Powiedz "nie" księciu - Eloisa James - ebook

Powiedz "nie" księciu ebook

Eloisa James

4,0

Opis

Książki Eloisy James to sam wdzięk i czar. Czytając je, będziesz uśmiechać się, wzdychać… aż się zakochasz.
Julia Quinn, autorka Bridgertonów

Bestseller „New York Timesa” o miłosnych perypetiach zawsze zakochanej do szaleństwa ekscentrycznej książęcej rodziny Wilde’ów z Lindow Castle.

Niewinny zakład – szalona eskapada czy chwila namiętności z zawadiackim lordem – zadecyduje o ich losie.

Pierwszy sezon Betsy Wilde był pod każdym względem sukcesem, zwieńczonym oświadczynami księcia. Przed ślubem jednak chciałaby przeżyć ostatnią przygodę. Przebrana za mężczyznę...
Żaden dżentelmen nie przystałby na jej skandaliczny plan – ale lord Jeremy Roden nie czuje się dżentelmenem. Proponuje ryzykowny zakład. Jeśli Betsy wygra w bilard, pomoże jej zdobyć męski strój i będzie jej towarzyszył. Jeśli zaś przegra… będzie należała do niego przez jedną noc.
Pewna siebie Betsy przyjmuje propozycję bez wahania. Ale co będzie, jeśli Jeremy uzna, że jedna noc to za mało?

Niekwestionowana królowa romansu! CBS Sunday Morning

Eloisa James osiągnęła sukces w dwóch wcieleniach: gwiazdy romansów historycznych i profesorki literatury. Ukończyła Harvard i Oksford, doktoryzowała się na uniwersytecie Yale, specjalizuje się w twórczości Szekspira i wykłada na uniwersytecie w Nowym Jorku. Jej błyskotliwe powieści z przesyconą wdziękiem i zmysłowością, wyrafinowaną intrygą są wydawane w 28 krajach, nagradzane najbardziej prestiżowymi nagrodami, jak RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara), i zajmują wysokie miejsca na amerykańskich listach bestsellerów. A prywatnie jest żoną prawdziwego włoskiego księcia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (175 ocen)
67
62
33
11
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Z braku laku…

O matko, co za potworek. Rzadko kiedy tak się męczę, czytając romans. Tu niestety tak było ... tej części nie polecam
10
Maria-szafirska8

Dobrze spędzony czas

3/2024
00
majorka123

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała - jak wszystkie książki tej autorki ☺️
00
Pogezana

Dobrze spędzony czas

Całkiem fajnie się czyta dla rozrywki. Szybka, lekka lektura na raz.
00
dodka772

Dobrze spędzony czas

Książka spoko. Ale myślę, że autorka strzeliła mała gafę, bo w tych czasach prezerwatyw nie było...

Popularność




Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

Zdjęcia na okładce

© Igor Kovalchuk/Shutterstock

© danilo ducak/Shutterstock

Tytuł oryginału

Say No to the Duke

Copyright © 2019 by Eloisa James, Inc.

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2021 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-7748-6

Warszawa 2023. Wydanie II

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Dedykuję tę książkę mojemu cudownemu przyjacielowi, niesamowitemu pisarzowi Damonowi Suede’owi. Znaczna część Powiedz „nie”… powstawała w dwudziestopięciominutowych zrywach o piątej nad ranem, po których przychodziła pora na biadolenie na Google Hangouts. I tak raz za razem. Jakaś część niewymuszonej radości Damona przedostała się na karty tej książki.

Rozdział 1

Pensja Panny Stevenson „Eton dla młodych dam” Queen Square, Londyn 14 września 1776

Jeszcze przed czternastymi urodzinami lady Boadicea Wilde prosiła o najlepszą przyjaciółkę, kiedy na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Zrobiła magiczny kamień, zanurzając go w mleku przy świetle księżyca. Kiedy to nie zadziałało, doszła do wniosku, że być może wróżki wolą napoje dla dorosłych, więc zakradła się do gabinetu ojca i wrzuciła kamień do karafki z brandy. Zapisała swoje życzenie na kawałku papieru, który spaliła w kominku dziecięcego pokoju, żeby poleciało prosto do nieba.

Niestety, zapomniała otworzyć przewód kominowy i cały pokój wypełnił się dymem. Za karę musiała zostać w łóżku i patrzeć, jak jej siostra Joan i przyrodnia siostra Viola, przytulone na sofie opowiadają sobie szeptem jakieś sekrety.

To wszystko wina jej ojca.

Córki książąt, zwłaszcza te, które mieszkały w wielkich zamkach, nie miały szansy poznać przyjaciół. Były hodowane na wsi, jak fiołki w doniczkach, i czekały na moment, kiedy zostaną pokazane światu i czym prędzej wydane za mąż.

Z tego, co Betsy mogła zaobserwować, ojciec był najlepszym przyjacielem jej macochy. Tylko dziewczyna mająca ośmiu braci mogłaby zrozumieć odrazę, jaka ogarniała Betsy na myśl o tym.

Przyjaźnić się zchłopakiem.

Nigdy.

Chłopcy śmierdzą i krzyczą. Nie mają nic przeciwko wylaniu komuś wody na głowę, pociągnięciu za włosy albo puszczaniu bąków.

Jak chłopiec miałby podzielać jej odczucia? Betsy tęskniła za pokrewną duszą, dziewczyną, która rozumiałaby, jak niesprawiedliwe jest to, że nie wolno jej jeździć po męsku albo konno strzelać z łuku.

Kilka lat temu, kiedy jej bracia Alaric i Parth oznajmili, że chcą się wybrać do Chin, ojcu rozbłysły oczy i cały posiłek upłynął na rozmowach o trzymasztowych szkunerach i górach herbaty. Co prawda książę zabronił synom wyprawy, dopóki nie będą starsi, ale śmiał się tylko, kiedy wyszło na jaw, że i tak popłynęli.

A gdyby ona uciekła na morze? To wydawało się nie do pomyślenia.

Gdyby magiczny kamień zadziałał, żyłaby w jakimś miejscu, gdzie dziewczynkom wolno nosić spodnie i podróżować, dokąd zechcą.

Leżąc w łóżku po przyjęciu z okazji czternastych urodzin – na którym było tylko pięciu braci, ponieważ Viola i Joan dochodziły do siebie po wietrznej ospie – Betsy zdała sobie sprawę, że jeśli chce mieć przyjaciółkę, to musi wziąć sprawy w swoje ręce. Pomyślała, że chciałaby mieć przyjaciółkę, zanim zdmuchnęła świeczki na urodzinowym torcie, ale w głębi duszy straciła już nadzieję.

Magia okazała się nieskuteczna.

A jednak skórę z kozy można zdjąć nie tylko na jeden sposób, jak mawiał ich stangret. Trzeba było trzech miesięcy perswazji, błagania i wybuchów złości, lecz w końcu Betsy, Joan i Viola zostały zabrane do najlepszej szkoły z internatem w Anglii, pensji prowadzonej przez pannę Stevenson, której zaletę stanowiło to, że była córką wicehrabiego.

Wchodząc do imponującego budynku, Betsy starała się zachowywać jak dama, jednak nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Kiedy służąca przyszła, żeby zaprowadzić je do skrzydła starszych dziewcząt, uścisnęła na pożegnanie ojca i macochę, po czym w radosnych podskokach przeszła przez drzwi, zostawiając im pocieszanie zapłakanej Violi.

Viola była nieśmiała i bała się zostać daleko od domu, lecz gdy Betsy usłyszała dziewczęcy śmiech zza zamkniętych drzwi, zaczęła ją rozpierać czysta radość. W końcu – w końcu! – znalazła się tam, gdzie powinna.

– Będzie panienka dzieliła pokoje z lady Octavią Taymor i panną Clementine Clarke – powiedziała służąca, której polecono ją odprowadzić. – Każda z was ma oczywiście swoją własną sypialnię i wasze pokojówki będą się wami zajmować rano i wieczorem. Pozna panienka lady Octavię i pannę Clementine przy herbacie.

Serce Betsy biło tak szybko, że czuła się nieco oszołomiona. Clementine to takie piękne imię, a czyż Oktawian nie był wielkim wodzem? Octavia otrzymała imię po wspaniałym wojowniku, tak samo jak ona!

Salon wyglądał jak nieco mniejsza wersja salonu w Lindow Castle, urządzony ze smakiem, z jedwabnym dywanem i różowymi aksamitnymi zasłonami. Na stoliku przed kominkiem stała srebrna taca z serwisem herbacianym.

Betsy przyjrzała się dwóm dziewczynkom, które wstały i podeszły, żeby się z nią przywitać. Clementine miała złote loki i wydęte wargi, przypominające pąk róży; Octavia miała szczupłą twarz i ciemne brwi.

– Nosisz bardzo ładne imię – zwróciła się do Clementine, kiedy służąca wyszła.

– Chciałabym móc powiedzieć to samo o twoim – odparła Clementine z lekkim uśmieszkiem, jakby tylko żartowała.

Betty spojrzała na nią zaskoczona.

– Boadicea to rzeczywiście niezwykłe imię – powiedziała pospiesznie. – Wolę Betsy.

Clementine zmarszczyła nosek.

– Mieliśmy kiedyś pokojówkę, która nazywała się Betsy. Moja matka zwracała się do niej „Perkins”.

Betsy nie znalazła na to odpowiedzi.

– Rozumiem – wykrztusiła, a jej głos zabrzmiał obco i nienaturalnie.

– Proszę usiąść, lady Betsy – Octavia wskazała fotel.

Betsy usiadła.

– Czy od dawna jesteś na pensji, lady Octavio?

– Clementine i ja jesteśmy jedynymi mieszkankami, odkąd…

– Spodziewam się, że matka zabierze mnie stąd najdalej za tydzień – przerwała jej Clementine.

– Rozumiem – powiedziała znowu Betsy, starając się, by jej głos tym razem zabrzmiał serdecznie. To żałosne, jak była roztrzęsiona, a nawet odrobinę przerażona. Nie tak wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z przyszłymi przyjaciółkami, ale przecież Clementine to tylko jedna z wielu dziewcząt, które tu pozna.

– Doprawdy? – spytała Clementine.

– Jesteś dobra w rachunkach? – wtrąciła się Octavia, z nutą desperacji w głosie.

– Niestety, nie – odparła Betsy. – Przykro mi słyszeć, że wyjeżdżasz, panno Clarke. Czy te pokoje są za ciasne dla nas trzech?

Clementine prychnęła.

– Posiłki tutaj są nadzwyczaj smaczne – powiedziała nieco piskliwie Octavia.

– Moja matka przyjedzie, żeby mnie stąd zabrać, kiedy tylko dowie się o twoim przyjeździe – powiedziała Clementine, ignorując Octavię. – Wczoraj posłałam jej wiadomość.

Betsy doznała nieprzyjemnego uczucia, że trafiła do jakiegoś koszmaru. Wzięła głęboki oddech.

– Dlaczego jesteś taka niemiła, panno Clarke?

Clementine wydęła usta jeszcze bardziej niż ukształtowała je natura, po czym rozchyliła wargi tylko na tyle, żeby odpowiedzieć.

– Nikt nie może obwiniać dziecka o rozpustną naturę matki, ale byłoby uprzejmie ze strony jego książęcej mości, gdyby pomyślał, jak nieprzyjemnie będzie porządnym młodym damom dzielić pokój z kimś, kto…

– Kto? – spytała Betsy.

– Kto musiał odziedziczyć grzeszne skłonności swojej matki – powiedziała Clementine z oczami błyszczącymi jak natłuszczone jagody.

Betsy wzdrygnęła się, wstrząśnięta. Oczywiście Clementine wiedziała, że druga żona księcia – jej matka – uciekła z pruskim hrabią, kiedy Betsy była niemowlęciem. Ale nikt jeszcze nie wyrażał się o jej matce tak pogardliwie – ani nie śmiał sugerować, że ona, Betsy, mogłaby odziedziczyć po niej skłonność do rozpusty.

– Clementine! – zaprotestowała Octavia. – Jesteś bardzo źle wychowana!

Clementine spojrzała na nią.

– Ja tylko powtarzam to, co udowodnili uczeni, Octavio. Silne cechy zawsze są dziedziczone, jak u koni wyścigowych, które są hodowane dla szybkości. Możesz to nazywać przeznaczeniem, ale tak naprawdę to nauka.

– Nie wierzę! – odarła z przekonaniem Octavia.

Jednak brat Betsy, North, był zafascynowany hodowlą koni i niemal co wieczór wygłaszał tyrady na temat cech wierzchowców, z których słynęły książęce stajnie. Betsy wiedziała lepiej niż którakolwiek z dam, że pewne cechy są rzeczywiście dziedziczne.

Przeszył ją dziwny dreszcz, jakby nagle ściana się rozstąpiła, odsłaniając coś przerażającego, czego nigdy nawet sobie nie wyobrażała. Jej ciotka Knowe nigdy nie pozwoliła, żeby dzieci drugiej księżnej cierpiały z powodu nieobecności matki.

– Twoja matka nie odnalazła się w małżeństwie z twoim ojcem – mówiła często ciotka Knowe. – Całe szczęście, że zdała sobie z tego sprawę, ponieważ dzięki temu książę poznał Ophelię.

Rodzinna legenda głosiła, że atrament na dokumencie rozwodowym jeszcze nie zdążył wyschnąć, kiedy ciotka Knowe wysłała swojego brata do Londynu na poszukiwanie trzeciej żony. Ponieważ Betsy uwielbiała swojego papę, macochę, a nawet tych okropnych braci, nigdy nie zastanawiała się nad tymi sprawami.

Wyglądało jednak na to, że inni ludzie – całe eleganckie towarzystwo, a przynajmniej tak twierdziła Clementine Clarke – poświęcali losom jej matki dużo uwagi.

– Nie ma potrzeby być nieuprzejmą – powiedziała Octavia.

– Wszyscy tak uważają – stwierdziła Clementine mierząc ją wzrokiem z lekko zmarszczonym noskiem, jakby Betsy była kawałkiem zepsutej baraniny.

– Chcesz powiedzieć, że wszystkie dziewczęta w tej szkole pomyślą, że jestem lubieżna, ponieważ moja matka była niewierna? – spytała Betsy, tylko po to, by mieć całkowitą jasność.

Octavia poczerwieniała i zacisnęła usta.

– Pomyślą? – powtórzyła Clementine. – Już tak myślą. One i każdy, kto jest ważny.

Betsy starała się nie słyszeć swojego własnego ciężkiego oddechu. Jej ojciec był ważny, ale musiał o tym nie wiedzieć, gdyż inaczej nie zostawiłby jej w tej jaskini lwic.

Miała ochotę zerwać się z fotela i pobiec do drzwi. Może książęcy powóz jeszcze nie odjechał. Albo panna Stevenson mogłaby wysłać wiadomość do rezydencji w mieście, żeby wrócił i zabrał stąd ją i siostry.

– Wszyscy mówią, że druga księżna nie była… powiedzmy, nieskalana – dodała Clementine. – Twoja matka dała księciu syna, chociaż zdaniem mojej matki jego pochodzenie może budzić wątpliwości, i flirtowała z tym Prusakiem na długo przed urodzeniem ciebie.

– Mój brat Leo nie jest nieślubnym dzieckiem – powiedziała Betsy głosem ochrypłym ze zgrozy i niedowierzania. – Ani ja!

Jakkolwiek niewierna byłaby jej matka, Betsy wywodziła się z długiej linii książąt i nosiła imię na cześć wielkiej wojowniczki. Przez chwilę słuchała Clementine, póki nie doszła do wniosku, że nie ma sensu jej słuchać.

W końcu wstała.

– Jesteś podła – powiedziała, starając się panować nad gniewem tak, jak uczyła ją ciotka Knowe. – Podła i małostkowa. Nie będę z tobą dzieliła pokoju.

Clementine roześmiała się piskliwie.

– Powinnaś się cieszyć, jeśli będziesz mogła spać na strychu. Jesteś bękartem i będziesz miała szczęście, jeśli uda ci się wyjść za dżentelmena. Musiałby się zdarzyć cud, żebyś zdobyła arystokratę.

Betsy chwyciła z tacy szklankę wody i chlusnęła nią Clementine w twarz.

– Ja jestem córką księcia – oznajmiła, napawając się widokiem zwisających smętnie niczym wodorosty mokrych loków Clementine. – O twojej rodzinie nigdy nie słyszałam. Clarke? – wydęła wargi i powiedziała pierwszą nieuprzejmą rzecz w swoim życiu. – Zgaduję, że twoim przodkiem był jakiś sklepikarz. To bardzo zabawne.

Szlochając głośno, Clementine wypadła za drzwi.

– Czy mnie też oblejesz wodą? – spytała Octavia, wytrzeszczając oczy.

– Jeśli powiesz cokolwiek niemiłego o mojej matce, wyleję ci na głowę ten dzbanek – odparła Betsy. – W środku nocy. Jestem wyszkolona w sztuce wojennej.

– Nie powiem ani słowa – zapewniła pospiesznie Octavia. – Nie lubię zimnej wody.

Betsy przyjrzała się jej. Nie miała prostackiej twarzy jak Clementine.

– Przepraszam cię za grubiaństwo Clementine – wykręcając nerwowo palce, Octavia spuściła wzrok, po czym spojrzała na Betsy. – Ona jest straszliwie źle wychowana i uważa wszystkich za gorszych od siebie. Zgodziła się dzielić ze mną pokoje tylko dlatego, że panna Stevenson zagroziła, że inaczej usunie ją ze szkoły. Mnie twoje imię się podoba.

– Boadicea była królową-wojowniczką – odparła Betsy; wciąż jeszcze lekko drżała.

Octavia przygryzła wargę.

– To ci się tutaj przyda. Dziewczęta nie są najmilsze.

Betsy usiadła.

– Powinnyśmy się uczyć historii i innych rzeczy – wyjaśniła Octavia. – Ale tak naprawdę wszystko się kręci wokół małżeństwa. Czasami przy kolacji rozmawiamy tylko o tym, ilu dżentelmenów oświadczy się której z nas w czasie debiutu. Rodzice Clementine mają trzy domy, ale to oczywiście nie wystarczy.

– Obawia się, że nie będzie mieć wielu adoratorów.

Octavia skinęła głową.

– Skoro wszystkie dziewczyny uważają, że nikt nie poprosi o moją rękę, to udowodnię, że się mylą. – Mdlący ucisk w żołądku zastąpiła paląca furia. – Dostanę więcej propozycji małżeństwa niż ktokolwiek inny.

– Nie wątpię, że tak będzie – odparła Octavia patrząc na nią z podziwem.

Według znawców historii, których książę pan zatrudnił, by uczyli jego dzieci – również córki, Boadicea była zaskakująco bliska zwycięstwa w walce z rzymskimi najeźdźcami.

Trzy lata później, w czerwcu, kiedy nadszedł czas na debiut Betsy…

Zwyciężyła.

Przybyła, zobaczyła, zwyciężyła.

Veni, vidi, vici, by zacytować innego wojownika, Cezara.

Nim nadszedł październik 1780 roku Betsy otrzymała – i odrzuciła – wiele propozycji małżeństwa: w obecności przyzwoitki i bez, w gabinecie ojca, w ogrodowej altanie, w niszy katedry westminsterskiej.

Odrzuciła czterech arystokratów i czternastu dżentelmenów bez żadnych tytułów, co może świadczyć o liczbie angielskich tytułów albo o wyśrubowanych wymaganiach arystokratów.

Najcenniejsza zdobycz, najgrubsza ze wszystkich ryb – przyszły książę – dotąd się nią nie zainteresował, ale Betsy miała przeczucie, że to się wkrótce zmieni.

Stała w tłumie na balu kostiumowym wydanym w Lindow Castle z okazji ślubu jej brata Northa, kiedy tuż obok pojawiła się ciotka Knowe.

– Ach, Betsy! Muszę poprosić moją drogą bratanicę, żeby pokazała lordowi Greywickowi stół bilardowy, który właśnie dotarł z Paryża.

Betsy spojrzała i zamarła. Przyglądał się jej przyszły książę Eversley.

Czy powiedziała, że wygrała bitwę?

Bitwę można uznać za wygraną tylko wtedy, gdy zdobędzie się najcenniejszą zdobycz.

Betsy uśmiechnęła się promiennie.

Rozdział 2

Bal kostiumowy z okazji ślubu lorda Rolanda Northbridge’a Wilde’a z panną Dianą Belgrave 31 października 1780

Tylko jeden dżentelmen dotarł do pokoju bilardowego z sali balowej w Lindow Castle; większość gości była zbyt zajęta popisywaniem się swoimi wdziękami lub kostiumami, żeby szukać pokoju kryjącego niewiele więcej niż stół bilardowy z orzechowego drewna i kilka foteli.

Ponieważ zamek był większy niż większość garnizonów, muzyka nie docierała w zakątek, w którym lord Jeremy Roden – ostatnio służący w Królewskiej Arylerii – siedział z wyciągniętymi nogami, ściskając w dłoni szklaneczkę whisky.

Drugą rękę miał wolną, dzięki czemu mógł z irytacją poprawić przekrzywioną aureolę.

Składała się ona ze sztywnego drutu, który miał utrzymywać nad głową opaskę pokrytą brylantami i cekinami. W tym przypadku jednak drut nie spełniał swojej funkcji i cholerstwo przekrzywiało się na bok jak kutas w spodniach pijanego marynarza.

Lady Knowe oznajmiła, że wszyscy goście bez przebrania – co obejmowało większość jej bratanków – założą aureole albo poniosą konsekwencje. W utworzonym w ten sposób tłumie hałaśliwych aniołów kłębiącym się w sali balowej nikt nie zwrócił uwagi, że jego aureola jest przymocowana do bandaża obwiązanego wokół głowy.

Gdyby to leżało w jego naturze, byłby wdzięczny.

Do diabła, był wdzięczny.

Nie miał ochoty tłumaczyć, że bandaż zakrywał niemal zagojoną ranę po pocisku – co ciekawe, wystrzelonym przez matkę panny młodej. Nieszczęsna kobieta została wysłana do domu wariatów, a rana prawie się już zagoiła.

Niestety, bandażowi przypadło niefortunne zadanie utrzymywania nad jego głową aureoli; taniec z krzywą opaską dyndającą przy uchu nie był już nawet nużący – stał się udręką.

Co więcej, samo przebywanie w sali balowej rojącej się od aniołów skłaniało człowieka do ponurych rozmyślań o wojnie i jej przeklętych konsekwencjach. Czy gdyby zginął w amerykańskich koloniach, jakiś anioł zstąpiłby na pole bitwy i porwał jego żałosną duszę?

Cholernie mało prawdopodobne.

Pociągnął kolejny łyk whisky, powtarzając sobie, że nie jest jedynym mężczyzną na balu, który nie zasłużył na swoje święte nakrycie głowy.

Wilde’owie byli obdarzeni urodą, dowcipem i błyskotliwością – ale aniołami z całą pewnością nie byli.

Nie bardziej niż on sam.

Poczucie winy odbijało się echem w pustce, którą kiedyś wypełniała jego dusza; wychylił do dna szklankę, odsuwając od siebie wyrzuty sumienia, które stały się jego wiernym towarzyszem. Poczuł w przełyku pieczenie whisky, ale (niestety!) umysł miał klarowny, a jego palce nie drżały ani odrobinę.

Alkohol już dawno przestał na niego działać, ale okazał się doskonałą tarczą osłaniającą go przed wytwornym towarzystwem. Przechylił szklaneczkę jeszcze raz, napawając się pieczeniem ostatnich kropel whisky spływających na język. Może powinien spróbować…

Drzwi otworzyły się z rozmachem i Jeremy usłyszał męski głos:

– Za panią, milady.

Wsunął swój fotel głębiej w pogrążony w cieniu kąt. Nikt nie przychodziłby do tego pokoju, żeby grać w bilard, więc istniały duże szanse, że będzie miał miejsce w pierwszym rzędzie na namiętnym przedstawieniu odgrywanym na cennym stole bilardowym jego książęcej mości. Jakże mógłby im w tym przeszkodzić?

Ponieważ jego szklanka była pusta, Jeremy sięgnął po butelkę, kiedy odezwała się dama:

– Moja suknia zaczepiła o zawias; czy byłby pan tak uprzejmy, milordzie, i uwolnił mnie?

Jeremy rozparł się wygodnie w fotelu, mrużąc oczy.

Lady Boadicea Wilde.

Najdziksza z Wilde’ów, najstarsza córka księcia – która z jakiegoś powodu żądała, żeby wszyscy nazywali ją Betsy.

Dziwaczne imię dla kobiety, która umiała odstrzelić korek szampana z galopującego konia… Tak przynajmniej twierdzili jej bracia.

Szelest jedwabiu przy drzwiach świadczył, że jej towarzysz robił co mógł, żeby ją uwolnić. Musiała zapomnieć, że powinna wchodzić bokiem. Suknia Betsy była szersza niż większość drzwi, a peruki zawsze nosiła wysokie. Dzisiaj dodatkowo zdobiła ją aureola, dzięki czemu była wyższa od większości mężczyzn.

To ostatnie było zamierzone, zdaniem Jeremy’ego. Lubiła być wyższa niż jej nieudolni adoratorzy.

Jeremy nie znosił Betsy jako jedynej z Wilde’ów. Niestety, miała niezdrową skłonność do gry i często odwiedzała pokój bilardowy, który stał się jego azylem, więc w czasie swojego dwumiesięcznego pobytu w Lindow Castle widywał ją znacznie częściej, niż by sobie życzył.

Była lekkomyślna przychodząc z mężczyzną tutaj, tak daleko od sali balowej. To typowe dla Wilde’ów: arogancka do obrzydliwości, ale w lekki i niewymuszony sposób, jakby oczekiwała, że zwykli śmiertelnicy będą pamiętać, gdzie jest ich miejsce.

Jeremy mógłby się założyć o górę pieniędzy, że nie towarzyszy im żadna przyzwoitka. Nie zdawała sobie sprawy, w jaki sposób mężczyźni myślą o kobietach. „Dżentelmen”, z którym przyszła, mógł mieć plany, które zrujnowałyby jej reputację.

Lub jeszcze gorzej.

Krew się w nim zagotowała; fala gniewu zmiotła poczucie winy, które było jego stałym towarzyszem. Nie po raz pierwszy Betsy wywołała taką reakcję. W jej pobliżu był zwykle zbyt zirytowany, by rozmyślać o losie swojego plutonu.

Wprawdzie Jeremy nie był Wilde’em, ale jej starszy brat North był jego najbliższym przyjacielem. Zamierzał bronić jej bezpieczeństwa i reputacji w jego imieniu.

Zacisnął palce, spoglądając na niemodne mięśnie, które napięły się na jego ramieniu. Starając się nadać jakiś sens jego żałosnej egzystencji, North wymyślił proste rozwiązanie problemu – zmuszał go codziennie do konnej jazdy. Bez względu na to, ile wypił poprzedniej nocy, North wsadzał go na niesfornego wierzchowca. W efekcie miał mięśnie dwa razy większe niż trzy lata temu, kiedy jako oficer chlubił się smukłą figurą.

– Udało się! – wykrzyknęła Betsy. – Bardzo panu dziękuję.

Przy nim nigdy nie starała się być tak urocza. Kiedy tylko się poznali, doszli do milczącego porozumienia, że są jak ogień i woda, i choćby się najpromienniej uśmiechała, nie może liczyć na jego oświadczyny.

Powiedziała coś cicho i Jeremy pomyślał, że być może zaplanowała to spotkanie. Może miała kochanka, który przybył z Londynu w tłumie gości.

Zacisnął zęby.

Do diabła, nie.

Boadicea Wilde nie skompromituje się na jego wachcie.

– Pani suknia została uwolniona, lady Boadiceo.

Kimkolwiek był – a jego głos wydał się Jeremy’emu dziwnie znajomy – ten mężczyzna nie był jej kochankiem. Nie znał swojej wybranki na tyle dobrze, by wiedzieć, jak bardzo Betsy nie cierpiała swojego imienia.

Chwilę.

Znał ten głos. Byli razem w szkole – wieki temu.

Betsy weszła do pokoju. Z mrocznego kąta, w którym siedział Jeremy, wyglądała, jakby lśniła w blasku lampy wiszącej nad stołem bilardowym.

Była oburzająco piękna, jak wszyscy Wilde’owie: wielkie oczy, białe zęby, gęste włosy. Pięknych dziewcząt nie brakowało, ale żadna z nich nie dorównywała Betsy w nieświadomej zmysłowości. Ona cieszyła się życiem i to było widać.

Pewnego dnia jakiś głupiec nazwał ją sztywną i układną. Jeremy z trudem powstrzymał wtedy uśmiech.

Czy nikt nie widział, jaka jest naprawdę?

Podkręciła knot w lampie nad stołem, oświetlając nieskazitelne zielone sukno w oprawie błyszczącego drewna. Potem odwróciła się i oparła o stół.

Jeremy nie widział jej towarzysza, który wciąż stał w drzwiach.

Z szelmowskim uśmiechem, Betsy rozłożyła ręce.

– Oto stół bilardowy mojego ojca. Niedawno dotarł z Paryża. Konstrukcja z orzechowego drewna i mosiężne ozdoby w kształcie herbu Lindow, powtórzonego ośmiokrotnie. Moja macocha zbeształa ojca za tę ekstrawagancję, ale jego książęcej mości bardzo się to podoba.

Dżentelmen parsknął śmiechem i wszedł w krąg światła.

– Stół jest piękny, ale nie może się równać z pięknem stojącej przy nim damy.

Jeremy westchnął. Jego dawny szkolny kolega powinen się wstydzić tak nieudolnego komplementu.

Zapewne podzielając tę opinię, Betsy zignorowała go.

– Bardzo lubiłam nasz stary stół bilardowy, ale ten bardziej pasuje do zamku.

– Czy pani gra w bilard?

W jego głosie dało się słyszeć raczej zaskoczenie niż krytykę, co dobrze wróżyło jego zalotom.

– Całe życie – odparła Betsy. – Moi bracia spędzali tu dużo czasu. Ja stawałam na skrzyni, żeby widzieć, jak grają; stół wyglądał wtedy jak zielony ocean.

– Rozmawiałem z pani ojcem, lady Boadiceo. Zgodził się, żebym poprosił panią o rękę.

To było niesamowite. Jeremy siedział w pierwszym rzędzie oglądając oświadczyny; będzie mógł całymi tygodniami dokuczać Betsy na ten temat.

Jej adorator nie ukląkł.

Thaddeus nigdy nie klękał.

Mężczyzną, który właśnie prosił Betsy o rękę, był Thaddeus Erskine Shaw, wicehrabia Greywick.

Pewnego dnia książę cholernego czegoś tam.

Jeremy poczuł dziwne ukłucie w piersi i zmrużył oczy. Nie, do diabła. Cokolwiek to było za uczucie, nie spodobało mu się.

Nie zgadza się na nie.

Jej wysokość księżna Betsy.

Brzmi dobrze.

Rozdział 3

Lordzie Greywick, to dla mnie zaszczyt – powiedziała Betsy, wyciągając do niego dłoń w rękawiczce.

– To zabrzmiało jak wstęp do odmowy – odparł wicehrabia, co świadczyło, że był bardziej spostrzegawczy, niż większość jej adoratorów, którzy zwykle sprawiali wrażenie oszołomionych, jakby nawet nie dopuszczali do siebie możliwości, że mogłaby ich odrzucić.

W końcu rozważyli z jednej strony skandaliczny postępek jej matki i możliwe nieślubne pochodzenie Betsy, z drugiej jej urodę, posag i nienaganne maniery. Wszyscy co do jednego uważali się za wspaniałomyślnych, wręcz liberalnych, skoro mimo wszystko zdecydowali się poprosić ją o rękę. Ich zdaniem Betsy miała szczęście, że w ogóle ktoś jej się oświadczył.

Nie mogli uwierzyć, kiedy im odmówiła.

Zawahała się przez moment, jakby zwątpiła w słuszność tej decyzji. Wicehrabia Greywick był wysoki i niezwykle przystojny, miał orzechowe oczy i szlachetne rysy.

Jej ojciec go lubił.

Jej bracia go lubili.

Ciotka Knowe mu ufała. Machnęła ręką i wysłała Betsy w towarzystwie lorda Greywicka bez cienia obaw. Prawdę mówiąc, skoro wysłała ich oboje bez przyzwoitki do sali bilardowej, najpewniej chciała, żeby Betsy za niego wyszła.

Pomijając aprobatę rodziny, wicehrabia nie musiał żenić się dla posagu ani pozycji, więc przypuszczalnie pragnął jej. Nie był lubieżnikiem, jego spojrzenie wydawało się ciepłe i zachwycone.

Betsy próbowała wzbudzić w sobie ekscytację z tego powodu – lecz bezskutecznie.

– Rzeczywiście, to odmowa – powiedziała, cofając rękę. – Z przykrością muszę powiedzieć, że nie pasujemy do siebie, milordzie. Moja odpowiedź brzmi „nie”.

– Dlaczego nie?

To ją zaskoczyło. Nikt nie mógłby powiedzieć nic złego o lordzie Greywicku. Był bezsprzecznie najbardziej nieuchwytnym i najbardziej pożądanym kawalerem w Londynie. Betsy nawet nie próbowała go kusić, a jednak się tu znalazł.

Cóż miała mu powiedzieć?

Jest pan ucieleśnieniem wszelkich cnót, a ja mam słabość do łobuzów?

Albo, jeszcze gorzej: Jestem taka znudzona.

– Nie znamy się dobrze – odparła, w tej same chwili zdając sobie sprawę, że to wyjątkowo niefortunny argument. Dała mu pretekst, by zaczął jej o sobie opowiadać, albo, co gorsza, zaproponował, by spędzali ze sobą więcej czasu.

– Czy jest ktoś inny? – spytał wicehrabia. – Ponieważ jeśli nie, to, za pozwoleniem, chciałbym spróbować panią przekonać do zmiany decyzji.

Tymczasem już wszyscy goście z pewnością wiedzieli, że opuściła salę balową z przyszłym księciem. Lord Greywick był wzorem prawości. Nigdy w życiu nie udałby się z młodą damą w ustronne miejsce, gdyby nie miał pozwolenia na poproszenie jej o rękę.

Wszyscy byliby wstrząśnięci, gdyby się dowiedzieli, że mu odmówiła, ale nikt nie będzie wątpił, że to naprawdę się wydarzyło.

Bitwa dobiegła końca.

Wygrana.

Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, odezwał się niski, ochrypły głos:

– Powinnaś go przyjąć.

Betsy stłumiła cisnące się jej na usta przekleństwo, które z pewnością wprawiłoby w osłupienie adoratora.

– Na miłość boską – wykrzyknęła. – Powinnam się była domyśleć, że się tu czaisz.

Przesunęła się nieco w bok, żeby wyjrzeć zza ramion Greywicka.

Rzeczywiście, dręcząca zmora przyglądała się jej leniwie z kąta pokoju.

– Wcale się nie czaję – zaprotestował Jeremy Roden. Jego głos brzmiał niemal trzeźwo i (co zdumiewające) prawie przekonująco. – Wracając do tego, co istotne, Greywick to dobry człowiek i był bystrzejszy od większości z nas w Eton. Od twoich braci też. Ode mnie nie, ale ja zaliczam się do całkiem innej kategorii.

Wicehrabia, który właśnie się odwrócił i spojrzał na niego, parsknął śmiechem.

– Zapewniam, że wszyscy zaliczaliśmy cię do zupełnie innej kategorii, lordzie Jeremy.

– Nicponi? – podsunęła Betsy. – A może lord Jeremy już w tak młodym wieku lubił się zalewać w trupa?

Jeremy cmoknął i spojrzał na nią karcąco, w sposób, który nigdy nie przestał jej irytować.

– Dobrze wychowane młode damy nie używają takich słów. Jestem przekonany, że anioły też nie, a pozwolę sobie zauważyć, że właśnie nosisz aureolę.

To, że wszystko w niej ożywało w chwili, gdy Jeremy Roden rzucał jedno ze swoich wyzwań, doprowadzało ją do furii. Był zapijaczonym łobuzem, a jednak…

Wicehrabia interweniował, zanim zdążyła znaleźć odpowiednio kąśliwą ripostę.

– Wydawało mi się, że widziałem cię w sali balowej, lordzie Jeremy. Cieszę się, że wróciłeś z wojny cały i zdrowy.

Greywick nie miał pojęcia, co Jeremy przeżył na wojnie. Betsy zresztą też nie. Ale wicehrabia właśnie zamierzał powiedzieć jeden z tych banałów, które sprawiały, że twarz Jeremy’ego stawała się mroczna jak ocean przed nadciągającą burzą.

– Jestem zdumiona, że nie widział pan, jak lord Jeremy porzucił biedną pannę Peters samą na parkiecie – odezwała się pospiesznie Betsy.

Ciemne oczy Jeremy’ego spoczęły na jej twarzy i – ku uldze Betsy – irytacja wyparła wszystkie inne uczucia, czymkolwiek były.

Cóż, irytacja, a może po prostu niechęć.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, tylko po to, żeby go jeszcze bardziej rozdrażnić.

Już kilka tygodni temu doszła do wniosku, że Jeremy lepiej sobie radzi, kiedy jest rozdrażniony, niż przybity. Na jego szczęście, dzięki temu, że wychowała się z tyloma braćmi, Betsy miała wyjątkową umiejętność irytowania mężczyzn.

Jej przyrodni brat Perth pierwszy włożył jej żabę pod kołdrę, prawdopodobnie w zmowie z Alarikiem. Za drugim razem to był niewątpliwie Alaric, chociaż North także musiał mieć z tym coś wspólnego.

Ciotka Knowe pomogła jej w przygotowaniu kałuż pełnych kijanek, które w tajemniczy sposób pojawiły się w ich łóżkach.

– Aureola mnie zawiodła – powiedział Jeremy, bez cienia skruchy w głosie. – Jeżeli nie miałem uderzyć panny Peters w twarz dowodem mojej pobożności, musiałem zejść z parkietu. Ona zresztą nie narzekała. Nie sądzę, żeby podobało jej się to, że wciąż obracałem ją w niewłaściwą stronę.

Betsy musiała przyznać, że wicehrabia umiał parskać z wdziękiem.

– Wszystkie te godziny spędzone na lekcjach tańca poszły na marne? – spytał i spojrzał na Betsy. – W naszych czasach nauczyciele w Eton uważali taniec za niezbędną umiejętność, podczas gdy nas o wiele bardziej interesowała szermierka.

Jeremy Roden miał szerokie ramiona, które wywoływały ukradkowy chichot u dam. Nie obchodziło ich, w którą stronę obracał się w tańcu, dopóki zwracał na nie uwagę.

– Nauka jakoś się mnie nie trzymała – rzucił obojętnym tonem Jeremy.

– Przynosi wstyd waszym nauczycielom – Betsy zwróciła się do wicehrabiego. – Porusza się jak krowa na lodzie.

Jeremy tylko wzruszył ramionami, a wtedy opierająca się na jego ramieniu aureola zamigotała w cieniu. Świadomość, że serce zaczęło jej bić szybciej na widok refleksów światła wydobywających z mroku jego kości policzkowe, doprowadzała ją do wściekłości. Jego ciemne włosy były przyprószone siwizną, choć nie mógł być starszy od Northa, skoro byli razem w Eton.

Zirytowana, zmusiła się do śmiechu.

– Ciotka Knowe widziała, co się stało z pana nakryciem głowy, lordzie Jeremy, i ogłosiła pana Upadłym Aniołem. Chociaż może „upadły” to nie jest najlepsze określenie. „Oklapły”? „Obwisły”? – zawahała się przez moment, po czym powiedziała to, bo… czemu nie? – A może słowo, którego szukam to „zwiotczały” – przybrała fałszywą minę niewiniątka.

Poczuła się wspaniale, mogąc pozwolić sobie na ten żart w obecności jednego ze swoich adoratorów. Jakby po raz pierwszy mogła naprawdę być sobą.

Jeremy zdjął swoją aureolę, wygiętą jak kwiat rozpaczliwie potrzebujący wody, i odrzucił ją.

– Jeżeli chcesz, żeby Greywick się z tobą ożenił… żeby jakikolwiek dżentelmen się z tobą ożenił… musisz się bardziej postarać zachowywać jak dama.

Jeśli jej niegodny damy żart uraził wicehrabiego, tym lepiej. Biorąc pod uwagę to, jak sam był doskonały, oczekiwał, że jego żona będzie ideałem.

Betsy nim nie była.

Ku jej zaskoczeniu Greywick się uśmiechał.

– Moim zdaniem lady Boadicea jest damą w każdym calu.

Hm.

Mężczyzna, który zawsze był poważny i uroczysty niczym sędzia, nie poczuł się urażony jej grą słów.

– Cofam to – powiedział Jeremy mrużąc oczy. – Nie powinnaś wychodzić za tego beznadziejnego purytanina.

– Nie jestem purytaninem – odparł wicehrabia. – Ty zaś powinieneś odegrać rolę jednego z moich najstarszych przyjaciół i stanąć po mojej stronie. Chyba, że chcesz zatrzymać tę damę dla siebie?

Pytanie zawisło w powietrzu, gdy Betsy starała się złapać oddech, a wtedy Jeremy prychnął.

Tak, prychnął.

I wychylił do dna butelkę whisky, którą trzymał w dłoni, jakby jego reakcja była nie dość obraźliwa.

Rozdział 4

Jeremy intensywnie myślał, przełykając trunek. Musiał znaleźć jakiś powód, dla którego nie chce ożenić się z Betsy – powód, który nie byłby zbyt obraźliwy.

Dziś wieczorem była ubrana na biało – nic niezwykłego dla młodej damy. Oczywiście jej aureola się nie przekrzywiała. Umieszczona perfekcyjnie prosto, wyrastała ze szczytu peruki, obwieszczając jej cnoty.

Z aureolą czy bez, Betsy nie była aniołem.

Raczej wybuchowym, zadufanym w sobie małym diabłem.

Nie miał zamiaru poślubić jej, ani żadnej innej kobiety. Ledwie radził sobie ze swoim własnym życiem. Prawdę mówiąc, można by wskazać dowody, że ze swoim życiem sobie nie radził, skoro mieszkał w Lindow Castle, a nie we własnym domu.

– Nigdy nie ożenię się z kimś, kto się nazywa Betsy – stwierdził, odstawiając butelkę. – Wszyscy wiedzą, że ktoś o imieniu Betsy musi być uroczą dziewczyną, która zbiera róże, kocha małe kotki i bazgrze miłosne liściki w swoim pamiętniku. Nie można zmarnować słodkiego, skromnego charakteru lady Betsy na takiego starego drania jak ja.

– Nie ma nic złego w małych kotkach – wtrącił lord Greywick.

Jego ton wskazywał, że nie tylko uważał Betsy za czarującą – głupiec! – ale też byłby gotów zapełnić swój dom kotkami, gdyby tego zapragnęła. Ten człowiek był uwiedziony.

Nie, to nie jest odpowiednie słowo.

Olśniony.

Porażony. Co odrobinę zaskakujące, zważywszy jak inteligentny był Greywick. Ale Betsy udawało się skutecznie oczarować wszystkich wolnych dżentelmenów, którzy odwiedzili Lindow Castle odkąd Jeremy przybył tam w początkach września.

Bardziej czy mniej rozumni, żaden nie potrafił się oprzeć czarowi jej słodkiego uśmiechu i niebieskich ocząt. Dla cynicznego umysłu Jeremy’ego był to dowód, że ludzkość jest nieskończenie optymistyczna.

Czy którakolwiek kobieta jest tak nieskomplikowana, jak się wydaje?

A tym bardziej taka, która wydaje się chodzącą doskonałością? Perfekcja jest zawsze maską.

– Gwoli jasności – Jeremy zwrócił się do Greywicka. – Bez względu na kotki, nie masz we mnie konkurenta. Nie zamierzam się żenić, nie wspominając nawet, że jako skromny markiz nie mogę rywalizować z księciem.

– To nie tytuł decyduje, kogo wybiera dama – zauważyła cierpko Betsy. – Niektórym może być to trudno pojąć, ale tysiąc powodów może skłonić damę do wybrania innego.

Mniej czujny obserwator mógłby się dać zwieść uroczemu obrazowi, jaki Betsy przedstawiała w tym momencie: różane wargi i policzki, ślicznie zarysowany podbródek, wielkie błękitne oczy ciemniejące, kiedy się namyślała.

Sprawiała wrażenie iście anielskie.

W pewnym sensie. Jeśli nie zwracać uwagi na błysk niezależności w oczach, a choć może się to wydawać niewiarygodne – większość mężczyzn tego nie zauważała.

– A więc odpowiedziałaś już Greywickowi? – spytał ignorując jej słowa.

Zważywszy liczbę kobiet, które próbowały go uwieść lub skompromitować zaledwie w ciągu ostatniego tygodnia, mógłby bez trudu poślubić damę, gdyby tylko miał zamiar to zrobić.

– Myślę, że powinnaś go przyjąć. Od dwóch miesięcy widzę, jak wycinasz w pień całe rzesze adoratorów, a on jest najlepszy z nich wszystkich.

W jej oczach wyczytał odpowiedź.

Biedny Greywick.

Odmowa musi być dla niego zupełnie nowym doświadczeniem.

– Mieszkasz w Lindow Castle już od jakiegoś czasu? – Greywick wydawał się odrobinę niezadowolony. Przypuszczalnie nie mógł uwierzyć, że Jeremy nie zamierza zalecać się do córki księcia… żadnego księcia.

– Lord Jeremy pomaga mojemu bratu Northowi rozwijać stajnie – wtrąciła Betsy.

Miło z jej strony, że nie powiedziała prawdy.

Oczywiście, nie znała całej prawdy.

Pewnego wieczoru wyruszył na spotkanie z Parthem do Vauxhall Gardens, tylko po to, by się przekonać, że jacyś idioci odpalają fajerwerki, co brzmiało niezwykle podobnie do armatnich wystrzałów. Ocknął się tydzień później w domu Partha, nie pamiętając, co się z nim działo.

Wciąż nie mógł się z tym pogodzić.

Greywick skinął głową.

– Zawsze się na tym znałeś. Pamiętam czarną klacz, którą sprowadziłeś na uniwersytet.

– Dolly – powiedział Jeremy, a przez jego wargi przemknął cień uśmiechu.

– Wciąż ją masz?

– Ja… nie – odparł, starając się od siebie odsunąć wspomnienie o tym, co stało się z Dolly. Miała serce lwa, ale to nie pomogło jej na polu bitwy; on też nie był w stanie jej pomóc.

Greywicka nie interesował los Dolly; dlaczego miałoby go to interesować? Nie widział niczego poza Betty. Ona zaś doskonale odgrywała rolę uległej księżnej.

Jednak była nie mniej dzika niż jej bracia – może nawet trochę szalona, jak wszyscy Wilde’owie. Kiedy razem byli na wojnie, Northowi zdarzało się wpaść w bitewny szał.

Jak wtedy, gdy North skoczył z klifu i popłynął rzeką do HMS Vulture, żeby ostrzec jego załogę – ale ten tok myślenia prowadził w mrok i Jeremy zmusił się, by położyć mu tamę i skupić uwagę na rozgrywającej się przed nim farsie.

Betsy dostrzegła mroczną pustkę w oczach Jeremy’ego i doszła do wniosku, że rozmowa ze starym znajomym nie wychodzi mu na dobre.

– A więc, skoro ustaliliśmy, że lord Jeremy nie jest zainteresowany małżeństwem – powiedziała – może powinniśmy wrócić do sali balowej, lordzie Greywick.

Posłała swojemu adoratorowi promienny uśmiech, dając do zrozumienia, że nie obchodzi ją w najmniejszym stopniu to, iż Jeremy Roden w tak piekielnie grubiański sposób wyrażał się na temat możliwości poślubienia jej.

Oczywiście nie oczekiwała oświadczyn Jeremy’ego Rodena.

Ale czy musiał tak bezceremonialnie mówić, co o niej myśli?

Kotki? Liściki miłosne? Przecież nawet nie miała pamiętnika.

Od kiedy miała czternaście lat, nigdy nie pozwoliła sobie ulec zauroczeniu, co przydarzało się innym dziewczętom. Połowa jej klasy omdlewała na samą wzmiankę o jej starszym bracie Alaricu. Zbierały ryciny przedstawiające go zajętego dokonywaniem różnych rzekomych heroicznych wyczynów.

To były jedyne ryciny, które Betsy także kupowała. Zwrócenie uwagi na jakiegokolwiek mężczyznę nienależącego do rodziny byłoby interpretowane jako erotyczne zainteresowanie. Jej suknie były odrobinę skromniejsze, niż dyktowała moda; zawsze nosiła rękawiczki, nigdy nie odsłaniała kostek, na wargach nie pojawiał się nawet cień różu. Nikt nie mógłby jej zarzucić, że afiszuje się swoimi wdziękami; biust zawsze tkwił głęboko w gorsecie, czasem dodatkowo osłonięty koronkowym fichu. Wyniosłe matrony na próżno wypatrywały oznak słabości, jakie wykazywała jej matka: Betsy ich po prostu nie miała.

– Mówiąc ściśle, to nie tak, że nie jestem zainteresowany małżeństwem – powiedział Jeremy.

– Czuję się przywołana do porządku – odparła. – Zapomniałam sprecyzować, że jest pan niezainteresowany kobietą, która ma śmiałość nazywać się Betsy albo mieć kotka.

– Cóż za wyśmienity przykład afrontu – powiedział z uznaniem Jeremy. – Doskonale ujęte. Ona będzie wspaniałą księżną, Greywick. Uprzejma do nieprzyzwoitości. Całkiem nieczuła na taki okaz męskiego gatunku jak ja.

Betsy zmrużyła oczy. Czy to była subtelna aluzja do jej matki? Pochwały wygłaszane przez Yvette na temat muskularnych ud jej Prusaka były powszechnie znane.

Nie.

Lord Jeremy Roden był nieprzyjemny, ale nie perfidny. Może najwyżej zbyt szczery. Jego zniewagi były przeznaczone dla uszu wszystkich.

– Na szczęście mam lekarstwo na tego rodzaju smutki – z błazeńskim uśmiechem pomachał swoją butelką whisky.

– Nawet pan sobie nie wyobraża, jak jestem zdruzgotana, dowiadując się, że poślubił pan butelkę whisky – wycedziła Betsy. – Zawsze zamierzałam wyjść za mężczyznę z obwisłym drucikiem. Wrócimy do sali balowej, milordzie? – zwróciła się do Greywicka.

– Jeszcze nie, ponieważ najpierw powinniście się poznać – powiedział Jeremy. – Ja, cholerny szczęściarz, znam was oboje, więc mogę odegrać rolę swatki. Poświadczyć, że będziecie tworzyć cudowną parę. Po prostu cudowną.

Zatrzymał się i pociągnął jeszcze jeden łyk whisky. Silna, ostra woń alkoholu rozeszła się po pokoju; trudno byłoby znaleźć coś bardziej niepodobnego do różanych perfum. Ten zapach pasował do niego: whisky miała charakter, była mocna i prawdziwa.

– Lady Boadiceo – powiedział wicehrabia, podając jej ramię.

– Och, na miłość boską, nazywaj ją Betsy – wtrącił się Jeremy, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Ona lubi to imię, nawet jeżeli bardziej pasuje do dojarki. Którą zdecydowanie nie jest. W tej chwili nie przychodzą mi do głowy jej zalety, więc zacznę od ciebie, Greywick. Thaddeus, bo przecież w szkole mówiliśmy sobie po imieniu.

Jeremy dźgnął palcem w ich kierunku i wyprostował się dumnie, jakby jego opinie miały jakiekolwiek znaczenie. Betsy z trudem opanowała chęć rzucenia kulą bilardową w jego nieznośną głowę.

Zamiast tego przysunęła się bliżej Greywicka i położyła dłoń na jego ramieniu.

– Thaddeus? Podoba mi się to imię – nie zamruczała jak kot tylko dlatego, że Wilde’owie nigdy nie są ostentacyjni. Ale posłała mu spod opuszczonych rzęs spojrzenie, jakiego ten diabeł w kącie nigdy u niej nie widział.

– Istotnie, mam na imię Thaddeus – odparł wicehrabia. – Byłbym zaszczycony, gdyby chciała pani tak się do mnie zwracać.

Był odrobinę sztywny, ale za to miał cudownie gęste rzęsy.

Nie ma nic bardziej nieatrakcyjnego niż rzadkie, jasne rzęsy. Wielokrotnie napotykała ten problem u jasnowłosych mężczyzn, którzy zabiegali o jej względy. Mogli mieć piękne włosy, lecz ich oczy wydawały się nagie.

Ale nie Thaddeus. Jego rzęsy były gęste i ciemne jak jagody.

– Gdzie jest pańska aureola? – spytała Betsy, a jej rysy wygładziły się w szczerym uśmiechu. – Proszę nie mówić, że ją pan wyrzucił, tak jak ten potępieniec. Moja ciotka bardzo cieszyła się zamieniając gości w anioły.

Znowu uśmiechnął się kącikiem ust. To była jedna z jego uroczych cech – uśmiech tylko po jednej stronie.

– Wychowano mnie w przekonaniu, że na zaszczyty trzeba zasłużyć.

– Jak miło – rozległ się burkliwy głos. – Zasłuży na nie, Betsola, nie obawiaj się o to. On już ma swoje miejsce w niebie. Zarezerwowane. Mówiąc ściśle, odziedziczone.

– Betsola? – powtórzyła Betsy. – Nie, proszę się nie trudzić tłumaczeniem. Thaddeus, czy możemy wrócić do sali balowej? Moja ciotka na pewno już się zastanawia, gdzie jestem.

– Nie sądzę – powiedział ciemnooki diabeł w rogu. – Przypuszczam, że lady Knowe odlicza minuty mając nadzieję, że zachowasz się nie do końca roztropnie, o ile nie gorzej. Wyda cię za mąż przed Wielkanocą. Może przed Bożym Narodzeniem, jeśli uważa, że Thaddeus jest równie energiczny, jak jej bratankowie. Następne pokolenie Wilde’ów będzie się rodzić po sześciu lub siedmiu miesiącach, jeżeli nie zachowa czujności.

– Moja ciotka nie odlicza minut ani miesięcy – odparła Betsy patrząc na niego potępiająco. – Pańskie zachowanie jest obraźliwe, lordzie Jeremy.

Postanowiła nie wspominać, że zgadza się z nim co do narodzin swoich bratanków i bratanic.

– Ojej – Jeremy wyszczerzył zęby. – Chyba warto jeszcze raz podkreślić, że Thaddeus był zdecydowanie najinteligentniejszym ze wszystkich nicponi naszego rocznika. Oczywiście nie było wśród nas Alarica. I słyszałem, że Horatius…

– Nie waż się wspominać Horatiusa – warknęła Betsy. Starszy brat zginął dzień po jej jedenastych urodzinach. Do dziś miała na stoliku przy łóżku małego porcelanowego ptaszka, którego jej podarował.

Jeremy znowu rozparł się w fotelu, postawił butelkę i skinął głową.

– Przepraszam, Bess.

– Bess? – powtórzyła Betsy, rozpaczliwie starając się sprowadzić rozmowę na inny temat. – To chyba lepsze niż Betsola.

– Zważywszy, że twój ojciec nadał wszystkim swoim dzieciom imiona na cześć wielkich wojowników – powiedział Jeremy, – równie dobrze mógł wybrać dobrą królową Bess zamiast Boadicei. Jej wysokość królowa Elżbieta założyła zbroję i ruszyła na białym koniu do Tilbury. Mogę sobie wyobrazić ciebie na białym koniu. Twoja dama jest doskonałym jeźdźcem – dodał zwracając się do wicehrabiego. – Widzisz? Udało mi się znaleźć dobry powód, żeby się z nią ożenić.

Powinna stąd wyjść. Ale szczerze? To była najzabawniejsza z rozmów, jakie prowadziła tego wieczoru. I z pewnością dobrze było usłyszeć nieco więcej o wicehrabi.

Poza tym bolały ją stopy. Założyła należące do Joan pantofle na wysokim obcasie, które okazały się za ciasne. Zdjęła rękę z ramienia lorda Greywicka i cofnęła się, żeby móc podskoczyć i usiąść na brzegu stołu bilardowego, a wtedy jej panier podskoczył przy furkocie jedwabiu i musiała go przyklepać.

– To trochę jak obserwowanie kogoś, kto siłuje się na ziemi z wysmarowanymi tłuszczem prosiakami – wycedził Jeremy. – Thaddeus, mam nadzieję, że jesteś spostrzegawczy, bo twoja przyszła narzeczona ma bardzo zgrabne kostki.

Lord Greywick zesztywniał, ale Betsy poklepała go po ramieniu.

– Proszę nie zwracać na niego uwagi. Nie widzi moich kostek; otwarte drzwi zasłaniają mu widok.

– Mógłbym zobaczyć, gdyby chciało mi się pochylić – przekonywał Jeremy. – W każdym razie, ja tylko wypełniam obowiązki swatki. Jestem pewien, że królowa Elżbieta miała smukłe kostki.

– Muszę zwrócić uwagę, że królowa Elżbieta nie nosiła zbroi – powiedział wicehrabia podchodząc do stołu i opierając się o niego, biodro w biodro z Betsy. Nie miała nic przeciwko temu. Pachniał całkiem ładnie, jak kwiaty.

Zupełnie inaczej niż Jeremy, od którego zawsze czuć było whisky i cygara.

– Jej królewska mość nosiła srebrny gorset – kontynuował Thaddeus. – Choć niektórzy twierdzą, że był stalowy. Miała hełm ozdobiony białymi piórami.

– Wiem, że mam tylko ciało słabej i mdłej kobiety. Ale mam serce króla i to króla Anglii – wtrąciła się Betsy, przytaczając słowa królowej Elżbiety.

Wzruszyła ramionami, kiedy obaj mężczyźni spojrzeli na nią zaskoczeni.

– Chyba nie sądzicie, że mój ojciec nadał swoim dzieciom imiona wojowników i na tym poprzestał? Kazał nam uczyć się na pamięć płomiennych mów wygłaszanych na polach bitewnych.

I nagle wzdrygnęła się, kiedy pomyślała, że nie powinna była przy nim wspominać o polu bitwy.

Jeremy zacisnął usta. Może nie chodziło o pole bitwy, lecz o to, co się na nim mówi. Ale już za późno.

Tuż obok niej Thaddeus poruszył się nieznacznie, muskając ramieniem jej ramię.

– Powiedz królowej Bess, jaki byłem inteligentny, Jeremy – rzekł władczym tonem. Uprzejmym, lecz władczym. – Potrzebuję wsparcia, inaczej ta królowa poszuka innego małżonka.

Przez kilka sekund ona i Thaddeus patrzyli, jak Jeremy zmaga się z mrokiem. Miał kwadratowy podbródek, który wydawał się jeszcze bardziej kanciasty, kiedy zacisnął zęby.

– Racja – powiedział o ułamek sekundy a późno, a w jego głosie dało się słyszeć napięcie. – Muszę zachwalać towar, skoro towar nie potrafi sam się zachwalać.

– Właśnie – potwierdził Thaddeus. – Dama mówi, że mnie nie zna; któż mógłby lepiej przedstawić moje zalety niż najbardziej elokwentny człowiek z naszego rocznika?

– Czy mówi pan o lordzie Jeremym? – spytała zaskoczona Betsy.

– Elokwentny? – prychnął Jeremy. – Raczej nie.

Thaddeus spojrzał na Betsy

– Prawdę mówiąc, był najlepszym mówcą w Eton, nie tylko wśród naszych rówieśników, ale i starszych od nas. Umiałby nakłonić gwiazdy, żeby zstąpiły z nieba.

– Byłyby zbyt znudzone, żeby pozostać na swoich orbitach, kiedy zaczynałem ględzić – powiedział Jeremy, odzyskując swój zwykły, ochryple obojętny głos. Włosy miał w nieładzie za sprawą owiniętego wokół głowy bandaża. Fular mu się poluzował, jakby przed chwilą próbował się od niego uwolnić.

Betsy zerknęła na wicehrabiego, który wydawał się być całkowitym przeciwieństwem: jego peruka była śnieżnobiała, bez aureoli, a ubiór był nie tylko doskonale skrojony, lecz i układał się znakomicie. To coś, z czego zdała sobie sprawę niedawno: liczy się nie tylko to, jak uszyte ubranie ma mężczyzna ale i jak je nosi

Thaddeus wyglądał niczym król, gotowy pozować do portretu Holbeinowi.

– Wyobraź sobie nas, małych drani, siedzących w klasie w Eton, nieustannie rozmawiających o kobiecych piersiach i bawiących się ze sobą. Nie żeby te dwie rzeczy były zupełnie niepowiązane – odezwał się Jeremy, pociągnąwszy kolejny łyk z butelki.

– Jesteś w towarzystwie damy – powiedział cicho Thaddeus. Nie można było mieć najmniejszych wątpliwości, że on nie poruszyłby takiego tematu w obecności kobiety.

Miał niski, głęboki głos. Nie tak głęboki jak Jeremy, ale zdaniem Betsy to była kwestia whisky i wyczerpania. Odniosła wrażenie, że Jeremy nigdy nie sypia.

– Przecież ona ma braci – odparł niewzruszony Jeremy. – A ten mit, że kobiety nie sprawiają sobie same przyjemności? To tylko mit, mój drogi. Nie będziemy prosić dobrej królowej Bess o potwierdzenie, bo mogłoby nas to wprawić w zakłopotanie.

Thaddeus spojrzał na nią.

– Czy chce pani, żebym ją odprowadził do sali balowej, Betsy?

Po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu i musiała przyznać, że zgrabnie wybrał moment, żeby to zrobić.

Niestety, ona nie zamierzała się rumienić i nadal chciała posłuchać, jakim chłopcem był wicehrabia w szkolnych czasach.

Uśmiechnęła się do niego.

– Chętnie posłucham, co lord Jeremy ma do powiedzenia na temat pańskich szkolnych dokonań.

– Skoro zwracasz się po imieniu do Greywicka, powinnaś zrobić to samo dla mnie. Tym bardziej, że ja od dwóch miesięcy nazywam cię Betsy – odezwał się diabeł z ciemnego kąta. – Ale już dość. Od teraz będzie królowa Bess.

– Zwracając się do ciebie w sposób oficjalny, dama sprowadza twoje komentarze w stronę uprzejmości – powiedział Thaddeus. Ton jego głosu się zmienił: teraz żądał, żeby Jeremy przestał starać się ją zszokować.

Powinna przemyśleć kwestię wyjścia za wicehrabiego. Doprawdy, powinna się nad tym jeszcze raz zastanowić. Małżeństwo chyba wcale nie jest takie straszne.

Małżeństwo z człowiekiem takim jak Thaddeus byłoby… urocze. Naprawdę.

On zarządzałby posiadłością, albo robiłby cokolwiek, czym zajmują się książęta, o ile nie są jej ojcem, który z największą niechęcią pojawiał się w parlamencie.

Przeczucie mówiło jej, że Thaddeus z radością przemawiałby w Izbie Lordów.