Prowadzenie spotkania modlitewnego - Praca zbiorowa - ebook

Prowadzenie spotkania modlitewnego ebook

zbiorowa praca

5,0

Opis

Jaki porządek spotkania jest najlepszy? Modlitwa cicha czy głośna i spontaniczna? Jak mówić świadectwo i wypowiadać proroctwo? Po co nam charyzmaty? Kto animuje śpiew, wita nowych członków wspólnoty i czuwa nad przebiegiem spotkania? Te pytania i wiele innych z pewnością zadaje wiele wspólnot. Dzięki tej książce dowiesz się, jak przygotować się do spotkania modlitewnego i jak je popro­wadzić, aby w jego centrum był zawsze Pan Bóg. Duch Święty jest najlepszym liderem i animatorem, ale do nas również należy troska o taki przebieg spotkania, by każdy z członków wspólnoty miał szansę spotkać Boga twarzą w twarz. Praktyczne rady dla wszystkich zaangażowanych w Odnowę Charyzmatyczną!
.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 129

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
staszekswierk

Nie oderwiesz się od lektury

polecam nie tylko liderom ale każdemu
00

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

pra­ca zbio­ro­wa

PRO­WA­DZE­NIE

SPO­TKA­NIA

MO­DLI­TEW­NE­GO

Ni­hil ob­stat

ks. dr An­drzej Perzyń­ski

Im­pri­ma­tur

ks. Wła­dy­sław Zió­łek Ar­cy­bi­skup Łódz­ki

Ku­ria Bi­sku­pia Ar­chi­die­ce­zji Łódz­kiej

L. dz. 376/94 z 14 kwiet­nia 1994 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych

Po­sze­rzo­ne opra­co­wa­nie

na pod­sta­wie bro­szur­ki Jima Cavna­ra,

Uczest­nic­two w Spo­tka­niu Mo­dli­tew­nym

War­sza­wa 1982 r.

Re­dak­cja

Ka­mi­la Ry­bar­czyk

Ko­rek­ta

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Gra­fi­ka i skład

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

Zdję­cie

Mag­da­le­na My­jak

© by Moc­ni w Du­chu

Łódź 2016

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne

ISBN 978-83-65469-06-9

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie dru­gie po­pra­wio­ne

Wstęp

Spo­tka­nie mo­dli­tew­ne roz­pocz­nie się już za chwi­lę. W bu­dyn­ku szko­ły gro­ma­dzą się lu­dzie. Uśmiech­nię­ta dziew­czy­na, roz­da­ją­ca kar­tecz­ki z imio­na­mi, za­trzy­ma­ła się, by przy­wi­tać czło­wie­ka, któ­ry naj­wy­raź­niej po­czuł się tu nie­swo­jo. Roz­ma­wia­ją przez kil­ka mi­nut, po czym męż­czy­zna zni­ka w gęst­nie­ją­cym wciąż tłu­mie. Po­nad pięć­set lu­dzi, mło­dych i sta­rych, męż­czyzn i ko­biet, stu­den­tów, go­spo­dyń do­mo­wych, biz­nes­me­nów, zaj­mu­je rzę­dy krze­seł usta­wio­nych w krę­gu. Za­czy­na grać gru­pa gi­ta­rzy­stów: „Śpie­waj­my Panu pieśń nową, pło­mien­ną...”. En­tu­zjazm za­pa­la wszyst­kich przy­by­łych. Po­ma­ga­ją w tym nie­skom­pli­ko­wa­ne choć wy­mow­ne sło­wa i pro­sta me­lo­dia.

Po­wi­tal­ne pie­śni usta­ją z chwi­lą, gdy każ­dy znaj­du­je krze­sło i śpiew­nik. Peł­na ży­cia pieśń za­czy­na przy­bie­rać na sile: „...niech krzy­czą na­ro­dy i niech klasz­czą w dło­nie z ra­do­ści”. Ten wie­czór do­star­cza po­wo­du do szcze­gól­nej ra­do­ści, gdyż trwa wła­śnie Wiel­ki Ty­dzień, upa­mięt­nia­ją­cy prze­ło­mo­we wy­da­rze­nia w dzie­jach świa­ta: mękę, śmierć i zmar­twych­wsta­nie Chry­stu­sa. W chwi­li, gdy pieśń do­bie­ga koń­ca, pro­wa­dzą­cy spo­tka­nie mo­dli­tew­ne stoi już we­wnątrz krę­gu. „Niech klasz­czą na­ro­dy, niech klasz­czą z ra­do­ści w dło­nie” – za­czy­na mó­wić, po­dej­mu­jąc re­fren pio­sen­ki. „Z wiel­ką ra­do­ścią wspo­mi­na­my śmierć i zmar­twych­wsta­nie Je­zu­sa. Z wiel­ką ra­do­ścią gro­ma­dzi­my się, by wy­zna­wać w Nim Zba­wi­cie­la. Ze­bra­li­śmy się na mo­dli­twie jako wspól­no­ta. Chwal­my więc ra­do­śnie Pana!”

