41,99 zł
Zamilcz. Ucisz się. Przestań gadać.
I posłuchaj, jak mówić mniej i żyć lepiej.
Trzymasz w ręku pierwszy poradnik dla blablaholików. Bo tak – można mówić za dużo. I prawie wszyscy to robimy. Ty też, choć pewnie jeszcze o tym nie wiesz. Ale za chwilę się dowiesz.
Pamiętasz ten komentarz, który zdarzyło Ci się naskrobać, a potem mocno, mocno żałować? Albo jak ciągle wchodziłeś w słowo swojej koleżance na ostatnim spotkaniu? Albo jak zagadywałeś wszystkich przy ekspresie do kawy, a potem nie wyrobiłeś się z projektem? Tak, trzeba było wtedy siedzieć cicho. Bo czasami najlepiej się po prostu zamknąć.
Jak się okazuje, świat lubi tych, którzy potrafią zamilknąć. Bo milczenie okazuje się lekarstwem na hałas dzisiejszego świata. Wszyscy go szukają i wszyscy potrzebują. I gdyby tylko istniała książka, która nauczyłaby nas milczeć…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 282
Data ważności licencji: 8/21/2026
Tytuł oryginału
STFU: The Power of Keeping Your Mouth Shut
Copyright © 2023 by Dan Lyons
Published by arrangement with Henry Holt and Company, New York
Projekt okładki
Tomasz Majewski
Opieka redakcyjna
Magdalena Kowalewska
Opieka promocyjna
Karolina Domańska
Adiustacja
Kinga Kosiba
Korekta
Agnieszka Mąka
Marta Stochmiałek
© Copyright © for the translation by Monika Skowron, 2024
© Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-240-9031-0
Znak Horyzont
www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Dla Sashy, Sonyi i Paula
Czy to konieczne, by wszyscy ludzie na tej planecie wyrażali swe wszystkie opinie na wszystkie możliwe tematy? I to wszyscy naraz? Czy to jest konieczne? Albo spytam inaczej. Czy ktokolwiek potrafi zamknąć ryja? Czy choć jedna osoba może zamknąć ryja w jakiejkolwiek sprawie… na godzinę? Czy to jest możliwe?
– Bo Burnham, Inside, tłum. Filip Bernard Karbowiak
WPROWADZENIE
Piszę te słowa jako wasz przyjaciel, więc – proszę – nie zrozumcie mnie źle. Ale chcę, żebyście trzymali gębę na kłódkę.
Nie dla mojego, ale dla waszego dobra.
Nauka trzymania języka za zębami odmieni wasze życie. Dzięki niej będziecie mądrzejsi, skuteczniejsi, bardziej lubiani i kreatywniejsi. Być może nawet pożyjecie nieco dłużej. Ludzie, którzy mówią mniej, częściej dostają awans w pracy, częściej także odnoszą sukces w negocjacjach. Mówienie z namysłem – czyli niechlapanie jęzorem – wpływa pozytywnie na relacje, czyni nas lepszymi rodzicami i może poprawić nasz psychiczny, a nawet fizyczny dobrostan. Kilka lat temu badacze z Uniwersytetu Arizony odkryli, że ci, którzy poświęcają mniej czasu na kłapanie jadaczką, a więcej na rzeczowe rozmowy, są szczęśliwsi – i to do tego stopnia, że prowadzenie dobrych konwersacji, jak napisali naukowcy, „może być kluczowym elementem prowadzącym do zadowolenia z życia”.
Za to nieumiejętność trzymania gęby na kłódkę na pewno was dojedzie.
Spójrzcie tylko na mnie. Jestem nałogowym gadułą i wiele mnie to kosztowało – w pewnym przypadku szkody można by wyliczyć aż na kilka milionów dolarów. Problem nie tkwi jedynie w tym, że mówię za dużo. Chodzi o to, że nigdy nie potrafiłem się powstrzymać przed wyrzucaniem z siebie niestosownych słów ani zatrzymać jakiejś opinii dla siebie. Często już wtedy, gdy z moich ust wypadały jakieś zdania, wiedziałem, że tego pożałuję, że na tym ucierpię. Ale i tak mówiłem.
Na szczęście większość życia zawodowego przepracowałem na stanowisku dziennikarza – pisałem o technologii do „Forbesa” i „Newsweeka”. Gadacze mogą przetrwać w tej branży. Prawdę mówiąc, niemal nie da się wykonywać tego zawodu, jeśli nie jest się wystarczająco nieznośnym, by mówić to, czego inni nie chcą usłyszeć. Gdy pracowałem w czasopismach, zacząłem też pisać teksty komiczne – co daje osobom, które nie potrafią trzymać języka za zębami, kolejne pole do popisu. Zacząłem od stworzenia bloga, na którym udawałem, że jestem Steve’em Jobsem, dyrektorem generalnym Apple’a, co było zabawne, choć czasami przeciętne. Dzięki blogowi otrzymałem propozycję napisania książki, co z kolei sprawiło, że zostałem zatrudniony do pisania Doliny Krzemowej, serialu komediowego wyprodukowanego przez HBO, i przyczyniłem się do rozwoju telewizji – a wszystko to poskutkowało tym, że poproszono mnie o wygłaszanie przemów. Im bardziej lekkomyślną paplą byłem, tym lepiej mi szło.
Oczywiście karma w końcu wróciła. Doszło do tego wtedy, gdy gadaniem zapewniłem sobie stanowisko marketingowe w start-upie produkującym oprogramowanie, który przygotowywał się do wejścia na giełdę i złożenia pierwszej oferty publicznej. Sądziłem, że zdołam zarobić górę kasy. Zaproponowano mi wyśmienite wynagrodzenie, wspaniałe benefity i hojny pakiet akcji pracowniczych. Kruczek był taki, że aby otrzymać wszystkie należne mi akcje, musiałem przepracować tam cztery lata. A korpoświat nie znosi ciętego języka.
– Będziesz musiał gryźć się w język, i to często – przestrzegł mnie zaprzyjaźniony dziennikarz.
– Wiem. Ale dam radę.
– Hm, powodzenia – powiedział. – Ale nie wydaje mi się, żebyś przepracował tam choćby rok.
Sporo dziennikarek i dziennikarzy z powodzeniem zmienia branżę – łącznie z moimi przyjaciółkami, przyjaciółmi i koleżankami czy kolegami. Skoro im się udało, to dlaczego mnie miałoby się nie udać? Wyobraziłem sobie, że występuję w telewizyjnym reality show Start-up: Ocalały, w którym – zamiast zajadać się robakami – będę musiał zostać lemingiem i udawać, że podoba mi się masowy marsz ku zagładzie.
Założyłem, że obietnica garnuszka złota na końcu tęczy będzie mnie dyscyplinowała. Zamiast tego puściłem farbę i skrytykowałem CEO w emocjonalnym poście na Facebooku. Po dwudziestu miesiącach przegłosowano, że muszę opuścić wyspę. Pewnego dnia – sześć lat później – z czystej ciekawości sprawdziłem cenę akcji przedsiębiorstwa, dodałem dwa do dwóch i ku swojemu osłupieniu odkryłem, że gdybym przetrwał cztery lata i zatrzymał wszystkie udziały, byłyby one warte osiem milionów dolarów.
To była moja najkosztowniejsza porażka, ale na pewno nie jedyna katastrofa, którą na siebie ściągnąłem – ani nawet nie najgorsza. Na pewnym etapie życia moje kompulsywne gadulstwo i brak kontroli nad impulsami doprowadziły do separacji z żoną i prawie spowodowały rozpad małżeństwa. To właśnie wtedy, gdy mieszkałem sam w wynajętym domu, z dala od żony i dzieci, przeprowadziłem to, co członkowie Anonimowych Alkoholików nazywają „zrobieniem gruntownego i odważnego obrachunku moralnego”, i przyznałem, że nałogowe gadulstwo – zarówno na mniejszą, jak i większą skalę – przeszkadza mi w życiu. Dlatego postanowiłem poszukać odpowiedzi na dwa pytania: Dlaczego niektórzy są kompulsywnymi gadułami? I jak można to naprawić?
Doprowadziło mnie to do okrycia czegoś innego – a mianowicie, że my wszyscy, nie tylko nałogowi gadacze, możemy zyskać na rzadszym mówieniu, częstszym słuchaniu i komunikowaniu się z rozmysłem. To ścieżka do szczęścia, sposób na to, by uczynić swoje życie niepomiernie lepszym. Gdy wyruszałem w drogę, liczyłem, że sam nauczę się unikać klęsk, a przy okazji odkryłem pewne idee i nabrałem pewnych nawyków, które mogą poprawić życie każdej osoby. Problem tkwi nie tylko we mnie. Nie tylko w was. Cały świat musi to usłyszeć: morda w kubeł!
WSZYSCY JESTEŚMY GADUŁAMI
Świat aż pęka w szwach od ludzi kłapiących jadaczką. Wpadacie na nich cały czas. Są to owi utrapieńcy z biura psujący wszystkie poniedziałki, gdy opowiadają o każdej zupełnie zwyczajnej rzeczy, którą zrobili w weekend. Są to także ci nieświadomi kretyni, którzy przekrzykują wszystkich pozostałych podczas uroczystego obiadu, kiedy reszta gości marzy tylko o dodaniu cykuty do ich kieliszka pinot noir. Chodzi o sąsiadów, którzy wpadają bez zapowiedzi i przez godzinę opowiadają znane wam już historie; o aroganckich przemądrzalców, którzy przerywają innym na zebraniach; o komika, któremu wymyka się rasistowski bełkot, przez co niszczy swoją karierę; o dyrektora generalnego publikującego nieopatrzny tweet, który ściąga na niego oskarżenia o przestępstwo gospodarcze.
Szczerze mówiąc, chodzi o większość z nas.
To nie całkiem nasza wina. Żyjemy w świecie, który nie tyle zachęca do gadulstwa, ile go wymaga, zwłaszcza w sytuacjach, w których sukces mierzy się tym, jak dużo uwagi jesteśmy w stanie na siebie zwrócić – zdobądź milion followersów na X, dawnym Twitterze, zostań instagramową influencerką, nagraj filmik, który stanie się viralem, wystąp na TED Talks. Zalewają nas podcasty, filmy na YouTubie, inni mówią do nas poprzez media społecznościowe, aplikacje czatowe, telewizję kablową. Czy wiedzieliście, że można naliczyć ponad dwa miliony podcastów, na które składa się łącznie czterdzieści osiem milionów wyprodukowanych odcinków, a połowa z nich została pobrana mniej niż dwadzieścia sześć razy? Oraz że co roku odbywa się przeszło trzy tysiące imprez TEDx, a na każdej z nich występuje do dwudziestu aspirujących Malcolmów Gladwellów? Albo że w Ameryce trzeba wysiedzieć na ponad miliardzie spotkań rocznie, z których tylko jedenaście procent jest produktywnych, a połowa stanowi kompletną stratę czasu? Tweetujemy dla samego tweetowania, mówimy dla samego mówienia.
Najbardziej wpływowi i odnoszący największe sukcesy ludzie zachowują się jednak zupełnie inaczej. Zamiast szukać poklasku, przeważnie powstrzymują się od wypowiedzi. Kiedy się odzywają, ostrożnie ważą słowa. Tim Cook, dyrektor generalny Apple’a, pozwala, by w jego rozmowach pojawiały się niezręczne pauzy. Jack Dorsey jest współzałożycielem Twittera oraz piastuje stanowisko dyrektora generalnego tej firmy, ale sam rzadko korzysta z platformy. Nawet Richard Branson, niestrudzony showman i chwalipięta, opiewa cnotę stulenia pyska podczas spotkań. Albert Einstein nie znosił telefonu i unikał go jak ognia1. Ruth Bader Ginsburg, nieżyjąca już sędzia Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, tak starannie dobierała słowa i robiła tak boleśnie wydłużone przerwy, że jej sekretarze wyrobili sobie nawyk zwany „regułą dwóch sekund” – skończ to, co mówisz, potem odlicz: sto dwadzieścia jeden… sto dwadzieścia dwa… zanim znowu się odezwiesz. Sędzia nikogo nie ignorowała; po prostu bardzo… długo… myślała… o tym, co odpowiedzieć. Jedna z najsłynniejszych rad wygłoszonych przez Ruth Bader Ginsburg brzmiała: zarówno w małżeństwie, jak i w miejscu pracy bardzo „pomaga bycie od czasu do czasu głuchą”.
Mówcie mniej, osiągnięcie więcej. Ta książka uczy, jak angażować się w sprawy świata tak, by zyskiwać przewagę. Prawdopodobnie nie zasiądziecie w Sądzie Najwyższym ani nie zarobicie miliardów dolarów na technologii, ale możecie zwyciężyć w codziennych zmaganiach. Kupujecie nowy dom lub samochód? Macie nadzieję na wspięcie się po drabinie sukcesu w pracy? Próbujecie zyskać przyjaciół i wywrzeć wpływ na innych? Nauczcie się, jak nie kłapać jadaczką – że się tak wyrażę.
W całej historii ludzkości nigdy nie było tak hałaśliwej epoki, a ta staje się coraz bardziej jazgotliwa. Nie jesteśmy zaprogramowani do ciągłej nadmiernej stymulacji, która szkodzi naszym mózgom – dosłownie powoduje ich uszkodzenia – i obciąża nasz układ krwionośny. Jesteśmy rozdrażnieni, źli, upojeni kortyzolem i mamy trochę nie po kolei w głowie. Droga do wyzdrowienia zaczyna się od wyrwania się z tornada hałasu. Co więcej, jeśli nauczymy się nie mielić jęzorem, możemy poprawić nie tylko nasze życie, lecz także życie otaczających nas ludzi – naszych dzieci, małżonek i małżonków, przyjaciółek i przyjaciół, koleżanek i kolegów. Możemy nawet pokusić się o stwierdzenie, że świat stanie się lepszy, jeśli wszyscy nieco wyregulujemy pokrętło głośności.
Co dziwne, wcale nie tak łatwo to zrobić.
PIĘĆ SPOSOBÓW NA ZMILCZENIE
Zamknięcie się powinno być najłatwiejszą rzeczą pod słońcem. Wszystko, co trzeba zrobić, to po prostu niczego nie robić, prawda? Ale nieodzywanie się wymaga dużego skupienia. To zapewne trudniejsze zadanie niż mówienie. Czy kiedykolwiek spędziliście czas w obcym kraju, w którego języku trochę mówiliście, ale nie na tyle dobrze, by wydawał się on naturalny, dlatego podczas każdej rozmowy – nawet prostej – wasz mózg nieustannie dawał z siebie wszystko, by przetłumaczyć treść z obcego języka na ojczysty i na odwrót? Pod koniec dnia pewnie byliście wykończeni. Właśnie tak poczujecie się na początku, gdy zaczniecie skupiać się na tym, jak się wypowiadacie. To wycieńczające. Dla nałogowego gaduły – takiego jak ja – to prawie bolesne.
Sztuczka polega na tym, by zacząć od małych kroków. Zamiast wprowadzić w życie jedną dużą zmianę, powoli wprowadzajcie garść drobnych. Podchodzę do sztuki milczenia jak do codziennej praktyki medytacji czy jogi. Podczas medytacji zmuszacie się do świadomego oddechu, a ja podczas mojej praktyki zmuszam się do bycia świadomym tego, jak mówię. Ściszam głos, spowalniam tempo i robię… długie… przerwy.
Moje poszukiwanie rozwiązania składało się z prób i błędów, a przy okazji obsadzałem się w roli uczestnika eksperymentu. Na podstawie badań i wywiadów z ekspertami opracowałem pięć nawyków, które uznaję za coś w rodzaju treningu. Nie chodzi o to, by skupiać się na nich wszystkich naraz, ani o to, by praktykować jeden z nich przez cały dzień. Nie spędzacie szesnastu godzin dziennie na siłowni, prawda? Oto one: ćwiczenia. Wybierzcie jedno i zastosujcie je podczas trzydziestominutowej konferencji na Zoomie. Albo kiedy jedziecie samochodem z żoną czy mężem. Albo kiedy jecie śniadanie z nastoletnim potomkiem.
Część polubicie bardziej od innych. Niektóre okażą się przydatne, inne – nie tak bardzo. I dobrze. Korzystajcie z tego, co wam pomaga.
Oto moje pięć sposobów na trzymanie gęby na kłódkę.
Jeż
eli
to możliwe, nie mówcie niczego.
Will Rogers, komik z początku XX wieku, pewnego razu powiedział, że nigdy nie należy przegapić dobrej okazji, by się zamknąć. Bylibyście w szoku, ile jest owych okazji. Udawajcie, że słowa to pieniądze – i rozsądnie je wydawajcie. Bądźcie jak Brudny Harry, nie jak Jim Carrey.
Wykorzystujcie potęgę pauz.
Zgapcie metodę wynalezioną przez asystentów sędzi Ruth Bader Ginsburg, którzy opanowali do mistrzostwa sztukę odczekania dwóch sekund, zanim przemówią. Nabierzcie powietrza do płuc. Zróbcie przerwę. Pozwólcie, by słuchacze przetworzyli to, co właśnie powiedzieliście. Nauczcie się wykorzystywać potęgę pauz.
Zniknijcie
z
mediów społecznościowych.
Bliskim krewnym nałogowego gadulstwa jest zasypywanie ludzi tweetami – to prawie niemożliwe, by nie wpaść w tę pułapkę. Platformy pokroju Facebooka i Twittera zostały zaprojektowane tak, by uzależniać. Jeżeli nie dajecie rady zupełnie się od nich odciąć, to przynajmniej solidnie ograniczcie używanie społecznościówek.
Szukajcie ciszy.
Hałas sprawia, że chorujemy. Dosłownie. Przez nadmiar informacji jesteśmy nieustannie podenerwowani i przestymulowani, co wywołuje problemy zdrowotne i może nawet skrócić życie. Oderwijcie się. Wyłączcie. Spędźcie czas bez telefonu. Nie mówcie, nie czytajcie, nie oglądajcie, nie słuchajcie. Dajcie waszym mózgom czas na odpoczynek, a tym samym rozbudzicie waszą kreatywność i staniecie się zdrowsi oraz produktywniejsi. Badania dowodzą, że cisza może nawet pomóc ludziom wyhodować nowe komórki mózgowe
2
.
Nauczcie się, jak słuchać.
Bycie świetnym słuchaczem lub świetną słuchaczką uważa się za niezwykle ważną umiejętność biznesową – dyrektorzy generalni jeżdżą nawet na obozy szkoleniowe, by się tego nauczyć. To dużo roboty, ponieważ słuchać powinno się aktywnie, a nie pasywnie. Nie chodzi tylko o to, by kogoś
słysze
ć – czynne słuchanie oznacza zablokowanie wszelkich odruchów i zwracanie żarliwej uwagi na to, co mówi drugi człowiek. Nic nie uszczęśliwia ludzi tak bardzo jak poczucie bycia autentycznie wysłuchanym i zobaczonym.
NIE UWIERZYCIE, CO BĘDZIE DALEJ
Nie zawsze utrzymuję dyscyplinę, ale kiedy mi się to udaje, efekty są magiczne. Czuję się spokojniejszy, mniej lękliwy, mam poczucie większej kontroli, przez co obniżam prawdopodobieństwo nadmiernego gadania. To pętla pozytywnego wzmocnienia. Im mniej mówię, tym mniej mówię.
Jeszcze lepsze jest to, że widzę wpływ moich działań na otaczających mnie ludzi. Razem z moją nastoletnią córką siedzimy wieczorem na werandzie i prowadzimy długie rozmowy pełne śmiechu. Jeśli jesteście rodzicami dziecka w wieku szkolnym, wiecie, jakie to cudowne uczucie. Ona opowiada mi o swoich marzeniach i o tym, co może będzie chciała zrobić ze swoim życiem. Dzieli się ze mną lękami i wątpliwościami. Nie próbuję rozwiązywać jej problemów, tylko słucham – z pewnością w końcu sama wpadnie na to, jak je rozwiązać, dojdzie do wniosku, że nic jej się nie stanie, i będzie wiedziała, co musi zrobić. Dowiaduję się, że nigdy nie czuła się pewnie, gdy grała Mozarta i Haydna na pianinie, i że teraz, gdy wyjeżdża na letni obóz, na którym będzie musiała grać Haydna w tercecie, odchodzi od zmysłów. Boi się, że nie zdoła tego zrobić, a jednocześnie woli spróbować i ponieść porażkę, niż schować głowę w piasek. Słyszę, że na lekcje języka francuskiego czasem chodzi z przerażeniem, bo zapisała się na zajęcia, które są dla niej za trudne – dlatego prawdopodobnie nie dostanie piątki, ale zapewne więcej się nauczy, bo musi mierzyć się z wymagającym materiałem. Odkrywam, że nie tylko ją podziwiam – moja córka jest moją inspiracją.
Nauka zmilczenia oznacza rezygnację ze świata, który zachęca nas do tego, byśmy mówili więcej, nie mniej. W tej książce podaję metody, jak to zrobić. Tłumaczę, jak można wdrażać filozofię trzymania języka za zębami w domu, w pracy i w sprawach sercowych: randkowaniu i związkach. Dowiecie się, jak mniej mówić i zdobyć więcej władzy oraz jak dobrze słuchać – co odmieni wasze życie.
Moja nieopatentowana metoda nabierania wody w usta to kwestia praktyki, a nie cudowne lekarstwo. Nie pomoże wam zrzucić dziesięciu kilogramów, wyglądać dziesięć lat młodziej lub wzbogacić się, nie kiwnąwszy nawet palcem. Ale pomoże wam być trochę szczęśliwszymi, trochę zdrowszymi, trochę skuteczniejszymi ludźmi. Nadal będziecie łapali się na tym, że dajecie się ponieść ekscytacji i za dużo mówicie. Ciągle mi się to przytrafia. To nic złego. Jesteśmy ludźmi. Potykamy się. Ale jutro lepiej sobie poradzimy.
Mam nadzieję, że kiedy skończycie lekturę tej książki, poczujecie się zainspirowani do wprowadzenia zmian w swoim życiu – i będziecie wyposażeni w mapę, która pokaże wam, jak dotrzeć do celu.
SKALA BLABLAHOLIZMU
Gdy po raz pierwszy zająłem się problemem nałogowego gadulstwa, dowiedziałem się, że naukowcy zajmujący się komunikacją zdefiniowali stan zwany „blablaholizmem” – objawia się on skrajnie kompulsywnym gadaniem noszącym znamiona uzależnienia. Stworzyli kwestionariusz do samodzielnego wypełnienia1, aby zidentyfikować osoby cierpiące na tę dolegliwość. Odpowiedzcie na szesnaście pytań, po czym zapoznajcie się z instrukcją i podliczcie punkty. Jeszcze raz sprawdźcie wasze wyniki, poproście znajomą osobę, żeby odpowiedziała na te same pytania, myśląc o was, po czym zsumujcie punkty. Uważajcie – może wyjść niezręcznie.
BLABLAHOLIZM NA SKALI
WSKAZÓWKI: Kwestionariusz składa się z szesnastu stwierdzeń na temat zwyczajów dotyczących mówienia. Wskażcie, w jakim stopniu – waszym zdaniem – dany opis was dotyczy, i wpiszcie w puste pole przed każdym zdaniem, czy się z nim zgadzacie: (5) zdecydowanie tak, (4) tak, (3) nie wiem, (2) nie, (1) zdecydowanie nie. Nie ma dobrych czy złych odpowiedzi. Działajcie szybko i zapamiętajcie swoje pierwsze wrażenie.
Często siedzę cicho, kiedy wiem, że należałoby się odezwać.
Czasami mówię więcej, niż należy.
Często mówię, kiedy powinno się milczeć.
Czasem milczę, choć wiem, że mówienie zadziałałoby na moją korzyść.
Jestem blablaholikiem/blablaholiczką.
Czasami czuję się zmuszony(-a), żeby być cicho.
Przeważnie mówię więcej, niż należy.
Jestem kompulsywną gadułą.
Nie
jestem gadułą, rzadko odzywam się w sytuacjach komunikacji.
Sporo osób powiedziało, że za dużo mówię.
Po prostu nie mogę przestać za dużo gadać.
Przeważnie mówię mniej, niż należy.
Nie
jestem blablaholikiem/blablaholiczką.
Czasami mówię, choć gdybym zmilczał(a), zadziałałoby to na moją korzyść.
Czasem mówię mniej, niż należy.
Nie
jestem kompulsywną gadułą.
PUNKTACJA: Aby poznać wynik, wykonajcie następujące kroki.
Krok 1. Dodajcie punkty przyznane za odpowiedzi na pytania: 2, 3, 5, 7, 8, 10, 11 i 14.
Krok 2. Dodajcie punkty za odpowiedzi na pytania: 13 i 16.
Krok 3. Wykonajcie następujące równanie:
Pytania: 1, 4, 6, 9, 12 i 15 to przerywniki – nie podlegają punktacji.
Wasz wynik powinien wynosić od 10 do 50 punktów.
Większość osób zdobywa mniej niż 30 punktów.
Osoby z wynikiem między 30 a 39 punktów znajdują się na skraju blablaholizmu – przeważnie potrafią kontrolować swoje mówienie, ale czasami znajdują się w sytuacjach, w których trudno im milczeć, nawet jeśli bardzo dobrze by im to zrobiło.
Osoby z wynikiem powyżej 40 punktów cierpią na blablaholizm.
Przedruk za zgodą Virginii Richmond.
1
GADULSTWO – CO TO TAKIEGO?
Ile punktów w skali blablaholizmu otrzymałem? Nie ma się czym chwalić – aż pięćdziesiąt. Zdobyłem najwyższy możliwy wynik. Moja żona Sasha także przyznała mi pięćdziesiąt punktów i pewnie żałowała, że nie może przyznać więcej. To było nieoczekiwane, ale według zespołu badawczego, który opracował test, może być powodem do zmartwień. Opisał on bowiem blablaholizm jako uzależnienie zbliżone do alkoholizmu i stwierdził, że choć talent blablaholików do słów może pomóc im rozwinąć karierę, to ich niezdolność do ograniczenia gadulstwa często prowadzi do porażek osobistych i zawodowych. Prawda, prawda, prawda.
Blablaholicy nie obudzą się pewnego dnia i nie postanowią, że będą mniej mówili. Ich gadulstwo jest kompulsywne. Nie chodzi o to, że gadają tylko trochę więcej od innych – mówią o wiele więcej i robią to cały czas, w każdym kontekście i otoczeniu, nawet kiedy wiedzą, że inni myślą o nich: „Ci to za dużo gadają”. Ciosem poniżej pasa jest to, że osoby cierpiące na blablaholizm mówią nawet wtedy, gdy mają świadomość, że powiedzą coś, co im zaszkodzi. Ale nie mogą przestać.
– To o mnie – powiedziałem do Sashy. – Prawda? To cały ja.
– Mówię ci to od lat – odparła.
Siedzieliśmy w kuchni. Dzieci – piętnastoletnich bliźniaków – nie było w domu. Po głowie krążyły mi wspomnienia tych wszystkich razów, kiedy na imprezie chlapnąłem coś, co było nie na miejscu; gdy zawstydzałem dzieciaki, bo gadałem do nich bez przerwy; albo gdy raczyłem ich długą opowieścią, którą słyszały już tysiąc razy. „Danalogi” – tak je nazywaliśmy, po czym śmialiśmy się i udawaliśmy, że to takie śmieszne…
„Wiesz, że tata uwielbia gadać!” Ale gdy patrzyłem na swoje wyniki testu, napisane czarno na białym, nie było mi do śmiechu. Byłem zażenowany. I przejęty.
Nie wiedziałem, jak i gdzie szukać pomocy, ale postanowiłem zacząć od namierzenia duetu badaczy, który opracował skalę blablaholizmu. Domyślałem się, że uczeni mogą mi coś doradzić.
Mowa o Virginii Richmond i Jamesie S. McCroskeyu, małżeństwie wykładającym na Uniwersytecie Wirginii Zachodniej. McCroskey, będący niejako legendą w obszarze nauk o komunikowaniu się, zmarł w 2012 roku, ale Richmond, która przeszła już na emeryturę, mieszka w Wirginii Zachodniej, w miasteczku nieopodal Charleston.
Para zainteresowała się tematem blablaholizmu z jednej prostej przyczyny. „Ponieważ mój mąż był blablaholikiem” – wyznała mi Richmond. Stanowili osobliwą parę. McCroskey był duszą towarzystwa, za to Richmond była – i nadal jest – chorobliwie nieśmiała lub „komunikacyjnie bojaźliwa”, jak mówią naukowcy. „Chcieliśmy dowiedzieć się, dlaczego niektórzy tak dużo mówią, a inni prawie się nie odzywają. Powstało sporo literatury przedmiotu o ludziach, którzy nie mówili dużo, ale niewiele zrobiono w sprawie tych na drugim krańcu spektrum: kompulsywnych gaduł”. Niektórzy badacze sądzili, że nie ma czegoś takiego jak człowiek, który za dużo mówi, więc kiedy stwierdzamy, że ktoś jest gadułą, tak naprawdę mamy na myśli to, że mówi to, czego nie chcemy słyszeć. Richmond i McCroskey twierdzili, że to niedorzeczne, że oczywiście istnieją ludzie, którzy mówią zdecydowanie za dużo. „Znamy ich” – stwierdziła Richmond. Co więcej, wiemy nie tylko, że pewne osoby są gadatliwe, lecz także że ich kompulsja prowadząca do mówienia przypomina nałóg. „Właśnie dlatego wymyśliliśmy termin »blablaholizm«” – wyznała Richmond w rozmowie ze mną.
Para stworzyła skalę blablaholizmu, by zobaczyć, czy uda się namierzyć blablaholiczki i blablaholików. Jeśli tak, naukowcy mogą opracować metody pomocy. „Nie sądziliśmy, by było ich zbyt wielu” – powiedziała Richmond. Ale kiedy wręczyli test na blablaholizm ośmiuset studentkom i studentom z Uniwersytetu Wirginii Zachodniej, odkryli, że pięć procent studenckiego grona kwalifikuje się jako uzależnionych od gadania – co jest tym bardziej dziwne, że procent alkoholików w ogólnej populacji jest mniej więcej taki sam.
Wyjaśniłem Richmond, że nawiązałem z nią kontakt, ponieważ uzyskałem pięćdziesiąt punktów w skali blablaholizmu i chciałem dowiedzieć się, czym wywołane jest kompulsywne gadulstwo i jak można sobie z nim poradzić. Richmond miała dla mnie najpierw złą wiadomość – a potem jeszcze więcej złych wiadomości.
Po pierwsze, wraz z mężem nigdy nie odkryli przyczyny blablaholizmu. Co gorsza, choć opracowali metody pomagania osobom bojaźliwym w wychodzeniu ze skorupy, zaczęli sądzić, że chorującym na blablaholizm nie da się pomóc. „Dawniej żartowaliśmy, że nie sposób uciszyć porządnego blablaholika” – powiedziała ze śmiechem. „Na to nie ma lekarstwa. Nie można wyleczyć się z blablaholizmu”.
A jednak, jak powiedziała, wraz z mężem zajmowali się tą dziedziną trzydzieści lat temu. Później to inni zgłębiali temat. Najlepszy, według Richmond, jest Michael Beatty – profesor, który niegdyś współpracował z Richmond i McCroskeyem, a obecnie wykłada na Uniwersytecie Miami. Beatty najwyraźniej zainteresował się nałogowym gadulstwem z tego samego powodu co McCroskey: „Jest największym blablaholikiem, jakiego znam” – powiedziała mi Richmond. „Możesz mu przekazać, że tak powiedziałam. Nie obrazi się”.
Beatty jest nieco ekscentryczny. Nie posiada smartfona i nie trzyma w domu komputera.
Aby się z nim skontaktować, trzeba wysłać mail na uczelniany adres i poczekać, aż Beatty pójdzie do gabinetu i sprawdzi skrzynkę odbiorczą – co zwykle trwa dłuższą chwilę. Po rozmowie z Richmond byłem nieco zniechęcony, ale wciąż żywiłem nadzieję, że Beatty może być źródłem rady lub pomocy. Pewnego dnia napisałem zatem do niego mail, wcisnąłem „wyślij” – i czekałem.
SZALONE ŻYCIE BLABLAHOLIKA
Przez długi czas łudziłem się, że jestem tylko wylewnym, towarzyskim gościem, który lubi prowadzić świetne rozmowy. Mówiłem wszędzie i do każdego, w tym do kierowców ubera, nieznajomych na wyciągu krzesełkowym oraz „każdego kelnera i kelnerki, których kiedykolwiek spotkałem” – dodaje Sasha. Ale w końcu zacząłem być świadomy tego, że mam problem, ponieważ – choć próbowałem – nie mogłem mniej mówić. Bałem się spotkań towarzyskich. Grille w sąsiedztwie i imprezy urodzinowe były nieznośne. Przypominało to skakanie na skoczku po polu minowym. Próbowałem wmieszać się w towarzystwo, cały czas powtarzałem sobie w myślach: Nie mów za dużo, nie mów za dużo, nie mów za dużo. I nawet gdy się przygotowałem, czasami mi odwalało i serwowałem monologi niczym Hamlet na haju.
Skoro mowa o różnych substancjach chemicznych, to w końcu z rozpaczy zastosowałem na sobie brutalną metodę siły i zacząłem biforkować z lorazepamem – mocnym lekiem o działaniu przeciwlękowym. Przyjeżdżałem na imprezy we wspaniałych benzodiazepinowych oparach, po cichu chowałem się w jakimś zakamarku, w którym mogłem odlecieć w samotności, oglądać telewizję lub czytać zawartość Twittera, aż przychodziła pora powrotu do domu. Sąsiedzi uważali, że jestem nieuprzejmy lub dziwny – lub, jak ktoś powiedział mojej żonie: „Dan jest trochę… zwariowany, prawda?”. Za to ja sądziłem, że wyświadczam im przysługę, bo narkotyzuję się aż do stuporu, by nie irytować ich nałogowym gadulstwem.
Cudowne jest to, że nawet gdy faszerowałem się benzodiazepinami, czasami mówiłem za dużo lub rzucałem coś niezręcznego czy głupiego. Gdy wychodziliśmy z przyjęcia, pytałem Sashę:
– Czy mówiłem za dużo?
Zbyt często odpowiedź brzmiała:
– Tak.
Gdy uświadomiłem sobie własny problem, zacząłem zauważać go u innych ludzi. Sąsiadka mieszkająca obok, wykształcona konsultantka, pełna życia i głośna, potrafiła zająć uwagę wszystkich w pomieszczeniu tak jak nikt. (Uwielbiałem ją, inni sąsiedzi – nie). Przemądry konsultant do spraw zarządzania kochał dźwięk własnego donośnego głosu. Naukowiec nie znosił głupców i zapłacił za to stosowną cenę. Samotny emerytowany doradca finansowy zjawiał się u nas w porze obiadu, rozsiadał się przy kuchennym blacie i rozpoczynał monolog o najświeższych wydarzeniach na indeksie giełdowym S&P 500. Pewien artysta dzwonił do mnie, trzymał mnie na linii przez godzinę lub dłużej i w kółko opowiadał te same historie. (Jak ujął to nasz wspólny przyjaciel: „Z nim się nie rozmawia, jego się słucha”). Moja teściowa, dla której język angielski nie był językiem ojczystym, jak z karabinu maszynowego ostrzeliwała nas kiepską gramatyką, kalekimi zdaniami i zbłąkanymi zaimkami po swoich przodkach – nigdy nie zdjęła palca ze spustu, czasami musieliśmy dosłownie krzyczeć, żeby jej przerwać.
My, nałogowe gaduły, przyciągamy się nawzajem jak magnes – pewnie dlatego, że jesteśmy jedynymi osobami, które potrafią ze sobą wytrzymać.
W każdych okolicznościach szybko rozpoznajemy swoich, tak jak robią to wampiry czy seryjni mordercy. Czasami w duecie zaszywamy się gdzieś i wspólnie oddajemy się gadulstwu; trajkoczemy godzinami i nigdy nie zapominamy języka w gębie – dajemy upust nałogowi, przerywamy sobie nawzajem, pławimy się w radości z paplania z kimś, kto nas rozumie, z przebywania w środowisku, w którym nie jesteśmy osądzani ani karani. To nasza bezpieczna przestrzeń. Czysta rozkosz.
Za to milczki doprowadzają nas do szewskiej pasji. Irytują nas tak bardzo, jak bardzo my irytujemy ich. Sądzimy o nich to samo, co wasz pies sądzi o was, gdy nie chcecie rzucić mu piłeczki tenisowej. No dalej, człowieku! Dalej!
Wspólną cechą nałogowych gaduł jest to, że prędzej czy później większość z nas strzela sobie w kolano. Od tego losu nie ma ucieczki. Tony Soprano powiedział, że ludzi w jego branży czeka dwojaki koniec: albo śmierć, albo więzienie. Gaduły też wiedzą, że gadulstwo pewnego dnia je dopadnie.
Niektórzy ludzie wiele osiągną, ale reszta zostanie seryjnymi przegrywami, a nasze życie będzie przypominało pasmo niepowodzeń, porażek i katastrof.
Mój wieloletni przyjaciel jest bardzo bystrym gościem, absolwentem uniwersytetu z Ligii Bluszczowej, ale kompulsywne mówienie kosztowało go utratę pracy. Po pierwsze, nie mógł powstrzymać się przed mówieniem swoim kolegom, że są tępakami. Po drugie, oni przeważnie nie doceniali jego szczerości. „Nagle wybuchałem” – mówi. „Byłem na jakimś głupim zebraniu i myślałem sobie: Dlaczego wysiaduję na tym głupim spotkaniu? Po czym nie wytrzymywałem i zaczynałem wyjaśniać im, jakimi są pieprzonymi kretynami, choć wiedziałem, że mądrzej byłoby trzymać język za zębami. Zawsze mogę zostać pociągnięty do odpowiedzialności za to, co mówię, a najgorsze, że wiem o tym, nawet gdy to robię. A potem natychmiast tego żałuję. Ale wtedy nie ma już odwrotu”.
Powszechnie nienawidzi się nałogowych gaduł. Spójrzcie na słowa, którymi się nas określa: „wodolejca”, „ględa”, „papla”, „pleciuga”, „klepak”. Mówimy, że ktoś ma „werbalną sraczkę” lub „plecie bzdury”. W Wielkiej Brytanii i Irlandii jest się „gównoustym” (ang. gobshite, zbitka słów gob – usta; shite – gówno) lub „gównożercą”, kimś, kto żywi się odchodami (ang. shitehawk – gatunek ptasiego padlinożercy). We Włoszech funkcjonuje fraza attacca un bottone – czyli ktoś mówi tak długo, że zdążylibyście przyszyć guzik. Lub mi ha attaccato un pippone, co można ogólnie przetłumaczyć jako robienie czegoś paskudnego do czyjegoś ucha.
Włosi mogą określać was trombone, co brzmi fajnie w połączeniu z włoskim akcentem, lub quaquaraquà – onomatopeją z sycylijskiego slangu określającą kogoś, kto dużo gada, a przy tym jest idiotą. W Brazylii znane jest powiedzenie fala mais que o homem do rádio – „mówi więcej niż goście w radiu”. W Hiszpanii możecie być bocachancla, czyli „buzioklapkiem”, a w Katalonii – bocamoll, „luźną jadaczką”. W Niemczech gaduły nazywa się Plappermäuler – od połączenia słów plapper, czyli „paplać”, oraz maul, niedelikatnego określenia na zwierzęcy pysk. Rosjanie, na których zawsze można liczyć, że pokażą, jak w najbardziej plugawy sposób powiedzieć cokolwiek, nazywają nałogowe gaduły mianem pizdaboly, zbitką niezwykle sprośnego słowa określającego żeńskie genitalia z wyrazem bol, pochodzącym od czasownika „kłapać”. Ble!
Japończycy, którzy cenią milczenie i nie znoszą hałaśliwych ludzi, posługują się przysłowiem: „Gdyby ptaszek nie zaśpiewał, toby go nie zastrzelono”. W Indiach opowiadają bajkę o batuni kachua (rozgadanym żółwiu), którego gadulstwo wiedzie go na manowce. Gdy nastaje susza i wysycha staw, dwie gęsi oferują, że przeniosą gadatliwego żółwia do innego jeziora. Niosą pomiędzy sobą kij, żółw chwyta go pyskiem. Oczywiście nie może opanować przymusu mówienia i gdy tylko otwiera pysk, traci punkt zaczepienia i spada na ziemię, gdzie śmiertelnie rozbija się na kamieniach i/lub zostaje zjedzony przez wieśniaków.
Tak ludzie postrzegają nałogowe gaduły. Fantazjują o ich śmierci.
SZEŚĆ RODZAJÓW GADUŁ
Po rozmowie z Richmond zgłębiłem badania na temat kompulsywnej mowy i odkryłem, że są różne rodzaje gadulstwa1. Jest nadpobudliwość werbalna, kiedy nie można się powstrzymać od przerywania innym (mózg działa na najwyższych obrotach i człowiek gada jak najęty); jest zdezorganizowana mowa, kiedy skacze się z jednego tematu na drugi, niezwiązany z poprzednim; jest też gadulstwo sytuacyjne, którego prawie każdy doświadczył przynajmniej raz w życiu. Jestem pewien, że możecie spojrzeć za siebie, zwykle z zażenowaniem, i przypomnieć sobie sytuacje, kiedy powinniście mniej mówić. Czy zdarzyło wam się palnąć coś, co zraniło czyjeś uczucia? Opowiedzieliście żart, który kogoś obraził? Czy gdy ostatnim razem kupowaliście samochód, a sprzedawca przestał mówić i w powietrzu zawisła niezręczna cisza, pospiesznie zapełniliście pustkę? Założę się, że tak – i to was kosztowało. Może za dużo mówiliście podczas próby sprzedaży produktu i straciliście okazję na dobicie targu, a wraz z tym – waszą prowizję. Może przerwaliście komuś na spotkaniu, a wasza szefowa, siedząca po drugiej stronie stołu, zauważyła to i zaczęła mieć o was złe mniemanie. Może nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że jej zdanie na wasz temat się zmieniło, ale osiem miesięcy później awans, na który liczyliście, przypadł komuś innemu.
Istnieją różne odmiany gadulstwa, tak samo jak są różne rodzaje gaduł. Można wyróżnić sześć kategorii osób gadających bez opamiętania.
Ego gadacze
to głośni i przemądrzali faceci (tak, prawie zawsze są to faceci), którzy przerywają innym i dominują rozmowę, ponieważ szczerze wierzą, że ich pomysły są lepsze od pomysłów innych, nawet gdy nie wiedzą, o czym mówią. Dolina Krzemowa, w której przepracowałem większość życia zawodowego, roi się od takich facetów (i to zawsze są faceci), którzy dorabiają się fortuny na oprogramowaniu, a potem znają się na wszystkim. Zmiana klimatu? Operacja serca? Bitcoinista wie więcej od ekspertów.
Nerwowe gaduły
zmagają się z fobią społeczną i paplają, by się uspokoić.
Ruminatorzy
myślą na głos – mówią do siebie i wkurzają wszystkich dookoła.
Chlapacze
mają duże zdolności werbalne i szybko myślą, ale brakuje im filtra i lubią coś chlapnąć.
Paple
kłapią dziobem po próżnicy, w kółko opowiadają te same historie – nie przestają, nawet kiedy próbujecie im przerwać. Przypominają w tym pędzący z górki samochód bez hamulców.
Blablaholicy
to najbardziej skrajni winowajcy, są kompulsywni i autodestrukcyjni.
Mniej więcej w ostatnim dziesięcioleciu naukowcy zaczęli rozumieć przyczyny gadulstwa – po części są to powody psychologiczne, a po części biologiczne. Niektóre gaduły są po prostu ekstrawertyczne, to ich wrodzony typ osobowości. Czasami nadmierne gadulstwo wywołane jest fobią społeczną. (Często dzieje się tak w przypadku chlapaczy, papli i nerwowych gaduł). Skrajne kompulsywne gadanie – takie, które czyni człowieka blablaholikiem – może wskazywać na głębsze problemy psychiczne, takie jak narcystyczne zaburzenie osobowości. Tak zwane mówienie pod presją – głośne, szybkie, nieprzerwane – może być wywołane hipomanią, co wskazuje na chorobę afektywną dwubiegunową typu 2, łagodniejszą formę tego zaburzenia2. Nadmierne mówienie może także wskazywać, że ktoś cierpi na zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD).
Jeśli uzyskaliście dużo punktów w teście na blablaholizm, pomyślcie o spotkaniu ze specjalistą, który dokona oceny stanu rzeczy. Dobra wiadomość brzmi: obecnie takie problemy jak ADHD czy tak zwana dwubiegunówka typu 2 mogą być leczone podczas terapii i farmakologicznie. Leki was nie wyleczą, ale mogą ściszyć hałas w waszych głowach, tak że zdołacie przepracować wasze problemy na terapii. Może warto wspomnieć, że gaduły uwielbiają chodzić na terapię.
Nadal przekopywałem sterty badań naukowych i wciąż nie znalazłem żadnych świetnych odpowiedzi. Pewnego dnia sprawdziłem skrzynkę mailową i spotkała mnie niespodzianka. Michael Beatty z Uniwersytetu Miami odpisał, że z chęcią ze mną porozmawia – i że po wielu latach oraz niezliczonych doświadczeniach udało mu się dojść do przyczyn blablaholizmu.
COŚ DZWONI W WASZYCH GŁOWACH
„To kwestia biologii” – powiedział mi Beatty, gdy się zdzwoniliśmy. „Natura, nie kultura. Zaczyna rozwijać się prenatalnie”.
Dwadzieścia lat temu Beatty był pionierem tak zwanej komunikobiologii, działu nauki obejmującego badania nad komunikacją będącą przejawem biologicznym. Zamiast prowadzić zajęcia z dziennikarstwa, przemów publicznych i tradycyjnego biznesu na uniwersyteckich wydziałach komunikacji, współpracował z neuronaukowcami, poddawał chętnych badaniom EEG, aby zmierzyć ich fale mózgowe, i wciskał ich do rezonansu magnetycznego, by obserwować, jak rozświetlają się ich mózgi, gdy patrzą na obrazy lub słuchają nagrań.
Wielu badaczy komunikacji sądziło, że to ślepy zaułek, ale Beatty był pewien, że ma rację. „Moim zdaniem to byłoby dziwne, gdyby sposób naszego komunikowania się nie wiązał się z mózgiem” – powiedział. „Tyle że nie wiedzieliśmy, w jaki sposób się z nim wiąże”. W 2011 roku Beatty wraz ze współpracownikami z Uniwersytetu Miami odkrył, że gadatliwość jest zdeterminowana nierównowagą fal mózgowych. A konkretnie chodziło o równowagę pomiędzy aktywnością neuronów w lewym i prawym płacie w przednim obszarze kory przedczołowej3. W idealnej sytuacji lewy i prawy płat powinny wykazywać mniej więcej taką samą aktywność neuronalną podczas spoczynku. Jeśli występuje asymetria – jedna strona świeci się mocniej od drugiej – mówicie ponadprzeciętnie dużo lub ponadprzeciętnie mało. Jeśli wasza lewa strona jest czynniejsza od prawej, jesteście nieśmiali. Jeżeli większą aktywnością cechuje się prawa strona, lubicie gadać. Im większa nierównowaga, tym bardziej odbiegacie od średniej – i lądujecie na skrajach spektrum gadatliwości. Prawy płat blablaholika będzie jarał się jak pochodnia, podczas gdy lewa strona ledwo zamigocze.
„Chodzi o kontrolę impulsów” – wyjaśnił Beatty. Nierównowaga w przedniej części kory wiąże się też z agresją i „zdolnością oceny, jak mogą rozwijać się zaplanowane wydarzenia i jakie będą ich konsekwencje”. Skrajna aktywność prawej strony „często ujawnia się u tych, którzy zamordowali męża lub żonę” – dodał.
Nie wspomniałem o tym żonie.
Brak kontroli impulsów po prawej stronie mózgu często daje o sobie znać w miejscu pracy. „Jeśli w moim mózgu dominuje prawa strona, a ja jestem dyrektorem generalnym i siedzę na spotkaniu, podczas którego pewni pracownicy zaczynają gadać głupoty, nie będę uprzejmy. Wkurzę się i każę im się zamknąć” – powiedział Beatty.
Niestety blablaholicy nie mogą stać się nieblablaholikami, jak mówi Beatty. W końcu nie da się przeprogramować swojego mózgu ani na powrót zaprowadzić w nim równowagi neuronalnej. „Gadulstwo nie jest zupełnie zdeterminowane, ale margines na zmianę tego, kim jesteś, jest bardzo wąski” – zdradził.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
PRZYPISY
WPROWADZENIE
1 Paul Halpern, Einstein Shunned Phones in Favor of Solitude And Quiet Reflection, „Medium”, 29.08.2016, https://phalpern.medium.com/einstein-shunned-phones-in-favor-of-solitude-and-quiet-reflection-d708deaa216b, dostęp: 6.03.2024.
2 Imke Kirste et al., Is Silence Golden? Effects of Auditory Stimuli and Their Absence on Adult Hippocampal Neurogenesis, „Brain Structure and Function” 2015, Vol. 220, No. 2, s. 1221–1228, https://doi.org/10.1007/s00429-013-0679-3, dostęp: 6.03.2024.
SKALA BLABLAHOLIZMU
1 James C. McCroskey, Virginia Richmond, Identifying Compulsive Communicators: The Talkaholic Scale, „Communication Research Reports” 1993, Vol. 10, No. 2, s. 107–114.
1. GADULSTWO – CO TO TAKIEGO?
1 Crystal Raypole, Has Anyone Ever Said You Talk too Much? It Might Just Be Your Personality, „Healthline”, 16.02.2021, https://www.healthline.com/health/talking-too-much#is-it-really-too-much, dostęp: 6.03.2024.
2 Diana Wells, Pressured Speech Related to Bipolar Disorder, „Heathline”,6.12.2019, ostatnia aktualizacja 25.09.2023, https://www.healthline.com/health/bipolar-disorder/pressured-speech, dostęp: 6.03.2024.
3 Michael J. Beatty et al., Communication Apprehension and Resting Alpha Range Asymmetry in the Anterior Cortex, „Communication Education” 2011, Vol. 60, Iss. 4, s. 441–460, https://doi.org/10.1080/03634523.2011.563389, dostęp: 6.03.2024.
