardziej Boga, niż ludzi (Dz 5, 29). Jeśli nasze serce nam coś nadal wyrzuca, to Bóg jest większy od naszego serca (1J 3, 20). Jemu jest niepotrzebne nasze biczowanie się, Jego nie interesują kary, które sobie nakładamy. Nasza pogarda wobec siebie, ciągłe rozczarowanie sobą, brak aprobaty nie pochodzą od Niego. On życzy sobie, żebyś przyjął Jego wizję ciebie, bo tylko taka jest prawdziwa – obraz osoby, którą Bóg kocha, potwierdza i towarzyszy jej wiernie i delikatnie, a gdy trzeba, to z mocą [18]. On sam będzie cię uczył życzliwości i sympatii do samego siebie w miejsce zranień, które Duch ocieni i osłoni. Będziesz jej także nauczał bliźnich w ich utrapieniu i zwątpieniu. Nauczy cię przykładać jedną i wspólną miarę – miarę miłości – do siebie i innych.

 

Jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu

i nakarmisz duszę przygnębioną,

wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach,

a twoja ciemność stanie się południem.

Pan cię zawsze prowadzić będzie,

nasyci duszę twoją na pustkowiach.

Odmłodzi twoje kości,

tak że będziesz jak zroszony ogród

i jak źródło wody, co się nie wyczerpie.

(Iz 58, 10-11)

Ballada w Przygnębieniu[Ballad for Gloom]

Ezra Pound

 

Gdyż Bóg, nasz Bóg to wdzięczny wróg

Co skrycie gra zza zasłony.

 

Kochałem Boga dziecięcych dni

Wzburzoną piersią i pełnym sercem,

Kochałem jak panna co tęskni chłopca –

Lecz jednak jest coś więcej:

 

Ukochać Boga – dobrego wroga, skrytego za kotarami;

I stawać z Nim wśród nocnych mgieł do walki pod gwiazdami.

 

O miłość kobiety grałem z Nim

I stawkę o prawdę podnosiłem,

Przegrałem w honorowej grze –

W kości bezwzględne i uczciwe.

 

Więc stałem się zimny i ostry jak miecz

Lecz jest i pocieszająca rzecz:

 

Kto przegra z Bogiem jak z mężem mąż

Ten wygra swą partię. Zatem

Z Nim krzyżowałem chłodną stal,

Z wiadomym rezultatem:

Kto w szachy grał z Bogiem, ten wygrał mecz,

Choć Bóg go zakończył matem.

Kiedy napisałem pracę maturalną z religii w liceum, ksiądz postawił mi wysoką ocenę, jednak kręcił głową z dezaprobatą: „Ciebie stać było na więcej”. To prawda, jednakże do nowego opisu Ośmiu Błogosławieństw musiałem jeszcze długo dojrzewać i o wiele więcej rozterek doświadczyć na własnej skórze. Przedstawię wam teraz osiem z życia wziętych historii błogosławionych, czyli szczęśliwych – bo tak się tłumaczy greckie słowo użyte w Kazaniu na Górze – wyzwań i utrapień, z którymi musiały zmierzyć się osoby z krwi i kości, choć dla celów książki ich opowieści zostały rozsądnie wymieszane z innymi i uczynione całkowicie anonimowymi. Oto historia wyzwań, przed którymi stanęły, i błogosławieństw, które dla tych osób były w nich przygotowane i ukryte. Bóg wiedział, co robi, zawierzając im te wyzwania. Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

 

Ilekroć cierpisz jakiś brak, zawodzą cię twoje siły albo drugi człowiek, jesteś prawdziwie błogosławiony. Możesz postrzegać swoją sytuację jako wyjątkowo fortunną, w zgodzie z budzącą szok optyką Ośmiu Błogosławieństw (por. także Mdr 5, 1-8). Istotnie, jest po temu co najmniej pięć dobrych powodów:

1) Pozwalasz, żeby w wachlarzu strategii Boga znalazły się, oprócz sukcesów, także i braki (pamiętajmy, że każdy grzech zaczyna się od niezgody na brak). To nie ludzie i przypadki decydują o twoim losie, tylko Bóg. Uznajesz, za świętym Ojcem Ignacym, że niedostatek jest równie dobrym narzędziem Pana, co dostatek i nie zabraniasz Mu się nim posłużyć dla twojego dobra. Zaufanie dyktuje wniosek, że w obu przypadkach nie spotka mnie nic złego, bo skoro to działanie Boga – to ewidentnie ma dobre skutki. Przygotuj się na spotkanie Boga w niespodziewanych miejscach, które On sam wybiera (por. Mt 24, 44). W ten sposób rozwiązujesz Mu ręce i może On bardziej elastycznie cię poprowadzić i ocalić od zła. Im lepiej się przygotujesz, tym bardziej jesteś zaskoczony skalą Jego obecności i działania. W pokornie znoszonym cierpieniu, którego się wszak nie pragnie, Bóg zawsze jest po twojej stronie, zawsze się z tobą identyfikuje.

