34,99 zł
Ludzie, nie ideologia
Andrzej Szwan ma osiemdziesiąt trzy lata, pamięta jeszcze drugą wojnę światową i powstanie warszawskie. W latach sześćdziesiątych poznał swoją pierwszą miłość, a dziś podbija estrady jako Lulla La Polaca, najstarsza w Polsce drag queen.
Ewelina i Kasia są parą od prawie dziesięciu lat. Od trzech razem z ich córką Amelią i psem Moką tworzą szczęśliwą, tęczową rodzinę.
Bartek ma siedem lat i jest transpłciowym chłopcem. Jego mama Dorota od kilku lat walczy o szczęście swojego syna i innych dzieci LGBT+ w Polsce.
Temat społeczności LGBT+ od wielu lat nie schodzi z nagłówków gazet. Co roku odbywają się parady równości, a kolejne znane i lubiane osoby robią coming outy. Mogłoby się wydawać, że świadomość społeczna dotycząca osób LGBT+ jest duża. Tymczasem prawicowi politycy próbują społeczność LGBT+ utożsamić z nieistniejącą ideologią.
Anna Konieczyńska zebrała wyjątkowe historie tęczowych Polek i Polaków. Osoby, z którymi rozmawia, szczerze opowiadają o swoim życiu, rodzinach i tematach, które są dla nich ważne. Autorka pokazuje, co w ciągu ostatnich lat zmieniło się w postrzeganiu osób nieheteronormatywnych w Polsce, z czym muszą się dziś mierzyć i co należy zrobić, żeby wszystkim żyło się lepiej.
Wśród bohaterek i bohaterów znajdują się znane osoby LGBT+, . Mike Urbaniak, Bart Staszewski czy Areta Szpura.
Anna Konieczyńska (ur. 1984 r.) – dziennikarka, adwokatka, absolwentka prawa i kulturoznawstwa na UW. Pracowała . w „Elle”, „Vivie!” i „InStyle'u”. Obecnie w zespole „Vogue Polska”. Publikowała w „Wysokich Obcasach”, i . W 2020 roku otrzymała nominację do Koron Równości za działalność na rzecz osób LGBT+ w mediach. Szczęśliwa żona, mama dwójki dzieci i przyjaciółka. Fanka popkultury amerykańskiej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 218
Data ważności licencji: 9/29/2026
Tęczową flagę zatknięto za krzyż. Łopotała na wietrze, górując nad pomnikiem. Chrystus nie wyglądał, jakby się pod nią uginał. W nią uzbrojony wiódł na barykady.
W nocy z 28 na 29 lipca 2020 roku pod bazyliką Świętego Krzyża przy warszawskim Krakowskim Przedmieściu dwa symbole – Kościoła i LGBT+ – splotły się w jedno. Krzyż obrazował los dyskryminowanych, tęcza odwoływała się do otwartości chrześcijan wobec wykluczonych.
To zespolenie uznano za zderzenie. Gdy marginalizowani przechwytują dyskurs, oskarża się ich o zawłaszczenie. Starcie symboli sprowokowało aktywistów, dziennikarzy i polityków do dyskusji o polskości. Kto może nazywać się Polakiem? Do kogo należy przestrzeń publiczna? Jak się tworzy, kultywuje i przekracza tradycję? Tęczowa flaga zapoczątkowała wydarzenia nazywane polskim Stonewall. Zdjęcie tęczowego pomnika obiegło cały świat. „Homofobia jest w katolickiej Polsce wciąż rozpowszechniona” – komentowało „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „#PolishStonewall” – pisał „Time”, „Tęczowa flaga uwikłana w wojnę kulturową” – donosił „New York Times”.
Tęczową flagę zaprojektował w 1978 roku amerykański artysta i aktywista Gilbert Baker. Oryginalna miała osiem kolorów, te najbardziej popularne mają sześć: czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski i fioletowy, czasem dodaje się różowy i turkusowy. Różowy symbolizuje seks, czerwony – życie, pomarańczowy – zdrowie, żółty – słońce, zielony – naturę, turkusowy – sztukę, niebieski – spokój, a fioletowy – ducha. Najpierw kolory zdobiły miejsca przyjazne osobom LGBT w San Francisco. Po zabójstwie lokalnego aktywisty Harveya Milka 27 listopada 1978 roku wyrażały sprzeciw, wolność i wytrwałość.
Figura Chrystusa pod kościołem Świętego Krzyża stanęła w 1858 roku. Odlano ją w cemencie w warsztacie sztukatorskim Ferrantego Marconiego według projektu Andrzeja Pruszyńskiego. W 1887 roku szaleniec oderwał Chrystusowi rękę. Dekadę później została odlana ponownie – tym razem z brązu – przez Piusa Welońskiego. W czasie powstania warszawskiego – we wrześniu 1944 roku – figura upadła na bruk. Wśród gruzów stolicy Chrystus nadal wskazywał dłonią niebo. 22 października 1944 roku naziści chcieli pomnik przetopić. Wywożąc go z Warszawy, porzucili w przydrożnym rowie. Polscy żołnierze rozpoznali go, uratowali i przywrócili Warszawie. Odrestaurowana figura znów stanęła przed kościołem 19 lipca 1945 roku. Trzydzieści pięć lat później – 2 czerwca 1979 roku – podczas pierwszej pielgrzymki do Polski Jan Paweł II w homilii do narodu polskiego przypomniał historię Chrystusa z Krakowskiego Przedmieścia: „Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa. Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu” – mówił papież.
Członkowie warszawskiego kolektywu anarchistyczno-queerowego Stop Bzdurom, który zawiesił na warszawskich pomnikach (także Mikołaja Kopernika, Jana Kilińskiego i Warszawskiej Syrenki) tęczowe flagi, wybrali to miejsce pamięci, by pokazać, że osoby LGBT+ – uciszane przez władzę, pozbawione praw, wymazywane z krajobrazu miasta – historię tę współtworzą.
„To szturm! To atak! To tęcza! Pamięci poległych w walce z codzienną nienawiścią, tych, którzy mieli siłę, by skoczyć w ciemność. Dodająca wiary w lepszą przyszłość osobom, którym państwo zabrało wolność i bezpieczeństwo, wzywająca do otwartej wojny przeciw dyskryminacji. Nakazująca nie prosić, nigdy więcej nie błagać o szacunek i litość. To miasto jest dla nas wszystkich. Jebcie się, ignoranci” – głosił napis na kartce przyklejonej do pomników. W mediach społecznościowych też ukazał się manifest: „Postanowiłyśmy działać. Tak długo, aż nie zniknie z naszych ulic ostatnia homofobiczna furgonetka. To nasza manifestacja odmienności – ta tęcza. Tak długo, jak flaga będzie kogoś gorszyć i będzie niestosowna, tak długo uroczyście przyrzekamy, będziemy prowokować”.
Po wydarzeniach z lipcowej nocy w TVP Info pojawiła się wzmianka: „Flaga LGBT na rzeźbie Chrystusa dźwigającego krzyż. Rafał Trzaskowski milczy”. Głos zabrali politycy partii rządzącej: „Nie ma zgody na profanowanie symboli narodowych i religijnych w imię żadnej ideologii. Wartości, które symbolizują, ważne dla milionów Polaków, są dziedzictwem, które podlega szczególnej ochronie. Nie można pod płaszczykiem rzekomej równości stawać się agresorem. Każda ze stron wielkiego ideologicznego sporu naszych czasów, który narasta na całym świecie i którego skutki odczuwamy również w Polsce, musi zrozumieć, że są pewne nieprzekraczalne granice poziomu agresji” – pisał na Twitterze premier Mateusz Morawiecki, określając działanie kolektywu jako „akt wandalizmu”. „W Polsce nie popełnimy błędów Zachodu. Wszyscy widzimy, do czego prowadzi tolerancja wobec barbarzyństwa. Tolerancja oznacza również wzajemność. Bez poszanowania ideałów większości wszelkie mniejszości zamiast zjednywać sobie zwolenników – przysparzają wyłącznie wrogów” – puentował. Na Twitterze wypowiedziała się też była premier Beata Szydło: „Działacze LGBT domagają się szacunku dla siebie, tymczasem okazuje się, że nie mają żadnego szacunku dla miejsc i pomników świętych dla Polaków. Profanacja figury Chrystusa przed Bazyliką Świętego Krzyża w Warszawie jest aktem, który powinien być potępiony przez nas wszystkich”. Oficjalne oświadczenie wydał arcybiskup metropolita warszawski Kazimierz Nycz: „Profanacja spowodowała ból ludzi wierzących, parafian kościoła Świętego Krzyża oraz wielu mieszkańców stolicy”. Centrowi dziennikarze uznali wieszanie flag za „zły pomysł”. „Słusznej walki o swe prawa i szacunek dla siebie lepiej nie zaczynać od manifestacji braku szacunku dla uczuć i odczuć innych” – pisał Tomasz Lis na Twitterze. Wtórował mu Przemysław Szubartowicz: „Wieszając tęczową flagę na figurze Chrystusa, działacze LGBT szkodzą. Sobie i sprawie. Ta prowokacja zwiększy nienawiść wobec ich środowiska. Będzie więcej stref wolnych od LGBT. Padnie argument, że nie można wołać o tolerancję, gdy nie szanuje się cudzych świętości. Prawdziwy”. „Nie przyszło nam do głowy, że pokojowa forma manifestacji jest w stanie obudzić tak dużo tak negatywnych uczuć w różnych osobach. Dla nas flaga tęczowa nie jest żadną profanacją” – oponowały w TOK FM aktywistki Stop Bzdurom.
Tydzień po wydarzeniach – 6 sierpnia – na drugą kadencję zaprzysiężono Andrzeja Dudę. Po uroczystości w Sejmie, gdzie w geście protestu posłanki Lewicy ubrały się we wszystkie kolory tęczy, prezydent złożył wieniec pod bazyliką Świętego Krzyża. W kampanii wyborczej polityk posługiwał się mową nienawiści, głosząc: „Próbuje się nam wmówić, że to ludzie, a to jest po prostu ideologia”.
Dzień później – 7 sierpnia – za wandalizm aresztowano Margot ze Stop Bzdurom. Aktywistka miała zaatakować działacza Fundacji Pro Life i zniszczyć mienie należące do fundacji – homofobiczną furgonetkę obklejoną napisami: „Homolobby chce uczyć 4-latki masturbacji” (4 sierpnia 2021 roku Sąd Okręgowy w Szczecinie wydał przełomowy wyrok – uznał za uzasadnione podejrzenie, że hasła wypisane na furgonetce mogą wywoływać jednoznaczne skojarzenia „lobby LGBT” z pedofilami – w związku z tym może dochodzić do czynu zabronionego, zniesławienia).
Podczas demonstracji w obronie Margot doszło do zamieszek z policją. Zatrzymano czterdzieści osiem osób. Wiele z nich padło ofiarą brutalności policji – protestujących ciągnięto po ziemi, bito, przyduszano. Z raportu Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przy biurze Rzecznika Praw Obywatelskich wynika, że w niektórych przypadkach zachowanie policji wypełniało znamiona nieludzkiego traktowania. W pierwszą rocznicę demonstracji Kampania Przeciw Homofobii zorganizowała szereg akcji solidarnościowych.
Tęczową Noc i demonstrację w obronie Margot określano mianem polskiego Stonewall, przełomu w walce o emancypację osób LGBT+ w Polsce. Jak 28 czerwca 1969 roku w Stonewall Inn w nowojorskim Greenwich Village, tak 7 sierpnia 2020 roku osoby LGBT+ w Polsce pokazały, że nie będą już potulnie milczeć. Domagają się równych praw, a jeśli ich nie otrzymają, gotowe są je wydrzeć, choćby siłą.
Równolegle w gminach w całej Polsce powoływano tzw. Strefy wolne od LGBT, politycy i hierarchowie kościelni pozwalali sobie na homofobiczne komentarze, a Ministerstwo Edukacji i Nauki zwalczało szkoły organizujące akcję Tęczowy Piątek. Te dowodzące dyskryminacji wydarzenia sprawiły, że w rankingu równouprawnienia Rainbow Europe za rok 2020, tworzonym przez ILGA-Europe, Polska uzyskała najniższą lokatę. Uznano ją za najbardziej homofobiczny kraj Unii Europejskiej. Poza UE gorzej niż w Polsce jest tylko w księstwie San Marino, na Białorusi, w księstwie Monako, Rosji, Armenii, Turcji i Azerbejdżanie. W raporcie bierze się pod uwagę równość i zakaz dyskryminacji, stosunki rodzinne, przestępstwa z nienawiści oraz mowę nienawiści, wolności obywatelskie, zasady uzgadniania płci i integralności cielesnej oraz prawo do azylu. Polska otrzymała w tym roku zaledwie 16 punktów na 100. Zyskaliśmy w kategorii „Równość i zakaz dyskryminacji” dzięki orzeczeniu Sądu Okręgowego w Warszawie, który potwierdził, że polskie prawo zakazuje dyskryminacji osób transpłciowych w miejscu zatrudnienia, oraz w zakresie „Uzgadniania płci i integralności cielesnej”, bo osoby transpłciowe mogą już bez ograniczeń wiekowych zmieniać imiona w urzędzie stanu cywilnego.
Równość małżeńska panuje już w 29 krajach świata (jako pierwsza związki partnerskie wprowadziła Dania w 1989 roku, Holandia jako pierwsza zalegalizowała małżeństwa w 2001 roku, w 2015 Irlandia jako pierwsza zorganizowała referendum w sprawie równouprawnienia małżeństw tej samej płci, w grudniu 2020 roku jako ostatnia do tej pory do stawki dołączyła Szwajcaria), w 34 można zawrzeć związek partnerski. Penalizacja homoseksualności obowiązuje wciąż w 68 krajach, m.in. Afganistanie, Egipcie, Iranie, Nigerii czy Arabii Saudyjskiej.
Od Tęczowej Nocy rozdźwięk między polityką partii rządzącej a nastrojami społecznymi jest coraz wyraźniejszy. Podczas gdy osobom LGBT+ wciąż odmawia się podstawowych praw, tęczowe flagi powiewają na siedzibach prywatnych firm, które z okazji Miesiąca Dumy coraz chętniej okazują wsparcie, na Strajkach Kobiet, organizowanych przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej, i na balkonach bloków w całym kraju. Tęcza – tak jak krzyż – stała się jednocześnie znakiem pokoju i świadectwem nieustającej walki o sprawiedliwość.
Po Tęczowej Nocy jedna z wielu flag zawisła w moim oknie. Od zawsze uważałam się za sojuszniczkę środowisk LGBT+. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ktoś miałby odmawiać innym prawa do miłości. Żyję w bańce – moi rodzice uczyli mnie tolerancji, moi przyjaciele wywodzili się z różnych światów, moi znajomi z pracy opowiadali się za równouprawnieniem kobiet, osób LGBT+ czy mniejszości etnicznych. W Tęczową Noc coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że o równość dla wykluczanych trzeba walczyć aktywnie, nie tylko deklaratywnie.
Jako heteronormatywna kobieta z mężem, dwójką dzieci i psem rozumiem swój przywilej. Nie musiałam dokonywać coming outu. Moja pierwsza miłość nie była naznaczona piętnem tabu. Nie tłumaczyłam się nikomu z tego, że podobają mi się chłopcy. Mogę kochać, wziąć ślub i założyć rodzinę. To, co dla mnie jest oczywiste, co zostało mi dane tylko dlatego, że taka się urodziłam, o co nie musiałam walczyć, dla osób LGBT+ jest nieosiągalne. Nie dlatego, że tego nie potrzebują, ale dlatego, że dla polskiego systemu prawnego pozostają niewidzialne. O widzialność ruch emancypacyjny walczy nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat. Postulaty są proste: równość małżeńska, prawo do dziedziczenia, możliwość adopcji. Ten program wyraża bardzo ludzkie potrzeby. A człowieczeństwa się osobom LGBT+ odmawia. W dyskursie publicznym odgrywają często rolę wroga. Straszy się nimi, by załatać frustrację. Wyklucza ze społeczności, by pokazać, kto „naprawdę” jest Polakiem. Cynicznie wykorzystuje niewiedzę, by szerzyć dezinformację. Określając osoby LGBT+ jako „zarazę”, nawiązuje do nazistowskiej propagandy, która doprowadziła do Zagłady Żydów. Z człowiekiem trzeba się liczyć, zarazę – tępić. Im więcej podatnych na indoktrynację uwierzy, że osoby LGBT+ nie są ludźmi, tylko szkodnikami, tym więcej sięgnie po broń, gdy zostanie wezwanych do obrony przed „obcym”.
Dehumanizujące słowa, zdania, kazania czołowych polityków, hierarchów kościelnych i publicystów uprawomocniają agresję, przemoc, zło. Wobec mowy nienawiści nie można pozostać obojętnym, bo rani konkretnych ludzi. Przecież wystarczy rzucić iskrę, by wydarzyło się nieszczęście. 7 sierpnia 2020 roku ludzi bito, duszono i obezwładniano. Na tym może się nie skończyć. Coraz więcej osób LGBT+ w strachu o siebie, partnera i dzieci wybiera ucieczkę z Polski. Tracimy ich, bo we własnym kraju nie mogą się czuć w pełni ludźmi.
Przywilej rodzi obowiązek. Chcę, powinnam, muszę stawać ramię w ramię z osobami LGBT+. Flaga w oknie nie wystarczy. Staram się reagować na każdy przejaw homofobii. Zwłaszcza że wiele osób posługuje się stereotypami odruchowo, na co dzień, z bezmyślności. Buntuję się, gdy babcia, której pomalowane paznokcie u chłopców kojarzą się z „gejami”, zwraca uwagę mojemu synowi. Słucham, gdy osoby LGBT+ opowiadają mi o swoim doświadczeniu. Przyjaźnię się z parami jednopłciowymi, nierzadko zgodniejszymi niż my w naszych legalnych małżeństwach. To wciąż za mało.
Mam nadzieję dołożyć swoją cegiełkę także tą książką, w której oddałam głos osobom LGBT+. Moi bohaterowie prowadzą zwyczajne życie. Ich codzienność z pozoru niczym się nie różni od codzienności osób heteronormatywnych. Przecież chodzą do pracy, umawiają się na randki, wyjeżdżają za granicę. Ale wielu rzeczy nie mogą. Gdy chcą wziąć ślub, muszą wyjechać z kraju. Po powrocie w świetle polskiego prawa nadal są obcymi sobie ludźmi – nie mają wspólności majątkowej, nie mogą po sobie dziedziczyć, nie pozwala im się adoptować dzieci. Jeśli jedna z partnerek w związku jednopłciowym dziecko urodzi, druga jest tylko rodzicem społecznym, niewpisanym do aktu urodzenia, a więc pozbawionym praw rodzicielskich. W szpitalu nie udziela się partnerom informacji o stanie zdrowia ukochanej osoby, a osoby transpłciowe chcące uzgodnić płeć muszą pozwać rodziców o błędne wskazanie płci przy narodzinach. Osoby LGBT+ na każdym kroku borykają się z dyskryminacją systemową – przepisy prawa odmawiają im równości, w urzędach piętrzą się przed nimi formalności, a lokalne wspólnoty, nawet jeśli w bezpośredniej relacji okazują wsparcie, na poziomie instytucjonalnym uchwalają „strefy wolne od LGBT”.
Nie ma lepszego sposobu na oswojenie nieznanego niż wyciągnięcie ręki do konkretnego człowieka, który okazuje się taki jak my. Marzy o miłości, poczuciu bezpieczeństwa, wolności. Dziękuję każdemu z bohaterów z osobna za otwartość, za szczerość, za zaufanie. Nauczyłam się od nich, że każdy dzień, każde działanie, każda deklaracja wpisują się w drogę ku emancypacji. Ostatecznie przekonałam się, że prywatne jest publiczne – skoro opowiadam się po stronie równości, muszę stanąć ramię w ramię z tymi, którym praw się odmawia. Tym bardziej że przedstawiciele władzy nie przebierają w środkach. Nie wystarczą półsłówka, bo słowa przeciwnika ranią do żywego. Nie można oprzeć się na bałamutnych półprawdach, bo w momentach zwrotnych nie ucieka się od obowiązku mówienia prawdy. LGBT+ to ludzie, a nie ideologia.
W Polsce, gdzie partia rządząca, sprawujący rząd dusz Kościół i niezbyt już niezależne media szykanują słabszych, każda tęcza jest wyrazem buntu, każdy coming out aktem odwagi, a każda historia miłosna manifestem wolności.
Książką oddaję więc głos tym, którym się głosu odmawia, tym niejednokrotnie uciszanym, tym uznawanym za innych, a więc w rozumieniu uprzedzonych – gorszych. Warto czerpać z ich historii, by budować społeczeństwo, w którym wszystkie doświadczenia są równoważne.
„To flaming!” – cieszy się Amelia, wskazując różową figurkę na półce pokoju dziecięcego. Rozpoznaje też konia, krowę i dinozaura. Obok na regale czeka kolekcja książek dla dzieci – Kicia Kocia, Pucio, baśnie. Dziewczynka może się bawić kolorowankami, grami planszowymi, puzzlami.
Salon mieszkania w bloku z wielkiej płyty na obrzeżach Bydgoszczy zdobią urodzinowe balony. 15 lutego 2021 roku córka Eweliny i Kasi, tęczowej rodziny znanej na Instagramie jako @original_great_family, skończyła dwa lata. Dzień później podczas drzemki przez sen wciąż szeptała: „Sto lat”.
Mama Ewelina wiąże drobnej dziewczynce włosy w dwa kucyki, a mama Kasia szykuje drugie śniadanie. Amelię urodziła Ewelina – delikatna blondynka w dżinsach z dziurami. Kasia – przebojowa brunetka w czerni – towarzyszyła jej na każdym kroku – od chwili poczęcia przez badania prenatalne po poród.
Od zawsze chciały założyć rodzinę. W swojej przyszłości widziały dziecko, męża niekoniecznie.
Od zawsze chciały założyć rodzinę. W swojej przyszłości widziały dziecko, męża niekoniecznie, choć kiedyś umawiały się z chłopakami. Ewelina brała podstawówkowe śluby z kolegami z klasy, Kasia w liceum miała bliskiego kumpla, z którym chodziła na imprezy. Swój związek określają jako pierwszy „dojrzały”. Zakochały się niemal od pierwszego wejrzenia, szybko razem zamieszkały, po trzech latach wzięły psa, Mokę, którą nazywają pierworodną córką.
Poznały się w 2011 roku, gdy pochodząca z Zamościa Kasia przyjechała studiować pedagogikę na bydgoski Uniwersytet Kazimierza Wielkiego. Dostała się też do Lublina, ale chciała być dalej od domu. Ewelinę spotkała przed uczelnią. Na początku nie miały wspólnych tematów. Któregoś razu pomogła jej wnieść do autobusu wózek z dzieckiem, którym Ewelina dorywczo się opiekowała.
Zaczęłyśmy patrzeć na siebie inaczej, ale nigdy nie sądziłam, że to przerodzi się w miłość.
Na studenckich imprezach stały z boku, długo rozmawiały, była między nimi chemia. „Zaczęłyśmy patrzeć na siebie inaczej, ale nigdy nie sądziłam, że to przerodzi się w miłość” – mówi Kasia. „Na jednej z imprez Kasia udawała, że zna teksty wszystkich piosenek reggae, żeby mi zrobić przyjemność” – śmieje się Ewelina. „Czułam napięcie. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Gdy nikt nie patrzył, pocałowałam ją” – wspomina Kasia. „W łazience w domu koleżanki! Trudno nie zapamiętać takiego pierwszego pocałunku” – dopowiada Ewelina. Od końca grudnia tamtego roku są razem.
Przed homofobicznymi koleżankami z roku ukrywały związek. „Nawet na zajęciach większość wypowiadała się przeciwko takimludziom. Jako młody związek nie miałyśmy parcia na coming out” – opowiada Ewelina. Znajome dopiero dwa lata później, już na studiach magisterskich, zauważyły, że Ewelina i Kasia razem przychodzą na zajęcia i razem z nich wychodzą. „Potem niektóre bały się obok nas siedzieć, bo myślały, że będziemy łapać je za kolano…” – dodaje Kasia.
Rodzice nie przeczuwali, że ich córki mogą woleć dziewczyny. „My same o tym nie wiedziałyśmy! Po prostu na siebie trafiłyśmy. Dopiero potem, z perspektywy czasu, zaczęłyśmy widzieć, że były pewne przesłanki”.
Z rodziną też nie poszło łatwo. Rodzice nie przeczuwali, że ich córki mogą woleć dziewczyny. „My same o tym nie wiedziałyśmy! Po prostu na siebie trafiłyśmy. Dopiero potem, z perspektywy czasu, zaczęłyśmy widzieć, że były pewne przesłanki. Ale i w szkole, i w domu uczono nas – seks tylko po ślubie, tylko z mężem, a później dziecko. Nie mieściło nam się w głowach, że dwie kobiety mogą być razem”.
Rodzice chcieli, żebyśmy się rozstały, ale nie mogłyśmy zrezygnować z miłości. Wiemy, że niektóre związki rozpadają się przez brak akceptacji rodziny. Nie pozwoliłyśmy na to.
„Rodzice chcieli, żebyśmy się rozstały, ale nie mogłyśmy zrezygnować z miłości. Wiemy, że niektóre związki rozpadają się przez brak akceptacji rodziny. Nie pozwoliłyśmy na to”. Przez półtora roku Ewelina i Kasia mierzyły się z niechęcią matek „choleryczek”. „W domu to mama o wszystkim decyduje, tata jest raczej uległy. U Eweliny to samo – tłumaczy Kasia. – »Musisz wciąż do niej pisać?« – słyszałam od mamy. Imienia Eweliny z początku nawet nie wypowiadała. Uważała, że to jej wina, że takasię stałam. A mama Eweliny oskarżała mnie” – wspomina Kasia. Rodzice chcieli, żeby wróciła do rodzinnego miasta, gdzie wybiją jej z głowy młodzieńczy kaprys. „»To nienormalne, co ludzie powiedzą, nie spodziewałam się tego po tobie«, słyszałyśmy” – wspominają. „A nawet: »Wydziedziczymy cię«” – dopowiada Kasia. Ewelinie, która jeszcze mieszkała w domu, grozili, że „jeśli się wyprowadzi do dziewczyny, nie będzie miała do czego wracać”. W przeciwieństwie do wielu osób LGBT+, zależnych od rodziców finansowo (wciąż ponad połowa nastolatków ukrywa tożsamość przed rodzicami ze strachu przed odrzuceniem), Ewelina i Kasia od początku studiów pracowały jako nianie. Dzięki temu mogły postawić na swoim. „Im bardziej oni nas ganili, tym bardziej chciałyśmy być razem… Ot, zakazany owoc. Ale wytworzyło się między nami napięcie, udzielił się stres, zwłaszcza że nie miałyśmy z kim o naszym związku porozmawiać. Nie miałyśmy ani jednej takiej pary w otoczeniu… Może trzeba było pójść do psychologa… W końcu przetrawiłyśmy to same” – mówią.
Rodzice chcieli, żeby wróciła do rodzinnego miasta, gdzie wybiją jej z głowy młodzieńczy kaprys.
Ewelinie, która jeszcze mieszkała w domu, grozili, że „jeśli się wyprowadzi do dziewczyny, nie będzie miała do czego wracać”.
Pierwsze rodzinne spotkanie było „drętwe”. „Obiad u babci, na neutralnym gruncie, potem weekend u nas. Ewelina na jedną noc wyniosła się z mieszkania, żeby rodzice poczuli się swobodniej” – wspomina Kasia. Gdy wreszcie spotkali się rodzice obu dziewczyn, natychmiast się polubili – pochodzą z tej samej klasy społecznej, są w tym samym wieku, wyznają podobne wartości. „Natychmiast zaczęli na nas narzekać! W ogóle nie byłyśmy im potrzebne do rozkręcenia rozmowy. Teraz, gdy się widujemy, oni gadają do nocy, a my idziemy spać” – śmieje się Kasia.
Największą sojuszniczką związku okazała się 70-letnia babcia Eweliny, dla której wnuczka zawsze była „wnuczeczką”. [...] Babcia sama doszła do tego, że jestem z dziewczyną. Gdy przychodziłam do niej na obiad, pytała, co u Kasi. I pakowała jej obiad do odgrzania
Największą sojuszniczką związku okazała się 70-letnia babcia Eweliny, dla której wnuczka zawsze była „wnuczeczką”. „Mama groziła, że wszystko powie babci. »Co ty kobietę będziesz denerwować«, odparłam. A babcia sama doszła do tego, że jestem z dziewczyną. Gdy przychodziłam do niej na obiad, pytała, co u Kasi. I pakowała jej obiad do odgrzania” – wspomina Ewelina.
Największą przemianę przeszła mama Kasi. „Teraz mówi: »Co mnie ludzie obchodzą, ważne, że wy jesteście szczęśliwe«” – mówi Kasia. Po dziewczynach coming outu dokonał też Marcin, starszy brat Kasi. Rodzice przeczuwali, że brat nie przyprowadzi do domu dziewczyny. To Kasia miała dać im wnuki. „Marcinek, wiadomo, strojniś… Zawsze miał mnóstwo koleżanek, a żadnej na poważnie. My przetarłyśmy szlaki. Nie musiał już mówić: jestem gejem. Po prostu przyprowadził do domu Krzysztofa” – wspomina Kasia.
W 2014 roku w życiu Eweliny i Kasi pojawiła się Moka, mały biały pies kanapowiec. Rodzice dziewczyn poczuli się jak dumni dziadkowie. „A co będzie, jak się rozstaniecie, z kim ona zostanie, pytali rodzice. Pół tygodnia u jednej, pół u drugiej, odpowiadałyśmy”. Trzy lata później – w 2017 roku – dziewczyny po raz pierwszy spędziły razem Wigilię. Wiedziały już, że będą się starać o dziecko. Myślały, że ten proces potrwa latami. Jak w ich sytuacji zajść w ciążę, dowiedziały się z „Dzień dobry TVN”. „W programie usłyszałyśmy o banku Cryos z Danii, który wysyła pocztą wszystko, co potrzebne do inseminacji. Chciałyśmy ten zestaw zamówić, mimo że kosztował kilkaset euro, ale Cryos nie wysyłał do Polski. Potem wpisałyśmy w Google’a hasło »inseminacja domowa«. Na jednym z blogów krok po kroku opisano, jak to zrobić” – wspominają. Standardowy zestaw do inseminacji obejmuje przejściówkę, strzykawkę i wacik alkoholowy. Nasienie jest zamrożone w słomkach. Inseminację przeprowadza się blisko terminu owulacji, najlepiej z dwóch słomek nasienia. Gdy słomki się rozmrożą, kobieta, która chce zajść w ciążę, powinna położyć się na plecach, włożyć strzykawkę jak najbliżej szyjki macicy i odczekać pół godziny.
Dawców Ewelina i Kasia szukały na forum Robimydzieci.com. Wystawiły ogłoszenie, na które większość mężczyzn odpisywała propozycją zapłodnienia metodą naturalną. Taki scenariusz wykluczały. Nie chciały też za dziecko płacić. „Po wielu usuniętych wiadomościach od dziwnych typów natrafiłyśmy na właściwego mężczyznę. Z perspektywy czasu doszłyśmy do wniosku, że byłyśmy nieodpowiedzialne. Nikomu nie powiedziałyśmy, że jedziemy do Warszawy spotkać się z obcym facetem… Mógł nas porwać, zgwałcić albo zabić” – wspomina Ewelina. „Naprawdę pragnęłyśmy tego dziecka…” – tłumaczy Kasia. Inseminacja udała się za trzecim razem.
O ciąży Eweliny jako pierwsza dowiedziała się jej mama, potem rodzice Kasi, w końcu babcia. „Nie uwierzyła! Usiadła, wstała, zaczęła chodzić po pokoju. Ale jak… Wkręcacie mnie! Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę brzucha, mówiła” – wspomina Ewelina. „I wtedy Ewelina podniosła koszulkę” – śmieje się Kasia.
Lekarze je wspierali. Nikt się nie dziwił, nie komentował, nie wytykał palcami. „Już na początku zapytałam ginekolożkę, czy moja partnerka może przyjść na USG. Nie było z tym problemu” – mówi Ewelina. Na porodówce też wylądowały razem. „Najpierw nas odesłali, bo skurcze były jeszcze za słabe. Za drugim razem usłyszałam: proszę się przebrać, za chwilę panią poprosimy. Mogłam trzymać Ewelinę za rękę przez cały poród, a lekarze o wszystkim mnie informowali. Wzruszyłam się, przecinając pępowinę. A potem podali mi Amelkę” – wspomina Kasia. Nie wszystkie osoby LGBT+ mają tak dobre doświadczenia. Innej tęczowej rodzinie – koleżankom Eweliny i Kasi ze Szczecina – ginekolog powiedział, że ich dziecko nie jest „prawdziwe”.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Projekt okładki Katarzyna Ewa Legendź
Opieka redakcyjna Wiktoria Penszkal
Weryfikacja merytoryczna Cecylia Jakubczak
Adiustacja Witold Kowalczyk
Korekta Aleksandra Kiełczykowska
Projekt makiety Adam Gutkowski goodkowskydesign.com
Copyright © by Anna Konieczyńska Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2021
ISBN 978-83-240-6363-5
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
