Poszukiwany Franz Kafka - Remigiusz Grzela - ebook + książka
NOWOŚĆ

Poszukiwany Franz Kafka ebook

Remigiusz Grzela

0,0

Opis

„O autorze Przemiany i Procesu można pisać w nieskończoność. Książka Remigiusza Grzeli stanowi jednak szczególny przypadek – jest gatunkiem samym w sobie. To wielka dygresja w biografii Franza Kafki, która każe nam zmierzyć się z pytaniem: czy Kafka, którego znamy, istniał naprawdę? Grzela zabiera nas do żydowskich teatrów w Pradze, którymi zafascynowany był Kafka i których wpływ będzie można zauważyć w jego prozie. Ta książka to także szczegółowy i cudowny opis Europy Środkowej z początku XX wieku – jej pogmatwanej tożsamości, jej nadziei, pełen niepowtarzalnej swady w opowiadaniu świata”.
Olga Tokarczuk

 

Jesienią 1911 roku w Café Savoy w Pradze Franz Kafka poznaje aktorów żydowskich z Warszawy i ze Lwowa. To jak oglądanie freak show, trudno o bardziej osobliwe towarzystwo, w dodatku mówiące w jidysz i uprawiające nie tyle teatr, ile teatralny circus. Tułają się po całej Europie, niosąc rozrywkę, często tanią. Pochodzą z ortodoksyjnych rodzin, lecz pozrywali wszelkie więzy, by być wolnymi. Robią to, na co on sam nie ma odwagi.

 

Remigiusz Grzela odsłania nie tylko relację Kafki z żydowskimi aktorami, ale także przygląda się życiu po życiu słynnego autora Procesu. Bo jakiego Kafkę znamy? Wszak to Max Brod, przyjaciel pisarza, wydawał pośmiertnie jego dzieła, dowolnie je komponując i uzupełniając. I w ogóle kim był Kafka, skoro po latach dwa państwa stoczą wojnę o tożsamość jego twórczości? Jaki był los żydowskich aktorów i bliskich Franza po jego śmierci i w czasie Zagłady? Kto z nich ocalał?

 

„Poszukiwany Franz Kafka” to starannie udokumentowana reporterska opowieść rozgrywająca się w XX i XXI wieku, w której autor ożywił postaci dotychczas będące za mgłą. Książka jest zmienioną i uzupełnioną wersją „Bagaży Franza K.” wydanych w 2004 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 278

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2025

ISBN: 978-83-68342-22-2

PROLOG

Bohaterami książki są polscy Żydzi, poszukujący swojego miejsca w Berlinie, Wiedniu, Londynie, Budapeszcie i Pradze. Jej demonem, a jeśli wolisz — duchem, jest Franz Kafka. Wszystkie postaci, o których opowiadam, w ten czy inny sposób związane są z tym praskim urzędnikiem, jednym z największych pisarzy XX wieku. Jego tajemnica i przenikliwość widzenia również dziś fascynują, czyniąc go prawdziwą ikoną.

Wyobrażam ich sobie. Są skazani na wspólną podróż. Tak osobni, tak niedobrani, skazani więc także na koszmar. Panopticum osobliwości. Circus Kafka.

Franz nie znosi podróży, rzadko opuszcza Pragę. Dziwne. Teraz i on pakuje walizki. Gromadzi bagaże… W tych stertach papierów — koperty, listy, notatki, dzienniki, zeszyty. Zabiera strzępy myśli i porzucone pragnienia. Te ważne, te błahe, te zgęszczone i na pozór wodniste, mętnawe. Buteleczki z przeterminowanym panaceum. A może uda mu się to zawsze niespełnione życie raz jeszcze wskrzesić — do krwi i złudzeń, do ciała i rdzy.

Tylko chwila do odjazdu pociągu. Koleje austriackie są przesadnie punktualne. Można według nich regulować zegarek.

Ten wysoki i chudy mężczyzna w eleganckim garniturze, w długim ciemnym płaszczu z postawionym kołnierzem, w kapeluszu nałożonym nonszalancko, idzie zdecydowanym, spiesznym krokiem. Zwracają uwagę jego wyraziste rysy, lekko spiczaste uszy — jakby był postacią z komiksu, naszkicowaną kilkoma czarnymi kreskami.

Przy pakowaniu bagaży odnalazł parę fotografii z dzieciństwa. Twarz nigdy nie kłamała. Upór. Bezkompromisowość. Dobrze, strach także. Wydatne kości policzkowe jak oznaka sprzeczności. Stanowczość i łagodność. Inne fotografie — bardziej na tle niż na łonie rodziny. Matka, ojciec, siostry. On jak domalowany w ostatniej chwili, na potrzebę zamówionego monidła. Nie pasuje. Nigdzie nie pasuje.

Przyspiesza. Spogląda na zegarek. Pociąg zaraz ruszy. Jeszcze tylko bagaże.

Ucieknie daleko. W końcu. Zaszyje się. Na końcu końca. Czasem pojawi się we śnie jako mroczny stwór, nietoperz albo mucha. Żaden tam motyl. Aż ktoś zapyta: „Czy istniał naprawdę?”. „Czy istniał?” — zapytają współtowarzysze podróży. Jeśli istniał, musi być zapisany w ich losach, które splatają się jak grzybnia…

„Widzowie zamierają, gdy pociąg przejeżdża tuż obok” (Dzienniki).

ROZDZIAŁ PIERWSZYWALIZKI AKTORÓW WARSZAWSKICH(TOUR DE DIVAS)

W 1910 roku w Pradze objawili się: żydowska diwa objazdowa, aktorka Madame Czyżyk; ukrywający się przed nią w butelkach marnego trunku mąż Emmanuel, aktor; ich zdramatyzowana córka Anna; hiperekspresyjna artystka Flora Klug, nazwana później przez Kafkę „imitatorką panów”; z zazdrosnym Klugiem, mężem — niestety aktorem; młody adept sztuki aktorskiej, niejaki Pipes, w którego paszczy Franz dostrzegł z widowni „szczerbate końcówki zębów z ciemnymi plamkami”; przede wszystkim zaś Dżak Lewi, urodzony do roli Hioba albo Szlemiela (czyli wieczny pechowiec — ty się przewrócisz, a on złamie nos), chciałoby się rzec — Król Lear tej trupy. Do tej pory zabawiali głównie żydowską publikę Warszawy i Lwowa.

Podróż, uwierz mi, nie należała do przyjemnych. Spory Lewiego z Madame Czyżyk o wszystko — od pogody, po trasę, nagle i pociąg źle skręca, nie mówiąc już o poglądzie na teatr. Lewi uważa się za jego arystokratę. Podobnie wysoka z urodzenia wydaje się sobie Czyżyk. Lewi traktuje ją jednak jak chałturnicę, co to padnie trupem i uśmiechnie się do widowni. Dzielili scenę, ale w życiu… „Na scenie” i „w życiu” to dwie odległe planety.

Kiedy Icchok Baszewis Singer poznał Dżaka Lewiego, ten nie pracował już w teatrze. Singer przyjechał do Warszawy w 1923 roku, najął się jako korektor w żydowskim tygodniku literackim „Literarisze Bleter”, a już w 1935 roku wyjechał do Ameryki.

Na początku lat trzydziestych w warszawskim Klubie Pisarzy Żydowskich spotkał uroczego aktora, o którym żartobliwie powiadali, że „całe dnie leży w namiocie tlenowym, by w nocy móc przemieniać się w Don Juana”.

Singer pisał o Lewim jak o staruszku.

Poznali się około 1932 roku. Singer miał lat dwadzieścia osiem, Lewi czterdzieści pięć. Był już schorowany i wyniszczony nie tylko aktorską tułaczką. Morfina żłobiła kanały znieczulenia w jego fizjonomii i żyłowisku emocji.

Data ich spotkania nie jest całkiem pewna, ale to właśnie w 1932 roku Singer wspólnie z Aronem Cejtlinem zaczął redagować żydowskie pismo literackie „Globus”. Lewi przyjaźnił się z Cejtlinem, bywał na cotygodniowych spotkaniach w jego domu przy ulicy Śliskiej 6. Najprawdopodobniej to Cejtlin, barwna postać żydowskiej Warszawy, przedstawił ich sobie. Czy wskazując dłonią swojego drogiego Dżaka, światowca, myśliciela, artystę,dodał, że ten przyjaźnił się też z Franzem Kafką, Stefanem Zweigiem i Markiem Chagallem? „A kimże jest ten pan Kafka?” — zapytał Singer. Po przestudiowaniu dzieł jego, później, później, dodał: „Kafka? Wystarczy jednego Kafki na stulecie. Nie potrzeba więcej. To nie jest ten rodzaj pisarza, jakiego należy naśladować. Jak Joyce albo Proust. Gdyby było jeszcze stu Tołstojów, nikomu nie zrobiłoby to krzywdy, ale stu Kafków… nie byłbym za tym”. O współczesnych sobie pisarzach miał jedno oryginalne zdanie: „Mogę bez nich żyć”. Czy o Singerze mówili to samo?

O dzieciństwie Dżaka Lewiego wiemy niewiele. Może i dobrze, najnudniejsze w książkach są rozdziały o dzieciństwie. Według Leksykonu Teatru Jidysz (Leksikon fun yidishn teater) Zalmena Zylbercwajga urodził się 10 września 1887 roku w Warszawie (inne źródła enigmatycznie podają, że pod Warszawą), w ubogiej chasydzkiej rodzinie. Ale Lewi już po ukazaniu się tej monografii narzekał w gazecie „Unzer Ekspres” („Nasz Ekspres”), że data nie jest dokładna. Rasowy artysta, nie sprostował jej.

3 lipca 1887 roku cztery lata skończył Franz, syn Julii z Löwych, „rodziny uczonych i dziwaków, w której zdarzały się depresje” (co zauważył biograf Reiner Stach), i Hermanna Kafki, kupca ze skłonnością do porażek. Kafkowie mieszkali wówczas przy placu Wacława w Pradze.

Wiele lat później Franz zacznie pisać biografię Dżaka. Zachowały się fragmenty. To, że poważnie myślał o napisaniu książki o swoim warszawskim przyjacielu, potwierdził Max Brod, wykonawca jego testamentu.

Dżaka do bar micwy, a więc trzynastego roku życia, wychowywał dziadek, zabierał go niekiedy do chasydzkiego rabina.

„Dla moich bogobojnych rodziców w Warszawie, będących chasydami, teatr był naturalnie «trefny», nie mniej niż wieprzowina. Tylko na Purim mieliśmy teatr, wtedy bowiem mój kuzyn Chaskiel przylepiał wielką czarną brodę na swojej króciutkiej jasnej, wkładał odwrotną stroną kaftan i odgrywał rolę żydowskiego handlarza — nie mogłem oderwać od niego swoich dziecięcych oczu […]. Nie skończyłem jeszcze ośmiu lat, gdy zacząłem grać w chederze. Gdy tylko nie było rebego, w chederze odbywały się regularne występy” — opowiadał piórem Kafki.

Miał dziesięć lat, kiedy dowiedział się o istnieniu profesjonalnych teatrów i o tym, że każdego wieczora można zobaczyć w Warszawie inną sztukę. Wspominał: „Wiadomość ta […] wręcz zelektryzowała mnie. Skryta, niespodziewana żądza owładnęła mną. Liczyłem dni, które musiały przeminąć, bym wydoroślał i sam zobaczył teatr. Nie wiedziałem nawet wtedy, że jest to rzecz zakazana i zdrożna. Wkrótce potem dowiedziałem się, że na wprost ratusza usytuowany jest Teatr Wielki, najlepszy, najpiękniejszy w całej Warszawie, ba, w całym świecie.

Odtąd mamił mnie już sam widok gmachu, ilekroć przechodziłem tamtędy. Lecz gdy kiedyś zapytałem w domu, kiedy wreszcie pójdziemy do Teatru Wielkiego, podniósł się krzyk, że dziecko żydowskie nie powinno interesować się teatrem, to niedozwolone, teatr jest dla «gojów» i zbereźników. Ta odpowiedź wystarczyła mi i przestałem się wypytywać, ale uspokoić się nie mogłem. Obawiałem się, że nie ustrzegę się występku i pójdę do teatru, gdy tylko podrosnę”.

Rok 1900 rozpoczyna się tak, jak zakończył rok 1899. Ludzkość debatuje, czy wiek XX już się rozpoczął, czy też nastąpi to w roku 1901. Zdania podzielone, dyskusje gorące.

Miasto iskrzy wymyślnymi witrynami. Po ulicach mkną energicznie emancypantki, wyzwolone i odważne; panowie uchylają przed nimi kapeluszy z najlepszych warszawskich domów mody; chłopcy nawołują, by kupić gazetę, a w niej:

„Wytworny Iluzjon Mascotte. Program pierwszorzędny. Muzyka koncertowa. Boduena 4. We wtorki i soboty nowości!!!”.

Zamiast na Boduena można pójść na Chmielną, gdzie restauracje, może nie nazbyt eleganckie, ale za to swojskie. W małych hotelowych pokoikach rozgrywają się rodzinne dramaty, afery szpiegowskie, zabójstwa z miłości i dla pieniędzy. No i kuszą tu dwa kinoteatry — Atlantic i Bałtyk.

Na Chmielną chodzi się do fryzjera — Władysław to salon z kryształowymi i posrebrzanymi lustrami, a nawet z… telefonem.

