Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland. Maska miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - Barbara Cartland - ebook + audiobook

Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland. Maska miłości - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland ebook i audiobook

Barbara Cartland

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Markiz Melford przebywa ze swoja kochanką Odettą w Wenecji. Ta doskonale spędza tam czas, lecz sam markiz nie czuje się chyba zbyt dobrze w tym uroczym miejscu. Podczas parady ulicznej podchodzi do niego tajemnicza dziewczyna,która dużo wie, o jego dyplomatycznym celu pobytu w Wenecji. Młoda dama wypytuje go o Anglię, za którą jak się okazuje bardzo tęskni i bardzo chce tam powrócić. Markiz jest tym zdumiony, gdyż Wenecja wydaje się być wręcz miejscem wymarzonym dal pięknych młodych kobiet. Okazuje się, że tajemniczą nieznajomą jest Ceterina, która po śmierci rodziców została zawezwana przez swojego dziadka, piastującego najwyższe stanowisko urzędnicze w Wenecji, aby poślubić markiza Sorano, co jest bardzo ważnym krokiem dyplomatycznym. I na nic zdają się utyskiwania Cateriny, że jest on dużo starszy, a ona nie darzy go żadnym uczuciem. Czy uda się pięknej Catarinie uniknąć aranżowanego ślubu? Czy spotka jeszcze markiza Malforda i czy pomoże jej on wrócić do Anglii? Czy odnajdzie jeszcze swoje szczęście w Anglii?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 145

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 22 min

Lektor: Laura Breszka

Oceny
4,2 (14 ocen)
7
4
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elczi_

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna historia jeśli ktoś lubi romanse. Trochę przygody i wątek miłosny ale bez przeslodzenia na końcu (jak to sie zdarza tej autorce).
00

Popularność



Podobne


Barbara Cartland

Maska miłości

Saga

Maska miłościTytuł oryginału: The Mask of Love Przełożyła: Dorota Konieczka Cover font: Copyright (c) 2010-2012 by Claus Eggers Sørensen ([email protected]), with Reserved Font Name ‘Playfair’ Copyright © 1975, 2019 Barbara Cartland i SAGA Egmont Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788711771495

1. Wydanie w formie e-booka, 2019 Format: EPUB 2.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

Od Autorki

Szczegóły ostatnich dni niezależności Wenecji i opis bagno w Tunisie oraz zwyczaje barbarzyńskich piratów są zgodne z prawdą.

W 1792 roku Francja wypowiedziała wojnę Austrii, a cztery lata później Napoleon Bonaparte wydał wyrok na Republikę Wenecką. Ostatnim dożą był Ludovico Manin.

Przez trzy wieki barbarzyńscy piraci i korsarze terroryzowali i plądrowali basen Morza Śródziemnego.

W 1634 roku w Algierze przebywało ponad dwadzieścia pięć tysięcy chrześcijańskich niewolników, a flota barbarzyńców liczyła ponad sto pięćdziesiąt okrętów.

„Dziś chrześcijanie są taniˮ — brzmiał handlowy slogan. Najładniejsze kobiety wysyłano zwykle do Konstantynopola, dla sułtana.

Dopiero kiedy Francuzi zajęli Algier w 1830 roku, skończył się ten okrutny handel.

Rozdział 1

ROK 1791

Nie możemy tut stać całą noc! Masz zamiar zatańczyć ze mną czy nie? — głos kobiety był ostry, lecz jej oczy błyszczały, gdy podekscytowana obserwowała rozbawionych uczestników karnawału na placu św. Marka. Byli tak doskonale poprzebierani, że nie rozpoznałaby ich nawet najbliższa rodzina. Wśród ogromnej rozmaitości kostiumów, kolory mieszały się jak w kalejdoskopie.

— Jest zbyt tłoczno — odparł powoli mężczyzna. — I o wiele za gorąco.

— Dla mnie nigdzie nie jest zbyt tłoczno — zripostowała kobieta — po tygodniach śmiertelnie nudnej szarości morza i uczuciu nieustannego kołysania.

Ukryta pod maską twarz markiza Melforda wyrażała znudzenie. Nie raz, lecz tysiące razy słyszał tę skargę i znów żałował pochopnej decyzji zaproszenia swej kochanki we wspólny rejs do Wenecji.

