Przeżyć raka. I co dalej? - Joanna Górska, Robert Szulc - ebook

Przeżyć raka. I co dalej? ebook

Joanna Górska, Robert Szulc

4,8

Opis

Kończysz leczenie i zastanawiasz się, jak żyć to drugie życie?
Joanna i Robert przeszli intensywne leczenie onkologiczne potrójnie ujemnego raka piersi u Joanny. Chemia, operacja, radioterapia – miesiące bólu, cierpienia i niepewności. Później miało być tak jak kiedyś. Naiwne myślenie. Neuropatia, osteoporoza, zespół stresu pourazowego (PTSD), tężyczka, insulinooporność i nerwica lękowa to ich kolejne sprawdziany. Twoje też?
Joanna i Robert zapytali lekarzy, ekspertów i terapeutów jak żyć drugie życie po raku. Dr Katarzyna Pogoda mówi krótko: ruch, dieta i mało stresu. Dr Mateusz Grzesiak dodaje, że pięknie żyć to być kochanym i kochać, odnosić sukcesy i być wolnym. Dr Wanda Baltaza mówi, że nasze czynności muszą być dostosowane do stanu zdrowia. Dr Robert Kowalczyk jest zdania, że trudno wyobrazić sobie zdrowe i piękne życie bez satysfakcjonującego seksu. Katarzyna Kucewicz z kolei twierdzi, że w szczęśliwym życiu chodzi to, aby cieszyć się z drobiazgów.
To takie proste, a jednocześnie skomplikowane. Joanna i Robert musieli zaakceptować straty i braki, szkody poczynione przez raka. Dziś inaczej postrzegają świat i ludzi. Inaczej podchodzą do tego, co ważne i co nieistotne. Teraz są spokojni, odważni, uważni, otwarci, wrażliwi i wdzięczni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 167

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Samag7405

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która bez lukru pokazuje jak się żyje po raku. lekarze powinni ją dawać po leczeniu każdemu onkopacjentowi.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Jo­anna Gór­ska, Ro­bert Szulc 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Re­dak­cja: JO­ANNA PO­PIO­ŁEK
Ko­rekta: MAG­DA­LENA BIA­ŁEK, AGNIESZKA KWA­TER­SKA / e-DY­TOR
Pro­jekt gra­ficzny okładki i ma­kiety: DA­WID GRZE­LAK
Źró­dła zdjęć Zdję­cie au­to­rów na końcu roz­działu „Przy­szłość po raku”: AD­RIAN STY­KOW­SKI
Zdję­cie Ma­te­usza Grze­siaka: BER­NARD HOŁ­DYS / Da­sA­gency
Po­zo­stałe zdję­cia po­cho­dzą z ar­chi­wów wła­snych au­to­rów i eks­per­tów
Skład i ła­ma­nie: JS Stu­dio
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67859-59-2
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Za­nim umrzesz, upew­nij się, czy ży­jesz...

Po­dobno w ży­ciu nie ma przy­pad­ków. A skoro nie ma przy­pad­ków, to zna­czy, że wszystko jest po coś. Po co był rak? Sta­ramy się od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie, a szu­ka­nie od­po­wie­dzi to żmudna droga. Pój­ście w głąb sie­bie to po­dróż z jed­nej strony trudna i wy­czer­pu­jąca, z dru­giej zaś eks­cy­tu­jąca i za­dzi­wia­jąca. Od­krywa się w so­bie nowe po­kłady, coś, o czym nie miało się po­ję­cia, coś, co było głę­boko skryte, coś, co od lat krzy­czało: „Znajdź mnie!”.

Rak był jed­nym z naj­cięż­szych do­świad­czeń w na­szym ży­ciu. Było to ostre wy­ha­mo­wa­nie, mimo że sta­ra­li­śmy się, aby le­cze­nie nie zde­mo­lo­wało nam ży­cia. Rytm, jaki na­rzu­cały przyj­mo­wa­nie che­mii czy ra­dio­te­ra­pia, w końcu na­brał rów­nego i mia­ro­wego tempa, co z jed­nej strony da­wało dużo spo­koju, a z dru­giej bu­dziło obawy, że dawny ape­tyt na ży­cie, na zdo­by­wa­nie, też na za­ra­bia­nie, ule­gnie stę­pie­niu. Za­sta­na­wia­li­śmy się, czy w ogóle tego chcemy. Czy nowi my to na­dal my. Na­sze ży­cie zmie­niło się o sto osiem­dzie­siąt stopni. Czy po­doba nam się ta zmiana? Bar­dzo! Na­szym bli­skim też, a naj­bar­dziej chyba sy­nom. Wy­sko­czy­li­śmy z ko­ło­wrotka i już tam nie wró­cimy.

