Córka Wilde'ów - Eloisa James - ebook + książka

Córka Wilde'ów ebook

Eloisa James

4,2

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Nowy bestseller „New York Timesa” o miłosnych perypetiach zawsze zakochanej do szaleństwa, ekscentrycznej książęcej rodziny Wilde’ów z Lindow Castle.

Książki Eloisy James to sam wdzięk i czar. Czytając je, będziesz uśmiechać się, wzdychać… aż się zakochasz.
Julia Quinn, autorka Bridgertonów

Lady Joan Wilde nieustannie wywołuje skandale, ale jej ostatnia eskapada to już za wiele: postanowiła wystąpić w teatrze w męskim stroju.

Przyszły książę Eversley, Thaddeus Erskine Shaw, wicehrabia Greywick przez lata unikał tej jedynej Wilde'ówny, który burzyła jego spokój ducha. Teraz jednak postanawia ratować jej reputację, bo wie, na jakie ryzyko naraża się ta nieznośna Joan. Patrząc w jej wyzywające oczy, przyrzeka sobie solennie, że zapewni jej bezpieczeństwo.
Dobijają targu: po jednym przedstawieniu dama wrócić do zamku ojca i poślubi jednego z arystokratów, których Thaddeus uzna za odpowiednich kandydatów na męża.
On sam, oczywiście, nie wchodzi w grę, bo ten książę potrzebuje nieskazitelnej księżnej, a nie najdzikszej z szalonych Wilde'ów...

Eloisa James osiągnęła sukces w dwóch wcieleniach: gwiazdy romansów historycznych i profesorki literatury. Ukończyła Harvard i Oksford, doktoryzowała się na uniwersytecie Yale, specjalizuje się w twórczości Szekspira i wykłada na uniwersytecie w Nowym Jorku. Jej błyskotliwe powieści z przesyconą wdziękiem i zmysłowością, wyrafinowaną intrygą są wydawane w 28 krajach, nagradzane najbardziej prestiżowymi nagrodami, jak RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara), i zajmują wysokie miejsca na amerykańskich listach bestsellerów. A prywatnie jest żoną prawdziwego włoskiego księcia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 412

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (99 ocen)
47
31
16
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Wer_Nat92

Nie oderwiesz się od lektury

Wszystko to, za co lubię książki James - nie tylko romans (+erotyka), ale przede wszystkim czułe i czujne zobrazowanie rodzącej się bliskości. Postacie, które są ze sobą w relacjach, więzi, które wzbogacają ich życia. Modelowa relacja książąt Lindow i ciotki Knowe z dzieciakami. A nawet trochę treści cennych psychologicznie - np o tym jakimi czułymi mężczyznami pozwalają sobie być szeroko pojęci Wilde'owie
10
magdala36

Dobrze spędzony czas

Lekki romans o osiemnastowiecznej patchworkowej rodzinie Wilde'ów. Córka drugiej żony księcia Lindow, porzucona przez matkę, zaadoptowana i wychowana przez ojczyma. I przyszły książę, przyjaciel braci i szwagrów. Przyjemna historia z przedstawieniem Hamleta w tle. W sumie tak skonstruowana, że można zapomnieć o historycznym kostiumie i spokojnie mogłaby się toczyć współcześnie.
10
katarzynaarj

Dobrze spędzony czas

Oj spora inspiracja „Dumą i uprzedzeniem” :) ale to nie ujmuje niczego tej historii
00
Dominia323

Nie oderwiesz się od lektury

Jeden z lepszych historycznych romansów Eloisy James
00
BasiaWe

Całkiem niezła

Chyba najgorsza jak dobrej pory książka z tej serii. O ile resztę czytało się fajnie to tu nudziłam się jak jasna cholera. Zdecydowanie Szekspir to nie moje klimaty a tego w tym tomie jest cała masa.
00

Popularność




Projekt graficzny okładki

Małgorzata Cebo-Foniok

Zdjęcia na okładce

© VeronArt16/Shutterstock

© Zbigniew Foniok

Tytuł oryginału

Wilde Child

Copyright © 2021 by Eloisa James, Inc.

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2022 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-8152-0

Warszawa 2022. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznego

P.U. OPCJA

Dedykuję tę książkę Lisie Kleypas, cudownej przyjaciółce i mojej koleżance po piórze.

Pisanie romansu historycznego w trakcie pandemii to duże wyzwanie,

ale Lisa, jej pogoda ducha i życzliwe wsparcie przy tworzeniu postaci, występujących w tej części,

dodały mi sił, pozwalając napisać powieść pełną radości.

Rozdział 1

Lindow Castle, Cheshire wiejska posiadłość księcia Lindow, Cheshire 20 sierpnia 1784

Muszę mieć wcięcie w talii, jeśli mam odgrywać kobiecą rolę – marudził Otis Murgatroyd, krzywiąc się do lustra.

– Robię, co mogę – odparła zasapana Joan. Mocniej dociągnęła tasiemki gorsetu.

– Wciągnij brzuch!

– Myślałem, że fiszbiny załatwiają całą robotę – narzekał Otis. – Madame Turcotte w swoich reklamach zapewnia, że jej gorsety zrobią wcięcie nawet w ceglanym murze.

Joan, znana w świecie jako lady Joan Wilde, córka księcia Lindow, szarpnęła tasiemki po raz ostatni, dzięki czemu na krągłej sylwetce jej przyjaciela pojawiła się nieznaczna talia. Skrzywiła się, patrząc na swe zaczerwienione palce, ale zasznurowała gorset do końca.

– Teraz tiurniura. Na szczęście suknie w stylu angielskim nie mają panierów.

Suknię Otisa ściągnięto ze strychu, więc była niemodna, ale nie zamierzał przecież udzielać się towarzysko w kobiecym przebraniu, tylko wystąpić na scenie przed widownią w Lindow Castle. Pół godziny później, wykończona Joan opadła na sofę, przysięgając sobie, że podwyższy pensję swojej pokojówce.

Natomiast Otis, w truskawkowej wierzchniej sukni, narzuconej na zieloną halkę i spodnią suknię z organdyny w żółte pasy, wyglądał świeżo jak przysłowiowy kwiatuszek. Całości dopełniał truskawkowy stanik przysłonięty koronkowym bawetem, tak bogatym, że sięgał mu do podbródka.

– Peruka ci spada – mruknęła Joan.

Otis miał na głowie perukę, którą ciotka Knowe nazywała „agrestową”, bo dwa loki udrapowane nad uszami przypominały owoce agrestu.

Otis poprawił uczesanie, po czym wziął kapelusz, również truskawkowej barwy, ozdobiony ciemnozieloną kokardą i założył go sobie na głowę, przekrzywiając go zawadiacko.

– Podobają mi się te wszystkie kolory.

– Nie od dzisiaj wiadomo, że starasz się być barwny jak tęcza – odparła z przekąsem. W ciągu trzech lat ich znajomości, Otis ubierał się coraz bardziej szokująco. Kiedyś nawet pojawiał się na salonach królowej w brokatowym, morelowym surducie i purpurowych pantalonach.

– A dziś mam nawet odpowiednie krzywizny – zarechotał mężczyzna.

– Nie brzmisz jak dama – stwierdziła Joan.

– Urody też mi brakuje.

Miał rację. Jako mężczyzna był przystojny a nawet nieco zawadiacki, natomiast w kobiecym przebraniu okazał się dziwnie nieatrakcyjny.

– Natomiast ty jesteś piękna nawet w pantalonach – odparł.

Joan wzruszyła ramionami. Jej niezwykła uroda zawsze była dla niej przekleństwem, a nie zaletą. Złociste włosy, błękitne oczy i porcelanowa cera sprawiały, że wyglądała dokładnie tak samo jak przystojny pruski hrabia, z którym niegdyś uciekła jej matka, wywołując towarzyski skandal.

Niejeden dżentelmen odrzucił pomysł poślubienia kobiety, której nieślubne pochodzenie potwierdzała nawet barwa włosów.

Na szczęście, Joan dorastała w Lindow Castle, wśród licznej, kochającej rodziny. Zawsze wiedziała, kim jest – Wilde’ówną – a co więcej, że książę jest gotów zamordować każdego, kto powie mu wprost, że Joan nie jest jego córką.

Wstała, spojrzała w lustro, i zamiast damy zobaczyła złotowłosego, niebieskookiego młodzieńca, ubranego w elegancki, szaroszmaragdowy surdut, ze srebrnym haftem z przodu i przy makietach. Był młody i szczupły, ale zdecydowanie męski – i przysługiwały mu wszystkie męskie przywileje.

Uśmiechnęła się do siebie.

– W tym przebraniu najbardziej podoba mi się rapier.

Położyła dłoń na rękojeści i przybrała elegancką pozę, uginając kolano.

– Jeśli jakaś matrona zobaczy twoje nogi w tych pantalonach, w końcu wylecisz z towarzystwa – zauważył Otis.

Znowu wzruszyła ramionami. Przez ostatnie dwa lata co chwila groziło jej zrujnowanie reputacji. Czasem skandale wybuchały nie z jej winy. Na przykład, kiedy młody lord Stuckley porwał ją z balu, żeby zmusić ją do ślubu. Uderzyła go rękojeścią jego własnego miecza tak mocno, że stracił przytomność, a towarzystwo uznało jej zachowanie za niegodne damy. To, że wróciła na bal i przetańczyła całą noc, uznano za jeszcze większy afront, zaprzeczenie kobiecej wrażliwości.

Jej ojciec był wściekły na Stuckleya, a nie na Joan. Za to bynajmniej nie był szczęśliwy, gdy przyłapano ją na całowaniu się z pewnym markizem pod pergolą – a potem odmówiła zostania markizą. W kilka tygodni później całowała się z markizem Anthonym Froudem na balkonie sali balowej, na oczach wszystkich. Ten skandal rozdrażnił wszystkich jeszcze bardziej, gdy poinformowała lady Froude, że pocałunki jej syna szły jej do głowy tylko i wyłącznie dlatego, że wytrąbił przedtem całą butelkę brandy.

– Ojciec zgodził się, żebym nosiła spodnie, odgrywając tę rolę. Dobrze wie, jak bardzo mam dość występowania w charakterze uciśnionych księżniczek – wyjaśniła. – Poza tym, nie wolno mi wychodzić poza teren posiadłości w tym przebraniu. Natomiast książę nic nie wspominał o tobie i sukni.

– Rozumiem, że zmierzamy właśnie do bramy wyjściowej – westchnął Otis, weteran licznych psot i wykroczeń swojej towarzyszki.

– To chyba oczywiste, że musimy sprawdzić nasze przebrania w miejscu publicznym – odpowiedziała Joan, zakładając perukę. Była ona na tyle mała, że dobrze leżała na jej warkoczach – miała tylko dwa gładkie loki nad uszami i krótki harcap z tyłu.

– Twój kamerdyner zrobił dobrą robotę z brwiami, ale powinieneś się upudrować i potrzebujesz paru spinek do peruki.

Otis chciał usiąść na stołeczku przed jej toaletką, ale przeszkodziła mu w tym olbrzymich rozmiarów tiurniura i wylądował na podłodze w powodzi falban. Spojrzał na Joan z urazą.

– Z jakiego powodu ktokolwiek obdarzony zdrowym rozsądkiem miałby nosić tiurniurę?

– Wstawaj – odparła. Wyciągnęła do niego rękę, pomijając pytanie, na które nie umiała odpowiedzieć. Pomogła mu wstać, podniosła perukę i przypięła do niej kapelusz.

– Wolałbym powtórzyć moją rolę, zamiast iść na spacer – stwierdził. Wziął puszek do pudru i szczodrze upudrował sobie twarz. – Jedyny tekst z Hamleta, jaki pamiętam, to marudzenie jego tatusia, żeby o nim pamiętał.

– Źle się dzieje w państwie duńskim – odpowiedziała wesoło. – Ojciec Hamleta zginął z ręki jego wuja, który zagarnął królestwo i ożenił się z matką Hamleta. Hamlet napomina matkę, zrywa z Ofelią, czyli z tobą, i rusza na morze z piratami. W końcu wraca i dokonuje zemsty. W ostatnim akcie nikt nie zostaje przy życiu.

– Włącznie z Ofelią, czyli ze mną – uzupełnił Otis. – Ta sztuka nie jest w moim guście, szczerze mówiąc. O ile pamiętam, ta całą Ofelia ciągle narzeka, że Hamlet jej nie kocha. Wkuwanie roli nie jest moją mocną stroną. Co więcej, Hamlet musiałby być ślepy, żeby się we mnie zakochać.

Wskazał gestem lustro. Joan musiała przyznać, że puder wcale nie zamaskował jego kwadratowej szczęki.

– Kluczem do aktorstwa jest wyobraźnia – doradziła mu. – Wczuj się w smutek tej kobiety. Pamiętasz, jak panna Trestle płakała po śmierci swojego spaniela? Zrób taką minę jak ona.

Joan nie potrafiła wyszywać ani grać na fortepianie; była też beznadziejną akwarelistką. Potrafiła tylko grać na scenie.

Niestety, damom pozwalano tylko na odgrywanie dystyngowanych, odpowiednich dla nich ról, a i to tylko od czasu do czasu, tylko na zamkniętych, prywatnych przedstawieniach. Niedobrze jej się robiło przy odgrywaniu pięknych dam czekających na księcia, by je uratował. Marzyła o tym, by odegrać wreszcie księcia, który walczył z piratami.

Dzięki Bogu, ojciec w końcu uległ jej błaganiom, żeby mogła zagrać tę rolę – choć pod warunkiem, że ukochaną Hamleta zagra ktoś z rodziny albo bliskich przyjaciół. Kiedy wszystkie siostry i bratowe odmówiły wcielenia się w Ofelię, choćby tylko na jeden wieczór, na scenę wkroczył Otis, najlepszy przyjaciel Joan.

Właśnie próbował zrobić dzióbek, przez co wyglądał jakby cierpiał na niestrawność.

– Domyślam się, że ty będziesz naśladować kogoś z rodziny królewskiej?

– Prawie – potwierdziła. Wicehrabia Greywick, przyszły książę Eversley, był najbardziej pompatycznym, irytującym człowiekiem, jakiego spotkała w życiu. Ubiegał się o rękę jej dwóch sióstr, ale na szczęście Betsy i Viola go odrzuciły.

Przez chwilę skupiała się, by wyobrazić sobie jego postawę (arogancką, jak łatwo się domyśleć), grymas ust (pogardliwy), oraz jego spojrzenie – przypominające wzrok bóstwa, bo Greywick nigdy nie popełniał błędów.

Jeremy, jeden z jej szwagrów, twierdził, że w Eton Greywick też był chodzącą doskonałością. Po prostu ideał. Chluba angielskiej arystokracji i dokładne przeciwieństwo Joan.

Odwróciła się do Otisa, sprawiając, że jej twarz przybrała wyraz arystokratycznej pogardy – minę człowieka, który uważał, że ród jest ważniejszy od charakteru, a raczej – że ród to synonim charakteru.

Greywick miał pewnego dnia zostać księciem, i zdaniem Joan, nigdy o tym nie zapominał. Poza tym, miał przyjechać wraz z matką z wizytą do Lindow, co oznaczało, że będzie na przedstawieniu. Niezmiernie bawił ją pomysł odegrania Greywicka przed nim samym.

– Nie najgorzej – odparł Otis, opuszczając i unosząc brwi. – Zdecydowanie masz w sobie coś królewskiego. Tylko czy Hamlet był aż tak pogardliwy? Wydawało mi się, że to fajny gość.

– Hamlet jest księciem – odpowiedziała. – Odkąd nauczył się chodzić, wpajano mu, że jest lepszy od innych.

– Też wolałbym być arogantem niż melancholikiem – powiedział Otis i znowu spróbował ułożyć usta w ciup. – Och, jestem taką beksą… chyba skoczę do rzeki, bo księciu nie podoba się moje wcięcie w pasie.

– Chodźmy – ponagliła go Joan, ruszając do drzwi. – Powtórzymy swoje role w bibliotece.

– Idź pierwsza. Ja muszę jakimś cudem skorzystać z nocnika – odpowiedział. Podniósł ciężkie spódnice, a potem opuścił je na podłogę.

Joan wybuchnęła śmiechem.

– Niełatwo jest być damą. Poczekam na ciebie na dole.

Na korytarzu zatrzymała się na moment, by poprawić rapier. Pas należał do jednego z jej braci i niezbyt pasował do damskich bioder.

Joan była szczupła, ale jej sylwetka była zaokrąglona tam gdzie trzeba – albo tam gdzie nie trzeba, jeśli ktoś chciał nosić broń.

Zeszła tylnymi schodami, na skróty, ale kiedy znalazła się na parterze, pas znowu zaczął się zsuwać. Walczyła ze sprzączką, pochylając głowę. Gdy skręciła za róg, wpadła na kogoś.

– Przepraszam! – wykrzyknęła i dopiero wtedy podniosła wzrok. Psiakrew. To był właśnie on.

Rozdział 2

Thaddeus Erskine Shaw, wicehrabia Greywick, szczerze lubił rodzinę Wilde’ów. Jego matka przyjaźniła się z lady Knowe, która była siostrą księcia. On z kolei zaprzyjaźnił się w szkole z synami jego wysokości i jednym z jego zięciów. Ale Joan bynajmniej nie była jego ulubienicą.

Jej siostra Betsy była inteligentna i zabawna, a druga siostra – Viola – słodka i urocza. Z radością ożeniłby się z każdą z nich. Natomiast Joan nigdy nie brał pod uwagę, ze względu na jej nieprawe pochodzenie, ale głównie dla tego, że go niezmiernie irytowała.

– Lady Joan – powiedział obojętnie.

W którymś momencie, podczas minionego sezonu, przestali się do siebie zwracać choćby z odrobiną życzliwości. W którymś momencie? Pamiętał z dokładnością co do minuty, kiedy zbrojna obojętność zmieniła się w otwartą wojnę.

To było dziesiątego kwietnia, kiedy skłonił się przed nią i zaprosił ją do tańca. Wyłącznie z uprzejmości, bo Bóg jeden wiedział, że wcale nie miał ochoty spędzać czasu w jej towarzystwie. Przez chwilę milczała, a potem powiedziała:

– Proszę mi wybaczyć. Okropnie boli mnie głowa i chyba pojadę do domu.

Nawet nie próbowała powiedzieć tego przekonywająco, a ponieważ nikt w Londynie nie potrafił kłamać lepiej od niej, obelga była tym bardziej zauważalna.

Skłonił się po raz drugi, a ona odeszła. Choć miał tę satysfakcję, że jego wyraz twarzy nie zmienił się ani na jotę, wściekłość paliła go żywym ogniem.

W kilka minut później przeszła obok niego, czule trzymając pod ramię markiza Anthony’ego Froude’a. W dodatku miała tę czelność, że spojrzała na niego wyzywająco, zanim zaciągnęła tego Froude’a na balkon żeby całować go tam do utraty przytomności.

Gdy spotkali się znowu, nawet się nie ukłonił. Po prostu kiwnął jej głową. Zamrugała oczami, jakby nie pamiętała, skąd ten chłód, a potem obrzuciła go lodowatym spojrzeniem i powiedziała:

– Obraził się pan, co? Nie wiedziałam, że jest pan taki wrażliwy. A może uznał pan, że jestem zbyt zdeprawowana. Miejmy nadzieję, że tak.

Znowu mógł tylko patrzeć, jak odchodzi.

A teraz…

Nawet tu, w słabo oświetlonym korytarzu, cała promieniała. To właśnie tak go w niej irytowało: była piękna. Chociaż właściwie, wszyscy Wilde’owie byli wyjątkowo urodziwi.

Tylko, że ona nie była córką Wilde’a.

Nie miała ciemnych brwi księcia ani jego czarnych włosów, ani podbródka. Złote brwi i włosy odziedziczyła po ojcu, tym niesławnym Prusaku, podobnie jak nos.

Ale to nie włosy stanowiły o jej wyjątkowości, tylko jej umysł. I sposób, w jaki potrafiła mówić oczami. I te wargi. Żadna inna kobieta nie miała takich ust. Głęboka dolna warga, cudny łuk Kupidyna i naturalnie uniesione kąciki, jakby stale coś ją bawiło. A do tego jej śmiech…

Odepchnął od siebie te bzdury.

– Co pani na siebie założyła, do diabła? – warknął, zirytowany i na siebie, i na nią.

– Pantalony – odparła z bezczelnym uśmiechem.

– To widzę.

Joan była zawsze kusząca, ale teraz? Gdy ten jedwab ciasno opinał jej uda?

– Nie wolno pani chodzić w pantalonach.

– Pańska dezaprobata mną wstrząsnęła – odparła Joan, uśmiechając się jeszcze szerzej. W jej błękitnych oczach zabłysła wesołość.

Spojrzał na nią zjadliwie.

– Doskonale wiem, że ten wyraz twarzy ćwiczy pani od lat. Chyba zauważyła pani, że na mnie to nie robi wrażenia?

Kłamał. Choć obserwował, jak Joan flirtuje ze wszystkimi londyńskimi arystokratami poniżej sześćdziesiątki i dobrze wiedział, że ta mina to tylko gra – był przecież mężczyzną.

A żaden mężczyzna nie potrafił się oprzeć temu wystudiowanemu spojrzeniu, które zmieniało ją w zmysłową, roześmianą kusicielkę o oczach, które obiecywały, że to on i tylko on jest najbardziej pożądanym kochankiem na świecie.

Jej twarz zobojętniała. Joan rzuciła mu zirytowane spojrzenie.

– Panie Greywick, proszę mnie przepuścić. Mój ojciec wie, że noszę pantalony i zgodził się na to. Oboje wiemy, że oprócz króla jest on jedyną osobą, która może mi wydawać polecenia.

Poczuł narastającą złość. Dawno już uznał, że książę Lindow traktuje Joan z nadmierną, szkodliwą pobłażliwością, ale to było niemal świętokradztwo.

– Jego wysokość się na to zgadza? – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zgadza się, by panią oglądano w takim stroju?

– Proszę się tak nie gorszyć – odpowiedziała, wyraźnie niewzruszona tonem, którego używał tylko w wyjątkowych przypadkach. Spojrzała na niego, mrużąc oczy.

– Jeśli pan nie będzie uważał, stanie się pan jeszcze bardziej nieskazitelny i nietolerancyjny, niż pan jest teraz. Ma pan taką kwaśną minę jak kwakier w gospodzie.

– Mam taką minę, bo rzeczywiście jestem zgorszony. Przecież to panią zrujnuje – niemal zawarczał, z trudem panując nad sobą. Jeśli Joan straci reputację, przestanie pojawiać się w towarzystwie. Czyli… tam, gdzie on zwykle bywał. Chociaż właściwie wcale go to nie obchodziło.

– Czy pan wie, jak często słyszę to zdanie? – spytała, wzruszając ramionami. – Praktycznie co tydzień, od dwóch lat. I o dziwo, wciąż mnie wszędzie zapraszają. Na wypadek, gdybyś się zastanawiał, panie Greywick, wyjaśnię, że powodem jest mój posag i to, że jestem książęcą córką, przynajmniej z nazwiska. A w tej grze władza i pieniądze przebijają nieślubne pochodzenie.

– Jest pani nieostrożna – powiedział bez emocji.

– To też – zgodziła się. – Czy teraz usunie pan już swoje umięśnione ciało z przejścia? Choć właściwie mogłabym wyciągnąć rapier i zadać pierwsze w życiu pchnięcie. Ha! Dotarło? To taka męska gra wstępna.

– Gra wstępna? – usłyszał niedowierzanie w swoim głosie.

– Wielki Boże. Zdaje się, że zgorszyłam największego pedanta w całym Londynie… i to po raz kolejny. A niby dlaczego panowie w tej epoce noszą białą broń? Po to, żeby się podniecać, udając, że mają pretensje do męskości… i mogą pchnąć przeciwnika ostrzem, a nie czym innym.

– Będzie pani zrujnowana – powtórzył, przerywając jej w pół słowa. – Skażą panią na wygnanie towarzyskie.

– Tak mi przykro – odpowiedziała. – I co by się wtedy stało? Nie musiałabym się spotykać z pewnym przyszłym księciem na mdłych balach i niesmacznych kolacjach, i może nie musiałabym znosić jego lekceważenia przez cały sezon towarzyski. Poza chwilami, gdy mnie ignoruje – powiedziała lodowatym tonem.

Thaddeus poczuł, jak nerw zadrgał mu w twarzy.

– Ja… przecież pani lubi tańczyć.

Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o ścianę.

– Tylko z niektórymi. Proszę mówić dalej, wasza lordowska mość. To dla mnie bezcenna inspiracja. Zapamiętuję dokładnie każdy niuans zachowania utytułowanego królewskiego bękarta.

– Nie jestem… – zmusił się by zacisnąć usta.

– Och, racja – odparła beztrosko. – Przecież to ja jestem bękartem, nie pan. I nie płynie w panu królewska krew, choć proszę mi wierzyć, zachowuje się pan bardziej po królewsku niż nasz dobry Jerzy, więc mogę z tego korzystać do woli.

– O czym pani mówi?

– Książę Hamlet? – odpowiedziała pytaniem, unosząc brew. – Moja rola.

Gdy poprzedniego wieczoru przyjechali do Lindow z dwutygodniową wizytą, lokaj wspomniał, że wędrowna trupa z londyńskiego Theatre Royal, z Drury Lane, da w zamku przedstawienie.

– Myślałem, że będą grać wędrowni aktorzy.

– Owszem, ale rolę księcia Danii zagram ja – odpowiedziała. – Ojciec nie pozwoliłby mi zagrać sceny miłosnej z zawodowym aktorem, więc Ofelię będzie grał Otis. Choć właściwie scenę, w której Hamlet wysyła Ofelię do klasztoru, trudno nazwać miłosną.

– Otis Murgatroyd zagra Ofelię… w sukni? – spytał z niedowierzaniem Thaddeus. – Czy to będzie jakaś pantomima?

– Żadna pantomima, tylko poważne przedstawienie Hamleta – odparła z przekornym błyskiem w oku. – Ja będę grać księcia, w tych właśnie pantalonach.

– Nie.

– Dobre było to spojrzenie – stwierdziła z uznaniem. – Tylko chyba nie uda mi się oddać tego drgania szczęki, ale…

Skrzywiła się i opuściła powieki.

– Czy wyglądam jak wściekły arystokrata? Hamlet czasem jest naprawdę rozdrażniony.

– Będzie pani grać główną męską rolę w sztuce Szekspira, przed publicznością, razem z profesjonalnymi aktorami – powiedział Thaddeus, starając się zrozumieć, co się dzieje. – Nie może pani tego zrobić, Joan. Po prostu nie.

Zauważył moment, w którym wpadła w prawdziwą złość. Joan uwielbiała odgrywać role. Nie raz widział jak zmieniała się z zawrotną prędkością z frywolnej panny w doświadczoną uwodzicielkę. Ale żaden wyraz twarzy, który potrafiła przyjąć na zawołanie, nie wpływał na jej kolor oczu. Za to teraz ich błękit przybrał stalowy odcień, a ciało Joan zesztywniało.

– Nie uważam mojej rodziny i kilku bliskich osób za publiczność.

– Niech pani nie żartuje – warknął. – Plotki się roznoszą. Co się stanie z pani najmłodszą siostrą, jeśli pani straci reputację?

Spojrzała na niego z politowaniem.

– Artie jest córką Wilde’a, Greywick. I to autentyczną, w odróżnieniu ode mnie. Nikogo z pańskiej bezcennej socjety nie obejdzie, jeśli zniknę z towarzystwa na zawsze. Śmieci trzeba wymieść za próg, powiedzą, a pan im zawtóruje.

Thaddeus wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.

– Nikt nigdy nie nazwał pani „śmieciem” w mojej obecności – powiedział, słysząc groźbę w swoim głosie. – I nikt nie nazwie.

– Tylko dlatego, że pan rezerwuje tę przyjemność dla siebie – odpaliła. – Dla pańskiej informacji, określano mnie już na różne sposoby – od „hałaśliwej lafiryndy” po „ladacznicę,” choć do mnie najlepiej przemawiają „nisko urodzona” oraz „dziecko miłości”.

– Ludzie mówią pani takie rzeczy prosto w oczy?

– Od chwili, gdy przyjechałam na pensję z siostrami – potwierdziła Joan.

Wyraz jej oczu sprawił, że w piersi Thaddeusa zelżał jakiś ciężar. W ogóle o to nie dbała.

– Kicham na opinie zadufanych świętoszków – potwierdziła.

Zdaje się, że zaliczyła go do tej grupy.

– Tylko tacy ludzie będą marudzić, jeśli socjeta dowie się, że wystąpiłam na scenie w pantalonach w moim własnym domu – dodała.

– Jest pani w błędzie – odparł.

– Rozdmuchuje pan wszystko do granic możliwości – powiedziała ze zniecierpliwieniem. – Moja siostra Betsy ubrała się jak mężczyzna, poszła na publiczną aukcję i wkrótce potem wyszła za mąż za markiza. Za pańskiego przyjaciela Jeremy’ego, choć trudno mi uwierzyć, że ma pan przyjaciół.

Thaddeus wzdrygnął się.

– Przepraszam – powiedziała. – To było naprawdę niemiłe. Podejrzewam, że bywa pan milszy dla ludzi, których uważa za godnych, by im poświęcić czas, takich jak Jeremy i Betsy. To znaczy, wiem, że tak jest.

– Nie uważam pani za niegodną – odpowiedział, czując, że znowu drga mu twarz. – Naprawdę.

Znów wzruszyła ramionami.

– Był pan przecież w Wilmslow, kiedy Betsy poszła na tę aukcję. To było zaledwie cztery lata temu, prawda?

– Nie towarzyszyłem pani siostrze na tę aukcję – wyjaśnił. Czuł się jak bomba na chwilę przed wybuchem.

Czyżby w przeszłości zranił jej uczucia? Nie sposób było odczytać wyrazu twarzy Joan. Była jak kameleon: emocje na jej twarzy pojawiały się i znikały, jakby ścigały się ze sobą. Poza tym, nigdy nie sprawiała wrażenia, że przejmuje się jego opinią albo słowami.

– Pewnie dlatego, że pan tego nie akceptował – wykrzyknęła. – A teraz proszę się odsunąć, dobrze? Mam serdecznie dosyć tej rozmowy, choć bardzo mi się przyda do mojej roli.

Thaddeus tkwił w miejscu, jak przymurowany. Słowa pełne oburzenia kipiały w jego głowie. To prawda, nie pojechał wtedy na aukcję. Już otwierał usta, by się wytłumaczyć – ale przecież nie miał zwyczaju wyjaśniać powodów swojego zachowania.

Dżentelmen dowodzi swojej wartości, przestrzegając zasad, które rządzą cywilizacją, oraz własnego kodeksu postępowania. Tylko honor dawał człowiekowi prawo, by nazywać się dżentelmenem. A dżentelmen się nie tłumaczy. Więc tego nie zrobił.

– Nie bierze pani pod uwagę konsekwencji swego postępowania dla innych – powiedział zamiast tego.

– Bo nie będzie żadnych – odparła bez emocji. – Moja rodzina mnie uwielbia i nadal będzie mnie kochać. Nikt się nie oburzy, jeśli zostanę wyrzucona z towarzystwa; spodziewają się tego od lat. Nie zdziwiłabym się, gdyby moi bracia postawili zakłady na taką ewentualność.

– Nic pani nie rozumie – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Ludzie, którzy nie przestrzegają zasad, krzywdzą tym innych. Pani lekkomyślność zaszkodzi pani bliskim.

Zamrugała i ściągnęła brwi.

– Bzdury.

Pochyliła się do przodu, na tyle, że poczuł zapach kwiatu czarnego bzu, który dodała płucząc włosy. Zawsze czekał na ten słodki, miodowy aromat, który nie wiedzieć czemu zawsze oznaczał dla niego Joan.

Pchnęła go w pierś, na tyle mocno, że nieco się przesunął.

– Nie każdy żyje wedle twoich nierealnych standardów, Greywick. Dla ciebie nikt nie jest dość dobry. Żadna z moich sióstr też się dla ciebie nie nadawała!

To nieprawda. One wybrały…

– A dlaczego? – jej głos przycichł. Spotkali się wzrokiem.

– Niby dlaczego każda z nich zakochała się w innym, kiedy ty byłeś blisko, tańczyłeś z nimi, odgrywając rolę przyszłego księcia i ogólnie zachowywałeś się jak klaun ubrany w elegancki, wełniany surdut?

Zapadła cisza.

– Pewnie chce pani powiedzieć, że nie da się mnie polubić – odpowiedział. – W takim razie, obie pani siostry miały szczęście, że mi się wymknęły.

Spojrzała, jakby zrobiło jej się go żal, ale zanim zdążyła coś odpowiedzieć, przerwał jej gestem.

– Pewnie ma pani rację, choć przykro mi to mówić. Ale ja nie przestrzegam norm tylko ze względu na przyzwoitość. Samolubni, beztroscy ludzie krzywdzą innych, robiąc to, co im się żywnie podoba, wykrzykując przy tym, że ostatnich gryzą psy!

Jego ostatnie słowa odbiły się echem od ścian korytarza, aż Joan cofnęła się o krok. Powietrze między nimi wibrowało, jak w chwilę po uderzeniu pioruna.

Są takie chwile, kiedy dama musi złożyć dyg, ale są też i takie, kiedy powinna zrejterować. Ta sytuacja mieściła się gdzieś pomiędzy. Nie wymagała ani dygu, ani ucieczki, tylko dostojnego odwrotu: ramiona prosto, głowa trzymana wysoko.

Rozdział 3

Lindow Castle znajdował się w dogodnym miejscu na krzyżówce dróg prowadzących przez Cheshire; z tego względu rodzina, przyjaciele i znajomi mieli zwyczaj stawać na progu o różnych porach dnia i nocy, w nadziei na posiłek i wygodny nocleg. Potem ruszali dalej, do Staffordshire albo w przeciwnym kierunku, do Szkocji.

– Jesteśmy po prostu karczmą z rozstawnymi końmi – warczał nieraz książę, podczas gdy majordomus Prism ruszał do akcji, starając się, by w łóżku każdego niespodziewanego gościa znalazła się gorąca szkandela, a pościel pachniała świeżością.

W przeciwieństwie do swojej przyrodniej siostry, Violi, Joan lubiła gości. Ale kochała też rodzinne wieczory, kiedy jadali tylko we własnym gronie. Albo te rzadkie chwile, kiedy w zamku gościło tylko kilku bliskich przyjaciół. Takie posiłki podawano w pokoju śniadaniowym. Wszyscy Wilde’owie wlewali się przez drzwi bez ceremonii, zasiadając po sześć osób przy okrągłych stołach.

Tym razem zdecydowanie nie życzyła sobie siedzieć ani naprzeciwko Greywicka, ani co gorsza, obok niego. Sprawił jej już wystarczająco dużo bólu. Oskarżenia o samolubność i beztroskę wciąż dźwięczały jej w głowie. Oboje wydobywali z siebie nawzajem wszystko to co najgorsze. Była dla niego niemiła, twierdząc, że nie ma przyjaciół. Oczywiście, że ich miał. Przecież jej właśni bracia się z nim przyjaźnili!

Tylko, że po tej rozmowie Greywick zaczął nią jeszcze bardziej gardzić. Była przyzwyczajona do skandali; już samo jej samo urodzenie było skandalem. To absurd, że pogarda tego mężczyzny tak ją zraniła.

W salonie przed posiłkiem trzymała się jak najdalej od niego, a na kolację poszła wsparta na ramieniu Otisa. We własnym gronie, Wilde’owie nie przestrzegali konwenansów nakazujących, że książę i księżna nie powinni siedzieć obok siebie, albo że osoby przeciwnych płci muszą siedzieć osobno. Już dawno temu jego wysokość stwierdził, że będzie siedział obok swojej żony.

Viola, w zaawansowanej ciąży, ciężko opadła na krzesło obok matki. Jej mąż, Devin, usiadł obok. Ciotka Knowe zawsze siadała z nimi, jeśli tylko mogła, a księżna Eversley, jej najbliższa przyjaciółka, zajęła miejsce obok nich.

Otis, z powrotem w surducie i pantalonach, podprowadził Joan do stolika obok. W tym momencie uświadomiła sobie, że ostatnie wolne miejsca są…

I rzeczywiście, ponury wicehrabia właśnie zmierzał w jej kierunku.

– Czy ktoś zauważył, że ten nowoczesny sposób zajmowania miejsc spowodował powstanie dwóch wysepek? – spytał wesoło Otis. – Jedna wyspa dla dorosłych, a druga dla nas. Pełen stół tam, a tutaj tylko nasza trójka.

– Uważam się za dorosłego – odpowiedział Greywick, siadając na swoim miejscu i unikając wzrokiem Joan.

– Z pewnością jest pan dorosły – przytaknęła, besztając się w myślach już w chwili, gdy te słowa padły z jej ust. Nie chciała się zniżać do kolejnej wymiany złośliwości.

– Viola i Devin siedzą przy stole dla dorosłych, więc twój koncept nie trzyma się kupy, Otis.

– Bo tu jest stół dla niezamężnych i nieżonatych – odparł. – Spokojnie można powiedzieć, że małżeństwo powoduje dojrzałość, bo z tego, co zauważyłem, jest niezwykle męczące. Jedyną rzeczą, która podobała mi się w stanie duchownym, było udzielanie ślubów. Pary były takie radosne! Za to ci, którzy przynosili dzieci do chrztu wyglądali, jakby nie spali od miesięcy.

Viola pochwyciła spojrzenie Joan i unosząc brew zapytała bez słowa, czy powinni się do niej przysiąść z Devinem. Joan lekko potrząsnęła głową.

Greywick był irytujący, ale przecież była dorosła, choć niezamężna. Była w stanie zjeść posiłek w jego towarzystwie bez utarczek słownych. Podniosła haftowaną płócienną serwetkę i rozłożyła ją na kolanach, chroniąc wieczorową suknię morelowej barwy.

– Czy tęskni pan za kościołem, panie Murgatroyd? – zwrócił się wicehrabia do Otisa.

Jako posłuszny drugi syn, Otis studiował teologię w Cambridge, a potem rozpoczął posługę w parafii, ale zaraz potem porzucił kapłaństwo.

– W żadnym razie – odparł Otis. Potem zaczął wyjaśniać powody swojego odejścia ze stanu duchownego po zaledwie dwóch tygodniach od wyświęcenia.

Joan powędrowała myślami daleko.

Sam fakt założenia pantalonów z jakiegoś powodu dodał jej śmiałości. Co by się stało, gdyby nie wyszła za mąż, spełniając oczekiwania rodziny? Gdyby jej przyszłość całkowicie się różniła od życia, jakie wybrało jej rodzeństwo? Gdyby odeszła z zamku jak jej matka?

Na przykład Otis sprzeciwił się oczekiwaniom swojej rodziny. Od dziecka wkładano mu do głowy, że ma zostać duchownym, a jednak zrezygnował z kapłaństwa, gdy tylko spróbował tego doświadczenia.

Rozejrzała się, próbując wyobrazić sobie inne życie. Prism zawsze robił wszystko, by w skromnym pokoju śniadaniowym odtworzyć splendor zamkowej jadalni. Na stołach rozłożono srebrne sztućce, niby królewskie skarby. Złote talerze, które wybrał na ten wieczór jeszcze zwiększyły iluzję. Pod ścianami stali lokaje, gotowi wkroczyć do akcji na każde skinienie.

Jej własna matka, druga żona księcia, uciekła z zamku ze swoim kochankiem. Zdaje się, że Yvette nigdy tego nie żałowała. Joan była pewna, że nie potrzebuje ani nie pragnie tego całego bogactwa. Nie potrzebowała lokajów, ani kamerdynera.

Prism królował, aranżując każdy posiłek z pasją godną dyrektora teatru. Ale inni ludzie, zwykli ludzie, sami sobie gotowali kolację i jedli ją z tymi, których kochali. Wędrowna trupa teatralna, która co roku odwiedzała Lindow, mieszkała w pięknie pomalowanych wozach i czasami jadła przy ognisku.

– Joan? – zapytał Otis, by wciągnąć ją do rozmowy.

Greywick patrzył na nią z zainteresowaniem.

– O czym pani myśli, lady Joan?

– O ucieczce – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – To przez ciebie, Otis, i tą twoją gadaninę o ucieczce z parafii. Zastanawiałam się, jak by to było, gdybym uciekła z Lindow.

– Małżeństwo da ci tę wolność – powiedział Otis, poklepując ją po ramieniu. – wiem, że twoje rodzeństwo wraca do domu tak regularnie jak gołębie pocztowe, ale większość ludzi uważa małżeństwo za wymówkę, żeby unikać domu rodzinnego i zaglądać tam tylko z okazji Bożego Narodzenia, jeśli w ogóle.

– Nie wiedziałem – powiedział Greywick z dziwnym wyrazem twarzy.

– Czego pan nie wiedział? – spytała.

– Że jesteście zaręczeni.

– Nie jesteśmy – odpowiedziała Joan, a Otis w tym samym momencie odparł: – Skądże.

– Jesteśmy przyjaciółmi – dodała Joan i lekko go uszczypnęła, dodając: – Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, odkąd zgodził się założyć gorset i suknię, żebym mogła zagrać męską rolę.

– To niezwykle miło z pańskiej strony – powiedział Greywick do Otisa.

– Tak, to prawda – odparł Otis. – Nadal nie mogę uwierzyć, że się na to zgodziłem. Nie lubię gorsetu, nie wspominając nawet o wyzwaniu, jakim jest używanie nocnika w tym przebraniu.

– Pan nigdy nie zgodziłby się na coś takiego, prawda? – spytała Joan Greywicka z autentyczną ciekawością.

– Założyć gorset? Raczej nie. A suknię? Nigdy – stwierdził wicehrabia.

– Mój ojciec stale wbija się w gorset – wtrącił Otis. – Natomiast ja, biorąc pod uwagę, jak bardzo mi się nie podobało to, co przypadło mi w udziale dziś po południu, nie powinienem nawet spróbować ciasta.

Byli w połowie pierwszego dania, kiedy pojawił się lokaj i szepnął Prismowi coś do ucha. Majordomus wyszedł od razu, choć na jego twarzy malował się niepokój, czy rodzina nie umrze z głodu, jeśli nie będzie wszystkiego nadzorował swym sokolim wzrokiem, wypatrując pustych talerzy i jednym drgnieniem brwi, posyłając służbę na odsiecz.

Joan przypomniała sobie o jego nieobecności dopiero trzy kwadranse później, kiedy majordomus otworzył drzwi i zaanonsował:

– Lady Bumtrinket!

Przyrodnia matka Joan poderwała się z miejsca, a za nią wszyscy obecni.

– Ciociu Daphne, co za niespodzian… co za przyjemność widzieć cię znowu!

Lady Bumtrinket była typem dobrze zakonserwowanej angielskiej damy, upartej niby pulchny łosoś wędrujący w górę rzeki. Zawsze miała rację i parła do przodu, nie dbając o to, że rzeka płynie w przeciwnym kierunku. Tym gorzej dla rzeki.

Dama o tak nienagannej sylwetce, pochodzeniu i wykształceniu nie musi przecież przestrzegać konwenansów – choć ktoś inny może by się zawahał w takiej czy innej sytuacji. Będąc w dojrzałym wieku osiemdziesięciu, a może dziewięćdziesięciu lat, już dawno uznała, że konwenanse przestały ją obowiązywać.

Ponieważ była krewną pierwszego męża księżnej Lindow, sir Petera Astleya, ktoś bardziej drobiazgowy mógłby uznać, że jej pokrewieństwo z księżną przestało istnieć, gdy księżna wyszła ponownie za mąż. Lady Bumtrinket była jednak odmiennego zdania.

Całe życie spędziła na łonie arystokracji. Książęta, hrabiowie i ewentualnie baronowie byli dla niej czymś tak oczywistym jak powietrze, który oddychała – od czasu gdy opuściła rodzinną książęcą posiadłość.

Viola spojrzała na Joan, marszcząc nos. Dzieci Wilde’ów nie znosiły ciotecznej babki Daphne za jej skłonność do mówienia prosto z mostu. Tym określeniem prosty lud często usprawiedliwiał zwykłe chamstwo.

– Żałuję, że Viola nie siedzi z nami przy stole – powiedziała Joan – Cioteczna babcia ją przeraża.

Razem z Otisem i Greywickiem ruszyli w stronę wejścia, gdzie ojciec i macocha Joan witali nowo przybyłą.

– Kiedy ostatnio ją spotkałem – powiedział ponuro Otis – powiedziała mi, że jestem krępy i okrągły jak pudding. To pewnie kolejny powód, by zacząć unikać ciastek.

– Przecież to nieprawda – odparła Joan. – Może poczujesz się lepiej, jeśli powiem, że to babsko mnie nienawidzi. Według niej powinni mnie oddać na wychowanie na wieś, albo po prostu porzucić gdzieś na wzgórzu, tak jak to robili Rzymianie z niechcianymi dziećmi.

Zaskoczył ją błysk gniewu w oczach lorda Greywicka.

– Czy pana też tak okropnie potraktowała? – zapytała. – Proszę się nie martwić, z pewnością będzie chciała usiąść przy stole z moimi rodzicami.

Rzeczywiście, Prism pośpiesznie dostawił krzesło po prawej stronie księcia, na honorowym miejscu.

– Nie tutaj – oświadczyła lady Bumtrinket. Minęła swą siostrzenicę i ruszyła przed siebie.

– Tu będę siedzieć, Prism.

Wskazała kościstym palcem na miejsce obok Greywicka.

– Tu jest więcej miejsca. Talię zawdzięczam głównie sztuczkom mojej krawczyni, ale i tak muszę dbać o linię.

Gdy Joan i Viola dygały przed starszą panią, otrzymując w zamian królewskie skinienie głowy, Prism wydał polecenia trzem lokajom, którzy zakręcili się wokół stołu i po chwili zniknęli, pozostawiając na nim nieskazitelną kompozycję z porcelany, kryształów i sreber.

– Poproszę dwa jajka siewki w koszulkach – rzuciła majordomusowi, usadowiwszy się obok Greywicka.

– Odchudzam się, Prism. Odchudzanie to przekleństwo starszych ludzi, do których się niechętnie zaliczam.

Spojrzała spod oka na Otisa.

– Mogę panu dać parę przepisów, młody Murgatroydzie.

– Dziękuję – odpowiedział.

Dama władczo spojrzała na Greywicka.

– Nie widziałam pana od wieków, wicehrabio. Gdzie się pan podziewał?

– Tam gdzie zawsze – odparł, dodając: – Jak się pani miewa, lady Bumtrinket?

– Jestem rozdrażniona przez tę dietę – warknęła. – Panu też przydałoby się odchudzanie. Niemiłosiernie się pan rozrósł w barach. A może pan zaczął watować surduty?

Greywick wyraźnie zapomniał języka w gębie.

– Zgadłam, co? – odparła triumfalnie. – Powinien pan zwolnić lokaja i poszukać kogoś, kto lepiej panu podpowie, co wypada książętom. To znaczy, przyszłym książętom. Wszyscy wiemy, że pański ojciec zaniedbuje swoje książęce obowiązki, odkąd się wyprowadził i założył drugą rodzinę.

Joan zamrugała. Wiedziała, że ojciec lorda Greywicka, książę Eversley, przeniósł się do kochanki, ale nikt nie wspominał o tym publicznie.

Greywick wygiął wargi w uprzejmym uśmiechu.

– Zapewniam, że podczas jego nieobecności majątek jest dobrze zarządzany, Lady Bumtrinket.

– Nie można pana winić za ignorancję w kwestii arystokratycznych zachowań, gdyż właściwie nie miał pan ojca – kontynuowała, ignorując jego odpowiedź. – Musi pan po prostu rozważnie wybrać sobie żonę. Bardzo rozważnie.

W odpowiedzi lorda Greywicka brzmiała skrywana wrogość, co Joan sprawiło pewną przyjemność. Mimo tego, nagle zapragnęła stanąć w jego obronie. Od dawna przywykła do Lady Bumtrinket, a Greywick pewnie nie miał okazji do zawarcia bliższej znajomości z tą damą.

– Pamiętam, że kilka lat temu próbował pan zdobyć rękę jednej z Wilde’ówien – ciągnęła tymczasem lady Bumtrinket, nie zatrzymując się nawet by zaczerpnąć tchu.

– To byłby dobry wybór, ale najmłodsza jest jeszcze w wieku przedszkolnym, prawda?

Przesunęła wzrokiem po obecnych i zatrzymała spojrzenie na Joan.

– Wciąż niezamężna?

– Tak jest – odpowiedziała Joan, a potem zwróciła się do Greywicka.

– Czy pana nie dziwi, jak zmieniają się wymogi dobrego tonu? Nasza guwernantka uczyła mnie, by nikogo nie pytać o stan cywilny.

– Twoja guwernantka dobrze wiedziała, że musisz przestrzegać najwyższych standardów, by poślubił cię ktokolwiek stojący rangą wyżej od sklepikarza – oświadczyła lady Bumtrinket. – Och, to nie dotyczy osób urodzonych w gronostajach – dodała. – Skoro już o tym mowa, widziałam się wczoraj z pańskim ojcem – powiedziała do Greywicka. – Był odziany w gronostajową szatę, mimo takiej pogody. To wyjątkowo dziwne, nawet jak na niego.

Joan coraz bardziej współczuła wicehrabiemu. Choć bardzo go nie lubiła, uznała, że nie zasługuje na takie docinki.

Ale on nie potrzebował niczyjego wsparcia.

– Mój ojciec jest księciem krwi – stwierdził. – Nikt mu nie zabroni odziewać się od stóp do głów w futro tych małych, nakrapianych stworzonek. Stać go na to.

Coś w jego twarzy sprawiło, że lady Bumtrinket umilkła. Zacisnęła usta, a potem kiwnęła palcem.

Lokaj w jednej chwili był przy niej.

– Jeszcze trzy jajka w koszulkach – powiedziała. – I więcej dobrze przypieczonych tostów. Podajecie tak skromne posiłki, jakby w Lindow brakowało pieniędzy. I daj mi jeszcze kilka tych bułeczek, a do tego dosłownie łyżeczkę szpinaku ze śmietaną. O ile dobrze rozumiem, warzywa są potrzebne do dobrego trawienia.

Znowu spojrzała na Greywicka.

– Co pan tu w ogóle robi, skoro książę nie ma żadnych córek w wieku odpowiednim do małżeństwa?

Joan uległa przekorze i posłała jej promienny uśmiech.

– Przecież ja jestem niezamężna. Już to ustaliłyśmy wcześniej, lady Bumtrinket.

Dama zmrużyła oczy, a następnie odezwała się do Thaddeusa. Chyba jej się zdawało, że jej chrapliwy szept nie będzie słyszalny dla innych.

– Niech panu nawet przez myśl nie przejdzie, by brać ślub z lady Joan. Choć, jak pan zauważył, mimo wszystko ją tytułuję.

Greywick mocno zacisnął zęby.

– Absolutnie nie widzę przeszkód, by lady Joan została moją księżną.

Jego odpowiedź kompletnie zaskoczyła Joan. Ale może po prostu nie lubił porad dotyczących małżeństwa.

– A ja widzę – wtrąciła pogodnie. – Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko moim uwagom, skoro tak otwarcie omawiacie moją przydatność do małżeństwa. Nie pasowalibyśmy do siebie z lordem Greywickiem.

– Właśnie, że byśmy pasowali – odparł z zaskakującą stanowczością.

Oczywiście, lady Bumtrinket potrafiła wzbudzić opór nawet w najłagodniejszych mężczyznach. Ojciec Joan szczerze jej nie znosił, a niełatwo było go zdenerwować.

– Te jej złociste włoski daleko was nie zaprowadzą – wypaliła lady Bumtrinket z wulgarnością, na jaką stać tylko osoby o niezachwianej pewności siebie. – Greywick, ty przecież zostaniesz księciem, i to raczej prędzej niż później, moim zdaniem. Coś jest nie tak z twoim ojcem. Przypominał wygłodzonego szczura, choć oczywiście nie powiedziałam mu tego.

– Nie rozumiem, co obwód ciała mojego ojca ma wspólnego z włosami lady Joan – odparł sztywno Thaddeus.

– Rzucił jej rękawicę – Otis mruknął Joan do ucha.

– To nie ma nic wspólnego ze mną; Greywick należy do ludzi, którzy nie tolerują, gdy ktoś się wtrąca w ich sprawy – odszepnęła.

– Wiem – odparł Otis z westchnieniem. – Ale ta cała Bumtrinket ma rację, że Greywick nie mógłby… nie ożeniłby się z tobą. Prawie go nie znam, ale rzeczywiście widać, że jest pruderyjny jak kwakier.

– To nie ma znaczenia – zauważyła Joan. – I tak bym go nie chciała.

Zupełnym przypadkiem, jej słowa trafiły w ciszę, która często następowała po jednej z dobitnych wypowiedzi Lady Bumtrinket, gdy jej rozmówcy zastanawiali się, czy ich obraziła, czy tylko zirytowała.

Rzuciła spojrzenie wicehrabiemu i ku swojemu zdumieniu spostrzegła, że nad czymś się zastanawiał.

– Rozumiem, że mówiłaś o Greywicku – odezwała się lady Bumtrinket. – Choć to i tak nie ma znaczenia, bo on przecież nie poprosi o twoją rękę.

Wbiła krótkowzroczny, gniewny wzrok w Otisa.

– A pan kim jest?

– Nazywam się Otis Murgatroyd – odpowiedział.

– To wiemy oboje – warknęła. – Pytałam, kim pan jest. Nie mam głowy do szlacheckich rodów.

– Synem Reginalda Murgatroyda – wyjaśnił Otis.

– Drugim? Trzecim? Piątym?

– Drugim.

Zmrużyła oczy.

– Zdawało mi się, że pozbył się drugiego syna, robiąc z niego duchownego.

– Nie nadawałem się do tego zawodu – odparł Otis.

Thaddeus odchrząknął.

Lady Bumtrinket rzuciła mu spojrzenie tak bystre jak sokół na łowach.

– Jest pan chory?

– Nie.

– To proszę nie kaszleć w ten sposób. Dżentelmeni wyrażają swoje opinie słowami, a nie gulgotaniem.

Znowu kiwnęła palcem. Lokaj podbiegł natychmiast.

– Miałbym ochotę na jednego z tych małych kalmarów, które widzę na kredensie. I nową szklankę mleka. Ta już wystygła. Albo nie, podaj kieliszek wina. I pudding z nereczek, jeśli jest w menu.

Lokaj skłonił się i wyszedł. Drzwi zamknęły się za nim; na drugim końcu stołu, książę podniósł wzrok z lekkim zaskoczeniem.

Prism zazwyczaj organizował posiłki z wielką precyzją, twierdząc, że lokaje nie powinni pętać się tam i z powrotem.

– Myślę, że jest pan odpowiednią partią – stwierdziła lady Bumtrinket, spoglądając na Joan i Otisa. – Książę z pewnością szczodrze wyposażył lady Joan, by zrównoważyć jej oczywiste… wady.

– Dokładnie tak samo, jak moje siostry – wyjaśniła Joan.

– Pani uwaga była bezczelna i niekulturalna – stwierdził Greywick w tym samym momencie.

– Bzdura – odparła lady Bumtrinket. – I kolejny dowód na pańską niedostateczną znajomość swego statusu. Książęta nie bywają mięczakami w sprawach małżeństwa, posagów i łączenia majątków. Tak czy owak, muszę pogratulować Lindowowi. Doskonale dobrana para. Niedoszły klecha i… – w tym momencie zabrakło jej słów.

– Dama – podsunął Greywick z kamienną miną, głosem twardym jak stal.

– Nie zna się pan na żartach, co? – odparła dama. Wyciągnęła z kieszeni lorgnon na długiej, wysadzanej diamentami rączce i zlustrowała go przez szkło.

– Domyślam się, że w takiej sytuacji jak pańska nietrudno stać się ponurakiem. Wprawdzie pański ojciec i „rodzina jego serca” stanowią niezłą rozrywkę dla moich kucharek, ale nikt nie chciałby takiej deprawacji wśród swoich bliskich.

Przerwała, uderzona pewną myślą.

– Pewnie dlatego nie udało ci się z dwiema starszymi Wilde’ównami, Greywick. O ile wiem, Lindow jest troskliwym ojcem. Jedna z nich wyszła za księcia, za to druga zadowoliła się lordem, i w dodatku powiedziano mi, że jest pomylony.

Po tej uwadze słuchacze na moment oniemieli.

– Żadnego z moich szwagrów nie sposób z nikim pomylić – odezwała się w końcu Joan, w obronie rodziny.

– Nie unoś się tak – odparła lady Bumtrinket, wymierzając w nią swoje lorgnon. – Doskonale wiesz, o co mi chodzi.

– Nie mam pojęcia.

– Pomylony, czyli stuknięty.

– Nikt w tej rodzinie nie jest pomylony, stuknięty ani w inny sposób poszkodowany na umyśle.

Joan była dumna z tonu, jakim to powiedziała. Postanowiła użyć go w scenie, gdy Hamlet po raz pierwszy upiera się, że jego ojciec padł ofiarą morderstwa, ale nikt mu nie wierzy.

– To odpowiednia chwila, by powtórzyć, że nie ożenię się z tobą, Joan – mruknął Otis.

– Łamiesz mi serce! Nie masz ochoty wejść do rodziny pomyleńców? – odparła szeptem.

– Niech ci będzie – stwierdziła lady Bumtrinket, zwracając na protesty Joan mniej więcej tyle uwagi, co matka Hamleta na jego oskarżenia. – Chodzi mi o to, że książę Lindow prawdopodobnie miał dobry powód, by nie wydawać żadnej z twoich starszych sióstr za Greywicka. Szaleństwo jest dziedziczne. Czy wiesz, co powiedział mi ostatnio twój ojciec? – spytała wicehrabiego.

Greywick jeszcze bardziej spochmurniał, o ile to było możliwe.

– Książę Eversley odśpiewał mi – naprawdę odśpiewał – hymn Miłość boska jest słodsza nad inne – wykrzyknęła lady Bumtrinket. – Takie skamlanie do Boga, tym żałośniejsze, że śpiewakowi chyba się wydawało, że przekonał mnie o boskości swojej kochanki. Macie pojęcie? Nie dziwota, że kompozytor tych mdłych jęków jest metodystą.

Joan znowu ogarnęła fala współczucia dla wicehrabiego, który milczał, zaciskając wargi. Ale co mogła na to odpowiedzieć?

Wszyscy wiedzieli o obsesji księcia Eversleya na punkcie swojej kochanki, choć większość nie poruszała tego tematu przy stole.

– Nie znosiłem tego hymnu, kiedy byłem wikarym, i w dalszym ciągu go nie znoszę – mruknął Otis. – Ale w życiu bym nie wpadł na to, by go interpretować jako usprawiedliwienie cudzołóstwa.

– Wilde’ówny by się dla pana nadawały – odezwała się z namysłem lady Bumtrinket, idąc za własnym tokiem myślenia. – Przyszła księżna Eversley musi być poważną osobą, mieć potężnych krewnych i nieskazitelną reputację, żeby zrównoważyć tę plamę na honorze rodu.

Spojrzała na Greywicka.

– Musi pan poczekać, aż pojawi się taka kandydatka, albo wasz książęcy ród zostanie na zawsze naznaczony. Niech się pan częściej uśmiecha, żeby nie odstraszać ojców panien na wydaniu. „Miłość boska”. Też mi coś – prychnęła lekceważąco.

Joan nie mogła dłużej milczeć.

– Każda z moich sióstr, Betsy lub Viola, byłaby szczęśliwa, mogąc wyjść za lorda Greywicka – powiedziała stanowczo. – Mój ojciec, książę Lindow, cieszyłby się z tych związków, podobnie jak będą się cieszyć inni arystokraci, gdy jego lordowska mość zechce się ubiegać o rękę jego córek. A raczej, córki. Przecież wystarczy, że oświadczy się raz, bo na pewno od razu zostanie przyjęty, z błogosławieństwem ojca tej damy.

Uniesiona brew Greywicka miała, zdaje się, oznaczać rozbawienie tą poplątaną przemową, ale Joan o to nie dbała, skupiając się na paciorkowatych oczach Lady Bumtrinket. Zdolności aktorskie Joan jak zwykle przyszły jej z pomocą: w jej głosie brzmiała sama prawda.

– Każda młoda dama byłaby szczęśliwa, mogąc wziąć sobie lorda Greywicka za męża, a jej ojciec z pewnością byłby zachwycony.

– Czy to przypadkiem nie powinno być odwrotnie? – mruknął sam zainteresowany.

– A jak to było, gdy zalecał się do twoich sióstr? – sprzeciwiła się wyraźnie zdegustowana lady Bumtrinket.

– Wszyscy w towarzystwie wiedzieli, że się do nich zaleca, naturalnie nie jednocześnie tylko po kolei. Również dlatego, że jest taki wysoki. Górował nad wszystkimi tancerzami.

– W przeciwieństwie do mnie – wtrącił wesoło Otis. – Dzięki Bogu, mój niski wzrostu pozwoli mi zalecać się ukradkiem.

– Musiałaby pani zapytać o to samego lorda Greywicka – zwróciła się Joan do Lady Bumtrinket, posyłając wicehrabiemu promienny uśmiech. – O ile wiem, stracił zainteresowanie i Violą, i Betsy.

– Aż trudno uwierzyć – odpowiedziała dama, mrużąc oczy i spoglądając na wicehrabiego. – Bardzo trudno.

– Viola była dla niego zbyt nieśmiała, a Betsy zbyt obcesowa! – dodała Joan, bo Greywick jakoś nie miał ochoty potwierdzić jej wersji, która była zresztą kompletnie nieprawdziwa. Betsy zakochała się w innym, a Viola musiała szybko wyjść za mąż, bo przyłapano ją na całowaniu się z księciem publicznie.

– Musi pan obniżyć swoje wymagania – poradziła lady Bumtrinket lordowi Greywickowi, który w dalszym ciągu milczał. – Powinien pan myśleć o statusie, a nie o charakterze. Nie ma znaczenia, czy pana żona będzie nieśmiała, o ile będzie z odpowiednio arystokratycznej rodziny.

– Dzięki za radę – odpowiedział w końcu wicehrabia spokojnym, uprzejmym tonem. Choć Joan niezbyt go lubiła, musiała przyznać, że doskonale panował nad sobą.

– Widać, że potrzebuje pan wskazówek – stwierdziła lady Bumtrinket z zapałem.

– Lady Joan jest poza konkurencją, bo przyrzeczono ją panu Murgatroydowi…

– Wcale nie – syknął Otis.

– Więc potraktujmy ją jako przykład – dokończyła dama.

– Lepiej nie – sprzeciwił się Greywick.

– Małżeństwo z taką kobietą jak lady Joan byłoby katastrofą dla pańskich dzieci – ciągnęła lady Bumtrinket.

– Te włosy, ten pruski nos… takie wyraźnie cechy pozostają w rodzie. Proszę wybaczyć, że mówię to wprost, lady Joan – dodała nieco zbyt późno.

Joan słuchała tego z dziwną fascynacją. Uwagi na temat jej wątpliwego pochodzenia zazwyczaj wypowiadano za jej plecami albo rzucano w złości lub z odrazą. Natomiast rzadko wygłaszano je publicznie. A już na pewno nie przy stole w zamkowej jadalni jej ojca.

Otis wtrącił się do rozmowy.

– Chyba czas zmienić temat. Czy słyszeliście państwo, że właśnie odbył się pierwszy udany kurs dyliżansu pocztowego między Bristolem a Londynem?

– Nie zależy mi na korespondencji z ludźmi mieszkającymi w Bristolu – odparła wzgardliwie lady Bumtrinket.

– Byłbym zaszczycony, mogąc poślubić lady Joan – odezwał się głośno Greywick, sprzeciwiając się poradom starszej pani.

– Wcale nie – odpowiedziała Joan.

Uśmiechnęła się jednak, bo spodobał jej się ten miły gest. Wicehrabia pewnie pomyślał sobie, że jest jej przykro, że ktoś w rozmowie wyciąga prawdę o jej skandalicznym pochodzeniu. Nie miał pojęcia, jak mało obchodzą ją takie uwagi.

– Lady Joan wychodzi za pana Murgatroyda – oświadczyła Lady Bumtrinket. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do sprzeciwu. Jej policzki nabrały intensywnej różowej barwy, a głos zabrzmiał donośnie jak dzwon. – Pana uwagi potwierdzają, że w ogóle pan nie rozumie zasad obowiązujących w towarzystwie. Nie może pan poślubić lady Joan, ani nikogo takiego jak ona.

– Mogę poślubić kogo zechcę – odpowiedział Greywick cicho, ale groźnie.

Wyraz jego oczu kazałby się Joan dobrze zastanowić, czy chce ciągnąć tę rozmowę, ale lady Bumtrinket odwzajemniła spojrzenie.

– Jestem podporą społeczności, do której będą chciały przynależeć pańskie dzieci, ale ja im…

– Proszę wybaczyć, że odpowiem wprost – odparował, przerywając jej w pół słowa – ale moje dzieci będą zadawać się z kim tylko zechcą, szczególnie jeśli wyrosną choć w połowie tak piękne jak lady Joan.

Lady Bumtrinket otworzyła usta, by zaskrzeczeć coś w odpowiedzi, ale przerwało jej szuranie krzesła.

Wszystkie głowy zwróciły się ku głównemu stołowi.

Księżna Lindow właśnie wstała.

– Cioteczna babciu, doskonale rozumiem, że osoba w twoim wieku powinna wcześniej udać się na spoczynek. Pozwól, że będę ci towarzyszyć do sypialni.

Joan nie pozwoliła sobie na uśmiech. Jej przybrana matka, choć niezbyt wysokiego wzrostu, była w każdym calu księżną.

Gdy jej wysokość wstała, podeszła do ich stołu i stanęła obok lady Bumtrinket, starsza pani podniosła się bez słowa, mrucząc tylko coś do siebie.

– Proszę nam wybaczyć – powiedziała księżna, obdarzając uśmiechem Otisa, Joan i Greywicka. – Niestety, ciocia musi wcześniej nas opuścić, bo rano rusza w dalszą drogę. Będzie nam jej brakowało.

Dama już otwierała usta, ale zamknęła je bez słowa, gdy cioteczna wnuczka posłała jej znaczące spojrzenie. Książę odprowadził obie damy do drzwi.

– Ta kobieta to szatan wcielony – skomentował Greywick. – I proszę to potraktować jako stwierdzenie faktu, a nie obelgę.

– Proszę nie zwracać zbyt wiele uwagi na porady lady Bumtrinket – odpowiedziała Joan, czując się nieco nieswojo. Dobrze wiedziała, że Thaddeus nie zamierza brać z nią ślubu, więc cała dyskusja była bezprzedmiotowa. Ale starszej pani brakowało choćby elementarnego współczucia.

– Nie nazwałbym tego poradami – odrzekł. – To była czysta bezczelność, godna rozdrażnionego pocztyliona, a nie współbiesiadniczki.

Wprawdzie Greywick przybrał najbardziej arystokratyczny wyraz twarzy, ale tym razem Joan dobrze go rozumiała.

– Trudno mi sobie wyobrazić Lady Bumtrinket jako pocztyliona – a może raczej pocztylionkę? – odezwał się Otis.

– W lepszym świecie kobiety mogłyby pracować jako pocztylionki – odpowiedziała Joan, skora do zmiany tematu.

– Mało prawdopodobne – odparł Greywick. Wciąż miał tę groźną minę.

Zmarszczyła brwi.

– Nie tyle mało prawdopodobne, co raczej nieuniknione – sprzeciwiła się. – Świat się zmienia, a Lady Bumtrinket kurczowo trzyma się przeszłości.

– Uważasz, że w przyszłości damy będą pocztylionami? – zdziwił się Otis. – I naprawdę będzie im się chciało powozić dyliżansami?

– Uważam, że damy będą mogły zostać, kim tylko zechcą – odrzekła. – Moja ciocia Knowe byłaby o wiele lepszą lekarką, niż którykolwiek doktor, opiekujący się chorymi w tym zamku. Przeważnie to ona ich uczy, a podczas porodów w ogóle nie pozwala im wchodzić do pokoju. Właśnie dlatego moja siostra Viola przyjechała spędzić z nami ostatni miesiąc ciąży – wyjaśniła Greywickowi. – Żeby ciocia Knowe przyjęła poród.

– Wilde’owie są silni z natury – wtrącił Otis. – Wątpię, czy moja siostra dałaby radę powozić dyliżansem albo asystować przy porodzie.

Joan poklepała go po ramieniu.

– Nie musisz mi się podlizywać. Nie wezmę tej gadaniny o zaręczynach na serio.

– A to pech! – zmartwił się Otis, ale zaraz dodał, podnosząc głos: – Chciałbym, żeby wszyscy tu obecni słyszeli, że uwielbiam Joan, ale nasze zaręczyny trwały bardzo krótko.

Ojciec Joan właśnie wracał na miejsce, odprowadziwszy żonę i jej ciotkę na górę. Zatrzymał się na moment.

– Nie miałem pojęcia, że coś was łączyło, choćby i przez krótką chwilę.

– Aby przedstawić sprawy we właściwym kontekście, proszę wziąć pod uwagę, że folbluty na wyścigach w Newmarket muszą pokonać tor trzykrotnie, natomiast my nie stanęliśmy nawet w bramce startowej.

Joan podniosła kieliszek.

– Moje pierwsze zaręczyny skończyły się, zanim wypiłam kieliszek do dna! – zaśmiała się głośno. – Czy to zły znak na przyszłość? – spytała.

Pochwyciła spojrzenie lorda Greywicka.

– Wcale nie – odpowiedział.