Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej - Anna Sawińska - ebook + audiobook

Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej ebook i audiobook

Sawińska Anna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Jihye mnóstwo czasu i pieniędzy poświęca na to, by dopasować się do kanonu koreańskiego piękna. Jiyoung wiele lat zajęło zrozumienie, że nie musi spełniać oczekiwań mężczyzn. Yoona trafiła w tryby brutalnego świata usług seksualnych. Eunju po dzieciństwie spędzonym na emigracji miała problem z dostosowaniem się do rygorystycznych wymogów rodzimej kultury. Singielka Haesoo realizuje się w branży producentów gier VR.

Anna Sawińska, która przez kilkanaście lat mieszkała w Seulu, poznała świat koreańskich kobiet od podszewki. To świat, który zmienia się zaskakująco powoli, jest pełen nierówności i szowinizmu, przemilczanej przemocy domowej i presji, by dostawać się do sztywnych struktur rodzinnych i społecznych. Bywa zaskakujący, z daleka wydaje się też bardzo odmienny od naszego.

Jednak – jak mówi autorka – na poziomie tego, co prawdziwie istotne, jest to książka o kobietach, bez względu na to, gdzie się urodziły i jakim językiem mówią.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 9 min

Lektor: Anna Szawiel

Oceny
4,4 (430 ocen)
239
132
50
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ksiazkolubpospolity

Nie oderwiesz się od lektury

"Dlaczego my wszyscy automatycznie myślimy, że mężczyzna to głowa rodziny? Skąd to się bierze? W rejestrze rodzinnym tak to nawet było zapisane, "głowa rodziny", a pod nią żona i dzieci. Przecież my też mamy głowy." Czytanie tej książki boli. Po prostu. To niewystarczające, ale równocześnie wiem, że żadne inne zdanie nie będzie pasować bardziej. Trudno mi ubrać w słowa to, co o niej myślę i wszystko to, co czułam podczas czytania. Wstrząsająca, przejmująca i niezwykle smutna. Jednak zawierająca też pierwiastek nadziei. I niezwykłą siłę... Historie kilku kobiet mieszkających w Korei Południowej, ich rzeczywistość, w której nie znaczą niemal nic. Wśród nich kobiety w różnym wieku - wychowane w Korei, te, które do niej powróciły i imigrantki. Dzieli je wiele, łączy to, że są kobietami. To, że według wielu są gorsze. Niekompetentne, ich ewentualny sukces to tylko szczęście, nie umiejętności. Mogą pracować lepiej i mieć wykształcenie, ale otrzymają za swoją pracę połowę tego, co m...
40
sniff

Dobrze spędzony czas

jeszcze wiele musi się zmienić by kobiety były godziwie traktowane
30
ansala

Nie oderwiesz się od lektury

Słuchając tej książki byłam wściekła. Nie dlatego, że mi się nie podobała, a dlatego, że nie mieści mi się w głowie, że rzekomo cywilizowany, nowoczesny kraj traktuje swoje obywatelki jak podludzi. Chłop potęgą jest i basta, miejsce baby jest w kuchni, psa na łańcuchu... Brzmi znajomo? Musiałam robić dłuższe przerwy między rozdziałami, by się uspokoić, zwłaszcza po rozdziale o cyberprzemocy. Jeśli natomiast chodzi o warsztat pisarski i nagranie e-booka, Czarne jak zwykle daje radę. Wyjątkowo mocna rzecz.
20
Azjatycka_polka
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Reportaż Anny Sawińskiej "Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej" powinien wywoływać słuszne oburzenie na niesprawiedliwości, jakie dotykają kobiet. I w Korei, i w każdym innym zakątku świata. Im więcej będziemy o tym mówić, tym bardziej świadomi będziemy i być może cegiełka po cegiełce dojrzejemy do zmian. W tym kontekście, cieszę się, że pojawił się kolejny głos. W kraju, w którym słowo feminizm to inwektywa, każdy głos obierający stronę kobiet się liczy. Książka polskiej autorki wydana w naszym kraju nie ma takiej siły, by wypłynąć na sytuację w Korei i niewiele zmieni w życiu Koreanek. Natomiast odgrywa znaczącą rolę w poszerzaniu świadomości na temat sytuacji społecznej w tamtym rejonie i kobiet w ogóle. Reportaż jest opowieścią o trudnych losach kobiet w Korei Południowej, o których dowiadujemy się z pierwszej ręki od ośmiu kobiet zmagających się z nierównościami w życiu zawodowym, prywatnym czy rodzinnym. Uderzające jest to, jak na niemal każdym kroku i etapie ży...
20
wholoona

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca… Każdy powinien ją przeczytać!
10

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Patrick Radden Keefe Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej (wyd. 2)

Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji (wyd. 2)

Marek Szymaniak Zapaść. Reportaże z mniejszych miast

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej

Paweł Smoleński Irak. Piekło w raju (wyd. 3)

Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk (wyd. 2 poprawione)

Marcelina Szumer-Brysz Izmir. Miasto giaurów

Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 5)

Lidia Ostałowska Cygan to Cygan (wyd. 3)

Jacek Hołub Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach

Jenny Nordberg Chłopczyce z Kabulu. Za kulisami buntu obyczajowego w Afganistanie (wyd. 3)

Anna Maziuk Instynkt. O wilkach w polskich lasach

Paweł Smoleński Wnuki Jozuego (wyd. 2)

Barbara Demick Zjadanie Buddy. Życie tybetańskiego miasteczka w cieniu Chin

Maciej Wasielewski, Marcin Michalski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 3)

Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń Armenia. Karawany śmierci (wyd. 2 zmienione)

Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy (wyd. 3)

Wojciech Górecki Planeta Kaukaz (wyd. 4)

Szymon Drobniak Czarne lato. Australia płonie

Paweł Smoleński Oczy zasypane piaskiem (wyd. 2)

Tomáš Forró Apartament w hotelu Wojna. Reportaż z Donbasu

Ewa Winnicka Angole (wyd. 3)

Remigiusz Ryziński Hiacynt. PRL wobec homoseksualistów

Maja Hawranek, Szymon Opryszek Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju (wyd. 2)

Marcin Kącki Maestro. Historia milczenia (wyd. 2)

Jacek Hołub Niegrzeczne. Historie dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera (wyd. 2 poprawione)

Linda Polman Karawana kryzysu. Za kulisami przemysłu pomocy humanitarnej (wyd. 3)

Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce

Paweł Smoleński Syrop z piołunu. Wygnani w akcji „Wisła” (wyd. 2)

Bartek Sabela Wszystkie ziarna piasku (wyd. 2 zmienione)

Anna Bikont Cena. W poszukiwaniu żydowskich dzieci po wojnie

Magdalena Kicińska Pani Stefa (wyd. 2)

W serii ukażą się m.in.:

Mariusz Surosz Ach, te Czeszki! (wyd. 2)

Sonia Faleiro Porządne dziewczyny. Zbrodnia i hańba w Indiach

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Ola Szpocińska na podstawie projektu serii Agnieszki Pasierskiej

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by Chung Sung-Jun / Getty Images

Copyright © by Anna Sawińska, 2022

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Wojciech Adamski

Konsultacja koreanistyczna dr Jakub Taylor

Korekta Aleksandra Juryszczak, Elżbieta Wołoszyńska-Wiśniewska

Skład Agnieszka Frysztak / d2d.pl

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-453-6

Pamięci Lee Youngja

Wstydziłam się naszych drzew

Soonja, 73 lata

– Pamiętam pociski. Przelatywały przez niebo jak deszcz meteorów. Każdego wieczoru czekaliśmy na nie z innymi dziećmi w rowie za domem. Przypominały fajerwerki. Pamiętam też mamę, zawsze objuczoną workiem z jedzeniem. Nie rozstawała się z nim. Na wypadek, gdyby trzeba było nagle uciekać. Zawsze mi z tego worka coś wsadzała do buzi, a ja pytałam, czy jej aby nie za ciężko. Przez Daegu przelewały się wtedy masy ludzi. Krewni, prawdziwi lub nie, nikt się nie wypytywał. Spali u nas po kątach, a potem znikali. Szli gdzieś dalej, na południe. Ja z wojny niewiele pamiętam, ale na pewno nigdy nie chodziłam głodna.

Jemy hurmy. Jest październik, więc na razie te mniej dojrzałe, jeszcze twardawe. Ostry nóż wprawnie krąży wokół owocu. Soonja mruży oczy, żeby lepiej widzieć. Jej dłonie są długie, mają kredowy odcień, w kilku miejscach pokrywają je brązowe plamki. Po chwili na blat stołu opada serpentyna skórzastej, pomarańczowej skórki. Soonja zdecydowanym ruchem kroi owoc na równe kawałki. Nóż, który już od dawna ostrzy własnoręcznie, z łoskotem ląduje obok.

– Jedz. – Soonja przesuwa talerz w moim kierunku. – Słodkie są, świeże. Kupiłam prosto z furgonetki, obok domu.

Soonja wynajmuje mieszkanie poza Seulem, na czternastym piętrze, w bloku u stóp gór. Z okien widać buddyjską świątynię, która stoi na krawędzi sztucznego urwiska. Pionowa ściana unicestwionego przez buldożery wzgórza umocniona jest dla bezpieczeństwa betonem.

W domu jest schludnie, wyczekująco, jak to w mieszkaniach starszych, samotnie żyjących kobiet. Drewniany zegar z kukułką wisi na ścianie bez ruchu, nie działa. Jeden z łańcuszków ma oberwaną szyszkę. Wysoko zawieszone na niebie słońce wkrada się załamanymi konturami do pokoju gościnnego. Błyszczące drobinki kurzu tańczą w jego jesiennych promieniach.

Soonja bardzo lubi tę okolicę, mieszka tu od roku. Jeżeli tylko czuje się na siłach, pnie się wyasfaltowaną ścieżką do parku na górze. Przed wyjściem sprawdza jakość powietrza. Wychodzi tylko wtedy, gdy pasek aplikacji na jej telefonie ma niebieski lub zielony kolor. Z telefonem się nie rozstaje, podobnie jak jej rówieśnicy. W kierunku parku Soonja idzie z mozołem, utykając na lewą nogę, świadoma każdego kroku. Wdycha zapach sosen, rozgniecionej w rękach bylicy, odpoczywa na każdej ławce, obserwuje. Spacer to dla Soonji przyjemność, ale i duży wysiłek. Wraca do domu, ściąga kurtkę i wali się na kanapę z głuchym odgłosem. Musi się jednak ruszać. To kwestia życia i śmierci.

Zęby Soonji połyskują zszarzałą bielą. Wpija się w ogryzek hurmy, głośno mlaska. Oleiste pestki wypluwa na kupkę obok, do wyrzucenia razem ze skórką.

– Ja zawsze wstydziłam się tych drzew – mówi. – Stały dwa na dziedzińcu naszego domu, ogromne. Na jesień gałęzie uginały się pod ciężarem owoców. W domu wszystko było wtedy z hurmami, nawet gimbab. – Soonja chichocze. – Dzieciaki z okolicy czekały pod płotem, żeby owoce w końcu spadły na drugą stronę, na ścieżkę. Jak nikt nie patrzył, rzucały kamieniami, butami, czym się dało. Głodne były, chude jak patyki… Ja im je sama dawałam. Tak, żeby mama nie widziała… Chciałam obudzić się któregoś dnia, wyjrzeć przez okno i przekonać się, że drzewa zniknęły. Przeszkadzały mi.

Po wojnie koreańskiej w latach 1950–1953 Korea Południowa przez całe dziesięciolecie utrzymuje status jednego z najbiedniejszych krajów na świecie. Produkt krajowy brutto na mieszkańca stawia ją na równi z najuboższymi państwami Afryki Subsaharyjskiej. Wszystkie większe miasta na Półwyspie Koreańskim zostają zrównane z ziemią, przemysł nie istnieje, wojskowi skarżą się, że nie ma już czego bombardować. Najnowsze badania wskazują, że w wojnie mogło zginąć nawet pięć milionów ludzi, dwa w Korei Północnej, trzy w Południowej. Ludność cywilna cierpi najbardziej. Ponad dwa miliony Koreańczyków (niektóre statystyki wskazują nawet na trzy miliony), kobiety, dzieci i starcy, giną z powodu głodu, chorób i tortur. W dużej części to jednak ofiary masowych mordów dokonywanych przez wojska Korei Południowej, Północnej oraz Amerykanów, którzy stanowili dziewięćdziesiąt pięć procent sił ONZ-owskich. Masakr określanych eufemistycznie „koniecznością wojskową”. Do dziś organizacje obywatelskie i rządowe odkrywają groby zamordowanych.

Po wojnie miliony ludzi to uchodźcy, rodziny rozdzielone przez trzydziesty ósmy równoleżnik, bez jakichkolwiek informacji o losie swoich bliskich. Nie mają dachu nad głową, ziemi ani pracy. Panuje powszechny głód, ludzie jedzą, co się da. Zioła i rośliny uzbierane w górach, złapane zwierzęta. Dzieci w niektórych szkołach na obiad dostają sproszkowane mleko, dar od zagranicznych organizacji dobroczynnych. Nieodpowiednio przygotowane powoduje rozwolnienie, zirytowani opiekunowie wyrzucają je do kosza. Owoce są natomiast na wagę złota.

Soonja uwielbia owoce. Z hurm najbardziej lubi te dojrzałe, które w środku są jak galaretka. Ciężko się je obiera, bo wszystko miękkie, rozlazłe, przecieka między palcami, ale warto. Słodki miąższ rozpływa się w ustach, syci żołądek na wiele godzin. Soonja lubi też hurmy suszone. Te, które wystawia się na zewnątrz, na zimowe słońce, gdzie smaga je mroźny wiatr. Pod wpływem niskiej temperatury zapadają się w sobie, marszczą, ich skóra flaczeje i ciemnieje prawie do brązu. Zjada się je całe, ze skórką i ze zbrylonym w słodkość miękiszem. Można je długo przechowywać, a w lecie jeść dla ochłody prosto z zamrażarki.

– Z mniej dojrzałymi hurmami nie wolno przesadzać, bo zatwardzenie gotowe. Szczególnie z bardziej cierpkimi. To te, które po ugryzieniu powodują nagłą suchość w ustach. Mnie wystarczy zjeść słodkiego ziemniaka i od razu biegnę do toalety. Goguma wchodzi i goguma wychodzi!

Soonja parska śmiechem, w jej oczach tlą się wesołe iskierki. Śmiech stara się jednak szybko stłumić. Z wysiłkiem marszczy powieki, zaciska do białości usta, ale nie może się powstrzymać. Odrzuca głowę na bok i przez krótki moment daje się ponieść emocjom. W ustach, z tyłu, pomiędzy jej wielkimi zębami, prześwituje kilka złotych koron – moda jej pokolenia. Złote zęby to w obecnych czasach powód do kpiących uśmieszków, ale Soonja tym się nie przejmuje, niczego nie ukrywa. Standardy wyznacza dla niej jej własne pokolenie, normy nowego nie za bardzo ją obchodzą.

– W naszym domu toaleta dla kobiet była wewnątrz dziedzińca. Trzeba było jednak przejść obok szopy, w której chowały się koty. Nie dało się ich stamtąd przepędzić. Za każdym razem ustawiały się w rzędzie na belce, żeby mnie obserwować. Siadały nieruchomo i włóczyły za mną swoimi zdradzieckimi ślepiami. Jak węże. Dreszcz mnie przechodził. – Soonja się wzdryga. – Zaczęłam chodzić do wychodka poza domem. Tam, gdzie chodzili mężczyźni. Byłam pierwsza w całej wsi. Bardziej bałam się tych kotów niż mężczyzn.

Śmiech Soonji roznosi się z lekkością motyla po całym mieszkaniu. To perlisty śmiech dziecka, promienny i beztroski.

Mój wzrok pada na stolik obok plazmy. Stoją tam pokaźnych rozmiarów Matka Boska z Dzieciątkiem, mosiężne lichtarze z nadpalonymi świecami, obrazki świętych z różnych zakątków świata oraz różaniec. Nad ołtarzykiem wisi obraz Jezusa, białego mężczyzny z absurdalnie wielkimi oczami, z którego serca rozchodzą się krwistoczerwone strugi światła. W małym pokoju tuż przy drzwiach wejściowych Soonja na komputerze syna przepisywała do niedawna wersety Biblii w specjalnie stworzonym w tym celu programie. Do kolejnego mogła przejść tylko wtedy, gdy nie popełniła żadnego błędu. W pokoju obok stoją czarne i połyskujące jak świeżo uwarzona smoła meble. Na blatach, frontach, drzwiach i drzwiczkach mienią się mityczne sceny ułożone z drobnych kawałków masy perłowej. To hit mody lat siedemdziesiątych, ślubny prezent od człowieka, z którym Soonja potajemnie rozwiodła się wiele lat temu. Teraz rzadko kiedy do tego pokoju wchodzi. W sypialni, w której Soonja spędza ostatnio większość swoich dni, stoi kamienne podgrzewane łóżko.

– Nasz dom był ogromny. Jeden z największych w okolicach Daegu – mówi. – Ojciec miał pieniądze, chciał inwestować, budować nowe domy pod najem. Ale matka była ostrożna, nie pozwoliła mu. – Soonja przykłada wagę do każdego słowa, każde intonuje, jakby opowiadała dziecku baśń pełną czarów. – Jako pierwsi w okolicy mieliśmy telewizor. Kiedy Apollo lądował na Księżycu, ojciec wystawił go na zewnątrz. Wszyscy się zlecieli. Istny cyrk… Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata. Rok później byłam już zamężna. Do domu nigdy nie wróciłam.

Wśród tłumu wpatrzonego w telewizor Soonja jest najstarszą panną. Większość jej koleżanek wychodzi za mąż przed ukończeniem dwudziestu lat lub tuż po dwudziestych urodzinach, ale nie ona. Kuleje i to dyskwalifikuje ją jako żonę. Nie wiadomo, czy będzie mogła rodzić dzieci, czy będą zdrowe. Czy da radę zadbać o męża i dom. Szanse na zamążpójście ma nikłe, mieszka z rodzicami, uważa się za ciężar. Soonja nie może sobie nawet wyobrazić, że lata później jej młodszy syn wyprowadzi się od niej dopiero w wieku trzydziestu czterech lat. Do momentu założenia rodziny to Soonja będzie mu gotować i prać, a przeważnie także sprzątać. Gdy syn odejdzie na swoje, sześćdzięsięcioczteroletnia Soonja będzie po raz pierwszy w swoim domu sama. Ale nie jest to rzecz niezwykła. Statystyki z 2017 roku pokazują, że w Korei mężczyzna zawiera małżeństwo średnio w wieku trzydziestu trzech lat, dla kobiet to trochę ponad trzydzieści lat. Z powodu astronomicznych cen mieszkań dzieci do ostatniego momentu mieszkają ze swoimi rodzicami.

Soonja przeciera blat stołu. Stół jest masywny, staromodny, ze szklanym blatem. Należy do niej od niedawna. Dwa lata wcześniej, podczas przeprowadzki, od jej własnego, okrągłego, nad którym zasiadała do posiłków przez ponad trzydzieści lat, odpadła noga. Po kilku próbach pracownicy firmy przeprowadzkowej się poddali. Nogi nie dało się na powrót wkręcić. W ramach rekompensaty, po tygodniu, przywieźli jej zamiennik. To stół najpewniej wyrzucony na śmietnik podczas innej przeprowadzki, ale Soonja zaśmiewa się, jakby ubiła dobry interes. Jest o wiele większy, solidniejszy, lepiej pasuje do układu nowego mieszkania. Nie niesie też ze sobą żadnych złych wspomnień. U jego szczytu, obok sterty pojemników z suplementami, które Soonja rzadko i z niechęcią łyka, a które mnożą się za sprawą dobrej woli rodziny i znajomych, leży drewniany różaniec. Soonja bierze go do ręki i zaczyna się nim bawić. Różaniec pachnie, jest z drzewa sandałowego.

– Niedaleko naszego domu, na wzgórzu, stał kościół. Taki okrągły. Ciągnęło mnie tam, ale nigdy nie było mi po drodze. Patrzyłam na majaczący się w oddali budynek i wytyczałam ścieżki, które mogły mnie do niego doprowadzić. Wyobrażałam sobie, że po każdej z nich, niczym jakiś bohater pokonujący przeszkody, docieram na samą górę. Krążyłam dookoła, stawiałam kilka pierwszych kroków, ale nie mogłam się zdecydować. Nie miałam pieniędzy na ofiarę, a nie wypadało przecież pójść z pustymi rękoma.

Matka Soonji wysoko, na gzymsie pod lufcikiem, ukrywa gliniane naczynie, do którego odkłada każdy wolny grosz. Pieniędzy nie brakuje, ale mimo to jest chorobliwie zapobiegliwa. W swoim życiu widziała zbyt wiele. Soonja, od kiedy przyuważyła matkę, krąży wokół okienka każdego dnia. Jak detektyw kalkuluje wysokość nagiej ściany, głębokość dziur w odłupanym tynku odsłaniającym rdzawe, kruche cegłówki. Wbić gwoździe? Wspiąć się po tych gwoździach jak po schodach? Ile trzeba tych gwoździ? I skąd je wziąć? Któregoś poranka promienie słońca odbijają się od lakierowanej pokrywki garnka i jakby wściekłe, uderzają Soonję po oczach. Soonja odbiera to jako przestrogę. Ucieka. Po kilku dniach powraca jednak, przyciągana myślą o tajemniczym budynku na szczycie pagórka.

– Wysoko było. Musiałam użyć drabiny. Przytaszczyłam ją z szopy, tej z kotami. Weszłam tam, szeleszcząc gazetą. Cały plan miałam. Serce biło mi jak oszalałe. Myślałam, że zaraz wskoczą mi na głowę i wydrapią oczy. Drabinę porzuciłam na zewnątrz, nie wytrzymałam. Uciekłam do domu i zaryglowałam drzwi. Wyszłam po nią dopiero po półgodzinie. Rodziców wtedy nie było, gdzieś pojechali. Z garnka zabrałam dziesięć wonów i poszłam na wzgórze. Samej drogi nie pamiętam, monety za bardzo parzyły mnie w rękę. – Ciałem Soonji ponownie wstrząsa śmiech. Spogląda na dłoń i gładzi paciorki różańca. – Kościół zauroczył mnie, było tam tak spokojnie. Pierwszy raz zobaczyłam wtedy obcokrajowca. Myślałam, że spotkałam samego Pana Boga, był taki piękny. Wysoki, z jasnymi włosami, duże niebieskie oczy. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, jakby mi mowę odjęło. A on tylko stał i się uśmiechał. Cisnęłam mu w dłoń monety i uciekłam. Prawdopodobnie to był tylko katolicki misjonarz, pewnie Amerykanin. Choć nie wiem, potem go już więcej nie widziałam. Może faktycznie spotkałam Pana Boga? – Oczy Soonji giną w kolejnej fali rozbawienia. – Musiałam tam pójść ponownie. Zaczęłam robić lalki. Ale nie takie zachodnie. Moje były bardziej jak szamańskie kukły. Ze słomy i sznurków, bez twarzy. Naprawdę piękne. Z garnka wybierałam monety, a zamiast nich wpychałam do środka gałganki. Musiałam przecież skądś brać na ofiarę. Sama pieniędzy nie miałam. Po zakupach z tego, co udało mi się utargować, kupowałam coś do jedzenia innym dzieciakom. Wyglądały jak trzy nieszczęścia. Umorusane, w łachmanach. Bieda wtedy była straszliwa… Dostałam niezłe lanie, jak mnie matka nakryła. Tak mnie wysmagała gałązkami, że jeszcze przez długi czas chodziłam z czerwonymi pręgami na łydkach. Od tego czasu lalek nie było już po co robić.

Opowieść Soonji przerywa nagłe łomotanie do drzwi. Równocześnie rozlega się elektroniczny dzwonek. Musi być chyba zepsuty, jego dźwięk jest zduszony. Cyfrowy panel na ścianie rozświetla się widokiem z kamery oraz opcjami do wyboru. Soonja kuśtyka pospiesznie w kierunku drzwi, ignorując zupełnie urządzenie. Otwiera, lecz po drugiej stronie nikogo już nie ma. Po chwili wraca, drzwi trzaskają za nią bezceremonialnie. Ciska na stół pakunki. Osiedlowa sprzątaczka zostawia na progu woreczki ze świeżym kimchi i nie czekając, łapie windę na dół. Tę samą, którą przyjechała.

– To dlatego, że powiedziałam jej o chorobie – mówi Soonja z przekąsem. – Nie wiem, co mnie naszło.

O chorobie Soonji, jej prawdziwym stanie, wie niewielu. Właściwie najbliższa rodzina, trzy, cztery osoby. Przed obcymi chorobę Soonja chowa najpierw pod peruką, ale kruczoczarne włosy zbyt mocno kontrastują z jej bladą skórą. Od razu widać, że to rak. Zaczyna więc chorobę ukrywać pod czapkami. Rzadko wychodzi, nawet do kościoła – Pan Jezus zrozumie. Po nawrocie choroby wyprowadza się z mieszkania, w którym spędziła ostatnie dwadzieścia lat. Mówi, że to dla zmiany otoczenia, świeższego powietrza, spokoju. Tak naprawdę jednak nie chce, żeby sąsiedzi wiedzieli, że powoli przegrywa. Nie chce w ich oczach widzieć domysłów, ile czasu jej jeszcze zostało. Nie znosi współczucia. Wie, jak często jest ono powierzchowne.

– Ludzie po cichu cieszą się, że nie padło na nich. To jest silniejsze od nich. I ja to rozumiem. Jestem taka sama – mówi. – Jeśli na osiedlu choruję ja, to prawdopodobieństwo, że zachoruje ktoś obok, jest mniejsze. To naturalne, że gdy tylko zamkną za sobą moje drzwi, oddychają z ulgą… Ale są też tacy, którzy wierzą, że to wina krwi, moich genów, że coś jest z nimi nie tak. Albo że na chorobę musiałam w jakiś sposób zasłużyć. Nie powiedzą tego na głos, lecz tak myślą… Zjada nas wszystkich ślepe współzawodnictwo. Rywalizacja zabiła zwykłą ludzką życzliwość. Nawet o śmierci myślimy już tylko w takich kategoriach.

Dla Soonji najgorsze w chorobie jest jednak to, że nie może sobie podjeść do woli. W gorsze dni oszukuje zmysły. Wącha lub oblizuje łyżkę. Zamyka oczy, żeby choć na chwilę przywołać znany jej smak. Podparta na łokciach pochyla się nad stołem i kontempluje przygotowane przez siebie dania. Przełyka ślinę, wstaje i z apatyczną twarzą wraca na swoje kamienne, podgrzewane łóżko. Woli nie patrzeć, jak syn z synową delektują się przyrządzonym na ich odwiedziny posiłkiem. Są dni, kiedy Soonja może pić tylko wywary z gravioli, grzybów i konarów drzew. Bez ustanku gotuje je w wolnowarze. Mają zabić raka. Na balkonie suszy liście, wywiesza woreczki z gałązkami i kawałkami drewna. Nasiąkają słońcem. Wiosennym, letnim, jesiennym, zimowym. Pachnie tam jak w herbarium i zapach ten wnika w dom.

Soonja ma ogromną słabość do wołowiny, największą do hanwoo, pochodzenia koreańskiego. Jako dziecko mięsa praktycznie nie jadła. Na próżno było szukać go w worku, z którym jej matka nie rozstawała się podczas wojny. Każde wyjście do lepszej restauracji wprawia Soonję w dobry humor. Nakręca włosy na wałki, starcze plamy pokrywa podkładem w sztyfcie od Shiseido, usta maluje ciemnym różem z palety od L’Oréal Paris, oczu i brwi malować nie musi, bo ma makijaż permanentny. Najnowszy model telefonu Samsung Soonja wrzuca w którąś z torebek Louisa Vuittona, prawdziwą albo kupioną na rynku Dongdaemun. Kiedy ma fantazję, wkłada farbowane na geparda futerko z szynszyli. Żadna z rzeczy, w które się zbroi, nie jest zasługą jej własnej kieszeni. Wszystko to prezenty. Na urodziny, z podróży służbowej, bo akurat ze zniżką w pracy, ze wzajemności lub z prostoty serca. W restauracji Soonja mówi niewiele. Metodycznie pochłania zawartość swojego talerza. Ostatni kawałek z półmiska na środku stołu zawsze podrzuca innej osobie, gwałtownie popychając naczynie w jej kierunku. Za każdym razem przy kasie rozpycha się łokciami, żeby zapłacić. I za każdym razem doświadczeni kasjerzy kartę kredytową odbierają z rąk mężczyzny lub kogoś młodszego. Wiedzą, że to głowa rodziny albo dzieci starzejących się rodziców odpowiadają za pokrywanie rachunków.

Końcówki worków podrzuconych przez osiedlową sprzątaczkę zawiązane są w ciasne supły. Soonja sięga po nóż, rozdziera je i obwąchuje zawartość. Mocny zapach kimchi, pikantnej przystawki podawanej do każdego posiłku, błyskawicznie rozchodzi się po całej kuchni. W każdej foliówce jest inny rodzaj kiszonych warzyw. Soonja próbuje wszystkiego po trochu, do ust wkłada tylko niewielkie kawałki. Jej własne kimchi, które przyrządzała poprzedniej jesieni, smakowało o niebo lepiej.

– W tym roku nie robię kimchi. Mało mam teraz energii. Szybko się męczę. – Soonja wygląda na zdziwioną, rozkłada ręce. – W dzieciństwie dużo biegałam, więcej niż chłopaki. Uwielbiałam sport, ruch, nie potrafiłam usiedzieć na miejscu. Ciągle sprawdzałam, na ile więcej mnie jeszcze stać. Przesadzałam. Nie dałam ciału odpocząć, a ono chyba potrzebowało czasu na regenerację… Zaczęło się, gdy miałam kilkanaście lat. W środku nocy nagle budził mnie ból biodra. Po kilku miesiącach nie mogłam już chodzić, tak mnie bolało. Żaden wioskowy lekarz nie potrafił powiedzieć, co mi jest. Marniałam w oczach. Ojciec wahał się, czy zabrać mnie do szpitala. Pewnego dnia, kiedy nie mogłam już powstrzymać łez, załadował mnie do samochodu. To był jeden z pierwszych modeli, jakie pojawiły się w Korei. Pojechaliśmy. Dwa razy przejeżdżał obok budynku, ale się nie zatrzymał. Bał się mnie tam zostawić. Ciągle pamiętał, co stało się z moją siostrą. Że lekarze nie potrafili jej pomóc. Ona w tym szpitalu umarła… Zresztą tyle historii się słyszało. To nie to, co teraz… Zrobił dwa koła i przywiózł mnie z powrotem do domu. Fajna wycieczka była. – Soonja uśmiecha się do wspomnień o ojcu. Podstawia sobie krzesło i kładzie na nim lewą nogę. Tak jest jej wygodniej.

Rodzeństwo Soonji to cztery siostry i brat. Nie wszyscy żyją. Najstarsza siostra umiera jeszcze przed narodzinami Soonji. Wygięta w niemożliwy łuk, z podkurczonymi, sztywnymi rękami i obnażonymi w straszliwym grymasie zębami. Wtedy jeszcze dostęp do szczepionki na tężec jest mocno ograniczony. Ojciec przez długi czas nie może się pozbierać, matka radzi sobie znacznie lepiej, szybko zachodzi w kolejną ciążę.

Kiedy Soonja puchnie i nie może już wytrzymać z bólu, ojciec odstawia ją do szpitala. Doktor jest mocno poirytowany. Nie rozumie, jak można było doprowadzić do takiego stanu. Głośno strofuje ojca, a Soonji daje dwie opcje. Pierwsza to bardzo ryzykowna operacja. Jeżeli się uda, będzie mogła po jakimś czasie normalnie chodzić. Jeżeli nie, nogę trzeba będzie amputować. Druga opcja jest bezpieczniejsza. Ryzyko powikłań jest niewielkie, ale Soonja będzie do końca życia kuleć. Dla Soonji wybór jest jasny. Bez namysłu każe się operować tak, żeby znowu mogła ścigać się z chłopakami. Kiedy budzi się z narkozy, jest szczęśliwa, widząc obie kończyny na swoim miejscu. Dopiero później zauważa, że jedna jest znacznie krótsza od drugiej. Przed operacją ojciec Soonji bierze lekarza na bok i zakazuje mu podejmować jakiekolwiek ryzyko.

Soonja siedzi z nogą wyciągniętą na krześle i zaśmiewa się dobrotliwie. Tak jakby ktoś drogi jej sercu spłatał jej najzabawniejszego psikusa.

– Kość mi chyba przegniła. Trzeba było wstawiać metal – mówi. – Po operacji przez rok leżałam bez ruchu. Z kotów wywar mi zrobili. Mama powiedziała mi dopiero później. Nie wiem, czy to były te nasze. Piłam. Gorzkie to było, ohydne, ale piłam. – Soonja chichocze, potrząsa głową. – Do matki przychodził lokalny znachor. Też chorowała, więc często leżałyśmy razem. Obejrzał mnie i powiedział, że dożyję słusznego wieku. Leżałam, leżałam i wyobrażałam sobie, że zostanę siostrą zakonną. Bo kim innym z tą nogą? Dużo rzeczy sobie wyobrażałam. Że będę tym i tym. Dwa lata nie chodziłam do szkoły, nie było do czego wracać. Zresztą dla dziewczyny i tak nie miało to większego sensu. Wtedy inwestowało się tylko w synów, to oni byli odpowiedzialni za utrzymanie rodziców na starość. Mój brat chodził do szkoły, nawet jak był chory… Ja i tak nie chciałam, bo w szkole bili. Rózgą, kijem, a jak nie było niczego pod ręką, to i dłonią po twarzy.

Z bratem ani Soonja, ani jej siostry nie mają bliższego kontaktu. Nigdy zresztą nie miały. To dwa różne światy. Konfucjański świat osób ważnych, mężczyzn, i mniej ważnych, kobiet. Ojciec chce coś dla córek odkładać, ale matka, przewidująca jak zawsze, sprzeciwia się. Z dziewczyn nie ma żadnego pożytku. Trzeba wydać je za mąż, to już ból głowy, a potem i tak będą musiały opiekować się teściami. Córka to złodziej, cały trud jej wychowania idzie w błoto. Po zamążpójściu to mąż i jego ród stają się jej nową rodziną, nawet z rejestru rodzinnego ojca przecież się ją wykreśla. Lepiej skupić się na synu, jego edukacji. Tak żeby miał głowę na karku, godziwy zarobek i pracowitą, dorodną żonę. Tylko syn może przedłużyć linię rodową. Lata później ojciec Soonji bierze ją na bok i w tajemnicy mówi, że zaopiekuje się nią, żeby się nie martwiła.

– Było mu nas żal, szczególnie mnie. Chyba winił się za moją nogę. Ja mu powiedziałam, że jak będę potrzebowała, to od niego najwyżej pożyczę. A jak on będzie potrzebował, to ja pożyczę jemu. – Śmiech Soonji toczy się i toczy, odbija się w nim rozbawienie zafrapowanego ojca.

Po śmierci ojca Soonji najstarszy syn domaga się współdecydowania z matką o sprawach finansowych. Na mocy patriarchalnego systemu hojo, który Sąd Najwyższy uznaje za niezgodny z konstytucją dopiero w roku 2008, to on ma prawo przejąć po ojcu status głowy rodziny. Matka jednak szybko hamuje jego zapędy, nikomu nie pozwala sobie w kaszę dmuchać. Brat Soonji dziedziczy całą fortunę dopiero po jej śmierci. Nie dzieli się nią z nikim. Kilkakrotnie poruszanego tematu nie podejmuje. Przekonany jest, że pieniądze bez problemu pomnoży. Część inwestuje, z części szerokim gestem korzysta. Jest najstarszy, coś mu się należy.

Po kilku latach cały majątek przepada.

*

Soonja, mimo krótszej nogi, wychodzi w końcu za mąż. Ukrywa swoją niepełnosprawność tak, jak będzie miała w zwyczaju robić to do końca życia. Lewy but podbija warstwami gumy wyciętej z pękniętego koła. Długą i grubą na dwa centymetry bliznę chowa pod spódnicą. W obecności narzeczonego spuszcza wzrok, dłonie kładzie jedną na drugiej i siedzi bez ruchu do czasu, aż ten opuści pomieszczenie. Już wtedy zaczyna rozumieć, jak istotną rolę odgrywają w życiu pozory. Ich zachowywanie szybko wchodzi jej w krew.

Rodzina narzeczonego zdaje sobie sprawę z kalectwa Soonji. Jej przyszła teściowa wszystkiego bez trudu wywiaduje się w okolicy. Skalę niepełnosprawności weryfikuje bezpośrednio, podczas pierwszej oficjalnej wizyty u rodziców Soonji. Drogą okrężną, ale zmierzającą ku jednoznacznej odpowiedzi, upewnia się, że Soonja będzie w stanie rodzić. Po kilku dniach pertraktacji między głowami rodzin zapada decyzja o ślubie. Szalę na korzyść Soonji przeważa pozycja i bogactwo jej ojca.

– Miałam szczęście. Wszystkie dziewczyny w okolicy mi zazdrościły. On był bardzo dobrą partią. Wykształcony, bogaty, z dobrej rodziny. Jego rodzice negocjowali jednocześnie z kilkoma innymi domami. W końcu jednak wybrali mnie – mówi Soonja z dumą w oczach. – Ojciec musiał się mocno postarać, nachodzić. Dziewczyny takie jak ja raczej nie miały szans na zamążpójście. Nikt nie chce złej krwi w swojej rodzinie. – Soonja mówi to bez cienia żalu. Sprawdza, czy podwójna podeszwa w jej kapciu długo jeszcze wytrzyma. – Ojciec dał nam pieniądze na mieszkanie w Seulu. To był jeden z warunków. Według tradycji to rodzina pana młodego musiała zapewnić dom nowożeńcom. Ale ja miałam zepsute biodro, trudno się dziwić.

Soonja i jej mąż przeprowadzają się do jednego z pierwszych bloków mieszkalnych, jakie powstają w Seulu. Cud nad rzeką Han, bezprecedensowy rozwój gospodarczy napędzany eksportem i wojskową dyktaturą Park Chung-hee, prezydenta Korei w latach 1963–1979, nabiera właśnie rozpędu. Dzieci ciągle jeszcze oddają mocz na ulicach, a kury wożone w autobusach gdakają jak opętane. Niebo nad ulicami przesłania już jednak ciężka gmatwanina kabli i drutów, obowiązuje też godzina policyjna. Żandarmeria pilnuje porządku. Kobietom mierzy długość spódniczek, mężczyznom długość włosów. Krytyka prezydenta to ustawowe przestępstwo, jej autora automatycznie oskarża się o komunizm. Przed zachodem słońca na ulicach i w telewizorach rozbrzmiewa hymn narodowy. Trzeba znaleźć najbliższą flagę i zasalutować. Zaczynają się rozwijać przemysły elektroniczny oraz ciężki, w tym stalowy. Przewaga konkurencyjna Korei to tania siła robocza. Za darmo pracują żołnierze, budując drogi, mosty i tory kolejowe, oraz bezdomni z łapanki, internowani w obozach i zmuszani do pracy w fabrykach. Prezydent i rodziny, które zarządzają rosnącymi w siłę korporacjami, kształtują podwaliny koreańskiej gospodarki i kultury. Bliska współpraca dyktatora oraz czeboli kwitnie kosztem swobód obywatelskich. Jeżeli tylko ktoś ma pomysł i układy w banku, żeby otrzymać pożyczkę, ma duże szanse na odniesienie sukcesu.

Mężowi Soonji sukces jednak za bardzo nie wychodzi. Mieszkania nie udaje mu się kupić. Jeszcze przed przeprowadzką do Seulu część pieniędzy traci i młodej parze starcza jedynie na najem. W zamian za pokaźny depozyt mają prawo do dysponowania nowym lokum bez płacenia czynszu najmu przez dwa lata.

– Moi rodzice nie byli religijni. Mój mąż i jego rodzina już tak. Ciągle chodzili do kościoła – mówi Soonja. – Miałam kiedyś takie zdjęcie z naszych zaślubin. Ofiarujemy sobie w dłoniach opłatek. Prawdziwych opłatków wtedy nie było, zwykłe ciasto z mąki trzeba było zrobić… Ale przecież to o symbol chodziło. On nie rozumiał znaczenia tego gestu. Co oznacza bycie mężem i żoną, wspólnotą dwojga ludzi. Nieważne, ile mu tłumaczyłam. – Tubalny głos Soonji po raz pierwszy poważnieje. Jej wychudły tułów unosi się i zapada pod niewidocznym ciężarem.

Mimo początkowego zgrzytu młodej parze powodzi się całkiem dobrze. Mąż Soonji sprzedaje opasłe tomy klasyki, encyklopedie i opracowania. Krąży od drzwi do drzwi rozrastającego się miasta, przez jakiś czas wozi go nawet wynajęty szofer. Na książki jest wzięcie, bo masy przybywające do Seulu potrzebują wypełnić czymś puste ściany wyrastających jak grzyby po deszczu domów. Oprawione w skórę, ozdobione pozłacanymi literami tomy to symbol separujący właściciela od tych, którzy za oknem, w dziurawych gumowcach, przeganiają brązowe krowy po utytłanym błotem asfalcie.

Zamiast mieszkania mąż Soonji kupuje jej czarne jak smoła szafy, komody oraz toaletkę z ciężkim, kryształowym lustrem. Na lakierowanym tle sarny prężą się przed jeleniami o bajecznie krzaczastych porożach, pawie dumnie się puszą, feniksy rozpościerają skrzydła i prezentują długie ogony, a nad całą sceną sprawują pieczę powykrzywiane od wiatru sosny. Misternie wycięte drobinki masy perłowej układają się w skomplikowane wzory, od których aż mieni się w oczach. Uchwyty, żółwie symbolizujące długowieczność, wykute są w mosiądzu. Zwisają z nich czerwone, plecione wisiory. Soonja nigdy nie pozbywa się mebli, mimo że są mało praktyczne i skrzypią przy otwieraniu. Podczas swojej ostatniej przeprowadzki też każe je przenieść do nowego domu. Zbyt wiele podobnych mebli stoi przy osiedlowych śmietniskach z przewieszką „opłacone, do wyrzucenia”.

Soonja szybko rodzi pierwszego syna, dwa lata później drugiego. Nowa rodzina jest z synowej bardzo zadowolona. Teściowa poklepuje ją mocno po plecach, męża Soonji mocno poklepuje jego ojciec.

– Byli zachwyceni, chyba się nie spodziewali. – Soonja robi wielkie oczy i wzrusza ramionami. – Kiedy rodziłam Sanghoona, mój mąż odwiózł mnie do szpitala. Z Jinho musiałam sobie radzić już sama. Zaczęłam rodzić pod wieczór, to był grudzień, byłam sama w domu. Nic wtedy nie jeździło, zimno było straszliwe. Trzymałam Sanghoona na rękach, próbowałam złapać taksówkę i czułam, jak wody płodowe spływają mi po udach. Bałam się, że zamarzniemy. – Soonja poklepuje się po kolanie ubawiona. – W szpitalu kazali mi czekać. Urodziłam prawie na korytarzu, ale może to i lepiej, bo i tak nie miałam z kim zostawić Sanghoona. Po kilku godzinach zabrałam chłopców z powrotem, też taksówką. Mój mąż pojawił się w domu dwa dni później. Dopiero wtedy dowiedział się, że ma drugiego syna.

Kilka lat po przeprowadzce do Seulu mąż Soonji zaczyna pić. Na samym piciu się nie kończy. Po pijanemu zawiera kilka interesów z ludźmi, którym ufa bardziej niż żonie. Ludźmi z tej samej wioski, z tej samej jednostki wojskowej, z tej samej szkoły. Atrakcyjność omawianych interesów pęcznieje pod wpływem każdej kolejnej szklanki soju, wódki sprzedawanej jeszcze wtedy w butelkach z białego szkła, z niebieską ropuchą na etykiecie. Twarze nabrzmiałe buraczaną czerwienią konspiracyjnie przysuwają się ku sobie, zasłyszane opinie rosną do stopnia kuluarowych. Zmęczeni rozmową mężczyźni idą w końcu do klubu, żeby ostatecznie przypieczętować swoją przyjaźń i swój nowy biznes.

Soonja wyciąga przybory do kaligrafii i rozrabia tusz. Na kamieniu ściera brzeg sztabki sklejonej sadzy i dodaje do niej odrobinę wody. Potem rozkłada rolkę pożółkłego papieru i obciąża go drewnianą belką. Pędzel z końskiego włosia macza w oleistej cieczy. Wyciska tusz po bokach i ponownie zanurza szczecinę w atramencie. Zszarzałe włosie pęcznieje, zaczyna połyskiwać. Nad stołem zaczyna unosić się przyjemny ziołowy zapach. Soonja przymierza się pędzlem do papieru, chwilę odczekuje i zaczyna kreślić chińskie ideogramy. Pędzel przesuwa się od lewa do prawa, z góry na dół, pozostawiając kreski grube i wyraziste oraz te maźnięte niby od niechcenia, delikatne jak nagłe smagnięcie wiatru.

Soonja kiedyś malowała. W jej poprzednim mieszkaniu wiszą obite w ramki podłużne zwoje. Kołyszą się na nich pojedyncze źdźbła dzikich traw. Tańczą, jak każe im wiatr, giętkie, frywolne. Kruche, a jednocześnie nie do złamania. Soonja obrazów ze sobą nie zabiera, ale do kaligrafii powraca. Po przeprowadzce zapisuje się na zajęcia w domu opieki nad osobami starszymi. To jej sposób na wyciszenie.

– Odchodzić od męża, bo ten chodzi się zabawić? – Soonja patrzy na mnie z niedowierzaniem. – Eee… – Macha ręką.

Chce powiedzieć więcej, ale coś w mojej twarzy powstrzymuje ją. Potrząsa tylko głową.

Soonja uważa, że mężczyźni są, jacy są. Nikt i nic ich nie zmieni. Po co w ogóle czymś takim zaprzątać sobie głowę? Mało to w życiu problemów? Jak już musi, to niech się lepiej chłop wyszumi i ma głowę spokojną. Będzie mógł się wtedy skupić na rodzinie. Rodzina jest najważniejsza. Jak pójdzie się wyszaleć, gdzie trzeba, to wszyscy na tym skorzystają. Kobieta też ma wtedy w domu spokój. I za dnia, i nocą. Niech tylko chłop robi to z głową, umiejętnie. Nikt nie musi o tym wiedzieć.

Mąż Soonji bawi się z partnerami, robi interesy, a jego synowie całymi dniami leżą na podgrzewanej podłodze, na rozkładanych matach. Soonja z powodu biodra nie może się zbyt często do nich schylać. Noszenie dzieci też ją męczy, robi sobie później gorące okłady. Głowy Sanghoona i Jinho rosną duże i kompletnie z tyłu płaskie, co obaj, już znacznie później, ukrywają pod na sztorc zażelowanymi włosami.

Soonja śpi z chłopcami do jedenastego roku życia. Przed snem opowiada im bajki, śpiewa piosenki, tłumaczy, jak działa życie. Dzieci uwielbiają ją, jej głos i jej śmiech. Do piątego roku przed snem bawią się jej piersiami. Inaczej nie potrafią zasnąć. Potem wychowują się praktycznie sami, czasem tylko smagani po łydkach piekącymi gałązkami. Gdy Sanghoon marudzi, że nie chce jeść zupy z rzodkwi, Soonja odstawia tacę i chłopiec chodzi głodny do czasu następnego posiłku. Zjada wtedy zupę bez słowa skargi i mówi nawet „Dziękuję”. Gdy Jinho nalega na jeszcze jeden kawałek arbuza, Soonja daje mu do zjedzenia całą połowę. Chłopiec rzyga potem pół nocy i przez resztę życia na widok arbuzów oraz uczucia nagłej żądzy włącza mu się ostrzegawcze światełko.

Przy Soonji chłopcy szybko uczą się odpowiedzialności. Od małego wiedzą, że płaczem niczego nie wskórają. Ich małe ciałka zasklepiają się, zanim jeszcze zdążą się otworzyć na ciosy zadawane w swoim czasie przez życie. Kiedy Sanghoon nożem broni matkę i brata przed pijanym ojcem, mimo młodego wieku w jego oczach jest już zahartowana stal.

– Co było, to było. Nie ma sensu w ogóle o tym myśleć. To był zły, skrzywiony człowiek. Ale i tak miałam szczęście. Sama zobacz. – Soonja rozgląda się po mieszkaniu. Jej wzrok pada na kalendarz ze scenami z drogi krzyżowej. – Mam wszystko, czego mi potrzeba. – Ponownie macza pędzel w czarnym tuszu i kreśli chiński znak szczęścia.

Soonja odkłada przybory. Wstaje i powłócząc nogami, idzie w kierunku sędziwej sofy z drzewa orzechowego. Musi odpocząć. Siadamy na pokrytych krótką sierścią skórach z brązowych krów, które przykrywają zupełnie przetarte siedzenia. Obok stoi nowocześniejsza kanapa z czarną tapicerką, a właściwie tylko jej prawa połowa. Soonja kazała swoim synom przynieść ją ze śmietnika. Sfatygowany dół zasłoniła pufem. Puf też jest ze śmietnika, idealny pod nogę.

– Miałam za mało mebli. Echo odbijało się od ścian, było jak w kościele. A przecież to porządny mebel, wygodny. Siadaj, zobaczysz.

Soonja rozkłada się na barokowej sofie, włącza poduszkę elektryczną, szczelnie przykrywa kocem wątłe nogi, które po chemioterapii za nic nie chcą się rozgrzać. Do sauny już nie chodzi, jest za słaba. Nawet przed chorobą do łaźni skrada się tylko nocą. Ręcznikiem zasłania biodro, żeby uniknąć ciekawskich spojrzeń. Sztywną nogę chowa za krzesełkiem w którymś z odległych kątów, zeskrobując tam szorstką gąbką płaty starego naskórka.

– Uwielbiam gorące źródła. Kilka razy w roku jeździłam z Jinho i jego żoną poza Seul, żeby się trochę wygrzać. Biczami wodnymi masowałam sobie stężałe stawy i mięśnie. Normalnie jakby mnie ktoś naoliwił! – śmieje się. – Wieczorem z synową piłyśmy soju zmieszane z syropem z górskich malin. Sama robiłam, pyszny. Jinho palił na balkonie, z nosem ciągle w tym swoim smartfonie, a my opowiadałyśmy sobie historie i chichotałyśmy w najlepsze.

Soonja zna granice swoich możliwości. Gdy ma już dość, wstaje, żegna się z Jinho i synową i idzie do swojego pokoju odpocząć. Nigdy nie wymiotuje po alkoholu. Nawet żeby zminimalizować skutki kaca. Jinho nawet w tym jest do niej podobny.

Widok wymiocin obrzydza, ale rzadko kogo w Korei dziwi. To widok powszedni w okresie prosperity, szczególnie o poranku w okolicach metra, kiedy wszyscy spieszą się, żeby złapać pociąg. W latach siedemdziesiątych, gdy trwa bezprecedensowy rozwój gospodarki, asfalt coraz częściej pokrywa rozchlapana na chodniku zawartość żołądka. Interes kwitnie. Noc za nocą soju leje się strumieniami do przepełnionych nadzieją brzuchów. Jedni wzbogacają się, inni tracą fortuny. Mąż Soonji należy do tych drugich. Nie słucha przestróg żony, bo co kobieta, bez wykształcenia i do tego niepełnosprawna, może wiedzieć? Biznes to sprawa mężczyzn. To ich, a nie kobiety odpowiedzialność. Nie rozumie, gdy Soonja tłumaczy mu symbolikę przełamywanego opłatka. Z cichym przekleństwem na ustach trzaska drzwiami.

– Wszystko przepuścił. Wykładał gotówkę na towary, na które nie było zbytu. Już nawet nie pamiętam na jakie… Rowerki dla dzieci? Oświetlenie do łazienek? Przyjaciele od kieliszka go namawiali, wciskali mu to, czego sami nie mogli sprzedać. Potem kilka dni pił, znikał z domu. I nagle na powrót rozpierała go energia, bo spotkał kogoś, kto obiecał mu góry złota. Ciągle ta huśtawka. W końcu ktoś oszukał go na ogromną sumę. Zostaliśmy tylko z częściami zamiennymi do jakiejś maszyny. Starego modelu, którego nikt już nie używał. Musieliśmy płacić za ich składowanie w magazynie.

Mąż Soonji poznawany jest na ulicy coraz rzadziej, aż ślad po dawnej zażyłości z kolegami zupełnie zanika. Frustracja mężczyzny rośnie i zaczyna kipieć. Po raz pierwszy w domu Soonji wylewa się wraz z zakłopotaniem na widok rozbitej szyby w witrynie. Stopniowo jednak zaczyna się panoszyć, coraz bardziej zawistna i zuchwała. Na ciele Soonji, Sanghoona i Jinho pojawiają się siniaki. Fiolet, żółć i zieleń skryte pod zbyt długim na sezon ubraniem.

– Wyprowadziliśmy się na północ Seulu, żeby spłacić długi – mówi cicho Soonja, ze spuszczonym wzrokiem. – To był mały ceglany domek, z wychodkiem na podwórzu. Wokół tylko góry i pola. Kotów na szczęście nie było. – Podnosi na mnie oczy i uśmiecha się.

Do domku Soonji wiedzie wąska, klepana droga. Wije się ku górze wzdłuż poletek ubogich rolników. Tą drogą, do gór, uciekają synowie Soonji. W lecie łowią tam żaby i nabijają je żywcem na patyki. Czerwone jak papryczki chili ważki łapią za skrzydełka i prztykają w głowę, aż odpadnie. W zimie na zamarzniętych polach ryżowych jeżdżą skleconymi z desek sankami. Ostre płozy suną po lodzie, od którego chłopcy odpychają się wystruganymi w szpic patykami. Chłopcy krążą wokół domu w bezpiecznej odległości, nigdy za blisko i nigdy za daleko. Tak, żeby w zależności od okoliczności móc i uciec, i pomóc. Podczas jednej z awantur Sanghoon nie wytrzymuje. Chwyta nóż i grozi nim ojcu. Soonja musi podjąć jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu.

– Wtedy rozwód wydawał się czymś nie do pomyślenia. To był wstyd dla całej rodziny. Dowód niepowodzenia w życiu, jakiejś skazy we krwi. Głośno się o tym nie mówiło. Zresztą jak rozwiedziona kobieta miała żyć? Z czego się utrzymywać? Taka kobieta była przegrana. Ona i jej dzieci. – Soonja wyjaśnia powoli, jakby chodziło o trudny do zrozumienia wzór matematyczny. – Nikomu nie powiedziałam… Moje siostry coś podejrzewały, ale nikt się o to wprost nie spytał. Wiedza kosztuje. Nikt nie miał zamiaru mnie utrzymywać. Ja też nie chciałam być nic nikomu dłużna. Tylko moja młodsza siostra dokładnie wiedziała, co się stało. Tak jest lepiej.

Najstarsza siostra Soonji to zapatrzona w siebie dewotka, przekonana o tym, że zawsze ma rację. Przy każdym spotkaniu i w każdej rozmowie, nawet tej z Bogiem, szuka korzyści dla siebie i dla swojej rodziny. Podczas choroby Soonji potrafi kłócić się z nią o domniemany dług sprzed trzydziestu lat. Druga siostra to przeciwieństwo Soonji. Od dzieciństwa głośno śpiewa, tańczy i gra na skrzypcach. Wymyka się z domu, żeby zabawić się przy alkoholu z chłopakami z wioski. Rodzice nie są w stanie jej okiełznać. Na starość wylew częściowo paraliżuje prawą stronę jej ciała, ale to nie powstrzymuje jej od prowadzenia samochodu w stanie wskazującym na spożycie. Bogaty mąż musi wyciągać ją z aresztu.

Z młodszą siostrą Soonja ma najlepszy kontakt. Rozmawiają ze sobą prawie codziennie. Przez aplikację KakaoTalk, bo Miyeong mieszka w Kalifornii. Miyeong jest również rozwiedziona. Mąż zostawia ją dla innej kobiety tuż po przyjeździe na placówkę do Stanów Zjednoczonych, kiedy dwójka ich dzieci nie potrafi jeszcze zbyt dobrze chodzić. Miyeong wraca do Korei na dłużej tylko raz, skuszona zalotami pastora. Razem z Soonją opracowują strategię. Miyeong w zamian za ożenek ma negocjować przepisanie jednego z budynków pastora na jej nazwisko. Nie potrafi gotować, więc Soonja obładowuje ją siatkami własnoręcznie upichconego jedzenia i wysyła do oblubieńca. Z planów matrymonialnych nic jednak nie wychodzi. Soonja żartuje, że jedzenie było chyba za mało pikantne. Siostry żegnają się i Miyeong odlatuje z powrotem do Stanów. Do Korei wracać nie chce. Żyje w komunalnym mieszkaniu, gdzie prysznic bierze we wspólnej łazience na korytarzu, ale nie narzeka. Po angielsku też nie musi mówić. Obraca się przeważnie wśród koreańskiej diaspory, chodzi do koreańskiego kościoła, koreańskich sklepów i restauracji, jej wszystkie przyjaciółki to Koreanki. Córka też mówi po koreańsku. Jedynie z synem, swoim młodszym dzieckiem, musi używać angielskiego, bo chłopiec po koreańsku rozumie, ale mówi słabo.

– Tak naprawdę zaczęłyśmy się przyjaźnić dopiero na starość – mówi Soonja. – Przecież Miyeong jest ode mnie młodsza o prawie piętnaście lat! Wcześniej w ogóle się nie znałyśmy… Podobne doświadczenia, to nas do siebie zbliżyło.

Po rozwodzie Soonji jej imię i nazwisko znikają z wypisu rodzinnego synów. Soonja zostaje wykreślona z rejestru rodziny męża, więc automatycznie to jej mąż widnieje jako prawny opiekun Sanghoona i Jinho. Za sprawą rozwodu zawieszona jest w prawnej próżni, nie należy już do żadnej z rodzin.

– Miałam z tego powodu trochę kłopotów. Za każdym razem w urzędzie musiałam się tłumaczyć, przynosić dodatkowe dokumenty. To samo w szkole. Nawet paszportu nie mogłam dla dzieci wyrobić bez zgody ich ojca – mówi. – Ale były też dobre strony tej sytuacji. Nie musiałam na przykład jeździć do teściów na święta – zaśmiewa się.

Seollal, księżycowy nowy rok obchodzony w styczniu lub lutym, oraz Chuseok, święto dziękczynienia obchodzone we wrześniu lub październiku, Soonja spędza razem z synami, zamknięta w czterech ścianach ceglanego domku. Przez kilka dni nie wychodzi. Zgodnie ze zwyczajem podczas świąt powinna w domu teściowej przygotowywać jedzenie oraz serwować zakąski wszystkim mężczyznom w rodzinie. Soonja udaje więc, że jej w domu nie ma. Nie chce się tłumaczyć, dlaczego nie pojechała do rodziców męża. Chroni swoich synów przed spojrzeniami sąsiadów i plotkami. Samotność podczas świąt trochę jej doskwiera, ale w sumie woli to niż harówkę w kuchni od świtu do nocy w rytm niemających końca kazań teściowej.

– Nagle po wieloosobowej rodzinie zostałam sama z dwójką dzieci. Było mi ciężko. Wróciłam do kościoła. Pastor nie musiał nawet pytać. Wiedział wszystko. Wystarczyło, że na mnie spojrzał.

Mąż Soonji inkasuje ostatnie pieniądze i znika. Soonja znajduje oparcie w katolickiej wspólnocie oraz modlitwie. Korzysta z darmowych posiłków, jeżeli tylko takowe się nadarzą, nie odmawia żadnemu zaproszeniu na obiad. Jej sytuacja finansowa jest jednak coraz poważniejsza. Bez wykształcenia i bez doświadczenia nikt nie chce przyjąć jej do pracy. Z powodu biodra nie może też pracować fizycznie. Chłopcy rosną, biegają po górach, a Soonja w garnku ciśnieniowym gotuje ryż i miesza go z zieleniną uzbieraną przy drodze lub wetkniętą jej w dłoń przez rolników z pobliskich poletek.

Na kilka lat przed chorobą Soonji kontaktuje się z nią pracownik opieki społecznej. Wypytuje ją o męża. Potem dzwoni do Sanghoona i Jinho. Pyta, czy mają zamiar wspomóc ojca.

Cała trójka, niezależnie od siebie, pomocy odmawia i rozłącza się.

*

Na konsultację z lekarzem czekamy w szpitalnej kawiarence. Soonja odkleja plaster, rozmasowuje rękę, na której widnieje pokaźny siniak. Pielęgniarka kilka razy próbuje dostać się igłą do którejś z żył, ale krew udaje się pobrać dopiero z grzbietu dłoni. Na wyniki krwi i rezonansu magnetycznego musimy czekać tylko godzinę. Wokół nas spacerują bladzi pacjenci o błyszczących oczach, w szpitalnych piżamach, chustkach na głowie, oparci na stojakach z żółtymi i białymi jak mleko kroplówkami. Na niektórych widnieje trupia czaszka. To widok dla Soonji znajomy. Kilka miesięcy wcześniej ona również przechodziła tutaj chemioterapię.

– Dostałam etat w ubezpieczeniach. Do tego w Samsungu – mówi. – O takiej pracy wielu mogło tylko pomarzyć. Byłam bardzo dobra, potrafiłam rozmawiać z ludźmi, ufali mi. Szybko awansowałam. – Iskrzące oczy Soonji zachodzą wspomnieniami. – Nie było łatwo, szczególnie z szefem, ale udało mi się dojść do pozycji Senior Managera. – Zmarniała klatka piersiowa Soonji pęcznieje.

Wcześniej Soonja fałszuje świadectwo ukończenia szkoły. Pomaga jej w tym Jinho. Pieczęć wycinają ze słodkiego ziemniaka, czerwony tusz i ozdobny pergaminowy papier po długim namyśle wybierają w sklepie piśmienniczym. Soonja ostrożnie kaligrafuje litery. Po wielu próbach dokument wygląda w końcu jak prawdziwy. Soonja składa papiery, ale nie może spać. Bardziej ze strachu, iż sprawa wyjdzie na jaw, niż z poczucia winy. Do tej pory żyje w przeświadczeniu, że występkiem tym uratowała siebie i swoich chłopców, że nie miała innego wyboru. Chichocząc, interpretuje to jako żart, który tym razem to ona spłatała życiu. Zresztą wyspowiadała się.

– Szef był cięty. Ciągle wyznaczał nam coraz to wyższe normy sprzedaży. Każdego ranka ustawiał wszystkie dziewczyny w rzędzie i wrzeszczał przez pół godziny. W gorsze dni szturchał nawet i popychał. Niektóre płakały, ja tylko przytakiwałam. Miałam wprawę po mężu, niełatwo mnie było zastraszyć… Często do nas przychodził i sprawdzał, co robimy. Zadawał mnóstwo pytań, a jak nie był zadowolony, to kazał nam zostawać do nocy. Wtedy w soboty też się pracowało.

Soonja popija herbatę z cytrusowego yuzu. Słońce rozpala się tuż za nią, podświetla moherowe niteczki jej beretu. Wokół jej głowy tworzy się świetliste halo. Pod beretem włosy powoli zaczynają Soonji odrastać. W króciutkiej fryzurze wygląda jak jedno z wcieleń Audrey Hepburn, szczególnie gdy założy duże okulary słoneczne i szal. Bardzo jej w tym stylu do twarzy, ale Soonja mówi, że to nie dla niej. Ludzie i tak będą myśleli, że to rak. Woli krótką trwałą i loki, tak jak większość starszych Koreanek.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2022

Wydanie I