Na­tych­miast ze wszyst­kich stron wy­bu­cha pło­mień spon­ta­nicz­nej mo­dli­twy, pra­wie każ­dy mo­dli się gło­śno. Wśród wzbie­ra­ją­ce­go szme­ru mo­dli­twy sły­chać po­je­dyn­cze sło­wa: „Chwa­ła Tobie... al­le­lu­ja... ho­san­na... Ty je­steś ży­ciem, o Jezu!”.

Ktoś za­czął nu­cić ro­dzą­cą się w ser­cu me­lo­dię, któ­ra już po chwi­li zo­sta­ła pod­chwy­co­na i ogar­nę­ła całe zgro­ma­dze­nie. Zle­wa­jąc się z wy­po­wia­da­ny­mi sło­wa­mi, któ­re giną w na­ra­sta­ją­cym wy­bu­chu zbio­ro­wej chwa­ły, brzmi już nie jed­na, lecz set­ki har­mo­nij­nie sple­cio­nych pie­śni. Me­lo­dia pły­nie swo­istym ryt­mem, uno­sząc się i opa­da­jąc, two­rząc po­li­fo­nię uwiel­bia­ją­cych serc. Ktoś za­czy­na po­wo­li kla­skać, prze­sta­je, gdy mu­zy­ka cich­nie i za­ni­ka, prze­ra­dza­jąc się w chó­ral­ną pieśń: „Świę­ty, świę­ty, świę­ty Pan za­stę­pów, zie­mia i nie­bio­sa są peł­ne chwa­ły Two­jej...”. Czy­jeś ręce są unie­sio­ne, więk­szość twa­rzy zwró­co­na w górę, oczy za­mknię­te... W cią­gu kil­ku mi­nut wszy­scy po­grą­ża­ją się w głę­bo­kiej mo­dli­twie. „Wszel­ka chwa­ła To­bie, o zmar­twych­wsta­ły Pa­nie” – mo­dli się ktoś gło­śno. Po­mruk mo­dli­twy do­cho­dzi już ze wszyst­kich stron, za­ni­ka, gdy roz­le­ga się moc­ny głos wy­po­wia­da­ją­cy orę­dzie w ję­zy­kach. Przez oko­ło pół mi­nu­ty trwa zu­peł­na ci­sza, w któ­rej sły­szy się wła­sny od­dech. Po chwi­li z in­nej czę­ści sali do­cho­dzi ocze­ki­wa­ne tłu­ma­cze­nie: „Dzie­ci moje, wzy­wam was dzi­siaj... Po­słysz­cie te­raz mój głos na dnie wa­szych serc... Każ­dy z was jest moim dziec­kiem... Od­po­wiedz­cie mi, otwórz­cie wa­sze ser­ca na moją mi­łość”.

Pod wpły­wem usły­sza­ne­go pro­roc­twa, po ci­szy, w któ­rej sło­wa mia­ły czas prze­nik­nąć do głę­bi du­szy, wzbie­ra fala wy­po­wia­da­nych pół­gło­sem słów. Mo­dli­twa jest te­raz ła­god­niej­sza, kon­tem­pla­cyj­na, jest od­po­wie­dzią na otrzy­ma­ne przed chwi­lą sło­wo. Na­ra­sta ze­wsząd. „Du­sza moja gło­si po­tę­gę Pana” – in­to­nu­je mę­ski głos i pio­sen­ka zo­sta­je pod­ję­ta przez wszyst­kich. Stop­nio­wo na­ra­sta dźwięk klasz­czą­cych dło­ni. W mia­rę jak ro­śnie na­tę­że­nie i siła wie­lo­krot­nie po­wta­rza­nej pio­sen­ki, two­rzy się co­raz więk­sza har­mo­nia, aż w koń­cu śpiew za­mie­ra, by ustą­pić miej­sca wszech­obec­nym sło­wom mo­dli­twy. Wkrót­ce po­tem ko­bie­ta, naj­wy­raź­niej do­świad­czo­na pro­ro­ki­ni, wy­po­wia­da śmia­ło i z uf­no­ścią sło­wa pro­roc­twa: „Słu­chaj­cie mnie wszy­scy, któ­rzy słu­cha­cie mnie ca­łym ser­cem. Nie do­zna­cie za­wo­du... Tak! Je­stem wśród was. Po­ko­na­łem śmierć i grzech. Mam dla was ob­fi­te ży­cie. Mo­że­cie na nie li­czyć”.

Mo­dli­twa, któ­ra po tym na­stę­pu­je, jest gło­śniej­sza, wy­ra­ża en­tu­zjazm i dzięk­czy­nie­nie. Po­ja­wia się ko­lej­ne pro­roc­two: „Ra­duj­cie się, unie­ście wa­sze ręce i ser­ca, ra­duj­cie się”. Ko­bie­cy głos za­czy­na śpie­wać dźwięcz­nie i ja­sno, przy akom­pa­nia­men­cie tam­bu­ry­na i klasz­czą­cych dło­ni. Włą­cza­ją się ko­lej­no skrzyp­ce i flet, ktoś inny de­li­kat­nie two­rzy pod­kład na gi­ta­rze. „Chwa­ła Bogu, chwa­ła! Chwal­my Go, al­le­lu­ja!”

W kil­ka mi­nut póź­niej pro­wa­dzą­cy spo­tka­nie mówi: „Wstań­my i po­dzię­kuj­my Panu za Jego zmar­twych­wsta­nie i za ra­dość, któ­re nam daje”. Tłum pod­no­si się, ło­skot i trzask prze­su­wa­nych krze­seł to­nie w gło­śno wy­po­wia­da­nych sło­wach mo­dli­twy uwiel­bie­nia, któ­ra szyb­ko prze­ra­dza się w śpiew. Pły­nie znów ta sama, wol­na i swo­bod­na pieśń, w któ­rej Duch ob­ja­wia mi­łość i chwa­łę Boga, pieśń, któ­rą roz­po­czę­ło się spo­tka­nie, a któ­ra te­raz jest jesz­cze sil­niej­sza.

Spo­tka­nie trwa na­dal. Wciąż roz­brzmie­wa szmer mo­dli­twy prze­pla­ta­ny śpie­wem, pro­roc­twem, a na­stęp­nie co­raz częst­szy­mi zwię­zły­mi na­po­mnie­nia­mi, by szu­kać Pana, dzię­ko­wać Mu, żyć dla Nie­go. Ja­kiś czło­wiek krót­ko przed­sta­wia trze­ci roz­dział Ewan­ge­lii św. Jana, za­chę­ca­jąc nas, by­śmy ca­łym ser­cem od­po­wie­dzie­li na we­zwa­nie Pana.

Po pew­nym cza­sie pro­wa­dzą­cy spo­tka­nie przed­sta­wia zgro­ma­dzo­nym jed­ne­go z obec­nych, któ­ry za­czy­na mó­wić o zmar­twych­wsta­niu Je­zu­sa i o zwią­za­nej z tym obiet­ni­cy na­sze­go zmar­twych­wsta­nia. Wi­dać, iż pre­le­gent jest do­brze przy­go­to­wa­ny, a słu­cha­cze w jego na­uce od­czu­wa­ją moc dzia­ła­ją­ce­go Du­cha Świę­te­go. Nie­któ­re z przed­sta­wio­nych przez nie­go spraw wy­da­ją się za­baw­ne, to­też od cza­su do cza­su sły­chać swo­bod­ny śmiech, jed­nak­że samo prze­sła­nie przyj­mo­wa­ne jest z po­wa­gą. Kie­dy mów­ca koń­czy, na­stę­pu­je żyw­sza jesz­cze niż po­przed­nio mo­dli­twa spon­ta­nicz­na. Po chwi­li mło­dy czło­wiek sie­dzą­cy na koń­cu sali za­czy­na re­cy­to­wać ja­kiś frag­ment Pi­sma świę­te­go. Mówi ci­cho i trud­no go zro­zu­mieć, ale już po kil­ku mi­nu­tach lu­dzie milkną, choć na­dal pa­nu­je wśród nich wy­raź­ny nie­po­kój. Kie­dy mło­dzie­niec koń­czy, na­stę­pu­je ci­cha, peł­na nie­pew­no­ści mo­dli­twa – ale lu­dzie już trwa­ją w ocze­ki­wa­niu na coś no­we­go.

Pro­wa­dzą­cy przed­sta­wia in­ne­go męż­czy­znę, któ­ry pra­gnie po­dzie­lić się tym, co Bóg uczy­nił w jego ży­ciu. Jest to mło­dy dzien­ni­karz, któ­ry nie­daw­no za­ło­żył ro­dzi­nę, a któ­ry te­raz w pro­stych sło­wach opi­su­je swą dro­gę od cy­ni­zmu i nie­wia­ry do Boga. Bez­po­średniość i hu­mo­ry­stycz­ne za­bar­wie­nie nie­któ­rych przed­sta­wio­nych przez nie­go fak­tów wy­wo­łu­ją sal­wy śmie­chu. Wi­dać jed­nak, że jego opo­wieść tra­fia do serc i umy­słów słu­cha­czy, wy­zwa­la­jąc ra­dość i chęć uwiel­bie­nia Boga.

Nie­dłu­go po­tem spo­tka­nie do­bie­ga koń­ca. Wszy­scy śpie­wa­ją na sto­ją­co. Wie­lu, ko­ły­sząc się w rytm pio­sen­ki, obej­mu­je się na­wza­jem ra­mio­na­mi. Trud­no uwie­rzyć, że dwie go­dzi­ny tak szyb­ko upły­nę­ły. Kie­dy po ogło­sze­niach lu­dzie roz­cho­dzą się do swych do­mów, dłu­go jesz­cze brzmią w ich uszach, a wła­ści­wie w ser­cach, sło­wa i me­lo­dia śpie­wa­nych pie­śni. Nie­któ­rzy z nich po­wra­ca­ją do nich w cią­gu ca­łe­go ty­go­dnia. Są po­cie­chą i po­mo­cą w trud­nych chwi­lach ży­cia.

Co­dzien­nie na ca­łym świe­cie po­wta­rza się ta sce­na ze spo­tka­nia mo­dli­tewnego. Spo­tka­nia, któ­re jest głów­nym ele­men­tem Od­no­wy Cha­ry­zma­tycz­nej. Czy to na wiel­kich zgro­ma­dze­niach wspól­no­ty, jak to wy­żej zo­sta­ło opi­sa­ne, czy na zgru­po­wa­niach do­mo­wych, czy w trak­cie re­gio­nal­nych dni Od­no­wy lub na mię­dzy­na­ro­do­wych kon­fe­ren­cjach – spo­tka­nie za­wsze łą­czy mło­dych i sta­rych w mo­dli­twie i uwiel­bie­niu. Po­cząw­szy od po­wsta­nia Od­no­wy Cha­ry­zma­tycz­nej, spo­tka­nie mo­dli­tew­ne zo­sta­ło spon­ta­nicz­nie przy­ję­te jako na­tu­ral­na for­ma wy­ra­zu Od­no­wy. Je­den z au­to­rów na­pi­sał: „Spo­tka­nie mo­dli­tew­ne udo­wod­ni­ło, że jest ono ide­al­nym środ­kiem lo­ko­mo­cji, w tym sen­sie, że gdzie­kol­wiek prze­no­si­ła się Od­no­wa w Du­chu, wszę­dzie po­dą­ża­ły za nią spo­tka­nia mo­dli­tew­ne. Dla­te­go wi­zja Od­no­wy bez nich wy­da­je się pra­wie nie do po­my­śle­nia”.

W mia­rę roz­wi­ja­nia się na­szej re­la­cji oso­bo­wej z Pa­nem, na­ra­sta w nas po­trze­ba się­ga­nia po wska­zów­ki do­świad­czo­nych chrze­ści­jan do­ty­czą­ce tego, jak się mo­dlić i jak czcić Pana. Po­dob­nie, jako gru­pa chrze­ści­jan wspól­nie od­da­ją­cych cześć, mo­że­my po­szu­ki­wać rad i wska­zó­wek co do tego, w jaki spo­sób wszy­scy ra­zem po­win­ni­śmy się pod­dać temu, co Duch Boży przy­go­to­wał dla nas, jako jed­ne­go cia­ła.

Ta książ­ka, bę­dą­ca roz­sze­rzo­ną i za­ada­pto­wa­ną do pol­skich wa­run­ków wer­sją pu­bli­ka­cji Jima Cavna­ra (Uczest­nic­two w spo­tka­niu mo­dli­tew­nym, War­sza­wa 1982), jest pró­bą wnik­nię­cia w dy­na­mi­kę spo­tka­nia mo­dli­tew­ne­go. Pro­po­nu­je­my przyj­rze­nie się czte­rem jego za­sad­ni­czym aspek­tom: mo­dli­twie, słu­cha­niu Sło­wa Bo­że­go, po­rząd­ko­wi spo­tka­nia oraz ewan­ge­li­za­cji. Za­war­te tu wska­zów­ki nie są prze­zna­czo­ne wy­łącz­nie dla pro­wa­dzą­cych spo­tka­nia mo­dli­tew­ne, acz­kol­wiek wła­śnie dla nich będą one szcze­gól­nie po­moc­ne i po­ucza­ją­ce. Książ­ka ta pi­sa­na jest ra­czej z my­ślą o każ­dej oso­bie, któ­ra uczest­ni­czy w spo­tka­niu mo­dli­tew­nym, bez wzglę­du na to, czy jest to pry­wat­ne spo­tka­nie kil­ku osób, czy co­ty­go­dnio­we, duże zgro­ma­dze­nie. Każ­dy chrze­ści­ja­nin do­świad­cza po­trze­by słu­cha­nia Du­cha i wzra­sta­nia w więk­szej wol­no­ści, od­da­jąc co­raz głęb­szą chwa­łę Panu.

CZĘŚĆ 1

Jim Cavnar

Mo­dli­twa w Du­chu

OD­DA­NIE CHWA­ŁY

Ze­bra­li­śmy się na mo­dli­twie jako wspól­no­ta. Chwal­my więc ra­do­śnie Pana. Na­tych­miast ze wszyst­kich stron wy­bu­cha stru­mień spon­ta­nicz­nej mo­dli­twy. Pra­wie każ­dy mo­dli się gło­śno.

Trud­no jest opi­sać sło­wa­mi do­świad­cze­nie mo­dli­twy w Du­chu, ale ła­two moż­na się z nim ze­tknąć w cza­sie spo­tka­nia mo­dli­tew­ne­go. Mo­dli­twa ozna­cza wy­raź­ny zwrot do Boga. Dla­te­go, je­śli chce­my, by na­sze spo­tka­nia mo­dli­tew­ne były od­da­wa­niem chwa­ły Bogu, mu­szą one sta­wiać Boga w swo­im cen­trum. Po­win­ni­śmy so­bie na­praw­dę głę­bo­ko uświa­do­mić, że nie ze­bra­li­śmy się ot tak, dla sie­bie sa­mych, lecz dla Boga. Nie­ustan­nie na­le­ży zda­wać so­bie spra­wę z Jego bli­sko­ści, pod­da­wać na­sze ser­ca Jego dzia­ła­niu.

Je­śli po­zwo­li­my, by nasz umysł scho­dził na ma­now­ce róż­nych my­śli, wkrót­ce oka­że się, że bar­dzo nud­no jest nam mo­dlić się. Jest to tym trud­niej­sze za­da­nie, im bar­dziej uczest­ni­cy spo­tka­nia są przy­tło­cze­ni pro­zą ży­cia. Nie­za­leż­nie jed­nak od wszel­kich oko­licz­no­ści po­prze­dza­ją­cych ich przyj­ście, za­wsze mogą i po­win­ni sta­nąć we wła­ści­wej po­sta­wie we­wnętrz­nej: jest nią głę­bo­kie pra­gnie­nie od­da­nia chwa­ły Bogu, tej chwa­ły, któ­ra jest Mu na­leż­na za to, kim jest i co dla nas uczy­nił, nie­za­leż­nie od na­sze­go ak­tu­al­ne­go sa­mo­po­czu­cia.

Spo­tka­nie mo­dli­tew­ne jest cza­sem, w któ­rym na­le­ży od­su­nąć na bok wszyst­kie inne spra­wy i roz­my­ślać tyl­ko o Bogu sa­mym: daje nam ono przez to oka­zję, któ­ra nie­czę­sto się zda­rza – oka­zję do od­wró­ce­nia się od in­nych spraw, od­da­nia się wy­łącz­nie Bogu, a na­stęp­nie wy­ra­że­nia sło­wem i pie­śnią na­sze­go uwiel­bie­nia dla Jego wiel­ko­ści, po­tę­gi, mi­ło­ści i mocy. Nie ozna­cza to by­naj­mniej uciecz­ki od rze­czy­wi­sto­ści: spo­tka­nie w swej isto­cie wy­ra­ża stan du­cha przy­by­łych na zgro­ma­dze­nie. Mo­dli­twa w Du­chu nie za­wie­ra dłu­gich i skom­pli­ko­wa­nych wy­po­wie­dzi. Nie ma ta­kiej po­trze­by. Zbli­żo­na jest ra­czej do tej mo­dli­twy, o któ­rej św. Jan mówi w Apo­ka­lip­sie, uka­zu­jąc jej wzór w tych, któ­rzy wy­bie­li­li swe sza­ty we krwi Ba­ran­ka (por. Ap 7,14-17). Sto­ją przed tro­nem i mó­wią „Ho­san­na!”. Ca­łość tej mo­dli­twy prze­peł­nia żywa obec­ność mi­ło­ści Boga, świa­do­mość do­brze wy­peł­nio­ne­go cza­su.

Duch ludz­ki, a co za tym idzie, cały czło­wiek, doś­wiad­cza przy tym we­wnętrz­ne­go po­cie­sze­nia. Otrzy­mu­je du­cho­we świa­tło, któ­re nie ga­śnie. Co wię­cej, ono opro­mie­nia wszyst­kie wy­da­rze­nia i ukie­run­ko­wu­je go na Tego, któ­ry jest i któ­ry przy­cho­dzi.

Fun­da­men­tal­ną rolę w tej prze­mia­nie rze­czy­wi­sto­ści od­gry­wa wła­śnie uwiel­bie­nie Boga.

Je­zus nie obie­cał nam, że zmie­ni wszyst­kie wa­run­ki na­sze­go ży­cia, lecz przy­rzekł wiel­ki spo­kój i głę­bo­ką ra­dość tym, któ­rzy ze­chcą uwie­rzyć, że Bóg wła­da i kie­ru­je wszyst­kim. Uwiel­bie­nie jest naj­wyż­szą for­mą ko­mu­nii z Bo­giem. Ono za­wsze wy­zwa­la w na­szym ży­ciu wiel­ką moc. Uwiel­bie­nie win­no być tak­że ak­tem pod­da­nia się. Ist­nie­je kil­ka stop­ni uwiel­bie­nia, a każ­dy bez wy­jąt­ku może za­cząć wiel­bić Boga na­tych­miast, w tej wła­śnie chwi­li, w któ­rej zna­lazł się na spo­tka­niu mo­dli­tew­nym, nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści. Wiel­bie­nie Boga oczysz­cza na­sze ser­ca z wszel­kich wąt­pli­wo­ści i skry­tych po­żą­dań. Wy­sła­wia­nie Je­zu­sa jest naj­wyż­szym wy­ra­zem wia­ry w Nie­go, jest do­świad­cze­niem w Du­chu Świę­tym kró­le­stwa Bo­że­go. Czę­stą przy­czy­ną tego, że wie­rzą­cy nie sła­wią Boga, jest wła­śnie fakt, iż nie On nimi rzą­dzi, tyl­ko grzech. Dla­te­go ogar­nia ich, za­miast du­cha uwiel­bie­nia, nie­za­do­wo­le­nie, zły hu­mor, zmar­twie­nie, tro­ska i bo­jaźń. Uwiel­bie­nie jest wła­śnie de­tro­ni­za­cją tego zła we­wnętrz­ne­go, wy­ni­ka­ją­ce­go z uspo­so­bie­nia du­cha ludz­kie­go. Uwiel­bia­nie Pana, Jego wy­sła­wia­nie i chwa­le­nie jest pod­sta­wo­wym po­wo­ła­niem wszel­kich stwo­rzeń. Wpraw­dzie Pan nie po­trze­bu­je dla sie­bie na­sze­go wy­chwa­la­nia, ale ma w nim upodo­ba­nie, gdyż w cza­sie mo­dli­twy uwiel­bie­nia na­sze ser­ce jest otwar­te na Jego bło­go­sła­wień­stwo. Dla­te­go też sku­tecz­ną bro­nią prze­ciw­ko zło­śli­we­mu prze­ciw­ni­ko­wi jest nie bia­do­le­nie, wzdy­cha­nie, na­rze­ka­nie i me­lan­cho­lia, ale co­dzien­ne i wy­trwa­łe wy­chwa­la­nie Pana. Hym­ny po­chwal­ne ku czci Pana po­zwa­la­ją do­ty­kać ży­wej obec­no­ści Bo­żej i na­peł­nia­ją ser­ca po­cie­chą, ra­do­ścią i po­ko­jem. Za­pa­la­ją w zgro­ma­dze­niu świę­te pło­mie­nie i bu­dzą tę­sk­no­tę za od­wiecz­nym Pa­nem, prze­mie­nia­jąc na­sze mo­dli­twy w ka­dzi­dło nie­sio­ne przed Boży tron.