Rak był spraw­dzia­nem, ale też oka­zją do obu­dze­nia w so­bie po­kła­dów cier­pli­wo­ści, tro­skli­wo­ści i opie­kuń­czo­ści. My­ślimy, że to był czas, w któ­rym sporo prze­sta­wi­li­śmy w na­szym my­śle­niu o tym, co ważne i co nie­istotne. Oczy­ści­li­śmy głowę i oto­cze­nie. Re­la­cje z bli­skimi to prio­ry­tet. Chyba ni­gdy nie było tak do­brze mię­dzy nami a na­szymi sy­nami, a to jest bez­cenne. Czy dał nam to rak? W książce po­zna­cie na­sze po­dej­ście, jed­no­znaczne sta­no­wi­sko, że rak nie dał nam ni­czego. Sami so­bie wzię­li­śmy i jest nam z tym bar­dzo do­brze.

Wstęp pi­szemy, kiedy książka jest już go­towa. Je­ste­śmy po roz­mo­wach z sa­mymi sobą i po dys­ku­sjach z eks­per­tami. Je­ste­śmy po prze­my­śle­niach i wy­cią­gnię­ciu wnio­sków. Mamy spre­cy­zo­wane cele, wiemy, o czym ma­rzymy, jak chcemy funk­cjo­no­wać, czego nie chcemy do­świad­czać i czemu chcemy po­świę­cić resztę ży­cia.

Książka jest za­pi­sem na­szej drogi do spo­koju. Są tu emo­cje od buntu i żalu, tę­sk­noty za tym, co było kie­dyś, przez ak­cep­ta­cję tego, jak jest, aż po wdzięcz­ność. Nie mie­li­śmy po­ję­cia, że tak to wyj­dzie, że ta książka bę­dzie ob­ra­zem na­szej prze­miany.

Nie jest to ani spo­wiedź, ani po­rad­nik. Po­ka­zu­jemy, że można wy­do­stać się z naj­głęb­szego dołu, od­rzu­cić naj­czar­niej­sze my­śli i żyć naj­pięk­niej jak się da. A da się zdzia­łać dużo. To kwe­stia go­to­wo­ści, de­cy­zji i upo­rczy­wego trzy­ma­nia się po­zy­ty­wów.

Pięk­nie się żyje, kiedy jest się w zgo­dzie z sa­mym sobą, kiedy re­ali­zuje się ma­rze­nia, kiedy ogra­ni­cza cię tylko twoja wy­obraź­nia, a nie inni lu­dzie, kiedy do­strze­gasz, że to, jak dbasz o ciało, wpływa na du­szę i na od­wrót. Piękne ży­cie to do­strze­że­nie prze­łomu i czer­pa­nie z niego ra­do­ści gra­ni­czą­cej z dumą, że da­jesz radę, idziesz wła­sną drogą i ży­jesz po swo­jemu, na wła­snych za­sa­dach. Piękne ży­cie to dba­nie o sen, je­dze­nie, ruch i roz­wój du­chowy.

Za­bie­ramy cię w po­dróż, która nie­jed­no­krot­nie za­sko­czyła nas sa­mych. Je­ste­śmy po­nad pięć lat od za­koń­cze­nia le­cze­nia raka. Zo­bacz nasz świat, może się za­in­spi­ru­jesz? Je­ste­śmy prze­ko­nani, że wie­dza na­szych eks­per­tów może być dla cie­bie klu­czowa w twoim szu­ka­niu rów­no­wagi, spo­koju i har­mo­nii.

Ży­czymy pięk­nego ży­cia. Pa­mię­taj, każdy dzień jest naj­waż­niej­szy. A rak? Rak był. Czy wróci? A kto to może wie­dzieć? My wiemy, że my­śle­nie o nim nie pro­wa­dzi do ni­czego do­brego. Kiedy zdasz so­bie sprawę z tego, że twoje my­śli mogą być jak mo­dli­twa i że w mo­dli­twie cho­dzi o to, aby się speł­niło to, o czym my­ślisz, prze­sta­jesz my­śleć o raku. To za­dzia­łało na nas jak za­klę­cie. Niech za­działa i na cie­bie.

Rak był.

Był!

Sły­szysz?

Był!

A te­raz żyj! Za­nim umrzesz, żyj.

Jo­anna i Ro­bert z sy­nami. Uwiel­biamy ra­zem po­dró­żo­wać. Za­wsze kiedy jest to moż­liwe, je­ste­śmy we czwórkę. To wy­jąt­kowy czas i emo­cje, które zo­stają w na­szej pa­mięci. Ko­lek­cjo­no­wa­nie wspo­mnień to na­sza pa­sja.

Ruch to zdro­wie - jest to udo­wod­nione na­ukowo. Ru­szaj się i Ty.

Jo­anna i Ro­bert są za­an­ga­żo­wani w pro­fi­lak­tykę an­ty­no­wo­two­rową. O tym, jak istotne są ba­da­nia mó­wią przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji. Ich hi­sto­ria to do­wód na to, że wcze­sne wy­kry­cie raka to ży­cie.

J: Tak dużo się wy­da­rzyło przez te lata i jest o tyle ina­czej, niż było, że nie wiem, od czego za­cząć.

R: Może od po­czątku i od tego, co my­śle­li­śmy o tym, jak bę­dzie wy­glą­dać na­sze ży­cie po raku?

J: Do­brze, ale wiesz, stare chiń­skie przy­sło­wie mówi: „Ocze­ki­wa­nia to za­po­wiedź przy­szłych pre­ten­sji”.

R: I rze­czy­wi­ście chyba tak jest. Kiedy jesz­cze trwało le­cze­nie, po ci­chu my­śla­łem i mia­łem na­dzieję, że bę­dzie tak jak przed no­wo­two­rem, że wró­cimy do na­szych ak­tyw­no­ści, ta­kich ja­kie mie­li­śmy kie­dyś, że wró­cimy do na­szego daw­nego ży­cia. Jak so­bie przy­po­mnę nas sprzed raka, to aż mnie dresz­cze prze­cho­dzą.

J: Było faj­nie. Ra­do­śnie. Ak­tyw­nie. Zo­bacz, bie­ga­li­śmy i to na co­raz dłuż­szych dy­stan­sach, dzie­sięć ki­lo­me­trów to nie było żadne wy­zwa­nie, dużo po­dró­żo­wa­li­śmy, sma­ko­wa­li­śmy świat i ży­cie. By­li­śmy w końcu wolni. Po la­tach bu­rzy i zmian, po roz­wo­dach, prze­cież tak trud­nych, przy­szedł spo­kój i My. Nasz czas.

R: Krótko się tym cie­szy­li­śmy. Rak wszystko za­bu­rzył, wpro­wa­dził za­męt. Mi­jały mie­siące le­cze­nia, a ja mia­łem w gło­wie to, co mó­wił le­karz: „Za rok o tej po­rze bę­dzie po wszyst­kim”. Dia­gnoza była w lipcu, więc wbi­łem so­bie do głowy, że li­piec na­stęp­nego roku bę­dzie jak ze snu o nor­mal­no­ści. Pstryk i wraca to, co było, że bę­dzie in­ten­syw­nie, so­czy­ście, że wró­cimy na swoje tory. Oczy­wi­ście zda­wa­łem so­bie sprawę, że ta cho­roba jest ciężka, że to sprawa ży­cia i śmierci. Ale my­śla­łem, że jak już skoń­czy się ta ścieżka le­cze­nia on­ko­lo­gicz­nego, to na­stąpi po­wrót do na­szego ży­cia, do któ­rego bar­dzo tę­sk­ni­li­śmy.

J: Mia­łam bar­dzo po­dob­nie. Ta myśl o lipcu 2018 mo­ty­wo­wała mnie na każ­dym eta­pie le­cze­nia. My­śla­łam: „Jesz­cze tro­chę, jesz­cze mo­ment, dasz radę, za­raz ko­niec”. I wiesz co? By­łam prze­ko­nana, że bę­dzie tak, jak lu­dzie mają, kiedy koń­czą le­cze­nie za­pa­le­nia ucha, an­giny czy grypy. Koń­czysz brać leki, zdro­wie wraca i za­po­mi­nasz, że cho­ro­wa­łeś. Było, mi­nęło i ko­niec. My­śla­łam, że u nas też tak bę­dzie. Był rak, zo­stał do­bity przez che­mię, wy­cięty przez chi­rurga, do­dat­kowo po­trak­to­wany ra­dio­te­ra­pią i to by­łoby tyle. Otrze­puję się z ku­rzu i do przodu. Hello, ży­cie! Je­stem i za­czy­nam cię żyć. Je­śli to w ogóle jest po pol­sku.

R: To ra­czej nie jest po pol­sku, ale ład­nie brzmi. Żyć ży­cie. Ład­nie.

J: Wy­obraź so­bie. By­łam łysa, obo­lała i bez sił, a w my­ślach wi­dzia­łam sie­bie bie­ga­jącą po le­sie, tań­czącą bez wy­tchnie­nia na plaży i śmie­jącą się po ból brzu­cha. To mnie mo­ty­wo­wało, do­piero póź­niej do­wie­dzia­łam się, że jest to jedna z tech­nik sto­so­wana w psy­cho­te­ra­pii, wi­zu­ali­za­cja to po­tężne na­rzę­dzie. No ale ja o tym wtedy nie wie­dzia­łam. Od­pły­wa­łam w my­ślach o przy­szło­ści. Ćpa­łam to piękne ży­cie ry­so­wane tylko w mo­jej gło­wie. Cią­gle łysa i słaba, ale w gło­wie zdrowa i silna. Tak miało być już w lipcu 2018 roku.

R: Do­brze przed­sta­wi­łaś na­sze prze­my­śle­nia czy ocze­ki­wa­nia, że to bę­dzie tak jak po gry­pie czy za­pa­le­niu ucha. To jed­nak nie jest ta hi­sto­ria. Już po two­jej ope­ra­cji zda­łem so­bie sprawę, że kon­se­kwen­cje le­cze­nia będą cięż­kie. Wi­dzia­łem, jak bo­lała cię bli­zna, jak swę­działo, kiedy się go­iła, i jak cier­pia­łaś pod­czas roz­ma­so­wy­wa­nia zro­stów. Re­ha­bi­li­ta­cja ręki, kiedy po­więzi się po­skrę­cały... boli mnie na samą myśl. Pa­mię­tasz? Wra­ca­łaś do domu i od­gra­ża­łaś się, że wię­cej tam nie pój­dziesz, ale szłaś, bo wie­dzia­łaś, że jak nie pój­dziesz, bę­dzie cię bo­lało jesz­cze bar­dziej. By­łaś twarda. Tak było też w cza­sie prób po­wrotu do rów­no­wagi za­równo je­śli cho­dzi o fi­zycz­ność, jak i psy­chikę. Zda­wa­łem so­bie sprawę, że bę­dzie trzeba po­pra­co­wać nad tobą, aby cię od­bu­do­wać. Ale my­śla­łem, że po­trwa to mie­siące, a nie lata.

