Propagandysta, którzy przechytrzył Hitlera - Peter Pomerantsev - ebook

Propagandysta, którzy przechytrzył Hitlera ebook

Peter Pomerantsev

0,0
51,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jeden z najważniejszych na świecie specjalistów od dezinformacji napisał brawurową biografię buntowniczego propagandysty II wojny światowej Seftona Delmera.

Delmer, utalentowany dziennikarz, mieszkający wcześniej w Niemczech, uruchomił w Wielkiej Brytanii eksperymentalną stację radiową GS1, która nadawała w III Rzeszy. Zamiast kierować poważne odezwy, tworzył on groteskowe i kabaretowe audycje, uważając, że właściwą odpowiedzią na propagandę Goebbelsa jest… więcej Goebbelsa. Jego celem było podkopanie nazizmu od wewnątrz, poprzez odwrócenie zwykłych obywateli od nazistowskich zwierzchników. Książka Pomerantseva to nie tylko biografia człowieka, który próbował oszukać Hitlera, ale i analiza narzędzi do współczesnej walki informacyjnej z tyranami i dyktatorami.


Książka należy do serii Impact Books wydanej w ramach współpracy Wydawnictwa Krytyki Politycznej z Impactem - największym wydarzeniem gospodarczo – technologicznym, odbywającym się w Europie Środkowo-Wschodniej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 392

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Peter Pomerantsev

Propagandysta, którzy przechytrzył Hitlera.

Jak wygrać wojnę informacyjną?

Warszawa 2025

Tytuł oryginału: How to Win an Information War:

The Propagandist Who Outwitted Hitler

Copyright © by Peter Pomerantsev, 2024

Copyright © for the translation Aleksandra Paszkowska, 2025

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2025

Przekład: Aleksandra Paszkowska

Redakcja: Sylwia Mieczkowska

Korekta: Jolanta Gomółka

Opieka redakcyjna: Patryk Walaszkowski

Projekt okładki: Krystyna Engelmayer-Urbańska

Skład i łamanie: Katarzyna Błahuta

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

ul. Jasna 10, lok. 3

00–013 Warszawa

[email protected]

[email protected]

Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w siedzibie głównej Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3), księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) i w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.

Książka została wydana przy wsparciu R.Power – partnera programu Oświecenie.

Wierzymy, że przyszłość należy do tych, którzy myślą odważnie i odpowiedzialnie – dlatego angażujemy się w inicjatywy, które poszerzają horyzonty i inspirują do działania. Nasze partnerstwo w programie Oświecenie doskonale wpisuje się w naszą strategię budowania zrównoważonego świata – nie tylko w wymiarze energetycznym, ale też kulturowym i społecznym. Transformacja energetyczna, w którą aktywnie się angażujemy, to proces, który zdecyduje o tym, co pozostawimy kolejnym pokoleniom – zarówno w krajobrazie, jak i w świadomości.

Książka wydana w ramach Impact Books, serii przekładów najciekawszych i najbardziej istotnych międzynarodowych tytułów dotyczących biznesu, geopolityki i kultury. Impact Books to inicjatywa, która powstała w odpowiedzi na przekonanie, że dzielenie się wiedzą jest kluczem do tworzenia dobrobytu gospodarczego i społecznego.

Wydanie pierwsze

Printed in Poland

ISBN 978-83-68267-45-7

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Dla Lee Richardsa, bez którego ta książka by nie powstała, i dla Dashy, bez której nie byłoby żadnej z trzech

PRZEDMOWA

Prawdziwe życia Seftona Delmera

Jest rozdarty. Ciągnięty w przeciwne kierunki. Szarpany to w tę, to w inną stronę. Czy Sefton Delmer w ogóle wie, który to ten prawdziwy on?

W wieku dziesięciu lat, w pierwszych miesiącach Wielkiej Wojny, jest jedynym brytyjskim chłopcem w niemieckiej szkole. Zaczyna się pierwszy dzień semestru. Z przodu sali wypełnionej niemieckimi uczniami dobiega głos Herr Direktora, przemawiającego z podium, nad głowami tłumu. Głos brzmi dziś inaczej. Dyrektor jest raczej człowiekiem spokojnym, ale teraz pokrzykuje, pomstując na Brytyjczyków, przeklęty naród, który sprowadził tę wojnę na miłujące pokój Niemcy i miłującego pokój kaisera. Brytyjczycy, ten naród kupczyków, zazdroszczą Niemcom wzlotu, nowego bogactwa, rosnącego terytorium. Brytyjczycy od dawna zdradziecko spiskują, żeby nas osaczyć. Teraz skrytobójczo uderzyli. Nadeszła godzina śmierci i chwały.

Gdy w szatni Sefton pozdrawia innych uczniów, dzieci, które jeszcze kilka tygodni temu się z nim przyjaźniły, syczą: Verräter!

Zdrajca. Powtórzone słowo wypełnia pomieszczenie ciężarem samosądu. Po szkole, w Tiergarten, chłopcy kręcą się wokół Seftona, otaczają go, najgrubszy rzuca się na niego z pięściami.

Z każdym kolejnym porankiem apele robią się coraz żarliwsze. Chłopcy maszerują w kółko po sali, tupią, aż z podłogi unosi się kurz, krzyczą chórem: „Bóg! Cesarz! Ojczyzna!”. Płuca dmą pieśniami o krwawym świcie wstającym nad zastępami wroga, o słodkiej tęsknocie za śmiercią na polu bitwy, poniesioną po to tylko, by ujrzeć powiewający zwycięsko niemiecki sztandar.

On musi maszerować z innymi w zgiełku okrzyków, dudniących kroków, pieśni i haseł. Choć wie, że nie powinien, nie potrafi nie podniecić się tymi hymnami do niemieckich rusznikarzy, co kują serca jak twardą stal. Czuje, jak rozwierają się usta, czuje, że słowa go opanowują, że wyśpiewuje niemieckie pieśni wojenne, opiewające unicestwienie jego rodaków.

„Prawdę mówiąc – miał przyznać Sefton Delmer kilkadziesiąt lat później – podobało mi się wykonywanie niemieckich pieśni zwycięstwa. Ten zapał i zaśpiew wprawiały mnie w dygot, uniesienie, którego się wstydziłem. «Brytyjski chłopiec – mówiłem sobie – nie ma prawa się tak czuć przy wojennych pieśniach Niemców»”1. I kto w tym momencie jest prawdziwym Seftonem Delmerem? Który to jego prawdziwy głos, wyrażający „prawdziwą” tożsamość? Czy Sefton Delmer to ten wtórujący bojowym śpiewom nieprzyjaciela? Czy ten, który pod nosem mamrocze po angielsku słowa oporu?

To napięcie, to rozszczepienie osobowości, stanie się później źródłem siły i umiejętności Delmera. Wyrośnie on na − obecnie niemal zapomnianego − geniusza propagandy; człowieka, który rozumie tajemnicę tego, w jaki sposób propaganda działa na ludzi; człowieka słynącego ze zdolności do porzucenia własnego charakteru, do przekraczania granic, linii frontu i pozornie nieusuwalnych podziałów, do wymyślania siebie na nowo jako kogoś innego, do wcielania się we wroga, wnikania do jego umysłu – a potem pogrywania sobie z nim od środka.

Zdolności te miały też stać się jego największą słabością.

… _ _ _ …

Niemcy, lato 1941 roku. Hitler i jego sojusznicy rządzą Europą od Atlantyku po Morze Czarne. Na Zachodzie odcięta została Wielka Brytania. Na Wschodzie jedno po drugim padają radzieckie miasta. Na ulicach i placach Trzeciej Rzeszy powiewają sztandary ze swastyką. Nocą czerń i czerwień błyszczą w świetle pochodni niesionych przez tłumy.

Triumfalna propaganda hitlerowców opiewa Zwycięstwo, Jedność, Ojczyznę i Führera na plakatach i w rymowankach dla dzieci, przekaz płynie z głośników i nagłówków, kinowych ekranów i – co najważniejsze – radia. Od momentu dojścia do władzy naziści uważają radio za wielką potęgę, mogącą zespolić kraj, znieść dawne podziały i rozłamy pomiędzy klasami i regionami, zjednoczyć wszystkich Niemców i urzeczywistnić śmiałe stwierdzenie ministra propagandy Josepha Goebbelsa, że z nastaniem hitleryzmu „jednostka zostanie zastąpiona [wspólnotą] narodu”2: Volksgemeinschaft, złożoną z Volksgenossen, jeżdżących volkswagenami i czytających „Völkischer Beobachter”.

Przemówienia Führera były okazjami wyjątkowymi i odświętnymi. Nadawano je w radiu i puszczano z głośników na ulicach, w zakładach przemysłowych i biurach. Każdy dobry Niemiec musiał ich słuchać. Na dźwięk wyjącej syreny należało przerwać to, czym się akurat człowiek zajmował. Czy to w domu, czy w biurze, w fabryce czy w koszarach, życie zamierało. Gdy przemawiał Hitler, w całej Rzeszy milkły tłoki silników i maszyny do pisania. Ulice patrolowali dozorcy w opaskach ze swastyką, pilnujący, żeby każdy znajdował się w zasięgu radioodbiornika czy szczekaczki, tak aby cała Volksgemeinschaft została równocześnie skąpana we wzbierającej kipieli słów Führera o Niemczech: wspólnocie losów, narodzie dumnym z posłuszeństwa wobec rozkazów przywódczej woli, niegdyś podzielonym, a dziś zjednoczonym, wskrzeszonym po latach biedy, nędzy i haniebnej pogardy, sprowadzonej z zimną krwią przez obce siły, które – pomimo przyjaźnie podanej ręki – zmusiły Niemcy do niechcianej wojny, wojny rozpoczętej przez Brytyjczyków i żydowskie gazety, żydowskich finansistów i żydowskich bolszewików, przez pasożytów, wrogów, przeciwko którym, wieszczę, odniesiemy zwycięstwo. Wypełnimy swoje przeznaczenie. Jesteśmy zbawieniem Europy. Sieg Heil!

Radio pomagało hitlerowcom. Ale pomagało też ludziom, którzy od nich uciekali. Starczyło obrócić pokrętłem na droższym aparacie, by fale krótkie przeniosły człowieka w inne światy. Nawet tańsze, średniofalowe radia pozwalały, za pomocą prowizorycznych anten zrobionych z kilku dobrze wybranych drutów, podróżować poza oficjalne rozgłośnie Rzeszy.

Naziści wiedzieli o tej słabości. Za słuchanie zagranicznych rozgłośni, zwłaszcza znienawidzonej BBC, groziła śmierć przez powieszenie. Obce stacje zagłuszano. Hitler i Goebbels w swoich wystąpieniach wielokrotnie opowiadali o perfidnych kłamstwach wrogiej propagandy, zwłaszcza brytyjskiej.

Próbować dostroić się do zagranicznych stacji radiowych można było tylko w zaufanym towarzystwie – przecież ściany miały uszy. SD (Sicherheitsdienst), Służba Bezpieczeństwa SS, została utworzona po to, by każdego człowieka mieszkającego w Rzeszy utrzymać „pod stałym nadzorem”. Cotygodniowe raporty SD, składane przez mrowie agentów, łączono w jedną analizę „postaw i zachowań narodu”. Władzę szczególnie interesowały obyczaje radiowe3.

W lipcu 1941 roku SD zanotowała lakonicznie, że Niemcy (zwłaszcza mieszkający w Chemnitz, Hamburgu, Berlinie i Poczdamie) nastawiają nową, tajną stację krótkofalową pod nazwą Gustav Siegfried Eins4. Sekretna rozgłośnia działała bardziej podstępnie od nadawców zagranicznych. Obce programy łatwo było rozgromić w przemówieniach, zakazać prawem ich słuchania – ale ten wywrotowy głos odzywał się z wewnątrz.

Gustav Siegfried Eins zaczynał program tą samą melodią co główne hitlerowskie wydanie wiadomości – jednak zamiast karylionu z wieży kaplicy garnizonowej w Poczdamie wygrywało ją rozklekotane pianino5. Następnie na antenie rozlegała się zapowiedź adiutanta, że głos zabierze der Chef.

W tonie głosu der Chefa coś kłuło jak sztylet: jakaś ostrość, może nietrzeźwość, na pewno gorycz. Przeklinał bez przerwy, lżył na jankeskie świnie, śmierdzących Japońców, bolszewickie knury i włoskie cytrynowe ryje. Churchilla nazywał „brudnym, Żydolubnym ochlapusem”.

Der Chef kochał wojsko, a nienawidził NSDAP (Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników). Nie miał nic przeciwko Volksgemeinschaft, ale atakował tak zwaną Parteikommune – bo partię uważał za klikę. Oskarżał władze partyjne o wystawne życie na nadmorskich urlopach w Dalmacji, podczas gdy na niemieckie domy spadały bomby RAF-u. Szanował Hitlera, mówił, że właśnie z takimi ludźmi walczył ramię w ramię w okopach pierwszej wojny światowej, ale Himmlera, Göringa i resztę obwiniał o zbytnie pobłażanie Wielkiej Brytanii. Czy nie widzieli zniszczenia sianego przez Brytyjczyków w Kolonii i Akwizgranie, gdy ci dokonywali pierwszych nalotów bombowych w maju? Kiedy cholerne syreny przeciwlotnicze w Akwizgranie nie zadziałały i całe połacie tego wielkiego, katedralnego niemieckiego miasta obrócono w ruinę? Der Chef osobiście udał się do Akwizgranu, widział płaczące Niemki czołgające się na gruzach domów i próbujące wykopać spod nich dzieci – a co w odwecie zrobiła Luftwaffe? Nic. London trzeba zbombardować w drobny mak. Śmierdzących Brytoli rozetrzeć na gówno. Ale Luftwaffe jest potulna. NSDAP pełna kryptobolszewików. Nie mówią nawet żołnierzom, kiedy ich bliscy giną w brytyjskich bombardowaniach. Koleżków z SS awansują na biurowe synekurki. Esesmani rozbijają się po ekskluzywnych burdelach, a zwykli żołnierze umierają na froncie na czerwonkę.

Codziennie, na dziesięć minut przed każdą pełną godziną, przez dziesięć gardłowych minut der Chef zachłystywał się furią. Wymieniał nazwiska konkretnych nazistowskich funkcjonariuszy, imiona ich dzieci i żon. Znał sklepy, w których kupowali spod lady luksusowe pasztety i mozelskie wina. Wiedział nawet, którego hitlerowskiego urzędnika żona kupiła dzięki politycznym układom drugie mieszkanie w Wiedniu.

Takie szczegóły, domyślali się słuchacze, mogły pochodzić tylko z przecieków od kogoś z wewnątrz. To znaczy, że der Chef ma plecy – jakichś mocodawców. Pomiędzy pruską arystokracją wojskową a hitlerowcami zawsze istniały napięcia. Może szykuje się pucz? A co, jeżeli generałowie zwrócą się przeciwko Parteikommune? I skąd nadaje der Chef? Niektórzy sądzili, że z barki sunącej po Renie. Inni mieli niemal pewność, że z Francji. A może z Polski? No i co, tak na dobrą sprawę, oznacza nazwa stacji: Gustav Siegfried Eins?6

W lipcu 1941 roku Erich Kästner, jeden z najbardziej znanych niemieckich pisarzy – który oglądał, jak jego książki płoną na nazistowskich stosach wraz z pracami innych autorów niechcących poprzeć NSDAP – zanotował w swoim dzienniku, jak bardzo popularna staje się audycja: „Coraz więcej ludzi nastawia stację Gustav Siegfried Eins. […] Co tam się mówi o wodzach partii, zapiera dech w piersiach. Jest to stacja antykomunistyczna, przedstawiająca stanowisko przywódców wojskowych i niemieckich nacjonalistów”7.

Nie tylko Niemcy słuchali der Chefa. Program nastawiała również ambasada amerykańska w Berlinie, a jej attaché obrony uważał istnienie der Chefa za znak, że w wojsku niemieckim rosną antynazistowskie nastroje. Amerykanie podzielili się tą wiedzą z Brytyjczykami8.

Trwała akurat jedna z trudniejszych chwil w stosunkach brytyjsko-amerykańskich w okresie drugiej wojny światowej. Premier Winston Churchill rozpaczliwie pragnął przekonać Amerykanów, by dołączyli do wojny. Skoro Amerykanie sądzili, że pojawienie się der Chefa oznacza osłabienie władzy hitlerowców, to czy mogło to opóźnić ich mobilizację?

Przekazanie amerykańskiemu prezydentowi Franklinowi Delano Rooseveltowi prawdy o der Chefie powierzono Davidowi Bowesowi-Lyonowi, bratu królowej małżonki. Bowes-Lyon przybył do Białego Domu osobiście. Der Chef, wyjaśnił Rooseveltowi, nie nadaje z barki sunącej po Renie. Nie nadaje z Polski. Ani z Francji. Der Chef nadaje z Bedfordshire, leżącego kilka kilometrów od Londynu, w ramach tajnej operacji prowadzonej przez Kierownictwo Walki Politycznej (Political Warfare Executive), brytyjskie skrzydło propagandy, w imieniu którego Bowes-Lyon właśnie przyjechał do Waszyngtonu.

Program nagrywano codziennie w sali bilardowej wiejskiej posiadłości. Zamykano okiennice i szczelnie zasłaniano okna. Mikrofony stały na zakrytym stole bilardowym. Od ich metalowej powierzchni odbijało się światło jarzeniówki.

Der Chef nie był hitlerowskim renegatem. Grał go niemiecki powieściopisarz żydowskiego pochodzenia, człowiek o łagodnym usposobieniu. W rolę jego adiutanta wcielał się niemiecki dziennikarz, syn jednego z największych kabaretowych impresariów Berlina, który uciekł przed nazistami z żoną Żydówką. A w głębi sali stał rosły, brodaty mężczyzna. On tym wszystkim zawiadował. Wymyślił i wyreżyserował całe przedstawienie. To właśnie był Sefton Delmer, chłopiec nękany w berlińskim gimnazjum podczas pierwszej wojny światowej. A latem 1941 roku Delmerowskie Imperium Sztuczek dopiero się rozkręcało.

… _ _ _ …

Jak wygrać wojnę informacyjną? Co zrobić, kiedy najbliżsi – rodzina, regiony, kraje – kręcą się w wirze teorii spiskowych i sfabrykowanych lęków, zatracają się, wciągani przez ruchome piaski kłamstw, i mentalnie przenoszą w alternatywną rzeczywistość, gdzie czarne jest białe, a białe jest czarne?

Dowiaduję się i piszę o współczesnej propagandzie. Zawsze, kiedy prezentuję swoją pracę, przynajmniej jedna osoba podnosi rękę i pyta:

– Ale, Peter, jak my mamy z tym walczyć?

Wtedy czuję, że cała sala nagle się budzi i patrzy na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź. Dla części słuchaczy to pytanie ma wymiar osobisty. Ci ludzie mają bliskich, którzy – ukąszeni przez wampira dezinformacji – zmienili się na tyle, że trudno się nawet z nimi komunikować.

Tyle że większość historii, które przywołuję, to opowieści o porażkach. O odważnych fact-checkerach, którzy – czasem podejmując wielkie osobiste ryzyko – dążą do ustalenia prawdy, ale są ignorowani przez miliony ludzi, którzy nie chcą jej słyszeć. O wartościowym, dobrze udokumentowanym dziennikarstwie, które kruszy się pod zasiewanymi celowo przez kilkadziesiąt lat podejrzeniami, że media to „wrogowie zwykłych ludzi”. Propagandyści patrzą na to jak na wojnę, w której informacja jest bronią – wykorzystywaną nie do tego, aby wygrać abstrakcyjny spór, ale żeby zdezorientować, zbić z tropu, zdemoralizować, rozproszyć. Jest to narzędzie sięgające do ludzkich lęków, słabości oraz skrytych, często przemocowych i okrutnych pragnień po to, by obrócić je na korzyść potężnych sił, którym mają służyć. Żaden fact-checking nie ma przy tym szans.

Ale kiedy odkryłem Seftona Delmera, zaczęło się robić ciekawie. Oto człowiek, który walczył inaczej.

W okresie drugiej wojny światowej Delmer awansował na szefa Operacji Specjalnych Kierownictwa Walki Politycznej. Prowadził dziesiątki tajnych rozgłośni radiowych w wielu językach. Chłopiec, który w 1914 roku nie wiedział, gdzie jego miejsce, wyczarował substytut Niemiec na angielskiej wsi: „niemieckie” stacje z rozgoryczonymi esesmanami i oburzonymi austriackimi księżmi, stacje dla niemieckich żeglarzy w zachodniej Francji, żołnierzy w Norwegii i cywili na całym świecie. Delmer redagował dziennik. Nadzorował cały przemysł ulotkowy nakłaniający do dezercji i kapitulacji. Produkował fałszywe listy, fałszywe znaczki oraz zatrzęsienie plotek, pogłosek, myśli, pragnień mających zdjąć zaklęcie rzucone przez hitlerowców.

Delmer gromadził wokół siebie artystki, uczonych, szpiegów, żołnierzy, astrologów i fałszerzy. Uchodźcy z berlińskiej sceny kabaretowej występowali w audycjach i pisali do nich scenariusze. Działaniom Delmera talentów użyczyli twórca Jamesa Bonda Ian Fleming i pisarka Muriel Spark. Wielu istotnych współpracowników Delmera było żydowskimi uchodźcami z hitlerowskich Niemiec, którzy na antenie sami udawali nazistów, żeby rozsadzać nazistowską propagandę od środka. Przebierali się za własnych prześladowców, aby wziąć na nich odwet.

W ciągu półwiecza od zakończenia wojny pamięć o dziele Delmera zeszła jednak na margines świadomości publicznej. Jego wspomnienia (zweryfikowane) ukazały się w latach 60., ale już dawno wyszły z druku. Syn Delmera w wywiadzie z lat 80. wspomniał, że jego zdaniem do zapomnienia doszło nie bez powodu: zwycięscy alianci nie chcieli, żeby ktokolwiek myślał, iż „wojnę wygrano podstępem”9. Miała to być przecież „nasza najwspanialsza godzina”, w której objawiły się cnoty, a nie biegłość w sztukach pokątnych.

Propagandowe mistrzostwo jest jednak wyjątkowo aktualne obecnie, skoro porządek naszego życie technologia cyfrowa zburzyła tak doszczętnie, jak radio w epoce Delmera. A dziś wiemy znacznie więcej o sztuczkach Brytyjczyka. W ciągu ostatniego dziesięciolecia archiwista i historyk Lee Richards niestrudzenie odkrywał i systematyzował odtajnione archiwum z okresu drugiej wojny światowej, opisujące szczegółowo pracę Delmera. Zacząłem te dokumenty przeglądać, żeby dowiedzieć się więcej o tym, jak dezinformacja działa za kulisami. Jednak w miarę wnikania w szczegóły planów Delmera i wczytywania się w transkrypcje programów radiowych, we wspomnienia Delmera i jemu współczesnych, zrozumiałem, że kryje się tam coś ciekawszego niż tylko mistyfikacja.

Wychowany w Niemczech, Delmer zrozumiał urok propagandy między innymi dlatego, że przekonał się, jak bardzo sam był na nią podatny i jak mocno oddziałuje ona na Brytyjczyków – nie mniej niż na Niemców. Później, jako gwiazda berlińskiego środowiska dziennikarskiego lat 30., pił z nazistowskimi tuzami i obserwował ukryte mechanizmy kampanii Hitlera, mającej podbić niemieckie umysły. Delmer uważał, że jego przeżycia w Niemczech pozwoliły mu poznać potęgę tamtejszej propagandy – a także jej słabość. Po zakończeniu wojny próbował stworzyć nowy typ mediów, odpornych na nienawiść i kłamstwa, których dominację obserwował w Niemczech – bo martwił się, że pomimo nastania demokracji dawne nawyki propagandowe powrócą. Jego wzrok sięgał dalej, poza wyjątkowo ohydne zjawisko nazizmu. Delmer badał, co sprawia, że każdy z nas jest podatny na propagandę, i jak można temu zaradzić.

W czasie wojny Delmer i jego trupa rywalizowali z Josephem Goebbelsem, ministrem propagandy Rzeszy, w wyścigu o to, kto lepiej zrozumie, w jaki sposób media nas kształtują, jak wyzyskują nasze traumy i pragnienia. Propagandysta, nie inaczej niż artysta i psychoanalityk, goni za tym, co nas nakręca; za tym, jak wyobrażamy sobie siebie i innych wokół nas – i za tym, jak samemu w te procesy wniknąć. Ostatecznie propaganda i jej wpływ prowadzą też do pytania, na ile naprawdę możemy być wolni. Kiedy jesteś sobą, a kiedy istotą zmanipulowaną przez innych?

Jeśli ktoś szuka autorytetu do naśladowania, jakichś prostych nauk do nabycia na zasadzie „kopiuj–wklej”, to u Delmera ich nie znajdzie. Człowiek ten zawsze prowokuje pytanie: czy należy on do sił dobra, czy zła? Nawet przedmowa do jego wspomnień zaczyna się takim dialogiem:

– Boję się, że wychodzę na świętoszka – skomentowałem, skończywszy pierwszy tom swojej autobiografii.– Kto to jest świętoszek? – spytała moja córka, Selina.– Niby ten dobry.– Nie jesteś ten dobry.– Ja jestem ten zły.

Ale nawet jeśli w istocie jest „tym złym”, to takim, który sam siebie nieustannie krytykuje. Nawet jeśli korzystał z dezinformacji, dostrzegał też jej autodestrukcyjne konsekwencje. Wspomnienia Delmera są jedną wielką przypowieścią, mówiącą o tym, jak jego własne mistyfikacje uderzyły w niego niczym powracający bumerang10.

Ta książka podąża za Delmerem w jego podróży po krainach propagandy XX wieku, w okresie od pierwszej wojny światowej przez Republikę Weimarską aż po – w szczególności – drugą wojnę światową i jej pokłosie. Nie jest to zwykła praca historyczna czy biograficzna. Jako badacz współczesnej dezinformacji pragnę zrozumieć, czego Delmer może nauczyć nas o naturze propagandy i o tym, jak wygrać wojnę informacyjną. Daje nam on lekcje pozytywne, negatywne – i aktualne. W lutym 2022 roku, kiedy pisałem tę książkę, Rosja rozpoczęła pełnowymiarową zbrojną napaść na Ukrainę, mój kraj urodzenia, w którym mieszka wielu moich członków rodziny, przyjaciół, kolegów i bliskich. Prezydent Putin i jego propagandowe hufce twierdzili, że Ukraina nie jest prawdziwym państwem, że nie ma prawa istnieć, że Ukraińcy stanowią „jeden naród” z Rosjanami. Był to kolejny przejaw wielowiekowej tradycji: Moskwa najeżdża Ukrainę od stuleci, starając się ją podbić albo usunąć z mapy świata.

Cztery tygodnie później pojechałem do opustoszałego niemal Kijowa, by uruchomić projekt dokumentowania okrucieństw, jakich dopuszczali się Rosjanie. Chciałem dopilnować, żeby zbrodnie wojenne popełnione w czasie inwazji nie rozpłynęły się w rozpętanej na nowo burzy rosyjskiej dezinformacji. Podczas kolejnego pobytu w Ukrainie, w kwietniu, dołączyłem do grupy amerykańskich dziennikarzy zaproszonych na wywiad z prezydentem Ukrainy, Wołodymyrem Zełenskim.

Dotarliśmy późnym wieczorem. Żeby zminimalizować ryzyko bombardowania, w kompleksie Pałacu Prezydenckiego zgaszono światła. Wysokie okna poprzysłaniano stertami worków z piaskiem. Jedynie pozbawiona okien sala konferencyjna była jaskrawo oświetlona. Zełenski miał na sobie koszulkę koloru khaki i buty sportowe. Jego ubiór stanowił częściowo wojenną konieczność, a częściowo taktykę komunikacyjną: prezydent reprezentuje swoje państwo, a państwo jest w stanie wojny.

Zełenski rozkwita w kontakcie z publicznością, tak jak kwitł przez kilkadziesiąt lat jako niezwykle popularny komik i aktor, słynący ze swojej roli ukraińskiego prezydenta w serialu komediowym. Każdy kraj, o którym wspominał w swoim wystąpieniu, przeżył coś podobnego do Ukrainy: Anglia Blitz, USA 11 września.

Jeżeli jednak Zełenski znał jakąś publiczność jak własną kieszeń, to właśnie rosyjską. Przez wiele lat występował w rosyjskich programach rozrywkowych. Gdy Rosja napadła na Ukrainę, publikował kolejne filmiki, nawołujące zwykłych Rosjan do zwrócenia się przeciwko tej wojnie. Trafił na ścianę. Sondaże – o ile można im wierzyć w dyktaturze – pokazywały, że przeważająca większość Rosjan popiera inwazję11. Rosła oglądalność programów chwalących najazd i podżegających do wojny. Prezenterzy ryczeli, że Zełenski okaże się ostatnim prezydentem Ukrainy, bo wkrótce żadnej Ukrainy nie będzie. Media publiczne wzywały do likwidacji przywódców ukraińskich, sterroryzowania narodu i unicestwienia tego „fikcyjnego państwa”12. W prywatnych rozmowach powtarzano hasło kremlowskiej propagandy, że Rosja tak naprawdę padła ofiarą ogromnego światowego spisku, Mateczkę otoczyli czyhający wrogowie, a zatem atak na Ukrainę był „uzasadniony”. Wielu starych przyjaciół Zełenskiego nie odpowiadało na jego telefony.

Rosjanie, mówił Zełenski, żyją w „bunkrze informacyjnym” – tyleż psychologicznym, co technologicznym – i nie chcą wziąć na siebie odpowiedzialności ani zaakceptować tego, jak naprawdę wygląda rzeczywistość.

Sam doświadczyłem tego, o czym Zełenski opowiadał. Mieszkałem w Rosji wiele lat i w pierwszej dekadzie XXI wieku byłem świadkiem wzrastania niezachwianego – jak się zdaje – systemu medialnego Putina. Czy da się coś zrobić, żeby obalić ten system i inne odmiany bezlitosnej, często śmiercionośnej, coraz bardziej sprzecznej z rzeczywistością propagandy, mnożącej się na całym świecie – od Chin po Stany Zjednoczone, gdzie obecnie mieszkam i pracuję? Seftonie Delmerze, ty „złoczyńco”, co masz nam do powiedzenia?

1 Sefton Delmer, Trail Sinister: An Autobiography, Secker and Warburg, London 1961, s. 40. Cytaty w przekładzie A.P., o ile nie zaznaczono inaczej.
2 Cyt. za: Richard J. Evans, Trzecia Rzesza u władzy, przeł. Mateusz Grzywa, Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2016, s. 119. Zob. też Goebbels-Reden, hrsg. Helmut Heiber, Droste Verlag, Düsseldorf 1971–1972, tom I: 1932–1939: Berlin, Grosser Saal der Philharmonie – Eröffnung der Reichskulturkammer, 15.11.1933, s. 131–141 oraz Berlin, Haus des Rundfunks – Ansprache an die Intendanten und Direktoren der Rundfunkgesellschaften, 25.03.1933, s. 82–107.
3Meldungen aus Dem Reich 1939–45. Die Geheimen Lageberichte des Sicherheitsdienstes der SS, Hrsg. Heinz Boberach, Hermann Luchterhand Verlag GmbH, München 1965, s. IX–XII.
4 Tamże, s. 2563.
5 U nazistów był to pierwszy wers pieśni: Üb’ immer Treu’ und Redlichkeit [Bądź zawsze wierny i uczciwy], a w GS1 drugi: Bis an dein kühles Grab [Aż po twój zimny grób]. Zob. Stanley Newcourt-Nowodworski, Sefton Delmer i jego radykalnie nowa koncepcja, [w:] tegoż, Czarna propaganda. Polska, Niemcy, Wielka Brytania. Tajemnice największych oszustw II wojny światowej, przeł. Joanna Rumińska, Znak, Kraków 2008, s. 120 – przyp. tłum.
6Audio presentation to George VI and Queen Elizabeth at Woburn Abbey, Beds, 11/1941, IWM Sound 5217, Imperial War Museum, www.iwm.org.uk/collections/item/object/80005174, materiał niedostępny.
7 Erich Kästner, Das Blaue Buch: Geheimes Kriegstagebuch, 1941–1945, Atrium Verlag, Zürich 2018, s. 96.
8 Sefton Delmer, Black Boomerang, Secker and Warburg, London 1962, s. 75.
9Woburn at War, film telewizyjny, Anglia TV, 1987.
10 Taki tytuł nosi drugi tom wspomnień Delmera: Black Boomerang, czyli bumerang czarnej propagandy – przyp. tłum.
11 Zob. np. Kirill Rogov, Having It Both Ways: Russians Both Support and Oppose War, The Russian File (blog), Kennan Institute, Wilson Center, 17.03.2023, www.wilsoncenter.org/blog-post/having-it-both-ways-russians-both-support-and-oppose-war (dostęp: 21.10.2024).
12 Daria Zubkova, Russians Tired of Propagandists: Solovyov and Skabeyeva „Dropped” from Top 10 Programs on TV, Ukrainian News, 19.11.2022, https://ukranews.com/en/news/896154-russians-tired-of-propagandists-solovyov-and-skabeyeva-dropped-from-top-10-programs-on-tv (dostęp: 21.10.2024). Alexey Kovalev, Russia’s Ukraine Propaganda Has Turned Fully Genocidal, „Foreign Policy”, 9.04.2022, https://foreignpolicy.com/2022/04/09/russia-putin-propaganda-ukraine-war-crimes-atrocities/, (dostęp: 21.02.2025).

Rozdział 1

Propaganda lekiem na samotność

Sefton Delmer nigdy nie usystematyzował swoich poglądów na propagandę w jednej abstrakcyjnej teorii czy doktrynie. Ale spisane przez niego wspomnienia można między innymi czytać jako przypowieści dotyczące jego przekonań na temat propagandy – tego, jak działa i jak z nią walczyć – a historie z dzieciństwa i młodości stanowią wstęp do jego późniejszych zmagań. Wspomnienia te są głównym źródłem faktów z wczesnych lat życia Delmera – ale warto pamiętać, że układa je człowiek w średnim wieku, na wcześniejszej emeryturze, po to, by wyjaśnić i czasem usprawiedliwić swoje postępowanie, pokazując, w jaki sposób przeszłość wpłynęła na uprawiane przez niego rzemiosło.

Latem 1914 roku, w ostatnich dniach przed rozpoczęciem pierwszej wojny światowej, Sefton albo Tom Delmer, jak nazywano go wśród krewnych, przyjaciół i współpracowników, spędzał wakacje wśród błękitnych szczytów gór Harz. (Choć bliscy zwracali się do niego „Tom”, ja w tej książce posługuję się imieniem Sefton – tym, którym podpisywał się na okładkach książek). Delmer opisuje scenerię sielską, niemal przesadnie idylliczną: senne wioski i ich życzliwych mieszkańców, spokojne wsie, niezmącone studnie i niezmącony spokój. Do tych obrazów wielokrotnie we wspomnieniach powróci: do bukolicznych, dobrosąsiedzkich wspólnot, których nie sięga brutalna technologia masowej propagandy.

Na wakacje wyjechał z matką i siostrą13. Ojciec, Frederick Sefton Delmer, profesor literatury angielskiej na Uniwersytecie Berlińskim, przygotowywał wykłady w stolicy. Rodzice Delmera pochodzili z Australii, wówczas znajdującej się pod panowaniem Imperium Brytyjskiego, a zatem – gdyby wybuchła wojna pomiędzy Wielką Brytanią a Niemcami – stanowiliby potencjalnie wrogi element.

Pewnego sierpniowego poranka Seftona obudził nowy odgłos: obcy, metaliczny, chropawy terkot, odbijający się od ścian doliny. Za oknem zaciszne, zielone łąki nagle oszpecił widok kroczących oddziałów. Soczyście zielone lasy ponakłuwano antenami podłączonymi do przekaźnika napędzanego agregatem prądotwórczym. Wojsko pierwszy raz wykorzystało komunikację bezprzewodową właśnie w Wielkiej Wojnie. Delmer opisuje ten hałas jako „pierwsze echo wojny dwudziestowiecznej”14.

Nowoczesna technika i towarzysząca jej propaganda parły naprzód przez zielone wzgórza.

Na wiejskim jarmarku pojawiła się nowa atrakcja: namiot z ekranem kinowym, który ciągiem wyświetlał kroniki filmowe z zabójstwa austro-węgierskiego arcyksięcia Ferdynanda, sojusznika Niemiec. Sprawca, student, działał w imię wyzwolenia Bośni spod panowania cesarstwa. Światło ekranu sprawiało, że siedzący w objazdowym kinie mili wieśniacy i letnicy z dobrych rodzin nagle zaczynali wyć o wojnę. Na placu zabaw rodzice dzieci, z którymi Delmer jeszcze kilka dni wcześniej wesoło swawolił, zwrócili się przeciwko niemu. „Won stąd, wszawy Angolu!” – krzyczeli. „Przydałoby ci się lanie!”15

Przerażona matka zabrała dzieci na dworzec kolejowy i z powrotem do Berlina. Im bliżej miasta, tym bardziej dawało się usłyszeć i odczuć podniecenie pasażerów zbliżającą się wojną. „Wreszcie – mówili jeden do drugiego – Niemcy pokażą światu, na co je stać. Wreszcie wezmą odwet za ziemie odebrane przez Francję w poprzednich wojnach. Wreszcie zdobędą własne imperium”.

Słuchając, Sefton czuł, że ich wypowiedzi zostały skądś pożyczone – wycięte i wklejone z lektur szkolnych o przygodach pruskiego wojska. Delmerowie nie ośmielili się w tym pociągu odezwać po angielsku16.

Niedaleko stolicy cały wagon zebrał się wokół kelnera, który kupił wydanie specjalnie „Berliner Tageblatt”. Kiedy czytał ogłoszenie o powszechnej mobilizacji, wąsiki dygotały mu z podniecenia jak radiowe anteny. Niemcy szły na wojnę. Wagon wiwatował. „Krótkiej i wesołej wojenki!” – zakrzyknął mężczyzna z długą brodą rozszczepioną na dwoje, jak odwrócona litera V.

Gdy pociąg dojechał do Berlina, w tłumie zrobiło się gęsto od euforii, od okrzyków „Deutschland, Deutschland über alles!” i „Precz z Anglią!”. Wielka Brytania, choć jeszcze nawet nie dołączyła do wojny, „była zdrajczynią. Była głównym wrogiem. Propaganda nimi zawładnęła” – wspomina Delmer w książce17.

Podobne sceny powtarzały się w całym kraju. Jedna z najsłynniejszych fotografii z tego okresu pochodzi z 6 sierpnia 1914 roku z Odeonsplatz w Monachium. Pośród tysięcy ludzi stłoczonych ciasno na placu, wymachujących z radości słomkowymi kanotierami i wspinających się na cokół wielkiego, kamiennego lwa, stoi młody Adolf Hitler. Widać go w tłumie – ma gołą głowę i jasne spojrzenie. Choć jest wciśnięty pomiędzy mężczyzn wyższych od niego, przebija się fontanną ferworu. „Dla mnie samego tamte godziny były jak wybawienie z nieprzyjemnych doznań młodości” – wspomina Hitler w Mein Kampf. „Owładnięty porywającym entuzjazmem padłem na kolana i z całego serca podziękowałem niebiosom, że podarowały mi to szczęście, iż wolno mi było żyć w tych czasach”18.

Jest tu jednak pewien haczyk. Zdjęcie z Hitlerem zostało najprawdopodobniej całkowicie sfałszowane, a w najlepszym przypadku jakoś zmanipulowane. W 2010 roku wybitny niemiecki historyk pierwszej wojny światowej, Gerd Krumeich, przebadał inne fotografie z tego zdarzenia i nie znalazł Hitlera na ani jednej z nich. Stwierdził, że zdjęcie jest wynikiem fotomontażu sporządzonego przez propagandystów NSDAP w 1932 roku, tuż przed najważniejszą kampanią wyborczą. W tej właśnie trasie Hitlerowi będzie towarzyszyć Delmer, co da mu wyjątkowy dostęp do kulis nazistowskiego spektaklu propagandowego19.

…_ _ _ …

Po ojca Seftona przyszli o w pół do szóstej rano, w drugim miesiącu pierwszej wojny światowej. We wspomnieniach Delmer podaje godzinę, ale nie datę: może to pamięć przedkłada jedne szczegóły nad inne. Policjant zadzwonił do drzwi, otworzyła mu służąca. Sefton zobaczył, że gość czuje się niezręcznie. Mundurowy znał się z rodziną Australijczyków, więc kiedy przyszedł aresztować pana domu, zwracał się do niego „Herr Professor”. Czy Herr Professor byłby łaskaw zapakować rzeczy i udać się na posterunek na Alexanderplatz? „Bardzo przepraszam, taki rozkaz. Przykro mi, jak zresztą każdemu na naszej ulicy, że jestem zmuszony sprawić panu profesorowi kłopot i niedogodność”.

Gdy wybuchła wojna, rektor zaproponował profesorowi Delmerowi możliwość naturalizacji – przemiany w wiernego poddanego kaisera. Profesor odmówił. Tak stał się „obywatelem wrogiego państwa”, za co teraz miał trafić do aresztu.

Gdy profesor Delmer się pakował, służąca podała policjantowi kawę. Ten z szacunku zdjął pikielhaubę. Młody Sefton stał i gapił się na policjanta. W osłupienie wprawiło go nie tyle zatrzymanie ojca, ile fakt, że nigdy nie widział policjanta bez hełmu, tego szpiczastego symbolu władzy w cesarstwie. Pod hełmem policjanta kryły się jasne, rude włosy, spocone i tłuste. Miesiąc był bezlitośnie gorący i chłopczyk nie mógł przestać gapić się na czoło funkcjonariusza: tam, gdzie hełm ze szpicem rzucał cień, skóra była blada, a wszędzie dokoła spalona słońcem – na czole różowym jak pieczyste odcinał się biały klin.

