Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kończysz leczenie i zastanawiasz się, jak żyć to drugie życie?
Joanna i Robert przeszli intensywne leczenie onkologiczne potrójnie ujemnego raka piersi u Joanny. Chemia, operacja, radioterapia – miesiące bólu, cierpienia i niepewności. Później miało być tak jak kiedyś. Naiwne myślenie. Neuropatia, osteoporoza, zespół stresu pourazowego (PTSD), tężyczka, insulinooporność i nerwica lękowa to ich kolejne sprawdziany. Twoje też?
Joanna i Robert zapytali lekarzy, ekspertów i terapeutów jak żyć drugie życie po raku. Dr Katarzyna Pogoda mówi krótko: ruch, dieta i mało stresu. Dr Mateusz Grzesiak dodaje, że pięknie żyć to być kochanym i kochać, odnosić sukcesy i być wolnym. Dr Wanda Baltaza mówi, że nasze czynności muszą być dostosowane do stanu zdrowia. Dr Robert Kowalczyk jest zdania, że trudno wyobrazić sobie zdrowe i piękne życie bez satysfakcjonującego seksu. Katarzyna Kucewicz z kolei twierdzi, że w szczęśliwym życiu chodzi to, aby cieszyć się z drobiazgów.
To takie proste, a jednocześnie skomplikowane. Joanna i Robert musieli zaakceptować straty i braki, szkody poczynione przez raka. Dziś inaczej postrzegają świat i ludzi. Inaczej podchodzą do tego, co ważne i co nieistotne. Teraz są spokojni, odważni, uważni, otwarci, wrażliwi i wdzięczni.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 167
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zanim umrzesz, upewnij się, czy żyjesz...
Podobno w życiu nie ma przypadków. A skoro nie ma przypadków, to znaczy, że wszystko jest po coś. Po co był rak? Staramy się odpowiedzieć na to pytanie, a szukanie odpowiedzi to żmudna droga. Pójście w głąb siebie to podróż z jednej strony trudna i wyczerpująca, z drugiej zaś ekscytująca i zadziwiająca. Odkrywa się w sobie nowe pokłady, coś, o czym nie miało się pojęcia, coś, co było głęboko skryte, coś, co od lat krzyczało: „Znajdź mnie!”.
Rak był jednym z najcięższych doświadczeń w naszym życiu. Było to ostre wyhamowanie, mimo że staraliśmy się, aby leczenie nie zdemolowało nam życia. Rytm, jaki narzucały przyjmowanie chemii czy radioterapia, w końcu nabrał równego i miarowego tempa, co z jednej strony dawało dużo spokoju, a z drugiej budziło obawy, że dawny apetyt na życie, na zdobywanie, też na zarabianie, ulegnie stępieniu. Zastanawialiśmy się, czy w ogóle tego chcemy. Czy nowi my to nadal my. Nasze życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Czy podoba nam się ta zmiana? Bardzo! Naszym bliskim też, a najbardziej chyba synom. Wyskoczyliśmy z kołowrotka i już tam nie wrócimy.
Rak był sprawdzianem, ale też okazją do obudzenia w sobie pokładów cierpliwości, troskliwości i opiekuńczości. Myślimy, że to był czas, w którym sporo przestawiliśmy w naszym myśleniu o tym, co ważne i co nieistotne. Oczyściliśmy głowę i otoczenie. Relacje z bliskimi to priorytet. Chyba nigdy nie było tak dobrze między nami a naszymi synami, a to jest bezcenne. Czy dał nam to rak? W książce poznacie nasze podejście, jednoznaczne stanowisko, że rak nie dał nam niczego. Sami sobie wzięliśmy i jest nam z tym bardzo dobrze.
Wstęp piszemy, kiedy książka jest już gotowa. Jesteśmy po rozmowach z samymi sobą i po dyskusjach z ekspertami. Jesteśmy po przemyśleniach i wyciągnięciu wniosków. Mamy sprecyzowane cele, wiemy, o czym marzymy, jak chcemy funkcjonować, czego nie chcemy doświadczać i czemu chcemy poświęcić resztę życia.
Książka jest zapisem naszej drogi do spokoju. Są tu emocje od buntu i żalu, tęsknoty za tym, co było kiedyś, przez akceptację tego, jak jest, aż po wdzięczność. Nie mieliśmy pojęcia, że tak to wyjdzie, że ta książka będzie obrazem naszej przemiany.
Nie jest to ani spowiedź, ani poradnik. Pokazujemy, że można wydostać się z najgłębszego dołu, odrzucić najczarniejsze myśli i żyć najpiękniej jak się da. A da się zdziałać dużo. To kwestia gotowości, decyzji i uporczywego trzymania się pozytywów.
Pięknie się żyje, kiedy jest się w zgodzie z samym sobą, kiedy realizuje się marzenia, kiedy ogranicza cię tylko twoja wyobraźnia, a nie inni ludzie, kiedy dostrzegasz, że to, jak dbasz o ciało, wpływa na duszę i na odwrót. Piękne życie to dostrzeżenie przełomu i czerpanie z niego radości graniczącej z dumą, że dajesz radę, idziesz własną drogą i żyjesz po swojemu, na własnych zasadach. Piękne życie to dbanie o sen, jedzenie, ruch i rozwój duchowy.
Zabieramy cię w podróż, która niejednokrotnie zaskoczyła nas samych. Jesteśmy ponad pięć lat od zakończenia leczenia raka. Zobacz nasz świat, może się zainspirujesz? Jesteśmy przekonani, że wiedza naszych ekspertów może być dla ciebie kluczowa w twoim szukaniu równowagi, spokoju i harmonii.
Życzymy pięknego życia. Pamiętaj, każdy dzień jest najważniejszy. A rak? Rak był. Czy wróci? A kto to może wiedzieć? My wiemy, że myślenie o nim nie prowadzi do niczego dobrego. Kiedy zdasz sobie sprawę z tego, że twoje myśli mogą być jak modlitwa i że w modlitwie chodzi o to, aby się spełniło to, o czym myślisz, przestajesz myśleć o raku. To zadziałało na nas jak zaklęcie. Niech zadziała i na ciebie.
Rak był.
Był!
Słyszysz?
Był!
A teraz żyj! Zanim umrzesz, żyj.
Joanna i Robert z synami. Uwielbiamy razem podróżować. Zawsze kiedy jest to możliwe, jesteśmy we czwórkę. To wyjątkowy czas i emocje, które zostają w naszej pamięci. Kolekcjonowanie wspomnień to nasza pasja.
Ruch to zdrowie - jest to udowodnione naukowo. Ruszaj się i Ty.
Joanna i Robert są zaangażowani w profilaktykę antynowotworową. O tym, jak istotne są badania mówią przy każdej nadarzającej się okazji. Ich historia to dowód na to, że wczesne wykrycie raka to życie.
J: Tak dużo się wydarzyło przez te lata i jest o tyle inaczej, niż było, że nie wiem, od czego zacząć.
R: Może od początku i od tego, co myśleliśmy o tym, jak będzie wyglądać nasze życie po raku?
J: Dobrze, ale wiesz, stare chińskie przysłowie mówi: „Oczekiwania to zapowiedź przyszłych pretensji”.
R: I rzeczywiście chyba tak jest. Kiedy jeszcze trwało leczenie, po cichu myślałem i miałem nadzieję, że będzie tak jak przed nowotworem, że wrócimy do naszych aktywności, takich jakie mieliśmy kiedyś, że wrócimy do naszego dawnego życia. Jak sobie przypomnę nas sprzed raka, to aż mnie dreszcze przechodzą.
J: Było fajnie. Radośnie. Aktywnie. Zobacz, biegaliśmy i to na coraz dłuższych dystansach, dziesięć kilometrów to nie było żadne wyzwanie, dużo podróżowaliśmy, smakowaliśmy świat i życie. Byliśmy w końcu wolni. Po latach burzy i zmian, po rozwodach, przecież tak trudnych, przyszedł spokój i My. Nasz czas.
R: Krótko się tym cieszyliśmy. Rak wszystko zaburzył, wprowadził zamęt. Mijały miesiące leczenia, a ja miałem w głowie to, co mówił lekarz: „Za rok o tej porze będzie po wszystkim”. Diagnoza była w lipcu, więc wbiłem sobie do głowy, że lipiec następnego roku będzie jak ze snu o normalności. Pstryk i wraca to, co było, że będzie intensywnie, soczyście, że wrócimy na swoje tory. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że ta choroba jest ciężka, że to sprawa życia i śmierci. Ale myślałem, że jak już skończy się ta ścieżka leczenia onkologicznego, to nastąpi powrót do naszego życia, do którego bardzo tęskniliśmy.
J: Miałam bardzo podobnie. Ta myśl o lipcu 2018 motywowała mnie na każdym etapie leczenia. Myślałam: „Jeszcze trochę, jeszcze moment, dasz radę, zaraz koniec”. I wiesz co? Byłam przekonana, że będzie tak, jak ludzie mają, kiedy kończą leczenie zapalenia ucha, anginy czy grypy. Kończysz brać leki, zdrowie wraca i zapominasz, że chorowałeś. Było, minęło i koniec. Myślałam, że u nas też tak będzie. Był rak, został dobity przez chemię, wycięty przez chirurga, dodatkowo potraktowany radioterapią i to byłoby tyle. Otrzepuję się z kurzu i do przodu. Hello, życie! Jestem i zaczynam cię żyć. Jeśli to w ogóle jest po polsku.
R: To raczej nie jest po polsku, ale ładnie brzmi. Żyć życie. Ładnie.
J: Wyobraź sobie. Byłam łysa, obolała i bez sił, a w myślach widziałam siebie biegającą po lesie, tańczącą bez wytchnienia na plaży i śmiejącą się po ból brzucha. To mnie motywowało, dopiero później dowiedziałam się, że jest to jedna z technik stosowana w psychoterapii, wizualizacja to potężne narzędzie. No ale ja o tym wtedy nie wiedziałam. Odpływałam w myślach o przyszłości. Ćpałam to piękne życie rysowane tylko w mojej głowie. Ciągle łysa i słaba, ale w głowie zdrowa i silna. Tak miało być już w lipcu 2018 roku.
R: Dobrze przedstawiłaś nasze przemyślenia czy oczekiwania, że to będzie tak jak po grypie czy zapaleniu ucha. To jednak nie jest ta historia. Już po twojej operacji zdałem sobie sprawę, że konsekwencje leczenia będą ciężkie. Widziałem, jak bolała cię blizna, jak swędziało, kiedy się goiła, i jak cierpiałaś podczas rozmasowywania zrostów. Rehabilitacja ręki, kiedy powięzi się poskręcały... boli mnie na samą myśl. Pamiętasz? Wracałaś do domu i odgrażałaś się, że więcej tam nie pójdziesz, ale szłaś, bo wiedziałaś, że jak nie pójdziesz, będzie cię bolało jeszcze bardziej. Byłaś twarda. Tak było też w czasie prób powrotu do równowagi zarówno jeśli chodzi o fizyczność, jak i psychikę. Zdawałem sobie sprawę, że będzie trzeba popracować nad tobą, aby cię odbudować. Ale myślałem, że potrwa to miesiące, a nie lata.
J: Przyszedł lipiec i było tak, jak mówisz. Ja bez sił, zawiedziona, że tych sił nie ma, bo przecież miały być. Byłam w rozsypce. Znowu. Czułam, że sami sobie z tym nie poradzimy i potrzebujemy pomocy ekspertów.
R: Musieliśmy zaakceptować ten stan i fakt, że już nigdy nie będzie tak, jak było. To był szok. Po wielu miesiącach koncentrowania się na celach i ich osiąganiu, bo przecież chemia, która miała dobić komórki nowotworowe, zadziałała, odpowiedź na leczenie była stuprocentowa, a w wyciętych tkankach komórek rakowych nie stwierdzono. Mógłbym wyliczać jeszcze długo, ale nie o to chodzi. Chcę przez to powiedzieć, że po miesiącach działań i po tym, co nazwałbym sukcesami, przyszedł czas (nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała) rozczarowań.
J: Wiesz, tego dnia, kiedy zakończyłam radioterapię, kiedy usłyszałam: „Proszę pięknie żyć”, kiedy zrobiłam sobie zdjęcie przed Centrum Onkologii z ręką w geście zwycięstwa, byłam pełna entuzjazmu, dziecięcej radości, płakałam ze szczęścia. Siedziałam w aucie na parkingu, patrzyłam na szpital i pękałam z dumy. Wróciłam do domu jak żołnierz z wojny i jak ten żołnierz powinnam odstawić karabin. Nie potrafiłam. Nie umiałam odpuścić. Czułam, że powinnam jeszcze coś robić, ale nie wiedziałam co. Zaczęłam się miotać.
R: Pamiętam to dokładnie. Miałem wrażenie, że powoli poważny stan przeradza się w poważniejszy. Zaczynały się schody. Bałem się depresji u ciebie, ale i u siebie, bo też już miałem dość. Dość tej całej walki. Dość lekarzy, szpitali i leków. Dość niepewności. Szukaliśmy jednak rozwiązań. Pielgrzymowanie od gabinetu do gabinetu opanowaliśmy do perfekcji.
J: Tuż po leczeniu nie miałam czucia od dłoni po łokcie i od stóp do kolan. To było uciążliwe. Szklanki leciały mi z rąk, w kuchni kaleczyłam się nożem podczas krojenia i nawet tego nie zauważałam, dziwnie chodziłam, nie mogłam stabilnie stać, bo nie czułam podłoża. Znalazłam na to metodę. Wiązało się to z kolejnymi wlewami, tym razem kwasu alfa-liponowego, ale zniosłam to, odzyskałam czucie w rękach i nogach. To był sukces i wielka ulga. Cieszyłam się, że i tu wygrałam.
R: Tak, ale to nie przyszło tak po prostu, trzeba było wysiłku, a myśleliśmy, że już nie będziemy się siłować.
J: Pamiętasz przełomowy moment, kiedy już wiedziałeś, że dawne życie nie wróci? Kiedy to zrozumiałeś?
R: Bardzo szybko. Trzy dni po zakończeniu leczenia polecieliśmy na Maltę, na majówkę. Byłaś tam tak ekstremalnie zmęczona, uparłaś się jednak na zwiedzanie. Chciałaś dużo chodzić, ale nie miałaś sił. Chciałaś zobaczyć możliwie jak najwięcej, a widziałem, że na spacerze potrzebujesz odpoczynku co kilkanaście metrów. Robiliśmy przystanki, kiedy tylko czułaś taką potrzebę. Patrzyłem na ciebie i wiedziałem, że do „normalności” mamy bardzo daleko. Później zdałem sobie sprawę, że tę „normalność” musimy sobie zbudować od nowa. Byłem przekonany, że ty musisz odpuścić i przestać oczekiwać od siebie rzeczy niemożliwych i nieosiągalnych, a ja muszę zaakceptować to, że jesteś inna. Tylko żebyś mnie źle nie zrozumiała. Inna nie znaczy gorsza. Z perspektywy czasu wiem, że nawet lepsza, ale do tego dojdziemy. W tamtym momencie to, co widziałem w tobie, to były zmęczenie, zniecierpliwienie, frustracja, złość i niepewność.
J: Do tego wszystkiego dochodził strach, że rak wróci. Nie mogłam się tego pozbyć. To było tak pierwotne. Myślę, że zaraz po zakończeniu leczenia nie było nawet chwili, abym uwolniła myśli od raka. Ja jako „trójujemna” nie miałam żadnego dalszego leczenia i działania prewencyjnego. Czułam głęboką niesprawiedliwość, że hormonozależne koleżanki mają kontynuację terapii, biorą na przykład leki chroniące kości przed przerzutami. A ja nie dostawałam nic. To, co medycyna dla mnie miała, to tylko badania kontrolne. Mammografia raz na pół roku. Spróbuj normalnie żyć, kiedy nie wiesz, czy i kiedy cię trafi, a statystycznie najczęściej trafia w pierwszych dwóch latach od zakończenia leczenia. Wiem, wiem, nie mam na imię statystyka, każdy przypadek jest inny, jest dużo czynników, od których zależy powodzenie. Ten lęk był silniejszy od mojego racjonalnego podejścia do raka.
R: To było widać. Każdego dnia zauważałem, że się potwornie boisz. Że ten strach zabiera ci radość z tego, że w ogóle przeżyłaś. To, co powiedział ci lekarz: „Jak dla mnie jest pani zdrowa”, do ciebie nie dotarło. Byłaś zalękniona i słaba psychicznie. Niezłe kombo. Widziałem, mimo że się kryłaś na przykład w łazience, jak płakałaś co jakiś czas, nie mogłaś sobie z tym poradzić.
J: Pilnuję się, żeby teraz się nie popłakać. Było trudno. Odpuszczanie nie jest moją specjalnością, a musiałam sporo rzeczy odpuścić. Zobaczysz, że jeszcze wrócę na Maltę zobaczyć stanowiska archeologiczne starsze od piramid, tak bardzo chciałam tam pójść... wtedy się nie udało.
R: Jasne, że tak. Razem wrócimy.
J: I to mi się podoba. Zobacz, zaczynamy pracę nad naszą drugą książką, kiedy jesteśmy już pięć lat od zakończenia leczenia. Ciągle jest tak, że nasze życie i jego tempo dostosowujemy do mojego samopoczucia, do mojej kondycji, do moich możliwości.
R: Nie widzę w tym nic złego, szczególnie że teraz już jest nam łatwiej, bo wiemy, jak to robić. Nie boksujemy się, tylko szukamy rozwiązań. Tak było z tężyczką, nerwicą lękową czy insulinoopornością.
J: To wszystko są najprawdopodobniej konsekwencje leczenia onkologicznego. Lista skutków ubocznych każdego z leków, które przyjmowałam, ciągnie się bez końca. Dobiliśmy dziada, ale i ja oberwałam. Całe szczęście, że trochę tej dawnej Asi zostało.
R: Nawet całkiem sporo. Teraz po prostu inaczej funkcjonujesz. Rozwijasz się w takich kierunkach, o których wcześniej nie myślałaś, nie miałaś nawet na to czasu. Zrobiłaś studia podyplomowe z kształcenia głosu, zostałaś wykładowcą akademickim na dziennikarstwie, dużo działasz na rzecz profilaktyki antynowotworowej i masz milion innych aktywności. Pomagasz ludziom, a to niezwykle cenne. Rzeczywiście trzeba pamiętać, że zwolniłaś tempo życia, ale czy to źle? Myślę, że są z tego same korzyści. Potrzebujesz się wysypiać i nabierać sił, więc zmieniłaś swoje życie zawodowe i nie zrywasz się w środku nocy do pracy. Nie możesz długo stać, więc konferencje i eventy prowadzisz najczęściej na siedząco, widzowie i klienci nie mają z tym problemu. Wszystko to kwestia dostosowania się do nowej rzeczywistości.
J: Pamiętam wielki koncert „Artyści przeciw nienawiści”. Byłam jedną z ośmiorga współprowadzących. Stałam na scenie przed dziesiątkami tysięcy ludzi, a kiedy poczułam, że nogi mi mdleją i niebawem upadnę, złapałam za rękę Marcina Cejrowskiego, a później Michała Piroga. Chłopaki o tym wiedziały, przed koncertem poinformowałam ich, że może będę potrzebować wsparcia. Ostatnio prowadziłam wielką galę, stałam na scenie prawie trzy godziny. Dałam radę. Nie trzęsłam się. Czułam się bardzo dobrze, nic mnie nie bolało. Byłam w euforii. Ale przed galą uprzedziłam współprowadzącego, że mogę źle się poczuć. Za kulisami stał dla mnie na wszelki wypadek hoker, gdybym musiała usiąść. Nie było na szczęście takiej potrzeby, ale byłam spokojna, kiedy wszyscy organizatorzy wiedzieli o moich ograniczeniach. Nie miałabym też problemu z powiedzeniem tego ze sceny.
R: Ukrywanie słabości nie ma sensu. Nie wolno z tym się chować, wstydzić. Super, że mogłaś na nich liczyć, ale pamiętam, jak byłaś sfrustrowana tą sytuacją.
J: Czułam się, i czasem jeszcze ciągle się czuję, jakbym miała sto lat albo i więcej, a przypomnę, że mimo czterdziestu pięciu lat ciągle jeszcze jestem młodą kobietą. W te dni, kiedy nie mam siły, jestem autentycznie zła, wściekła.
