Pies na medal - Barbara Gawryluk - ebook

Pies na medal ebook

Barbara Gawryluk

0,0
27,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ciepły zbiór opowiadań o inteligentnych, niezwykłych, wytrwałych psach, które potrafią uratować życie ludzi zasypanych przez lawiny czy odnaleźć zaginionych pod gruzami. Ciężko pracują w policji czy na lotniskach. Uczestniczą w terapiach chorych dzieci, towarzyszą niewidomym i osobom starszym.

Każdy byłby dumny z takiego psa – psa na medal!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 104

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Barbara Gawryluk

Pies na medal

© by Barbara Gawryluk

© by Wydawnictwo Literatura

Okładka i ilustracje: Marta Kulesza

Korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

Wydanie I, Łódź 2024

ISBN 978-83-8208-806-9

Wydawnictwo Literatura

91-334 Łódź, ul. Srebrna 41

[email protected]

tel. (42) 630-23-81

www.wydawnictwoliteratura.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Falco

Poznajcie Falca.

To pies zatrudniony na lotnisku.

Pewnie myślicie, że pracuje w Straży Granicznej i obwąchuje bagaże w poszukiwaniu niebezpiecznych przedmiotów? Takich psich kolegów Falco ma bardzo wielu, ale on jest jedynym specjalistą od odstraszania dzikich ptaków i zwierząt.

Falco przeszedł specjalne szkolenie i dołączył do elitarnej grupy psów strażników portów lotniczych. Takich psów jest na świecie tylko kilka, najczęściej należą do rasy border collie, tak jak Falco. To niezwykle inteligentne psy pasterskie, szybko uczą się komend, świetnie biegają i są bardzo wytrzymałe.

Dzięki nim na lotniskach, które zatrudniają psy, coraz rzadziej dochodzi do zderzeń samolotów z ptakami i dzikimi zwierzętami.

– Jeszcze tylko maska i rurka i moja walizka jest gotowa! – zawołał Kacper z pokoju dziecięcego. – Julka też jest już spakowana, możemy wychodzić!

– Świetnie, bo taksówka czeka przed domem. – Tata nerwowo biegał po mieszkaniu i sprawdzał, czy nic nie zostało. – Mamy dużo czasu do odlotu, ale na obwodnicy często są korki. Lepiej wyjechać wcześniej.

– Poza tym obiecałeś nam, że będziemy mogli spokojnie pooglądać samoloty – przypomniał tacie Kacper. – Jak odprowadzaliśmy mamę, to nic nie widziałem, bo było ciemno.

Mama Kacpra i Julki od kilku tygodni pracowała w hotelu na jednej z greckich wysp. Teraz nareszcie miała urlop i cała rodzina zaplanowała dwutygodniowy wypoczynek nad Morzem Egejskim. Właśnie zaczęły się wakacje, ludzie opuszczali rozgrzane miasto, jechali nad jeziora, do lasu, w góry.

– A w tej Grecji to będą poziomki? – pytała w taksówce Julka. – Bo ja uwielbiam poziomki i bardzo chcę zrobić takie koraliki. Nabija się poziomki na trawkę i potem można je zjeść, i one są…

– W Grecji chyba nie ma poziomek – przerwał jej tata. – Tam, gdzie zamieszkamy, jest dość gorąco i sucho. Ale za to będziemy na plaży zbierać muszle, a do naszego hotelu codziennie przyjedzie osiołek ciągnący wózek z arbuzami i melonami. Na poziomki pojedziemy do lasu po powrocie do Polski.

– A jagody tam są, w Grecji? A maliny? Bo ja bardzo lubię też zbierać jagody i maliny, tylko że trzeba uważać, bo maliny są kłujące, a jagody to…

– Julka, my jedziemy do innego kraju – cierpliwie tłumaczył tata, a taksówka na szczęście dość szybko pokonywała drogę na lotnisko. – Tam rosną całkiem inne rośliny. Koło hotelu jest też na przykład gaj oliwny.

– Nie lubię oliwek, bleee – wtrącił się Kacper. – A już szczególnie tych czarnych. Ale melony i arbuzy mogę jeść. Mama mówiła też o ośmiornicach i kalmarach.

– O nie, ośmiornice są bleee – naśladowała brata Julka. – Kalmary – bleee…

– Tego nie wiesz! – roześmiał się tata. – Nigdy ich nie jadłaś! A krewetki ostatnio bardzo ci smakowały. I nawet nie zauważyliście, że jesteśmy już na lotnisku!

Cała rodzina przeszła przez odprawę bagażową i wkroczyła do hali odlotów. Tata, Kacper i Julka ustawili się w długiej kolejce. Niewielkie walizki położyli na ruchomej taśmie.

– To nasz bagaż podręczny, walizki przejadą przez specjalną komorę, a celnik siedzący przy niej sprawdzi na ekranie, czy nie mamy w bagażu niedozwolonych przedmiotów.

– Na przykład broni, prawda, tato? – upewniał się Kacper.

– Jest wiele zabronionych towarów, to nie musi być broń, zakaz dotyczy w ogóle różnych ostrych przedmiotów. Chodzi o to, żebyśmy się czuli w samolocie bezpieczni. Są też różni rabusie, którzy próbują przemycić na przykład dzieła sztuki albo jakieś cenne przedmioty. I to można sprawdzić, prześwietlając bagaż.

Kolejka przesuwała się całkiem sprawnie, walizki jechały po taśmie, a przed nimi było jeszcze kilkanaście osób, kiedy do stanowiska obok bramki bezpieczeństwa podeszła strażniczka prowadząca rudego spaniela. Pies wskoczył na taśmę i zaczął obwąchiwać wszystkie bagaże.

– Patrz, tato! – zawołała Julka. – On czegoś szuka!

– Nie on, tylko ona – uśmiechnęła się strażniczka. – To Mara, służy w Straży Granicznej i sprawdza, czy w bagażu nie ma materiałów wybuchowych.

– Albo narkotyków? – zapytał Kacper.

– Nie, Mara jest specjalistką od materiałów wybuchowych. Narkotyków szuka ten czarny Diabeł – strażniczka pokazała na koniec hali. Tam, na taśmie uwijał się czarny owczarek. Walizki i plecaki przejeżdżały, a Diabeł bez wahania przeskakiwał nad nimi.

– A co zrobi, jak coś znajdzie? – dopytywał Kacper.

– Wtedy siada – tłumaczyła strażniczka. – Czasem szczeka, zależy, jak został wyszkolony. Moja Mara po prostu kładzie się na takiej walizce i nawet trudno ją z niej zepchnąć.

Tym razem ruda spanielka na szczęście nic nie znalazła, bo po obwąchaniu wszystkich bagaży, wesoło machając ogonem, poszła do głównej hali. Diabeł też został przez swojego przewodnika pochwalony i pogłaskany.

– Podobno teraz prawie każde lotnisko zatrudnia psy – opowiadał tata. – Nawet takie prześwietlenie bagażu nie daje pewności, że wszystko jest w porządku, a psa nie da się oszukać. Czytałem ostatnio, że pies ma węch wiele tysięcy razy czulszy niż człowiek.

– O rany! Nie wiem, czy chciałbym mieć taki nos! – roześmiał się Kacper. – Uwaga, teraz my!

Po kolei przeszli przez bramkę bezpieczeństwa. Potem wszyscy zabrali z taśmy swoje bagaże i przeszli do gate’u. Tam, siedząc na wygodnych fotelach, obserwowali przez wielkie okna lądujące, odlatujące i kołujące samoloty. Kacper nie odrywał od nich wzroku.

– Już wiem na pewno, że będę pilotem – westchnął. – A ty, Julka?

– Mogę być pilotką. – Julka też zafascynowana obserwowała płytę lotniska. – Ale chciałabym też pracować jak ta pani z Marą. Ale Kacper, patrz. Co ten pies robi?

Z budynku portu wyszedł wysoki mężczyzna w zielonym mundurze. Prowadził na smyczy niewielkiego czarno-białego psa. Szli wzdłuż pasa startowego. W pewnym momencie przewodnik odpiął smycz, a pies popędził po trawie, podrywając do lotu przesiadujące tam wrony, kawki i szpaki. Wykonał kilka rund, aż wszystkie ptaki odleciały przestraszone. Wtedy podjechał do nich niewielki samochód lotniskowy, przewodnik z psem wsiedli do niego i ruszyli z powrotem do budynku portu.

– Widziałeś, tato? Ten pies chyba przygotował pas do startu? – Kacper aż podskakiwał z emocji. – Wszystkie ptaki przegonił!

– Falco nie tylko płoszy ptaki. Zdarza się, że do lotniska podchodzą zające, dziki czy nawet sarny – przy dzieciach zatrzymała się przewodniczka z rudą Marą. – To stwarza bardzo niebezpieczne sytuacje dla lądujących i startujących samolotów. Zdarzało się, że szpaki wlatywały do silnika albo zając pojawiał się na pasie startowym.

– A Mara nie mogłaby ich przepłoszyć? – Julka przyglądała się spokojnej i grzecznej suczce.

– Nasze lotniskowe psy mają swoje specjalizacje. Falco to border collie, ta rasa jest stworzona do pilnowania terenu. Te psy zwykle pracują na pastwiskach i zaganiają owce, pokonują w ten sposób dziennie wiele kilometrów. Tutaj dzięki treningowi uczą się, że nie mają zaganiać owiec, tylko przeganiać ptaki.

– I codziennie tak pracuje? – tacie też zaimponował niewielki pies.

– Tak, Falco jest zatrudniony na cały etat! – roześmiała się przewodniczka. – Pracuje osiem godzin dziennie, to zupełnie wystarczy, żeby obrzydzić ptakom i zwierzętom pozostawanie na naszym terenie.

– Patrz, tato, jakie ma fajne ubranko. – Julka obserwowała psa, który właśnie wysiadał z samochodu przy budynku portu.

– Wszystkie nasze psy mają specjalnie dla nich zaprojektowane kolorowe, odblaskowe kamizelki – wyjaśniła przewodniczka. – Żeby było je z daleka widać. Na terenie lotniska dużo się dzieje, musimy dbać o bezpieczeństwo naszych psów, bo są niezastąpione. – Przewodniczka pogłaskała rudy łeb Mary. – Widziałam też na jednym z lotnisk takiego psa jak Falco, wyposażonego w gogle i nauszniki. Czas chyba pomyśleć o takim sprzęcie dla naszego dzielnego psa, w końcu pracuje w trudnych warunkach. A teraz życzę wam dobrej podróży, bezpieczeństwo macie zapewnione dzięki naszym czworonożnym pracownikom. Pa, pa!

– Do widzenia! – chórem odpowiedziały dzieci, a Julka powiedziała do taty:

– Już wiem, kim chcę być! Jak wrócimy z wakacji, zacznę trenować u cioci na wsi z Bigosem.

– Ale co zaczniesz trenować? – tata nie bardzo rozumiał. – Bigos to przecież zwykły podwórkowy kundelek.

– Ale świetnie płoszy kury i kaczki u sąsiadów cioci. On by się na pewno nadawał na takiego lotniskowego strażnika.

Dowiedz się więcej!

Celnik – pracownik lotniska, który sprawdza, czy przez granicę nie są przewożone zabronione rzeczy.

Gate – miejsce w hali odlotów, gdzie po odprawie pasażerowie czekają na swój lot.

Straż Graniczna – straż ochraniająca granicę Polski.

Morus

Poznajcie Morusa.

To pies ratownik wodny.

Morus mieszka w Gdańsku, pięknym starym mieście położonym nad Morzem Bałtyckim. Jest nowofundlandem, dużym czarnym psem, który świetnie czuje się w wodzie. Ma grubą sierść chroniącą go przed chłodem, a jego palce połączone są błoną pławną ułatwiającą pływanie. Ze swoją przewodniczką Justyną pracuje jako ratownik wodny w Wodnym Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym.

Żeby mieć siłę i być w dobrej formie, trenuje przez cały rok, również wtedy, kiedy plaże są puste. Codziennie rano biega z panią Justyną brzegiem morza, ćwiczy też pływanie na skuterze wodnym i w łodzi ratunkowej.

Podczas roku szkolnego Morus razem ze swoją przewodniczką odwiedza dzieci w szkołach i przedszkolach. Pani Justyna opowiada o tym, jak należy zachowywać się nad wodą, a Morus demonstruje swoje ratunkowe szelki.

W czasie wakacji razem z ratownikami WOPR-u Morus i pani Justyna czuwają nad bezpieczeństwem kąpiących się plażowiczów.

Nareszcie przyszło lato. Po kilku tygodniach deszczu i zimna druga połowa lipca zapowiadała się słonecznie i upalnie. Nad morzem zapełniły się pola namiotowe i kempingi. Coraz więcej ludzi opalało się na plaży, woda była jeszcze dość zimna, niewielu śmiałków decydowało się na kąpiel. Z pobliskiego półwyspu startowali windsurferzy na deskach z kolorowymi żaglami, co jakiś czas przepływał też nadmuchiwany banan z rozkrzyczanymi, robiącymi wiele hałasu młodymi ludźmi.

Każdego wczesnego ranka na plaży pojawiała się grupa ratowników z psami. Ich treningowi, który był dużą atrakcją, przyglądali się zawsze turyści. Byli wśród nich Iga i Darek, bliźniaki z Krakowa, które spędzały wakacje u cioci Hani nad morzem.

– Ciociu, dzisiaj musimy się rozłożyć jak najbliżej mola – zdecydowanie oświadczył Darek, kiedy cała trójka wychodziła z leśnej ścieżki na nadmorską plażę. – Wczoraj słyszałem, jak ratownicy mówili, że będą dzisiaj ćwiczyć z bojkami.

– Z czym? – ciocia nie zrozumiała.

– Z bojkami – odpowiedziała Iga. – To są takie pomarańczowe jakby pływaki, sprzęt, który mają ratownicy nad morzem.

– Jestem bardzo ciekawy, jak te psy będą ćwiczyć – dodał Darek.

– Patrz, Darek, już są! – zawołała Iga, pokazując na molo.

Rzeczywiście. Do treningu przygotowywały się cztery psy, dwa czekoladowe labradory, jeden owczarek berneński i jeden czarny nowofundland. Koło psów kręciło się kilka osób w czerwonych koszulkach i piankowych skafandrach, na pomoście leżały liny, koła ratunkowe i pomarańczowe bojki.

– Ja najbardziej lubię tego wielkiego czarnego – Darek pokazał na nowofundlanda. – Ma na imię Morus. Słyszałem wczoraj, jak mu wydawali komendy. Jest najmocniejszy i najszybciej pływa.

– Ale ten brązowy Fido też jest mądry – powiedziała Iga. – Widzicie, jak się wpatruje w swoją panią?

– Słyszałam, że ratownicy są tu z psami od początku lata, w każdą pogodę – dodała ciocia Hania. – Justyna, córka pana Staszka, właściciela kiosku z warzywami, jest w tej grupie. Opowiadała, że taki pies mieszka ze swoim przewodnikiem, treningi ma przez cały rok, a wakacje to dla niego sprawdzian. Często dzień zaczynają od pokazu umiejętności psów, żeby ludzie na plaży czuli, że są bezpieczni, ale też po to, żeby wiedzieli, co robić, kiedy pies do nich płynie.

W tym momencie kilkadziesiąt metrów od nich zaczęła się pozorowana akcja ratunkowa. Na pomoc jednemu z ratowników, grającemu rolę tonącego, skoczył z mola Morus, ubrany w specjalne szelki z kółkami ratunkowymi. Podpłynął do tonącego, który złapał za kółko, po czym pies pociągnął mężczyznę do brzegu. Bez problemu doholował go na płytką wodę. Tam odebrał pochwały od swojej przewodniczki i razem z nią pobiegł z powrotem na molo.

To ćwiczenie powtórzyły wszystkie psy. Na brzegu zatrzymywało się coraz więcej ludzi, żeby podziwiać psy i ich przewodników. Na piasku rozkładali się też plażowicze, chociaż niewielu z nich decydowało się na wejście do wody.

Iga i Darek obserwowali, co dzieje się na molo. Przewodnicy przygotowywali bojki i razem z psami schodzili na brzeg. W tym czasie jeden z ratowników znowu wskoczył do wody, odpłynął i zaczął udawać tonącego. Morus dostał do pyska początek liny, na której końcu umocowana była bojka. Na rozkaz rzucił się do wody i ciągnąc bojkę, popłynął do chlapiącego wodą ratownika. Po chwili był przy nim. Tonący chwycił za pomarańczowy uchwyt, a pies doholował go do brzegu.

Po ćwiczeniu z bojkami wszystkie psy trenowały jeszcze pływanie z kołem ratunkowym, a niedaleko mola ratownicy przygotowywali do ćwiczeń łódź ratunkową. To miał być ostatni punkt porannego treningu. Plaża była już pełna ludzi.

Wtedy, kilkaset metrów od brzegu, pojawiła się motorówka ciągnąca dmuchany banan, na którym siedziały trzy dziewczynki. Łódka płynęła slalomem, słychać było śmiechy, piski i krzyki, banan przechylał się, aż przy kolejnym ostrym skręcie pasażerki nie były w stanie zachować równowagi i wpadły do wody.

Dziewczynki miały na sobie kamizelki ratunkowe i utrzymywały się na powierzchni. Ale najmłodsza z nich przestraszyła się i zachłysnęła wodą. Zaczęła wymachiwać rękami. Czuwający na plaży Morus zareagował natychmiast. Kiedy od swojej przewodniczki usłyszał komendę: „Skacz!”, rzucił się do wody i popłynął do dziewczynki.

Iga i Darek z napięciem obserwowali akcję na morzu. Szybko zrozumieli, że to już nie ćwiczenia.

– Jak można puścić dzieci na tak idiotyczną zabawkę! – Ciocia Hania kręciła głową z oburzeniem. – To chyba najgłupsza nadmorska rozrywka.

– A ja chciałbym się przejechać takim bananem – zaprotestował Darek. – Przecież jak się umie pływać, to nic się nie może stać.