Przybyszewska / Pająkówna - Anna Kaszuba-Dębska - ebook + książka

Przybyszewska / Pająkówna ebook

Anna Kaszuba-Dębska

0,0
79,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Przełomowa biografia pisarki Stanisławy Przybyszewskiej, autorki zekranizowanego przez Andrzeja Wajdę dramatu Sprawa Dantona, i jej matki – malarki Anieli Pająkówny

W czerwcu 1899 roku Aniela Pająkówna, obiecująca młoda malarka, poznaje Stanisława Przybyszewskiego. Słynny pisarz wywiera na niej ogromne wrażenie, a owocem ich romansu jest córka – Stachna.

To pozornie nieistotne wydarzenie determinuje losy i matki, i córki. Dla Anieli rozpoczynają się lata towarzyskiego ostracyzmu, zmagań o zalegalizowanie istnienia Stachny i nadanie jej nazwiska ojca, walki o codzienne przetrwanie. Ale przede wszystkim heroicznych starań o lepszą przyszłość dla jej córki. Anna Kaszuba-Dębska konfrontuje sylwetki obu artystek – ich wychowanie i dojrzewanie do twórczości, życiowe wybory, środowiska, drogi artystyczne i wzajemne odziaływanie na siebie.

Postać Przybyszewskiego położyła się cieniem nie tylko na losach obu kobiet, ale także na pamięci o nich. Autorka pozbywa się tej patyny i ukazuje Anielę i Stachnę tak, jak na to zasługują: jako pełnokrwiste, fascynujące artystki, których losy zdeterminowały bezwzględne realia epoki. Daje głos tym, które go nie miały.

dr Anna Kaszuba-Dębska – malarka, graficzka, ilustratorka, reżyserka filmów animowanych. Pisarka i biografistka. Znana z instalacji artystycznych wystawianych w przestrzeniach miejskich, między innymi Projektu Szpilki i Projektu Emeryty inspirowanych dziełami Brunona Schulza i Tadeusza Kantora. Autorka książki Kobiety i Schulz oraz biografii Bruno. Epoka genialna nominowanej do Literackiej Nagroda Europy Środkowej Angelus. Trzykrotna stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, dwukrotna laureatka Stypendium Twórczego Miasta Krakowa, stypendystka ZAIKS-u, laureatka Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO. Od dekady z mężem Łukaszem Dębskim współtworzy Fundację Burza Mózgów, do której celów należą promocja czytelnictwa i sztuki oraz edukacja kulturalna.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 892

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wy­dawca ADAM PLUSZKA
Re­dak­torka pro­wa­dząca DO­MI­NIKA PO­PŁAW­SKA
Re­dak­cja IDA ŚWIER­KOCKA
Ko­rekta AU­RE­LIA HO­ŁU­BOW­SKA, MAŁ­GO­RZATA KU­ŚNIERZ
Pro­jekt okładki, opra­co­wa­nie gra­ficzne i ty­po­gra­ficzne ANNA POL
Ko­or­dy­na­torka pro­duk­cji PAU­LINA KU­REK
Zdję­cia na okładce po­cho­dzą ze zbio­rów Sek­cji Rę­ko­pi­sów Bi­blio­teki Ja­giel­loń­skiej i Ar­chi­wum Pol­skiej Aka­de­mii Nauk w War­sza­wie
Ob­raz na wy­klejce: Aniela Pa­ją­kówna, Au­to­por­tret z córką © Mu­zeum Na­ro­dowe w Kra­ko­wie
Ła­ma­nie
Co­py­ri­ght © by Anna Ka­szuba-Dęb­ska Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy, War­szawa 2023
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67790-71-0
Pro­jekt zre­ali­zo­wano w ra­mach sty­pen­dium z bu­dżetu Mi­ni­stra Kul­tury i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­wego
Pro­jekt zre­ali­zo­wany w ra­mach Sty­pen­dium Twór­czego Mia­sta Kra­kowa
Pro­jekt zre­ali­zo­wany przy wspar­ciu fi­nan­so­wym Na­grody Kra­kowa Mia­sta Li­te­ra­tury UNE­SCO re­ali­zo­wa­nej przez Kra­kow­skie Biuro Fe­sti­wa­lowe ze środ­ków Gminy Miej­skiej Kra­ków
Książka po­wstała w ra­mach sty­pen­dium z Fun­du­szu Po­pie­ra­nia Twór­czo­ści ZA­iKS
Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11A 01-527 War­szawa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­nesy.com.pl
www.mar­gi­nesy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mniej wię­cej przed sied­miu laty by­łam u pew­nego wróż­bity. Oczy­wi­ście ni­czego o mnie nie wie­dział, na­wet nie znał mo­jego na­zwi­ska. [...] To, co mi po­wie­dział – wszystko bar­dzo ogól­nie i rze­czowo – ten czło­wiek po­do­bał mi się – spraw­dziło się do tej pory tak mniej wię­cej. [...] po­wie­dział: Pani sta­nie się na­wet do pew­nego stop­nia znana... sławna...

STA­NI­SŁAWA PRZY­BY­SZEW­SKA DO SIO­STRY IWI BEN­NETGDAŃSK 21 VI 1928[1]

.

Ka­li­nie – re­ży­serce te­atral­nej

Kac­prowi – mu­zy­kowi jaz­zo­wemu

Ga­jusi – wspa­nia­łej ma­łej ar­ty­stce

Mama ma­larka

Dzię­kuję mo­jemu mę­żowi Łu­ka­szowi Dęb­skiemu za wspar­cie du­chowe na ostat­nim eta­pie two­rze­nia bio­gra­fii, przed od­da­niem ni­niej­szej książki do druku. Je­stem wdzięczna za cu­downą po­dróż do mi­tycz­nej Ab­ba­zii na pół­wy­spie Istria, ulu­bio­nego miej­sca mo­ich bo­ha­te­rek: hra­biny He­leny z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­skiej i jej wy­cho­wanki, ma­larki Anieli Pa­ją­kówny.

SŁOWO WSTĘPU

Pod­czas pracy nad tą książką moją główną in­ten­cją było przed­sta­wie­nie współ­cze­snym czy­tel­nicz­kom i czy­tel­ni­kom po­staci Sta­ni­sławy Przy­by­szew­skiej. Za­in­te­re­so­wa­nie tą nie­zwy­kłą osobą po­wraca co ja­kiś czas przy oka­zji wy­sta­wia­nia na de­skach te­atrów Sprawy Dan­tona, jej sztan­da­ro­wego dzieła ze­kra­ni­zo­wa­nego w do­sko­na­łej ob­sa­dzie przez An­drzeja Wajdę nie­mal pół wieku temu. Ostat­nio, kil­ka­dzie­siąt lat po śmierci, Przy­by­szew­ska za­de­biu­to­wała rów­nież jako au­torka in­te­re­su­ją­cych no­weli i po­wie­ści. W 2021 roku, roku, w któ­rym po­wstała ni­niej­sza książka, mija 120 lat od chwili jej przyj­ścia na świat – jako nie­ślub­nej córki po­pu­lar­nego w epoce Mło­dej Pol­ski pi­sa­rza nurtu de­ka­den­ty­zmu, o któ­rym na­pi­sano już chyba wszystko, i za­po­mnia­nej, do­sko­na­łej w swym fa­chu ma­larki, o któ­rej nie na­pi­sano pra­wie nic. Na matce mo­jej bo­ha­terki – Anieli Pa­ją­ków­nie – sku­piam uwagę wie­lo­krot­nie, aby zre­kon­stru­ować pro­ces kształ­to­wa­nia się jej nie­zwy­kłej oso­bo­wo­ści, która wy­warła ogromny wpływ na roz­wój du­chowy, emo­cjo­nalny, in­te­lek­tu­alny i ar­ty­styczny córki, za­szcze­piła w niej – po­mimo okrut­nych wy­da­rzeń – nie­zwy­kłą am­bi­cję i od­wagę. Matka cał­ko­wi­cie po­świę­cała się córce, po­rzu­ca­jąc naj­święt­szą pa­sję ży­cia, ma­lar­stwo. Ta wy­kształ­cona, doj­rzała ar­tystka z pierw­szego po­ko­le­nia Po­lek ma­ją­cych szansę na edu­ka­cję i stu­dia w Pa­ryżu, wy­cho­wana w śro­do­wi­sku kra­kow­skiej i lwow­skiej ary­sto­kra­cji, w mo­men­cie zaj­ścia w ciążę cał­ko­wi­cie usu­nęła się z cen­trum wy­da­rzeń. Nie na­ra­ża­jąc in­nych na skan­dal, ska­zała sie­bie i wła­sną twór­czość na za­po­mnie­nie. Do dziś nie do­cze­kała się wni­kli­wej bio­gra­fii, na jaką nie­wąt­pli­wie za­słu­guje. Dla­tego wła­śnie ob­fi­cie cy­tuję tu, ni­gdy nie­ze­brane i nie­opu­bli­ko­wane w ca­ło­ści, li­sty tej in­try­gu­ją­cej i za­po­mnia­nej ma­larki. Pla­nu­jąc na­pi­sa­nie książki o dra­ma­to­pi­sarce Sta­ni­sła­wie Przy­by­szew­skiej, zwy­kle skle­ja­nej z po­sta­cią jej ojca pi­sa­rza, mia­łam ogromną ochotę przed­sta­wić i skon­fron­to­wać syl­wetki dwóch nie­zwy­kłych ko­biet – ar­tystki matki i ar­tystki córki, ich drogi twór­cze i ży­ciowe, pro­ces wy­cho­wa­nia i doj­rze­wa­nia do twór­czo­ści, śro­do­wi­sko, ak­tyw­ność ar­ty­styczną na róż­nych po­lach i wza­jemne od­dzia­ły­wa­nie na ży­cio­rysy.

Obie łą­czy po­stać po­ety, dra­ma­turga i pi­sa­rza, zwa­nego nie­gdyś „ge­nial­nym Po­la­kiem” i „przy­by­szem z Ber­lina”. Bio­lo­giczny oj­ciec w bio­gra­fii córki po­zo­sta­wił je­dy­nie po­czu­cie nie­usta­ją­cej tę­sk­noty i sa­mot­no­ści, nie wpły­nął w ża­den spo­sób na kształ­to­wa­nie jej upodo­bań es­te­tycz­nych, wy­bo­rów ar­ty­stycz­nych, nie miał żad­nego zna­cze­nia dla pro­cesu doj­rze­wa­nia i edu­ka­cji, nie od­dzia­ły­wał na roz­wój in­te­lek­tu­alny, bo – jak sama pi­sała – czuła się w tej kwe­stii wy­łącz­nie lu­strem swo­jej matki. We wszel­kich do­tych­cza­so­wych pu­bli­ka­cjach o Sta­ni­sła­wie Przy­by­szew­skiej zwy­cza­jowo pod­kre­ślano to, że jest córką sław­nego ojca, choć sama wo­lała o nim mil­czeć niż mó­wić źle. Pi­sano o niej „córka smut­nego sza­tana”, choć tak na­prawdę była córką anioła – Anieli Pa­ją­kówny.

ROZ­DZIAŁ 1

KRZYK

„Przy­szła na świat 1 paź­dzier­nika 1901 roku we wto­rek. Dzień był zu­peł­nie letni i upalny. Rano o szó­stej był pierw­szy sy­gnał, a o pierw­szej po po­łu­dniu pierw­sze bóle, o 5.30 wie­czo­rem pierw­szy krzyk Dzi­dziusi”[1].

„Wszech­świat. Ty­go­dnik po­pu­larny po­świę­cony na­ukom przy­rod­ni­czym” po­daje, że tego dnia sta­cja me­te­oro­lo­giczna przy Mu­zeum Rol­nic­twa i Prze­my­słu w War­sza­wie za­no­to­wała naj­wyż­szą tem­pe­ra­turę dzienną 21,5 stop­nia Cel­sju­sza. Pierw­szy dzień paź­dzier­nika no­wego stu­le­cia za­po­wia­dał zja­wi­ska astro­no­miczne, do któ­rych za­li­czono: „Czę­ściowe za­ćmie­nie księ­życa [...], rój gwiazd spa­da­ją­cych, któ­rych punkt pro­mie­nio­wa­nia znaj­duje się w gwiaz­do­zbio­rze Ory­ona [...] oraz dość do­godne jesz­cze po­ło­że­nie Jo­wi­sza i Sa­turna nad wid­no­krę­giem po­łu­dniowo za­chod­nim. Jo­wisz po­suwa się w gwiaz­do­zbio­rze Strzelca ru­chem pro­stym (z za­chodu na wschód), zbli­ża­jąc się usta­wicz­nie do Sa­turna, któ­rego ruch wła­sny jest znacz­nie wol­niej­szy. Jo­wisz za­cho­dzi mię­dzy godz. 8 – 9 wie­czo­rem, za­tem być może oglą­dany przez parę go­dzin po za­cho­dzie słońca. Po­ło­że­nie Sa­turna nie jest do­godne do ob­ser­wa­cyi [...] ruch wsteczny w gwiaz­do­zbio­rze Strzelca. Z pra­wej strony Jo­wi­sza ku do­łowi znaj­duje się We­nus, która z koń­cem mie­siąca da się do­strzedz z ła­two­ścią; [...] za­ćmie­nie księ­życa bę­dzie czę­ściowe; [...] rów­no­cze­śnie wi­dzialne w więk­szej czę­ści Eu­ropy wschod­niej. [...] Dłu­gość dnia, wy­no­sząca dnia 1-go 11 go­dzin 36 mi­nut, skraca się stop­niowo, do­cho­dząc do 9 godz. 37 min”[2].

Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska uro­dziła się za­tem pod zna­kiem Wagi w dniu czę­ścio­wego za­ćmie­nia Księ­życa i po­ja­wie­nia się roju spa­da­ją­cych gwiazd. Wśród mod­nych na po­czątku XX wieku ho­ro­sko­pów cie­kawa losu i ta­jem­nic przy­szło­ści matka nowo na­ro­dzo­nego dziecka może zna­leźć Praw­dziwy fi­lo­zo­ficzno-astro­lo­giczny opis na­tury i mie­sięcy ży­cia ludz­kiego, czyli Se­kretny Po­rad­nik Pla­ne­towy z wróż­bami dla osób wszel­kiego stanu[3]. Kto przy­cho­dzi na świat 1 paź­dzier­nika, ma być zmy­słowy, wraż­liwy i pra­gnący sa­mo­dziel­no­ści. „Uspo­so­bie­nie jego jest dość me­lan­cho­lijne i za­mknięte w so­bie. Wy­róż­nia się przy tym swą wraż­li­wo­ścią – zwłasz­cza re­aguje na uczu­cia sym­pa­tii lub an­ty­pa­tii [...].

Sub­telny, do­bro­duszny, har­mo­nijny, lubi do­bre to­wa­rzy­stwo lu­dzi kul­tu­ral­nych i wy­soko wy­kształ­co­nych – a w swych przy­wią­za­niach jest stały.

[...] jest to czło­wiek od­ważny, za­cięty[,] nie­rzadko o skłon­no­ściach do gwał­tow­no­ści lub de­struk­cyj­nych [...] – skłon­no­ści te prze­ja­wiają się od czasu do czasu.

Trzeba do­dać, że uro­dziny dzi­siej­sze wy­ka­zuje [!] dwie krań­co­wo­ści.

Jedna z nich to czło­wiek uga­nia­jący się za przy­jem­no­ściami [...].

Druga zaś – to czło­wiek sub­telny, nie­zwy­kle uzdol­niony, udu­cho­wiony, po­szu­ku­jący jed­no­ści w ca­łym by­cie i dą­żący do syn­tezy. Ten ostatni typ od­zna­cza się nie­zwy­kłą in­tu­icją, która na­wet może przejść w ja­sno­wi­dze­nie – w miarę wzra­sta­ją­cego udu­cho­wie­nia.

Co mu grozi?

Jego naj­lep­sze uczu­cia i skłon­no­ści zo­staną nie­do­ce­nione przez oto­cze­nie.

Grozi mu rów­nież utrata dzie­dzic­twa, albo też strata osoby ko­cha­nej – ewen­tu­al­nie jej cho­roba.

Jest to dlań bar­dzo bo­le­sne – bo­wiem czło­wiek uro­dzony dzi­siaj czy to ko­bieta czy męż­czy­zna – źle się czuje w sa­mot­no­ści, ma­jąc wra­że­nie, że jest czymś nie­kom­plet­nym, zby­tecz­nym lub po­rzu­co­nym”[4].

„Ko­biety paź­dzier­ni­kowe mają wy­jąt­kowo do­bry cha­rak­ter. Są to istoty pełne po­świę­ce­nia, serca, czu­ło­ści i mi­ło­sier­dzia. Nad­zwy­czaj bez­in­te­re­sowne, ła­godne i usłużne, są przy­tem nie­zwy­kle pra­co­wite i oszczędne aż do skąp­stwa. Nie lu­bią żyć te­raź­niej­szo­ścią, a więc są ana­chro­nist­kami, ma­rzą o prze­szło­ści i na niej bu­dują całe swe ży­cie. Mają wy­bitną skłon­ność do ob­mów, jak rów­nież nie lu­bią ko­bie­cego to­wa­rzy­stwa. Są bar­dzo nie­sys­te­ma­tyczne i nie­go­spo­darne, a wady te po­kry­wają oszczęd­no­ścią. Jako mał­żonki po­winny być przy­kła­dem dla in­nych ko­biet; ich wier­ność, przy­wią­za­nie i mi­łość godne są naj­wyż­szej po­chwały. W mał­żeń­stwie rzadko są szczę­śliwe, nie po­tra­fią bo­wiem do­brać so­bie od­po­wied­niego typu męż­czy­zny, bo kie­ru­jąc się współ­czu­ciem wy­cho­dzą za mąż za tego, kto się pierw­szy oświad­czy”[5].

Jaki sce­na­riusz dla uro­dzo­nej wtor­ko­wego wie­czoru 1 paź­dzier­nika 1901 roku dziew­czynki na­pi­sze prze­wrotny los? Czy spraw­dzą się prze­po­wied­nie astro­lo­giczne i wy­rocz­nia wróż­bity, któ­rego spo­tka za dwa­dzie­ścia lat i który po­wie jej wów­czas: „Tak mniej wię­cej: silna awer­sja do ma­cie­rzyń­stwa, brak dzieci, albo lu­dzie, któ­rzy nie będą od­gry­wali w moim ży­ciu żad­nej roli – nie­zdol­ność zno­sze­nia ko­niecz­no­ści co­dzien­nego za­bie­ga­nia bez znacz­nych szkód (dziwne, jak bez­po­śred­nio mógł on to za­uwa­żyć)”[6]. Wróż­bita prze­po­wie jej to, o czym ona do­sko­nale wie, a kiedy wspo­mni o „wy­jąt­kowo har­mo­nij­nym cha­rak­te­rze; du­żym zmy­śle rów­no­wagi”. Przy­by­szew­ska uśmieje się z tego. Bę­dzie prze­cież „w re­wo­lu­cyj­nym, dzi­kim okre­sie mar­nego ni­hi­li­zmu”. Na ko­niec usły­szy: „Pani sta­nie się na­wet do pew­nego stop­nia znana... sławna... wła­śnie na tej pod­sta­wie”[7]. Ma­jąc w pa­mięci to „ko­jące wspo­mnie­nie”, Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska po­dzieli się w li­ście do nie­dawno po­zna­nej sio­stry, Iwi Ben­net, my­ślą: „Wtedy było mi wsio rawno, prze­cież on mi ob­wie­ścił tę strasz­li­wość: w spra­wach serca – ni­gdy nie bę­dzie miała Pani szczę­ścia. Także te­raz ocze­kuje Pa­nią nie­miła roz­łąka. To przy­cho­dziło jak w ze­garku, zresztą nie raz, ale dzi­siaj dzię­kuję mo­jemu anio­łowi stró­żowi za to wspo­mnie­nie. To jest na­prawdę tak, jakby się szło na pu­sty­nię i nie wie­działo, czy droga pro­wa­dzi do świata za­miesz­ka­łego, do celu, do ży­cia – i znaj­duje się ma­leńką oazę, kilka drzew wo­kół ja­kie­goś stawku z praw­dziwą wodą”[8].

Trzy­dzie­sto­ośmio­let­nia Aniela Pa­ją­kówna, wpa­trzona w śpiącą „w ko­ły­seczce na pra­wym boczku” córkę, za­pi­suje na pu­stych stro­nach ze­szytu w li­nie, atra­men­tem jej nowe ży­cie. Jest 8 kwiet­nia 1902 roku. „Dzi­dziu­sia [...] pierw­szego skoń­czyła pół roku”[9].

Od ty­go­dnia są w Swo­szo­wi­cach, po po­ro­dzie, który miał miej­sce w Kra­ko­wie, za­brała dziecko naj­pierw do My­śle­nic, a po­tem na dal­szą pro­win­cję, by ode­tchnąć wio­sen­nym po­wie­trzem, od­po­cząć, ukryć się przed świa­tem, z da­leka od nie­wy­god­nych py­tań i trud­nych do przy­ję­cia pro­po­zy­cji, i w sa­mot­no­ści zde­cy­do­wać o dal­szych kro­kach. Musi prze­my­śleć, zbi­lan­so­wać, prze­or­ga­ni­zo­wać ży­cie, zmie­nić prio­ry­tety, coś w końcu po­sta­no­wić. Ale jed­nego jest już pewna. Nie odda Dzi­dzi. „Ze wszyst­kich stron pro­szono [...], by po­wie­rzyła dziecko, które jej, zna­nej i po­waż­nie pra­cu­ją­cej ma­larce, mu­siało okrop­nie prze­szka­dzać”[10]. Mo­gła je „od­dać wła­snej matce, albo za­męż­nej sio­strze: obie, ma­jąc za­mi­ło­wa­nie do dzieci, pro­siły ją o to. Nie. Ani na je­den dzień nie chciała się ze mną roz­stać”[11] – na­pi­sze po­tem o matce Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska. „Rzecz pro­sta, za­raz roz­po­częło się prze­śla­do­wa­nie. [...] mo­ralny ostra­cyzm, kre­ślony prze­ciw nie­le­gal­nej matce, nisz­czył za­ra­zem ka­rierę ar­tystki. Utrud­niono ma­mie wy­stawę ob­ra­zów, po­nie­waż miała córkę – nie no­sząc ob­rączki”[12].

Nia­nia

Aniela jest do­brze sy­tu­owaną, znaną już ga­li­cyj­ską ma­larką, chęt­nie za­ma­wia się u niej por­trety. Rów­no­cze­śnie od pół roku jest panną z dziec­kiem. „Lecz dwu po­wo­łań po­łą­czyć nie można. Po­świę­ciw­szy się ma­cie­rzyń­stwu – a jako matka była wręcz ge­nialna – mama zła­mała swą ar­ty­styczną ka­rierę”[13] – po­wie Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska. „Trzeba jed­nak do­dać dla peł­nego zro­zu­mie­nia matki, że ona nie była – jak np. ja – tylko ar­ty­stą i ni­czym wię­cej; «sty­lo­gra­fem Pana Boga». Matka była rów­nież ko­bietą, któ­rej po­trzeba tego, co na­zy­wamy ży­ciem pry­wat­nym. A jako czło­wiek pry­watny była, dość nie­spo­dzie­wa­nie, czy­stym ty­pem matki: tym, na któ­rym opie­rał się ma­triar­chat – nie ko­chanki, ani żony [...]. Je­stem dość pewna, że mimo roz­dar­cie i tę­sk­notę (ukrytą do nie­po­zna­nia, lecz trwa­jącą do śmierci) – dziecko, to dziecko, dla któ­rego zrze­kła się świata, licz­nych przy­ja­ciół, wzię­to­ści lo­kal­nej – i które sta­no­wiło w do­datku jakże wielką prze­szkodę w pracy, do­tych­cza­so­wej na­mięt­no­ści jej ży­cia – że za­tem dziecko to, dla ogółu nie­ślub­nych ma­tek cię­żar i «kara Boża», dla niej wnet stało się waż­niej­sze, droż­sze, od sa­mej bo­le­śnie ze­rwa­nej mi­ło­ści. Wiem zresztą; wspo­mnie­nia z lat dzie­cin­nych nie po­zo­sta­wiają mi wąt­pli­wo­ści. Mama by­łaby nie­chęt­nie dzie­liła przy­wi­lej ro­dzi­ciel­stwa – na­wet z czło­wie­kiem uko­cha­nym”[14].

Uko­chany czło­wiek po­rzu­cił Anielę, za­nim zdą­żyła wy­ja­wić mu swoją ta­jem­nicę. Ma­mił czu­łymi sło­wami, za­sy­py­wał li­stami, ale osta­tecz­nie od­szedł z inną. „Mama do­wie­dziaw­szy się o ist­nie­niu dru­giej przy­ja­ciółki – po­stą­piła w myśl swego «ja­poń­skiego» ko­deksu; cof­nęła się mo­men­tal­nie i bez słowa (a była w ciąży...!). To by było pra­wie nie­wia­ry­godne – tylko czuję, że i ja mu­sia­ła­bym tak wła­śnie po­stą­pić. Prawda, że mi­łość wol­no­ści uła­twiała jej ten krok mil­czą­cej a nie prze­bła­ga­nej dumy (wiem, że tak było – z li­stów przy­ja­ciół i ro­dziny, za­wie­ra­ją­cych prze­waż­nie zdu­mione za­rzuty – i z kilku me­lan­cho­licz­nych wzmia­nek w li­stach ojca). Matka na dnie du­szy nie pra­gnęła wła­ści­wie mał­żeń­stwa – sa­mo­wy­star­czal­ność ar­ty­sty prze­wa­żała. Lecz wąt­pię bar­dzo, czy – ko­cha­jąc jak ko­chała, z tą «na­szą», aż tra­giczną in­ten­syw­no­ścią uczuć – zda­wała so­bie sama sprawę, iż coś w niej woli wol­ność. Mo­ty­wem tego cof­nię­cia był ho­nor, ten zmysł ho­noru, który i mnie czę­sto zmu­sza do don­ki­szo­te­rii. Po­wo­dem na­to­miast był fakt, że matka – w prze­ci­wień­stwie do żon praw­dzi­wych – nie mo­gła, przy ni­kim, za­jąć dru­giego miej­sca. Wo­lała nie być ni­czym – niż tylko żoną sław­nego męża”[15].

Przy­by­wa­jąc z córką do sły­ną­cej ze zdro­wot­nych ką­pie­lisk pod­kra­kow­skiej wsi Swo­szo­wice, Aniela Pa­ją­kówna nie po raz pierw­szy usuwa się w cień. Jako panna z dziec­kiem wzbu­dza w mie­ście po­dej­rze­nia. Skan­dalu chce oszczę­dzić so­bie, nie­obec­nemu ojcu dziecka, ale też uko­cha­nej opie­kunce He­le­nie z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­skiej, któ­rej tak wiele prze­cież za­wdzię­cza. Jest bar­dzo słaba. Za­gra­ża­jący ży­ciu krwo­tok pod­czas po­rodu nad­wy­rę­żył jej i tak fa­talne zdro­wie. Po sze­ściu trud­nych mie­sią­cach w roli świeżo upie­czo­nej sa­mot­nej matki po­woli wraca do sił fi­zycz­nych, ko­rzy­sta­jąc z wiej­skich do­bro­dziejstw i przede wszyst­kim spo­koju. Psy­chicz­nie czuje się źle, bar­dzo źle. Sa­mot­ność. Smu­tek. Po­rzu­ce­nie. Upo­ko­rze­nie. Wstyd. Oj­ciec dziecka prze­padł, mil­czy od kil­ku­na­stu mie­sięcy. Nie wi­dzieli się, nie roz­ma­wiali od po­czątku ukry­wa­nej przed wszyst­kimi ciąży, może na­wet od po­czę­cia Dzi­dzi. Nie pi­sze, nie pyta, nie przy­jeż­dża. Od­pi­sał tylko raz. Ukry­wa­jąc się z no­wo­rod­kiem w My­śle­ni­cach, do­nio­sła mu w li­ście o na­ro­dzi­nach có­reczki. Od­pi­sał i za­pew­nił, że nie wy­rzeka się dziecka. Ten list to po­sag ma­łej, do­wód oj­co­stwa. Pa­ją­kówna czyta go ze łzami bez prze­rwy:

„Droga Anielko,

Parę słów tylko po prze­czy­ta­niu Two­jego li­stu. Daję Ci w obec­no­ści Ra­kow­skiego naj­święt­sze słowo ho­noru, że uwa­żam dziecko za moje i jak tylko upo­ram się z strasz­nie przy­kremi ży­cio­wymi rze­czami, co nie­długo na­stąpi, za­ła­twię wszystko. Li­sty Ra­kow­skiego, który jest Twoim ser­decz­nym przy­ja­cie­lem ode­bra­łem dwa mie­siące póź­niej, bo się po­róż­ni­łem z Mi­ria­mem, a R[akow­ski] ad­re­so­wał li­sty do Chi­mery. Moja droga, ko­cham na­szą dzie­cinę, tak jak ty, ale tyle prze­sze­dłem, że od zmy­słów od­cho­dzi­łem. Tę­sk­nię za Tobą, boś do­bra i je­dyna, ko­chana, do­bra ko­bieta, którą spo­tka­łem. Za­wsze ten sam

Stach”[16].

Tyle. Aż tyle. Krótki, wy­słany z War­szawy do Ga­li­cji list to je­dyna re­ak­cja ojca na na­ro­dziny córki i tra­giczną sy­tu­ację, w któ­rej zo­sta­wił jej matkę. Aniela przez mo­ment znów na­iw­nie uwie­rzy, że Stach „upora się” z trud­no­ściami za gra­nicą i „za­ła­twi wszystko”[17]. Pod­pi­sze do­ku­menty na­da­jące dziecku na­zwi­sko, po­prosi ją o rękę i za­koń­czy męki tej po­twor­nej sa­mot­no­ści, ka­tu­sze wstydu zwią­za­nego z „nie­le­gal­nym” dziec­kiem. Wie­rząc w taki sce­na­riusz, po­sta­na­wia cze­kać i od­suwa w cza­sie chrzciny dziecka, by mieć pew­ność, że w księ­gach zo­sta­nie za­pi­sane pra­wo­wite na­zwi­sko córki. Te­raz małą na­zywa po pro­stu Dzi­dzią, a o so­bie, za radą hra­biny He­leny z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­skiej, mówi Nia­nia[18]. Tak jest le­piej. W to­wa­rzy­stwie znacz­nie ła­twiej za­ak­cep­to­wać, że panna przy­spo­so­biła cu­dze dziecko, bo to szla­chetny czyn. Broń Boże mieć wła­sne bez ob­rączki na palcu. Uda­wa­nie niani to dla ko­biety mniej­sze upo­ko­rze­nie niż jawne przy­zna­nie się do nie­mał­żeń­skiego seksu i jego kon­se­kwen­cji.

Aniela jest w punk­cie zwrot­nym swo­jego ży­cia. Do­biega czter­dziestki. PRZED­TEM, przed po­ro­dem, ce­niona, wy­eman­cy­po­wana ar­tystka pro­wa­dziła sa­lo­nowe ży­cie, bę­dąc jed­no­cze­śnie dumą swych wy­cho­waw­ców, hra­biny He­leny z Dzie­du­szyc­kich i jej męża Mie­czy­sława Paw­li­kow­skiego. Te­raz, nie­pewna dal­szego losu, spę­dza ko­lejne mie­siące nad ko­ły­ską Dzi­dzi, za­da­jąc so­bie py­ta­nia, jak wró­cić do ży­cia PO­TEM. Nie może li­czyć ani na du­chowe, ani na ma­te­rialne wspar­cie „uko­cha­nego czło­wieka”, od pięt­na­stu mie­sięcy nie­obec­nego przy jej ma­cie­rzyń­skich zma­ga­niach. He­lena z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­ska, mimo roz­pacz­li­wego po­ło­że­nia uko­cha­nej wy­cho­wa­nicy Anieli, nie od­wraca głowy. To, co przy­tra­fiło się ich dro­giej Anielce, to szok, wstrząs, wstyd i pie­kielny skan­dal, który dla do­bra wszyst­kich le­piej wy­ci­szyć. Kie­dyś po­ko­chała tę małą, uro­czą, we­sołą dziew­czynkę, wy­do­była z niej nie­zwy­kły ta­lent, wy­kształ­ciła i wy­słała na stu­dia ma­lar­skie do naj­lep­szych mi­strzów pa­ry­skich, otwo­rzyła kul­tu­ralno-ar­ty­styczne światy, roz­sze­rzyła ho­ry­zonty do­stępne dla nie­licz­nej garstki ko­biet – i tak nie­dawno prze­strze­gała ją przed Sta­chem. Ale stało się. Trudno. Nie zo­stawi Anielki. Bę­dzie słu­żyć jej po­mocą, nie tylko fi­nan­sową, ale też wspar­ciem du­cho­wym i mat­czyną radą. Na je­den ze smut­nych li­stów Anieli – sa­mot­nej matki, prze­peł­nio­nego ża­lem, bez­rad­no­ścią, po­czu­ciem nie­wy­obra­żal­nego wstydu, upo­ko­rze­nia, dra­ma­tycz­nego osa­mot­nie­nia – hra­bina, do­da­jąc otu­chy, od­pi­suje z da­le­kiej Ab­ba­zii: „Moje ty biedne dziecko! Pięć­dzie­siąt złr po­sła­łam ci na Po­lną, bo ad­resu nie mia­łam. Na te­le­gram od­po­wie­dzia­łam, ad­re­suję 34, bo tak w te­le­gra­mie było, a te­raz z li­stu wi­dzę, że to 43, nie wiem więc czy cię do­szedł i nie­po­koję się. – Nie­trzeba pod­da­wać się smut­kowi, znie­chę­ce­niu, a od­waż­nie z pod­da­niem się zmu­sić to, co jest a od­stać się nie­może. Wcze­śniej trzeba było trzeźwo i ja­sno pa­trzeć a tro­chę wie­rzyć do­świad­cze­niu drugi[ch] i po­słu­chać prze­stróg mo­ich, gdy str­wo­żona, wi­dząc że le­cisz jak ćma do słońca, mó­wi­łam ci że nic nie po­ra­dzisz a sie­bie zgu­bisz, bo to jest czło­wiek, który już in­nym być nie po­trafi i krzy­żyk na nim zro­bić trzeba. Nie­wie­rzy­łaś, wie­rzyć nie­chcia­łaś i znowu za­wio­dłaś się. Zgu­biły cię wła­śnie przy­mioty twoje, do­pro­wa­dzone do prze­sady, wie­rzy­łaś, chcia­łaś ra­to­wać, pod­no­sić, w górę dźwi­gać, my­śla­łaś że masz na to dość siły, tym­cza­sem tylko ra­zem z tym zmar­no­wa­nym czło­wie­kiem sto­czy­łaś się, boś prze­cie nie anio­łem, a tylko ko­bietą en­tu­zjastką wie­rzącą, ko­cha­jącą, po­świę­ca­jącą się, a ślepą choć niby to trzeźwą, na­iwną choć niby świa­domą. O nim wiem tyle co z ga­zet. W Re­for­mie było, że au­tor Matki był na dru­giem jej przed­sta­wie­niu, t.j. wtedy gdy by­łaś w Kra­ko­wie, pi­sa­łam co to wtedy. Ja, to się wcale nie łu­dzę i nie­są­dzę, by on o was przy­po­mniał so­bie, czuł się w obo­wiązku. Trzeba było w Kra­ko­wie dziecko ochrzcić jako Pa­jąka córkę. Co jej po tem na­zwi­sku ojca? Tym­cza­sem te­raz masz ją ko­chać za dwoje, żyć dla niej, pra­co­wać, rąk nie opusz­czać i śmiało pa­trzeć lu­dziom w oczy, choćby i do­my­ślali się czego, i umieć także znieść wiele, po­zbyć się har­do­ści, bo dziecko moje biedne, po­kuta być musi. Gdy­byś tak mo­gła wie­rzyć, mo­dlić się umieć, w mo­dli­twie wy­pła­kać to by lżej było. Bóg z Wami. Na­pi­szę za dni parę. Jesz­cze o wy­jeź­dzie my­śleć nie można”[19].

Po pół roku ży­cia tak in­nego od tego, które wio­dła PRZED­TEM, ukryta w ci­szy wsi, pew­nego wio­sen­nego dnia 1902 roku Aniela po­sta­na­wia pi­sać dzien­nik, który sta­nie się nie­zwy­kłym do­ku­men­tem z ży­cia matki i córki. Być może wła­śnie wtedy doj­rzewa do dal­szych de­cy­zji o sa­mo­dziel­nym wy­cho­wa­niu dziecka. O no­wym wspól­nym ży­ciu z córką we Lwo­wie „bez ob­rączki na palcu”. Lwów wy­brała spo­śród tylu in­nych eu­ro­pej­skich miast. PRZED­TEM wio­dła tu ży­cie sa­lo­nowe, urzą­dziła miesz­ka­nie i ma­lar­skie ate­lier. Tu po­ko­chała Sta­cha, tu po­częła się Dzi­dzia. Pełna wspo­mnień, prze­lewa na pa­pier mat­czyne ob­ser­wa­cje z na­dzieją, że kie­dyś prze­czyta je ojcu Dzi­dzi. Na pierw­szej stro­nie ze­szytu no­tuje: „Dzi­dziu­sia śpi w ko­ły­seczce na pra­wym boczku. Je­ste­śmy tu od ty­go­dnia. Do­brze tu bę­dzie je­żeli bę­dzie po­goda. Dzi­dzi ma siódmy mie­siąc. Pierw­szego skoń­czyła pół roku. Jedni mó­wią, że jest duża i silna, inni mó­wią, że śred­nia. Ja nie mam po­rów­na­nia, bo daw­niej mnie ni­gdy dzieci nie ob­cho­dziły, a te­raz żad­nych nie wi­duję. Jest śliczna, mi­lu­sia, żwa­wiutka. Mnie się wy­daje duża i tłu­ściutka, i zdrowa. Pró­buje sia­dać. Ucie­szona jest, je­żeli ją po­sa­dzę, pod­trzy­mu­jąc. Główka jesz­cze się kiwa na boki, ale ona mo­cuje się i stara się trzy­mać główkę pro­sto. Wtedy z dumą pa­trzy do­okoła. [...] Przy­szła na świat 1 paź­dzier­nika 1901 roku we wto­rek. Dzień był zu­peł­nie letni i upalny. [...] Zda­wało mi się, że Dzi­dzia do mnie po­dobna i było mi przy­kro. [...] Minkę miało bar­dzo po­ważną, my­ślącą. Ja ko­cha­łam co­raz bar­dziej. Od­naj­dy­wa­łam te­raz po­do­bień­stwo do ojca. To cie­szyło mnie nie­zmier­nie [...] Z każdą chwilą ro­sło ja­kieś dziwne uczu­cie mi­ło­ści do Dzi­dzi. Dzie­cinka była szczu­plutka. Ba­łam się jej moc­niej do­tknąć. Ssała cią­gle, usy­piała na chwilę, a obu­dziw­szy się, szu­kała... Dziu­bek otwie­rała zu­peł­nie jak pi­sklę, a w cza­sie spo­czynku, snu, był na twa­rzyczce wy­raz wiel­kiej bło­go­ści, ja­kiej go już w parę dni póź­niej nie do­strze­głam”[20].

Na­stęp­nego dnia Aniela kon­ty­nu­uje ob­ser­wa­cje i za­pi­suje nowe spo­strze­że­nia o córce: „Dzie­wią­tego kwiet­nia 1902 roku. Dzi­siaj Dzi­dzi le­żała na łóżku roz­po­wi­nięta, zo­ba­czyła swoją grze­chotkę, do­syć da­leko le­żącą, ob­ró­ciła się tedy na bo­czek, rzu­ciła się ku niej i chwy­ciła mocno rączką. Da­wa­łam jej wą­chać fiołki; miała minkę za­do­wo­loną”[21].

Dwu­na­stego kwiet­nia na­dal no­tuje: „Dziś do­stała ko­rzeń fioł­kowy; naj­pierw miała do niego długą przed­mowę: «A, ho, ho, ho...», a po­tem za­częła gryźć bar­dzo ener­gicz­nie. Dzi­dziu­sieńka roz­ma­wia uśmie­chami, ślicz­nie! [...] Rącz­kami wy­wija, fika nóż­kami, całą fi­gurką rzuca się”[22].

Szes­na­stego kwiet­nia: „Zimno, deszcz; Dzi­dzi jest ja­kaś nie­spo­kojna, przy­mi­zer­niała tro­chę [...] Musi ją swę­dzić dzią­sełko i może bo­leć tro­chę, stąd nie­po­kój [...] Gwał­tow­nie do­po­mina się o je­dze­nie, nie­cier­pli­wie czeka; te spoj­rze­nia, w górę na mnie. A ten gniew, jak tam za mało, albo za wolno przy­bywa. Te minki, ten krzyk. A po­tem uśmiech cza­rowny wy­ra­ża­jący za­do­wo­le­nie, gdy już się na­syci. [...] W ogóle gło­sik ma czy­sty, śliczny. Może bę­dzie śpie­wać. Po ojcu może odzie­dzi­czy ta­lent mu­zyczny. [...] Wy­wija rączką i ude­rzyła się sil­nie w oczko i w no­sek. Przez chwilę pa­trzyła na mnie z wiel­kim zdu­mie­niem i ża­lem, a po­tem wy­buch­nęła pła­czem nie­zmier­nie ża­ło­snym. Sły­sza­łam wy­raź­nie jak mówi w pła­czu: «źle, źle, źle», a w gło­siku był okropny żal i ból. Biedna Dzi­dzi moja, moje bobo ma­leń­kie”[23].

Dwu­dzie­stego kwiet­nia: „Pół go­dziny by­ły­śmy na słońcu przed do­mem. Dzi­dzi z po­czątku ogrom­nie pła­kała [...]. Po­tem spała świet­nie prze­szło 2 go­dziny. [...] Po­ka­za­łam bu­kie­cik ja­skrów. Całe się rzu­ciło ku niemu, rącz­kami chwy­ciło kwiatki i nio­sło do buzi. Rów­nież wielka ra­dość z czer­wo­nych ma­ków. Wszystko bie­rze do buzi. We­so­lutka, cały dzień bawi się, śmieje. Ta­kie to do­bre, mi­lut­kie, ta­kie śliczne”[24].

Dwu­dzie­stego siód­mego kwiet­nia: „Dziś długo przy­pa­try­wała się pod­ło­dze, prze­chy­la­jąc główką raz na jedną to na drugą stronę [...]. Oczęta wy­ra­żają naj­roz­ma­it­sze uczu­cia: ocze­ki­wa­nie, za­cie­ka­wie­nie, nie­pew­ność... Na­wet, zdaje mi się – nie­do­wie­rza­nie, ja­kiś lęk, i to mnie mar­twi. [...] Znie­cier­pli­wi­łam się na słu­żącą i Dzi­dzia za­uwa­żyła mą ner­wo­wość w obej­ściu. Była roz­ża­lona, pła­kała z wiel­kim ża­lem. Mu­szę tedy wy­strze­gać się znie­cier­pli­wień jak ognia. [...] Nie lubi być sama, gdy obu­dzi się w ko­ły­sce, a ni­kogo nie ma w po­koju. Wtedy na­wet, gdy już przyjdę, długo pła­cze i pa­trzy na mnie oczkami peł­nymi łez i wiel­kiego żalu. [...] Lubi spać przy mnie na łóżku, do­brze u mnie za­sy­pia. Wtedy nie bu­dzi się w nocy i nie krzy­czy. Mówi już «Mama» zu­peł­nie wy­raź­nie”[25].

Trze­ciego maja: „Dzi­siaj ja­kaś smutna. Nie po­doba jej się ka­fta­ni­czek, w który ją ubie­ra­łam. Okrop­nie pła­cze i krzy­czy przy tym ubie­ra­niu. [...] Bar­dzo lubi spa­cer. Jest jakby odu­rzona po­wie­trzem, wy­daje okrzyki ra­do­ści, zwłasz­cza cie­szy ją niebo. Już nie pła­cze przy ubie­ra­niu. [...]. Dzi­dziu­sieńka usia­dła po raz pierw­szy o wła­snej sile. Ząb­ków jesz­cze nie ma. Wszyst­kiego chce do­tknąć, wszystko ru­szyć. Łapki ma dra­pieżne i mocno szczy­pie i dra­pie po twa­rzy, np. oko chce wziąć so­bie. W ką­pieli tak do­ka­zuje, że pół po­koju za­chla­pie [...]. Na wi­dok sta­rych ko­biet pła­cze. Zwie­rzęta zwra­cają jej uwagę. Łapkę kotka i pie­ska chciała wło­żyć so­bie do buzi. Na wi­dok kota – za­wsze okrzyk ra­do­ści”[26].

Z naj­wcze­śniej­szego okresu nie­mow­lęc­twa po­cho­dzi zdję­cie Dzi­dzi wy­ko­nane w Za­kła­dzie Ar­ty­styczno-Fo­to­gra­ficz­nym M. A. Olma, miesz­czą­cym się w Kra­ko­wie przy ulicy Pod­wale 14. We­dług re­klamy za­miesz­czo­nej w „Ka­len­da­rzu...” Jó­zefa Cze­cha z roku 1901 ate­lier znaj­duje się „przy Plan­ta­cy­jach, obok Ho­telu Kra­kow­skiego”[27]. Znany w Kra­ko­wie fo­to­graf Alojzy Olma „[w]yko­nuje fo­to­gra­fie od naj­mniej­szego for­matu do na­tu­ral­nej wiel­ko­ści, fo­to­gra­fie ko­lo­ro­wane akwa­relą lub far­bami olej­nemi, fo­to­gra­fie na pig­men­cie, por­ce­la­nie, pla­ty­no­ty­pie itp.; zdej­muje z na­tury grupy, wi­doki i bu­dowle, ko­pie fo­to­gra­ficzne pla­nów, ry­sun­ków, drze­wo­ry­tów, lub ma­lo­wi­deł, po­więk­sze­nia w do­wol­nych roz­mia­rach bez uszko­dze­nia po­wie­rzo­nej fo­to­gra­fii, oraz wszel­kie prace ma­lar­skie, jak: por­trety olejne, pa­ste­lowe, kred­kowe i tu­szowe, ad­resy ozdobne, dy­plomy, wi­niety itd.”[28].

Pierw­sze zdję­cie Stachny. Fo­to­gra­fię pół­rocz­nej córki Aniela za­mó­wiła w kra­kow­skim za­kła­dzie Aloj­zego Olmy

Tu­taj, w kra­kow­skim za­kła­dzie fo­to­gra­ficz­nym Aloj­zego Olmy, panna Aniela Pa­ją­kówna za­ma­wia pierw­sze zdję­cie córki. Na se­pio­wej fo­to­gra­fii na­kle­jo­nej na twardy kar­to­nik wi­dać pół­roczne, jesz­cze cał­kiem łyse dziecko z du­żymi ra­do­snymi oczyma i po­god­nym wy­ra­zem twa­rzy. Ubrane na biało, w ha­fto­wany, ko­ron­kowy ka­fta­nik, trzyma rączki złą­czone przed sobą i uf­nie wpa­truje się w obiek­tyw wiel­kiego, czar­nego apa­ratu fo­to­gra­ficz­nego. Tak po­wstało pierw­sze zdję­cie Dzi­dzi, które – je­śli to tylko bę­dzie moż­liwe – Aniela chcia­łaby po­da­ro­wać Sta­chowi. Opusz­cza ci­che Swo­szo­wice i w lipcu 1902 roku wraca z dziec­kiem do My­śle­nic, po­trze­buje kon­sul­ta­cji i opieki me­dycz­nej. Za­no­tuje:

Czter­na­stego lipca: „Dzi­dzi chora... Od wczo­raj le­piej, go­rączka spa­dła. Zmi­zer­niało mi to, schu­dło [...] Roz­pie­ściło się to. Umie się przy­mi­lać, przy­tu­lać”[29].

Dwu­dzie­stego szó­stego lipca: „Dzi­dziu­sieńka zdrow­sza. W tej chwili bawi się sama, le­żąc w łóżku [...]. Wszyst­kiego cie­kawa, wszyst­kim się cie­szy, wszystko musi rączką do­tknąć, po­pró­bo­wać, czy się ru­sza. Sza­le­nie lubi spa­cer w wózku. Wóz­kiem się cie­szy. Już go ma ty­dzień i od­tąd jest on dla niej źró­dłem ra­do­ści, przed­mio­tem ob­ser­wa­cji i za­chwy­tów. Rano jak tylko ją we­zmę na ręce cią­gnie całą sobą do wózka. [...] Za­czyna być do mnie po­dobna, żal mi. Ja tak pra­gnę­łam, aby była por­tre­tem ojca”[30].

Dwu­dzie­stego dzie­wią­tego lipca: „Sie­dzi już w wózku, ob­sta­wiona po­dusz­kami i bawi się sama. Lubi gryźć ro­gowe szpilki do wło­sów. Chwyta rącz­kami za włosy, ob­raca głowę moją ku so­bie i wyj­muje szpilki. A jak się umie przy­mi­lać, kiedy chce ssać. Jak szuka. Jak się uśmie­cha na wi­dok upra­gniony. [...] Nie chce w nocy spać w ko­ły­sce, przy mnie śpi do­brze. [...] Ubie­ram ją te­raz w dłu­gie su­kienki, za­kry­wa­jące nóżki. Uszy­łam jej taką su­kienkę mu­sa­lin­kową w kra­teczkę nie­bie­ską z bia­łym. Ślicz­niutka w tym”[31].

Siód­mego sierp­nia: „Lubi bar­dzo duże przed­mioty: duże pu­dełka, ka­rafkę, flaszkę, trze­paczkę. Ma roz­ma­ite grze­chotki, pi­łeczkę, gar­nu­szek, lalkę, har­mo­nijki itd. Na ubie­głe Boże Na­ro­dze­nie koń­czyła trzy mie­siące, miała drzewko ubrane świecz­kami i świe­ci­deł­kami [...]. Na Nowy Rok ku­pi­łam jej grze­chotkę z dzwo­necz­kami. Lu­biła pa­trzeć jak się po­trzą­sało. Sama za­częła się nią ba­wić do­piero w siód­mym mie­siącu i wtedy stała się ona ulu­bioną za­bawką. Ba­wiła się nią, brała do buzi dzwo­neczki, je­den po dru­gim. Za­bawka jest bla­szana, ostra, ro­gata, kan­cia­sta. Dzi­dziu­sia bar­dzo ostroż­nie bawi się nią i ni­gdy so­bie nic nie zro­biła [...]. W szó­stym mie­siącu prze­stała lu­bić smo­czek, od­trą­cała go. Nie­chęt­nie pije mleko. Nie chce pić z flaszki, od­trąca. Te­raz uczy się pić z fi­li­ża­neczki”[32].

Pierw­szego wrze­śnia: „Pu­fuś jest to jej ulu­biony pie­sek, daw­niej bar­dzo się go bała, ale te­raz do­tyka go, trzyma rączkę na jego grzbie­cie. Wszyst­kie zwie­rzęta cie­szą ją. Za ku­rami ogląda się, ale boi się, gdy ko­gut pieje. [...] Ma już ząbki, za­le­d­wie je wi­dać. Ostre bar­dzo. Jak się po­wie: po­każ ząbki, po­ka­zuje je ję­zycz­kiem. [...] Lubi pa­trzeć w lu­sterko, kiedy się ją karmi. Mam dwa nowe zdję­cia Dzi­dzi we wózku”[33].

Na po­dłuż­nej fo­to­gra­fii na­kle­jo­nej na tek­turę, przy­po­mi­na­ją­cej nieco za­kładkę do książki, wi­dać dwu­let­nią Dzi­dzię. Zdję­cie wy­ko­nano w Za­kła­dzie Fo­to­gra­ficz­nym „Rem­brandt” w Pa­sażu Hau­smanna we Lwo­wie

Pod ko­niec lata 1902 roku po­wstaje dru­gie zdję­cie Dzi­dzi, wy­ko­nane w Za­kła­dzie Ar­ty­styczno-Fo­to­gra­ficz­nym Fe­liksa Ku­li­kow­skiego w Bochni. Tym ra­zem ra­do­sna dziew­czynka zo­stała sfo­to­gra­fo­wana w ulu­bio­nym wózku

Trzy­dzie­stego wrze­śnia: „Za trzy dni wy­jeż­dżamy z My­śle­nic. Dzień w Kra­ko­wie, po­tem do Lwowa. Dzi­dziu­sieńka zdrowa, we­so­lutka, ma ru­mień­czyki. Waży 11 kg. Ju­tro, w środę, 1 paź­dzier­nika skoń­czy rok. [...] Szcze­bio­cze ślicz­nym, pta­szę­cym gło­si­kiem [...]. Na­uczyła się grać na har­mo­nijce ust­nej. Bar­dzo lubi ko­nie. Ska­cze i krzy­czy z ra­do­ści, jak je zo­ba­czy. Ogrom­nie ru­chliwa. Na rę­kach ob­raca się na wszyst­kie strony. Nie umie racz­ko­wać, ale pró­buje pod­no­sić się na rącz­kach i nóż­kach”[34].

Pod ko­niec lata 1902 roku Aniela znów udaje się do za­kładu fo­to­gra­ficz­nego. Tym ra­zem Dzi­dzię fo­to­gra­fuje w Za­kła­dzie Ar­ty­styczno-Fo­to­gra­ficz­nym Fe­liksa Ku­li­kow­skiego, któ­rego ate­lier znaj­duje się w Bochni przy ulicy Ko­ściuszki. Matka ma już w ko­lek­cji dwa ko­lejne uję­cia Dzi­dzi, tym ra­zem w jej uko­cha­nym wózku. Za­cho­wała się jedna z tych fo­to­gra­fii, na któ­rej do­bie­ga­jąca roku Dzi­dzia pre­zen­tuje się do­sko­nale w bia­łej su­kience. Twarz ra­do­sna, uśmiech­nięta, bar­dzo za­do­wo­lona. Fry­zura godna ma­łej dziew­czynki. Sie­dzi na mięk­kiej ko­ron­ko­wej po­duszce, trzy­ma­jąc prawą rączką wi­kli­nowe ob­ra­mo­wa­nie wy­twor­nego wó­zeczka. Nad nią ustro­jony fal­ba­nami, frędz­lami i wy­myśl­nym dra­po­wa­niem ciemny, chro­niący przed wia­trem i słoń­cem, bal­da­chim.

Aniela ubó­stwia Dzi­dzię. Za nimi i trudny, i piękny rok spę­dzony z dala od to­wa­rzy­stwa, miesz­ka­nia i ate­lier we Lwo­wie. Ale nad­cho­dzi czas po­wrotu. Kiedy pa­kuje ba­gaże, kra­kow­ski Te­atr Miej­ski przy­go­to­wuje się do wy­sta­wie­nia spek­ta­klu. Na słu­pach ogło­sze­nio­wych wi­szą pla­katy tre­ści: „Matka. Dra­mat w czte­rech ak­tach Sta­ni­sława Przy­by­szew­skiego, po raz trzeci we czwar­tek 9 paź­dzier­nika 1902 roku”. Aniela nie zo­ba­czy tego spek­ta­klu, a o jego au­tora bę­dzie wy­py­ty­wać li­stow­nie hra­binę już ze Lwowa. Mija rok i dzie­więć mie­sięcy, od kiedy nie wi­działa Sta­cha.

W pierw­szej po­ło­wie wrze­śnia 1902 roku przy­bywa do Lwowa z na­dzieją, że bę­dzie żyć jak PRZED­TEM. Pra­co­wać w usta­lo­nym ryt­mie, ma­lo­wać, przyj­mo­wać za­mó­wie­nia na por­trety. Nie zdaje so­bie jesz­cze do końca sprawy, że „okresy przed­tem i po­tem są tak różne, jak dwie od­rębne eg­zy­sten­cje. Przed­tem – to ży­cie ar­ty­sty do­peł­nione to­wa­rzy­skim. Po­tem – to ma­cie­rzyń­stwo. Tak wy­łączne, tak fan­ta­styczne”[35].

„Czę­sto woła «Mama» – ale czę­ściej «Tata» na wszyst­kie moż­liwe tony. Bar­dzo wiele ro­zu­mie. Wie, co to kuch­nia, ko­ły­seczka, wó­zek, okno, lampa, spa­cer. Raz bę­dąc na ganku usły­szała ka­ta­rynkę, od­tąd do­sko­nale pa­mięta. Lubi pa­trzeć na ulicę przez okno, lubi tram­waje elek­tryczne”

PRZED­TEM – Anielka z Me­dyki

Aniela Pa­ją­kówna na­leży do pierw­szego po­ko­le­nia ko­biet zdo­by­wa­ją­cych wyż­sze wy­kształ­ce­nie w epoce, gdy do­stęp do nauk uni­wer­sy­tec­kich gwa­ran­to­wano wy­łącz­nie męż­czy­znom. Za­li­czyć ją można do ge­ne­ra­cji pierw­szych pol­skich eman­cy­pan­tek, pierw­szych pol­skich ar­ty­stek od­no­szą­cych suk­cesy na mię­dzy­na­ro­do­wej sce­nie ar­ty­stycz­nej, do for­ma­cji tych pierw­szych pol­skich ma­la­rek, które w ostat­nich de­ka­dach XIX wieku, w cią­gle prze­cież roz­bio­ro­wej Pol­sce – zmu­szone bra­kiem per­spek­tyw ar­ty­stycz­nego roz­woju na wyż­szym po­zio­mie na­ucza­nia i do­stępu do uczelni ar­ty­stycz­nych – wy­jeż­dżają na stu­dia za­gra­niczne, za cel obie­ra­jąc Pa­ryż. Po­ko­le­nie tych od­waż­nych pio­nie­rek – zde­ter­mi­no­wa­nych, wy­bit­nie uta­len­to­wa­nych i pra­gną­cych zdo­by­wać wie­dzę dziew­cząt – dało po­czą­tek ogrom­nym zmia­nom w struk­tu­rze spo­łecz­nej ów­cze­snej Eu­ropy, z cza­sem umoż­li­wiło im pracę i sa­mo­dzielne utrzy­ma­nie, wy­sił­kiem wła­snych rąk. Wy­bór wów­czas kar­ko­łomny, ale już moż­liwy. Wy­bór po­mię­dzy uza­leż­nie­niem od męża a moż­li­wo­ścią re­ali­za­cji wła­snych pra­gnień i pla­nów za­wo­do­wych. Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska, córka ma­larki, za nie­spełna pół wieku, gdy dia­me­tral­nie zmie­nią się oby­czaje, po­wie o matce, że stała się ona pio­nierką dzi­siej­szego sa­mo­dziel­nego rodu ko­biet.

Jak do­szło do tego, że Aniela, córka Pa­jąka, dziew­czyna z chłop­skiego stanu, otrzy­maw­szy naj­zna­ko­mit­sze wy­kształ­ce­nie, oby­cie sa­lo­nowe, ode­grała tak ważną, choć za­po­mnianą rolę w świe­cie ar­ty­styczno-li­te­rac­kim swo­jej epoki? Jej hi­sto­rię można, zwa­żyw­szy na trwa­jący od stu­leci tra­dy­cyjny układ struk­tury sta­no­wej, uznać za fe­no­men. Aniela miała szczę­ście zna­leźć się w od­po­wied­nim miej­scu i cza­sie, spo­ty­kać fan­ta­stycz­nych lu­dzi, pre­kur­so­rów istot­nych zmian spo­łecz­nych, jed­nak mimo tak sprzy­ja­ją­cych oko­licz­no­ści za ta­lent, roz­wój, wy­bór i nie­za­leż­ność przy­szło jej słono za­pła­cić.

W in­nych już re­aliach spo­łecz­nych Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska, od­no­sząc się do wy­bra­nej przez matkę ar­tystkę drogi, na­pi­sze: „Tak jest: z prze­mil­cze­niem trzeba ze­rwać. Ta lę­kliwa dys­kre­cja rzuca na pa­mięć da­nej osoby cień przy­pusz­czeń, tym gor­szych im cich­szych – za­miast ją chro­nić. A w tym wy­padku nie po­trzeba w ogóle ochrony, lecz wła­śnie na­świe­tle­nia”[36].

Aniela Pa­ją­kówna, świa­doma po­cho­dze­nia i po­zy­cji spo­łecz­nej oraz mo­delu miesz­czań­skiej mo­ral­no­ści, oba­wia się „na­świe­tle­nia” i na­ra­że­nia in­nych na skan­dal. Ob­da­ro­wana ce­chami sprzy­ja­ją­cymi re­zy­gna­cji i wy­co­fa­niu, usuwa się w cień. Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska na­pi­sze o niej: „Ko­deks ho­noru, fa­na­tyzm wol­no­ści, re­zerwa – tym ra­zem ra­czej an­giel­ska niż wschod­nia: to, moim zda­niem, po­wody dla któ­rych matka nie wsła­wiła się gło­śniej. Jako ar­ty­sta nie była ge­nialna, to prawda; na­le­żała do szkoły im­pre­sjo­ni­stów, i mimo że żyła dla sztuki tak wy­łącz­nie, jak opę­tany przy­mu­sem twór­czym ge­niusz, na­le­żała do grupy, nie była za­tem po­tęgą, siłą pierw­szo­rzędną (ale jako przy­kłady szkoły nie­które jej ob­razy są godne uwagi. Fak­tura jest bar­dzo do­bra. To nie ama­tor­stwo, nie pra­co­wite do­bre chęci). Za to jaka jed­nostka!”[37].

„Matka po­cho­dziła z ubo­giej wiej­skiej ro­dziny (wschodni kres Ga­li­cji). Pra­dziad mój, o ile wiem, był jesz­cze chło­pem – zresztą na­zwi­sko Pa­jąk jest ty­powo chłop­skie. Lecz ja­kaś cenna i bar­dzo czy­sta «ra­sowa» krew mu­siała nam skądś wpły­nąć (pod­kre­ślam że to hi­po­teza żar­to­bliwa. Nie mam żad­nych da­nych w tym sen­sie; po­cho­dze­nie na­sze jest naj­skrom­niej­sze w ca­łym kraju). Por­tret babki (mo­jej), może naj­lep­szy ob­raz matki, za­dzi­wia dys­tynk­cją i mą­dro­ścią sub­tel­nej sta­rej twa­rzy; brat i sio­stra matki od­zna­czają się ży­wot­no­ścią a przede wszyst­kim in­te­li­gencją, która – mal­tre­to­wana, uwię­ziona w tym drob­no­miesz­czań­skim śro­do­wi­sku urzęd­ni­czo-na­uczy­ciel­skim – na­daje szcze­gól­nie tej sio­strze ukrytą po­wagę – nie­mal tra­giczną. In­te­li­gen­cja i siła cha­rak­teru, to ce­chy za­sad­ni­cze u nich wszyst­kich – a matka była bez­spor­nie uznana za naj­wy­bit­niej­szą wśród ro­dzeń­stwa. Zresztą ja sama wzię­łam in­te­li­gen­cję nie­wąt­pli­wie po tej stro­nie; cha­rak­ter mego umy­słu jest ten sam, co u nich – nie­za­leż­nie od róż­nicy w roz­woju tego umy­słu. Poza tym – cała ta moja zdol­ność do lo­giki, do trzeź­wo­ści aż w unie­sie­niu twór­czym, do auto-kry­tyki, hu­moru – a wresz­cie nie­zbędna dla ar­ty­sty su­mien­ność i nie­zmor­do­wana cier­pli­wość w pracy, uka­zuje mi się, niby wła­sne od­bi­cie w lu­strze, u wy­mie­nio­nych wła­śnie osób. Cha­rak­ter rów­nież matce za­wdzię­czam: sło­wem to, co się uważa za mę­skie pier­wiastki psy­chiczne. Ojcu na­to­miast – tzw. «ko­biecą in­tu­icję»; czyli zdol­ność bier­nego pod­da­wa­nia, od­da­wa­nia się ta­jem­ni­czym prą­dom du­cha, które cza­sem na­zy­wają na­tchnie­niem – i któ­rych prze­pływ może spa­lić. Po nim rów­nież mam skłon­ność do, lub ra­czej fi­zyczny głód, nar­ko­ty­ków”[38].

Dziad Sta­ni­sławy Przy­by­szew­skiej, Jan Pa­jąk, syn Ka­spra z Woli Ra­dzi­szow­skiej i Ma­rii Je­zioro, służy hra­bi­nie He­le­nie (matce) z Pasz­kow­skich Dzie­du­szyc­kiej w ma­jątku Ra­dzi­szów po­ło­żo­nym w ma­low­ni­czej Ma­ło­pol­sce. Przez lata su­mien­nej służby pra­co­wity chło­pak ob­ser­wuje je­dyne dziecko wiel­moż­nej hra­biny He­leny (matki) – do­ra­sta­jącą hra­biankę He­lenę (córkę). Nie przy­pusz­cza, że ta re­zo­lutna pa­nienka, dzie­dzi­cząca po zmar­łym ojcu hra­bim Eu­ge­niu­szu Dzie­du­szyc­kim ma­jątki w pod­kra­kow­skich Ra­dzi­szo­wie i Lu­dwi­no­wie, w przy­szło­ści sta­nie się przy­braną matką jego pier­wo­rod­nej, jesz­cze nie­na­ro­dzo­nej córki.

Po ślu­bie ja­śnie pa­nienki hra­bianki Dzie­du­szyc­kiej z wy­brań­cem serca Mie­czy­sła­wem Gwal­ber­tem Paw­li­kow­skim herbu Cho­lewa Jan Pa­jąk w uzna­niu za wzo­rową służbę i przy­wią­za­nie otrzy­muje od no­wo­żeń­ców dom z ogro­dem w da­le­kiej Me­dyce. Jest stan­gre­tem i rę­ko­daj­nym w ma­gnac­kim dwo­rze ma­jątku Paw­li­kow­skich. Spro­wa­dza z Za­rze­cza pod Wie­liczką na­rze­czoną, Ma­rię z Brza­zgoń­skich, córkę Se­ba­stiana i Agnieszki Ma­li­szew­skiej[39]. Z dala od ro­dzin­nych pod­kra­kow­skich wsi, pra­cu­jąc dla me­dyc­kiego dworu, Pa­ją­ko­wie z cza­sem ota­czają się wia­nusz­kiem licz­nego po­tom­stwa. Naj­pierw w 1864 roku na świat przy­cho­dzi Aniela, a po­tem ko­lejno sied­mioro jej ro­dzeń­stwa, w tym, w 1880 roku, naj­młod­sza sio­stra, He­lena, w przy­szło­ści naj­wier­niej­sza przy­ja­ciółka je­dy­nej sio­strze­nicy – Sta­ni­sławy Przy­by­szew­skiej.

Ta wła­śnie naj­młod­sza córka Pa­ją­ków, He­lena, po mężu Bar­liń­ska, do­da­jąc ważną ce­giełkę do bio­gra­fii sio­stry i sio­strze­nicy, tak wspo­mni ro­dzi­ców i ro­dzeń­stwo: „Nasz oj­ciec pra­co­wał jako ofi­cja­li­sta u pań­stwa Paw­li­kow­skich i tam ko­lejno ro­dzi­li­śmy się. Troje dzieci umarło we wcze­snym dzie­ciń­stwie, bo wtedy dużo dzieci umie­rało w nie­mow­lęc­twie; szcze­pień nie było. To byli chłopcy: Se­ba­stian, Sta­ni­sław i jesz­cze je­den, ale nie pa­mię­tam już, jak miał na imię... o ile so­bie do­brze przy­po­mi­nam, to ko­lejno przy­cho­dzili na świat: wła­śnie Aniel­cia, naj­star­sza z sióstr. Uro­dziła się w 1864 roku. Po­tem była sio­stra Ma­niu­sia; mło­dziutko umarła, miała za­le­d­wie pięt­na­ście lat. Po niej przy­szła An­to­sia, ja by­łam naj­młod­sza. Dzie­sięć lat przede mną w 1870 roku, uro­dził się brat Wła­dy­sław”[40].

Sta­ni­sława Przy­by­szew­ska po­zna tylko dwoje z ro­dzeń­stwa matki – cio­cię He­lenę Bar­liń­ską, na­uczy­cielkę, i wuja Wła­dy­sława Pa­jąka, le­śni­czego.

Anielka Pa­ją­kówna pod­sta­wową edu­ka­cję zdo­bywa w miej­sco­wej, ufun­do­wa­nej przez He­lenę i Mie­czy­sława Gwal­berta Paw­li­kow­skich, szkole dla wiej­skich dzieci. Czy o jej wy­jąt­ko­wych zdol­no­ściach pla­stycz­nych po­in­for­muje me­dyc­kich do­bro­dzie­jów na­uczy­ciel, czy ro­dzice, nie wia­domo, jedno jest pewne – Anielka ry­suje od naj­młod­szych lat. Do­ra­sta­jąc, in­te­re­suje się sztuką i mu­zyką, a ob­razy, rzeźby, ry­ciny, mapy, me­dale to przed­mioty, któ­rych bez liku w me­dyc­kim dwo­rze. Bo­gate, gro­ma­dzone od dzie­się­cio­leci zbiory tu­tej­szej bi­blio­teki i pa­miątki zwane sta­ro­żyt­no­ściami są nie­zwy­kle cenne, a sława tej im­po­nu­ją­cej ko­lek­cji wy­biega poza gra­nice Ga­li­cji.

War­szaw­ski „Ty­go­dnik Ilu­stro­wany” w nu­me­rze z sierp­nia 1864 roku – roku i mie­siąca uro­dzin Anieli – na stro­nie ty­tu­ło­wej za­miesz­cza ar­ty­kuł pod ty­tu­łem Me­dyka. Na okładce wid­nieje drze­wo­ryt przed­sta­wia­jący pię­trowy biały pa­łac oto­czony bujną przy­rodą, w to­wa­rzy­stwie uro­czego roz­le­wi­ska, ro­man­tycz­nych most­ków, dry­fu­ją­cych sa­mot­nie łó­dek i prze­cha­dza­ją­cych się ścież­kami par. Aby po­czuć at­mos­ferę dworu, z któ­rym zwią­zani są ro­dzice Anieli, przy­szłej ulu­bie­nicy „Me­dy­ce­uszy” z Me­dyki, warto przy­to­czyć frag­ment te­goż ar­ty­kułu:

„O pół­to­rej mili od Prze­my­śla, ja­dąc ku Lwo­wowi, w po­bliżu sta­cyi ko­lei że­la­znej, leży Me­dyka sławna swym ogro­dem, bo­ga­tym w naj­rzad­sze eg­zo­tyczne ro­śliny i kwiaty. Pięk­ność Me­dyki jest hi­sto­ryczną tra­dy­cyją. Ko­muż po­etyczny, me­lan­cho­lijny śpiew sło­wi­ków tu­tej­szych, nie przy­wie­dzie na pa­mięć Wła­dy­sława Ja­giełły, który do póź­nej nocy wsłu­chu­jąc się w te piękne, sło­wi­cze me­lo­dye, w sę­dzi­wym wieku skon so­bie przy­spie­szył. [...] Cho­roba nie do­zwo­liła mu osię­gnąć celu po­dróży. Król, za­zię­biw­szy się w Me­dyce, nie do­je­chał już do Lwowa i w Gródku umarł. Jest to naj­daw­niej­sze wspo­mnie­nie przy­wią­zane do tego miej­sca. [...]

Me­dyka była sta­ro­stwem i prze­cho­dziła [...] z rąk do rąk wie­lo­krot­nie. [...] Póź­niej na­był klucz me­dycki, zło­żony z sze­ściu wło­ści, ś.p. Gwal­bert Paw­li­kow­ski, lu­bow­nik sta­ro­żyt­ni­czych i na­uko­wych zbio­rów, który tem wła­śnie uświet­nił dzi­siej­szą Me­dykę. Zbiory na­ukowe które tu na­gro­ma­dził, na­leżą do naj­pierw­szych w tym ro­dzaju, rów­nie jak prze­pyszny ogród, za­ło­żony przez niego na wielki roz­miar i z nie­po­spo­li­tem znaw­stwem, który kra­jową uzy­skał sławę, a za­si­la­jąc wszyst­kie ogrody ga­li­cyj­skie krze­wami i kwia­tami, pod ma­te­ry­al­nym na­wet wzglę­dem za­ło­ży­cie­lowi swo­jemu ob­fi­cie się wy­pła­cał.

Drze­wo­ryt przed­sta­wia­jący dwór w Me­dyce w wy­ko­na­niu Ka­je­tana Kie­li­siń­skiego. Po­sia­dłość sły­nęła nie tylko z buj­nego, peł­nego eg­zo­tycz­nych ro­ślin ogrodu, lecz także z im­po­nu­ją­cej bi­blio­teki

Naj­więk­szy atoli roz­głos zjed­nały Me­dyce bi­blio­teka i na­gro­ma­dzone tu zbiory [...]. Bi­blio­teka me­dycka, ustę­pu­jąca wpraw­dzie co do liczby ksią­żek bi­blio­tece Za­kładu nar. im. Osso­liń­skich, po­siada jed­nak wiele dzieł rzad­kich i bar­dzo sza­cow­nych, mnó­stwo naj­daw­niej­szych dru­ków i oso­bli­wo­ści bi­blio­gra­ficz­nych, tu­dzież rę­ko­pi­sów, au­to­gra­fów i dy­plo­ma­tów, po­mię­dzy któ­remi są po­cho­dzące z XIV i XIII wieku, z do­brze za­cho­wa­nemi pie­czę­ciami. Z tych wiele od­ry­to­wał nie­od­ża­ło­wa­nej pa­mięci Kie­li­siń­ski, który przez lat kilka prze­by­wał w Me­dyce, ce­lem stu­dy­owa­nia i ko­pio­wa­nia oso­bli­wo­ści zbio­rów tu­tej­szych. Sa­mych map i atla­sów znaj­duje się tu­taj około ty­siąca, się­ga­ją­cych naj­daw­niej­szych po­cząt­ków sztuki kar­to­gra­ficz­nej. [...] Naj­więk­szym jed­nak bo­gac­twem od­zna­cza się zbiór ry­cin, za­moż­niej­szy co do oso­bli­wo­ści w nim na­gro­ma­dzo­nych od wszyst­kich in­nych zbio­rów w ca­łej daw­nej Pol­sce. [...]

Szklar­nie i cie­plar­nie me­dyc­kie prze­no­szą za­błą­ka­nego w nich po­dróż­nika w da­le­kie po­łu­dniowe strefy. Tu, niby w oj­czyź­nie swo­jej, akli­ma­ty­zo­wała się palma, za­sła­nia­jąca skle­pie­nie zie­lo­nym bal­da­chi­mem swych li­ści; stu­letni aloes sąż­nio­wym wy­strze­lił kwia­tem; smu­kłe cy­prysy stoją rzę­dami, jak płaczki ża­łobne; las roz­kwi­tłych ka­me­lij ota­cza cię w około, a mnó­stwo róż i naj­roz­ma­it­szych krze­wów, kwit­ną­cych od brza­sku wio­sny do póź­nej je­sieni, naj­cud­niej­sze roz­ta­cza wo­nie i uroz­ma­ica bujną zie­lo­ność ogro­do­wych traw­ni­ków”[41].

Dla do­ra­sta­ją­cych w me­dyc­kim ma­jątku dzieci, dla wraż­li­wej na piękno i sztukę dziew­czynki oto­cze­nie dworu, kul­tu­ralna, ar­ty­styczno-li­te­racka at­mos­fera roz­ta­czana przez Paw­li­kow­skich to ba­śniowa ar­ka­dia. He­lena z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­ska, matka dwóch, bli­skich wie­kowo Anielce sy­nów, pa­ni­czów Jana Gwal­berta i Ta­de­usza, za­chwyci się uro­kiem i ta­len­tem ma­łej Pa­ją­kówny, za­ofe­ruje jej opiekę i so­lidne wy­kształ­ce­nie. Od tej pory Paw­li­kow­scy staną się od­po­wie­dzialni za roz­wój du­chowy, in­te­lek­tu­alny i ar­ty­styczny oraz za zdro­wie wy­cho­wanki. W przy­szło­ści za­pro­cen­tuje to nie tylko do­sko­na­łym wy­kształ­ce­niem, doj­rze­wa­niem twór­czym, oby­ciem to­wa­rzy­skim, ale też ak­tyw­no­ścią po­li­tyczną, oświa­tową i sil­nym za­an­ga­żo­wa­niem spo­łecz­nym. Świa­domą po­stawą pełną to­le­ran­cji, sza­cunku dla od­mien­nych wi­zji ar­ty­stycz­nych i świa­to­po­glą­do­wych. Za­pa­trzona w Paw­li­kow­skich, ich wielką me­ce­na­sow­ską ofiar­ność i roz­mach, za­fa­scy­no­wana kul­tu­ro­twór­czą aurą, w któ­rej dane jej bę­dzie wzra­stać, rów­nież Pa­ją­kówna w przy­szło­ści na­iw­nie za­pra­gnie wspie­rać du­chowo i fi­nan­sowo pol­ską kul­turę.

Aniela już jako dwu­na­sto­latka opu­ści Me­dykę i za­mieszka w domu Paw­li­kow­skich, któ­rzy za miej­sce sta­łego za­miesz­ka­nia obie­rają Kra­ków, na­dal jed­nak kon­ty­nu­ując dzieło przod­ków i dba­jąc o ma­ją­tek me­dycki – jako ważny ośro­dek pol­skiej kul­tury. W Kra­ko­wie Mie­czy­sław Gwal­bert Paw­li­kow­ski, zwany przez żonę i przy­ja­ciół Mie­czem, speł­nia po­li­tyczne, li­te­rac­kie i dzien­ni­kar­skie am­bi­cje. Jest pro­pa­ga­to­rem gim­na­styki i zdro­wego stylu ży­cia, za­go­rza­łym ta­ter­ni­kiem i pio­nie­rem gór­skich wspi­na­czek. An­ga­żuje się spo­łecz­nie w pro­mo­cję upra­wia­nia sportu i wzo­ru­jąc się na do­świad­cze­niach lwow­skich, jako czło­nek za­ło­ży­ciel two­rzy w Kra­ko­wie To­wa­rzy­stwo Gim­na­styczne „So­kół”.

So­koli, któ­rzy od­wo­łują się do ha­sła „w zdro­wym ciele zdrowy duch”, dbają o pod­no­sze­nie spraw­no­ści fi­zycz­nej mło­dzieży, na równi chłop­ców i dziew­cząt, i po­pu­la­ry­zują sporty olim­pij­skie. Je­den z naj­waż­niej­szych aspek­tów ich dzia­łal­no­ści to sze­rze­nie oświaty i roz­bu­dza­nie du­cha oby­wa­tel­skiego wśród po­zo­sta­ją­cych pod za­bo­rami Po­la­ków. To­wa­rzy­stwo or­ga­ni­zuje także wiele pu­blicz­nych im­prez to­wa­rzy­skich, za­baw i wspól­nych wy­cie­czek.

Wy­cho­wy­wana w tym du­chu Anielka nie­raz to­wa­rzy­szy swym do­bro­dzie­jom w wy­ciecz­kach za mia­sto i dłu­gich gór­skich spa­ce­rach. Mie­czy­sław Gwal­bert Paw­li­kow­ski wraz z Ada­mem Asny­kiem, przy­ja­cie­lem, po­etą i re­dak­to­rem „No­wej Re­formy”, za­sły­nie jako je­den z pierw­szych zdo­byw­ców ta­trzań­skich szczy­tów. Współ­two­rzy i re­da­guje wy­da­wany co­dzien­nie wie­czo­rem z wy­jąt­kiem nie­dziel i świąt dzien­nik po­li­tyczny „Kraj”, w któ­rym pu­bli­kują Jó­zef Ignacy Kra­szew­ski i wie­lo­letni przy­ja­ciel Mie­cza i Asnyka – Se­wer. Zwią­zana po­wstań­czą prze­szło­ścią 1863 roku trójka przy­ja­ciół, sku­piona wo­kół za­ło­żo­nego przez Mie­cza dzien­nika „Re­forma”, działa w śro­do­wi­sku stron­nic­twa li­be­ralno-de­mo­kra­tycz­nego.

He­lena z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­ska, matka dwóch, bli­skich wie­kowo Anielce sy­nów, pa­ni­czów Jana Gwal­berta i Ta­de­usza, za­chwyci się uro­kiem i ta­len­tem ma­łej Pa­ją­kówny, za­ofe­ruje jej opiekę i so­lidne wy­kształ­ce­nie

Mie­czy­sław Gwal­bert Paw­li­kow­ski. Anielka, która w wieku 12 lat za­mieszka z Paw­li­kow­skimi, bę­dzie przez niego wy­cho­wy­wana w du­chu zdro­wego stylu ży­cia, sportu i gór­skich wspi­na­czek

Po­stać zna­nego pi­sa­rza Igna­cego Ma­cie­jow­skiego, po­słu­gu­ją­cego się pseu­do­ni­mem Se­wer, ma w kon­tek­ście oby­cia kul­tu­ral­nego i to­wa­rzy­skiego Anieli ogromne zna­cze­nie. Przez współ­cze­snych za­pa­mię­tany jako nie­zwy­kle barwny i dow­cipny je­go­mość pi­sarz nie ma wła­snych dzieci, dla­tego wraz z żoną Ma­rią uwiel­bia „pannę Anielę”. W licz­nych li­stach sła­nych do przy­ja­ciela Se­wer „ca­łuje rączki i śle ukłony pan­nie Anieli”, prze­syła wy­myślne po­zdro­wie­nia, ki­bi­cuje roz­wo­jowi ar­ty­stycz­nemu i suk­ce­som na tym polu. Po­dró­żu­jąc z Kra­kowa do Me­dyki i z po­wro­tem, w wa­ka­cje i święta, Anielka spę­dza czas w Se­we­ro­wym ma­jątku Bra­cie­jowa. Se­wer, pi­sarz i dzien­ni­karz, ostat­nio też eko­nom, dzier­żawi zie­mię na przed­prożu Pod­kar­pa­cia, na po­łu­dnie od Dę­bicy. Czę­stym go­ściem jest tu Adaś (Adam Asnyk) i Wi­nia (sio­stra Se­we­ro­wej). W bo­ga­tej ko­re­spon­den­cji Se­wera do Mie­cza wi­dać ogromną chęć gosz­cze­nia Anielki: „Ma­cie­jow­ska, Wi­nia i ja je­ste­śmy na Zie­lone Święta w Kra­ko­wie i ser­decz­nie się cie­szymy, że bę­dziemy mo­gli za­brać do Bra­cie­jo­wej Pannę Anielę. Wi­nia uszczę­śli­wiona, Ma­cie­jow­ska kon­tenta, ja w do­brym hu­mo­rze. Może się na­resz­cie ocie­pli, a wtedy Bra­cie­jowa roz­koszna”.

Se­we­ro­wie rów­nie czę­sto od­wie­dzają Paw­li­kow­skich na kra­kow­skim Kle­pa­rzu, naj­pierw w miesz­ka­niu, po­tem w nowo wy­bu­do­wa­nym domu. Po paru la­tach nie­uda­nych prób go­spo­da­ro­wa­nia ma­jąt­kiem bez żalu opusz­czą Bra­cie­jową i rów­nież osiądą w Kra­ko­wie. W miesz­ka­niu przy ulicy Ba­to­rego pro­wa­dzić będą opi­nio­twór­czy sa­lon li­te­racko-ar­ty­styczny. Se­wer zna­ko­mi­cie od­naj­dzie się w kra­kow­skim stylu ży­cia, znaj­dzie tu ma­te­riał dla wła­snej ory­gi­nal­nej hu­mo­ry­styki. Bę­dzie „wy­my­ślał aneg­doty o pre­zy­den­cie mia­sta, księ­ga­rzu Frie­dle­inie [...] o wszyst­kich zresztą przy­ja­cio­łach i zna­jo­mych. Ar­cy­cie­kaw­ski, ja­kim był, wy­wą­chi­wał wszel­kie ro­man­siki czy flirty, jak i za­datki na na­rze­czeń­stwa, o wszyst­kim mu­siał wie­dzieć, wszyst­kiemu pa­tro­no­wać, był jakby ucie­le­śnioną kar­to­teką czy­nów i za­my­słów swo­jego oto­cze­nia”[42]. Znaj­dzie oczy­wi­ście uko­cha­nej pan­nie Anieli od­po­wied­niego kan­dy­data na męża, i nie­stety tego nie­od­po­wied­niego też, choć nie umyśl­nie. Za­fa­scy­no­wany oso­bo­wo­ścią i twór­czo­ścią „pew­nego li­te­rata”, spro­wa­dzi go do Kra­kowa z Ber­lina. Zo­sta­nie on oj­cem nie­ślub­nego dziecka Pa­ją­kówny. Ale gdy ta bę­dzie przy na­dziei, Se­wer – ten ga­da­tliwy, wszech­wie­dzący, wszech­obecny i wścib­ski stary plot­karz – wy­każe się nie­zwy­kłą dys­kre­cją i na fo­rum pu­blicz­nym za­wal­czy o jej do­bre imię.

O nie­zwy­kle bo­ga­tej ko­re­spon­den­cji Se­wera do Mie­cza jego wnuk w przy­szło­ści na­pi­sze tak: „[...] o Anielce masę wzmia­nek, z któ­rych wy­nika ab­so­lutna i swo­bodna, ro­dzinna rów­ność to­wa­rzy­ska, cy­to­wane roz­mowy, ko­biety tego śro­do­wi­ska przy­jaź­nią się bli­sko z nią ma­jąc za swoją. Anielka ma na jazdy sama do War­szawy, Wilna, Pa­ryża, jest z Mie­czem lub Ja­nami na Kle­pa­rzu, w Me­dyce, w Abac­cji etc. Czę­sto (przez Mie­cza) w Bra­cie­jo­wej. Se­wer w każ­dym li­ście każe jej się kła­niać. Miecz jed­nak ni­gdy nie mówi o niej Anielka, tylko panna Aniela. Se­wer pi­sze 28 paź­dzier­nika 1886 roku o moż­li­wym kon­ku­ren­cie Kol­bem, bar­dzo po­rząd­nym agro­no­mie, co się roz­łazi z po­wodu oko­licz­no­ści przy­pad­ko­wych”[43].

Se­we­rów-Ma­cie­jow­skich z Paw­li­kow­skimi łą­czą za­in­te­re­so­wa­nia, upodo­ba­nia li­te­rac­kie i wspólny krąg przy­ja­ciół. Znaj­dziemy tu ple­jadę li­te­rac­kich i ar­ty­stycz­nych gwiazd epoki, a są to: przede wszyst­kim naj­bliż­szy przy­ja­ciel obu ro­dzin Adam Asnyk, uwiel­bia­jący Se­we­rów (z wza­jem­no­ścią) Sta­ni­sław Wy­spiań­ski, na­stęp­nie: Tet­ma­jer, Mal­czew­ski, Rey­mont, Wy­czół­kow­ski, Me­hof­fer, Sta­ni­sław­ski, Or­kan, No­wa­czyń­ski, Ki­sie­lew­ski i wielu in­nych wy­bit­nych twór­ców Mło­dej Pol­ski.

Obie ro­dziny wy­cho­dzą poza ob­ręb klas, ak­cep­tuje się tu kon­cep­cje mie­sza­nia sta­nów, otwar­cia i wyj­ścia do ludu. Ideę chło­po­ma­nii re­ali­zuje się po­przez związki mał­żeń­skie in­te­li­gen­tów z chłop­kami czy – jak w przy­padku Anieli – umoż­li­wia się dziew­czy­nie z ludu zdo­by­cie wy­kształ­ce­nia i włą­cza się ją do to­wa­rzy­skiego kręgu in­te­li­gen­cji.

Se­we­ro­wie i Paw­li­kow­scy uwa­żają się za po­stę­pow­ców dą­żą­cych do od­zy­ska­nia nie­pod­le­gło­ści. Są pa­trio­tami, spo­łecz­ni­kami gło­szą­cymi po­trzebę zmian i re­form w rol­nic­twie, an­ty­kle­ry­ka­łami uwa­ża­ją­cymi edu­ka­cję i ko­niecz­ność uprze­my­sło­wie­nia kraju za prio­ry­tet. W Kra­ko­wie u Se­we­rów co­dzien­nie od­by­wają się spo­tka­nia sa­lonu to­wa­rzy­skiego. „Od 16-tej do ja­kiejś 20-tej grzał się bez prze­rwy sa­mo­war, a bu­łeczki z ma­słem i her­bat­niki uzu­peł­niały przy­ję­cie dla mniej wię­cej pięt­na­ściorga go­ści, jacy się przez ja­dal­nię na Ba­to­rego prze­wi­jali. [...] Do Se­we­rów przy­ja­ciela, czy do­brego swego zna­jo­mego można było wpro­wa­dzić bez ich za­pro­sze­nia i każdy mile był wi­tany, pod jed­nym wa­run­kiem: by nie był nudny. [...] W owej ja­dalni na Ba­to­rego na końcu dłu­giego na kilka me­trów stołu pani Ma­cie­jow­ska funk­cjo­no­wała wy­trwale przy sa­mo­wa­rze i «za­ja­dała się swymi go­śćmi», ich dow­ci­pami, ich ba­ja­niem, ich ska­ka­niem so­bie do oczu o pro­gramy po­li­tyczne czy świa­to­po­glądy; słu­chała wszyst­kiego pra­wym uchem, a lewe chci­wie nad­sta­wiała na plo­teczki, które jej zno­siły przy­ja­ciółki, damy chętne wi­doku «lu­dzi na świecz­niku». Tu można było spo­tkać księ­dza ka­no­nika Dro­ho­jow­skiego z ku­rii ksią­żęco-bi­sku­piej, jak i so­cja­li­stę Da­szyń­skiego [...]. Wi­działo się tu an­ty­se­mi­tów i se­mi­tów, dar­wi­ni­stów i spi­ry­tu­ali­stów, fa­na­ty­ków i scep­ty­ków, me­sja­ni­stów i złotą mło­dzież. Tu­taj po po­wro­cie z Pa­ryża, czy z za­mor­skich kra­jów, po­dróż­nik skła­dał swoje pierw­sze re­la­cje, tu się pa­tro­no­wało ożen­kowi Wło­dzi­mie­rza Tet­ma­jera, a póź­niej Ry­dla, tu się wy­pra­co­wy­wało kan­dy­da­tury na dy­rek­tora te­atru kra­kow­skiego, ura­biało sądy o no­wo­ściach li­te­rac­kich, tu była agora dla naj­now­szych wie­ści i kuź­nica opi­nii”[44].

To tu Aniela wie­lo­krot­nie opo­wiada o stu­diach ma­lar­skich, ga­le­riach, no­wych ar­ty­stycz­nych cie­ka­wost­kach i pa­ry­skiej cy­ga­ne­rii. To wła­śnie tu, w sa­lo­nie Se­wera, po­wsta­nie idea od­da­nia jego pi­sma w ręce ge­nial­nego Po­laka z Ber­lina. Ów „przy­bysz” ura­tuje co prawda i od­mieni ilu­stro­wany ty­go­dnik „Ży­cie”, ale zruj­nuje przy oka­zji ży­cie kilku osób, w tym także Anieli.

Dzięki ro­dzi­nie Paw­li­kow­skich uzdol­niona dziew­czyna niż­szego stanu do­ra­sta wśród ary­sto­kra­tek od­no­szą­cych się do niej z życz­li­wo­ścią i przy­jaź­nią i trak­tu­ją­cych ją jak swoją. Dla hra­biny He­leny z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­skiej, matki dwóch sy­nów, mała wy­cho­wanka staje się uko­chaną przy­braną córką. Hra­bina ma silny, nie­złomny cha­rak­ter i pełne em­pa­tii serce, choć i jej ży­cie nie skąpi trau­ma­tycz­nych do­świad­czeń. Po klę­sce po­wsta­nia stycz­nio­wego jej uko­chany mąż za dzia­łal­ność po­li­tyczną prze­ciw za­borcy zo­staje ska­zany na wię­zie­nie w Oło­muńcu, a ona sama jest ści­gana za wrogą dzia­łal­ność prze­ciw mo­nar­chii au­striac­kiej. Przed re­pre­sjami ra­tuje się wraz z dwoma ma­łymi sy­nami emi­gra­cją, znaj­duje tym­cza­sowe schro­nie­nie w Ge­ne­wie. Pod­czas po­wsta­nia He­lena za­rzą­dza szy­ciem po­wstań­czych mun­du­rów i za­opa­trze­niem od­dzia­łów w żyw­ność, opiekę me­dyczną, a na­wet amu­ni­cję.

Adam Asnyk. To z po­etą i to­wa­rzy­szem jego gór­skich wy­praw, prze­wod­ni­kiem Ma­cie­jem Sieczką, Aniela i He­lena spę­dzają za­ko­piań­skie wie­czory

W ma­jątku me­dyc­kim ro­dzą się idee „rów­no­ści, wol­no­ści, nie­pod­le­gło­ści”, tu gro­ma­dzi się broń, pla­nuje tak­tykę wo­jenną. Hra­bina ko­or­dy­nuje ad­mi­ni­stra­cję kon­spi­ra­cyj­nych dzia­łań ko­biet[45]. To „Ob­wo­dowy Ko­mi­tet Nie­wiast Pol­skich za­ło­żony we Lwo­wie, na czele któ­rego stała wy­jąt­kowa pod każ­dym wzglę­dem osoba – He­lena z hra­biów Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­ska z Me­dyki”[46]. Ko­biety jaw­nie ma­ni­fe­stują pa­trio­tyzm czar­nym ża­łob­nym ubio­rem, zbie­rają kosz­tow­no­ści na rzecz Skarbu Na­ro­do­wego, dzia­łają w wy­wia­dzie i kon­spi­ra­cji, prze­my­cają tajne roz­kazy i de­pe­sze, za­opa­trują od­działy w amu­ni­cję, szyją mun­dury i sztan­dary, opa­trują ran­nych. Nie­rzadko w mę­skim prze­bra­niu wal­czą i giną u boku swych mę­żów. Miej­scem dla wy­ra­ża­ją­cych chęć walki zbroj­nej ko­biet jest two­rzony w Me­dyce od­dział Mar­cina „Le­le­wela” Bo­re­low­skiego[47]. Po upadku po­wsta­nia stycz­nio­wego sztan­dar tego od­działu prze­cho­wuje w ukry­ciu wła­śnie He­lena. Jej pa­trio­tyczna po­stawa i smu­kła po­stać na­tchnie Ar­tura Grot­t­gera, za­uro­czo­nego nią jesz­cze w cza­sach, gdy była panną, do stwo­rze­nia le­gen­dar­nego cy­klu czarno-bia­łych po­wstań­czych ry­sun­ków wy­ra­ża­ją­cych dra­mat i grozę tam­tych dni. Za­chwy­ca­jąca uroda i cza­ru­jąca oso­bo­wość mło­dej panny He­leny wy­wo­łuje w za­przy­jaź­nio­nym z ro­dziną Dzie­du­szyc­kich, nieco star­szym od niej ma­la­rzu głę­boki, wręcz na­bożny za­chwyt, co sam po­świad­cza za­pi­skami w pa­mięt­niku: „O 6-tej po­je­cha­łem fia­krem do pań­stwa Dzie­du­szyc­kich. Ci bar­dzo mile mnie przy­jęli [...] Och, wi­dzia­łem moją Hal­cie, och, jaka ona piękna! Śliczna! – Anioł! [...] O Boże, dla­cze­goś Ty tak piękną stwo­rzył tę Halkę? O ileś Ty jej udzie­lił swej Bo­skiej urody!”[48].

Wy­cho­wana w umi­ło­wa­niu do sztuki He­lena z Dzie­du­szyc­kich Paw­li­kow­ska, bio­rąc pod swe skrzy­dła uzdol­nioną pla­stycz­nie córkę Pa­ją­ków, za­pew­nia jej kom­fort za­re­zer­wo­wany dla pa­nien z wyż­szych sfer. Dwu­na­sto­let­nią dziew­czynkę po­syła na żeń­ską pen­sję w maju 1877 roku. Panna Anielka po­biera rów­nież pry­watne lek­cje mu­zyki i ry­sunku, po­znaje za­sady sa­voir-vi­vre’u i szybko wra­sta w kul­tu­ro­twór­czą at­mos­ferę no­wej ro­dziny. Hra­bina mar­twi się wą­tłym zdro­wiem wy­cho­wa­nicy, dba za­tem o jej kon­dy­cję fi­zyczną i psy­chiczną. Za­biera dziew­czynkę na dłu­gie spa­cery po kra­kow­skich Plan­tach i wzgó­rzu wa­wel­skim, od­wie­dzają za­mek kró­lew­ski, zwie­dzają skar­biec, któ­rym Anielka jest ocza­ro­wana. Z pa­ni­czami Ja­nem i Ta­de­uszem dziew­czynka cho­dzi na spek­ta­kle w miej­skim te­atrze. W maju 1877 roku hra­bina pi­sze do Mie­cza: „Aniela Pa­ją­czanka ma się nie­źle jak na nią”[49].

Anielka ry­suje od naj­młod­szych lat. Do­ra­sta­jąc, in­te­re­suje się sztuką i mu­zyką, a ob­razy, rzeźby, ry­ciny, mapy, me­dale to przed­mioty, któ­rych bez liku w me­dyc­kim dwo­rze

Anielka jest to­wa­rzyszką wy­staw, spa­ce­rów, od­czy­tów i przede wszyst­kim uko­chaną pu­pilką hra­biny, która ni­czego jej nie od­ma­wia, ani fran­cu­skich ksią­żek, ani ka­pe­lu­szy czy mod­nych su­kie­nek. Na jed­nej z fo­to­gra­fii wy­ko­na­nej w kra­kow­skim ate­lier fo­to­gra­ficz­nym Mien & Se­bald, Ju­liu­sza Miena i Jó­zefa Se­balda, wid­nieje smu­kła po­stać dwu­dzie­sto­pa­ro­let­niej Anieli, ubra­nej we­dług za­sad naj­now­szej wów­czas mody

Gdy do­mow­nicy kładą się spać, je­dy­nie w po­koju gar­de­ro­bia­nym, gdzie chwi­lowo sy­pia Anielka, do późna pali się lampa naf­towa umoż­li­wia­jąca czy­ta­nie. Swój wła­sny po­kój na pię­trze otrzyma już wkrótce po prze­pro­wadzce z miesz­ka­nia do du­żego domu na Rynku Kle­par­skim 14. Jest tu ob­szerny dzie­dzi­niec, gdzie la­tem wie­trzą się suk­nie, ka­pe­lu­sze i szale, jest wy­pie­lę­gno­wany ogród, w któ­rym dzieci ba­wią się z psami i ko­tami, jest bal­kon z ogromną klatką pełną pa­pug. Są też duże piw­nice, go­towe na przy­ję­cie plo­nów me­dyc­kich plan­ta­cji. Co roku je­sie­nią przy­by­wają tu za­pasy wa­rzyw, owo­ców, so­ków, kon­fi­tur i przede wszyst­kim uwiel­bia­nych przez pa­nią domu świe­żych, wy­ho­do­wa­nych w Me­dyce ana­na­sów. Tu­tej­sza kuch­nia sły­nie z wy­kwint­nych dań: pie­czeni z dzi­czy­zny upo­lo­wa­nej w me­dyc­kich la­sach, ko­tle­tów z je­le­nia z zie­lo­nym grosz­kiem i po­lę­dwicy po­la­nej aro­ma­tycz­nym ana­na­so­wym kre­mem. Do­mow­ni­ków wraz ze służbą do wy­kar­mie­nia jest łącz­nie pięt­na­ście osób. Hra­bina nie szczę­dzi wy­dat­ków na utrzy­ma­nie uko­cha­nej Anielki, wy­naj­muje do­dat­kową słu­żącą, spro­wa­dza naj­zna­ko­mit­szych kra­kow­skich le­ka­rzy, ku­puje me­dy­ka­menty, kro­ple i zioła, łoży na szkołę dla pa­nien, pry­watne lek­cje mu­zyki, ry­sunku i ma­lar­stwa u zna­nych pro­fe­so­rów tu­tej­szej Szkoły Sztuk Pięk­nych, za­pew­nia dro­gie ma­te­riały pla­styczne, płótna, farby i wer­niksy i oczy­wi­ście dba o od­po­wied­nią i ładną gar­de­robę. W 1880 roku prace ma­lar­skie i ry­sun­kowe pięt­na­sto­let­niej już Anielki za­uważa i po­dzi­wia na wy­sta­wie sam wielki mistrz Jan Ma­tejko. Hra­bina pi­sze: „Wra­ca­jąc do domu zo­sta­łam na­pad­niętą przez Anielkę, która cza­to­wała na mnie i bez względu na wszel­kie de­ko­rum, bez ka­pe­lu­sza w pół ulicy na­prze­ciw mnie wy­bie­gła, sza­le­jąc z ra­do­ści. Oczy­wi­ście tym ra­zem bury nie do­stała, bo mnie ra­do­ścią swą nie mo­gła su­rowo uspo­so­bić. Za­raz po­tem przy­szedł Sie­dlecki, któ­remu zwró­ci­łam na­leż­ność. Mó­wił, że Ma­tejko naj­więk­szą uwagę zwró­cił na Anielki ry­sunki na wy­sta­wie. Ba­rań­ski bar­dzo ża­łuje, że ni­gdy nie może wi­dzieć tej tak pięk­nie ry­su­ją­cej panny, by jej mógł po­czy­nić po­trzebne uwagi. Za to do­stała burę, że nie po­szła wraz z dru­giemi do mu­zeum, gdy był Ma­tejko”[50].

Każ­dego ranka na śnia­da­nie Anielka wy­pija szklankę tłu­stego mleka i pę­dzi do pra­cowni, by do wpół do pią­tej ry­so­wać i ma­lo­wać. Pracę twór­czą prze­rywa jej je­dy­nie obo­wiąz­kowy go­dzinny spa­cer z hra­biną, za­wsze nie­zmien­nie o go­dzi­nie dzie­sią­tej przed po­łu­dniem. Trzy razy w ty­go­dniu pra­cuje pod okiem pro­fe­sora ry­sunku kra­kow­skiej Szkoły Sztuk Pięk­nych Flo­riana Cynka, który po­ży­cza uczen­nicy al­bumy ze sztuką – po to, by mo­gła ko­pio­wać dzieła mi­strzów. Po obie­dzie ma­luje w domu, czyta i gra na pia­ni­nie, pod­czas po­po­łu­dnio­wego zwy­czaju pi­cia her­baty uczest­ni­czy w za­ba­wach sa­lo­no­wych. Co nie­dzielę ogląda z hra­biną wy­stawy, cho­dzi do opery i te­atru, od­wie­dza park bo­ta­niczny, gdzie ry­suje i ma­luje drzewa[51]. Uczest­ni­czy w lo­te­riach na rzecz Sto­wa­rzy­sze­nia Na­uczy­cie­lek i edu­ka­cji dziew­cząt – kie­dyś udaje jej się wy­lo­so­wać pu­dełko i brudną po­duszkę na szpilki oraz ładną broszkę z por­ce­la­nową różą. Ogląda lwy, małpy, psy i fa­jer­werki w cyrku. W se­zo­nie wa­ka­cyj­nym Paw­li­kow­scy wy­jeż­dżają w Ta­try i do bar­dziej eks­klu­zyw­nych uzdro­wisk, ta­kich jak Abaz­zia na Istrii, Fran­zens­bad w Cze­chach, Tru­ska­wiec, Kry­nica albo po pro­stu do Bra­cie­jo­wej do Se­we­rów.

La­tem 1884 roku Se­wer po­syła Paw­li­kow­skim gosz­czą­cym w gó­rach kar­teczkę tre­ści: „Za­ko­pane musi być świetne, bo po­godne. Za­zdrosz­czę go Pań­stwu. [...] Pan­nie Anieli ser­deczne po­zdro­wie­nia”[52].

Każ­dego roku, tu, pod Ta­trami, świę­tuje się uro­dziny Anielki. Hra­bina pi­sze do męża: „Przy­je­chał Ta­dzio i Ocho­ro­wicz [...] Dziś tu po­goda, ale chłodno. [...] Ocho­ro­wicz dziś bę­dzie u nas na obie­dzie, już dają. Wczo­raj wie­czo­rem wy­po­go­dziło się, by­ły­śmy w le­sie – mam ka­tar – nie wiem czy z tego – bo wil­goć była. Anielka Gie­wont ry­suje dziś i za­seła po­korną prośbę do Cie­bie – byś ra­czył przy­wieźć jej od Bo­gac­kiego fik­sa­tywy trzy fla­szeczki do ry­sun­ków. Wa­len­tego na to po­szli – na Sław­kow­skiej mieszka. Można także do Szu­kie­wi­cza, ale tam droż­szy. Prosi także o tu­zin plu­skie­wek i o cztery ołówki Nr 2go. Miła osóbka za­po­mniała o naj­po­trzeb­niej­szych rze­czach”[53].

Hra­bina w li­ście do­nosi mę­żowi o przy­by­łym mi­strzu hip­nozy i sztuk me­diu­micz­nych Ju­lia­nie Ocho­ro­wi­czu. Pi­sze: „[...] wiem tylko od Woj­ciaczki, która mu się na­jęła do usługi, że wie­czór był u Tet­ma­je­rów, a dziś rano ka­zał so­bie jej ku­pić pół kwarty mleka i dwa ro­ga­liki – które zjadł­szy, sie­dzi u sie­bie i pi­sze. [...] Próba wy­cieczki z Anielką udała się do­sko­nale, i w ten spo­sób, nie spie­sząc się, ona wszę­dzie pój­dzie i bę­dzie zdrowa. Ob­my­ślaną jest wy­cieczka na Krzyżne, sze­ścio­dniowa. Czy ze­chcesz do niej na­le­żeć i wraz z nami dwoma, zgu­bić się w gó­rach. Je­den noc­leg na Wak­smundz­kiej, drugi na Krzyż­nem, gdzie te­raz wy­godny sza­łas na szczy­cie sa­mym. Trzeci przy Pię­ciu Sta­wach gdzie także sza­łas nowy, czwarty przy Ry­biem, piąty w Roz­toce. Ja wiem, że my, ba­wi­ły­by­śmy się świet­nie z Bo­buń­ciem – uzbro­jone w parę ksią­że­czek i Skiz­zen Buch, gdzie co­raz wię­cej przy­bywa – Anielka bar­dzo te­raz miła i przy­jemna – po­zdro­wie­nia Ci prze­syła”[54].

Dwu­dzie­stego czwar­tego lipca w czwar­tek do­nosi jesz­cze: „Po­goda dziś cu­downa, cie­pło miłe. By­łam wczo­raj w ham­rach z Anielką – za­wró­ci­ły­śmy aż od karczmy”[55].

Czas spę­dza się przede wszyst­kim na gór­skich wy­ciecz­kach, ale też na przy­jem­nych ko­la­cjach ze zna­jo­mymi. U Tet­ma­je­rów or­ga­ni­zuje się wie­czorne se­anse ze znawcą zja­wisk me­diu­micz­nych Ju­lia­nem Ocho­ro­wi­czem. Słu­cha się kon­cer­tów wir­tu­ozów, skrzypka Kon­stan­tego An­to­niego Gór­skiego i pia­ni­sty Jana Igna­cego Pa­de­rew­skiego, choć jak pi­sze He­lena, „pro­gram nie oso­bliwy i Pa­de­rew­ski ja­koś go­rzej grał”[56]. Spo­tkać można oso­bi­stego le­ka­rza Anielki, pro­fe­sora pa­to­lo­gii, mi­ło­śnika Tatr i ba­da­cza tu­tej­szej flory Ty­tusa Cha­łu­biń­skiego. Wie­czory spę­dza się na her­bat­kach z gó­ral­skim prze­wod­ni­kiem Ma­cie­jem Sieczką i jego to­wa­rzy­szem wy­praw – Ada­mem Asny­kiem. De­lek­tuje się kawą na ta­ra­sie, wspól­nie czyta przy wie­czor­nej lam­pie, spa­ce­ruje po le­sie i zbiera po­ziomki. Anielka ma­luje, jej opie­kunka ha­ftuje. Do męża pi­sze: „[...] na­tych­miast po obie­dzie wy­cho­dzę z Anielką do Strą­ży­skiej Si­klawy, do któ­rej ona ni­gdy nie do­szła. Trzeba jako ba­wić dziew­czy­ninę. Je­żeli który z chłop­ców bę­dzie miał ochotę to wyj­dzie na­prze­ciw nas wie­czo­rem”[57].

„Wczo­raj pod­czas obiadu Jaś i Anielka, w do­sko­na­łym byli hu­mo­rze, i bar­dzo za­baw­nie roz­ma­wiali. [...] nad­je­chała, nie­spo­dzie­wana – dziwna wi­zyta. Była to He­lenka z Za­błoc­kich Ryl­ska z córką ośmio­let­nią Zo­sią zdaje mi się i sio­strą An­to­sią Za­błocką. Sie­działy ze dwie go­dziny, piły cze­ko­ladę (bo nie­mia­łam śmie­tanki) i ja­dły po­ziomki – chłopcy nie po­ucie­kali. Jaś bar­dzo był miły, Ta­dzio mil­czący prze­waż­nie. Anielka z An­to­sią swo­bodna i oży­wiana bo się dziećmi w Me­dyce znały i ba­wiły ze sobą. [...] Bar­dzo tu źle sa­mot­nym ka­wa­le­rom, gdy deszcz pada. Ocho­ro­wicz na prośbę Ada­sia, który tego nie wi­dział szu­kał za­my­ślo­nych przed­mio­tów; zna­lazł ze mną, Anielką, Ja­siem, Ta­dziem, a z Ada­siem nie mógł”[58].

Do Za­ko­pa­nego przy­bywa się jesz­cze z in­nego waż­nego po­wodu, miej­sce to sły­nie z le­cze­nia gruź­licy, naj­groź­niej­szej cho­roby stu­le­cia. Aniela jest tu pod opieką dok­tora za­kładu wo­do­lecz­ni­czego We­nan­tego Pia­sec­kiego, który, jak do­nosi hra­bina: „nie wie­dzieć co bę­dzie ro­bić z ką­pie­lami Anielki – zbyt zimne, dla niej nie­moż­liwe”[59]. Me­dy­cyna lu­dowa, babki i gó­ral­skie zna­chorki po­wia­dają, że na gruź­li­cze do­le­gli­wo­ści po­maga tu­tej­sza żę­tyca, z owczej ser­watki. Paw­li­kow­ska wie­rzy, że ak­tyw­ność fi­zyczna, spa­cery, gór­skie po­wie­trze i zdrowe wiej­skie je­dze­nie do­da­dzą Anielce sił. Obie zna­ko­mi­cie czują się w swoim dam­skim to­wa­rzy­stwie, sy­no­wie hra­biny mają wła­sne, mę­skie sprawy. Ich matka pi­sze do męża: „Ja z Anielką czy­ta­łam na ganku bo Anielce przed­wczo­raj i wczo­raj na dłuż­szy spa­cer cho­dzić się nie chciało. Po po­ziom­kach do­piero, zje­dzo­nych we trójkę – Jaś po­je­chał na Ba­śce – my zaś z Anielką po­szły­śmy na Jan­to­łówkę, gdzie jej się bar­dzo po­do­bało. [...] Anielka ma­luje ni­komu nie po­ka­zu­jąc, ale musi jej iść nie­źle, bo oświad­czyła, że jak tylko to skoń­czy, to za­cznie dru­gie ma­lo­wać”[60].

O oso­bi­stym przy­wią­za­niu i mi­ło­ści hra­biny do przy­spo­so­bio­nej córki świad­czy list na­pi­sany do męża w uro­dziny Anielki, w so­botę 2 sierp­nia 1884 roku: „Dziś wstaw­szy wy­stą­pi­łam z moją szka­tułką do Anielki – uszczę­śli­wioną z niej była. Ze­ga­rek za­trzy­ma­łam, dasz jej go sam w al­ta­nie – tym spo­so­bem oby­dwoje, więk­szą jesz­cze bę­dzie­cie mieć przy­jem­ność. – Po­wie­dzia­łam, że mam u sie­bie Twoje dla niej wią­za­nie – ale ona sama pro­siła by je za­trzy­mać, do twego przy­jazdu. – Miała list od Stasi z przy­pi­skami Jani i Zosi”[61].

O uro­dzi­nach Anielki nie za­po­mi­nają inni przy­ja­ciele ro­dziny, Se­wer i Asnyk. Ten drugi pi­sze w ten spo­sób: „Był­bym już z pew­no­ścią na 2 sierp­nia w Za­ko­pa­nem żeby oso­bi­ście zło­żyć Pan­nie Anieli wszyst­kie moje ży­cze­nia [...]. Z głę­bo­kim po­wa­ża­niem Adam Asnyk”[62].

Po let­nich wa­ka­cjach spę­dza­nych w Za­ko­pa­nem, Bra­cie­jo­wej i u ro­dzi­ców w Me­dyce Anielka je­sie­nią wraca do usta­lo­nego har­mo­no­gramu kra­kow­skich za­jęć. Hra­bina z utę­sk­nie­niem czeka na jej po­wroty do domu na Kle­pa­rzu, mę­żowi z ulgą do­nosi: „Anielka przed chwilą przy­je­chała – zdrowa”[63].

Poza uczęsz­cza­niem do szkoły i na pry­watne kursy ma­lar­stwa Pa­ją­kówna roz­pocz­nie na­ukę ję­zyka fran­cu­skiego przy ulicy Garn­car­skiej, w miesz­ka­niu ko­le­żanki Wandy Abra­mo­wicz, przy­szłej na­rze­czo­nej pa­ni­cza Jana. Hra­bina z nie­chę­cią od­nie­sie się do wy­boru syna, ale za­ak­cep­tuje go i za­opie­kuje się wy­branką. Do Mie­cza tak na­pi­sze o przy­szłej sy­no­wej:

„O 5-tej obie z Anielką po­szły­śmy po nią, oży­wiła się idąc, w roz­mo­wie z Anielką, była przy­jemna do­syć i dow­cipna chwi­lami. Te­ma­tem ich roz­mowy było se­mi­na­rium i wy­da­le­nie na­głe Se­re­dyń­skiego. Przy­szedł­szy do nas, wcho­dząc do domu, była wi­docz­nie mocno wzru­szoną, ale pa­no­wała nad sobą. Za­pro­wa­dzi­łam ją do Ja­sia po­koju i zo­sta­wi­łam na chwilę, po­szedł­szy się roz­ka­pe­lu­szyć do sie­bie. Gdy wró­ci­łam, szybko otarła oczy i sta­rała się być przy­zwo­itą. Ro­bi­ły­śmy obie ro­botę, Anielka ry­so­wała – roz­mowa nie szła – my­śla­łam że iść z nią wcale nie może; nie­śmiała była czy też za­mknięta w so­bie i smutna. [...] Była wi­docz­nie bar­dzo zmę­czona pła­czem i nie­wy­spa­niem czego do­wo­dziły wy­pieki, po jed­nej stro­nie twa­rzy. O 9-tej ode­sła­łam ją do domu, obie­cu­jąc za­brać na spa­cer, po 10-ej rano, bo to jest go­dzina, w któ­rej cho­dzę z Anielką. – Anielka czasu dziś nie miała, po­szłam więc sama”[64].

„Po­tem po­je­cha­łam na Garn­car­ską i ob­wio­złam pannę w koło mia­sta, bo błoto i wi­cher, nie po­zwa­lały na prze­chadzkę inną. Zo­ba­czę ją znowu ju­tro, bo dziś dzień jej wie­czor­nych lek­cyj – roz­mowy i czy­ta­nia fran­zu­skiego. Do tych lek­cji, od 1go, ma na­le­żeć Anielka, wsku­tek uprzej­mej pro­po­zy­cji pani Abra­mo­wicz. Od ju­tra także, mają Anielka z Wandą gry­wać na 4 ręce co ostat­nia wi­docz­nie bar­dzo lubi. Trzy razy w ty­dzień, gra­nie się bę­dzie od­by­wać u nas, od 5ej do 6ej – lek­cja kon­wer­sa­cji zaś – w dru­gie trzy dni u pani Abra­mo­wicz, gdzie oczy­wi­ście Anielka, bę­dzie cho­dzić beze mnie. Anielka za­pra­co­wana ogrom­nie. Od 8ej do 10ej, ma­luje mar­twą na­turę, gro­no­staje pod­bite mor­de­ro­wym ak­sa­mi­tem, rzu­cone na po­rę­czy krze­sła. Od 10ej do 11ej cho­dzi lub jeź­dzi. Od 11ej do 2ej ma­luje He­ska­lową. Obiad – od 3ej do 4 i pół – ry­suje z na­tury stu­dium ręki i ra­mie­nia męz­kiego – do czego asy­stuje He­ska­lowa. Po­tem pod­wie­czo­rek, gra­nie, czy­ta­nie – pi­sa­nie etc. Od pierw­szego może bę­dzie da­wać parę razy w ty­dzień lek­cje ry­sun­ków w go­dzi­nie ry­so­wa­nia po­obied­niego jed­nej z pa­nien Grosse, ale to jesz­cze nie­pewne”[65].

„Wczo­raj wie­czór, grała Wanda z Anielką na 4 ręce Beetho­wena, o któ­rem, czyli o czem po­wie­działa Wanda, że to ładne jest, ale nudne – na co się Anielka obu­rzyła – bar­dzo śmieszne były. Po­tem obie Panny coś dziub­dzia­liły, Anielka po­szła do swego po­koju, a ja czy­ta­łam gło­śno Zy­zmę Se­wera, o czym ja znowu mó­wię, że to jest ładne, ale tro­chę nudne”[66].

Anielka gra już bar­dzo do­brze, a na cztery ręce „prima vi­sta z ła­two­ścią wielką czyta”[67]. Po­po­łu­dniami pod okiem hra­biny panny ba­wią się sa­lo­nowo w gry to­wa­rzy­skie i plan­szowe mię­dzy in­nymi w for­tece i sza­chy. Pani domu pi­sze do męża: „[...] kulki za po­mocą trzę­sie­nia ukła­dały w pe­wien de­seń na ta­bliczce itd. Bar­dzo były śmieszne. Pio­trow­ska Ja­dwiga na­uczyła Zo­się i Anielkę spo­sobu gry w sza­chy; jak za­częły obie grać, to w prze­ciągu pię­ciu mi­nut, już było po par­tii – Anielka wszyst­kie bez wy­jątku fi­gury, my­liła i za­brała Zosi, Wanda, gdy jej pro­po­no­wała ukła­da­nie ku­lek za po­mocą trzę­sie­nia, po­wie­działa bar­dzo po­waż­nie: «to dla mnie za dzie­cinne» – po­wie­działa to żar­tem, wy­krę­ca­jąc się w ten spo­sób od tej próby cier­pli­wo­ści, bo już to cier­pliwa nie jest”[68].

Hra­bina wy­ba­cza Anielce na­prawdę wiele, cza­sem mało ele­ganc­kie za­cho­wa­nie, cza­sem mało przy­zwo­ite le­ni­stwo czy nie­for­tunne małe wpadki. Raz na przy­kład po­psuła do­bro­dziejce lor­netkę, nie in­for­mu­jąc jej o tym, więc ta żali się mę­żowi:

„[...] swoją wprzód ze­psuw­szy i nic o tem nie po­wie­działa, aż na wy­sta­wie sa­mej, gdy szkło wy­pa­dło ze zła­ma­nej oprawy wtedy, gdy otwie­ra­łam za­mkniętą do­tąd lor­netkę. Już to do psu­cia i ukry­wa­nia wszyst­kiego, ta­lent ma oso­bliwy. Te­raz żadna z nas nie ma lor­netki, ale so­bie przed Nie­dzielą ku­pić mu­simy – tylko już ta­kiej szka­rad­nej jak tamta, mieć nie będę”[69].

Anielka jest to­wa­rzyszką wy­staw, spa­ce­rów, od­czy­tów i przede wszyst­kim uko­chaną pu­pilką hra­biny, która ni­czego jej nie od­ma­wia, ani fran­cu­skich ksią­żek, ani ka­pe­lu­szy czy mod­nych su­kie­nek. Na jed­nej z fo­to­gra­fii wy­ko­na­nej w kra­kow­skim ate­lier fo­to­gra­ficz­nym Mien & Se­bald, Ju­liu­sza Miena i Jó­zefa Se­balda, wid­nieje smu­kła po­stać dwu­dzie­sto­pa­ro­let­niej Anieli, ubra­nej we­dług za­sad naj­now­szej wów­czas mody. Ja­sna, długa do ziemi, let­nia suk­nia cia­sno zwią­zana szarfą w ta­lii, góra pli­so­wana, zdo­biona po­wle­ka­nymi ma­te­ria­łem gu­zi­kami, za­pięta pod szyję, bu­fia­ste rę­kawy i dłu­gie do łokci rę­ka­wiczki. Na zgrab­nej główce ka­pe­lusz – obo­wiąz­kowy dla dam z wyż­szych sfer. Tym ra­zem słom­kowy, de­ko­ro­wany ta­siemką i fan­ta­zyj­nymi ko­kar­dami.

W spi­sie wy­dat­ków hra­biny z 1884 roku sporo miej­sca zaj­mują wy­dane na pod­opieczną po­kaźne sumy li­czone w zło­tych reń­skich. Na przy­kład: „Ra­chu­nek z ca­łego paź­dzier­nika. [...] Czynsz z pra­cowni 13, Lek­cje Cynka 28. Mo­de­lom przez paź­dzier­nik 15-50. Zi­mowy płaszcz i ka­pe­lusz Anielki 29-50”[70]. Albo: „Za­raz po her­ba­cie po­szłam z Anielką do mia­sta, gdzie do kraw­co­wej da­łam jedną jej su­kienkę [...]. Ku­pi­łam jej płasz­czyk od ku­rzu i desz­czu, na drogę – pa­pieru do hek­to­gra­fo­wa­nia wzię­łam od Szu­kie­wi­cza i o 10 już by­łam w domu z po­wro­tem”[71]. Za zgodą i apro­batą do­bro­dziejki Aniela sama po­trafi już co nieco za­ro­bić, Paw­li­kow­ska pi­sze z ra­do­ścią: „Wielka no­wina! Anielka dziś 1-szą lek­cję ry­sun­ków da­wała dwom pan­nom Grosse. Za 12 lek­cji 10 zł[otych] r[eń­skich] brać bę­dzie – tj. 10 zł[otych] r[eń­skich] na mie­siąc, bo po trzy razy na ty­dzień. Biedna He­ska­lowa – ale za po­zo­wa­nie 12 i pół reń­skiego za­ro­biła – to ją to wspo­może i bę­dzie miała na wę­gle”[72].

Zdro­wie Anieli po­zo­sta­wia jed­nak wiele do ży­cze­nia, wciąż oto­czona jest stałą opieką naj­wy­bit­niej­szych kra­kow­skich spe­cja­li­stów. Czujna pod tym wzglę­dem opie­kunka pi­sze do męża: „Po­szłam do dok­tora Cha­łu­biń­skiego. Za­sta­łam go w domu, by­łam przy­jętą i wszystko mu po­rząd­nie opo­wie­dzia­łam o Ja­siu i Anielce. Kon­sy­lium z Pa­reń­skim ma być w Pią­tek”[73]. W ko­lej­nym li­ście do­daje: „18 czerwca przy­szedł Cha­łu­biń­ski o pół do 12-ej, chcąc przed przy­by­ciem Pa­reń­skiego, wy­eg­za­mi­no­wać Ja­sia i Anielkę. Z Ja­siem długo roz­ma­wiał sam na sam aż do przyj­ścia Pa­reń­skiego, wtedy temu Ja­sia od­dał, a przy­szedł do Anielki – po­tem oby­dwaj ra­dzili nad Ja­siem, po­tem oby­dwaj przy­szli do Anielki i Pa­reń­ski ją opu­ki­wał i ob­słu­chi­wał na prośbę Cha­łu­biń­skiego – po­tem na­ra­dzali się długo sami i wre­ście z tego wszyst­kiego to wy­ni­kło, że [...] Anielce wolno je­chać na Li­twę, choć się to nie bar­dzo Cha­łu­biń­skiemu po­doba – ale zwa­żyw­szy wszyst­kie za i prze­ciw, zde­cy­do­wał się na Li­twę, bo naj­waż­niej­szą dla niej ku­ra­cją, swo­boda du­cha, do­bry hu­mor. Ka­zali jej się za­opa­trzyć w chinę i pil­nie ro­bić za­le­cane przez Pie­niążka spry­co­wa­nie nosa i pędz­lo­wa­nie gar­dła. Ką­pać się jej w tym roku nie­wolno. Gdy wra­cać bę­dzie z Li­twy, Cha­łu­biń­ski chce ją wi­dzieć i wtedy, gdy już na po­wrót, pod moją bę­dzie opieką, za­pewne na czas ja­kiś znów za­pi­sze ar­sze­nik. Jej sa­mej po­wie­rzać nie chce tego le­kar­stwa. [...] Te­raz mu­szę panny prze­tre­no­wać, Anielce ku­pić bu­ciki, rę­ka­wiczki i różne jesz­cze ko­niecz­nie jej po­trzebne rze­czy a tu już tak późno, a ona ju­tro chce ma­lo­wać do wie­czora, żeby skoń­czyć chłopca”[74].

La­tem 1885 roku Aniela po raz pierw­szy udaje się z przy­ja­ciółką Sta­sią Chodźko na sa­mo­dzielną wy­prawę do War­szawy, a po­tem na Li­twę, ku nie­za­do­wo­le­niu Se­wera, który od mie­sięcy li­czy dni do przy­jazdu ulu­bie­nicy. Dwu­dzie­stego pią­tego kwiet­nia 1885 roku pi­sze: „Od dziś za mie­siąc Pani Paw­li­kow­ska wraz z Panną Anielą wje­dzie do Bra­cie­jo­wej! [...] Pan­nie Anieli śliczny ukłon”[75]. W czerwcu do­py­tuje: „Co za­de­cy­do­wał Cha­łu­biń­ski? [...] gdy Bóg Cha­łu­biń­skiego na­tchnie do­brą my­ślą, spo­dzie­wać się bę­dziemy co dzień dwóch dziew­czy­nek: P[anny] Anieli z Kra­kowa, Wini z Do­łęgi. [...] Smutno i nudno w Bra­cie­jo­wej, dla­tego wy­glą­damy nie­cier­pli­wie de­cy­zji Cha­łu­biń­skiego. Roz­we­seli się, gdy dwie dziew­czynki będą szcze­bio­tać, uno­sić się i za­pa­lać. [...] Panno Anielo! Li­twa jest dzika i nudna!”[76].

Jed­nak „dzika i nudna” Li­twa wy­grywa tego lata. Hra­bina staje na gło­wie, by wy­po­sa­żyć Anielkę w naj­do­god­niej­szy ekwi­pu­nek na drogę. Wy­mie­nia wa­lutę, za sto ru­bli u Birn­bauma płaci sto dwa­dzie­ścia pięć zło­tych reń­skich, ku­puje: „[...] ka­fta­nik try­ko­towy i parę in­nych nie­zbęd­nych Anielce rze­czy. Anielce na po­trzeby ma­lar­skie [...], Anielce bie­li­zna: tu­zin ko­szul dzien­nych; netto noc­nych pół tu­zina; maj­tek pół tu­zina; chu­s­tek – tu­zin; poń­czoch – tu­zin; spód­nic pi­ko­wych, per­ka­lo­wych – 4; ka­fta­ni­ków – 4; ręcz­ni­ków – tu­zin; fal­banki 2; su­kien per­ka­lo­wych 2. [...] Anielce pa­le­tot od desz­czu, ku­rzu, chustka cie­pła, bu­ciki, trze­wiki, rę­ka­wiczki, po­trzeby ma­lar­skie i nie­zbędne dro­bia­zgi, [...] szpilki, igły, ta­siemki. [...] Anielce ka­pe­lusz, pa­ra­solka, rze­myki i ro­bota jed­nej sukni bo jedna nie na­dą­żyła”[77].

W końcu za­wozi obie panny na dwo­rzec ko­le­jowy i pa­kuje w po­ciąg do Kon­gre­sówki. „Bar­dzo były ładne i śmieszne, w swo­ich pro­chow­cach z sza­rego płótna i w ogrom­nych sza­rych z mor­de­ro­wym bu­dach na gło­wie. [...] Anielka z wiel­kiej emo­cyi i z po­wodu bu­rzy, całą noc nie spała, i po­je­chała z bó­lem głowy. I ra­dość była przed od­jaz­dem i płacz na­prze­mienny. [...] Bar­dzo dużo w tym mie­siącu kosz­to­wała Anielka – bo wszystko ra­zem zli­czyw­szy, na­ukę, wy­ekwi­po­wa­nie, po­dróż do 400 zł[otych] r[eń­skich] wy­nosi”[78].

Za­chwy­cona „Wil­nem da­leko bar­dziej niż War­szawą”[79], Aniela śle li­sty do przy­bra­nej matki, ta na­to­miast po­rząd­kuje szkolne sprawy wy­cho­wanki, spro­wa­dza­jąc jej ry­sunki i ob­razy do domu przy Rynku Kle­par­skim 14, i za­ma­wia „ła­skę” – nowe lek­cje na ko­lejny paź­dzier­nik. Za­czyna także przy­go­to­wa­nia do ślubu Jana z panną Wandą Abra­mo­wicz z Garn­car­skiej. Anielka tego lata zdąży jesz­cze od­wie­dzić ro­dzi­ców i ro­dzeń­stwo w Me­dyce oraz oczy­wi­ście ku ucie­sze Se­we­rów wstąpi do Bra­cie­jo­wej. Je­sie­nią Se­wer, bom­bar­du­jąc Mie­cza li­stami na te­mat no­wej, ukoń­czo­nej wła­śnie po­wie­ści, na­pi­sze: „No­wela co do rzu­co­nej idei jest Twoja, na­pi­sa­nie, czyli praca – moja. Chciał­bym, aby ci się po­do­bała, i pro­szę Cię, niech Ci się po­doba; jak rów­nież po­proś Pa­nią i Pannę Anielę, aby ją prze­czy­tały i osą­dziły, i aby im się po­do­bała. [...] Cie­szę się, że Wiń­cia na­sza po­ko­chała Pannę Anielę. Pani rączki uca­łuj, Pan­nie Anieli uści­skaj”[80]. Na ko­niec do­daje: „Pan­nie Anieli ści­ska­jąc ma­lutką rączkę pro­szę, aby zbyt ostro nie kry­ty­ko­wała no­weli”[81].

W od­po­wie­dzi na te li­sty 18 li­sto­pada 1885 roku Miecz do­nosi przy­ja­cie­lowi: „Ko­chany, Drogi Se­we­rze! [...] Dzięki za Twą no­welę. [...] Pi­szę do Cie­bie po spę­dzo­nym naj­mi­lej i w naj­mil­szym to­wa­rzy­stwie wie­czorku li­te­rac­kim. Gdzie? W moim domu. Kto był obecny? Jan, moja żona, panna Aniela, syn mój Ta­de­usz i Adam[1*].

Ale co czy­tano na tym wie­czorku, o czym dys­ku­to­wano? Czy­tano Twoją no­welę. Roz­pra­wiano o Two­jej no­weli. No i cóż? Ża­łuj, żeś nie był obecny przy czy­ta­niu [...], by­łyby Ci łzy świe­ciły w oczach tak jak nam wszyst­kim. Moja żona spła­kała się na do­bre. Wie­rzaj, nie po­trze­bo­wa­łem speł­niać Twego po­le­ce­nia i pro­sić mo­jej żony i wy­cho­wanki, aby się im Twoja no­wela po­do­bała. To nie no­wela, to pra­wie po­emat. Za­padł wy­rok jed­no­głośny, że ta