Powinności istnienia - Janusz Limon - ebook + książka

Powinności istnienia ebook

Janusz Limon

0,0

Opis

Zbiór spostrzeżeń autora z różnych okresów życia prowadzących go do próby zrozumienia zawiłości istnienia oraz poszukiwań poetyki w procesie przemijania. Janusz Limon z zawodu genetyk kliniczny, z zamiłowania humanista – łączy świat medycyny ze światem sztuki w rozważaniach na temat Powinności istnienia. 816 myśli, wspomnień, fragmentów układa się w autobiograficzną opowieść o zgodzie i niezgodzie na przemijanie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 259

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




seriaWiek męski

Małgorzata Limon, Prospero, olej na płótnie

„Chciałem was bawić. Teraz się wyzbywam

Zaklęć duchów, z czarów sztuką zrywam

i rozpacz jeno została mi w końcu”.

(William Shakespeare, Burza, akt 5, scena 1, Epilog, przekład Stanisław Barańczak).

Fotografia na okładce: Małgorzata Limon

Opieka redakcyjna: Małgorzata Groth

Redakcja: Piotr Sitkiewicz

Korekta: Marta Chelińska

Projekt okładki: Stanisław Salij

Projekt typograficzny: Joanna Kwiatkowska

© Copyright by Janusz Limon

© Copyright by wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2023

wydawnictwo słowo/obraz terytoria sp. z o. o.

ul. Pniewskiego 4/1

80-246 Gdańsk

tel.: (58) 345 47 07

e-mail:[email protected]

www.terytoria.com.pl

Gdańsk 2023

ISBN 978-83-8325-026-7

Wstęp

1. Narodziny

Początek dramatu istnienia życia.

2. Daremność

Uchwycić sens istnienia.

3. Męczliwość*

„Czasem istnienie męczy” (Gonçalo M. Tavares).

4. Dolor vitae*

„…życie mi ciąży, nie jak przygnębienie, tylko jak nieustający fizyczny ból” (Fernando Pessoa).

5. Niespokojność

Spazmatyczny niepokój.

6. Wędrówka doczesna

Czy nasze życie jest żmudną wędrówką na granicy istnienia i nicości?

7. Spokojność

Zachowujmy spokój i radość z danego nam istnienia.

Każdy z nas dojrzeje do odejścia,

którego czasu nie znamy.

Sopockie krajobrazy dzieciństwa i młodości

8. Zatrzymać ulotność*

„Aby na wieki zatrzymać krajobrazy dzieciństwa”

(Jan Sochoń).

9. Jeśli prawdą jest…

Jeśli prawdą jest, że wszystkie dni naszego życia są zakodowane w postaci engramów w mózgu, to chciałbym, aby powróciły obrazy z mojego dzieciństwa.

10. Krajobrazy i pejzaże

Jest krajobraz przyrody i jest skomplikowany pejzaż ludzkiego życia.

Współistnieją.

11. Mój Sopot

Bladożółte plaże ciągnące się wzdłuż brzegu zatoki i morenowe wzgórza pokryte lasami od strony lądu były miejscami, gdzie po raz pierwszy poczułem powiew morskiego wiatru, zapach morskich traw oraz rozgrzanych wrześniowym słońcem smołowanych desek mola.

12. Spokojny brzeg

Są dni na plaży sopockiej, kiedy ciszę przerywa

delikatny szum fal rozlewających się na piasku brzegowym.

Na niezmąconej tafli morza pojawiają się pomarszczone spłachetki wody,

wywołane łagodnymi podmuchami wiatru. Spokój.

13. Pejzaż dzieciństwa na plaży sopockiej

Zwężające się w stronę klifu pasmo bladożółtej plaży.

Żółciejący się w słońcu klif orłowski.

Rozedrgana słoneczna cisza.

Zielonkawoniebieskie tonacje wiosennej wody morskiej.

Rytmiczny plusk rozlewających się wstęg fal przy brzegu:

chluup… chluup… chluup…

Pisk piasku pod stopami.

Lekki, pulsujący wiatr o zapachu wodorostów.

Zawodzący krzyk mew kołujących przy brzegu:

kyjaaa-kyja-kyja-kyja…

Na horyzoncie smuga Helu.

Tak nieprzerwanie od dziecięcych lat.

14. Rainer Maria Rilke w Sopocie*

16 czerwca 1898 roku Rainer Maria Rilke, mieszkając w nieistniejącym dziś hotelu Werminghoff w Sopocie, wysłał pocztówkę do matki znad „intensywnie lazurowego, pięknego Morza Bałtyckiego”, w której porównuje swoje doznania znad Zatoki Gdańskiej do pobytu nad Morzem Śródziemnym we Włoszech.

Zmieniające się kolory wody morskiej w różnych porach roku nadal tworzą piękne pejzaże Zatoki Gdańskiej, pomimo zanieczyszczeń jej środowiska.

15. Spotkanie Rainera Marii Rilkego i Lou Andreas--Salomé*

W czerwcu 1898 roku Rainer Maria Rilke spotkał się w Sopocie ze swoją kochanką Lou Andreas-Salomé i wraz z nią dokończył rozpoczęty w lipcu wiersz. Pisał: „Wysoko w okolonej bukami altanie oliwskiego parku wspólnie obmyśliliśmy dla tego wiersza zakończenie”.

Otoczona srebrzystymi bukami altana dziś przyciąga nie tylko poetów i pisarzy.

Genius loci.

16. Kościół na Morskim Wzgórzu*

Cesarz Wilhelm II interesował się architekturą i nie tylko ingerował w plany architektoniczne Królewskiej Wyższej Szkoły Technicznej (obecnie Politechnika Gdańska), ale także zmienił plany budowlane neogotyckiego kościoła ewangelickiego pod wezwaniem Zbawiciela w Sopocie (obecnie kościół katolicki cywilno-wojskowy pod wezwaniem Świętego Jerzego). Nakazał podnieść o siedem i pół metra wieżę kościelną, aby była widoczna od strony morza. 17 września 1901 roku w uroczystości poświęcenia kościoła uczestniczyła cesarzowa Augusta Wiktoria, która wraz z mężem była jego fundatorką.

W kościele tym przyjąłem pierwszą komunię i byłem bierzmowany przez biskupa Lecha Kaczmarka. Opiekował się nami, przybyły z Lidy w 1945 roku, niezapomniany dla kilku pokoleń młodzieży sopockiej ksiądz kanonik Paweł Matulewicz.

17. Tajemnice Sopotu*

Kiedy w roku 1944 do miejscowości Beynuhnen na Mazurach (obecnie Bejnuny) zbliżały się wojska rosyjskie, Gertruda von Farenheid, właścicielka pałacu nazywanego Mazurskim Ateneum, poleciła wycięcie z ram około sześćdziesięciu oryginalnych obrazów (między innymi malarzy włoskich z przełomu XVI i XVII wieku: Guida Reniego i Alessandra Varotariego). W kolekcji znajdowało się jeszcze dwieście dziesięć kopii obrazów znanych malarzy, między innymi Mona Lisa Leonarda da Vinci, oraz zbiór sztychów Tycjana, Rafaela, Leonarda da Vinci czy Petera Rubensa. Zabezpieczone obrazy zostały przewiezione do Sopotu i oddane pod opiekę „jakiemuś polskiemu księciu”.

W roku 1944 w Sopocie zamieszkał XVI ordynat Jan Zamoyski.

Zaginęły.

18. Ukryty miedzioryt

W opuszczonym domu na Żuławach znaleziono na strychu niewielki oprawiony miedzioryt, na którym widnieją dwa szkunery płynące kanałem przed wyjściem z portu gdańskiego (E. Krause). Obrazek sygnowany pieczątką firmy Dr. Greiser, Bücher u. Kunst-Handlung, Zoppot.

Mieszkańcy domu odpłynęli.

19. Ten sam dom i ta sama plaża*

Wiosną 1945 roku Wacław Szybalski wraz z bratem Staszkiem zamieszkali w mieszkaniu w Sopocie w kamienicy na rogu ulic Jakuba Goyki i Bolesława Bieruta (obecnie Jana Jerzego Haffnera). W roku 1953 moja rodzina wprowadziła się do tego samego budynku, ale z wejściem od strony tej drugiej ulicy.

W końcu lata 1947 roku na plaży przy Parku Północnym w Sopocie odbyło się pożegnalne spotkanie Tadeusza Rakowskiego, który wyjeżdżał z całą rodziną, aby objąć stanowisko Konsula Generalnego RP w Montrealu, z przyjacielem rodziny Stefanem Korbońskim, ostatnim Delegatem Rządu na Kraj, tuż przed jego wyjazdem z Polski. Ze względów bezpieczeństwa Staszek Szybalski pilnował zza krzaków wydmowych, czy nikt ich nie śledzi.

Wacław Szybalski opuścił Polskę w 1949 roku i zamieszkał w USA. Został wybitnym naukowcem o światowej renomie.

Na tej plaży spędziłem szczęśliwe dzieciństwo.

20. Zabronowana plaża sopocka

Na początku lat pięćdziesiątych Sopot znajdował się w strefie nadgranicznej. Na plaży północnej, pokrytej wydmami i niebieskosrebrnym mikołajkiem nadmorskim, znajdowało się kilkumetrowej szerokości pasmo spulchnionego broną piasku, biegnące w stronę Orłowa. Plażę przypuszczalnie bronowano po to, aby identyfikować ślady szpiegów lub uciekinierów przypływających do Sopotu, co było obsesją ówczesnych władz.

Nas interesowały patrole wojskowe i ich ćwiczenia pośród wydm plażowych. Żołnierze podczas ćwiczeń imitowali odgłosy strzałów, terkocząc drewnianymi grzechotkami.

Zazdrościliśmy im tych grzechotek.

21. „Niepewny element z Sopotu”

Ze względu na „bezpieczeństwo” strefy nadgranicznej władze Sopotu w końcu lat czterdziestych rozpoczęły wysiedlanie „niepewnego elementu” z miasta. W okresie tym wśród sopocian był popularny dowcip o tym, kogo władze zamierzają wysiedlać: „rudych, bo są za mało czerwoni, i kulawych, bo nie podążają za planem sześcioletnim”.

22. Ulica Sopocka sześćdziesiąt lat temu

Ulica Sopocka, będąca przedłużeniem obecnej ulicy Jacka Malczewskiego w Sopocie, jest bardzo starą drogą prowadzącą do Wielkiego Kacka. Sześćdziesiąt lat temu była tajemniczą wąską brukowaną leśną drogą. Dla nas, chłopców, była źródłem kul karabinowych, pocisków i łusek, które wydłubywaliśmy z ziemi pomiędzy kamieniami brukowymi. Naboje karabinowe były miedziane i pięknie lśniły po wyczyszczeniu.

23. Młodzi sopocianie w latach 1945–1950

Niektóre zabawy i obyczaje młodzieży sopockiej według Staszka Szybalskiego:

• Potańcówki w kawiarni przy molo, gdzie grała orkiestra Karasińskiego.

• Dzienne i nocne spotkania na plaży.

• Rozbieranie się do naga na końcu mola – ubrania zabierała jedna osoba i zanosiła na plażę, a gromada golasów płynęła wpław na plażę.

• Niedzielne pokazy filmów dla członków Dyskusyjnego Klubu Filmowego.

• Podwieczorki taneczne w Grand Hotelu, tak zwane fajfy.

24. Łzy Heliad na plaży sopockiej

Bursztynowych bryłek szukaliśmy jesienią, gdy sztormowe fale wyrzucały je na brzeg. Małe, najczęściej o miodowym kolorze bursztynki były wymieszane z mnóstwem kamyczków, muszelek i wodorostów. Natomiast znalezienie dużej bryłki bursztynu było trudne. Wyławiało się je własnoręcznie zrobionymi siatkami pośród pływających wodorostów w toni przybrzeżnej fali. Mistrzem łowienia bursztynu był mój kolega szkolny Antek Szymoniak.