J: Przy­szedł li­piec i było tak, jak mó­wisz. Ja bez sił, za­wie­dziona, że tych sił nie ma, bo prze­cież miały być. By­łam w roz­sypce. Znowu. Czu­łam, że sami so­bie z tym nie po­ra­dzimy i po­trze­bu­jemy po­mocy eks­per­tów.

R: Mu­sie­li­śmy za­ak­cep­to­wać ten stan i fakt, że już ni­gdy nie bę­dzie tak, jak było. To był szok. Po wielu mie­sią­cach kon­cen­tro­wa­nia się na ce­lach i ich osią­ga­niu, bo prze­cież che­mia, która miała do­bić ko­mórki no­wo­two­rowe, za­dzia­łała, od­po­wiedź na le­cze­nie była stu­pro­cen­towa, a w wy­cię­tych tkan­kach ko­mó­rek ra­ko­wych nie stwier­dzono. Mógł­bym wy­li­czać jesz­cze długo, ale nie o to cho­dzi. Chcę przez to po­wie­dzieć, że po mie­sią­cach dzia­łań i po tym, co na­zwał­bym suk­ce­sami, przy­szedł czas (nie chcę, że­byś mnie źle zro­zu­miała) roz­cza­ro­wań.

J: Wiesz, tego dnia, kiedy za­koń­czy­łam ra­dio­te­ra­pię, kiedy usły­sza­łam: „Pro­szę pięk­nie żyć”, kiedy zro­bi­łam so­bie zdję­cie przed Cen­trum On­ko­lo­gii z ręką w ge­ście zwy­cię­stwa, by­łam pełna en­tu­zja­zmu, dzie­cię­cej ra­do­ści, pła­ka­łam ze szczę­ścia. Sie­dzia­łam w au­cie na par­kingu, pa­trzy­łam na szpi­tal i pę­ka­łam z dumy. Wró­ci­łam do domu jak żoł­nierz z wojny i jak ten żoł­nierz po­win­nam od­sta­wić ka­ra­bin. Nie po­tra­fi­łam. Nie umia­łam od­pu­ścić. Czu­łam, że po­win­nam jesz­cze coś ro­bić, ale nie wie­dzia­łam co. Za­czę­łam się mio­tać.

R: Pa­mię­tam to do­kład­nie. Mia­łem wra­że­nie, że po­woli po­ważny stan prze­ra­dza się w po­waż­niej­szy. Za­czy­nały się schody. Ba­łem się de­pre­sji u cie­bie, ale i u sie­bie, bo też już mia­łem dość. Dość tej ca­łej walki. Dość le­ka­rzy, szpi­tali i le­ków. Dość nie­pew­no­ści. Szu­ka­li­śmy jed­nak roz­wią­zań. Piel­grzy­mo­wa­nie od ga­bi­netu do ga­bi­netu opa­no­wa­li­śmy do per­fek­cji.

J: Tuż po le­cze­niu nie mia­łam czu­cia od dłoni po łok­cie i od stóp do ko­lan. To było uciąż­liwe. Szklanki le­ciały mi z rąk, w kuchni ka­le­czy­łam się no­żem pod­czas kro­je­nia i na­wet tego nie za­uwa­ża­łam, dziw­nie cho­dzi­łam, nie mo­głam sta­bil­nie stać, bo nie czu­łam pod­łoża. Zna­la­złam na to me­todę. Wią­zało się to z ko­lej­nymi wle­wami, tym ra­zem kwasu alfa-li­po­no­wego, ale znio­słam to, od­zy­ska­łam czu­cie w rę­kach i no­gach. To był suk­ces i wielka ulga. Cie­szy­łam się, że i tu wy­gra­łam.

R: Tak, ale to nie przy­szło tak po pro­stu, trzeba było wy­siłku, a my­śle­li­śmy, że już nie bę­dziemy się si­ło­wać.

J: Pa­mię­tasz prze­ło­mowy mo­ment, kiedy już wie­dzia­łeś, że dawne ży­cie nie wróci? Kiedy to zro­zu­mia­łeś?