W 1904 roku po Warszawie jeżdżą tramwaje konne, najpopularniejszy środek transportu. Automobile wciąż są rzadkością.

Singer był zdania, że Warszawa przypomina Nowy Jork. Pisał w gazecie „Forwerts”, że każda warszawska ulica miała własne oblicze. Tak jak 5th Avenue różni się od ulicy w Bronksie, a East Broadway jest inny niż 14. Ulica.

Warszawscy Żydzi dzielą miasto na „te” i „tamte” ulice. Dobre to te w południowej części żydowskiej Warszawy: Śliska, Pańska, Grzybowska, Twarda, plac Grzybowski, Gnojna, Krochmalna, Mariańska. „Rzadko zbłądził tutaj Litwak, w szabas chasydzi spacerowali tu w sztrajmlach na głowie, tutaj też mieszkała najpobożniejsza i najbardziej konserwatywna część Żydów warszawskich”. Tu mieszkają najsłynniejsi rabini — reb Zajnwełe Kłepfisz i reb Icykł. Tu spierają się chasydzi rebego z Aleksandrowa i z Góry Kalwarii. Zapach czulentu i kuglu zapamięta Singer na zawsze.

„Codziennie pojawiali się na podwórkach sztukmistrze, połykacze ognia, którzy kładli się gołymi plecami na desce najeżonej gwoździami i, jakby tego było jeszcze mało, podrzucali w górę płonące pochodnie”.

Do teatrów chodzą wybredni mieszkańcy lepszych ulic. Nie nabierają się na byle dramat. Uwielbiają treściwe przedstawienia: „koniecznie musiała być sierotka, cesarz, błazen, jakaś skomplikowana intryga i obowiązkowo dużo tańców, marszów i przyśpiewek”.

A gorsze ulice? Dzielna, Pawia, Gęsia, Miła, Niska, Stawki, plac Muranowski, Nalewki i Franciszkańska. O kupcach z tej części Warszawy ci z lepszej żartują, że handlują „nawet” z Chińczykami. Nie całkiem złośliwie o każdym hotelu mówi się „L’Hôtel de Pluskwa”. Ale to tutaj tętni życie, kwitnie handel, tu kłóci się o forsę, płacze nad spadkiem akcji, tańczy, bo targ się udał.

„Polscy Żydzi byli w swej większości ludźmi o żywiołowym temperamencie, na weselach hulali do upadłego, na pogrzebach lamentowali żałośnie. Wystarczyło nawet błahe wydarzenie, żeby na ulicy od razu powstało zbiegowisko. Warszawskie kobiety lubiły porządnie się najeść i dogodzić podniebieniu. Jeżeli panna ze stolicy wdawała się w romans, to cała płonęła miłosnym ogniem. Jeżeli między dwoma Żydami z Warszawy wybuchał spór, od razu szli do rabina, by ich rozsądził”.

Ludzi różnią nie tylko ulice. Mieszają się języki, gwary, dialekty. Warszawa początku XX wieku jest wieżą Babel. Język wskazuje na przynależność do półświatka. Złodzieje idą komuś „przetrzeć jadaczkę”, wysupłują z kieszeni „moniaki”.

W tym klimacie dorasta Dżak Lewi.

Pewnego dnia — po Jom Kippur — przejeżdża w towarzystwie dwóch kuzynów koło Teatru Wielkiego. Na placu Teatralnym jak zwykle mnóstwo ludzi.

— I ty byś tam poszedł? — pyta kuzyn Majer. — Teraz, dziecko, Boże broń, nie spotkasz tam żadnego Żyda! Wieczorem po Jom Kippur nawet najgorszy Żyd nie idzie do teatru!

Ale w inne dni roku pewnie niejeden z nich tam zagląda.

Ma czternaście lat, kiedy po raz pierwszy odważa się pójść do Teatru Wielkiego.

Choć słabo zna język „miejscowy”, wparowuje na Hugenotów, żydowską sztukę Meiera Beera, i od razu się rozgrzesza. Tu „lepiej śpiewają i mają ładniejsze kostiumy niż kuzyn Chaskiel”. Odtąd często bywa w operze. Te szczegółowe informacje zawdzięczamy Franzowi Kafce, pochodzą z Ośmiu notatników.

Rodzice myślą, że Dżak ślęczy nad Talmudem, studiuje święte pisma. A ten wessany w losy bizarne Wilhelma Tella albo Aidy.

W drodze do teatru pamięta o kupnie kołnierzyka i pary mankietów. Wracając do domu, na Pragę, wrzuca je z mostu do Wisły. Lepiej pozbyć się dowodów.

Aż dowiaduje się o istnieniu teatru żydowskiego.

Przez wieki Żydzi nie mieli tradycji teatralnych — judaizm był temu przeciwny. Według Talmudu teatr był niemoralny i pogański. O aktorach mówiono, że bluźnią i grzeszą. Podobno modlono się: „Dziękuję Ci, Boże, że nie jestem wśród tych, którzy uczęszczają do teatrów i cyrków”. Przez stulecia teatr był u Żydów zakazaną rozrywką.

Niemoralne było słuchanie głosu śpiewającej kobiety — bo mogło budzić w mężczyznach pożądanie. Nawet muzyka instrumentalna była niedozwolona, bo nie żydowska.

Kostiumy zakazane: kobieta zakładająca męskie ubranie albo mężczyzna przebierający się za kobietę — potępieni. Nie można budzić zmysłów, dopuszczać do głosu myśli nieczystych. Odwoływano do Pięcioksięgu, gdzie w Księdze Powtórzonego Prawa stoi: „Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety”.

A jednak w jeden dzień w roku zakazu nie przestrzegano. To Purim. Przebierano się i zakładano maski, które nawiązywały do postaci z Księgi Estery. Tego jednego dnia kobiety mogły poczuć się mężczyznami, a mężczyźni kobietami — zgodnie z tradycją sięgającą korzeniami karnawału włoskiego. Najczęściej scenki odgrywano w domach, podczas biesiady, a komediantów nagradzano poczęstunkiem lub pieniędzmi.

Za ojca zawodowego teatru żydowskiego uważa się Abrahama Goldfadena — na owalnej twarzy okrągłe druciane okulary, podkręcone w górę wąsiki jak rogi kozicy, szpicbródka. Był płodnym poetą, autorem piosenek i dramatów.

Kafka kąśliwie oceniał w Dziennikach: „Goldfaden, żonaty, utracjusz, nawet w wielkiej biedzie. Blisko 100 sztuk. Ukradzione melodie liturg. przekształcone na modłę ludową. Śpiewa je cały lud. Krawiec przy pracy (imitacja) służąca itd.”.

Goldfaden, urodzony w 1840 roku na Wołyniu, pierwszy zespół teatralny założył w 1876 roku w Jassach (Mołdawia).

Bywał w Polsce kilkakrotnie — w latach: 1885, 1887 (dwa razy), 1890 i 1891 (Lwów, Kraków). Podobno był w Warszawie również w roku 1883, kiedy władze rosyjskie wydały zakaz działania teatrów jidysz. Pewne jest, że Dżak nie mógł spotkać Goldfadena w Polsce — kiedy ten po raz ostatni tu przyjechał, Lewi miał zaledwie cztery lata.

Prawdą jest to, co Kafka pisze o biedzie Goldfadena. Przez całe życie nie umiał utrzymać siebie ani swoich zespołów. Na przykład kiedy przyjechał w 1891 roku z Paryża do Lwowa, publiczność karmiła aktorów między aktami chlebem i konfiturą, w ten sposób płacąc za bilety. Goldfaden wspominał, że często głodny snuł się lwowskimi ulicami. A kiedy świętował sześćdziesięciolecie, gazety pisały: „Musimy ratować artystę przed biedą”. I namawiały instytucje do zapraszania go na odczyty, by mógł jakoś cerować dziury w kieszeniach.

Ojciec teatru zmarł w 1908 roku w Nowym Jorku, może z Lewim minęli się gdzieś na szlaku.

Za to Dżak grał w wielu jego sztukach.

Amatorzy tworzyli dziesiątki zespołów, grup wędrownych, przemierzając tysiące kilometrów, mimo okoliczności, mimo granic i toczących się sporów, mimo zapalnych zdarzeń. Na mapie miejsc, w których usiłowali zarobić cokolwiek słowem i śpiewem, rysują się szlaki dręczących podróży, aż do ostatków cierpliwości i braku sił: Odessa — Kijów (474 km) — Równe (+331 km) — Lwów (+211) — Lublin (+216) — Tarnów (+255) — Kraków (+82) — Będzin (+91) — Kalisz (+295) — Łódź (+121) — Siedlce (+228) — Warszawa (+98) — Włocławek (+206) — Berlin (+461) — Praga (+349) — Wiedeń (+335) — Budapeszt (+245) — Bukareszt (+834)… A Londyn, a Nowy Jork?

W drugiej połowie XIX wieku pracę w teatrze uważano za godną pogardy. Nie było mowy o tym, by w przedstawieniu brała udział kobieta. Wszystkie role żeńskie grali mężczyźni.

Pierwszą kobietą, która tupnęła na scenie teatru żydowskiego, była Sara Segal. Kiedy dołączyła do zespołu Goldfadena, miała szesnaście lat. Musiała wcześniej spełnić żądanie matki, która bała się, że teatr zhańbi jej dziecko, przez co córka nigdy już nie znajdzie męża. Dlatego postawiła warunek — Sara musi najpierw wyjść za mąż. I wyszła. Za Sachera Goldsteina, aktora dotąd grywającego na scenie… kobiety. Nazywano Sarę ptakiem, „pasaricą” o ciemnych oczach. Po niej tupnęły inne — Masha Moskovitch była pierwszą aktorką żydowską w Rosji. Jakub Adler, jeden z pionierów teatru żydowskiego, napisał później, że jej powodzenie u publiczności sprawiło, że w ogóle uwierzył w teatr żydowski. Inna aktorka, Sonya Michelson, przekonywała Adlera, że teatr bez kobiet nie ma racji bytu. Zapytała go, czy wyobraża sobie, by w jakimkolwiek europejskim teatrze role Julii, Ofelii czy Lady Makbet grane były przez mężczyzn. Mówiła o wielkich europejskich aktorkach, między innymi o legendarnej Sarah Bernhardt.

Potrzeba istnienia teatru żydowskiego stawała się coraz większa.

Któregoś świtu Adler wygląda przez okno hotelu. Na ulicach leżą setki ludzi, także dzieci. Przerażony dochodzi do wniosku, że to ofiary pogromu. Tymczasem „ofiary” śpią w najlepsze, czekając na otwarcie kasy teatru. Koczują, bojąc się, że zabraknie biletów. Adler nigdy nie zwątpi w teatr, będzie pamiętał tę scenę nawet po czterdziestu latach. „Dobry Boże! Kiedy zbliża się mój koniec […], mam ten obraz przed sobą, na zawsze”.

Kafka w Dziennikach: „Wielki Adler, najsłynniejszy żargonowy aktor z Nowego Jorku, jest milionerem, dla którego Gordon napisał dzikiego człowieka i którego Lewi prosił w Karlowych Warach, aby nie przychodził na przedstawienie, którego nie miał odwagi zagrać przed nim na tej ich kiepsko wyposażonej scenie”.

Wędrują od miasta do miasta. Zespoły liczą nawet po kilkanaście osób. Zarobki marne. Dochody dzielone na „stopnie”. Liczba stopni zależy od wielkości roli, przydatności aktora, jego ważności w grupie. Bywa, że wpływy dzielone są na sto stopni, pierwsi w kolejce są zarządcy, dalej gwiazdy, a na samym końcu zwykli aktorzy i chórzystki. Pensje tych ostatnich — głodowe.

Kryzys następuje w roku 1883, kiedy to 7 sierpnia teatr żydowski w Rosji zostaje zakazany specjalnym dekretem. To wtedy wielu żydowskich aktorów, między innymi Adler, decyduje się na emigrację, najczęściej do Anglii i Stanów Zjednoczonych.

Najstarsza wzmianka o teatrze żydowskim w Warszawie pochodzi z 1844 roku, z wydanej w Lipsku książki Warszawa — rosyjska metropolia. Dotyczy spektaklu wystawionego w 1832 roku w szynku Pod Trzema Murzynkami.

„Teatr jest zawsze wypełniony po brzegi przez Żydów i chrześcijan, pełen smrodu. Chrześcijanie, nie zważając na religijny i poważny charakter sztuk, nie umieją się powstrzymać od robienia skandalicznych gestów i hałasowania, co często stawia żydowskich aktorów na scenie w kłopotliwej sytuacji”.

Sytuacja żydowskich teatrów staje się trudna, zdobycie zezwolenia na spektakle graniczy z cudem. Takie zezwolenie zdobywa w 1839 roku Dawid Turkus — ma prawo „odegrać” osiem przedstawień w jidysz. Ale i tak werdykt władz brzmi: „Prywatne przedstawienia podkopują egzystencję publicznego teatru”. W dodatku Warszawski Komitet Cenzury kastruje teksty. Zakaz grania w języku jidysz obowiązuje do 1904 roku. Zniesienie go doprowadzi do ożywienia teatru żydowskiego.

I choć same środowiska żydowskie, zwłaszcza chasydzkie, utrudniają działalność teatrów jidysz, Warszawa staje się głównym ośrodkiem żydowskiego życia teatralnego — powstają kolejne sceny: Bagatela, Ermitage, Centralny, Nowości, Elizeum.

W biografii spisywanej przez Franza Kafkę Lewi wspomina: „Dowiedziałem się, że istnieje również teatr żydowski. Miałem wielką ochotę udać się tam, ale nie starczało mi odwagi. Rodzice zbyt łatwo mogli byli się o tym dowiedzieć. Do Teatru Wielkiego na przedstawienia operowe chodziłem nawet często, tak jak i później do polskiego teatru dramatycznego. W tym ostatnim po raz pierwszy obejrzałem Zbójców. Zaskoczyło mnie niezmiernie, że mogą być piękne przedstawienia teatralne bez śpiewu i muzyki […] Byłem jedynym chłopcem, który odważył się iść do teatru. Bo w ogóle to wszyscyśmy już nałykali się «światłej lektury». Na ten czas przypadały już moje pierwsze lektury Szekspira, Schillera, lorda Byrona. Z literatury w jidysz trafiały do mych rąk jedynie wielkie powieści kryminalne, przysyłane z Ameryki w wersji mieszanej niemiecko-jidysz. Trochę czasu upłynęło, nie przynosząc mi spokoju: teatr żydowski w Warszawie, a ja nie miałbym go zobaczyć? Zaryzykowałem. Postawiłem wszystko na jedną kartę i poszedłem tam”.

O swojej pierwszej tam wizycie opowiada, że go odmieniła: „Przede wszystkim żadnych wyfraczonych panów, żadnych wydekoltowanych dam, żadnych dźwięków polskiej mowy ani rosyjskiej, sami Żydzi, wszelakiego rodzaju, w długich i krótkich strojach, kobiety i dziewczęta ubrane z mieszczańska. Rozmawiano głośno, bez żenady, we własnym języku”. Lewi zapamięta z tego dnia wszystko, nawet to, że miał na sobie długi kaftan. Pamiętał też, że sztukę (Bal-Tschuwe Schumora) grano w sześciu aktach i dziesięciu odsłonach, a nawet to, że spektakl nie zaczął się o ósmej, jak w polskich teatrach, ale o dziesiątej.

„Podobało mi się bardziej niż opera, teatr dramatyczny i operetka razem wzięte. Bo po pierwsze wszystko odbywało się w jidysz, wprawdzie z domieszką niemieckiego, ale jednak w jidysz, w piękniejszym i lepszym wydaniu, a po drugie wszystko w tym było: i dramat, i tragedia, i śpiew, i komedia, i taniec — wszystko — pełnia życia!”.

Spektakl kończy się długo po północy, do domu wraca Dżak zapewne koło pierwszej, może później. Kładzie się, widząc siebie na scenie prawdziwego żydowskiego teatru.

Następnego dnia ojciec wściekły. Wzywa go do siebie. W salonie czeka mama. Ojciec sznuruje od okna do drzwi i od drzwi do okna, raz po raz dotykając palcami swojej krótkiej czarnej brody. Chodzi tak, mówiąc do żony: „Musisz wiedzieć: z dnia na dzień robi się gorszy, wczoraj widziano go w teatrze żydowskim”. To wspomnienie nawet po latach śmieszy Lewiego. Tragizuje Kafce:

„Matka, przerażona, załamuje ręce, ojciec, pobladły, nie przestaje chodzić po pokoju, mnie ściska się serce, siedzę jak skazaniec, nie mogę znieść bólu moich pobożnych, drogich rodziców. Dziś trudno mi sobie przypomnieć, co wówczas powiedziałem, wiem tylko, że po minutach przytłaczającego milczenia ojciec spojrzał na mnie swoimi wielkimi czarnymi oczami i przemówił: «Pamiętaj, moje dziecko, że to cię zaprowadzi daleko, bardzo daleko» — i miał rację”.

A jednak rodzice stają się bardziej uważni i zaostrzają rygor. Dla Lewiego to nie do zniesienia. Ma czternaście lat i czuje się prawie dorosły. Pewnego wieczora, kiedy wychodzi ze swego pokoju, ojciec prosi go na rozmowę. Dżak, bojąc się kolejnych wyrzutów, wkłada na siebie — jest sobota — lepszy chałat, zabiera oszczędności i biegnie na dworzec co sił. Wszystko jedno, dokąd pojedzie…

Na dworcu pociąg do Ostrowi. Rusza o dziesiątej wieczór. Pociąg wlecze się osiem godzin. Kafka obrazuje w Dziennikach: „Cała Ostrowia to właściwie tylko obramowanie krótkiego kawałka gościńca”. Zdaniem Lewiego ma długość jego laski. „Gdy pewnego razu jakiś hrabia zrobił sobie postój w Ostrowi swym czterokonnym powozem podróżnym, dwa przednie konie i tylna część powozu znajdowały się już poza granicami miejscowości”.

W Ostrowi odnajduje jesziwę, wyższą szkołę Talmudu. Takich szkół w Polsce i Rosji powstawało wiele.

Szybko zaprzyjaźnia się z innymi uczniami, którzy oblegają go ze względu na pieniądze, jakimi dysponuje. Być może już nigdy nie będzie miał takich pieniędzy. Każdy chce mu coś sprzedać. Jeden z kolegów oferuje „dniówki” — czyli darmowe posiłki.

Dżak najbardziej nie lubi nocy, bo w jesziwie straszny zaduch. Otwieranie okien nie przynosi ulgi. Studenci z braku łóżek układają się do snu tam, gdzie ostatnio siedzieli, nie rozbierając się. Roi się od pcheł. Lewiemu tak brzydną nauka i panujące warunki, że na kilka dni przenosi się do gospody. W końcu wraca do domu — bo „przywykł był bowiem do życia uporządkowanego i nie mógł znieść tęsknoty za domem”.

Marzenia o teatrze są jednak silniejsze. Również marzenia o podróżach. Mija zaledwie kilka lat, a — nie bacząc na rodziców — wrzuca do torby kilka książek, między innymi dramaty Czechowa. Pakuje się rozgorączkowany, choć przestraszony. Dotąd marzył, teraz spróbuje sięgnąć po owoc. Ojciec w końcu pogodzi się z jego upadkiem. Matce przyjdzie to trudniej. Ona w teatrze widzi maskaradę, śmiesznych ludzi udających innych ludzi, przeciw naturze, przeciw wierze. A mógł przecież wyrosnąć na uczonego i bogobojnego Żyda. Trwogę czuje.

„Biedny Dżak, mój biedny Dżaku” — powtarza, widząc, że nic go nie zatrzyma. On chce się uwolnić, wyjechać jak najdalej.

Kilku jego kumpli już wcześniej wyjechało do Paryża. Paryż… Bardzo dobry adres. Prawie tak dobry jak Berlin czy Wiedeń.

Kiedy pojawia się we Francji, jest rok 1904. Ma siedemnaście lat. Na początku pomagają mu polscy i rosyjscy Żydzi, którzy od dawna starali się o powołanie sceny żydowskiej.

Już w 1893 roku próbowano otworzyć w Paryżu teatr dla publiczności żydowskiej polskiej i rosyjskiej — Żydzi z Polski i z Rosji mówią specyficzną odmianą jidysz, nie do końca zrozumiałą dla Żydów francuskich.

Pierwsza grupa aktorów żydowskich występuje przy ulicy Rochechouart, w jednej z salek koncertowych, którymi zarządza pan d’Harcourt, organizator i muzyk. Dzisiaj to serce dzielnicy mieniącej się egzotycznymi esencjami Maghrebu i Afryki. Miejsce kipiące, położone między słynącym z prostytucji placem Pigalle a świątynią Sacré-Cœur.

Z braku publiczności aktorzy muszą zawiesić swoje działania aż do roku 1896 — kiedy przeniosą „scenę” w okolice Faubourg Saint-Antoine. Mieszkało tam wielu Żydów mówiących w jidysz. Tu przedstawienia wystawia się już regularnie w soboty i w niedziele wieczorem.

Według Leksykonu Zylbercwajga Lewi debiutuje na scenie koła robotników żydowskich. Prowadzi je Szmuel Keitenzacher, który przybył do Paryża z Warszawy rok wcześniej. Dżak, zaprotegowany przez paryskich przyjaciół, zostaje zaproszony na rozmowę do Keitenzachera. Ten zapalony socjalista natychmiast daje mu rolę w sztuce Czechowa Niedźwiedź — krotochwila w jednym akcie.

Lewi pamięta swój debiut przez całe życie, jakby się wydarzył wczoraj albo rano. Zapisze po latach, że wprost połykał rolę i już po kilku dniach znał na pamięć nie tylko swoją kwestię, ale i partie trzech innych aktorów. A kiedy po dziewięciu miesiącach ujrzał swoje nazwisko na plakatach, po prostu tańczył z radości. Kilka godzin przed przedstawieniem kręcił się rozgorączkowany przed jeszcze zamkniętym teatrem. Zapamiętał tylko, że zawołano go „na makijaż”.

„Wiem tylko, że dwie mocne ręce podniosły mnie i pchnęły na scenę. O mało nie zemdlałem. Nic nie widziałem — ani sceny, ani publiczności, ani partnerów, tylko coś niebieskiego i czerwonego. Koła przewijały się przede mną z niesłychaną szybkością. Moje gardło zrobiło się suche — o mało co się nie udusiłem. Niczego nie słyszałem, nic nie wiedziałem. Oblał mnie zimny pot i setki szpilek ukłuły moją skórę. Przebudziłem się i dopiero wtedy zacząłem rozumieć, że stoję przed publicznością. Nagle zdałem sobie sprawę, że moje dziecięce marzenia są już na zawsze stracone — chyba że uda mi się jeszcze pozbierać. Teraz albo nigdy. W kulisach ktoś krzyczy: «Lewi, bądź dzielny!». Sufler, Czerwony Josek, daje znaki ze swojej budki. Powiedziałem chyba, że jestem lekki jak piórko, że wszystko ze mnie odpłynęło, że stałem się kimś innym. Nie wiem, co się stało, ale kiedy opadała kurtyna, tłum klaskał jak szalony. Przyjaciele rzucali mi kwiaty. Ucałował mnie reżyser. Wszyscy składali gratulacje. Następnego dnia byłem już aktorem, należałem do wielkiej rodziny artystów”.

W 1906 roku zaczął pracę na profesjonalnej scenie teatru żydowskiego. W tymże roku grał między innymi rolę Szlojme w sztuce Jakuba Gordina Mirele Efros. Partnerowali mu Miriam Triling i Herman Berman, późniejsze małżeństwo.

Paryż przypomina Lewiemu Warszawę.

Prawdopodobnie w Paryżu poznaje malarza Marca Chagalla. Choć trzeba z rezerwą nadmienić, że mówiąc o swoich wielkich przyjaciołach, popada w uporczywe konfabulacje. Twierdzi, że pomagał Chagallowi szukać atelier w emigranckiej dzielnicy Belleville. Czy poznał go w czasie objazdów po Francji? A może spotkali się wcześniej, w Witebsku, może w Polsce? Chagall odwiedził Wilno i Warszawę na przełomie 1934 i 1935 roku. W autobiograficznej książce Chagalla Moje życie nie ma wzmianki o Lewim. Nic o łączącym ich wyobcowaniu z realnego świata lub konieczności tworzenia.

Czy Dżak Lewi widzi Paryż w podobny sposób jak Kafka, który przyjechał tu z Maxem Brodem w 1911 roku? Płaszczyznami białych koszul, białych obrusów w restauracjach, zaprzężonych koni, parowców na Sekwanie, szerokich kominów, złożonych gazet?… Paryż rysowany zdecydowaną kreską. Wieloma kreskami — okiennych żaluzji, listew dachowych, okien, szklanego dachu Grand Palais, balkonowych krat, kresek wieży Eiffla, kawiarnianych ogródków, krzeseł, ogrodów publicznych.

Na Boulevard Poissonnière kobieta pcha wózek z książkami. Krzyczy: „Oglądajcie, oglądajcie, moi panowie, szukajcie, wszystko, co tu leży, jest na sprzedaż”. Ludzie natychmiast podchodzą, zaglądają do wózka, wybierają książki, kartkują i najczęściej je odkładają.

Z Paryża zapamięta Kafka coś jeszcze — metro. Ciemnostalowy kolor ścian i szybkość pociągu. I ten potworny hałas, gdy pierwszy raz w życiu jedzie z Montmartre na wielkie bulwary. Obcokrajowca poznaje się po tym, że na ostatnim stopniu schodów metra traci orientację — nie wpływa w kolorowy uliczny tłum, nie staje się nim.

Z Dzienników dowiadujemy się też o istnieniu paryskich pamiętników Lewiego, niestety zaginionych.

„Opowieści i dzienniki Lewiego: jak to przeraża go Notre-Dame, jak to w Jardin de Plantes porusza go tygrys, obraz istoty zrozpaczonej i pełnej nadziei, która pochłaniając pokarm, nasyca rozpacz i nadzieję, jak to w wyobraźni jego pobożny ojciec zapytuje go, czy w sobotę może iść na spacer, czy ma teraz czas na czytanie współczesnych książek, czy może jeść w dni postne, gdy tymczasem on, Lewi, musi przecież pracować w soboty, w ogóle na nic nie ma czasu, a pości bardziej, niż nakazywała to jakakolwiek religia. Gdy spaceruje ulicami, żując ciemny chleb, z daleka wygląda to tak, jakby jadł czekoladę. Praca w fabryce czapek i jego przyjaciel, socjalista, uznający za burżuja każdego, kto nie pracuje dokładnie tak samo jak on, np. Lewi z tymi swoimi delikatnymi rękami; który nudzi się w niedziele, który gardzi czytaniem jako czymś zbytkownym, sam nie umie czytać i ironicznie prosi Lewiego, aby ten odczytał mu list, jaki otrzymał”.

Do 1919 roku Dżak Lewi jest nieustannie w podróży — za oknem pociągu zmieniają się krajobrazy: Paryż, Bazylea, Zurych, Wiedeń, Praga, Warszawa, Frankfurt, Berlin, Lipsk, Budapeszt, znów Warszawa i podróże po polskiej prowincji.

*

Kiedy w 1910 roku trupa aktorów żydowskich z Warszawy przyjeżdża do Pragi, Kafka pracuje w Zakładzie Ubezpieczeń Robotników od Wypadków na Królestwo Czeskie. W 1906 roku otrzymał promocję w cesarsko-królewskim niemieckim Uniwersytecie Karola w Pradze z tytułem doktora praw. Odbywał przez rok bezpłatną praktykę sądową. Wuj Alfred, brat matki, w którego zapatrzona jest cała rodzina Löwych, bo po karierze bankowej w Paryżu szefuje hiszpańskiej spółce kolejowej, ma pomysł posłania Franza do pracy w ubezpieczeniach, jak zauważa biograf Reiner Stach — branży nowoczesnej i dającej możliwość międzynarodowego rozwoju. Franz poddaje się stosownym badaniom lekarskim, aby zatrudnić się w Assicurazioni Generali. Stach przytacza protokół: wzrost 181 cm; waga 61 kg; puls 78; a po krótkim wysiłku — 84; 16 oddechów na minutę; obwód szyi 37 cm; obwód brzucha na wysokości pępka 72 cm; stan odżywienia „umiarkowany słaby”, za to głos czysty i mocny, cera blada, lecz świeża, włosy ciemnobrązowe, skóra gładka, bez blizn, zdrowe zęby, mocz równomierny, maślany (cokolwiek to znaczy), ogólne wrażenie — wydaje się młodszy.

Praca wcale nie okazuje się taka intratna i Kafka szybko zaczyna się rozglądać za nową. Trafia do Zakładu Ubezpieczeń Robotników. Nawiązuje kontakt ze Stowarzyszeniem Studentów Żydowskich Bar Kochba i angażuje się w działalność syjonistyczną.

Prawie dziewięćdziesiąt procent mieszkańców ówczesnej Pragi to Czesi, około dziesięciu procent to mniejszość mówiąca po niemiecku. Nie można powiedzieć „mniejszość niemiecka” — bo jest wśród niej ludność pochodzenia żydowskiego. Do tej grupy należy Franz Kafka.

Reiner Stach uznaje Pragę za klucz do intelektualnej biografii Kafki. „Nie da się [jej] zrozumieć bez historii miasta i jego regionu. Odnosi się to zarówno do Niemców, jak i do Czechów, do żydów, jak i chrześcijan. Odnosi się do polityków jak Tomáš Masaryk, który najpierw został wypędzony ze swojego miasta, a potem był w nim uwielbiany; do publicystów jak Egon Erwin Kisch, który przez całe życie czerpał z materiałów poglądowych poświęconych społecznej historii Pragi; odnosi się do pokolenia młodych syjonistów działających około 1900 roku, którzy dorastali w Pradze w okresie narodowych sporów i dlatego namysł nad pojęciem «narodu żydowskiego» stał się dla nich problemem intelektualnym i politycznym; odnosi się też oczywiście do takich pisarzy jak Rilke i Werfel, których wyobraźnię od wczesnych lat rozpalało oblicze miasta ze swoimi społecznymi wstrząsami na przestrzeni całego tysiąclecia, wyrytymi na nim jak zmarszczki i blizny, i którzy w końcu uznali, że nie mają już czym oddychać na tym targowisku otwartych rachunków […]. To, co pisze [Kafka], jest magiczne w zupełnie innym sensie niż rzekomo magiczna Praga. Każda linijka spod jego ręki przechodzi przez filtr przerażającej, często lodowatej, intelektualnej czujności i nasyconej obrazami, nieustępliwej refleksji. Kafka był nie tylko mocno związany ze swoim rodzinnym miastem jak tysiące innych ludzi, ale i czerpał z tego impuls, a poniekąd nawet misję zgłębienia zagadki owej więzi. Dlatego przez całe życie zajmowały go władza przeszłości nad teraźniejszością, upiorne kołatanie dawnego świata (zwłaszcza w sierpniu 1914 roku) i oczekiwane w każdej chwili nagłe zmartwychwstanie tego, co wydawało się załatwione już dawno, a wszystko to jako wyraz specyficznej, osadzonej w jego praskim świecie świadomości czasu i historii. I tę świadomość Kafka nosił w sobie zapewne już jako młodzieniec. Kiedy bowiem zastanawia się nad tym, jak najskuteczniej obrócić Pragę w popiół, to nie poprzestaje na sztubackich marzeniach”.

W Pradze w tamtym czasie ukazuje się kilka niemieckojęzycznych gazet: dwa dzienniki „Bohemia” i „Prager Tagblatt”; „Deutsches Abendblatt”, „Montagsblatt aus Böhmen”; gazeta rządowa „Prager Abendblatt”.

Zdaniem Haralda Salfellnera, autora książki Franz Kafka and Prague, choć Praga była sennym, prowincjonalnym miastem, rozwijała się szybko — a rozwój ten dotyczył wszelkich sfer życia. Coraz powszechniejsze są telefony, pojawiają się automobile. Elektryczność dotarła do Pragi już w 1894 roku. Pierwsze kino (przy ulicy Karlovej 20) otwarto w 1907 roku. Kafka jest fanem kina, z pasją opowiada filmy Maxowi Brodowi.

Teatrem żydowskim zaczyna się interesować w roku 1910 — i tak 5 maja idzie ze swoim przyjacielem Maxem Brodem na jeden ze spektakli grupy aktorów żydowskich ze Wschodu. Potwierdza to Evelyn Torton Beck w swojej książce Kafka and the Yiddish Theater.

A w sobotę wieczór, 14 października 1911 roku, Kafka idzie do Café Savoy na spektakl Goldfadena Szulamis w wykonaniu żydowskich aktorów z Warszawy.

Wspomina Savoy jako małe, brudne miejsce. Brod dodaje, że niezbyt zachęcające. Otto Pick, recenzent, ocenia je jako wręcz prymitywne.

Scena ulokowana w kącie. Aktorzy zajmują miejsca z jej prawej strony. Publiczność siedzi naprzeciw sceny i po jej lewej stronie. Zielona kurtyna opada równocześnie z frontu i z lewej. Nie ma dekoracji. Aktorzy ogrywają krzesło czy stół, podstawowe dostępne w kawiarni sprzęty. W ten sposób tworzą teatr, który nazywają Polsko-Żydowską Spółką Muzyczno-Dramatyczną.

Scena mała, ciasna, więc aktorzy nie mają zbyt wielkich możliwości ruchu. Lewi ironizuje, że mają własną orkiestrę. Tworzy ją… jeden pianista.

Szulamis to jedna z najbardziej znanych i najczęściej granych sztuk żydowskich. W 1887 roku „Przegląd Tygodniowy” pisał, że jest to dramat poważny, oparty na opowieści talmudycznej i „ma za treść zdradzoną miłość Szulamitki, jej rozpacz, oraz powrót ukochanego na jej stroskane łono”. Żadna to „farsa sprośna, nie wyuzdany kankan, nie upadlający cynizm — ale poważna, zdrowa w swych motywach sztuka, zdolna zająć, pociągnąć i wywrzeć wpływ na masę żydowskiej inteligencji”.

Lewi gra — jak relacjonuje Kafka — brzuchatego kapłana, który czuje się wyższy niż inni. Szulamitkę — Madame Czyżyk. Oto słowa Kafki, pierwsze, w jakich opowiada o Dżaku:

„W końcu kurtyna rozsuwa się szeroko, w środku trzyma ją guzik, za nią dostrzegamy Lewiego, który stawia kroki w kierunku rampy, zwróciwszy twarz do nas, publiczności, broni się przed kimś, kto atakuje go z dołu, jedynie rękami, aż tu nagle, chcąc zdobyć jakiś punkt oparcia, urywa całą kurtynę wraz z górnym drucianym mocowaniem i oto teraz na naszych oczach Lewi, uginając nogi w kolanach, zostaje objęty przez Pipesa, który grał dzikusa i który się pochyla, jak gdyby kurtyna była wciąż zsunięta, i dosłownie ściągnięty za głowę z podwyższenia. Wszyscy zbiegają się w bocznym przejściu sali. Zsunąć kurtynę! — ktoś woła na całkiem niemal obnażonej scenie, na której żałośliwie stoi pani Czyżyk, z tym swoim bladym licem Sulamit, pomocnicy kelnerów; stojąc na stołach i krzesłach, jako tako doprowadzają kurtynę do porządku, gospodarz próbuje uspokoić przedstawiciela władz, który ma jedno wyłącznie życzenie — oddalić się stąd, a którego owa próba właśnie zatrzymuje, za kurtyną słychać panią Czyżyk: «Cóż, musimy uczyć ze sceny publiczność moralności». […] Nagle widać Lewiego, który wcześniej jakby zapadł się pod ziemię, starszy kelner Roubitschek popycha go ku drzwiom rękami, chyba też kolanami. Wygląda na to, że ma zostać po prostu wyrzucony. I to ten sam starszy kelner, który przed każdym gościem, a wcześniej i później także przed nami stoi skulony jak pies”.

Przedstawienie, mimo nie najlepszej frekwencji, bardzo się podoba. Lewi zaprasza na kolejny wieczór, kiedy zespół odegra słynne na cały świat arcydzieło.

Franz Kafka czeka już na Lewiego, przed którym ma zamiar „paść z podziwu na kolana”. Następuje nieoczekiwany zwrot akcji.

Kiedy w 1911 roku Dżak Lewi daje swój pierwszy „popis” w Café Savoy przy placu Kozim — Kafka odczytuje silny impuls do poznania kultury przodków. Na jakiś czas teatr żydowski staje się jego codzienną rozrywką.

Salfellner pisze, że Kafka ogląda aż dwadzieścia przedstawień żydowskich aktorów z Warszawy. W teatrze niemieckim — przynajmniej jak wyznał później swojej narzeczonej Felicji Bauer — nie był w tym czasie ani razu.

Co tak bardzo fascynuje Kafkę w środowisku żydowskich aktorów? Nahum N. Glatzer w książce The Loves of Franz Kafka sugeruje, że tęsknota za wolnością. Artyści, których teraz podziwia, wyjechali z Europy Wschodniej, zerwali z życiem ograniczonym nakazami i zakazami. Zostawili swoje domy i rodziny. Wybrali życie nieakceptowane przez ortodoksyjnych Żydów. Byli outsiderami. Ich rodzinne domy, miasta, z których pochodzili, nadal kultywowały dawne tradycje, rytuały. Oni zerwali z tym światem.

Kafka współczuje warszawskim artystom fatalnej sytuacji finansowej — skazani są na tułaczkę po świecie. Podróżują za pieniądzem, ale i do widza — aż do roku 1914, kiedy to z wybuchem wojny dochodzi kolejny ważny powód: teatry żydowskie przestają działać. Objazd staje się jedyną możliwością pracy. Pisze o tym barwnie w autobiograficznym tomie Moje życie, mój teatr wielka aktorka żydowska Ida Kamińska, jedyna polska aktorka nominowana do Oscara. Wspomina ojca, który wynajął swój teatr jednemu z rosyjskich zespołów. Jednak panująca w Warszawie atmosfera i masowe wyjazdy Rosjan spowodowały, że interes podupadł. Władze rosyjskie zabroniły Żydom grać, widząc w ich działalności scenicznej „groźne niebezpieczeństwo polityczne, mogące zaważyć na losach wojny”.

20 października 1911 roku relacjonuje Kafka odczyt Lewiego — najprawdopodobniej również w Café Savoy:

„Czytał humoreski z Scholema Aleichema, potem historyjkę Pereca, jakiś wiersz Bialika […], «Sprzedawczynię światła» Rosenfelda. Naturalny dla tego aktora, ustawiczny wytrzeszcz oczu, które przez chwilkę nieruchomieją, okolone wysoko uniesionymi brwiami. Całkowita prawdziwość całego odczytu; nieznaczne, idące od łopatki uniesienie prawego ramienia; przesuwanie cwikieru, który widocznie pożyczony tak kiepsko pasuje do nosa; ułożenie nogi pod stołem, która tak jest wyciągnięta, że pracują przede wszystkim słabowite kości łączące uda i łydki; zgięcie pleców, które wyglądają na słabe i liche, gdyż obserwatora nie udaje się zwieść widokiem jednolitych i równych pleców naprzeciwko, co może nastąpić, gdy się patrzy przez wzgląd na oczy, zagłębienia i wypukłości policzków, ale także przez wzgląd na byle drobiazg, choćby zarost na brodzie. Po odczycie, idąc już z powrotem do domu, poczułem, jak wzbierają we mnie wszystkie me zdolności, toteż narzekałem mym siostrom, a w domu nawet matce”.