25. Zielonoościsty „kaszubski marlin” na plaży sopockiej

Każdego roku, pod koniec maja, przy brzegu morza pojawiały się tajemnicze ryby. Były to belony. Smukły kształt ich ciemnoniebieskiego ciała był podobny do węgorza, a wydłużona głowa wyglądała jak dziób ptaka z zębami. Przez kilka dni ryby łapaliśmy rękami, kiedy to fale wypychały słabsze osobniki na brzeg.

Fascynujące są kolory ości tej ryby – po ugotowaniu stają się niebieskawozielone.

26. Meduzy na jesiennej plaży sopockiej

Wrześniowe fale wyrzucają na piaszczysty brzeg meduzy.

Wyglądają jak galaretowate płaskie miseczki z wyrastającymi do góry czterema ramionami (płatami gębowymi) lub kopułowate miseczki z ramionami zanurzonymi w piasku.

Poprzez ich przezroczyste ciała prześwitują różnokolorowe gonady o kształcie czterech podków. Są one różowe lub czerwone u samic albo białe, żółtawe u samców. Widziałem też pomarańczowe i fioletowe.

Misja prokreacji została spełniona.

27. Tajemnicze beżowe kamienie

Pośród tysięcy drobnych kamyczków i muszelek wyrzucanych na zalewany falami brzeg morza widniały nieliczne beżowe krzemienie o obłym kształcie. Gdy pocierało się jeden krzemień o drugi, pojawiały się iskry i zapach spalenizny. Można było nimi zapalić drobne skrawki papieru.

28. Odgłosy kroków na piasku plażowym

Szurając stopami po letnim gorącym piasku plaży sopockiej,

słyszy się charakterystyczny dźwięk. I nie wiadomo:

Czy to jest chrobotanie?

Czy to jest szuranie?

Czy to jest skrzypienie?

Czy to jest piszczenie?

Czy to jest szeleszczenie?

Czy to jest chrzęszczenie?

Czy to jest dźwięk burczybasu kaszubskiego?

Czy to jest dźwięk rozrywanej tkaniny?

Czy to jest dźwięk piszczałki?

Intensywność dźwięku zależy od stopnia suchości piasku:

im suchszy piasek, tym wyższy jest ton i głośniejszy.

Unikatowy.

29. Plażowe biało-czerwone slipki

Marzeniem chłopca spędzającego latem całe dnie na plaży sopockiej były zawiązywane troczkami z boku slipki – chcąc zmienić je po kąpieli, po nałożeniu suchych majtek wystarczyło rozwiązać troczki i zsunąć slipki po nodze. Mama kupiła mi tradycyjne białe slipki z czerwonym paskiem pośrodku, rozcięła z boku i przyszyła troczki.

Byłem szczęśliwy.

30. Lody plażowe

W sezonie letnim plażą sopocką przechodził bosonogi pan w białej marynarce z białą skrzynką przewieszoną przez ramię. Krzyczał: „Lody Mewa”. Były to żółte lody na patyku, śmietankowe, w kształcie walca, pokryte czekoladową polewą. Były poza zasięgiem naszych możliwości finansowych. Dla nas pozostawały tańsze lody gałkowe, a w latach sześćdziesiątych tanie i smaczne lody Calypso.

31. Ogórki plażowe w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych

Na plaży sopockiej sprzedawano ogórki małosolne, a sprzedawcy zachęcali do ich kupna, wołając: „Ogóreczki prosto z beczki”.

32. Zabawy i obyczaje chłopców na plaży sopockiej w latach pięćdziesiątych XX wieku

• „Puszczanie kaczek”, czyli rzucanie płaskim kamieniem na powierzchnię tafli wody i liczenie, ile razy kamień odbije się od jej powierzchni. Mój rekord – jedenaście razy.

• Budowanie pułapek na przechodzących plażą ludzi: wykopywano dół i przykrywano patykami, następnie papierem, którego powierzchnię maskowano piaskiem.

• Budowanie piaskowych tam na strumykach wpadających do morza.

• Łowienie rękami „kolczystych” cierników – rybek pływających w strumykach.

• Puszczanie latawców jesienią, zbudowanych z dwóch krzyżujących się listewek, pergaminu i sznurkowego ogona z wplecionymi tasiemkami kolorowych papierków.

• Wiosenne zbieranie gałązek z baziami z wierzb rosnących na granicy plaży i parku.

• Puszczanie wycinanych z kory stateczków do strumyków w górnym ich biegu w parku i łowienie ich przy ujściu strumyka na plaży na brzegu morza.

• Zimowe pływanie przy brzegu na krach.

• Parzenie z odległości skóry plażowiczów za pomocą soczewki skupiającej promienie słoneczne.

• Budowanie piramid z mokrego piasku. Usypywano wulkan z suchego piasku, a następnie do dołka w szczytowej części nalewano kilka wiaderek wody morskiej. Po usunięciu resztek sypkiego piasku wyłaniał się szary piaskowy grzyb.

• Raz do roku zabawa na karuzeli stawianej za „Cepelią” na Monciaku.

• Zabawą nie było dwukrotne zatkanie kartoflem wylotu rury wydechowej samochodu DKW, czyli „dekawki”.

33. Cyrk oraz kino letnie

W latach pięćdziesiątych XX wieku ulicami Sopotu przejeżdżał tabor żółtych wozów cyrkowych. Cyrk rozstawiał duży namiot na rogu dzisiejszych ulic Haffnera i Goyki i otaczał się murem, jak obóz warowny otoczony rzędem wozów. Ceny biletów były za wysokie dla wielu sopocian. Nie było jakichkolwiek szans na wejście bez biletu.

Kino Letnie na kortach sopockich także było niedostępne dla większości dzieci. Tytuły wyświetlanych filmów były tajemnicze i pasjonujące, ale ceny biletów wysokie.

Pomagał nam pracownik techniczny kortów – w zamian za pomoc w zwijaniu siatek oraz czyszczeniu pól kortowych zamykał nas w komórce pod trybunami i wypuszczał po rozpoczęciu seansu filmowego. Nie było kłopotu z wolnym miejscem na trybunie.

34. Akrobata na lodowisku w Sopocie

Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, gdy zima była mroźna, korty tenisowe polewano wodą i tworzono lodowisko. Zainteresowanie było duże, mimo drogich biletów wstępu. Wśród łyżwiarzy wyróżniał się elegancki starszy pan, który na figurówkach robił różne podskoki i piruety. Wzbudzał duże zainteresowanie dzieci. Zapytany, gdzie się nauczył tak pięknie jeździć na łyżwach, powiedział, że w Genewie. Opowiadał, że aby wejść tam na lodowisko, trzeba było wykazać się odpowiednią umiejętnością jazdy na łyżwach.

Pewnego wieczoru podczas wykonywania piruetu uniesioną nogą uderzył w policzek dziewczynkę. Duża rana obficie krwawiła.

Czy w Genewie nie uczono bezpieczeństwa jazdy na łyżwach?

35. Bracia Kornelukowie

Bracia Jan i Stefan Kornelukowie przyjechali do Sopotu w 1945 roku i aktywnie uczestniczyli w renowacji kortów i tworzeniu klubu tenisowego. Dla nas, chłopców, byli autorytetami i zanosiliśmy do nich rozpadające się rakiety tenisowe (moja była marki Frema), które naprawiali i naciągali. Byli to jedyni tenisiści grający na sopockich kortach, którzy nosili długie spodnie o kremowym kolorze.

36. Ogród zoologiczny w Sopocie*

24 kwietnia 1949 roku w lokalu Stronnictwa Ludowego w Sopocie przy ulicy Powstańców Warszawy 9 odbyło się Walne Zgromadzenie Towarzystwa Przyjaciół Ogrodu Zoologicznego. Przewodniczącym Rady Towarzystwa został wybrany profesor Fryderyk Pautsch Junior z Akademii Lekarskiej w Gdańsku. Wobec braku zgody władz miasta Gdańska na rozbudowę ogrodu zoologicznego w Parku Oliwskim zwrócono się do władz Sopotu o zgodę na utworzenie nowego ogrodu na terenie tego miasta, na co uzyskano zgodę. Rozważano dwie lokalizacje: (1) zespół pałacowo-ogrodowy Stawowie przy ulicy Stalina (obecnie aleja Niepodległości) na granicy z Oliwą oraz (2) teren folwarku zniszczonego dworu III wraz z częścią parku, będący w XVIII wieku własnością generała Józefa Przebendowskiego.

Ogród zoologiczny na Wybrzeżu został otwarty 1 maja 1954 roku, ale nie w Sopocie, tylko w Dolinie Leśnego (Krzaczastego) Młyna w Lasach Oliwskich.

Budynek sopockiego pałacu Stawowie od 2003 roku jest pusty i niszczeje. Ogród z pięknymi drzewami i krzewami jest zadbany.

Do czasu.

37. Globus z ulicy Józefa Bema (wspomnienie Staszka Szybalskiego)

W latach pięćdziesiątych na ulicy Józefa Bema w drugim domu od strony kina Polonia od czasu do czasu pojawiał się w jednym z okien globus. Wtajemniczeni wiedzieli, że sygnalizuje on zakaz wstępu do mieszkania gospodarza, który w tym czasie miał intymne spotkanie z kobietą. Gospodarz Wojciech Fijałkowski, były spadochroniarz, nazywany był lotnikiem albo globusem i chodził w czeskim ceratowym płaszczu. Wyjechał do Republiki Południowej Afryki.

Nie wiadomo, czy zabrał globus ze sobą.

38. Cyganie

W latach pięćdziesiątych XX wieku ulicami Sopotu przejeżdżał tabor Cyganów, którzy rozbijali obóz na łące obok strumienia po drugiej stronie Grodziska przy dzisiejszej ulicy Haffnera. Intrygowali nas, ale czuliśmy lęk, bo mówiono, że porywają dzieci.

Sprzedawali patelnie.

39. Grunwald na wzgórzach górnego Sopotu

Panoramiczny i kolorowy film Aleksandra Forda Krzyżacy, będący ekranizacją książki Henryka Sienkiewicza, spowodował ogromne zamieszanie wśród chłopców w Sopocie. Uzbrojeni w kije urządzaliśmy bitwy, najczęściej na wałach „Patelni”, czyli starego grodziska przy dzisiejszej ulicy Haffnera. Były to grupy złożone nieraz z kilkudziesięciu chłopców w różnym wieku. Bijatykom nie było końca. Problemem była przynależność – wszyscy chcieli być rycerzami króla Władysława Jagiełły.

Walki wygasły bez rozstrzygnięcia.

40. Zabawy podwórkowe chłopców z dolnego Sopotu w latach pięćdziesiątych

Wybór gier i zabaw był szeroki, mimo że niekiedy trzeba było mieć odpowiednie narzędzia:

• Bieg z kołem rowerowym bez opony, które popychało się odpowiednio wygiętym drutem.

• Do małego metalowego pojemnika wkładano grudki karbidu i dodawano wody, zamykano i po chwili następował wybuch.

• Zdrapywano siarkę (fosfor?) z zapałczanych główek i umieszczano w małej metalowej rurce, którą zatykano gwoździem – uderzenie o twarde podłoże powodowało wybuch.

• Gra w zośkę, czyli kopanie przez dwie osoby kawałka ołowiu połączonego z pękiem kolorowej włóczki.

• Gra w cymbergaja z użyciem grzebienia i dwóch monet.

• Tradycyjne gry w chowanego wraz z „wariantem zbijania”.

• Klasy rysowane na ziemi wraz ze zdobywaniem „kolonii”.

• Drużynowa gra w palanta.

• Kiedy w sprzedaży pojawiły się kolorowe plastikowe rurki – wyplatano plecionki w postaci pałki, które służyły do bijatyk między grupami chłopców z różnych ulic.

• Strzelanie z procy wyciętej z widełkowatych gałęzi – dwie gumki przywiązane do końców widełek często były połączone kawałkiem skóry. Na podwórkach strzelano głównie kamieniami do ptaków. W szkole gumki nakładano na ułożone w literę V dwa palce, a pociski były papierowe. Celem były koleżanki z klasy.

Zabawy trwały od rana do zmierzchu.

41. Wyścigi rowerowe dzieci w dniu Święta 1 Maja w 1953 roku

Dużą atrakcją były wyścigi rowerków trójkołowych, organizowane na parkowych ścieżkach przy molo. Do dzisiaj w mieszkaniu mojego młodszego brata wisi dyplom jego zwycięstwa w takim wyścigu: „DYPLOM dla Jerzego Limona za I miejsce w wyścigach na rowerkach w kategorii 1950 rocznika na dystansie 75 metrów z czasem 37.0 sekund”. Ja przegrałem z kretesem w swojej kategorii i dostałem nagrodę pocieszenia w postaci paczki „mordoklejek”. Nagrody wręczano przy molo w nieistniejącej już muszli koncertowej.

42. Dom rodzinny i dom oniryczny według Gastona Bachelarda*

„Dom ten jest gdzieś daleko, utraciliśmy go, nie mieszkamy już tam, wiemy – niestety – z pewnością, że nigdy już tam nie będziemy mieszkać. Dom staje się wówczas czymś więcej niż tylko wspomnieniem, jest domem naszych marzeń, domem snów”.

Kiedy w snach przebywam w mieszkaniu rodzinnym w Sopocie, to spotykam w długim i ciemnym korytarzu lub w pokojach nieżyjących członków rodziny lub sąsiadów.

Są to oniryczni strażnicy pamięci czasów dzieciństwa.

43. Wieżyczka samotności

21 września 1911 roku architekt Wilhelm Lippke zakończył pracę nad projektem kamienicy w Sopocie, wybudowanej w 1913 roku, która po czterdziestu latach stała się moim domem rodzinnym. Najbardziej tajemnicza była oszklona wieżyczka znajdująca się na szczycie dachu. Rozpościerający się z niej widok na zatokę, dachy i wieżyczki okolicznych domów oraz zielone wzgórza koron drzew, a szczególnie panująca wokół cisza działały uspokajająco.

Stojąc w wieżyczce, stawałem się kimś ponad tym codziennym światem, który znajdował się gdzieś tam w dole. Trochę nierealny.

Tak jak wspomnienia z dzieciństwa.

44. Pusta wieżyczka*

Wiele lat później Per Oscar Dahlberg, poetycki rysownik kamieniczek sopockich, zwrócił uwagę na wieżyczkę mojego domu, którą wybrał spośród wielu i narysował.

Jest pusta.

45. Jedyny ślad

Strych w rodzinnym domu był olbrzymi i przeraźliwie pusty. Budził lęk – przecież mógł być zasiedlony duszami zmarłych mieszkańców tego domu. Daremnie szukaliśmy śladów poprzednich mieszkańców lub gmerku właściciela domu. Brat oderwał deskę podłogową, pod którą znaleźliśmy kilka egzemplarzy pożółkłych gazet z niemieckim pismem gotyckim i kilka monet, schowanych przez budowniczych domu w 1913 roku.

Był to gmerk ludzi, którzy budowali ten dom.

46. Sztywna bielizna pościelowa

W zimie na strychu z trudem rozwieszaliśmy ciężką i wilgotną po praniu bieliznę pościelową. Rozwieszone na sznurach prześcieradła i powłoki bardzo szybko zamarzały, a na ich powierzchni pojawiały się pasma kryształków szronu. Stawały się sztywne.

Lubiłem dotyk tego chłodnego i szklistego materiału.

47. Wilgotna ciemność piwnicy w kamienicy sopockiej*

Konieczność zejścia do piwnicy budziła niechęć i lęk. Był to ciemny labirynt niskich korytarzy z drzwiami prowadzącymi do zimnych i wilgotnych pomieszczeń. Pochylając się, schodziłem do piwnicy z zapaloną świecą, aby nasypać do wiader koks i węgiel i wnieść do mieszkania na drugim piętrze. Trwało to przez wiele lat i z czasem mogłem z zamkniętymi oczami przejść labiryntem korytarzy piwnicy i powrócić do mieszkania.

Wyziębione mieszkanie i jego mieszkańcy wraz z psem Żabusiem cierpliwie czekali.

Z wynoszeniem żużlu na śmietnik było znacznie wygodniej.

48. Płot dzieciństwa

Mój rodzinny dom był otoczony metalowym płotem zaprojektowanym w 1913 roku przez architekta Wilhelma Lippkego. Po przełomie politycznym 1956 roku nastąpiła rewolucja kulturowa w Sopocie, która niestety, jak wiele rewolucji, miała także niszczący charakter. Płot o ciekawej i dekoracyjnej strukturze metalowych prętów, po których można było wspaniale się wspinać, usunięto i postawiono siatkowe ogrodzenie, które rozpadło się po kilku latach.

Zniszczono setki płotów w mieście, których resztki, często z wrośniętymi pniami starych drzew, są obecnie porozrzucane w przydomowych ogródkach.

Stylizowane współczesne płoty nie oddają uroku różnokształtnych starych płotów.

49. Lekcja śpiewu w 1956 roku

W roku 1956 zmieniłem szkołę podstawową numer 1 na nowo wybudowaną naprzeciwko mojego domu szkołę numer 7 w Sopocie. Nie zapomnę pierwszej lekcji śpiewu w trzeciej klasie, kiedy to nauczycielka poprosiła, aby każdy z uczniów zaśpiewał swoją ulubioną piosenkę. Bez wahania zaśpiewałem piosenkę rewolucyjną, którą, obok Międzynarodówki, śpiewaliśmy na porannych apelach w poprzedniej szkole:

„Na barykady, ludu roboczy,

Czerwony sztandar do góry wznieś!

Śmiało do boju wytęż swe ramię,

Bo na cię czeka zwycięska cześć…”

Refrenu dobrze nie pamiętałem, dlatego też, gdy zobaczyłem konsternację w oczach nauczycielki – umilkłem.

Jakiś czas później, już we własnym gronie, śpiewaliśmy „nową wersję” tej pieśni:

„Na barykady, biją się dziady,

A lud roboczy

wytrzeszcza oczy.”

Z perspektywy czasu zrozumiałem nie tylko konsternację nauczycielki, ale także jak łatwo można uczniów indoktrynować w szkole. Od pierwszej klasy śpiewaliśmy na apelach i w klasie wyłącznie pieśni polityczne.

Wkrótce zaszły znaczące zmiany.

50. Rewolucja kulturalna w szkole w 1956 roku

Zaczęło się od lekcji śpiewu, którą zaczął prowadzić nowy wspaniały nauczyciel (Jedliński?). Na jednym z wieczornych spotkań w szkole zagrał on na pianinie rock and rolla, a jeden ze starszych kolegów z przylizanymi brylantyną włosami i w butach na grubej słoninie zatańczył z koleżanką.

To było fascynujące.

51. Rewolucja kulturowa w domu

Rewolucja kulturowa w 1956 roku rozpoczęła się od niszczenia starych mebli w rodzinnym mieszkaniu. Poniemiecką komodę i biurko pocięto, aby obudować sypialnię rodziców. Potem nastąpiło „nowoczesne” malowanie ścian w pokojach – każda ściana była innego koloru i bez tak zwanych szlaczków. Na ścianach zawieszono zakupione w Empiku reprodukcje obrazów: Akrobatka na piłce (Pablo Picasso), Martwa natura z jabłkami (Paul Cézanne), Dziewczynaz perłą (Johannes Vermeer) oraz Dzieciz melonem (Bartolomé Eesteban Murillo).

To było moje pierwsze zetknięcie się ze sztuką.

52. Jak zobaczyłem szachinszacha Iranu

Przyjazdy znanych postaci były emocjonujące dla mieszkańców Sopotu. We wrześniu 1966 roku, już kilka godzin przed przyjazdem szacha Iranu Mohammada Rezę Pahlawiego, sopocianie zaczynali zbierać się przed Grand Hotelem, albowiem była to jedyna szansa ujrzenia osoby światowej rangi. Usiadłem na swoim ulubionym miejscu na wysokim murku okalającym park przed hotelem. Kiedy elegancki samochód zakręcał na podjazd do hotelu, ujrzałem we wnętrzu siedzącego mężczyznę, który kiwał ręką do zgromadzonego tłumu.

To był On.

53. Ignac i malwy

Przy ulicy Aleksandra Majkowskiego w Sopocie znajduje się mały domek, przed którym wiele lat temu rosło kilkadziesiąt kolorowych malw. Mieszkał tam siwy jak gołąbek Ignacy Woźniak, główny prosektor Zakładu Anatomii Prawidłowej Akademii Medycznej w Gdańsku. Przychodziłem do niego, aby wypożyczać czaszkę do nauki osteologii.

Był to jedyny dom w Sopocie z tak dużą ilością różnokolorowych malw.

54. Botaniczne ślady przeszłości Sopotu

Biologiczną pozostałością po mieszkańcach przedwojennego Sopotu są resztki ich ogrodów, w których znajdują się nieliczne stare drzewa lub krzewy rzadko występujących gatunków roślin. Szczególnym wdziękiem wyróżniają się kwitnące w maju drzewa magnolii. Najpiękniejsza znajduje się przed kamienicą nr 67 przy ulicy Armii Krajowej (dawna ulica Armii Czerwonej), która kwitnąc, tworzy piękną białą „górę kwiatową”.

Sopot powinien być miastem kwitnących magnolii. Należy porozsadzać krzewy i drzewa magnolii (istnieje około siedemdziesięciu gatunków) w całym mieście, tak aby w maju barwiło się wieloma kolorami kwiatów tych pięknych roślin.

55. Architektura Sopotu

Architekci sopoccy z końca XIX i początku XX wieku pozostawili wiele pięknych secesyjnych domów, które po dewastacji w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku zaczęto poddawać renowacji. Obecnie zaczynają tworzyć sieć domów z pięknymi detalami w postaci ozdobnych wieżyczek, gzymsów, drzwi, płotów czy okien. Nadają miastu klimat, którego nie zniszczy przeciętność architektury większości domów zaprojektowanych przez współczesnych architektów.

56. Sopockie orzechowe historie dla JW

Kiedy układam obrane orzechy włoskie na torcie, pojawiają się w mojej pamięci migawki z dzieciństwa, kiedy to patykami strącałem orzechy włoskie z drzew rosnących na sopockich podwórkach. Obieranie orzechów z zielonych łupinek barwiło na brązowo skórę dłoni. Pamiętam też gorzki smak zielonych skórek pokrywających biały miąższ świeżo zebranych orzechów. Było jedno drzewo przy ulicy Ogrodowej, na którym orzechy były znacznie większe od orzechów zbieranych z innych drzew. Dostęp do tego drzewa był utrudniony ze względu na duże zainteresowanie tymi orzechami ze strony mieszkających w pobliżu chłopców, którzy nie dopuszczali do niego obcych.

57. Inwazja chrabąszczy majowych

Co roku podczas jednego ciepłego majowego wieczoru nadlatywały chrabąszcze do okien naszego mieszkania. Przylatywały z pobliskiej moreny czołowej zarośniętej drzewami, głównie srebrzystymi bukami, których młode pędy są pokarmem larw tych owadów.

Zamykaliśmy okna. Chrząszcze uderzały o szyby, a niektóre osobniki przedzierały się przez szparę we framudze okiennej do wnętrza pokoju. Były to czarnobrązowe owady ze śmiesznymi wachlarzykowatymi czułkami. Z roku na rok przylatywało ich coraz mniej.

Majowe loty chrabąszczy „przed siebie” są lotami w poszukiwaniu partnera (rójka). Dokonywane są w ciepłe bezwietrzne wieczory majowe i są fotofilne – owady lecą w kierunku światła. Jest to gatunek zanikający – wyjaśnił mi docent Wojciech Giłka z Uniwersytetu Gdańskiego.

58. Sopot w oczach Pera Oscara Dahlberga*

Drgające miasto kołyszących się i niekiedy skręconych kamieniczek, falujących schodów, werand, ganków i portali, różnokształtnych okien, pochylających się wież kościelnych i wieżyczek domów, pogłębiającej się krzywizny „Krzywego Domku” na Monciaku, powyginanych metalowych płotów, drzew wyrastających z chodników i małych podwórek, podpartego licznymi drewnianymi balami jak nogi owada pochylonego molo wciskającego się w głąb zatoki, łopoczących chorągiewek sieci rybackich, idących ulicami mieszkańców, psów i kotów tworzy bajkową wizję miasta uformowanego kształtami napływających fal morskich.

Miasto jest rozkołysane falami Bałtyku.

59. Muzyka ulic i domów sopockich*

Per Oscar Dahlberg, artysta przybyły z dalekiej północnej Szwecji, w swoich rysunkach zawarł dźwięki miasta niedostrzegalne dla przyzwyczajonych do nich mieszkańców. Niezwykłą symfonię tworzą dzwony kościelne oraz stada kruków i wron przebywające na drzewach pomiędzy kościołem pod wezwaniem Gwiazdy Morza a okolicznymi ulicami. Z kolei szum drzew wokół Opery Leśnej przypomina muzykę Stanisława Moniuszki.

Szum fal rozlewających się na plaży nie zainspirował muzycznie artysty.

60. Wakacyjne inwazje stonek

Już w XIX wieku wynajmowanie w okresie letnim pokojów dla letników było poważnym źródłem dochodów sopocian. Moi rodzice także wynajmowali w sezonie pokoje dla letników przyjeżdżających z różnych miast Polski. Nazywano ich stonkami. Dzięki temu poznaliśmy wiele ciekawych osób i zawiązywały się przyjaźnie trwające do dzisiaj, nawet po kilkudziesięciu latach. Zapamiętałem mieszkającą u nas kilkuletnią wnuczkę Ludwika Zamenhofa.

61. Peron nr 1 w Sopocie w czasach PRL

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku podróż koleją była stresująca. Na peronie dworca w Sopocie działy się dantejskie sceny. Nadjeżdżające składy pociągów były niewielkie i trudno było znaleźć wolne miejsca siedzące. Rodzice wrzucali dzieci do przedziałów przez okna wagonów. Podczas takiej akcji uderzyłem głową o górną krawędź metalowej framugi okna. Boleśnie to odczułem i już nigdy więcej nie zgadzałem się na tego rodzaju zasiedlanie przedziału wagonowego.

62. „Peronówka”

W latach pięćdziesiątych XX wieku, aby wejść na peron dworca w Sopocie, trzeba było zakupić bilet peronowy. Był to mały różowy kartonik z dziurką pośrodku, który kosztował trzy złote – i była to cena bezsensownie wysoka (ciastko kosztowało dwa złote). Dlatego też wiele osób nie kupowało tego biletu. Kiedy odprowadzałem kogoś na dworzec, zawsze byłem zdenerwowany brakiem biletu peronowego. Z czasem bilet ten wycofano.

63. W kłębach dymu z lokomotywy

Na ulicy Jana z Kolna znajduje się wiadukt kolejowy. W odpowiedniej porze stawaliśmy na wysokości toru przejazdu parowozu, który jak dyszący i dymiący smok przejeżdżał pod nami. Czuliśmy się wspaniale, gdy przez chwilę otaczały nas kłęby dymu z jego charakterystycznym zapachem.

Nasze dzieci i wnuki nie poczują tego zapachu.

64. Poranni pasażerowie pociągów trójmiejskich i helsińskich

W latach siedemdziesiątych dojeżdżałem do pracy w Instytucie MEDIX, znajdującym się w miejscowości Grankulla pod Helsinkami, podmiejskimi pociągami. W odróżnieniu od polskich były to nowoczesne i eleganckie wagony z nielicznymi pasażerami. Pewnego razu pracowałem w laboratorium całą noc i o świcie wracałem do domu. Gdy otworzyły się drzwi wagonu, ujrzałem zbity szary tłum pasażerów. Widok bardzo podobny do wczesnoporannych podmiejskich kolejek elektrycznych w siermiężnych czasach PRL w Trójmieście.

Ktoś musi od świtu pracować.

65. Epitafium George’a Kanady z Sopotu

George Kanada był znaną postacią w Sopocie. Widywałem go od czasów dzieciństwa. Bałem się. Spotkany na ulicy potrafił długo rozmawiać na różne tematy. Był dziwny. Nie wiem, jak się nazywał. Przydomek Kanada powstał w okresie, kiedy przebywał na długim leczeniu w szpitalu. Po powrocie tłumaczył swoją nieobecność wyjazdem do Kanady. Zmarł nagle w SPATiF-ie, gdzie spędził wiele chwil ostatnich lat swojego życia. Grono znajomych wydało tomik jego poezji.

Jeden z wierszy nosi tytuł Epitafium:

„Czarny splot jak czerń nocy

przysłania echoodległych gwiazd

rzuca barwę piwonii

mieniącej się barwą krwistej czerwieni

smutku i symfonii

Przestrzeni

Między przepaścią wiary

i Nadziei

W drodze do nieśmiertelności

Czasu i chwały Kosmosu

Miłość jak iskra wznieca

Płomień życia

i zapala znicz Boga”

Jest to jedyny ślad Jego bytności na tym świecie.

George pozostawił metafizyczną nadzieję.

66. Rada George’a Kanady (według Macieja Świeszewskiego)

„Przestańcie wreszcie malować martwe natury, malujcie kosmos”, krzyknął Kanada, przechodząc obok grupy sopockich malarzy.

Nie posłuchali.

Pozostali „przyziemni”.

67. Jesienny cmentarz komunalny w Sopocie

Co kilka lat alejki cmentarza są zasypywane spadającymi z drzew orzeszkami bukowymi, które głośno trzeszczą pod stopami. A leżące obok czteropłatkowe okrywy orzeszków, pokryte na zewnątrz kolczystymi wyrostkami, przypominają mi lata pięćdziesiąte w przedszkolu. Na pracach ręcznych malowaliśmy wewnętrzne strony tych płatków na różne kolory i po przywiązaniu ich do drutu tworzyliśmy sztuczne kwiaty.

68. Cmentarz wojskowy na Wzgórzu Olimpijskim w Sopocie

W 1909 roku na wzgórzu niedaleko Opery Leśnej postawiono pomnik na pamiątkę zwycięstwa Prus nad Francją w wojnie w 1870/1871 roku. Był to głaz, na którym ustawiono odlaną z brązu rzeźbę orła, a po bokach wybudowano dwa pylony. W kolejnych latach dodano tablice z nazwiskami mieszkańców miasta poległych w wojnie z Francją i w I wojnie światowej.

W marcu 1945 roku Sopot został zdobyty przez Armię Czerwoną, która straciła w walkach kilkuset żołnierzy. Pochowano ich początkowo w parku przed Prezydium Miasta, a w roku 1946 ekshumowano i przeniesiono na wzgórze. Na pomniku umieszczono czerwoną gwiazdę. Zachowała się fotografia z roku 1944, na której przy pomniku stoi szpaler niemieckich żołnierzy, na którym nie ma orła. Być może przetopiono go na amunicję.

Wchodziliśmy na to wzgórze, aby wspinać się na granitowy pomnik.

Z czasem przestaliśmy.

69. Cmentarz żydowski w Sopocie

Cmentarz żydowski znajduje się na stoku Lisiego Wzgórza w górnym Sopocie, a jego przestrzeń wchodząca w głąb lasu jest otoczona murem i wypełniają ją, rozdzielone aleją, ułożone w dwóch prostokątnych kwaterach szeregi zapadniętych anonimowych grobów. Na przestrzeni połowy hektara pozostały obmurowania grobów i nieliczne imienne macewy.

Nad zamkniętą kutą bramą znajduje się napis: „Oto brama do Boga”.

Brama prowadzi do kamiennego lasu zapomnienia, a klucz do niej znajduje się w biurze cmentarza.

70. Kościół Świętego Bernarda w Sopocie

Na schodach prowadzących do wnętrza kościoła Świętego Bernarda rosną drzewa, a w przestrzeni za ołtarzem znajduje się oszklony wykusz wchodzący w głąb pięknego lasu. Przed ołtarzem znajduje się stare rozpadające się drzewo, w którego wnętrzu stoi figura Chrystusa z rozpostartymi ramionami – jakby bronił dostępu do leśnego raju.

71. Gasnące znicze na komunalnym cmentarzu sopockim

W wieczór zaduszny tysiące światełek w ciemnej leśnej przestrzeni cmentarza sopockiego zaczyna wygasać. Po kilku dniach jest ich mniej, aż do chwili, kiedy pozostają pojedyncze ogniki porozrzucane w ciemnym lesie cmentarnym.

Zjawiamy się na ziemi jak te światełka i szybko gaśniemy w ciemnej przestrzeni Wszechświata.

72. Cmentarze sopockie – miasto umarłych

Groby zmarłych mieszkańców Sopotu tworzą nowe, a czasami utrzymują sąsiedztwa istniejące za życia zmarłych osób. Koło grobów moich rodziców i córki są groby naszych sąsiadów, dyrektorki naszej szkoły i jej męża oraz syna, rodziców przyjaciół, pojawiają się też nowi sąsiedzi. Są jeszcze pojedyncze groby sopocian sprzed II wojny i z czasów jej trwania. Przez wiele lat obok grobu mojego dziadka i jego żony znajdował się grób braci Krautz – zostali pochowani w 1941 i 1942 roku, byli przypuszczalnie żołnierzami Wehrmachtu. Jest jeden żydowski grób z wyrytymi charakterystycznymi skrzyżowanymi dłońmi.

Pod ziemią, pod kamieniami i płytami powstaje ogarnięty ciemnością kolejny świat mieszkańców zmarłych na przestrzeni ostatnich stu lat dziejów miasta.

73. Pogrzeb urodzonej w Sankt Petersburgu pani Genowefy

W kaplicy cmentarza katolickiego w Sopocie znajdują się drzwi, przez które w słoneczne dni wpadają snopy promieni słonecznych. Stojący w drzwiach ludzie oraz przechodnie rzucają drgające cienie wpadające do pomieszczenia, w głębi którego znajduje się katafalk, na którym stawiane są trumny lub urny z prochami zmarłych.

Stojąc koło urny z prochami zmarłej Genowefy, matki malarza Macieja Świeszewskiego, obserwowałem ten świat przesuwających się ludzkich cieni, czekając, aż ujrzę jej cień.

Daremnie.

74. Sopocki dom pogrzebowy

Wybudowana w 2018 roku kaplica na cmentarzu komunalnym w Sopocie przy ulicy Jacka Malczewskiego zwraca uwagę swoją interesującą architekturą. Płaszczyzny murów ceglanych kaplicy wkomponowane są w zalesiony stok wzgórza, nadając jej dynamiczny kształt skupiający się w kierunku nieba. Układy płaszczyzn ścian i sufitu w sali pożegnania zmarłych tworzą przestrzeń kierującą wzrok i modlitwę ku górze, a na szczycie zwężającej się przestrzeni wisi dzwon żałobny.

Odchodzenie sopocian zostało godnie uporządkowane.