Po tamtej stronie. Dlaczego zmarli powracają - Ewa Ornacka - ebook

Po tamtej stronie. Dlaczego zmarli powracają ebook

Ewa Ornacka

4,6

Opis

Zadziwiające zjawiska, budzące dreszcz doświadczenia - tajemnice życia po śmierci.

Autorka, znana dziennikarka śledcza opisująca świat mafii, po śmierci krewnego, który został zamordowany, doświadczyła niemożliwych do racjonalnego wytłumaczenia zdarzeń. Początkowe niedowierzanie i zwątpienie wkrótce ustąpiły zawodowej ciekawości i postanowiła poszukać osób, które podobnych zjawisk doświadczają na co dzień i potrafią je zdefiniować. Zwykli ludzie mówią o nich medium lub jasnowidz.

Udało jej się do nich dotrzeć i namówić na szczerą rozmowę. Czy w ogóle można się oswoić ze zjawami? Prowadzić normalne życie, gdy one wciąż są w pobliżu? I jacy oni są, ci zmarli: mają poczucie humoru, złoszczą się, martwią o swoich bliskich tu, na ziemi? A tak w ogóle to dlaczego zmarli wracają do naszego świata, zamiast leżeć w grobie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 292

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (34 oceny)
25
5
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Apatheia1

Z braku laku…

Uważałabym na te powody pojawiania się zmarłych, a także na te media, które opowiadają często niesmaczne bzdury. To straszne, co ludzie potrafią zrobić ze śmierci. Normalny człowiek zostawia zmarłych w spokoju, oni jego też. Totalnie idiotyczne są też argumenty, że człowiek nie wie, że umarł i gdzieś straszy lub nie chce sprzedać domu! Dziwię się dziennikarce, która porwała się na pisanie czegoś z klimatu kina amerykańskiego i opowiadań Ody z ,, Uwierz w ducha''.
10
soltysiak447

Dobrze spędzony czas

Ciekawa dla wszystkich którzy Interesują się tematami parapsychologi
00
BlondHair

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka!
00
ivonn37

Dobrze spędzony czas

Super reportaż
00
Ajrinbiel

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka, jedna z lepszych jaką czytałam. Nie mogłam oderwać oczu, dopóki nie przeczytałam.
00

Popularność




Dla mojej młod­szej sio­stry Gosi,

która widzi i czuje wię­cej, ale boi się o tym mówić

„Osoby, które widzą, sły­szą i odczu­wają wię­cej niż inni, trak­tu­jemy z nie­do­wie­rza­niem lub wręcz oskar­żamy je o cho­robę umy­słową. Tym­cza­sem ludzie ci żyją wśród nas, pró­bują prze­ka­zać nam swoje natu­ralne dla nich dozna­nia i spo­ty­kają się wtedy naj­czę­ściej z nie­zro­zu­mie­niem, a nawet z nie­chę­cią. Zwy­kle słu­cha­jący takich wie­ści (nawet w cza­sach obec­nych, gdy tak wiele wiemy już o rze­czy­wi­sto­ści) radzą im uda­nie się do psy­chia­try. Czy słusz­nie? […]

Są to zja­wi­ska nie do końca jesz­cze wyja­śnione, ale cał­ko­wi­cie realne, któ­rych wystę­po­wa­nie w zasa­dzie nie pod­lega dziś dys­ku­sji. Prze­waż­nie prze­czą im jedy­nie naj­bar­dziej zago­rzali kon­ser­wa­ty­ści”.

dr Danuta Adam­ska-Rut­kow­ska, spe­cja­listka w dzie­dzi­nie inży­nie­rii che­micz­nej i pro­ce­so­wej; cytat pocho­dzi z jej książki Zwią­zek ducha i mate­rii. Naukowe dowody na ist­nie­nie rze­czy­wi­sto­ści rów­no­le­głych

„W jed­nym z naj­więk­szych badań nad komu­ni­ka­cją po śmierci w Sta­nach Zjed­no­czo­nych prze­ana­li­zo­wano przy­padki ponad 3000 osób, które doświad­czyły kon­taktu ze zmarłą bli­ską osobą. Po prze­pro­wa­dze­niu ana­liz sta­ty­stycz­nych udało się osza­co­wać, że 20 pro­cent popu­la­cji Sta­nów Zjed­no­czo­nych, czyli około 50 milio­nów osób, doświad­czyło tego typu komu­ni­ka­cji. Jed­nak oka­zało się rów­nież, że pomimo tak wyso­kiej czę­sto­ści wystę­po­wa­nia tego zja­wi­ska ludzie, któ­rzy otrzy­my­wali te sygnały, zwy­kle nie mówią o nich swo­bod­nie z obawy, że oto­cze­nie będzie ich podej­rze­wać o zabu­rze­nia psy­chiczne”.

Joaquín Cámara, psy­cho­log i psy­cho­te­ra­peuta z Madrytu, spe­cja­li­sta w zakre­sie tera­pii żałoby, współ­cze­sny badacz zja­wisk zwią­za­nych z życiem po śmierci; cytat pocho­dzi z jego książki Nie­skoń­czone życie. Podróż duszy po śmierci

WSTĘP

Spo­krew­niona ze mną osoba zgi­nęła od ciosu nożem. Ostrze prze­cięło tęt­nicę szyjną, nie dając szans na prze­ży­cie. Ofiara i kat pły­wali kie­dyś razem po morzach i oce­anach, byli mary­na­rzami. Mor­derca ni­gdy nie wyja­śnił, dla­czego zabił. Pod­czas pro­cesu mil­czał, wbi­ja­jąc wzrok w zie­mię.

Kiedy mój krewny umie­rał, jego ojciec – eme­ry­to­wany radio­ofi­cer mary­narki han­dlo­wej, nie poło­żył się spać jak zwy­kle o tej porze. Sie­dział zamy­ślony w swoim fotelu, w domu sta­rym jak on sam. Cze­kał na syna, spo­glą­da­jąc raz po raz w stronę drzwi. W środku nocy ode­brał tele­fon z poli­cji. Zastygł, a potem zapła­kał cicho.

Sam nie pożył już długo. Zanim go pocho­wa­łam, zanu­rzy­łam się w jego fotelu, w pustym pokoju, i mia­łam nie­od­parte wra­że­nie, że nie jestem sama1. Kiedy wyszłam na chwilę przed dom, żeby wyrzu­cić śmieci, po powro­cie zasta­łam zamknięte drzwi. Nie zatrza­snęły się, zamek się nie zaciął, jed­nak nie mogłam się dostać do środka. Pęk klu­czy w drzwiach od wewnątrz prze­krę­cił się, cho­ciaż nie dotknęła go niczyja ręka.

Nie­wy­tłu­ma­czalne zda­rze­nia, które wkrótce nastą­piły wręcz lawi­nowo, poja­wia­jące się wokół mnie zapa­chy nie­obec­nych bli­skich2, nad­szarp­nęły moje prag­ma­tyczne podej­ście do kwe­stii życia i śmierci. Ner­wowe zacho­wa­nie Linki – rado­snej z natury gol­den retrie­verki, która nagle zaczęła bać się wła­snego cie­nia – utwier­dziło mnie w prze­ko­na­niu, że atmos­fera sta­rego domu prze­stała nam słu­żyć.

„Takie rze­czy się zda­rzają, ale teraz wszystko powinno się uspo­koić”, usły­sza­łam od księ­dza po pogrze­bie. Ale tak się nie stało. O tym, czego wów­czas doświad­cza­łam, spon­ta­nicz­nie opo­wia­da­łam zna­jo­mym i sąsia­dom. W ich oczach widzia­łam nie­do­wie­rza­nie zmie­szane ze współ­czu­ciem. Zapewne myśleli, że od tej podwój­nej żałoby w gło­wie mi się poplą­tało.

Tra­cąc zaufa­nie do wła­snych zmy­słów, spa­ko­wa­łam walizki, prze­krę­ci­łam klucz i wyje­cha­łam do rodzin­nego Szcze­cina z moc­nym posta­no­wie­niem, że ni­gdy tu nie wrócę. Kiedy odzy­ska­łam spo­kój i zaczę­łam śmiać się z wła­snej wyobraźni, zadzwo­nił do mnie sąsiad miesz­ka­jący obok sta­rego domu.

– Pani Ewo, ja rozu­miem, że po zmar­łych trzeba wszystko wyre­mon­to­wać, ale czy może pani powie­dzieć maj­strowi, żeby nie szli­fo­wał ścian po nocach? – zaczął zde­ner­wo­wany. – Prze­pra­szam, ale byłem zmu­szony wezwać poli­cję, bo to jest zakłó­ca­nie ciszy noc­nej.

– Ależ panie sąsie­dzie, dom stoi pusty! – wykrzyk­nę­łam. – Tam nie ma żad­nego remontu! Może to z dru­giej strony?

– Poli­cja spraw­dziła i stwier­dziła, że u sąsia­dów nic się nie dzieje, oni mają małe dzieci i cała rodzina już spała. To musiało być u was. Zaglą­da­łem przez okno, widzia­łem czer­wone świa­tełko.

Nogi się pode mną ugięły. Zło­dzieje, pomy­śla­łam w pierw­szej chwili, ale zaraz uspo­ko­iłam emo­cje. Po co mie­liby szli­fo­wać ściany? Żeby naro­bić hałasu i dać się zła­pać? Non­sens. Czer­wone świa­tełko? Może to lampka jakie­goś urzą­dze­nia. Z takim prze­ko­na­niem zadzwo­ni­łam następ­nego dnia do dru­giego sąsiada.

– Naprawdę jesteś w innym mie­ście? – spy­tał zdu­miony. – Dziwna sprawa, bo my tu sły­szymy, że ktoś mieszka w domu dziadka. Woda w kra­nie, spłu­ki­wa­nie toa­lety, nor­malne odgłosy życia. Za ścianą ewi­dent­nie coś się dzieje.

Chyba każdy sły­szał wiele podob­nych histo­rii. Jedne są wia­ry­godne, inne znacz­nie mniej. Naj­czę­ściej koja­rzymy je z kiczo­wa­tymi hor­ro­rami. Nie jest moim zamia­rem powie­la­nie opo­wie­ści o duchach ani udo­wad­nia­nie, że życie po śmierci ist­nieje. Nie mam do tego ani odpo­wied­nich kwa­li­fi­ka­cji, ani zbioru udo­ku­men­to­wa­nych zda­rzeń. Zresztą o zja­wi­skach para­nor­mal­nych napi­sano już mnó­stwo i zro­bili to mądrzejsi ode mnie. Jest jed­nak coś, co roz­bu­dziło moją dzien­ni­kar­ską cie­ka­wość – ludzie, dla któ­rych obco­wa­nie z takimi zda­rze­niami jest codzien­no­ścią.

Jedni mówią o nich medium, inni nazy­wają ich jasno­wi­dzami. Z róż­nych defi­ni­cji wynika, że osoby z tym darem mogą kon­tak­to­wać się ze zmar­łymi i prze­ka­zy­wać od nich wia­do­mo­ści dla żywych. Są kana­łem łączą­cym świat realny z ducho­wym. Nie­któ­rzy w ogóle nie przy­znają się do swo­ich nie­co­dzien­nych zdol­no­ści. Pierw­sze spo­tka­nia ze zmar­łymi są dla nich szo­kiem, a kolejne nastę­pują samo­ist­nie, cho­ciaż sami wcale się o to nie pro­szą. O tym, czego doświad­czają, opo­wia­dają jedy­nie w wąskim gro­nie. Pra­cują w róż­nych zawo­dach i raczej słusz­nie oba­wiają się utraty twa­rzy – prze­cież to, czego nie rozu­miemy, naj­czę­ściej wyśmie­wamy. Czło­wiek poważny, na pozio­mie, nie wie­rzy w duchy.

Dążąc do zro­zu­mie­nia zja­wisk, któ­rych po śmierci bli­skich sta­łam się mimo­wol­nym świad­kiem, tra­fi­łam wła­śnie do takich ludzi. Opo­wie­dzieli mi, jak to jest być medium, widzieć duchy i roz­ma­wiać z nimi. Miesz­kać pod jed­nym dachem z (nie­wi­dzial­nymi) samo­bój­cami i ofia­rami wypad­ków, błą­ka­ją­cymi się po domu jak po dwor­co­wym pero­nie, bez­u­stan­nie pro­szą­cymi o pomoc. Kłaść się do łóżka ze świa­do­mo­ścią, że zmarli mają ich na oku, są bli­sko i czę­sto mani­fe­stują swoją obec­ność.

Czy w ogóle można oswoić się ze zja­wami? Pro­wa­dzić nor­malne życie, gdy one wciąż są w pobliżu? I jacy oni są, ci zmarli? Mają poczu­cie humoru, złosz­czą się, mar­twią o swo­ich bli­skich tu, na ziemi? Zaglą­dają do naszych domów, pod­glą­dają nas w łóżku, w łazience? Dla­czego nie­któ­rzy są dobrzy, a inni stra­szą małe dzieci? A tak w ogóle to dla­czego zmarli wra­cają do naszego świata, zamiast leżeć w gro­bie?

Zbie­ra­jąc mate­riał do tej książki, czu­łam się jak dziecko, które trzeba pro­wa­dzić za rękę po nie­zna­nym tere­nie. Dzię­kuję moim roz­mów­com, że tłu­ma­czyli mi wszystko od pod­staw i nie wyma­gali dekla­ra­cji, czy wie­rzę w duchy. Za ich radą się­gnę­łam po naj­słyn­niej­sze publi­ka­cje o kon­tak­tach żywych ze zmar­łymi. Niczym stu­dentka pisząca pracę magi­ster­ską poszu­ki­wa­łam udo­ku­men­to­wa­nych histo­rii i wyni­ków badań pro­wa­dzo­nych w tej nie­ła­twej dzie­dzi­nie. O mate­rialne dowody jest trudno, ale naj­cie­kaw­sze moim zda­niem frag­menty cytuję w tej książce, wie­rząc, że pomogą one usys­te­ma­ty­zo­wać wie­dzę o zja­wi­skach z tru­dem miesz­czą­cych się w prag­ma­tycz­nych gło­wach.

Podobno wielu tzw. zwy­kłych ludzi ma w sobie wraż­li­wość na sygnały „stam­tąd”, tylko boją się roz­wi­jać swoją wie­lo­wy­mia­rową intu­icję. Ja do tych osób nie należę (raczej twardo stą­pam po ziemi), ale mam obok sie­bie co naj­mniej kil­koro takich wraż­liw­ców. Dzięki nim wiem, że odczu­wa­nie obec­no­ści zmar­łych nie wynika z sza­leń­stwa czy wybu­ja­łej wyobraźni.

Gdy­bym na wła­snej skó­rze nie poczuła para­nor­mal­nej atmos­fery sta­rego domu, ta książka ni­gdy by nie powstała.

„Odczu­wa­nie obec­no­ści osoby zmar­łej jest to jedna z naj­częst­szych form kon­taktu. Czło­wiek w spo­sób szcze­gólny czuje, że osoba zmarła jest bli­sko niego. Ci, któ­rzy doświad­czają takiej obec­no­ści, zazwy­czaj potra­fią stwier­dzić, kiedy ta osoba się poja­wiła, a kiedy znik­nęła” – Joaquín Cámara, Nie­skoń­czone życie. Podróż duszy po śmierci, przeł. Anna Alochno-Janas, Wydaw­nic­two PURANA, Luty­nia 2021, s. 82. [wróć]

„Sygnały węchowe. Ten rodzaj komu­ni­ka­cji rów­nież wystę­puje czę­sto. Przez kilka sekund, a nawet minut, czło­wiek może odczu­wać cha­rak­te­ry­styczny zapach uko­cha­nej osoby lub per­fum, któ­rych uży­wała”. Źró­dło: tamże, s. 83. [wróć]

ROZDZIAŁ 1

O tym, że duchy też stoją w kolejkach i chcą, żeby ktoś z nimi pocierpiał

– Jak wyglą­dają duchy? – pytam Annę Beatę Stanc­lik, medium z Biel­ska-Bia­łej.

– Cza­sami jest to mgła, jed­no­lita tafla mgły, w którą ktoś nagle wkłada głowę. Twarz bywa roz­ma­zana, ale oczy wyraźne – popa­trzą, poroz­glą­dają się i głowa chowa się w tej mgle. Innym razem widzę posta­cie, które wyglą­dają jak za życia. Jeśli ktoś miał gęste włosy, to tak go widzę. Czło­wiek otyły wciąż ma nad­pro­gra­mowe kilo­gramy. Cza­sami coś ete­rycz­nego prze­myka albo jakaś postać uchwy­cona jest tzw. kątem oka. Pamię­tam męż­czy­znę, któ­rego pod­czas sesji zoba­czy­łam dość wyraź­nie, ale bez nóg. Jego córka powie­działa mi potem, że ojciec zgi­nął w wypadku. Ucięło mu obie nogi.

– Nie boi się pani takich wido­ków?

– Widzia­łam znacz­nie gor­sze, ale nie chcę o tym opo­wia­dać. Dusze chyba nie chcą epa­to­wać swo­imi cie­le­snymi obra­że­niami. Młody męż­czy­zna, który także zgi­nął w wypadku, poka­zał mi tylko jedną część twa­rzy. Nie chciał nara­żać mnie na przy­kry widok. Kie­dyś roz­ma­wia­łam z duszą, która wyznała, że bar­dzo cierpi, ale nie dla­tego, że zmarła tra­gicz­nie, ale dla­tego, że nie może wycho­wy­wać swo­ich dzieci. Jeśli ktoś myśli, że oni tam nie prze­ży­wają roz­te­rek, nie pła­czą, nie widzą naszego żalu, to jest w błę­dzie.

Anna miała dzie­więć lat, kiedy wyszła przed furtkę domu i wypo­wie­działa słowa, które wpły­nęły na jej dal­sze życie:

– Ojej, za trzy dni ktoś się powiesi. Będziemy mieli pogrzeb. Ludzie będą pła­kać za dziec­kiem.

Bab­cia wzięła ją za ręce i mocno przy­tu­liła do serca.

– Co ty, Anu­siu, opo­wia­dasz? – wyszep­tała do ucha. – Takie małe dziew­czynki nie powinny wypo­wia­dać strasz­nych słów, że pogrzeb, że ktoś się powiesi.

Za ple­cami babci sta­nęła pra­bab­cia. Wni­kli­wie przy­glą­dała się Ani, głasz­cząc jej jasną główkę.

– A ty to zoba­czy­łaś, aniołku? – zapy­tała tro­skli­wie.

– Tak, bab­ciu – przy­tak­nęła mała.

– Co kon­kret­nie?

– Jak niosą trumnę chłop­czyka.

Trze­ciego dnia cała wieś bie­gnie na skraj lasu. Wszy­scy lamen­tują: „Boże jedyny, cze­muś na to pozwo­lił?”. Naj­bar­dziej pła­cze młoda kobieta z sąsiedz­twa. Było już za późno, aby rato­wać jej syna. Chło­piec miał jede­na­ście lat, zawsze taki grzeczny… tro­chę mało­mówny. Wszy­scy go lubili za uczyn­ność i pra­co­wi­tość.

Nie­długo potem, gdy chło­piec leżał w kost­nicy, Ania usły­szała frag­ment roz­mowy babci z pra­bab­cią. Zer­kały na nią, gdy bawiła się w ogródku, wymie­niały poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia.

– Ta mała widzi, nie ta star­sza, jak sądzi­ły­śmy, tylko ona – zaczęła bab­cia. – Musimy się nią zająć.

Pra­bab­cia popa­dła w zadumę. Przez dłuż­szą chwilę sie­działa w mil­cze­niu, pota­ki­wała głową swoim myślom. W końcu zade­cy­do­wała:

– Trzeba ją wszyst­kiego nauczyć, dobrze przy­go­to­wać na przy­szłość. Spra­wić, aby się niczego nie oba­wiała.

Poma­chała wesoło do Anusi i po raz pierw­szy tam­tego smut­nego dnia uśmiech­nęła się pro­mien­nie.

– Ona pój­dzie w nasze ślady, bo skoro ma wizje, to zna­czy, że duchy już przy niej są – powie­działa.

PIERWSZE NAUKI

Wycho­wała się w ogrom­nym, wie­lo­po­ko­le­nio­wym domu na Ślą­sku, w któ­rym każdy miał swoje miej­sce: pra­bab­cia, bab­cia, rodzice, ona i jej sio­stra, a także cio­cia z mężem i dziećmi. W takich rodzi­nach nic się przed nikim nie ukryje.

– Moja star­sza o dzie­sięć lat sio­stra ode­tchnęła z ulgą, cie­szyła się: „Naresz­cie dadzą mi spo­kój” – wspo­mina medium. – Mówiła oczy­wi­ście o bab­kach, które się uparły, żeby któ­raś z nas była taka jak one.

– Jaka?

– Żeby miała kon­takt ze zmar­łymi, prze­ka­zy­wała żywym wia­do­mo­ści od nich, roz­ma­wiała z nimi.

– Z duchami?

– Nie lubię tego słowa, sta­ram się go nie uży­wać. Wolę okre­śle­nie „dusze zmar­łych”. Albo „ener­gia”. Na potrzeby pani książki możemy jed­nak mówić „duchy”, żeby sprawa była dla wszyst­kich jasna.

Od tam­tej pory babki nie odpusz­czały mi, przy­uczały do tego, co robię dziś zawo­dowo. Sio­stra odzy­skała upra­gniony spo­kój, a ja łapa­łam nauki w mig, cho­ciaż nie wszystko rozu­mia­łam. Kiedy moja bab­cia roz­ma­wiała z pustym krze­słem, to mówiła: „Dziecko, nie bój się. Tu jest duch, który potrze­buje pomocy, i bab­cia zaraz go odpro­wa­dzi”. Obie uży­wały słowa „duch”, ale mówiły też „dusza” i „ludź”, na przy­kład: „Popatrz, Anu­siu, znów tu jest jakiś ludź”. Pyta­łam, dla­czego sto­łek sam się rusza, a ona odpo­wia­dała, że w ten spo­sób duch daje znać, że przy­szedł po pomoc. „Ale co ze stoł­kiem?!”, wier­ci­łam jej dziurę w brzu­chu. „No rusza się, rusza…”, przy­zna­wała. „On, ten ludź, przy­szedł do mnie i roz­ma­wiamy, nic złego się nie dzieje”.

Takie były moje pierw­sze nauki. Nawet latem, gdy inne dzieci wyjeż­dżały na waka­cje, ja byłam z bab­kami i uczy­łam się od nich, jak roz­ma­wiać z duszami. Nie mia­łam zbyt dużo lalek i miś­ków, ponie­waż – jak mawiały babki – „w ducho­wo­ści nie ma żad­nych zabaw”.

– To miała pani pra­co­wite dzie­ciń­stwo.

– Nie zamie­ni­ła­bym swo­jego dzie­ciń­stwa na żadne inne! Babki wyna­gra­dzały mi trudy, roz­piesz­cza­jąc mnie i speł­nia­jąc moje dzie­cięce zachcianki. Szcze­gól­nie za sprawą mojego kocha­nego taty wyra­sta­łam w prze­ko­na­niu, że jestem naj­waż­niej­sza w rodzi­nie. Oni wszy­scy wciąż się mną opie­kują – ojciec ma dziś dzie­więć­dzie­siąt trzy lata, a bab­cie odwie­dzają mnie już jako dusze. Jestem z nimi w sta­łym kon­tak­cie, zawsze mnie wspie­rają i poma­gają mi.

Po pod­sta­wówce cho­dzi­łam do liceum ogól­no­kształ­cą­cego w Kato­wi­cach, a moja sio­stra skoń­czyła wtedy han­del zagra­niczny. W szkole wszy­scy szybko się zorien­to­wali, że robię jakieś czary, tak to nazy­wali. Wtedy jesz­cze się z tym kry­łam, ale cza­sem byłam zmu­szona dzia­łać [śmiech]. „Ania, zrób coś, żeby dzi­siaj nie było fizyki. Ozło­cimy cię!”, obie­cy­wali mi w kla­sie. Nie dawa­łam się długo pro­sić, bo nie lubi­li­śmy pani od fizyki. „No dobrze – zga­dza­łam się – ale muszę się teraz sku­pić, żeby popro­sić duchy o pomoc, więc siedź­cie cicho”.

W kla­sie jak makiem zasiał. Wszy­scy cze­kali na cud. Ale po prze­rwie otwo­rzyły się drzwi i weszła nauczy­cielka fizyki. Zewsząd bom­bar­do­wały mnie zawie­dzione spoj­rze­nia, gdy nagle… CYK! I nie ma prądu. To była zima i późna pora, ponie­waż lek­cje odby­wały się w sys­te­mie dwu­zmia­no­wym. Zro­biło się ciemno, a mie­li­śmy robić jakieś eks­pe­ry­menty z rów­nią pochyłą i róż­nymi urzą­dze­niami. Bez prądu urzą­dze­nia nie dzia­łały, lek­cji nie można było prze­pro­wa­dzić.

Nauczy­cielka z impe­tem wstała z krze­sła, wzięła dzien­nik pod pachę i wycho­dząc z klasy, rzu­ciła pod nosem: „Ktoś chyba musiał przy tym maj­stro­wać”. Led­wie zamknęła za sobą drzwi, gdy roz­le­gły się grom­kie brawa. Byłam „Boha­terką Dnia”. Po cichu podzię­ko­wa­łam duchom za wspar­cie, ale mówiąc szcze­rze, byłam zasko­czona takim obro­tem sprawy. Może to była zwy­kła awa­ria, w tam­tych cza­sach to się czę­sto zda­rzało. Wszy­scy jed­nak wie­rzyli, że to moja sprawka.

Były też inne sytu­acje, które lubię powspo­mi­nać. Nikt nie chciał jechać na wycieczkę z naszym wycho­wawcą. Nie był dla nas dobry, więc wspólne wyjazdy trak­to­wa­li­śmy jak zło konieczne. Wszy­scy nama­wiali mnie, żebym coś wykom­bi­no­wała. No ale co tu wymy­ślić, skoro ter­min usta­lony, pie­nią­dze wpła­cone, a ple­caki pra­wie spa­ko­wane. „Ania, zrób coś”, pro­sili nie­mal do ostat­niej chwili. Zamknę­łam oczy i bła­ga­łam duchy, żeby zadzia­łały, ale nie tak, żeby komuś stała się krzywda. Dwie godziny przed pla­no­wa­nym wyjaz­dem jeden z rodzi­ców prze­ka­zał infor­ma­cję, że wycieczka jest odwo­łana. „Pan wycho­wawca się roz­cho­ro­wał”, oznaj­mił, a ja się zasta­na­wia­łam, czy to przy­pad­kiem nie moja wina. Wszy­scy byli­śmy szczę­śliwi, że zosta­jemy w domach, a moje noto­wa­nia w kla­sie poszy­bo­wały w górę.

Nie pla­no­wa­łam, że zostanę medium. Ale taka się uro­dzi­łam. Dosta­łam w spadku po bab­ciach dar, któ­rego nie mogłam zlek­ce­wa­żyć. Gdy­bym tego daru nie pie­lę­gno­wała, praw­do­po­dob­nie szybko stra­ci­ła­bym wszyst­kie umie­jęt­no­ści. Bar­dzo bym je wtedy zawio­dła.

Spo­ty­kamy się w marcu 2022 roku w War­sza­wie, w wyna­ję­tym apar­ta­men­cie w pobliżu Sta­rówki. Anna Stanc­lik przy­je­chała służ­bowo, na indy­wi­du­alne sesje z klien­tami umó­wione z dużym wyprze­dze­niem. Nie ma przed sobą krysz­ta­ło­wej kuli ani pach­ną­cych kadzi­de­łek. Od pierw­szej chwili wzbu­dza zaufa­nie. Jej twarz jest łagodna, a uśmiech ujmu­jący. Tylko oczy ma cza­sem tro­chę zmę­czone, jakby widziały w życiu zbyt wiele. Trudno się temu dzi­wić, skoro ludzie przy­cho­dzą do medium raczej ze smut­nymi spra­wami – prze­ży­wają rodzinne dra­maty, życiowe pro­blemy, źle zno­szą czas żałoby. Wspól­nym mia­now­ni­kiem cią­żą­cych im histo­rii jest śmierć kogoś bli­skiego, nie­umie­jęt­ność pogo­dze­nia się z nią, a nawet brak chęci życia.

Anna unika spo­tkań w swoim domu w Biel­sku-Bia­łej. Zde­cy­do­wa­nie woli pra­co­wać na neu­tral­nym tere­nie, bo – jak mówi – tam jest bli­żej ludz­kich pro­ble­mów. Żar­tuje przy tym, że nie chce u sie­bie tylu loka­to­rów, i by­naj­mniej nie ma na myśli tych żywych. W życiu kie­ruje się dewizą: „Co masz zro­bić jutro, zrób dziś”. Zodia­kalny Lew – kon­se­kwentna i odpo­wie­dzialna. Sku­tecz­nie chroni swoją pry­wat­ność, kon­cen­tru­jąc się wyłącz­nie na spra­wach zawo­do­wych.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Text copy­ri­ght © by Ewa Ornacka 2022

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dzący: Mag­da­lena Cho­rę­bała

Redak­tor: Agnieszka Horzow­ska

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Ewa Skrzy­piec

Foto­gra­fia na okładce: Anto­nio Bara­nes­sku/ Shut­ter­stock

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Po tam­tej stro­nie, wyd. I, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-716-1

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer