Przyszłość zależy od nas - Christiana Figueres, Tom Rivett-Carnac - ebook

Przyszłość zależy od nas ebook

Christiana Figueres, Tom Rivett-Carnac

3,7

Opis

Stoimy dziś przed wyjątkową szansą stworzenia przyszłości, która będzie nie tylko bardziej zrównoważona, ale zwyczajnie lepsza.
·
Możemy mieć dostęp do wydajniejszych i tańszych środków transportu, co doprowadzi do ograniczenia nadmiernego ruchu na ulicach.

· Możemy cieszyć się czystym powietrzem, które pozytywnie wpłynie na nasz stan zdrowia i sprawi, że życie w miastach będzie o wiele przyjemniejsze.

· Możemy też rozsądniej korzystać z zasobów naturalnych przez ograniczenie zanieczyszczania terenów lądowych i wód.

Jeśli zdołamy zmienić podejście na takie, które sprzyja środowisku naturalnemu, będzie to znak, że jako ludzkość dojrzeliśmy i zmądrzeliśmy. Nie umniejszając powagi sytuacji, z jaką przyszło nam się zmagać w obliczu zmian klimatu, wciąż jesteśmy w stanie zmienić bieg wydarzeń i nie ma żadnych obiektywnych dowodów na to, że to nie może się udać.

Niezależnie od tego, czy na zmiany klimatu reagujecie z lekceważeniem, lękiem czy złością, potraktujcie tę książkę jako zaproszenie do udziału w tworzeniu przyszłości. I choć może nas zniechęcać to, jak trudne jest to wyzwanie, uwierzcie – wspólnie możemy mu podołać, bo mamy wszystkie narzędzia, by zatrzymać zmiany klimatu.

Christiana Figueres i Tom Rivett-Carnac, twórcy porozumienia paryskiego, przedstawiają możliwe scenariusze i wskazują, co rządy, korporacje i każdy z nas może i musi zrobić, abyśmy mogli powstrzymać katastrofę klimatyczną.  Lepsza przyszłość jest możliwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (22 oceny)
6
9
3
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dea3e17b-bfa3-4afb-ac45-dcb0b0ddcedc

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Wyważona, nie bazująca na emocjach, a na statystykach książka negocjatorów traktatu paryskiego, pokazuje trudności (głównie polityczne) ale też możliwości zmian. Tytuł wyjątkowo trafnie określa treść.
00
Adadob

Nie oderwiesz się od lektury

po prostu nie można nie przeczytać
00

Popularność




Dedykujemy tę książkę córkom Christiany, NAIMIE i YIHANIE, oraz córce i synowi Toma, ZOË i ARTHUROWI, jak również pokoleniom, które będą żyły w przyszłości, którą dla nich wybierzemy.

Nie módlmy się o ochronę przed niebezpieczeństwem, lecz o odwagę w godzinie próby.

Rabindranath Tagore

OD AUTORKI I AUTORA

Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i współmieszkańcami tej samej planety, jednak pod wieloma względami bardzo się od siebie różnimy. Przyszliśmy na świat w dwóch różnych epokach geologicznych. Christiana urodziła się w 1956 roku, pod koniec trwającego 12 tysięcy lat holocenu, kiedy zrównoważony klimat pozwalał ludzkości rozkwitać. Tom urodził się w 1977 roku, u zarania antropocenu, epoki charakteryzującej się niszczeniem przez człowieka tego samego środowiska, które wcześniej zapewniało mu dobrobyt i rozwój.

Pochodzimy z przeciwnych krańców geopolitycznych map; Christiana – z Kostaryki, małego, rozwijającego się kraju, który przez lata stanowił modelowy przykład zrównoważonego rozwoju gospodarczego dokonującego się z poszanowaniem dla środowiska naturalnego. Tom pochodzi z Wielkiej Brytanii, piątej największej gospodarki świata, kolebki rewolucji przemysłowej i kraju zależnego od wydobycia węgla.

Christiana wychowała się w bardzo zaangażowanej politycznie rodzinie emigrantów. Jej ojciec trzykrotnie sprawował urząd prezydenta kraju i uznawany jest za ojca współczesnej Kostaryki. Nie tylko zainicjował niektóre z długoterminowych działań politycznych na rzecz ochrony środowiska na świecie, ale jest też jedynym przywódcą, który zlikwidował armię państwową. Tom pochodzi z rodziny po uszy unurzanej w brytyjskiej historii, o korzeniach głęboko tkwiących w sektorze prywatnym. Jest potomkiem w prostej linii prezesa Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej z okresu, kiedy była ona jedyną korporacją mającą własną armię. Najwcześniejsze wspomnienia z życia Toma dotyczą okresu, kiedy szukał złóż ropy ze swoim ojcem pracującym jako geolog naftowy.

Christiana jest matką dwóch dorosłych córek, Tom zaś ojcem córki i syna w wieku poniżej dziesięciu lat.

Moglibyśmy nie mieć ze sobą nic wspólnego, jednak łączy nas coś, co oboje uznajemy za najważniejsze: troska o przyszłość naszych dzieci. I waszych również. W 2013 roku zdecydowaliśmy się na współpracę, by stworzyć lepsze warunki życia dla wszystkich dzieci na świecie.

W latach 2010–2016 Christiana pełniła funkcję Sekretarz Wykonawczej Konwencji Ramowej Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, organizacji odpowiadającej za doradztwo w obszarze polityk wszystkich krajów w odpowiedzi na zmiany klimatyczne. Po wzięciu na siebie ogromnej odpowiedzialności za negocjacje tuż po zakończonej fiaskiem konferencji w sprawie zmian klimatu w Kopenhadze w 2009 roku odmówiła pogodzenia się z powszechną konstatacją, że ogólnoświatowe porozumienie jest niemożliwe.

W 2013 roku usłyszała o Tomie, byłym mnichu buddyjskim, który wówczas pracował jako prezes i dyrektor zarządzający amerykańskiej filii organizacji Carbon Disclosure Project. Zaintrygowana nietypowym spektrum jego doświadczeń, zaprosiła go do Nowego Jorku na spotkanie, podczas którego mieli omówić pomysł obsadzenia Toma na stanowisku starszego doradcy do spraw polityki w jej zespole.

Pod koniec kilkugodzinnego spaceru po Manhattanie Christiana spojrzała na Toma i powiedziała: „To dla mnie oczywiste, że nie masz nawet krzty doświadczenia wymaganego na tym stanowisku. Ale masz coś, co jest znacznie ważniejsze – pokorę, by rozwijać zbiorową mądrość i odwagę, by pracować nad zagadnieniami o złożoności, która wymyka się jakimkolwiek schematom”.

Następnie zaprosiła go, by jako główny strateg polityczny w jej zespole dołączył do starań ONZ, by posunąć naprzód negocjacje porozumienia paryskiego. Tom był pomysłodawcą, twórcą i szefem w dużej mierze niejawnej Groundswell Initiative, która zrzeszyła wielkie grono zwolenników rozwiązań proponowanych w porozumieniu, reprezentujących różne środowiska niezwiązane z rządami krajów. Kilka lat później najambitniejsze międzynarodowe porozumienie w sprawie zmian klimatycznych w historii zostało wreszcie podpisane.

Kiedy 12 grudnia 2015 roku o godzinie 19.25 opadł zielony kurz i przyjęto porozumienie paryskie, 5 tysięcy delegatów i delegatek, którzy od kilku godzin wstrzymywali oddech, wystrzeliło ze swoich miejsc w ekstatycznej radości, świętując ten historyczny przełom. Sto dziewięćdziesiąt pięć krajów jednomyślnie przyjęło porozumienie dotyczące nadania konkretnego kierunku gospodarkom przez kolejne cztery dekady. Oto wytyczono nową drogę na poziomie ogólnoświatowym.

Drogi mają jednak wartość tylko wtedy, gdy się z nich korzysta. Ludzkość zdecydowanie zbyt długo zwlekała z reakcją na zmiany klimatu – teraz musimy wkroczyć na tę ścieżkę, a raczej błyskawicznie na nią wbiec. Książka ta wyznacza trasę biegu, my zaś mamy nadzieję, że pobiegniecie razem z nami.

Przyłączcie się do nas na: www.GlobalOptimism.com

Wprowadzenie

Krytyczna dekada

Świat płonie. Od lasów Amazonii po Kalifornię, od Australii po Syberię. Już zrobiło się późno, a odwlekany zbyt długo moment, w którym zaczniemy ponosić realne konsekwencje tego stanu rzeczy, właśnie nadchodzi. Będziemy się biernie przyglądać, jak ogień trawi Ziemię czy dokonamy lepszego wyboru i podejmiemy niezbędne kroki, by nasza przyszłość wyglądała inaczej?

To, jak szybko zdołamy zrozumieć, w jakim położeniu zaraz się znajdziemy, wpłynie na naszą decyzję. Decyzja ta zaś wpłynie na to, co się z nami stanie. Wybór jest jednocześnie prosty i skomplikowany, przede wszystkim jednak wymaga od nas szybkich reakcji.

W piątek w Waszyngtonie, o godzinie dziesiątej rano dwunastoletnia dziewczynka maszeruje w towarzystwie przyjaciół, trzyma ręcznie namalowany baner przedstawiający Ziemię trawioną przez czerwone płomienie. W Londynie ubrani na czarno dorośli demonstranci, uzbrojeni w hełmy ochronne przypominające te noszone przez tłumiącą zamieszki policję, tworzą ludzki łańcuch, który za chwilę zablokuje ruch na Piccadilly Circus, podczas gdy inni protestujący okupują chodnik przed siedzibą koncernu BP. W stolicy Korei Południowej, Seulu, ulice zapełniają się tłumem dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Paradują z kolorowymi plecakami i dzierżą transparenty z napisem: „STRAJK KLIMATYCZNY” – po angielsku, by zyskiwał widoczność w mediach. W Bangkoku setki nastolatek i nastolatków szturmują ulice miasta. Zdeterminowani i rozżaleni, maszerują za swoją buntowniczą przywódczynią, jedenastolatką trzymającą plakat z hasłem: „POZIOM OCEANÓW SIĘ PODNOSI, MY PODNOSIMY ALARM!”.

Na całym świecie miliony młodych ludzi – zainspirowanych postawą Grety Thunberg, nastolatki, która rozpoczęła swój samotny protest przed budynkiem szwedzkiego parlamentu – wykazuje się obywatelskim nieposłuszeństwem, by zwrócić uwagę na zmiany klimatyczne. Uczniowie i uczennice znają naukowe prognozy i przeraża ich perspektywa majaczącego na horyzoncie życia o znacznie niższej jakości niż teraz. Żądają podjęcia zdecydowanych kroków już w tej chwili. Pomagają wywołać powszechne oburzenie nieproporcjonalnym poziomem naszych wysiłków w obliczu kryzysu. Przyłączają się do nich naukowcy i naukowczynie, rodzice, nauczyciele i nauczycielki. Czy to podczas walki o niepodległość Indii, czy to w czasie zmagań ruchu na rzecz praw obywatelskich w Stanach Zjednoczonych, do masowych aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa dochodziło wówczas, gdy wszechobecnej niesprawiedliwości nie dawało się już dłużej tolerować; dziś obserwujemy podobne zjawisko w kontekście zmian klimatycznych. Karygodna niesprawiedliwość pokoleniowa i oburzający brak solidarności z najbardziej narażonymi wywołały fale protestów. Ci, którzy postępujące zmiany klimatyczne odczują najbardziej, wyszli na ulice. Ich gniew jest energią, której rozpaczliwie potrzebujemy. Może wprawić w ruch machinę buntu wobec przyjętego status quo i wzmóc pomysłowość niezbędną do realizacji nowych założeń.

Protesty nie powinny nikogo dziwić. Wiedza na temat prawdopodobnych zmian klimatycznych sięga lat 30. ubiegłego wieku, a w latach 60., kiedy to geochemik Charles Keeling zmierzył stężenie dwutlenku węgla w atmosferze i odkrył jego coroczny przyrost[1], stanowiła już pewnik.

Od tamtej pory niewiele zrobiliśmy, by powtrzymać postępujące zmiany klimatyczne; w rezultacie emisja odpowiedzialnych za globalne ocieplenie gazów cieplarnianych ciągle wzrasta. Wciąż też dążymy do rozwoju gospodarczego za sprawą nieograniczonego wydobycia i spalania paliw kopalnych, nie zważamy przy tym na fatalny wpływ naszych działań na lasy, morza, oceany, rzeki, glebę i powietrze. Ponieśliśmy sromotną klęskę z powodu niemądrego gospodarowania zasobami ekosystemów, które utrzymują nas przy życiu. Latami sialiśmy spustoszenie, prawdopodobnie nieintencjonalnie, na pewno jednak bezwzględnie i nieodwracalnie.

Nasze zaniedbania katapultowały zmiany klimatyczne z poziomu wyzwania egzystencjalnego do obserwowanego dziś potężnego kryzysu. W zastraszającym tempie docieramy do granic, po których przekroczeniu Ziemia taka, jaką znamy, przestanie istnieć. Tymczasem wielu nadal nie dostrzega skutków tej grabieży. Pomimo wzrastającej częstotliwości i skali klęsk żywiołowych wciąż nie potrafimy połączyć faktów i dostrzec korelacji między trwającą dewastacją środowiska naturalnego a naszą przyszłą zdolnością do zapewnienia kolejnym pokoleniom bezpieczeństwa, dostępu do żywności, możliwości zamieszkania w rejonach przybrzeżnych czy też podtrzymania integralności miejsc, które są dla nas domem.

Rządy państw podejmują stopniowe wysiłki, by zniwelować problem. Najdalej idącą inicjatywą stało się porozumienie paryskie, które wytyczyło spójną strategię przeciwdziałania zmianom klimatycznym. Jednogłośnie przyjęte przez wszystkie rządy na świecie w 2015 roku, przez większość krajów zostało ratyfikowane w rekordowym czasie. Od tamtej pory wiele korporacji, tych ogromnych i tych mniejszych, wyznaczyło sobie godny pochwały cel ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, gros rządów wprowadziło skuteczne rozwiązania prawne na poziomie lokalnym, a liczne instytucje finansowe przekierowały istotną część kapitału z rynku paliw kopalnych na rynek czystej energii z odnawialnych źródeł. Niemniej jednak niektóre rządy zaczęły ogłaszać klimatyczny stan wyjątkowy, ponieważ niezależnie od wagi podejmowanych obecnie działań naprawczych kroki te okazują się dalece niewystarczające, by zatrzymać wzrost emisji gazów cieplarnianych na świecie, o jej ograniczaniu nie wspominając. Każdy kolejny dzień to dla nas o jeden dzień mniej, by zaprowadzić równowagę na naszej kruchej planecie. Na razie skutecznie dążymy do tego, by życie ludzkie nie było na niej możliwe. Zegar tyka. Kiedy dotrzemy do punktu krytycznego, szkody wyrządzone środowisku, a co za tym idzie – naszej przyszłości – będą nie do naprawienia.

Na przestrzeni lat obserwowaliśmy całe spektrum reakcji opinii publicznej na zmiany klimatu. Na jednym krańcu osi są negacjoniści klimatyczni, którzy twierdzą, że „nie wierzą” w zmiany klimatyczne. Do najbardziej rozpoznawalnych negacjonistów należy prezydent Donald Trump. Zaprzeczanie zmianom klimatu jest tak samo zasadne jak twierdzenie, że nie wierzy się w grawitację. Nauka o zmianach klimatycznych to nie kwestia wiary, religii czy ideologii politycznych. Prezentuje mierzalne i weryfikowalne fakty. Podobnie jak grawitacja dotyczy nas wszystkich, niezależnie od tego, czy w nią wierzymy, czy nie, tak zmiany klimatyczne również mają na nas wpływ, niezależnie od miejsca naszego urodzenia czy części świata, w której żyjemy. Lekkomyślność kryjąca się za stwierdzeniem: „Nie wierzę w zmiany klimatyczne” staje się jeszcze bardziej ewidentna w obliczu kolejnych, nowych kataklizmów. Negacjoniści klimatyczni bezwstydnie i krótkowzrocznie przedkładają ochronę intratnych interesów przemysłu opartego na paliwach kopalnych nad interes własnych dzieci i ignorują szkody, które to one odczują w dłuższej perspektywie.

Na drugim krańcu osi są ci, którzy uznają argumenty wysuwane przez naukę, ale powoli tracą wiarę, że możemy jakkolwiek zapobiec zmianom klimatycznym. Ludzie ci odczuwają głęboką rozpacz na myśl o niewyobrażalnym zaniku ekosystemów i bioróżnorodności, o tym, ile jeszcze zdołamy zaprzepaścić, włączając w to przyszłe warunki życia, które w niczym nie będą przypominały tych, które znamy. Pogrążeni w żałobie, być może już zwątpili w naszą kolektywną sprawczość i siłę napędową, która potrafi zmienić bieg historii ludzkości. Każdy nowy film dokumentalny, każde nowe badanie naukowe, każde doniesienie o kataklizmie jeszcze pogłębia ich ból. Dla niektórych smutek może być poznawczym i wzmacniającym doświadczeniem. Prawdopodobnie też głównym powodem postępujących tak długo i w żaden sposób niekontrolowanych zmian klimatycznych była nasza niezdolność do odczuwania, co one rzeczywiście oznaczają. Dlatego to ważne, byśmy dali sobie czas i przestrzeń, by dogłębnie poczuć ten smutek i w pełni go wyrazić. W procesie dostrajania się do czystej, surowej emocji wielu z nas doświadczy mrocznych okresów rozpaczy, nie możemy jednak pozwolić, by podkopała ona naszą odwagę i zdolność mobilizacji do działania.

Gniew, który tonie w rozpaczy, nigdy nie doprowadzi do zmiany. Gniew zamieniony w silne przekonanie jest nie do zatrzymania.

Największa grupa ludzi, ta znajdująca się między dwoma krańcami osi, rozumie i rozpoznaje fakty, ale nic z nimi nie robi, ponieważ nie wie, co mogłaby zrobić, lub też dlatego, że o wiele łatwiej jest nie zastanawiać się nad zmianami klimatycznymi w ogóle. Bo to przerażające i przytłaczające. Wielu z nas chowa głowę w piasek. Za każdym razem, gdy oglądamy doniesienia o ekstremalnych zjawiskach pogodowych – huraganach, które kiedyś występowały w danym regionie raz na pięćset lat, a teraz zdarzają się dwukrotnie w jednym miesiącu, suszach, które sprawiają, że z powierzchni ziemi znikają całe wsie, falach upałów o rekordowych, coraz to wyższych temperaturach, klęskach żywiołowych pokazujących jak na dłoni to, z czym się mierzymy – reagujemy skurczem żołądka. Ale zaraz potem wyłączamy wiadomości i rzucamy się w wir czegoś, przez co poczujemy się choć odrobinę mniej obłudni. Przecież lepiej udawać, że nic się nie stało, albo uznać, że i tak nie dało się tego powstrzymać. W ten sposób nadal możemy sobie wmawiać, że naszego życia nic nie zakłóci. I choć to zrozumiała reakcja, jest ona gigantycznym błędem. Iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa dziś skaże nas bowiem na przyszłość naznaczoną niedoborami, destabilizacją i licznymi konfliktami.

Zniszczyliśmy już zbyt wiele, by móc tak po prostu „rozwiązać” problem zmian klimatycznych. Do atmosfery przedostało się tyle gazów cieplarnianych, a ingerencja w biosferę jest tak daleko idąca, że nie zdołamy już cofnąć czasu i zatrzymać globalnego ocieplenia i jego efektów. Zarówno nas, nasze dzieci, jak i przyszłe pokolenia czeka życie w świecie, którego warunki przyrodnicze zmieniły się na zawsze. Nie przywrócimy do życia wymarłych gatunków, nie zregenerujemy roztopionych lodowców, zdewastowanych raf koralowych czy lasów pierwotnych. Jedyne, co możemy zrobić, to utrzymać zachodzące zmiany w ryzach, oddalić perspektywę totalnej klęski żywiołowej i próbować zapobiec katastrofie będącej skutkiem niekontrolowanego wzrostu emisji gazów. Działania te przynajmniej wyprowadzą nas ze stanu kryzysu. A to zaledwie niezbędne minimum.

Jesteśmy w stanie zrobić o wiele więcej.

Jeśli zaczniemy przeciwdziałać przyczynom zmian klimatu już teraz, będziemy mogli jednocześnie zminimalizować ryzyko i wyjść z tej próby silniejsi. Stoimy dziś bowiem przed wyjątkową szansą stworzenia przyszłości, która będzie nie tylko bardziej zrównoważona, ale zwyczajnie lepsza. Możemy mieć dostęp do wydajniejszych i tańszych środków transportu, co doprowadzi do ograniczenia nadmiernego ruchu na ulicach. Możemy cieszyć się czystym powietrzem, które pozytywnie wpłynie na nasz stan zdrowia i sprawi, że życie w miastach będzie o wiele przyjemniejsze. Możemy też rozsądniej korzystać z zasobów naturalnych przez ograniczenie zanieczyszczania terenów lądowych i wód. Jeśli zdołamy zmienić podejście na takie, które sprzyja środowisku naturalnemu, będzie to znak, że jako ludzkość dojrzeliśmy i zmądrzeliśmy.

Nie umniejszając powagi sytuacji, z jaką przyszło nam się zmagać w obliczu zmian klimatu, wciąż jesteśmy w stanie zmienić bieg wydarzeń i nie ma żadnych obiektywnych dowodów na to, że to nie może się udać. Nasze społeczeństwa mierzyły się już z innymi onieśmielającymi wręcz wyzwaniami – zinstytucjonalizowanym niewolnictwem i rasizmem, opresją i przemocą wobec kobiet oraz ich systemowym wykluczeniem czy pojawieniem się faszyzmu. Żeby było jasne, żaden z tych problemów nie został jeszcze definitywnie rozwiązany, ale kiedy przeciwdziałamy im wspólnie, okazują się nieco łatwiejsze do przezwyciężenia. Zmiany klimatu stanowią jeszcze bardziej skomplikowane wyzwanie ze względu na ostateczność ich skutków dla gatunku ludzkiego, ale jesteśmy do tej walki dobrze przygotowani. Osiągnęliśmy już sukces w wielu obszarach społecznych i politycznych, mamy na podorędziu większość, jeśli nie wszystkie, technologie, których możemy potrzebować, dysponujemy niezbędnym kapitałem i wiemy już także, które działania polityczne są najskuteczniejsze. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie.

A jednak dalecy jesteśmy od robienia tego, co konieczne.

Niezależnie od tego, czy na zmiany klimatu reagujecie z beztroską, bólem czy złością, potraktujcie tę książkę jako zaproszenie do udziału w tworzeniu przyszłości leżącej w rękach nas wszystkich. I choć może nas zniechęcać to, jak trudne jest to wyzwanie, uwierzcie – wspólnie możemy mu podołać, bo mamy wszystkie narzędzia, by przeciwdziałać zmianom klimatu już dziś.

Co więcej, jest to zaproszenie niecierpiące zwłoki.

Zakodujcie sobie dwie ważne daty: rok 2030 i 2050.

Najpóźniej do 2050 roku, a najlepiej do roku 2040 musimy przestać emitować do atmosfery więcej gazów cieplarnianych, niż Ziemia jest w stanie naturalnie wchłonąć i zneutralizować za pomocą swoich ekosystemów (równowaga ta nazywana jest zerową emisją lub neutralnością węglową). By osiągnąć ten naukowo wypracowany cel, ogólnoświatowe emisje gazów cieplarnianych muszą być znacznie obniżane już teraz, by w 2030 roku ograniczyć je o przynajmniej 50 procent.

Redukcja światowych emisji o połowę do roku 2030 stanowi bezwzględne minimum, które musimy osiągnąć, jeśli chcemy, by nasze szanse na uchronienie ludzkości przed najbardziej katastrofalnymi skutkami zmian klimatu wyniosły przynajmniej 50 procent. Żyjemy w krytycznej dekadzie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że działania, które podejmiemy na rzecz ograniczenia emisji od chwili obecnej do 2030 roku, zdefiniują jakość życia człowieka na Ziemi na następne sto lat albo i więcej. Jeśli nie obniżymy emisji zanieczyszczeń do 2030 roku, z dużym prawdopodobieństwem nie uda nam się konsekwentnie redukować ich o połowę z każdą kolejną dekadą – aż do osiągnięcia neutralności węglowej w 2050 roku.

To nasz punkt graniczny. Nie wolno nam go przekroczyć.

Dlaczego?

Skutki zmian klimatu nie postępują linearnie. „Odrobinę więcej” nie przekłada się na „tylko trochę gorzej”. Wiele obszarów na naszej planecie ma newralgiczne znaczenie – letni lód morski Arktyki, pokrywa lodowa Grenlandii, tajgi w Kanadzie i Rosji czy lasy tropikalne Amazonii. Przez wieki dzięki nim temperatury na Ziemi utrzymywały się na stabilnym poziomie[2]. Jeśli te ekosystemy spłoną lub zostaną zniszczone w inny sposób, temperatury na świecie poszybują, co doprowadzi do nieodwracalnej ogólnoświatowej katastrofy. Zwizualizujcie to sobie jako pozostający poza naszą kontrolą, siejący zniszczenie efekt domina[3].

Decyzje związane z energią, transportem i użytkowaniem gruntów, które dziś podejmujemy, będą miały bezpośredni i długofalowy wpływ na zmiany klimatu, utrwalą bowiem poziomy emisji na dekady, skumulowane emisje mogą zaś doprowadzić do nieodwracalnego i katastrofalnego przekroczenia punktów krytycznych[4] (zobacz: infografika w Aneksie, s. 193). Nie będzie już mowy o zamknięciu dżinna z powrotem w lampie. Cele do 2030 i 2050 roku zostały opracowane na podstawie najnowszych badań naukowych, których wyniki pokazują, jak długo jeszcze możemy robić w sprawie klimatu niewiele lub nic, zanim dojdzie do katastrofy.

Ale mamy też dobre wieści.

Choć ledwie mieścimy się w dopuszczalnych normach, to wciąż możemy powstrzymać niebezpieczeństwo i zacząć zarządzać długofalowymi skutkami zmian. Jednak będzie to możliwe tylko wówczas, gdy krótkoterminowo będziemy robili to, co konieczne. I jest to dla nas ostatni dzwonek.

Niebawem będzie za późno.

Wiemy, co należy zrobić i mamy wszystkie potrzebne narzędzia. Poziom obaw związanych ze zmianami klimatu różni się w zależności od kraju, ale większość ludzi na świecie coraz częściej opowiada się za tym, żeby rządy zajęły konkretne stanowisko w tej sprawie[5]. Jeśli nie chcemy narażać przyszłości naszych dzieci na niebezpieczeństwo, musimy powiązać palące potrzeby teraźniejszości z wciąż możliwą perspektywą lepszej przyszłości.

*

Zwykle kojarzymy „ratowanie planety” z działaniami na rzecz ocalenia konkretnych, ikonicznych gatunków lub miejsc stereotypowo wiązanych z ekologią: niedźwiedzi polarnych, długopłetwców oceanicznych czy też górskich lodowców. Dominująca narracja opiera się na logice, według której przyroda cierpi, winny temu jest człowiek, dlatego musimy zareagować. Choć ten sposób myślenia jest na wielu płaszczyznach wartościowy, może również wywołać w nas poczucie, że zagadnienie to nas nie dotyczy, bo nie ma przełożenia na nasze codzienne życie.

Zmiany klimatu od dawna mylnie traktuje się jako problem związany ze środowiskiem naturalnym, od którego zależy to, czy nasza planeta przetrwa. Prawda jest taka, że Ziemia będzie się rozwijać i przeobrażać. Robi to już od 4,5 miliarda lat, wychodząc cało z dramatycznych przemian, które w większości przypadków nie były korzystne dla gatunku ludzkiego. Obecnie możemy się cieszyć unikalnymi w dziejach warunkami przyrody, które sprzyjają życiu ludzi na Ziemi, zapominamy jednak, że cywilizacje, które znamy, liczą sobie zaledwie 6 tysięcy lat[6].

Planeta przetrwa. W zmienionej formie, co do tego nie ma wątpliwości, ale przetrwa.

Pytanie tylko, czy my będziemy tego świadkami.

Dlatego też zmiany klimatyczne są matką wszystkich zmian.

Dzisiejszy kryzys zarówno przyćmiewa wszystkie inne zajmujące nas problemy, jak i zawiera je w sobie. Zmianami klimatu powinni martwić się wszyscy ci, którzy dbają o sprawiedliwość społeczną. Uderzają one bowiem z nieproporcjonalnie wielką siłą w ubogich w każdym kraju na świecie – nie tylko dlatego, że są oni często bardziej wystawieni i w zdecydowanie większym stopniu narażeni na wstrząsy związane z warunkami pogodowymi, ale też dlatego, że posiadają mniej zasobów, które umożliwiłyby im skuteczną reakcję na klęski żywiołowe.

Zmianami klimatu powinni martwić się ci, którym zależy na zdrowiu. Owszem, spalanie paliw kopalnych uwalnia emisje gazów cieplarnianych, które odpowiadają za zmieniające się warunki pogodowe. Ale to samo spalanie węgla w celu pozyskania ciepła przemysłowego, energii elektrycznej czy też benzyny wykorzystywanej w transporcie zanieczyszcza pyłem zawieszonym również powietrze w najbliższym otoczeniu. Mikroskopijne substancje zanieczyszczające znajdujące się w powietrzu nieuchronnie wnikają do naszych organizmów, dostają się głęboko do układów oddechowych i krwionośnych, niszczą nasze płuca, serca i mózgi. Są tak szkodliwe dla zdrowia człowieka, że każdego roku z powodu zanieczyszczenia powietrza umiera około 7 milionów ludzi.

Zmiany klimatu powinny niepokoić też wszystkich tych, którym zależy na stabilności gospodarek i wartości inwestycyjnych[7]. Nie jest żadną wiedzą tajemną to, że wydobycie węgla stało się nierentowne w większości miejsc na świecie, gdyż nie jest on już w stanie konkurować z tańszymi i czystszymi źródłami energii odnawialnej, takimi jak choćby słońce[8]. Kopalnie i elektrownie węglowe upadają i powoli zbliżamy się do przełomu w obszarze dezinwestycji w węgiel, co prawdopodobnie pociągnie za sobą wycofywanie środków z gałęzi przemysłu opartych na innych paliwach kopalnych[9]. Banki centralne na całym świecie oceniają ryzyka makroekonomiczne na tryliony dolarów zainwestowanych w wysokowęglowe aktywa. Panuje coraz większa zgoda co do tego, że należy płynnie, lecz zdecydowanie przejść na aktywa wykorzystujące energię odnawialną, które w dłuższej perspektywie będą zachowywały stabilną wartość[10].

I wreszcie – zmiany klimatu powinny zajmować przede wszystkim tych, którym zależy na sprawiedliwości międzypokoleniowej, a ta powinna być priorytetem dla nas wszystkich. Jeśli nie zdołamy zareagować tak, jak powinniśmy, przyszłe pokolenia będą bezsilne wobec nieubłaganych konsekwencji naszej porażki. To zatem nasza wielka moralna odpowiedzialność. Jeśli nie uda się nam podjąć trudnych, ale niezbędnych decyzji już dziś, okradniemy nasze dzieci i wnuki z przyszłości, do której mają prawo i której byśmy wszyscy dla nich chcieli.

Niektórzy wierzą, że zostaliśmy zaprogramowani tak, by reagować na zagrożenia tylko wtedy, gdy są one nagłe i bezpośrednie. Dziś zagrożenia, jakie niosą za sobą zmiany klimatu, stały się właśnie takie. Huragany, cyklony, pożary, susze i powodzie na całym świecie stanowią dostateczny dowód na to, że zmiany klimatyczne to nie wymysł. Co więcej, kataklizmy te będą przybierały na częstotliwości i sile, będzie też do nich dochodzić w miejscach, w których do tej pory nie występowały. Nie możemy już dłużej negować zmian klimatu ani ich bagatelizować. Czas zrezygnować z doraźnych działań na pół gwizdka i odpowiedzieć proporcjonalnie do skali i powagi wyzwania.

CZĘŚĆ I DWA ŚWIATY

Rozdział 1

Jaką przyszłość wybierzemy?

Czas geologiczny płynie powoli. A przynajmniej kiedyś tak było. Epoki lodowcowe, w trakcie których rozległy lądolód pokrywał znaczne połacie północnych kontynentów, ospale przychodziły i ustępowały na przestrzeni dziejów naszej planety. Ostatnia epoka lodowcowa trwała około 2,6 miliona lat. Wraz ze stopniowym, bardzo zrównoważonym ociepleniem, będącym skutkiem naturalnych procesów klimatycznych na Ziemi, płynnie przeszliśmy z epoki lodowcowej do holocenu, który rozciągnął się na ponad 12 tysięcy lat – trwał aż do XX wieku – przy względnie stabilnych temperaturach, wahających się zaledwie o 1 stopień Celsjusza w tę czy drugą stronę[1].

Przez całą tę epokę geologiczną temperatury, opady oraz ekosystemy lądowe i wodne plasowały się w „optymalnym punkcie” warunków naturalnych sprzyjających rozmnażaniu się i rozwojowi dobrostanu człowieka. Równowaga środowiska naturalnego pozwoliła gatunkom ludzkim, liczącym wówczas około 10 tysięcy osób żyjących w obrębie małych plemion, na zmianę trybu życia na osiadły, rozwój uprawy roślin i osadnictwa, a następnie na budowę miast wspomaganych przemysłem i produkcją przy wykorzystaniu maszyn. Umożliwiła gatunkowi ludzkiemu rozwój na niespotykaną dotąd skalę, populacja zaś wzrosła do obecnych 7,7 miliarda osób[2].

W epoce holocenu „natura stworzyła warunki sprzyjające życiu”[3]. I z powodzeniem mogliśmy w niej funkcjonować. Ale tak się nie stało[4].

Przez ostatnie pięćdziesiąt lat drastycznie nadwerężyliśmy integralność przyrodniczą naszej planety i staliśmy się zagrożeniem dla ciągłości ludzkiego życia na Ziemi. Obrany przez nas po rewolucji przemysłowej styl życia spowodował ogromne szkody we wszystkich ekosystemach. Niepohamowane wykorzystanie paliw kopalnych i rozległe wycinki lasów doprowadziły do tego, że stężenie gazów cieplarnianych w atmosferze przekracza dziś poziom, jakiego nie doświadczyliśmy od czasów sprzed epoki lodowcowej[5]. To z kolei przełożyło się na coraz częstsze i wciąż nasilające się ekstremalne zjawiska pogodowe, takie jak powodzie, fale upałów, susze, pożary i huragany. Połowa lasów tropikalnych na świecie zniknęła z powierzchni ziemi, a z każdym rokiem ubywa kolejne 12 milionów hektarów. W tym tempie w ciągu najbliższych czterdziestu lat zniknie miliard hektarów lasów – to obszar wielkością odpowiadający Europie[6]. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat populacje ssaków, ptaków, ryb, gadów i płazów zmniejszyły się średnio o 60 procent. Niektórzy twierdzą, że żyjemy w epoce szóstego masowego wymierania gatunków[7]. Według najnowszych badań obecnie zagrożonych jest 12 procent z tych gatunków, które przetrwały, a załamania atmosferyczne i zmiany klimatyczne znacznie zwiększą ryzyko wyginięcia[8].

Oceany wchłonęły ponad 90 procent nadwyżek ciepła, które wyprodukowaliśmy w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat[9]. Doprowadziło to do obumarcia połowy raf koralowych na świecie[10], a lód letni w Arktyce, którego właściwości odbijania światła słonecznego pomagają regulować globalne temperatury, w miesiącach letnich topnieje w zastraszającym tempie[11]. Topnienie lodowców na lądach już skutkuje podniesieniem się poziomu mórz o ponad dwadzieścia centymetrów i prowadzi do niebezpiecznego zasolenia wielu warstw wodonośnych, pogorszenia fal sztormowych i zagrożenia życia na nizinnych wyspach[12]. W skrócie: w ciągu zaledwie pięćdziesięciu lat katapultowaliśmy ludzkość i całą planetę z życzliwej i sprzyjającej nam epoki holocenu do epoki antropocenu, nowego okresu geologicznego, w którym warunki biogeochemiczne nie podlegają naturalnym procesom, lecz są namacalnym wręcz skutkiem ludzkiej działalności. Po raz pierwszy to ludzie są głównym motorem napędzającym zmiany klimatyczne na naszej planecie na niespotykaną dotąd skalę[13].

Wszystkie dostępne opracowania na temat epoki antropocenu wskazują na bezprecedensowy poziom zniszczeń, do których doprowadziliśmy w zaledwie pięć dekad[14]. Zasadniczym założeniem tych analiz jest to, że skutki naszych działań są nieodwracalne, a postępująca degradacja będzie motywem przewodnim całej obecnej epoki geologicznej.

Nasz punkt widzenia radykalnie się różni.

Uważamy bowiem, że ryzyko postępującej degradacji środowiska wciąż wzrasta, jednak nasz los nie jest jeszcze przesądzony. Choć początek tego okresu w historii ludzkości został trwale i boleśnie naznaczony, historia ta nie została jeszcze do końca spisana. A my wciąż dzierżymy w dłoniach pióro. W rzeczywistości trzymamy je mocniej i pewniej niż kiedykolwiek wcześniej. I to do nas należy wybór, czy stworzymy opowieść o odrodzeniu środowiska naturalnego i ducha ludzkości. Najpierw jednak musimy tego wyboru dokonać.

Przy podejmowaniu decyzji, w jakim świecie będziemy żyć my i przyszłe pokolenia, nie mamy zbyt wielu możliwości; tak naprawdę istnieją tylko dwie drogi. Obie zostały nakreślone w porozumieniu paryskim i obie przedstawiamy tutaj, bo chcemy was zachęcić do refleksji. Pamiętajcie przy tym, że już doprowadziliśmy do ocieplenia planety o 0,9 stopnia Celsjusza w stosunku do średnich temperatur panujących przed rewolucją przemysłową. Na mocy porozumienia paryskiego wszystkie kraje świata zobowiązały się do wspólnego ograniczania wzrostu globalnego ocieplenia o „co najmniej 2 stopnie Celsjusza” i idealnie nie więcej niż 1,5 stopnia Celsjusza (2,7 stopnia Fahrenheita) poprzez podjęcie wysiłków skierowanych na redukcję emisji na poziomie poszczególnych państw zwiększaną systematycznie co pięć lat. Aby zainicjować ten proces, sto osiemdziesiąt cztery kraje w 2015 roku spisały szczegółowe plany dotyczące pierwszych pięciu lat i wyraziły zgodę na spotkania rewizyjne co pół dekady, podczas których będą czyniły kolejne zobowiązania, jako że ich pierwszy cykl był zaledwie pierwszym krokiem prowadzącym do osiągnięcia długoterminowego celu zerowej emisji.

Przedstawiamy tu dwa scenariusze. Jeden z nich stanie się naszą rzeczywistością.

*

Świat, który tworzymy dziś, dąży do ocieplenia klimatu o więcej niż 3 stopnie Celsjusza[15]. Pierwszy z nakreślonych przez nas scenariuszy przedstawia bardzo niebezpieczną drogę, na której się obecnie znajdujemy. Jeśli rządy, korporacje i jednostki nie poczynią dalszych kroków niż te spisane w 2015 roku, do 2100 roku doprowadzimy do ocieplenia planety o przynajmniej 3,7 stopnia Celsjusza. Co gorsza, jeśli nie wywiążą się nawet z zadeklarowanych zobowiązań, możemy spodziewać się ocieplenia o 4 lub nawet 5 stopni (zobacz: Aneks, s. 193). Ostrzegamy, że to mroczna perspektywa. Choć wiele z najgorszych scenariuszy może się nie spełnić przed drugą połową wieku, wiadomo już, że w latach 50. XXI wieku ludzie będą skazani na cierpienie, bioróżnorodność zostanie zdziesiątkowana, a my i nasze dzieci będziemy żyć w stale niszczejącym świecie niemożliwym do odbudowania.

*

Świat, do którego musimy dążyć, ogranicza wzrost ocieplenia do nie więcej niż 1,5 stopnia Celsjusza[16]. Nie cofniemy czasu w kwestii emisji gazów z przeszłości. Niemniej jednak nawet na tym etapie możemy czynić wysiłki, by stworzyć warunki, w których środowisko naturalne i społeczności ludzkie nie tylko przetrwają, ale też będą wspólnie rozkwitać. Naukowcy i naukowczynie jasno podkreślają, że scenariusz zakładający wzrost ocieplenia o 1,5 stopnia Celsjusza jest wciąż osiągalny, ale okno prawdopodobieństwa błyskawicznie się kurczy. By szanse na powodzenie wyniosły co najmniej 50 procent (co i tak stanowi niezwykle wysoki poziom ryzyka), do 2030 roku musimy ograniczyć światowe emisje gazów o połowę w stosunku do obecnych wskaźników, następnie jeszcze o połowę do 2040 roku, by najpóźniej w 2050 obniżyć emisje do zera[17]. Tak ogromne zmiany będą wymagały przekształceń w niemalże wszystkich obszarach życia i pracy, od zalesiania na wielką skalę, przez wprowadzenie nowych rozwiązań w rolnictwie, całkowite zaniechanie wydobycia węgla do 2020 roku, a zaraz potem wydobycia ropy i gazu, aż do odejścia od paliw kopalnych, a nawet wykorzystania wewnętrznych silników spalinowych.

Szczegółowy opis tego, co musimy zrobić, znajduje się w dalszej części książki, na razie jednak ważne jest to, byśmy uświadomili sobie, że możemy zdecydować o naszej przyszłości i wspólnie ją budować. To na nas spoczywa odpowiedzialność, by sprawić, aby lepsza przyszłość była nie tylko możliwa, ale i prawdopodobna, a następnie nie tylko prawdopodobna, ale możliwa do przewidzenia.

Znany bejsbolista, Yogi Berra, wypowiedział kiedyś słynne zdanie, że trudno tworzyć prognozy, zwłaszcza jeśli dotyczą przyszłości. Gdy przygotowywaliśmy wspomniane scenariusze, mieliśmy świadomość, że przewidywanie stanu świata za trzydzieści lat jest do pewnego stopnia przedsięwzięciem odwołującym się do wyobraźni. Jednakże wszystko, o czym w naszych scenariuszach wspominamy, oparte jest na diagnozach najbardziej poważanych naukowców[18]. I w rzeczy samej, wiele z wcześniejszych naukowych predykcji spełnia się właśnie teraz. Potraktujcie nasze scenariusze nie jako prognozy na przyszłość, ale jako ostrzeżenie przed tym, co może nastąpić, a czemu wciąż jeszcze możemy zapobiec.