Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Na podstawie książki powstał film Sofii Coppoli z brawurowymi rolami Cailee Spaeny i Jacoba Elordiego
***
Baśń przykryta toną różu i brokatu… z czasem zmienia się w złotą klatkę – portal Immersja.com
W szczerej do bólu książce Priscilla Presley zdradza sekrety małżeństwa z królem rock n' rolla.
Blisko pół wieku po śmierci Elvis nadal ma miliony fanów na całym świecie. Potrafimy zanucić niejeden jego przebój, ale czy wiemy, jaki był, gdy gasły światła reflektorów? Czy to możliwe, że seksowny i czarujący piosenkarz pod cekinowymi strojami skrywał niebezpieczne oblicze maniaka?
Nikt nie był z nim tak blisko jak żona. Zakochali się w sobie, gdy Priscilla miała czternaście lat, młodzieńcza fascynacja szybko zakończyła się bajkowym ślubem w Las Vegas, a uwieńczeniem gorącego romansu było przyjście na świat Lisy Marie.
Idylla nie trwała jednak długo. Im dłużej byli razem, tym bardziej Priscilla traciła kontrolę nad własnym życiem. Elvis mówił jej, jak ma się ubierać, malować, jak chodzić. Traktował jak lalkę, którą może ukształtować według swojego gustu. Otoczona tłumami, skandującymi fanami i blaskiem legendy kobieta przez lata walczy z samotnością.
Priscilla opowiada o wielkiej miłości, ale i zdradach męża, jego nałogach i słabościach. O toksycznej relacji, skandalach, zamknięciu w złotej klatce. Mówi o rozwodzie oraz więzi, która łączyła ich aż do tragicznej śmierci Elvisa. A w końcu o emancypacji i wyjściu z cienia ikony seksu. Fakty, które ujawnia szokują i budzą kontrowersje.
Lektura obowiązkowa – nie tylko dla fanów Elvisa.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginałuElvis and Me
Copyright © 1985 by GLDE Inc.Published by special arrangement with Renaissance Literary & Talent
Projekt okładki na podstawie plakatu filmu PriscillaPaweł Panczakiewicz | PANCZKIEWICZ ART.DESIGN Plakat filmowy: Mubi; Dystrybucja: Best Film
Redaktor nabywający Adam Gutkowski
Redaktorka prowadzącaMarta Brzezińska-Waleszczyk
Opieka redakcyjna i adiustacja Katarzyna Mach
Korekta Barbara Gąsiorowska Justyna Jagódka
Copyright © for the translation by Antoni Górski & Krzysztof Kowalczyk & Emilia Skowrońska
© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
Przekład: Krzysztof Kowalczyk – podziękowania–rozdz. 12; Antoni Górny – rozdz.13–24; Emilia Skowrońska – rozdz. 25–epilog
ISBN 978-83-240-6932-3
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Dla Lisy Marie
Bez Was książka ta by nie powstała. Zawsze będę wdzięczna i chcę podziękować:
Michelle i Gary’emu Hoveyom za miłość i wrażliwość, którą mnie obdarzyliście, oraz za niezliczone godziny „bycia przy mnie”.
Mamie i Tacie: Żałuję, że mam tylko to życie, aby odwdzięczyć się za całą miłość i zrozumienie, jakie mi dajecie.
Jerry’emu Schillingowi, prawdziwemu przyjacielowi, na którego zawsze mogę liczyć.
Joemu Esposito za to, że zawsze mogę na nim polegać.
Joelowi Stevensowi: bez Ciebie nie dałabym rady, przyjacielu!
Ellisowi Amburnowi za cierpliwość i poświęcenie.
Normanowi Brokawiemu i Owenowi Lasterowi za ich niezachwianą wiarę we mnie.
Ponadto pragnę podziękować za nieoceniony wkład: Sandy Harmon, Stevenowi Kralowi i Phyllis Grann.
Mojej kuzynce Barbarze „Ivy” Iversen, która zawsze była dla mnie oparciem.
Vikki Hakkinen za trzydzieści pięć lat towarzyszenia mi w mojej podróży. Jesteś dla mnie wszystkim.
„Nie krytykuj tego, czego nie rozumiesz, synu, nigdy nie byłeś w skórze tego człowieka”.
Elvis Aaron Presley
Minęło ponad trzydzieści pięć lat, odkąd napisałam i opublikowałam tę książkę po raz pierwszy. Nie mogę uwierzyć, jak szybko minęły. W tym czasie wydarzyło się tyle wspaniałych i błogosławionych rzeczy, a jednocześnie doszło do licznych dramatycznych wydarzeń, które przysporzyły mi mnóstwo smutku i bólu. Tak już jest w życiu, że niestety wraz z dobrem przychodzi zło i człowiek nigdy nie wie, jaką niespodziankę szykuje mu wszechświat.
Zdarzały się rzeczy dobre. Niedawno Baz Luhrmann wyprodukował i wyreżyserował bardzo poruszający film zatytułowany Elvis. Jego praca i sposób, w jaki sportretował Elvisa jako człowieka, napawają mnie dumą. Gdy ukazuje się niniejsze wznowienie mojej książki, do kin na całym świecie trafia film Priscilla, dobrze przyjęty na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Jego pomysłodawczynią i reżyserką jest niezwykle kreatywna i utalentowana Sofia Coppola – brak mi słów, by wyrazić wdzięczność za troskę i wrażliwość, jakie włożyła w swoje dzieło.
Zdarzały się też rzeczy złe. Jak łatwo się domyślić, śmierć mojej ukochanej córki Lisy Marie była dla mnie niezmiernie trudnym przeżyciem, a fale bólu, jakie przyniosła, bywają nie do zniesienia. Musiałam też zmierzyć się z nieprzyjemnym doświadczeniem, jakie dotyka w pewnym momencie życia większość z nas – śmiercią rodziców. Na domiar złego straciłam wnuka Benjamina. To skłania mnie nieraz do zastanowienia, jaka siła pozwala mi codziennie rano wstawać z łóżka.
Pochlebia mi, że utalentowani twórcy wciąż są zainteresowani moją historią, dzięki czemu możliwe stało się między innymi wznowienie tych wspomnień. Nowe zainteresowanie moją życiową podróżą stało się okazją, by ruszyć w drogę i spotkać się z publicznością na całym świecie – w Ameryce, Europie i Australii.
Postanowiłam na poważnie zająć się spisaniem kolejnej części wspomnień, bo chcę podzielić się opowieścią o swojej życiowej podróży. Mam tyle historii do opowiedzenia, między innymi o narodzinach syna. Dotarłam do czasu i miejsca, które pozwalają mi się otworzyć i podzielić nimi z czytelnikiem. To wszystko jest częścią procesu gojenia się ran.
Był 16 sierpnia 1977 roku, pochmurny i ponury. Nie był to typowy dla południowej Kalifornii dzień. Gdy wyszłam na zewnątrz, było bezwietrznie, panował nienaturalny spokój, z jakim od tamtej pory nigdy więcej się nie zetknęłam. Omal nie wróciłam do domu, niezdolna wyzbyć się uczucia niepokoju. Miałam tego ranka spotkać się z siostrą Michelle i spieszyłam się, żeby zdążyć na dwunastą w południe. Jadąc do Hollywood, zauważyłam, że aura się nie zmienia. Nadal było bezwietrznie i depresyjnie. Zaczęło kropić. Na Melrose Avenue zauważyłam Michelle stojącą na rogu. Na jej twarzy malował się niepokój.
– Cilla, właśnie odebrałam telefon od taty – powiedziała, gdy zatrzymałam samochód. – Joe próbował się z tobą skontaktować. Chodzi o Elvisa w szpitalu.
Joe Esposito był menadżerem i prawą ręką Elvisa. Zamarłam. Jeśli próbował się ze mną skontaktować, musiało się stać coś poważnego. Powiedziałam Michelle, żeby wsiadła do swojego samochodu i pojechała za mną.
Zawróciłam na środku ulicy i pognałam do domu jak szalona. Przez głowę przetaczały mi się wszelkie możliwe scenariusze. Przez cały rok Elvis co rusz trafiał do szpitala. Bywało, że zgłaszał się nawet wtedy, gdy nie był chory, żeby odpocząć, uciec od presji lub po prostu zabić nudę. Nigdy nie dolegało mu nic poważnego.
Pomyślałam o naszej córce Lisie, która odwiedzała Elvisa w Gracelandzie i miała dziś wrócić do domu. „O Boże – modliłam się. – Spraw, żeby wszystko było w porządku. Nie pozwól, żeby stało się nic złego, proszę, drogi Boże”.
Nie zważałam na czerwone światła i omal nie zderzyłam się z bodaj tuzinem samochodów. Wreszcie dotarłam do domu. Parkując na podjeździe, usłyszałam dobiegający z wnętrza dzwonek telefonu. „Proszę, nie rozłączaj się” – modliłam się, wyskakując z samochodu i biegnąc w stronę drzwi.
– Już odbieram! – krzyknęłam.
Próbowałam trafić kluczem do zamka, ale ręka nie przestawała mi się trząść. W końcu wparowałam do domu, chwyciłam za słuchawkę i krzyknęłam:
– Halo, halo!
Usłyszałam typowe dla połączenia międzymiastowego buczenie, a potem zmartwiony, słaby głos:
– Cilla? Tu Joe.
– Co się stało, Joe?
– Chodzi o Elvisa.
– O mój Boże. Nie mów tego.
– Cilla, on nie żyje.
– Joe, nie mów mi tego. Proszę!
– On odszedł.
– Nie, nie! – Błagałam go, żeby cofnął swoje słowa.
Zamiast tego milczał.
– Odszedł. – Głos mu się załamał i oboje zaczęliśmy płakać.
– Joe, gdzie jest Lisa? – zapytałam.
– Wszystko z nią w porządku. Jest z babcią.
– Bogu dzięki. Joe, wyślij po mnie samolot, proszę. I to jak najszybciej. Chcę wrócić do domu.
