Prawdziwie, do szaleństwa. Dzienniki - Alan Rickman - ebook

Prawdziwie, do szaleństwa. Dzienniki ebook

Alan Rickman

3,9

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Alan Rickman, Prawdziwie, do szaleństwa. Dzienniki
Przeł. Maria Jaszczurowska
Przedmowa Emma Thompson

Alan Rickman – jeden z najpopularniejszych aktorów swojego pokolenia, niestrudzony działacz polityczny, zapalony podróżnik, oddany przyjaciel. Podbił serca milionów widzów na całym świecie rolami w takich filmach jak Szklana pułapka, Rozważna i romantyczna czy Harry Potter.
Kunszt Rickmana nie ograniczał się do występów na scenie i na ekranie. Aktor równie znakomicie władał piórem, był błyskotliwym, spostrzegawczym i dowcipnym obserwatorem. W Dziennikach, które obejmują okres od 1993 do 2015 roku, zabiera nas na plany filmowe i za teatralne kulisy, opisuje swoją warsztatową kuchnię, dzieli się anegdotami, zabawnymi historiami i emocjami, w które obfituje praca aktora.
Pisze szczerze i otwarcie o swoim życiu zawodowym i prywatnym, o podróżach, pasjach, przyjaźniach. Lektura tej książki to jak słuchanie Rickmana rozmawiającego z bliskim przyjacielem.
Przedmowę do Dzienników napisała Emma Thompson – wieloletnia przyjaciółka aktora.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 786

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (16 ocen)
6
5
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kira26

Nie oderwiesz się od lektury

Wcześniejsze dzienniki i ilustracje Rickmana były piękne. Główne dzienniki zamieszczone w tej książce obejmują lata 1993-2015. Alan pisał przede wszystkim o tym, co go spotykało każdego dnia, ale nie brakuje także jego przemyśleń i przekonań. Alan byl wspaniałym aktorem i jak się okazuje z dzienników - również wrażliwym, empatycznym, ale i szczerym człowiekiem. Bałam się sięgnąć po tę książkę z powodu ilości stron, ale czytało mi się ją szybko i przyjemnje. Fajnie było "podejrzeć" jak wyglada intensywne życie znanego na całym świecie aktora i dowiedzieć się, co myślał np. o pracy na planie Harry'ego Pottera. Polecam.
00
ROSENBLAETTER

Całkiem niezła

Nawet będąc fanem aktora, trudno uznać te dzienniki za wciągającą lekturę. Mało błyskotliwe notki, bardziej zapiski na temat z kim jadł posiłek i z kim nie zgadza się w wizji artystycznej. Z kart dzienników nie macha do nas człowiek opisywany przez przyjaciół jako oddany i dobry, choć czasami zdystansowany do otoczenia, ale fani nie muszą się też specjalnie obawiać, że obraz tej postaci jakoś straci po przeczytaniu tej książki
02

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ma­dly, De­eply: The Alan Rick­man Dia­ries
Co­py­ri­ght © The Es­tate of Alan Rick­man, 2022 In­tro­duc­tion and se­lec­tion co­py­ri­ght © Alan Tay­lor, 2022 Fo­re­word co­py­ri­ght © Emma Thomp­son, 2022 Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ca­non­gate Bo­oks Ltd, 14 High Street, Edin­burgh EH1 1TE. Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Po­znań­skie sp. z o.o., 2023 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ma­ria Jasz­czu­row­ska, 2023
Re­dak­torka ini­cju­jącaPau­lina Sur­niak
Re­dak­tor pro­wa­dzącyAn­drzej Szew­czyk
Mar­ke­ting i pro­mo­cjaKa­ta­rzyna Schin­kel-Bar­ba­rzak
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna i opra­co­wa­nie przy­pi­sów do wy­da­nia pol­skiegoKa­ta­rzyna Czajka-Ko­mi­niar­czuk
Re­dak­cjaIda Świer­kocka
Ko­rektaMi­chał Tru­se­wicz, Be­ata Wój­cik
In­deksyAnna Dwo­rak
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny wnę­trza i ła­ma­nieMa­te­usz Cze­kała · cze­kala.net.pl
Fo­to­gra­fia wy­ko­rzy­stana na okładce© Greg Gor­man / Con­tri­bu­tor
Pro­jekt okładkiRa­fa­ela Ro­maya
Ad­ap­ta­cja okładki i stron ty­tu­ło­wychMagda Bloch
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-67815-75-8
Wy­daw­nic­two Po­znań­skie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Przed­mowa

Dni, które na­stą­piły za­raz po śmierci Alana, były nie­zwy­kłe przede wszyst­kim dla­tego, że na­gle mnó­stwo ak­to­rów, po­etów, mu­zy­ków, dra­ma­to­pi­sa­rzy i re­ży­se­rów po­sta­no­wiło wy­ra­zić wdzięcz­ność za po­moc, jaką od niego otrzy­mali.

Nie znam chyba ni­kogo in­nego z show-biz­nesu, kto wspie­rałby tylu uta­len­to­wa­nych ar­ty­stów, a na­wet bez­błęd­nie do­strze­gał ta­lent u lu­dzi na długo przed tym, gdy stali się sławni. Wiele osób mó­wiło póź­niej, że za­bra­kło im od­wagi, by po­dzię­ko­wać mu oso­bi­ście. Bali się do niego ode­zwać.

I ze wszyst­kich sprzecz­no­ści, ja­kie łą­czył w so­bie mój cu­downy przy­ja­ciel, ta oka­zała się chyba naj­więk­sza: był nie­sa­mo­wi­cie po­mocny i wspie­ra­jący, a za­ra­zem pe­łen re­zerwy.

Z tym że, oczy­wi­ście, wcale nie trzy­mał się na dy­stans. Przez cały czas był aż do bólu obecny. Wy­da­wał się nie­prze­nik­niony, ale była to tylko część pan­ce­rza ochron­nego, jaki zde­cy­do­wał się przy­wdziać. Każdy, kto jed­nak od­wa­żył się do niego po­dejść, by mu po­dzię­ko­wać lub po pro­stu o coś za­py­tać, spo­ty­kał się z nie­zwy­kle życz­li­wym po­wi­ta­niem, o które nie po­są­dziłby go nikt, kto go nie znał. Nie był też nie­po­ru­szony. Ani tro­chę. Ja sama po­tra­fi­łam go wy­pro­wa­dzić z rów­no­wagi jak nikt inny, a kiedy już po­zwa­lał dojść do głosu emo­cjom, nie oszczę­dzał mnie i za każ­dym ra­zem wy­cho­dziło mi to na do­bre.

Był życz­liwy, ale też trudny. Nie­bez­pieczny i ko­miczny. Sek­sowny i an­dro­gi­niczny. Mę­ski, choć w oso­bliwy spo­sób. Pe­łen tem­pe­ra­mentu, ale i ospały. Wy­bredny i pro­sty. Tę li­stę mo­gła­bym cią­gnąć w nie­skoń­czo­ność. I je­stem pewna, że nie tylko ja.

Miał w so­bie coś z wie­ko­wego mę­drca – a gdyby miał wię­cej pew­no­ści sie­bie i był w ja­kim­kol­wiek stop­niu po­datny na ze­psu­cie, praw­do­po­dob­nie za­ło­żyłby nową re­li­gię. Za­wsze po­dzi­wia­łam też jego ge­nialny gust, po­cząw­szy od pa­ró­wek, a koń­cząc na me­blach i wy­stroju wnętrz.

Nie miał so­bie rów­nych, je­śli cho­dzi o wiel­ko­dusz­ność – znaj­do­wał czas dla każ­dego. Nie­jed­no­krot­nie za­sta­na­wia­łam się, czy kie­dy­kol­wiek śpi albo ma chwilę dla sie­bie.

Mało kto po­dej­rze­wałby Alana o zdol­ność do fi­glar­no­ści, ale kiedy coś go na­prawdę roz­ba­wiło, był jak cho­chlik. Po­wstrzy­my­wał się przez ja­kiś czas, po­zwa­la­jąc, by roz­ba­wie­nie w nim na­ra­stało, a po­tem po­chy­lał się, od­wra­cał gwał­tow­nie, a jego usta roz­cią­gały się w fi­glar­nym gry­ma­sie, po któ­rym cza­sem na­stę­po­wała salwa sza­leń­czego śmie­chu. Mia­łam wtedy wra­że­nie, że za­ska­kuje sam sie­bie. A moją ży­ciową mi­sją stało się pro­wo­ko­wa­nie ta­kich sy­tu­acji.

Pa­mię­tam, że Imelda Staun­ton omal go nie za­biła opo­wie­ścią o mo­jej matce i nie­for­tun­nym in­cy­den­cie z ha­szy­szem w roli głów­nej. Ni­gdy przed­tem ani po­tem nie wi­dzia­łam, by tak się śmiał. Wy­glą­dał wtedy tro­chę jak Sfinks, który ma ła­skotki.

Któ­re­goś razu pod­czas Wi­gi­lii po­wie­si­łam w domu ga­łązkę je­mioły. Sta­łam so­bie pod nią, aż tu na­gle od­wra­cam się i wi­dzę, że w moją stronę idzie Alan. Za­do­wo­lona i pełna na­dziei unio­słam twarz w jego kie­runku. Uśmiech­nął się i pod­szedł bli­żej. Wy­dę­łam usta. Po­chy­lił się nade mną i w tej sa­mej chwili za­uwa­ży­łam w nim gwał­towną zmianę. W oczach po­ja­wił się błysk, a noz­drza za­częły mu drgać. Uniósł rękę i wy­rwał mi z brody po­je­dyn­czy długi wło­sek. „Au”, jęk­nę­łam. „To po­czątki cał­kiem przy­zwo­icie za­po­wia­da­ją­cej się brody”, od­parł, wrę­cza­jąc mi wy­rwany włos, po czym od­szedł.

I taki wła­śnie był Alan. Ni­gdy nie wia­domo było, czy szy­ko­wać się na po­ca­łu­nek, czy na wstrząs, ale na jedno i dru­gie cze­kało się z nie­cier­pli­wo­ścią.

Pro­blem ze śmier­cią po­lega na tym, że po­tem nie ma już na co cze­kać. Zo­staje tylko to, co już było – ale i za to je­stem do głębi wdzięczna, choć te­raz jest to głę­bia roz­pa­czy.

Ostat­nią rze­czą, jaką zro­bi­li­śmy ra­zem, była wy­miana wtyczki w lam­pie w szpi­talu. Wy­glą­dało to do­kład­nie tak samo jak wszyst­kie inne wspólne przed­się­wzię­cia. Naj­pierw ja spró­bo­wa­łam – Alan po­wie­dział, że­bym to zro­biła ina­czej – po­słu­cha­łam, ale jego spo­sób też nie dzia­łał, więc sam się tym za­jął. Znie­cier­pli­wi­łam się i za­bra­łam mu wtyczkę, żeby spró­bo­wać jesz­cze raz, ale wciąż coś nie grało. Oboje się zde­ner­wo­wa­li­śmy, a po­tem Alan cier­pli­wie roz­ło­żył wtyczkę na czę­ści pierw­sze, a na­stęp­nie umie­ścił prze­wód we wła­ści­wym otwo­rze. A ja przy­krę­ci­łam śrubkę. Na­rze­ka­li­śmy przy tym, że to taka ko­ron­kowa ro­bota. A na ko­niec na­pi­li­śmy się her­baty. Za­jęło nam to co naj­mniej pół go­dziny. Po wszyst­kim po­wie­dział: „Jak to do­brze, że nie zo­sta­łem elek­try­kiem”.

Wciąż je­stem zroz­pa­czona, że już go z nami nie ma, ale w tych dzien­ni­kach za­cho­wało się bar­dzo wiele z tego, co za­pa­mię­ta­łam – jego cu­downy cha­rak­ter, o któ­rym pi­sa­łam wcze­śniej, życz­li­wość, chęć i umie­jęt­ność wspie­ra­nia in­nych, kry­tyczne i by­stre oko, in­te­li­gen­cja i hu­mor.

Do­brze było mieć go w swo­jej dru­ży­nie – w ży­ciu, w sztuce i w po­li­tyce. Ufa­łam mu bez­gra­nicz­nie.

A przede wszyst­kim był nie­zwy­kłym, wy­jąt­ko­wym czło­wie­kiem i dru­giego ta­kiego nie bę­dzie.

Emma Thomp­son

Wstęp

Mi­ło­śnicy du­żego ekranu po raz pierw­szy mieli oka­zję oglą­dać Alana Rick­mana w 1988 roku, w fil­mie ak­cji pod ty­tu­łem Szklana pu­łapka. W wieku czter­dzie­stu dwóch lat jak na hol­ly­wo­odz­kie stan­dardy był już di­no­zau­rem, a w tym fil­mie ob­sa­dzono go w roli Hansa Gru­bera, nie­miec­kiego ter­ro­ry­sty, który opa­no­wał je­den z biu­row­ców w Los An­ge­les, a obec­nych w nim lu­dzi wziął jako za­kład­ni­ków. Wy­da­wa­łoby się, że to nic szcze­gól­nego. Nikt nie spo­dzie­wał się wiele po tym fil­mie, a zda­nia kry­ty­ków były – przy­naj­mniej na po­czątku – po­dzie­lone. Ni­jak nie za­szko­dziło to jed­nak sa­mej pro­duk­cji, która z dnia na dzień zy­ski­wała co­raz więk­sze grono fa­nów. Bruce Wil­lis grał po­li­cjanta, który miał sta­wić czoła Gru­be­rowi. Wkrótce na ca­łym świe­cie mó­wiono już, że uta­len­to­wany pan Rick­man wy­bija się na pierw­szy plan ze swoją non­sza­lancką in­ter­pre­ta­cją czar­nego cha­rak­teru. Po­chwa­łom nie było końca.

Je­den z no­wo­jor­skich kry­ty­ków na­pi­sał póź­niej, że Gru­ber „lubi ele­ganc­kie gar­ni­tury, czy­tuje cza­so­pi­sma i prze­kręca cy­taty z Plu­tar­cha. Nikt do­tąd nie strze­lał z ka­ra­binu ma­szy­no­wego ani nie do­ko­ny­wał eg­ze­ku­cji na cy­wi­lach z tak zbla­zo­waną miną. Gru­ber w wy­ko­na­niu Rick­mana roz­ta­cza wo­kół sie­bie aurę prze­dziw­nego fa­ta­li­zmu, jak gdyby od po­czątku spo­dzie­wał się, że po­nie­sie klę­skę i zgi­nie”.

Lord By­ron po pu­bli­ka­cji po­ematu o wę­drów­kach Childe Ha­rolda za­żar­to­wał, że któ­re­goś ranka po pro­stu obu­dził się sławny. To samo można po­wie­dzieć o Ala­nie Rick­ma­nie i jego roli w Szkla­nej pu­łapce. Do tam­tej pory gry­wał głów­nie w Wiel­kiej Bry­ta­nii, przede wszyst­kim w Royal Sha­ke­spe­are, gdzie w 1985 roku wsła­wił się na przy­kład rolą w sztuce Nie­bez­pieczne związki. Jesz­cze wcze­śniej, w 1982 roku, wy­stą­pił w te­le­wi­zji BBC w se­rialu bę­dą­cym ad­ap­ta­cją jed­nej z po­wie­ści An­thony’ego Trol­lope’a za­ty­tu­ło­wa­nej Z kro­nik Bar­che­steru. Ide­al­nie do­brany do roli wie­leb­nego Oba­diaha Slope’a, ośli­złego hi­po­kryty o od­ra­ża­ją­cym uśmie­chu, Alan wy­ka­zał, że na ma­łym ekra­nie czuje się tak samo do­brze jak na de­skach te­atru. Być może nie od razu stał się gwiazdą świa­to­wego for­matu, ale ani przez mo­ment nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że prę­dzej czy póź­niej do­łą­czy do pan­te­onu sław. Miał nie­zwy­kły dar w po­staci głosu, który spra­wiał, że na­wet re­la­cje z giełdy brzmiały uwo­dzi­ciel­sko, a do tego cha­rak­te­ry­styczną, nie­spieszną ma­nierę. Było oczy­wi­ste, że ma wro­dzony ta­lent ak­tor­ski. Pro­fe­sję tę trak­to­wał zresztą bar­dziej jak po­wo­ła­nie niż za­wód. Nic dziw­nego, że iry­to­wali go wszy­scy, któ­rzy usi­ło­wali zde­pre­cjo­no­wać to za­ję­cie, głę­boki sza­cu­nek zaś ży­wił do tych, któ­rzy ak­tor­stwu pod­po­rząd­ko­wali całe ży­cie. Jak wy­nika z jego dzien­ni­ków, gra ak­tor­ska była dla niego nie tylko ucieczką – choć samo to by­łoby już czymś cu­dow­nym – lecz także drogą do lep­szego zro­zu­mie­nia istoty czło­wie­czeń­stwa.

Na po­czątku jed­nak w zu­peł­nie inny spo­sób za­ra­biał na ży­cie. Przy­szedł na świat w 1946 roku, w Ac­ton, ro­bot­ni­czej dziel­nicy Lon­dynu. Alan Sid­ney Pa­trick Rick­man był dru­gim z czworga dzieci: trzech chłop­ców i jed­nej dziew­czynki. Jego oj­ciec Ber­nard był pra­cow­ni­kiem fa­bryki, lecz zmarł, gdy Alan miał za­le­d­wie osiem lat. Od tam­tej pory trud utrzy­ma­nia ro­dziny spo­czął na bar­kach jego matki Mar­ga­ret, za­trud­nio­nej jako te­le­fo­nistka. Alan uczęsz­czał do po­bli­skiej szkoły pod­sta­wo­wej, a na­stęp­nie kon­ty­nu­ował edu­ka­cję w gim­na­zjum La­ty­mer Up­per, które wśród swo­ich ab­sol­wen­tów ma także ta­kie sławy jak Hugh Grant czy Mel Smith.

Rimę Hor­ton po­znał, kiedy miała pięt­na­ście lat, on sam zaś był od niej o rok star­szy. Oboje uczest­ni­czyli w ama­tor­skich warsz­ta­tach te­atral­nych. Przy­jaź­nili się przez kilka lat, a koło 1970 roku byli już parą. Po­brali się w 2012 roku. Roz­łą­czyła ich do­piero śmierć Alana.

Po ukoń­cze­niu szkoły Rick­man do 1968 roku po­bie­rał na­uki w Chel­sea Col­lege of Art and De­sign. Na­stęp­nie prze­pra­co­wał kilka lat jako gra­fik, a póź­niej zdo­był sty­pen­dium i roz­po­czął stu­dia na Royal Aca­demy of Dra­ma­tic Art. Wkrótce zy­skał opi­nię jed­nego z naj­lep­szych stu­den­tów i od tam­tej pory miał już ja­sno wy­ty­czoną ścieżkę. Jak sam na­pi­sał w 1974 roku: „Do­bra gra ak­tor­ska za­wsze tra­fia do pu­blicz­no­ści z siłą i in­te­gral­no­ścią sku­tecz­nie wy­ce­lo­wa­nego po­ci­sku – widz ma tylko świa­do­mość po­tęż­nego ciosu lub se­rii ude­rzeń – po­tem można już je­dy­nie oce­nić znisz­cze­nia lub za­sta­no­wić się, jak kon­stru­uje się po­ci­ski”.

Alan od­by­wał staż w te­atrach re­per­tu­aro­wych w mia­stach ta­kich jak Shef­field, Bir­ming­ham, Not­tin­gham i Glas­gow. Wy­ko­rzy­stał tę oka­zję, by do­sko­na­lić warsz­tat i na­brać do­świad­cze­nia. Tam­ten czas po­trak­to­wał jak szwaj­car­ską szkołę z in­ter­na­tem, która po­zwo­liła mu zbu­do­wać so­lidny fun­da­ment na przy­szłość. Dzięki temu, kiedy jego gwiazda za­bły­snęła już ja­snym bla­skiem, ni­gdy nie za­po­mniał o swo­ich ko­rze­niach i za­wsze umiał za­cho­wać wła­ściwe pro­por­cje. Po Szkla­nej pu­łapce był wręcz za­sy­py­wany pro­po­zy­cjami. Za­częło się odRo­bin Ho­oda: Księ­cia zło­dziei. Ala­nowi przy­pa­dła w udziale nie­za­po­mniana rola Sze­ryfa z Not­tin­gham: „Ko­niec roz­da­wa­nia ja­dła trę­do­wa­tym i sie­ro­tom! Ko­niec z pu­blicz­nymi eg­ze­ku­cjami! Od­wo­łać święta Bo­żego Na­ro­dze­nia!”.

Po­nie­waż Alan nie chciał dać się za­szu­flad­ko­wać, szcze­gól­nie jako czarny cha­rak­ter, ko­lejną rolę za­grał u boku Ju­liet Ste­ven­son w ko­me­dii ro­man­tycz­nej Głę­boko, praw­dzi­wie, do sza­leń­stwa. Ju­liet była jedną z kilku ak­to­rek, które za­li­czał do grona przy­ja­ciół. W 1995 roku grał w Nie­praw­do­po­dob­nej hi­sto­rii, ad­ap­ta­cji po­wie­ści au­tor­stwa Be­ryl Ba­in­bridge pod tym sa­mym ty­tu­łem, oraz w Roz­waż­nej i ro­man­tycz­nej na pod­sta­wie kla­sycz­nej po­wie­ści Jane Au­sten. Póź­niej była Ko­smiczna za­łoga – w tej pa­ro­dii se­rialu Star Trek, która szybko zy­skała sta­tus kul­to­wej pro­duk­cji, Alan za­grał ko­smitę. Za­raz po­tem, w fil­mie pod ty­tu­łem Do­gma, był anio­łem, który prze­ma­wia gło­sem Boga. Trzeba przy­znać, że był nie­zwy­kle wszech­stronny.

Wśród po­zo­sta­łych ról warto wy­mie­nić Ra­spu­tina, Franza An­tona Me­smera, Éa­mona de Va­lerę i Hilly’ego Kri­stala, wła­ści­ciela le­gen­dar­nego pun­ko­wego klubu CBGB w No­wym Jorku. Pierw­sza de­kada dwu­dzie­stego pierw­szego wieku upły­nęła pod zna­kiem ośmiu czę­ści se­rii o Har­rym Pot­te­rze. Alan grał tam Se­ve­rusa Snape’a, osła­wio­nego zrzę­dli­wego, choć bły­sko­tli­wego pro­fe­sora. Wkrótce po­wszech­nie utoż­sa­miano go z tą rolą, dzięki czemu znacz­nie od­mło­dziło się grono jego fa­nów. Kiedy moja ośmio­let­nia wnuczka do­wie­działa się, że re­da­guję dzien­niki Alana, była pod ogrom­nym wra­że­niem – a o to nie­ła­two.

W sa­mym dzien­niku wi­dać, że Alan za­wsze lu­bił się spraw­dzać i rzadko kiedy wy­bie­rał naj­ła­twiej­sze roz­wią­za­nia. Wy­soko sta­wiał so­bie po­przeczkę i z tru­dem zno­sił to­wa­rzy­stwo głup­ców. Wy­ma­gał dużo nie tylko od sie­bie, ale też od in­nych. Naj­le­piej było to wi­dać w 1998 roku, pod­czas pracy nad sztuką An­to­niusz i Kle­opa­tra, wy­sta­wianą w Na­tio­nal The­atre. He­len Mir­ren grała wów­czas zmy­słową kró­lową Nilu, a Alan owład­nię­tego jej cza­rem za­lot­nika. W in­nych oko­licz­no­ściach mógłby się rów­nież po­świę­cić pracy re­ży­sera. Był nie­zmier­nie dumny z wy­re­ży­se­ro­wa­nej przez sie­bie sztuki Shar­man Mac­do­nald pod ty­tu­łem Zi­mowy gość, wy­sta­wio­nej w te­atrze oraz ze­kra­ni­zo­wa­nej jako film. Ko­lejną sztuką, którą re­ży­se­ro­wał, była My Name Is Ra­chel Cor­rie, oparta na li­stach i dzien­ni­kach zna­nej ak­ty­wistki, zmiaż­dżo­nej przez izra­el­ski bul­do­żer pod­czas pro­te­stu prze­ciwko wy­bu­rza­niu pa­le­styń­skich do­mów w Stre­fie Gazy. Sce­na­riusz na­pi­sał wspól­nie z dzien­ni­karką Ka­tha­rine Vi­ner. Nie­stety w przed­dzień wy­jazdu na to­ur­née do No­wego Jorku spek­takl od­wo­łano, twier­dząc, że jest on wy­ra­zem uprze­dzeń wo­bec Izra­ela. Alan za­wzię­cie za­prze­czał ta­kim za­rzu­tom.

Ko­lejny film, Odro­bina cha­osu, był nieco mniej kon­tro­wer­syjny. Opo­wia­dał hi­sto­rię ogrod­niczki (Kate Win­slet), za­trud­nio­nej przez króla Fran­cji Lu­dwika XIV (Alan). Po dłu­gim cza­sie ocze­ki­wa­nia film wresz­cie tra­fił do kin w 2014 roku.

Zwa­żyw­szy na tak długą li­stę osią­gnięć, można by po­my­śleć, że Alan całe ży­cie po­świę­cił wy­łącz­nie pracy. Nic bar­dziej myl­nego. Był od­dany ro­dzi­nie i przy­ja­cio­łom – to­wa­rzy­ski, życz­liwy, szczery i hojny. Je­śli ktoś ze zna­jo­mych wy­su­nął choć pro­po­zy­cję, że za­płaci za po­si­łek w re­stau­ra­cji, od razu sły­szał na­ganę w po­staci dwóch słów: „Harry” i „Pot­ter”. A trzeba przy­znać, że Alan czę­sto ja­dał w lo­ka­lach – czy to w Lon­dy­nie, czy w No­wym Jorku, gdzie ra­zem z Rimą mieli miesz­ka­nie. Lu­bili też spę­dzać czas w to­skań­skiej miej­sco­wo­ści Cam­pa­gna­tico, gdzie ku­pili dom, który na­stęp­nie wy­re­mon­to­wali. Na wa­ka­cje jeź­dzili na Ka­ra­iby i do RPA.

Gdy Alan sam nie po­ja­wiał się na sce­nie, chęt­nie cho­dził na sztuki, w któ­rych grali jego ko­le­dzy. Ro­bił no­tatki i udzie­lał rad, które naj­czę­ściej przyj­mo­wano z taką samą życz­li­wo­ścią, z jaką były prze­ka­zy­wane. Brian Cox wspo­mi­nał, że kiedy w 1980 roku grał w te­le­wi­zyj­nej ad­ap­ta­cji Te­resy Ra­quin au­tor­stwa Zoli, Alan zwró­cił mu uwagę, że za wolno mówi. „Alan – od­parł wtedy Cox – czy wiesz, jak długo się zbie­ra­łeś, żeby mi to po­wie­dzieć? I to mnie na­zy­wasz po­wol­nym? Sam je­steś w tym mi­strzem”.

Ta­kie przy­kłady można by mno­żyć. Alan bu­dził mi­łość i cie­płe uczu­cia wszę­dzie, gdzie tylko się po­ja­wił. Warto pa­mię­tać, że kiedy w swo­ich dzien­ni­kach wy­raża się kry­tycz­nie o zna­jo­mych, to rów­nież prze­ma­wia przez niego mi­łość. Mo­żemy też spo­koj­nie przy­jąć, że to, co na­pi­sał, rów­nie do­brze mógłby im po­wtó­rzyć w twarz.

Nie do końca wia­domo, dla­czego pro­wa­dził dzien­nik. Au­to­rzy dzien­ni­ków są różni i z roz­ma­itych po­wo­dów de­cy­dują się two­rzyć kro­nikę wła­snego ży­cia. Jedni chcą być świad­kami wstrzą­sa­ją­cych wy­da­rzeń, a in­nym wy­star­czy opi­sy­wa­nie szcze­gó­łów, które w da­nej chwili wy­dają się drobne, ale z cza­sem zy­skują na zna­cze­niu. Nie wiemy, czy Alan chciałby, żeby jego dzien­niki wy­dano, ale zda­rzało się, że pro­po­no­wano mu na­pi­sa­nie ksią­żek, w któ­rych mógłby wy­ko­rzy­stać część za­miesz­czo­nego tu­taj ma­te­riału. Wiemy na pewno, że gdy już za­czął pro­wa­dzić dzien­nik, ni­gdy nie prze­stał. Od 1972 roku miał kie­szon­kowy ka­len­darz, w któ­rym za­pi­sy­wał ter­miny spo­tkań, rocz­nice, daty pre­mier i ad­resy. Ta­kich ka­len­da­rzy za­cho­wało się aż dwa­dzie­ścia sie­dem. W 1992 roku za­czął nieco bar­dziej szcze­gó­łowo re­la­cjo­no­wać wy­da­rze­nia zwią­zane z ży­ciem pry­wat­nym i pracą. Dzien­niki ku­po­wał w miej­sco­wym skle­pie pa­pier­ni­czym – na każdy dzień miał prze­zna­czoną jedną stronę. Jest ich dwa­dzie­ścia sześć: nie­które mają piękne, ko­lo­rowe ilu­stra­cje. Jest też no­tes, w któ­rym Alan ro­bił za­pi­ski od środka lat sie­dem­dzie­sią­tych do po­łowy ko­lej­nej de­kady. Wra­cał do niego, gdy tylko przy­szła mu ochota. Ostatni wpis po­cho­dzi z 12 grud­nia 2015 roku. Wtedy wie­dział już, że nie zo­stało mu wiele czasu.

Praw­dzi­wie, do sza­leń­stwa to po­nad sześć­set stron. To opo­wieść o tym, jak wy­glą­dało ży­cie jed­nego z naj­bar­dziej po­dzi­wia­nych i sza­no­wa­nych ak­to­rów w ciągu kilku de­kad na prze­ło­mie dwóch ty­siąc­leci. To prze­gląd do­brych i złych chwil, po­chwał i kry­tyki, spek­ta­kli, które da­wały dużo ra­do­ści, i ta­kich, kiedy ab­so­lut­nie wszystko szło nie tak. A gdy bisy do­bie­gły końca, a okla­ski ci­chły, Alan uda­wał się w jedno ze swo­ich ulu­bio­nych miejsc, gdzie w to­wa­rzy­stwie życz­li­wych fa­nów i ko­le­gów po fa­chu snuł re­flek­sje na te­mat za­gra­nej sztuki i tych, które jesz­cze przed nim. Czy­ta­jąc tę książkę, mo­żemy po­czuć się, jak­by­śmy też tam byli, na spo­tka­niu z praw­dzi­wym Ala­nem Rick­ma­nem. To za­szczyt zna­leźć się w jego to­wa­rzy­stwie.

Alan Tay­lor

Dzien­niki:lata 1993–2015

13 czerwca

Spo­kojna ra­dość z szy­ko­wa­nia je­dze­nia dla przy­ja­ciół.

13.00 – Mi­chael G., Chri­sto­pher i Laura Hamp­ton, Danny i Le­ila Webb, Jane i Mark oraz Rima[1] i Lily. Wy­szło słońce, więc prze­nie­śli­śmy się do ogrodu.

20 czerwca

Pa­trick Caul­field [bry­tyj­ski ar­ty­sta ma­larz] mówi, że nie znosi ma­lo­wać, choć w ten spo­sób za­ra­bia na ży­cie. „To straszne uczu­cie, kiedy wcho­dzę do tego ma­łego po­ko­iku. I ważne, że­bym coś zro­bił. Nie­ważne co. Co­kol­wiek”.

21 czerwca

Wró­ci­łem do domu, włą­czy­łem BBC2 – Pina Bausch[2]. To jest ar­tyzm. (Wcze­śniej czy­ta­łem ko­lejny ar­ty­kuł w „The Face” o sek­sow­nych pod­lot­kach). Ta ko­bieta ma w so­bie tyle wdzięku i wy­ra­zi­stej au­ten­tycz­no­ści. Ro­bert Le­page[3] zło­żył wy­razy uzna­nia. Jak­żeby ina­czej.

23 czerwca

Koło 12.00 – Mi­dland Bank, po­roz­ma­wiać o kup­nie domu.

Koło 13.00 – Da­vid Cop­pard [księ­gowy A. R.] – filmy, po­datki, roz­li­cze­nia, koszty. Ja­kim cu­dem ten czło­wiek za­cho­wuje swój urok?

Koło 16.00 – Be­linda Lang[4] & [jej mąż] Hugh Fra­ser[5] – uro­dziny Lily. Ale ona jest chora. Wy­cho­dzi na to, że ura­zi­łem Ela­ine Pa­ige w dniu wy­bo­rów. Znów po­pi­sa­łem się non­sza­lanc­kim okru­cień­stwem.

24 czerwca

Koń­czę sce­na­riusz No­stromo Chri­sto­phera Hamp­tona. Jak można wci­snąć tę książkę w ramy filmu? Może jemu się udało... Sam nie wiem.

Rano wi­sia­łem na te­le­fo­nie – mało pro­wa­dzimy praw­dzi­wych roz­mów. Zwy­kle cho­dzi tylko o przed­sta­wie­nie ja­kiejś ulot­nej opi­nii.

12.00 – Si­łow­nia. Ja­koś nie mam do tego prze­ko­na­nia.

16.00 – Za­bie­ram mamę do Golds­bo­ro­ugh Apart­ments. Dzielna z niej ko­bieta. Mam wra­że­nie, że to ja ją prze­ko­nuję. Ale prawda jest pew­nie inna.

25 czerwca

Si­łow­nia. To na­prawdę ciężka praca.

Po po­łu­dniu – Roz­ma­wia­łem z Chri­sto­phe­rem o No­stromo, Bul­wa­rze Za­cho­dzą­cego Słońca – An­drew Lloyd Web­ber parę dni temu był cały we łzach. „Prze­łożę to o 6 mie­sięcy i spro­wa­dzę Hala Prince’a”[6]. Tre­vor Nunn[7] mówi, że w tej sce­nie ma być 30 se­kund dia­logu. „O czym?” „Nie­ważne”.

26 czerwca

18.00 – Co­li­seum. Mak­bet... Cie­kawe po­łą­cze­nie ar­gen­tyń­skiego fa­szy­zmu z se­ria­lem Dok­tor Fin­lay.

Pe­ter Jo­nas[8], Da­vid Po­unt­ney [dy­rek­tor opery] i Mark El­der [dy­ry­gent] że­gnają się [z En­glish Na­tio­nal Opera]. Nie znam zbyt do­brze tego świata. Sie­dzę wśród grom­kich braw ota­cza­ją­cych mnie to­ry­sów. Jo­nas wy­gło­sił mowę o sztuce i służ­bie zdro­wia. Chcia­łem wtedy kla­skać, ale pu­blicz­ność aku­rat wy­brała mil­cze­nie. Pełną nie­zgody ci­szę.

28 czerwca

Wy­ścig z cza­sem. Czy­tam sce­na­riu­sze przed lun­chem z Be­lindą i Hugh – jest nieco ner­wowa at­mos­fera, bo aku­rat dzi­siaj ich opie­kunka do dziecka zło­żyła wy­po­wie­dze­nie, ale Be­linda jak za­wsze sta­nęła na wy­so­ko­ści za­da­nia i przy­go­to­wała wy­śmie­nity po­si­łek. O dziwo zdą­żyła na czas, choć do­piero o 11.30 do­wie­działa się, że lunch jest pla­no­wany na 12.30, a nie na 13.00. Wy­gląda bo­sko, mimo że jest chora, a jesz­cze była dzi­siaj w stu­dio.

22.30 – Bez­sen­ność w Se­at­tle. W po­ło­wie filmu my­ślę so­bie: „Prze­cież ja w tym gra­łem”[9].

1 lipca

Ko­la­cja z Ri­char­dem Wil­so­nem[10]. Zna­ko­mite je­dze­nie w re­stau­ra­cji L’Ac­cento – pewne rze­czy się nie zmie­niają.

Dzwoni Ca­rol Todd... De­li­katne sceny na Ri­ver­side.

Dzwoni Ro­ger[11]. Nie brzmi opty­mi­stycz­nie.

2 lipca

3.40 nad ra­nem. Nie śpię. Pró­buję od­szu­kać jedną, cenną, moż­liwą do na­zwa­nia emo­cję, dla któ­rej warto po­świę­cić sen. Śniło mi się, że jest noc, a ja idę wzdłuż po­grą­żo­nego w ciem­no­ściach ko­ry­ta­rza. Po­ru­szam się po omacku, prze­su­wa­jąc dło­nie po ścia­nach – znaj­duję drzwi, które po­winny być za­mknięte na klucz. Ale nie są. (Przy naj­bliż­szej oka­zji po­każę to ja­kie­muś do­mo­ro­słemu psy­chia­trze).

4 lipca

Rano. Jadę przez Lake Di­strict do Ru­skina.

Koło 17.00 – Wra­cam pro­mem przez je­zioro.

O 18.58 – Jadę do Eu­ston.

Do­brze znów zo­ba­czyć Ro­gera i Char­lotte Glos­so­pów[12], a te­raz także ich wspa­niałe, ko­cha­jące dzieci.

Mieli ta­kie au­ten­tyczne, pro­ste, wiel­ko­duszne i otwarte po­dej­ście do pracy i ży­cia. Nie było w nich ani krzty za­kła­ma­nia czy ego­izmu. Speł­nili swoje ma­rze­nie, żyją nim i dzielą się tym do­brem z in­nymi. Ide­alne an­ti­do­tum na trudy tego ty­go­dnia.

5 lipca

12.00 – Przy­jeż­dża Ju­liet Ste­ven­son[13]. W roz­tar­gnie­niu zgu­biła klu­cze, a po­tem nie mo­gła się do­dzwo­nić do ślu­sa­rza. Krótko mó­wiąc, spóź­niła się jak zwy­kle. Ale miło się pra­cuje nad spek­ta­klem z dwoma ta­kimi iskier­kami.

Ju­liet źle za­par­ko­wała i za­ło­żyli jej blo­kadę na koło. Oczy­wi­ście.

6 lipca

15.30 – Wy­wiad dla Ra­dio Sus­sex: dla­tego wła­śnie nie chcę udzie­lać wy­wia­dów. Ja­kiś fa­cet opo­wiada coś o „Iro­lach” i twier­dzi, że mo­no­dram to zba­wie­nie dla bry­tyj­skiego te­atru.

8 lipca

15.30 – Lot do Ber­lina.

Lance [W. Rey­nolds, pro­du­cent] też leci. Wie­land [Schulz-Keil, pro­du­cent] za­biera mnie do ho­telu, a po­tem do re­stau­ra­cji – przy nich ani na mo­ment nie mogę od­pu­ścić. Mu­szę się ja­koś trzy­mać, do­póki nie pod­pi­szą kon­traktu.

9 lipca

Przy­miarki z Bir­git [Hut­ter, pro­jek­tantka ko­stiu­mów] – ta ko­bieta to anioł, od razu znaj­duje ide­alne roz­wią­za­nia. Pe­ruki i ma­ki­jaż mają być wi­doczne.

17.05 – Lot do Lon­dynu.

Koło 19.00 – Sce­na­riusz dla Mary Eli­za­beth Ma­stran­to­nio[14]. Pat O’Con­nor[15] chce na im­prezę. Z ja­kie­goś nie­zna­nego mi po­wodu oboje jadą na ty­dzień do Ir­lan­dii (a prze­cież do­piero tu przy­je­chali).

14 lipca

Chyba jest za­pi­sane w gwiaz­dach, że nie­które dni są spo­kojne, a inne zu­peł­nie sza­lone.

9.00 – Przy­jeż­dża Da­vid z re­ga­łem na książki. Ma też na­pra­wić kre­dens, Steve przy­jeż­dża na­pra­wić od­twa­rzacz, Ja­net przy­cho­dzi sprzą­tać, a Ruby [Wax][16] wpa­dła po­ka­zać parę wy­cię­tych frag­men­tów filmu. Te­le­fon nie prze­staje dzwo­nić.

Jak nie lunch w Ri­ver­side, to obiad. Tym ra­zem jed­nak nie lunch, tylko obiad.

Czy ja czy­ta­łem sce­na­riusz Rud­kina[17]? Mo­żemy je­chać do Stroud? Kto może, a kto nie może?

20.00 – Ko­la­cja z Lo­uise Kra­ko­wer [re­ży­serka fil­mowa].

21.50 – Dzień świ­staka.

Pra­wie. Może i nie było do­kład­nie tak jak w fil­mie Ca­pry, ale te­raz na­resz­cie czuję ulgę.

15 lipca

To ten dzień skoń­czył się wy­bry­kami w Ri­ver­side. A o 19.00 była go­ni­twa z ofertą. Jane [Hac­kworth-Young] coś spie­przyła albo nas wszyst­kich wy­ro­lo­wała. Co się pod tym kryje? Jak się okaże, że to ma coś wspól­nego z Ju­les Wri­ght, to Jane długo mnie po­pa­mięta[18].

16 lipca

W spra­wie Ri­ver­side po­ży­jemy, zo­ba­czymy. Tak samo z Me­sme­rem[19].

My­ślę, że De­bo­rah War­ner[20] ma ra­cję. Rób tylko to, co chcesz. Bądź wy­jąt­kowy. Wtedy za­pro­szą cię do Sal­zburga na spo­tka­nie z Bru­no­nem Gan­zem[21]. 200 sta­ty­stów i pięć koni do Ko­rio­lana.

18 lipca

Wra­cam do domu. Na dzień do­bry za­staję na­graną wia­do­mość gło­sową – to jed­nak Ju­les Wri­ght sta­nie na czele cen­trum Ri­ver­side. Po­tem dzwo­nił Ro­ger Spot­ti­swo­ode z kosz­mar­nymi opo­wie­ściami o Me­sme­rze. Czy to ja­kiś spraw­dzian? Jak mam się do­pa­trzyć sensu w tej sy­tu­acji z Ri­ver­side? Nie je­stem zły, kiedy to pi­szę (ale będę i to bar­dzo, je­śli okaże się, że gra nie była czy­sta) – ra­czej otę­piały po nie­koń­czą­cym się wy­ścigu, który do­wo­dzi, że mier­nota ma się do­sko­nale w tym kraju.

19 lipca

Więk­szość dnia spę­dzi­łem, od­bie­ra­jąc te­le­fony. Me­smer znów od­żywa. Wy­słano czek – ale czy pod­pi­sany? A może wkradł się błąd? Musi być ja­kieś wy­tłu­ma­cze­nie tego opóź­nie­nia.

Ju­les Wri­ght zo­stała kie­row­niczką cen­trum Ri­ver­side. A może nie zo­stała? A jed­nak. Czy nas wy­czy­tano? Może nie. Czy [Jane] H.-Y. to zdraj­czyni, czy po pro­stu goni za wła­dzą? Tak czy ina­czej, prze­gra­li­śmy ten wy­ścig, choć i tak nie wia­domo, czy są fun­du­sze na pro­wa­dze­nie tej pla­cówki.

20 lipca

Może dzi­siaj wresz­cie od­mie­nił się los i chyba je­stem za to wdzięczny w ca­łej tej bez­na­dziej­nej sy­tu­acji.

Mal­colm i Sweet Pea [asy­stenci Thelmy Holt] byli tak prak­tyczni i sku­pieni – to było do­prawdy wzru­sza­jące – choć śmiali się, kiedy im to po­wie­dzia­łem. Ja­koś przez to prze­brnę­li­śmy: przej­rze­li­śmy wszyst­kie li­sty, w któ­rych ani razu nie po­ja­wiło się na­zwi­sko Ju­les Wri­ght – przy­naj­mniej na ra­zie. Po­tem wró­ciła Thelma, przy­no­sząc ze sobą at­mos­ferę czło­wie­czeń­stwa i do­brego hu­moru.

Po po­wro­cie do domu od­kry­łem, że oferta J. W. ma za­le­d­wie 4 strony. „To było usta­wione”, mówi bez wa­ha­nia Rima. Jej nie­za­chwiana pew­ność cza­sami mnie bawi.

Koło 22.30 – Bil­l­bo­ard Cafe. Ju­liet [Ste­ven­son], Mary McGo­wan[22], Lind­say Dun­can i [jej mąż] Hil­ton McRae[23]. Kiedy opo­wia­da­łem, jak mi mi­nął dzień, czu­łem się sku­piony, pe­łen siły i zde­ter­mi­no­wany. Po­ży­jemy, zo­ba­czymy.

Gdzieś w tle wciąż krąży Me­smer. Faksy, te­le­fony, obiet­nice, bła­ga­nia, żą­da­nia. Py­ta­nia. Ale zero od­po­wie­dzi. Za­pro­po­no­wano mi 50 ty­sięcy fun­tów ty­go­dniowo za rolę w spek­ta­klu Slice of Sat Ni­ght[24] na West En­dzie. OBŁĘD. ISTNY OBŁĘD.

21 lipca

Ko­lejne te­le­fony. Od­po­wie­dzi na li­sty.

Thelma to twarda za­wod­niczka.

„Time Out” da­lej wę­szy.

Mi­chael Owen[25] się wy­co­fuje.

An­dreas [tre­ner per­so­nalny A. R.] przed­sta­wił mi nowy, dość od­ważny plan ćwi­czeń na si­łowni.

22 lipca

Si­łow­nia, a po­tem za­bie­ram Ar­wen[26] na lunch – Café Tempo na King’s Road.

Wciąż nie do­ciera do mnie, jak ła­two przy­cho­dzi mi wej­ście po scho­dach, które dla niej jest praw­dzi­wym wy­zwa­niem. Długo bę­dziemy pa­mię­tać, jak le­żała twa­rzą w dół na pod­ło­dze tak­sówki. Na szczę­ście wszy­scy się z tego śmia­li­śmy, nie wy­łą­cza­jąc tak­sów­ka­rza.

23 lipca

Za­bawna sprawa z tymi dzien­ni­kami. Za­pi­suję w nich lu­dzi jako ko­lek­cję ini­cja­łów. Gwoli wy­ja­śnie­nia: J. W. = Ju­les Wri­ght[27]; nie­bez­pieczna ma­ni­pu­lantka.

26 lipca

Z Ri­ver­side to jesz­cze nie ko­niec... W „Lon­don Eve­ning Stan­dard” opu­bli­ko­wano list zna­jo­mej J. W. Od­po­wiedź na­pi­szę w sa­mo­lo­cie. Ot, jak szybko się robi ta­kie rze­czy. Mam oka­zję zo­ba­czyć Per­sów Pe­tera Sel­larsa[28], zga­dzam się, wy­ko­nuję kilka te­le­fo­nów i po chwili ła­pię za torbę po­dróżną i wy­ru­szam w drogę. Do Sal­zburga.

Po­dróż na lot­ni­sko He­ath­row upływa fan­ta­stycz­nie.

Naj­pierw lecę do Mo­na­chium. No­wo­cze­sne lot­ni­sko robi wra­że­nie. Po­ko­nuję 100 mil ko­ry­ta­rzy i do­cie­ram do cze­ka­ją­cego już na mnie kie­rowcy. Uboż­szy o 100 fun­tów wy­sia­dam w Sal­zburgu. Udało mi się zdą­żyć na ostat­nie pół go­dziny Per­sów. Te­raz za­pi­suję w pa­mięci każdą se­kundę, żeby nie stra­cić ca­łego spek­ta­klu. Na ko­niec po­ja­wia się Fifi [Fiona Shaw][29]. Do­brze ją wi­dzieć. Jak za­wsze. To jedna z tych osób, które spra­wiają, że chce się żyć.

27 lipca

Fe­sti­wal Fe­st­spiel­haus, Ko­rio­lan[30]. Co za nie­sa­mo­wite miej­sce. Sce­no­gra­fia au­tor­stwa Hil­de­gard[31] w peł­nym wy­mia­rze robi nie­wia­ry­godne wra­że­nie. Na­gle mam nie­prze­partą chęć zna­leźć się na sce­nie. Sie­dzimy zresztą bar­dzo bli­sko, bo w trze­cim rzę­dzie. 200 sta­ty­stów, ko­nie, pło­mie­nie. Ogromny roz­mach, ale i pewna dwu­znacz­ność.

Po­dzi­wiam Bru­nona Ganza[32]. A wcale nie wy­gląda na ak­tora. Po­zna­łem go na przy­ję­ciu. Był nie­śmiały, uprzejmy, ci­chy i drobny. Pe­ter Stein[33], oczy­wi­ście, to klasa sama w so­bie. Tak jak mó­wiła De­bo­rah. Bra­wu­rowe przed­sta­wie­nie. Tchórz­liwa pu­blicz­ność.

28 lipca

De­bo­rah[34] i Fiona Shaw naj­wy­raź­niej od­na­la­zły moc. Ale wy­czu­wam też pewną pa­nikę – jak so­bie z tym ra­dzą? Sły­sza­łem, że Stein jest dość szorstki w oby­ciu, kiedy ma do czy­nie­nia z sa­mo­dziel­no­ścią De­bo­rah.

Chrza­nić dietę – kieł­ba­ski, ziem­niaki i ki­szona ka­pu­sta na obiad. Mu­zeum Mo­zarta – dziew­czyna, która grała na in­stru­men­tach, udaje, że źle mówi po fran­cu­sku, by po chwili za­sko­czyć nas nie­ska­zi­telną fran­cusz­czy­zną. I an­gielsz­czy­zną.

W te­atrze spo­ty­kam się z Fifi i De­bo­rah. Idziemy na her­batę. F. mar­twi się o swo­jego Ham­leta, ka­rierę fil­mową, o na­szego agenta i o sztukę, w któ­rej ma grać w Na­tio­nal The­atre. Ro­zu­miem jej obawy, ale po co traci swoją cenną ener­gię? Roz­ma­wia­łem o tym i o in­nych spra­wach z Ca­the­rine Ba­iley[35]pod­czas lotu. Nie­sa­mo­wita ko­bieta. Nie owija w ba­wełnę, ale ma wiel­kie serce.

Na­resz­cie w domu. Czy to wszystko się na­prawdę wy­da­rzyło?

29 lipca

W domu czy­tam ar­ty­kuły w „Time Out” i w „Eve­ning Stan­dard”. Do­dają mi ener­gii i po­zwa­lają się sku­pić. Je­śli całą tę ener­gię i sku­pie­nie zdo­łam prze­nieść na drugi brzeg rzeki, bę­dzie wspa­niale. Byle tak da­lej.

Park Ju­raj­ski – co to, u dia­bła, ma być za fa­buła? Wiel­kie di­no­zaury.

20.00 – Lust[36] z De­ni­sem Law­so­nem[37]. Przy­po­mniało mi się Lock Up Your Dau­gh­ters[38] z 1974 roku. Jesz­cze bar­dziej cha­otyczne.

30 lipca

Roz­ma­wia­łem ze Ste­phe­nem Tate’em z „Ob­se­rvera”. Za­wsze czuję się nie­zręcz­nie po roz­mo­wie z prasą, tro­chę jak człon­ko­wie tych ple­mion, które nie po­zwa­lają się fo­to­gra­fo­wać, bo to od­biera im du­szę. Dzi­siaj jed­nak mam silne wra­że­nie, że zde­rzam się z wła­snym prze­zna­cze­niem.

31 lipca

Śniło mi się, że ra­zem z Rimą wy­bie­ra­li­śmy się na ty­dzień do od­le­głej chatki na wsi. Żeby tam do­trzeć, mu­sie­li­śmy naj­pierw prze­brnąć przez ba­gni­ste pole. W końcu wi­dzimy go­spo­dar­stwo – po pra­wej stro­nie stoi coś w ro­dzaju kur­nika. Po­wie­dziano nam, że mamy wy­go­nić kury z ma­te­raca, po któ­rym bie­gają, wy­trze­pać ma­te­rac i za­nieść go do domku. Kiedy po­de­szli­śmy bli­żej domku, ze środka usły­sze­li­śmy chi­cho­ta­nie. Tak zwy­kle śmieją się ko­chan­ko­wie za­raz po sto­sunku. Za­glą­damy do środka. Na sło­mie leży para sie­dem­dzie­się­cio­pię­cio­lat­ków. Są ubrani. Leżą wśród kur i ja­jek i uśmie­chają się od ucha do ucha.

Pra­cuję z Tarą Hugo [ame­ry­kań­ska pio­sen­karka i ak­torka] nad jej no­wo­jor­ską pre­mierą[39]. Uwiel­biam ta­kie mo­dy­fi­ka­cje – a może tylko po­ma­gam in­nym do­strzec czyjś ta­lent. Tak czy ina­czej, cały ten pro­ces jest dla mnie ta­jem­nicą. Skąd biorą się te wni­kliwe wnio­ski? Czę­ściowo z ze­bra­nych da­nych, ale w więk­szo­ści ten dar to jed­nak coś nie­zro­zu­mia­łego.

1 sierp­nia

W „Ob­se­rve­rze” uka­zał się re­por­taż o Ri­ver­side – dzien­ni­ka­rzyna był le­niwy, więc pewne sprawy opi­sał bez wy­czu­cia i zbyt ob­ce­sowo.

3 sierp­nia

10.30 – Idę doICM [agen­cja ar­ty­styczna], żeby pod­pi­sać umowę. Szkoda, że nie ma w tym wię­cej zdro­wego roz­sądku – to tro­chę że­nu­jące, że trzeba oma­wiać ta­kie kwe­stie jak wiel­kość czcionki w na­zwi­sku, w jaki spo­sób zo­staną po­kryte koszty pra­nia, ile prze­wi­dziano bu­te­lek wody Evian i tym po­dobne pier­doły. Oczy­wi­ście, je­śli będą pró­bo­wali ze­drzeć ze mnie for­tunę, to...

Póź­niej idziemy z Rimą na za­kupy przed jej wy­jaz­dem na Ja­majkę. Ku­pi­łem jej coś do je­dze­nia, a sam wy­pi­łem kilka fi­li­ża­nek kawy. Do­brze się ba­wi­li­śmy w Kni­ghts­bridge.

5 sierp­nia

Kri­stin Mil­ward[40] [przy­ja­ciółka A. R. z RADA] przy­szła na lunch.

Te­raz chyba czas na coś szo­ku­ją­cego. Je­śli nie ma żad­nej ma­gicz­nej pi­gułki, to ona chyba po­winna pra­co­wać w in­nym kraju. An­glia się na niej nie po­znała.

8 sierp­nia

W domu oglą­dam ostat­nią część Kin­nocka. Neil[41] nie­słusz­nie za­rzuca so­bie po­rażkę. Prze­czu­cie pod­po­wia­dało mi, że prze­gra wy­bory 9 kwiet­nia[42], ale wiem też, że ten kraj stał się ostat­nio po­twor­nie podły – na pierw­szy plan wy­bija się nie­wy­po­wie­dziany wprost ego­izm. Wy­daje mi się, że czara już się prze­lała i nie­szczę­sny Neil po pro­stu nie mógł już zro­bić nic wię­cej. Umoż­li­wił in­nym zwy­cię­stwo, sam do­ko­nu­jąc po­waż­nego po­świę­ce­nia.

Li­ving­stone[43], Skin­ner[44] i inni mylą się, bo przez całe ży­cie tak bar­dzo wsiąk­nęli w po­li­tykę, że stra­cili już osąd, je­śli cho­dzi o na­stroje spo­łeczne. Pro­fe­sjo­na­lizm spra­wił, że stra­cili swoją pier­wotną nie­win­ność.

9 sierp­nia

16.00 – Idę do biura Thelmy[45]. Mamy wstęp­nie po­roz­ma­wiać o Ri­ver­side, za­nim przyj­dzie N. N.

Sie­dzimy – Thelma, ja, Cla­ire, Mar­ga­ret Hef­fer­nan[46], a po chwili do­łą­cza do nas Ca­the­rine Ba­iley[47]. Oma­wiamy moż­liwe po­dej­ścia. Mar­ga­ret mówi wprost, jak to zwy­kle ona. Co chwila ktoś dzwoni do drzwi. Lu­dzie przy­cho­dzą i wy­cho­dzą, ale nie wpa­dają na sie­bie i chyba o to cho­dziło. N. N. wła­ści­wie mówi wprost: weź­cie so­bie to Ri­ver­side, pod wa­run­kiem że po­ra­dzi­cie so­bie bez fi­nan­so­wa­nia, z sym­bo­licz­nym czyn­szem. To księ­gowy. Nie ro­zu­mie kli­matu aneg­dot te­atral­nych (Thelma!). W pew­nym mo­men­cie sie­dzimy i knu­jemy coś ni­czym wiedźmy nad nie­wi­dzial­nym ko­tłem, gdy na­gle w drzwiach staje Ian McKel­len. Thelma od razu za­pra­sza go, by wszedł. Mało bra­ko­wało, a po­wie­dzia­łaby mu za dużo. I nie w porę.

10 sierp­nia

Jadę do Wied­nia na przy­miarkę ko­stiumu. Na­wet się nie kłó­ci­łem, choć trzeba było.

Kawa i cia­sto cy­try­nowe w słyn­nej au­striac­kiej czy tam wie­deń­skiej ka­wiarni.

Po­wrót do Lon­dynu.

12 sierp­nia

Po­tę­pia­jący, bez­pre­ce­den­sowy re­por­taż na te­mat Ri­ver­side w „Stan­dar­dzie”. Ko­lejny zgrzyt.

15.00 – Ro­ger i Gil­lian[48]. Mamy roz­ma­wiać o sce­na­riu­szu fil­mo­wym. [Den­nis] Pot­ter[49] nie bar­dzo chce wpro­wa­dzać zmiany.

15 sierp­nia

Całe po­po­łu­dnie po­świę­cone kwia­to­wym ra­bat­kom – pro­sta przy­jem­ność, po któ­rej długo będą bo­lały plecy.

16 sierp­nia

19.45 – Gor­men­ghast[50] – Ly­ric The­atre.

Fan­ta­styczne rze­czy, ale nic dziw­nego, że nie czy­ta­łem książki. To dla fa­nów.

17 sierp­nia

15.00 – Ba­da­nie le­kar­skie do ubez­pie­cze­nia fil­mo­wego. Jak na iro­nię, mam po­tężny ka­tar. Le­karz wpra­wia mnie w za­kło­po­ta­nie py­ta­niem, którą po­stać naj­bar­dziej chciał­bym za­grać. Nie umiem na to od­po­wie­dzieć, bo jak zwy­kle wszystko za­leży od sce­na­riu­sza.

19 sierp­nia

Te­le­fon od Pe­tera Ja­mesa [re­ży­ser te­atralny] – chciał po­twier­dzić kilka spraw przed ju­trzej­szym spo­tka­niem za­rządu Ri­ver­side. To dziwne uczu­cie, kiedy nie można szcze­rze po­roz­ma­wiać ze sta­rym przy­ja­cie­lem.

20 sierp­nia

21.30 – Royal Fe­sti­val Hall z Be­lindą Lang i Mary Eli­za­beth Ma­stran­to­nio – kon­cert Steve’a Re­icha. Oba­wia­łem się ja­kichś ezo­te­rycz­nych bzdur, ale oka­zało się, że wy­da­rze­nie dało mi do my­śle­nia i to na wielu po­zio­mach. Bo o ilu utwo­rach można po­wie­dzieć, że „na­prawdę wy­ja­śniły mi istotę kon­fliktu na Bli­skim Wscho­dzie”[51]?

Be­linda przy­go­to­wała so­bie li­stę rze­czy, o któ­rych chciała my­śleć, gdyby kon­cert oka­zał się nie­udany.

21 sierp­nia

20.00 → Lind­say Dun­can[52] i Hil­ton McRae[53] oraz R. & Ro­bin El­lis[54] i Ca­ro­line Hol­da­way [pro­jek­tantka], Fa­tima[h Na­mdar, fo­to­grafka].

Mu­sie­li­śmy spę­dzić prze­miły wie­czór, sto­jąc wo­kół for­te­pianu, roz­ma­wia­jąc i wspól­nie śpie­wa­jąc Dy­lana, bo kiedy wy­cho­dzi­li­śmy, była trze­cia nad ra­nem.

22 sierp­nia

Kiedy wy­cho­dzi­łem z Ca­price[55] i szu­ka­łem tak­sówki, mu­sia­łem ucie­kać przed fo­to­gra­fem, który naj­wy­raź­niej chciał mi zro­bić zdję­cie, kiedy je­stem wku­rzony. Uchwy­cił mnie tylko z tyłu.

23 sierp­nia

Przed­po­łu­dnie – te­raz Wil­liam Bur­dett-Co­utts[56] star­tuje na kie­row­nika Ri­ver­side. Chce ze mną po­roz­ma­wiać. Zgoda, ale te­raz nie bar­dzo jest o czym, je­śli za­rząd da­lej jest ten sam...

Przy­cho­dzi Pat O’Con­nor[57] – roz­ma­wia­łem z Chri­sto­phe­rem Hamp­to­nem[58]. Znów ga­da­li­śmy o Car­ring­ton[59]. Sam już nie wiem, czy się za to brać, czy nie.

O 20.00 jadę do Hamp­stead obej­rzeć Po­kój Ma­rvina[60] z Al­la­nem Cor­du­ne­rem[61] i Da­lią[62]. To ko­lejna z tych ame­ry­kań­skich pro­duk­cji, któ­rych au­to­rzy usil­nie chcą wy­wo­łać w nas uczu­cia. Z tym że nie są­dzę, by cho­dziło im aku­rat o gniew i fru­stra­cję. Po tym do­świad­cze­niu mój umysł jest cał­ko­wi­cie za­mknięty. Ali­son [Ste­ad­man][63] i inni zna­ko­mici ak­to­rzy nic nie po­ra­dzili na kosz­marną re­ży­se­rię.

24 sierp­nia

13.00 – Pa­tio. Lunch z Dianą Haw­kins[64] i Sue D’Arcy[65]. Roz­ma­wia­li­śmy o pra­sówce dlaMe­smera. To po­dobno ko­nieczne. Ale rów­nież upo­ka­rza­jące. Ale to ni­czyja wina – ak­tor jest te­raz trak­to­wany jak pro­dukt.

30 sierp­nia

Koło 10.00 – Na uli­cach są blo­kady z po­wodu fe­sti­walu [w Not­ting Hill]. Nie ma tak­só­wek.

→ Ken­sing­ton Hil­ton i pierw­sza próba Me­smera. W sce­na­riu­szu są pewne trud­no­ści, które trzeba bę­dzie roz­wią­zać, ale cie­szę się, wi­dząc, jak czę­sto Pot­ter tra­fia w sedno.

1 wrze­śnia

9.30 – Próba.

Przy­naj­mniej Ro­ger jest cał­ko­wi­cie trans­pa­rentny – je­śli jest ja­kiś pro­blem, po­ka­zuje to ca­łym sobą – są też pro­blemy z May­fair[66] itp.

2 wrze­śnia

10.15 – U Laury Hamp­ton[67]. Szam­pan, hi­sto­rie ro­dzinne, ta­jem­nice, a po­tem...

21.00 – Norma Hey­man [pro­du­centka fil­mowa] – im­preza z oka­zji pre­miery Bez­sen­no­ści w Se­at­tle. Same sławy: Meg Ryan, Nora Eph­ron, Neil Jor­dan, An­drew Bir­kin[68], Mi­chael, Alan Ba­tes, Edna O’Brien, Ste­phen Fre­ars[69], Lind­say i Hil­ton, Jon Ro­bin Ba­itz[70].

5 wrze­śnia

14.30 – Do mamy. Jest zmę­czona. Przy­da­łyby jej się wa­ka­cje, ale przez cały czas trzyma fa­son. Jadę do Au­strii – mama po­trze­buje no­wego ad­ap­tera do ma­szyny do szy­cia.

18.10 – Lecę do Wied­nia. To je­den z tych strasz­nych lo­tów. Pła­czące nie­mowlę = ner­wowa matka. Pi­jany an­giel­ski biz­nes­men = ob­ra­żona ste­war­desa i tak da­lej, i tak da­lej.

6 wrze­śnia

13.00 – Prze­słu­cha­nia do roli po­staci zna­nej pod wiele mó­wią­cym prze­zwi­skiem „Biust”. Dwie z trzech ak­to­rek, które się po­ja­wiły, ma ewi­dentne przody. Sy­tu­acja upo­ka­rza­jąca dla wszyst­kich bez wy­jątku.

14.30 – Znaj­duję Si­mona McBur­neya[71], Gil­lian Barge[72] i Ri­charda O’Briena[73]. Ko­lega Si­mona Jo­han­nes za­biera mnie na szybką ob­jaz­dówkę po Wied­niu, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem ka­wiarni. Opo­wiada mi też o sied­miu zna­jo­mych, któ­rzy po­peł­nili sa­mo­bój­stwo (z czego trzech ko­lejno na jed­nym po­grze­bie).

8 wrze­śnia

Pierw­szy dzień zdjęć doMe­smera[74]. Przy­je­chali Sło­wacy z Bra­ty­sławy i Wę­grzy. Ak­to­rami są Wę­grzy i Au­striacy. Nie po­tra­fię prze­rzu­cać się z nimi przy­ty­kami. Wy­bie­ram rolę ob­ser­wa­tora. A poza tym nie­ustan­nie ne­go­cjuję treść sce­na­riu­sza.

11 wrze­śnia

Próba z ak­to­rami do sceny za­ty­tu­ło­wa­nej Chory. Au­striacy, Niemcy i Wę­grzy. Na szczę­ście scenę prze­nie­siono do nieco przy­jaź­niej­szej lo­ka­li­za­cji.

Lunch z Jo­han­ne­sem i Si­mo­nem, a po­tem wy­stawa prac An­nie Le­ibo­vitz[75] – to bar­dzo do­bra ar­tystka i ma zna­ko­mite kon­takty. Zde­cy­do­wa­nie cie­kaw­sze wy­dają się jej wcze­śniej­sze zdję­cia ro­dzi­ców i babci. Zaś Hun­der­twas­ser[76] to mistrz wśród ar­chi­tek­tów. Za­równo mu­zeum, jak i apar­ta­men­to­wiec ro­bią pio­ru­nu­jące wra­że­nie... Ten czło­wiek two­rzy nie­równe pię­tra, by od­dać „me­lo­dię stóp”.

12 wrze­śnia

Dzi­siej­szy dzień po­świę­cony był Cho­remu. Po­sprze­cza­łem się z pro­du­cen­tami, któ­rzy, oczy­wi­ście, chcą do­stać coś za nic – w tym wy­padku cho­dzi o au­striac­kich ak­to­rów (choć Wę­grzy i tak do­stają o wiele mniej ze względu na wa­runki za­kwa­te­ro­wa­nia). Naj­cie­kaw­sze jest to, że w tym wszyst­kim oskar­żono mnie o szan­taż – po­zwo­li­łem so­bie za­uwa­żyć, że to ja czuję się mo­ral­nie szan­ta­żo­wany w tej sy­tu­acji (nie wspo­mi­na­jąc już o tym, że do tej pory też pra­cuję za marne gro­sze).

To za­brzmiało jak istny kosz­mar, a w rze­czy­wi­sto­ści at­mos­fera na pla­nie wcale nie jest taka zła – ot, ta­kie tam prze­py­chanki.

Praca jest mę­cząca, ale do­brze nam idzie. Wi­dzę, że je­den z Wę­grów[77] jest lep­szy od więk­szo­ści, a może na­wet od nas wszyst­kich. Z pew­no­ścią udało mu się roz­wią­zać kwe­stię pierw­szej sceny.

Przy lun­chu spo­ty­kam się z Ro­ge­rem – co za nie­zręczne déjà vu. „Alan nie współ­pra­cuje z re­ży­se­rem!” – Ho­ward Da­vies[78].

Ko­la­cja w MAK – Ro­ger Spot­ti­swo­ode i Amanda Ooms[79] naj­wy­raź­niej mają ro­mans – mam tylko na­dzieję, że sprawy nie wy­mkną się spod kon­troli.

13 wrze­śnia

Scena po­ca­łunku.

Za bar­dzo przy­po­mina re­klamę – zero nie­bez­pie­czeń­stwa.

Na­dal pra­cu­jemy nadCho­rym. Mamy w eki­pie kil­koro zna­ko­mi­tych ak­to­rów – szcze­gól­nie wśród Wę­grów[80]. An­giel­scy ak­to­rzy po pro­stu tak nie wy­glą­dają. Mam ochotę od­dać któ­re­muś z nich swój ko­stium i po­wie­dzieć: „To ja po­pa­trzę”.

Cie­kawa dys­ku­sja z R. S. i W. S.-K. Mó­wią: „Do­sko­nale! To mamy, to mamy i to mamy”. Ja na to: „Ja­sne, ale tylko na po­zio­mie ak­to­rów”. A co z na­szą „kon­cen­tra­cją i kon­trolą”? Prze­cież o tym jest w tek­ście, do cho­lery. Czy oni tego nie czy­tają?

14 wrze­śnia

Po po­łu­dniu nic nie ru­szyło – znów bę­dzie spię­cie. Po­trze­buję re­ży­sera, a nie ma­rudy. (Chyba mnie nie lu­bią za te moje wy­ma­ga­nia).

Rima dzwo­niła. Mówi, że Ha­rold In­no­cent[81] zmarł w week­end. Był ważną czę­ścią mo­jego ży­cia. Wiem, że to sa­mo­lubne, ale cie­szę się, że udało nam się ostat­nio spo­tkać i po­roz­ma­wiać.

15 wrze­śnia

Te­le­fon, mimo że wolne.

Wciąż nie ro­zu­miem tej sprzeczki z R. S. Scena wy­gląda mniej wię­cej tak, jak so­bie wy­obra­ża­łem. Czy to zna­czy, że on nie do­stał tego, co chciał, czy może mia­łem ra­cję, ale nie wy­łusz­czy­łem tego wy­star­cza­jąco wy­raź­nie?

16 wrze­śnia

Długa scena – wy­ma­gała ogrom­nego sku­pie­nia. Ktoś czuwa nad nami, je­śli nie fi­nan­sowo, to z pew­no­ścią me­te­oro­lo­gicz­nie. Świeci słońce, wieje wiatr – jak na ko­mendę. Tro­chę to prze­ra­ża­jące. Czyżby to Me­smer ma­czał w tym palce zza grobu? Przez cały czas to­czy się bi­twa, że­bym ja w tym nie mie­szał.

17 wrze­śnia

Ostatni dzień w Wied­niu. Na ra­zie.

Po­pro­szono mnie, że­bym na­pi­sał coś o Ju­les [Wri­ght] dla „Vo­gue’a”. Sam nie wiem. Co to ozna­cza? W wy­po­wie­dzi pi­sem­nej trzeba wy­jąt­kowo za­dbać o szcze­rość. Dla­czego?

Przy­ję­cie u Bir­git – to cu­downa osoba w każ­dym calu. Jest piękna, pełna ener­gii, ma wszystko, czego po­trzeba. Je­dze­nie było prze­pyszne. Od­by­łem kilka cie­ka­wych roz­mów. Ale tro­chę też mia­łem wra­że­nie, że ota­czają mnie osy, ko­mary, pióra i ściany. Wró­ci­łem o 2.45. Chyba jed­nak mu­siało być do­brze.

Chris [sce­no­graf] my­ślał, że mam 36 lat. Nie wy­pro­wa­dza­łem go z błędu.

19 wrze­śnia

Lot do Ber­lina o 19.00. Spa­cer po mie­ście. Zgu­bi­łem się. W ta­kie dni chyba na­wet czas nie ma do mnie cier­pli­wo­ści.

Chcesz gdzieś iść, a jak już do­trzesz na miej­sce, nie wiesz, co tam ro­bisz.

21 wrze­śnia

Śnia­da­nie z Amandą, Gil­lian i Wal­lace’em Shaw­nem[82], na któ­rego na­tknę­li­śmy się w lobby. Dzi­siaj wie­czo­rem wy­stę­puje w Ber­li­ner En­sem­ble.

Z wy­raźną re­zerwą i wy­wa­że­niem mó­wił o Eu­ro­pie Wschod­niej, o tym, jak lu­dzie za­cze­piają go na uli­cach Man­hat­tanu i pro­po­nują mu rolę w fil­mie krę­co­nym w Am­ster­da­mie albo pro­szą, żeby prze­czy­tał sce­na­riusz. Mówi o tym, że za każ­dym ra­zem, kiedy wcho­dzi do swo­jego biura, ogar­nia go po­czu­cie winy – nie­które sce­na­riu­sze leżą nie­tknięte od 1986 roku. A po­tem do­daje, że wy­cho­dzi ku­pić pa­pier, kiedy musi na­pi­sać list, i że ni­gdy nie robi żad­nego nie­pla­no­wa­nego ru­chu.

22 wrze­śnia

Mę­czący dzień. I nie wie­dzieć czemu, stre­su­jący. Za­wsze się dzi­wię, że tak ła­two pod­daję się ta­kim na­stro­jom, za­miast z nimi wal­czyć.

Rano trudne sceny. Je­den z ak­to­rów nie mógł się wczuć, a R. S. nie bar­dzo miał po­mysł, jak go na­pro­wa­dzić.

Ro­ger mówi, że Wie­land[83] dzwo­nił do niego ze spo­tka­nia, które od­było się w Lon­dy­nie – po­dobno było 23 praw­ni­ków, wszy­scy u nas na eta­cie. Win­gate’owi[84] po­doba się ma­te­riał – mamy się cie­szyć, czy może ra­czej po­wi­nie­nem się ob­ra­zić, skoro chciał to zo­ba­czyć i ktoś mu na to po­zwo­lił?

Ko­la­cja z Gil­lian Barge – praca z nią to ogromna przy­jem­ność. Cie­szę się, że na­resz­cie mo­głem ją po­znać przy oka­zji pracy nad tą pro­duk­cją.

23 wrze­śnia

Ja­kieś li­cho nie po­zwa­lało mi dziś ode­tchnąć. Je­stem zmę­czony, a do tego brak mi rze­czo­wej, kon­struk­tyw­nej dys­ku­sji, więc Si­mon po­sta­no­wił za­jąć się tym dziś po po­łu­dniu. Trzeba usta­lić i po­ka­zać, skąd się bie­rze to sza­leń­stwo.

Przez cały czas prasa nie daje mi spo­koju. Na­wet w pu­bli­cy­styce ob­ser­wuję pra­gnie­nie po­rów­ny­wa­nia róż­nych ról: czy X było trud­niej­sze od Y? Nie, X to X, a Y to Y. Nie wolno iść na skróty.

Dzi­siaj wie­czo­rem aż się za­go­to­wa­łem. Od­twór­czyni głów­nej roli żeń­skiej[85] jest zmę­czona, więc próby skró­cono. Bez dys­ku­sji.

24 wrze­śnia

Dzi­siaj ciąg dal­szy. To nie­sa­mo­wite, jak na pla­nie fil­mo­wym wszystko po­trafi krę­cić się wo­kół dwójki ak­to­rów. Trudna scena, re­ży­ser sza­leje. Jego gniewu nie da się zła­go­dzić. Dla­tego trzy­mamy się z dala w miarę moż­li­wo­ści = wszy­scy sta­ramy się wy­lu­zo­wać.

Nie­do­brze, kiedy ak­torkę trak­tuje się jak cudo z drez­deń­skiej por­ce­lany, a nie jak pro­fe­sjo­na­listkę. Ale ja­koś koń­czymy jedną scenę i ro­bimy przy­miarki do ko­lej­nej. Z tru­dem, ale prze­brnę­li­śmy i przez to. Byle da­lej do przodu.

27 wrze­śnia

Ten dzień za­pa­mię­tam dzięki scho­dom – zrzu­ci­łem Si­mona [McBur­neya] i zje­cha­łem po po­rę­czy (roz­dzie­ra­jąc so­bie przy tym spodnie).

Koło 10.00 – Gil­lian skoń­czyła późno, a dzi­siaj musi przyjść wcze­śnie. Po­trze­buję z kimś po­roz­ma­wiać. To nie­wol­nic­two (wy­zysk). Ko­la­cja z nią i Ja­nem Ru­be­šem[86] – to uro­czy, jo­wialny Czech, który lubi spro­śne dow­cipy.

28 wrze­śnia

Ten dzień pra­wie w ca­ło­ści spę­dzi­łem sam. Po­sze­dłem na Kur­für­sten­damm, by ku­pić buty (nie ta­kie, jak trzeba), a po­tem na Sa­vi­gny­platz po ko­lejne (tym ra­zem już do­bre). Zna­la­złem nową część do elek­trycz­nej ma­szynki do go­le­nia i na­wet do­ga­da­łem się po nie­miecku. Zro­bi­łem zdję­cie klo­szardce, sie­dzą­cej obok sterty śmieci w pla­sti­ko­wych wor­kach (nie były jej)...

Gil­lian dzwo­niła, kiedy wró­ciła z planu fil­mo­wego – usie­dli­śmy u mnie w po­koju ho­te­lo­wym, za­mó­wi­li­śmy coś do je­dze­nia i roz­ma­wia­li­śmy o Strat­ford i miesz­kań­cach tego mia­sta (i o tym, że Gil­lian nie wie­działa, jak się pi­sze Edyp na pró­bie u P. Bro­oka[87]).

29 wrze­śnia

Mogę za­ry­zy­ko­wać stwier­dze­nie, że dzi­siaj na pla­nie było cał­kiem we­soło.

Do­sta­łem ser­deczny list od Amandy – po­spieszną, lecz szczerą od­po­wiedź.

Po pracy Pa­ris Bar. Gil­lian, Tom, Ro­ger, Amanda, Si­mon.

(1) Przed nami kilka trud­nych dni, tak wi­dzę po sce­na­riu­szu. (2) Układy mię­dzy człon­kami ekipy za­czy­nają przy­po­mi­nać te­le­no­welę. Albo farsę au­tor­stwa Fey­deau[88].

1 paź­dzier­nika

W końcu wi­dzę ka­wał do­brej ro­boty na pla­nie. Ale też trzeba przy­znać, że szło na noże.

Wal­czy­łem, ko­pa­łem, krzy­cza­łem wnie­bo­głosy – a może to ja­kaś me­sme­ryczna siła mnie do tego na­kło­niła – chcąc za­pro­te­sto­wać prze­ciwko temu, że każe się nam „pra­co­wać dla efektu”. Sam nie wiem, kto ma ra­cję. Mam trudny cha­rak­ter i swoje hu­mory, by­wam nie­ko­mu­ni­ka­tywny. Po­zo­stali są sen­ty­men­talni, zo­rien­to­wani na efekt i nie­zdy­scy­pli­no­wani. Ale coś nam się jed­nak udało.

2 paź­dzier­nika

Długi, trudny dzień. Cała scena krę­ciła się wo­kół efektu bły­ska­wicy. Nie mam nic wię­cej do do­da­nia.

Kiedy przy­sze­dłem, oznaj­mi­łem, że je­stem ma­rio­netką i dzi­siaj będę się przy­kład­nie za­cho­wy­wał. Skwi­to­wano to iro­nicz­nym śmie­chem.

3 paź­dzier­nika

Dzień wolny.

Idę do kina Xe­non na For­te­pian[89] z Gil­lian i To­mem. Przez pierw­szą po­łowę filmu są­dzi­łem, że to chłodna, choć do­kładna re­ali­za­cja sce­na­riu­sza. Po­tem jed­nak się roz­krę­cił. Holly Hun­ter była cu­downa. Nie tylko ona zresztą.

Wspa­niała in­spi­ra­cja i (na ten mo­ment) ze­msta – za­zdrosz­czę To­mowi nie­win­no­ści, z jaką po­tem pła­kał na ulicy.

4 paź­dzier­nika

19.00 – Od­bie­ram bi­lety naMe­cha­niczną po­ma­rań­czę. Spek­takl o 19.30 w Volks­bühne[90].

Już wi­dzę, ja­kie mogą być za­rzuty, ale je­stem pod wra­że­niem. At­mos­fera w te­atrze jest na­pięta: ak­to­rzy czę­sto znaj­dują się w nie­bez­pie­czeń­stwie. Wia­dra krwi, mąka, woda – wszystko w re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu – a do tego wy­czu­walny gniew. Na tę sztukę, wy­sta­wianą na te­re­nie daw­nego NRD, wy­prze­dano wszyst­kie bi­lety. A co bę­dzie, jak ze­chcą wy­sta­wić Króla Le­ara alboOtella?

5 paź­dzier­nika

Ten film po­wi­nien być za­ty­tu­ło­wany Prze­py­chanki. Czy ktoś tu, do cho­lery, mówi prawdę???

Do­brej ro­boty ciąg dal­szy. Nie­stety pod­cho­dom też nie ma końca. Je­stem tym już zmę­czony.

Wy­wiad dla „Ci­nema” to nie­zły spraw­dzian...

6 paź­dzier­nika

Przez cały dzień sie­dzę przed lu­strem. Nie­ważne, jak długo pa­trzę na wła­sne od­bi­cie, ni­gdy nie do­strze­gam tego prze­ra­że­nia, które ja­kimś cu­dem udaje się uchwy­cić wszyst­kim fo­to­gra­fom. Jak oni to ro­bią? Przy­glą­dam się wszyst­kim ele­men­tom swo­jej twa­rzy – ana­li­zuję każdą wy­pu­kłość, wgłę­bie­nie i zmarszczkę na skó­rze...

Dzień koń­czy się ata­kami szału – zo­sta­łem zmu­szony do za­gra­nia sceny bez próby. Za­miast po­kie­ro­wać się in­stynk­tem, stłu­mi­łem go.

7 paź­dzier­nika

W stu­dio na­grań obok nas na­gry­wają Nie­koń­czącą się opo­wieść. Co za iro­nia.

18.00 – Im­preza na za­koń­cze­nie krę­ce­nia scen w Ber­li­nie. Do­brze było znów po­tań­czyć.

Dzi­siaj naj­le­piej wy­cho­dzą mi krót­kie zda­nia.

9 paź­dzier­nika

Roz­ma­wia­łem z Rimą. Ona za­wsze po­trafi mnie do­pro­wa­dzić do śmie­chu.

10 paź­dzier­nika

20.15 – Bo­ha­ter ostat­niej ak­cji[91].

Nie na­sta­wia­łem się na nic, ale to bar­dzo kiep­ski film...

11 paź­dzier­nika

Cza­sami przez dłuż­szy czas nie od­czu­wam emo­cjo­nal­nego ob­cią­że­nia pracą nad daną pro­duk­cją, ale po­tem na­gle do­znaję cał­ko­wi­tego otę­pie­nia – jakby ogar­niało mnie prze­mę­cze­nie i prze­ła­do­wa­nie.

Po­sze­dłem do sklepu, na kawę i do sauny. Po­słu­cha­łem przez te­le­fon kilku osób – wszy­scy przyj­mują po­stawę obronną, każdy kryje wła­sne kłam­stwa.

13 paź­dzier­nika

8.15 – Wy­jeż­dżam na lot­ni­sko. O 9.50 mam sa­mo­lot do Wied­nia, a stam­tąd jadę sa­mo­cho­dem do So­pron na Wę­grzech.

Ra­dość z po­dróży w nowe miej­sce psuje na­pię­cie i po­czu­cie nie­pew­no­ści zwią­zane z tą pro­duk­cją – każ­dego dnia roz­grywa się ko­lejny dra­mat fi­nan­sowy – czy kie­dy­kol­wiek dojdę do tego, jaka jest prawda? Samo mia­sto ma w so­bie cu­downy, bez­oso­bowy urok – wie, że jest tu od za­wsze, to­le­ruje dwu­dzie­sty wiek, mło­dzież w dżin­sach i z ple­ca­kami, choć samo pa­mięta jesz­cze dżen­tel­me­nów w atła­so­wych musz­kach.

Spodo­bała mi się gra w sno­okera. Pani O jak zwy­kle pławi się w swoim ego­izmie. Na co komu wol­ność i oso­bo­wość, skoro nie ma za grosz cie­ka­wo­ści?

Na uli­cach ci­sza. W ho­telu sły­chać pracę hy­drau­li­ków. I szcze­ka­nie psa. Wieje wiatr. Jest 2.00 w nocy, a ja nie śpię? Dla­czego mu­szę to­czyć idio­tyczne spory o po­kój ho­te­lowy?

14 paź­dzier­nika

Sie­dzę w po­wo­zie. Nie ta ko­lej­ność, nie to oto­cze­nie. Scena, którą na­le­żało na­krę­cić w jed­nym ka­wałku, zo­stała po­dzie­lona na pół. Wciąż brak od­po­wie­dzi, brak pew­no­ści. A dzi­siaj jesz­cze brak je­dze­nia. Mia­sto jest w dal­szym ciągu piękne. Ho­tel – szcze­gól­nie ła­zienka – przy­wo­dzi na myśl wi­zyty u mo­jej babci. Wtedy też nie było ręcz­ni­ków do kom­pletu. Po­zo­stali człon­ko­wie na­szej ekipy nie mieli tyle szczę­ścia: po­szli do mia­sta ku­pić buty, w któ­rych mo­gliby wejść pod prysz­nic.

Na czym upływa mi ten rok? Czy msz­czą się moje am­bi­cje re­ży­ser­skie? Kara wy­daje się nie­współ­mierna do winy.

15 paź­dzier­nika

Jadę po­wo­zem. Woź­nica do­piero dzi­siaj na­uczył się swo­jego rze­mio­sła... Było we­soło.

Lunch w Pizza Ba­rze, w osiem­na­sto­wiecz­nym ko­stiu­mie pro­sto z planu.

16 paź­dzier­nika

Plask! Więk­szość dnia spę­dzi­łem, le­żąc z twa­rzą w bło­cie. To w pew­nym sen­sie orzeź­wia­jące.

17 paź­dzier­nika

Nie­dziela w So­pron. Ci­sza na uli­cach. Sły­chać tylko bi­cie ko­ściel­nych dzwo­nów. Nie po­je­cha­łem na wy­cieczkę – za­cho­wa­łem się przy­zwo­icie i pra­co­wa­łem. A po­tem po­sze­dłem na spa­cer – na cmen­tarz. Wzru­sza­jące miej­sce: tu­taj ro­dzina jest naj­waż­niej­sza. Ubo­gie groby ze skrom­nymi, ręcz­nie wy­cię­tymi krzy­żami – ro­bią wra­że­nie nie mniej­sze niż oka­załe gra­ni­towe na­grobki. W każ­dym ką­cie wi­dzia­łem ko­biety: sprzą­tały groby, sa­dziły kwiaty. Opie­ko­wały się wspo­mnie­niami.

18 paź­dzier­nika

Mo­kro. Mo­kro. Mo­kro.

Zimno. Zimno. Zimno.

Po­wozy, zmar­z­nięte dło­nie, uję­cia z ka­mery na wy­so­kim sta­ty­wie.

Na lunch chłod­nik ba­na­nowy.

Dni co­raz krót­sze. Wcze­śnie robi się ciemno. Wró­ci­łem o 18.30.

19 paź­dzier­nika

Ra­zem z Ca­ro­line Hol­da­way[92] gra­li­śmy scenę ba­lową. Obu­dzi­łem się o trze­ciej nad ra­nem i nie spa­łem do 5.30, kiedy to przy­je­chał po mnie sa­mo­chód. Kiep­sko mi dzi­siaj idzie my­śle­nie i mó­wie­nie.

Pa­dało. Klak­sony w sa­mo­cho­dach trą­biły, a lu­dzie roz­ma­wiali. Ale udało się – Ca­ro­line jak za­wsze za­chwyca do­brymi ma­nie­rami i jesz­cze lep­szym po­czu­ciem hu­moru. Ja nie­stety nie.

Przy­je­chała Ca­the­rine [Ba­iley][93] i ekipa z BBC [Late Show]. To cie­kawe, gdy za­czyna się tak mie­szać przy­jaźń z pracą. Zwy­kle wiąże się to z do­dat­kową kon­trolą, ale też z ro­sną­cymi wy­ma­ga­niami.

Po­szli­śmy ze wszyst­kimi do Fo­rum, a po­tem na bi­lard. Roz­ma­wia­łem z Ro­ge­rem – je­stem za­sko­czony tym, jak bar­dzo po­tra­fię być sa­mo­lubny pod­czas pracy – w tym ty­go­dniu to Ele­mér[94] roz­daje karty. Inni też mają swoje sła­bostki. Skąd, u li­cha, u mnie ta prze­ra­ża­jąca pew­ność?

20 paź­dzier­nika

My­ślę, co po­wiem w wy­wia­dzie dla „Omni­busa”. Nie­ważne – bry­tyj­ski te­atr (jako in­sty­tu­cja) zo­stał po­rzu­cony tuż za pro­sce­nium. Spo­czywa głów­nie w rę­kach nie­do­uczo­nych, prze­mą­drza­łych mło­dych re­ży­se­rów, któ­rzy może i mają am­bi­cje, ale brak im serca i zmy­słu po­li­tycz­nego. Choć mogą nie zda­wać so­bie z tego sprawy, do suk­cesu po­py­chają ich ak­to­rzy i pro­jek­tanci. Ope­rują na sfor­mu­ło­wa­nych za­wczasu prze­ko­na­niach, za­tem ak­tor, któ­rego grę prze­wi­dziano od sa­mego po­czątku, nie musi mie­rzyć się z żad­nym wy­zwa­niem. I to się wi­dzi wszę­dzie – chęt­nie pod­jął­bym rę­ka­wicę, gdyby tylko ktoś ze­chciał mi ją rzu­cić. Mało kto jest go­tów za­da­wać nam (ak­to­rom) po­ważne py­ta­nia, nie bę­dąc prze­ko­na­nym, że zna już na nie od­po­wie­dzi.

21 paź­dzier­nika

Ten dzień to ja­kiś cyrk me­dialny:

1. Da­vid Ni­chol­son z „The Ti­mes” – uwo­dzi­ciel­ski na­ga­by­wacz – ma źre­nice róż­nych roz­mia­rów. I tak na­prawdę cho­dziło mu tylko o ja­kieś brudy na te­mat ma­nii re­li­gij­nej.

2. Mur­ray H. – ro­bił zdję­cia. (Nudne). NB Snow­don.

3. Krę­cił się też ktoś z „Si­ght and So­und”.

4. Ekipa na ło­wach.

Od­gry­wamy scenę.

Po­kłó­ci­li­śmy się też o to, że sta­ty­ści do­stają bułki na lunch. Wie­czo­rem po­dano przy­zwo­ity po­si­łek.

22 paź­dzier­nika

Pra­co­wity dzień prze­pla­tany smut­kiem i zmę­cze­niem Amandy – Blan­che Du­Bois ze swo­imi hu­mo­rami może się scho­wać.

Ekipa z BBC2 wciąż kręci. Do dru­giej, kiedy to po­szli­śmy znów do Bil­liard Hall.

23 paź­dzier­nika

Do Hil­tona i na bal fil­mow­ców. Okro­pień­stwo. Za­wsze tak jest. Je­dyną roz­rywką jest moż­li­wość po­przy­glą­da­nia się lu­dziom. Wi­dzia­łem się z Da­vi­dem Thew­li­sem[95], po­zna­łem Ju­lie Brown[96]* (Wiatr w oczy[97]). Byli jak oazy na środku ha­ła­śli­wej pu­styni. Uda­wa­nie nie­do­stęp­nego = wy­uczona nie­win­ność.

Przy­pusz­czam, że to i tak lep­sze niż skom­pli­ko­wany zwią­zek. A już na pewno z ko­bietą z pie­kła ro­dem.

24 paź­dzier­nika

Plecy mnie bolą. Sie­dem ty­go­dni na­ra­sta­ją­cego na­pię­cia w końcu daje o so­bie znać.

25 paź­dzier­nika

Dla­czego śniło mi się, że za­trud­ni­łem się w so­boty w skle­pie Wo­ol­worth’s??

26 paź­dzier­nika

Gwiaz­do­rze­nie przy­biera na sile. Ale nie wśród Wę­grów. Dzię­ku­jemy raz jesz­cze, za­chodni świe­cie. Wę­grzy an­ga­żują się jako pierwsi, choć cały pro­ces i tak jest bez­pro­duk­tywną stratą czasu.

Póź­niej w Fo­rum wszy­scy za­czy­namy od­pusz­czać – od­po­czy­wamy przy wy­śmie­ni­tej ko­la­cji. Jest gu­lasz. Po­tem idziemy do ja­kie­goś dziw­nego klubu noc­nego (sze­ściu klien­tów i dziew­czyna w ul­tra­fio­le­to­wym bi­kini) i wtedy roz­wią­zują im się ję­zyki. Nikt z nimi ni­gdy nie roz­ma­wiał (to prawda, sami Wę­grzy dy­stan­so­wali się i nie wy­da­wali się zbyt przy­jaź­nie na­sta­wieni – i to wcale nie jest ty­powe dla tej na­cji). Za­sad­ni­czo jed­nak wszystko spro­wa­dza się do za­ufa­nia ak­to­rom i po­zwo­le­nia im na otwar­tość – stara szkoła. Ja­kimś cu­dem Ro­ger przyj­muje te wszyst­kie za­rzuty, a po­tem mówi: „Cze­goś się dzi­siaj na­uczy­łem”. Jest wku­rza­jący, ale w swo­jej szcze­ro­ści rów­nież godny po­dziwu.

27 paź­dzier­nika

A po­tem oka­zuje się, że nic nie pa­mięta z mi­nio­nej nocy. Roz­sta­li­śmy się w desz­czu kwia­tów, które wrzu­ci­łem im do ba­gaż­nika sa­mo­chodu. Ści­ska­li­śmy się na po­że­gna­nie, po­sy­ła­li­śmy so­bie ca­łusy – te ko­biety są na­prawdę wspa­niałe. I nie­moż­liwe. W jed­nej chwili pełne in­spi­ra­cji, se­kundę póź­niej, wrzesz­cząc, do­ma­gały się cha­rak­te­ry­za­torki. „Das ist im­mo­glich!!”[98].

5 li­sto­pada

Krę­ce­nie ostat­niej sceny było ist­nym kosz­ma­rem. Znów – nie było pro­cesu. Trwały usilne po­szu­ki­wa­nia resz­tek hartu du­cha i kon­cen­tra­cji. Ekipa jest nie­sa­mo­wita. Czuję od nich ci­che wspar­cie. O 6.30 by­li­śmy jak mała or­kie­stra, a w po­miesz­cze­niu było aż gę­sto od nie­na­zwa­nych uczuć.

CIĘ­CIE – i Me­smer już nie prze­mówi.

8 li­sto­pada

Ostatni dzień zdjęć. Tro­chę szczę­ścia, ale i tro­chę smutku. Sie­dzia­łem, pró­bu­jąc chło­nąć tę at­mos­ferę. Coś po­wie­dzia­łem od sie­bie, ale za­po­mnia­łem wstać. Za­po­mnia­łem też o tłu­ma­cze­niu – prze­mó­wie­nie chyba w ogóle wy­szło za krót­kie.

Wzru­sza­jący mo­ment na­stą­pił, kiedy każdy czło­nek ekipy dał Aman­dzie po jed­nym kwiatku. Ja sta­łem u szczytu bia­łych mar­mu­ro­wych scho­dów, pod­czas gdy cała reszta ze­brała się na dole. Cza­sami czu­łem się tak bli­sko tej dziew­czyny.

Po­że­gna­nia. Po­ca­łunki. Uści­ski. Zwi­ja­nie ka­bli. Od­krę­ca­nie lamp. Za­ła­du­nek.

Po­ca­łunki. Trza­ska­nie drzwiami.

9 li­sto­pada

18.40 – Lot do Lon­dynu. Tym ra­zem mam wra­że­nie, że nie było mnie tam całe wieki.

10 li­sto­pada

...do szpi­tala Chel­sea & West­min­ster, żeby zo­ba­czyć no­wo­rodka – trze­cie dziecko Ruby[99]. Trudno uwie­rzyć, ale zro­biła to. No i jest (to dziecko, które po­cząt­kowo chciała wy­sta­wić na au­kcji). Ruby te­raz je karmi. W szpi­tal­nej sali jest pełno kwia­tów: w rogu stoi ja­kaś gro­te­skowa kon­struk­cja z or­chi­dei od Joan Col­lins. Ja przy­nio­słem jej pie­czo­nego kur­czaka. Rzu­ciła się na niego z ape­ty­tem.

11 li­sto­pada

PA­RYŻ.

Co za piękny dzień. Błę­kitne, bez­chmurne niebo i go­rące słońce. Jadę do Wer­salu – cho­dzi o scenę, którą tak bar­dzo chcia­łem za­cho­wać w fil­mie. Dziw­nie się pa­trzyło na idącą w na­szą stronę Be­atie[100] w ko­stiu­mie Ma­rii An­to­niny. Ro­ger jest wście­kły/ob­ra­żony. Nie chciał, żeby fran­cu­ski ak­tor grał Lu­dwika – Serge [Ri­doux][101] rze­czy­wi­ście ma wy­raźny ak­cent. Ro­ger zła­mał na­kładkę na obiek­tyw ka­mery BBC... Krę­cimy scenę w obec­no­ści tłumu tu­ry­stów i przy akom­pa­nia­men­cie wy­strza­łów... Po­po­łu­dniowe słońce za­chwyca ostat­nimi pro­mie­niami. Je­dziemy do pa­ry­skiego ho­telu L’Ab­baye.

Idę po Ro­niego[102] i Isa­belle H[up­pert][103], któ­rzy wy­bie­rają się z nami na ko­la­cję. Miły wie­czór. Ro­ger i ja koń­czymy go kłót­nią o mój cha­rak­ter, me­tody pracy, o to, czy upra­wiali seks, i tym po­dobne szcze­góły.

12 li­sto­pada

Ko­lejny wspa­niały dzień. Tro­chę nie­upo­rząd­ko­wany, bo bez sku­pie­nia krę­ci­łem się tu i tam. Ku­pi­łem tro­chę ubrań dla Rimy. Zja­dłem ka­napkę. Wró­ci­łem do ho­telu, a po­tem od­by­łem długą, upiorną po­dróż na lot­ni­sko. Omal nie spóź­ni­łem się na sa­mo­lot.

17 li­sto­pada

Koło 15.00 – Spo­tka­nie Royal Co­urt The­atre Pro­duc­tion. Bar­dzo po­ucza­jące do­świad­cze­nie. Ak­to­rzy jak mięso na targu na West En­dzie. Główny te­mat – in­we­sto­rzy (w więk­szo­ści ci sami, któ­rzy tam sie­dzieli), pro­jekt, ry­zyko. Hmm. I to ma być Royal Co­urt.

18 li­sto­pada

18.45 – Pla­net Hol­ly­wood – film Da­vida Ba­ileya, w któ­rym gra Ju­liet [Who De­alt?[104]].

Ba­iley jest roz­czu­la­jący, na­wet kiedy fa­buła się roz­la­tuje. Chciał­bym z nim kie­dyś pra­co­wać. Jest sza­lony.

19 li­sto­pada

Koło 11.00 – Wal­dorf Tea Room z Wil­lia­mem Bur­dett-Co­ut­t­sem, Thelmą i Ca­the­rine [Ba­iley]. Nie bar­dzo wie­dzia­łem, co po­wie­dzieć, bo wy­da­wało mi się, że mam przed sobą pro­po­zy­cję nie­moż­liwą do przy­ję­cia. Nie było w niej nic – nic do za­ofe­ro­wa­nia, zu­peł­nie jakby cze­kał na to, co my od sie­bie damy. Tylko dla­czego mie­li­by­śmy mu co­kol­wiek da­wać?

21 li­sto­pada

Koło 15.00 – Chcia­łem zo­ba­czyć Okru­chy dnia[105]. Nie było już bi­le­tów. Spę­dzi­łem cał­kiem przy­jemną go­dzinę, włó­cząc się po Wa­ter­sto­nes.

23 li­sto­pada

Idziemy do Vic­to­ria Pa­lace na Arts Rally, a po­tem do par­la­mentu, by po­roz­ma­wiać z po­li­ty­kami. Stoję i mar­znę w to­wa­rzy­stwie Kena Cran­hama[106], Sy­lve­stry Le To­uzel[107], Ste­phena Dal­dry’ego[108] i Har­riet Wal­ter[109]. Do­okoła ka­mery – „Sun” po­daje się za „Gu­ar­diana”. Wy­cho­dzi do nas Gor­don Brown. Wita nas i za­pra­sza do środka. Dla­czego ni­gdy wcze­śniej tu nie by­łem? Ja­kiś czło­wiek w bia­łej muszce daje mi do wy­peł­nie­nia zie­loną kartkę.

Za­raz po­tem idziemy do jed­nej z sal. Roz­ma­wia z nami Den­nis Skin­ner[110] – bar­dzo bły­sko­tliwy czło­wiek. Nie­stety par­la­men­ta­rzy­sty z mo­jego okręgu nie ma.

19.00 – Na­tio­nal The­atre. Spek­takl Ma­chi­nal[111]... Nie­sa­mo­wita aran­ża­cja na prze­mian cie­ka­wej i nud­nej sztuki z Fifi w roli kon­fe­ran­sjerki w cyrku. Kilka mo­men­tów może za­li­czyć do naj­lep­szych w swo­jej ka­rie­rze – nie­które na­prawdę za­pa­dają w pa­mięć.

23.00 – San­dra i Mi­chael Ka­men[112]. Tyle tu sław: An­nie Len­nox, Geo­rge Har­ri­son, Eric Clap­ton. Mu­zyka na żywo. Zo­sta­wi­łem Ruby, gdy pró­bo­wała wy­cią­gnąć in­for­ma­cje od Pat­tie Boyd[113]...

28 li­sto­pada

Na 19.30 idę do Royal Co­urt na be­ne­fis Maxa Staf­forda-Clarka[114]. Zna­ko­mi­cie zor­ga­ni­zo­wana im­preza, świet­nie po­pro­wa­dzona przez Ri­charda Wil­sona[115] i Pam Fer­ris[116]. Same wspa­nia­ło­ści, a wśród nich słynna scena Le­sley Sharp[117] z se­rialu Road[118]. Do­brze było znów zo­ba­czyć Gary’ego Old­mana na sce­nie. A po­tem nie­unik­nione spo­tka­nie z Ju­les Wri­ght, która wy­daje się lekko obłą­kana. W su­mie trudno się dzi­wić.

29 li­sto­pada

Jadę do Sa­voy – ka­mery, kok­tajl mi­moza, Tim Spall[119] (dzięki Bogu). Tro­chę zja­dłem, ośmie­li­łem się wy­pić łyk bia­łego wina, a po­tem pa­trzy­łem, jak top­nieje mro­żony de­ser. Agre­gat strasz­nie ha­ła­suje. Cze­kam. Cze­kam. Mi­riam Mar­go­lyes[120] opo­wiada ży­dow­skie dow­cipy. Wy­gło­si­łem prze­mowę – tak ci­cho, że w każ­dej se­kun­dzie czu­łem cię­żar kry­tyki. Ucie­kłem stam­tąd.

3 grud­nia

12.45 – Do Ber­lina na galę Eu­ro­pej­skiej Na­grody Fil­mo­wej. Da­vid Put­t­nam[121] i Je­remy Tho­mas [pro­du­cent] lecą ze mną sa­mo­lo­tem. Da­vid po­ka­zuje mi tekst prze­mó­wie­nia, ja­kie za­mie­rza wy­gło­sić. Otwo­rzyć się na szanse = lu­dzie po­szli na Park Ju­raj­ski, bo chcieli = nie robi się fil­mów o sztuce bez od­nie­sie­nia do od­bior­ców. Nie­stety moje pro­te­sty do­ty­czące wol­no­ści, by ak­tor mógł mó­wić wła­snym gło­sem, i tym ra­zem nie tra­fiły na po­datny grunt. Mó­wi­łem mu, żeby le­piej szy­ko­wał się na spo­tka­nie z sze­fem.

21.00 – Wia­do­mo­ści gło­sowe: nie ro­zu­miem. Ko­la­cja u Flo­riana z Wie­lan­dem – ten czło­wiek jest zło­to­usty i ma do­bre serce. Po­tem idziemy do Mir­ror Tent – aku­rat wy­stę­puje tam cał­kiem za­bawne trio. Wy­cho­dząc, na­ty­kam się na De­nisa Staun­tona[122] i jego zna­jo­mych. Wśród nich jest Mi­chael Radc­liffe[123]. Idziemy ra­zem do baru na­prze­ciwko na te­qu­ilę. Roz­ma­wiamy o Bur­ges­sie, Vi­dalu, Volks­bühne, Stein, Fau­ście, Schil­le­rze, Ba­alu, a na­wet przez mo­ment o Do­ris Day.

4 grud­nia

Ce­re­mo­nia jak za­wsze trwała całe wieki. Im czę­ściej się cho­dzi na ta­kie im­prezy, tym bar­dziej ab­sur­dalne się wy­dają. Przy­pusz­czam jed­nak, że lau­re­aci na­gród mie­liby inne zda­nie – ten in­stynkt ni­gdy nie za­wo­dzi. Inni też dają się na­mó­wić do udziału, mimo że praw­do­po­dob­nie zdrowy roz­są­dek pod­po­wiada im co in­nego. Choć to zde­cy­do­wa­nie miej­sce na roz­ważną od­mowę, ja­kieś li­cho jed­nak kusi lu­dzi, by przy­jąć za­pro­sze­nie – od­wieczna trójca: je­dze­nie, drinki i seks.

4.00 nad ra­nem – Flo­rian. Wszystko wy­daje się wi­ro­wać wo­kół mnie, tak jak wcze­śniej An­to­nioni, Wim Wen­ders, Lo­uis Malle, J.-J. Ar­mand, [Vol­ker] Schlön­dorff, Fre­ars i tak da­lej... Po­zna­łem bli­żej Ot­tona San­dera[124].

6 grud­nia

18.45 – Przy­jeż­dża tak­sówka po mamę, Pat i Mi­cha­ela, po czym wszy­scy ra­zem je­dziemy do Prince Edward The­atre na sztukę Zwa­rio­wa­łem dla cie­bie[125]. Uro­dzi­nowe wyj­ście. Głu­pia fa­buła. Cu­downa cho­re­ogra­fia. Bar­dzo od­kryw­cza i wcale nie sta­ro­modna rzecz. Tro­chę jak chiń­skie je­dze­nie.

9 grud­nia

Kto mógłby na­pi­sać sce­na­riusz dnia dzi­siej­szego?

11.30 – Gra­ham Wood[126] przy­cho­dzi zro­bić zdję­cia dla „The Ti­mes” – nie je­stem pe­wien, co o tym są­dzić. Cza­sami ufa się temu, co ma się za­dziać, a in­nym ra­zem nie.

Przy­jeż­dża Ruby – nie jest do­brze. Mogę tylko mó­wić, li­cząc na to, że za któ­rymś ra­zem po­dam ar­gu­ment, któ­rego nie zdoła oba­lić.

Dzwoni Emma Thomp­son – czy zgo­dził­bym się wy­stą­pić w spek­ta­klu cha­ry­ta­tyw­nym? R[obert] Lind­say[127] jest chory. Bę­dzie książę Wa­lii. OK.

20.00 – St. Ja­mes’s Pa­lace. Pod kra­wa­tem. Po­wta­rzam kwe­stię w tak­sówce. Po­bież­nie. Zro­bię to. Z po­lo­tem. Książę Wa­lii to po­rządny gość, tak mi się wy­daje. Po dro­dze prze­sze­dłem przez ręce licz­nych por­tie­rów, aż w końcu przed­sta­wiono mnie Jego Wy­so­ko­ści.

Kosz­mar.

Sa­voy. Grill z Emmą. Przy­jemny po­si­łek na lu­zie w to­wa­rzy­stwie we­so­łej, wy­lu­zo­wa­nej osoby. Emma dużo prze­klina. Po­śmia­li­śmy się.

11 grud­nia

13.30 – Przy­ję­cie uro­dzi­nowe Ma­de­le­ine [có­reczka Ruby]. Cu­kierki wdep­tane w dy­wan. Pa­pie­rowe ka­pe­lu­siki zry­wane z ma­łych głó­wek. Bójki o to, kto zdmuch­nie świeczki na tor­cie. Do­ro­śli stoją wo­kół ni­skiego sto­lika i pa­trzą na pierw­szą im­prezę tych ma­lu­chów. Sami pew­nie wspo­mi­nają wła­sne kin­der­bale. Dużo łez, wrza­sków, ale i uśmie­chu.

13 grud­nia

Te­raz fa­szy­ści są w Ro­sji[128].

Choć Rzym pło­nie, ja idę na za­kupy świą­teczne z Ruby, która przez cały czas na­wija przez te­le­fon. Ogląda wy­stawy w V&A, wy­biera kol­czyki, po­tem od­kłada je na miej­sce, ku­puje za­bawkę – Noddy’ego – dla Johna Simp­sona, nie po­doba jej się do­li­czony na­pi­wek, za­gląda do skle­pów, kiedy je­dziemy, a przy lun­chu rzuca kilka spo­strze­żeń. Roz­ma­wiamy o tym, że świat po­grą­żył się w de­pre­sji.

Po po­łu­dniu pi­szę kartki świą­teczne – to dziwne, kiedy ma się ich przed sobą 150 i nie ma czasu, by dla każ­dego wy­my­ślać szczere ży­cze­nia.

17 grud­nia

8.00 – Spe­cjalna do­stawa z pa­łacu Buc­kin­gham. Do­bra. Tylko dla­czego o ósmej rano? (Książę Wa­lii prze­syła po­dzię­ko­wa­nia).

25 grud­nia

Świą­teczny po­ra­nek to mój ulu­biony czas. Spo­kój, kawa, po­ma­rań­cze, sok, pre­zenty i ci­sza na uli­cach.

Koło 12.00 przy­cho­dzą go­ście: Mama, Mi­chael, She­ila, John, Sa­rah i Amy[129].

Za­czyna się pa­nika wo­kół in­dyka.

Tem­pe­ra­tura ska­cze. In­dyk piekł się przez 3½ go­dziny, a nie przez 5, jak przy­pusz­cza­li­śmy. Te­raz pa­ni­ku­jemy z po­wodu ziem­nia­ków, a jak skoń­czymy, za­czniemy się de­ner­wo­wać wa­rzy­wami.

Ko­niec koń­ców jed­nak wszystko lą­duje na stole (poza na­dzie­niem do in­dyka, o któ­rym ja­koś za­po­mnie­li­śmy) i przy­cho­dzi czas na żarty. A po­tem bę­dziemy sza­leć z po­wodu pre­zen­tów. Czy to pa­suje? Czy się po­doba?

Po­doba. I to bar­dzo.

Gramy w Pic­tio­nary. Jest gło­śno. Na ko­niec oglą­damy wy­stęp du­etu ko­mi­ków Mo­re­cambe and Wise.

27 grud­nia

Cen­tralne ogrze­wa­nie pa­dło. Szu­kamy speca w książce te­le­fo­nicz­nej.

30 grud­nia

Spa­łem trzy go­dziny. Po­tem po­dróż w żół­wim tem­pie tak­sówką na lot­ni­sko Ga­twick. Z ra­do­ścią do­wia­duję się, że jed­nak po­lecę pierw­szą klasą do An­ti­gui. Ale mo­głem się do­my­ślić, że to się ze­mści.

Pi­szę te słowa, sie­dząc w re­stau­ra­cji na lot­ni­sku w An­ti­gui. Oka­zało się, że na ten lot sprze­dano wię­cej bi­le­tów, niż było miejsc. Mu­sie­li­śmy wyjść, bo grupa eme­ry­tów z In­dii Za­chod­nich za nic nie chciała ru­szyć się ze swo­ich miejsc. Za­bra­li­śmy ba­gaże i obu­rzeni wy­sie­dli­śmy z sa­mo­lotu, rzu­ca­jąc na od­chodne, że „To nie do przy­ję­cia” i „Nie, nie chcę zo­stać na noc w An­ti­gui”.

Ko­niec koń­ców o 19.00 po­le­cie­li­śmy na Sa­int Kitts... A po­tem wsie­dli­śmy w te­re­nowy sa­mo­chód, by po 10 mi­nu­tach zna­leźć się na Ne­vis. Ko­la­cję zje­dli­śmy przy ho­te­lo­wym ba­se­nie[130].

Do­okoła pełno Ame­ry­ka­nów i bam­bu­so­wych me­bli.

W sa­mo­lo­cie oglą­da­łem Na li­nii ognia[131] – toż to pla­giat Szkla­nej pu­łapki. Prze­ciw­nicy dzwo­nią do sie­bie, spa­dają z wie­żow­ców: wszystko tak samo.

31 grud­nia

Od­kry­wam Ne­vis. Po­jeź­dzi­łem po wy­spie. Po­po­łu­dnie spę­dzi­łem na szez­longu.

Sce­na­riusz. Drzemka. Coca-cola.

19.30 – Szam­pan w Great Ho­use... Ten rok koń­czę, czu­jąc się jak nie­po­zorne na­dzie­nie do ka­napki.