2) Stajesz w długim szeregu bohaterów, którzy przeżywali ból w swoim ciele i duszy, pełniąc misję pod chorągwiami Pana – który jest pierwszym spośród tych, którzy podjęli to samo, choć różnorodne w formach, wyzwanie męki. Był umarły, a oto jest żyjący. Jednym słowem, nie opuszczasz swojego Króla w bitwie, ale niczym rycerz przyboczny, ramię w ramię z Nim podejmujesz walkę i wraz z Nim odnosisz triumf nad nieprzyjacielem. Wspólnie z Chrystusem zaopiekujcie się światem.

3) Są rozmaite miejsca, które codziennie odwiedzamy umysłem w naszych wyobrażeniach, marzeniach i nadziejach; miejsca, w których przebywamy, poniesieni tam na fali żalu, rozczarowania, zawiści, gniewu, lęku. Ale jest tylko jedno takie miejsce spośród wszystkich, w którym faktycznie przebywa Bóg i daje się spotkać – to, które jest prawdziwe: właśnie tu i teraz, w rzeczywistości, ze wszystkimi jej defektami. A zatem w tym sensie moja bieżąca, nieszczęśliwa sytuacja jest jedyną błogosławioną przez Bożą obecność, współczucie i działanie (trzeba potraktować słowa Łk 10, 23-24 jako skierowane do nas).

W tej to realnej sytuacji, z naszą ziejącą przestrzenią braku, straty, udręki, otchłanią „ubogiego wdowieństwa” chce cię zaślubić Bóg (ta myśl, będąca komentarzem do Łk 18, 1-8, pochodzi od Braci Jerozolimskich). On znajduje twórcze rozwiązanie dla twoich trosk, dla tych problemów, których normalnie się nie da rozwiązać, nie poprzez proste odwrócenie znaku i trywialne zaspokojenie braków, sypiąc jak z rękawa i dając nam ni stąd, ni zowąd wygrać na loterii, czyli nie działa przez zasypywanie dołków (o co jedynie się modlimy), ale chce pójść znacznie bogaciej: Bóg chce cię zaślubić wraz ze wszystkimi troskami i w ten sposób na nie odpowiedzieć: obroni cię przed nędzą, pustką i osamotnieniem, zaślubiając ciebie i biorąc na Siebie wszelkie ich konsekwencje (oto tajemnica Wielkiego Piątku). Rozwiązanie genialne, wychodzące daleko poza i ponad zwykłą ludzką sprawiedliwość, na gruncie której nie ma już na co liczyć, oraz bezduszne prawo. Bóg proponuje nam znacznie więcej, niż poprosiliśmy, do tego stopnia, że nie mamy odwagi przyjąć tego rozwiązania Boga. To dotyka punktu kolejnego.

4) Jeśli Bóg pozbawia cię zwykłych, naturalnych oparć, to oznacza, że zamierza cię wesprzeć osobiście (por. Ps 68, 20). Indywidualnie i samemu pokierować twymi zamiarami, decyzjami i czynami, aby cię prowadziły ku szczęściu. A to oznacza wygranie losu na loterii.

Chrystus przechodzi przez naszą sytuację i miejsce, w których się znajdujemy i to On zaprasza nas, wybiera nas, wzywa, żebyśmy Mu akurat w nich towarzyszyli. Nasza obecność w świecie i przechodzenie z sytuacji do sytuacji oraz z dnia do kolejnego dnia są wtórne (pochodne) wobec obecności i działania w nich Boga. On był tu pierwszy, nie musisz rozpaczliwie prosić, żeby się zjawił w twoim życiu; to ty bierzesz udział w Jego życiu. Owszem, On pracuje w pocie czoła w tym miejscu i czasie, do którego cię zaprosił do współpracy i współudziału (Mk 3, 20-21). On ciebie chce jako współtowarzysza Jego wędrówki, Jego przygody i dlatego spotyka cię to, co nazywamy „dziś” – twoje tu i teraz.

Tylko trzeba zaprzestać mimowolnego, lecz uporczywego uprawiania bałwochwalstwa: przestać stawiać swój lęk, zranienie lub stratę (np. w wyniku własnego grzechu) w miejscu przewodniej siły w moim życiu, która mnie określa i determinuje – to miejsce chce zająć Bóg, i tylko On! On będzie ci wskazywał drogę, nie twoje pożądanie i nie twój smutek. Będziesz miłował Pana, Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12, 30). Żadne uczucia i myśli – nawet bezradność, rozczarowanie sobą i poczucie winy – nie mogą stać ponad Bogiem, żyć własnym życiem, głosić swojej własnej narracji, nie poddane Jemu jako większemu od nich – jako Zbawcy. Podobnie ucieczki i sztywne schematy, które zapewniają nam pocieszenie, a którymi grzeszymy – bo z błędnego koła zadawanych nam krzywd i powodowanych przez nas uciążliwości dla innych nie widzimy wyjścia do tego stopnia, że się przestajemy tymi ostatnimi przejmować: mój zysk jest czyjąś stratą, i odwrotnie. Prawo dżungli. Złem za zło. Ludzie szkodzą sobie nawzajem, bo ich tak nauczono i nie rozpoznali innego sposobu na życie, na zabezpieczenie swoich praw. Tymczasem to On jest tym innym wyjściem, którego nie bierzemy pod uwagę. Te wszystkie sytuacje i uczucia pokornie i cierpliwie mamy poddać Jego władzy, uznać Jego pierwszeństwo w zajmowaniu się nimi. On sobie z łatwością poradzi. Nawet nasza przezorność i roztropność muszą ustąpić miejsca zaufaniu i przesiąść się niżej.

5) Ostatnie słowo w historii – mojej, twojej, wszystkich ludzi – będzie należało do Najwyższego Sędziego, który za każde dobro wynagradza, a za niepoddane Jego miłosierdziu zło karze. Bóg nie jest bezkształtny i bierny, to On zrywa pieczęcie Księgi Życia, to Jego święci będą sądzić świat i czyny każdego. Zawsze pamiętaj, że ostateczna sprawiedliwość będzie po naszej stronie (por. 1Kor 6, 2-3). Po stronie pokrzywdzonych, pogardzanych. To oni zostaną wyniesieni i będą królować, a spontaniczni egoiści i wyrachowani bogacze odejdą z rozpaczą. A zatem, za każde podjęte wyrzeczenie, zniesiony pogodnie trud i pokornie wybaczoną krzywdę, otrzymamy nieprawdopodobną odpłatę. Żadna ofiara, którą podejmujesz, nie zostanie przeoczona. A zatem – w perspektywie Sądu Ostatecznego – w ogóle nic nie tracimy, gdy spotyka nas strata. Biada ci, gdy pożądasz czegoś. Jesteś szczęśliwy, gdy to tracisz.

Ośmiu Szczęśliwych

 

(Mt 5, 1-3) Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:

«Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie».

 

Uboga. Dominika była wychowywana przez bardzo dobrze usytuowaną i pewną siebie, skłonną do manipulacji matkę. Starszej kobiecie wydawało się, że ma idealną marionetkę w swoim ręku, którą można korzystnie wydać za mąż i dodatkowo wpływać za jej pośrednictwem na zięcia. Cała rodzina chodziła w takt podszeptów matki i rzucanych przez nią na jej wrogów pomówień, aby ich zniszczyć. To by się nawet nadawało na scenariusz kiepskiej telenoweli brazylijskiej, jednak dla Dominiki było po prostu koszmarną i uwierającą rzeczywistością. Do pewnego wieku lubiła nawet to piekiełko, ponieważ matka potrafiła nagradzać posłusznych sobie i sprawiać, że czuli się wspaniale jako jej stronnicy.

Jednak Bóg nie zostawił Dominiki samej sobie, ponieważ ludzie nie mają ostatniego słowa, a On nie popełnia błędów, posyłając nowe życie na świat. Włożył w serce Dominiki swoisty „moduł sabotażowy” mający na celu aktywację w dorosłości i przełamanie rodzinnej klątwy. Wybrał Dominikę na swoją utajoną agentkę w nieświętej ziemi. Mówimy o prawości – logicznym i czystym, łagodnym umyśle Dominiki, który wraz z wiekiem coraz mocniej kwestionował linię postępowania matki. Nie obyło się bez bolesnych przełomów i trudnych decyzji, bowiem Dominika musiała zdemaskować swoją własną zależność od matki i odkryć, jak głęboko, naiwnie i z satysfakcją tkwiła dotychczas w tym klubie wzajemnej adoracji (jeden z moich Klientów zwykł nazywać podobny układ rodzinny sabatem czarownic), okazując kobiecą solidarność z matką. Bóg udzielił Dominice wielkiej łaski: pozwolił jej znienawidzić zło, w którym dobrowolnie tkwiła, jednocześnie nie nienawidząc siebie i tylko w minimalnym stopniu nienawidząc za to matkę, gdy już prawda stała się jawna. Terapia pomogła Dominice zamienić złość na rodzinę na poczucie litości i współczucia dla niej i ofiarować wielkodusznie ból z powodu swego upokorzenia i zniewolenia za tych, którzy w nim nadal tkwili, a przede wszystkim – za tę, która była jej centralnym źródłem. Tak naprawdę, sama matka była także marionetką na sznurkach szatana. Dlatego można było zacząć jej współczuć. Chrześcijanin bowiem mści się, modląc się za swoich prześladowców i życząc im dobra. Wtedy łamie kark złym mocom, które w nich tkwią i które ich tresują.

Proces leczenia trwał latami i nadal nie jest w pełni zakończony. Ale to normalne i właściwe, a Bóg jest bardzo dumny z Dominiki. Wystarczy nie znienawidzić krzywdy i bólu, ale na prośbę mądrego i dobrego Boga ponieść je w ubóstwie ducha. Aby osiągnąć królestwo niebieskie, trzeba pogardzić królestwem ludzi, zrozumieć, że ich władza wobec władzy Bożej jest tak naprawdę krucha i pozorna.

Autor zaprasza do swojego gabinetu w Warszawie

i na stronę strefa-zrozumienia.pl

Przypisy

[1] bo dawne udręki pójdą w zapomnienie i będą zakryte przed mymi oczami.

(...) nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą.

Iz 65, 16–17

[2] Staliśmy się od dawna jakby ci, nad którymi Ty nie panujesz i którzy nie noszą Twego imienia.

63, 19

[3] Nie znają drogi pokoju, prawości nie ma w ich postępowaniu.

Uczynili krętymi dla siebie własne swoje ścieżki, kto nimi chodzi, nie zazna spokoju.

59, 8

[4] Dlatego prawo jest od nas dalekie i sprawiedliwość do nas nie dociera.

Oczekiwaliśmy światła, a oto ciemność, jasnych promieni, a kroczymy w mrokach.

59, 9

[5] Albowiem Ja, Pan, twój Bóg, ująłem cię za prawicę mówiąc ci: «Nie lękaj się, przychodzę ci z pomocą».

Nie bój się, robaczku Jakubie, nieboraku Izraelu!

Ja cię wspomagam – wyrocznia Pana – odkupicielem twoim – Święty Izraela.

41, 13–14

[6] Biada temu, kto mówi ojcu: «Coś spłodził?» albo niewieście mówi: «Co urodziłaś?»

45, 10

[7] Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę

66, 13

[8] Oto moi słudzy weselić się będą, a wy będziecie wstyd odczuwać.

Oto moi słudzy śpiewać będą z radości serdecznej, a wy jęczeć będziecie z bólu serdecznego i zawodzić będziecie zgnębieni na duchu.

65, 13c–14

[9] „odpłacę im pełną miarą“ za ich winy i za winy ich ojców

65, 6–7

[10] Gdzie was jeszcze uderzyć, skoro mnożycie przestępstwa?

Cała głowa chora, całe serce osłabłe

1, 5

[11] Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy. Uzdrowię cię.

38, 5

[12] Czemu mówisz, Jakubie, i ty, Izraelu, powtarzasz:

„Zakryta jest moja droga przed Panem i prawo me przed Bogiem przeoczone?“

40, 27

[13] Ja jestem Pan i nie ma innego.

Nie przemawiałem potajemnie, w ciemnym zakątku ziemi.

Nie powiedziałem potomstwu Jakuba: „Szukajcie Mnie bezskutecznie!"

Ja jestem Pan, który mówi to, co słuszne, oznajmia to, co godziwe.

45, 18–19

[14] Jeżeli okazać łaskę złoczyńcy, on nie nauczy się sprawiedliwości.

Nieprawość on czyni na ziemi prawych i nie dostrzega majestatu Pana.

26, 10

[15] Ja, Pan, powołałem Cię słusznie, ująłem Cię za rękę i ukształtowałem

42, 6

[16] Obudź Mą pamięć, rozprawmy się wspólnie, mów ty, ażeby się usprawiedliwić.

43, 26

[17] Ja, właśnie Ja przekreślam twe przestępstwa i nie wspominam twych grzechów.

43, 25

[18] Nie! Ręka Pana nie jest tak krótka, żeby nie mogła ocalić, ani słuch Jego tak przytępiony, by nie mógł usłyszeć.

59, 1