R: Bar­dzo szybko. Trzy dni po za­koń­cze­niu le­cze­nia po­le­cie­li­śmy na Maltę, na ma­jówkę. By­łaś tam tak eks­tre­mal­nie zmę­czona, upar­łaś się jed­nak na zwie­dza­nie. Chcia­łaś dużo cho­dzić, ale nie mia­łaś sił. Chcia­łaś zo­ba­czyć moż­li­wie jak naj­wię­cej, a wi­dzia­łem, że na spa­ce­rze po­trze­bu­jesz od­po­czynku co kil­ka­na­ście me­trów. Ro­bi­li­śmy przy­stanki, kiedy tylko czu­łaś taką po­trzebę. Pa­trzy­łem na cie­bie i wie­dzia­łem, że do „nor­mal­no­ści” mamy bar­dzo da­leko. Póź­niej zda­łem so­bie sprawę, że tę „nor­mal­ność” mu­simy so­bie zbu­do­wać od nowa. By­łem prze­ko­nany, że ty mu­sisz od­pu­ścić i prze­stać ocze­ki­wać od sie­bie rze­czy nie­moż­li­wych i nie­osią­gal­nych, a ja mu­szę za­ak­cep­to­wać to, że je­steś inna. Tylko że­byś mnie źle nie zro­zu­miała. Inna nie zna­czy gor­sza. Z per­spek­tywy czasu wiem, że na­wet lep­sza, ale do tego doj­dziemy. W tam­tym mo­men­cie to, co wi­dzia­łem w to­bie, to były zmę­cze­nie, znie­cier­pli­wie­nie, fru­stra­cja, złość i nie­pew­ność.

J: Do tego wszyst­kiego do­cho­dził strach, że rak wróci. Nie mo­głam się tego po­zbyć. To było tak pier­wotne. My­ślę, że za­raz po za­koń­cze­niu le­cze­nia nie było na­wet chwili, abym uwol­niła my­śli od raka. Ja jako „trój­u­jemna” nie mia­łam żad­nego dal­szego le­cze­nia i dzia­ła­nia pre­wen­cyj­nego. Czu­łam głę­boką nie­spra­wie­dli­wość, że hor­mo­no­za­leżne ko­le­żanki mają kon­ty­nu­ację te­ra­pii, biorą na przy­kład leki chro­niące ko­ści przed prze­rzu­tami. A ja nie do­sta­wa­łam nic. To, co me­dy­cyna dla mnie miała, to tylko ba­da­nia kon­tro­lne. Mam­mo­gra­fia raz na pół roku. Spró­buj nor­mal­nie żyć, kiedy nie wiesz, czy i kiedy cię trafi, a sta­ty­stycz­nie naj­czę­ściej tra­fia w pierw­szych dwóch la­tach od za­koń­cze­nia le­cze­nia. Wiem, wiem, nie mam na imię sta­ty­styka, każdy przy­pa­dek jest inny, jest dużo czyn­ni­ków, od któ­rych za­leży po­wo­dze­nie. Ten lęk był sil­niej­szy od mo­jego ra­cjo­nal­nego po­dej­ścia do raka.

R: To było wi­dać. Każ­dego dnia za­uwa­ża­łem, że się po­twor­nie bo­isz. Że ten strach za­biera ci ra­dość z tego, że w ogóle prze­ży­łaś. To, co po­wie­dział ci le­karz: „Jak dla mnie jest pani zdrowa”, do cie­bie nie do­tarło. By­łaś za­lęk­niona i słaba psy­chicz­nie. Nie­złe kombo. Wi­dzia­łem, mimo że się kry­łaś na przy­kład w ła­zience, jak pła­ka­łaś co ja­kiś czas, nie mo­głaś so­bie z tym po­ra­dzić.

J: Pil­nuję się, żeby te­raz się nie po­pła­kać. Było trudno. Od­pusz­cza­nie nie jest moją spe­cjal­no­ścią, a mu­sia­łam sporo rze­czy od­pu­ścić. Zo­ba­czysz, że jesz­cze wrócę na Maltę zo­ba­czyć sta­no­wi­ska ar­che­olo­giczne star­sze od pi­ra­mid, tak bar­dzo chcia­łam tam pójść... wtedy się nie udało.

R: Ja­sne, że tak. Ra­zem wró­cimy.

J: I to mi się po­doba. Zo­bacz, za­czy­namy pracę nad na­szą drugą książką, kiedy je­ste­śmy już pięć lat od za­koń­cze­nia le­cze­nia. Cią­gle jest tak, że na­sze ży­cie i jego tempo do­sto­so­wu­jemy do mo­jego sa­mo­po­czu­cia, do mo­jej kon­dy­cji, do mo­ich moż­li­wo­ści.

R: Nie wi­dzę w tym nic złego, szcze­gól­nie że te­raz już jest nam ła­twiej, bo wiemy, jak to ro­bić. Nie bok­su­jemy się, tylko szu­kamy roz­wią­zań. Tak było z tę­życzką, ner­wicą lę­kową czy in­su­li­no­opor­no­ścią.

J: To wszystko są naj­praw­do­po­dob­niej kon­se­kwen­cje le­cze­nia on­ko­lo­gicz­nego. Li­sta skut­ków ubocz­nych każ­dego z le­ków, które przyj­mo­wa­łam, cią­gnie się bez końca. Do­bi­li­śmy dziada, ale i ja obe­rwa­łam. Całe szczę­ście, że tro­chę tej daw­nej Asi zo­stało.

R: Na­wet cał­kiem sporo. Te­raz po pro­stu ina­czej funk­cjo­nu­jesz. Roz­wi­jasz się w ta­kich kie­run­kach, o któ­rych wcze­śniej nie my­śla­łaś, nie mia­łaś na­wet na to czasu. Zro­bi­łaś stu­dia po­dy­plo­mowe z kształ­ce­nia głosu, zo­sta­łaś wy­kła­dowcą aka­de­mic­kim na dzien­ni­kar­stwie, dużo dzia­łasz na rzecz pro­fi­lak­tyki an­ty­no­wo­two­ro­wej i masz mi­lion in­nych ak­tyw­no­ści. Po­ma­gasz lu­dziom, a to nie­zwy­kle cenne. Rze­czy­wi­ście trzeba pa­mię­tać, że zwol­ni­łaś tempo ży­cia, ale czy to źle? My­ślę, że są z tego same ko­rzy­ści. Po­trze­bu­jesz się wy­sy­piać i na­bie­rać sił, więc zmie­ni­łaś swoje ży­cie za­wo­dowe i nie zry­wasz się w środku nocy do pracy. Nie mo­żesz długo stać, więc kon­fe­ren­cje i eventy pro­wa­dzisz naj­czę­ściej na sie­dząco, wi­dzo­wie i klienci nie mają z tym pro­blemu. Wszystko to kwe­stia do­sto­so­wa­nia się do no­wej rze­czy­wi­sto­ści.

J: Pa­mię­tam wielki kon­cert „Ar­ty­ści prze­ciw nie­na­wi­ści”. By­łam jedną z ośmiorga współ­pro­wa­dzą­cych. Sta­łam na sce­nie przed dzie­siąt­kami ty­sięcy lu­dzi, a kiedy po­czu­łam, że nogi mi mdleją i nie­ba­wem upadnę, zła­pa­łam za rękę Mar­cina Cej­row­skiego, a póź­niej Mi­chała Pi­roga. Chło­paki o tym wie­działy, przed kon­cer­tem po­in­for­mo­wa­łam ich, że może będę po­trze­bo­wać wspar­cia. Ostat­nio pro­wa­dzi­łam wielką galę, sta­łam na sce­nie pra­wie trzy go­dziny. Da­łam radę. Nie trzę­słam się. Czu­łam się bar­dzo do­brze, nic mnie nie bo­lało. By­łam w eu­fo­rii. Ale przed galą uprze­dzi­łam współ­pro­wa­dzą­cego, że mogę źle się po­czuć. Za ku­li­sami stał dla mnie na wszelki wy­pa­dek ho­ker, gdy­bym mu­siała usiąść. Nie było na szczę­ście ta­kiej po­trzeby, ale by­łam spo­kojna, kiedy wszy­scy or­ga­ni­za­to­rzy wie­dzieli o mo­ich ogra­ni­cze­niach. Nie mia­ła­bym też pro­blemu z po­wie­dze­niem tego ze sceny.

R: Ukry­wa­nie sła­bo­ści nie ma sensu. Nie wolno z tym się cho­wać, wsty­dzić. Su­per, że mo­głaś na nich li­czyć, ale pa­mię­tam, jak by­łaś sfru­stro­wana tą sy­tu­acją.

J: Czu­łam się, i cza­sem jesz­cze cią­gle się czuję, jak­bym miała sto lat albo i wię­cej, a przy­po­mnę, że mimo czter­dzie­stu pię­ciu lat cią­gle jesz­cze je­stem młodą ko­bietą. W te dni, kiedy nie mam siły, je­stem au­ten­tycz­nie zła, wście­kła.

R: Asiu, prze­szłaś cięż­kie le­cze­nie. Za­nim zgo­dzi­li­śmy się na do­łą­cze­nie kar­bo­pla­tyny do pa­kli­tak­selu, po­in­for­mo­wano nas, że to cię prze­czołga. Masz prawo czuć się tak, jak się czu­jesz. Zo­bacz, włosy za­pu­ści­łaś ta­kie, ja­kie chcia­łaś. Wszystko to, co zro­biły ci ste­rydy, po­szło w nie­pa­mięć i zrzu­ci­łaś ki­lo­gramy. Nie bie­gasz, to prawda, ale spa­ce­ru­jesz. Pa­trząc na cie­bie, nikt by się nie do­my­ślił, jaką drogę masz za sobą. Mamy inne ży­cie, niż mie­li­śmy, ale nie jest ono gor­sze. Dużo się zmie­niło, wiem. Ale nie zmie­nia się to, że je­ste­śmy ra­zem.

J: To jest naj­lep­sze! To inne ży­cie może być też piękne, może być fa­scy­nu­jące, cie­kawe i in­ten­sywne. Je­ste­śmy bar­dziej od­ważni w po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji, bar­dziej wdzięczni za to, co mamy, bar­dziej uważni na wszystko i wszyst­kich do­okoła. Mu­sia­łam mocno nad sobą pra­co­wać, aby za­ak­cep­to­wać zmiany, te w so­bie i te wo­kół sie­bie. Te­raz je­stem pełna, kom­pletna i wy­star­cza­jąca, mimo że nie wszystko mogę i sporo mu­szę od­pusz­czać. Znasz mnie, je­stem am­bitna, a po­tra­fi­łam zre­zy­gno­wać z wielu rze­czy. Spoj­rzeć ina­czej. Sta­łam się bar­dziej wraż­liwa. I to jest su­per. Spa­cer wio­sną, go­rący ro­sół w ta­le­rzu i cie­pła kawa w kubku, ta­kie to zwy­czajne i oczy­wi­ste, a po­tra­fię się tym za­chwy­cić i wzru­szyć.

R: I o to cho­dzi. My­ślę, że my nie­usta­jąco je­ste­śmy w pracy nad na­szym no­wym ży­ciem. Bu­du­jemy je so­bie na nowo. Mamy swoje wzory do na­śla­do­wa­nia, cho­ciaż wia­domo: „Co chatka, to za­gadka”. Ob­ser­wu­jesz Kingę Ru­sin i im­po­nuje ci to, jak jest sprawna, jak ra­zem z part­ne­rem pra­cują, gdzie chcą, po­dró­żują, upra­wiają prze­różne sporty. Ty ki­te­sur­fingu upra­wiać pew­nie nie bę­dziesz, ale po­dró­żo­wa­nie i na przy­kład nur­ko­wa­nie jest w twoim za­sięgu. Od za­koń­cze­nia le­cze­nia by­li­śmy w wielu miej­scach. Ke­nia, Do­mi­ni­kana, Ma­le­diwy, Mau­ri­tius, Emi­raty, Po­li­ne­zja Fran­cu­ska, Gre­cja kilka razy, Wło­chy, Tur­cja, Egipt, Sło­wa­cja, Au­stria, Cze­chy, Mek­syk czy Fran­cja i twój, jak się oka­zało, uko­chany Pa­ryż. Na­zbie­rało się. Każdy wy­jazd to nowe wspo­mnie­nia, nowa ener­gia i in­spi­ra­cje.

J: Po­dró­żu­jemy ina­czej niż kie­dyś, wol­niej. Plany są cią­gle mo­dy­fi­ko­wane. Mój or­ga­nizm dyk­tuje nam, co mo­żemy, a czego nie. Ty dużo jeź­dzisz sam. Je­steś po­dróż­ni­kiem, to twoje ży­cie i je­stem szczę­śliwa, że tam, gdzie moje sa­mo­po­czu­cie nie ma wstępu, ty re­ali­zu­jesz się bez ogra­ni­czeń. Masz swoją prze­strzeń, a je­dyne, co ja mogę w tym ob­sza­rze zro­bić, to cię wspie­rać. Je­stem dumna z nas, że tak to so­bie po­ukła­da­li­śmy. Im­po­nują mi twoja pa­sja, twój za­pał i en­tu­zjazm, a że za­wsze wra­casz, na­wet z naj­bar­dziej sza­lo­nych wy­praw, to wszystko jest w po­rządku. Bar­dzo się cie­szę, że twoja pa­sja po­dró­żo­wa­nia i twoja praca są tymi prze­strze­niami, w któ­rych to, że je­ste­śmy po raku, nie ma ab­so­lut­nie żad­nego zna­cze­nia.

R: Ta­kich prze­strzeni bę­dzie co­raz wię­cej. Cią­gle je­ste­śmy w pro­ce­sie bu­do­wa­nia no­wego ży­cia, a nie od­bu­do­wy­wa­nia sta­rego. Stare zo­sta­wiamy za sobą jako wspo­mnie­nie i od­nie­sie­nie do tego, co jest te­raz. Le­ka­rze, eks­perci, psy­cho­lo­dzy po­ma­gają nam ogar­nąć nową rze­czy­wi­stość. Sami nie da­li­by­śmy rady, szcze­gól­nie że przy­szło tyle za­sko­czeń, na które nie wie­dzie­li­śmy, jak za­re­ago­wać.

J: Za­le­żało nam na tym, aby rak zo­stał da­leko na dru­gim pla­nie na­szego ży­cia, a nie w cen­trum. Naj­le­piej, gdyby znik­nął, ale my­ślę, że zu­peł­nie się go nie po­zbę­dziemy z na­szych my­śli. Nie da się go „wy­gum­ko­wać”, ze­trzeć. Zo­sta­nie.

R: Naj­le­piej by było, gdy­by­śmy so­bie o nim przy­po­mi­nali tylko przy ba­da­niach kon­tro­l­nych. Nie czę­ściej. Wiem, że tak się nie da, zwłasz­cza że twój or­ga­nizm cią­gle daje ci sy­gnały o obec­no­ści skut­ków ubocz­nych le­cze­nia. Ale dla mnie już od dawna nie je­steś pa­cjentką on­ko­lo­giczną, zresztą ta­kim ty­po­wym pa­cjen­tem on­ko­lo­gicz­nym, ja­kich wi­dzi się w se­ria­lach i fil­mach, nie by­łaś ni­gdy. Pra­co­wa­łaś prak­tycz­nie przez całe le­cze­nie, wkła­da­łaś pe­rukę na głowę i po­ja­wia­łaś się na wi­zji, dni po­mię­dzy wle­wami by­wały zu­peł­nie nor­malne. Było miej­sce i na śmiech, i na ra­dość, na do­bi­ja­nie dziada i na po­dró­żo­wa­nie. Ja­koś to so­bie po­ukła­da­li­śmy.

J: Ży­cie „po raku” też po­ukła­da­li­śmy, choć my­śla­łam, że bę­dzie ła­twiej. Mi­nęło pięć lat i zo­bacz, jak dużo zmian rak nam wła­ści­wie na­rzu­cił. Mu­sia­łam zre­zy­gno­wać z pracy, tej sa­mej, która była dla mnie te­ra­pią w cza­sie le­cze­nia i na­miastką nor­mal­no­ści. Kie­dyś nie­sa­mo­wite wspar­cie w cho­ro­bie, a póź­niej coś, co nie da­wało nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Nie by­łam już w sta­nie pra­co­wać tak jak do tej pory, czu­łam się wy­koń­czona. Le­piej było pójść na swoje i or­ga­ni­zo­wać so­bie ży­cie, uwzględ­nia­jąc wła­sne ogra­ni­cze­nia, niż pra­co­wać ryt­mem na­rzu­co­nym przez ko­goś in­nego. Je­stem szczę­śliwa, że żyję, że mamy sie­bie, że je­ste­śmy silni sobą, ale tak pod­skór­nie jest mi tro­chę żal, że zre­zy­gno­wa­łam z tego, co ko­cham.

R: Może nie na za­wsze. Ale zo­bacz, masz swoją firmę, do­brze ci idzie, po­szłaś na stu­dia po­dy­plo­mowe, zo­sta­łaś wy­kła­dowcą aka­de­mic­kim na SWPS, roz­wi­jamy na­szą fun­da­cję. Nie naj­go­rzej chyba.

J: No ra­czej! Ale chyba nie chcesz po­wie­dzieć, że rak przy­niósł nam tyle do­brego?

R: Nic do­brego nam nie przy­niósł ani ni­czego do­brego nam nie dał. Sami so­bie to da­li­śmy, sami to wy­pra­co­wa­li­śmy i nic nie wy­da­rzyło się dzięki ra­kowi. Ta­kie jest moje po­dej­ście.

J: I moje. Ni­gdy nie będę z raka ro­bić kum­pla, ko­le­sia, ni­gdy nie będę też za niego wdzięczna i nie będę dzię­ko­wać za to, co mnie spo­tkało. To by­łaby hi­po­kry­zja. Za­raz po­wsta­łoby wra­że­nie, że w su­mie to fajny ten rak i do­brze jest go mieć, bo czło­wiek tak pięk­nie się roz­wija. To są po­ważne sprawy. Chcia­ła­bym za­uwa­żyć, że rak też ła­mie lu­dzi, do­pro­wa­dza do de­pre­sji koń­czą­cej się śmier­cią, roz­wala związki, a dzieci cho­rych ro­dzi­ców prze­ży­wają traumę, która na pewno bę­dzie miała wpływ na ich psy­chikę i przy­szłość. To, że te­raz do­brze ży­jemy, jest efek­tem cięż­kiej pracy. Rak bar­dzo dużo mi za­brał, my­śla­łam, że szybko wszystko od­zy­skam, ale te­raz ak­cep­tuję to, że tak nie bę­dzie. To jest naj­zdrow­sze po­dej­ście, na ja­kie mnie stać.

R: Rak cią­gle jest z nami men­tal­nie, zo­sta­wił taką wy­rwę w twoim ciele i na­szej psy­chice, że ciężko się go po­zbyć. Ja też my­śla­łem, że bę­dzie jak daw­niej. Nie bę­dzie. Skon­cen­trujmy się na przy­szło­ści. Jesz­cze tyle mamy do zro­bie­nia.

Ba­da­nia to za­wsze stres, nie wia­domo czego się spo­dzie­wać. Szcze­gól­nie w pan­de­mii było trudno umó­wić się na wi­zytę i dbać o bez­pie­czeń­stwo. Jak do­tąd, za­wsze pa­dało słowo „czy­sto”. Niech tak zo­sta­nie.

Na­ro­dowy In­sty­tut On­ko­lo­gii za­wsze wy­wo­łuje u Jo­anny i Ro­berta ciarki. Mają mie­szane uczu­cia, bo z jed­nej strony le­ka­rze ra­tują tam ludz­kie ży­cie, a z dru­giej strony prze­kro­cze­nie progu tego bu­dynku otwo­rzyło im oczy na cier­pie­nie, strach i nie­pew­ność. Nie tylko ich wła­sną, lecz także wszyst­kich pa­cjen­tów on­ko­lo­gicz­nych.

J i R: Kiedy dla le­ka­rza on­ko­loga, który opie­kuje się pa­cjen­tem i przez mie­siące robi wszystko, aby go wy­le­czyć, na­stę­puje mo­ment „po raku”?

dr Ka­ta­rzyna Po­goda: Trudno