Skoro tylko się rozłączyłam, objęły mnie Michelle i mama, które właśnie przyjechały. Płakałyśmy, tuląc się do siebie. Po kilku minutach telefon zadzwonił ponownie. Przez chwilę liczyłam na cud. Dzwonią, żeby powiedzieć, że Elvis wciąż żyje, że wszystko jest w porządku, że to wszystko to tylko zły sen.
Ale cud się nie wydarzył.
– Mamo, mamusiu – usłyszałam Lisę. – Coś się stało tatusiowi.
– Wiem, kochanie – szepnęłam. – Niebawem przylecę. Czekam na samolot.
– Wszyscy płaczą, mamo.
Poczułam się bezradna. Co powinnam jej powiedzieć? Nie mogłam przecież nawet znaleźć słów, żeby pocieszyć samą siebie. Niepokoiłam się, co mała usłyszy od innych. Jeszcze nie wiedziała, że on umarł. Powtarzałam więc w kółko:
– Zjawię się jak najszybciej. Postaraj się zostać w pokoju babci, z dala od wszystkich.
W tle słyszałam zawodzącego z bólu, pogrążonego w smutku Vernona:
– Mój syn nie żyje. Dobry Boże, straciłem syna.
Na szczęście niewinność dziecka zapewnia mu ochronę. Śmierć nie była jeszcze częścią świata Lisy. Powiedziała, że wyjdzie z domu pobawić się z Laurą, swoją koleżanką.
Rozłączywszy się, chodziłam tępo w kółko wciąż odrętwiała ze wstrząsu. Wiadomość lotem błyskawicy trafiła do mediów. Telefony nie przestawały dzwonić. Przyjaciele próbowali otrząsnąć się z szoku, członkowie rodziny domagali się szczegółów, a prasa oświadczeń. Zamknęłam się w sypialni, oznajmiając, że z nikim nie będę rozmawiać, bo chcę być sama.
Tak naprawdę chciałam umrzeć. Miłość bywa bardzo przewrotna. Chociaż się rozwiedliśmy, Elvis nadal był istotną częścią mojego życia. Przez ostatnie lata staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Przyznaliśmy się do błędów popełnionych w przeszłości i zaczęliśmy się śmiać ze swoich wad. Nie mogłam pogodzić się z myślą, że nigdy więcej nie zobaczę go żywego. Zawsze był gotów mnie wesprzeć. Mogłam na nim polegać, a on mógł polegać na mnie. Łączyła nas więź: zbliżyliśmy się do siebie i byliśmy dla siebie bardziej wyrozumiali i cierpliwi niż w małżeństwie. Rozmawialiśmy nawet, że przyjdzie dzień… A teraz go nie było.
Wspominałam naszą ostatnią rozmowę telefoniczną, zaledwie kilka dni wcześniej. Opowiadał o dwunastodniowej trasie, w jaką miał ruszyć – był w dobrym nastroju. Roześmiał się nawet, opowiadając, że jak zwykle Pułkownik kazał okleić plakatami pierwsze miasto po drodze i że w oczekiwaniu na jego przybycie grano na okrągło jego płyty.
– Stary dobry Pułkownik – podsumował Elvis. – Sporo razem przeżyliśmy. Wciąż wciska ludziom to, co zawsze. To cud, że wciąż to kupują.
Uwielbiałam słuchać, jak Elvis się śmieje, a zdarzało mu się to coraz rzadziej. Zaledwie kilka dni przed ostatnią rozmową telefoniczną usłyszałam, że jest przygnębiony i myśli o zerwaniu z dziewczyną, Ginger Alden. Znałam go na tyle dobrze, że wiedziałam, jak odchorowywał rozstania. Gdybym tylko miała świadomość, że to nasza ostatnia rozmowa, powiedziałabym o wiele więcej: to, co zawsze chciałam wyznać, ale nigdy tego nie zrobiłam; to, co w sobie skrywałam przez tyle lat, bo pora zawsze była niewłaściwa.
Był częścią mojego życia przez osiemnaście lat. Kiedy się poznaliśmy, miałam zaledwie czternaście lat. Pierwsze sześć miesięcy, które z nim spędziłam, było przepełnionych ciepłem i uczuciem. W zauroczeniu nie dostrzegałam żadnych jego wad i słabości. Miał stać się miłością mojego życia.
Nauczył mnie wszystkiego: jak się ubierać, jak chodzić, jak się malować i czesać, jak się zachowywać, odwzajemniać miłość – tak jak on tego chciał. Z biegiem lat został moim ojcem, mężem, niemal bogiem. Teraz go nie było, a ja czułam się bardziej samotna i zalękniona niż kiedykolwiek w życiu.
Godziny mijały powoli, zanim przyleciał prywatny samolot Elvisa, „Lisa Marie”. Siedząc na pokładzie w oczekiwaniu na odlot, wspominałam nasze wspólne życie – radość, ból, smutek i chwile triumfu, które przeżyłam, odkąd po raz pierwszy usłyszałam jego imię.
Był rok 1956. Mieszkałam z rodziną w bazie sił powietrznych Bergstrom w Austin w Teksasie, gdzie stacjonował mój ojciec, zawodowy oficer wówczas w randze kapitana, Joseph Paul Beaulieu. Któregoś wieczoru, wróciwszy późno do domu na kolację, wręczył mi płytę.
– Nie wiem, o co chodzi z tym Elvisem, ale na pewno to ktoś wyjątkowy – powiedział. – Musiałem wystać się w sporej kolejce do naszego sklepu z połową sił powietrznych, żeby ją dla ciebie zdobyć; każdy chce ją mieć.
Nastawiłam płytę i z gramofonu popłynęły rytmiczne dźwięki piosenki Blue Suede Shoes. Album nosił tytuł Elvis Presley. To była jego pierwsza płyta.
Podobnie jak niemal każdy dzieciak w Ameryce, lubiłam Elvisa, ale nie byłam jego zagorzałą fanką, inaczej niż wiele moich koleżanek z gimnazjum Del Valley. Wszystkie one nosiły koszulki i czapki z Elvisem, skarpetki z Elvisem, a nawet malowały się szminkami w kolorze „pomarańcz Hound Dog” i „róż Heartbreak”. Elvis był wszędzie: na kartach z gumy balonowej i na szortach bermudach, na okładkach pamiętników, na portfelach i na zdjęciach świecących w ciemności. Żeby się do niego upodobnić, chłopcy w szkole zaczesywali fryzurę do tyłu w pompadour, zapuszczali baki i stawiali kołnierzyk.
Jedna koleżanka tak oszalała na jego punkcie, że założyła lokalny fanklub Elvisa. Powiedziała, że mogę się do niego zapisać za dwadzieścia pięć centów, czyli tyle, ile kosztowała książka o Elvisie, którą zamówiła dla mnie wcześniej pocztą. Gdy ją dostałam, zbulwersowało mnie zdjęcie Elvisa podpisującego się na dekoltach dziewcząt – rzecz w tamtych czasach nie do pomyślenia.
Potem zobaczyłam go w telewizji w programie Stage Show Jimmy’ego i Tommy’ego Dorseyów. Był pociągający i przystojny, miał przepastne, zawadiackie spojrzenie, wydatne usta i szelmowski uśmiech. Podchodził pewnym krokiem do mikrofonu, stawał w rozkroku, odchylał się do tyłu i brzdąkał na gitarze. Potem zaczynał śpiewać z taką pewnością siebie, poruszając ciałem oszałamiająco seksownie. Wbrew sobie uległam jego urokowi.
Część dorosłej publiczności była mniej entuzjastyczna. Wkrótce jego występy uznano za obsceniczne.
– Ma zły wpływ na nastoletnie dziewczęta – twierdziła stanowczo matka. – Budzi w nich coś, czego nie wolno ruszać. Jeśli w przyszłości odbędzie się marsz matek przeciwko Elvisowi Presleyowi, pierwsza w nim pójdę.
Mimo jego scenicznych wybryków i pozy wyuzdanego twardziela słyszałam też, że Elvis pochodził z tradycyjnej chrześcijańskiej rodziny południowców. Był wiejskim chłopakiem, który nie pił i nie palił, kochał i szanował swoich rodziców i zwracał się do wszystkich dorosłych per „proszę pana” lub „proszę pani”.
Ja byłam dzieckiem oficera sił powietrznych, nieśmiałą, śliczną dziewczynką nawykłą do przeprowadzki z bazy do bazy co dwa, trzy lata. Zanim ukończyłam jedenaście lat, mieszkałam w sześciu różnych miastach i obawiając się braku akceptacji, albo trzymałam się z boku, albo czekałam, aż ktoś się ze mną zaprzyjaźni. Szczególnie trudno było mi rozpoczynać naukę w kolejnej nowej szkole w połowie roku, kiedy grupki już się potworzyły, a nowo przybyłych uznawano za outsiderów.
Niska i drobna, z długimi brązowymi włosami, niebieskimi oczami i zadartym nosem – zawsze przyciągałam spojrzenia innych uczniów. Początkowo dziewczyny traktowały mnie jak rywalkę, bojąc się, że odbiję im chłopaka. Lepiej czułam się w towarzystwie chłopców – oni też odwzajemniali mi się większą życzliwością.
Ludzie mawiali, że jestem najładniejszą dziewczyną w szkole, ale ja nigdy tak się nie postrzegałam. Byłam szczupła, żeby nie powiedzieć chuda, i nawet jeżeli doceniano moją urodę, zależało mi na czymś więcej niż tylko na dobrym wyglądzie. Jedynie wśród bliskich czułam się naprawdę w pełni bezpieczna i kochana. To rodzina dawała mi stabilizację, będąc blisko i wspierając mnie.
Moja mama, która przed ślubem zarabiała, pozując do zdjęć pewnemu fotografowi, całkowicie oddała się rodzinie. Jako najstarsza z rodzeństwa miałam obowiązek pomagać jej przy dzieciach. Po mnie na świat przyszedł Don, młodszy ode mnie o cztery lata, a po pięciu kolejnych latach urodziła się moja jedyna siostra Michelle. Jeffa i bliźniaków, Tima i Toma, jeszcze wtedy nie było na świecie.
Mojej mamie brakowało śmiałości, żeby porozmawiać ze mną na życiowe tematy, więc edukację seksualną odebrałam w szóstej klasie szkoły podstawowej. Dzieci przekazywały sobie książkę, która z zewnątrz wyglądała jak Biblia, ale w środku zawierała zdjęcia mężczyzn kochających się z kobietami i kobiet kochających się ze sobą.
Moje ciało zmieniało się, rozbudzając we mnie nowe uczucia. Przyciągałam wzrok chłopców, a pewnego razu z tablicy ze szkolną gazetką skradziono moje zdjęcie w obcisłym golfie. Nadal byłam jednak dzieciakiem, onieśmielonym swoją seksualnością. Bez przerwy fantazjowałam o francuskich pocałunkach, ale kiedy raz zagraliśmy u nas w domu z przyjaciółmi w butelkę, dopiero po półgodzinie pozwoliłam chłopakowi pocałować się w zaciśnięte usta.
W centrum naszego świata znajdował się mój silny, przystojny ojciec. Był pracowitym człowiekiem, absolwentem Uniwersytetu Teksańskiego na kierunku biznes i administracja. Prowadził dom żelazną ręką. Wierzył w dyscyplinę i odpowiedzialność, dlatego często dochodziło między nami do konfrontacji. Kiedy w wieku trzynastu lat zostałam czirliderką, ledwie udało mi się go przekonać, żeby pozwolił mi wyjeżdżać na mecze poza miasto. W innych sytuacjach ani płacz, ani błaganie czy apelowanie do matki nie były w stanie zmienić jego decyzji. Kiedy coś postanowił, tak miało być, i koniec.
Czasami udawało mi się go przechytrzyć. Kiedy nie pozwolił mi włożyć obcisłej spódnicy, zapisałam się do harcerek tylko po to, żeby móc nosić obcisły mundurek.
Moi rodzice twardo walczyli o byt. Chociaż często musieli borykać się z problemami finansowymi, my, dzieci, odczuwałyśmy je jako ostatnie. Kiedy byłam małą dziewczynką, mama uszyła śliczne obrusy, którymi nakryliśmy stoliki sklecone ze skrzynek po pomarańczach. Zamiast z czegoś rezygnować, robiliśmy użytek z tego, co mieliśmy.
Kolacja była pracą zespołową: mama gotowała, jedno z nas nakrywało do stołu, a reszta sprzątała po posiłku. Nikt nie mógł liczyć na taryfę ulgową, ale jednocześnie bardzo się wspieraliśmy. Czułam się szczęśliwa, że mam tak zżytą rodzinę.
Uwielbiałam przeglądać stare albumy ze zdjęciami rodzinnymi, na których byłam ja i rodzice z czasów młodości. Ciekawiła mnie przeszłość. Intrygowała mnie druga wojna światowa, zwłaszcza że ojciec walczył jako żołnierz piechoty morskiej na Okinawie. Wyglądał przystojnie w mundurze – widać było, że pozował matce – ale jego uśmiech wydał mi się nie na miejscu, zważywszy na to, gdzie zrobiono zdjęcie. Gdy przeczytałam na odwrocie adnotację o tym, jak bardzo tęsknił za matką, do oczu napłynęły mi łzy.
Pośród rodzinnych pamiątek natknęłam się na małe drewniane pudełko. Wewnątrz znajdowała się starannie złożona amerykańska flaga – taka jaką wręczano wdowom po poległych. W pudełku było też między innymi zdjęcie matki, która obejmowała ramieniem obcego mężczyznę, trzymając na kolanie niemowlę. Zdjęcie podpisano na odwrocie: „mama, tata, Priscilla”. Odkryłam rodzinny sekret.
Poczułam się zdradzona i pobiegłam zadzwonić do mamy, która była na przyjęciu w okolicy. Kilka minut później płakałam wtulona w jej ramiona, a ona uspokajała mnie, wyjaśniając, że kiedy miałam sześć miesięcy, mój prawdziwy ojciec, porucznik James Wagner, przystojny pilot marynarki wojennej, zginął w katastrofie lotniczej w drodze do domu na urlop. Dwa i pół roku później mama wyszła za mąż za Paula Beaulieu, który mnie adoptował i zawsze kochał jak własną córkę.
Matka zasugerowała, żebym nie dzieliła się swoim odkryciem z pozostałymi dziećmi. Uważała, że mogłoby to zagrozić naszej rodzinnej więzi, choć kiedy sekret w końcu wyszedł na jaw, nic się między nami nie zmieniło. Podarowała mi złoty medalion, który dał jej mój ojciec. Był mi bardzo drogi. Nosiłam go latami, wyobrażając sobie, że ojciec zginął jako wielki bohater. W chwilach emocjonalnego bólu i samotności stawał się moim aniołem stróżem.
Przed końcem roku zostałam wytypowana jako kandydatka do tytułu królowej gimnazjum Del Valley. Wówczas po raz pierwszy zetknęłam się z polityką i współzawodnictwem. Było to dla mnie szczególnie trudne doświadczenie, ponieważ moją rywalką została Pam Rutherford, moja najlepsza przyjaciółka.
Każda z nas miała szefa kampanii, który nas przedstawiał, gdy chodziłyśmy od domu do domu, pukając do drzwi. Mój menadżer namawiał ludzi, żeby na mnie głosowali i wraz z głosem przekazywali choćby parę centów na szkolny fundusz. Wygrywała kandydatka, która zebrała najwięcej pieniędzy. Byłam pewna, że konkurs narazi na szwank moją przyjaźń z Pam, która była dla mnie ważniejsza niż wygrana. Chciałam zrezygnować, ale czułam, że nie mogę zawieść rodziców ani tych, którzy mnie poparli. Kiedy mama szukała dla mnie sukienki na ceremonię koronacji, tata nieustannie mi przypominał, żebym nauczyła się na pamięć przemowy na ceremonię wręczenia tytułu. Odkładałam to w czasie, spodziewając się przegranej.
W ostatnim dniu kampanii zaczęła krążyć plotka, że dziadkowie Pam przekazali wraz ze swoim głosem banknot studolarowy. Moi rodzice byli rozgoryczeni; w żadnym razie nie było ich stać, żeby wpłacić tak dużą kwotę, a nawet gdyby mogli ją wyłożyć, zasadniczo byli czemuś takiemu przeciwni.
W wieczór ogłoszenia zwyciężczyni miałam na sobie nową turkusowoniebieską tiulową suknię bez ramiączek, w której tak mnie swędziała skóra, że nie mogłam się doczekać, aż ją zdejmę. Siedziałam obok Pam na podwyższeniu w dużej szkolnej auli. Widziałam szczęście i pewność siebie na twarzach rodziców, chociaż – byłam o tym głęboko przekonana – czekał ich zawód. Do mównicy podeszła pani dyrektor.
– A teraz – powiedziała, zawieszając głos, żeby spotęgować napięcie – nadchodzi moment, na który wszyscy czekaliście… Kulminacyjny punkt miesięcznej kampanii prowadzonej przez nasze urocze uczestniczki: Priscillę Beaulieu… – wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Zarumieniłam się i spojrzałam na Pam – … i Pam Rutherford.
Nasze oczy spotkały się przez krótką, pełną napięcia chwilę.
– Nową królową gimnazjum Del Valley zostaje… – przez salę przetoczył się dźwięk werbla – … Priscilla Beaulieu.
Rozległy się gromkie brawa. Byłam oszołomiona. Wezwano mnie na scenę, żebym wygłosiła przemowę, której nie przygotowałam. Pewna przegranej, nie zadałam sobie trudu, żeby cokolwiek napisać. Roztrzęsiona podeszłam do mównicy i rozejrzałam się po wypełnionej po brzegi sali. Widziałam tylko twarz ojca, który wydawał się coraz bardziej zawiedziony, wiedząc, że nie mam nic do powiedzenia. W końcu odezwałam się, żeby przeprosić:
– Szanowni państwo, przepraszam – wyszeptałam. – Nie mam przygotowanej przemowy, bo nie spodziewałam się wygranej. Ale bardzo dziękuję za oddanie na mnie głosu. Uczynię wszystko, co w mojej mocy. – Następnie, patrząc na ojca, dodałam: – Przykro mi, tato.
Byłam zaskoczona burzą oklasków publiczności, ale i tak musiałam stanąć twarzą w twarz z ojcem i usłyszeć z jego ust: „A nie mówiłem”.
Wybór królowej okazał się słodko-gorzkim zwycięstwem, ponieważ ucierpiała na tym więź, jaka uprzednio łączyła mnie i Pam. Niemniej korona stała się dla mnie symbolem cudownego, nieznanego poczucia akceptacji.
Niebawem utraciłam nowo odkryty wewnętrzny spokój, gdy ojciec oznajmił, że przenoszą go do Wiesbaden w Niemczech Zachodnich.
Byłam zdruzgotana. Niemcy leżały na drugim końcu świata. Powróciły wszystkie lęki. Pierwsza myśl: co stanie się z moimi przyjaźniami? Zwróciłam się do matki, która okazała mi współczucie, przypominając, że tato służy w siłach powietrznych i przeprowadzka jest nieodzowną częścią naszego życia.
Skończyłam gimnazjum, mama urodziła Jeffa, pożegnaliśmy się z sąsiadami i dobrymi znajomymi. Wszyscy obiecywali, że napiszą lub zadzwonią, ale pamiętając poprzednie obietnice, wiedziałam swoje. Moja koleżanka Angela napomknęła w żartach, że w Bad Nauheim w Niemczech Zachodnich stacjonuje Elvis Presley.
– Dasz wiarę? Będziesz w tym samym kraju co Elvis – powiedziała.
Rzuciwszy okiem na mapę, odkryłyśmy, że Bad Nauheim leży blisko Wiesbaden.
– Jadę tam, żeby spotkać się z Elvisem – odparłam.
Obie się zaśmiałyśmy, objęłyśmy i pożegnałyśmy.
Piętnastogodzinny lot do Niemiec wydawał się ciągnąć w nieskończoność, ale wreszcie dotarliśmy do pięknego starego miasta Wiesbaden, siedziby Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w Europie. Zameldowaliśmy się w hotelu Helene, który mieścił się w okazałym zabytkowym budynku przy głównej arterii komunikacyjnej. Po trzech miesiącach życie w hotelu stało się zbyt drogie, zaczęliśmy więc rozglądać się za jakimś lokum do wynajęcia.
Poszczęściło się nam, znaleźliśmy duże mieszkanie w zabytkowym budynku wzniesionym na długo przed pierwszą wojną światową. Wkrótce po przeprowadzce zorientowaliśmy się, że wszystkie pozostałe mieszkania były wynajmowane przez niezamężne dziewczęta. Te Fräulein cały dzień przechadzały się w szlafrokach lub w negliżu, a wieczorem odstrzelały się na całego. Gdy już poznaliśmy nieco niemiecki, dowiedzieliśmy się mimo dyskrecji panującej w pensjonacie, że tak naprawdę mieszkamy w domu uciech.
Przeprowadzka nie wchodziła w grę, bo kwater było jak na lekarstwo, niemniej miejsce nie pomagało mi się zaaklimatyzować. Nie dość, że byłam odizolowana od innych amerykańskich rodzin, to jeszcze w grę wchodziła bariera językowa. Przyzwyczaiłam się do częstych zmian szkoły, ale obcy kraj stwarzał zupełnie nowe problemy. Głównym było to, że nie miałam z kim szczerze pogadać. Odnosiłam wrażenie, że moje życie utknęło w martwym punkcie.
Nadszedł wrzesień, a wraz z nim szkoła. Po raz kolejny byłam tą nową. Nie byłam już tak popularna i nie czułam się tak bezpiecznie jak w Del.
Na miejscu był Eagles Club, do którego rodziny amerykańskich żołnierzy chadzały na kolację i w poszukiwaniu rozrywki. Klub, do którego z pensjonatu mogłam dotrzeć na piechotę, wkrótce okazał się dla mnie ważnym odkryciem. Codziennie po szkole chodziłam do znajdującego się w nim baru z przekąskami, słuchałam muzyki z szafy grającej i pisałam listy do znajomych w Austin, wyznając, jak bardzo za nimi tęsknię. Zrozpaczona, wydawałam całe tygodniowe kieszonkowe na słuchanie popularnych w Stanach piosenek – Venus Frankiego Avalona i All I Have to Do Is Dream zespołu Everly Brothers.
Pewnego ciepłego letniego popołudnia, siedząc w barze ze swoim bratem Donem, zauważyłam, że przygląda mi się przystojny mężczyzna po dwudziestce. Widywałam go już wcześniej, ale nigdy nie zwracałam na niego uwagi. Tym razem wstał i podszedł do mnie. Przedstawił się jako Currie Grant i zapytał, jak się nazywam.
– Priscilla Beaulieu – odparłam niepozbawiona podejrzeń; był dużo starszy ode mnie.
Zapytał, skąd ze Stanów pochodzę, jak podobają mi się Niemcy i czy lubię Elvisa Presleya.
– Oczywiście – powiedziałam, śmiejąc się. – Któż go nie lubi?
– Znam się z nim dobrze. Odwiedzamy go często z żoną w jego domu. Nie chciałabyś kiedyś pojechać z nami do niego?
Nieprzygotowana na tak niezwykłe zaproszenie, zrobiłam się jeszcze bardziej sceptyczna i ostrożna. Odparłam, że muszę zapytać w domu. W ciągu następnych dwóch tygodni Currie spotkał się z moimi rodzicami, a ojciec zasięgnął o nim języka. Currie również służył w siłach powietrznych i okazało się, że ojciec zna jego dowódcę. To najwyraźniej pomogło przełamać lody. Currie zapewnił tatę, że będę miała dobrą opiekę u Elvisa, który mieszkał poza bazą w domu w Bad Nauheim.
W umówiony wieczór przeglądałam garderobę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Nic nie wydawało się dostatecznie szykowne na spotkanie z Elvisem Presleyem. Wybór padł na granatowo-białą sukienkę w marynarskim stylu oraz białe skarpetki i buty. Przeglądając się w lustrze, pomyślałam, że wyglądam uroczo, ale że miałam zaledwie czternaście lat, nie spodziewałam się zrobić na Elvisie wrażenia.
W końcu wybiła ósma i pojawił się Currie Grant w towarzystwie swojej atrakcyjnej żony Carole. Byłam tak zdenerwowana, że ledwie zamieniłam z nimi słowo podczas czterdziestopięciominutowej jazdy. Wjechaliśmy do małego miasteczka Bad Nauheim z wąskimi brukowanymi uliczkami i niepozornymi staroświeckimi domami, a ja rozglądałam się za czymś, co byłoby ogromną – tak ją sobie wyobrażałam – rezydencją Elvisa. Zamiast tego Currie zaparkował przed zwyczajnie wyglądającym trzykondygnacyjnym domem ogrodzonym białym płotem.
Na bramie widniał napis po niemiecku, który w wolnym tłumaczeniu brzmiał: AUTOGRAFY WYŁĄCZNIE MIĘDZY 19.00 A 20.00. Mimo że było już po dwudziestej, na miejscu wyczekiwała duża grupa rozentuzjazmowanych Niemek. Kiedy zapytałam o nie Curriego, wyjaśnił, że przed domem zawsze kręcił się tłum fanek, liczących, że chociaż przelotnie zobaczą Elvisa.
Przeszliśmy z Curriem przez bramę i doszliśmy krótką ścieżką do drzwi. Powitał nas Vernon Presley, ojciec Elvisa. Ten wysoki, siwowłosy, atrakcyjny mężczyzna poprowadził nas długim korytarzem do salonu, z którego dobiegała odtwarzana z gramofonowej płyty piosenka Brendy Lee Sweet Nothin’s.
Ascetyczny, niemal ponury salon był pełen ludzi, ale od razu dostrzegłam Elvisa. Był przystojniejszy niż w filmach i wyglądał młodziej i mniej zawadiacko, ostrzyżony na rekruta. Miał na sobie cywilne ubranie: jaskrawoczerwony sweter i brązowe spodnie, siedział z jedną nogą przerzuconą przez podłokietnik rozłożystego i wysokiego tapicerowanego fotela, z cygarem zwisającym z ust.
Gdy Currie mnie do niego zaprowadził, Elvis wstał i uśmiechnął się.
– No proszę – rzucił. – Kogóż my tu mamy?
Nie odpowiedziałam. Nie byłam w stanie. Po prostu nie przestawałam się na niego gapić.
– Elvis – powiedział Currie. – To jest Priscilla Beaulieu. Dziewczyna, o której ci mówiłem.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym on rzekł:
– Cześć, jestem Elvis Presley.
Ale potem zapadła między nami cisza, dopóki Elvis nie poprosił mnie, żebym usiadła obok niego, a Currie się oddalił.
– A zatem – powiedział Elvis – chodzisz do szkoły?
– Tak.
– Gimnazjum czy liceum?
Zarumieniłam się i nie odpowiedziałam, nie chcąc zdradzać, że jestem dopiero w dziewiątej klasie.
– Czyli? – dopytywał.
– Dziewiąta.
Wyglądał na zdezorientowanego:
– Co: dziewiąta?
– Klasa – wyszeptałam.
– Dziewiąta klasa – powiedział i zaczął się śmiać. – A zatem jesteś jeszcze dzieckiem.
– Dzięki – ucięłam. Nawet Elvis Presley nie miał prawa tak do mnie mówić.
– Proszę, proszę. Wygląda mi na dziewczynę z ikrą – powiedział, znów się śmiejąc, rozbawiony moją reakcją.
Posłał mi ten swój czarujący uśmiech i cała moja uraza po prostu znikła.
Rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę. Potem Elvis wstał, podszedł do pianina i zasiadł przy nim. W pokoju zapanowała cisza. Wszyscy utkwili w nim wzrok, gdy ten zaczął nas zabawiać.
Zaśpiewał solo Rags to Riches i Are You Lonesome Tonight?, a następnie na głosy z przyjaciółmi End of the Rainbow. Parodiował też Jerry’ego Lee Lewisa, waląc w klawisze tak mocno, że stojąca na pianinie szklanka wody zaczęła się zsuwać. Kiedy Elvis złapał ją, nie gubiąc rytmu, wszyscy zaśmiali się i klaskali – z wyjątkiem mnie. Byłam zdenerwowana. Rozejrzałam się po pokoju i zobaczyłam na ścianie onieśmielający plakat z naturalnej wielkości półnagą Brigitte Bardot. Była ostatnią osobą, którą chciałam oglądać, z tym jej kształtnym ciałem, wydatnymi wargami i dziką grzywą zmierzwionych włosów. Wyobraziwszy sobie, w jakich kobietach gustuje Elvis, poczułam się bardzo młoda i nie na miejscu.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Elvis próbuje zwrócić moją uwagę. Zauważyłam, że im powściągliwiej reagowałam, tym bardziej śpiewał specjalnie dla mnie. Nie mogłam uwierzyć, że Elvis Presley próbował mi zaimponować.
Później zaprosił mnie do kuchni, gdzie przedstawił mnie swojej babci Minnie Mae Presley, która stała przy kuchence, smażąc ogromną patelnię bekonu. Kiedy usiedliśmy przy stole, powiedziałam Elvisowi, że nie jestem głodna. Tak naprawdę byłam zbyt zdenerwowana, żeby cokolwiek przełknąć.
– Jesteś pierwszą dziewczyną ze Stanów, którą od dłuższego czasu spotykam – powiedział Elvis, zaczynając pożerać pierwszą z pięciu gigantycznych kanapek z bekonem i dużą ilością musztardy. – Kogo teraz słuchają dzieciaki?
Zaśmiałam się.
– Żartujesz? – odparłam. – Wszyscy słuchają ciebie.
Elvis nie wydawał się przekonany. Wypytywał mnie o Fabiana i Ricky’ego Nelsona. Wyznał, że martwi się, jak fani przyjmą go po jego powrocie do Stanów. Odkąd wyjechał, nie występował publicznie ani nie zagrał w żadnym filmie, chociaż miał na koncie pięć wydanych na singlu hitów – wszystkie nagrane przed wyjazdem.
Miałam wrażenie, że dopiero zaczęliśmy rozmawiać, kiedy wszedł Currie i wymownie wskazał na swój zegarek. Obawiałam się tej chwili; wieczór minął tak szybko. Miałam wrażenie, że dopiero co przyjechałam, a już mnie pospieszano. Elvis i ja dopiero zaczęliśmy się poznawać. Czułam się jak Kopciuszek, wiedząc, że kiedy wybije godzina, czar pryśnie. Zdziwiłam się, gdy Elvis zapytał Curriego, czy nie mogłabym zostać jeszcze chwilę. Gdy Currie wyjaśnił, jaką ma umowę z moim ojcem, Elvis od niechcenia zaproponował, żebym wpadła ponownie. Choć pragnęłam tego jak niczego na świecie, nie łudziłam się, że do tego dojdzie.
Mgła na autostradzie do Wiesbaden była tak gęsta, że wróciłam do domu dopiero o drugiej w nocy. Moi rodzice czekali, chcąc wiedzieć, co się wydarzyło. Powiedziałam im, że Elvis to dżentelmen, że jest rozrywkowy i zabawiał swoich przyjaciół przez cały wieczór, a ja świetnie się bawiłam.
Następnego dnia w szkole nie mogłam się skoncentrować. Ciągle myślałam o Elvisie. Próbowałam sobie przypomnieć każde słowo, jakie do mnie wypowiedział, każdą piosenkę, którą zaśpiewał, każde spojrzenie, jakim mnie obdarzył. Powtarzałam w myślach naszą rozmowę. Jego urok był zniewalający. Nikomu nie powiedziałam. Kto by uwierzył, że ledwie poprzedniego wieczoru byłam u Elvisa Presleya?
Nie spodziewałam się, że ponownie się odezwie. Kilka dni później zadzwonił telefon. To był Currie. Oznajmił, że właśnie zatelefonował do niego Elvis, pytając, czy mogłabym wpaść wieczorem. Byłam wniebowzięta.
– Currie, mówisz poważnie? Elvis chce się ze mną spotkać? Po co? Kiedy dzwonił?
Gubiąc się w gąszczu pytań, Currie zapytał spokojnie:
– Chcesz, żebym poprosił twojego ojca?
Moi rodzice byli równie zaskoczeni jak ja. Niechętnie przystali na prośbę Curriego.
Następna wizyta była bardzo podobna do poprzedniej – krótkie rozmowy, śpiew, Elvis grający na pianinie i goście zajadający się jednym z dań babci. Później, kiedy Elvis skończył śpiewać, podszedł do mnie.
– Chcę być z tobą sam na sam, Priscillo.
Staliśmy zwróceni do siebie twarzą w twarz, patrząc sobie w oczy. Rozejrzałam się. Pokój był pusty.
– Jesteśmy sam na sam – odpowiedziałam nerwowo.
Zbliżał się do mnie, spychając mnie w kierunku ściany.
– Ale nie do końca – szepnął. – Pójdziesz ze mną na górę do mojego pokoju?
Słysząc to pytanie, wpadłam w panikę. Do jego pokoju?
Wcześniej nie przyszło mi do głowy, że Elvis Presley może być mną zainteresowany seksualnie. Mógł mieć każdą. Dlaczego niby miałby chcieć akurat mnie?
– Nie masz się czego bać, skarbie.
Mówiąc to, gładził moje włosy.
– Przysięgam, że nigdy nie spotka cię z mojej strony krzywda. – Brzmiał całkiem szczerze. – Będę cię traktował jak siostrę.
Zdenerwowana i zagubiona, odwróciłam wzrok.
– Proszę!
Stojąc tam i patrząc mu w oczy, uległam jego sile niemal wbrew swojej woli. Uwierzyłam mu; nie przyszło mi to z trudem. Wyczuwałam w nim ciepło i szczere intencje. Chwile mijały, a ja nadal byłam obezwładniona. Potem skinęłam głową.
– W porządku, pójdę.
Wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę schodów, tłumacząc szeptem, który to jego pokój, i dodając:
– Idź dalej sama, ja dołączę do ciebie za kilka minut. Tak będzie lepiej wyglądać.
Odszedł w stronę kuchni, podczas gdy ja powoli wchodziłam po schodach, zastanawiając się, czego może ode mnie zażądać. Czego może ode mnie chcieć? Po raz pierwszy będę z nim całkowicie sama. Odkąd go poznałam, marzyłam o tej chwili pewna, że nigdy nie nadejdzie, a teraz miało się to ziścić.
Dotarłam na drugie piętro i odnalazłam jego sypialnię. Była równie skromnie urządzona i bezosobowa jak pozostałe pomieszczenia w domu. Weszłam do środka, usiadłam na krześle z twardym oparciem, przyjmując skromną pozę, i czekałam. Kiedy Elvis nie pojawił się po kilku minutach, zaczęłam się rozglądać. Był to całkiem przeciętny pokój, w którym nie dostrzegłam niczego niezwykłego, a już na pewno niczego, co sugerowałoby, że należy do słynnej gwiazdy rock and rolla. Były w nim książki, kolekcja płyt, jego mundury i buty. Na nocnym stoliku leżało kilka listów od dziewcząt ze Stanów. Wiele z nich pochodziło od niejakiej Anity. Elvis rzadko o niej wspominał, ale wszyscy wiedzieli, że ma w Stanach dziewczynę. Chciałam przeczytać te listy, ale bałam się, że mnie przyłapie.
Minęło kolejnych dwadzieścia minut, zanim w końcu się pojawił. Wszedł, zdjął marynarkę, włączył radio i usiadł na łóżku. Niemal w ogóle na niego nie patrzyłam przerażona tym, czego może ode mnie chcieć. Wyobrażałam sobie, jak mnie chwyta, rzuca na łóżko i kocha się ze mną.
Zamiast tego powiedział:
– Podejdź tutaj i usiądź obok mnie.
Byłam temu niechętna, ale zapewnił mnie, że nie mam się czego bać.
– Naprawdę cię lubię, Priscillo. Działasz ożywczo. Miło jest porozmawiać z kimś stamtąd. Tęsknię za domem. Czuję się tu trochę samotny.
Usiadłam obok niego, nic nie mówiąc, ale ujęła mnie jego wrażliwość, chłopięcość. Wtedy oznajmił, że nasza relacja będzie dla niego ważna i że mnie potrzebuje. Był październik, a on miał wrócić do Stanów za sześć miesięcy. Powiedział, że zna wiele dziewcząt i wiele go odwiedzało tak jak ja, ale jestem pierwszą, z którą czuje prawdziwą więź.
Wtuliłam się w jego ramiona, wyczuwając, że nie będzie chciał przejść do rzeczy. Objął mnie mocno i powiedział:
– Żałuję, że moja mama nie może tutaj być, żeby cię poznać. – Westchnął, a na jego twarzy pojawił się smutek. – Polubiłaby cię tak samo jak ja.
– Szkoda, że nie będę mogła jej poznać – wyszeptałam poruszona jego szczerością.
Okazało się, że matka Elvisa, Gladys, była miłością jego życia. Zmarła 14 sierpnia 1958 roku w wieku czterdziestu dwóch lat* na niewydolność serca po długotrwałym ostrym zapaleniu wątroby.
Dał mi do zrozumienia, jak bardzo ją kocha i za nią tęskni, i pod wieloma względami obawia się powrotu do Gracelandu bez niej. To był jego prezent dla niej – prywatna posiadłość, którą kupił za sto tysięcy dolarów na rok przed jej śmiercią.
Elvis był przekonany, że jego matka w końcu się poddała. Jej stan zdrowia zaczął się pogarszać po tym, jak dostał powołanie. Miłość do Vernona i Elvisa była tak wielka, że nie potrafiłaby pogodzić się z utratą żadnego z nich, często powtarzała, że chce odejść pierwsza. W swej naiwności i prostoduszności Gladys była przekonana, że Niemcy to nadal wojna i zagrożenie. Nie docierało do niej, że teraz panował tam pokój.
Elvis dzwonił do matki każdego dnia. Zdziwiło mnie, gdy się dowiedziałam, że nigdy nie spędzał nocy poza domem, dopóki nie zaczął występować. Opowiedział mi, jak kiedyś jego samochód zapalił się podczas jazdy i jak ledwo uszedł z życiem. Chociaż dzieliło ich wtedy wiele mil, Gladys usiadła w łóżku wyprostowana jak struna, wykrzykując jego imię – intuicyjna więź między nimi była tak silna. Jej troska, gdy przebywał poza domem, była tak wielka, że nie spała w nocy, dopóki nie zadzwonił, zapewniając, że jest bezpieczny.
Gdy odbywał szkolenie podstawowe w Fort Hood w Teksasie, wynajął w pobliżu bazy dom dla Vernona, Gladys i babci. Czułam, że jej śmierć dotknęła go bardziej, niż ktokolwiek zdołałby pojąć. Obwiniał się za to, że nie był przy niej, kiedy zachorowała, i trzeba było ją odesłać do domu w Memphis pod opiekę lekarza.
Z czasem dotarło do niego, że Gladys zaczęła pić. Bardzo martwił się, żeby nie przerodziło się to w problem. Choć ją pocieszał, zapewniając, że wróci za osiemnaście miesięcy, a nawet błagał, by do niego dołączyła, strach Gladys przed utratą jedynego syna i tak wpędził ją do grobu.
Depresję, z którą Elvis zmagał się po śmierci Gladys, pogłębiły targające nim wątpliwości co do Dee Stanley, którą Vernon poznał w Niemczech. Dee i ojciec Elvisa stali się nierozłączni wkrótce po śmierci Gladys, dla Elvisa zbyt wcześnie. Dee, atrakcyjna blondynka po trzydziestce, właśnie rozwodziła się z mężem, którego zostawiła wraz z trójką dzieci po tym, jak zaczęła spotykać się z Vernonem. Elvis załamał się na myśl, że jego ojciec mógłby kiedykolwiek zastąpić Gladys inną kobietą. Dręczyła go również niepewność co do intencji Dee i tego, czy leżą one w najlepszym interesie ojca.
– Co też tej Dee chodzi po głowie? – czasami pytał podejrzliwie Elvis. – Czy chce zrobić z ojca kogoś, kim on nie jest? Dlaczego nie zaakceptuje go po prostu takiego, jaki jest? Nigdy nie widziałem go tak chorego z miłości. Wysiadują w restauracjach i cały dzień wymieniają liściki miłosne.
Tego wieczoru całym sercem byłam z Elvisem, gdy ten zwierzał się ze swoich problemów i zmartwień. Był światowej sławy artystą, wielką gwiazdą, a jednocześnie strasznie samotnym człowiekiem.
I tym razem miałam wrażenie, że nasze odwiedziny są za krótkie. Pocałował mnie na pożegnanie – to był mój pierwszy prawdziwy pocałunek. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiej burzy uczuć i pożądania. Mimo oszołomienia docierało do mnie, w jakim znalazłam się położeniu – uwięziona w jego ramionach, moje usta przyciśnięte do jego ust. Wyczuwając moją powściągliwość i świadomy mojego młodego wieku, przerwał pierwszy, mówiąc:
– Mamy mnóstwo czasu, maleńka. – Ucałował mnie w czoło i odesłał do domu.
Przed naszą czwartą randką tata postawił sprawę jasno:
– Jeśli chcesz nadal spotykać się z Elvisem, będziemy musieli go poznać.
Moi rodzice nie byli aż tak olśnieni nim jako gwiazdą, żeby zrezygnować z zasad. Na początku Currie po prostu przyjeżdżał po mnie, a potem odwoził, ale teraz rodzice pytali, dlaczego Elvis sam tego nie robi. Któregoś sobotniego wieczoru powiedziałam Elvisowi:
– Moi rodzice chcą cię poznać. Chcą, żebyś to ty mnie odbierał.
Zjeżył się.
– Co masz na myśli?
– To znaczy – odrzekłam nerwowo – że nie będę już mogła cię odwiedzać, chyba że przyjedziesz poznać moich rodziców.
Zgodził się, o ile będzie mu wolno zabrać ojca.
Tego dnia wyszykowałam się jak zwykle, z tym że zamiast na godzinę przed, byłam już gotowa na dwie godziny przed przyjazdem. Czekałam przy oknie, wyglądając jego samochodu i słuchając jego płyt – Old Shep, I Was the One i I Want You, I Need You, I Love You – bez przerwy, dopóki mój ojciec nie krzyknął z kuchni:
– Czy musisz akurat teraz słuchać jego płyt? Na litość boską, ten człowiek będzie tu za kilka minut i widujesz go praktycznie co wieczór. Nie lepiej byłoby trochę od siebie odpocząć?
Byłam zestresowana. Wiedziałam, że ojciec chciał, żeby Elvis sam mnie odbierał i odwoził do domu – i że tato zamierzał mu to oznajmić.
Nie miałam pojęcia, jak ojciec chce to zakomunikować – czy będzie miły, czy stanowczy – aż za dobrze wiedziałam, jak srogi potrafi być. Siedziałam tam, spodziewając się najgorszego.
Około godziny później dostrzegłam bmw Elvisa, a potem obserwowałam, jak z ojcem wysiadają z samochodu. Elvis przyszedł perfekcyjnie przygotowany; włożył mundur, żeby zaimponować tacie. Wiedział, że łączy ich służba w wojsku, i robił z tej wiedzy użytek. Wyglądał świetnie.
Zdjął czapkę i pocałował mnie w policzek. Zaprosiłam go z ojcem do środka i zaprowadziłam ich do naszego salonu, gdzie Elvis nie mógł znaleźć sobie miejsca i po raz pierwszy sprawiał wrażenie, że odebrało mu mowę.
– Czy twoi rodzice są w domu? – odważył się zapytać. Zdołałam jedynie potaknąć, a on kontynuował: – Wiem, że jesteśmy trochę spóźnieni, ale musiałem się doprowadzić do porządku i mieliśmy pewne problemy ze znalezieniem waszego domu.
Rozbawiło mnie to – wyobraźcie sobie Elvisa Presleya wymyślającego wymówki. Znając już dobrze jego nawyki, wiedziałam, że potrzebował trzech godzin, żeby się przebrać, pogawędzić z chłopakami, zjeść ogromny posiłek przygotowany przez babcię i rozdać kilka autografów. O ile nie pracował, miał nonszalanckie podejście do czasu.
Kiedy Vernon usadowił się na kanapie, Elvis wskazał na nasze rodzinne zdjęcia na ścianie, mówiąc:
– Spójrz, tato, oto Priscilla z całą rodziną. Myślę, że jest podobna do swojej mamy. Nie widzę zbytniego podobieństwa do jej braci i sióstr, są jeszcze trochę za młodzi. Nie obcinaj włosów, skarbie. Podobają mi się długie. Jesteś śliczną dziewczyną. Jak to się stało, że na ciebie trafiłem? To musi być przeznaczenie.
Kilka ostatnich słów wypowiedział szeptem, bo do salonu wchodzili już moi rodzice.
Zamiast powiedzieć „witam”, jak uczyniłaby większość młodzieńców, Elvis wyciągnął rękę i powiedział:
– Dzień dobry, jestem Elvis Presley, a to mój tato, Vernon.
Zabrzmiało to cokolwiek dziwnie, bo rodzice wiedzieli, kim jest, podobnie jak cały świat. Ale Elvis był wzorowym dżentelmenem. Ojciec był pod wyraźnym wrażeniem, a Elvis odtąd zawsze zwracał się do niego per „kapitanie Beaulieu” lub „proszę pana”. To było dla niego charakterystyczne. Niezależnie od tego, jaką pozycję życiową ktoś zajmował – czy był to lekarz czy prawnik, profesor czy reżyser filmowy – Elvis rzadko używał imion, nawet w kontaktach z ludźmi, których znał od lat, chyba że były to osoby z jego najbliższego otoczenia. Jak mi kiedyś wyjaśnił:
– To proste. Ciężko pracowali na swoją pozycję. Należy się im szacunek.
Rozmowa z moimi rodzicami tamtego wieczoru ograniczyła się do zwyczajowej pogawędki. Elvis powiedział, że spędził pracowity dzień w bazie, co dało początek wymianie zdań na temat służby.
– Jaki dostałeś tutaj przydział? – zapytał ojciec, dając do zrozumienia, że oby było to coś poważnego, skoro Elvis chce umówić się z jego córką.
– Proszę pana, w tej chwili jeżdżę jeepem dla 4. Dywizji Pancernej w Bad Nauheim.
– To wcale nie takie łatwe zadanie o tej porze roku.
– Żeby pan wiedział, proszę pana. Mieliśmy tam już kilka naprawdę zimnych nocy. Muszę być bardzo ostrożny. Łapię zapalenie migdałków, gdy spada mi odporność, co źle wpływa na mój głos.
– Chyba nie możesz się doczekać powrotu do domu.
– Tak, proszę pana. Jeszcze tylko pięć miesięcy.
Następnie Elvis zapytał rodziców, jak im się podoba stacjonowanie w Niemczech.
– Bardzo – odpowiedział tata. – Planujemy zostać tu trzy lata.
W pokoju nagle zaległa cisza. Następnie tato zaproponował kolację, ale Elvis odparł, że nie mają czasu. Siedziałam, bacznie obserwując niepokój Elvisa i wspominając, jaki był zrelaksowany u siebie w domu. Zachowywał się, jak tylko potrafił najlepiej, i to było ujmujące. Matka powstrzymywała się od oceniania jego gwiazdorstwa, którego – jak wcześniej deklarowała – tak bardzo nie lubiła. Pomyślałam, że zjednał ją sobie swoim urokiem południowca.
W końcu ojciec przeszedł do wyjaśnienia Elvisowi zasad randkowania z panną Beaulieu. Jeśli Elvis chce się ze mną spotykać, musi sam mnie odbierać, a potem odwozić do domu. Elvis wyjaśnił, że zanim skończy całodzienną służbę, wróci do domu, umyje się, dojedzie do Wiesbaden, wieczór minie. Czy byłoby w porządku, gdyby odbierał mnie jego ojciec?
Po chwili namysłu tato wyraził obawę:
– Zastanawiam się tylko, jakie intencje wchodzą tutaj w grę. Spójrzmy prawdzie w oczy: jesteś Elvisem Presleyem. Kobiety za tobą szaleją. Dlaczego akurat moja córka?
To pytanie zbiło z pantałyku i Elvisa, i Vernona. Vernon przesunął ciężar ciała z jednej strony krzesła na drugą, myśląc zapewne: „Okej, Elvis, jak uda ci się z tego wybrnąć?”.
A on odparł:
– No cóż, proszę pana, tak się składa, że bardzo ją lubię. Jest o wiele dojrzalsza, niż sugerowałby jej wiek, i jej towarzystwo sprawia mi przyjemność. Nie jest mi łatwo, gdy jestem z dala od domu, i w ogóle. Doskwiera mi samotność. Chyba potrzebuję kogoś, z kim mogę porozmawiać. Nie musi się pan o nią martwić, kapitanie. Dobrze się nią zaopiekuję.
Szczerość Elvisa rozbroiła tatę, tak samo jak mamę. Stanęłam u boku Elvisa, gdy ten podniósł się, wziął czapkę i dodał:
– No cóż, proszę pana, przed nami długa jazda.
Był wszak jeden warunek: sam Elvis miał mnie odwozić. Zgodził się, zapewniając, że będę pod dobrą opieką, że w jego domu jest wielu członków rodziny. Mógł skwitować prośbę taty żartem, a mimo to zgodził się co wieczór mnie odstawiać. Byłam przeszczęśliwa, ale udało mi się powściągnąć ekscytację. Naprawdę chciał ze mną być.
Następnego wieczoru, kiedy Elvis mnie odwoził, zaparkowaliśmy przed pensjonatem. Otworzył przede mną swoje serce, jak to czynił podczas całego naszego pobytu w Niemczech. Był samotny. Nie był pewien, jak zostanie przyjęty przez fanów po powrocie do kraju.
Wstępując do armii, był u szczytu sławy. Nagrał siedemnaście singli, które co do jednego sprzedały się w milionach egzemplarzy i zagrał w czterech filmach – wszystkie okazały się przebojami kasowymi. Kiedy otrzymał powołanie, mówiono o jego ewentualnym wcieleniu do tak zwanych służb rozrywkowych, gdzie mógłby występować przed publicznością i utrzymywać z nią kontakt. Ale jego menadżer Pułkownik Parker i wytwórnia RCA postanowili, że powinien służyć jako żołnierz regularnych sił zbrojnych, uznając, że Elvis jako mężczyzna zaskarbi sobie większy szacunek publiczności, jeśli będzie szeregowym żołnierzem. Teraz Elvis się bał, że może utracić swoich fanów.
Kiedy siedzieliśmy w samochodzie, minęła nas jedna z panien mieszkających w pensjonacie. Przywitała się ze mną, a potem, widząc Elvisa, otworzyła szeroko usta z niedowierzania.
* W rzeczywistości matka miała lat czterdzieści sześć, ale tę błędną informację podawano wtedy w różnych gazetach (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczy).
Czas stawał się moim wrogiem. Elvis miał wrócić do Stanów 1 marca 1960 roku. Zostało mi tylko kilka miesięcy, aby spędzić z nim jak najwięcej czasu.
Myślałam o nim zawsze, gdy z nim nie byłam. Całkowicie zawładnął moim życiem, a jednak były chwile, kiedy sprawiał mi zawód. Któregoś wieczoru powiedział mi, że zadzwoni, ale tego nie zrobił. Kiedy następnego dnia w końcu się odezwał, powiedział:
– Cześć, kochanie. Myślisz, że uda ci się przyjechać dziś wieczorem?
– Czy coś się stało wczoraj wieczór? Miałeś zadzwonić.
– Doprawdy? Niech to diabli. – Trenował karate i zapomniał.
Musiałam pogodzić się z tym, że nie zawsze dotrzymuje słowa. To było źródłem mojego zgorzknienia, ale taki po prostu był.
Elvis dzwonił zwykle po siódmej, informując mnie, że zostanę odebrana około ósmej. Musiałam się szybko przyszykować, starając się znaleźć jakiś sposób, żeby wyglądać na więcej lat, niż miałam. Jego ojciec się martwił, że Elvis zadaje się z małolatą. Moja garderoba składała się z prostych młodzieżowych spódnic i swetrów. Czasami pożyczałam ubrania matki, licząc, że wszyscy uznają, że mam co najmniej szesnaście lat.
Gdy bliżej poznałam Elvisa, przekonałam się, że poza bazą praktycznie żył jak odludek. Nie miał za bardzo wyboru. Jak tylko wychodził na zewnątrz, od razu otaczał go tłum miłośniczek. Nawet wypad do miejscowego kina wymagał skomplikowanego planowania. Ktoś podjeżdżał samochodem Elvisa przed dom. Następnie Elvis wybiegał, przeskakiwał przez płot i wskakiwał do samochodu, zanim fanki zaczęły błagać go o autograf. Zawsze osaczały go tłumy, nawołując, wyczekując przed domem, wręcz szarżując na niego, gdy pojawiał się w miejscu publicznym.
Niejednego wieczoru, kiedy Elvis zaczynał pełnić służbę wcześnie rano, z Goethestrasse 14 odbierał mnie i odwoził albo Lamar Fike, przyjaciel, którego Elvis ściągnął ze Stanów, albo Vernon Presley.
Pewnego dnia, kiedy ani Lamar, ani Vernon nie mogli odwieźć mnie do domu, Elvis poprosił o to „przyjaciela”, którego nazwijmy Kurt (to nie jest jego prawdziwe imię).
Kurt odwoził mnie z domu Elvisa do Wiesbaden. Byłam zmęczona i zasypiałam. Nagle poczułam, że droga robi się wyboista. Otworzyłam oczy.
– Co się dzieje? – zapytałam.
– Zaraz się przekonasz – powiedział, odwracając ode mnie głowę.
Zjechaliśmy z autostrady na nieutwardzoną drogę. W oddali dostrzegłam światła domu, reszta świata była pogrążona w ciemności. Zaczęłam się bać.
– Czy coś się stało? – zapytałam zdezorientowana.
Kurt zatrzymał samochód i wyłączył silnik.
Powtórzyłam pytanie, ale on nie odpowiedział. Zamiast tego się odwrócił i chwycił mnie, próbując mnie pocałować. Odepchnęłam go, walcząc. Szarpnął mną w dół, kładąc na siedzeniu.
Spanikowana błagałam:
– Nie rób tego! Zostaw mnie w spokoju!
Zaczęłam walczyć. Kopnięciem otworzyłam jedne drzwi, a ręką drugie – od strony kierowcy, jednocześnie waląc w klakson, uderzając we włącznik świateł i drapiąc go po twarzy. Sfrustrowany i ze strachu przed przyłapaniem, w końcu się poddał.
Przez resztę drogi do domu nie odezwał się ani słowem. Siedziałam w środku, szlochałam, nie dowierzając i modląc się, abym bezpiecznie wróciła do domu.
Od tamtej nocy minęły trzy dni, zanim Elvis się odezwał. Moi rodzice domyślali się, że coś jest nie tak. Nie mogłam im jednak wyznać, że Kurt mnie napastował, ponieważ nigdy więcej nie pozwoliliby mi z nim jechać. Pozbawiona tej możliwości, jak dotarłabym do Elvisa i z powrotem do domu, gdyby Lamar i Vernon byli niedostępni? Moja wyobraźnia szalała. Bałam się powiedzieć Elvisowi przekonana, że Kurt jest jego przyjacielem. Przyszło mi na myśl, że być może Elvis wiedział, czego Kurt próbował. Może byłam dla Elvisa tylko zabawką, kimś, kogo można było przekazać Kurtowi albo innemu chętnemu. Zadręczałam się tymi myślami.
W końcu Kurt zadzwonił, oznajmiając, że Elvis chce się ze mną spotkać. Nie pozostało mi nic innego, jak z nim pojechać.
Podczas jazdy do Bad Nauheim Kurt nie wspomniał ani słowem o tym, co zaszło. Ja też do tego nie nawiązywałam. Czułam się bardzo nieswojo w jego towarzystwie. Kiedy odrywał rękę od kierownicy, nie wiedziałam, czy zamierza mnie dotknąć, czy też może co innego chodziło mu po głowie. Nie miałam wyboru, jak tylko powiedzieć Elvisowi.
Tego wieczoru, kiedy byliśmy sami w jego pokoju, Elvis zapytał mnie, czy coś się stało.
Drżał mi głos. Ledwo mogłam wydusić z siebie cokolwiek.Kiedy w końcu mu powiedziałam, Elvis wpadł w szał.
– Zabiję go! – krzyczał.
Chodził po pokoju tam i z powrotem, przeklinając Kurta. Powiedział, że chociaż jestem jego dziewczyną, on sam nigdy nie przeszedł do rzeczy. Teraz inny facet, ten jego tak zwany przyjaciel, próbował mnie zgwałcić. Słuchałam jego krzyków, odczuwając w skrytości ulgę z powodu jego reakcji. Jak mogłam kiedykolwiek zwątpić w Elvisa?
Był tak wściekły, że uspokojenie go zajęło mi cały wieczór. W końcu przekonałam go, że musimy zataić napaść Kurta przed moimi rodzicami, inaczej nigdy nie pozwolą mi wrócić. Elvis objął mnie mocno, jakby chciał pozbyć się bolesnych wspomnień. Czuł się winny, że naraził mnie na tak niebezpieczną sytuację.
Odtąd Kurt został praktycznie wykluczony z jego życia. Nie sądzę, żeby Elvis kiedykolwiek powiedział mu dlaczego, ale on musiał się domyślać. Potem rzadko się pojawiał.
Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że Elvis oczekiwał od swoich przyjaciół bezwzględnej lojalności. Gdyby ktoś go zdradził, po prostu wykreśliłby tę osobę ze swojego otoczenia.
Vernon nosił teraz starannie przystrzyżone wąsy, do których zapuszczenia – jak twierdził Elvis – przekonała go Dee Stanley. Nasze rozmowy w samochodzie były dość zdawkowe i zawsze miałam wrażenie, że Vernon myślami był już gdzie indziej, na przykład z Dee, która czasami towarzyszyła nam zresztą podczas jazdy.
W tamte dni, przyjeżdżając na Goethestrasse 14, często zastawałam Elvisa na górze, trenującego z instruktorem dawny styl walki karate, lub na dole w salonie, demonstrującego dumnie nowe ciosy swojej świcie, która zachwycała się jego mistrzowskim opanowaniem tej od niedawna zyskującej popularność sztuki walki.
Elvis spędzał też długie godziny z na wpół szalonym niemieckim masażystą. Ów przekonał go, że jego tajemne zabiegi odmłodzą twarz Elvisa, który od zawsze miał kompleks na punkcie porowatej cery.
Joe Esposito podpuścił raz Elvisa, pytając:
– Cóż takiego wyjątkowego robi ten twój masażysta? Na moje oko wyglądasz tak samo.
W odpowiedzi Elvis wypalił:
– Nie czepiaj się! Mówi, że minie trochę czasu, zanim pojawią się rezultaty.
Na to Vernon wtrącił:
– Czasu? A jakże, prawdopodobnie dostatecznie dużo, żeby nas wszystkich puścić z torbami, tyle sobie śpiewa. Jestem ostatnią osobą, która byłaby skłonna mu zaufać.
Babcia Elvisa była zawsze jedną z osób, wokół których skupiała się aktywność w domu. Elvis przezywał ją Dodger* – od uniku, jakim popisała się, kiedy jako pięcioletni chłopiec cisnął ze złości piłką baseballową, która minęła jej głowę zaledwie o kilka cali. Elvis zażartował: „Udał jej się ten błyskawiczny unik”. Odtąd nazywał ją Dodger.
Babcia dbała o dom, gotowała, trzymała wszystkich i wszystko pod kontrolą. Sprawiała wrażenie osoby mającej bardzo konkretny cel w życiu – jeśli chodzi o Elvisa, było nim zapewnienie mu dobrej opieki. Kiedy zależało mi na chwili spokoju, podczas gdy Elvis ćwiczył karate, mogłam uciec do jej pokoju. Przesiadywałyśmy w nim godzinami, a ona opowiadała mi o dawnych czasach, o Gladys i jej bezgranicznej miłości do Elvisa, o niezmordowanej walce, jaką Presleyowie toczyli, żeby przetrwać. Była przy Vernonie i Gladys od narodzin Elvisa, pomagając im, gdy Gladys imała się różnych zajęć, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Jako silna kobieta babcia przetrwała to, że opuścił ją mąż, zostawiając ją z pięciorgiem dzieci. Dodger dawała innym do zrozumienia, że żywi urazę do J.D. Presleya, ale jej serce było przepełnione przebaczeniem i jestem przekonana, że darzyła go uczuciem.
Pomagała wychowywać Elvisa jak własnego syna, nieco go rozpieszczając, jak to babcia. Zawsze stawała w jego obronie, gdy czuła, że Gladys traktowała go zbyt surowo.
– Gladys zawsze nazywała mnie panią Presley, od chwili gdy ją poznałam, aż do ostatniego tchnienia – wyznała. – Któregoś dnia Elvis wparował do domu, rzucając: „Cześć, Minnie!”. Żal mi się chłopaka zrobiło. Gladys wstała, chwyciła chłopca za rękę i powiedziała: „Nigdy nie zwracaj się do niej po imieniu. Nie bądź niegrzeczny. To twoja babcia”. Płakał przez godzinę. Poszłam do niego, pocieszając: „Synu, wszystko będzie w porządku. Ona tylko zrobiła to, co uznała za stosowne. A teraz idź i ją przeproś”. Biedny chłopczyk patrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami. Tak mi go było żal. O tak, potrafiła być dla niego sroga. Ale on był dobrym dzieckiem. Nigdy nie sprawiał kłopotów, zawsze po szkole wracał prosto do domu i pilnował swoich obowiązków domowych. Gladys miała na niego baczne oko z obawy, że stanie mu się krzywda. Gdy chodził do szkoły, bardzo chciał grać w football.
Babcia, bujając się na swoim fotelu, najwyraźniej przypomniała sobie coś z przeszłości – coś, co skłoniło ją do zabawy wsuwkami we włosach. Sięgnęła do swojego małego pudełka z tabaką, wzięła szczyptę, umieściła ją tam, gdzie trzeba, i ciągnęła swoją opowieść:
– O tak, kochał sport.
– W takim razie dlaczego żadnego nie uprawiał, babciu?
– Co to, to nie. Gladys by na to nie pozwoliła. Mawiała: „Och, pani Presley, nie darowałabym sobie, gdyby Elvisowi coś się stało. To by mnie zabiło. Widziałam ich podczas gry. Nie patyczkują się ze sobą. Myślę, że zadawanie sobie nawzajem bólu sprawia im przyjemność. Elvis taki nie jest. Po wyjściu na boisko byłby jak ranny ptak pośród sfory dzikich psów. Nie mój chłopak”. Dowiedziałam się, że nieustanne zatroskanie Gladys o Elvisa było wynikiem jej cierpienia po śmierci jego brata bliźniaka Jessego Garona.
Pokochałam Dodger i to, co sobą reprezentowała – troskę i całkowite oddanie swojej rodzinie.
Moim największym problemem w tamtym czasie było to, że Elvis i ja nigdy nie mieliśmy dla siebie wystarczająco dużo czasu. Ludzie nieustannie wpadali, kręcili się po salonie, rozmawiali i śmiali się, dopóki Elvis nie wyszedł ze swojego pokoju. Skoro tylko się pojawił, w pokoju zapadała cisza, dopóki nie okazałosię, w jakim jest nastroju. Nikt, łącznie ze mną, nie odważył się żartować, chyba że on sam się roześmiał, a wtedy śmiech udzielał się nam wszystkim.
Konieczność dzielenia się z innymi tą małą ilością czasu, jaki spędzałam z Elvisem, zaczęła wzbudzać we mnie zazdrość i stawałam się zaborcza. Dopiero późnym wieczorem, kiedy byliśmy w jego sypialni, byłam naprawdę szczęśliwa.
Mieliśmy wieczorny rytuał. Około dziesiątej lub jedenastej Elvis spoglądał na mnie ukradkiem, kierując następnie wymownie wzrok na schody. Następnie, naiwnie zakładając, że nikt nie wie, dokąd zmierzam, od niechcenia szłam do jego sypialni, gdzie kładłam się na łóżku, wyczekując go niecierpliwie. Kiedy do mnie dołączał, kładł się jak najbliżej mnie.
– Kocham cię – szeptałam.
– Ciii – uciszał mnie, kładąc palce na moich ustach. – Nie bardzo mogę się zorientować w swoich uczuciach. Zakochałem się w tobie, Cilla. Tata ciągle przypomina mi, ile masz lat i że nie jest możliwe… Jak wrócę do domu… Tylko czas pokaże.
Każdego wspólnego wieczora powierzał mi coraz więcej siebie – swoje wątpliwości, sekrety i frustracje. Trudno było oczekiwać od łatwowiernej czternastolatki, że pojmie to wszystko, ale i tak się starałam. Czułam jego ból po śmierci matki. Niepokoiło mnie jego obsesyjne pragnienie zostania wielkim aktorem, takim jak jego idole Marlon Brando, James Dean, Karl Malden i Rod Steiger. Martwiły mnie jego obawy, że nie odzyska popularności, którą w swoim odczuciu utracił po wstąpieniu do armii. I upajałam się jego śmiechem, kiedy pytał: „A co, jeśli pewnego dnia przyjdzie mi znów jeździć ciężarówką Crown Electric? To dopiero byłoby coś!”.
Byłam przy nim, żeby słuchać, trzymać go za rękę lub stroić miny, które go rozweselały w chwilach smutku.
Czasami Elvis wchodził do swojej sypialni w świetnym humorze. Tęskniłam za tymi nocami, kiedy gasił światła i kładł się obok.
– Skarbie – mawiał, obejmując mnie ramionami. – Jesteś taka śliczna, kochanie.
A potem całowaliśmy się długo, niepowściągliwie i namiętnie, a jego pocałunki sprawiały, że omdlewałam z pożądania.
W te wieczory, kiedy był spokojny i wyciszony, opisywał swój ideał kobiety, wyjaśniając mi, jak doskonale do niego pasuję.
Lubił brunetki o łagodnym głosie i niebieskich oczach. Chciał mnie uformować na kształt swoich wyobrażeń i upodobań. Pomimo reputacji buntownika wyznawał tradycyjny pogląd na związek. Kobieta miała w nim swoje miejsce, ale inicjatywa należała do mężczyzny.
Bardzo ważna była dla niego wierność, zwłaszcza u kobiety. Nieustannie przypominał mi, że jego dziewczyna musi być bezwzględnie lojalna. Przyznał, że niepokoiła go Anita. Była królową piękności z Memphis i osobowością telewizyjną. Elvis wyznał mi, że ostatnio jej listy stały się bardzo zdawkowe i podejrzewał, że ma kogoś innego.
Pomimo moralizowania Elvisa obawiałam się, że nie do końca był mi wierny. Sposób, w jaki flirtował z innymi dziewczynami u siebie w domu, skłaniał mnie do przypuszczeń, że znał je bliżej.
Któregoś wieczoru grał na pianinie dla stałych bywalców i dwóch Angielek. Kiedy podniósł gitarę, rozejrzał się, ale nie mógł znaleźć swojej kostki.
– Czy ktoś widział moją kostkę do gitary? – zapytał.
Jedna z Angielek podniosła głowę z uśmiechem.
– Jest na górze, na stoliku nocnym obok twojego łóżka. Przyniosę ci.
Wszystkie oczy, łącznie z moimi, odprowadzały ją, gdy ta wchodziła po schodach, wiedząc, że jest teraz w centrum uwagi.
Wściekła z powodu jego jawnej zdrady, spojrzałam na niego, ale on unikał mojego wzroku, patrząc na swoją gitarę i brzdąkając na niej, jakby wymagała nastrojenia. Potem zaśpiewał Lawdy, Miss Clawdy.
Bez kostki musiały go bardzo boleć palce, ale choćby nie wiem co nie zamierzał odłożyć gitary. Wiedział, że popadł w tarapaty.
Po kilku piosenkach Elvis przeprosił i wyszedł do kuchni, a ja tuż za nim.
– Spałeś z nią? – zażądałam odpowiedzi.
– Nie – zarzekał się Elvis.
– Skoro tak, to skąd wiedziała, gdzie jest twój pokój i kostka do gitary?
– Była u nas pewnego wieczoru i napomknąłem o bałaganie, który tu panuje – odpowiedział z chłopięcym uśmiechem na twarzy. – Zaproponowała, że posprząta, ot tak.
Mimo że zapewniał o swojej niewinności, nie mogłam się uspokoić. Był obiektem pożądania milionów fanek i mógł przebierać w nich do woli. Żeby przetrwać, szybko nauczyłam się nie zadawać zbyt wielu pytań.
Dalsza część w wersji pełnej
* Dodgers – drużyna bejsbolowa w Los Angeles; dodge (ang.) – unikać, uchylić się ominąć.
