Pieprz i sól - K.A. Figaro - ebook + książka

Pieprz i sól ebook

K.A.Figaro

0,0
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Czy można mieć wszystko? Wolność? Niezależność? Pieniądze i miłość? Który element układanki okaże się niepasujący do reszty?

Gaja Strzelczyk zostaje poddana pewnej próbie, czy wyjdzie z niej zwycięsko? To kobieta o odważnych marzeniach, silna, starająca się trzymać zawsze wszystkich i wszystko na dystans, chociaż w swoim otoczeniu ma tylko jedną osobę, której bezgranicznie ufa. Na co dzień mało analizuje, od razu działa. Ktoś chce wykopać pod nią dołek, aby spadła z piedestału cenionych osób.

Na swojej drodze spotyka na pozór dwóch identycznych mężczyzn, lecz różnią się od siebie niczym ogień i woda. Czy obu będzie traktować obcesowo, przedmiotowo i wykorzystywać bez wyrzutów sumienia? Czy w końcu trafi w nią strzała Amora, a jeśli tak, to czy to zauważy i podda się buzującym w niej emocjom? Co wybierze? Wyrachowaną namiętność, podniecające niebezpieczeństwo czy może żarliwą miłość?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 302

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



K.A. Figaro

Pieprz i sól

Copyright © by K.A. Figaro, MMXXII

Wydanie I

Warszawa MMXXII

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Rozdział 1

– Gaja, proszę cię, chodźmy, bo będziemy stać w kolejce albo, co gorsza, zamkną nam przed nosem drzwi! – pospieszała Iza, moja współlokatorka, z którą przyjaźniłam się, od kiedy skończyłam dwadzieścia lat. Poznałyśmy się na pierwszym roku studiów.

– Już, już. Za chwilę wychodzę! Nie goń mnie, bo to ty kazałaś mi się ubrać w ten lateks! – krzyknęłam, wsłuchując się w stukot obcasów, który wybijał równomierny rytm na płytkach w przedpokoju.

Spojrzałam na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Spoglądała na mnie atrakcyjna kobieta o owalnej twarzy z małym, zadartym nosem, pokrytym, podobnie jak policzki, piegami. Zielone oczy jak u kotki błyszczały, a sprężyste czarne loki lekko opadały na twarz. Miałam je upiąć wysoko, ale Izka doradziła, żebym sobie darowała, bo będziemy miały z głowy kolejną godzinę. Uśmiechnęłam się do lustra z zadowoleniem. Niesforność moich włosów bywała równie irytująca jak nadpobudliwość tej dziewczyny. Przyjaciółka w końcu nie wytrzymała, zapukała i od razu otworzyła drzwi.

– Przez to, że nie wychodzisz z łazienki, zaczynam się denerwować, że spotkam w tym klubie Gabriela – oznajmiła, siadając na desce klozetowej.

Spojrzałam na nią kątem oka i westchnęłam zirytowana, że nie mogę mieć chwili dla siebie.

– Na pewno nie spotkasz tam Gabriela. On zawsze stronił od takich miejsc, bo wolał speluny, gdzie jest tanio i śmierdzi.

– Mimo jego wad, tęsknię za nim – mruknęła smutno, a we mnie zagotowała się krew. – Bądź za jakąś szaloną miłością. Chciałabym… – nie dokończyła, bo jej przerwałam.

– Za tym, że szarpał się z tobą, gdy był podpity i wyrażał się żałośnie na twój temat, zrównając cię do zera?! Serio, Izka? Tęsknisz za takim ktosiem? – próbowałam mówić spokojnie, ale temat Gabriela zawsze był dla mnie drażliwy. Widziałam przecież, jak moja przyjaciółka cierpiała kilka miesięcy temu na własne życzenie.

– Mimo wszystko potrafiliśmy fajnie spędzać czas.

– Yhm. Szczególnie wtedy, kiedy cię przepraszał za swoje przewinienia? I kiedy trwał wasz „miodowy miesiąc” do kolejnego jego wyskoku? To nie było życie, Izka.

Przyjaciółka westchnęła, poklepała się energicznie po policzkach i spojrzała na mnie lśniącymi błękitnymi tęczówkami.

– Wiem, masz rację. Dzięki, że mi przypomniałaś o jego żałosnym zachowaniu, od razu mi lepiej, że już nie jesteśmy razem.

Oparłam się biodrem o umywalkę i zaczęłam tuszować rzęsy. Przerwałam na chwilę i uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.

– Kiedyś trafisz na fajnego gościa. Zobaczysz. Może nie będzie zawsze kolorowo, ale ważne, żeby cię szanował. No i wiesz… był nieziemski w łóżku – stwierdziłam, na co ona kiwnęła głową. Chwyciłam za wiśniową pomadkę i pociągnęłam nią wargi z zamiarem poprawienia jej przez całą noc tylko raz. Zawsze wybierałam te drogie i trwałe, bo były idealne dla kogoś tak wygodnego jak ja. – Gotowa – odparłam, uśmiechając się do lustra, a potem przeniosłam wzrok na Izę, która wciąż siedziała zamyślona na sedesie. To było jeszcze gorsze od zniecierpliwienia, które towarzyszyło jej chwilę temu.

Przykucnęłam przy niej i spojrzałam w, smutne teraz, niebieskie oczy. Poprawiłam kosmyk blond włosów, zakładając jej za ucho. Iza była śliczna, drobniejsza niż ja i delikatniejsza. Mimo to świetnie się uzupełniałyśmy. Jak pieprz i sól w dobrym rosole. Brunetka mocno stąpająca po ziemi i blondynka, która chciała być wszędzie i wszędzie czuć się akceptowana, co w pewien sposób ją gubiło. Dawała Gabrielowi siebie w stu procentach, a ten skurwiel ją wykorzystywał i chciał nastawić przeciwko mnie, bo otwarcie mówiłam, jaki z niego palant. Nie akceptował mnie, bo uważał, że wysoko noszę głowę. Nie miałam się czego wstydzić, więc czemu miałabym nosić ją nisko? Bo on sobie tego życzył? Po moim trupie.

– Zostaw przeszłość za sobą. Tak miało być. Koniec kropka. Wszechświat jest tego samego zdania. A teraz rozchmurz się i nie marnujmy czasu, tylko chodźmy już na tę megawypasioną dyskotekę, na którą mnie namawiałaś przez ostatni tydzień.

– Nie wiem już, czy chcę iść.

– Udam, że tego nie słyszałam. To dla ciebie ubrałam się jak ulicznica, bo dziś ty wybierasz stylizację. Naprawdę mój pomysł z zeszłego razu był bardziej elegancki. – Wstałam, poprawiłam minispódniczkę i chwyciłam ją za dłonie. – No, blondi, dupka do góry i wstajemy, raz-dwa. Poprawiamy swoje seksowne bluzeczki i spódniczki i spadamy na imprezę do Kosta Klub – oznajmiłam. – A tak w ogóle, to co to za denna nazwa? Boże, jak ja nienawidzę lateksu i tego, jak mnie osacza. Wisisz mi spotkanie w teatrze, którego z kolei ty nie znosisz. – Wskazałam na nią palcem.

– Mnie się podoba nazwa i twoja stylówka. I nie marudź. Świetnie wyglądamy! – odparła, wstając w końcu. Teraz przewyższyła mnie o pół głowy. – Ciekawe, kto jest właścicielem tego klubu – dodała po chwili.

– Nie sprawdziłaś? – udałam zdziwioną, podpuszczając ją. – Ty? Pani detektyw nie wie kto to?

Machnęła ręką, jakby to nie było aż tak istotne.

– Nie miałam czasu szpiegować. Pewnie jakiś bogacz, co wyżej sra, niż dupę ma – stwierdziła, a potem spojrzała na mnie zakłopotana.

Czasem zapominała, że należałam do takiego właśnie grona osób. Może inaczej – nie ja, tylko moi rodzice. W sumie, odkąd pamiętam, faktycznie wyżej srali, niż dupę mieli, ale to w sumie dzięki nim mieszkałyśmy w wynajętym trzypokojowym, wyremontowanym mieszkaniu z balkonem, niedaleko centrum. Czasami tęskniłam za miasteczkiem, z którego pochodziłam, ale po tych kilku latach już bym tam nie wróciła.

Skończyłam studia hotelarsko-gastronomiczne, potem zarządzanie zasobami ludzkimi i razem z Izką zaczęłyśmy pracę w jednym z warszawskich hoteli. Od roku byłam zastępcą menadżera, a w wolnym czasie udzielałam licealistom korepetycji z angielskiego. Uważałam, że to świetna forma podtrzymania swojej wiedzy.

Przyznaję, że mogłam nie pracować, walić wszystko, pójść z rodzicami na układ i sępić od nich kasę, ale i tak czułam wyrzuty sumienia, że od kilka lat utrzymywali mój wynajem. Ceniłam niezależność, dlatego dążyłam do niej i imałam się różnych prac. Odkładałam, bo marzyłam. Marzyłam, żeby otworzyć swój własny hotel albo niewielką restaurację, do której będą zaglądać goście ze wszystkich części Polski. Miałam już na koncie odłożoną sporą kwotę, ale mimo to musiałam pracować więcej i jeszcze raz więcej. Wierzyłam, że tylko tak osiągnę sukces.

– Niektórzy, nawet jeśli nie są bogaci, to i tak wyżej srają, niż tyłki mają – stwierdziłam, puszczając do niej oczko, a mając na myśli Gabriela i mężczyzn jego pokroju.

– Dobrze prawisz. Trzeba się napić i odpędzić smutek, najlepiej w trybie „zabawa”.

– Otóż to, kochana! – zareagowałam entuzjastycznie, poprawiając przy tym piersi w miseczkach. Miałam co pokazywać i nie zamierzałam tego chować.

– Wyglądasz świetnie – zapewniła mnie Iza. – Trochę jak ulicznica, ale za to gorąca i seksowna. No i ta poduszka z tyłu – zachichotała.

Miałam dystans i akceptowałam swój odstający tyłek, ale skwitowałam: – Ech, czy ja wiem… Przy tobie wyglądam jak najedzony Garfield.

Iza była z dziesięć kilo szczuplejsza i wyższa, przez co czasami czułam się przy niej jak piłeczka.

– A tam, przestań tak gadać. Zobaczysz, że kiedy wejdziemy do klubu, oczy skierują się na ciebie. Od razu wyczują twój ognisty temperament – żartowała.

– Tak? A skąd ty to możesz wiedzieć? – podłapałam dowcip.

– Znam cię, Gaja, znam… Za dnia anielica, a w nocy diablica…

– Zawstydzasz mnie – odparłam, na co Izka tylko prychnęła.

Założyłyśmy ciepłe płaszcze i chwyciłyśmy za miniaturowe torebki, do których każda wcisnęła telefon komórkowy, kartę bankomatową oraz klucze. Na dole czekała już taksówka.

Wynajmowałam trzypokojowe mieszkanie, więc po zerwaniu Izy z Gabrielem zaproponowałam jej, żeby ze mną zamieszkała i od tamtego momentu stałyśmy się współlokatorkami. Żadna z nas nie wchodziła sobie w drogę, wymieniałyśmy się pracą, więc i rzadko dochodziło między nami do jakichkolwiek spięć. Zresztą szkoda nam było na to czasu i energii. Iza odcięła się od tego nadętego patafiana, z którym pomieszkiwała w wynajętej gdzieś na uboczu kawalerce. Dopiero wtedy przestała pozwalać się traktować z góry.

Ja zdecydowanie wolałam podporządkowywać sobie facetów. Może dlatego moje związki utrzymywały się maksymalnie kilka miesięcy? Mężczyźni się przy mnie peszyli. Poza tym nie miałam dla nich zbyt wiele czasu. Z całą pewnością przez cały ten okres ich jednak „wykorzystywałam”, oczywiście niematerialnie. Niestety rzadko który dotrzymywał mi kroku w sypialni. Byłam ostatnia do słuchania ich sapania i udawania, że jest mi bosko. Miałam takich chłopaków przez dziesięć lat około dziesięciu. Ani dużo, ani mało. W sam raz.

Ostatnio musiałam sobie radzić sama. Na szczęście na dwudzieste dziewiąte urodziny dostałam od Izy iście królewskie berło! Miało kształt penisa, ale dodatkowo dwie inne długości, jedna z nich zasysała łechtaczkę, a druga penetrowała po przekątnej. Kto nie próbował, niech żałuje… No cóż, każdy z nas ma jakieś nałogi. Jedni nadużywają alkoholu, inni papierosów, jeszcze kolejni robią kompulsywne zakupy, a ja uwielbiałam seks.

Tymczasem ostatni raz kochałam się osiem miesięcy temu i właśnie szłam na rekord abstynencji. Facet pokroju Gabriela nie miałby najmniejszych szans, a tylko tacy wokół mnie ostatnio krążyli…

– O czym dumasz? – zapytała Iza, kiedy zjeżdżałyśmy windą na parter.

– Hm? – odparłam zamyślona.

– Pytałam, o czym myślisz? Planujesz kogoś upolować? Od dawna się zastanawiam, jak ty to robisz, że zawsze dostajesz kąsek, na który masz ochotę?

– Nie wiem – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Samo jakoś wychodzi.

– Chciałabym mieć taką siłę przebicia, bo ja jestem tylko „ładniutka”.

– Iza, nie musisz być nikim innym niż sobą. Najważniejsze, żebyś lubiła siebie, a reszta naprawdę przyjdzie z czasem. Inaczej będziesz trafiać na takich fagasów jak Gabriel. Zacznij dostrzegać, jak świetną jesteś kobietą, a ustawi się do ciebie sznur przystojnych i seksownych gości.

– Jasne – prychnęła, otwierając drzwi taksówki, która właśnie zaparkowała przed klubem.

Policzki ciął nieprzyjemny wiatr, a z nieba zaczął prószyć śnieg. Szybko schowałyśmy się do ciepłego wnętrza auta.

Rozdział 2

Iza pędziła do drzwi, jakby faktycznie miała w tym klubie spotkać rycerza z bajki. Uważałam, że to przereklamowana sprawa. Nawet nie potrafiłam zdefiniować tego uczucia. Wydawało mi się takie… płytkie. Gdy ktoś kocha, przeważnie staje się miękki i beznadziejny. Nie ma skorupy, tylko daje się chłostać, a potem płacze i żali się, że mu się nie układa. Nie. To nie dla mnie. Wolałam konkrety. Szybkie zaspokojenie. Odrobina romantyzmu i uniesień, owszem, ale bez przesady.

Jeszcze w kolejce do wejścia walczyłam z pokusą, żeby się odwrócić i spieprzyć, tym bardziej że nie czułam się komfortowo w stroju, który wybrała dla mnie Iza. Sama nie wyglądała lepiej. Jakiś czas temu wymyśliłyśmy, chyba z nudów, zabawę w przebieranki. Nie takie dosłowne, ale na przykład dwa tygodnie temu ja nadałam naszemu wyjściu styl dekadencki z lat dwudziestych dwudziestego wieku, a Iza tym razem wymyśliła ten… powiedziałabym: uliczny. No ale umowa to umowa.

– Świetnie! – burknęłam pod nosem na widok chyba setki osób ustawionych w sznurze ciągnącym się do wejścia. Byłam już skostniała z zimna. Kto by przypuszczał, że będzie taki ruch! Przystanęłyśmy. Z ciekawości omiotłam wzrokiem najbliżej stojące osoby i byłam w szoku, bo niektórzy trzymali nawet w dłoniach termosy! Zapowiadał się długi czas oczekiwania… Po prostu świetnie.

– Mówiłam ci, żebyś się ruszyła, a wtedy nie stałybyśmy w takim tłumie, ale ty jak zawsze… – narzekała Iza.

– Przepraszam, ale to nie ja się zawiesiłam, siedząc na klozecie.

– Dobra. – Uniosła dłonie w geście kapitulacji. – Dałyśmy sobie po razie i wystarczy. Nie chcę już o nim pamiętać. Dziś zamierzam się dobrze zabawić. Może poznam kogoś fajnego?

– Musimy więc tu stać i czekać, nie ma wyjścia. Nie marudź więc, okej?

Potarłam o siebie dłonie i wypuściłam parę z ust. Było mi zimno. Półbuty zakrywały tylko kostki, a minispódniczka była naprawdę mini. Ze zniecierpliwienia i dla rozgrzania zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę. Za nami już ustawiały się kolejne osoby. Rozmawiali, śmiali się i żartowali. Pili alkohol i palili. Sądząc po ubraniach bywalców, mogłam stwierdzić, że ten klub to jakaś wyższa sfera. Im bliżej nam było do wejścia, tym coraz silniej wyczuwałam kłopoty. Po trzydziestu minutach udręki Iza zadecydowała:

– Idę zobaczyć, czy nie ma kogoś znajomego w kolejce albo na bramce. Zostajesz?

– Zostanę i przytrzymam miejsce.

– Racja, szkoda, że nie wzięłyśmy jakiejś piersióweczki. Przydałaby się na tym mrozie.

– W razie czego dzwoń lub wróć po mnie, żebym tu nie stała jak sierota – bąknęłam, na co Izka tylko pokręciła głową.

– Sama nie wiem, czy powinnam po ciebie wracać, gdy masz taki świetny nastrój. – Zrobiła palcami cudzysłów.

– Grabisz sobie – ostrzegłam. – Dobra, spadaj, mała, a ja już zarzucam swój uśmiech numer sześć – odparłam, rozszerzając usta w grymasie. Izka złapała mnie za policzek i delikatnie nim potrzęsła. Lekko, ale i tak sprawiło ból. Spojrzałam na nią srogo, a ona wzruszyła ramionami i ruszyła wzdłuż kilkunastometrowej kolejki. Co chwila zerkałam na zegarek. Dwudziesta pierwsza zero pięć. Dwudziesta pierwsza zero siedem. Nagle telefon zawibrował. Uśmiechnęłam się. Alleluja, pomyślałam, bo dzwoniła Izka, która najwyraźniej kogoś dorwała.

– Dawaj do przodu. Są Łukasz, Maurycy, Monika i Zuza. Wychyl się, to ci pomacham.

Posłuchałam jej i już za chwilę szłam w kierunku znajomych, z którymi studiowałyśmy. Czułam na sobie nienawistne spojrzenia mijanych osób, ale tylko głupi by nie skorzystał z okazji. Przywitałam się ze wszystkimi buziakiem w policzek. Jednego gościa nie znałam, ale został mi przedstawiony jako bliski przyjaciel Łukasza, Konrad. Maurycy romansował od pięciu lat z Moniką. W sumie to pasowali do siebie. Była jeszcze Zuza, najlepsza przyjaciółka Moniki. Facet Zuzy poszedł do nocnego po alkohol na rozgrzanie.

– Długo tu stoicie? – zapytałam.

Maurycy spojrzał na zegarek.

– Od godziny.

– Co?! Czemu tyle to trwa?

– Jak przyszliśmy, staliśmy gdzieś przy skrzyżowaniu. O, tam. – Wskazał palcem. – Ludzie rezygnowali, a inni wchodzili, i tak zeszło.

– Jasne, ale godzina to lekka przesada.

– Spoko, Gaja, jeszcze trochę i wejdziemy. Daję nam jakieś maks dwadzieścia minut.

To nie tak źle, pomyślałam.

– Byliście już tu? – zagaiłam.

Fascynujące było dla mnie to, że znajdowaliśmy się tak blisko murów dyskoteki, a tak niewiele było słychać. Ktoś musiał porządnie zainwestować w dźwiękoszczelne ściany i włożyć w to kupę kasy.

– Nie, jesteśmy tu pierwszy raz. W tamtym tygodniu było otwarcie. Ponoć było jeszcze więcej ludzi niż teraz. Ciekawe, do jakiej sali nas przydzielą.

– Salę? – odparłam zdziwiona, na co Łukasz przytaknął.

– Tak, podobno są trzy czy cztery i w każdej jest inny klimat.

– O! Nieźle, nieźle – odparłam zaintrygowana, wyobrażając sobie, że ląduję w takiej, gdzie obsługują nadzy kelnerzy odziani jedynie w fartuszki. Na czerwonych skórzanych fotelach siedzą dziewczyny i podziwiają idealnie męskie tyłeczki. Przygryzłam wargę. To byłoby bardzo interesujące… Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Byłam naprawdę szurnięta.

– Nie byłam nigdy w takim klubie – dodała Izka.

– Zawsze musi być ten pierwszy raz. Prawda? – zapytała Zuza, a każdy z nas przytaknął.

Maurycy mówił, że wejdziemy w ciągu dwudziestu minut i wiele się nie pomylił. Kiedy byliśmy już przy wejściu, mogłam dostrzec czterech rosłych ochroniarzy ubranych w garniaki. Dwóch było mocno przypakowanych, pozostali mieli normalne sylwetki. Osoby ubrane w dresy odsyłali z kwitkiem. Zastanawiałam się przez chwilę, czy wpuszczą nas tam z Izą z prawie gołymi półdupkami. Kiedy doszło do nas, poprosili o rozpięcie kurtek. Jeden, ten bardziej umięśniony, z krótko ostrzyżonymi włosami i fajnym zarostem, zeskanował mnie od góry do dołu. Aż zrobiło mi się gorąco, a niegrzeczna prowokatorka zaczęła się budzić ze snu.

– Możemy wejść? – wymruczałam, na co lekko uniósł kącik ust. Jego wzrok błądził po moim ciele i mocno skoncentrował się na obfitym i odkrytym biuście. Na ten widok przygryzł wargę, a potem oblizał usta.

Prostak, pomyślałam, zapominając, że w sumie reakcja na mój strój może być nieco bezwarunkowa.

– Możecie wejść – stwierdził ochroniarz po chwili.

Bezczelnie się uśmiechnęłam i spojrzałam na jego krocze, którego odruchowo dotknął. Zapięłam szczelnie kurtkę, podeszłam do niego, położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i wspięłam się na palce. Nie zareagował. Pozwolił, chociaż nie powinien. Wykorzystałam chwilę jego dekoncentracji i szepnęłam:

– Dziękujemy. Było mi bardzo miło cię spotkać.

– Długo będziesz? – zagaił.

– Myślę, że jeszcze się spotkamy – odparłam, przesuwając pewnie dłoń po jego torsie w dół.

W końcu odsunęłam się i puściłam do niego oczko, po czym zniknęłam w środku. Miałam jeszcze zakręcić biodrami, ale pod płaszczem i tak nic by nie zobaczył, więc specjalnie się nie wysilałam. Szukałam faceta podobnego do mnie. Niezależnego i konkretnego w swoich oczekiwaniach. Ochroniarz był niczego sobie, ale jakoś nie poczułam do niego chemii, chociaż cholera wie, co by się między nami wydarzyło, gdyby doszło do zbliżenia. Miałam dziś wielką ochotę na seks, ale co do zasady robiłam to dopiero na trzeciej randce. Wielu odpadało, jak ten ochroniarz, nawet przed pierwszą. Po prostu nie mój typ. Ładna buzia. Postawny i może nawet hojnie wyposażony, ale nie poszły iskry.

W środku naszą grupkę zgarnęła niewiele młodsza ode mnie dziewczyna, ubrana w czarne eleganckie spodnie i świetną białą bluzkę z głębokim dekoltem. Miała boski biust, a ja wyglądałam przy niej jak prostytutka. Zuzka i Monika prezentowały się mniej drapieżnie, ale myślę, że wynikało to z faktu, że były ze swoimi facetami, no i nie zakładały się ze sobą o głupie przebieranki.

– Tu zostawcie kurtki – poleciła blondynka z obsługi. – Proszę, to wasze numerki. Nie mamy jeszcze całej załogi – dodała, tłumacząc się. Na jej twarzy można było dostrzec zmęczenie. Rozumiałam to, bo sama zapieprzałam na kilka etatów, żeby dogonić swoje marzenia. – Gdzie chcecie iść?

– A co proponujesz? – zapytałam za wszystkich.

– Do wyboru: bar, klasyka, VIP.

Spojrzeliśmy po sobie i odpowiedzieliśmy chórem:

– Klasyka!

Zapłaciliśmy dziewczynie, która postawiła nam na przegubach rąk stemple, i po sekundzie otworzyła jedne z pięciu par drzwi. Od razu usłyszeliśmy ogromny huk. Musieliśmy pokonać trzy niewielkie schodki, by znaleźć się na korytarzu, a potem przejść kawałek do olbrzymiej przestrzeni. Było tak głośno, że nawet zęby mi drżały od uderzeń basów. Musiałam przyznać, że wnętrze było naprawdę na wysokim poziomie. Olbrzymi, podświetlany parkiet i sufit mieniący się różnych barwami z reflektorów. W powietrzu czułam nie tylko testosteron, ale także włączoną klimatyzację. Właściciel pomyślał o wszystkim. Jedną piątą tego pomieszczenia zajmował długi bar podświetlony na niebiesko, a za nim uwijali się jak w ukropie barmani i barmanki. Mężczyźni mieli na szyjach muchy. Jeden z nich przykuł mój wzrok, jednak Iza pociągnęła mnie za dłoń i straciłam go z oczu.

– Chodź, bo się zaraz zgubimy, a w kupie raźniej! – krzyknęła, na co kiwnęłam głową, i ruszyłam za nią. Po kilku sekundach dostrzegliśmy znajomych siedzących już na skórzanych czerwonych kanapach. Ich kolor znów, nie wiedzieć czemu, skojarzył mi się erotycznie.

– Idziemy po drinki? – zagaiła Zuza. – Muszę oblukać jednego kelnera. Mówię ci to, bo wiem, że zrozumiesz.

– A twój facet?

– No, jest ze mną. Gada z Maurycym. Ale mogliby się gdzieś ulotnić…

– Czemu?

– Głupie pytania zadajesz! – zaśmiała się, szturchając mnie w łokieć.

Doskonale wiedziałam, co ma na myśli. Po chwili dołączyły do nas Izka i Monika.

– O czym szemracie? – zagaiła moja współlokatorka.

– O drinkach i o mięsie… – odparła Zuza, mrugając porozumiewawczo.

– Też żałuję, że wzięłam ze sobą drewno do lasu – westchnęła Monika, która od razu zorientowała się, o co chodzi.

– Idziemy do baru?! – krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że partnerzy dziewczyn zbliżają się do nas. Puściłam im oczko, żeby już za dużo nie mówiły.

– Tak! Świetna myśl! Chodźmy, zanim nas wyprzedzą – zaproponowała Monika.

Mogłyśmy się rzadko widywać, a i tak wiedziałam, co mają w głowach. To nieprawda, że kobiety nie myślą o seksie. My cztery byłyśmy świetnym przykładem, że to mit. Chciałyśmy popatrzeć i podgrzać temperaturę swoich ciał. Kto wie, czy czasem jeszcze nie innych…

– Idziemy po piwo. Wziąć i wam? – krzyknął Maurycy, a my porozumiewawczo spojrzałyśmy po sobie. – Powiedzcie tylko, co chcecie.

– Kupcie sobie. My się rozejrzymy i w razie czego spotkamy się przy barze – rzekła słodko Zuza, przytulając się do swojego faceta Pawła. Tak, chyba tak miał na imię…

Rozdział 3

Przy barze tłoczyli się ludzie. Co chwilę ktoś podchodził, odchodził, aż w końcu udało nam się złożyć zamówienie. Nie powiem, barmani byli niczego sobie, ale ten, który mi się wcześniej spodobał, zdecydowanie lepiej wyglądał z daleka niż z bliska. Zniechęcona omiotłam wzrokiem resztę pracowników, a potem zerknęłam na parkiet. Mężczyźni byli ubrani w większości w dżinsy i koszule, inni koszulkę polo. Nie zauważyłam żadnego faceta, który miałby zwykły podkoszulek bądź bluzę z kapturem. W takim wykonaniu nawet źle wyglądający facet prezentował się interesująco. Kobiety natomiast były bardzo różnie wystylizowane i całe szczęście nie tylko ja byłam tak skromnie odziana. Znalazły się też inne niewiasty, których biust chciał się wydostać na wolność. Mimo to i tak wciąż czułam się niezbyt komfortowo. Może dlatego, że jeszcze nic nie wypiłam. Nagle w tłumie dostrzegłam chłopaków. Trącali się łokciami, spoglądając na którąś z kolei przechodzącą obok nich dziewczynę. Spojrzenia Zuzy i Monia pobiegły za moim, a wtedy zwróciły się do mnie, żebym wzięła im drinki, bo idą zrobić porządek ze swoimi facetami. W jednej chwili okazały się monogamiczne, gdy tak, nadąsane i megawkurwione, szły z ofensywą na swoich chłopaków. Maurycy zaczął intensywnie drapać się po karku, a Paweł udawał, że nic złego się nie stało i chciał pocałować Zuzę. Mniejsza z tym. Wzięłam dwie szklanki, Izka też, i ruszyłyśmy na swoje miejsce, którego na szczęście nikt nam nie zajął, bo dzielnie pilnowali go Łukasz i jego przyjaciel.

– Wam też przynieść? – zapytałam, nachylając się do ucha Łukasza, ale ten potrząsnął głową.

– Sami skoczymy.

– Okej!

Usiadłam na skórzanej kanapie, blisko barierek, które oddzielały mnie od parkietu. Po chwili wszyscy się zeszli. Zuza z Pawłem mocno wtuleni. Monika i Maurycy lekko wkurwieni. Świetne było to, że w strefie sof każdy miał miejsce dla siebie, odległości były idealne, a toczące się obok rozmowy nie docierały do wszystkich uszu. Doskonale. Chwyciłam za drinka i upiłam kilka łyków. Przyjemna słodka pianka z White Russian osiadła na moich ustach, więc je delikatnie oblizałam. Moja wyobraźnia znów pokierowała się na inne tory, niż powinna. Ponownie zapragnęłam mężczyzny i myślałam o tym, co mogłabym z nim dziś zrobić. Fantazje przerwali mi Maurycy z Moniką, którzy, przepraszając, postanowili się pożegnać. Zuza chciała iść z nimi, ale Monika coś jej nagadała, bo usiadła obok Pawła i ponownie chwyciła za szklankę z drinkiem. Po chwili zniknęli, a Zuzą zaopiekował się Paweł. Do Izki dosiadł się nieznajomy, a ona uszczęśliwiona eksponowała swój piękny uśmiech i oczy, te poniżej podbródka. Ja zajęłam się ponownie obserwacją parkietu. Musiałam się przyznać do słabości do dobrze ubranych mężczyzn. Najbardziej przykuwali moją uwagę ci w białych koszulach, z podwiniętymi na trzy czwarte rękawami, do tego w czarnych dżinsach. W połowie mojego pierwszego drinka, a już po dwóch swoich, Iza chwyciła mnie za rękę i pociągnęła na parkiet. Miała już trochę w czubie, więc zachowywała się nieco prowokacyjnie. Próbowałam ją opanować, ale w końcu się poddałam i postanowiłam po prostu dobrze się bawić.

Muzyka była rytmiczna, przyjemna, subtelna. Przesuwałam dłońmi po talii przyjaciółki, a ona po mojej. Nagle ktoś trącił mnie w ramię. Zignorowałam to, ale gest się powtórzył. Odwróciłam się niechętnie i spojrzałam na szerokiego w barach faceta z kwadratową szczęką. Nie widziałam jego oczu i czułam się przy nim mała.

– Zatańczysz? – zapytał.

– Nie, dzięki – odparłam, odwracając się do niego tyłem, ale on był na tyle bezczelny, że docisnął mnie do swojego krocza i wtedy poczułam jego wzwód kłujący mnie w tyłek! Obrzydlistwo.

– Zobacz, co zrobiłaś…

– Palant – syknęłam, unosząc wysoko nogę i wciskając z całej siły obcas w jego stopę. Nie wiem, jakim cudem udało mi się to tak sprawnie zrobić, ale podziałało. Facet jęknął i mnie puścił. Odwróciłam się, ale już go nie dojrzałam. Zniknął gdzieś w tłumie. – Powinnyśmy już spadać na chatę – dodałam, czując jednocześnie na plecach czyjeś spojrzenie.

– Gaja, daj spokój! Ten palant już zniknął! Pobawmy się jeszcze! Plis! Tańczymy dopiero trzecią piosenkę. Proszę cię, nie bądź jak moja matka.

– Do dupy się czuję w tym stroju – wyznałam zrezygnowana.

– To się rozbierz – zachichotała Izka, ale mi wcale nie było do śmiechu. Znów poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Może sobie coś uroiłam, ale mój radar na kłopoty świecił czerwienią. – Wiem! Chodź po Łukasza! Zawsze się z nim świetnie bawisz! – dodała i chwyciła mnie mocno za dłoń.

Przedzierałyśmy się przez tańczący tłum. Kilka razy musiałam kogoś przeprosić, bo uderzyłam go zbyt mocno. Izka nie patrzyła, po prostu miała cel – odnaleźć Łukasza. Na sofach go nie było. Przydybałyśmy tam tylko Zuzę i Pawła miziających się bez opamiętania. Paweł ugniatał jej piersi, a ona trzymała dłoń na jego kroczu. Zatęskniłam za związkiem. Za kimś, kogo mogłabym mieć na wyciągnięcie ręki i bez skrępowania uprawiać seks. Moje rozmyślania przerwała Iza, krzycząc:

– O, tam, jest!

Pokazała palcem w kierunku parkietu, na którym tańczyli Łukasz ze swoim kolegą.

– Okej. Daj mi się tylko napić – odparłam.

– Przednia myśl! – krzyknęła Izka i przechyliła całą zawartość swojej szklanki. Na sam widok zrobiło mi się słabo. Byłam trzeźwa, cholernie trzeźwa i nie mogłam przez to wejść w fazę mojej przyjaciółki. Trudno, pomyślałam. Postaram się dziś nie zwariować. Odstawiłyśmy szkło i ruszyłyśmy do Łukasza. Po kilku kawałkach przy chłopakach poczułam się znowu pewnie i nie miałam już z tyłu głowy myśli, że ktoś do mnie podejdzie i znów bez pytania położy mi na tyłku łapska. Świetnie się bawiłam, dopóki nie przypomniał o sobie mój pęcherz.

– Muszę do łazienki! – krzyknęłam Izie do ucha.

Chwyciła mnie za dłoń i wyszłyśmy z parkietu. Minęłyśmy bar i tłum ludzi przy nim, by znaleźć się w pogrążonym w półmroku korytarzyku. Nagle poczułam ciarki. Dziwne, nieprzyjemne ciarki. Przede mną stanął wielki gość, który wyglądem przypominał orangutana. Kwadratowa twarz. Mocno osadzone błękitne oczy. Granatowa koszula i dwa rozpięte u góry guziki. Patrzył na mnie takim wzrokiem, że aż mnie zmroziło.

– Pamiętasz mnie, złociutka?

– Nie – skłamałam, ale to był facet, któremu wbiłam obcas w stopę.

– Kłamiesz – odparł, unosząc kąciki ust. Jego oczy zabłyszczały. Ścisnęłyśmy się z Izką mocno, żeby nikt nas nie rozdzielił.

– Nie. Nie kłamię – syknęłam. – Takich palantów jak ty spotykam co i rusz – dodałam, żałując, że nie potrafię utrzymać języka za zębami. Byłam zdenerwowana, a musiałam myśleć logicznie. Nienawidziłam mężczyzn takiego pokroju. Przypominał mi Gabriela, tylko w lepszym wydaniu.

– Podobasz mi się taka… ostra. Zawsze taka jesteś?

– Dla takich jak ty tak.

– W łóżku też?

– Takich jak ty nie posuwam – warknęłam. – Zastawiasz drogę. Proszę, żebyś nas przepuścił.

– Może się jednak spotkamy?

– Może, kiedyś… – odparłam na odczepnego.

– Świetnie. Może dziś? U mnie w sypialni?

Co za prostak! Z chęcią obiłabym mu tą śmiejącą się gębę.

– Sorry. Dziś już jestem zajęta.

Patrzyłam na niego, nie spuszczając wzroku.

– Przez nią? – Spojrzał na Izę, która zatrzęsła się obok jak osika.

– Nie twój interes – żachnęłam i wtedy usłyszałam znajomych śmiech. To Łukasz!

– Dziewczyny, szukamy was i szukamy. Skorzystałyście już z tej toalety?

Podszedł do mnie i objął ramieniem. Jego przyjaciel dokładnie to samo zrobił z Izką. Przylgnęłyśmy do nich, udając, że jesteśmy razem.

Orangutan zrobił skwaszoną minę i minął nas bez słowa. Odetchnęłam z ulgą. Czułam, że sobie odpuścił. Na pierwszy rzut oka mogliśmy do siebie z Łukaszem pasować. Miał śniadą cerę, ciemne oczy, blond włosy… i był gejem, ale tego tamten palant nie musiał przecież wiedzieć.

– Dobrze, że przyszliście – stwierdziłam. – Jeszcze trochę i skończyłoby się rękoczynami.

– Konrad zauważył, że macie problemy, więc jak rycerze na białych koniach przyszliśmy z pomocą.

– Dzięki wielkie!

Pocałowałam Łukasza w policzek.

– Kochaniutkie, lećcie do tej łazienki. Poczekamy tutaj na was, a potem ruszamy po jakieś procenty. Co wy na to?

– Ja poproszę już tylko colę.

– Ej, Gajka! Nie bądź taka! – żachnęła się Iza.

– Chodźmy do tej łazienki! – Chwyciłam ją za dłoń.

Na korytarzu prowadzącym do toalet dostałam mocnego kuksańca w ramię. Warczała, że jestem nienormalna, wdając się w rozmowy z kretynami, ale już taka byłam. Nic nie mogłam na to poradzić. Taki miałam styl, temperament i pewnie głupotę. Czasami moja zadziorność przysparzała mi kłopotów. Teraz też mogło się tak skoczyć, gdyby nic chłopcy. Izka mocno gestykulowała, a na koniec mnie uścisnęła, mówiąc, że nie przeżyłaby, gdyby coś mi się stało.

W przestronnej łazience, gdzie płytki ułożono jak w szachownicy, było na szczęście mało osób. Może dlatego, że zaplanowano tu ze dwadzieścia kabin. Szukając takiej z papierem toaletowym, wpadłam prosto na goły owłosiony męski tyłek, który rytmicznie się poruszał. Kobiece dłonie opierały się zaś o ścianę. Musiałam być naprawdę chora, bo ten widok nie dość, że mnie nie zbulwersował, to jeszcze lekko rozgrzał. Nagle gość się odwrócił i uśmiechnął. Zamknęłam drzwi i z bijącym sercem weszłam do pierwszej lepszej kabiny, gdzie zatkałam uszy, żeby zignorować dźwięki uderzających o siebie ciał. Wtedy usłyszałam Izę:

– Gaja! Jesteś?

– Jestem – szepnęłam, a potem odchrząknęłam i krzyknęłam głośniej oraz pewniej: – Jestem, jestem. Już idę.

Doprowadziłam się do porządku. Czułam, jak policzki mi płoną, a pot ścieka po szyi, biuście i kręgosłupie. Dołączyliśmy do znajomych przy barze, a potem razem zasiedliśmy na sofach. Zuza była rozpromieniona, Paweł cały napięty i naprężony. W jego oczach dostrzegłam pragnienie. Doskonale go rozumiałam. Próbując zignorować buzującą krew, skoncentrowałam się na tańczących parach, ale było jeszcze gorzej, bo dotykały się w tak erotyczny sposób… Wiedziałam, że w domu czeka na mnie berło, z którego zamierzałam skorzystać. Żeby jakoś ten palący problem, póki co, rozchodzić, zapytałam Izę, czy idzie jeszcze potańczyć.

Muzyka. Taniec. Jedno ciało obok drugiego. Powietrze przesiąknięte testosteronem. Dawałam z siebie w tańcu wszystko, żeby się po ludzku zmęczyć i nie myśleć o głupotach, ale przy każdym ruchu moja spódniczka podsuwała się do góry. Nachyliłam się do Izy.

– Nigdy więcej mnie nie namówisz na taki strój!

– Daj spokój – zachichotała i oparła się o mnie tak mocno, że mój obcas pośliznął się na parkiecie i runęłam na plecy, a przyjaciółka przygniotła mnie po chwili swoim ciężarem. Bolała mnie głowa, plecy i czułam się jak ostatnia sierota, co zresztą bardzo rzadko mi się zdarzało. Najgorsze było to, że świeciłam teraz tyłkiem jaśniej niż dyskotekowe reflektory. Czułam się zażenowana i wściekła. A tymczasem Iza przekręciła się na plecy i rechotała w konwulsjach pijackiej radości. Mnie wcale nie było do śmiechu, bo noga zaczęła mi pulsować i cholernie boleć. Ktoś puścił na parkiet dym. Żałowałam, że nie mogę się teraz ewakuować i zniknąć. Próbowałyśmy się podnieść, ale kiedy już wstawałam, Izka mnie podcinała. Tego było już za wiele. Nagle podeszło do nas czterech mężczyzn. Wszyscy ubrani w garnitury. Jednego z nich od razu poznałam. W pewnym momencie poczułam pod pachami ucisk, a potem ktoś postawił mnie na równe nogi. O matko, moja noga, Boże, jaki wstyd! – krzyczałam w środku. Chciałam się dosłownie zapaść pod ziemię!

Wtedy przemówił do mnie niski, ale jakże pobudzający i stanowczy głos. Nie widziałam jego właściciela, ale ten tembr miał w sobie coś, co ostatecznie uwolniło mojego wewnętrznego diabła.

– Tym paniom już wystarczy alkoholu – rzekł.

Jedynie, co dostrzegłam, to że był ode mnie dużo wyższy, dobrze zbudowany i patrzył z góry. O tak… Niech patrzy na mnie z góry.

– Nikt nie powiedział, że mamy dość! – warknęłam, chociaż chciałam powiedzieć coś całkowicie innego. Wiedziałam, że robię sobie jeszcze większy obciach niż przed chwilą, ale chciałam go sprowokować, żeby coś jeszcze powiedział, żeby mnie przeniósł do innego świata pełnego rozpusty i grzeszników.

Wtedy podszedł do mnie jeszcze bliżej. Dzieliły nas milimetry. Czułam jego zapach, mocny, intensywny, bardzo pobudzający. Dotknęłam jego klatki piersiowej. Chwycił mnie mocno za nadgarstek, aż cicho jęknęłam. Nie wiem, co tu się rozgrywało. Nie zwracałam już uwagi na innych ludzi ani muzykę. Dziwnie odleciałam, czując te wibracje.

– Za ile weźmiesz do buzi? – wypalił nagle ten sam głos, który chwilę temu mnie zafascynował.

Gdy dotarło do mnie, co powiedział, szybko uniosłam dłoń, żeby uderzyć go w twarz, której zresztą nie widziałam wyraźnie przez ciemność, dym i światła reflektorów. Nie udało mi się go trafić. Zatrzymał ją w locie.

– Tu tych rączek nie wypróbujemy, ale może w jakimś innym brudnym miejscu, z którego przyszłaś…

– Palant – syknęłam i uniosłam wzrok, ale dojrzałam jedynie jego zarośniętą szczękę i usta ściśnięte w wąską linię. Bez zastanowienia szarpnęłam się tak, by uderzyć go łokciem w bok, ale on cofnął się o krok i nie trafiłam. Za to z tyłu za sobą poczułam mocny uścisk. Ktoś odciągał mnie od gościa.

– Zostaw ją – zwrócił się do tego, który mnie trzymał. – Niech ta… dama weźmie swoje rzeczy, a potem wyprowadź ją z tą, o tu, lalą. Przez miesiąc ta, hm… pani, ma zakaz wstępu. Spiszcie ją, a potem pilnujcie, żeby się nie pojawiła.

Wściekła zaśmiałam się w głos, ale tak naprawdę byłam zażenowana do granic możliwości. Jak on mnie mógł tak potraktować?! Mnie! Chciałam się bronić, ale on urwał temat, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku baru, a wszyscy jakby ustępowali mu miejsca. Pan idealny się znalazł. Zamierzałam zrobić krok w przód, ale zapomniałam o towarzystwie z tyłu, więc gdy tylko poczułam opór, próbowałam się wyrwać, ale nie miałam żadnych szans. Westchnęłam zrezygnowana. Ochroniarz zdecydowanie miał więcej siły niż ja. Przy nim czułam się jak karaluch. Do tego znów podniosła mi się spódniczka i każdy ze gromadzonych miał teraz piękny widok na mój goły tyłek i pończochy. Bosko! Super! Nie ma co! Pokazałam klasę! Kompromitacja pełną gębą!

– Puść mnie, bo muszę poprawić spódnicę! Trzeźwa jestem!!! – wydarłam się do ochroniarza, a Izę spiorunowałam wzrokiem tak, że aż się skuliła. Najadłam się wstydu i w dodatku dostałam bana! Jakim prawem?! Wszystko aż we mnie krzyczało. Czułam od samego początku, że ten wieczór będzie skazany na porażkę.

– Jednak się spotkaliśmy kolejny raz – szepnął mężczyzna, który mnie wcześniej zaczepił. Po prostu nie mogło być już gorzej! Jakim cudem on tu pracował? Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

– Tam siedzimy. – Wskazała pokornie Iza, a on popchnął mnie w kierunku skórzanych foteli. Ludzie zerkali na nas dwuznacznie. Iza tymczasem grzecznie dreptała obok innego ochroniarza.

– Puść mnie. Obiecuję, że nie będę się szarpać – zapewniałam, nie wykonując żadnego ruchu, ale on nie popuścił ani milimetra.

– Jesteś tak blisko. Czuję cię. Nie zamierzam cię puścić – mruczał mi obrzydliwie do ucha.

– Oskarżę cię o naruszenie praw cielesnych.

Na te słowa zareagował od razu, a ja niemal upadłam na podłogę. Palant. Od razu poprawiłam spódnicę i chwyciłam nasze torebki. Pożegnałyśmy się ze znajomymi i pod obstawą ochroniarzy ruszyłyśmy do wyjścia. Kulałam i chciało mi się płakać z pieprzonej bezradności. Przytrzymując się ściany, zeszłam po schodach. Ubrałyśmy się w miarę szybko. Facet, który się do mnie ślinił, teraz nie spuszczał ze mnie oczu. Nagle podbił znowu:

– Chodźmy do łazienki. Szybko cię przelecę. Mam ochotę na taką ostrą laskę jak ty.

– Ty… – Uniosłam już rękę, żeby go uderzyć, ale wtedy Iza mnie odciągnęła.

– Daj spokój. Na dziś wystarczy upokorzeń – szepnęła, idąc ze mną pod rękę w kierunku wyjścia.

Co za palant! Nie zasłużyłam sobie na to i w duchu obiecałam zemstę oraz to, że jeszcze im tu pokażę klasę.

Rozdział 4

Po wyjściu z klubu okazało się, że mam złamany obcas, a noga mi napuchła tak bardzo, że nie byłam w stanie wyciągnąć jej z buta. Iza trzęsła się jak galareta, pewnie z zimna, bo zacinał śnieg i do tego było zimniej niż wcześniej. Miałam ochotę krzyczeć, ba, nawet wrzeszczeć, tupać nogami, ale byłam całkowicie unieruchomiona. W pewnym momencie podszedł do nas mężczyzna, jak się chwilę później okazało, jeden z ochroniarzy, i powiedział, że ich szef zamówił nam ubera, żebyśmy nie siedziały jak te sieroty pod klubem, bo odstraszamy innych gości. Z uszu i nosa niemal buchnęła mi para. Co za zadufany palant z tego właściciela. Och, on mnie jeszcze popamięta!

– Nie trzeba nam litości pana szefa, poradzimy sobie! – syknęłam, zapinając szczelnie płaszcz i naciągając kaptur na głowę.

– Może powinnyśmy skorzystać. Ledwo chodzisz – zaproponowała cicho Iza, ale nie zamierzałam jej posłuchać.

– To wszystko przez ciebie – warknęłam wściekła, nie zwracając już uwagi na to, że mogę ją zranić.

– Wiem. Przepraszam. Ja… – zamierzała się chyba tłumaczyć, dlatego szybko jej przerwałam:

– Nie chce mi się teraz o tym rozmawiać.

Całej naszej rozmowie przysłuchiwał się ochroniarz. Widziałam, jak się uśmiechał pod nosem. Z chęcią bym go rozszarpała pazurami, a ten cały, pożal się Boże, klub puściła z dymem.