R: Asiu, przeszłaś ciężkie leczenie. Zanim zgodziliśmy się na dołączenie karboplatyny do paklitakselu, poinformowano nas, że to cię przeczołga. Masz prawo czuć się tak, jak się czujesz. Zobacz, włosy zapuściłaś takie, jakie chciałaś. Wszystko to, co zrobiły ci sterydy, poszło w niepamięć i zrzuciłaś kilogramy. Nie biegasz, to prawda, ale spacerujesz. Patrząc na ciebie, nikt by się nie domyślił, jaką drogę masz za sobą. Mamy inne życie, niż mieliśmy, ale nie jest ono gorsze. Dużo się zmieniło, wiem. Ale nie zmienia się to, że jesteśmy razem.
J: To jest najlepsze! To inne życie może być też piękne, może być fascynujące, ciekawe i intensywne. Jesteśmy bardziej odważni w podejmowaniu decyzji, bardziej wdzięczni za to, co mamy, bardziej uważni na wszystko i wszystkich dookoła. Musiałam mocno nad sobą pracować, aby zaakceptować zmiany, te w sobie i te wokół siebie. Teraz jestem pełna, kompletna i wystarczająca, mimo że nie wszystko mogę i sporo muszę odpuszczać. Znasz mnie, jestem ambitna, a potrafiłam zrezygnować z wielu rzeczy. Spojrzeć inaczej. Stałam się bardziej wrażliwa. I to jest super. Spacer wiosną, gorący rosół w talerzu i ciepła kawa w kubku, takie to zwyczajne i oczywiste, a potrafię się tym zachwycić i wzruszyć.
R: I o to chodzi. Myślę, że my nieustająco jesteśmy w pracy nad naszym nowym życiem. Budujemy je sobie na nowo. Mamy swoje wzory do naśladowania, chociaż wiadomo: „Co chatka, to zagadka”. Obserwujesz Kingę Rusin i imponuje ci to, jak jest sprawna, jak razem z partnerem pracują, gdzie chcą, podróżują, uprawiają przeróżne sporty. Ty kitesurfingu uprawiać pewnie nie będziesz, ale podróżowanie i na przykład nurkowanie jest w twoim zasięgu. Od zakończenia leczenia byliśmy w wielu miejscach. Kenia, Dominikana, Malediwy, Mauritius, Emiraty, Polinezja Francuska, Grecja kilka razy, Włochy, Turcja, Egipt, Słowacja, Austria, Czechy, Meksyk czy Francja i twój, jak się okazało, ukochany Paryż. Nazbierało się. Każdy wyjazd to nowe wspomnienia, nowa energia i inspiracje.
J: Podróżujemy inaczej niż kiedyś, wolniej. Plany są ciągle modyfikowane. Mój organizm dyktuje nam, co możemy, a czego nie. Ty dużo jeździsz sam. Jesteś podróżnikiem, to twoje życie i jestem szczęśliwa, że tam, gdzie moje samopoczucie nie ma wstępu, ty realizujesz się bez ograniczeń. Masz swoją przestrzeń, a jedyne, co ja mogę w tym obszarze zrobić, to cię wspierać. Jestem dumna z nas, że tak to sobie poukładaliśmy. Imponują mi twoja pasja, twój zapał i entuzjazm, a że zawsze wracasz, nawet z najbardziej szalonych wypraw, to wszystko jest w porządku. Bardzo się cieszę, że twoja pasja podróżowania i twoja praca są tymi przestrzeniami, w których to, że jesteśmy po raku, nie ma absolutnie żadnego znaczenia.
R: Takich przestrzeni będzie coraz więcej. Ciągle jesteśmy w procesie budowania nowego życia, a nie odbudowywania starego. Stare zostawiamy za sobą jako wspomnienie i odniesienie do tego, co jest teraz. Lekarze, eksperci, psycholodzy pomagają nam ogarnąć nową rzeczywistość. Sami nie dalibyśmy rady, szczególnie że przyszło tyle zaskoczeń, na które nie wiedzieliśmy, jak zareagować.
J: Zależało nam na tym, aby rak został daleko na drugim planie naszego życia, a nie w centrum. Najlepiej, gdyby zniknął, ale myślę, że zupełnie się go nie pozbędziemy z naszych myśli. Nie da się go „wygumkować”, zetrzeć. Zostanie.
