Po lecie wszystko będzie inaczej - Kolu Siri - ebook + audiobook + książka

Po lecie wszystko będzie inaczej ebook i audiobook

Kolu Siri

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Po lecie wszystko będzie inaczej (Siri Kolu, tłumaczenie Adam Sandach) to ciepła, czuła opowieść o pragnieniu stania się sobą. Jej bohaterem jest siedemnastoletni Peetu, który przy porodzie został uznany za dziewczynkę i tak był do tej pory wychowywany. Peetu decyduje się na korektę płci, ale nie tylko on przechodzi przemianę - cała rodzina (a także jego dziewczyna Aamu) musi skonfrontować się z własnymi przekonaniami, uprzedzeniami i ograniczeniami.

Szczególny sposób wybiera ojciec Peetu - zaprasza syna na wspólne latanie szybowcem. Książka jest zapisem ich dziesięciu wspólnych lotów, podczas których starają się nawzajem zrozumieć. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 129

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 3 min

Lektor:

Oceny
4,0 (72 oceny)
23
29
16
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lina_

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykle wzruszająca i potrzebna historia
00
Niope

Nie oderwiesz się od lektury

Nie spodziewałam się, że aż tyle emocji we mnie wywoła.
00
Zuz522

Dobrze spędzony czas

⭐ 4.2
00
Rainbowdash55

Dobrze spędzony czas

Przepiękna i poruszająca.
00
florunia

Dobrze spędzony czas

Urzekła mnie.
00

Popularność




Po lecie wszystko będzie inaczej

Przełożył Adam Sandach

Siri Kolu

Przekład i produkcja książki ze wsparciem finansowym Fili

Siri Kolu: Kesän jälkeen kaikki on toisin Copyright © Siri Kolu 2016

Published in the Polish language by arrangement with Rights & Brands.

Copyright © for the Polish translation Adam Sandach 2021

ISBN (druk) 978-83-953485-5-6

ISBN (e-book) 978-83-953485-8-7

Tekst: Siri Kolu

Przekład: Adam Sandach

Redakcja i korekty: Redaktornia.com

Słowniczek: Alina Synakiewicz

Projekt okładki i layout: Marta Dec

W książce zastosowano krój pisma Bona Nova i Indian

Wydawca:

Pod nazwą dziwny pomysł działalność wydawniczą prowadzi firma JoBB tłumaczenia Joanna Barbara Bernat

ul. Korsarzy 8F

80-299 Gdańsk

dziwnypomysl.pl

W powietrzu tata miał gadane. Potrafił mówić właściwie o wszystkim.

Na ziemi gadał o rzeczach praktycznych: o spryskiwaczach i o tym, że warto wyrywać kolce z opon zimowych, by latem już je zupełnie zajechać.

Gdy byliśmy na ziemi, nie znał języka do rozmawiania o tym, co istotne.

W czasie pierwszych lotów oniemiałem, bo ojciec wcale nie milczał. Tylko że słowa wypowiadaliśmy w czymś, czego w ogóle nie było. W szybowcu Niebyt między jednym a drugim niebem. Bo na ziemi widoczny był cień naszego sunącego szybowca.

Wszystkie słowa, które wypowiedzieliśmy w kokpicie, tam pozostały. Nic nie ważyły.

2

Lot szczerości

Znów jesteśmy na lotnisku. Lina holownicza napręża się coraz mocniej, za chwilę ruszymy. Siedzę na miejscu, pasy mam zapięte, ale muszę się czegoś dowiedzieć. Spill the T.

– Tato, nie musisz odpowiadać, ale chciałbym usłyszeć, po co my to robimy.

No więc właśnie tak koniec końców zapytałem. Spalę się ze wstydu. Zupełnie nie o to chodziło. Odzywałem się znów tak mało, że wypowiadane słowa lepią się do siebie i działają na moją niekorzyść.

– Sorry. Źle to wyszło, zabrzmiało niewdzięcznie. Latanie jest naprawdę świetne. Nie miałem pojęcia, że od tego można się tak uzależnić. Od wczoraj nie mogłem się już doczekać. Jakbym miał w sobie sprężynę albo jakiś licznik odmierzający czas, kiedy polecę w niebo…

Aż po jego kres.

To zamierzam powiedzieć, bo tak właśnie myślę. Przełykam ślinę i nie kończę zdania.

Jestem u kresu nieba.

Nagle boję się, co odpowie tata. Chyba jednak nie chcę wiedzieć dlaczego. Dlaczego po tylu latach zabrał mnie ze sobą?

Tata może wszystko zepsuć. Totalnie. Jeśli powie za dużo, nie wytrzymam. Jeśli zacznie coś kręcić i wyczuję, że mi nie zaufał, nie wytrzymam. Jeśli skwituje to jakimś wyświechtanym frazesem i zabrzmi jak jedna z reklam mamy, to tego też nie zniosę.

Od tego momentusiedzę w kabinie cały spięty.

Nie potrzebuję całkowitej szczerości. Przez chwilę w przypływie emocji wyobraziłem sobie, że odpowie mi właśnie to, co chciałbym usłyszeć. Zadając to pytanie, zrzuciłem na tatę zbyt dużą odpowiedzialność.

Wariometr prawdy.

Takie szczere i bezpośrednie pytania powinno się zadawać na ziemi, kiedy już po wylądowaniu idzie się w kierunku parkingu i auta, gdy chód wydaje się nienaturalny i trzeba się go uczyć od nowa.

Trzeba nauczyć się wolnego kroku po asfalcie. Trzeba przestać obijać się o ściany lub drzwi auta, co spowodowane jest przez ciągłe wpatrywanie się w niebo, na którym wytrwale wznosi się kolejna awionetka.

Trzeba zrozumieć, że jest się zwierzęciem lądowym. Zwierzęciem przestworzystajemy się tylko na chwilę.

Bycie szczerym ze sobą wcale nie jest łatwiejsze.

Czy chcę latać, mimo że później na ziemi czuję się okropnie?

Czy chcę latać inie czuć własnego ciała, za cenę tego, że zdejmowanie bindera wieczorem boli bardziej niż zazwyczaj? A w każdym razie nie wiem, dlaczego tak mnie to bolało po pierwszym locie. Nie robimy żadnych pętli. Nie igramy z przeciążeniem jak przy locie po łuku, przez większość czasu szybujemy jak ptaki.

Poszukujemy stanu możliwie pełnej wolności.

Ja sam wciąż tego poszukuję.

Wolność – po świętach już nigdy więcej nie będę musiał wiązać sobie piersi.

Co ja sobie, do cholery, pomyślałem?

Tata jest tatą. Nie żadną gwiazdą rocka ani filozofem, ani nawet tym starym mężczyzną ze snów, któremu zdarzają się prorocze wizje i który ma w sobie tę wartą wysłuchania stateczną mądrość. Nie dostanę od taty takiej odpowiedzi, jakiej bym oczekiwał. Być może spalę się ze wstydu, gdy mi odpowie, a wtedy podczas kolejnych ośmiu lotów zapanuje niezręczna atmosfera.

– Pomyślałem, że zobaczymy, jak to między mną a tobą będzie. Pomilczymy, jeśli będziemy chcieli pomilczeć. Porozmawiamy, gdy coś przyjdzie nam na myśl. O wszystkim można powiedzieć, o najmniejszych sprawach, często dzięki nim otwiera się wielka przestrzeń. O cokolwiek można zapytać.

– Serio o cokolwiek? – upewniam się, obniżając głos niczym Wilk Bardzozły. Próbuję rozluźnić atmosferę, zanim tata stanie się bardziej ckliwy.

To może zapytam go, czy rzucił palenie, bo bał się, że umrze przedwcześnie.

Zapytam o tenich seks w podeszłym wieku i czy serio myślą, że robią to po cichu.

Albo zapytam, czy boi się, że utknie w tej samej robocie do końca życia.

A może zapytam, czy stał się tym mężczyzną, którym planował zostać, gdy był młodym chłopakiem. I nagle zdaję sobie sprawę, że naprawdę mogę go o to zapytać. I że naprawdę chciałbym to wiedzieć.

– Są dwie zasady – mówi. – Co powiemy sobie tu, u góry, zostaje na zawsze między nami.

Kiwam głową.

– I nie pierdzimy w kokpicie. Inaczej korkociąg i obaj wracamy na lotnisko.

Chmury są dziś pionowe i wysokie jak wieżowce, wysokie letnie cumulusy, ani jednego niebezpiecznego cumulonimbusa w kształcie kowadła. Tata twierdzi, że pod koniec lotu powietrze staje się bardziej suche. Znalazł prąd wznoszący i teraz kieruje nas ku słońcu. Dziś szybowiec zaczyna drgać, gdy zbliżamy się do granicy termiki, gdy rozpoczynamy lot po łuku, skupiając się na środku prądu wznoszącego. To drganie sprawia, że strach przed lataniem powraca. Tata tłumaczy, jak zachowują się masy powietrza i dlaczego szybowiec się trzęsie. Wciąż jesteśmy bezpieczni.

– A tak szczerze, dlaczego jesteś tu ze mną? Wcale cię nie zmuszałem – śmieje się. – Nawet nie mam na ciebie niczego, czym mógłbym cię szantażować.

– Szczerze, nie mam zielonego pojęcia – odpowiadam, w moim głosie też słychać rozbawienie. – Nie wiedziałem, co się może wydarzyć. Dlatego chciałem z tobą polecieć. A wtedy wszystko się może wydarzyć.

Ojciec zadowala się tą odpowiedzią. Nie naciska. Za to go kocham.

Jestem bardziej szczery ze sobą niż z tatą.

Nie wiedziałem, co się wydarzy, ale miałem nadzieję. Miałem nadzieję, że odnajdę coś, co będzie moje też potem. Że po operacji nie wszystkie więzi z poprzednim życiem zostaną zerwane. Że może i ja się stanę miłośnikiem lotnisk, wiatrów i szybowców.

Chcę w życiu kompasu.

Chcę otaczać się ludźmi, których wzrok zwrócony jest ku górze. Ku chmurom tworzącym różne kształty, ciepłym i zimnym frontom atmosferycznym, masom powietrza i inwersji termicznej.

Chcę być oddzielony od świata zewnętrznego, tak jak jestem oddzielony, kiedy siedzę w kokpicie.

Chcę widzieć wzrok, który nie ocenia, nie stygmatyzuje ani nie szufladkuje, co zazwyczaj robią ludzie, patrząc na mnie. Chcę wzroku lotnika obejmującego cały horyzont.

Aurora nie lubiła dni, przy których w kalendarzu napisane było „lot”. Choć to dopiero drugi z kolei, już zdążyłem się w tym zorientować. W jej zachowaniu był pewien wzór.

Gdy pakowałem torbę na wyjazd, Aurora uciekała w jogę i ćwiczenia oddechowe, szurałabutami do wspinaczki, jakby chciała pokazać, że potrafi się wspinać w tych swoich baletkach, chwytając także za te szczeliny, które nagle pojawiły się między nami.

– Pojedźmy razem – powiedziałem rankiem. – Zostało jeszcze kilka lotów. Pojedź kiedyś z nami choćby tylko na skraj lotniska. Przekonasz się, jakie to wspaniałe. Bałabyś się mniej, gdybyś pojechała.

– Czyli dopiero teraz mnie zapraszasz? Czyli proponujesz mi to, bo w kokpicie zmieszczą się tylko dwie osoby?

Jej odpowiedź była unikiem. Nie to miała na myśli.

Aurorę mdli na myśl o lataniu.

Według niej w lataniu wszystko dzieje się na opak. Jest to tak absurdalnie nienaturalna czynność, że przyprawia ją to o mdłości. W trakcie lotu przybywa się z nieba na ziemię,zlatuje się, a w powietrzu jest się najdłużej, jak się da.

Aurora natomiast woli poruszać się z poziomu ziemi wzwyż. Ona uprawia wspinaczkę. Chce rozpoznawać kamienie, chce czuć grawitację iz nią igrać, chce czuć się tak giętka i rozciągnięta, jak to tylko możliwe, i znajdować kolejne właściwe punkty oparcia, by móc poruszać się dalej.

Aurora nie pragnie niczego innego jak tylko odpowiednio się wspinać, jak najczęściej zwisając i balansując na skale. Opuści nawet zajęcia, jeśli ktoś ze znajomych zechce wypróbować nową trasę. Najpierw się wspinają, a potem oglądają filmiki z własnej wspinaczki albo wspinaczki znajomych. Analizują kamienie i swoje notatki. Co się udało, a co nie.Jakiego chwytu użyli i czy to była słuszna decyzja.

Ja boję się, że ona spadnie.

Ona boi się, że ja spadnę.

Ja przynajmniej mam skrzydła, które mnie ochronią. Aurora ich nie ma.

Aurora ma tylko podłogę w centrum wspinaczkowym, a na zewnątrz crash pad wypożyczony w pośpiechu nie wiadomo skąd. Dałem jej dwie dychy więcej, by wzięła tym razem ten większy i grubszy, i szerszy, by w razie upadku nie walnęła w ziemię obok pada. Żal by było wtedy tej zaoszczędzonej kasy.

Według mnie wszystkie pady wyglądają jak materace kempingowe rozłożone na skalnym zboczu.

Nie mogę tak po prostu wyrwać jej z rąk butów do wspinaczki. Nie mogę się wydrzeć, że jeśli upadnie, to stracę wszystko, co mam.

Nie zatrzymuję jej. Słyszę, że planuje wspiąć się trasą przekraczającą jej poziom umiejętności, ale mimo to jej nie zatrzymuję.

Ona mnie nie zatrzymuje, choć w kalendarzu zapisany jest lot.

Jest jedna rzecz, o której nigdy nie rozmawiamy. Spadanie.

A może to Aurora nigdy mi o tym nie mówi.

Bo przecież rozmawia ze znajomymi, z którymi się wspina. Oni kochają ten temat – kto spadł z jakiej wysokości i jakie odniósł obrażenia i mimo wszystko przeżył. Zadrapanie oznacza, że skała odcisnęła na kimś swoje piętno. Zostawia ślad. Taka jest cena wspinaczki.

Nie chcę tego słuchać i Aurora o tym wie.

Gdy cała w emocjach opowiada o swoich wyczynach na skałkach, idzie do sypialni i zamyka za sobą drzwi.

Ja zaś nie opowiadam jej o tym, co myślę, gdy czuję drżenie szybowca.

Rozmawiamy z Aurorą tylko o wznoszeniu, szybowaniu i widokach. O tym możemy. To nasz wspólny język.

Ziemia nam nie wystarcza. Jesteśmy zwierzętami przestworzy, kochamy wysokość, każde z nas na swój sposób.

Każde z nas obawia się upadku drugiego.

Wydaje się ważniejszy niż własny.

Tata wylatuje poza obszar noszenia i kieruje nas w stronę lotniska. Próbujemy utrzymać wysokość uzyskaną dzięki prądom wznoszącym i szybko oddalić się od komina termicznego. Obok niego są prądy zstępujące.

Tata skupia się na przygotowaniu do lądowania. Ja przyglądam się podstawie chmur,pogrążony we własnych myślach.

Nie jestem zbyt dobry w byciu szczerym.

Szczerość wymaga odwagi.

Dla fajnych ludzi chciałbym być Peetu, po prostu Peetu, żadnych wyróżników. Ale kiedy tylko próbuję, cały świat zwala mi się na głowę i szybko przypomina mi, gdzie moje miejsce.

Za każdym razem muszę wybierać między coming outem a ryzykiem.

Normalny świat to klatka, której krat wiele cis kobiet i cis mężczyzn nie dostrzega.

Chodź, pójdziemy do kawiarni, tak, chodźmy. Ale tylko do jednej z dwóch miejscówek, które mają toalety bez podziału na płeć.

Nie, nie spotkamy się w Helsinkach na odkrytym basenie ani na plaży nad rzeką, ani w przebieralni przy plaży na wyspie Pihlajasaari.

Nie zatrzymamy się w tanim schronisku, w którym są duże dormitoria z podziałem na te dla kobiet i dla mężczyzn.

Nie wyjedziemy do żadnego z tych krajów, gdzie przy zameldowaniu trzeba potwierdzić tożsamość paszportem. A już na pewno nie tam, gdzie dwie kobiety nocujące w jednym pokoju to jakieś wariactwo.

Z każdym nowym znajomym istnieje ryzyko, że gdy jesteśmy razem, to na ulicy może znienacka wyskoczyć jakiś dureń z czasów gimnazjum, który nie przejdzie obojętnie obok takiej okazji.

– Hej, Petra, ale ci cycki urosły.

– Rzeczywiście zawsze udawałaś brzuchomówcę, ale słyszę, że w końcu gadasz jak ta twoja lalka.

– Ja jebię, no wyrósł z ciebie słodki chłopak! A w sumie zawsze byłaś cholernie brzydką babą.

– Hej, Peetu, czy jak tam się dzisiaj nazywasz, Petra, ruchałabyś moją siostrę, jakbym mógł popatrzeć? Zawsze chciałem zobaczyć, jak się ruchają takie dziwolągi jak ty.

Gdy jestem razem z Aurorą, sama jej obecność wystarcza, by odstraszyć tych debili.

Nie musi nawet na nich patrzeć. Wtula się we mnie i te szkodniki po prostu nas omijają. Są jak spływające pomyje.

Aurora zaciska nieznacznie chwyt. Chce mi przez to powiedzieć: oddychaj.