Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb - Marianna Fijewska - ebook

Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb ebook

Marianna Fijewska

3,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Autorka bestsellerowych "Tajemnic pielęgniarek" oraz "Trudnego przypadku" tym razem wchodzi w środowiska policjantek, żeby od środka zobaczyć, jak wygląda prawda o ich pracy. Impulsem do tego śledztwa są szokujące wyznania kobiet, do których dotarła. Chora na seksizm szkoła policyjna, niskie zarobki, brak jasnej drogi awansu i masa papierologii to dopiero początek ich ścieżki zawodowej. Smród, przemoc, narkotyki, agresja i śmierć w swojej najbrutalniejszej postaci – z tym stykają się na co dzień polskie policjantki. Na służbie nie ma ulg, ani kompromisów i o tym właśnie opowiadają rozmówczynie Fijewskiej. To one sprowadzają nieletnich do domów, to one przekazują matkom informacje o tragicznej śmierci ich dzieci, to w ich ramionach chowają się ofiary przemocy domowej. Niejednokrotnie kończąc służbę, zadają sobie pytanie: Czy dam radę dalej? Ale rano znów zakładają mundur i wychodzą do pracy, która bez cienia wątpliwości dla każdej z nich jest czymś znacznie więcej niż pracą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 280

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marianna Fijewska

POLICJANTKI

Kobiece oblicze polskich służb

Redakcja: Hanna Trubicka

Korekta: Małgorzata Denys, Milena Domańska

Skład i łamanie: TYPO Marek Ugorowski

Projekt okładki: Joanna Strękowska

Ilustracja na okładce: Joanna Strękowska

Copyright © by Marianna Fijewska

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXXI

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Wydanie I

Warszawa MMXXI

ISBN: 978-83-280-8969-3

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Michał Latusek / Virtualo Sp. z o.o.

Siostrom

Wstęp

Przed lokalną knajpką, której szyld obiecuje babciny posiłek, stoi kobieta. Wesoła, o delikatnej urodzie, w kwiecistej sukience. Nie wygląda, jakby właśnie skończyła służbę. Przedstawiam się:

– Dzień dobry! Miło mi. Marianna.

– Ja panią znam! – śmieje się policjantka. – Pani redaktor była naszą zdemoralizowaną nieletnią.

Kobieta, z którą umówiłam się na wywiad, pracowała dawniej w mojej rodzinnej miejscowości. A ja miałam dawniej literę prawa między swoimi czterema. Choć nie wpadałam w duże kłopoty, robiłam to z imponującą konsekwencją, która doprowadziła mnie na salę rozpraw. Wyszłam z niej pod nadzorem kuratora. Od tamtej pory każde wagary i każde piwo niosły ze sobą groźbę poprawczaka. Do osiemnastego roku życia na widok munduru serce podchodziło mi do gardła, a bardziej niż policjantów bałam się tylko policjantek. Dlaczego? W ich oczach widziałam żelazną determinację. Tę, którą dostrzegam i teraz w spojrzeniu mojej rozmówczyni.

1. Nawet z narażeniem życia

W Policji zatrudnionych jest 95 755 pracowników mundurowych. 16 190 to kobiety. Ponad połowa z nich (8335) służy na pierwszej linii frontu w wydziałach prewencji. Do ich obowiązków należy przede wszystkim realizacja zadań patrolowych i interwencyjnych, co oznacza, że są ciągle narażone na niebezpieczeństwa.

Po skończonej interwencji przychodzi ból

Aneta w prewencji przepracowała ponad dekadę. Od jakiegoś czasu liczy lata do emerytury. Na otarcia i stłuczenia dawno już przestała zwracać uwagę. Pamięta tylko najpoważniejsze kontuzje. Te, które cały czas dają o sobie znać.

– Miałam wybity bark, zwichniętą kostkę, zwichnięty nadgarstek i wybite biodro – wylicza.

Dodaje, że biodro to całkiem świeża sprawa. Uszkodziła je niedawno, podczas interwencji.

Mężczyzna będący pod wpływem alkoholu i narkotyków straszył tasakiem rodziców. Głównie matkę. Mówił, że ją zabije, wypatroszy jak rybę i że nic z niej nie zostanie. Wcześniej nie chciała dać mu kluczyków do samochodu. „Synu, w takim stanie nie możesz jeździć” – mówiła. I syn się zezłościł.

Na 112 zadzwonili sąsiedzi. Zza ściany słyszą, że młody Nowak znów w furii.

Justyna i jej partner wchodzą do mieszkania. „Rzuć to!” – krzyczą. Nowak się śmieje. Mówi, że mógłby ją zabić tu i teraz, gołymi rękami. Nawet tasaka nie potrzebuje. „Ma rację” – myśli Justyna. Jest od niego jakieś cztery razy mniejsza, a po broń woli nie sięgać. Z bronią są same problemy. Policjanci mówią, że lepiej, jak cię jeden sądzi, niż dwóch wynosi. A najlepiej, jak ani jedno, ani drugie.

Nowak rzuca tasak, wyskakuje z okna. Mieszkanie znajduje się na parterze. Policjanci skaczą za nim. „Stój, kurwa, stój!” – krzyczą. Po pięciu minutach biegu brakuje mu tchu. Nagle wyrasta przed nim siatka. Nowak, mimo wielkiego cielska, szybko radzi sobie z przeszkodą. Justyna stara się ją przeskoczyć. Sznurówką zaczepia o drut, pada na twarz, wyszarpuje nogę z uwięzi, dogania partnera. Biegną dalej, ramię w ramię. „Albo jesteśmy razem, albo nie ma nas wcale” – myśli Justyna. Nowak z galopu przechodzi w kłus. Wreszcie policjantom udaje się go obezwładnić. Kajdanki, powrót. Przy radiowozie czekają państwo Nowakowie. „Jezu, co pani synowi zrobiła?!” – krzyczy kobieta. Wtedy Justyna zauważa swoje zakrwawione ręce i spodnie. To jednak nie krew Nowaka. Przechodząc przez siatkę, nabiła się na druty. Cała jest poharatana. O tym, że podczas upadku wybiła sobie biodro, jeszcze nie wie.

W związku z organizowaną tego dnia imprezą masową w okolicy nie ma żadnego wolnego patrolu. A Nowaka trzeba zawieźć do izby wytrzeźwień, która znajduje się pięćdziesiąt kilometrów dalej. Radiowóz, pasy, jazda. Partner prowadzi, Justyna siedzi z tyłu, pilnuje Nowaka. Nie patrzy na niego. On na nią cały czas. Lustruje naćpanymi oczami. W pierwszej połowie drogi wyzywa Justynę. W drugiej mówi, co zrobiłby jej matce, ojcu, mężowi i dzieciom. „Mam nadzieję, że przypomnisz sobie, co wygadywałeś, gdy będziesz trzeźwy”– to jedyne zdanie, które Justyna kieruje do Nowaka. To groźny bandzior, a ona nie chce się bać każdego wieczoru w drodze z komendy do auta. Nie ma pojęcia, że kiedy za miesiąc zatrzyma go za jazdę samochodem bez uprawnień, on przeprosi ją za wszystko, co powiedział tego dnia.

Policjanci lokują Nowaka w wytrzeźwiałce, wracają na komendę. W związku z interwencją mają masę papierów do wypełnienia. Mija siedemnasta godzina służby i siódma od upadku, gdy Justyna zaczyna czuć ból w biodrze.

– Kontuzje, pulsujące rany, ból mięśni, zmęczenie, to wszystko dociera do ciebie dopiero po skończonej interwencji – mówi dziś policjantka. – Wcześniej mózg blokuje sygnały, które mogą cię osłabić. To dobrze, bo biegnąc za przestępcą, nie możesz myśleć o tym, że ci coś doskwiera. Musisz działać tak, jak ślubowałaś. Nawet z narażeniem życia.

Policjantkę łatwiej zapamiętać

Policjantkę łatwiej zapamiętać. Zwłaszcza gdy, jak Kamila, jest jedyną umundurowaną kobietą w całym mieście. Dlatego trzydziestolatka cieszy się, że uprawia sporty walki. I że nie mieszka tam, gdzie pracuje. Jest pewna, że w cywilu rozpoznałoby ją wielu przestępców. A na pewno przestępczyń. Ze względu na brak innych policjantek w plutonie Kamila regularnie przeszukuje zatrzymane kobiety.

– Nikt nigdy nie był wobec mnie tak agresywny jak druga kobieta – mówi. – Najgorsze są te, które wieziemy do wytrzeźwiałki. Pijane. Wulgarne. Bez zahamowań komentują mój wygląd: „Jaką ty masz grubą dupę w tym mundurze, nie wstyd ci?”, „Ile ty ważysz, że masz tyle siły?!”. To wszystko nic. Później przychodzi czas przeszukania. Chłopaki wychodzą, ja zostaję sama. Niektóre z nich za wszelką cenę chcą mnie sprowokować i wywołać moją agresję. Inne cała sytuacja wyraźnie podnieca – zaczynają się wdzięczyć, rzucają podteksty seksualne i chcą mnie nakłonić do zbliżenia. Robią striptiz i rzucają swoją garderobą. Stanik – we mnie, majtki – we mnie, buty – we mnie. Jak raz odwróciłam wzrok od tego cyrku, to po chwili dostałam podpaską w twarz.

Najgroźniejsza sytuacja przydarzyła się Kamili przed kilkoma miesiącami. Wezwanie na interwencję – pijana kobieta robiła dziką awanturę swojemu mężowi. Ledwo trzymała się na nogach, gdy policjantka razem z partnerem prowadzili ją do radiowozu. Bełkotała pod nosem, wyrzucała z siebie opary alkoholu i najgorsze z możliwych obelg. Nagle cap, złapała za broń Kamili.

– Założyłam jej chwyt obezwładniający. Z jednej strony ja, z drugiej partner. Po chwili leżała skuta na ziemi. Dostała zarzut czynnej napaści na funkcjonariusza – relacjonuje policjantka.

Na całej komendzie to właśnie Kamila najczęściej zgłasza znieważenie, naruszenie nietykalności cielesnej lub wywieranie wpływu na czynności służbowe. Wśród kolegów słynie z tego, że nie odpuszcza.

– Kumple dziwią się, że chce mi się chodzić do sądu, a mnie się wcale nie chce. Nie zgadzam się jednak, by ktoś bezkarnie znieważył mundur – kwituje.

Oskarżeni

Dzielnicowa Katarzyna śmieje się, że najczęściej przypadki naruszenia nietykalności cielesnej zgłaszają przestępcy, nie policjanci.

– Pojechaliśmy na domówkę, facet w furii rzucał krzesłami w żonę. Musieliśmy go obezwładnić, założyć mu bransolety. Partner rozmawiał jeszcze z pobitą kobietą, a ja prowadziłam jej męża do radiowozu. Otworzyłam drzwi. On odwrócił w moją stronę głowę i paskudnie się uśmiechnął, po czym z całej siły przypierdzielił głową w dach auta. Rozciął łuk brwiowy i zalał się krwią. Był dumny z tego, co zrobił. „Upierdolę cię, będziesz miała przejebane, w więzieniu skończysz” – powtarzał mi całą drogę. I oskarżył, że go pobiłam. Postępowanie szybko umorzono, bo wszystko świadczyło na moją korzyść. Jakieś dwa lata później mój mąż, który też jest policjantem, objął nowe stanowisko. Facet musiał przeczytać o tym w lokalnych mediach i skojarzyć nazwisko. Zadzwonił do męża na telefon biurowy. Zapytał, czy może przysłać mi w ramach przeprosin za tamtą sytuację kwiaty, bo od dwóch lat bardzo mu ona ciąży. Mąż kategorycznie odmówił, powiedział tylko, że przekaże przeprosiny. „Dobrze, ale jakby pani Monika jednak chciała kwiaty, to proszę zadzwonić” – upierał się tamten. A ja pomyślałam, że jedyne, czego bym chciała, to tego, żeby nie tłukł więcej żony.

Policjantko, wykaż się

Alicja, która w drogówce przepracowała osiem lat, nie ma wątpliwości, że kobieta, by dowieść swojej wartości jako policjantka, na służbie musi starać się kilka razy bardziej niż mężczyzna.

– Chodzi o to, by pokazać jaja, mimo że się ich nie ma – tłumaczy. – Gdy zaczynałam pracę, wielokrotnie słyszałam, że nie podołam. Kumple bombardowali mnie złośliwościami. „Już takie tu były, co kozaczyły, a później zamykały się w radiowozie i bały wyjść” – mówili. Musiałam się nieźle postarać, żeby zdobyć ich zaufanie. Pamiętam sytuację, jak zatrzymaliśmy nietrzeźwego kierowcę. Pijanego i naćpanego musieliśmy zawieźć na badanie krwi. Było mi przykro, gdy w drodze kolega poprosił drugi patrol o przyjazd do szpitala. Trzymaliśmy go w trójkę, dwóch chłopaków i ja. Czułam się strasznie z tym, że nie jestem w stanie utrzymać jego nóg. Starałam się nawet na nim siadać. Efekt był taki, że całą mnie skopał. Do domu wróciłam z poczuciem totalnej porażki. Na drugi dzień koledzy bili mi brawo. „Ale ty jesteś dzielna! Właziłaś na niego, jakbyś się w ogóle nie bała oberwać”. Mówię: „Co wy, jaja sobie robicie? Przecież nie utrzymałam jego nóg”. A oni, że facet był nafaszerowany dopalaczami. „Po tym gównie ma się nadprzyrodzone siły, a ty sobie poradziłaś” – powiedzieli. Nawet nie wiesz, jaka to była dla mnie nagroda – kończy.

Dzielnicowa Agnieszka podobnie wspomina swoje początki w prewencji.

– Dostaliśmy wezwanie do bójki pod dyskoteką. Facet potraktował drugiego nożem. Nie zabił, ale poharatał. Bracia rannego zawiadomili nas o sytuacji. Przyjechałam z kolegą na miejsce, czekamy na karetkę, rozmawiamy ze świadkami, a ten kretyn, nożownik, wraca. Tamci, jak go zobaczyli, dostali białej gorączki. Zaczęli go tak bić, że by zabili. Musieliśmy wejść w sam środek burdy. Kolega osłaniał nożownika, a ja kolegę. I takiego kopa dostałam w rękę, że mi momentalnie trzy paznokcie zeszły. Zalałam się krwią. Towarzystwo zobaczyło, trochę spokorniało. Przyjechało wsparcie, a mnie kolega opatrzył i mówi: „Paskudnie wygląda, musisz koniecznie to zgłosić”. Rana się babrała, ale nie zgłosiłam tego, nie chciałam wyjść na słabą. Nie dalej jak miesiąc później inny kolega podczas szarpaniny na służbie złamał płytkę paznokcia przy samej skórze. Zgłosił. I nikt się słowem nie odezwał. Nikt nie skomentował, że „biedaczek paznokcia złamał i już się leci poskarżyć”. Gdybym to była ja, jestem pewna, że koledzy mieliby ubaw po pachy.

W Pastuchowie

Jesienią 2020 roku brutalny atak na funkcjonariuszy policji mogła zobaczyć cała Polska.

Sobota, 12 września, wieś Pastuchów na Dolnym Śląsku. Patrol policji został wezwany na interwencję w związku z pobiciem. Na miejscu dwóch nietrzeźwych agresorów – dwudziestopięcioletni syn i czterdziestosiedmioletni ojciec. To właśnie ojciec jako pierwszy atakuje policjanta. Ten pada na ziemię. Zaczyna się brutalna szarpanina. Na pomoc koledze rusza funkcjonariuszka. W tym momencie rozpędzony dwudziestopięciolatek wpada na kobietę i z całej siły wali ją pięścią w twarz. Policjantka przewraca się, koziołkuje, podnosi i biegnie do partnera. Pomaga mu zrzucić siedzącego na nim napastnika.

Mężczyźni zostają rozdzieleni.

Film trafia do sieci, wywołując publiczną debatę na temat bezpieczeństwa policjantów. Cztery dni później MSWiA organizuje konferencję, która jest jednocześnie zapowiedzią nowelizacji przepisów podwyższających kary za przestępstwa wobec funkcjonariuszy oraz wprowadzających (w wypadku stwierdzenia przestępstwa) obligatoryjną dodatkową karę finansową dla agresorów.

Podczas konferencji pojawiają się też niepublikowane wcześniej statystyki. Wynika z nich, że od początku 2015 roku do sierpnia 2020 roku Policja odnotowała ponad 20 tysięcy stwierdzonych przestępstw naruszenia nietykalności i około 1500 czynnych napaści na policjantów. W tym samym okresie zgłoszono ponad 50 tysięcy przypadków znieważenia funkcjonariuszy publicznych.

A to tylko statystyka. W 2018 roku rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji Mariusz Ciarka w rozmowie z „Rzeczpospolitą” przyznał, że policjanci są notorycznie szarpani, popychani i wyzywani. „Na 90 procent takich zdarzeń machają ręką i ich nie zgłaszają” – stwierdził.

Podobny wniosek podczas konferencji związanej z wydarzeniami w Pastuchowie przedstawił szef MSWiA Mariusz Kamiński.

– Brutalnych ataków, podczas których policjanci doznają obrażeń czy ran, jest więcej. Często funkcjonariusz wychodzi na z pozoru spokojną interwencję i spotyka się z niesłychaną agresją, z atakiem siekierą, nożem. O tych sprawach trzeba dziś głośno mówić.

2. O gram mniej zła na świecie

Bo chce pomagać ludziom. Bo podoba jej się mundur. Bo ma wujka policjanta. Bo mieszkała naprzeciwko komisariatu. Bo zawsze o tym marzyła. Bo chciała zmiany. Bo mąż też policjant. Bo wierzy w sprawiedliwość. Bo kocha dzieci. Bo nienawidzi skurwieli.

To powody, dla których dziewczyny decydują się wstąpić do służby. Najczęstsze.

Powód Oli jest inny. Narodził się jeszcze przed nią. Wychowywał się razem z nią. Przez wiele lat był słodkim chłopczykiem. Do szesnastki. Później wpadł w złe towarzystwo. Zaczął pić. Wkrótce do alkoholu doszły narkotyki. Coraz więcej i więcej. Siostra mówi, że szybko przestał być dawnym sobą.

Typ

Ola i jej partner zaczynają służbę. Są w cywilu. On: dżinsy i szara bluza. Ona: sportowe legginsy i koszulka z krótkim rękawkiem. Kia też nieoznakowana. W patrolowym tempie suną autem przez centrum miasta. Zahaczają o przydrożne parkingi, obserwują samochody. Typują. Na poboczu stoi toyota ze zbitą lampą, zarejestrowana jako uber. W środku siedzi czterech obcokrajowców. Nie wyglądają jak klienci. „My spokojni, my spokojni” – zapewnia jeden z nich, a oczy im błyszczą jak bożonarodzeniowe światełka. Policjant uważnie okrąża samochód, Ola obserwuje twarze pasażerów. Szuka oznak niepokoju, napięcia i rozdrażnienia.

– Jeśli wodzą wzrokiem za kolegą, są nerwowi i niespokojni, prosisz o opróżnienie kieszeni. Jeśli wyjmą fifkę lub samarę (plastikowa torebeczka, w której przechowuje się narkotyki – przyp. red.), to już wiesz, że jest jeden zero. Mówisz im, że masz przesłankę do dalszej kontroli osobistej, ponieważ istnieje podejrzenie posiadania zabronionych substancji psychoaktywnych. Dzwonisz po dyżurnego. Prosisz o przewodnika z psem, który wywęszy, czy w wozie są narkotyki. Sami ich nie znajdziemy. Mogą być ukryte wszędzie: w nadmuchach, wywietrznikach, przyklejone do podwozia albo wepchnięte pod obicie.

– Często typujecie niewłaściwe osoby?

– Właściwie nigdy.

Granica

Pod wiaduktem w kałuży własnych wymiocin leży dziewczyna. Ma przy sobie heroinę. Gdy Ola i partner każą jej wstać, z ust dziewczyny wydobywa się cichy protest. Prowadzą do auta. Tam sprawdzają dane. Niekarana, nieposzukiwana.

– Co robisz pod wiaduktem? – pyta Ola. – Chowam się przed tatusiem – odpowiada znużona heroinistka. On, wzięty prawnik, chce zatrudnić się w innym kraju, zabrać ją ze sobą, dać nowy start. Ona tego nie chce. Mówi, że jest tuż przed metą.

– I ma rację – kwituje opowieść Ola.

– To da się poznać? Że kogoś już nie da się uratować? – pytam.

– Pewnie. Oczy, sposób mówienia, rodzaj zażywanych narkotyków, to wszystko sygnały, które mówią, czy ten człowiek przekroczył już granicę. A granicę każdy ma gdzie indziej. Dla jednego będzie nią danie dupy za prochy, dla drugiego pierwszy strzał w żyłę, dla trzeciego obrabowanie własnych rodziców. Jak się tę granicę przekroczy, to szanse na powrót do zdrowia są marne.

Powód

Gdy brat Oli zaczął ćpać, cała rodzina starała się mu pomóc. On jednak odrzucał każde wsparcie. Później zachorował na schizofrenię paranoidalną, do której przyczyniły się substancje psychoaktywne. Tatę próbował zadźgać nożem, mamę przejechać autem. Rodzice, zmuszeni przez sytuację materialną, wyjechali szukać pracy za granicą. W domu została tylko Ola z bratem, który właściwie nie trzeźwiał. Dziewczyna każdej nocy zamykała drzwi sypialni na klucz. Raz zapomniała.

O trzeciej brat wtargnął do pokoju i zaatakował. W schizofrenicznej wizji zobaczył Olę jako policjantkę, która chce go zamknąć. Zaczął walić głową siostry o ścianę. Raz, drugi, piąty. Później dusił. Przed oczami zrobiło jej się ciemno, ale chęć przeżycia była ogromna. Wyrwała się, pobiegła do sąsiadów. Zimno mokrych liści pod bosymi stopami pamięta do dziś.

Z telefonu sąsiadów zadzwoniła pod 112. Na interwencji pojawiło się dwóch funkcjonariuszy.

Pierwszy: – Pani jest pobita? Ja nie widzę żadnych siniaków na twarzy.

Ola (krzyczy): – Brat walił moją głową o ścianę! Prawie mnie zabił!

Pierwszy: – Trochę zaczerwienione. Do wesela się zagoi.

Ola (płacze): – Ale brat mnie prawie zabił! Dusił mnie!

Drugi: – Spokojnie, strasznie pani krzyczy.

Pierwszy: – Pani coś piła?

Ola (wybucha): – Że, kurwa, co?! Że niby piłam?! Ja nie piję alkoholu, jestem abstynentką, alkohol mnie brzydzi!

Drugi: – Bo strasznie się pani dziwnie zachowuje…

Ola tej nocy nie wróciła do domu. Kolejnej także. Zatrzymała się u przyjaciółki i zorganizowała wyjazd za granicę. Miała dołączyć do rodziców jako trzecia niedoszła ofiara brata. Przed przeprowadzką musiała jeszcze złożyć zeznania związane z nocnym dramatem. Spotkała się z dzielnicowym. Rozmawiali w samochodzie. Był miły, empatyczny. Miał zawiadomić brata o możliwych konsekwencjach przemocy wobec siostry. Ola wsiadła w samolot. Gdy doleciała na miejsce, okazało się, że brat bezpośrednio po rozmowie z policjantem popełnił samobójstwo.

– Mój brat śmiertelnie bał się policji i więzienia – mówi. – Ciągle wydawało mu się, że ktoś go śledzi. Często wyrzucał i niszczył telefony, myśląc, że są w nich podsłuchy. Sądzę, że po rozmowie z dzielnicowym tak wystraszył się więzienia, że odebrał sobie życie. Był już po kilku próbach samobójczych.

Nigdy cię nie przyjmą

Ola powoli staje na nogi. Trwa nabór do policji, postanawia się zgłosić. Znajomi kręcą głowami. „Jesteś świetna, wysportowana, inteligentna… ale Olcia, po takiej historii wywiadu środowiskowego to ty nigdy nie przejdziesz” – mówią. Ona nie słucha i pomyślnie przechodzi wszystkie etapy rekrutacji.

– Gdy jeszcze zmagałam się z zespołem stresu pourazowego, mój brat często mi się śnił – mówi Ola. – To były sny, w których usiłował mnie skrzywdzić. Jeden z nich był bardzo realny. Rozmawialiśmy, wiedziałam, że nie żyje. Zaczęliśmy wzajemnie się przepraszać. On za to, że mnie zaatakował, ja za to, że nie wiedziałam, jak mu pomóc. Wybaczyliśmy sobie. Zapytałam, gdzie jest jego dusza. Powiedział, że w domu. Mówił, że to jego czyściec i jeszcze jakiś czas będzie musiał tu zaczekać. Później pójdzie do nieba. Po tym śnie zamknęłam w życiu pewien rozdział. Mimo to za każdym razem gdy na służbie jadę do domu, w którym jest przemoc, alkohol czy narkotyki, przypomina mi się tamta interwencja.

– I pewnie nie chcesz być taka, jak ci policjanci, którzy wtedy się zjawili? – pytam.

– Koniec końców wcale nie oceniam ich pracy źle. Po rozmowie ze mną poszli zatrzymać brata. W domu zobaczyli butelki, nóż, siekierę, wybitą szybę i zmienili do mnie nastawienie. Gdy brat siedział w radiowozie, podeszłam do jednego z nich i przeprosiłam za krzyki. Wtedy on mnie po prostu przytulił. Czasem nie trzeba wiele, żeby pomóc. Wystarczy odrobina zrozumienia.

Kilka miesięcy po spotkaniu z Olą dostaję od niej wiadomość. Pisze, że chce dodać coś do swojej opowieści i że to dla niej bardzo ważne.

„Chodzi mi o kandydatów do policji. Nie mogą słuchać ludzi, którzy chcą im podciąć skrzydła. Mówi się, że policja to beton, że wykształcenie się nie liczy, że karierę to można tylko przez dupę albo znajomości robić, ale to nieprawda. Ja jestem tego przykładem. Nie mając żadnych pleców, dostałam się do wymarzonego wydziału. Jeśli ktoś ciężko pracuje, jest lojalny, empatyczny, otacza się wartościowymi ludźmi, to naprawdę może zajść daleko. Napisz, proszę, ode mnie, że dobro zawsze wraca”.

3. Droga do munduru

Pięć kroków

Tyle musi przejść cywil, by stać się mundurowym.

Oczywiście nie każdy. Tylko zdrowy, niekarany posiadacz polskiego obywatelstwa o co najmniej średnim wykształceniu i nieposzlakowanej opinii. Taki cywil może nieśmiało postawić krok pierwszy i złożyć dokumenty rekrutacyjne do wybranej jednostki. Jeśli nie zostanie zdyskwalifikowany, czekają go trzy kolejne, punktowane etapy, trudniejsze od poprzednich.

Krok drugi – sprawdzian wiedzy o Policji. Zawiera m.in. pytania o strukturę władzy wykonawczej, uprawnienia poszczególnych jej organów, administrację państwową czy Konstytucję. Przeprowadzany jest w formie testu – do każdego pytania pasuje jedna z czterech podanych odpowiedzi.

Krok trzeci trwa zaledwie 1 minutę i 41 sekund. W tym czasie trzeba pokonać tor przeszkód (m.in. rzut piłką lekarską, bieg przez płotki czy przenoszenie manekina). Test sprawności fizycznej jest identyczny dla kobiet i mężczyzn.

Krok czwarty nosi nazwę „Multiselect”. To test psychologiczny, który na próbę można wykonać w internecie. Ja go oblewam. Między innymi dlatego, że „zdarza mi się odkładać różne rzeczy na jutro”, „nie czuję się szczęśliwa prawie zawsze” i „dotkliwie przejmuję się krytyką”. Celem „Multiselectu” jest zbadanie cech osobowości i wykluczenie tych kandydatów, którzy do policji nie pasują charakterologicznie.

Krok piąty to rozmowa z komisją rekrutacyjną. Zasiada w niej co najmniej jeden policjant i jeden psycholog. Pytania dotyczą motywacji (np. „Dlaczego chce pani pracować w policji?”), współdziałania w grupie (np. „Czy woli pani współpracować z mężczyznami czy kobietami?”) i autoprezentacji (np. „Jakie są pani największe zalety?”). Ostatnia grupa pytań – zwana pytaniami ogólnymi – jest najbardziej „podstępna”. Choć cała rozmowa nie ma na celu sprawdzenia teoretycznej wiedzy kandydata (to już było), to na tym etapie może pojawić się wszystko. „Komisja będzie chciała wytrącić cię z równowagi pytaniami, na które nie będziesz znał/znała odpowiedzi”1 – można przeczytać na stronie poświęconej rekrutacji. Jeśli kandydat jest komunikatywny, potrafi się zaprezentować i radzi sobie w sytuacjach stresowych, zatrudnienie ma już w zasadzie w kieszeni.

Chyba że skłamał. Po przejściu pięciu kroków rozpoczyna się postępowanie sprawdzające, potwierdza się m.in. niekaralność kandydata i przeprowadza wywiad środowiskowy. Po pomyślnej weryfikacji chętny zostaje skierowany na badania lekarskie. Psycholog, internista, okulista, laryngolog, dermatolog, neurolog, chirurg, stomatolog – jeśli żaden z nich nie zaobserwuje niczego niepokojącego, czas szykować się do szkoły.

Szkoła

– Znów się odpierdoliłaś, madame? – Julita robi minę pełną obrzydzenia i nachyla się nade mną. – Puder, szmineczka, ile nad tym makijażem siedziałaś? Co się, kurwa, uśmiechasz? Tak ci wesoło? No co się, kurwa, śmiejesz?

Zaniepokojony kelner zerka na nas zza lady. Julita ciągnie dalej: – Widać, że się nie wyspałaś, myślałaś, że ci ta szpachla pomoże? No?

Nie odpowiadam, bo nie mówi tego do mnie. Cytuje prowadzącego zajęcia o nazwie „Musztra policyjna”. Uczestniczyła w nich na kursie dziesięć lat temu.

– Do „musztry” zebraliśmy się na boisku – wspomina. – Staliśmy w równiutkim szeregu, ćwiczyliśmy wystąpienia i stanie na baczność. Każdy po sto razy. Miało być perfekcyjnie. Prowadzący zwracał się do dziewczyn madame, ale potem nie mówił już ani jednej miłej rzeczy. Wręcz przeciwnie. „Madame, ale sobie fryz odpierdoliłaś”, „Madame, ale masz usta”, a jak się któraś z nas uśmiechnęła, od razu słyszała od niego: „Co ci tak, kurwa, śmiesznie?”. Za odzywanie się był wrzask: „Czy ja ci pozwoliłem cokolwiek powiedzieć?!”. Dziewczyny nieraz na zajęciach płakały. Stały na baczność i zalewały się łzami, a wtedy on jeszcze mocniej, jeszcze bardziej je cisnął. W głowie powtarzałam sobie: „Stój tak, jak ci, co stoją przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Na baczność, z żelazną twarzą. I cokolwiek by się działo, milcz”. To był dobry sposób, tak samo jak to, żeby się nie malować, nie upinać włosów w zwracający uwagę sposób i generalnie przyciągać jak najmniej uwagi prowadzących. Tępili wypindrzone dziewczyny i chłopaków, którzy wyglądali na delikatnych. Początkowo myślałam: „Co za chamy!”.

– A później?

– Po trzech miesiącach przyszli nowi i nastąpiła zmiana obiektów gnojenia. Wyzywanie nas dobiegło końca. Dziś myślę, że to było potrzebne.

– Potrzebne do czego?

– Gdy młoda policjantka wyjdzie na ulicę, może nie za pierwszym, ale za drugim, trzecim czy czwartym razem na pewno usłyszy, że chuj jej w dupę, że jebać psy i że jest policyjną szmatą. Musi umieć sobie z tym radzić. Gdy mnie wyzwano pierwszy raz, przypomniałam sobie szkołę. „Już przez to przeszłaś” – pomyślałam. Jeśli po takiej „musztrze” laska wróci do internatu i będzie przez całą noc płakać, to wiadomo, że nie będzie z niej żadnej policjantki. Bo jak? Przy pierwszej interwencji zostanie zwyzywana przez menela i też się pobeczy? Musi być twarda. Musi wiedzieć: niech se gadają, ja będę robić swoje. Tak trzeba!

Zapach rygoru

Zapach rygoru – to pierwsze skojarzenie Karoliny ze szkołą policyjną.

– Ten zapach czuło się od wejścia – wspomina policjantka z trzyletnim stażem. – Pierwsza zbiórka, dowódca krzyczy: „Będziecie sprzątać, harować, nauczycie się dyscypliny!”. Powtarza, że to nie miejsce dla mięczaków i płaczek. Po apelu dwóch chłopaków składa raport. Mówią, że się rozmyślili, wracają do domu. Ja zostaję. Jestem harda i wysportowana, mam doświadczenie w sztukach walki, a mimo to zajęcia z technik i taktyk interwencji są dla mnie koszmarem. Nie ma ulg dla delikatniejszych. Mieliśmy wrażenie, że instruktorzy wręcz specjalnie wybierają do agresywnych pokazówek drobne kobiety. Chcą im dokopać, udowodnić, że policja nie jest dla nich. A nie daj Boże, żeby którejś się oczy zaszkliły. Okazanie słabości było zapalnikiem. Moja koleżanka złamała stopę po trzech tygodniach od rozpoczęcia kursu. Zabrała ją karetka. Ja też wylądowałam w szpitalu. Podczas zajęć z technik i taktyk interwencji skręciłam nadgarstek. Znałam swoje ciało, wiedziałam, że taki rodzaj bólu nie jest oznaką zwykłego obicia, ale czegoś poważniejszego. Zgłosiłam niedyspozycję. Usłyszałam, że jestem słaba i „skąd w ogóle pomysł, że nadaję się do policji?”. Instruktor kategorycznie kazał mi brać udział w ćwiczeniach. Zaprotestowałam, doszło do ostrej wymiany zdań. Pojechałam do szpitala, gdzie mnie zdiagnozowano. Dostałam zakaz ćwiczeń. Ubłagałam lekarza, żeby skrócił czas rekonwalescencji, i na trzy dni pojechałam do domu, doszłam do siebie. Jeśli kogoś nie ma przez dwa tygodnie, zostaje przeniesiony na kolejny rok, bo nie nadrobi materiału. Wróciłam na kurs po czterech dniach. To się nazywa determinacja. Tylu moich znajomych powtarzało, że się nie nadaję: „Gdzie ty do policji?!”. Miałam im coś do udowodnienia.

Ewelina jest policjantką dochodzeniowo-śledczą. Kurs skończyła ponad dziesięć lat temu.

– Dyscyplina była duża – wspomina. – Wcześniej mieszkałam u rodziców. Zawsze było ugotowane, posprzątane, a tu szok. Pobudka o szóstej, ścielenie łóżek, zamiatanie. Potem apel, zajęcia i przez cały dzień kondycyjna wyrypa. Podobało mi się! Traktowałam to jak szybki kurs dojrzewania. Problemem było nastawienie wykładowców, głównie tych starszych, przekonanych, że kobieta to antonim policjanta. Wkładali całą swoją energię nie tyle w naukę, ile w próby udowodnienia nam, że nie nadajemy się na mundurowe, że nic nie umiemy i będą z nas mizerne policjantki. Czasem gnojenie dotyczyło wyłącznie dziewcząt, czasem całego rocznika. Pamiętam przedmioty, które wszyscy bez wyjątku oblewali w pierwszym terminie. Tak po prostu, dla zasady. Nie podobało mi się to. Żadna krzywda mnie na kursie nie spotkała, ale pamiętam, że poszłam tam silna, pewna swego, a wyszłam zmarnowana i smutna. Jakby ktoś pozbawił mnie motywacji i odebrał cały zapał do pracy.

Beata zajmuje się przestępczością gospodarczą. Kurs, podobnie jak Ewelina, skończyła niemal dekadę temu.

– Na szkole człowiek się uodparnia – mówi policjantka. – Z perspektywy czasu myślę, że to dobre dla psychiki. Czy nie chodzi o to, żeby być zdyscyplinowanym? Zgodnie z tym, czego nas uczono, do komendanta powinno się zwracać, stojąc na baczność. Przed przekroczeniem progu gabinetu trzeba natomiast recytować: „Proszę o pozwolenie na wejście do pomieszczenia!”. Czy dziś ktoś to robi? Młodzi mają dużo luźniejszy stosunek do tradycji policyjnych. Boję się, że to pójdzie za daleko i za kilka lat cała formacja będzie znacznie mniej zdyscyplinowana. Cieszę się, że chociaż na szkole jest jeszcze prawdziwy dryl.

Dorota służy od czterech lat. Choć stażem różni się od Beaty, myśli podobnie.

– Dobrze, że na szkole gnoją – mówi. – Testy możesz przejść takie i śmakie, ale wytrzymałość sprawdza się w praktyce. Do policji dostałam się bez problemów. Wszystko zaliczone za pierwszym razem, żadnych potknięć. Kurs przeszłam lekko, w przeciwieństwie do wielu innych osób. Instruktorzy ganili damulki, które myślały tylko o swoim wyglądzie, i tych, którzy wykręcali się z harówy i nie byli nastawieni na wycisk. Dobrze robili! Praca w policji to praca w strukturze hierarchicznej. Trzeba być posłusznym, zdyscyplinowanym, twardym, zawziętym i silnym. Do tego albo jest się stworzonym, albo nie. Jeśli nie – trzeba odejść, choćby ze łzami w oczach. Inaczej człowiek sam sobie wyrządzi krzywdę.

Byłam manekinem

Monice, policjantce z czteroletnim stażem, szkoła kojarzy się głównie z panem Tomkiem. I nie jest to dobre skojarzenie.

– Prowadził zajęcia z taktyk i technik interwencji – opowiada. – Miał ze mną dużo fizycznego kontaktu. Wszystkie ćwiczenia pokazywał na mnie. Byłam jego manekinem. Później zaczęły się wiadomości. Pisał, że jeśli się z nim nie spotkam, nie zaliczę. Wstyd mi było. Myślałam, że poluje tylko na mnie, ale myliłam się. Koleżanka pokazała mi wiadomości, które jej też wysyłał. Pisał, że jak danego dnia nie przyjdzie do niego „zaliczyć”, to nie zda. Pan Tomek potrafił czekać na mnie przy bramie, gdy wiedział, że wychodzę na przepustkę. Dosłownie wybiegałam ze szkoły, żeby nie zamienić z nim choćby słowa. Bardzo się bałam. Przecież demonstrował na mnie każde ćwiczenie, jakby ludzie zobaczyli nas razem, to byłby koniec. Poszłaby obrzydliwa plotka, że mamy romans. Raz po zajęciach powiedziałam mu, że zachowuje się wobec mnie nieodpowiednio. Usłyszałam: „I tak się ze mną spotkasz”. Z koleżanką, do której pan Tomek też pisał, rozmawiałam o podjęciu jakiejś interwencji, zaalarmowaniu góry. Obie kumplowałyśmy się z dyżurnym, poinformowałyśmy go o wszystkim, ale powiedział nam, że ta sprawa i tak zostanie ukręcona. „Taka jest szkoła” – stwierdził i zapewnił nas, że ani dowódca kompanii, ani psycholog nie potraktują nas poważnie. Przecież z panem Tomkiem znają się wiele lat. Dlaczego mieliby wziąć nas w obronę? A nawet gdyby byli mili i powiedzieli, że się tym zajmą, to po naszym wyjściu wybuchliby śmiechem. Taki tam jest klimat. Dla mnie pan Tomek był jak kula u nogi, którą musiałam ciągnąć przez całą szkołę. Odebrał mi strasznie dużo radości. Dziś myślę, że szkoła to znacznie większe wyzwanie psychiczne niż fizyczne. Dwudziestolatki wpadają w zupełnie inną rzeczywistość i muszą się w niej sprawdzić.

Asia jest w tym samym wieku, co Monika. Służy od czterech lat. Szkołę wspomina dobrze, prócz jednego incydentu.

– Jeden z wykładowców, który mógłby być moim ojcem, albo nawet i dziadkiem, wystawiał mi same dzidy – mówi. – Początkowo myślałam, że widocznie to trudniejszy przedmiot, niż zakładałam, i za mało czasu poświęcam na naukę. Później przyszedł sprawdzian, na którym udało mi się wyjąć notatki. Każde zadanie zerżnęłam, a ode mnie zerżnął kumpel. Co się okazało? On zaliczył, a ja nie. Sprawa mocno śmierdziała. Prócz mnie zagrożona była połowa plutonu. Od starszego rocznika dowiedzieliśmy się, że z tym wykładowcą poprawki załatwia się flachą. Koledzy kupili wódkę, wcisnęli mi ją i kazali iść jako reprezentantce całej grupy. „No weź, dziewczyna jesteś, będzie ci łatwiej go przekonać!” – mówili. Zgodziłam się, choć byłam tym bardzo zestresowana. Weszłam do jego kanciapy. Powiedziałam, że przychodzę w sprawie zaliczenia przedmiotu i że z kolegami chcielibyśmy dać mu drobny upominek. Rozsunęłam plecak, pokazałam wódkę, a on: „Ja tego nie chcę”. Ugięły się pode mną nogi. Już widziałam, jak mnie wywalają za próbę przekupienia nauczyciela. Alkoholem! Zapewniłam go, że w takim razie będziemy się bardzo mocno uczyć, przepraszam i do widzenia. „To nie tak, że nic nie chcę, tylko wódki nie chcę” – wypalił. Dreszcz mi przeszedł po plecach. Udaję Greka, a on, że jestem dorosła i powinnam się domyślić, o czym mówi. Oświadczyłam stanowczym tonem, że to nie wchodzi w grę. Posmutniał: „Nie rozumiem, dlaczego kolegom się ciągle udaje, a mnie w ogóle”. Wyszłam prędko z kanciapy. Chłopakom powiedziałam, że nie zdamy. Dzień później, kwadrans przed porannym apelem, w czasie wyznaczonym na poprawki i konsultacje, zadzwonił do mnie. Byłam dowódcą plutonu, więc każdy wykładowca miał mój numer. „Czekam na panią u siebie. Przecież chce pani poprawić ocenę” – powiedział. „Absolutnie nie przyjdę” – odparłam. I się rozłączyłam. Byłam pewna, że nie zdam. Całe szczęście okazało się, że jeden z kolegów, który również był zagrożony, zna się prywatnie z innym wykładowcą tego samego przedmiotu. Opowiedziałam mu całą sytuację i facet zrobił nam normalny test. Zaliczyłam.

Kamila, trzy lata w służbie, wspomina z kolei zdarzenie, które mogło się odbić nie tylko na jej ocenach.

– Jeden z wykładowców, a był to pan w sędziwym wieku, po prostu mnie wybrał. Komentował wszystko, co robię, zadawał mi pytania, żartował, ale przede wszystkim patrzył. Przyglądał mi się na każdych zajęciach, co, rzecz jasna, było bardzo krępujące. Pewnego dnia zapytał o mój pierścionek. Odpowiedziałam, że to pierścionek zaręczynowy. Zapytał, jaki zawód wykonuje mój przyszły mąż. Odpowiedziałam, a on dociekał: „Czemu nie jest policjantem?! Policjanci to wspaniali mężczyźni. Nie chciałaby pani policjanta?”. Mruknęłam pod nosem: „Ma pan do mnie więcej pytań?”. I piekło się zaczęło. Obraził się. „Ja sobie nie pozwolę na takie karygodne zachowanie! Ja oczekuję przeprosin!”. Zasugerował, że jeśli nie okażę pokory, cały pluton go popamięta. Wszyscy się bali, że będzie robił nam pod górę. „Kamila, weź, idź go przeproś” – mówili. Definitywnie odmówiłam, uważając, że nie zrobiłam niczego złego. Skończyło się na tym, że dowódca plutonu poszedł do niego na dyżur, przekazał, że nie widzę swojej winy w całej sytuacji i odmawiam przeproszenia go. Facet ochłonął, sprawa rozeszła się po kościach. Wiedziałam jednak doskonale, że niewiele brakowało, a przez taką głupotę przerąbane miałby cały pluton.

Asia szkołę skończyła cztery lata temu. Młoda policjantka wydziału kryminalnego nigdy nie spotkała się z propozycjami seksualnymi ze strony kadry wychowawczej.

– Na szkole mieliśmy grupę ateków (antyterrorystów – przyp. red.) – mówi. – Robili akurat jakiś kurs. Wysportowani, wielcy, męscy. Dziewczyny szalały. Znajoma przespała się z jednym i chodziła potem dumna jak paw. To był dla niej wielki prestiż, a dla mnie stało się oczywiste, że kontekst seksualny między policjantkami a policjantami będzie istniał zawsze. Pod koniec szkoły wszystkie kursantki zostały zaproszone na zebranie dotyczące relacji damsko-męskich w pracy. „Pamiętajcie, by nie podkreślać nadmiernie urody. Będziecie otoczone mężczyznami. Będą was podrywać, składać propozycje. Nie ulegajcie kolegom, nie dajcie się ponieść emocjom i pamiętajcie o skromnym wizerunku” – mówiła prowadząca spotkanie policjantka. Była bardzo zadbaną kobietą. Śmiałyśmy się, że miała pełny make-up, długaśne rzęsy i machała przed nami kolorowym paznokciem, mówiąc: „Nie, nie dziewczynki, nie wolno się stroić ani prowokować!”.

4. Aktywizm z policyjnej gleby

Dziś Alicja Szczepańska jest radną miasta Krakowa, założycielką fundacji „Twoja Widzialna Ręka”, obrończynią praw kobiet. Działaczką na rzecz osób starszych, niepełnosprawnych, ubogich i wykluczonych. Koordynatorką zbiórek dobroczynnych. Organizatorką warsztatów na temat praworządności. Żoną, matką, właścicielką dwóch psów.