R: Najlepiej by było, gdybyśmy sobie o nim przypominali tylko przy badaniach kontrolnych. Nie częściej. Wiem, że tak się nie da, zwłaszcza że twój organizm ciągle daje ci sygnały o obecności skutków ubocznych leczenia. Ale dla mnie już od dawna nie jesteś pacjentką onkologiczną, zresztą takim typowym pacjentem onkologicznym, jakich widzi się w serialach i filmach, nie byłaś nigdy. Pracowałaś praktycznie przez całe leczenie, wkładałaś perukę na głowę i pojawiałaś się na wizji, dni pomiędzy wlewami bywały zupełnie normalne. Było miejsce i na śmiech, i na radość, na dobijanie dziada i na podróżowanie. Jakoś to sobie poukładaliśmy.
J: Życie „po raku” też poukładaliśmy, choć myślałam, że będzie łatwiej. Minęło pięć lat i zobacz, jak dużo zmian rak nam właściwie narzucił. Musiałam zrezygnować z pracy, tej samej, która była dla mnie terapią w czasie leczenia i namiastką normalności. Kiedyś niesamowite wsparcie w chorobie, a później coś, co nie dawało normalnie funkcjonować. Nie byłam już w stanie pracować tak jak do tej pory, czułam się wykończona. Lepiej było pójść na swoje i organizować sobie życie, uwzględniając własne ograniczenia, niż pracować rytmem narzuconym przez kogoś innego. Jestem szczęśliwa, że żyję, że mamy siebie, że jesteśmy silni sobą, ale tak podskórnie jest mi trochę żal, że zrezygnowałam z tego, co kocham.
R: Może nie na zawsze. Ale zobacz, masz swoją firmę, dobrze ci idzie, poszłaś na studia podyplomowe, zostałaś wykładowcą akademickim na SWPS, rozwijamy naszą fundację. Nie najgorzej chyba.
J: No raczej! Ale chyba nie chcesz powiedzieć, że rak przyniósł nam tyle dobrego?
R: Nic dobrego nam nie przyniósł ani niczego dobrego nam nie dał. Sami sobie to daliśmy, sami to wypracowaliśmy i nic nie wydarzyło się dzięki rakowi. Takie jest moje podejście.
J: I moje. Nigdy nie będę z raka robić kumpla, kolesia, nigdy nie będę też za niego wdzięczna i nie będę dziękować za to, co mnie spotkało. To byłaby hipokryzja. Zaraz powstałoby wrażenie, że w sumie to fajny ten rak i dobrze jest go mieć, bo człowiek tak pięknie się rozwija. To są poważne sprawy. Chciałabym zauważyć, że rak też łamie ludzi, doprowadza do depresji kończącej się śmiercią, rozwala związki, a dzieci chorych rodziców przeżywają traumę, która na pewno będzie miała wpływ na ich psychikę i przyszłość. To, że teraz dobrze żyjemy, jest efektem ciężkiej pracy. Rak bardzo dużo mi zabrał, myślałam, że szybko wszystko odzyskam, ale teraz akceptuję to, że tak nie będzie. To jest najzdrowsze podejście, na jakie mnie stać.
R: Rak ciągle jest z nami mentalnie, zostawił taką wyrwę w twoim ciele i naszej psychice, że ciężko się go pozbyć. Ja też myślałem, że będzie jak dawniej. Nie będzie. Skoncentrujmy się na przyszłości. Jeszcze tyle mamy do zrobienia.
Badania to zawsze stres, nie wiadomo czego się spodziewać. Szczególnie w pandemii było trudno umówić się na wizytę i dbać o bezpieczeństwo. Jak dotąd, zawsze padało słowo „czysto”. Niech tak zostanie.
Narodowy Instytut Onkologii zawsze wywołuje u Joanny i Roberta ciarki. Mają mieszane uczucia, bo z jednej strony lekarze ratują tam ludzkie życie, a z drugiej strony przekroczenie progu tego budynku otworzyło im oczy na cierpienie, strach i niepewność. Nie tylko ich własną, lecz także wszystkich pacjentów onkologicznych.
J i R: Kiedy dla lekarza onkologa, który opiekuje się pacjentem i przez miesiące robi wszystko, aby go wyleczyć, następuje moment „po raku”?
dr Katarzyna Pogoda: Trudno