Wie­lu, zwłasz­cza star­szych lu­dzi (choć nie tyl­ko), nie może do koń­ca zro­zu­mieć sen­su spon­ta­nicz­nej mo­dli­twy wiel­bią­cej. I nie dla­te­go, by po­ję­cie mo­dli­twy uwiel­bie­nia było im zu­peł­nie obce; wie­dzą, od dzie­ciń­stwa, że mo­dli­twa sta­no­wi cel służ­by w Ko­ście­le. Głów­ną trud­ność, jaką od­kry­wa­ją, to nie­moż­li­wość gło­śne­go i spon­ta­nicz­ne­go wy­ra­ża­nia swe­go sta­nu du­cha w zgro­ma­dze­niu. Na­ucze­ni sza­cun­ku i po­ko­ry wzglę­dem Boga, nie są w sta­nie prze­ła­mać się, by dać spo­łecz­ny wy­raz swo­im prze­ży­ciom i uczu­ciom.

U pod­staw tego typu trud­no­ści leży w grun­cie rze­czy lęk przed pod­da­niem się Du­cho­wi ży­ją­ce­go Boga. Wie­lu lu­dzi chcia­ło­by wy­zna­czać Bogu (i lu­dziom) swo­je sche­ma­ty my­śle­nia i za­cho­wa­nia. Dla­te­go ak­tyw­ne włą­cze­nie się w mo­dli­twę wspól­no­to­wą, we­wnętrz­ne otwar­cie jej uczest­ni­ków, jest wa­run­kiem wstęp­nym wspól­no­to­we­go do­świad­cze­nia obec­no­ści i mocy Je­zu­sa Zmar­twych­wsta­łe­go.

Ten ro­dzaj mo­dli­twy za­kła­da przy­ję­cie po­sta­wy dziec­ka. Nic więc dziw­ne­go, że chrze­ści­ja­nie zna­ją­cy Boga tyl­ko „z dru­giej ręki”, czy­li jak mówi się czę­sto, zna­ją­cy Boga nie jako Ojca, ale jako dziad­ka, nie znaj­du­ją mo­ty­wa­cji ani sił do mo­dle­nia się w otwar­ty i spon­ta­nicz­ny spo­sób. Pod­sta­wo­wy więc błąd tkwi w bra­ku otwar­cia na moc Du­cha Świę­te­go, w bra­ku otwar­cia na pod­sta­wo­wą praw­dę chrze­ści­jań­stwa o tym, że Bóg jest mi­łu­ją­cym Oj­cem.

Kto od­dał świa­do­mie swo­je ży­cie Je­zu­so­wi, z ła­two­ścią od­kry­je, że uwiel­bie­nie i ad­o­ra­cja są naj­waż­niej­szy­mi for­ma­mi mo­dli­twy. Jest praw­dą, że mo­dli­twa uwiel­bie­nia nie jest od­dziel­nym, da­ją­cym się zi­den­ty­fi­ko­wać prze­ży­ciem, lecz jest czymś, co do­ko­nu­je się w re­gu­lar­nym od­by­wa­niu prak­tyk ko­ściel­nych, po­przez wier­ność mo­dli­twie kon­tem­pla­cyj­nej, lub też co­dzien­ne oka­zy­wa­nie mi­ło­ści bliź­nie­mu.

Spo­tka­nia mo­dli­tew­ne Od­no­wy Cha­ry­zma­tycz­nej nie mają oczy­wi­ście mo­no­po­lu na uwiel­bia­nie Boga. Nie jest to jed­nak wy­star­cza­ją­cy ar­gu­ment, aby­śmy cał­ko­wi­cie zre­zy­gno­wa­li z po­słu­gi­wa­nia się po­ję­ciem mo­dli­twy wiel­bią­cej.

Ile­kroć wy­wyż­sza­my pu­blicz­nie Je­zu­sa, ty­le­kroć prze­ciw­nik na­sze­go zba­wie­nia jest wy­raź­nie nie­za­do­wo­lo­ny z ta­kie­go prze­bie­gu wy­da­rzeń i chciał­by za­kłó­cić, czy też spły­cić od­da­wa­nie przez lu­dzi chwa­ły Bogu. Czas nie­skrę­po­wa­ne­go uwiel­bie­nia w Du­chu jest rów­nież cza­sem du­cho­wej wal­ki, jak to ilu­stru­je po­niż­sze świa­dec­two pew­ne­go ka­pła­na:

Pew­ne­go razu usły­sza­łem o gru­pie mo­dli­tew­nej w są­sied­nim mie­ście i po­wie­dzia­łem so­bie: „Trze­ba spró­bo­wać”. Przy­sze­dłem do sali pa­ra­fial­nej, w któ­rej ze­bra­ło się oko­ło 140 osób – sa­mych pro­stych lu­dzi. Po­wi­ta­no mnie przy­jaź­nie, ale usia­dłem prze­zor­nie w ostat­nim rzę­dzie. Chcia­łem być tyl­ko ob­ser­wa­to­rem. Po od­śpie­wa­niu pie­śni wstał star­szy, szpa­ko­wa­ty męż­czy­zna, któ­ry przed­sta­wił się jako tak­sów­karz. Po­my­śla­łem so­bie „Co on mi może po­wie­dzieć?”. Naj­pierw krót­ko, w spo­sób bar­dzo oso­bi­sty po­pro­sił Boga, aby dał mu siłę do zło­że­nia świa­dec­twa. Kie­dy na­stęp­nie za­czął bar­dzo na­tu­ral­nie mó­wić o Je­zu­sie, spo­strze­głem od razu, że ten czło­wiek wie, o czym mówi! Ni­gdy jesz­cze – pod­czas stu­diów ani póź­niej – nie sły­sza­łem, aby ktoś mó­wił o Je­zu­sie Chry­stu­sie w spo­sób rów­nie na­tu­ral­ny. Sło­wa tego pro­ste­go czło­wie­ka wy­war­ły na mnie nie­zwy­kle głę­bo­kie wra­że­nie. W na­stęp­nych ty­go­dniach po­czu­łem nie­po­kój, ale inny niż daw­niej, nie był to nie­po­kój go­rącz­ko­we­go ak­ty­wi­zmu, lecz za­nie­po­ko­je­nie tym, że sam so­bie mógł­bym za­gro­dzić dro­gę do Boga. Za­czą­łem czę­ściej od­wie­dzać gru­pę mo­dli­tew­ną i wra­ca­łem z tych spo­tkań co­raz bar­dziej za­wsty­dzo­ny. Któ­re­goś wie­czo­ra sta­ło się. Po raz pierw­szy od dłuż­sze­go cza­su mo­głem zno­wu wy­mó­wić sło­wa mo­dli­twy: „Przyjdź, Du­chu Świę­ty!”. Uklą­kłem i po­czu­łem, że po twa­rzy spły­wa­ją mi łzy. Nie wiem, jak dłu­go się mo­dli­łem, ale dane mi było wte­dy po­jąć nie­zmier­ną py­chę, któ­ra za­wsze sta­no­wi­ła źró­dło mo­ich wa­dli­wych po­staw. Zro­zu­mia­łem, że tyl­ko sam Bóg może mnie od tej py­chy wy­zwo­lić.

Ci, któ­rzy prze­ży­ją od­ro­dze­nie w Du­chu Świę­tym, za­czy­na­ją za­zwy­czaj do­świad­czać rów­nież daru mo­dli­twy ję­zy­ka­mi. Do­zna­ją czę­sto wy­raź­ne­go po­czu­cia, że ta nie­zro­zu­mia­ła mo­dli­twa jest ak­tem chwa­ły. Bar­dzo czę­sto wła­śnie wte­dy po raz pierw­szy wie­lu chrze­ści­jan do­świad­cza cze­goś na kształt du­cho­wej wol­no­ści w od­da­wa­niu czci Bogu. Może to od­dać świa­dec­two pew­nej oso­by: