Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Nikt nie zrozumie mordercy lepiej niż inny morderca…
Rzeźnik Niewiniątek został ujęty przez policję i skazany na dożywocie, jednak piekło młodych dziewczyn wcale się nie skończyło. Jego dzieło kontynuuje bowiem zwyrodnialec dokonujący rytualnych morderstw na prostytutkach, nazwany przez media Rozpruwaczem z Krakowa.
Kiedy domniemany Rozpruwacz wpada wreszcie w ręce policji, jego adwokatem zostaje młody, spragniony sukcesów prawnik, Kuba Sobański, który postanawia zrobić wszystko, by wygrać proces. I wygląda na to, że może mu się to udać – w końcu nikt nie zrozumie mordercy lepiej niż inny morderca...
Sobański nie jest jednak świadomy, że wraz z Rozpruwaczem w jego życiu zagości tajemnicza kobieta, która na nowo rozbudzi w nim mroczne demony.
Adrian Bednarek
Urodzony w 1984 roku w Częstochowie. Uwielbia pisać historie, w których głównymi bohaterami są skomplikowane czarne charaktery. Autor 14 opublikowanych powieści oraz kilku opowiadań. Laureat nagród Złoty Kościej 2018 za powieść „Skazany na zło”, Złoty Kościej 2021 za powieść „Zapomniany”, zdobywca tytułu Thriller Roku 2021 wortalu Granice.pl za powieść „Zapomniany”. Czytelnicy określają go mianem mistrza thrillerów psychologicznych i jedynym w swoim rodzaju kreatorem psychopatycznych postaci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 339
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Darii. Dzięki Twojej obecności nigdy nie tracę wiary w siebie.
Nie czuję się winny, współczuję ludziom, którzy czują się winni.
– Ted Bundy
Wolnym krokiem przemierzam krakowskie uliczki otaczające Rynek Główny. Mijam tłumy ludzi. Jak zwykle w ciepły, piątkowy wieczór masa turystów, studentów i rodowitych krakusów wychodzi korzystać z uroków życia.
Przystaję, żeby odpalić papierosa. Zawieszam wzrok na atrakcyjnej blondynce idącej z naprzeciwka. Odpowiada mi zalotnym uśmiechem. Gdybym chciał, mógłbym zaprosić ją na kawę w ogródku piwnym, później na kolację do najdroższej restauracji, kupić butelkę wina i zaproponować kontynuację wieczoru w moim mieszkaniu na Salwatorze. Zgodziłaby się z radością. Jestem przystojnym dwudziestosiedmiolatkiem, mam penthouse, bmw M3 i zaczynam pracę w jednej z najlepszych kancelarii prawniczych w mieście. Atrakcyjne blondynki mi nie odmawiają. Spełniam ich wszystkie wymagania, niestety one nie spełniają moich.
Odpuszczam dziewczynie wyćwiczony uśmiech i idę dalej. Innym razem, mała, myślę, zatrzymując się sto metrów przed bocznym wejściem do Bazyliki Mariackiej. Stoi tam grupa dwudziestu, może trzydziestu osób. Jest to ostatnie miejsce, w którym powinienem być, ale nie potrafię oprzeć się pokusie. Muszę choćby z daleka zobaczyć to na własne oczy. Dziś jest piętnasty czerwca, kolejna rocznica skazania seryjnego mordercy zwanego Rzeźnikiem Niewiniątek. Ludzie przed wejściem to jego rodzina, znajomi lub jacyś chorzy fanatycy, którzy swoimi kanałami dowiedzieli się o czuwaniu. Czuwanie zorganizowali rodzice mordercy, sam dowiedziałem się o tym od mojej koleżanki alkoholiczki. Podobno od dwóch lat błagali Kościół, żeby zezwolił na mszę w intencji spokoju duszy ich syna. Za każdym razem dostawali odpowiedź odmowną. Dopiero w tym roku kler zgodził się na grupowe czuwanie ze świeczkami, różańcami, obrazkami i innymi dziwnymi relikwiami niemogącymi już nic zmienić.
Z bezpiecznej odległości obserwuję ludzi czekających, aż duchowny otworzy im drzwi. Nie ma wśród nich rodziców, prawdopodobnie czekają w środku lub regulują rachunek za kościelną usługę. Ci, którzy stoją na zewnątrz, wyglądają na podekscytowanych. Kilkoro trzyma w rękach małe karteczki z narysowanym symbolem chaosu. Chcą w ten sposób upamiętnić znak zostawiany przez mordercę na miejscach zbrodni. Oni raczej nie zostaną wpuszczeni do bazyliki. Większość trzyma zdjęcie przedstawiające młodego, uśmiechniętego chłopaka o czarnych kręconych włosach. Tomasz Rogowski stał się miejską legendą. Jego osiągnięcia przeszły do historii kryminalistyki. Skazany na dożywocie nigdy nie przyznał się do winy, uparcie twierdził, że nikogo nie zabił, choć dowody obciążające go były niepodważalne. Po skazaniu został zabity przez współwięźnia tuż przed przenosinami do pojedynczej celi.
Plotki mówią, że maczał w tym palce komendant Kubiak, którego córka była ostatnią ofiarą Rzeźnika Niewiniątek. Kubiak publicznie przysiągł złapać zabójcę. Złapał, ale nie zrobił tego dzięki swojemu zmysłowi gliniarza. Rzeźnik Niewiniątek nie popełniał błędów. Obserwował ofiarę, szukał jej najsłabszych punktów i patroszył żywcem. Siał postrach wśród krakowskich studentek. Kubiak nie miał zielonego pojęcia, kto jest zabójcą. Nigdy nie zbliżył się do niego nawet o krok. Tomasz Rogowski został wskazany przez świadka. Jego tożsamość, obiekt pożądania wszystkich mediów, wciąż pozostaje anonimowa.
Ludzie czekający przed wejściem do kościoła liczą, że kiedyś świadek sam się ujawni. W przeciwieństwie do nich bardzo dobrze znam jego tożsamość. Oprócz niej znam też każdy, najdrobniejszy szczegół jego nieprzyzwoicie seksownego ciała. Wiem, jakie miał plany na przyszłość, marzenia, upodobania, jaka jest ulubiona potrawa świadka, a nawet jaką lubi nosić bieliznę. Ze mną świadek Julia Merk przeżyła najlepsze i najgorsze chwile swojego życia. Przeze mnie poznała Tomasza Rogowskiego, rzuciła mnie dla niego i spotykała się z nim tak długo, aż w końcu skojarzyła podstawione tropy i go wydała.
Rogowski był moim dilerem. Handlując kokainą, dorabiał do studiów. Naiwni uczestnicy czuwania nie mają pojęcia o niczym. Nie wiedzą, że Julia Merk nigdy się nie ujawni. W noc po złożeniu zeznań, gdy pijana spała na mojej kanapie, wstrzyknąłem jej uzależniającą dawkę heroiny. Jest święcie przekonana, że to Rogowski szprycował ją narkotykiem, jeszcze zanim go wydała. Teraz leczy niechciany nałóg w różnych klinikach i podobno jej to nie wychodzi. Nie rozmawiałem z nią od lat. Chcę, żeby tak pozostało.
Drzwi bazyliki się otwierają. Chętni na czuwanie wchodzą do środka. Wśród nich dostrzegam kilka szczupłych, długowłosych brunetek. Ich widok sprawia, że po plecach przechodzą mi przyjemne dreszcze. Rzeźnik Niewiniątek polował tylko na brunetki, ale dziewczyny pod kościołem czują się całkowicie bezpiecznie. Kilka lat temu nie chodziły tak spokojnie po ulicach. Teraz, kiedy koszmar minął, mogą do woli randkować, odwiedzać kluby, chodzić na czuwania i bez obaw wracać samotnie do domów. One nie mają pojęcia, że Rzeźnik Niewiniątek żyje, ma się dobrze i stoi sto metrów dalej.
Uśmiecham się na myśl o tym, odpalam kolejnego papierosa i idę do samochodu. Po drodze następna blondynka próbuje zaczepić mnie swoim uśmiechem. Ignoruję ją. Tę noc chcę spędzić jedynie w towarzystwie kokainy, piwa i wspomnień. Wspomnień pełnych bólu, wstydu, cierpienia i w efekcie narodzin potwornych żądz, dzięki którym dokonałem wielkiego dzieła. Tomasz Rogowski stał się Rzeźnikiem Niewiniątek, bo ja tak chciałem. Odpowiedział za moje zbrodnie. Choć minęły trzy lata, wciąż dokładnie pamiętam, dlaczego je popełniłem. Klara, imię wyryte w mojej pamięci na wieczność niczym płaskorzeźba w kamieniu, nie pozwala mi zapomnieć. Przez nią stałem się diabłem w ludzkiej skórze, dzięki Rogowskiemu wciąż cieszę się spokojnym snem w raju.
***
Szła jedną z nieoświetlonych ulic podkrakowskiej Wieliczki. W okolicy znajdowało się kilka niewielkich domów z początku lat dziewięćdziesiątych. Większość wynajmowali lub spłacali pracownicy pobliskiej kopalni soli. Ale nie wszystkie. Ten, do którego zmierzała, z pozoru taki jak inne, szary i przeciętny, był jej miejscem pracy.
Pewnym krokiem zmierzała na swoją zmianę w agencji towarzyskiej. Był środek nocy. Miała na sobie szary, sięgający kostek prochowiec, pod którym ukrywała strój roboczy – czerwony lateksowy kostium i pończochy. Na nogach lśniły szpilki. Magda, dwudziestotrzyletnia wychowanka domu dziecka, bez stałej pracy, z wykształceniem podstawowym. Nie miała świetlanych perspektyw, dlatego zdecydowała się sięgnąć po ostatnią deskę ratunku, dzięki której mogła zarobić na coś więcej niż rachunki. Została dziwką.
Wiedział o tym. Obserwował ją od dłuższego czasu, stając się niewidzialnym towarzyszem jej życia. Mimo jej niewątpliwych walorów brzydził się nią. Podobnie jak wszystkimi innymi. Przyprawiały go o mdłości.
Magda szła do jaskini, w której musiała spełniać zachcianki żonatych pracowników kopalni. Dzisiaj jej męki dobiegną końca. Ulica, na której zaczynała swą karierę, stanie się jej grobem. Od celu dzieliło ją jakieś osiemset metrów i jeden zakręt w połowie ciemnej drogi.
Stał we właściwym miejscu. Czekał na nią od piętnastu minut. Obserwował ją na tyle długo, żeby oszacować czas, jaki zajmuje jej dojście z mieszkania do pracy.
Dziś przestawał być obserwatorem. Nadeszła długo wyczekiwana pora działania. Czas wymierzenia kary.
Nie zabijał, tylko robił jedyną słuszną rzecz, mogącą odkupić grzechy. Przede wszystkim robił to dla niej. Tylko z miłości do niej mógł zagłębić się w ciało tej obrzydliwej, sprzedającej swój najcenniejszy dar kobiety. Choć jego życie już dawno stało się pasmem niekończących się sukcesów i obfitowało w szczęście, ona była całym jego światem. Myśli pobudzały go do działania. Podniecenie zmieszane ze strachem narastało. Mimo szumiących na wiosennym wietrze drzew słyszał kroki Magdy. Stukot jej obcasów o chodnik. W końcu spełni się to, na co czekał długie pięć miesięcy. Potem powinien nastąpić spokój.
Odchylił długi, sięgający niemal podłogi, czarny, zamszowy płaszcz. Pod nim trzymał w pochwie miecz samurajski. Prawdziwy rarytas. Na twarz założył ciemną maskę z wycięciem na oczy. Głowę przykrył czarnym kapeluszem z czerwonym rondem wewnątrz. W prawej dłoni trzymał czarną, skórzaną teczkę. Schował w niej narzędzia swojej pracy. Lewą dłoń wsunął pod płaszcz. Już nie myślał o niej, ona pozostała gdzieś w zakamarkach jego głowy, bezpieczna. Myślał o oczyszczeniu.
Magda była o krok. Czuł w powietrzu zapach tanich perfum i olejków, które nakładała przed wyjściem do pracy i przed każdym kolejnym stosunkiem. Zawsze najpierw można było ją poczuć, dopiero potem zobaczyć. Zakręciło mu się w głowie, zaraz miał sięgnąć po pełnię władzy nad ludzkim życiem.
Uderzenia obcasów o asfalt stały się jeszcze głośniejsze. Dzieliły ich może dwa metry.
Postawił teczkę na ziemi. Użyje jej za chwilę.
Gdy zapachy i dźwięki zlały się w jedno, ruszył do ataku. Wyskoczył zza rogu, chwytając za rękojeść miecza.
Była tuż przed nim. Zamierzał rozpocząć ten wyjątkowy proces, gdy nagle jej sylwetka zastygła przed jego oczami jak figura woskowa. W tym samym momencie poczuł straszliwy ciężar na plecach. Uderzenie. Kompletnie zaskoczony siłą ciągnącą go w dół, upadł przy akompaniamencie przerażających krzyków Magdy. Ekscytacja minęła, pojawiła się panika. Poczuł ból spowodowany zderzeniem z asfaltem. Chciał wstać, ale coś wciąż go przygniatało i zaczęło wbijać mu się w plecy. Już wiedział, że to nie coś. To człowiek. Poczuł piekący ból w okolicach lędźwi. Lewą rękę nadal miał zaciśniętą na rękojeści miecza, a prawą wyciągniętą przed siebie. Po chwili usłyszał specyficzne kliknięcie i poczuł coś metalowego wbijającego się w głowę. Napierało z całych sił i pachniało prochem. Jego nos nigdy się nie mylił, zawsze wyczuwał zapachy lepiej od innych. Metal i proch, wiedział, co oznacza to połączenie.
– A teraz wyciągnij grzecznie rączkę spod płaszcza, wyprostuj ją i nie próbuj kombinować, bo naprawdę z miłą chęcią odstrzelę ci głowę. – Klęczący na nim człowiek syknął niczym wąż.
Nie zastanawiał się długo. Głos brzmiał zbyt pewnie, by podejrzewać jego właściciela o blef. Był w pułapce. Puścił rękojeść miecza i powoli wyciągnął rękę.
– Szkoda, że czegoś nie spróbowałeś. Jesteś aresztowany – usłyszał.
Dźwięk tych słów brzmiał niczym wyrok. Wiedział, że wpadł w kłopoty. Wiedział, że mogło tak się stać. Brał to pod uwagę, ale nie sądził, że naprawdę nastąpi. Pocieszał się w duchu, myśląc o niej. Ona była bezpieczna.
Ludziom często wydaje się, że stagnacja to coś negatywnego. Okres, w którym każdy poprzedni dzień zlewa się z następnym i kolejnym. W ten sposób mijają tygodnie, miesiące, lata. Tak kształtuje się codzienność milionów osobników żyjących na całym świecie. Szara, nudna i do bólu przewidywalna. Praca, dom, leniwe wieczory spędzane na kanapie, kilkugodzinny sen. A potem powtórka wszystkiego. Koło toczy się dzień w dzień, a jedynym bodźcem mogącym je zatrzymać wydaje się śmierć. Tym, co trzyma wtedy przy życiu, jest wiara, że pewnego dnia wydarzy się coś, co zmieni bieg rzeczy i zaleje szarość paletą kolorowych barw.
Nie znałem wcześniej stagnacji. Nie ogarniała mnie rutyna ani uczucie znużenia. Kiedyś towarzyszyły mi ból i paniczny strach. Później do głosu doszły żądze i pragnienia, których spełnianie pozwalało zapomnieć o własnych słabościach. Odbierałem życia nierzadko wypełnione stagnacją. Zawsze, w każdym stanie, w jakim się znajdowałem, adrenalina doładowywała moje serce, sprawiając, że nie mogłem narzekać na nudę.
Po śmierci Tomasza Rogowskiego, gdy odzyskałem pamięć, moje żądze tańczyły w głowie niczym instruktorki samby przed karnawałem. Kusiły wizją absolutnego spełnienia. Nie uległem im, bojąc się podjęcia kolejnego ryzyka, przez co w końcu i mnie dopadła stagnacja.
Z miejsca stała się moją ulubioną używką. Czas przemijał w poczuciu całkowitego bezpieczeństwa. Wciąż realizowałem skrupulatnie plany dotyczące mojej przyszłości, nikt mnie nie ścigał, a przeszłość była jedynie dumnym, nostalgicznym wspomnieniem.
Do dziś nie jestem pewien, czy uspokojenie przyszło wraz z wiekiem i dojrzałością umysłu ostrzegającego przed karą, czy też moja potrzeba czai się w zakamarkach, czekając na właściwą chwilę, by znów mną zawładnąć. Od trzech lat żyję bez niej, zaciągając się stagnacją. Dzięki temu w moim świecie zapanowała nuda doskonała.
– Nad czym rozmyślasz? – spytała urocza blondynka, wracająca do łóżka.
Przyglądałem się jej smukłemu, opalonemu ciału, które właśnie wytarła po gorącym prysznicu. Opalenizna kontrastowała z jasnymi, niemal złotymi włosami. Izabela miała dwadzieścia lat, a przyjemność, którą stało się jej towarzystwo, czerpałem po raz trzeci.
– Nad przyszłością – odparłem, zaciągając się papierosem.
Moje słowa nie były szczerą prawdą. Choć czułem się idealnie, wciąż nie potrafiłem wyzbyć się obrazów dawnego życia. One zwykle wracały nocą. Nie były koszmarami, nie powodowały strachu ani pobudki z przepoconym czołem. Jedynie kusiły, oferując przeżycie niepowtarzalnego stanu. Przypominały, jak może być przyjemnie, wciąż krzycząc, że jestem kimś więcej i to się nigdy nie zmieni. Noce należały do demonów, na wyłączność.
– Jakie wizje dostrzegasz w tej swojej przyszłości? – Izabela położyła się obok mnie, głowę oparła na mojej klatce piersiowej. Wyjęła mi z ust papierosa i zaciągnęła się mocno.
Poznałem ją dwa tygodnie temu w Bibliotece Jagiellońskiej, gdzie gromadziłem materiały do sprawy sądowej, która dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności otworzyła mi drogę na szersze wody. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, więc nie wysilałem się zbytnio. Młoda blondynka, siedząca naprzeciwko mnie i zgłębiająca tajniki prawa administracyjnego z jeszcze bardziej znudzoną miną od mojej, wydała mi się dużo ciekawsza niż brnięcie przez stertę kazusów dotyczących seksu z nieletnimi.
Z wielką chęcią odłożyłem swoją robotę i zaproponowałem jej pomoc. Dwie godziny zajęło mi przygotowanie dziecinnie prostej pracy na jej zaliczenie. Nie planowałem niczego więcej, ale już od dłuższego czasu kąpałem się tylko we własnym towarzystwie i propozycja zaproszenia jej do siebie na lampkę wina sama wyszła mi z ust.
Dziś świętowaliśmy nasze trzecie spotkanie. Choć było nam całkiem przyjemnie, to codzienna samotność coraz bardziej mi pasowała. Kiedyś robiłem wszystko, żeby stać się duszą towarzystwa, i wychodziło mi to całkiem nieźle.
– Ty i ja, razem na tropikalnej wyspie, wśród palm z dużymi kolorowymi drinkami przybranymi egzotycznymi owocami – powiedziałem to, co w moim mniemaniu chciałaby usłyszeć.
– Straszny z ciebie bajkopisarz. – Oddała mi papierosa, którego smak zmieszał się z jej szminką. – Co byśmy robili na takiej wyspie?
– To samo, co tutaj. Jedli, pili i pieprzyli się. Tylko słońce świeciłoby mocniej.
Zgasiłem papierosa. Złapałem ją za biodra i przerzuciłem na plecy przy akompaniamencie jej cichego chichotu. Głos miała cienki, nieco zbyt piskliwy, ale podczas naszych wycieczek na granice rozkoszy brzmiała bardzo przyjemnie. Polizałem delikatną skórę jej szyi. Podobał mi się brak skaz na jej ciele, było perfekcyjnie gładkie. Przejechałem dłonią po wewnętrznej stronie jej lewego uda. Ogarnęła mnie fala podniecenia. Izabela poczuła to i cichutko jęknęła. W jej oczach widziałem tylko jedno – oczekiwanie. Oczekiwanie na chwilę, gdy znów w nią wejdę i połączymy się, tworząc ruchomą rzeźbę pożądania.
Tę wyjątkową chwilę przerwał dzwonek telefonu leżącego na półce obok łóżka. Niechętnie sięgnąłem po aparat. Dzwoniła Sandra, była dziewczyna mojego tak zwanego najlepszego przyjaciela. Facet popełnił samobójstwo w więzieniu, czym nieświadomie przysporzył mi całej masy kłopotów. Powinienem odłożyć komórkę i wrócić do zabawy ciałem Izabeli.
– Zignorujesz ją czy mam być zazdrosna? – spytała nagle, a ja uświadomiłem sobie, że też spogląda na wyświetlacz mojego telefonu.
Uśmiechnąłem się. A potem odebrałem.
– Halo.
– Cześć, Kuba, nie przeszkadzam?
– Tylko troszkę, ale mogę rozmawiać.
Słysząc te słowa, Izabela zaczęła lizać moją klatkę piersiową.
– Umilasz sobie urlop z małolatą? – W głosie Sandry pobrzmiewała przekora. Sam nie wiem, dlaczego podczas naszego ostatniego spotkania powiedziałem jej o Izabeli.
Dziewczyna musiała słyszeć jej słowa, bo nagle przyjemne ciepło języka, który ewidentnie miał w planach zejście w dół ciała, zniknęło. Pozostało po nim uczucie niespełnienia w postaci chłodnej wilgoci na skórze.
– Nieważne. Mam dla ciebie wiadomość – kontynuowała Sandra. – Przypadkiem dowiedziałam się czegoś nieoficjalnie i pomyślałam, że cię to zainteresuje.
Przez ostatnie lata nienaturalnie zbliżyłem się do Sandry. Wprawdzie nasz romans wygasł dawno temu, ale z czasem stała się jedyną osobą, z którą lubiłem rozmawiać. Często urządzaliśmy sobie kokainowe sesje z przyjemną pogawędką w tle. Sandra była całkowicie niezrównoważona i chyba to mnie do niej przyciągało. Wiedziała też, co dzieje się z Julią. Lubiłem słuchać opowieści, jak to strasznie się pogrąża, próbując po raz kolejny zerwać z heroinowym diabłem. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że gdyby Sandra poznała mnie naprawdę, wówczas skończyłaby martwa albo ja wylądowałbym w więzieniu. W zależności, które z nas okazałoby się szybsze.
– Dostałaś awans? – spytałem z lekkim rozbawieniem.
Oboje zaczynaliśmy pracować w kancelariach adwokackich. Dwóch największych w Krakowie, konkurujących ze sobą na każdej płaszczyźnie. Nie przeszkadzało nam to utrzymywać dobre stosunki. Właściwie to głównie dzięki Sandrze moja kariera nabrała rozpędu.
– Jeszcze nie, ale czekam, aż się odwdzięczysz za swój.
Sandra lubiła dzielić się ze mną różnymi kryminalnymi nowościami. Była dumna, że rozszyfrowała tożsamość Rzeźnika Niewiniątek, i to jeszcze zanim na policję zgłosił się anonimowy świadek. Wtedy też narodziła się jej obsesja na punkcie seryjnych morderców. Od dłuższego czasu fascynował ją Rozpruwacz z Krakowa. Zbierała o nim wszystkie dostępne informacje. Uparcie twierdziła, że mordercy należy szukać w kręgach medycznych. Biorąc pod uwagę moje doświadczenia w dziedzinie zadawania bólu, zgadzałem się z nią.
– Więc co to za nowość? – Gra słów zaczynała mnie nużyć, zwłaszcza że Izabela usiadła na łóżku i odpaliła kolejnego papierosa, zmieniając moją sypialnię w spowity mgłą Londyn.
– Całkowicie nieoficjalnie dowiedziałam się o tym, że Wachowski wystawił swoje firmy na sprzedaż i planuje gdzieś zniknąć.
Roman Wachowski był rekinem giełdowym, którego pomagałem bronić w sprawie o wykorzystywanie seksualne nieletniej. Dzięki zaangażowaniu Sandry udało mi się udowodnić jego niewinność, w którą szczerze wątpiłem.
– Żartujesz? Przecież nie oskarżą go drugi raz. Co na to twoja koleżanka?
– Nie wiem tego na pewno. To niepotwierdzona informacja. Podsłuchałam, jak wiceprezes rozmawiał o tym z kimś przez telefon. – Niemal szeptała, widocznie bojąc się, że ktoś może ją usłyszeć. – Wiesz, jakie ma wtyki, raczej nie lałby wody, a moja koleżanka w razie draki i tak jest już dla nas nieosiągalna. Wyjechała zaraz po procesie, próbuje zacząć od nowa. Chciałam, żebyś wiedział. Kurwa, muszę kończyć – skwitowała w swoim stylu i się rozłączyła.
Usiadłem na skraju łóżka i zabrałem Izabeli papierosa. Dopaliłem go, wciąż trawiąc informacje otrzymane od Sandry. Zastanawiało mnie, czy policja ma coś jeszcze na Wachowskiego i jak wpłynie to na mój wielki prawniczy sukces. A może Sandra znów miała dzień pełen nawrotu wspomnień związanych ze śmiercią Michała i próbując je zabić kokainą, słyszała to, co chciała słyszeć? Zdarzały się już takie sytuacje.
– Skoro się wygadałeś, możesz wrócić do urlopu z małolatą. – Izabela dość dobrze udała głos Sandry. – Co to za koleżanka?
– Sprawy zawodowe.
– Pewnie – odparła sarkastycznie.
Stanęła nade mną. Jej najbardziej intymne miejsce znajdowało się na wysokości mojej głowy. Momentalnie mi się przypomniało, na co miałem ochotę przed rozmową z Sandrą. Złapałem Izabelę za pośladki i przyciągnąłem ją do siebie. Tym razem to ja zacząłem całować jej brzuch. Smakowała jak wanilia. Zataczałem językiem kręgi wokół pasa, powoli schodząc niżej. Czułem na ustach pojedyncze włoski. Mocniej ścisnąłem jej pupę. Gdy mój język zbliżał się do najważniejszego punktu, dzwonek telefonu znów przypomniał, że gdzieś tam, poza moją sypialnią, istnieje cały obrzydliwy świat i co najgorsze, wciąż nie ma mnie dosyć.
– Rozwalę go o ścianę, co ty na to? – Sięgnęła do szafki nocnej i podniosła mój telefon.
– Sam chętnie bym to zrobił – wymamrotałem, wyjmując jej aparat z dłoni. – Słucham, Kuba Sobański – przedstawiłem się odruchowo, bo nie spojrzałem na wyświetlacz.
– Wiem przecież, do kogo dzwonię. – Z miejsca rozpoznałem głos.
Szymon Werwiński, mój pracodawca. Był jedyną poważną konkurencją kancelarii należącej do ojca Julii, dlatego z chęcią skorzystałem z propozycji podjęcia u niego pracy.
– Mam urlop. Właściwie powinienem mieć wyłączony telefon. – Po moim sukcesie w sprawie Wachowskiego mogłem sobie pozwolić na dużo i korzystałem z tego.
– A ja nie powinienem dawać ci płatnego urlopu ot tak.
– Nie prosiłem się – przypomniałem. – Ma pan pod sobą kilkunastu prawników, cokolwiek by się nie działo, poradzą sobie.
– Jesteś mi potrzebny od zaraz. – Pojawił się rozkazujący ton.
– Wie pan, że przerywanie urlopu, który sam mi pan dał, jest niezgodne z prawem? – Postanowiłem trochę z nim pograć, co z pewnością nie spodobało się Izabeli. Jej mina świadczyła o tym dobitnie. Czar namiętności prysnął.
– Sobański, posłuchaj mnie uważnie. Powiem to tylko raz. – Zrobił krótką przerwę. – Od dziś mamy nowego, bardzo dobrze płacącego klienta i sprawę, jakiej ta kancelaria jeszcze nie miała. Uwierz mi, chłopcze, dzwonię do ciebie z propozycją, której nie chcesz odrzucić, ale w jednym masz rację, mam pod sobą kilkunastu znakomitych prawników i każdy z nich padnie przede mną na kolana, żeby usłyszeć ofertę, którą właśnie składam tobie.
Przez moment milczałem, analizując jego słowa. Po ostatniej sprawie moja prawnicza wartość wzrosła. Werwiński chciał mnie mieć przy czymś bardzo dużym. Całe szczęście, że nie wiedział o moich planach na przyszłość. Gdyby tylko miał pojęcie, że za kilka lat otworzę własną kancelarię i przejmę jego klientów, z pewnością nie zaproponowałby mi nic ważnego. Na razie postrzegał mnie, jak większość ludzi, jako wyluzowanego, młodego człowieka. Długo pracowałem na taki wizerunek.
– Rozumiem, że się zdecydowałeś? Jak długo zajmie ci dojazd pod Wawel? – Werwiński miał rację. Cisza była znakomitą formą odpowiedzi.
– Około pół godziny. Dlaczego właśnie tam?
– Za pół godziny pod parkingiem Na Groblach. Tylko się nie spóźnij.
Musiałem jak najszybciej przygotować się do spotkania. Jedną z wielkich zalet życia w czasach stagnacji jest to, że każdego dnia może się przytrafić życiowa szansa.
Oczekiwanie na przyszłość, kiedy ta jawi się paletą najpiękniejszych barw, teoretycznie powinno być przyjemne. Nawet gdy przyszłość spóźnia się dwadzieścia minut, kosztuje dwa wypalone papierosy i niemal pewną opłatę za przekroczenie darmowego limitu za parking.
Czekając na Werwińskiego, spacerowałem chodnikiem przy ulicy Na Groblach, marnując czas, który mogłem wykorzystać na zabawę z Izabelą. Spieszyłem się tak bardzo, że nawet nie zaproponowałem jej podwiezienia do domu. Zostawiłem ją na przystanku autobusowym i teraz tego żałowałem. Masowanie jej zgrabnych nóg podczas stania w korkach byłoby lepszą rozrywką niż chodzenie tam i z powrotem pogrążonym w myślach.
Choć wcale nie chciałem, znów zacząłem przeżywać tamte chwile. W wyobraźni zobaczyłem ich twarze. Pojawiały się na przemian, jak w przerywniku. Wszystkie umarły za mój spokój. Życie żadnej nie miało znaczenia.
Z jednym wyjątkiem…
Klara… Przeklęta siostrzyczka pojawiła się akurat teraz, gdy wszystkie mroczne potrzeby spały przykryte kołdrą utkaną z obaw o własne bezpieczeństwo, a ja czekałem na przyjazd życiowej szansy. Choć chciałem, nie potrafiłem zatrzymać obrazów kształtujących się przed oczami. Znów zobaczyłem jej twarz i charyzmę w tych niezwykłych kocich oczach. Nawet poczułem ten niesamowity ból, pieczenie przeszywające moje ciało, a potem satysfakcję spowodowaną jej cierpieniem.
Próbowałem skupić się na przyszłości i spotkaniu z Werwińskim, lecz Klara zdominowała moją głowę. Odruchowo zacisnąłem dłonie w pięści, żeby zapobiec drżeniu rąk. Dobrze znałem to uczucie. Znów powracało szaleństwo. Nie spieszyło mu się, dawało mi tylko znak, że nigdy nie zniknęło. Po prostu czekało, aż moje życie stanie się normalne. Było nad wyraz subtelne, wyczuwało moje słabe punkty i się nimi bawiło.
Klakson czarnego range rovera discovery w końcu wyrwał mnie z mrocznego transu. Przyciemniona szyba w samochodzie otworzyła się i zobaczyłem głowę Werwińskiego.
– Wybacz mi brak punktualności, Kuba – odezwał się niezwykle uprzejmie. Szybko jednak zmienił ton: – Wsiadaj!
Wiedziałem, że muszę skoncentrować się na życiowej szansie – czymkolwiek by ona nie była – a nie na martwej Klarze.
– Dobrze się czujesz? – Werwiński spytał z dziwną troską. – Rozumiem, że masz urlop, ale chyba nie wykorzystujesz go na picie od samego rana?
– Dziękuję, wszystko w porządku. Zamyśliłem się i tyle.
Weź się w garść, przeszłości już nie ma, uspokoiłem się w duchu.
– Lepiej się skup. Potrzebuję twojego trzeźwego umysłu. – Wrócił tryb rozkazujący.
Wnętrze range rovera przypominało trumnę ulepszoną najnowszymi osiągnięciami techniki. Poza świecącymi gadżetami w samochodzie dominowała czerń w skórzanej i aluminiowej postaci. Woń niedawno zgaszonego cygara wbijała się w nozdrza. Gdy tylko zapiąłem pas, mój pracodawca ruszył, nie pytając nawet, gdzie zostawiłem swój samochód.
– Nie wiedziałem, że jedziemy na wycieczkę. Mogłem przyjechać bezpośrednio na miejsce.
Przejechaliśmy przez Most Grunwaldzki i utknęliśmy w korku na Konopnickiej.
– Powiedziałbym, ale w ostatniej chwili dowiedziałem się, gdzie przebywa nasz klient – wyjaśnił Werwiński.
Był chudym mężczyzną z łysawą głową, wysokim czołem, wysuniętą do przodu szczęką i brązowymi gałkami ocznymi. Za kierownicą discovery w swoim czarnym garniturze, białej koszuli i czarnym krawacie wyglądał jak pracownik Biura Ochrony Rządu. Tworzyłem przy nim dziwny kontrast, ubrany w dżinsy, koszulkę, sportową marynarkę i z artystycznie rozczochraną fryzurą.
– Więc co to za tajemnicze miejsce?
– Areszt śledczy na Czarneckiego.
– Może wprowadzi mnie pan w szczegóły? Kim jest klient?
Pokręcił głową i w kąciku jego ust zauważyłem coś jakby uśmiech. Na jego serdecznym palcu błyszczała obrączka. Niedawną wybranką serca była trzydziestokilkuletnia malarka z Krakowa. Słyszałem, że odkąd zmienił stan cywilny, stał się dużo bardziej otwarty na współpracę z młodymi prawnikami.
– Kuba, jesteś strasznie niecierpliwy. Zanim cię w cokolwiek wprowadzę, muszę być absolutnie przekonany, że chcesz pracować nad tą sprawą.
– Sam pan twierdził, że to propozycja nie do odrzucenia – przypomniałem mu.
– Sprawa dotyczy morderstwa. – Mówiąc, nawet na mnie nie spojrzał. Jego wzrok był wbity w archaiczny model daewoo, stojący przed nami w kolejce do świateł.
– Co w tym dziwnego, że sprawa dotyczy morderstwa?
– Chyba nie myślisz, że zatrudniając kogoś na etat, nie zbieram o nim danych? Dobrze wiem, że spotykałeś się z Julią Merk, która potem sypiała z Tomaszem Rogowskim, bardziej znanym jako Rzeźnik Niewiniątek. Domyślam się, że celowo złożyłeś CV u mnie, choć prawdopodobnie mógłbyś dostać pracę w kancelarii Merka.
Trudno było nie przyznać mu racji. Ojciec Julii, mimo drastycznego ucięcia moich kontaktów z nią, z przyjemnością widziałby mnie w swojej kancelarii. Darzył mnie sympatią. Wciąż nie mógł przeboleć, że jego córka wybrała seryjnego mordercę, który dodatkowo uzależnił ją od heroiny, zamiast poukładanego, ambitnego Kuby.
– Co to ma wspólnego ze sprawą?
– Nie wiem, jakie piętno odcisnęła na tobie tamta sprawa. Nie wnikam w twoje życie osobiste, ale wiem jedno. – Zatrąbił na daewoo, które cały czas blokowało lewy pas ruchu. – Będzie mi potrzebny chłodny, wyrafinowany i absolutnie skoncentrowany umysł. Zaimponowałeś mi podczas sprawy Wachowskiego. Nie wiem, skąd zdobyłeś informacje i świadka. Nie wnikam w to. Twoja sprawa, grunt, że przysłużyłeś się firmie. Teraz będę oczekiwał podobnych działań. Nieszablonowych, dlatego musisz rozwiać moje obawy. Molestowanie nieletniej a morderstwo to zupełnie inna bajka.
Nie miał pojęcia, o czym mówił. Nie mógł wiedzieć, że Rzeźnik Niewiniątek siedzi w jego range trumnie i właśnie jemu składa propozycję, o jakiej marzy każdy młody prawnik. Mimochodem przypomniałem sobie tamten proces. Tomek skuty kajdankami, Julia z trudem opisująca życie seksualne z oskarżonym. No i nasz ostatni wspólny taniec… Dzieło, którego dokonałem, zmieniło mnie. Pozwoliło mi odzyskać niezburzony do dzisiaj spokój.
– Mogę panu ręczyć, że sprawa Tomasza Rogowskiego w najmniejszym stopniu nie wpłynęła na mnie negatywnie. Uważam, że dostał to, na co zasłużył – odpowiedziałem całkowicie bezemocjonalnie.
– Właśnie to mam na myśli. W głębi ducha cieszysz się, że człowiek, który odebrał ci kobietę i wypatroszył osiem innych, zginął w pierdlu. Teraz masz zrobić wszystko, żeby obronić kogoś podobnego do niego! Stanąć po przeciwnej stronie barykady.
– Ale ten gość nie odebrał mi kobiety, jest naszym klientem i moim biletem do kolejnego awansu. Zrobię wszystko, co w mojej mocy i jeszcze więcej. – Miałem dosyć głupiej dyskusji. Chciałem tej sprawy i nie widziałem sensu w dalszym przekonywaniu go.
– Ciekawy z ciebie typ, Sobański.
Areszt śledczy dzielnicy Podgórze przypominał wehikuł czasu. Mieścił się w kamienicy przywodzącej na myśl dwudziestolecie międzywojenne, korytarze swoim wystrojem kojarzyły się z latami siedemdziesiątymi, a strefa, w której mieściły się pokoje przesłuchań, była dla odmiany nowoczesna. Drzwi otwierało się za pomocą czytnika kart, ściany zdawały się mówić: „Nie łudź się, i tak stąd nie uciekniesz”.
– Macie, panowie, dwadzieścia minut – oznajmił młody, niezwykle uprzejmy mundurowy.
Werwiński skinął mu głową, po czym weszliśmy do pomieszczenia, w którym siedział nasz klient, a policjant wyszedł, zamykając za nami drzwi. Mężczyzna siedział przy metalowym stole z rękami i nogami skutymi potężnymi kajdanami. Sposób jego zniewolenia przywodził na myśl średniowiecze. Jedynie czerwony strój przypominał, że wciąż znajdujemy się w dwudziestym pierwszym wieku.
– Szymon Werwiński, rozmawialiśmy przez telefon. A to Kuba Sobański, człowiek, który pomógł obronić mecenasa Wachowskiego. Przyprowadziłem go zgodnie z pana prośbą.
„Zgodnie z pana prośbą”? Właśnie zrozumiałem, że Werwiński nie dał mi życiowej szansy ot tak. Tamten człowiek o mnie poprosił. Ciekaw byłem, co zrobiłby mój pracodawca, gdybym odmówił.
– Doktor Wojciech Remiszewski, witam panów – odpowiedział lodowatym tonem.
Remiszewski był postawnym mężczyzną. Mimo skutych kończyn siedział wyprostowany niczym żołnierz. Gdyby wstał, zapewne okazałby się ode mnie wyższy o głowę. Jego wiek oceniłem na pięćdziesiąt lat. Włosy miał czarne, zaczesane do góry, twarz pokrytą dwudniowym zarostem, oczy bardzo ciemne – nie dostrzegłem w nich absolutnie niczego poza pustką. Zupełnie jak u martwego człowieka. Na pierwszy rzut oka wydał mi się groźny.
– Rozgośćcie się, panowie – powiedział. – Dziękuję, że spełnił pan moją prośbę, panie Werwiński. Miło mi pana poznać, panie Sobański. Gratuluję sukcesu w procesie Wachowskiego.
Obaj zajęliśmy miejsca po przeciwnej stronie stołu. Teraz od Remiszewskiego dzieliło mnie około pół metra. Patrzyłem na człowieka oskarżonego o morderstwo. Niestety, mimo że sam zdążyłem rozpętać piekło, nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić, czy ten człowiek był zdolny do odebrania komuś życia.
– Nie jest pan zbyt rozmowny, prawda, panie Sobański?
– Właściwie to nie wiem, o czym powinniśmy rozmawiać – odparłem Remiszewskiemu.
– Mój pracownik ma rację – wtrącił Werwiński. – Czy mógłby doktor udzielić nam informacji, których nie powiedział mi przez telefon?
– Może zacznę od początku, żeby wprowadzić również pana Sobańskiego. – Remiszewski pogładził zarost na podbródku. – Otóż fakty są takie. Zostałem zatrzymany podczas nocnego spaceru po jednej z ulic w Wieliczce z bronią białą w ręku. Zdaniem oficera, który dokonał aresztowania, nosiłem się z zamiarem pozbawienia życia przechodzącej obok młodej kobiety. Pan to już wie, prawda? – Spojrzał na Werwińskiego. – Zostały mi postawione całkowicie bezpodstawne zarzuty zabicia czterech młodych kobiet oraz próby zamordowania piątej. Panowie policjanci nie dysponują ani jednym twardym dowodem przeciwko mnie, jednak z tego, co zdążyłem się dowiedzieć do tej chwili, wynika, że prokurator planuje przygotować akt oskarżenia, co może w efekcie doprowadzić do procesu. Niemniej nie zamierzam dać im jakiegokolwiek pola manewru, dlatego postanowiłem skorzystać z najlepszej kancelarii w mieście. – Ton jego głosu zrobił się obojętny, jakby właśnie opowiadał o zakupie bułek i soku pomarańczowego w sklepie. Wydawał się zabójczo opanowany.
W mojej głowie niczym echo odbijały się słowa „cztery zamordowane kobiety”. Dzięki kontaktom z Sandrą dokładnie wiedziałem, kto dokonał zabójstwa czterech kobiet. Autograf tego człowieka był nie do podrobienia.
– Jeśli dobrze zrozumiałem, to uważają, że jest pan… – Werwiński pomyślał dokładnie to samo, co ja, i powiedział to na głos. Poczułem, jak moje ciało zalewa pot.
– Ci idioci twierdzą, że jestem Rozpruwaczem z Krakowa. – Tym razem w jego głosie można było wyczuć nutę niepewności.
– A jest nim pan? – wystrzeliłem niekontrolowaną salwę i od razu pożałowałem swoich słów.
– Pana zadaniem, panie Sobański, jest udowodnienie, że nie jestem. – Remiszewski posłał mi krótki, nieco złośliwy uśmiech. – Panowie, od razu przejdę do konkretów. Po pierwsze chcę być reprezentowany bezpośrednio przez pana Sobańskiego. Po drugie nie interesują mnie żadne układy. Jestem niewinny. Po trzecie – zwrócił się do Werwińskiego – kwota, o jakiej rozmawialiśmy przez telefon, jest cały czas aktualna. Po czwarte, jeśli sprawa potoczy się po naszej myśli, premia, o której rozmawialiśmy, również będzie aktualna. Liczę na prężne działania z panów strony.
Przez chwilę milczeliśmy, a ja, patrząc na niego, próbowałem zrozumieć, czy ręce, które teraz opierały się o metalowy stół, były w stanie rozpruć młodą dziewczynę. Wiedziałem jedno – jeśli był tym, za kogo miała go policja, to właśnie poznałem człowieka takiego jak ja.
– Myślę, że jesteśmy umówieni – zakomunikował Werwiński. – Kuba, od dzisiaj jesteś adwokatem doktora Remiszewskiego.
Słysząc te słowa, zrozumiałem, że właśnie zaszła wielka zmiana w moim życiu zawodowym. Powinienem czuć dumę i radość. Przecież jeśli go obronię, świat stanie przede mną otworem. Jednak zamiast tego poczułem zimny dreszcz przeszywający kręgosłup, a w uszach zadzwoniły ostatnie słowa Klary: „bo nie zasługujecie na nic więcej”. Jej kocie oczy w ostatnich chwilach miały podobny odcień co oczy Remiszewskiego. Odcień śmierci.
– Dołożę wszelkich starań, żeby udowodnić pana niewinność! – krzyknąłem, żeby szybko odgonić niewłaściwe myśli.
– Liczę na to – odpowiedział krótko Remiszewski.
Werwiński wyjął ze swojej teczki papiery i przystąpili do wypełniania formalności.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Polecamy również:
ONA ma na imię Alicja. Jest jedyną kobietą, której pożądam. Gdy byliśmy nastolatkami, potajemnie odwiedzałem jej pokój, śledziłem ją, poznawałem sekrety i próbowałem się do niej zbliżyć. Ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi. Potem wyjechała, ale ja z niej nie zrezygnowałem. Zmieniłem wygląd, rozkochałem w sobie jej przyjaciółkę, nauczyłem się trudnej sztuki manipulowania ludzkimi uczuciami. Po sześciu latach Ona wróciła, a ja wreszcie jestem gotowy. Nie obchodzi mnie, że wkrótce ma wyjść za mąż. Nie obchodzi mnie, że jest zakazaną trucizną, a to, co zamierzam, wywoła chaos. Ona mnie pokocha, nawet jeśli nasz świat będzie musiał stanąć w płomieniach.
Proces diabła
ISBN: 978-83-8219-967-3
© Adrian Bednarek i Wydawnictwo Zaczytani 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Jędrzej Szulga
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek