24,99 zł
„Przekroczyć siebie” to bardzo autentyczna podróż w głąb siebie. Autentyczna, bo oparta na osobistych doświadczeniach drogi wiary autora, holenderskiego księdza Henriego Nouwen’a, w którego dorobku można znaleźć wiele bestsellerowych książek o duchowości chrześcijańskiej.
Sięgając po polskie wydanie książki zatytułowanej „Przekroczyć siebie. Trzy ruchy życia duchowego” czytelnik ma możliwość wejść w głąb swojego życia, mierząc się z samym sobą (pierwszy krok), patrząc na swoje relacje z ludźmi (drugi krok) i w końcu odkrywając, czym jest modlitwa (trzeci krok). Nie sposób patrzeć na życie duchowe w oderwaniu od któregoś z tych kroków, autor ukazuje jak wzajemnie się uzupełniają.
Warto zmierzyć się z osamotnieniem, wrogością czy złudzeniami tak, aby je zrozumieć i wyjść z przytłaczających nas barier ku życiu w wolności życia duchowego. Ta książka, oparta o refleksje i życiowe doświadczenia, jak również ogromne bogactwo duchowości chrześcijańskiej prowokuje człowieka do świeżego spojrzenia na swoje życia, dlatego powinna trafić w ręce wielu osób, niezależnie od wieku, stanu czy zawodu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 157
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginały
Reaching Out The Three Movements of the Spiritual Life
© Copyright by Henri J.M. Nouwen, 1975 Published by arrangement with Doubleday, a division of Bantam Doubleday Dell Publishing Group, Inc.
All rights reserved including the right of reproductionin whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with Image, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC
© Copyright by Wydawnictwo Diecezji Siedleckiej Unitas, 2024
© Copyright for the Polish translation
by Justyna i Jan Grzegorczykowie, 2024
Redakcja i korekta
Agnieszka Czapczyk
Opracowanie graficzne i techniczne
Przemysław Kida
Projekt okładki
Ewelina Małaczewska
Zdjęcie na okładce
Kevin Dwyer za zgodą Henri Nouwen Legacy Trust
www.henrinouwen.org
ISBN 978-83-66175-92-1
Wydawnictwo Diecezji Siedleckiej Unitas
ul. Szkolna 22, 08-110 Siedlce
tel. 500 106 002
www.wydawnictwo-unitas.pl
Mojej Matce i Ojcu
Pierwsze szkice do Przekroczyć siebie powstały podczas krótkiego, bardzo ożywionego seminarium na temat duchowości chrześcijańskiej w Yale Divinity School, ostatnie strony napisałem natomiast dwa i pół roku później w czasie długich, cichych rekolekcji w opactwie trapistów Genesee. Chociaż ta książka jest mi bliższa niż jakakolwiek inna i przedstawiam w niej swoje najbardziej osobiste myśli i uczucia na temat bycia chrześcijaninem, jest ona jednocześnie publikacją, która wymagała i otrzymała najwięcej pomocy. Bez szczerego zainteresowania, krytyki i oryginalnych pomysłów wielu studentów nigdy nie potrafiłbym rozróżnić tego, co jest osobiste, od tego, co prywatne, tego, co jest uniwersalne, od tego, co tylko moje.
Jestem wdzięczny Gary’emu Cashowi za troskę i pomoc w zebraniu wielu myśli wypowiedzianych przez studentów w czasie mojego seminarium. Żywię też głęboką wdzięczność dla Ellie Drury za zachęcanie mnie, abym powiedział to, co leżało mi na sercu, w sposób bezpośredni i otwarty, oraz dla pani James Angell za pomoc w wyrażeniu tego wszystkiego w poprawnej angielszczyźnie.
Szczególne słowa podziękowania kieruję do Johna J. Delaneya, Dorothy Holman i Johna Eudesa Bambergera za ich bezcenne sugestie redaktorskie oraz do Pat Murray Kelly za jej niezastąpioną pomoc przy przepisywaniu rękopisu.
Książkę tę z miłością i sympatią dedykuję Matce i Ojcu — twórcom przestrzeni, w której mogłem usłyszeć głos Boga i za nim podążyć.
Opactwo Genesee
Piffard, Nowy Jork
Przekroczyć siebie ma być odpowiedzią na pytanie: „Co to znaczy żyć w duchu Jezusa Chrystusa?”. Jest to bardzo osobista książka. Narodziła się pośród zmagań, które przeżywałem i nadal przeżywam głównie ja sam. Z biegiem lat uświadomiłem sobie jednak, że poprzez pogłębianie tych zmagań, przez dotarcie do ich korzeni, dosięgłem poziomu, na którym mogę się już nimi podzielić. Nie zamierzam oferować gotowych odpowiedzi czy rozwiązań, pisałem bowiem w przekonaniu, że poszukiwanie autentycznej chrześcijańskiej duchowości i próba odnalezienia znaków dających nam nadzieję, odwagę i ufność warte są wysiłku i bólu.
W ciągu kilku ostatnich lat przeczytałem wiele prac na temat duchowości i życia duchowego; wysłuchałem licznych wykładów, rozmawiałem z wieloma duchowymi kierownikami i odwiedziłem wiele wspólnot zakonnych. Sporo się nauczyłem; nadszedł jednak czas, gdy trzeba było sobie uświadomić, że rodzice, nauczyciele czy psychoterapeuci mogą jedynie zaoferować swobodną i przyjazną przestrzeń, ale trzeba w niej odkryć drogę, po której się idzie samemu. Być może mój własny, głęboko zakorzeniony lęk przed samodzielnością i samotnością kazał mi chodzić od osoby do osoby, od szkoły do szkoły, pochłaniać książki jedną po drugiej, robić wszystko, byle tylko nie zgodzić się na ból przyjęcia odpowiedzialności za swe życie. Najważniejsze jest jednak to, że musiał w końcu nadejść czas, kiedy nie mogłem już dłużej stać z tyłu, powtarzając: „Jedni mówią to… inni mówią tamto”. Pora odpowiedzieć na pytanie: „A ty sam, co o tym sądzisz?” (zob. Mk 8,27–30)1.
Pytanie o życie duchowe skrywa w sobie wielkie wyzwanie. Dotyka rdzenia życia. Zmusza, aby nie brać niczego za oczywistość — ani dobra, ani zła, ani życia, ani śmierci, ani człowieka, ani Boga. Pytanie to, pomimo iż jest tak bardzo moje, wymaga jednocześnie uważnego kierownictwa — bo przecież właśnie najbardziej osobiste decyzje potrzebują największego wsparcia. Dlatego nawet po tak wielu latach edukacji i formacji, po wielu radach otrzymanych od innych, nadal mogę powtarzać za Dantem: „W środku wędrówki naszego żywota nagle zgubiłem drogę w ciemnym lesie”2. To doświadczenie zarówno przeraża, jak i napełnia radością, ponieważ jest to wielkie doświadczenie bycia samemu, samemu w świecie, samemu przed Bogiem.
Chciałem napisać tę książkę, ponieważ nabieram coraz większego przekonania, że moje życie należy do innych w takim samym stopniu, jak należy do mnie, i że to, co jest doświadczeniem najbardziej niepowtarzalnym, często okazuje się powszechnie osadzone w kondycji człowieka.
Wszystko, co mieści się na kartach Przekroczyć siebie, wyraża jedną prawdę — życie duchowe jest niczym innym jak przekraczaniem siebie, docieraniem do najskrytszych głębi naszego wnętrza, wychodzeniem ku naszym bliźnim i ku naszemu Bogu. Słowo „docieranie” rzeczywiście najlepiej oddaje mój nastrój i moją intencję. Pośród niespokojnego, często chaotycznego życia wszyscy jesteśmy wezwani, by docierać — z odważną szczerością do tajników naszego wnętrza, z nieugiętą troską do naszych bliźnich i z wciąż doskonalszą modlitwą do naszego Boga. Aby jednak to zrobić, musimy odważnie stanąć wobec naszego niepokoju, zbadać nasze zagmatwane uczucia wobec innych oraz tkwiące w nas głęboko podejrzenie nieobecności Boga.
Bardzo długo wahałem się, czy napisać książkę, która ma tak osobiste źródło. Jak mogę mówić innym o przekraczaniu siebie, skoro sam tak często ulegam swym namiętnościom i słabościom? Pewne pocieszenie i zachętę znalazłem w słowach jednego z najbardziej surowych ascetów, Jana Klimaka, który przez czterdzieści lat żył samotnie w klasztorze na Synaju. W rozdziale na temat rozeznawania, szczebel dwudziesty szósty w jego duchowej drabinie, pisze on:
Jeśli ktoś jest nadal zdominowany przez swe wcześniejsze złe nawyki, a jednak może uczyć samymi tylko słowami, niechaj uczy (…). Może się zdarzyć, że doprowadzony swymi własnymi słowami do wstydu, zacznie ćwiczyć to, o czym sam naucza3.
Słowa te wystarczyły, aby przełamać moje obawy i pozwolić mi opisać to wielkie powołanie człowieka, jakim jest docieranie do Boga i do tych, którzy zostali stworzeni na Jego obraz i podobieństwo.
1 Fragmenty Pisma Świętego cytowane za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 3 poprawione, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań–Warszawa 1980.
2 Dante Alighieri, Boska Komedia, „Piekło”, pieśń I, przeł. Agnieszka Kuciak.
3 Jan Klimak, Drabina do raju. Cyt. za: The Ladder of Divine Ascent, przeł. Lazarus Moore, Nowy Jork 1959, s. 203.
W społeczeństwie, które przywiązuje tak wielką wagę do rozwoju, postępu i osiągnięć, życie duchowe łatwo staje się przedmiotem troski wyrażanej w takich oto pytaniach: „Jak daleko zaszedłem?”, „Czy moja droga duchowa sprawiła, że stałem się bardziej dojrzały?”, „Na jakim poziomie się znajduję i w jaki sposób powinienem wspiąć się na wyższy poziom?”, „Kiedy osiągnę zjednoczenie z Bogiem oraz doświadczenie iluminacji i oświecenia?”. Chociaż żadne z tych pytań jako takie nie jest bez znaczenia, mogą się okazać niebezpieczne, gdy weźmiemy pod uwagę nastawienie społeczeństwa na sukces. Wielu sławnych świętych opisało swe religijne doświadczenia, a inni podzielili je na różne fazy, poziomy i etapy. Rozróżnienia te mogą być pomocne dla tych, którzy piszą książki czy też posługują się nimi w nauczaniu, ale kiedy mówimy o życiu Ducha, musimy ten świat miar zostawić za sobą. Doskonale może to zilustrować taka oto osobista refleksja. Kiedy po wielu latach dorosłego życia zadałem sobie pytanie: „Gdzie się znajduję jako chrześcijanin?”, pojawiło się tyle samo powodów do optymizmu, co pesymizmu. Niejedno prawdziwe zmaganie sprzed dwudziestu lat nadal pozostaje żywe. Nadal poszukuję wewnętrznego pokoju, twórczych kontaktów z innymi oraz doświadczenia Boga, lecz ani ja, ani nikt inny nie potrafi powiedzieć, czy drobne psychiczne przemiany podczas minionych lat uczyniły mnie bardziej, czy mniej uduchowionym człowiekiem.
Jedno wszakże możemy stwierdzić — pośród wszystkich naszych trosk i kłopotów, często niepokojąco podobnych w ciągu lat, można stać się bardziej świadomym różnych biegunów, między którymi rozpięte jest nasze życie. Bieguny te tworzą tło naszego życia duchowego i mogą być dostrzeżone przez każdego, kto pragnie żyć w duchu Jezusa Chrystusa.
Pierwsza para biegunów odpowiada naszej relacji do samych siebie. Jest to napięcie między osamotnieniem i samotnością. Druga para biegunów kształtuje podstawę naszych relacji z innymi. Jest to napięcie między wrogością i gościnnością. W końcu trzecia i najważniejsza para biegunów wyznacza naszą relację z Bogiem. Jest to napięcie między złudzeniem a modlitwą. Z biegiem lat coraz lepiej uświadamiamy sobie nie tylko nasze przytłaczające osamotnienie, ale także prawdziwą żądzę samotności serca, dochodzimy do bolesnej świadomości nie tylko naszej okrutnej wrogości, ale także nadziei przyjęcia bliźnich z gościnnością, która nie stawia żadnych warunków; a pod tym wszystkim odkrywamy nie tylko bezustanne złudzenia, które każą nam działać, jakbyśmy byli panami naszego losu, ale także bezcenny dar modlitwy ukryty w głębiach naszego wnętrza. W ten sposób życie duchowe jest stałym ruchem między biegunami osamotnienia i samotności, wrogości i gościnności, złudzenia i modlitwy. Im bardziej zbliżamy się do bolesnego wyznania naszego osamotnienia, wrogości i złudzeń, tym łatwiej jest nam dojrzeć w samotności, gościnności i modlitwie ważny składnik naszego życia. Chociaż po wielu latach często czujemy się bardziej osamotnieni, wrogo nastawieni i ogarnięci złudzeniami niż wtedy, gdy dopiero zaczynaliśmy się nad tym zastanawiać, jednak lepiej niż wówczas zdajemy sobie sprawę, że wszystkie te bóle pogłębiły i wyostrzyły naszą potrzebę osiągnięcia samotnego, gościnnego i wypełnionego modlitwą sposobu istnienia.
Zatem pisanie na temat życia duchowego jest jak robienie odbitki z negatywu. Być może to właśnie doświadczenie osamotnienia pozwala nam opisać pierwsze próby samotności. Być może szokująca konfrontacja z naszym wrogim „ja” pozwala wypowiedzieć się na temat gościnności jako czegoś realnego i być może nigdy nie znaleźlibyśmy dość odwagi, by mówić o modlitwie jako o powołaniu człowieka bez niepokojącego odkrycia naszych własnych złudzeń. Często to właśnie ciemny las zmusza nas do mówienia na temat otwartego pola, więzienie skłania do myślenia o wolności, głód pomaga docenić pożywienie, a wojna przywołuje słowa o pokoju. Nierzadko nasze wizje przyszłości rodzą się z cierpienia teraźniejszości, a nasza nadzieja — z rozpaczy. Bardzo rzadko „szczęśliwe zakończenia” czynią nas rzeczywiście szczęśliwymi, ale często czyjaś pełna troski i szczera wypowiedź na temat dwuznaczności, niepewności i bolesnych uwarunkowań życia daje nam nową nadzieję. Jest paradoksem, że nowe życie musi się zrodzić z bólów starego.
Przykład Jezusa pokazał nam jasno, że życie duchowe nie dopuszcza drogi na skróty. Ominięcie osamotnienia, wrogości czy złudzenia nigdy nie zaprowadzi nas do samotności, gościnności czy modlitwy. Nigdy się nie dowiemy, czy jesteśmy świadomi nowego życia, które możemy odkryć pośród starego. Być może umrzemy osamotnieni i wrogo nastawieni, biorąc z sobą do grobu własne złudzenia. Wydaje się, że z wieloma tak właśnie się dzieje. Skoro jednak Jezus nakazał, abyśmy wzięli swój krzyż i podążyli za Nim (Mk 8,34), wezwał nas w ten sposób, byśmy wykraczali daleko poza naszą ułomną i grzeszną kondycję i nadawali życiu kształt, który przybliży te przygotowane dla nas wielkie rzeczy.
Życie duchowe oznacza przede wszystkim uświadomienie sobie istnienia wewnętrznych biegunów, które utrzymują nas w ciągłym napięciu. W związku z tym przekonaniem podzieliłem tę książkę na trzy części, każda z nich przedstawia inny ruch duchowego życia. Pierwszy ruch, od osamotnienia do samotności, skupia się przede wszystkim na życiu duchowym w odniesieniu do doświadczenia naszego „ja”. Drugi ruch, od wrogości ku gościnności, dotyczy naszego życia duchowego jako życia dla innych. W końcu trzeci ruch, od złudzenia do modlitwy, stanowi próbę określenia tej najcenniejszej i najbardziej tajemniczej relacji, która jest źródłem wszelkiego życia duchowego — naszej relacji z Bogiem.
Nie trzeba chyba zaznaczać, że te trzy ruchy nie są od siebie oddzielone. Pewne tematy powracają w różnych ruchach w różnorodnych tonacjach i często się wzajemnie przenikają jak poszczególne części symfonii. Mam jednak nadzieję, że to rozróżnienie pomoże nam lepiej rozpoznać pewne elementy życia duchowego i w ten sposób zachęci nas, byśmy docierali ku najtajniejszym głębiom naszego wnętrza, ku naszym bliźnim i ku naszemu Bogu.
Niełatwo wejść w bolesne doświadczenie osamotnienia. Chciałbyś pozostać z daleka od niego, jednakże w pewnym momencie wkracza ono w życie każdego człowieka. Mogłeś poczuć się osamotniony jako dziecko, kiedy twoi koledzy szkolni śmiali się z twojego zeza, albo jako nastolatek, kiedy byłeś ostatni przy ustalaniu składu drużyny baseballowej. Mogłeś odczuwać osamotnienie, kiedy w internacie tęskniłeś za domem albo byłeś wściekły z powodu bezsensownego regulaminu, na który nie miałeś wpływu. Mogłeś doświadczyć osamotnienia jako młodzieniec na uniwersytecie, gdzie każdy rozmawiał o ocenach, ale gdzie trudno było znaleźć przyjaciela, albo w grupie teatralnej czy plastycznej, w której nikt nie zwracał uwagi na twoje sugestie. Mogłeś się poczuć osamotniony jako nauczyciel, gdy studenci odpowiadali obojętnością na twoje starannie przygotowane zajęcia, albo jako ksiądz, gdy ludzie drzemali w czasie twoich — myślałeś, że ważnych — kazań. Wreszcie mogłeś doświadczać osamotnienia dzień po dniu w czasie narad personelu, konferencji, posiedzeń grup doradczych, podczas długich godzin w biurze albo monotonnej pracy fizycznej, albo właśnie wtedy, gdy nie potrafiłeś się skupić nad książką, która nie zdołała przyciągnąć twojej uwagi. Każdy z nas mógłby przywołać z pamięci podobne albo znacznie bardziej dramatyczne sytuacje, w których doświadczyliśmy tego dziwnego wewnętrznego ssania, tego duchowego głodu, tego nieokreślonego niepokoju, który sprawia, że mówimy: „Czuję się osamotniony”.
To jedno z najbardziej powszechnych ludzkich doświadczeń, ale warto też zauważyć, że zachodnie społeczeństwo rozdmuchało świadomość osamotnienia do niespotykanych wymiarów.
W czasie ostatniego pobytu w Nowym Jorku zapisałem następujące spostrzeżenie:
Siedzę w metrze otoczony milczącymi ludźmi ukrytymi za płachtami gazet albo zapatrzonymi w świat swych własnych fantazji. Nikt nie rozmawia z obcym, a patrolujący policjant przez cały czas przypomina mi, że ludzie nie są po to, by sobie wzajemnie pomagać. Kiedy jednak mój wzrok wędruje po ścianach wagonu oklejonych zachętami, by coraz więcej kupować, widzę młodych pięknych ludzi, radujących się sobą nawzajem w czułych objęciach, uśmiechających się do siebie na ekskluzywnych jachtach, beztroskie dzieci tańczące na słonecznej plaży i czarujące dziewczęta, gotowe zawsze, by usłużyć mi w samolocie czy na statku. Podczas gdy ja nerwowo przytrzymuję swój portfel w pędzącym przez ciemne tunele metrze, słowa i obrazy z plakatów zdobiących mój przepełniony strachem świat mówią mi o miłości, łagodności, czułości, uprzejmości i wspólnocie bezinteresownych ludzi.
Współczesne społeczeństwo wyraziście uświadamia nam, że jesteśmy osamotnieni. Nabieramy coraz silniejszego przekonania, że żyjemy w świecie, w którym nawet najbardziej intymne sprawy stały się częścią współzawodnictwa i rywalizacji.
Pornografia wydaje się jednym z logicznych efektów tego stanu rzeczy. Jest to intymność na sprzedaż. W wielu sklepach pornograficznych setki samotnych, młodych i starych mężczyzn, bojących się, że ktoś ich rozpozna, w milczeniu wpatruje się w zdjęcia z nagimi dziewczynami, w duszy tęskniąc do przytulnych pokojów, gdzie ktoś obcy rozproszyłby ich osamotnienie. Tymczasem ulice wrzeszczą na temat okrutnej walki o przetrwanie i nawet zaułki ze sklepami porno nie mogą uciszyć tego hałasu — z pewnością nie wówczas, gdy właściciele tych sklepów przypominają klientom, że powinni coś kupić, a nie „tylko patrzeć”.
Osamotnienie jest dziś jednym z najbardziej powszechnych źródeł cierpienia. Psychiatrzy i psycholodzy kliniczni mówią o tym jako o najczęściej wyrażanej skardze i przyczynie nie tylko wzrastającej liczby samobójstw, ale także alkoholizmu, narkomanii, różnych psychosomatycznych objawów (takich jak bóle głowy, żołądka i pleców) oraz ogromnej liczby wypadków samochodowych. Dzieci, młodzież, dorośli i starsi są w coraz większym stopniu narażeni na chorobę zakaźną, jaką jest osamotnienie. Jednocześnie zmuszający nas do rywalizacji indywidualizm próbuje się pojednać z kulturą stawiającą na współpracę, jedność i wspólnotę.
Dlaczego z wielu spotkań i przyjęć u znajomych wracamy smutni i z poczuciem pustki? Może głęboko zakorzeniona i często nieuświadamiana rywalizacja między nami powstrzymuje nas przed wzajemnym otwieraniem się i zawieraniem znajomości, które trwałyby dłużej niż samo spotkanie. Okazuje się, że tam, gdzie zawsze jesteśmy mile witani, nasza nieobecność niewiele znaczy. Podobnie jak w miejscach, do których każdy może przyjść, nikt nie będzie zauważony w szczególny sposób. Zazwyczaj jest tam wystarczająco dużo jedzenia i wystarczająco dużo osób chcących się najeść, ale często wydaje się, że posiłek utracił zdolność do budowania wspólnoty; nierzadko opuszczamy takie spotkanie bardziej świadomi osamotnienia, niż wtedy, gdyśmy tam przyszli.
Również słowa, których używamy na takich spotkaniach, sugerują nasze osamotnienie. „Proszę, wejdź, miło cię widzieć”, „Pozwól, że przedstawię cię memu przyjacielowi, który będzie zachwycony”, „Tak wiele o tobie słyszałem i nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mogę poznać cię osobiście”, „To, co mówisz, jest niezwykle interesujące, chciałbym, aby więcej ludzi mogło to usłyszeć”, „Rozmowa z tobą była dla mnie bardzo ważna”, „Cieszę się, że mogłem cię odwiedzić”, „Mam nadzieję, że znów się spotkamy. Wiedz, że jesteś zawsze mile widziana, i nie wahaj się przyprowadzić przyjaciela”, „Wpadnij niebawem” — to język, który ujawnia pragnienie wspólnego przebywania i wzajemnej akceptacji, ale niestety w naszym smutnym społeczeństwie nie udaje się uleczyć ran osamotnienia, ponieważ nasza prawdziwa rana boli tam, gdzie nikogo nie wpuszczamy.
Korzenie osamotnienia są bardzo głębokie i nie może nas uwolnić od niego optymistyczna reklama czy zdjęcie będące substytutem miłości. Znajdują one pożywkę w przekonaniu, że nie ma nikogo, kto niesie i daje miłość za nic, i że nie ma miejsc, gdzie możemy okazać swą słabość bez obawy, że zostanie to wykorzystane. Wiele małych codziennych odrzuceń — czyjś sarkastyczny śmiech, gwałtowna uwaga, energiczna odmowa albo gorzkie milczenie — byłoby niewarte uwagi, gdyby nie pobudzały naszego fundamentalnego ludzkiego lęku przed tym, że zostaniemy całkowicie opuszczeni. „Domownikami moimi stały się ciemności” (Ps 88,19).
To fundamentalne ludzkie osamotnienie nam zagraża i trudno jest stanąć z nim twarzą w twarz. Zbyt często robimy wszystko, co możliwe, byle tylko go uniknąć. Czasem jesteśmy zdolni uciekać się do najwymyślniejszych sposobów, by o tej kondycji zapomnieć. Nasza kultura stała się niebywale pomysłowa w unikaniu bólu, i to zarówno fizycznego, jak emocjonalnego i duchowego. Nie tylko chowamy naszych zmarłych, starając się, by wyglądali jak żywi, ale także skrywamy nasze cierpienia, jakby w ogóle nie istniały. Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do tego stanu znieczulenia, że ogarnia nas panika, gdy nie ma niczego ani nikogo, kto mógłby zapełnić nam czas. Kiedy nie mamy planów, które można by zrealizować, przyjaciół, których można by odwiedzić, książek do przeczytania, czegoś interesującego w telewizji lub w radiu; kiedy jesteśmy całkowicie zostawieni samym sobie, odkrywamy nasze osamotnienie i boimy się go doświadczyć. Jesteśmy wówczas gotowi zrobić wszystko, by się czymś zająć i kontynuować grę, dzięki której znów uwierzymy, że wszystko jest w porządku. John Lennon powiada: „Odczuj swój ból”. A jednak jakie to trudne!
W 1973 roku telewizja edukacyjna sieci Net- work pokazała serię portretów rodzinnych z Santa Barbara w Kalifornii. Seria ta pod nazwą Rodziny amerykańskie przyniosła między innymi szczery i bezstronny wizerunek dnia codziennego państwa Loudów i ich pięciorga dzieci. Rewelacje o tej „przeciętnej rodzinie”, obejmujące rozwód rodziców i homoseksualne życie ich najstarszego syna, zaszokowały wielu widzów, a przecież szczegółowa analiza jakiejkolwiek innej rodziny byłaby prawdopodobnie równie szokująca. Film, który został zrealizowany za pełnym przyzwoleniem wszystkich domowników, nie tylko demaskował złudzenie, że ta rodzina mogłaby być prezentowana Amerykanom jako przykład, ale także pokazał w bolesnych szczegółach naszą skłonność do unikania za wszelką cenę cierpienia. O bolesnych konsekwencjach takiego życia nie wspomniano, a istnieniu kłopotliwych sytuacji po prostu zaprzeczono. Pat, żona i matka, najlepiej wyraziła tę sytuację, mówiąc: „Nie lubię tego, co daje mi poczucie dyskomfortu”. Natomiast jej osiemnastoletni syn wyraził jasno konsekwencje postawy polegającej na unikaniu bólu: „Widzicie oto siedmiu osamotnionych ludzi, którzy rozpaczliwie próbują się wzajemnie kochać — bez powodzenia”.
Nietrudno dostrzec, że rodzina Loudów nie stanowi wyjątku i pod wieloma względami jest „przeciętna” w społeczeństwie ludzi coraz bardziej osamotnionych, bez powodzenia szukających miłości. Czy nie jest to w dużej mierze wynikiem naszej niezdolności do tego, by stanąć wobec bólu osamotnienia? Uciekając od niego i szukając rozrywki i odprężenia u innych ludzi lub w jakichś nadzwyczajnych doświadczeniach, tak naprawdę nie rozwiązujemy problemu zagubienia. Istnieje niebezpieczeństwo, że będziemy cierpieć z powodu wielu niespełnionych pragnień i męczyć się marzeniami nie do zrealizowania. Czy wszelka twórczość nie domaga się określonego spotkania z osamotnieniem, a lęk przed tym spotkaniem czyż nie ogranicza poważnie naszej zdolności do wyrażenia siebie?
Kiedy mam napisać artykuł i staję wobec czystej kartki papieru, muszę się prawie przywiązywać do krzesła, by nie sięgać do jeszcze jednej książki, zanim napiszę swoje własne słowo. Kiedy po pracowitym dniu jestem sam i mam czas, muszę walczyć z pokusą zadzwonienia do kogoś czy pójścia do przyjaciół, którzy zapewniliby mi rozrywkę na resztę dnia. I kiedy myślę o takim dniu, zastanawiam się, czy system edukacyjny, tak bardzo wypełniony lekturami, seminariami, konferencjami, zadaniami, które trzeba wykonać, tekstami, które trzeba napisać lub przeczytać, egzaminami, które trzeba zdać, nie za bardzo nas pochłonął — nie pozwalając stanąć wobec swego osamotnionego „ja”, które winno być najważniejszym bodźcem do poszukiwań.
To sztuczne życie, do którego taki system prowadzi, zostało trafnie opisane przez Henry’ego Davida Thoreau:
