Przewodnik po Kapitale Karola Marksa. Część 1 - David Harvey - ebook

Przewodnik po Kapitale Karola Marksa. Część 1 ebook

David Harvey

0,0
35,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

David Harvey podjął się trudnego zadania: uproszczenia najbardziej zawiłych aspektów „Kapitału” Karola Marksa. Jego książka „Przewodnik po Kapitale Karola Marksa” to klarowne i błyskotliwe wyjaśnienie kluczowych idei marksistowskiej krytyki ekonomii politycznej. Dzięki przejrzystemu układowi czytelnicy mogą łatwo zrozumieć trudniejsze rozdziały „Kapitału”.

David Harvey, będąc ekspertem w dziedzinie marksizmu, zawsze służy radą i wyjaśnieniem. Nie narzuca jednak swoich opinii, pozwalając czytelnikom samodzielnie wyciągać wnioski. To czyni tę książkę idealnym przewodnikiem dla tych, którzy chcą rozpocząć przygodę z marksizmem bez uprzedzeń.

Jeśli jesteś zainteresowany marksistowską krytyką ekonomii politycznej i chcesz zgłębić „Kapitał” Karola Marksa, ta książka to doskonały wybór. „Przewodnik po Kapitale Karola Marksa” dostarcza nie tylko wyjaśnień, ale także zapewnia wsparcie w trakcie całej podróży przez dzieło Marksa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 603

Rok wydania: 2017

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przedmowa

 

Kiedy dowiedziano się, że nagrania wideo moich corocznych wykładów o tomie I Marksowskiego Kapitału mają zostać umieszczone w internecie, redaktorzy z wydawnictwa Verso zapytali, czy nie byłbym zainteresowany przygotowaniem ich wersji książkowej. Z wielu różnych powodów przystałem na ten pomysł.

Niepowodzenia gospodarki oraz wyłaniający się wówczas na horyzoncie poważny globalny kryzys, jeśli nie wręcz całkowite załamanie gospodarcze, poskutkowały wzrostem zainteresowania analizą Marksa. Ukierunkowane było ono szczególnie na sprawdzenie, czy analiza ta może być pomocna w zrozumieniu źródeł naszego dzisiejszego kłopotliwego położenia. Problem polega jednak na tym, że ostatnie trzydzieści lat, w szczególności okres od upadku muru berlińskiego i końca zimnej wojny nie był zbyt pomyślnym i płodnym czasem dla myśli Marksa, o Marksowskiej polityce rewolucyjnej nie wspominając. W konsekwencji dojrzało całe młode pokolenie ludzi pozbawionych znajomości, a co dopiero wprawy, w marksowskiej ekonomii politycznej. Wydaje się zatem, że jest to właściwy moment na stworzenie przewodnika po Kapitale, który mógłby dać temu pokoleniu szansę samodzielnego zbadania, o co właściwie chodzi z tym Marksem.

Moment dla przeprowadzenia konstruktywnej ponownej oceny dzieła Marksa jest sprzyjający w jeszcze jednym sensie. Gwałtowne opozycje i niezliczone podziały w obrębie ruchu marksistowskiego, które naznaczyły całe lata siedemdziesiąte XX wieku, wpływające nie tylko na praktyki polityczne, ale również na orientacje teoretyczne, zbledły nieco, podobnie jak i apetyt na czysty akademizm, który z jednej strony pomagał utrzymać zainteresowanie Marksem w trudnych czasach, robiąc to jednak, z drugiej strony, za cenę prowadzenia nieprzystępnych i zwykle wysoce abstrakcyjnych debat i refleksji. Mam wrażenie, że ci i te, którzy dziś pragną czytać Marksa, są dalece bardziej zainteresowani praktycznym zaangażowaniem. Nie oznacza to jednak, że lękają się abstrakcji; raczej to, że akademizm wydaje im się nudny i kompletnie pozbawiony znaczenia. Wiele studentów i studentek, aktywistów i aktywistek rozpaczliwie domaga się silnej teoretycznej podstawy pozwalającej na lepsze uchwycenie sposobu, w jaki wszystko wiąże się ze wszystkim. Ich nadrzędnym celem jest jednak możliwość usytuowania analizy w kontekście ich własnych, konkretnych zainteresowań i praktycznego działania politycznego. Mam nadzieję, że składająca się na niniejszy tom prezentacja podstaw teorii Marksa pomoże im w realizacji tego celu.

Przygotowując tekst, pracowałem na transkrypcjach nagrań audio wykładów wygłoszonych wiosną 2007 roku, sporządzonych przez Katharinę Bodirsky (której w tym miejscu serdecznie dziękuję). Wykłady w postaci wideo (zob. davidharvey.org) zostały zorganizowane przez Chrisa Caruso (który również zaprojektował stronę internetową) oraz sfilmowane przez Media College z University of the Poor w Nowym Jorku oraz Media Mobilizing Project w Filadelfii, a wygłoszone jesienią 2007 roku. Chciałbym podziękować Chrisowi oraz wszystkim pozostałym za ich dobrowolny wkład pracy w ten projekt.

Między wersjami audio a wideo istniały jednak istotne różnice. Pojawiły się one przede wszystkim dlatego, że zawsze prowadzę wykłady w sposób odrobinę improwizowany, koncentrując się na różnych aspektach omawianego tekstu, w zależności od wydarzeń politycznych bądź gospodarczych, jak również na moich własnych zainteresowaniach (czasem wręcz kaprysach) w danym momencie. Dyskusje odbywające się w ramach zajęć często też przekierowują uwagę w niedające się wcześniej przewidzieć rejony. Niestety rozmiar tego tomu nie pozwala na dołączenie zapisu dyskusji. W kilku miejscach jednak, tam gdzie wydawało mi się to właściwe, włączyłem ich elementy do głównej partii tekstu. Chociaż pracowałem głównie z wersją audio, dodałem również niektóre elementy z materiałów wideo. Oczywiście redagowanie transkrypcji musiało być zadaniem karkołomnym, po części ze względu na ograniczenia objętości tekstu książki, ale również ze względu na konieczność przekładu ze słowa mówionego na pisane, co zawsze wymaga istotnych, a niekiedy dość drastycznych modyfikacji. Skorzystałem również z możliwości rozjaśnienia niektórych kwestii niepodjętych w wykładach oraz dodałem kilka dalej idących przemyśleń. Tekst, z którego korzystam w trakcie kursu, to przekład wykonany przez Bena Fowkesa, opublikowany pierwotnie przez Pelican Books oraz New Left Review w 1976 roku, przedrukowany przez Vintage w 1977 roku, a następnie wznowiony w ramach Penguin Classics w 1992 roku. Odniesienia do stron umieszczone w nawiasach odnoszą się do tych wydań*.

Mam nadzieję, że mój „przewodnik” – bo rzeczywiście myślę o tej książce jak o przewodniku bardziej niż o wprowadzeniu czy interpretacji – zapewni użyteczny wgląd w ekonomię polityczną Marksa każdemu i każdej, którzy chcieliby podążać wyznaczoną przez nią drogą. Starałem się utrzymać sposób prezentacji właśnie na poziomie wprowadzenia, bez jednoczesnego popadania w uproszczenia. Co więcej, nie rozważałem w szczegółach wielu kontrowersji kłębiących się wokół różnych interpretacji samego tekstu Marksa. Zarazem czytelnik powinien zrozumieć, że to, co otrzymuje w tej książce, w żadnym wypadku nie jest neutralnym odczytaniem. To interpretacja, do której doszedłem po niemal czterdziestu latach nauczania Kapitału pośród bardzo różnych, dysponujących rozmaitymi doświadczeniami ludzi (którym jestem dłużny, gdyż nauczyli mnie wielu rzeczy), próbując jednocześnie wykorzystać myśl Marksa do działania politycznego na własny, konstruktywny sposób w moich badaniach naukowych. Nie staram się tu nikogo przekonać do przyjęcia mojego punktu widzenia. Za cel obrałem raczej świadome wykorzystanie go jako furtki dla chcących konstruować własne, znaczące i w maksymalny sposób użyteczne dla nich samych interpretacje, rozwijane w konkretnych okolicznościach, w których przyszło im żyć. Jeśli uda mi się przynajmniej częściowo zrealizować ten zamiar, będę całkowicie zadowolony.

 

* W polskim przekładzie korzystam z wydania nakładem Książki i Wiedzy: K. Marks, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej. Tom I. Proces wytwarzania kapitału, przeł. P. Hoffman, B. Minc, E. Lipiński, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 23, Książka i Wiedza, Warszawa 1968. Cytaty z tego wydania lokalizuję, podając numer strony w nawiasie (przyp. tłum.).

Wprowadzenie

 

Chciałbym skłonić was do przeczytania Kapitału autorstwa Karola Marksa, a właściwie wpierw jego tomu I, w dodatku na warunkach, które on sam określił, i przy użyciu Marksowskich kategorii i pojęć. Może się to wydawać nieco niedorzeczne, ponieważ jeśli nie przeczytaliście jeszcze tej książki, to prawdopodobnie nie wiecie, czym są Marksowskie pojęcia i warunki, które stawia. Zapewniam was jednak, że jednym z nich jest to, żebyście czytali dokładnie i uważnie. Proces rzeczywistego kształcenia zawsze pociąga za sobą walkę o to, by zrozumieć to, co nieznane. Moje własne odczytania Kapitału, zebrane w niniejszym tomie, okażą się znacznie bardziej pouczające, jeśli przed ich lekturą przeczytacie stosowne rozdziały. Zależy mi na tym, by zachęcić was do indywidualnego starcia z tym tekstem oraz do tego, byście przez zmaganie się z nim bezpośrednio rozpoczęli kształtowanie własnego rozumienia myśli Marksa.

Stawia to jednak przed nami natychmiastową trudność. Każdy słyszał o Karolu Marksie, o pojęciach takich jak „marksizm” czy „marksistowski”, i oczywiście mamy do czynienia ze wszelkiego rodzaju powiązaniami i skojarzeniami, które nasuwają się w związku z tymi słowami. Tym samym nieuchronnie rozpoczniecie lekturę z różnymi uprzedzeniami i założeniami; niektóre z nich będą dla myśli Marksa przychylne, inne nie. Jednak chciałbym was prosić o spróbowanie, tak jak to tylko możliwe, odłożenia na bok wszystkich tych rzeczy, które myślicie, że wiecie o Marksie, tak byście mogli zająć się tym, co rzeczywiście ma on nam do powiedzenia.

Pozostanie wciąż wiele innych przeszkód na drodze do osiągnięcia tego rodzaju bezpośredniego kontaktu z tekstem. Jesteśmy spętani na przykład tym, by zbliżać się do tekstu tego rodzaju w sposób właściwy naszemu partykularnemu uformowaniu intelektualnemu i empirycznym doświadczeniom. Dla wielu studentów i studentek na to intelektualne uformowanie mają wpływ lub wręcz rządzą nim względy i problemy natury akademickiej. Występuje naturalna tendencja do czytania Marksa z partykularnej, wykluczającej perspektywy danej dyscypliny. Sam Marks jednak nigdy nie otrzymałby pełnowymiarowego etatu na uniwersytecie w żadnej z istniejących dyscyplin, a po dziś dzień większość władz wydziałowych niechętnie uznaje go za swojego człowieka. Jeśli zatem jesteś doktorantem lub doktorantką i chcesz przeczytać Marksa we właściwy sposób, wówczas powinnaś raczej zapomnieć o tym, co przyniesie ci stałe zatrudnienie w twoim własnym obszarze badawczym – oczywiście nie w długiej perspektywie, ale przynajmniej w kontekście samego celu lektury. Mówiąc krótko, powinieneś podjąć potężny wysiłek, by ustalić, co Marks ma ci do powiedzenia poza tym, co w łatwy sposób da się zrozumieć dzięki twoim konkretnym narzędziom dyscyplinarnym, intelektualnemu uformowaniu oraz, co ważniejsze, twoim własnym empirycznym doświadczeniom (czy będą to doświadczenia aktywisty związkowego, czy działaczki na rzecz lokalnej wspólnoty, czy wreszcie kapitalistycznego przedsiębiorcy).

Istotnym powodem dla przyjęcia takiej otwartej postawy względem tej lektury jest to, że Kapitał okazuje się niesamowicie bogatą książką. Szekspir, Grecy, Faust, Balzac, Shelley, baśnie, wilkołaki, wampiry i poezja – wszystko to pojawia się na jej kartach w towarzystwie niezliczonych ekonomistów politycznych, filozofów, antropologów, dziennikarzy oraz teoretyków polityki. Marks czerpie z ogromnego zbioru źródeł, a prześledzenie ich może być nie tylko pouczające, ale również zabawne. Niektóre z tych odniesień są nieuchwytne, gdyż autor często starał się nie przyznawać do nich otwarcie; z biegiem kolejnych lat nauczania Kapitału udało mi się jednak odkryć całkiem sporo powiązań. Na przykład kiedy rozpocząłem swoją pierwszą lekturę, nie przeczytałem jeszcze zbyt wiele Balzaca. Później, gdy sięgnąłem po jego powieści, często zdarzało mi się mówić: „Ach, to stąd właśnie wziął to Marks!”. Jasne, że przeczytał uważnie Balzaca, a nawet miał ambicję, by napisać pełnowymiarowe dzieło poświęcone Komedii ludzkiej, kiedy już upora się z Kapitałem. Jednoczesna lektura Kapitału i Balzaca pomaga wyjaśnić, dlaczego tak było.

W każdym razie Kapitał to niezwykle obfity i wielowymiarowy tekst. Bazuje na olbrzymiej podstawie empirycznej, opracowanej w oparciu o ogromnie zróżnicowaną literaturę napisaną w wielu językach, w różnych miejscach i czasie. Śpieszę dodać, że nie twierdzę, że nie będziecie w stanie zrozumieć Marksa, dopóki nie przebrniecie przez te wszystkie odniesienia bibliograficzne. Jednak to, co mnie osobiście zainspirowało i mam nadzieję zainspiruje również was, to założenie, że mamy tu przepastny zbiór zasobów, które mogą rzucić światło na to, dlaczego żyjemy dziś w taki sposób, w jaki żyjemy. Wszystkie one napędzają i zasilają Marksowską analizę, przy okazji zaś i my możemy czerpać z nich korzyści.

Zobaczycie również, że Kapitał jest zdumiewająco dobry po prostu jako książka. Czytany jako pewna całość okazuje się konstruktem literackim dającym czytelnikowi niebywałą satysfakcję. Napotykamy tu jednak więcej potencjalnych trudności dla rozumienia, ponieważ wiele z was spotkało się już czy czytało fragmenty Marksa w trakcie swojego kształcenia. Być może już w liceum czytaliście Manifest partii komunistycznej. Może odbyłyście jeden z tych kursów z zakresu teorii społecznej, gdzie na Marksa poświęca się dwa tygodnie, kilka następnych na Webera, kilka na Durkheima, Foucaulta oraz na cały ten orszak ważnych postaci. Może czytaliście wyimki z Kapitału lub jakieś teoretyczne wykłady na temat, powiedzmy, politycznych przekonań Marksa. Jednak czytanie wyimków czy abstrakcyjnych sprawozdań jest całkowicie odmienne od czytania Kapitału jako kompletnego tekstu. Zaczyna się wtedy postrzegać te fragmenty i cząstki w radykalnie nowym świetle, w kontekście znacznie obszerniejszej narracji. Zasadniczą kwestią jest tu poświęcenie rzetelnej uwagi tej wielkiej narracji i bycie przygotowanym na zmianę swojego rozumienia tych fragmentów i cząstek lub abstrakcyjnych sprawozdań, z którymi mieliście do czynienia uprzednio. Marks z pewnością chciałby, żeby jego dzieło było czytane jako całość. Podniósłby pewnie ogromny krzyk na samą myśl, że można by go właściwie zrozumieć na podstawie wyimków, bez znaczenia jak starannie dobranych. Z pewnością nie pochwaliłby zaledwie dwóch tygodni rozważań w ramach wprowadzającego kursu dotyczącego teorii społecznej, podobnie jak gdyby sam miał poświęcić zaledwie dwa tygodnie na czytanie Adama Smitha. Niemal z pewnością dojdziecie do całkiem odmiennego pojmowania myśli Marksa, gdy przeczytacie Kapitał jako całość. Oznacza to jednak, że będziecie musieli przeczytać całą książkę jako książkę właśnie – i w tym zamierzeniu chciałbym wam pomóc.

W pewien sposób jednak konkretne intelektualne zaplecze oraz stanowiska ugruntowane w danych dyscyplinach nie tylko mają znaczenie w kontekście lektury Kapitału, ale pozwalają spojrzeć na niego w pożyteczny sposób. Jestem oczywiście przeciwnikiem pewnego rodzaju wykluczających odczytań, wokół których studenci niewzruszenie organizują swoje rozumienie. Przez lata nauczyłem się jednak, że perspektywy konkretnych dyscyplin mogą być pouczające. Uczyłem Kapitału grupy wszelkiego rodzaju, niemal corocznie od 1971 roku, czasami po dwa, a nawet trzy razy w ciągu tego samego roku. Jednego roku był to cały wydział filozofii – niejako heglowski – tego, co nazywało się wówczas Morgan State College w Baltimore; kolejnego roku byli to doktoranci z programu literatury angielskiej Johns Hopkins University; następnie na kursie pojawili się niemal sami ekonomiści. Zafascynowało mnie, że każda z tych grup widziała w Kapitale inne kwestie. Zacząłem uczyć się coraz więcej i więcej o samym tekście przez pracowanie nad nim z ludźmi reprezentującymi różne dyscypliny.

Czasami jednak to doświadczenie uczenia wydawało mi się irytujące, nieraz też bolesne, ponieważ dana grupa nie postrzegała czegoś na mój sposób lub naciskała na podążanie w kierunkach, które uważałem za pozbawione znaczenia. Któregoś roku usiłowałem czytać Kapitał z grupą z filologii romańskiej z Johns Hopkins University. Mimo mojej głębokiej frustracji spędziliśmy niemal cały semestr na rozdziale pierwszym. Nieustannie powtarzałem wówczas: „Słuchajcie, musimy ruszać naprzód i dotrzeć co najmniej do polityki dnia roboczego”, na co oni: „Nie, nie, nie. Musimy to wpierw poprawnie zrozumieć. Czym jest wartość? Co on rozumie przez pieniądz jako towar? Na czym polega fetysz?” i tak dalej. Przynieśli nawet ze sobą na zajęcia niemieckie wydanie tylko po to, żeby sprawdzać poprawność przekładów. Okazało się, że pracowali w tradycji kogoś, o kim wówczas nigdy nie słyszałem, kogoś, kto, jak myślałem, musiał być politycznym, jeśli nie intelektualnym idiotą, skoro propagował tego rodzaju podejście. Osobą tą był Jacques Derrida, który przebywał na Hopkins w późnych latach sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych XX wieku. Gdy myślę o tym doświadczeniu dzisiaj, rozumiem, że ta grupa nauczyła mnie żywotnego znaczenia tego, by poświęcić uwagę językowi Marksa – temu, co mówi, w jaki sposób to mówi oraz co przyjmuje za pewnik – po prostu przez dokładne przeczesanie rozdziału pierwszego.

Nie martwcie się jednak: nie zamierzam robić tego w zebranych tu odczytaniach, ponieważ chciałbym nie tylko objąć Marksowskie rozważania o dniu roboczym, ale również jestem zdeterminowany, by podążać z wami aż do samego końca tego tomu. Uważam po prostu, że perspektywy różnych dyscyplin mogą w użyteczny sposób otworzyć przed nami rozmaite wymiary myśli Marksa, przede wszystkim dlatego, że napisał on ten tekst w oparciu o niezwykle zróżnicowaną i bogatą tradycję krytycznego myślenia. Jestem wdzięczny wielu osobom i grupom, z którymi przez wiele lat czytałem Kapitał, właśnie dlatego, że nauczyły mnie tak wiele o różnych aspektach dzieła Marksa, których sam nie wyczytałbym z pewnością nigdy.

Tak czy owak, istnieją trzy główne intelektualne i polityczne tradycje stanowiące podbudowę analizy wyłożonej w Kapitale; wszystkie zostały wprawione w ruch przez głębokie zaangażowanie Marksa na rzecz teorii krytycznej czy krytycznej analizy. Gdy był on względnie młody, napisał do jednego ze swoich redakcyjnych kolegów list, który ukazał się następnie w formie małego artykułu, noszący ostatecznie tytuł „Bezwzględna krytyka wszystkiego, co istnieje”. Ewidentnie był tutaj całkiem skromny – proponuję, żebyście rzeczywiście przeczytali ten tekst, ponieważ jest fascynujący. Nie mówi on bowiem: „Wszyscy są głupi, a ja, wielki Marks, zamierzam zakrytykować was na śmierć”. Twierdzi raczej, że było wielu poważnych ludzi, którzy w przenikliwy sposób myśleli o świecie i dostrzegli jego specyficzne właściwości. Ich ustalenia muszą zostać uszanowane, bez względu na to, jak by nie były jednostronne czy wypaczone. Metoda krytyczna za punkt wyjścia obiera to, co inni powiedzieli lub dostrzegli, i pracuje nad tym w celu przekształcenia myśli – oraz świata, który ona opisuje – w coś nowego. Dla Marksa nowa wiedza powstaje wtedy, gdy bierzemy radykalnie odmienne bloki pojęciowe i pocieramy je o siebie, by wzniecić rewolucyjny ogień. Tak właśnie wygląda efekt tego, co uczynił w Kapitale: powiązał razem odmienne tradycje intelektualne, tworząc zupełnie nową i rewolucyjną podbudowę dla wiedzy.

Pierwszą z trzech głównych podstaw pojęciowych, które zbiegają się w Kapitale, jest klasyczna ekonomia polityczna – to znaczy ekonomia polityczna od XVII do połowy XIX wieku; przede wszystkim brytyjska, choć nie wyłącznie, i rozwijająca się od takich postaci, jak William Petty, John Locke, Thomas Hobbes i David Hume, do wielkiego trio: Adama Smitha, Thomasa Malthusa i Davida Ricarda, obejmująca także pozostałych, na przykład pokroju Jamesa Steuarta. Nie można zapomnieć o francuskiej tradycji ekonomii politycznej (fizjokratach w rodzaju François Quesnaya czy Anne-Roberta Turgota oraz o Jeanie Sismondim czy Jeanie-Baptiste Sayu), jak również o pojedynczych Włochach czy Amerykanach (jak Henry Charles Carey), którzy dostarczyli Marksowi dodatkowych, istotnych materiałów. Marks poddał wszystkich tych autorów głębokiej krytyce w trzech tomach szkiców i notatek, które dziś funkcjonują pod nazwą Teorii wartości dodatkowej. Oczywiście nie dysponował wówczas kserokopiarką czy internetem, w związku z czym musiał pieczołowicie kopiować długie ustępy ze Smitha, by następnie spisać o nich komentarze, obszerne fragmenty ze Steuarta opatrzone kolejnymi komentarzami i tak dalej. W rezultacie można powiedzieć, że zajmował się tym, co dziś określamy mianem dekonstrukcji, i muszę przyznać, że to od Marksa nauczyłem się, jak dekonstruować argumenty w ten sposób. Gdy na przykład brał na warsztat Adama Smitha, przystawał na znaczną część tego, co ten miał do powiedzenia, ale następnie poszukiwał luk i sprzeczności, których oczyszczenie radykalnie przekształca argumentację. Tego rodzaju wywód pojawia się w całym Kapitale, ponieważ, jak wskazuje podtytuł, został on ukształtowany jako „krytyka ekonomii politycznej”.

Drugim składnikiem pojęciowym w teoretyzowaniu Marksa są dociekania filozoficzne, które mają swoje źródła u Greków. Rozprawę doktorską Marks napisał o Epikurze i ogólnie rzecz biorąc, był zaznajomiony z myślą grecką. Jak zobaczycie, często nie kto inny, jak Arystoteles dostarcza zakotwiczenia dla jego argumentów. Marks odebrał gruntowne wykształcenie z zakresu tego, w jaki sposób myśl grecka przedostała się do niemieckiej filozoficznej tradycji krytycznej – do dociekań Spinozy, Leibniza oraz oczywiście Hegla, jak również Kanta i wielu innych. Powiązał tę głównie niemiecką tradycję krytycznej filozofii z brytyjską i francuską tradycją ekonomii politycznej. Chociaż, ponownie, błędem byłoby postrzeganie owych wpływów po prostu w kategoriach tradycji narodowych (Hume był przecież w równym stopniu filozofem – chociaż przedstawicielem empiryzmu – co ekonomistą politycznym, a wpływy Kartezjusza i Rousseau na Marksa były przemożne). Jednak na Marksie odciska piętno głównie niemiecka tradycja filozofii krytycznej, ponieważ to z nią związane było jego podstawowe wykształcenie. Podobnie potężny wpływ miała na niego krytyczna atmosfera wytworzona przez tych, których następnie znano pod mianem „młodoheglistów” z lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku.

Trzecia tradycja, do której odwołuje się Marks, to socjalizm utopijny. W jego czasach był to przede wszystkim francuski nurt, chociaż to Anglik Thomas More uważany jest za ojca założyciela jego nowoczesnej tradycji, choć ona sama ma swe początki jeszcze u Greków, a kolejny Anglik, Robert Owen, nie tylko napisał pokaźne utopijne traktaty, ale rzeczywiście poszukiwał sposobów na wcielenie wielu ze swoich pomysłów w życie. Wszystko to za czasów Marksa. Jednakże to we Francji w latach trzydziestych i czterdziestych XIX wieku doszło do niesamowitego wybuchu myślenia utopijnego, zainspirowanego przede wszystkim wcześniejszymi pismami Saint-Simona, Fouriera i Babeufa. Istnieli tacy ludzie, jak na przykład Étienne Cabet, który stworzył grupę nazywaną Ikarianami, a która osiedliła się w Stanach Zjednoczonych po 1848 roku; Proudhon i proudhoniści; August Blanqui (który ukuł frazę „dyktatura proletariatu”) oraz wielu innych mu podobnych, wiernych tradycji jakobińskiej (jak choćby Babeuf); ruch saint-simonistów; fourierystów, jak Victor Considerant; czy socjalistycznych feministek, jak Flora Tristan. I to właśnie w latach czterdziestych XIX wieku we Francji wielu radykałów po raz pierwszy zechciało nazwać się komunistami, nawet jeśli nie mieli żadnej jasności, co to może oznaczać. Marks był dobrze zapoznany z tą tradycją, jeśli nie wręcz w niej zanurzony, szczególnie gdy przebywał w Paryżu jeszcze przed wydaleniem w 1844 roku. Myślę, że zaczerpnął z niej więcej, niż jest skłonny przyznać. Co zrozumiałe, chciał zdystansować się od utopizmu lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku, gdyż uznawał go za z wielu względów winnego porażek rewolucji 1848 roku w Paryżu. Nie podobało mu się, gdy utopiści projektowali jakieś idealne społeczeństwo, pozbawieni pomysłu na to, jak dojść stąd tam, najpełniej zaś to jego opozycyjne stanowisko dało o sobie znać w Manifeście partii komunistycznej. Następnie zaś często poddaje ich idee negacji, czyni tak szczególnie w odniesieniu do myśli Fouriera i Proudhona.

Oto trzy główne ścieżki pojęciowe, które zbiegają się w Marksowskim Kapitale. Jego celem jest zamiana radykalnego politycznego projektu z tego, co uważał za raczej płytki utopijny socjalizm, w naukowy komunizm. Jednak w tym celu nie może po prostu przeciwstawić utopistów politycznym ekonomistom. Musi stworzyć od nowa i przekonfigurować to, czym jest metoda społeczno-naukowa. Ta nowa metoda naukowa, z grubsza rzecz biorąc, oparta jest na badaniu przede wszystkim brytyjskiej tradycji klasycznej ekonomii politycznej przy wykorzystaniu narzędzi głównie niemieckiej tradycji filozofii krytycznej, po czym wszystko to zastosowane zostaje do rozjaśnienia głównie francuskiego impulsu utopijnego w celu odpowiedzi na następujące pytania: czym jest komunizm, w jaki sposób komunista powinien myśleć? w jaki sposób może zarówno zrozumieć, jak i krytykować kapitalizm naukowo w celu bardziej efektywnego wyznaczenia ścieżki wiodącej do rewolucji komunistycznej? Jak zobaczymy, w Kapitale znajdziemy wiele uwag na temat naukowego rozumienia kapitalizmu, ale nie tak znowu dużo o tym, jak ukształtować rewolucję komunistyczną. Nie znajdziemy również zbyt wiele o tym, w jaki sposób powinno wyglądać komunistyczne społeczeństwo.

• • •

Wskazałem już niektóre z trudności stojących na drodze lektury Kapitału na warunkach wyznaczonych przez Marksa. On sam był zbyt świadomy tych trudności i, co interesujące, mówił o nich w swoich różnych przedmowach. W przedmowie do wydania francuskiego na przykład odniósł się do sugestii, że wydanie powinno ukazać się w postaci serii. Pisał w 1872 roku:

 

Mogę jedynie przyklasnąć Waszemu zamiarowi, aby wydawać przekład Kapitału w periodycznych zeszytach. W tej formie dzieło to będzie bardziej dostępne dla klasy robotniczej, a dla mnie wzgląd ten przeważa nad wszystkimi innymi. Jest to strona piękna Waszego medalu, ale oto strona odwrotna. Metoda analizy, którą się posługiwałem i która nie była jeszcze stosowana w zagadnieniach ekonomicznych, utrudnia bardzo czytanie pierwszych rozdziałów. Można się obawiać, że publiczność francuska, zawsze niecierpliwie oczekująca konkluzji i pragnąca poznać związek między ogólnymi zasadami a sprawami, które ją bezpośrednio interesują, zlęknie się dalszego czytania, nie znajdując wszystkiego zaraz na początku. Jest to brak, któremu nie mogę zaradzić, chyba tylko uprzedzić i przestrzec o tym czytelników szukających prawdy. W nauce nie ma dróg bitych i ci tylko zdołają wedrzeć się na jej świetlane szczyty, których nie odstraszy trud wspinania się po urwistych ścieżkach (20).

Również i ja muszę rozpocząć od przestrzeżenia wszystkich czytelników i czytelniczek Marksa, jakkolwiek gorliwie skupionych na poszukiwaniu prawdy, że w rzeczy samej pierwszych kilka rozdziałów Kapitału jest szczególnie żmudną lekturą. Są ku temu dwa powody. Pierwszy dotyczy metody Marksa, do której odniesiemy się krótko za moment. Drugi odnosi się do szczególnego sposobu, w jaki urządził on swój projekt.

W Kapitale Marks celował w to, by za pomocą krytyki ekonomii politycznej zrozumieć, w jaki sposób działa kapitalizm. Wiedział, że będzie to ogromne przedsięwzięcie. Jednak by wprawić w ruch swój projekt, musiał rozwinąć aparat pojęciowy, który pomógłby mu zrozumieć całą złożoność kapitalizmu, i w jednym ze swoich wprowadzeń wyjaśnia, w jaki sposób planuje to osiągnąć. „Sposób wykładu”, pisze w posłowiu do wydania drugiego, „musi różnić się formalnie od sposobu badania”:

 

Badanie musi szczegółowo opanować materiał, musi zanalizować różne jego formy rozwojowe i wyśledzić ich więź wewnętrzną. Dopiero po dokonaniu tej pracy może być właściwie przedstawiony rzeczywisty ruch. Gdy się to uda i gdy życie materii znajdzie swe odbicie w idei, może się wydawać, że ma się do czynienia z jakąś konstrukcją a priori (18).

Marksowska metoda badawcza wychodzi od wszystkiego, co istnieje – od rzeczywistości w tym, jak się jej doświadcza, jak również od wszystkich dostępnych opisów tego doświadczenia zapewnianych przez ekonomistów politycznych, filozofów, powieściopisarzy i im podobnych. Materiał ten poddawany jest następnie rygorystycznej krytyce w celu odkrycia kilku prostych, ale potężnych pojęć, które rzucają światło na sposób, w jaki działa rzeczywistość. Marks określa to mianem metody schodzenia (method of descent) – wychodzimy od bezpośrednio danej rzeczywistości, która nas otacza, spoglądając głębiej w celu uchwycenia pojęć fundamentalnych dla tej rzeczywistości. Wyposażeni w takie pojęcia możemy rozpocząć naszą pracę, kierując się z powrotem na powierzchnię – metodą wznoszenia się (method of ascent) – i odkrywamy, jak łudzące mogą być zjawiska tego świata. Obierając ten punkt, znajdujemy się na stosownej pozycji do interpretowania tego świata w radykalnie odmiennych kategoriach.

Mówiąc ogólnie, Marks rozpoczyna od zjawisk z poziomu powierzchni, by odnaleźć pojęcia głębokie. Jednak w Kapitale zaczyna od prezentowania podstawowych pojęć, wniosków, do których doszedł, stosując swoją metodę badawczą. W otwierających księgę rozdziałach po prostu rozmieszcza swoje pojęcia, wprost i w błyskawicznym porządku następowania po sobie, w sposób, który w istocie sprawia, że wyglądają jak konstrukcje sformułowane a priori, czy nawet arbitralnie. Nic dziwnego zatem, że przy pierwszej lekturze pojawia się wątpliwość: skąd u diaska wzięły się te wszystkie idee i pojęcia? Dlaczego Marks stosuje je w ten właśnie sposób? Przez większość czasu nie macie pojęcia, o czym on właściwie mówi. Jednak wraz z zagłębianiem się w dalsze partie książki jasne staje się to, w jaki sposób pojęcia te rzeczywiście rozświetlają nasz świat. Po chwili zaś kategorie takie, jak wartość czy fetyszyzm nabierają znaczenia.

Przecież dopiero pod koniec książki uchwytujemy, jak te pojęcia pracują! Przyznajmy, że jest to dość obca i dziwna strategia. Bliższe nam jest zapewne podejście, które polega na budowaniu argumentacji cegiełka po cegiełce. U Marksa jednak argumentacja przyjmuje bardziej warstwową postać, coś na kształt warstw cebuli. Być może ta metafora jest niefortunna, ponieważ, jak ktoś już kiedyś zwrócił mi uwagę, obieranie cebuli wyciska łzy z oczu. Marks jednak rozpoczyna z samego zewnętrza cebuli, poruszając się przez warstwy zewnętrznej rzeczywistości, by dotrzeć do jej centrum, pojęciowego rdzenia. Następnie pozwala znów rozrastać się argumentowi, wracając na powierzchnię poprzez różne warstwy teorii. Prawdziwa moc argumentu staje się jednak oczywista dopiero wtedy, gdy po powrocie do świata doświadczenia okazujemy się wyposażeni w całkowicie nową ramę wiedzy służącej rozumieniu i interpretowaniu tego doświadczenia. Do tego czasu Marks również ukazał mnóstwo z tego, co sprawia, że kapitalizm rozrasta się we właściwy mu sposób. Tak oto pojęcia, które na pierwszy rzut oka wydawały się abstrakcyjne i aprioryczne, stały się jeszcze głębsze i bardziej zrozumiałe. Marks bowiem rozszerza ich zasięg wraz z rozwojem analizy.

Różni się to od podejścia rozwijającego argumentację „cegiełka po cegiełce” i niełatwo się do tego przyzwyczaić. Oznacza to w praktyce, że musicie się wykazać niespotykaną cierpliwością, szczególnie przy pierwszych trzech rozdziałach, nie wiedząc jeszcze w istocie, co się właściwie dzieje, aż wreszcie uzyskacie lepsze rozumienie całości, gdy przejdziecie do dalszych części tekstu. Dopiero wówczas zaczniecie dostrzegać, jak te pojęcia pracują.

Marksowskim punktem wyjścia jest pojęcie towaru. Na pierwszy rzut oka wydaje się to cokolwiek arbitralnym, jeśli nie wręcz dziwnym początkiem analizy. Gdy myślimy o Marksie, do głowy przychodzą nam zdania w rodzaju „historia wszystkich dotychczasowych społeczeństw jest historią walk klasowych” z Manifestu. Dlaczego więc Kapitał nie zaczyna się od walki klasowej? W rzeczywistości trzeba przebrnąć przez blisko trzysta stron, by natknąć się na coś więcej niż tylko wzmiankę na ten temat. Może to przyprawić o frustrację zwłaszcza te i tych, którzy poszukają bezpośredniej instrukcji działania. Dlaczego Marks nie zaczyna od pieniądza? Faktycznie – w swoich wstępnych dociekaniach chciał zacząć właśnie w tym miejscu, ale po dalszych studiach postanowił, że pieniądz musi zostać wyjaśniony raczej niż założony. Dlaczego nie zaczął od pracy, kolejnego pojęcia, z którym jest głęboko związany? Dlaczego zaczął od towaru? Co ciekawe, jeśli prześledzić Marksowskie notatki, można spostrzec, że przez długi okres, około dwadzieścia lat, autor zmagał się z pytaniem o to, gdzie rozpocząć. Metoda schodzenia przywiodła go do pojęcia towaru, ale nie podjął żadnego wysiłku, by wyjaśnić zasadność tego wyboru. Po prostu rozpoczął od towaru, koniec kropka.

Należy jednak zrozumieć, że Marks konstruuje swoją argumentację na podstawie już określonego wniosku. Sprzyja to zagadkowemu rozpoczęciu jego wywodu, a pokusa stojąca przed czytelnikiem to albo tak się speszyć, albo tak bardzo zirytować tą całą arbitralnością, by poddać się już na etapie trzeciego rozdziału. W takim razie Marks ma jednak trochę racji, wskazując, że cały początek Kapitału jest szczególnie uciążliwy. Moim wstępnym zadaniem jest zatem przeprowadzić was, co najmniej, przez te pierwsze trzy rozdziały; później nawigacja staje się już nieco prostsza.

Zasugerowałem jednak, że aparat pojęciowy, który konstruuje Marks, jest przeznaczony do radzenia sobie nie tylko z tomem I Kapitału, ale do analizy całości. A jak oczywiście zdajemy sobie sprawę, istnieją trzy tomy Kapitału, które do nas dotarły, i jeśli rzeczywiście chcecie zrozumieć kapitalistyczny sposób produkcji, musicie niestety przeczytać je wszystkie. Tom I otwiera tylko jedną z perspektyw. Co gorsze, nawet trzy tomy Kapitału są wyłącznie jedną ósmą (jeśli już) tego, co zaprojektował Marks. Spójrzmy, co napisał we wstępnym tekście zwanym Zarysem krytyki ekonomii politycznej, gdzie przedstawiał szczegółowo różne projekty Kapitału. Jak twierdził, w pewnym momencie jego ambicją było zmierzenie się z następującymi kwestiami:

 

1) Ogólne abstrakcyjne określenia, zatem w mniejszym lub większym stopniu właściwe wszystkim formom społecznym (…). 2) Kategorie, które stanowią wewnętrzną strukturę społeczeństwa burżuazyjnego i na których się opierają podstawowe klasy. Kapitał, praca najemna, własność ziemska. Ich stosunek wzajemny. Miasto i wieś. Trzy wielkie klasy społeczne. Wymiana między nimi. Cyrkulacja. Kredyt (prywatny). 3) Unifikacja społeczeństwa burżuazyjnego w formie państwa. Rozpatrywane [państwo] w stosunku do samego siebie. Klasy „nieproduktywne”. Podatki. Długi państwowe. Kredyt publiczny. Ludność. Kolonie. Emigracja. 4) Międzynarodowe stosunki produkcji. Międzynarodowy podział pracy. Międzynarodowa wymiana. Wywóz i przywóz. Kurs dewiz. 5) Rynek światowy i kryzysy1.

Marks nigdy nawet nie zbliżył się do ukończenia tego projektu. Faktycznie w jakkolwiek systematyczny lub szczegółowy sposób podjął ledwie kilka z tych tematów. Wiele z nich – jak system kredytowy czy finanse, działalność w koloniach, państwo, stosunki międzynarodowe oraz rynek światowy i kryzysy – są absolutnie kluczowe dla naszego rozumienia kapitalizmu. Gdzieniegdzie w przepastnych tomach jego pism pojawiają się wskazówki odnośnie do tego, jak radzić sobie z wieloma z tych problemów, w jaki sposób najlepiej rozumieć państwo, społeczeństwo obywatelskie, migracje, wymianę walut i tym podobne. Możliwe jest również, jak starałem się to pokazać w moich The Limits to Capital2, by powiązać ze sobą niektóre z tych fragmentów, z którymi nas pozostawił, w sposób, który ma sens. Ważne jest jednak, by dostrzec, że to na aparacie pojęciowym zaprezentowanym w początkowych partiach Kapitału spoczywa ciężar położenia podwalin pod ten przełomowy, choć niekompletny projekt.

Jak zobaczycie, w tomie I badany jest kapitalistyczny sposób produkcji z punktu widzenia produkcji – nie rynku, nie handlu światowego, ale właśnie samej produkcji. Tom II (nigdy nieukończona) przyjmuje perspektywę stosunków wymiany, podczas gdy tom III (również niekompletna) koncentruje się wpierw na formowaniu się kryzysów jako wytworów fundamentalnych sprzeczności kapitalizmu, by następnie podjąć problemy podziału wartości dodatkowej w formach zysku, zwrotu z kapitału finansowego, renty gruntowej, zysku z kapitału handlowego, podatków i tym podobnych. Zatem analiza przeprowadzona w tomie I ma wiele braków, ale jest tu z pewnością wystarczająco dużo materiału, by wyposażyć was w zrozumienie tego, jak rzeczywiście działa kapitalistyczny sposób produkcji.

Wiedzie nas to z powrotem do metody stosowanej przez Marksa. Jedną z najważniejszych rzeczy, którą można uzyskać dzięki uważnemu studiowaniu tomu I, jest zrozumienie właśnie tego, w jaki sposób działa owa metoda. Osobiście uważam, że jest to równie ważne, jak wnioski, które Marks wyciąga odnośnie do tego, jak działa kapitalizm. W momencie gdy nauczycie się metody i staniecie się zarówno wprawni w jej stosowaniu, jak i pewni jej mocy, wówczas będziecie w stanie wykorzystać ją do zrozumienia niemal wszystkiego. Metoda ta ma oczywiście swoje źródło w dialektyce, która, jak Marks zaznacza w już przywoływanej przedmowie, „nie była jeszcze stosowana w zagadnieniach ekonomicznych” (20). Omawia tę dialektyczną metodę także w posłowiu do drugiego wydania. Choć jego idee wywodzą się od Hegla, to Marksowska „metoda dialektyczna jest w założeniu nie tylko różna od heglowskiej, lecz jest jej wprost przeciwstawna” (18). Stąd właśnie bierze się sławetne twierdzenie o tym, że Marks odwrócił Heglowską dialektykę i postawił ją z głowy na nogi.

Zobaczymy, że istnieją jednak powody, by uznać, iż nie jest to do końca prawda. Marks zrewolucjonizował metodę dialektyczną, ale nie polegało to na prostym odwróceniu. „Mistyfikującą stronę dialektyki heglowskiej krytykowałem już prawie przed 30 laty”, stwierdził, odnosząc się do swojej krytyki Filozofii prawa Hegla. Krytyka ta była fundacyjnym momentem, w którym Marks przedefiniował swój stosunek do dialektyki Hegla. Sprzeciwił się temu, że zmistyfikowana forma owej dialektyki stała się w Niemczech lat trzydziestych i czterdziestych XIX wieku swego rodzaju modą, i postanowił rozpocząć jej odnowę, by mogła uwzględnić fakt, iż „każdą powstałą formę ujmuje w ciągłości ruchu”. Marks musiał zatem przekonfigurować dialektykę, tak aby mogła uchwycić również „stronę przemijającą” społeczeństwa. Mówiąc w skrócie, dialektyka musi posiadać zdolność do rozumienia i reprezentowania procesów ruchu, zmiany i transformacji. Taka metoda dialektyczna „przed niczym nie chyli czoła i z istoty swej jest krytyczna i rewolucyjna” (18–19), przede wszystkim dlatego, że dociera do samego serca tego, na czym polegają zarówno aktualne, jak i potencjalne społeczne transformacje.

Marks mówi tu o swoim zamiarze wynalezienia na nowo metody dialektycznej, tak by mogła wziąć pod uwagę ujawniające się i dynamiczne stosunki między elementami w obrębie systemu kapitalistycznego. Zamierza to zrobić w taki sposób, by uchwycić płynność i ruch, ponieważ jest, jak zobaczymy, niezwykle zafascynowany odmiennością i dynamiką kapitalizmu. Taki obraz kontrastuje ze stale wyprzedzającą Marksa sławą sztywnego i nieruchomego myśliciela strukturalistycznego. Kapitał ukazuje Marksa, który zawsze mówi o przepływie i ruchu – procesie – choćby cyrkulacji kapitału. Wobec tego lektura Marksa na ustalonych przez niego warunkach wymaga tego, byście uchwycili, z czym wiąże on znaczenie „dialektyki”.

Problem polega tutaj jednak na tym, że Marks nigdy nie napisał traktatu poświęconego dialektyce oraz że nigdy nie wyeksplikował swojej metody dialektycznej (chociaż, jak zobaczymy, można znaleźć wiele uwag rozproszonych to tu, to tam w jego dziele). Mierzymy się tu z jawnym paradoksem. Żeby zrozumieć metodę dialektyczną Marksa, musicie przeczytać Kapitał, ponieważ jest on źródłem jej rzeczywistej praktyki; ale żeby zrozumieć Kapitał, musicie pojąć metodę dialektyczną Marksa. Uważna lektura Kapitału stopniowo wydobywa sens tego, jak działa owa metoda, a im więcej przeczytacie, tym lepiej zrozumiecie Kapitał jako książkę.

Chciałbym zauważyć, że jedną z osobliwych kwestii dotyczących naszego systemu edukacji jest to, że im lepiej wykształceni jesteście w danej dyscyplinie, tym prawdopodobnie mniej przyzwyczajeni będziecie do metody dialektycznej. W istocie małe dzieci są bardzo dialektyczne. Postrzegają wszystko w stanie ruchu, w sprzecznościach i transformacjach. Trzeba naprawdę ogromnego wysiłku, by pozbawić dzieci zdolności do bycia dobrymi dialektykami. Marks pragnie odzyskać tę intuicyjną moc metody dialektycznej i zaprząc ją do pracy na rzecz rozumienia tego, w jaki sposób wszystko znajduje się w procesie, w stanie ruchu. Nie mówi po prostu o pracy; mówi o procesie pracy. Kapitał nie jest rzeczą, ale raczej procesem, który istnieje wyłącznie w ruchu. Kiedy zatrzymuje się cyrkulacja, wartość znika, a cały system się zawala. Spójrzcie, co stało się po 11 września 2001 roku w Nowym Jorku: wszystko nagle znieruchomiało. Samoloty przestały latać, zamknięto mosty i drogi. Po trzech dniach zorientowano się, że kapitalizm zawaliłby się, jeśli wszystko nie znajdzie się z powrotem w ruchu. W związku z tym nagle burmistrz Giuliani i prezydent Bush zaczęli błagać społeczeństwo, by wyciągnęło swoje karty kredytowe i poszło na zakupy, ruszyło z powrotem na Broadway, wróciło do swoich ulubionych restauracji. Bush nawet wystąpił w reklamie telewizyjnej przemysłu lotniczego, zachęcając Amerykanów do tego, by nie bali się latać.

Kapitalizm jest niczym, jeśli nie znajduje się w ruchu. Marks jest niezwykle pełen uznania dla tej kwestii i podejmuje się przywołania transformacyjnego dynamizmu kapitału. Właśnie dlatego tak trudno zrozumieć, że często przedstawia się go jako statycznego myśliciela, który redukuje kapitalizm do pewnej strukturalnej konfiguracji. Wprost przeciwnie: tym, co Marks odszukuje w Kapitale, jest pojęciowy aparat, głęboka struktura, która wyjaśnia sposób, w jaki ruch jest rzeczywiście wpisany w obręb kapitalistycznego sposobu produkcji. W konsekwencji wiele z jego pojęć sformułowanych zostało bardziej wokół stosunków niż wokół samodzielnych zasad; dotyczą one bowiem działań ukierunkowanych na transformację.

Wobec tego poznanie i docenienie metody dialektycznej Kapitału jest niezbędne do zrozumienia Marksa na warunkach ustalonych przez niego samego. Wiele osób, w tym niektórzy marksiści i marksistki, zaprzeczyli by temu. Tak zwani marksiści analityczni – myśliciele w rodzaju G.A. Cohena, Johna Roemera czy Roberta Brennera – odrzucają dialektykę. Faktycznie wolą nazywać się „nie-bzdurnymi marksistami” („no-bullshit Marxists”). Wolą przekształcać Marksowski wywód w serię zdań analitycznych. Inni przeistaczają jego wywody w kauzalny model świata. Istnieje nawet pozytywistyczny sposób wykładania Marksa, pozwalający na empiryczne sprawdzenie jego teorii. W każdym z tych przypadków wywód zostaje ogołocony z dialektyki. Otóż zasadniczo nie twierdzę, że analityczni marksiści się mylą, że ci, którzy przekształcają Marksa w pozytywistycznego budowniczego modeli, zostali wprowadzeni w błąd. Być może mają rację; jednak będę obstawał przy tym, że warunki, które ustanowił Marks, są warunkami dialektycznymi, a zatem jesteśmy zobowiązani, by wpierw zmierzyć się z dialektycznym czytaniem Kapitału.

Podkreślmy na koniec: naszym celem jest lektura Marksa na jego własnych warunkach, ale o ile kierować będziemy się tym podejściem, o tyle warunki te znajdować się będą nieuchronnie pod wpływem moich własnych zainteresowań i doświadczeń. Spędziłem znaczną część mojego akademickiego życia, przekładając teorię Marksa na badania nad kapitalistyczną urbanizacją, nierównym rozwojem geograficznym i imperializmem, a to doświadczenie w oczywisty sposób wpłynęło na to, jak czytam obecnie Kapitał. Zacznijmy od tego, że są to praktyczne bardziej niż filozoficzne czy abstrakcyjnie teoretyczne zainteresowania. Moje podejście zawsze polegało na tym, by pytać, co Kapitał może wyjawić nam odnośnie do naszego życia codziennego przeżywanego w dużych miastach wytworzonych przez kapitał. Przez ponad trzydzieści osobliwych lat angażowania się w pracę z tym tekstem zaszły ogromne geograficzne, historyczne i społeczne zmiany. W istocie jednym z powodów, dla których lubię co roku nauczać Kapitału, jest to, że za każdym razem muszę zadać sobie pytanie, w jaki sposób ta kolejna lektura będzie odmienna od poprzednich. Co jeśli uderzy mnie to, czego dotąd nie dostrzegałem? Zauważyłem, że wraz z tym, jak zmienia się geografia, historia i ludzie, wracam do Marksa w coraz mniejszym stopniu po porady, w coraz większym zaś po potencjalne teoretyczne intuicje. Oczywiście w tym procesie udoskonaliłem z kolei moje rozumienie samego tekstu. Jednak wraz z tym, jak jesteśmy konfrontowani przez historyczny i intelektualny klimat z jawnie bezprecedensowymi problemami i zagrożeniami, sposób, w jaki czytamy Kapitał, musi również się zmieniać i przystosowywać.

Marks mówi o tym procesie w kategoriach koniecznego przeformułowania i reinterpretacji. Zauważa, że teoria burżuazyjna zrozumiała świat w szczególny sposób w XVIII wieku, a następnie historia ruszyła naprzód i sprawiła, że ta teoria, jak i oferowane przez nią ujęcia stały się bezużyteczne (11–14). Idee muszą ulec zmianie lub zostać przekonfigurowane wraz ze zmianą warunków. Marks zrozumiał i przedstawił przenikliwie świat kapitalistyczny z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku, ale świat się zmienił, a wobec tego należy zawsze zadać pytanie: w jaki sposób ten tekst ma zastosowanie do naszych czasów? Niestety, jak uważam, neoliberalna kontrrewolucja, która zdominowała globalny kapitalizm w ostatnich trzydziestu latach, zrobiła wiele, by odtworzyć w skali globalnej te warunki, które Marks tak doskonale zdekonstruował dla Anglii lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku. Wobec tego w niniejsze odczytanie wplatam niektóre z moich własnych komentarzy odnośnie do znaczenia Kapitału dla współczesnego świata oraz interpretacje tekstu, które wydają się najlepiej pasować do wymowy naszych czasów.

Przede wszystkim jednak chciałbym, abyście wyszli z naszego spotkania z własnym odczytaniem Kapitału. To znaczy: mam nadzieję, że zaangażujecie się w tekst na warunkach ustanowionych przez wasze własne specyficzne doświadczenie – intelektualne, społeczne, polityczne – i pobierzecie z niego lekcję w waszym własnym stylu. Mam nadzieję, że spędzicie dużo dobrego i pouczającego czasu, przemawiając do tekstu takiego, jakim on jest, i pozwalając mu przemówić do was z powrotem. Ten rodzaj dialogu z tekstem jest wspaniałym doświadczeniem w poszukiwaniu rozumienia tego, co wydaje się niemal niemożliwe do zrozumienia. Zadaniem każdego czytelnika i każdej czytelniczki jest bowiem przekładanie Kapitału na to, co posiada znaczenie w jego i jej własnym życiu. Nie ma i nie może być żadnego ostatecznego i definitywnego odczytania przede wszystkim dlatego, że świat się nieustannie zmienia. Marks prawdopodobnie skwitowałby to, mówiąc: Hic Rhodus, hic salta! Do dzieła!

1 K. Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, przeł. Z.J. Wyrozembski, Książka i Wiedza, Warszawa 1986, s. 58–59.

2 D. Harvey, The Limits to Capital, Verso, London 2006.

Rozdział I • Towary i wymiana

Rozdział 1. Towar

1. Dwa czynniki towaru: wartość użytkowa i wartość (substancja wartości, wielkość wartości)

Pozwólcie, że rozpocznę od bardzo szczegółowego przyjrzenia się pierwszej części rozdziału pierwszego. Zrobię tak, ponieważ to właśnie w tym miejscu Marks wykłada podstawowe kategorie niejako a priori i często w nieco tajemniczy sposób, na modłę „przyjmij to bez gadania”, a jak, sądzę, wymagałoby to rozwinięcia. Jestem również zainteresowany tym, byście zaznajomili się, najszybciej jak to możliwe, ze sposobem uważnej lektury Kapitału, niezbędnej do tego, by w ogóle go zrozumieć. Nie bójcie się jednak, w dalszej części nie będę kontynuował swojego wykładu na tym poziomie szczegółowości!

Towar jest dla Marksa apriorycznym punktem wyjścia. Jak pisze: „Bogactwo społeczeństw, w których panuje kapitalistyczny sposób produkcji, jawi się (erscheint) jako «olbrzymie zbiorowisko towarów», poszczególny zaś towar jako jego forma elementarna. Dlatego też badania nasze rozpoczynamy od analizy towaru” (39)*. Zwróćcie uwagę na pewną kwestię z poziomu językowego. Przyjrzyjmy się sformułowaniu „jawić się” użytemu w tym fragmencie w dwojakim kontekście. Co oczywiste, „jawi się” to nie to samo co „jest”. Wybór tego słowa – uważajcie na nie, ponieważ na kartach Kapitału Marks robi z niego częsty użytek – sygnalizuje, że coś innego dzieje się pod powierzchnią pozoru. Zostajemy natychmiast zaproszeni do myślenia nad tym, co to takiego może być. Zauważcie również, że Marks jest zainteresowany wyłącznie kapitalistycznym sposobem produkcji. Nie interesują go ani starożytne, ani socjalistyczne, ani nawet mieszane sposoby produkcji, ale właśnie wyłącznie kapitalistyczny sposób produkcji w jego czystej postaci. Bardzo ważne, żebyśmy w trakcie dalszej lektury zawsze o tym pamiętali.

Rozpoczynanie od towarów okazuje się bardzo poręczne, ponieważ każdy ma z nimi codzienny kontakt i jakieś powiązane doświadczenia. Jesteśmy nimi otoczeni na każdym kroku, spędzamy czas, kupując je, poszukując ich, pożądając ich czy wzgardzając nimi. Forma towarowa jest czymś powszechnie obecnym w ramach kapitalistycznego sposobu produkcji. Marks wybrał właśnie ten wspólny mianownik, coś, co jest znane i wspólne nam wszystkim bez względu na klasę, rasę, płeć, religię, narodowość, preferencje seksualne czy cokolwiek innego. Znamy się na towarach w taki potoczny sposób, one zaś, co więcej, są kluczowe dla naszego istnienia: musimy kupować je, żeby przetrwać.

Towary sprzedawane są na rynku, a to natychmiast narzuca pytanie: jakiego rodzaju transakcją ekonomiczną jest ta sprzedaż? Towar jest czymś, co odpowiada ludzkiej chęci, potrzebie czy pragnieniu. Jest czymś względem nas zewnętrznym, w czego posiadanie wchodzimy i czynimy naszym własnym. Marks jednak natychmiast oznajmia, że nie jest zainteresowany właściwościami towarów, ponieważ „charakter tych potrzeb, czy np. pochodzą one z żołądka, czy też z wyobraźni, nie odgrywa tu żadnej roli” (39). Wszystko, co go interesuje, to prosty fakt, że ludzie kupują towary oraz że to działanie jest czymś podstawowym dla sposobu, w jaki żyją. Na świecie istnieją oczywiście miliony towarów, różniących się pod względem cech materialnych oraz tego, w jaki sposób określane są ilościowo (kilogramy mąki, pary skarpet, kilowaty energii elektrycznej czy metry bieżące płótna i tak dalej). Marks jednak odsuwa to niezmierne zróżnicowanie na bok, mówiąc, że „odkrycie tych różnych stron, a zatem odkrycie rozmaitych sposobów użycia rzeczy, jest wynikiem rozwoju historycznego”, podobnie jak „wynalezienie społecznych miar ilości rzeczy użytecznych” (40). Musi natomiast znaleźć jakiś sposób, by mówić o towarze jako takim. „Użyteczność danej rzeczy” da się najlepiej pojąć jako „wartość użytkowa” (40). Pojęcie wartości użytkowej będzie kluczowe we wszystkim, co następuje dalej.

Spójrzcie, jak szybko Marks abstrahuje od niesamowitej różnorodności ludzkich chęci, potrzeb i pragnień, jak również od ogromnej rozmaitości towarów, ich wag i miar w celu skupienia się na jednolitym pojęciu wartości użytkowej. Dobrze obrazuje to wniosek, który poczynił w jednej z przedmów, mówiąc, że problemem nauk społecznych jest to, iż nie mogą wyizolować i przeprowadzić w pełni kontrolowanego eksperymentu w laboratorium, dlatego w tym celu muszą posłużyć się siłą abstrakcji, zamiast rozwijać formy rozumienia podobne do tych w naukach ścisłych (6). W tym otwierającym fragmencie widzicie ten proces abstrakcji w działaniu pierwszy, ale z pewnością nie ostatni raz.

Jednakże „w formie społecznej, którą mamy rozpatrywać” (to znaczy w kapitalizmie), towary są „zarazem nośnikami wartości wymiennej” (40–41)**. Bądźcie ostrożni w stosunku do słowa „nośnik”, ponieważ noszenie czegoś nie jest tym samym co bycie czymś. Towary są nośnikami czegoś innego, co dopiero ma zostać zdefiniowane. W jaki sposób mamy zatem odkryć, czego nośnikiem jest towar? Kiedy przyjrzymy się rzeczywistym procesom wymiany odbywającym się na rynku, ukaże nam się ogromna różnorodność wskaźników wymiany między, dajmy na to, koszulami a butami czy jabłkami a pomarańczami, a te wskaźniki wymiany będą się niezwykle różnić nawet dla tych samych produktów w tym samym czasie i miejscu. Wobec tego na pierwszy rzut oka wydaje się, jakby wskaźniki wymiany były „czymś przypadkowym i czysto względnym” (ale zauważcie słowo „względnym”). Wszystko „jawiłoby się” zatem tak, że idea „wartości wewnętrznej, immanentnej towarowi (valeur intrinsèque) wydaje się jakimś contradictio in adiecto” (41). Z jednej strony wszystko z zasady wymienialne jest na wszystko inne. Towary mogą zmieniać właścicieli i poruszać się w systemie wymiany. Coś sprawia, że wszystkie towary są współmierne w ramach wymiany. Wynika z tego, że „odpowiednie wartości wymienne tego samego towaru wyrażają jednakową wielkość. Po wtóre zaś: wartość wymienna może być w ogóle tylko sposobem wyrażania się, «formą przejawiania się» odmiennej od niej treści” (41). Nie mogę rozkroić towaru i dotrzeć do tego składnika, który odpowiedzialny jest za jego wymienialność. To, co sprawia, że daje się on wymieniać, musi być czymś innym, a to coś innego daje się odkryć tylko wówczas, gdy towar jest wymieniany (w tym miejscu kluczowego znaczenia zaczyna nabierać idea ruchu i procesu). Gdy towar zmienia właściciela, wyraża coś dotyczącego nie tyle wyłącznie własnych cech, ale również cech wszystkich towarów – na przykład to, że są ze sobą współmierne. Dlaczego zatem są one współmierne i w następstwie czego zachodzi ta współmierność? „Każdy z nich” (towarów) „jako wartość wymienna – musi więc dać się sprowadzić do tej trzeciej [rzeczy – przyp. tłum.]” (42).

Jak twierdzi Marks, „to wspólne nie może być geometryczną, fizyczną, chemiczną ani żadną inną przyrodzoną własnością towarów” (42). Prowadzi nas to do istotnego zwrotu w argumentacji. Marks często bywa przedstawiany jako niezłomny, jeśli nie wręcz fundamentalistyczny materialista. Wszystko musi być materialne, żeby mogło zostać prawomocnie uznane za rzeczywiste, ale w tym miejscu Marks zaprzecza temu, że materialność towarów może powiedzieć wam cokolwiek z tego, co chcielibyście wiedzieć o czynnikach sprawiających, że są one współmierne. „Jako wartości użytkowe towary różnią się przede wszystkim jakością, jako wartości wymienne mogą różnić się tylko ilością, nie zawierają więc ani atomu wartości użytkowej” (42). Współmierność towarów nie jest ustanowiona na podstawie ich wartości użytkowych. „Jeżeli więc pominiemy wartość użytkową ciał towarów, pozostaje im tylko jedna własność” – w tym właśnie miejscu dokonujemy kolejnego z tych przeskoków a priori za pomocą twierdzenia: „ta mianowicie, że są produktami pracy” (42–43). W taki oto sposób wszystkie towary są wytworami ludzkiej pracy. To, co towary mają ze sobą wspólnego, to fakt, że wszystkie są nośnikami ludzkiej pracy wcielonej w nie w procesie ich produkcji.

Jednak, dopytuje natychmiast Marks, jakiego rodzaju ludzka praca wcielona jest w towary? Nie może być to rzeczywisty czas jej trwania – tego, co nazywa on pracą konkretną – ponieważ im dłużej trwałoby wytworzenie danego towaru, tym bardziej byłby wartościowy. Dlaczego miałbym płacić więcej za przedmiot tylko dlatego, że ktoś dłużej go wytwarzał, gdy mogę zdobyć go za pół ceny od kogoś, kto wytworzył go w czasie o połowę krótszym? Marks podsumowując, stwierdza zatem, że wszystkie towary są „sprowadzone do jednakowej pracy ludzkiej, do abstrakcyjnie ludzkiej pracy” (43).

Jak jednak wygląda taka abstrakcyjnie ludzka praca? Towary są residuum

 

produktów pracy. Pozostała z nich tylko jednakowa dla wszystkich widmowa przedmiotowość, czyste skrzepy niezróżnicowanej pracy ludzkiej. (…) Jako kryształy tej wspólnej im substancji społecznej są one wartościami – wartościami towarów (43).

Cóż za krótkie przejście, a przecież zawierające tak niesłychanie skondensowane treści! Jeśli niezróżnicowana praca ludzka to „widmowa przedmiotowość”, w jaki sposób możemy ją dostrzec lub zmierzyć? Cóż to za materializm?

Jak zauważycie, nim wyłożone zostaną podstawowe pojęcia i wywód przejdzie od wartości użytkowej przez wartość wymienną do abstrakcyjnie ludzkiej pracy, a ostatecznie do wartości jako skrzepów niezróżnicowanej pracy ludzkiej, miną całe cztery strony raczej tajemniczych stwierdzeń. To właśnie wartość czyni wszystkie towary mierzalnymi i to właśnie ta wartość jest jednocześnie ukryta pod postacią „widmowej przedmiotowości” i przekazywana w procesie wymiany towarowej. Stawia to przed nami pytanie: czy wartość rzeczywiście jest „widmową przedmiotowością”, czy też zaledwie jawi się w ten oto sposób?

Powyższe pytanie pozwala nam na zreinterpretowanie wartości wymiennej jako „koniecznego sposobu wyrażania się czy też formy przejawiania się wartości” (43). Zwróćcie uwagę po raz kolejny na słowo „przejawianie się”; tym razem jednak możemy spojrzeć na relację przejawiania się w odwrotny sposób, ponieważ tajemnica tego, co sprawia, że towary są na siebie nawzajem wymienialne, rozumiana jest obecnie jako świat zjawisk owej „widmowej przedmiotowości”, którą nazywamy wartością. Wartość wymienna jest konieczną reprezentacją ludzkiej pracy wcielonej w towary. Kiedy pójdziecie do supermarketu, możecie odkryć wartości wymienne, jednak nie uda wam się zobaczyć czy zmierzyć ludzkiej pracy wcielonej bezpośrednio w towary. To właśnie wcielenie pracy ludzkiej posiada widmową obecność manifestującą się na półkach w supermarkecie. Pomyślcie o tym następnym razem, gdy znajdziecie się w takim sklepie otoczeni tymi widmami!

Marks powraca do pytania o to, jakiego rodzaju praca zaangażowana jest w wytwarzanie wartości. Wartość to „abstrakcyjnie ludzka praca (…) uprzedmiotowiona (…) lub zmaterializowana” (43) w towarze. W jaki sposób wobec tego mierzy się tę wartość? Przede wszystkim ma to w oczywisty sposób coś wspólnego z czasem pracy. Jednakże, jak już stwierdziłem, wskazując na różnicę między pracą konkretną a pracą abstrakcyjną, nie może być to rzeczywisty czas pracy, ponieważ wówczas wartość towaru byłaby tym większa, „im bardziej leniwy lub niezręczny jest człowiek”, który go wytworzył. W takim razie „praca stanowiąca substancję wartości jest to jednorodna praca ludzka, wydatkowanie takiej samej ludzkiej siły roboczej”. W celu zrozumienia tego, co oznacza „wydatkowanie tej samej ludzkiej siły roboczej”, Marks musi, jak mówi, przyjrzeć się „całej sile roboczej społeczeństwa, reprezentowanej w wartościach świata towarów” (44).

To aprioryczne stwierdzenie ma potężne implikacje. Marks nie rozwija ich jednak w tym miejscu. Pozwolę sobie zatem zrobić to za niego, żebyście nie zrozumieli opacznie tego, czego dotyczy teoria wartości. Mówienie o „całej sile roboczej społeczeństwa” jest milczącym przywołaniem rynku światowego, który powstał w warunkach kapitalistycznego sposobu produkcji. Gdzie to „społeczeństwo” – świat kapitalistycznej wymiany towarowej – ma swoje granice? W tym momencie jest w Chinach, jest w Meksyku, jest w Japonii, Rosji, Republice Południowej Afryki – jest globalnym zbiorem stosunków. Miara wartości wyprowadzana jest z całego tego świata ludzkiej pracy. Było tak również, choć oczywiście w nieco mniejszej skali, w czasach Marksa. Już w Manifeście partii komunistycznej znajdziemy przecież wspaniały opis tego, co dziś określamy mianem globalizacji:

 

Przez eksploatację rynku światowego burżuazja nadała produkcji i spożyciu wszystkich krajów charakter kosmopolityczny (...), usunęła spod nóg przemysłu podstawę narodową. Odwieczne narodowe gałęzie przemysłu uległy zniszczeniu i ulegają mu codziennie w dalszym ciągu. Zostają one wyparte przez nowe gałęzie przemysłu, których wprowadzenie staje się kwestią życia dla wszystkich narodów cywilizowanych, przez gałęzie przemysłu, które przerabiają już nie miejscowe, lecz sprowadzane z najodleglejszych stref surowce i których fabrykaty spożywane są nie tylko w danym kraju, lecz także we wszystkich częściach świata. Miejsce dawnych potrzeb, zaspokajanych przez wyroby krajowe, zajmują nowe, wymagające dla swego zaspokojenia produktów najodleglejszych krajów i klimatów. Dawna miejscowa i narodowa samowystarczalność i zasklepienie ustępują miejsca wszechstronnym stosunkom wzajemnym i wszechstronnej współzależności narodów1.

To właśnie na tym dynamicznym globalnym obszarze stosunków wymiany wartość określana jest wciąż i na nowo. Marks pisał w historycznym kontekście, w którym świat, przy wykorzystaniu statków parowych, kolei żelaznej i telegrafu, bardzo szybko otwierał się na handel globalny. Autor Kapitału rozumiał również doskonale, że wartość nie jest określana na naszym podwórku czy nawet w obrębie gospodarki krajowej, ale wynika z funkcjonowania całokształtu światowej wymiany towarowej. Marks ponownie wykorzystuje tu jednak moc abstrakcji, by wyjść z ideą jednostek jednorodnej pracy, z których każda „jest taką samą ludzką siłą roboczą co inna, jeżeli ma charakter społecznie przeciętnej siły roboczej i działa jako taka społeczna przeciętna siła robocza” (44), ta redukcja do formy wartości obecnie zachodzi niejako poprzez handel światowy.

Pozwala mu to na sformułowanie kluczowej definicji „wartości” jako „społecznie niezbędnego czasu pracy”, który „jest czasem pracy potrzebnym do wytworzenia jakiejś wartości użytkowej w istniejących społecznie normalnych warunkach produkcji i przy społecznie przeciętnym stopniu umiejętności i intensywności pracy”. Po czym podsumowuje: „a więc tylko ilość społecznie niezbędnej pracy, czyli czas pracy społecznie niezbędny do wytworzenia jakiejś wartości użytkowej, określa wielkość jej wartości” (44). Oto definicja. W oczywisty sposób jest to definicja warunkowa, ponieważ uzależniona jest od pojęcia „społeczeństwa” – gdzie też to społeczeństwo się zaczyna, a gdzie kończy? Czy jest ono zamknięte, czy otwarte? Co jeśli, a tak z pewnością być musi, tym społeczeństwem jest rynek światowy…?

Jednym z powodów, dla którego Marks mógł umknąć krytyce z tą tajemniczą prezentacją wartości użytkowej, wartości wymiennej i wartości, było to, że każdy, kto czytał Ricarda, powiedziałby, że tak to właśnie przedstawia Ricardo. Rzeczywiście, jest to czysty Ricardo, z jedną jednakże istotną zmianą. Ricardo odwoływał się do pojęcia czasu pracy jako wartości. Natomiast Marks wykorzystuje pojęcie społecznie niezbędnego czasu pracy. W tym oto miejscu Marks naśladuje aparat pojęciowy Ricarda i – wydawałoby się, że zupełnie niewinnie – dodaje drobną modyfikację. Jednak ta zmiana, jak zobaczymy, robi ogromną różnicę. Od razu zmuszeni jesteśmy zapytać: co to znaczy „społecznie niezbędny”? W jaki sposób jest to ustanawiane i kto jest za to odpowiedzialny? Marks nie udziela tu żadnych bezpośrednich odpowiedzi, ale to pytanie jest jednym z tematów przewijających się przez cały Kapitał. Czym są społeczne niezbędności wbudowane w kapitalistyczny sposób produkcji?

Przyznaję, że jest to dla nas wciąż spory problem. Czy, jak w słynnym stwierdzeniu Margaret Thatcher, „nie ma alternatywy”, co w pewien sposób równa się powiedzeniu, że społeczne niezbędności, które nas otaczają, są ustanowione w tak sztywny sposób, że nie mamy żadnego wyboru, jak tylko się do nich dostosować? U ich podstawy wracamy do pytania o to, kto i jak ustanawia te „wartości”. Oczywiście lubimy myśleć, że posiadamy swoje własne „wartości”, a przy okazji każdego okresu wyborczego w Stanach Zjednoczonych powraca niekończąca się dyskusja o „wartościach” startujących kandydatów. Jednak Marks twierdzi, że istnieje szczególny rodzaj wartości i jej miara, określone przez proces, którego nie rozumiemy, a który niekoniecznie jest naszym świadomym wyborem, oraz że sposób, w który narzucane nam są te wartości, musi zostać wydobyty na jaw. Jeśli chcecie zrozumieć, kim jesteście i gdzie znajdujecie się w tym wirze buzujących wartości, musicie wpierw zrozumieć, w jaki sposób wartości towarów są tworzone i wytwarzane, oraz to, jakie niesie to ze sobą konsekwencje – społeczne, środowiskowe, polityczne i tym podobne. Łudzicie się, jeśli myślicie, że możecie rozwikłać problem środowiskowy w rodzaju globalnego ocieplenia bez rzeczywistego konfrontowania się z kwestią tego, przez kogo i jak określona zostaje podstawowa struktura wartości naszego społeczeństwa. Wobec tego Marks obstaje przy tym, że musimy zrozumieć, na czym polegają wartości towarów i określające je społeczne niezbędności.

Wartości towarów nie są ustalonymi na trwałe wielkościami. Są na przykład wrażliwe na zmiany w wydajności:

 

Po wprowadzeniu w Anglii krosna parowego wystarczyła, być może, połowa tego czasu co dawniej do przetworzenia danej ilości przędzy w tkaninę. Angielski tkacz ręczny faktycznie nadal potrzebował na to takiego samego czasu pracy co dawniej, ale produkt jego indywidualnej godziny pracy reprezentował teraz już tylko pół społecznej godziny pracy i dlatego spadł do połowy swej dawnej wartości (44).

Zwraca to naszą uwagę na fakt, że wartość jest wrażliwa na rewolucje w zakresie technologii i wydajności. Duża część tomu I będzie dotyczyła omówienia źródeł i wpływu rewolucji w wydajności oraz następujących po nich rewolucji w stosunkach wartości. Jednak nie tylko rewolucje z zakresu technologii mają znaczenie, ponieważ wartość „określają najrozmaitsze okoliczności, między innymi przeciętny poziom umiejętności robotnika, stopień rozwoju nauki i jej technologicznego zastosowania” – Marks jest niezwykle przejęty znaczeniem technologii i nauki w kapitalizmie – „społeczna organizacja procesu produkcji, rozmiary i efektywność środków produkcji oraz warunki naturalne” (45). Szeroki wachlarz sił może naruszyć wartości. Transformacja środowiska naturalnego czy migracje do miejsc o bardziej sprzyjających warunkach naturalnych (tańsze zasoby) rewolucjonizują wartości. Wartości towarów, mówiąc w skrócie, poddane są szeregowi potężnych sił. Marks nie stara się przedstawić tu jakiejś ich ostatecznej kategoryzacji, po prostu przestrzega nas, że to, co nazywamy „wartością”, nie jest stałe, ale poddane nieustannym rewolucyjnym transformacjom.

Wtem w jego wywodzie następuje szczególny zwrot. W ostatnim akapicie tej części nagle wprowadza ponownie kwestię wartości użytkowej. „Rzecz może być wartością użytkową, nie będąc wartością”. Oddychamy powietrzem, ale jak do tej pory nie udało nam się zamknąć go w butelkach i sprzedawać jako towaru, chociaż jestem pewien, że w tej chwili ktoś gdzieś zastanawia się nad tym, jak tego dokonać. Co więcej, „rzecz może być użyteczna i być produktem ludzkiej pracy, nie będąc towarem”. Uprawiam pomidory w moim przydomowym ogródku i następnie je zjadam. Wielu ludzi w kapitalizmie rzeczywiście robi wiele rzeczy samodzielnie (szczególnie jeśli uwzględnić niewielką pomoc ze strony sklepów hołdujących zasadzie „zrób to sam”). Ogrom pracy (szczególnie w gospodarstwie domowym) odbywa się poza produkcją towarową. Produkcja towarów wymaga nie tylko wytwarzania wartości użytkowych, ale „wartości użytkowych dla innych”. Nie tylko wartości użytkowych dla pana feudalnego, które mógłby wytworzyć jego chłop, ale wartości użytkowych, które mogą dotrzeć do innych za pośrednictwem rynku. Następstwem jest to, że „żadna rzecz nie może być wartością, jeżeli nie jest przedmiotem użytecznym. Jeżeli jest bezużyteczna, to i praca w niej zawarta jest bezużyteczna, nie wchodzi w ogóle w rachubę jako praca i dlatego nie stwarza wartości” (46–47). Marks już wcześniej wydawał się oddalać i abstrahować od wartości użytkowej w celu przejścia do wartości wymiennej – i to właśnie doprowadziło go do wartości. Jednak w tym miejscu stwierdza, że jeśli towar nie spełnia ludzkiego pragnienia, potrzeby czy zachcianki, wówczas nie posiada wartości! Mówiąc w skrócie, należy móc go komuś gdzieś sprzedać.

Zastanówmy się przez chwilę nad strukturą tego argumentu. Zaczynamy od pojedynczego pojęcia towaru i ustalamy jego dwoisty charakter: posiada wartość użytkową i wartość wymienną. Wartości wymienne są reprezentacją czegoś. Czego? Marks stwierdza, że są reprezentacją wartości. Wartość zaś jest społecznie niezbędnym czasem pracy. Jednak wartość nie ma żadnego znaczenia, jeśli nie wiąże się z powrotem z wartością użytkową. Wartość użytkowa jest społecznie niezbędna względem wartości. Powyższy argument można ująć w pewien wzór i wyglądałby on wówczas następująco:

Rysunek 1.1. Struktura wartości

Rozważmy zatem konsekwencje tego wywodu. Posiadacie towar zwany domem. Czy jesteście bardziej zainteresowani jego wartością użytkową, czy wartością wymienną? Najpewniej będziecie zainteresowani obiema z nich. Jednak mamy tu do czynienia z potencjalną opozycją. Jeśli zechcecie w pełni zrealizować wartość wymienną, będziecie musieli odstąpić jego wartość użytkową komuś innemu. Jeśli natomiast chcecie korzystać z jego wartości użytkowej, wówczas dość trudno uzyskać dostęp do jego wartości wymiennej, chyba że weźmiecie kredyt z odwróconą hipoteką. Czy zwiększanie na własny użytek wartości użytkowej domu zwiększa jego potencjalną wartość wymienną? (Nowoczesna kuchnia – prawdopodobnie tak; specjalna konstrukcja związana z posiadanym hobby – pewnie nie.) Co dzieje się z naszym światem społecznym, gdy dom, który niegdyś rozumiany był przede wszystkim w kategoriach wartości dodatkowej, jako miejsce zamieszkania, zostaje pomyślany jako sposób na budowanie długoterminowych oszczędności (aktywów kapitałowych) dla rodziny robotniczej czy nawet jako nośnik „przerzucany” dla krótkoterminowego zysku spekulacyjnego przez każdego, kto ma dostęp do kredytu? Ta dychotomia wartość użytkowa/wartość wymienna jest w zasadzie użyteczna!

Rozważmy jednak ten argument jeszcze dokładniej. Towar, pojedyncze pojęcie, ma dwa aspekty. Ale nie możecie przeciąć go na pół i stwierdzić, że oto jest wartość wymienna, a oto wartość użytkowa. Towar jest bowiem jednością. Natomiast w obrębie tej jedności mamy do czynienia z dwoistością, a ta dwoistość pozwala nam na zdefiniowanie czegoś, co nazywamy wartością – kolejnym jednolitym pojęciem – jako społecznie niezbędnego czasu pracy, i właśnie tego nośnikiem jest wartość użytkowa towaru. Jednakże po to, by posiadać wartość, towar musi być użyteczny. Na podstawie tego powiązania między wartością a wartością użytkową dostrzeżemy wszelkiego rodzaju problemy powstające wokół podaży i popytu. Jeśli podaż jest zbyt wielka, wartość wymienna się obniży; jeśli podaż jest zbyt mała, wartość wymienna wzrośnie – mamy zatem elementy podaży i popytu w „przypadkowych i względnych” aspektach wartości wymiennej. Jednak za tymi wahaniami wartość może pozostać stałą (jeśli wszystkie inne czynniki określające wartość, takie jak wydajność, również pozostaną stałe). Marks nie jest szczególnie zainteresowany stosunkami podaży i popytu. Chce wiedzieć, w jaki sposób interpretować stosunki wymiany towarów między, powiedzmy, koszulami a butami, gdy podaż i popyt znajdują się w stanie równowagi. Potrzebujemy zatem odmiennego rodzaju analizy, która wskazywałaby na wartość jako zakrzepłe elementy tej społecznej substancji zwanej społecznie niezbędnym czasem pracy. Musimy, bez zwracania na to uwagi, milcząco wyabstrahować ją z warunków popytu i podaży na rynku, by móc mówić o wartościach towaru (przy założeniu równowagi podaży i popytu) jako społecznie niezbędnym czasie pracy.

W jaki sposób działa tu Marksowska metoda dialektyczna? Czy powiedzielibyście, że wartości wymienne są przyczyną wartości? Czy raczej, że wartości wymienne są podstawą wartości użytkowych, czy też wartości użytkowe są przyczyną?… Nie jest to z pewnością analiza przyczynowa. Dotyczy przede wszystkim relacji, relacji dialektycznych. Czy można mówić o wartości wymiennej bez wartości użytkowej? Oczywiście, że nie. Czy można mówić o wartości bez wartości użytkowej? Również nie. Innymi słowy, nie można dyskutować jakiegokolwiek z tych pojęć bez omawiania pozostałych. Są to pojęcia współzależne, tworzące stosunki w obrębie swego rodzaju całokształtu.

Przyznaję, że użycie słowa „całokształt” w pewnych środowiskach intelektualnych może wyglądać jak wyciąganie wielkiej czerwonej płachty. Marks nie miał bladego pojęcia, czym miałby być strukturalizm i jeszcze mniej wiedział o pojęciu postrukturalizmu. Musimy być ostrożni względem wpychania jego myśli w te kategorie (moim zdaniem ona zupełnie do nich nie pasuje). Jednak z pewnością Marks miał ambicję zrozumienia kapitalistycznego sposobu produkcji jako całości, dlatego jedynym interesującym pytaniem jest to, jakie dokładnie pojęcie całokształtu miał na myśli? Wiem z tej pierwszej części, że ów całokształt może zostać najlepiej zrozumiany poprzez triumwirat pojęć wartości użytkowej, wartości wymiennej oraz wartości, wzniesiony w oparciu o towar. Jednakże Marks przyznawał otwarcie, że wartości użytkowe są niezwykle zróżnicowane, wartości wymienne są przygodne i względne oraz że wartość posiada (lub wydaje się posiadać) „widmową przedmiotowość”, która w każdym razie poddana jest stałym rewolucjom zachodzącym na skutek zmian technologicznych i wstrząsów w stosunkach społecznych i naturalnych. Ten całokształt nie jest czymś statycznym i zamkniętym, ale płynnym i otwartym, a zatem znajduje się w stałym procesie transformacji. Nie jest to niewątpliwie Heglowska całość, ale wszystko, co jeszcze możemy o niej powiedzieć, będzie musiało poczekać, aż dotrzemy do dalszych partii tekstu.

• • •