Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Był 15 sierpnia 1919 roku. Oczekujący od wielu godzin na wypłatę tłum górników stracił cierpliwość i wtargnął na plac mysłowickiej kopalni. Oddziały niemieckiego Grenzschutzu otworzyły ogień do nieuzbrojonych ludzi. Według oficjalnych danych zginęło sześć osób, w tym dwoje dzieci, a mysłowicka masakra stała się iskrą, która rozpoczęła otwarty konflikt o najcenniejsze i najlepiej rozwinięte gospodarczo ziemie zamieszkałe wówczas przez Polaków.
Ryszard Kaczmarek, niezrównany znawca historii Ślązaków, określa powstania śląskie mianem nieznanej wojny polsko-niemieckiej.
Powstania śląskie 1919-1920-1921 to pierwsza od dekad popularna publikacja dotycząca tych najgłośniejszych we współczesnej historii Śląska wydarzeń. Ryszard Kaczmarek dał się dotychczas poznać jako autor, który z równą uwaga przygląda się i spisom regimentów, i relacjom cywilów – również tym razem w ręce czytelników trafia pasjonująca książka nie tylko o realiach bitewnych, lecz także o życiu zwykłych Ślązaków wtrąconych w tryby wielkiej historii.
Powstania śląskie… składają się, wraz z Polakami w Wehrmachcie i Polakami w armii kajzera, na wielki tryptyk pozwalający poznać i w pełni zrozumieć historyczne uwarunkowania skomplikowanej śląskiej tożsamości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 792
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Na Górnym Śląsku jesienią 1918 roku
RODZI SIĘ II RZECZPOSPOLITA
Z historii Polski dobrze znamy przebieg wydarzeń 10–11 listopada 1918 roku w Warszawie. Kształtują one dzisiaj naszą świadomość historyczną, legły u podstaw decyzji o ustanowieniu Święta Niepodległości tego właśnie dnia. 10 listopada 1918 roku Rada Regencyjna przekazała Józefowi Piłsudskiemu – po jego powrocie z niemieckiego więzienia – władzę nad Królestwem Polskim. Otworzyło to drogę do kierowania polską polityką człowiekowi znanemu do tej pory tylko części społeczeństwa polskiego. To, co o nim wiedziano powszechnie, dotyczyło albo działalności konspiracyjnej prowadzonej przez niepodległościowych socjalistów, albo Legionów Polskich walczących w wojnie u boku Austro-Węgier przeciw Rosji. Na Górny Śląsk owe informacje docierały jednak rzadko. Polska Partia Socjalistyczna zaboru pruskiego liczyła nie więcej niż tysiąc członków i nie zdołała zdobyć nawet jednego mandatu do parlamentu Rzeszy Niemieckiej (Reichstag), a Biuro Werbunkowe Legionów w Piotrkowie było na tyle daleko, że o losach polskich oddziałów donosiły w cenzurowanej polskiej prasie na Górnym Śląsku ledwie wzmianki, które mogli znaleźć tylko najpilniejsi czytelnicy. Centrum życia polskiego dla Dzielnicy Pruskiej tradycyjnie znajdowało się w Poznaniu, a tam dominowała Narodowa Demokracja i prym wiedli tacy ludzie jak Roman Dmowski czy Władysław Seyda. Jedynym Górnoślązakiem, który potrafił znaleźć tam uznanie, a nawet zdobyć sobie popularność, był Wojciech Korfanty. Tyle że trzeba w tym widzieć jego osobisty sukces polityczny, a nie przejaw doceniania przez czołowych polskich działaczy politycznych znaczenia polskiego obozu narodowego na Górnym Śląsku. Z tego powodu 11 listopada mieszkańcy Katowic, Opola i Bytomia śledzili z zapartym tchem wydarzenia nie w Warszawie, ale w Berlinie, gdzie rozpadało się Cesarstwo Niemieckie i jak się wydawało – decydowały się ich powojenne losy.
POLACY, NIEMCY I... SEPARATYŚCI
Korfanty, gdy powrócił do czynnego życia politycznego pod koniec I wojny światowej, mimo zaangażowania w walkę o przyłączenie Wielkopolski do odradzającej się Rzeczypospolitej nie zapomniał o miejscu, z którego się wywodził. Jeszcze w trakcie trwającej wojny, podczas przemówienia w parlamencie Rzeszy Niemieckiej – kiedy Niemcy nawet nie brali pod uwagę jakichkolwiek cesji terytorialnych na wschodzie, gdzie właśnie zwycięsko zakończyli starcie z Rosją traktatem brzeskim – zażądał przyłączenia Górnego Śląska do Polski. Był to szok dla polityków niemieckich. Ci, jeżeli nawet liczyli się z odtworzeniem państwa polskiego po wojnie (w końcu z inicjatywy cesarzy niemieckiego i austriackiego na mocy tzw. aktu 5 listopada 1916 roku utworzono z byłych ziem zaboru rosyjskiego Królestwo Polskie), w żadnym razie nie widzieli tam nawet skrawka zaboru pruskiego, nie mówiąc już o Górnym Śląsku, który nie należał przecież do ziem zaborowych. Georg Cleinow, szef Zarządu Prasowego, czyli niemieckiej cenzury w Królestwie Polskim, jasno wyraził stanowisko swojego rządu, trochę w stylu cara Aleksandra II zachęcającego Polaków do tego, by porzucili wszelkie marzenia: „Niemcy [...] nie dopuszczą nigdy do niezależnej Polski takiej, w której skład wchodziłaby nawet najdrobniejsza cząstka ziem będących obecnie w naszym posiadaniu, a więc Poznańskiego lub Śląska...”[1]. Tuż po deklaracji z 5 listopada Izba Handlowa dla Rejencji Opolskiej (Handelskammer für den Regierungsbezirk Oppeln) oraz Górnośląski Związek Górniczo-Hutniczy (Oberschlesischer Berg- und Hüttenmännischer Verein) protestowały nawet przeciwko utworzeniu Królestwa Polskiego, jako że zdaniem niemieckich fabrykantów i bankowców mogłoby się to okazać etapem na drodze do powstania niepodległej Polski[2]. Wielu niemieckich Ślązaków podzielało ten pogląd, uważając, że powstanie Królestwa rozbudziło wśród Polaków w rejencji opolskiej niepotrzebne nadzieje na dołączenie do odradzającej się Polski i stało się źródłem niepokojów społecznych. W głośnej powojennej powieści o Górnym Śląsku (Ostwind), której akcja rozgrywa się w przeddzień i podczas I wojny światowej, jeden z najwybitniejszych dwudziestowiecznych górnośląskich prozaików Augustyn Scholtis pisał o tej decyzji jako o dramatycznym błędzie. Jego zdaniem w ten sposób Hohenzollernowie nie tylko stali się winni odtworzenia państwa polskiego, ale przede wszystkim Wilhelm II i jego współpracownicy, ustanawiając w 1916 roku Królestwo Polskie, postawili sprawę polską ponownie na forum międzynarodowym. U Scholtisa zarówno rok 1918, jak i odbudowa państwa polskiego to efekt braku przezorności cesarzy niemieckiego i austriackiego, a nie klęski państw zaborczych i ponad stuletnich wysiłków narodu polskiego dążącego do odbudowy Rzeczypospolitej. To swoista odmiana mitu o „ciosie w plecy” (Dolchstoßlegende), który jednak tym razem Niemcom nieświadomie zostaje zadany przez Wilhelma II godzącego się na akt 5 listopada, a w konsekwencji na utratę niemieckiego wschodu z Górnym Śląskiem włącznie[3].
Wydarzenia zapoczątkowane aktem 5 listopada, uzgodnionym w Pszczynie, gdzie znajdowała się podczas wojny kwatera główna cesarza niemieckiego, a podpisanym w Warszawie, uruchomił proces, którego Niemcy nie potrafili już zatrzymać. Działacze polscy na czele z Korfantym doskonale wyczuli tę niewyobrażalną jeszcze w 1914 roku koniunkturę dla Polaków na Górnym Śląsku. Razem z Duńczykami ze Szlezwiku i Francuzami z Alzacji, odwołując się do zadeklarowanego przez prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilsona prawa do samostanowienia narodów, zażądali realizacji dążeń niepodległościowych dla mniejszości narodowych żyjących do tej pory w Cesarstwie Niemieckim.
Wojciech Korfanty był w latach 1903–1912 posłem do niemieckiego parlamentu (Reichstagu) wybranym z okręgu Katowice-Zabrze; ponownie wybrany w wyborach uzupełniających w 1918 roku z okręgu Gliwice.
Podczas wojny polska działalność polityczna na Górnym Śląsku jednak zamarła. Dopiero 10 listopada ks. Paweł Pośpiech, reprezentant Narodowej Demokracji, po raz pierwszy od wybuchu wojny zorganizował na Zadolu (obecnie dzielnica Katowic) polską, legalną manifestację. Niemal w tym samym czasie odbywały się też zebrania gniazd przedwojennej organizacji paramilitarnej – Towarzystwa Gimnastycznego (TG) „Sokół”. W ten sposób w ciągu dwóch ostatnich miesięcy 1918 roku, już po zawieszeniu broni na froncie zachodnim i upadku niemieckiej monarchii, zaczęły się kształtować na pruskim Górnym Śląsku (w rejencji opolskiej) konkurencyjne ośrodki polityczne, polski i niemiecki, walczące o przeforsowanie własnej koncepcji enigmatycznie sformułowanej w orędziu prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilsona idei samostanowienia narodów. Obydwie strony nie dostrzegły, że równolegle tworzył się obok obóz trzeci, początkowo niedoceniany – separatystów górnośląskich. Żadna z opcji jednak nie budowała swojego znaczenia, opierając się na skompromitowanych instytucjach cesarskich Niemiec. Zdając sobie sprawę z konieczności gruntownych zmian politycznych i gospodarczych w Rzeszy Niemieckiej, starano się tworzyć nowe organizacje, by przy ich pomocy przejąć władzę na Górnym Śląsku bez wiązania się ze zwolennikami monarchii.
Niemcy dopiero po głośnym wystąpieniu Korfantego w Reichstagu (25 października 1918 roku), kiedy nie zawahał się powiedzieć: „nie chcemy ani jednego powiatu niemieckiego, tylko żądamy polskich powiatów Górnego Śląska, Śląska Średniego, Poznańskiego, polskich Prus Zachodnich i polskich powiatów Prus Wschodnich”, i po zaostrzeniu się sytuacji politycznej w Wielkopolsce oraz utworzeniu tam Armii Wielkopolskiej zrozumieli, że podobny obrót zaczynają przyjmować wypadki w rejencji opolskiej. To skłoniło sympatyków bardzo różnych idei politycznych – od konserwatystów przez liberałów aż do umiarkowanych socjaldemokratów – do tego, by stworzyć 15 grudnia 1918 roku jedną organizację Niemców na Górnym Śląsku: Wolne Zjednoczenie dla Ochrony Górnego Śląska (Freie Vereinigung zum Schutze Oberschlesiens). W lipcu 1919 roku centrala Zjednoczenia została przeniesiona do Wrocławia, a w listopadzie przemianowano ją jako tzw. dachową organizację (łączącą wiele organizacji terenowych z całych Niemiec) – na Zjednoczone Związki Wiernych Małej Ojczyźnie Górnoślązaków (Vereinigten Verbänden Heimattreuer Oberschlesier – VHO). Rozwinęła się ona w najpopularniejszą niemiecką organizację, a zajmowała się szeroko rozumianą propagandą. Liczyła 846 grup terenowych, w których działało, nie licząc późniejszego tzw. obszaru plebiscytowego, aż czterdzieści tysięcy członków. Główną siłą polityczną Niemców na Górnym Śląsku, podobnie jak przed wybuchem I wojny światowej, pozostała katolicka partia Centrum. Na jej czele stał bardzo popularny na Górnym Śląsku raciborski proboszcz ks. Carl Ulitzka. 16 grudnia 1918 roku doszło do spotkania wszystkich mężów zaufania partii, na którym zmieniono jej nazwę – z Centrum na Katolicką Partię Ludową (Katholische Volkspartei – KVP). Carl Ulitzka został wówczas wybrany na tymczasowego przewodniczącego partii, której główna siedziba, jak też i centrum większości działań politycznych Niemców na Górnym Śląsku, znalazła się w stolicy górnośląskiej rejencji – Opolu[4]. Drugą pod względem popularności partią niemiecką była Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (Sozialdemokratische Partei Deutschlands – SPD), której miejscowy przywódca Otto Hörsing odegrał olbrzymią rolę w wydarzeniach na Górnym Śląsku, pełniąc funkcję komisarza rządowego na terenie rejencji opolskiej.
Obóz polski ukształtował się na wzór tego z Wielkopolski, opierając się na szybko zakładanych przez Polaków radach ludowych, które starały się przejmować władzę administracyjną w gminach wiejskich i miastach, gdzie był znaczny odsetek ludności polskiej. Odbywało się to kosztem oficjalnie wybranych rad gminnych, których zarządy często odwoływano, a nawet starano się zastępować ich organy wykonawcze – naczelników gmin wiejskich. Poprzez te działające nielegalnie polskie rady ludowe wyłoniono potem delegatów do Sejmu Dzielnicowego zwołanego do Poznania w grudniu 1918 roku. Rady ludowe na Górnym Śląsku podporządkowano Naczelnej Radzie Ludowej w Poznaniu (w Komisariacie NRL działał już wtedy odpowiedzialny za sprawy wojskowe Wojciech Korfanty), a na Górnym Śląsku utworzono odrębny Podkomisariat Naczelnej Rady Ludowej z siedzibą w Bytomiu, którego komisarzem był polski prawnik Kazimierz Czapla. Dość szybko przystąpiono także do stopniowej odbudowy przedwojennych polskich partii politycznych. Wokół Korfantego, związanego jednoznacznie z obozem endeckim, ukształtowała się najsilniejsza partia chadecka, która ostatecznie przyjmie nazwę Chrześcijańskiego Zjednoczenia Ludowego (ChZL). Wojna i radykalizacja nastrojów społecznych spowodowały, że bardzo wzrosła ranga polskich socjalistów niepodległościowych. Z przedwojennej mało znaczącej grupy działaczy pozostających na garnuszku najpierw niemieckiej socjaldemokracji, a potem Komitetu Zagranicznego Polskiej Partii Socjalistycznej, powstała masowa partia polityczna, na której czele stał jej przedwojenny przywódca – Józef Biniszkiewicz. O sympatie robotników Polska Partia Socjalistyczna (PPS) konkurowała z partią wywodzącą się z Narodowego Stronnictwa Robotników, po wojnie działającego pod nową nazwą – Narodowa Partia Robotnicza (NPR). Ideologicznie bliska chadecji NPR kontrolowała popularne na Górnym Śląsku chrześcijańskie związki zawodowe, łącząc je w jednolitej centrali związkowej – Zjednoczenia Zawodowego Polskiego (ZZP). W ten sposób jej przywódcy (przede wszystkim Józef Rymer) mogli liczyć na masowe poparcie polityczne, które pozwalało stworzyć w sojuszu z chadecją Korfantego dominującą wśród Polaków na Górnym Śląsku koalicję polityczną.
Nieoczekiwanie dla dwóch ścierających się już od schyłku XIX wieku obozów narodowych na górnośląskiej scenie politycznej pojawił się nowy gracz polityczny – wspomniani już separatyści. Inicjatywa założenia Komitetu Górnośląskiego (Oberschlesisches Komitee) wyszła od kilku niezadowolonych z polityki swojej partii działaczy Centrum (najbardziej aktywnym spośród nich będzie Ewald Latacz), a także dwóch duchownych, braci Jana i Tomasza Reginków[5]. Szybko wsparli ich zaniepokojeni rozwojem sytuacji na Górnym Śląsku niemieccy przedstawiciele przemysłu ciężkiego. Po spotkaniu 27 listopada w Raciborzu doszło do utworzenia wspomnianego Komitetu, który w styczniu 1919 roku przekształcił się w Związek Górnoślązaków (Bund der Oberschlesier). Jego działacze od początku postulowali stworzenie z Górnego Śląska Wolnego Państwa Górny Śląsk. Byli zafascynowani przykładem szwajcarskiej konfederacji, stąd pomysł podziału na kantony językowe i zdobycie gwarancji bezpieczeństwa ze strony nowej międzynarodowej organizacji zapowiadanej przez prezydenta Stanów Zjednoczonych (Ligi Narodów).
KONIEC ARMII KAJZERA
Zaostrzające się podziały polityczne i narodowościowe nie oznaczały, że na Górnym Śląsku przestały istnieć niemiecka armia i wierna dawnej monarchii administracja państwowa. Polacy i separatyści, mimo utworzenia rad ludowych, nie przejęli w powiatach stanowisk landratów (starostów), a tym bardziej nie zastąpili urzędników w opolskim prezydium rejencji (odpowiedniku urzędu wojewódzkiego w Polsce). Dalej całą strukturą państwowej i samorządowej biurokracji, od szczebla prowincji śląskiej we Wrocławiu przez rejencję w Opolu wraz z jej powiatami aż po samorządy miast i wsi, kierowały ministerstwa w Berlinie, od 1919 roku z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych (Ministerium des Innern – MdI) na czele. Przeciwnikiem dla niemieckiej administracji na Górnym Śląsku w pierwszych miesiącach po wojnie byli jednak początkowo nie Polacy i separatyści, ale szybko powstające organy rewolucyjne (rady robotnicze i żołnierskie), niebezpieczne dla spoistości całej Rzeszy Niemieckiej. Żądały one podporządkowania się urzędników w rejencji i w powiatach poleceniom rad, a nie pruskiemu ministrowi spraw wewnętrznych. Inaczej wyglądała sytuacja na niższym szczeblu – samorządowym. Wprawdzie rady miejskie i gminne wybrano jeszcze przed wojną, ale stopniowo ich skład, a także nastawienie ulegały zmianie pod naciskiem burzliwych wydarzeń, szczególnie we wschodnich powiatach rejencji opolskiej, leżących wzdłuż nowej granicy polsko-niemieckiej. W napiętej atmosferze politycznej, obok wejścia do rad gminnych i miejskich przedstawicieli robotników, często uzupełniano je także o polskich radnych, co umacniało pozycję polskiego obozu narodowego.
Z punktu widzenia niemieckiej administracji najbardziej bolesny był rozpad armii, którą miejscowi Niemcy uważali za gwaranta spokoju społecznego. W końcowych latach wojny oddziały wojskowe brały udział w tłumieniu strajków w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym. Ponadto Górny Śląsk był od listopada 1918 roku pograniczem, konieczne stało się uszczelnienie niestrzeżonej do tej pory przez wojsko granicy z odrodzonym państwem polskim, tym bardziej że Warszawa nie kryła swoich zamiarów przesunięcia owej granicy dalej na zachód. Upadek dyscypliny w oddziałach niemieckich po utworzeniu rad żołnierskich większość oficerów na Śląsku oceniała jako katastrofę dla państwa niemieckiego, z której, nie zważając na nawet słuszne postulaty żołnierzy, należy jak najszybciej wyjść, odbudowując etos niemieckiej armii jako formacji broniącej zagrożonej rubieży na wschodzie. Przy reorganizacji armii nie zamierzano się jednak opierać ani na ulegających agitacji rewolucyjnej oddziałach pozostających na zapleczu, ani też na zdziesiątkowanych pułkach powracających z frontu, które zresztą nie miały zamiaru już dalej walczyć. Na Górnym Śląsku zdecydowano się wykorzystać nową formację nazwaną Strażą Graniczną (Grenzschutz). Jej zadaniem miała być wszakże nie tylko osłona granicy w obliczu ostrego konfliktu z Polską i Czechosłowacją, które nie ukrywały chęci zrealizowania swoich aspiracji terytorialnych na Śląsku kosztem Niemiec i nieistniejących już Austro-Węgier (Polska żądała pruskiego Górnego Śląska i ze Śląska Austriackiego Księstwa Cieszyńskiego, Czechosłowacja z kolei przyłączenia z pruskiej prowincji śląskiej części powiatu raciborskiego i ziemi kłodzkiej, oprócz księstw opawskiego i karniowskiego zajętych po upadku monarchii habsburskiej[6]). Chodziło też o zapewnienie bezpieczeństwa wewnętrznego w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym.
Nowe oddziały Straży Granicznej formowane w rejencji opolskiej miały kilka źródeł rekrutacji. Podstawowym były Brygada Zapasowa z siedzibą w Gliwicach i stacjonujący w Katowicach podczas ostatniego roku wojny zapasowy 51. Batalion (Ers. Batl. 51), którego pierwotnym zadaniem były pobór i przygotowanie nowych rekrutów wysyłanych na front do uzupełniania ubytków w Górnośląskiej Dywizji Piechoty (tzw. nyskiej). W dramatycznych dniach bezpośrednio po upadku monarchii Hohenzollernów i po podpisaniu zawieszenia broni na froncie zachodnim ten tyłowy oddział był w stanie rozkładu. Jego dowódca, mjr Raumer, wyjechał bez zgody swoich przełożonych na urlop i nie wskazał zastępcy. Wśród żołnierzy w Katowicach dość szybko rozeszły się informacje o wybuchu rewolucji w Berlinie i tworzeniu w całych Niemczech, a także w Królestwie Polskim, rad robotniczych i żołnierskich. Na ich wzór takie rady powstały w Gliwicach i w Katowicach (Arbeiter- und Soldatenräte), ogłaszając 10 listopada przejęcie władzy w obu miastach. W Katowicach na czele rady stanęli wybrani tego samego dnia niemiecki socjaldemokratyczny działacz związkowy i wówczas radny Katowic Heinrich Löffler i jeden z podoficerów katowickiego garnizonu Jaschke. Pierwsze zebranie rady odbyło się w ówczesnej Hali Rzeszy (Reichshalle), obecnym gmachu katowickiej filharmonii. W porównaniu z postulatami wysuwanymi na posiedzeniach rad w głębi Rzeszy Niemieckiej, a nawet we Wrocławiu, te w Katowicach były mniej radykalne. Wprawdzie Jaschke żądał pozbawienia dotychczasowych oficerów niemieckich dowództwa i powołania komisarzy, ale jego wniosek odrzucono, a nawet ustalono, że sprawy wojskowe nie mogą być rozstrzygane przez cywili. Za wszelkie decyzje wojskowe odpowiedzialni mieli być od tej pory wyłącznie delegaci wybrani przez żołnierzy. W ten sposób rada katowicka nie przejęła kontroli nad koszarami, gdzie stacjonował batalion rezerwowy, i nie miała dostępu do przechowywanej tam broni i amunicji. Wyeliminowało to także bezpośredni wpływ SPD i lewicowych związków zawodowych na sprawy wojskowe, ponieważ ich delegaci reprezentowali tylko robotników[7].
Początkowo polscy socjaliści (PPS zaboru pruskiego i Centralny Związek Zawodowy Polski), którzy przerwali działalność w 1914 roku, próbowali przyłączyć się do powszechnie oczekiwanej rewolucji. Przedwojenny przywódca PPS na Górnym Śląsku Józef Biniszkiewicz, później znany polski działacz plebiscytowy i powstańczy, zaangażował się nawet w założenie katowickiej rady. Z zachowanych wspomnień wynika, że jeszcze w mundurze niemieckim (został zmobilizowany pod koniec wojny, ale pełnił tylko służbę wartowniczą w Katowicach) i z rewolwerem w ręku nawoływał 10 listopada do rewolucji[8].
Burzliwe wydarzenia z niedzieli 10 listopada skłoniły niemieckie władze wojskowe do przyspieszenia formowania Straży Granicznej w miejsce dotychczasowych oddziałów armii cesarskiej, tym bardziej że alarm podnieśli przerażeni widmem rewolucji przemysłowcy niemieccy. Związek Przemysłowców Górniczych i Hutniczych, by wyciszyć nastroje wśród żołnierzy, z własnej inicjatywy sfinansował zaspokojenie ich najbardziej palących postulatów. Zwiększono i polepszono jakościowo racje żywnościowe i podwyższono żołd. Przemysłowcy na ten cel zebrali natychmiast 50 tysięcy marek.
Te doraźne działania nie mogły jednak powstrzymać osłabienia dyscypliny w oddziałach. Powszechne stało się lekceważenie przepisów mundurowych czy ostentacyjne nieoddawanie honorów wojskowych; nie wykonywano też rozkazów oficerów, a w dodatku coraz częściej sprzedawano broń cywilom. Nie brakowało także samowolnego opuszczania oddziałów pod hasłem „powrotu do domu”. Na upadek morale żołnierzy niemieckich na Górnym Śląsku bardzo wpływały informacje o sytuacji w jednostkach podporządkowanych dowództwu niemieckiemu na wschodzie (Ober-Ost), szczególnie w stolicach obydwu byłych stref okupacyjnych na ziemiach polskich – w Warszawie i Lublinie. Rozbrojenie tamtejszych garnizonów i stopniowy powrót żołnierzy do domu, często eszelonami podążającymi przez rejencję opolską, zachęcały do dezercji w Katowicach i Gliwicach.
Dowódcy niemieccy w siedzibie Brygady Zapasowej w Gliwicach podjęli wówczas, w nocy z niedzieli na poniedziałek 10/11 listopada, decyzję o utworzeniu na Górnym Śląsku, jak działo się to jednocześnie wzdłuż całej granicy niemieckiej na wschodzie, Straży Granicznej. Chciano w ten sposób wykluczyć kontrolę rad żołnierskich nad nowymi oddziałami. By wzmocnić wrażenie powrotu do normalności i umocnić morale w nowej formacji, zarządzono sprowadzenie kompanii karabinów maszynowych z siedziby sztabu dywizji w Nysie. Miała być gwarancją zachowania spokoju na wypadek kolejnej rewolty wśród żołnierzy.
Straży Granicznej przydzielono przede wszystkim, zgodnie z nazwą, zadania osłony nieobsadzonej granicy polsko-niemieckiej i niemiecko-czechosłowackiej. Oddziały rozlokowano linearnie, od Bogumina wzdłuż granicy rejencji opolskiej aż do jej połączenia z prowincją poznańską i dalej na północ (1400 km). Cały ten pas podzielony był na sześć odcinków. Na Górnym Śląsku dowództwo odcinka (Grenzschutzabschnitt Kattowitz-B) objął ppłk Danz z dotychczasowej 23. Dywizji Piechoty. Odcinek górnośląski był podzielony na pododcinki. Bezpośrednio przesłonę granicy polsko-niemieckiej wzdłuż Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego tworzył pododcinek „Północ” („Nord”). Jego dowódcą został kpt. Kahlden, któremu podporządkowano dotychczasowe pododdziały 11. Pułku Piechoty i sprowadzoną z Nysy kompanię karabinów maszynowych. Przystąpiono także do tworzenia oddziału ochotników, którego dowództwo objął mjr Friedrich-Wilhelm von Chappuis, mający także kontrolować jeden z największych centrów przemysłu hutniczego i górniczego – Królewską Hutę (dzisiaj Chorzów). Oddziały Straży Granicznej na odcinku górnośląskim (ich liczebność „na papierze” wynosiła tysiąc czterystu żołnierzy i oficerów) nadal uważano za niewystarczające ze względu na znaczny obszar i dużą liczbę ludności, które miały zabezpieczać. Osłona miała objąć znajdujące się między granicą polsko-niemiecką a Katowicami: Szopienice, Dąb, Roździeń, Siemianowice, ale także zapewnić spokój wewnętrzny w dużych miastach przemysłowych na zapleczu, szczególnie w Gliwicach, Bytomiu, Królewskiej Hucie i Katowicach. Oficerowie niemieccy zdawali sobie sprawę, że w razie wybuchu rewolucji będzie to niemożliwe z powodu rozdzielenia oddziałów rozlokowanych na różnych, dość odległych od siebie pododcinkach[9].
Obawy niemieckich oficerów przed możliwym wybuchem rewolucji w jednym z największych okręgów przemysłowych Rzeszy Niemieckiej były w pełni uzasadnione. Większości górnośląskich górników i hutników nie zadowalały warunki, w jakich żyli. Iskrą zapalną mogły być nie tylko wydarzenia w Berlinie i innych miastach niemieckich, ale także wystąpienia po polskiej stronie granicy, w Zagłębiu Dąbrowskim oddalonym tylko o kilkanaście kilometrów. Górnośląski Związek Przemysłowców alarmował, że polski lewicowy rząd (tak odbierano nominowanie na Naczelnika Państwa znanego z socjalistycznej działalności Józefa Piłsudskiego i powołanie centrolewicowego gabinetu Jędrzeja Moraczewskiego) generuje realne niebezpieczeństwo dla niemieckiego pododcinka „Północ”. Prośbę o dodatkowych żołnierzy skierowano do Ministerstwa Wojny w Berlinie, które jednak nie było w stanie interweniować. Brakowało na to zarówno środków finansowych, jak i oddziałów wojskowych wiernych nowemu rządowi. Działania podjęte w celu powstrzymania ewentualnej polskiej ofensywy na miejscu były z tego powodu dość groteskowe. Nie posiadając rezerw i oczekując na razie tylko powrotu z frontu pułków z Zachodu, zdecydowano się przenieść z Zagłębia Dąbrowskiego, gdzie miał być przygotowywany rzekomy polski atak, rozbrojony już, ale nadal stacjonujący w Będzinie zapasowy batalion niemieckiej obrony terytorialnej (Landsturm), który miał iluzoryczną wartość bojową. Gdy przybył do Katowic, szybko oceniono, że jest nieprzydatny, a żołnierzy (w większości Górnoślązaków) rozpuszczono do domów. Również próby wzmacniania własnych sił przez ogłoszenie nowego poboru do wojska wcześniej służących w nim żołnierzy i tworzenie tzw. kompanii ochotniczych okazały się pomysłem chybionym. Rekrutacja prowadzona tylko wśród miejscowych powodowała, że próbowali oni natychmiast uciekać z powrotem do domu, a ci, którzy pozostali bez podstawowego szkolenia, nie nadawali się do natychmiastowego wykorzystania, szczególnie w skomplikowanych warunkach, jakie stwarzała służba patrolowa w miastach podczas nasilających się już strajków.
Oficerowie niemieccy strajki wybuchające po 11 listopada traktowali inaczej niż te z czasów wojny, czyli nie jako strajki ekonomiczne, ale prowokacje polityczne niemieckiej lewicy, lub coraz częściej jako wstęp do polskiego ataku na Górny Śląsk, który to atak znalazłby wsparcie wśród Polaków skupionych w radach ludowych. Zdaniem niemieckich dowódców celem było doprowadzenie najpierw do rozlewu krwi na ulicach, a potem rady robotnicze (niezależnie od podziału narodowościowego) wysunęłyby żądania, by niemieckie oddziały wojskowe opuściły okręg przemysłowy. To miało dać pretekst do tego, by oddziały polskie „rozwinęły polską flagę nad Górnym Śląskiem, na co byli już gotowi polscy legioniści z Sosnowca”. Nie wierzono oficjalnym zaprzeczeniom polskich władz cywilnych w Zagłębiu Dąbrowskim[10]. Informacja o przygotowaniach do wkroczenia na pruski Górny Śląsk Wojska Polskiego nie miała żadnych racjonalnych podstaw poza plotką, ta zaś do niemieckich oficerów dotarła za pośrednictwem Żydów zagłębiowskich, którzy przekazali ją swoim krewnym mieszkającym w Katowicach. Twierdzili, że na terenie Zagłębia Dąbrowskiego wszędzie mówi się, że Polacy „dogadali się” już w tej sprawie ze „spartakusowcami”[11].
O ile informacje o przygotowującym się do ataku Wojsku Polskim uznać należy za plotkę, o tyle narastanie fali strajków w drugiej dekadzie listopada w górnośląskich kopalniach i hutach było prawdą. 19 listopada doszło do ataków w niektórych kopalniach na urzędników i przedstawicieli zarządów spółek. Dowódca górnośląskiej Straży Granicznej ppłk Danz nakazał wówczas obsadzenie przez wojsko ulokowanej w centrum Katowic kopalni „Ferdynand”. Bezpośredni atak robotników na dyrekcję kopalni uznano w dowództwie niemieckim za początek realizacji polskiego planu. Na rozkaz ppłk. Danza zajęto budynki administracyjne w kopalni, a jednocześnie wprowadzono pododdziały do kilku ważnych gmachów publicznych w centrum Katowic: do ratusza, na pocztę i na dworzec kolejowy. Podpułkownik Danz wykorzystał przy tym wyprowadzenie oddziałów na ulice, by zażądać rozwiązania się ukształtowanych tymczasem lokalnych (tzw. dzikich) rad żołnierskich w Roździeniu i Szopienicach (dzisiaj Katowice) oraz w nadgranicznych Mysłowicach. Szczególnie rada szopienicka budziła zaniepokojenie Danza, ponieważ bez porozumienia zarówno z katowicką radą, pełniącą już wtedy funkcję Centralnej Rady Robotniczej (Zentralarbeiterrat), jak i gliwicką Centralną Radą Żołnierską dla okręgu przemysłowego (Brigade-Soldatenrat Gleiwitz), jej delegaci prowadzili „rozmowy z Polakami” (nie udało się ustalić, o jaki organ polskiej władzy tutaj chodziło: czy o zagłębiowską radę robotniczą, czy o organy polskiej administracji cywilnej). Pertraktacje dotyczyły wprawdzie tylko uruchomienia między Polską a Niemcami małego ruchu przygranicznego, ale niemieckie władze wojskowe uznały, że będzie to niebezpieczny precedens do fraternizowania się żołnierzy i robotników po obydwu stronach granicy. Danz zapewne nie spodziewał się, że jego poczynania spowodują skupienie się całej katowickiej rady, niezależnie od narodowościowych podziałów, pod przywództwem przewodniczącego Löfflera przeciwko wojskowym. Niemiecki socjaldemokrata, nie ufając oficerom byłej cesarskiej armii, potraktował wypadki w Katowicach jako przemyślaną prowokację i wstęp do prawicowego puczu. Socjaldemokraci w katowickiej radzie pod groźbą strajku zażądali natychmiastowego powrotu żołnierzy do koszar w Katowicach, co znacznie osłabiło z takim trudem odbudowywane morale oddziałów Straży Granicznej[12].
Przebieg konfliktu w połowie listopada pokazuje, jak słaba była w końcu 1918 roku pozycja wojska i państwa niemieckiego na Górnym Śląsku. Ani administracja cywilna, ani właściciele przedsiębiorstw nie mogli liczyć w tym czasie na wsparcie żołnierzy, mimo mozolnych prób budowy nowej formacji, jaką miała być Straż Graniczna. Kiedy o rozstrzygnięcie sporu w Katowicach zwrócono się do Centralnej Rady Robotniczej i Żołnierskiej we Wrocławiu, rezultatem była sromotna porażka wizerunkowa wojskowych i 1 grudnia rezygnacja z dowództwa nad górnośląską Strażą Graniczną ppłk. Danza. Tylko przejściowo objął je 4 grudnia ppłk von Massow, zaakceptowany początkowo przez radę żołnierską. Poparcie wynikało z jego obietnicy, że jeszcze tego samego dnia wszystkie instytucje administracji cywilnej, państwowej oraz samorządowej, włącznie z prezydiami policji, a także dyrekcje zakładów pracy zostaną zobowiązane, by przed zgłoszeniem jakiegokolwiek wniosku o wojskową ochronę najpierw poinformowały o tym miejscowe rady robotnicze. Dopiero po fiasku takich rozmów ze strajkującymi zagrożone instytucje mogłyby wnioskować do rady w Katowicach i do Straży Granicznej o pomoc. Porozumienie podpisali ze strony wojska ppłk von Massow występujący jako dowódca odcinka 51. Batalionu Zapasowego Straży Granicznej (Abschnittskomandeur Ers. Batl. 51), a za radę robotniczą z Katowic i żołnierską z Gliwic jej reprezentanci: Hauke, Jaschke i sierżant Diesing. Szczególnie ten ostatni – podoficer, a jednocześnie sekretarz Socjaldemokratycznej Partii Niemiec – zyskiwał wówczas popularność w Katowicach wśród miejscowych żołnierzy[13].
Wbrew nadziejom wojskowych porozumienie wcale nie zakończyło konfliktu. Stosunki pomiędzy dowództwem batalionu a zrewoltowanymi żołnierzami, często odmawiającymi wykonywania rozkazów, wciąż pozostawały napięte. Oficerowie nie byli w stanie utrzymać nawet minimalnej dyscypliny wśród podkomendnych. Żołnierze, a i podoficerowie, byli zajęci głównie łatwym i intratnym przemytem przez granicę. Nie polepszyło sytuacji nawet usunięcie z rady Diesinga, którego von Massow początkowo uważał za głównego sprawcę niepokojów wewnątrz oddziałów (oskarżono go o szmuglowanie z Polski koni i słoniny, co zresztą mogło być prawdą, bo szmuglem zajmowano się masowo w oddziałach niemieckich rozlokowanych wzdłuż granicy). W grudniu 1918 roku von Massowa zastąpił mjr Guttzeit z Westfalii, który według dowódców z Wrocławia potrafił dogadywać się z robotnikami, bo takie doświadczenia przywiózł z Zagłębia Ruhry. Jednak i on po krótkim czasie zrezygnował.
Przełom nastąpił w momencie przybycia na Górny Śląsk powracającej z frontu na Zachodzie górnośląskiej 117. Dywizji Piechoty, sformowanej w trakcie wojny. Po przekroczeniu granicy francusko-niemieckiej jej oddziały dotarły 28 listopada w okolice Trewiru i stamtąd przez Wrocław przyjechały na Górny Śląsk. Oddziały dywizji, o znacznie osłabionym już morale z powodu dezercji i agitacji rewolucyjnej rad żołnierskich, rozlokowano najpierw na obszarze wyznaczonym miastami: Racibórz–Krapkowice–Koźle, przy czym na siedzibę sztabu dywizji wybrano Koźle. Górnoślązacy służący w dywizji chcieli jak najszybciej wrócić do swoich domów, o czym wspominał po latach jeden z żołnierzy 157. Pułku Piechoty Józef Bobrowski, późniejszy powstaniec śląski zwolniony w wigilię Bożego Narodzenia 1918 roku: „Nie wiedzieliśmy jakie plany knują nasi wodzowie. Nasz dowódca mjr Herzogsheim i dyrektor huty [Hermina w Łabędach, gdzie stacjonowali od 22 grudnia – R.K.] znając bieg polityki, zamierzali pozostawić nas przy wojsku. [...] Dyrektor huty w porozumieniu z dowódcą urządzili jakieś «święto rozwiązania», na którym nas dobrze ugoszczono. Zabito wieprza i cielę, narobiono tzw. krupnioków, przywieziono piwa, udekorowano salę choinkami, dano «podarunki», papierosy, urządzono zabawę i sprowadzono dziewczyny. Nie brakło ślicznych przemówień dowódcy i dyrektora, z których dowiedzieliśmy się o co faktycznie chodzi. Werbowano nas do pozostania przy wojsku jako ochotnicy i formacja, do jakiej należelibyśmy ma się nazywać «Grenzschutz». [...] Na zapytanie naszego dowódcy kto pozostaje nadal przy wojsku, nie było żadnego zgłaszającego się. Natomiast głośno domagano się zwolnienia. Kiedy dowódca nie potrafił zmienić naszej decyzji zamierzał nas ukarać przez zwlekanie ze zwolnieniem. Dnia 24 grudnia rano stanęliśmy przy szkole, gdzie mieścił się sztab i rozpoczęliśmy awanturę. Przyłączyli się do nas mieszkańcy Łabęd, których synowie też byli w naszej formacji. Dowództwo, widząc groźną postawę ludności, zdecydowało się nas zwolnić”[14].
W tej sytuacji dowódca dywizji gen. Karl Hoefer postulował pod koniec grudnia, by jednostkę po prostu rozwiązać. Tylko z części oficerów i podoficerów deklarujących chęć dalszej służby oraz ze zgłaszających się ochotników zamierzał stworzyć nowy oddział. Odwoływał się do podobnego rozwiązania przyjętego w głogowskiej (obejmującej także pułki śląskie i poznańskie) 9. Dywizji Piechoty. Sztab VI Korpusu zadecydował jednak 10 grudnia 1918 roku tylko o przeformowaniu jednostki i jej włączeniu do istniejącej już Straży Granicznej jako Dywizji Straży Granicznej (Grenzschutz-Division). Miała od tej pory za zadanie gwarantować bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne Górnego Śląska. Podporządkowano jej ponadto wszystkie wcześniej sformowane oddziały ochotnicze znajdujące się na wschodnim Górnym Śląsku. Taktycznie podlegała od stycznia 1919 roku Grupie „Wschód” ze sztabem w Opolu, a organizacyjnie nadal sztabowi okręgu we Wrocławiu.
Źródła ilustracji
Biblioteka Narodowa – s. 22
Przypisy
WSTĘP
NA GÓRNYM ŚLĄSKU JESIENIĄ 1918 ROKU
[1] J. Molenda, Relacje z rozmowy Wacława Podwińskiego z Jerzym Cleinowem, „Najnowsze dzieje Polski. Materiały i Studia z okresu 1914–1939”, R. 1 (1958), s. 179–180, cyt. za: J. Holzer, J. Molenda, Polska w pierwszej wojnie światowej, Warszawa 1967, s. 140.
[2] Zob. M. Pater, Lata wojny 1914–1918, [w:] Historia Śląska, t. 3: 1850–1918, cz. 2: 1891–1918, red. S. Michalkiewicz, Wrocław 1985, s. 423–441, tutaj s. 432 sq.
[3] G.B. Szewczyk, R. Kaczmarek, „Ostwind” Augusta Scholtisa – na nowo odkryta powieść o Górnym Śląsku, „Zaranie Śląskie” 2017, nr 3.
[4] Szeroko na temat roli ks. Carla Ulitzki patrz: G. Hitze, Carl Ulitzka (1873–1953) oder Oberschlesien zwischen den Weltkriegen, Düsseldorf 2002, s. 178 i n.
[5] Ibidem, s. 177 i n.
[6] J. Kovtun, Republika v nebezpečném světě. Éra prezidenta Masaryka 1918–1935, Praha 2005, s. 71.
[7] Bundesarchiv Militärarchiv Freiburg (dalej: BAMA), PH 26-22, B. Stinnesbeck, Tagebuch von Oberschlesische Freikorps, Kattowitz, September 1919, k. 2–3.
[8] Por. R. Kaczmarek, Józef Biniszkiewicz (1875–1940). Biografia polityczna, Katowice 1990.
[9] BAMA, PH 26-22, B. Stinnesbeck, Tagebuch..., k. 4–6.
[10] Ibidem, k. 7–8.
[11] Ibidem.
[12] Ibidem, k. 9–10.
[13] Ibidem, k. 11.
[14] Archiwum Państwowe w Katowicach (dalej: APKat), SIN, sygn. 2/37, J. Bobrowski, Kilka wspomnień z mojego życia, k. 27–28.