— Spójrz na tego człowieka! — wykrzyknęła Odette, zapominając o przyczynie swej irytacji. Obiektem jej zainteresowania był akrobata zjeżdżający na ziemię po linie umocowanej do wierzchołka dzwonnicy kościelnej. Kiedy dotarł bezpiecznie na dół, rozległy się brawa. Jednakże wokół tyle było innych popisów siły i zręczności, tyle zabawnych scen, które przyciągały uwagę, że widz szybko dawał się oszołomić.

Ponad tym wszystkim dźwięczała muzyka. Setki ludzi tańczyło pośrodku placu i Odette pociągnęła tam markiza.

— Chodź! — wykrzyknęła. — Muszę zatańczyć! Muszę!

— Dlaczegóż by nie, śliczna pani? — rozległ się jakiś głos i chwilę potem Odette wirowała w czyichś ramionach, pozostawiwszy markiza samego. Nie zakłóciło to jego spokoju. Znał Wenecję wcześniej i wiedział, że zabawy karnawałowe, ciągnące się czasami przez sześć miesięcy w roku, były pretekstem dla nieprzerwanej wesołości i rozrywek; okresem, kiedy zapominano o konwenansach i etykiecie.

Wenecja, miasto przyjemności i miłości, tak bardzo przepełniona była frywolnością, że nie dało się zachować powagi w tym bajkowym miejscu.

Przed kawiarenkami na placu ludzie pili wino i plotkowali. Po kanałach pływały gondole, których kolorowe baldachimy odbijały się jasnymi plamami od zielonkawej powierzchni laguny.

— Czy... możemy porozmawiać, milordzie? — rozległ się cichy, nieco zdyszany, kulturalnie brzmiący głosik. Obejrzawszy się, markiz ujrzał stojącą obok kobietę.

Trudno było domyślić się, jak wygląda, gdyż nosiła maskę, a jej włosy i ramiona zakrywał koronkowy welon spływający z trójgraniastego kapelusza. Odsłonięte miała tylko usta i markiz zauważył, że były bardzo młode i pięknie wykrojone.

— Będę zaszczycony — odparł.

Kobieta mówiła po angielsku, więc odpowiedział jej w tym samym języku.

— Czy moglibyśmy gdzieś... usiąść?

— Ależ oczywiście — odrzekł markiz. Podał nieznajomej ramię i poprowadził ją przez tłoczącą się ciżbę.

Markiz wybrał stolik w tej części kawiarenki, gdzie siedziało niewielu klientów. Większość ludzi wolała być jak najbliżej przechadzających się i tańczących na placu tłumów. Nieznajoma usiadła, a markiz przywołał kelnera.

— Woli pani wino czy czekoladę? — zapytał.

— Poproszę o czekoladę.

Markiz złożył zamówienie, a potem odwrócił się, aby spojrzeć na swoją towarzyszkę.

Z tego co zdołał spostrzec, wywnioskował, że była bardzo młoda. Wydawało mu się też, choć mógł się mylić, że jej oczy spoglądały zza czarnej maseczki nieco lękliwie.

— Zapewne jest pan zdziwiony, że zwracam się tak bezpośrednio — powiedziała — lecz chciałam... tak bardzo chciałam zapytać pana o... Anglię.

— O Anglię?—powtórzył zaskoczony markiz.

— Tęsknię za domem — wyjaśniła.

To go rozbawiło. Nie tego oczekiwał od Angielki — jeśli taka była jej narodowość — przebywającej w Wenecji.

— Nie bawi to pani? — machnięciem ręki wskazał tłumy.

— Nienawidzę tego! — oświadczyła. — Nie chcę jednak mówić o sobie. Chcę wiedzieć, czy żonkile nadal złocą się w londyńskich parkach, czy w Rotten Row wciąż są te wspaniałe konie, czy uliczni sprzedawcy wołają „słodka lawenda!ˮ, kiedy przynoszą swoje kosze ze wsi. —W młodym głosie słychać było delikatne drżenie, które przekonało markiza, że wszystko, co mówiła, miało dla niej duże znaczenie.

— Czy zdradzi mi pani swoje imię? — zapytał. Widząc, że zesztywniała, dodał szybko. — Nie chodzi mi o nazwisko, oczywiście! Wiem doskonale, że wszyscy jesteśmy anonimowi podczas karnawału. Pani jednak wiedziała, że jestem Anglikiem.

— Tak, wiedziałam — odparła dziewczyna. — Widziałam pana w gondoli na Canale Grande i ktoś powiedział mi, kim pan jest.

— Mam uczucie, jakbym był trochę oszukiwany — zauważył markiz żartobliwie.

— Może trochę — odparła dziewczyna. — Mam na imię Caterina.

— W Wenecji to popularne imię — skomentował markiz. — A jednak jest pani Angielką.

— W połowie — poprawiła go. — Mój ojciec był Wenecjaninem, lecz ja zawsze mieszkałam w Anglii. Przybyłam do Wenecji dopiero trzy tygodnie temu.

— Więc dlatego tęskni pani za domem.

— Kocham Anglię! — wykrzyknęła Caterina żarliwie. — Wszystko w niej kocham: konie, ludzi, nawet klimat!

Markiz roześmiał się.

— Jest pani naprawdę uprzedzona. A przecież Wenecja jest bardzo piękna.

— Wenecja jest jak dziecięca zabawka — odparła lekceważąco — a jej mieszkańcy są jak dzieci. Przez cały czas bawią się i nikt nie mówi poważnie.

— A dlaczego pani, w tym wieku, miałaby być poważna?

— Ponieważ interesują mnie rzeczy, które Wenecjanie albo ignorują, albo na których się zupełnie nie znają — odparła. — Kiedy mieszkałam w Anglii — powiedziała przyciszonym głosem — ludzie odwiedzający nasz dom dyskutowali o polityce, książkach, sztuce, odkryciach i wynalazkach naukowych. To było takie interesujące! A tutaj wszyscy mówią tylko o miłości. — W młodym głosie zabrzmiała pogardliwa nuta, która markiza nieco rozbawiła.

— Kiedy będzie pani trochę starsza — powiedział — niewątpliwie ten temat stanie się dla pani równie interesujący i ekscytujący, jak dla większości przedstawicielek pani płci. — Jego głos był lekko kpiący. Caterina spojrzała na niego.

— Czyż miłość może być ekscytująca? — zapytała.

— Jeśli jest się naprawdę zakochanym — odparł markiz. Ton jego głosu był cyniczny, co nie uszło uwagi Cateriny.

— Pan... nie odpowiedział — powiedziała wolno — na moje pytanie.

— O żonkilach? — zapytał. — Kiedy wyjeżdżałem, rozpościerały się jak złoty dywan wokół mojego wiejskiego domu, a w całym Londynie wyglądały jak małe żółte trąbki: w ogrodach przy Berkeley Square, w St. James Park i w wielkich koszach, z których sprzedawano je na ulicach.

— Wiedziałam! — wykrzyknęła Caterina. — A potem pod migdałowcami pojawią się bzy, purpurowe i białe, i dzwoneczki, a ich kwiaty będą opadać na zielone trawniki — westchnęła lekko. — Czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze zielone trawniki?

— Nieliczni tylko — odrzekł markiz — zamieniliby kanały, plac św. Marka z błękitną laguną i słońce Wenecji na mgły, deszcze i często brzydką londyńską pogodę.

— Ja bym zamieniła! — odparła natychmiast Caterina.

— Jak długo będzie pani w Wenecji? — zapytał markiz.

— Zawsze! — odparła z rozpaczą w głosie.

— Z czasem polubi pani Wenecję —powiedział proroczo. — Zmiana otoczenia wpływa na nas ujemnie. Za rok o tej porze będzie pani cieszyć się karnawałem, śmiać z jego frywolności i przeżywać dzikie przygody, które są nieodłączną częścią zabawy.

Mówiąc to, markiz zastanawiał się jednocześnie, jak ktoś tak młody zdołał wymknąć się spod opieki przyzwoitki, która musiała podczas karnawału towarzyszyć każdej dziewczynie.

Kobiety zamężne cieszyły się nieograniczoną swobodą, nie znaną w innych częściach Europy. Plotki dotyczyły tylko wyjątkowo skandalicznych przygód, które zdarzały się w kawiarenkach, nad laguną lub nawet w kościołach.

Zamaskowani mężczyźni wchodzili, kiedy tylko chcieli, na teren klasztorów. Nie było żadnych barier. Nie było bogatych ani biednych, policji ani przestępców, praw ani prawodawców.

Był jedynie karnawał, ale któż zbuntowałby się przeciw czemuś równie ekscytującemu i kuszącemu? Pewien sławny Wenecjanin powiedział kiedyś: „Cały świat jest oczarowany weneckim karnawałemˮ.

— Jak długo zamierza pan tu zostać? — zapytała Caterina.

— Niedługo — odparł markiz.

— A więc nie bawi się pan!

— Z pani strony jest to nader niesprawiedliwe przypuszczenie — rzekł zimno. — Sądzę, że Wenecja jest bardzo interesująca, a ja, podobnie jak pani, nie jestem w nastroju do takiej frywolności.

— Pożegluje pan do Anglii — odparła Caterina — przyjaciele powitają pana z radością i będziecie dyskutować o tak wielu istotnych sprawach.

— Skąd pani wie, czy nie jestem zwykłym dyletantem, hazardzistą, poszukiwaczem przyjemności, którymi pani tak wyraźnie gardzi? — zapytał markiz.

— Kiedy wskazano mi pana wczoraj — odparła Caterina — powiedziano również, że jest pan człowiekiem mądrym, który przyjechał tu, aby uczestniczyć w poważnych rozmowach z Radą Dziesięciu.

Markiz znieruchomiał. Spoza maski uważnie przyglądał się Caterinie. Tego z pewnością nie spodziewał się usłyszeć, a na pewno nie od kobiety podczas karnawału.

Była to prawda, choć sądził, że nikt jej nie zna i nikt nie wie o jego przybyciu do Wenecji na prośbę brytyjskiego premiera, pana Williama Pitta, aby przedyskutować tajne zagadnienia polityczne z Radą, która władała Wenecją. Na nieszczęście przypłynął po rozpoczęciu karnawału, a nie, jak zamierzał, tydzień wcżeśniej. Winien temu był sztorm w Zatoce Biskajskiej, jak również kilka napraw jachtu na Malcie, które jeszcze bardziej wydłużyły podróż.

Milczał zaskoczony. Po chwili Caterina powiedziała nerwowo:

— Nie powinnam była tego mówić! Może powód pańskiego przybycia jest tajemnicą.

— Myślałem, że tak jest w istocie — odparł.

— W takim razie obiecuję, że nikomu o tym nie powiem — zapewniła. — Nie musi się pan obawiać, że sprawię kłopot.

— Jest to mało prawdopodobne — rzekł markiz — jednak byłoby lepiej, gdyby pani zatrzymała dla siebie swoje spostrzeżenia.

— Przyrzekam, że będę milczeć o wszystkim, co mogłoby pana dotyczyć — odparła Caterina. — Niedobrze zrobiłam przychodząc tu, lecz tak bardzo chciałam z panem rozmawiać.

— Z pewnością nie przyszła tu pani sama?

— Nie, oczywiście, że nie — odrzekła. — Przyszłam z pokojówką. Czeka w gondoli przy pierwszym moście na drodze powrotnej z placu.

— W takim razie najmądrzej będzie, jeśli odprowadzę panią do niej — odparł markiz.

— Muszę już iść? — zapytała Caterina. — Nie ma pan pojęcia, co to dla mnie znaczy słuchać pańskiego głosu, języka angielskiego, i mieć świadomość, że jestem z kimś... z domu — ostatnim słowom towarzyszył stłumiony szloch.

— Czy Anglia naprawdę tyle dla pani znaczy? — zapytał.

— Znaczy szczęście, bezpieczeństwo i przynależność — odparła Caterina. — Tu jestem obca. Nie pasuję do ich stylu życia ani zainteresowań, nie wierzę w to, co dla nich jest ważne.

— To się zmieni na lepsze — odparł markiz uspokajająco.

— Chciałabym w to wierzyć — odpowiedziała. — Lecz nie zamierzam obciążać pana moimi kłopotami. Będę pamiętać każde pana słowo, milordzie, myśleć o wszystkim i będzie mi to pociechą w tym, co nieuniknione!

Zaciekawiło to markiza.

— Czy mogę jakoś pomóc? — zapytał i zanim skończył mówić, zastanowił się, czy propozycja nie była zbyt pochopna.

— Niczego nie może pan zrobić, milordzie — odpowiedziała. — Lecz wdzięczna jestem za pańską dobroć. A teraz, jeśli nie sprawi to dużego kłopotu, czy mógłby pan odprowadzić mnie do miejsca, gdzie czeka moja pokojówka? Bałabym się iść tam sama.

— Zaprowadzę panią — powiedział markiz, zgadzając się, że to może być dla niej niebezpieczne.

Wsunąwszy rękę pod ramię Cateriny, markiz torował sobie drogę przez tłum, powoli oddalając się od baśniowego placu oświetlonego kryształowymi lampami. Zbliżali się do ocienionej ulicy prowadzącej do kanału, gdzie czekała gondola.

Caterina nie spodziewała się, że markiz odprowadzi ją do samej gondoli. Zatrzymała się więc u szczytu schodów wiodących do kanału. Myśląc, że jest zakłopotana, nie próbował jej przekonać, że jego towarzystwo może być jeszcze potrzebne.

— Dziękuję — powiedziała nieśmiałym, nieco zdyszanym głosem, podobnie jak odezwała się do niego po raz pierwszy. — Dziękuję, milordzie! Byłam z panem bardzo szczęśliwa.

— Jestem zaszczycony, że mogłem poznąć panią — odparł markiz. — Życzę wiele szczwęścia cia w przyszłości.

— Kiedy to mówił, tłum zamaskowanych rozbawionych ludzi wtargnął na most. Markiz wiedział, jak zuchwały i nieokrzesany potrafi być tłum, więc ujął Caterinę pod ramię i odciągnął ze schodów w cień pobliskiego pałacu.

— Teraz pani widzi — rzekł nieco surowo — że ktoś tak młody nie powinien przychodzić na karnawał samotnie. Powinna mieć pani towarzysza do ochrońy.

— Rozumiem — odpowiedziała.

Spojrzała na niego. Poprzez zapadający zmrok widział delikatny blask jej oczu i lekkie drżenie ust.

— Żegnaj, Caterino — powiedział cicho.

Nie poruszyła się, więc objął ją ramieniem, uniósł nieco podbródek, pochylił się i pocałował w usta. Jej wargi były delikatne, słodkie i niewinne. Przez chwilę markiz nie wypuszczał jej z objęć. Była to chwila oczarowania, jakiego się nie spodziewał. Od wielu lat nie spotkał kobiety o tak bezbronnych i delikatnych ustach. W końcu uwolnił ją z ramion.

Nie poruszyła się, stojąc z twarzą wciąż zwróconą ku niemu. Wreszcie odwróciła się i bez słowa pobiegła. Widział ją przy stopniach wiodących do kanału, a później zbiegającą w dół i dopiero, kiedy znikła mu z oczu, odwrócił się i poszedł wolno w stronę placu św. Marka.

Hałas uderzył w niego kakofonią dźwięków. Przez kilka minut przyglądał się ludziom na placu, a potem przeszedł w kierunku nadbrzeża, zatrzymał gondolę i kazał się zawieźć do pałacu Tamiazzo.

Uroczystości, które nastąpiły po Dniu Wniebowstąpienia, były najweselszą i najbardziej olśniewającą częścią karnawału. W święto Sensy, podczas którego czczono zwycięstwo nad Barbarossą, doża, według przysługującego mu prawa, poślubiał morze.

Wenecja walczyła dla papieża Aleksandra III, który w dowód wdzięczności ofiarował doży pierścień i powiedział:

— Niech potomność pamięta, że morze jest twoje prawem zwycięzcy. Jest ci poddane, jak żona jest poddana mężowi.

Coroczne święto zaślubin obchodzono uroczyście od 1177 roku. Doża, w paradnej lektyce, poprzedzany piszczałkami i trąbkami, razem z towarzyszącym mu olśniewającym orszakiem ambasadorów, grandów i senatorów, na pokładzie olbrzymiego statku „Bucintoroˮ płynął ku San Nicoló del Lido.

Łopoczące flagi i sztandary udekorowane girlandami, pozłacane wiosła, gondolierzy w czerwonych i błękitnych ubraniach, wspaniale ubrani mężczyźni, kobiety ciągnące za sobą długie welony z aksamitu i jedwabiu, dźwięk bijących dzwonów, szum tłumów — wszystko to składało się na fascynujące przedstawienie.

Lecz markiz był zadowolony, że nie musi w nim uczestniczyć. Nie interesowały go tego rodzaju parady.

Pałac, którego szukał, był niedaleko. Okazał się wspaniałą rezydencją ze służbą ubraną w kunsztowne uniformy ozdobione złotymi wstęgami. Korytarze i pokoje gościnne dorównywały wystrojem innym pałacom weneckim.

Najbardziej znaną kurtyzaną w Wenecji była przepiękna Zanetta Tamiazzo. Przebywanie w jej towarzystwie uważano za wyróżnienie. Adorowano ją i oklaskiwano, jakby należała do rodziny królewskiej.

Przyjęła markiza w ogromnym salonie na pierwszym piętrze, gdzie było już pół tuzina innych mężczyzn noszących znamienite nazwiska.

Ujrzawszy markiza, podbiegła do niego wyciągając ręce.

— Mon cher — powiedziała po francusku, gdyż tak nakazywała moda — słyszałam o pańskim przyjeździe i wręcz nie mogłam się doczekać spotkania z panem!

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.