Pod autorytetem hełmu kryła się więc normalna, spocona, dysząca istota ludzka, której skórę naznaczył jednak noszony mundur. Delmer opisuje scenę z punktu widzenia dziecka, ale można odczuć, że dorosły autor podsuwa dojrzalsze pytanie: gdzie kończy się prywatna osoba, a zaczyna publiczna rola?

Policjant włożył hełm, eskortując profesora Delmera do drzwi. „Jestem pewien, że to tylko nieporozumienie, które zostanie szybko wyjaśnione. Wtedy Herr Professor wróci do siebie”20.

Stało się jednak inaczej. Jak wszyscy „obywatele wroga”, profesor Delmer został internowany w obozie Ruhleben. Po zatrzymaniu Sefton miał zobaczyć swojego ojca dopiero, gdy ten prowadzony był przez ulice Berlina w kolumnie brytyjskich więźniów, wśród kpin i docinków przechodniów.

Jakże odmiennie pozdrawiano Fredericka Delmera w eleganckiej dzielnicy, w której mieszkali. W dniu, w którym otrzymał tytuł profesora zwyczajnego – co u obcokrajowca było rzadkością – gratulowała mu cała ulica. Jechał wtedy na rowerze, z Seftonem siedzącym na kierownicy, a pęd powietrza mieszał się z pozdrowieniami sklepikarzy i rzemieślników, którzy wychodzili przed lokale, aby z szacunkiem mu pomachać. Przed wojną każdy chciał się przyjaźnić z tą dziwną, zagraniczną rodziną, perfekcyjnie mówiącą po niemiecku. Herr Professor kazał Seftonowi i jego siostrze rozmawiać w tym języku nawet w domu, żeby lepiej rozumieli kraj, w którym mieszkają. W wieku dziesięciu lat Sefton mówił po niemiecku bieglej niż po angielsku. Choć w szkole przezywano go der Engländer, urodził się w Berlinie. W Australii i Anglii był tylko kilka razy, na wakacje. Jako dziecko czasem mówił po angielsku z akcentem niemieckim, a czasem z akcentem australijskim, zależnie od tego, gdzie wypoczywał poprzedniego lata.

A teraz, każdego dnia szkoły, przeżywał atak za to, kim jest – choć sam tego w pełni nie rozumiał.

Najgorsze było wychowanie fizyczne. Któregoś razu nauczyciel WF-u, z kozią bródką drgającą w patriotycznym pobudzeniu, kazał chłopcom chwycić ciężarki i zadawać nimi ciosy w powietrzu, a przy tym wyobrażać sobie boksowanie zdrajcy, takiego jak ten Angol w rogu sali. Zdrajcy, którego osobiście by pobił i wyrzucił ze szkoły, gdyby tylko miał okazję. Wuefista mówił o Seftonie w trzeciej osobie, jakby go tam nie było.

W Prusach, w których dorastał Sefton Delmer, ludzie gloryfikowali i naśladowali wojsko. Każdy spacer na wsi z niemieckimi przyjaciółmi miał atmosferę defilady. Maszerowano w ścisłym porządku: na czele mężczyźni, potem dzieci (z patriotyczną pieśnią na ustach), na końcu kobiety. Po wybuchu wojny militaryzm objął panowanie: generałowie stali się bogami. Generalny kwatermistrz armii niemieckiej, Erich Ludendorff, ze znudzonym uśmieszkiem łypał swoimi przemądrzałymi oczami z plakatu w szkolnej sali na Seftona, jak gdyby sprawdzając, czy przez jego wypracowania przemawia wystarczający patriotyzm. Dzieci pisały rozprawki uzasadniające wojnę i opowiadania o tym, jak ojcowie walczą na froncie; w ramach zadań domowych zbierały pieniądze na wojenny wysiłek. Z tego ostatniego obowiązku Sefton został zwolniony. Kiedy Herr Direktor powiedział mu, że jako „uczeń wrogi” nie musi świętować niemieckich zwycięstw, chłopiec odgryzł się: „Nie będzie żadnych zwycięstw nad Brytyjczykami”21. Jednak pomimo wszystkich jego drobnych przejawów impertynencji, propaganda narzucała się Seftonowi, otaczała go, dokądkolwiek się udał w Berlinie22.

Po szkole młodzi berlińczycy zbierali się w wielkim śródmiejskim parku Tiergarten, w którym wypoczywało całe miasto, i przypinali kopertki z zebranymi darowiznami do potężnego, morsowego wąsa wielkiej kukły generała Hindenburga. Twarze Hindenburga i Ludendorffa były wszędzie: na broszkach, krawatach, pocztówkach i kartach do gry. Ściany i okna wyklejano plakatami przedstawiającymi krzepkich żołnierzy w szpiczastych hełmach, namawiających naród do wpłacania pieniędzy na wojsko.

Przechodząc obok kin, człowiek słyszał wiwaty. Kroniki filmowe z frontu celebrowano jak zwycięstwa w meczach piłkarskich.

Wzdłuż Sprewy uliczni sprzedawcy kolportowali gazety. Nagłówki sławiły konflikt zbrojny jako „świętą chwilę”, „święty płomień gniewu”, „objawienie”, „odrodzenie przez wojnę”. „Niemcy w tych dniach doznają cudu, odnowy; zrzucają z siebie wszystko to, co małostkowe i obce; potężnie rozpoznają własną naturę”23 – pisał „Berliner Zeitung” w sierpniu 1914 roku.

Zjednoczone Niemcy miały dopiero 50 lat. Nie znikły głębokie podziały regionalne, klasowe i rodowe. Ale w ciągu tych kilku dekad dzięki nowym, ogólnokrajowym dziennikom Niemcy z całego kraju mogli zacząć czytać te same wiadomości tego samego dnia, oglądać te same zdjęcia kaisera, pożądać tych samych gadżetów i perfum z tych samych reklam, podziwiać te same ujęcia gigantycznych sterowców płynących po niebie. A gdy zaczęła się wojna, gazety stały się tą instytucją, która miała zjednoczyć naród niemiecki we wspólnym celu. Fotograficzne rozkładówki zabierały czytelników na front. Stojący pośrodku berlińskiego chodnika człowiek trafiał na pole bitwy, pomiędzy cekaemistów na stanowiskach, tak bliskich, że niemal słyszało się tra-ta-ta ich karabinów. Na innej stronie przedrukowywano korespondencję żołnierzy i bliskich: listy o miłości, poświęceniu i męstwie. Była to osobista korespondencja prawdziwych ludzi, zacierająca granicę pomiędzy tym, co prywatne, a tym, co publiczne, i tworząca wrażenie, że to naprawdę jest wojna narodu24.

Nad wąską, meandrującą rzeką stał berliński zamek, siedziba kaisera. Cesarz przemawiał z balkonu, oznajmiając rozgorzałym tłumom – co potem drukowano w gazetach w całym kraju – że sam nie dostrzega już w Niemczech różnic partyjnych czy klasowych25. Niemcy, ten młody, podzielony kraj, zawsze rozdarty, w wojennej dobie nagle stał się jednym narodem. Zdawały się to podkreślać fotografie wiwatujących tłumów: biedni i bogaci, junkrzy i robotnicy, wszyscy razem, przynajmniej w kadrze.

Sefton patrzył na miasto inaczej. Widział je nie jako scenę jedności, ale jako tor przeszkód, uniemożliwiający mu widzenie z ojcem. Matka starała się jednak doprowadzić do spotkania, choćby na krótką chwilę.

Pewnego razu poszli na most, z którego roztaczał się widok na obóz. Wyprawa była nielegalna: obcokrajowcy nie mogli opuszczać niewielkiej dzielnicy Berlina. Gdy matce wydawało się, że nikt nie patrzy, kazała Seftonowi wspiąć się na barierki. Wyciągając szyję i wychylając się do przodu, chłopiec dostrzegł spacerniak. „Mamusiu, mamusiu, widzę go. Stoi kolejka mężczyzn przed jakimś barakiem, a on, prawie na końcu, czyta książkę”26. Oglądając się na matkę, Sefton dostrzegł w jej oczach łzy. Nie ośmieliła się wspiąć na balustradę. To by się przesadnie rzuciło w oczy.

Innym razem Sefton z matką i siostrą stali – zdawało się – godzinami w błotnistej alejce pod zwieńczonymi drutem kolczastym murami obozu. Smagani ostrym deszczem i porywistym wiatrem, w zimnych rękach trzymali zawiniątka z herbatą i dżemem. Dostali cynk od znajomego księdza, że profesor Delmer zostanie tą alejką zabrany do łaźni na odwszawianie. Wreszcie otworzyła się furtka w murze. W niej stanął ojciec: chudy, chory, otoczony strażnikami pod bronią. Ale nagle się uśmiechnął, widząc żonę i dzieci, ślizgających się w błocie, potykających, próbujących wcisnąć mu do rąk prowiant. Profesor miał kilka sekund, żeby powiedzieć żonie, że został oskarżony o szpiegostwo. Potem zawleczono go na odwszawianie.

W ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny Sefton widział ojca tylko te dwa razy. Wydawało się, że jeszcze w tym półroczu Niemcy odniosą pełne zwycięstwo.

Codziennie miejscowy sierżant policji na Kantstrasse wywieszał za szkłem ulicznej gabloty nowe komunikaty świętujące zbrojne triumfy Niemiec. Z każdym zwycięstwem Kantstrasse rozbrzmiewała brawami. Z każdego okna zwieszały się flagi. Nie tylko niemieckie, ale także duńskie, greckie, szwajcarskie i amerykańskie: nawet obcokrajowcy chcieli triumfować razem z Niemcami. Tylko okno Delmerów stało puste: samotne, ciemne, surowe. Raniło to Seftona, takie wyróżnienie. Pomimo zatrzymania ojca, pomimo docinków w szkole rozpaczliwie pragnął przyłączyć się do reszty sąsiadów – choć wiedział, że to pragnienie jest niewłaściwe. Pewnego razu, kiedy znowu porozwieszano sztandary, nie mógł się opanować i zaczął szperać po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek flagi. Przy sprzęcie wioślarskim ojca coś znalazł – ni mniej, ni więcej, tylko brytyjski sztandar królewski, flagę monarszej rodziny. Już biegł do okna, by wbić proporczyk w doniczkę z pelargoniami, gdy zatrzymała go nagle wyciągnięta ręka matki27.

…_ _ _ …

Co to za potrzeba, z którą zmagał się Sefton? Czym jest ta „propaganda”, która wciąga ludzi jak wir – od Berlina epoki wilhelmińskiej aż do dziś? Jeżeli mamy się jej przeciwstawić, musimy zrozumieć jej urok.

Słowem „propaganda” posłużyłem się już wielokrotnie na pierwszych stronach tej książki. Delmer używa go nieustannie – określając nim zarówno to, co robił kaiser i hitlerowcy, jak i własną pracę. Nigdy jednak go nie definiuje. Czasem odnosi się do propagandy jako czegoś moralnie neutralnego – dowolnej formy masowej perswazji. Innym razem chodzi mu o swego rodzaju podstęp.

Jednak to, co w tych opisach z pierwszych dni dzieciństwa nazywa on propagandą, wykracza poza pojedynczą kampanię czy przypadek dezinformacji. Prawdziwą potęgą propagandy nie jest perswazja ani nawet dezorientacja, ale wywołanie poczucia przynależności.

W 1962 roku, w rok po ukazaniu się pierwszego tomu wspomnień Delmera, francuski socjolog, historyk i filozof Jacques Ellul wydał Propagandes – jedną z najbardziej porywających książek na ten temat, jakie kiedykolwiek miałem w rękach. Chciałbym przeczytać ta dwa pisma równolegle: Delmera, przedstawiciela propagandy w działaniu, i Ellula, jej interpretatora.

Podczas drugiej wojny światowej Ellul w Burgundii ratował Żydów przed hitlerowcami, za co później został wyróżniony tytułem Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. Do badań zainspirowało go pragnienie rozszyfrowania uroku propagandy nazistowskiej, ale zakroił je szerzej, pragnąc zrozumieć rolę, jaką propaganda odgrywa w dowolnym nowoczesnym społeczeństwie28. Tak jak Delmer, Ellul rozpatruje różne rodzaje propagandy, jednak w przeciwieństwie do Delmera skrupulatnie je definiuje.

Propaganda polityczna to wszystkie przejawy kampanii, które widzimy dokoła: reklamy wyborcze, hasła wojenne, plakaty i transparenty.

Propaganda społeczna sięga głębiej: to programy telewizyjne i filmy, sztuka i literatura, które sprawiają, że ludzie przyswajają sobie wspólne mity, odpowiadające za jedność społeczeństwa. Na przykład Stany Zjednoczone – pisze Ellul – stanowiły niemal niemożliwy do realizacji eksperyment spajania różnych przekonań, języków i wyznań zasadniczymi „mitami”, takimi jak „amerykański styl życia”, „dążenie do szczęścia” czy „postęp”, przedstawianymi w filmach czy sitcomach. Wszelka propaganda przeciwna tym mitom raczej nie odniosłaby skutku, bo kwestionowałaby ona sposób, w jaki ci ludzie pojmują świat. Gdy zaś mity łyka się bezmyślnie, bezkrytycznie, mogą stać się trucizną, a każdego, kto w nie powątpiewa, zamienić we wroga.

Takiej propagandy, przekonuje Ellul, ludzie potrzebują, chcą, pragną. To nie jest tak, że narzuca im się ją z góry. Wyrasta ona z konkretnych przemian: z rozerwania więzi społeczności wiejskich i lokalnych wskutek masowych migracji do wielkich, przemysłowych miast. Tam ludzie stali się tylko trybikami w olbrzymiej maszynie, której nie byli w stanie pojąć ani opanować. Zmiana ta była tak drastyczna, że ludzie czuli „gwałtowną potrzebę ponownego włączenia do społeczności”. Ellul pisze: „Propaganda jest istnym lekiem na samotność”29. A im mniej mamy kontroli nad własnym życiem, tym bardziej potrzebujemy propagandy, która da nam poczucie (namiastkę) sprawczości: „Człowiek nie znosi bycia nieważnym. […] Choć propaganda jest narzędziem masowym, zwraca się do każdej jednostki. Przemawia do mnie. Przemawia do mojego zdrowego rozsądku, moich pragnień, wywołuje mój gniew i moje oburzenie. Wzbudza u mnie gwałtowne uczucia i wyrywa mnie z trudów codzienności”30. Propaganda może dać zarówno poczucie przynależności do wspólnoty, jak i złudzenie jednostkowej sprawczości.

W trakcie pierwszej wojny światowej niemieckie gazety i kina stapiały błyskawicznie uprzemysławiający się nowy naród w jedną wspólnotę propagandową. To, co Ellul opisuje w teorii, Delmer ujmuje w opowieściach i symbolach. Ukazuje, w jaki sposób wiejską sielankę w górach Harz, gdzie początkowo mógł zwyczajnie bawić się z innymi niemieckimi dziećmi, zakłóciło pojawienie się nowej technologii komunikacyjnej w postaci masztów radiowych i plujących nienawiścią kronik filmowych w kinowym namiocie na wiejskim jarmarku. Delmer unaocznia, w jaki sposób opowieści i nauczanie o zbrojnym bohaterstwie, a nawet zmilitaryzowany styl rodzinnych spacerów wzmacniały fundacyjny mit, że Niemcy to wielki naród żołnierzy, że spójność narodu wręcz definiuje się przez militaryzm, że przeznaczeniem tego narodu jest stworzyć imperium. Delmer zderza ciepło wsi i berlińskiej dzielnicy swojego dzieciństwa z prymitywnymi stereotypami „nas” i „wroga” ukazywanymi w żądnych wojny gazetach, z okrzykami triumfu przy wspólnie czytanych przez całą ulicę wojennych komunikatach prasowych.

Dziś mamy swoje własne podziały społeczne, przez które ludzie tęsknią za „lekiem na samotność”, jakim jest propaganda.

Politycy twierdzący – czy to w Ameryce, czy w Europie – że reprezentują „zwykłych ludzi”, występując przeciwko jakimś rzeczywistym, a nieraz i wymyślonym obcym, najszybciej odnoszą sukcesy w miejscach nazywanych przez socjologów „pustyniami obywatelskimi”: tam, gdzie poznikały dawne instytucje odpowiedzialne za spajanie wspólnoty, na przykład stowarzyszenia czy świetlice, a aktywność obywatelska jest szczególnie niska − co najczęściej dzieje się na terenach wiejskich31.

Weźmy przykład Rosji. Tam po upadku Związku Radzieckiego propagandyści postawili sobie zadanie stworzenia nowej zbiorowości. Gdy mieszkałem w Moskwie, przeprowadziłem wywiad z jednym z pierwszych spindoktorów Putina, Glebem Pawłowskim, który wyjaśnił mi, że w latach 90., po rozpadzie ZSRR, rozsypały się także dawne tożsamości: komunistka, antykomunista, kołchoźnica, robotnik, inteligent. Pośród chaosu Pawłowski wynalazł nową zbiorowość, do której ludzie mogliby przynależeć. Wszyscy mieli stać się częścią jednej wielkiej „większości Putina”. „Najpierw wymyśliłem koncepcję Putinowskiej większości, a potem się pojawiła” – opowiadał mi Pawłowski w wywiadzie32.

Wiele społeczeństw przeszło podobną przemianę i nie wybrało rozwiązania w postaci dyktatury i eliminacji inności. Natomiast kiedy Delmer rozrysowywał swoją odpowiedź na propagandę hitlerowską, to wiedział – co zresztą trzeba wiedzieć, planując wszelką kontrpropagandę, również dziś – że nic mu się nie uda, jeśli nie uwzględni zaspokajanej przez propagandę potrzeby przynależności do wspólnoty; potrzeby, którą znał, ponieważ była ona również i jego słabością. Bo trudno o kogoś samotniejszego i bardziej bezsilnego niż dziesięcioletni Sefton, „wrogi” uczeń, dopiero co pozbawiony ojca i pozostawiony sam sobie w Berlinie. Jego pragnienie, żeby wtórować niemieckim pieśniom, rozwinąć sztandar, świętować niemieckie zwycięstwa, nie stało w sprzeczności z poczuciem odtrącenia, wyobcowania, bycia obiektem drwin – a stanowiło tego wszystkiego skutek.

Ale w pierwszowojennym Berlinie dziesięcioletni Sefton – przynajmniej według jego wspomnień, spisanych prawie pół wieku później – zaczynał dostrzegać słabości propagandowego modelu kaisera.

… _ _ _ …

Pewnie i bezpiecznie Sefton czuł się w bordowym fotelu na widowni Deutsches Theater, z którego oglądał spektakle reżysera Maxa Reinhardta i jego dramaturga Arthura Kahanego. Syn Kahanego, Peter, był najlepszym przyjacielem Delmera w szkole i załatwiał mu specjalne miejscówki. Reinhardt z Kahanem zyskali rozgłos już wcześniej. Zaczynali od kabaretu Schall und Rauch. Przez całą noc w niewielkiej sali wystawiali skecze wyśmiewające gwiazdy ich epoki, parodiujące próby „naturalnej” gry tych aktorów, posępne westchnienia i boleściwe miny. Uprawiali satyrę na różne aktorskie mody berlińskich scen, wytykając ich sztuczność33. Reinhardt nie wierzył w narzucanie swojej trupie stylu aktorstwa. Martin Esslin, jeden z jego uczniów, później krytyk teatralny, pisał:

Podstawą artystycznego creda Reinhardta była głęboka wiara w cud ludzkiej indywidualności i niepowtarzalności oraz bogactwa osobowości. Był on przeświadczony, że u większości ludzi, a zatem i aktorów, prawdziwa osobowość leży głęboko uśpiona i pokryta grubą warstwą wstydu, manier i konwencji. […] Zgodnie z tym, jego koncepcja aktorstwa nigdy nie opierała się na przekonaniu, że aktor powinien przyjmować na siebie i przedstawiać osobowość granej postaci. Dla Reinhardta prawdziwe aktorstwo polegało na używaniu własnej osobowości aktora w możliwie najpełniejszy sposób tak, by oddać całą osobowość granej postaci…34.

Otulony ciemną czerwienią widowni Reinhardta, Sefton widział Niebieskiego ptaka Maurice’a Maeterlincka, dramat o kalekich dzieciach, które przemierzają świat w poszukiwaniu Ptaka Szczęścia, po to tylko, by odnaleźć go we własnym ogrodzie. Widział Bobrowe futro Gerharta Hauptmanna, czarną, rozpaczliwą komedię, ukazującą berliński podziemny światek biedy i zbrodni, którego postacie mówią prawdziwą berlińską gwarą.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

13 Ciekawe jest to, że nigdy nie wymienia on imion matki i siostry, jak gdyby nie chciał odwracać uwagi od swoich przypowieści o propagandzie nadmiarem osobistych szczegółów. Sefton Delmer, Trail Sinister…
14 Tamże, s. 22.
15 Tamże.
16 Tamże, s. 23.
17 Tamże, s. 25.
18 Adolf Hitler, Mein Kampf. Moja walka – edycja krytyczna, przeł. Eugeniusz Cezary Król, Bellona, Warszawa 2021, wyd. II, s. 181.
19 Sven-Felix Kellerhoff, Berühmtes Hitler-Foto möglicherweise gefälscht, „Der Welt”, https://www.welt.de/kultur/article10284920/Beruehmtes-Hitler-Foto-moeglicherweise-gefaelscht.html (dostęp: 22.10.2024).
20 Sefton Delmer, Trail Sinister…, s. 29.
21 Tamże, s. 22.
22 Więcej na temat innowacji i słabych stron pruskiej propagandy, zob. David Welch, Germany and Propaganda in World War 1: Pacifism, Mobilization and Total War (Bloomsbury, London 2014). Na przykład: „W rzeczywistości rząd niemiecki na wczesnym etapie wojny – z pewnością wcześniej niż alianci – opracował bardzo wyrafinowaną koncepcję propagandy i jej odbioru przez różne publiczności, a także ustanowił ogólnokrajową sieć monitorowania stacji, aby pozyskiwać informację zwrotną na temat «pulsu narodu». Ta książka ma dowieść, że upadek morale w Niemczech nastąpił nie tyle wskutek niezdolności do rozprowadzania propagandy, co wskutek niezdolności władz wojskowych i kaisera do spotęgowania propagandy poprzez pozytywne reakcje na opinię publiczną, a zatem do wytworzenia skutecznej więzi pomiędzy przywództwem a narodem” (s. 1).
23 Więcej o nastrojach i mediach w Berlinie, zob. Jeffrey Verhey, The Spirit of 1914: Militarism, Myth and Mobilization in Germany, Cambridge University Press, Cambridge 2000. Cytaty pochodzą z: „Berliner Morgen Post”, 4.08.1914; „Der Tag”, 9.08.1914; „Tägliche Rundschau”, 2.08.1914.
24 Peter Fritzsche, Germans into Nazis, Harvard University Press, Cambridge 1998, s. 38–40.
25 Tamże, s. 58. Jeffrey Verhey, The Spirit of 1914…, s. 2.
26 Sefton Delmer, Trail Sinister…, s. 30.
27 Tamże, s. 25–26.
28 Daniel Cérézuelle, Jacques Ellul’s Social and Political Commitments, trans. Lisa Richmond, International Jacques Ellul Society, https://ellul.org/life/social-commitments (dostęp: 22.10.2024); Jacques Ellul, Patrick Troude-Chastenet, Jacques Ellul on Politics, Technology, and Christianity: Conversations with Patrick Troude-Chastenet, Wipf and Stock, Eugene 2005, s. 63.
29 Jacques Ellul, Propaganda: The Formation of Men’s Attitudes, trans. Konrad Kellen, Jean Lerner, Vintage, New York 1973, s. 148.
30 Tamże.
31 Zob. np. Fergus Peace, How to Tackle Populism: Rebuild Rural Civic Life, „Apolitical”, 2.11.2018, https://apolitical.co/solution-articles/en/how-to-tackle-populism-rebuild-rural-civic-life (dostęp: 22.10.2024); Louisa Slavkova, Dobrena Petrova, Leonie Sichtermann, Mila Moshelova, From „Civic Deserts” to Civic Cohesion: How Exploring Europe’s Peripheries Can Inspire Ways of Improving Civic Life, „Mapping Civic Deserts”, luty 2022, https://mappingcivicdeserts.com/from-civic-deserts-to-civic-cohesion (dostęp: 22.10.2024).
32 Peter Pomerantsev, To nie jest propaganda. Przygody na wojnie z rzeczywistością, przeł. Aleksandra Paszkowska, Krytyka Polityczna, Warszawa 2020, s. 213.
33 Zob. np. Peter Jelavich, Berlin Cabaret, Harvard University Press, Cambridge 1993, rozdział 3.
34 Martin Esslin, Reinhardt – twórca nowoczesnego teatru niemieckiego, przeł. Dagmara Chojnacka, „Notatnik Teatralny” 1991, nr 1, s. 66. N. podst.: tegoż, Meditations, New York 1982, s. 9–33.

Rozdział 2

Cyrk Hitlera

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 3

Niewiarygodny

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 4

Znikają wszelkie wątpliwości

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 5

Do absurdu

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 6

Przebrzydła, pornograficzna organizacja

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 7

Z lęku siła

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 8

D-Day i destrudo

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 9

Walkiria

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 10

Czy Hitler na pewno zginął?

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 11

Jak wygrać wojnę informacyjną

Dostępne w wersji pełnej

Rozdział 12

Zwykły człowiek

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Indeks

Dostępne w wersji pełnej