55,90 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 454
Data ważności licencji: 7/30/2032
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Projekt okładki Agnieszka Pasierska
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Wybór fotografii Marta Madejska
Dołożono wszelkich starań, by odszukać właścicieli praw autorskich fotografii wykorzystanych w książce. W przypadku ewentualnych niejasności wydawca zapewnia, że prawa wszystkich właścicieli będą respektowane.
Copyright © by Antonina Tosiek, 2025
Opieka redakcyjna Jakub Bożek
Redakcja Magdalena Błędowska
Recenzja naukowa dr hab. Kacper Pobłocki, prof. UW
Korekta Monika Paduch / d2d.pl, Agata Górzyńska-Kielak / d2d.pl
Skład Robert Oleś
Część pracy nad książką została zrealizowana w ramach grantu Narodowego Centrum Nauki: Życie pisane na konkurs. Praktyki pamiętnikarskie wPolsce 1918–1939 (analiza – recepcja – znaczenie) (2020/37/B/HS2/02154) oraz dzięki wsparciu Nagrody im. Adama Włodka przyznanej przez Fundację Wisławy Szymborskiej.
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8396-161-3
Mojej mamie Joli, babci Jadwidze oraz prababci Stefanii,
bez których nie potrafiłabym zrozumieć żadnej z tych opowieści
Jadzia pisała na papierze wyniesionym po kryjomu z plebanii przez gosposię księdza proboszcza. Gosposia mówiła: pisz, dziecko, pisz, mnie do liter talentu brakuje, a ktoś to przecież opowiedzieć musi. Ołówki Jadzia miała własne. Czerwony i żółty, jeden nierówno zaostrzony kozikiem, drugi schowany na stryszku pomiędzy kartkami szkolnego zeszytu. Przez całe swoje życie Jadzia uzbierała niewiele skarbów: obrączkę po mamie, dyplom ukończenia kursu drobiarskiego i białą bluzkę z granatową lamówką po starszej kuzynce. Na początku był jednak zeszyt. Jadzia – najstarsze dziecko Jana i Zofii, gospodarzy na niecałych dwóch hektarach w okolicach wsi Krzywda nad Małą Bystrzycą – miała strasznego pecha, bo przed czerwcem 1914 roku, jeszcze zanim przyszły wojny, służba na cudzym polu, kolejne siostry i kolejni bracia, zdążyła skończyć tylko dwie zimy szkoły podstawowej. Potem w kolejce do nauki pierwsze było już rodzeństwo. Młodsze i przede wszystkim o mniejszych stopach, a mieli tylko jedną parę butów do noszenia na zmianę. U Jadzi zaś wszystko było długie. Stopy, loki koloru blond, dni spędzone w burakach i – choć wtedy jeszcze nie mogła tego wiedzieć – całe życie, bo doczekała się po latach własnych frani i farelki. Może więc stąd ten pech? Gdyby nie za długie jak na ośmioletnią dziewczynkę nogi, nie musiałaby siadać w kucki na wozie pana Jacyny, który obiecał podwieźć dzieciaki przez las pierwszego dnia szkoły. Jadzia dostała wtedy od mamy surowe jajko na wymianę za zeszyt w żydowskim sklepiku. Gdyby nie musiała podciągać kolan pod brodę, może jajko nie wypłynęłoby ze skorupki i wszystko poszłoby jak z płatka. A tak były płacz, mokra plama na wysokości kieszeni i strach, że skoro po jajku, to i po nauce. Za to do ludzi Jadzia zawsze miała szczęście. Bo kiedy naprawdę go potrzebowała, to i Żyd w sklepiku, i gosposia proboszcza podarowali jej arkusz papieru w linie. Któraś przecież pisać musiała.
Marianna miała dwadzieścia lat i zaplanowane już przez ojca na wiosnę swaty, a nadal spała na jednym sienniku z dwiema młodszymi siostrami. Marianna od zagłówka, one w nogach. Choć w sumie zależy, jak spojrzeć. W izbie stały jeszcze dwa łóżka: węższe dla dziadków, szersze, pod oknem, dla rodziców. Od rana obrządek, w tę i z powrotem z wiadrami do studni, zamieść sień brzozową miotłą i ugotować, bo matka w polu. Czas na pisanie miała tylko wieczorami, kiedy wszyscy już pozasypiali. Wymykała się do stodoły i prostowała papier na desce wyłamanej ze ściany przy snopkach. Pisała o pasionce, zamążpójściu i ostatnim spotkaniu organizacji „Wici”, podczas którego omawiano kolejną premierę koła teatralnego. Marianna zamierzała się starać o rolę Balladyny, chociaż przeczuwała, że dostanie ją raczej córka fornala, Hela. Ostatnie akapity spisywane były już mniej pewną ręką, chwiejnie, jakby na skróty. Za słabo się ukrywała. Ojciec zauważył ubytek nafty w lampie i domyślił się, skąd wydeptane siano w stodole, skąd u Marianny bardziej niż zazwyczaj niewyspane oczy. Bił ją pięścią po głowie, po karku. Bił za niegospodarność i nieposłuszeństwo. Przecież od początku mówił: po co dziewusze na wsi tyle klas, nic dobrego z tego dla niej nie będzie. Pamiętnik na konkurs pomogły Mariannie wysłać koleżanki z koła, inne wiciarki. Pewnie była wśród nich i Hela.
Ostatnia strona pamiętnika Marianny S. (rocznik 1920), nadesłanego 10 stycznia 1970 roku na konkurs Pamiętniki kobiet wiejskich
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/11011
Wisełka. Ukrywa imię, nazwę miejscowości, wiek. Pisze najprawdopodobniej z Dolnego Śląska, gdzie przyjechała wraz z mężem i czwórką dzieci jesienią 1947 roku. Rzeczy po poprzednich gospodarzach dawno wyszabrowano, ale Wisełka znajduje jeszcze posrebrzany dzbanek na herbatę z ułamanym uchem, ręcznie malowane tabliczki z imionami krów w oborze i kilkanaście niemieckich romansów pisanych gotykiem. Wisełka zastanawia się, czy wolno z nich wydrzeć choć kilka niezadrukowanych stron, czy to nie będzie grzech, mimo że szwabskie. A mało kto tak kocha książki jak ona. Żeromskiego, Konopnicką, Sienkiewicza. W końcu decyduje się pisać na kartkach wyciętych z pamiątki po starszym bracie – jego szkolnego notesu. Zostały po nim: ten notes właśnie, kaszkiet w kratkę i koperta nadesłana z Dachau w październiku 1942 roku. Wisełka wiozła je przez pół Polski. Nie zgubiła ani w pierwszym, ani w drugim pociągu jadącym tygodniami na zachód. Choć za lewą rękę ciągnęła ją Ula, za prawą Tadzik, przy łydce siedział najstarszy Józek, a w coraz okrąglejszym brzuchu – Władek.
Pamiętników Jadzi i Marianny bałam się dotykać. Spisywano je prawie dziewięćdziesiąt lat temu. Przetrwały wojnę, były przenoszone pomiędzy archiwami kilkanaście razy, kartkowały je pewnie setki dłoni. Papier wypłowiał, skruszał, część zdań spłynęła tuszem w dół kartek przez wilgoć, a fragmenty zapisane ołówkiem udało mi się rozszyfrować dopiero przy drugiej, czasem trzeciej lekturze.
Po pamiętniku Wisełki jeździła czerwona kredka cenzora. Wykreślała całe akapity, podmieniała słowa i daty na wypadek ewentualnej publikacji. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych na konkursy nadsyłano najczęściej zeszyty w tekturowych okładkach produkowane przez strzegomskie zakłady papiernicze, zapisane długopisami z kiosków „Ruchu”. Najpopularniejsze okładki to ta z zielonym obrysem żonkili, z różami, z dziećmi w zoo i ta z kominami fabrycznymi na dwudziestopięciolecie PRL-u. Najdłużej oglądam jednak trzy dokładnie wyprasowane i zapisane z obu stron papierowe arkusze opakowania po twarogu krajance oraz seledynową okładkę z napisami arabskim alfabetem. Skąd dziewczyna spod Lipki na początku lat sześćdziesiątych miała taki zeszyt? A czerwonej kredki na zapiskach jakby tylko więcej i więcej.
Pani Janina, rolniczka spod Tarnowa, pisała przez kilka niedziel z rzędu, zawsze po emisji serialu Dynastia. Właśnie zwolniono ją ze spółdzielni mleczarskiej, w której pracowała przez poprzednie siedemnaście lat. Nigdy wcześniej nie miała tyle wolnego czasu. Nie znosi nudy. Nuda to poczucie bezradności. Pisze, że najgorzej to się na stare lata tak dać nabrać, jak ona dała się nabrać Solidarności i Mazowieckiemu. Jej pamiętnik ma okładkę z napisem „Jeans collection” i ubraną w skórzaną kurtkę modelkę na motorze. To zeszyt jej wnuczki Gosi, która po maturze chce zdawać na filologię angielską, ale – jak dopisuje pani Janina – obiecała wracać z miasta w każde żniwa.
Okładka zeszytu, w którym swój pamiętnik spisała Marta S., nadesłanego na konkurs Młode pokolenie wsi Polski Ludowej wiosną 1962 roku
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/6321
Na podstawie własnych badań szacuję, że w latach 1933–1995 w konkursach pamiętnikarskich dla ludności wiejskiej mogło wziąć udział nawet dziewięćdziesiąt tysięcy kobiet. Nowy Sącz albo pół Olsztyna pamiętnikarek. Najstarsza z nich urodziła się najprawdopodobniej w roku 1882, najmłodsza kilka dni po wprowadzeniu stanu wojennego. Niektóre nadesłały tylko kilkanaście zdań o swojej rodzinie i wsi, inne – prowadzone całymi dekadami kilkusetstronicowe zapiski. Teksty jednych uznano za wartościowe i po wcześniejszej redakcji, edycji oraz cenzurze drukowano w monografiach zbiorowych. Zdecydowana większość została jedynie pobieżnie przekartkowana, a potem zamknięta w archiwalnych szafach. W teczkach znajduję ślady dawnych czytelników. Zakładka z kartki kalendarza (23 lutego 1956, Święto Radzieckich Sił Zbrojnych), plamy po kawie, korespondencja prowadzona z różnymi instytucjami i autorkami pamiętników przez ponad cztery dekady. Kilka zasuszonych ciem i pająków.
Przybierająca na sile w ostatnich latach fascynacja zwrotem ku ludowości mówi nam wiele nie tylko o fałszywym obrazie współczesnego społeczeństwa, jakiemu daliśmy się oczarować po przełomie 1989 roku, ale także o wypieranych dekadami kolektywnych emocjach: lęku, wstydzie i słabości. Najpilniejszej rewizji na obecnym etapie dyskusji o naszym pochodzeniu klasowym wymaga, zdaje się, sama koncepcja tego, co uznajemy za „ludowe”. W powszechnym wyobrażeniu „lud” trwa jako swego rodzaju monolit; to uniwersalny termin worek, w którym mieszają się pojęcia klasy, tożsamości i obrazy doświadczanej na różne sposoby przemocy. „Lud” zawsze miał imię, nie imiona. Takim „ludem” całkiem łatwo manipulować w służbie różnych ideologii. Polityka pamięci uprawomocnia przekaz rządzących, wskazując na przykład winnych niepowodzeń, a w efekcie umiejętnie zarządza społeczną wrogością. Każda władza używa więc „ludu” jako narzędzia – zbiorczej reprezentacji różnych głosów, portretu bez konkretnych twarzy i indywidualnych biografii, znikających pod ciężarem wiodącej narracji. A narracja jest oczywiście zmienna – odpowiada aktualnemu zapotrzebowaniu politycznemu. Kiedyś niesamodzielny i bierny „lud” odrabiał pańszczyznę, a później stał się symbolem – nieskażonej wpływem kultury czy cywilizacji – „autentyczności” i prostoty ducha, którymi zachwycali się poeci epoki romantyzmu. Potem „lud” zawiązał sojusz z robotnikami i tworzył podstawy nowej, socjalistycznej ojczyzny, żeby po kilku dekadach zmienić się w niewykształconą, nieświadomą masę, którą można bezkarnie oskarżać o zły gust (bo słucha disco poloi maluje domy na pstrokate kolory) albo społeczne pasożytnictwo (bo przepija „pięćset” czy „osiemset plus” i głosuje na prawicowych populistów).
Gra toczy się więc o przywrócenie wielości i różnorodności losów. O wszystkie te niejednoznaczne doświadczenia, niepasujące do zunifikowanej wizji historii, które każą z nieufnością, ale też nowymi zasobami kompetencji przyjrzeć się dawnym kolektywnym przekonaniom czy identyfikacjom. Przyjrzeć się temu, co konstruuje tożsamości zbiorowe, a także stanowi o naszych indywidualnych biografiach: o naszej wrażliwości, pamięci, możliwościach radzenia sobie z przeszłością. Czyli archeologia wiedzy. Wiedzy nie o datach i statystykach, tylko o emocjach. Wsłuchiwanie się w opowieści dotąd wypierane lub celowo zagłuszane jest przede wszystkim, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, pracą na rzecz budowania wspólnotowej empatii i wrażliwości na krzywdę – otwarciem się na doświadczenia poniżenia i poczucia klęski. A z nimi przeważnie jest nam niewygodnie; gryzą w kark jak metka poliestrowej koszulki, więc skutecznie wycinamy je z pola własnego doświadczenia. To zupełnie naturalne – wszyscy łakniemy tego, co komfortowe i łatwiejsze do jednoznacznej oceny. Dlatego tak łatwo w całym tym naszym zaciekawieniu „ludem” ulec atrakcyjności narracji upraszczających: historiom o jednolitych tożsamościach, klarownych podziałach klasowych oraz prostych liniach oddzielających beneficjentów od ofiar systemów politycznych. Awers musi mieć swój rewers, a każdy skutek logiczną przyczynę. Wszyscy chłopi biedowali, każdy kochał Witosa, a potem Gomułkę, nienawidził za to komuny za walkę z Kościołem. A po transformacji tylko by wyciągał rękę do nowego państwa po zasiłek. I już, gotowe, „lud” staje się syntetyczną opowieścią uniwersalizującą doświadczenia, wygładzającą wszelkie pęknięcia, dopasowującą się do jednego, wygodnego wzorca.
A że każda chłopska kosa i każda szlachecka szabelka mają dwa końce, w zwrocie ku historiom ludowym kryją się też inne niebezpieczeństwa. Przede wszystkim – fetysz buntu i oporu. Zwyczajowo uznajemy prawo do samostanowienia tych, którzy wyrazili spektakularny sprzeciw. Strajkowali, brali udział w powstaniach, odmawiali wykonania rozkazów. Zupełnie jakby na naszą uwagę należało sobie zasłużyć, jakby „lud” nie posiadał własnej historii, tylko tworzył ją w akcie protestu przeciwko hegemonowi i sprawowanej przez niego władzy politycznej, ekonomicznej czy kulturowej. Historie polskich wsi to jednak nie tylko akty buntu przeciwko pańszczyźnie, sprzeciw wobec kolektywizacji bądź wysypywanie pszenicy na drogi w odpowiedzi na reformy Balcerowicza. Historia kobiet to nie tylko opowieść o przemocy, dążeniach emancypacyjnych i świadomej walce z patriarchatem. To także codzienność spleciona ze słabością, lękiem czy bezradnością.
Ostrzę ołówek, otwieram zeszyt, będę się starała pilnie notować i przede wszystkim – uważnie słuchać. Bo przecież wielu i wiele z nas doskonale zna historie opisywane w tej książce z opowieści swoich babek i prababek. Wiemy, skąd jesteśmy, nikt nie musi nam tego tłumaczyć. Chodzi tylko – i aż – o to, żeby historie te przestały być jedynie dopiskami na marginesie.
W Przepraszam za brzydkie pismo mówię o mieszkankach wsi, starając się nie zagłuszyć ich suwerennych, samodzielnie tworzonych opowieści pamiętnikarskich. Nie zależy mi jednak na „oddawaniu głosu” zapomnianym bohaterkom ani też na rozpisywaniu ludowej historii kobiet jako opowieści pobocznej czy alternatywnej. Obie te strategie wydają mi się infantylizujące i protekcjonalne. Po pierwsze, wiara w to, że umożliwimy osobom wykluczonym z oficjalnego dyskursu snucie niezależnej opowieści, jest bardzo naiwna. Rekonstruowanie historii na podstawie fragmentów zapisków czy świadectw zawsze polega na subiektywnym wyborze i selekcji. To, co uznajemy za reprezentatywne, podlega interpretacji i zostaje ułożone w narrację zgodną z naszą wrażliwością i indywidualnym stylem. Hayden White, filozof historii, stwierdzał jasno: każda historia jest konstrukcją narracyjną, a sposób organizacji i przedstawiania faktów więcej nam mówi o poetyce i literackości danego tekstu niż o wiarygodności przedstawionych treści. Po drugie, chociaż nie wierzę w projekt jednej, uniwersalnej historii ludowej, za równie problematyczne uważam analizowanie wydarzeń nieujmowanych w oficjalnym dyskursie – na przykład opowieści z peryferii czy dotyczących mniejszości – jedynie na prawach „wariantów” opowieści centralnej. Przeszłość jest jedna, choć kształt poznawanej historii zależy od perspektywy, z której się jej przyglądamy. W Przepraszam za brzydkie pismo proponuję spojrzenie na doświadczenia mieszkanek wsi w XX wieku z miejsca możliwie centralnego: z wnętrza ich własnych języków i emocji.
Koperta, w której Henryka O. przesłała swój pamiętnik redakcji „Gromady – Rolnika Polskiego” na konkurs Łączy nas ziemia w roku 1983
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/10904
Skoro nie istnieje uniwersalna historia – nie ma także i nie było jednej „wsi” ani modelowego życiorysu „chłopki” czy „rolniczki”. Coraz częściej pojawiają się za to, wykorzystywane przez rynek i koniunkturalną modę na ludowość, „chłopki totemiczne”. Dawniej były to na przykład Kargulowa z Samych swoich czy Hanka Borynowa z ekranizacji Chłopów Jana Rybkowskiego. Współcześnie ich miejsce zajęły choćby modelki z okładek „folkowych” numerów „Vouge’a” i sesji promujących „ludowe” kolekcje marek modowych, aktorki z reklam oleju i „swojskiego” nabiału czy uniwersalnie „chłopska” bohaterka z okładki eseju Joanny Kuciel-Frydryszak Chłopki. Opowieść o naszych babkach. Jeśli estetyka, to na całego, ze wszystkimi rekwizytami naraz, bez znaczenia, z jakiego regionu pochodzi dany strój ludowyalbo pod którym zaborem na początku XX wieku wychowała się sfotografowana kobieta. Niuanse są nieistotne, gra toczy się przecież o skapitalizowanie symbolu, nie o historyczną rzetelność. Istnieje także jego wariant negatywny, na przykład mieszkanka popegeerowskiej wsi z lat dziewięćdziesiątych – nadużywająca alkoholu, niedomyta, z niepełnym uzębieniem. To jedna z bohaterek paradokumentu Arizona Ewy Borzęckiej z 1997 roku czy inspirowana nią pani Ala, postać z hitu wczesnych lat dwutysięcznych Pieniądze to nie wszystko Juliusza Machulskiego, grana przez Stanisławę Celińską. Takie chłopki i rolniczki powstają tylko na potrzeby medialnej walki o uwagę. Są bardziej hologramem naszego wyobrażenia o ludowości, najczęściej bazującego na powszechnych uprzedzeniach i przekłamaniach, niż jej faktyczną reprezentacją.
Pozycje, z których opowiadały moje bohaterki, zostały zdeterminowane przez ich miejsce urodzenia, usytuowanie w wewnętrznie zróżnicowanej strukturze klasy ludowej oraz indywidualne aspiracje. Napisać jedną, unifikującą historię polskiej wsi, znaczy przemilczeć prawdę dziesiątek tysięcy innych. Najtrafniej ten problem ujęła zresztą jedna z pamiętnikarek, urodzona w 1923 roku we wsi pod Łowiczem, posługująca się pseudonimem Gospodyni: „Postanowiłam pisać. Przyczynić się choć w mikroskopijnej części do powstania pełnej prawdy o współczesnej kobiecie wiejskiej. Bo jeden opis i jedno życie nie odzwierciedlą tego nigdy” 1[1].
Książka ta powstała na podstawie ośmiuset dwunastu oryginalnych rękopisów i maszynopisów pamiętnikarskich oraz czternastu tekstów wydanych drukiem. Jest próbą opowiedzenia o życiu kobiet na polskich wsiach w XX wieku z najbliższej im perspektywy – ich własnych doświadczeń, zapisywanych przez ponad siedem dekad.
Pierwsza strona pamiętnika, który Maria Z. nadesłała w 1979 roku na konkurs Jestem matką
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/5035
Gospodynie z Zagórnika przy stole z wypiekami. Fot. Alojzy Stuglik
Fundacja MEMO
Początki pamiętnikarstwa konkursowego przypisuje się inicjatywom Floriana Znanieckiego, który w latach 1918–1920 wraz z Williamem Thomasem z Uniwersytetu Chicagowskiego opracował pięciotomowy zbiór The Polish Peasant in Europe and America (wydany po polsku w roku 1976 jako Chłop polski w Europie i w Ameryce) na podstawie listów i autobiografii chłopskich emigrantów. Po powrocie do Polski Znaniecki otworzył w Poznaniu Polski Instytut Socjologiczny, w którym zorganizował konkursy pamiętnikarskie na życiorysy pracowników fizycznych (1921), życiorysy Ślązaków (1934), życiorysy bezrobotnych (1937) oraz kilkukrotnie powtarzany w następnych dekadach – konkurs poświęcony mieszkańcom i mieszkankom Poznania. Równolegle w Wilnie rozwijał się Żydowski Instytut Naukowy (JIWO), organizujący konkursy na autobiografie młodzieży żydowskiej, w Warszawie natomiast – Instytut Gospodarstwa Społecznego, który w latach 1931–1936 pod przewodnictwem Ludwika Krzywickiego ogłosił konkursy na pamiętniki bezrobotnych, chłopów oraz emigrantów.
Na pierwszy w historii konkurs pamiętnikarski dla chłopstwa z roku 1933 rękopisy nadesłało czterysta dziewięćdziesiąt osiem osób. Jedynie siedemnaście tekstów było autorstwa kobiet. W pierwszym tomie monografii pokonkursowej opublikowano dwa kobiece pamiętniki, w tomie drugim – wydanym ze wstępem Marii Dąbrowskiej – ani jednego. Parytet zachowali za to organizatorzy konkursu Opis gospodarowania w gospodarstwach karłowatych, którzy w 1938 roku zdecydowali się opublikować po piętnaście ankietowych odpowiedzi autorstwa mężczyzn i kobiet. W konkursie Opis mojego życia, prac, przemyśleń i dążeń młodzieży wiejskiej, zorganizowanym przez Państwowy Instytut Kultury Wsi z inicjatywy Józefa Chałasińskiego w roku 1936, kobiety stanowiły już niemal jedną czwartą uczestniczek – nadesłały trzysta osiemdziesiąt jeden spośród tysiąca pięciuset czterdziestu czterech prac. Trzy dekady później na największą w historii inicjatywę pamiętnikarską – Konkurs na pamiętniki młodzieży wiejskiej – odpowiedziało w sumie pięć i pół tysiąca osób pochodzenia chłopskiego przed trzydziestym piątym rokiem życia, a niemal połowa zgłoszeń była autorstwa kobiet.
Okładka zeszytu, w którym Czesława B. nadesłała swój tekst na konkurs Pamiętniki kobiet wiejskich z roku 1970
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/11031
Prawdziwy rozkwit popularności pamiętnikarstwa konkursowego przypadł właśnie na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte XX wieku. Tylko w roku 1969 ogłoszono ponad sto takich inicjatyw 2. Konkursy były rozpisywane przez instytucje naukowe, organizacje zawodowe, redakcje czasopism i koła artystyczne. Opracowaniem i archiwizacją nadsyłanych materiałów zajmowało się przede wszystkim Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa, wokół którego ukonstytuowały się Centrum Pamiętnikarstwa Polskiego, Komisja Badań nad Pamiętnikarstwem Polskiej Akademii Nauk oraz kwartalnik „Pamiętnikarstwo Polskie” (wydawany do roku 1978, z pojedynczym wznowieniem w roku 2000). Pisali prawnicy, lekarze, nauczyciele, robotnicy, repatrianci, górnicy. Pisały nawet dzieci. W latach sześćdziesiątych o nadsyłanie wspomnień poproszono autostopowiczów, budowniczych Nowej Huty czy osoby zmagające się z problemem alkoholowym. Największe inicjatywy adresowane były jednak do ludności wiejskiej, wśród której – głównie za sprawą publikowanych w prasie rolniczej fragmentów prac z różnych dekad – tradycja pamiętnikarska pozostawała bardzo żywa.
Pisały oczywiście także kobiety. Najliczniej właśnie mieszkanki wsi, dla których w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ogłaszano osobne konkursy. Ludowa historia kobiet XX wieku zawdzięcza ich pomysłodawcom i pomysłodawczyniom – w szczególności Eugenii Jagiełło-Łysiowej i Barbarze Tryfan, a także Dyzmie Gałajowi – setki wstrząsających autobiografii oraz kilka tomów opracowań socjologicznych dotyczących między innymi starości czy macierzyństwa mieszkanek wsi. Trudno o bardziej wiarygodne, rozpisane w czasie świadectwo emancypacji i rewolucji kulturowych, jakie zaszły w polskim społeczeństwie, niż porównanie życiorysów czterech pokoleń kobiet wiejskich. Celowo pomijam jednak fragmenty pamiętników, w których autorki opisywały swoje doświadczenia z lat okupacji – z nich należałoby ułożyć osobną, wymagającą innych kontekstów i narzędzi opowieść.
Jak pisze Paweł Rodak, podobnego fenomenu piśmienniczego na tak masową skalę nie odnajdziemy ani w historii literatury europejskiej, ani nawet światowej3. Do końca XX wieku zorganizowano najprawdopodobniej około tysiąca pięciuset konkursów na pamiętniki, wspomnienia i autobiografie, w których mogło wziąć udział nawet pół miliona osób. Na podstawie własnych badań szacuję, że nawet dwie trzecie wszystkich tych inicjatyw poświęcono środowiskom wiejskim i robotniczym.
U progu transformacji ustrojowej w archiwach instytucji pamiętnikarskich znajdowało się nie mniej niż dziewięćset tysięcy oryginalnych tekstów4. Jak wiadomo jednak, opowieści o przełomie roku 1989 są dwie: w jednej całuje się żabę, a ona zmienia się w dotacje, traktory John Deere i szpalery czerwono-białych barierek na poboczach; w drugiej żaba to po prostu żaba, a jeśli naprawdę nie masz szczęścia – likwidacja miejscowego przystanku PKS. Polskie pamiętnikarstwo konkursowe nie znalazło się na liście tradycji wartych ocalenia przez liberalną demokrację. Centrum Pamiętnikarstwa Polskiego i Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa utraciły finansowanie. Członkowie Towarzystwa podjęli próbę utrzymywania archiwum mieszczącego się w Warszawie (najpierw przy ulicy Nowy Świat, później w malutkim pomieszczeniu w alei Solidarności) na własną rękę, jednak w ostateczności zarówno ono, jak i znacznie bogatsze archiwum pamiętnikarskie w pałacyku w Rudnie zostały zlikwidowane. Podobno mieszkańcy kamienic przy Nowym Świecie miesiącami odnajdywali w podwórkowych koszach na śmieci przedwojenne rękopisy. Pałac w Rudnie został sprzedany w roku 1997, później – kolejnym prywatnym nabywcom – w roku 2001, ci zaś bez wiedzy poprzednich najemców część materiałów wyrzucili, część przenieśli do zawilgotniałej komórki, a kilka stert pozostawili na zewnątrz, przykrywszy je foliową plandeką. W 2002 roku całość zbiorów została wyniesiona z budynku i pozostawiona na ziemi, bez jakiejkolwiek ochrony przed deszczem czy wiatrem. „Zbędne” papiery miano przeznaczyć na przemiał. Jak opowiadała mi Agnieszka Knyt, jedna z pracowniczek Ośrodka Karta, po wizycie w Rudnie Zbigniewa Gluzy, twórcy Karty, udało się im uzyskać zgodę na przyjęcie materiałów przez Archiwum Akt Nowych w Warszawie oraz zorganizować dwie kilkutonowe ciężarówki. 19 września 2002 roku wraz z grupą harcerzy z ZHR przez kilka godzin ładowali na przyczepy możliwe do odratowania teczki i pojedyncze kartki. A wieczorem przez Rudno przeszła podobno siarczysta ulewa.
Koperta ze zbioru korespondencji prowadzonej z uczestniczkami i uczestnikami konkursu pamiętnikarskiego Młode pokolenie wsi Polski Ludowej
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/6903
Byłby z tego niezły materiał na film, ale raczej taki bez pełnego happy endu. Pomimo wysiłków Karty dziesiątki tysięcy rękopisów i maszynopisów uległy zniszczeniu lub zagubieniu. Szacuje się, że ocalono maksymalnie dziesięć procent całej kolekcji. Na wielu tekstach nadal widać ślady dawnych zawilgoceń. Niektóre strony są zupełnie nieczytelne, inne – przechowywane w pomylonej kolejności. Żadne – nawet przedwojenne – materiały pamiętnikarskie nie zostały dotąd zdigitalizowane.
Fragmenty pamiętnika Wiktorii K. (rocznik 1910), nadesłanego na konkurs Pamiętniki kobiet wiejskich w 1970 roku
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/11042
[1] We wszystkich cytatach z pamiętników została zachowana oryginalna pisownia. Rozwinięcie skrótów z przypisów podano na końcu książki.
Julianna, Danka i Teresa pisały pamiętniki w tajemnicy przed mężami. Julianna nocą, Danka rano, czekając, aż wystarczająco rozpali się pod piecem, a Teresa w PKS-ie wiozącym ją do pracy w pobliskiej masarni i z powrotem. Julianna w roku 1936, Danka w 1962, Teresa w 1983. Bały się. Raz – gniewu za marnowanie czasu albo pieniędzy na materiały do pisania, znaczek i kopertę. Dwa – bo dobrze wiedziały, że męża z równowagi wyprowadzić może najmniejsza rzecz, a co dopiero wypisywanie do obcych, do Warszawy. Lepiej dmuchać na zimne, zapobiegać, zamiast później leczyć. Julianna – okładem z roztartych liści babki lancetowatej, Danka – maścią nagietkową z apteki w Brzesku, a Teresa – świńskim żebrem prosto z własnej zamrażarki. Przede wszystkim jednak bały się wstydu. Co, jeśli zdobędą się na odwagę, opowiedzą w pamiętniku całe swoje dotychczasowe życie, a ktoś uzna je za błahe albo nieciekawe? Takie upokorzenie lepiej znosić w pojedynkę.
Honoracie z Bliznego trafił się za to dobry mąż. Wszystkie koleżanki z koła gospodyń wiejskich radziły jej, żeby się za długo nad ślubem nie zastanawiała, bo taki, co zagląda do kieliszka tylko od święta, to się jej może drugi raz nie przydarzyć. Mąż Honoratę podobno bardzo kochał. Zabierał ją na zabawy do remizy, siedział pod drzwiami, kiedy rodziła mu kolejnych synów, a 19 stycznia 1946 roku kupił jej w prezencie poniemiecką maszynę do szycia. Jednak w kwietniu 1962, kończąc pamiętnik, bała się, że to on, nie ona, będzie miał rację w sprawie konkursu: „Mąż się ze mnie śmieje. Po co ty siedzisz w nocy i piszesz i tak tego babskiego pisania nikt czytać nie będzie. On jest przecież chłop mądry, do tego jeszcze radny w G.R.N.”1.
Napisanie pamiętnika i zgłoszenie go do ogólnopolskiego konkursu to akt uznania własnych doświadczeń za warte uwagi. Wyraz postrzegania siebie samej jako współuczestniczki historii. Wśród mieszkanek wsi w pierwszej połowie XX wieku takie przekonanie było jednak rzadkością – w wyniku systemowej przemocy i dyskryminacji, wynikających zarówno z przynależności klasowej, jak i płci, kobietom przypisywano niezmiennie niskie miejsce w społecznej hierarchii. Jak pisał Józef Chałasiński, jeden z najważniejszych inicjatorów i badaczy pamiętnikarstwa konkursowego: „Jeśli wieś w ogóle w dawnej stanowo-klasowej strukturze miała miejsce z założenia służebne […], to kobietę wiejską bardziej jeszcze niż mężczyznę tradycja historyczna i ludowa określała jako istotę nieautonomiczną, istotę domową, której życie miało się toczyć na ślepej uliczce, […] daleko od wielkiego szlaku historii narodu”2.
Dlatego dla wielu pamiętnikarek uczestniczących w konkursach z pierwszych dekad PRL-u istotny punkt odniesienia stanowiły zapiski ich poprzedniczek, które ukazywały się na łamach prasy i w monografiach pokonkursowych. Autorki pamiętników z lat trzydziestych przetarły drogę i ośmieliły do spisywania swoich opowieści kolejne pokolenia kobiet. Po wojnie najczęściej cytowano Pamiętniki chłopów, których dwa tomyukazały się odpowiednio w roku 1935 i 1936. W połowie lat pięćdziesiątych, na fali deklarowanej przez Polskę Ludową polityki prochłopskiej, opublikowano okrojone fragmenty czterdziestu czterech z tych pamiętników, w wyborze oraz opracowaniu Leonory Stróżeckiej. Z okazji planowanego wznowienia Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych zleciła Andrzejowi Munkowi zrealizowanie krótkiego materiału, którego bohaterami zostali autorzy oryginalnych pamiętników z lat trzydziestych. Obie inicjatywy miały się przysłużyć propagandzie rządzących, która ukazując kontrast pomiędzy nędzą chłopstwa za czasów sanacji a sukcesami powojennej odbudowy wsi, próbowała odwrócić uwagę opinii publicznej od klęski polityki rolnej PZPR: forsowany po 1948 roku projekt kolektywizacji wsi napotkał silny opór chłopów, co skutkowało obniżeniem efektywności produkcji rolnej i pogłębiającym się niezadowoleniem społecznym3. Wybór Stróżeckiej rozesłano do wiejskich oddziałów Związku Młodzieży Polskiej, spółdzielni i lokalnych bibliotek, a film Munka puszczano zamiast produkcji Polskiej Kroniki Filmowej w wiejskich kinach objazdowych.
W zbiorze Stróżeckiej znalazł się między innymi fragment Pamiętnika nr 3, jednego z dwóch opublikowanych w roku 1935 tekstów kobiet. Zanonimizowana przez redaktorów autorka pisała: „Bo doprawdy niema chyba na świecie więcej zapomnianej i niedocenianej istoty, jak wieśniaczka, a najbardziej u nas w Polsce. A przecież my wszystko składamy w ofierze ojczyźnie i społeczeństwu, a wzamian nie dostajemy nic. Wszystko co napisałam jest najszczerszą prawdą, a są to tylko wyjątki, bo gdybym miała napisać cały ogrom niedoli i nędzy musiałabym pisać nie parę tygodni, ale parę lat i być uczoną. Nie dziwcie się, że są błędy i niedokładności, bo przecież jestem samoukiem, a pisałam to zmęczona codzienną pracą, chorą ręką, często długo w noc, gdy oczy ze zmęczenia kleiły się do snu i przy nikłem świetle przykręconej naftowej lampki, a w dodatku po kryjomu przed mężem, żeby się nie wyśmiał ze mnie, że bawię się w uczoną osobę”4.
W późniejszych konkursach, zwłaszcza tych z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, największą grupę stanowiły autorki urodzone jeszcze w XIX lub na początku XX wieku, a więc równolatki tych pierwszych, nielicznych pamiętnikarek. Z ich perspektywy powojenna rewolucja emancypacyjna otworzyła kobietom drzwi do uczestnictwa w życiu społecznym na zupełnie nowych zasadach. Jako dwudziesto- czy trzydziestolatki nie odważyłyby się zabrać głosu – od kobiet oczekiwano wówczas przede wszystkim wypełniania obowiązków domowych, rezygnacji z własnych ambicji zawodowych czy edukacyjnych oraz posłuszeństwa wobec męskiego autorytetu. Uważała tak na przykład Maria spod Wielkiego Leźna na Kujawach, która na początku lat sześćdziesiątych zapisała: „Również i kobiety ileż musiały kiedyś znieść upokożenia tylko dlatego, że były innej płci (kobiety). Dziś jest inaczej. My kobiety mamy równe prawa jak i mężczyźni. W obecnej żeczywistości nikogo już nie dziwi gdy spodka kobietę architekta, inżyniera, górnika czy też ministra. To wszystko wydaje się bardzo naturalne”5.
Zakończenie pamiętnika Ludwiki G., nadesłanego na konkurs Jestem matką w 1979 roku.
Źródło: Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/5029
Na konkurs z roku 1970 ponad połowę tekstów nadesłały kobiety po czterdziestym piątym roku życia, co tłumaczy, dlaczego spośród tysiąca dwustu uczestniczek aż siedemdziesiąt pięć procent dysponowało jedynie wykształceniem podstawowym lub niepełnym podstawowym6. Dominika S. z Zamojszczyzny, urodzona na kilka lat przed wybuchem I wojny światowej, najpierw ukończyła cztery klasy szkoły podstawowej, a w latach trzydziestych – kilkunastomiesięczny kurs rolniczy w Marysinie, o którym dowiedziała się z prasy. Z gazet rolniczych znała także fragmenty już powojennych pamiętników. Własny tekst nadesłała dopiero, kiedy zorganizowano pierwszy konkurs skupiony wyłącznie na opowieściach wiejskich kobiet. Pisała w nim: „Ktoś pomyślał o nas, zwykłych kobietach wiejskich, takich co to nieraz określane są pogardliwym, graniczącym z litością określeniem »kobiecina«. Ktoś, chce jakby porozmawiać z nami i wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. To będzie już kawałek historii”7.
Zbłaźnić się przed mężem czy rodzicami to jeszcze pół biedy. Dla pamiętnikarek najtrudniejsze było wystawienie swoich opowieści na ocenę ludzi pochodzących z mitycznej elity: inteligencji, literatów, „państwa profesorstwa”. Zarówno w pamiętnikach autorstwa mężczyzn, jak i kobiet pochodzenia chłopskiego silnie obecny jest wątek podległości wobec środowisk miejskich. Jedni je kontestują, inni pokornie przyznają im rację. Nawet jeśli autor czy autorka podnoszą kwestię klasowej godności i solidarności, dokonują tego najczęściej poprzez podkreślanie analogii pomiędzy życiem na wsi i w mieście. Może i na wsiach nie ma betonowych dróg, więc tonie się w błocie po kolana, ale młodzież też jeździ komarami na potańcówki. Może chłopskie córki i chłopscy synowie mają utrudniony dostęp do szkół średnich, ale prenumerują prasę i słuchają radia. Może i kobiety z miasta uchodzą za większe elegantki, bo mogą wystać sobie w kolejce rajstopy ze szwem albo materiał na spódnicę, ale na wsi dziewczyny też robią sobie trwałą ondulację i malują powieki błękitnymi cieniami. Przede wszystkim chodzi więc o wpisanie samych siebie w pewną „normę”: standard wychowania, edukacji czy ubioru kojarzone jako atrybuty awansu i modernizacji. Za zinternalizowane przeświadczenie o własnym niedopasowaniu do „normy” autorzy nieustannie przepraszają. I mężczyźni, i kobiety, chociaż one znacznie częściej i za więcej „przewin”. Jedna z członkiń Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży z Rusinowa nadesłała w roku 1936 naddarty rękopis. Nie miała pieniędzy na zakup nowego papieru i dodatkowego atramentu, nie było więc innej rady, jak tylko się zawstydzić i napisać: „Przepraszam bardzo Szanownego Państwa gdyż mi gęś zrobiła szczerbę”8. Niemal cztery dekady później sześćdziesięcioletnia Katarzyna C. z okolic Jasła czuła, że przed jury konkursowym należy się wytłumaczyć nie tylko z formy nadesłanego tekstu, kroju pisma, ale i języka, a właściwie całej swojej opowieści: „Przepraszam za brzydkie pismo za błędy nieodpowiednie wyrażenia i nazwy. Pisze to ręka prawdziwie wiejskiej kobiety spracowana trzęsąca i nieuczona. Ale wiem że to moja pismo pujdzie do ludzi mądrych, więc jak tylko będą chcieli to przeczytają i zrozumieją”9.
Na konkurs z roku 1970 swój pamiętnik nadesłała także autorka kryjąca się pod pseudonimem „Katarzyna z pod Ostrołęki”, urodzona w rodzinie służby dworskiej. Katarzyna miała sześć sióstr i dwóch braci, spośród których tylko dwoje najmłodszych chodziło kiedykolwiek do szkoły. Bo szkoła była daleko, pięć wiorst, zimą – przez las, gdzie trzeba było omijać zaspy – nawet dalej. No i nie było butów, a buty to w większości pamiętników z tamtych lat bohaterowie pierwszoplanowi. Szczyt marzeń: posiadać własną parę obuwia. Po wojnie Katarzyna wyjechała z rodzicami na „Ziemie Odzyskane”. W 1957 roku ojciec postanowił „ożenić ją do domu”, czyli znaleźć jej męża do wspólnej pracy na gospodarstwie po rodzicach. Trzeba było dołożyć do oferty przepisanie na kandydata kawałka dobrego pola, bo Kaśka miała już dwadzieścia osiem lat, a o starych pannach w takim wieku wiadomo, co gadają. Trafiła mało szczęśliwie. Na człowieka mrukliwego, chłodnego („bo ręce zawsze miał zimne”), którego nigdy nie zdołała pokochać. W ósmym miesiącu ciąży sama chodziła do krów, sama hakała ziemniaki i nosiła wodę ze studni. We wsi zorganizowano kurs pisania i czytania dla dorosłych. Mąż wytrzymał tylko kilka wieczorów, ona chodziła na zajęcia przez całą zimę: „Ja co ledwo umiała się dawniej podpisać, to teraz kursami wieczornymi się podciągnęła i dość jako tylko piszą a czytam, a grunt, iże jak napisę to napisę, ale sama, nikogo się ja nie proszę i nikt nie musi zaraz wiedzieć, co ja chcę pisać”10. Decydując się na udział w konkursie, nie bardzo wierzyła, że kogokolwiek będzie ciekawiło, co ona i jej podobne kobiety ze wsi mają do opowiedzenia. Największą radością w życiu Katarzyny była świadomość, że jej dzieci dostaną możliwość kształcenia, której jej samej poskąpiono. Marzyła, żeby syn skończył szkołę rolniczą (ale wyższą, nie taką, z której – zdaniem autorki – w PRL-u każdy mógł wyjść z dyplomem), córka zaś – została nauczycielką („żeby nie musiała jak ja żyć”). Miało iść już tylko ku lepszemu. Na wiosnę planowano założenie we wsi telefonu, linię poprowadzono przez jej ulubione rabatki z irysami. W zakończeniu pamiętnika Katarzyna pisała: „wszystko to zawdzięczamy Polsce Ludowej!”, a kilka zdań wcześniej: „Może tam nawet i nie spojrzycie w to moje pisanie, ale cóż, ja tak pisałam jako umiała i wiem, iże i z błędoma i nie po książkowemu ale przecie ja nie uczona ale matka kupy dzieci, a ręce wyrobione, głowa skołatana, a pamięć nieraz też zawodzi, bo jakby tak wspomniał tylko to co przeżył to sama litania bólu i narzykania, a nic promyka jasnego, chyba iże dzieci i te chwile z nimi spędzone”11.
Rodzina Marii rodziła się i umierała w gminie Kańczuga na Podkarpaciu od czterech pokoleń. Maria pojawiła się na świecie w 1894 roku. Jej córki były pierwszymi, które wyjechały do miasta za pracą. Ona, pomimo próśb dzieci, wolała spędzić starość we własnym domu. Zaczęła prowadzić pamiętnik krótko po siedemdziesiątych szóstych urodzinach. Czarnym atramentem, tekstem bez kropek, przecinków, scalającym jej życie w opowieść rzekę, zapisała niemal cały zeszyt. Na ostatniej stronie, chwiejnym, ale wyraźnym pismem, dodała: „opisałam swoją biede całe moje życie pszesuneło mi się pszez głowe wyczytałam w gazecie że kto hce to może napisać to ja se po myślałam opisz ile biedy człowiek potrafi pszeżyć jak musi teraz bardzo pszepraszam za nie dobre na pisanie bo niema nigdzie pszecinka a ni kropki bo ja nie wiele stego wiem gdzie tsza ih było dawać no i pszepraszam że wszystko na malowałam małą literą bo co do wielkich to trohe zapomniałam jak się kturą pisze za co najmnocni pszepraszem i pieknie od serca pozdrawiam”12.
Zakończenie pamiętnika nadesłanego na konkurs Moja wieś wczoraj i dziś z roku 1950, przechowywanego w kolekcji konkursu Młode pokolenie wsi Polski Ludowej
Archiwum Akt Nowych, Kolekcja Towarzystwa Pamiętnikarstwa Polskiego w Warszawie, sygn. 2617/6594
Wiktorii K. z okolic Limanowej w spisywaniu pamiętnika pomagała najstarsza, szesnastoletnia córka. Wiktoria dyktowała, opowiadając między innymi o swojej działalności w Batalionach Chłopskich i o kilku rodzinnych historiach sprzed wojny. Musiała prosić o pomoc, bo rękę miała do pisania nieprzyzwyczajoną. Wstydziła się tego zarówno przed córką – uczennicą szkoły średniej, jak i przed potencjalnymi czytelnikami i czytelniczkami swojego pamiętnika. Ale zakończenie, w którym poza rzeczowym raportem z lat okupacji pojawiły się fragmenty dotyczące skrywanych emocji, na przykład lęku o przyszłość córek, które wahają się, czy pozostać w rodzinnej wsi, spisała już samodzielnie. I oczywiście czuła się w obowiązku przeprosić: „Ale muszę swojej ręki też dołożyć chociaż dobrze pisać nie umiem. Proszę mi wybaczyć. Otórz jestem wiejską kobietą i do tego nic nie kształconą. Praca moja codzienna to taka ciężka, nudna, w każdy dzień jedno i to samo”13.
Józefa urodziła czternaścioro dzieci. Wszystkie żywe, co na wsiach jeszcze w PRL-u nie stało się standardem. Starsze nie chodziły do szkoły, bo kogo w wielodzietnej rodzinie bez ziemi było stać na zeszyty, atrament i aż tyle par butów. Średnim dzieciom szanse na kształcenie pokrzyżowała wojna. Za to te najmłodsze nie rozumiały, jak to możliwe, że ich rodzeństwo ledwo czyta i pisze. Ostatnią czwórkę Józefa urodziła już po maju 1945 roku, po przeprowadzce w okolice Nysy i objęciu poniemieckiego gospodarstwa. Teresa – autorka pamiętnika – trzecia córka i piąte w kolejności dziecko Józefy, urodziła się na samym początku lat trzydziestych. Gdy ukończyła szósty rok życia, matka oddała ją na służbę do zamożnych gospodarzy w charakterze niańki. Miała przecież wprawę – nie znała własnej matki innej niż pochylona nad kołyską i z ciążowym brzuchem. Starsze gospodarskie dzieci czytały kolorowe książeczki i uczyły się stawiania liter, a jeśli Teresie udało się wcześniej położyć do spania maluchy, zamieść w kuchni i posprzątać po kolacji, pozwalały jej siadać obok siebie przy odrabianiu lekcji. Potem przyszła nowa, powojenna Polska, wiele szans i jeszcze więcej zawiedzionych nadziei, bo życie Teresy układało się tak, jakby los testował, ile kolejnych nieszczęść zdoła przetrwać. Długo się zastanawiała nad wzięciem udziału w konkursie. Była przekonana, że nie doświadczyła niczego na tyle wyjątkowego, by opisać to w pamiętniku, ot, zwykłe życie. Dlatego wiele miejsca poświęciła historiom kobiet zamieszkujących sąsiednie wsie, ich trudnej fizycznej pracy i aranżowaniu małżeństw. Upamiętniała i własne, i cudze losy. W zakończeniu zapisała: „Droga Redakcjo bardzo cię przepraszam za błędy i nietakt w moim pisaniu. Jak już wspomniałam bardzo mało chodziłam do szkoły. Nie umiem pisać i przeszkadza mi nerwica, ale pisałaś, że tu nie chodzi o talenty więc zdecydowałam się napisać. Dużo trzeba się domyślić, brak liter i wyrażenia nieodpowiednie ale i tacy ludzie jak ja mają swoje życiorysy”14.
Rzeczywistość powojenna wytworzyła nową wieś. Zmiany granic państwa, migracje, nacjonalizacja przemysłu i masowy odpływ ludności do miast, przede wszystkim jednak – reforma rolna. Postulaty Polskiej Partii Robotniczej już od 1943 roku zwiastowały walkę z obszarnictwem oraz zmierzch politycznej i kulturowej dominacji ziemiaństwa. Dekret o reformie rolnej, uchwalony 6 września 1944 roku przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, przypieczętował transformację wsi zarówno w wymiarze społeczno-ekonomicznym, jak i kulturowym. Reforma była rewolucją, która nadała nowy status przede wszystkim najbiedniejszej warstwie ludności wiejskiej: bezrolnym, małorolnym oraz służbie folwarcznej. Do roku 1950 chłopi w całej Polsce uzyskali z parcelacji majątków poniemieckich i szlacheckich ponad sześć milionów hektarów ziemi uprawnej; wśród wszystkich funkcjonujących ówcześnie gospodarstw dwadzieścia sześć procent stanowiły gospodarstwa nowo utworzone. W praktyce co trzecie gospodarstwo pochodziło (w całości lub częściowo) z parcelacji lub akcji osadniczej15. Dominowały gospodarstwa o niewielkim areale: 31,3 procent stanowiły grunty o wielkości od dwóch do pięciu hektarów, natomiast 30,8 procent – od pięciu do dziesięciu hektarów (głównie na „Ziemiach Odzyskanych”, gdzie pozwalały na to rozporządzenia)16. Reforma rolna odegrała także istotną rolę w procesie emancypacji kobiet wiejskich, gdyż zmiany przyczyniły się do większej autonomii i niezależności nie tylko całych rodzin chłopskich, ale i poszczególnych członków społeczności wiejskiej. Przekazanie ziemi na własność rodzinom zapewniło im większą stabilność ekonomiczną, co z kolei otworzyło przed córkami rolników bardziej zróżnicowane możliwości edukacyjne i zawodowe. Wykształcenie, które zyskało na znaczeniu w obliczu zmieniających się warunków społeczno-politycznych, pozwalało młodym kobietom aktywniej uczestniczyć w prowadzeniu gospodarstw. Wiele z nich pomagało rodzicom w kontaktach z urzędami, spółdzielniami rolniczymi czy wypełnianiu wniosków o kredyty. Reforma stworzyła też podstawy do rozwoju nowych zawodów, takich jak pracownica administracji spółdzielni czy agronomka, dzięki którym kobiety zdobywały większą niezależność finansową i społeczną, nawet jeśli pozostawały na wsi.
Nieodwracalne zmiany w strukturze klasowej polskiego społeczeństwa przyspieszała migracja zarobkowa, związana między innymi z rozwojem przemysłu i upowszechnieniem zawodów pozarolniczych. Skoro wyludniała się wieś, pęczniały miasta – od końca wojny do połowy lat osiemdziesiątych liczba ich mieszkańców i mieszkanek wzrosła niemal dokładnie o sto procent17. W naturalny sposób przenikały się różnorodne style życia i kulturowe doświadczenia. Moda ulegała przemianom, przekształcał się język, a tradycyjne wzorce myślenia ustępowały miejsca nowym wartościom, odpowiadającym procesowi modernizacji życia wiejskiego.
Kobiecą emancypację w pierwszej połowie XX wieku przyspieszyła przede wszystkim dziejowa konieczność. Społeczna rola kobiet zawsze rosła w „sytuacji kryzysowej”18. Bieda, wojny, niestabilna sytuacja polityczna i relacje międzynarodowe wymuszały nieodwracalne zmiany w tradycyjnym podziale ról płciowych. Fale emancypacji kobiet wiejskich przed rokiem 1945 można podzielić na cztery etapy. Pierwszy: lata I wojny światowej (mobilizacja wojskowa mężczyzn); drugi: kształtowanie się nowego państwa po odzyskaniu niepodległości, kiedy reformy społeczne i prawne otworzyły kobietom drogę do szerszego udziału w życiu publicznym (wpisanie do konstytucji marcowej równouprawnienia płci względem prawa oraz prawa wyborczego dla kobiet); trzeci: przełom lat dwudziestych i trzydziestych, czyli lata wielkiego kryzysu oraz aktywności ruchów młodochłopskich – organizacji zrzeszających młodych mieszkańców wsi, budujących ich świadomość obywatelską i społeczną – a także czas nasilonej migracji zarobkowej chłopów do Europy, Stanów Zjednoczonych i Ameryki Południowej; i w końcu czwarty: lata okupacji (służba wojskowa mężczyzn, roboty przymusowe, przesiedlenia). Procesy emancypacyjne, których doświadczały nasze babcie i prababki, w dużym stopniu zawdzięczamy zatem dobrodziejce bardzo kapryśnej i nieoczywistej: organicznej potrzebie przetrwania.
Kolejne władze i systemy polityczne w Polsce często traktowały kwestię równouprawnienia w sposób czysto instrumentalny, podporządkowywały postulaty równościowe doraźnym celom politycznym. Istotną przeszkodę na drodze do emancypacji stanowił także stale silny wpływ Kościoła katolickiego na politykę państwa. Jego konserwatywne stanowisko wobec kwestii obyczajowych i społecznych utrwalało patriarchalne wzorce i spowalniało proces poszerzania autonomii kobiet. W dwudziestoleciu międzywojennym katoliccy hierarchowie skutecznie zablokowali między innymi projekt liberalizacji prawa małżeńskiego, w tym możliwość zawierania ślubów cywilnych oraz brania rozwodów, co ograniczało prawo kobiet do samostanowienia i utrudniało im suwerenne decydowanie o własnej przyszłości, zwłaszcza w przypadku konfliktów rodzinnych, kiedy stawką bywało nawet ich bezpieczeństwo osobiste19. Lata okupacji wzmocniły społeczny autorytet Kościoła, który angażował się w działania patriotyczne i konsolidował społeczeństwo przeciwko okupantom. Władza komunistyczna, świadoma wpływu kleru na opinię publiczną, obawiała się, mimo jego oficjalnego poparcia dla idei równości społecznej, mobilizacji wiernych przeciwko polityce PZPR. Najbardziej znaczący (także ze względu na osobiste zaangażowanie w sprawę kardynała Stefana Wyszyńskiego20) był sprzeciw hierarchów wobec liberalizacji prawa aborcyjnego z lat 1956–1959. Kościół oficjalnie wspierał inicjatywy katolickich środowisk zrzeszających lekarzy, pielęgniarki i położne, którzy odmawiali przeprowadzania zabiegu przerywania ciąży. Wreszcie w 1993 roku lobbował na rzecz wprowadzenia restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej, która uderzyła w grupy kobiet najbardziej narażone na wykluczenie społeczne i ekonomiczne, zwłaszcza w mieszkanki wsi i małych miasteczek, już wcześniej borykające się z ograniczeniami w dostępie zarówno do państwowej, jak i prywatnej opieki medycznej.
Z cyklu Zapis socjologiczny: ludzie we wnętrzach Zofii Rydet. Pogorzelec, województwo suwalskie, 1987 rok. Fot. Zofia Rydet
Państwowa Agencja Prasowa/Fundacja Zofii Rydet
Projekt równościowy PRL-u przyjmował, jak pisała Dobrochna Kałwa, charakter „emancypacji kontrolowanej”21: z jednej strony deklarowano potrzebę zmian, z drugiej oczekiwano, że kobiety nadal będą pełniły w społeczeństwie głównie funkcje reprodukcyjne i opiekuńcze. A jednak powojenna rewolucja społeczno-kulturowa, nawet jeśli w dużej mierze jedynie pozorowała politykę emancypacyjną, bezsprzecznie umożliwiła milionom polskich kobiet sięgnięcie po suwerenność w różnych obszarach życia. Małgorzata Fidelis w książce Kobiety, komunizm i industrializacja w powojennej Polsce ukazała na przykładzie pracownic zakładów przemysłu włókienniczego w Zambrowie i Żyrardowie, w jaki sposób wyprowadzka ze wsi pozwalała młodym kobietom postawić dalsze kroki na drodze do awansu społecznego: podjąć pracę poza rolnictwem, zdobyć wykształcenie i niezależność finansową. Magda Szcześniak w swojej monografii Poruszeni. Awans i emocje w socjalistycznej Polsce oraz Maciej Jakubowiak w eseju Hanka. Opowieść o awansie na podstawie konkretnych kobiecych życiorysów opisali scenariusze przekraczania granic przynależności klasowej.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
Wejście w opowieść
1AAN, TPP, PKW, sygn. 105/11013.
2Wykaz konkursów na pamiętniki w Polsce w latach 1921–1979 [w:] Pamiętniki Polaków 1918–1978. Antologia pamiętnikarstwa polskiego, t. 3: Ludowa i socjalistyczna 1948–1978, wyb. i oprac. B. Gołębiowski, M. Grad, F. Jakubczak, Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1983, s. 592–598.
3 P. Rodak, Fenomen pisania o własnym życiu. Konkursy pamiętnikarskie w Polsce XX wieku, „Kultura i Społeczeństwo” 2022, nr 2, s. 10.
4 Z. Gluza, Archiwa społeczne, „Karta”, nr 36 (2002), s. 140–142.
Część pierwsza Pamiętnikarki o potrzebie opowieści
1AAN, TPP, MPWPL, sygn. 4357/6753.
2 J. Chałasiński, Przedmowa [w:] Młode pokolenie wsi Polski Ludowej, t. 1: Awans pokolenia, wyb. i oprac. J. Chałasiński, Warszawa: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1964, s. 12.
3 W. Mielewczyk, Najważniejsze wydarzenia zmieniające strukturę agrarną wsi w latach 1918–2018 [w:] Ciągłość i zmiana. Sto lat rozwoju polskiej wsi,t. 3, red. M. Halamska, M. Stanny, J. Wilkin, Warszawa: Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2021, s. 224–226.
4Pamiętnik nr 3 [w:] Pamiętniki chłopów, wyb. i oprac. L. Stróżecka, Warszawa: Książka i Wiedza, 1955, s. 28.
5AAN, TPP, MPWPL, sygn. 3069/6783.
6 D. Gałaj, Przedmowa [w:] Wspomnienia kobiet wiejskich, t. 1: Rola przeorana, dom piękny, wyb., oprac., wstęp E. Jagiełło-Łysiowa, Warszawa: Książka i Wiedza, 1975, s. 1–11.
7AAN, TPP, PKW, sygn. 1055/11039.
8 228/84 K.S.M., Chłopska prawda [w:] J. Chałasiński, Młode pokolenie chłopów. Procesy i zagadnienia kształtowania się warstwy chłopskiej w Polsce, t. 1: Społeczne podłoże ruchów młodzieży wiejskiej w Polsce,Warszawa: Państwowy Instytut Kultury Wsi, 1938, s. 5.
9AAN, TPP, PKW, sygn. 235/11002.
10AAN, TPP, PKW, sygn. 5/6548.
11 Tamże.
12AAN, TPP, PKW, sygn. 385/10998.
13AAN, TPP, MPWPL, sygn. 4152/6696.
14AAN, TPP, MPWPL, sygn. 5352/6702.
15Wieś polska 1944–1989. Wybrane problemy podmiotowości społecznej, życia politycznego, ekonomicznego, oświatowego, kulturalnego i religijnego,red. Z. Hemmerling, Warszawa: Instytut Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, 1990, s. 27.
16 „Rolniczy Rocznik Statystyczny” 1966, s. 117.
17 G. Gradzińska, Chłopi wobec kryzysów społeczno-politycznych w Polsce (1944–1989), Poznań: Wydawnictwo Abos, 1993, s. 19.
18 M. Halamska, Wieś polska 1918–2018. W poszukiwaniu źródeł teraźniejszości, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2020, s. 128.
19 M. Pietrzak, Sytuacja prawna kobiet w Drugiej Rzeczypospolitej [w:] Równe prawa i nierówne szanse. Kobiety w Polsce międzywojennej, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa: Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego, Wydawnictwo DiG, 2000, s. 555; A. Woźniczek, Rozbiór krytyczny małżeństwa. Spory o kodyfikację prawa małżeńskiego w II RP, „Więź” 2011, nr 5/6, s. 132–141.
20 M. Kościelniak, Ustawa śmierci Narodu [w:] tegoż, Aborcja i demokracja. Przeciw-historia Polski 1956–1993, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2024, s. 69–90.
21 D. Kałwa, Emancypacja kobiet po polsku, „Znak”, lipiec–sierpień 2015, s. 78–85.
Wydawnictwo Czarne sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2025
Wydanie I