Poza błękitem - Nuno Gomes, Olo Sawa - ebook

Poza błękitem ebook

Nuno Gomes, Olo Sawa

0,0
17,06 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jeden człowiek, dwa rekordy, dziesiątki tysięcy godzin spędzonych pod wodą. Nurkowanie, w którym liczy się perfekcyjny plan i maksymalna osiągalna dla człowieka głębokość. Nurkowanie, które jest sensem życia. Przez biografię Nuna Gomesa przewijają się najciekawsze postaci nurkowego światka - niedościgły Sheck Exley, wytrwały Jim Bowden, nieustraszony John Bennett – ale też znakomici polscy nurkowie, dla których udział w projektach Nuna był początkiem ich własnej kariery nurkowej. Narracja autora zabiera czytelnika do zmagającego się z AIDS i przemocą RPA, do będącego niegdyś kwitnącym ośrodkiem nurkowym Dahabu i do Lizbony z czasów jego dzieciństwa, pozwalając zrozumieć drogę, która zaprowadziła Nuna Gomesa do ustanowienia dwóch światowych rekordów głębokości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 384

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ta książka jest jak thriller. Wyprawy nurkowe do najgłębszych jaskiń świata są jak rosyjska ruletka—z tą różnicą, że rewolwer ma nie jeden, lecz więcej naboi. Nuno Gomes, rekordzista świata w nurkowaniu głębinowym, opisuje śmierć wielu swoich kolegów. Wszyscy wiedzieli, co im grozi. „Potwór ukrywający się w mrocznej otchłani jaskini dopadnie cię prędzej czy później”—mówił Amerykanin Sheck Exley, zanim sam zginął. Co sprawia, że ludzie podejmują tak wielkie ryzyko?

Michał Matys

Gazeta Wyborcza

Tonie jest kolejna książka o kolorowych rybkach i wielkimbłękicie, która ma zachęcić do kupna maski przed urlopem. NunoGomes opisuje ze szczegółami najbardziej ekstremalne zanurzenia — również takie, zaktóre herosi podwodnego świata zapłacili życiem. To aktywność, która taksię ma do rekreacyjnego nurkowania w Egipcie, jak wyścig Formuły1 do jazdy rodzinnym kombi po bułki do sklepu.

Piotr Kościelniak

Rzeczpospolita

Rewelacyjna! Prawdziwa książka o nurkowaniu. Autobiografia jednego z najlepszych nurkówświata pozbawiona jest zarówno fałszywej skromności, jak i tanich przechwałek,co czyni z niej prawdziwą perełkę. Nuno Gomes pisze tak,jak nurkuje — spokojnie, pewnie, konkretnie. W książce nie brakuje licznychpolskich akcentów, co czyni ją dla nas wyjątkową. To książka, do której będę wracać często i z prawdziwą przyjemnością.Małgorzata Popienia

Wielki Błękit

W dramatyzmie dokonań Gomesa kryje się fascynująca droga pokonywania przeciwnościmaterii i własnej słabości. Ktoś powie: niepotrzebne ryzyko, inny doda:idiotyczna gra. A dla mnie to zapis niezwykłej pasji i pełni życia daleko poza granicą własnego komfortu. Polecam!

Dawid Zaraziński

Dziennik Turystyczny

NunoGomes — od porzuconego dziecka do rekordzisty świata w nurkowaniuna obiegu otwartym. Zapierająca dech w piersiach opowieść o walceczłowieka z brutalnymi siłami przyrody oddziaływującymi na ludzki organizm nagłębokości poniżej 200 metrów. O tym, jak jedną złą decyzjąprzekreśla się powrót człowieka na powierzchnię. O tym, jak cienkajest linia między sukcesem a porażką w nurkowaniu poniżej 200metrów. Czy możliwe jest przełączenie się na czysty tlen nagłębokości 60 metrów i wyjście z tego bez szwanku? O tym i o wielu jeszcze ciekawszych aspektach nurkowania zarówno jaskiniowego,jak i głębokiego dowiecie się właśnie z tej książki.

Marcin Pawełczyk

Divers24

Zawsze wzorowałem się na Nuno. Jego osiągnięciazmotywowały mnie do przeprowadzenia własnego rekordowego nurkowania.

AhmedGabr

rekordzista świata w nurkowaniu głębokim

Z Nuno Gomesem połączyła mnie wielka przyjaźń blisko 15 lattemu, gdy pod jego okiem uczyłem się technik głębokiego nurkowaniajaskiniowego. Spędziliśmy w sumie kilkamiesięcy na zupełnym odludziu w RPA, blisko granicyz Botswaną. Potem były wyprawy na atolBikini,Morze Czerwone (gdzie asystowałem podczas bicia rekorduświata w najgłębszym nurkowaniu) i wiele innych wspólnych spotkań i dyskusji. Nunoto postać niezwykła, człowiek zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha,bardzo życzliwy i pełen empatii. Historia jego życia i osiągnięćnurkowych stanowi klamrę spinającą dwie epoki nurkowania: romantyczny okres rozwojuw drugiej połowie XX wieku, gdy większość procedur i techniknurkowych była odkrywana bezpośrednio w praktyce przez takie osobistości jakSheckExley czy właśnie Nuno Gomes, oraz nowoczesny XXI wiek,który charakteryzuje się gwałtownym rozwojem technologii (w szczególności w nurkowaniutrimiksowym i rebreatherowym). Pamiętam nasze niekończące się dyskusje na tematryzyka nurkowania z użyciem obiegu zamkniętego, podczas których Nuno zawszeprzedkładał prostotę i skuteczność nad finezję nowinek technologicznych. Później, podczasnurkowań, praktyka pokazywała, że zwykle to Nuno ma rację. Zwyczajowotakie sytuacje komentował potem skromnie: „Dzisiaj wszyscy wiele się nauczyliśmy”.

Leszek Czarnecki

rekordzista świata w nurkowaniu jaskiniowym

Dostąpiłam zaszczytu odbycia podróży w głąb oceanu i odnalezienia tam siebie. Jestem przekonana, że na pewnym poziomie inni głębocy nurkowie—schodzący pod wodę z butlami czy bez—ruszają w swoją podróż z tych samych powodów. Podziwiam ocean i jego dary i cieszę się, że mogę czytać o doświadczeniach Nuna.

Tanya Streeter

rekordzistka świata w nurkowaniu bezdechowym

Nuno wyznaczył ścieżkę, którą podążają nurkowie techniczni marzący o rekordzie świata. Trudno jest z niej zboczyć.

Will Goodman

rekordzista świata w nurkowaniu na obiegu zamkniętym

Rozsądna, dojrzała opowieść o trudach i niebezpieczeństwach nurkowań technicznych — głębokich,jaskiniowych, rebreatherowych — z której płynie wniosek, że w nurkowaniu „nie ma nic, za co warto umrzeć”.

Dominik „Honzo” Graczyk

twórca grupy SPELEOnurkowanie

Gdyby ktoś mnie zapytał jako dwudziestolatkę, czy zostanę najgłębiej nurkującą kobietą na świecie, wyśmiałabym go. Tylko że potem natknęłam się na Nuna. Był pierwszą znaną mi osobą, która nie dostrzegała ograniczeń. W tamtych czasach Sheck Exley przesuwał granice nurkowania jaskiniowego, wykonując coraz głębsze zejścia. A Nuno — zupełnie zwykły gość, z którym nurkowałam — go ścigał.

Nie miałam naturalnej ciekawości świata. Nie byłam urodzonym odkrywcą i poszukiwaczem przygód. Wszystko to przyszło z czasem, gdy zaczęłam obserwować, jak Nuno bije własne rekordy i robi to tak, jakby to była najłatwiejsza rzecz pod słońcem. Nie musiałam czytać o eksploracji. Miałam przed sobą żywego człowieka przesuwającego granice nurkowania. Zawsze byłam świadoma, że obecność tego badacza granic ludzkich możliwości jest kluczowym elementem mojej własnej drogi. Dopóki jednak nie zaczęłam pisać tej krótkiej przedmowy, nie zdawałam sobie sprawy, jak ogromne miało to znaczenie.

Zawsze miałam pewne wyobrażenie o tym, kim są mentorzy. Dziś się zastanawiam, czy mentorzy nie są czasem ludźmi, po których najmniej się spodziewasz odegrania tej roli. A jeśli najsilniej kształtują cię ludzie, którzy realizując swoje marzenia, ośmielają cię do tego samego?

Nuno był niewidoczną siłą, która kształtowała moją podróż uwieńczoną ustanowieniem rekordu świata. Urzeczywistniał swoje marzenia i w ten sposób mnie inspirował — nie, rzucał mi wyzwanie! — bym znalazła swoje własne marzenia i odważyła się je zrealizować. Wszystkiego, co wiem o głębokim nurkowaniu, nauczyłam się od Nuna. Wcale nie chciałam głęboko nurkować — jaskinie były, no cóż, mroczne i niebezpieczne. Kochałam morze, a nie zwariowane nurkowanie jaskiniowe! Tylko że za każdym razem, gdy jechałam nurkować, Nuno ćwiczył obok mnie do swoich planowanych zejść, więc zaczęłam nurkować w jaskiniach i po raz kolejny w życiu zakochałam się w nurkowaniu. Co ważniejsze, zaczęłam nurkować z Nunem i wzięłam udział w jego podróży ku rekordowi jako nurek zabezpieczający. Wyprawy z Nunem dały mi podstawy, na których zbudowałam własną drogę ku głębokiemu nurkowaniu. Przesiąkłam nie tylko nurkowaniem, ale i odkrywaniem. Nuno jest urodzonym odkrywcą. Nigdy się nie poddaje ani nie zniechęca, gdy świat stara się dać mu do zrozumienia, że to, czego pragnie, jest nieosiągalne.

Wyprawa tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł, wymaga odwagi. Nie tylko odwagi zmierzenia się z fizycznymi zagrożeniami i ryzykiem śmierci — o taką odwagę nietrudno. Mówię o innym rodzaju odwagi: o odwadze zakwestionowania tego, co inni uznają za granicę ludzkich możliwości. O odwadze, która odróżnia cię od innych i łamie wszystkie zasady, a której źródłem jest zaufanie do samego siebie i ciekawość tego, co ma się wydarzyć.

Sporo się dowiedziałam o odwadze i wierze w siebie. O rzeczach, które nie przychodziły mi naturalnie, lecz które trudno było zlekceważyć, obserwując, jak Nuno wprowadza swoje marzenia w życie. Zobaczyłam wolność, której nigdy wcześniej nie widziałam i którą uznawałam wcześniej za niemożliwą. W ten sposób weszłam na ścieżkę, która zaprowadziła mnie ku śmiałemu przeżywaniu własnego życia.

Obserwując Nuna, nauczyłam się, że głęboki nurek odpowiada za każdą część swojego nurkowania, bo to do niego należy wiszące w toni życie — jeśli coś pójdzie nie tak, nie może obwiniać nikogo poza sobą. Dla Nuna jest oczywiste, że sam napełnia butle, sprawdza poprawność składu mieszanek oddechowych i rozstawia depozyty na opustówce. Sprawuje całkowitą kontrolę nad swoimi nurkowaniami. Takie podejście prezentowane jest nadzwyczaj rzadko.

Normalną wówczas praktyką było nabijanie butli przez centra nurkowe i przeprowadzanie głębokich nurkowań z instruktorem, który zabierał nurka tam i z powrotem i podejmował kluczowe decyzje, które powinny należeć wyłącznie do nurka. Był to świat, w którym depozyty rozstawiane były wyłącznie przez nurków zabezpieczających. Wyglądało to tak, jakby zadanie głębokiego nurka ograniczało się do samego zanurkowania — wszystko inne zostało już wcześniej załatwione. Ten świat wydaje mi się dziś dziwaczny, bo ludzie nie ponoszą w nim pełnej odpowiedzialności za swoje nurkowania i dlatego też nie są w stanie w pełni zrozumieć, co robią i dlaczego — po prostu kopiują i naśladują innych. Nuno nauczył mnie (chyba specjalnie się nad tym nie zastanawiając), że kiedy schodzisz naprawdę głęboko, osobą, którą naśladujesz, jesteś ty sam.

Obserwując życie Nuna, nauczyłam się, że niemożliwe jest możliwe. Nauczyłam się, że głębokie nurkowanie jest trudne i wyczerpujące fizycznie. Dowiedziałam się tego, spędzając dziesiątki godzin w zimnej wodzie w charakterze nurka zabezpieczającego. Pojęłam, jak wygląda dyscyplina i samokontrola, i w ten sposób zrozumiałam, że jeśli schodzisz na swoją głębokość, to robisz też swoją dekompresję — choćby czas dłużył się niemiłosiernie, organizm odmawiał posłuszeństwa, a zimno przenikało do szpiku kości. Efekty? Nigdy nie przyszło mi podczas nurkowania do głowy, by się ewakuować na powierzchnię, gdy sprawy się komplikowały — wiedziałam, że trudności są w pakiecie.

Nauczyłam się tego wszystkiego, nie zdając sobie sprawy z samego procesu nauki, a kiedy Nuno pewnego dnia zapytał mnie, dlaczego nie spróbuję pobić światowego kobiecego rekordu głębokości, dowiedziałam się, jak trudne jest dokonanie niemożliwego. Określenie własnej drogi nurkowej zajęło mi dziesięć lat. W międzyczasie zrozumiałam, że mentorzy nie są ludźmi, którzy pokazują ci metodę, lecz ludźmi, którzy robią to, o czym marzysz. Zaczęłam nurkować, bo kochałam ocean i pewnie tam by się to wszystko skończyło, gdyby nie to, że Nuno nurkował obok i zanim się obejrzałam, wciągnęło mnie odkrywanie nieznanego. Z obserwatora i pomocnika stałam się bohaterem zdarzeń.

Nie sposób w pełni wytłumaczyć, czym jest głębokie nurkowanie. Nie jestem nawet pewna, czy wszyscy głębocy nurkowie nurkują z tych samych powodów, ale podejrzewam, że robimy to, chcąc skorzystać ze sposobności bycia wolnym. Głębokie nurkowanie pozwala ci dowiedzieć się, kim jesteś, nabrać odwagi i poszerzyć granice własnej wolności. Głębokie nurkowanie było dla mnie przedsmakiem tego, co może się zdarzyć, kiedy przestajesz się przejmować tym, co należy, a zaczynasz badać to, co możliwe. Zawdzięczam to Nunowi! Pobudzał moją ciekawość i skłaniał mnie do samodzielnego mierzenia się z wyzwaniami. Jest prawdziwym pionierem i odkrywcą, który do przesuwania granic poznania zainspirował nie tylko mnie, ale całe pokolenie nurków.

Nuno sprawił, że niemożliwe stało się możliwe, i ustanowił rekord świata, który okazał się trudny do pobicia. Mam nadzieję, że dowiesz się z jego historii równie dużo jak ja. Mam nadzieję, że twoja ciekawość świata zostanie pobudzona i skłoni cię do zrobienia czegoś, co zawsze uważałeś za niemożliwe — i to nie raz.

Verna Van Schaik

rekordzistka świata w nurkowaniu głębokim

Nuno Gomes i Olo Sawa

Poza błękitem

W przekładzie

Tytuł oryginału:

BEYOND BLUE

Copyright © 2014 by Nuno Gomes and Olo Sawa

Edited by Joanne Garland and Gregg Cocking

Zdjęcie na okładce:

Miguel Ângelo Silva

Grafika:

Wojciech Ochrymowicz

Skład wydania:

Dedykuję tę książkę mojej rodzinie, przyjaciołom, partnerom nurkowym, nurkom zabezpieczającym, ekipom filmowym i sponsorom, a także moim kolegom inżynierom, którzy na przestrzeni lat

SPIS TREŚCI

Prolog

1. Sheck

Nurkowanie z Sheckiem Exleyem w Republice Południowej Afryki

2. Po omacku

Zaginiony w Sterkfontein

3. Archaiczny czworonóg

W poszukiwaniu latimerii

4. Mroczne miejsca

Nurkowanie na dno Boesmansgat

5. Przyjaciele

Z Leszkiem Czarneckim w kotlinie Kalahari

6. Cienka czerwona linia

Pierwsze podejście do rekordu świata

7. Trzy setki

300 metrów poniżej poziomu morza

8. Poza błękitem

Moje życie rodzinne

Nurkowania poniżej 200 metrów

Najgłębsze nurkowania jaskiniowe

Najgłębsze studnie krasowe świata

Prolog

ama porzuciła nas, kiedy miałem zaledwie sześć lat. Kilka lat później spóźniła się pół godziny na rozprawę w sądzie rodzinnym dotyczącą przyznania opieki nad nami. Ojciec wychowywał moją siostrę, młodszego brata i mnie najlepiej jak potrafił.

Byłem dwukrotnie żonaty, byłemteż w międzyczasie w długoletnim związku, jestem dumnym ojcem trójkidzieci (dwóch córek i syna), mam również dwoje wnucząt. Ustanowiłemodnotowane w Księdze rekordów Guinnessarekordy głębokości nurkowania jaskiniowego i nurkowania z akwalungiem w wodach otwartych. Obecnie jestem praktykującym zawodowoinżynierem budownictwa lądowego i wodnego i chociaż jestem instruktorem nurkowaniajaskiniowego i szkolę instruktorów, nurkowanie pozostaje dla mnie przede wszystkimsposobem na spędzanie czasu wolnego. Trzech spośród trzynastu nurków naświecie, którzy dokonali potwierdzonych zejść na głębokość przekraczającą 240 metrów, już nie żyje.

Ci, którzy chcą zejść głębiej — o ile zdobyli już niezbędne doświadczenie — powinni prawdopodobnie zacząć od 120 metrów. To granica, do której nurek może mieć jeszcze ze sobą zapas wszystkich gazów potrzebnych podczas nurkowania. Ze względu na konieczność przeprowadzenia dekompresji czekają cię co najmniej 3 godziny w wodzie.

Następnym krokiem będzie zapewne 150 metrów; na tej głębokości prawdopodobne jest pojawienie się pierwszych objawów zespołu neurologicznego wysokich ciśnień (HPNS) — im głębiej zejdziesz, tym będą dotkliwsze. Jeśli wreszcie kiedykolwiek dotrzesz na głębokość 240 metrów, to niezależnie od tego, z jakiej mieszanki będziesz korzystać, doświadczysz poważnej narkozy azotowej, HPNS i retencji dwutlenku węgla w płucach.

Sytuacji poniżej 240 metrów głębokości można się domyślać. Tylko pięciu nurków na świecie zeszło na taką głębokość kilkakrotnie: Jim Bowden, Sheck Exley, Dariusz Wilamowski, John Bennett i ja (łącznie wykonałem cztery nurkowania poniżej tej głębokości). Dwie z wymienionych osób już nie żyją.

Jeśli będziesz napierać dalej, kolejnym krokiem będzie śmierć. Jak daleko możemy się posunąć, zanim do tego dojdzie? Życie jest układanką, w której wszyscy dokonujemy wyborów określających naszą przyszłość — lepszą lub gorszą. W chwili dokonywania wyboru nie znamy jego konsekwencji. Czy podejmowałem lepsze decyzje niż inni nurkowie? Czy rezultaty mogły być inne? Nie wiem. Nie mogę zmienić podjętych już decyzji. Rozgrzebywanie spraw z przeszłości nie ma sensu — lepiej snuć plany na przyszłość.

Rozdział1

Sheck

Nurkowanie z

óźnym popołudniem 6 sierpnia 1993 roku wisiałem w toni zalanej jaskini Boesmansgat, gdy nagle moją uwagę przyciągnęła para błękitnych płetw. Było w tym coś dziwnego. Kiedy bowiem nurek się wynurza, zazwyczaj przy powierzchni ukazują się najpierw jego głowa i korpus. Tym razem z ciemności wyłoniły się płetwy, a za nimi nogi i ciało przepchnięte przez wąski przesmyk jaskini przez innego nurka. Gdy nie dostrzegłem automatu w ustach nurka, zrozumiałem, że doszło do tragedii.

To było moje pierwsze nurkowanie w międzynarodowym zespole nurkowym. W jakimkolwiek zespole międzynarodowym, warto dodać, bo urodziwszy się w Republice Południowej Afryki, nie miałem w zasadzie żadnych kontaktów z krajem, w którym sztukę nurkowania jaskiniowego doprowadzono do perfekcji, czyli ze Stanami Zjednoczonymi. Nasza izolacja wynikała nie tylko z czasochłonności podróży z Johannesburga do Miami (19 godzin w samolocie), ale przede wszystkim z sankcji nałożonych na RPA w epoce apartheidu. Kiedy naszym ambasadorem w Stanach Zjednoczonych został Harry Schwarz, sankcje wymierzone w mój kraj zostały zniesione, Bill Clinton doprowadził do uchwalenia pakietu pomocy dla RPA o wartości 600 milionów dolarów, a rząd RPA podpisał w 1991 roku układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Jednym z efektów ocieplenia stosunków dwustronnych był przyjazd do RPA legendy nurkowania jaskiniowego, Shecka Exleya, który przemierzył Atlantyk, by podjąć próbę pobicia dwóch ustanowionych wcześniej przez siebie rekordów świata. Rok później w przeciwną stronę poleciał Nelson Mandela. Sheck zamierzał ustanowić rekord najgłębszego nurkowania w jaskini oraz rekord najgłębszego nurkowania na powietrzu. Obie próby miały mieć miejsce w Boesmansgat, niemal bezdennej, zalanej jaskini położonej na terenie RPA. Sprawy komplikowało dodatkowo położenie jaskini na wysokości 1550 metrów n.p.m., wydłużające całkowity czas nurkowania co najmniej o 30 procent ze względu na konieczność przeprowadzenia przedłużonej dekompresji, sprowadzającej się do niekończącego się wiszenia w toni wodnej na różnych głębokościach.

Na przystankach dekompresyjnych niewiele jest do roboty. W każdym razie nie w ciemnym i wąskim wlocie do jaskini Boesmansgat. W Morzu Czerwonym u wybrzeży Egiptu (to jedno z moich ulubionych miejsc) można podążać wzrokiem za ławicami bajecznie kolorowych tropikalnych rybek śmigających wśród przepięknych raf koralowych. W Boesmansgat widać tylko ciemną powierzchnię nagiego dolomitu w pionowym tunelu. Po zanurzeniu się w niewielkim, sympatycznym jeziorku nurek opuszcza się ponurym szybem w otwierającą się pod nim otchłań mierzącą w najgłębszym miejscu prawie 300 metrów głębokości. Każdy nurek jaskiniowy, niczym współczesny Tezeusz, korzysta ze zwieszającej się pionowo w toni liny opustowej zapewniającej mu stabilną i bezpieczną pozycję podczas dekompresji — takiej liny jak ta, której właśnie się trzymałem.

Opustówka nie służy do wspinania się na przystankach dekompresyjnych; to raczej nić Ariadny wskazująca wyjście z jaskini. W połączeniu z zegarkiem i głębokościomierzem lina opustowa wyznacza granicę dzielącą zaginionych i ostatecznie martwych od bezpiecznie opuszczających jaskinię żywych. Podczas obowiązkowych przystanków na niewielkich głębokościach podniecenie towarzyszące eksploracji i uniesienie z powodu osiągnięcia zamierzonej głębokości stopniowo się rozpływa. Dekompresja oznacza zazwyczaj koszmarną nudę, lecz jednocześnie jest próbą ludzkiej wytrzymałości — również nerwowej — a od jej prawidłowego przeprowadzenia zależy powodzenie całego nurkowania. Na przystankach dekompresyjnych często zdarza mi się drzemać i budzę się tylko od czasu do czasu, by sprawdzić czas i wskazania manometru, poprawić umocowanie sprzętu i znaleźć wygodniejszą pozycję, w której uprząż z zestawem dwubutlowym jest możliwie najmniej dokuczliwa. Niekiedy zamyślam się tak głęboko, że zapominam o kontroli oddechu, i do przytomności przywraca mnie dopiero nagła potrzeba zaczerpnięcia powietrza. Biorę wówczas głęboki wdech, podpływam z powrotem na odpowiednią głębokość i kiedy już znajdę swoje poprzednie miejsce na linie opustowej, wracam do odbywania dekompresji, zapominając po drodze, o czym właściwie rozmyślałem. Podczas dekompresji w procesie oddychania uwalniane są stopniowo resztki azotu i helu rozpuszczone w tkankach. Po jakimś czasie bąbelki tych gazów w tkankach są już na tyle małe i nieliczne, że można bezpiecznie wynurzyć się na powierzchnię.

Głębokim nurkowaniom towarzyszą zawsze wielkie nadzieje i wielkie obawy. Napięcie i niepokój udzielają się zarówno doświadczonym wyjadaczom, jak i kompletnym nowicjuszom. Nie zawsze myśli się o tym, co się stanie, jeśli człowieka dopadnie choroba dekompresyjna, choć niektórzy twierdzą, że ta myśl nigdy ich nie opuszcza. Nurka przeprowadzającego odpowiednio dużo głębokich nurkowań choroba ciśnieniowa dopadnie prędzej czy później. Większość przestępców jest świadoma, że trafienie za kratki to tylko kwestia czasu, i świadomość ta nieodmiennie im towarzyszy. Z nurkowaniem głębokim jest tak samo — prawdopodobnie pewnego dnia wynurzysz się na powierzchnię, wrzeszcząc: „Muszę jechać do komory hiperbarycznej!”. Zazwyczaj zdarza się to zupełnie nieoczekiwanie. Nawet jeśli ściśle przestrzegałeś wszystkich zasad, mogą cię wynieść z wody na noszach. Wystąpienie choroby dekompresyjnej jest możliwe nawet wówczas, gdy zostaną przedsięwzięte dodatkowe środki ostrożności w postaci wydłużenia czasu dekompresji lub spowolnienia tempa wynurzania się. Podczas dekompresji człowiek nie jest w stanie się tak naprawdę odprężyć. Obserwuje uważnie swoje ciało, czujnie wychwytuje każde podejrzane swędzenie, prostuje ręce w łokciach i nogi w kolanach, wypatrując złowróżbnych oznak. Nic. Zazwyczaj nic. Na szczęście.

***

Ebena Leydena nie znał nikt z wyjątkiem Boetiego Sheuna, jego partnera nurkowego z Namibii. Pojawili się na wyprawie na zaproszenie Charlesa Maxwella, wyspecjalizowanego nurka jaskiniowego zKapsztadu kierującego całością wyprawy. Szczerze mówiąc, zaproszenie otrzymał tylko Boetie Sheun, a Eben Leyden po prostu przyjechał razem z nim. Po cichu rywalizowałem z Sheunem, najgłębiej nurkującym mężczyzną w Afryce, o to, który z nas zejdzie głębiej lub zaliczy bardziej ekstremalne nurkowanie. Na wyprawach tego rodzaju nie można pojawić się bez zaproszenia. Jeżeli przyprowadzasz kogoś, kto nie został zaproszony, oznacza to, że albo ręczysz za tę osobę, albo po prostu nie przestrzegasz zasad. Albo jedno i drugie. Nikt jednak nie zaprotestował. Członkowie wyprawy uznali zapewne, że skoro Leyden miał tupet, żeby przyjechać tak po prostu bez pytania, to dla własnego dobra powinien teraz dowieść swojej wartości. Sam Boetie miał opinię znakomitego nurka. W 1998 roku razem z Diaanem Hanekonem zszedłem na głębokość 123 metrów, ustanawiając nowy rekord Afryki. Rok później Boetie, wraz z innym nurkiem technicznym, Ebenem Benade, zszedł na głębokość 132 metrów w jeziorze Guinas. Podniosłem poprzeczkę, nurkując na 155 metrów w Boesmansgat. I Eben Leyden, i Boetie Shaun mieli swoje aspiracje: pierwszy miał nadzieję, że uda mu się wejść do społeczności nurków technicznych, drugi zaś chciał pobić mój rekord.

Do wypadku doszło na głębokości 60 metrów, w obecności Boetiego. Zanurkował z Ebenem, przeciskając się przez wąskie wejście do jaskini poprzedzające otchłań Boesmansgat. Do dziś nie wiadomo, co się właściwie stało. Prawdopodobnie na początku nurkowania przymocowali swoją linkę do poręczówki, sprawdzili poprawność działania automatów i pokazali sobie gestem, że wszystko jest w porządku. Główna lina opustowa została zamocowana już wcześniej. Możliwe nawet, że zatrzymali się na chwilę w miejscu, w którym zaczyna się sklepienie jaskini, na głębokości 52 metrów. Boetie prawdopodobnie ruszył przodem, nie oglądając się już, by się upewnić, czy Eben płynie za nim. Kiedy dotarł na głębokość 60 metrów, zorientował się, że jest sam. Widział światło latarki Ebena rozbłyskujące w ciemnościach. Poruszała się gwałtownie, jakby trzymająca ją osoba wpadła w panikę. Wbrew żelaznej zasadzie nurkowania jaskiniowego — zasadzie jednej trzeciej opisanej w książce Shecka Exleya Basic CaveDiving: A Blueprint for Survival — Eben całkowicie zużył mieszankę oddechową ze swojej pierwszej butli. Musiał zatem natychmiast przełączyć się na korzystanie z drugiej butli, ale nie mógł znaleźć drugiego automatu oddechowego, który utkwił za jego plecami w uprzęży podtrzymującej twinset. Powinien był rozpocząć oddychanie z drugiej butli znacznie wcześniej, po wykorzystaniu jednej trzeciej powietrza z pierwszej butli. W panice stracił panowanie nad sobą i próbował wynurzyć się na powierzchnię. W jaskini powierzchnia wody rzadko znajduje się dokładnie nad głową nurka. Szczególnie w Boesmansgat nurek może przez wiele dni bez powodzenia szukać wyjścia w sklepieniu jaskini — i nawet gdyby miał wszystkie latarki świata, jego szanse niespecjalnie by wzrosły. Jedyną pewną metodą dotarcia do wyjścia jest trzymanie się poręczówki, linki wiodącej ku życiu. Komora jaskini Boesmansgat ma 253 metry długości, 79 metrów szerokości i prawie 300 metrów głębokości, co sprawia, że jest szóstą pod względem głębokości zalaną jaskinią słodkowodną na świecie.

Boetie wydobył ciało z głębokości 60 metrów, ale nie wynurzył się na powierzchnię natychmiast. Kiedy go zobaczyłem, ukończył już połowę przystanków dekompresyjnych, nie wypuszczając Ebena z objęć. Może mógł się wynurzyć, przekazać ciało zespołowi na powierzchni, a potem wrócić pod wodę, żeby ukończyć zalecaną dekompresję. Nurkowie zawodowi postępują tak niemal rutynowo. Wyskakują z wody po odbyciu początkowych przystanków dekompresyjnych i w komorze hiperbarycznej, na powierzchni, przechodzą rekompresję i pozostałą część dekompresji. Zostało to świetnie udokumentowane w nagraniach kanałów National Geographic i Discovery. Pierwsze objawy choroby dekompresyjnej występują zazwyczaj dopiero po mniej więcej pięciu minutach od nieprawidłowej dekompresji i tyle czasu mają do dyspozycji nurkowie przemieszczający się do komory. Obarczone jest to oczywiście pewnym ryzykiem, ale generalnie da się zrobić.

Może gdyby Boetie staranniej przejrzał sprzęt swojego partnera, dostrzegłby zaklinowany w uprzęży automat, lecz od nurków jaskiniowych oczekuje się samowystarczalności i polegania na własnej ocenie. Zazwyczaj nurkujemy w parze, ale jeśli stracimy partnera z pola widzenia, to w gruncie rzeczy nurkujemy solo i jest to sytuacja, na którą wszyscy nurkowie jaskiniowi powinni być przygotowani. Każdy prędzej czy później straci podczas nurkowania kontakt ze swoim partnerem. To nieuniknione; pozostaje jedynie pytanie, kiedy do tego dojdzie.

Niewiele mogłem pomóc. Na widok wyłaniających się znikąd błękitnych płetw gwałtownie się rozbudziłem. Skróciłem niemal do zera przystanek na głębokości 6 metrów i całkowicie pominąłem przystanek na 3 metrach. Nawet Sheck obawiał się, że urwanie 40 minut z zaplanowanej dekompresji przyniesie tego wieczoru dwie ofiary śmiertelne i lada moment dołączę do człowieka w błękitnych płetwach, ale czułem się dobrze. Przez półtorej godziny stawaliśmy na głowie, żeby reanimować Ebena. Część z nas robiła masaż serca, inni wdmuchiwali powietrze przez sztywne usta. Lekarz, który przyjechał na miejsce, mógł już tylko oficjalnie potwierdzić zgon. Eben Leyden stał się ofiarą tego, co niektórzy uznaliby za „jazdę po bandzie”. Kolejną ofiarą nurkowania. Ofiarą sportu ekstremalnego, jakim jest nurkowanie jaskiniowe.

Rodzina Ebena Leydena nigdy nie skontaktowała się z uczestnikami wyprawy. Policja nie obciążyła ani Boetiego, ani żadnego innego nurka z zespołu odpowiedzialnością za śmierć Ebena. W głębi serca miałem wyrzuty sumienia, że nie zrobiliśmy więcej. Być może poczucie winy dręczyło również Shecka, który bardzo powściągliwie opisał swoje nurkowanie i całą wyprawę w magazynie amerykańskiego Krajowego Towarzystwa Speleologicznego (National Speleological Society) oraz w innych publikacjach nurkowych. Na dziewięciu stronach raportu przedstawionego przez Shecka imię Ebena zostało wymienione tylko raz. Co więcej, Sheck błędnie podał nazwisko Ebena nie jako „Leyden”, lecz „Benade”, myląc go z partnerem Boetiego z Namibii. Informacja o jego śmierci w ogóle nie została podana. Być może Sheck miał poczucie, że Eben w gruncie rzeczy nie był członkiem wyprawy.

Tego wieczoru w domu położonym na farmie Mount Carmel należącej do Andriesa van Zyla, na której terenie znajduje się jaskinia Boesmansgat, panowała wiele mówiąca cisza. Wszyscy zastanawialiśmy się nad tym, co może się zdarzyć podczas nurkowania jaskiniowego. Opanowały nas mroczne myśli o nieuchronności śmierci i o tym, że tylko pozornie jesteśmy niezwyciężeni. Rozmowa kulała. Bez wątpienia Eben sam się prosił, nieomal wyszedł śmierci naprzeciw, ale śmierć to śmierć i jej nieodwołalność ucina wszelkie dyskusje. Może mogliśmy zrobić dla niego coś jeszcze? Nadal się zastanawiam, czy mogliśmy w jakiś sposób zapobiec tej tragedii. Tej i wielu innym. Nawet jeśli nic więcej nie dało się zrobić, biorąc pod uwagę okoliczności i stres towarzyszący całej tej sytuacji, wątpliwości pozostają. Trudno pozbyć się myśli, że można było zrobić coś inaczej i zapobiec tej śmierci.

Czasami wydaje mi się, że w tamtych czasach mieliśmy jakiś przełącznik nieśmiertelności. Po jego włączeniu parliśmy głębiej i dalej — i udawało nam się, jeśli tylko mieliśmy „to coś” i odrobinę szczęścia. Kiedy zaczynasz analizować zagrożenia towarzyszące nurkowaniu na tych głębokościach i myśleć o nich częściej niż o celu, który zamierzasz osiągnąć, sprawy mogą się potoczyć w bardzo złym kierunku. Dave Shaw przed swoim drugim nurkowaniem w Boesmansgat zaczął dosłownie spisywać testament. „Jeśli nie wrócę, zostawcie moje ciało w jaskini. Przekażcie mojej żonie, że…”. Nie, z taką postawą daleko się nie zajdzie. Bitwa jeszcze się nie zaczęła, a ty już oddałeś pole. Nie miałem w zwyczaju dzwonić do domu, jak Dave Shaw, przed każdym zejściem pod wodę i po każdym wynurzeniu się na powierzchnię. W ogóle podczas nurkowań jaskiniowych w Namibii czy RPA rzadko dzwoniłem do domu. Czasem telefony komórkowe po prostu nie miały zasięgu, co było niezłą wymówką, a poza tym po prostu wiedziałem, że wrócę do domu, i wiedziała to również moja ówczesna żona, Elizabeth.

Boetie Sheun i Eben Benade, jego partner w biciu rekordów głębokiego nurkowania, nigdy nie zeszli głębiej niż na 132 metry w jeziorze Guinas, zalanej jaskini w Namibii. Po śmierci Ebena Leydena kilkakrotnie rozmawiałem z Boetiem, ale nigdy nie wspominał o tym wypadku. Z niektórymi sprawami trudno sobie poradzić. Czasami łapałem się na myśli, że gdyby Eben Leyden nie zginął, rywalizacja między Boetiem i mną szybko by się nie zakończyła. Z jakiejś innej jaskini być może wyciągnięto by inne ciało.

Tego dnia byłem pewien, że cała wyprawa zostanie odwołana. Myliłem się. Boetie Sheun odjechał z policją i ciałem swojego przyjaciela, a my zostaliśmy. Zarówno Charles, jak i Sheck uznali, że w organizację tego przedsięwzięcia zaangażowano zbyt dużo sił i środków, by tak po prostu się poddać. Odwołanie wyprawy nie wróciłoby Ebenowi życia. Poza tym Eben przyjechał po to, żeby pomóc Sheckowi, a nie po to, żeby go zawrócić z obranej drogi. Scenariusz, z którym część z nas miała się właśnie zmierzyć, był powtarzany wielokrotnie zarówno pod wodą, jak i na powierzchni. Po śmierci Drena Mandića na K2 w 2008 roku jego partner nie porzucił wspinaczki. Nie miałem pewności, jak powinniśmy postąpić, ale szczerze mówiąc, decyzja nie należała do mnie. Jeśli kierownik wyprawy i Sheck postanowili kontynuować ten projekt, to ja nie zamierzałem się z niego wypisywać. Zwłaszcza że w tym momencie każdy nurek był na wagę złota.

Jeśli chodzi o nurkowania głębokie na trimiksie — czyli mieszance azotu, tlenu i helu odmiennej w składzie od zwykłego powietrza, składającego się głównie z azotu i tlenu — Sheck był autorytetem; przeciwnie niż Charles, który nie nurkował na trimiksie, lecz jedynie na powietrzu. Trimix w tamtych czasach przechodził właśnie gwałtowną ewolucję. Przestawał być tajemniczą mieszanką wykorzystywaną głównie przez głębokich nurków wojskowych schodzących pod wodę w wodoszczelnych gumowych skafandrach i stalowych hełmach z iluminatorami, a zaczynał być czynnikiem oddechowym upowszechniającym się wśród nurków sportowych schodzących na bardzo duże głębokości. I ja, i Sheck, i Boetie Sheun nurkowaliśmy na miksie, jak go wówczas nazywano. Po wyjeździe Boetiego byłem jedynym nurkiem, który mógł zabezpieczać Shecka na dużej głębokości, nurkując na trimiksie.

Po raz pierwszy zobaczyłem Shecka na fotografii w klasycznej książce Martyna Farra z 1980 roku The Darkness Beckons: History and Developmentof Cave Diving. Książka ta, będąca lekturą obowiązkową dla wszystkich nurków jaskiniowych, miała do tej pory trzy wydania, ale we wszystkich trzech jest to samo zdjęcie Shecka. Przedstawia go z profilu, ubranego w piankę, z założonym kompletem sprzętu do nurkowania jaskiniowego włącznie z butlami, z maską na czole. Sheck trzyma w ręku potężną latarkę, a ponieważ włosy ma jeszcze suche, można zakładać, że za chwilę się zanurzy. Ciekawe, że na tej fotografii nie widać kamizelki nurkowej. Może w niektórych wąskich korytarzach jaskiń na Florydzie jej nie potrzebował. Wiele ze swoich pierwszych nurkowań jaskiniowych również wykonywałem bez kamizelki wypornościowej. Uwidocznione na fotografii butle z twinsetu Shecka o pojemności 18 litrów każda były ogromne i trudne do zdobycia. W tamtych czasach nie miałem dostępu do butli o choćby zbliżonej pojemności. W RPA uznawano wówczas za duże już butle 10-litrowe. Mocowane na plecach osiemnastki w zestawie dwubutlowym były dla mnie prawdziwym objawieniem. W latach 80. i na początku lat 90. w Europie używano wtedy przy zejściu do zalanych syfonów butli mocowanych z boku (tzw. konfiguracja boczna). W RPA czuliśmy się spadkobiercami francuskiej i angielskiej szkoły nurkowania jaskiniowego. Priorytetem była swoboda ruchów i łatwość odpięcia butli w wąskich przejściach często występujących w jaskiniach. Najwyraźniej Sheck wzorował się na innych mistrzach.

Opublikowane w książce zdjęcie nie pozwala ocenić postury Shecka. Nie był wysoki. Oczywiście był dobrze zbudowany, zwłaszcza klatkę piersiową miał mocno umięśnioną, ale nie był wysoki, wzrostem zbliżony raczej do mnie. Nurków jaskiniowych nie ocenia się jednak po wzroście ani wadze, lecz po dokonaniach, a tych Sheckowi nie brakowało. Kiedy więc Charles Maxwell zadzwonił do mnie i powiedział, że planowana jest wyprawa do Boesmansgat z udziałem Shecka Exleya, natychmiast się zgodziłem. Musiałem się tylko dowiedzieć, kiedy.

Przed wyprawą niewiele wiedziałem na temat Shecka, z wyjątkiem może tego, co przeczytałem. Wiedziałem, że jako pierwszy człowiek na świecie wykonał ponad tysiąc nurkowań. Dokonał tego, mając zaledwie 23 lata. Wiedziałem, że przeprowadził głębokie nurkowania w słynnych jaskiniach Florydy — Cathedral, Holton Springs i Diepolder — mniej więcej wówczas, gdy zostałem instruktorem nurkowania w wodach otwartych. Był Jochenem Hasenmayerem półkuli zachodniej, wyprzedzającym mnie o wiele długości w eksploracji głębokich jaskiń. Nie rozważałem nawet możliwości zanurkowania na dno Boesmansgat. Ten rodzaj głębokiego nurkowania plasował się zdecydowanie w zupełnie innej kategorii, zarówno jeśli chodzi o nurkowanie jaskiniowe, jak i nurkowanie w ogóle.

Katalog nurkowań, jaki przywiozłem ze sobą w sierpniu 1993 roku, robił znacznie mniejsze wrażenie. Rok wcześniej razem z Rehanem Bouwerem w jaskini Harasib z dumą ustanowiliśmy nowy rekord głębokości Namibii. Rekord wynosił 105 metrów, ale zdarzało mi się już schodzić na większe głębokości. W 1988 roku zszedłem na głębokość 123 metrów w Boesmansgat i było to dla mnie prawdziwe wyzwanie. Z perspektywy Shecka największa osiągnięta przeze mnie głębokość była zaledwie drugim czy trzecim przystankiem dekompresyjnym jednego z przeprowadzonych przez niego nurkowań w meksykańskiej jaskini znajdującej się u źródeł rzeki Mante. W 1987 roku przenurkował tę jaskinię do głębokości 201 metrów, nie docierając do jej dna. Zbliżył się w ten sposób do rekordu głębokości w nurkowaniu jaskiniowym ustanowionego przez Niemca Jochena Hasenmayera, który pięć lat wcześniej zszedł na 205 metrów we francuskiej jaskini Fontaine-de-Vaucluse. Po niesamowitym nurkowaniu w 1987 roku Sheck zaczął się ścigać sam ze sobą. W 1988 roku zszedł na głębokość 238 metrów, rok później na 264 metry. Tym razem sięgnął wreszcie dna jaskini Mante.

W ciągu trzech lat nie próbował schodzić na większe głębokości, co wzbudziło we mnie przekonanie, że na świecie nie ma jaskiń wystarczająco głębokich dla Shecka Exleya. Byliśmy jednak prawie pewni, że w Boesmansgat Sheck znalazł swoje przeznaczenie. Arcyjaskinia. Naprawdę głęboka. Myliliśmy się. Jego utrzymywana w tajemnicy jaskinia znajdowała się 25 tysięcy kilometrów od pustyni Kalahari w RPA: na meksykańskim półwyspie Jukatan, gdzie Jim Bowden odkrył system jaskiń El Zacatón.

W książce Martyna Farra opublikowano też inne zdjęcie, zrobione w 1993 roku. Przedstawia Jima i Shecka uśmiechających się tuż ponad powierzchnią El Zacatón. Sheck unosi w górę cztery palce (400 stóp), co oznacza głębokość 121 metrów, którą właśnie udało im się osiągnąć. Badając otchłań tej meksykańskiej studni krasowej, nurkowali nie na trimiksie, lecz na powietrzu. Tego dnia nie wiedzieli jeszcze, że jaskinia jest znacznie głębsza. Odkryli prawdę następnego dnia, uzbrojeni w długą linę opustową, a El Zacatón zyskał miano najgłębszej zalanej jaskini na świecie. Jej głębokość oszacowano na 319 metrów. W ciągu kilku następnych dni Bowden dotarł na głębokość 152 metrów, a Exley na 215 metrów. Przed końcem sierpnia Jim był już z powrotem w El Zacatón razem ze swoim zespołem. We wrześniu tego samego roku Ann Kristovich została najgłębiej nurkującą kobietą, schodząc na 162 metry, a Jim zszedł na 221 metrów bez żadnych konsekwencji, które mogłyby ujawnić się po nurkowaniu. Exleya nie było wówczas z nimi, bo nurkował w Boesmansgat ze mną i resztą zespołu. Nie podzielił się z nami tymi rewelacjami.

Nawet gdybym wiedział o El Zacatón i znał głębokość tej jaskini, nie miałoby to żadnego znaczenia. Boesmansgat, której potwierdzona głębokość wynosiła co najmniej 263 metry, znajdowała się znacznie bliżej i nie było potrzeby szukać wyzwań, na które nie byłem jeszcze gotowy. Moje najgłębsze nurkowanie jaskiniowe miało mieć miejsce dopiero za trzy lata, więc kiedy Sheck nurkował w Boesmansgat, nie czułem zazdrości, bo miałem świadomość, że ten wybitny nurek gra we własnej, jednoosobowej lidze. Jest to oczywiste, gdy się ogląda nagrania z tamtej wyprawy. Sposób, w jaki poruszał się pod wodą, trzymał poręczówkę… Był tak zręczny i pewny siebie, że wszyscy inni nurkowie wyglądali jak słonie w składzie porcelany. Prawdopodobnie jako jedyny odpychał się płetwami jak żaba. Nie używał rąk, by rozpaczliwie pomóc sobie w zmianie kierunku. Był spokojny. Miał zawsze zgrabnie upięty sprzęt, z którego węże nie wystawały na wszystkie strony, co zapobiegało zaplątaniu się nurka w poręczówkę. Nawet podczas zejścia utrzymywał pozycję poziomą. Ile nurkowań jaskiniowych miał za sobą przed przyjazdem do RPA? Trzy tysiące? Cztery tysiące? Sporo. Więcej niż wszyscy pozostali członkowie zespołu razem wzięci.

Wszyscy przyjechaliśmy na farmę van Zyla tego samego dnia, ale o różnych porach. Ze Stanów Zjednoczonych oprócz Shecka przyleciał jeszcze Alan Riggs, hydrolog z amerykańskiej agencji naukowo-badawczej US Geological Survey. Na przestrzeni kilku ostatnich lat Alan nurkował na Florydzie wspólnie z Sheckiem i Paulem DeLoachem. W składzie wyprawy znalazł się również geofizyk Barry Pardey z brytyjskiej firmy Overseas Technology. Wyprawę prowadził Charles Maxwell przy wsparciu biologa Andrew Penneya, który był jednocześnie jego partnerem nurkowym. Z Namibii przybył Boetie Sheun w towarzystwie Ebena Leydena. Ja przyjechałem sam. Chciało się ze mną zabrać kilku moich partnerów nurkowych, ale nie chciałem brać nikogo, kto nie otrzymał zaproszenia. Nie znaliśmy się wprawdzie osobiście, jednak nawet w czasach poprzedzających erę internetu światek nurkowania głębokiego był niewielki i hermetyczny. Znaliśmy swoje dotychczasowe osiągnięcia. No i wszyscy wiedzieliśmy o dokonaniach Shecka. Nawet jeśli mieliśmy jakieś wątpliwości co do wyniku tego przedsięwzięcia, wszystkie zniknęły na farmie van Zyla.

Jednym z powodów, dla których w ogóle się tam wybraliśmy, było sporządzenie mapy jaskini, ale jeszcze istotniejsze było dotarcie do jej dna. Po tragicznym wypadku, który miał miejsce pierwszego dnia, zaczęliśmy korzystać z obrotowego sonaru pozwalającego badać ściany jaskini. W cieniu ponownie czaił się „Murphy”, który wydaje się być obecny na każdej wyprawie nurkowej, wyczekując okazji, by uderzyć. Nie trzeba było długo czekać. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności sonar zaplątał się w linę opustową. Akurat tylko ja byłem pod ręką i tylko ja mogłem go wydobyć. Sheck miał swoje plany na większych głębokościach i to niefortunne zdarzenie nie mogło zepchnąć go z kursu. Drugiego nurka schodzącego na trimiksie, Boetiego Sheuna, już dawno nie było. Spodziewano się, że znajdę sonar na głębokości mniej więcej 90 metrów. Wielokrotnie już szukałem różnych rzeczy pod wodą, ale nic nie znajduje się tam, gdzie się człowiek tego spodziewa. Chociaż wiele razy schodziłem na 90 metrów na powietrzu, założyłem, że sonar mógł się zaplątać na głębokości 100 metrów, a nawet głębiej. Uznałem, że nie dam Murphy’emu najmniejszej okazji do interwencji, i postanowiłem zejść na trimiksie. Dziś nie polecałbym nikomu nurkowania na głębokość 90 czy 100 metrów na powietrzu. Ponieważ jednak w latach 90. brakowało nam helu, niektórzy nurkowie mieli mniejsze opory przed schodzeniem na powietrzu na głębokości przekraczające 70 metrów.

Mechaniczna obsługa sonaru jest całkiem prosta. Umieszcza się go ostrożnie w wodzie i opuszcza po linie na wybraną głębokość. Bardzo delikatna głowica obrotowa z całą pewnością nie została zaprojektowana do przeciskania jej przez ciasne wejścia do zalanych jaskiń, więc bardzo istotne jest to, żeby starać się nie obijać jej o skałę. Głowica obraca się bardzo powoli i zbiera dane pomiarowe, odbijając sygnał od lica otaczających ją skał. Zgromadzone dane dostępne są niemal natychmiastowo w komputerze. Na polecenie Barry’ego Pardeya, obawiającego się zniszczenia sprzętu, podczas kolejnych nurkowań umieszczaliśmy głowicę sonaru na określonych wcześniej głębokościach, żeby zebrać niezbędne pomiary. Pomiary wykonywane były co 10 metrów do głębokości 60 metrów. Od tego punktu sonar był opuszczany w dół na linie spuszczonej w pobliżu zamocowanej na stałe liny opustowej. I znów pomiarów dokonywano co 10 metrów, aż sonar został spuszczony na głębokość mniej więcej 100 metrów, gdzie doszło do poplątania tych dwóch lin. Barry był bardzo zatroskany. Problem polegał na tym, że ten gadżet nie tylko umożliwiał dokonywanie dokładnych pomiarów i wykonywanie cyfrowych odwzorowań jaskini na ekranie komputera, ale też kosztował ponad 50 tysięcy dolarów. Spółki wydobywcze takie jak te, dla których pracował Pardey, wykorzystywały sonary do badania pokładów cennych minerałów znajdujących się pod dnem morza, a tymczasem Barry wykorzystał sprzęt swojej firmy do badania jaskini o zerowym potencjale finansowym. Byłem pewien, że nie jest gotów poświęcić swojego cennego sprzętu nawet w imię nauki. Moje zadanie było „proste”: zanurkować solo na głębokość 100 metrów i ocalić sonar. Tym razem zdecydowałem się na wykorzystanie trimiksu, mając świadomość, że gdybym nurkował na powietrzu, żeby rozplątywać coś, co utkwiło na głębokości 100 metrów, byłoby to proszeniem się o kłopoty. Szczęśliwy, że miałem swój wkład w wyprawę, która kręciła się wokół Shecka, przekazałem zdobycz Barry’emu. Cieszył się jak dziecko — do tego stopnia, że ku mojemu zdumieniu nigdy więcej nie pozwolił zanurzyć sonaru w Boesmansgat. Jeśli więc chodzi o tworzenie mapy jaskini, przerwaliśmy pracę w jednej trzeciej głębokości. Do zbadania pozostawało jeszcze co najmniej 180 metrów i od tego miejsca musieliśmy już polegać na własnych zmysłach.

Jednym z celów wyprawy było ustanowienie nowego rekordu świata w jaskiniowym nurkowaniu głębokim na powietrzu. Cztery lata wcześniej Bret Gilliam zanurkował w morzu na głębokość 138 metrów, a w 1993 roku poprawił swój wyczyn, schodząc na 145 metrów. Zgodnie z przekazanymi przez niego informacjami, nie doświadczył żadnych objawów narkozy azotowej ani zatrucia tlenem. Sheck w Boesmansgat dotarł na powietrzu na głębokość 120 metrów, badając jaskinię w poziomie. To znacznie trudniejsze niż po prostu zejście na określoną głębokość, po którym od razu przystępuje się do wynurzenia.

Niebezpieczeństwo wykonywania głębokich nurkowań na powietrzu związane jest z wysokim ciśnieniem parcjalnym tlenu i azotu i retencją dwutlenku węgla. Ciśnienie parcjalne tych gazów rośnie wraz z głębokością, czego ostateczną konsekwencją jest utrata przytomności na dużej głębokości. Zagrożenia związane z nurkowaniem na duże głębokości na powietrzu opisał w książce Amazing Diving Stories: Incredible Tales fromDeep Beneath The Sea John Bantin, bliski przyjaciel nieżyjącego już Roberta Palmera. Robert, brytyjski nurek jaskiniowy i geolog z Uniwersytetu w Bristolu, był zafascynowany głębokim nurkowaniem na powietrzu i podczas tygodniowego safari nurkowego na Morzu Czerwonym schodził na powietrzu coraz głębiej. „Podczas gdy Robert ponawiał swoje głębokie nurkowania na czystym powietrzu w drugiej połowie tygodnia, dyskusje na ten temat prowadzone przez jego najbliższych przyjaciół w jego kabinie stawały się coraz ostrzejsze. W prywatnej rozmowie postawił nie mieszczącą się w głowie tezę, że schodzenie na 130 metrów na powietrzu jest bezpieczne. Z innymi pasażerami rozmawiał o »kojącym oddziaływaniu narkozy azotowej«”. Historia ta znalazła swój finał na typowej, położonej na dużej głębokości rafie znajdującej się w pobliżu wyspy Giftun w okolicach egipskiej Hurghady. W nurkowaniu brało udział pięciu nurków, wszyscy oddychali powietrzem. Podczas zejścia biorąca udział w nurkowaniu kobieta rozsądnie zdecydowała się przerwać nurkowanie na głębokości 70 metrów. Dwóch kolejnych nurków zeznało, że zatrzymali się na 107 metrach. Czwarty nurek zdecydował się nurkować samodzielnie. Roberta widziano po raz ostatni poniżej pozostałych nurków, najwyraźniej machającego w ich stronę, by kontynuowali zejście. Jego ciała nigdy nie wydobyto na powierzchnię.

Praktyczne podejście do nurkowania, które Sheck Exley i Jim Bowden regularnie prezentowali od wczesnych lat 80., uznaje się dziś za kontrowersyjne. Koncepcja szkoleń przygotowujących do głębokiego nurkowania na powietrzu nadal dzieli społeczność nurków technicznych. Niektórzy twierdzą, że jest to niepotrzebne ryzyko, inni zaś uważają, że jest to konieczne, by wykształcić odporność na narkozę azotową, co do tej pory nie zyskało naukowego potwierdzenia. Dyskusja pozostaje otwarta, tym bardziej że marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych i francuska firma inżynieryjna Comex prowadząca badania podwodne, a zatem dwie główne organizacje, których nurkowie wykorzystują pod wodą mieszanki gazów i które z racji rozległych doświadczeń powinny być autorytetami w światku nurkowym, niechętnie, jeśli w ogóle, dzielą się informacjami.

O ile głębokie nurkowanie na powietrzu uznawane jest za kontrowersyjne, o tyle już bicie rekordów głębokości na powietrzu traktuje się jak granie w rosyjską ruletkę z więcej niż jednym pociskiem w bębenku. W 1994 roku, rok po nurkowaniu Breta Gilliama, Dan Manion ustanowił obecny rekord świata w nurkowaniu głębokim na powietrzu, schodząc na 155 metrów. Narkoza azotowa obezwładniła go niemal całkowicie, pozbawiając go wspomnień z pobytu na tej głębokości. Po nurkowaniu Maniona komisja Księgi rekordów Guinnessa ze względów bezpieczeństwa zaprzestała publikacji dalszych rekordów w nurkowaniu głębokim na powietrzu.

Dodatkowo kwestię bicia rekordów w nurkowaniu na powietrzu ilustruje wypowiedź Shecka, który w latach 90. następująco opisywał nurkowanie przeprowadzone w 1971 roku: „Z myślą o ustanowieniu kolejnego rekordu świata Archie Forfar opracował genialny, a jednocześnie prosty system zrzucanych ciężarków mający zagwarantować przeżycie nurków. Po utracie przytomności w wyniku narkozy większość nurków nie wypuści z ust automatów i nie przestanie oddychać. Pozostali członkowie zespołu nurkowego muszą zatem już tylko dopilnować, by kamizelka wypornościowa została w pełni dopompowana przed zejściem, a ciężarki pod kolanami nurka odpowiednio zaczepione. W razie utraty przytomności nurek automatycznie wyprostuje nogi, a wówczas ciężarki spadną, w wyniku czego nurek uniesie się na głębokość, z której będę mógł go podjąć”. Tego fatalnego dnia jeden z nurków z Florydy postanowił skorzystać z systemu, a pozostali nie. Zeszli wzdłuż liny opustowej obciążonej silnikiem z oszałamiającą prędkością 60 metrów na minutę, jak zapamiętał to Jim Lockwood, który stracił przytomność na 122 metrach, ale dzięki opracowanemu przez Archiego systemowi mógł zostać reanimowany na powierzchni. Ann Gunderson i jej partner, sam Archie, nie mieli tyle szczęścia. 22-letni wówczas Exley widział, jak umierają. „Z głębokości 122 metrów patrzyłem, jak Archie i Ann oddychają jeszcze na stromo opadającej skalnej ścianie pode mną. Archie opierał głowę o blok silnika i słabo odpychał się nogami, jakby schodził jeszcze wzdłuż liny, a Ann leżała na plecach jakieś 3 metry od niego. Zaczynałem już widzieć tunelowo i ze wszystkich sił starałem się po prostu przeżyć zejście na tę głębokość. Równie dobrze Archiego i Ann mogłyby dzielić ode mnie całe kilometry”.

Na Bahamach Archie miał status żywej legendy. Zbudował Forfar Field Station na wyspie Andros, kompleks pokoi gościnnych i sal wykładowych dla naukowców badających środowisko morskie Bahamów. Kiedy para zdecydowała się pobić rekord Hala Wattsa, schodząc na głębokość 146 metrów na powietrzu, Archie miał 38 lat, a Ann zaledwie 23. „Ann nigdy nie zostawiłaby Archiego i temu należy przypisać ten podwójny wypadek” — wspominał Jim Lockwood. Wydarzenie to było tym bardziej tragiczne, że Archie był żonaty, ale nie z Ann. W następstwie tego dramatu kompleks został sprzedany przez rodzinę Forfar. Nowi właściciele, Walter Bohl i amerykańska organizacja non profit International Field Studies, do dziś zarządzają tą nieruchomością.

W nurkowaniu z akwalungiem utrata przytomności na dużej głębokości może skończyć się śmiercią, o ile natychmiast nie zostanie podjęta akcja ratownicza. To zagrożenie jest tak samo ściśle związane z nurkowaniem jak odmrożenia ze wspinaczką wysokogórską.

Na utratę przytomności na ostatnich metrach przed wynurzeniem narażeni są również nurkowie swobodni. Zjawisko, które potocznie określa się mianem mroczków głębokiej wody, wywoływane jest niedoborem tlenu przy jednoczesnym nagromadzeniu się w tkankach dwutlenku węgla. W nurkowaniu swobodnym zdarza się to często, zwłaszcza gdy czas spędzony pod wodą przekracza 4 minuty. Wielu znakomitych nurków swobodnych zginęło z tego powodu, wielu uratowano dosłownie w ostatniej chwili. Do utraty przytomności dochodziło niemal rutynowo podczas rekordowych nurkowań Francisco „Pipina” Ferrerasa i jego żony, nieżyjącej już Audrey Mestre. Według Carlosa Serry, jego partnera biznesowego, Pipin powołał nawet własną organizację, by zapobiec pomijaniu rekordów, które zakończyły się utratą przytomności nurka. Po rekordowym nurkowaniu u wybrzeży meksykańskiej wyspy Cozumel w styczniu 2000 roku Pipin prawie przez minutę pozostawał nieprzytomny na powierzchni. Stosowana przez niego i jego żonę technika hiperwentylacji uwieczniona na nagraniach wideo z ich nurkowań została przedstawiona między innymi w kultowym filmie Wielki błękit. Głębokie wdechy mogą ostatecznie doprowadzić do utraty przez nurka przytomności na stosunkowo niewielkiej głębokości. Biorąc kilka głębokich wdechów tuż przed nurkowaniem, nurek schodzący pod wodę na bezdechu zmniejsza zawartość dwutlenku węgla we krwi i w ten sposób oszukuje odruch bezwarunkowy zmuszający człowieka do zaczerpnięcia powietrza. Konieczność zaczerpnięcia oddechu zostaje odwleczona w czasie, ale z powodu niedotlenienia nurek traci przytomność, zazwyczaj już podczas wynurzania.

Z powodu utraty przytomności na dużej głębokości, jak również z powodu mroczków głębokiej i płytkiej wody straciłem wielu przyjaciół — nie tylko spośród tych, którzy uprawiali nurkowanie głębokie, ale też spośród nurkujących na bezdechu. Jeden z moich najlepszych przyjaciół, Anthony Koch, zmarł podczas oceanicznego polowania na ryby z ościeniem kilka tygodni po naszej wyprawie nurkowej do centrum nurkowego Komati Springs, znanego również pod nazwą „Badgat”, gdzie nurkowaliśmy z akwalungiem. Anthony uwielbiał wodę i z sukcesami uprawiał wiele sportów wodnych. Nurkował z akwalungiem, polował na ryby z ościeniem i był członkiem narodowej reprezentacji RPA w hokeju podwodnym.

To była moja pierwsza wyprawa do Komati Springs. Dla Anthony’ego miała być pierwszą i ostatnią. W tamtych czasach położenie Komati Springs nie było powszechnie znane w społeczności nurków. Nie nurkowaliśmy tam wcześniej i z trudem znaleźliśmy drogę. W tym zalanym kamieniołomie temperatura wody normalnie przekracza 20 stopni Celsjusza. Na pierwszy rzut oka to miejsce ukryte wśród rozległej afrykańskiej sawanny wygląda jak tysiące innych nurkowisk, w których odbywają się kursy nurkowe. Jego imponujące stromizną skalne krawędzie wyrzeźbione w górskim zboczu to pozostałość górniczego wyrobiska. Centrum nurkowe Komati Springs zarządzane przez Dona i Andre Shirleyów oferuje więcej niż większość wyrobisk. Pod powierzchnią wody znajdują się zalane platformy i zatopione obiekty, a widoczność, zwłaszcza zimą, jest wprost znakomita. Tajemnica Komati Springs tkwi głęboko pod powierzchnią wody. To wielopoziomowy, sztuczny system podwodnych korytarzy, zbadany do głębokości 186 metrów. System wykopanych w ziemi tuneli o głębokości przekraczającej głębokość większości naturalnych zalanych jaskiń, jakie można spotkać na Florydzie i we Francji, pozwala zdobyć doświadczenie tym, którzy przygotowują się do jaskiniowej eksploracji. Ośrodek prowadzony przez Shirleyów nie jest wyjątkiem. W RPA znajduje się wiele zalanych kopalni, których szyby sięgają na głębokość ponad 1 kilometra. Problem z innymi zalanymi kopalniami polega na tym, że ich wody są tak kwaśne, iż po odbyciu obowiązkowej dekompresji nurek może wyłonić się z wody bez skóry.

Anthony i ja nie goniliśmy wówczas za rekordami, ale względnie nieszkodliwymi okoniami i brzanami, mając nadzieję, że zaprowadzą nas do zalanego wejścia do kopalni. Nigdy go nie znaleźliśmy, nurkując o wiele za głęboko. Po zaliczeniu kilku głębokich nurkowań wyjechaliśmy stamtąd z poczuciem niespełnienia. Kilka tygodni później, w 1985 roku, otrzymałem telefon z informacją, że Anthony zginął w oceanie podczas polowania z ościeniem z powodu mroczków płytkiej wody. Jego partner nurkowy próbował bez powodzenia wydobyć jego ciało ze zbyt dużej, jak się okazało, głębokości: 35 metrów. Ciało Anthony’ego zostało później wydobyte na powierzchnię przez nurków schodzących pod wodę z akwalungiem. Po wszystkich tych głębokich nurkowaniach, które wspólnie odbyliśmy, Anthony zginął, jak na ironię, nie w wyniku utraty przytomności na dużej głębokości, lecz z powodu mroczków płytkiej wody.

Fotografia uśmiechniętego Shecka Exleya unoszącego się na powierzchni Boesmansgat, zamieszczona w biuletynie Południowoafrykańskiego Towarzystwa Speleologicznego (South African Speleological Association — SASA), nie pozwala się domyślić, że rok wcześniej, w El Zacatón, Sheck wykonał nieco głębsze nurkowanie na powietrzu. Chociaż nie udało mu się wówczas pobić ustanowionego w 1970 roku przez Hala Wattsa rekordu nurkowania na powietrzu w jaskini, nie poddawał się. Jaskinia El Zacatón była jednak sekretem tak pilnie strzeżonym, że Exley uznał, iż lepiej będzie powtórzyć nurkowanie w RPA niż ujawnić położenie najgłębszej znanej w 1994 roku jaskini. Wiedział jednak, że aby pobić rekord Hala, będzie musiał zejść na głębokość co najmniej 127 metrów. Sheck zszedł na 121 metrów w El Zacatón, a następnie na 120 metrów w Boesmansgat, nie zbliżając się do 126 metrów Hala Watta osiągniętych w Forty Fathom Grotto w Stanach Zjednoczonych.