Pati Miłorzeszek i paskudne ciasto zguby - Cristal Snow - ebook + książka

Pati Miłorzeszek i paskudne ciasto zguby ebook

Snow Cristal

4,0

Opis

Pati Miłorzeszek, wróżka wielkości paluszka (i z maciupkim sercem), nie może się pogodzić z tym, że do sąsiedniego drzewa przyjechał na całe lato przemą­drzały Marko Rozgwiazda. Pati i jej przyjaciółki wypowiadają wstrętnemu gagatkowi wojnę. Postanawiają upiec ciasto zguby, które sprawi, że chłopak przepadnie jak kamień w wodę. Przepis nie jest łatwy – do przygotowania magicznego wypieku potrzebne są włosy Marka oraz jego śmiech i łzy…

Pierwsza książka autora używającego pseudonimu Cristal Snow rozpoczyna serię przygód Pati i innych leśnych wróżek z Wietrzyska.

Cristal Snow (ur. 1975 r.) to człowiek orkiestra. W Finlandii znany jest jako muzyk, reżyser, ak­tor, prezenter telewizyjny, a ostatnio także au­tor książek dla dzieci. Wszechstronnie uzdolnio­ny Snow uczył się twórczego pisania w Nowym Jorku i tworzył między innymi sztuki teatralne dla dzieci. Jego marzeniem było jednak napisa­nie dla nich książki. Pomysł na historię o wróżce Pati Miłorzeszek zrodził się w jego głowie już ponad piętnaście lat temu.

Kati Vuorento (ur. 1973 r.) mieszka i pracuje w Helsinkach. Najwięcej inspiracji czerpie z przyrody i piękna otaczającego ją świata. Znana jest z tego, że narysowane jej delikatną kreską postaci książek są pełne życia i cieszą oko czytelników w każdym wieku.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zukuzuza

Nie oderwiesz się od lektury

fajna książka, chociaż szkoda że nie ma drugiej części
00
Rainbowdash55

Całkiem niezła

urocza!
00

Popularność




Cristal Snow

Pati Miłorzeszek i paskudne ciasto zguby Fragment

Pomysł Cristal Snow oraz Niina Siewertin

Przełożyła Anna Homanowska

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

ROZDZIAŁ 1

Pewnego wieczoru wróżka Anula Miłorzeszek kładła do snu swoją maleńką córkę Pati.

– Mamo, a dlaczego właściwie nazywamy się Miłorzeszkowie? – zapytała dziewczynka.

Anula dobrze wiedziała, że jej córka jak zwykle chciała przedłużyć słodką chwilę zasypiania. Pati była bowiem w wieku, w którym to świat zdawał się skrywać tysiące przedziwnych tajemnic wartych odkrycia.

– Ponieważ serce każdego Miłorzeszka jest pełne miłości, a rozmiarem przypomina orzech.

– A więc to nie dlatego, że mieszkamy w drzewie orzechowym? – dociekała Pati.

– Mówili na nas Miłorzeszkowie, zanim jeszcze przeprowadziliśmy się do tego drzewa – odpowiedziała cierpliwie Anula.

Pati wpatrywała się w mamę z szeroko otwartymi niebieskimi oczami. W końcu położyła głowę na poduszce. Anula podniosła zrzucony na podłogę koc, przykryła nim córkę i czule ucałowała ją w czoło.

– Ale czy to możliwe, by serce wielkości orzecha zmieściło się w ciele malutkiej wróżki? Nie wierzę, żeby moje serduszko było aż tak duże! – Pati rozłożyła ramiona najszerzej, jak tylko potrafiła, i patrzyła to na jedną, to na drugą dłoń.

– Możliwe, moja droga. Nasze serca są przeogromne. Żaden inny ród wróżek nie może pochwalić się tak pokaźnym rozmiarem. Pamiętaj jednak, że z tego powodu musisz być wyjątkowo ostrożna i…

– Jak to: ostrożna? Ale dlaczego? Co się stanie, jeśli nie będę ostrożna? – Pati przerwała mamie, wykrzykując dramatycznie.

– Bo nasze wielkie serca o wiele łatwiej jest zranić. Są bardzo wrażliwe.

Pati zarzuciła koc na głowę tak, że widać było spod niego tylko przerażone oczy.

– A więc moje serce może się zepsuć, potłuc albo pokruszyć? To straszne! Ach, biedne serduszko. A potem co?

Anula pogłaskała niesforne rude włosy i zdmuchnęła płomyk świeczki. Pati zmarszczyła czoło.

– No? Co ze mną będzie, jeśli moje serce się rozpadnie? – zażądała odpowiedzi mała wróżka.

– Serce to wyjątkowy narząd. Potrafi się samo uleczyć. Trzeba tylko umieć cierpliwie poczekać. Dobranoc.

Pati wypełniła płuca wielkim haustem powietrza i zanurkowała pod koc. Chciała posłuchać bicia swojego serca.

Bum-bum, bum-bum, bum-bum. Serduszko biło żywo. Czyżby chciało wyskoczyć na zewnątrz? Bum-bum, bum-bum, bum-bum. Może się trochę wystraszyło, kiedy usłyszało, jak bardzo jest wrażliwe. Pati postanowiła się uspokoić. Jeszcze tego brakowało, żeby serce zepsuło się akurat teraz!

Zakręciło się jej w głowie. Wystawiła rudą czuprynę spod koca i głęboko odetchnęła świeżym nocnym powietrzem.

„To ci dopiero! Przecież jeśli moje serce nagle przestanie bić, to i ja wyzionę ducha!” – pomyślała i czym prędzej zapaliła lampkę nocną.

Pati wiedziała, że teraz już na pewno nie zaśnie. Myśli kłębiły się w jej głowie jak oszalałe. Zdecydowała, że tej nocy spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej na temat serca. „Jeśli pod wieczór stwierdzisz, że niczego cię ten dzień nie nauczył, znaczy, że był to dzień stracony” – zwykł mawiać tata Miłorzeszek. Chociaż z natury był rozkojarzony i zapominalski, to robił, co mógł, żeby tego dowieść. Czasami spędzał w swoim gabinecie całe tygodnie, pracując nad nowymi wynalazkami.

Pati wspięła się na regał z książkami. Tej nocy miała zamiar nauczyć się dbać o swoje serduszko. Na czwartej półce stała grubaśna encyklopedia. Niestety, nie była aż tak gruba jak kiedyś, bo Pati potrzebowała wiosną ładnego papieru, żeby zrobić dla Anuli piękną laurkę z okazji Dnia Mamy.

Pati, wróżka wielkości paluszka, była sprytna jak łasiczka. Nie umiała jeszcze dobrze latać, ale z łatwością wdrapała się na regał, żeby zdjąć z niego jedną z najgrubszych i prawdopodobnie najcięższych encyklopedii na świecie. Złapała równowagę i sięgnęła po książkę. Jeszcze trochę i by ją upuściła! Na szczęście udało jej się w porę rozwinąć maleńkie skrzydła i złapać tomisko w locie, tuż nad puszystym czerwonym dywanikiem. Otworzyła encyklopedię i ochoczo zabrała się do czytania.

Kiedy tak skrupulatnie studiowała działanie serca, natrafiła na ciekawą wzmiankę. Według encyklopedii w rodzie Miłorzeszków mogła występować wada genetyczna! Tak naprawdę Pati nie była pewna, co to znaczy „genetyczna”. W książce było napisane, że to przez „Genetykę” wróżki miały na przykład sterczące uszy. „A więc mój wygląd mam po mamie, tacie i jakiejś głupiej Geni? Kto by przypuszczał! W takim razie to przez nią wróżki w rodzie Miłorzeszków rodziły się z takimi wielkimi sercami”. – Pati przeklęła Genię w myślach.

– Ach, jestem pewna, że to jakaś wredna stara czarownica! Dlaczego, zamiast zająć się czymś pożytecznym, rzuca klątwy na porządne wróżki?

Kiedy maleńka Pati zaczęła powoli przysypiać na największej encyklopedii świata, do pokoju ponownie weszła Anula. Wzięła dziewczynkę w ramiona i zaniosła ją do łóżka. Pati wymamrotała przez sen:

– Już wiem, dlaczego mamy takie wrażliwe serca. Rzuciła na nas klątwę taka jedna Genia. Ale już ja jej pokażę! Niech no tylko zakłuje ciebie albo tatę w serduszku…

– Oj, Pati. – Anula się uśmiechnęła. – A po cóż komu serce, które nigdy nie zaboli?

Pati miała wtedy cztery lata. Od tego czasu nauczyła się już wchodzić na strome schody i miała za sobą lekcje latania. Umiała też wynosić śmieci, sprzątać w pokoju i robić wiele innych rzeczy, które jej zdaniem były zupełnie błahe i tylko niepotrzebnie dręczyły serduszko.

Dzisiejszą błahostką było rozwieszanie prania na gałęziach i konarach wyrastających z drzewa, w którym mieszkała cała rodzina. Prania było tyle, że zapełniło kilka ogromnych koszy stojących na podwórku. Cierpliwie czekały, aż ktoś je opróżni. Anula już trzy razy przypominała córce o praniu, Pati zaś tyle samo razy zasłaniała uszy, żeby nie słyszeć uporczywego gderania. Calutki dzień chowała się po kątach, bo bardzo nie chciało jej się pomagać w domowych obowiązkach. Anula namierzała jednak każdą jej kryjówkę: skrytkę na pościel, szparę za kanapą i balkon, na którym dopingowała do wzrostu sadzonki jeżyny smrodliwej, mrucząc pod nosem wymyślne zachęcające zaklęcia. Na balkonie Anula nie wytrzymała.

– Patrycjo Majeranko Miłorzeszek! Jeśli za chwilę nie rozwiesisz prania, to przyrzekam, że z uszu zacznie mi buchać para! Tak się zdenerwuję!

Pati podeszła więc do mamy i łapiąc się dramatycznie za serce, odpowiedziała:

– Dobrze, niech ci będzie! Wespnę się wysoko i rozwieszę twoje śmierdzące pranie! Ale jeśli z tego wszystkiego rozboli mnie serduszko, to wiedz, że będzie to twoja wina! – Po czym ze złością kopnęła stojący najbliżej kosz i przycupnęła zachmurzona na gałęzi.

Jej uszu dobiegały wybuchy radosnego śmiechu – no tak, inne dzieci świętowały początek lata, bawiąc się wesoło nad brzegiem strumienia! Pati była więc jedyną wróżką pod słońcem skazaną na roboty pod czujnym okiem matki. Dwie starsze od niej dziewczyny przefrunęły szybciutko przez gałęzie. Pati usłyszała, że lecą na Śpiewną Łąkę, czyli najfajniejsze miejsce w całym lesie w Wietrzysku. Wróżki miały na oko szesnaście lat. Pewnie właśnie dostały licencję na latanie i fruwały sobie gdzie dusza zapragnie. Pati miała dopiero dziesięć lat, więc mogła latać tylko po domu i na ćwiczeniach w szkole.

– To niesprawiedliwe! – westchnęła gorzko. – Dlaczego jestem skazana na takie żałosne życie? Od rana do wieczora tylko tyram i haruję! – biadoliła.

Anulka wyjrzała przez balkonowe okno i się roześmiała. No tak, Pati uwielbiała histeryzować.

– Raz, dwa! Rozwieszaj pranie, a potem marsz do pokoju. Trzeba go posprzątać!

Pati pomyślała, że dobry humor mamy to dobry znak. Westchnęła jednak głęboko i odwróciła wzrok.

– Kto by pomyślał, że kiedyś byłaś wróżką chrzestną – powiedziała z przekorą i powiesiła na sznurku pierwszą białą skarpetę. – Gdybyś była moją, to wcale nie poprosiłabym cię o księcia na białym koniu. Wiesz, jakie byłoby moje jedno, jedyne życzenie? Żeby ci wyrosły wielkie, ohydne uszy, żeby ci się buzia zamknęła na kłódkę i żebyś dostała bilet w jedną stronę do Tępej Kniei!

– Takie byłoby twoje jedno, jedyne życzenie? Naliczyłam chyba ze trzy. – Anula parsknęła śmiechem.

– Przecież chyba dostaje się trzy w jednym pakiecie? Ach, po co w ogóle pytam! Znając moje szczęście, na pewno mi przepadną – rzekła rozgoryczona Pati.

– Jak będziesz grzeczna, to nic ci nie przepadnie – czule szepnęła Anula i dała Pati żartobliwego klapsa na pożegnanie.

Pati wiedziała, że musi pogodzić się z losem. Zabrała się więc do rozwieszania prania. Kiedy była przy czwartej skarpecie, zauważyła coś podejrzanego w drzewie sąsiadów: jakiś nieznany jej chłopiec zaglądał przez okno do kuchni pani Maliny! Pati ukucnęła za koszem na pranie. Patrzyła, jak chłopak podlatuje do drzwi i próbuje je otworzyć.

– Wróżek w tym wieku na pewno nie ma jeszcze licencji na latanie – szepnęła sama do siebie. Podniosła jedną rudą brew. Jej podejrzliwość nie ustępowała.

Chłopiec raz po raz walił w drzwi domu pani Maliny, a gdy te nie odpuszczały, odleciał i zniknął gdzieś za drzewem. Pati podniosła się ostrożnie i dalej bacznie obserwowała dom. Nagle w jednym z pokojów na górze zapaliło się światło i w oknie zamajaczyła ciemna postać.

– A to bandzior! Włamał się do domu pani Maliny! – wykrzyknęła Pati, ale jej cienki głos zagubił się wśród trzepotu białych prześcieradeł porozwieszanych na gałęziach. Wiedziała doskonale, że pani Malina posiada niezwykle stare i drogocenne klejnoty – iście kolekcjonerskie okazy, jedyne na całym świecie. Nie miała czasu do stracenia.

Zajrzała przez okno, żeby sprawdzić, co Anulka porabia w kuchni. Mama właśnie postawiła na stole schłodzone ciasto i zaczęła je ozdabiać. Świetnie! Na pewno zajmie jej to sporo czasu. Każde ciasto Anuli było wymagającym i skomplikowanym dziełem sztuki. Mama na pewno nawet nie zauważy, że Pati zniknęła z zasięgu wzroku. Dziewczynka koniecznie chciała sprawdzić, co się wyprawia w drzewie pani Maliny. Po chwili namysłu doszła jednak do wniosku, że schwytanie złoczyńcy na gorącym uczynku to przecież nie lada wyczyn. Będzie potrzebowała wsparcia.

ROZDZIAŁ 2

Gdyby ktoś chciał się dostać do Brzeziny w jakieś dziesięć minut, musiałby pobiec na skróty, przecinając podwórko na Szkoligórce, a potem pomknąć mniej uczęszczanym w Wietrzysku skrajem ulicy Głównej, aż na Pokrzywowe Pole. Stamtąd było już bliziutko do osiedla w Brzezinie, na którym mieszkały Liana i Wiolina – najlepsze przyjaciółki Pati. To z ich pomocą chciała zatrzymać złodzieja, który grasował w drzewie pani Maliny i na pewno miał zamiar wkrótce się ulotnić razem ze skradzionymi skarbami.

– Dokąd tak pędzisz?! – zawołał ktoś ze szkolnego podwórka.

Głos należał do Peteliusza, niegrzecznego gagatka, z którym Pati siedziała w jednej ławce.

Pati Miłorzeszek nie była zbyt lubiana wśród rówieśników i różne rzeczy o niej gadali. Gdyby ktoś zapytał o zdanie Peteliusza, to prawdopodobnie powiedziałby, że jest wybuchową awanturnicą bez krztyny poczucia humoru. Pati oczywiście się za taką nie uważała. Bardzo śmieszyły ją przeróżne żarciki i gierki słowne, a już zwłaszcza te, które sama wymyśliła.

– Zaraz się wywali! – zaśmiała się Jula Gajula, która siedziała na huśtawce i żuła korę o smaku jabłkowym.

Jula uczyła się najlepiej z całej klasy i była niesamowicie ładna. Jej zdaniem Pati zdecydowanie za dużo gadała o bzdurach. Dałoby się to znieść, gdyby nie ten jej donośny i skrzeczący głos. No cóż. Według Pati świat był pełen zjawisk wartych skomentowania, opowiedzenia i zgłębienia. Niby jak miała usiedzieć cicho?

– Nic dziwnego, ma przecież na sobie te przedpotopowe skrzydła chrząszcza! – dodała Hela Trela, która siedziała po drugiej stronie równoważnej huśtawki i raz po raz zarzucała do tyłu blond włosy.

Hela i Jula często dokuczały Pati z powodu jej skrzydeł. Rzeczywiście były nieco zużyte, być może trochę pokraczne i nierzadko uparte, ale miała do nich sentyment. To przecież stare dziecinne skrzydła Anulki.

Pati nie lubiła Heli Treli, bo była okropna. Wyśmiewała się z jej piegów (mówiła, że twarz wróżki przypomina kuper biedronki), przedrzeźniała jej sposób mówienia, a nawet parodiowała to, jak chodzi. Pati była prawie pewna, że z Heli wyrośnie kiedyś jakiś okropny upiór. Taka była podła.

Cała trójka gapiła się na przebiegającą przez szkolne podwórko Pati. Gdyby nie wyjątkowość sytuacji, dziewczynka na pewno by się zatrzymała i odpowiedziała tak, by im w pięty poszło, ale teraz nie miała czasu. Bała się, że jeśli się nie pospieszy, to rabuś zdąży ograbić dom pani Maliny z wszystkiego, co się da. Poza tym istniało niebezpieczeństwo, że Anula w którymś momencie zauważy jej nieobecność i zadzwoni na policję. A co, jeśli policjanci pomyślą, że to ona okradła dom pani Maliny i teraz się ukrywa? To mogłoby się skończyć czymś więcej niż tylko tymczasowym aresztem. Co, jeśli trafiłaby na zawsze do więzienia?!

Ostatni odcinek drogi Pati przebiegła tak szybko, że czuła, jak trzepoczą na wietrze jej małe uszy. Jej prędkość była zawrotna! Co pewien czas aż wzlatywała w powietrze – zdarzało się to jednak nieumyślnie i tylko na krótką chwilkę.

Ledwo dyszała, gdy w końcu udało jej się dotrzeć na podwórko Wioliny i Liany. Przystanęła przy schodkach prowadzących do domu Wioliny i wtedy przypomniała sobie z trwogą o swojej wadzie serca.

– Jak to możliwe, że zdarza mi się o tym zupełnie zapomnieć? Przecież mogłam mieć zawał! – rzekła do siebie zziajana.

Wiolina wyjrzała przez okno i zobaczyła czerwoną ze zmęczenia Pati. Zbiegła po schodach, owinięta falbanami różowej sukienki uszytej z materiału bardzo podobnego do wiszących w jej oknach zasłon w pączki róż. Pięknie współgrał z muśniętą słońcem skórą i migoczącymi w jego blasku bladoróżowymi skrzydełkami.

– Mama szyje dla mnie nową letnią sukienkę… Jeszcze nie jest skończona – powiedziała z dumą.

Na razie sukienka miała tylko jeden rękaw i była zdecydowanie za długa na krótkie nogi małej wróżki. Wiolina uważała, że miała wielkie szczęście. Jej mama była uzdolnioną krawcową, a tata uznanym projektantem mody. Niestety, byli tak zajęci pracą, że rzadko kiedy udawało im się uszyć coś dla Wioliny do końca.

Pati wciąż nie była w stanie wydobyć z siebie głosu i wtedy Wiolina zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Poklepała koleżankę po plecach.

– Oddychaj, Pati, oddychaj!

Zanim Pati zdążyła się pozbierać, dołączyła do nich Liana. Była ubrana w rewelacyjną sukienkę, a ciemne włosy związała w byle jaki kucyk. Liana miała bardzo jasną twarzyczkę i ciemnoniebieskie oczy, z których błyskały groźne iskry, jeśli sprawy szły nie po jej myśli. Wróżka trzymała w jednej ręce książkę, a w drugiej owoc różawiny.

– Wyglądasz, jakbyś najadła się strachu – rzekła spokojnie Liana na widok Pati i ugryzła kawałek owocu.

– W naszym lesie jest złodziej! Właśnie plądruje majątek pani Maliny. Musimy działać! Może najpierw poinformujemy o sprawie posterunkowego Głaza? Tylko że dziś jest wtorek, więc pan posterunkowy ma pewnie patrol w komarowym lasku – jęknęła Pati.

Wiolina chwilę podumała i rzekła spokojnie:

– A może same zerkniemy, co tam się wyprawia w domu pani Maliny? Może uda nam się złapać złodzieja na gorącym uczynku i dostaniemy medal?

– Na pewno napiszą o nas w „Głosie Wietrzyska” – dodała Liana, Wiolina zaś ciągnęła rozmarzona:

– Pomyślcie tylko… Pozłacany medal!

Wiolina miała słabość do wszystkiego, co błyszczące. Dlatego też pilnie uczyła się na Szkoligórce, żeby w przyszłości zostać wróżką zębuszką. Jej pokój pełen był przeróżnych dziwnych szpargałów, od miedzianych łyżeczek po migoczące kamyczki.

– Musimy się pospieszyć. Kto wie, może dom jest już całkiem pusty! – powiedziała nerwowo Wiolina.

Pati westchnęła i ciężko opadła na schody, trzymając się za serce.

– Nie mam siły znowu biec. Idźcie same. Poczekam na was tutaj. Pamiętajcie tylko, żeby wspomnieć moje imię, kiedy będą wam wręczać medal. Pati Miłorzeszek, czujna jak ptaszek, zapobiegła tej kradzieży…

– Czekajcie! – rzuciła Wiolina, podciągając zbyt długą sukienkę i związując nadmiar materiału w pasie. – Idę po taczkę! – I na moment zniknęła wśród brzóz.

Już po chwili Wiolina i Liana mknęły zatłoczoną ulicą Główną, pchając przed sobą taczkę zbudowaną z połówki skorupki żołędzia. W taczce siedziała Pati. Dochodziła już dwunasta i ruch na ulicy był ogromny. Niektóre wróżki właśnie wychodziły z pracy na lunch, podczas gdy pozostałe już z niego wracały.

– Ajajaj! Ojej, przepraszam panią! Aj, ups! Przepraszam pana! – wykrzykiwała Pati. Taczka podskakiwała na wyboistej drodze, co sprawiało, że jej głos zabawnie wibrował. Pati mocno ściskała małymi paluszkami brzegi swojego pojazdu. Jej twarz pozieleniała. – Chyyyba daaam juuuż raaadęęę pooobieeec! – zawołała.

– Cicho tam! – odpowiedziała Wiolina. – Zapomniałaś, że twoje serce wymaga szczególnej opieki? Jakie by z nas były przyjaciółki, gdybyśmy naraziły twoje zdrowie na niebezpieczeństwo?

– UWAGA! – zdążyła wrzasnąć Pati, zanim rozbiły się na żółtej huśtawce ogrodowej pani Maliny.

Lianie pierwszej udało się wygrzebać z miejsca wypadku. Rozejrzała się, wciąż lekko skołowana, i huknęła:

– Kryć się!

Dziewczynki w popłochu rozbiegły się w różne strony. Liana czmychnęła pod stojące dnem do góry wiadro, a Wiolina w krzaki rosnące przy drzwiach. Pati zaś, przykryta swoim pojazdem, próbowała przeczołgać się jak ślimak z taczką na plecach w jakieś bezpieczniejsze miejsce.

Osobliwe odgłosy dobiegające z podwórka widocznie wzbudziły podejrzliwość złodzieja. Nagle drzwi domu pani Maliny się otworzyły i z drzewa wyszła ciemna postać. Wiolina zamarła z przerażenia, gdy postać przeszła obok krzaków i zbliżyła się do biednej Pati. Widziała nogi rabusia. Były chude i opalone, a na jednym kolanie przyklejony był plasterek z liścia. Wiolina zebrała w panice brzegi sukienki, podciągnęła je aż po pachy i szepnęła do siebie:

– Ten głupi krzaczor jest dla mnie za mały!

Siedząca pod wiadrem Liana próbowała na wszelkie sposoby przypomnieć sobie zaklęcie niewidzialności, którego uczyła się wiosną. Była jednak tak zdenerwowana, że nie mogła wydobyć z czeluści pamięci właściwych słów.

– Zniknij z oczu ich. Patrzących oślep w mig. Non apertura? Non aperitivo?

Wysoka, szczupła postać stała tuż obok przewróconej taczki. Pati znajdowała się w potrzasku. Było już za późno na ucieczkę. Jednocześnie nadarzał się idealny moment na złapanie bandziora. Pati była odważna i nic a nic się nie bała. Nie bała się niczego na świecie – no, oprócz krwiożerczych komarów, strasznych poczwar i tego, że któregoś dnia znienacka zakłuje ją w sercu. Dojrzała spod taczki brudne buciory złodzieja. Wstrzymała oddech. Cała ta wrzawa sprawiła, że jej serduszko znowu się rozszalało. Biło coraz mocniej, częściej i głośniej. Nie ma co zwlekać! Czas postawić kropkę nad i. Pati wstała energicznie i z impetem odrzuciła taczkę na bok. Teraz patrzyła rabusiowi prosto w oczy. Były zielone.

– Zadzwoniłam po policję! – oznajmiła drżącym głosem.

Włamywacz omiótł wzrokiem otaczający ich rozgardiasz: przewróconą huśtawkę, taczkę i wyryte w ziemi ślady jej kółek.

– Ależ po co? Przecież nic aż tak bardzo nie ucierpiało.

– No tak, na razie nic – odrzekła Pati.

To jasne, że skoro złodziej został złapany, klejnoty i perełki pani Maliny były bezpieczne. A ona wraz z przyjaciółkami trafią na pierwszą stronę gazety i dostaną medal.

– Na razie? A co niby masz zamiar jeszcze zrobić? Rozkopać kwiaty mojej cioci? A może rozwalić jeszcze jakieś meble ogrodowe? Uprzedzam, że jeśli coś takiego chodzi ci po głowie, to wtedy ja będę musiał zadzwonić po policję – dodał złodziej ze śmiechem.

Miał całkiem miły uśmiech. Poza tym Pati wyobrażała sobie, że przestępca był nieco starszy. Stojący przed nią łobuz miał tymczasem góra dwanaście lat. Niewiele więcej niż ona sama.

– Próbujesz mnie wrobić? Stosując socjologiczne i psychomagiczne chwyty? Co? – Nieugięta Pati zadarła wysoko głowę. – Wypadek, który się tutaj wydarzył, to efekt moich starań na rzecz utrzymania porządku i praworządności! Policja na pewno to zrozumie. Zresztą mam świadków.

Rabuś miał brązowe włosy, których chyba zapomniał tego dnia porządnie rozczesać.

– Świadków? Masz na myśli twoje koleżanki pochowane po krzakach i wiadrach? Ach, i pozwól jeszcze, że się upewnię: co ma wspólnego jazda na taczce ze staraniami na rzecz utrzymania porządku i praworządności? – drwił wstrętny złodziejaszek.

Ale uwagę Pati przykuło coś innego. Drzwi do domu pani Maliny były otwarte. W przedpokoju stało kilka dużych toreb i walizka. Ach tak! Czyli złodziej zdążył już spakować swoje łupy.

Wiolina, która obserwowała sytuację, wciąż siedząc w krzakach, poczuła, że robi się jej niedobrze. Nieźle wpadły! Za to Liana postanowiła wyleźć spod wiadra. Przecież nie zrobiły nic złego! Po co ma się dłużej chować?

– Ale z ciebie łajdak! – wykrzyknęła Pati ze złością. – Doskonale wiedziałeś, że cię przejrzałam, więc postanowiłeś mnie śledzić! Czytałam o takich jak ty. Wszystko masz zaplanowane. Teraz z pewnością spróbujesz oskarżyć mnie o włamanie. Mogłam to przewidzieć! Zdążyłeś już nawet wszystko spakować. Gdzie miałeś zamiar ukryć swoje łupy? W piwnicy, w spiżarni na żołędzie? A może na strychu pani Maliny? – Rozgniewana Pati potępiająco dźgnęła złodzieja w pierś palcem wskazującym.

Ten próbował coś powiedzieć, ale nie dała mu dojść do słowa.

– Nie ze mną te numery! Tak się składa, że jestem córką profesora oświeconego czarodziejstwa, profesora Miłorzeszka. Przeczytałam wszystkie książki z biblioteki w Wietrzysku, a interesują mnie zwłaszcza kryminały, książki historyczne oraz wszystkie te, w których mowa o znanych zbiorach i kolekcjach, choć to akurat nie jest tematem naszej dyskusji…

– Ja też bardzo lubię kryminały – wtrącił chłopak w chwili, gdy Pati akurat brała oddech.

– No jasne, że lubisz! Musisz skądś brać pomysły na swoje występki. Ale tym razem ci się nie uda. Przed tobą niedościgła śledcza Patrycja Majeranka Miłorzeszek!

– Miło mi. Marko Samuel Cykanóżka Rozgwiazda. Syn chrzestny pani Maliny, wielki bandyta i niedościgły przywłaściciel z Różanego Gaju.

Pati poczuła, jak policzki zalewa jej fala gorąca, która następnie obmywa całą twarz, aż po linię włosów i płatki uszu. Głos ugrzązł jej w gardle, zupełnie jakby nagle buzia napełniła się piaskiem.

– Za-zaraz… Jak to? W takim razie po co… po co wchodziłeś przez okno jak jakiś ra-rabuś albo rze-rzezimieszek?

– Ciocia zapomniała przekazać mi klucz. Jest teraz na Śpiewnej Łące na występie chóru.

Wiolina wylazła z krzaczków i otrzepała sukienkę. Za to Liana z powrotem czmychnęła pod wiadro, mrucząc do siebie pod nosem:

– „Dziewczynka rozbiła się na huśtawce ogrodowej”… Trochę za słabe. Raczej nie trafi do „Głosu Wietrzyska”. No i możemy pożegnać się z medalem.

Pati stała jak wryta, wpatrując się w Marka. Myślała, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Marko miał irytująco ładne spiczaste uszy. Na buzi zastygł mu przekorny uśmiech. Jego oczy przybrały głęboki zielony kolor leśnego mchu. Ach, wyjątkowo odrażający chłopak!

– Jesteś czerwona jak burak! – Wybuchnął śmiechem i żartobliwie szturchnął Pati w ramię.

– To dlatego, że mam wadę serca – zdołała z siebie wydusić.

– To prawda, Pati poważnie choruje na serce i z tego powodu często się rumieni – dodała Wiolina, rzucając na Marka przelotne spojrzenia spod długich rzęs.

Za to Liana wciąż siedziała przykryta wiadrem i próbowała rzucić zaklęcie niewidzialności:

– Zniknij z oczu ich… Patrzących oślep w mig… Non aparmento? Non apetitum? Jak to możliwe, że najbardziej obiecująca czarodziejka ze Szkoligórki nie może przypomnieć sobie jednego zaklęcia?

– Muszę już iść. – Pati odwróciła się na pięcie, postanawiając nie oglądać się za siebie. – Żegnaj, Marko… Rozgwiazdo – rzekła cierpko i odeszła, kiedy chłopak próbował ustawić przewróconą huśtawkę.

– Nie musimy się jeszcze żegnać – odkrzyknął za nią. – Będziesz mogła mnie do woli szpiegować przez całe lato! Zostaję u ciotki aż do jesieni.

Liana wydostała się spod wiadra, wciąż szepcząc do siebie słowa zaklęcia. Otrzepała z ziemi i źdźbeł trawy swoje ostro zakończone skrzydełka.

Wiolina podniosła taczkę i wpakowała do niej przydługie falbany swojej sukienki.

– Ja mam na imię Wiolina, a ta tutaj to Liana – powiedziała i wyciągnęła przyjaźnie dłoń w kierunku Marka.

Ten dziarsko uścisnął obie wróżki.

– Dziękujemy i przepraszamy – bąknęła Liana, kiedy we dwie oddalały się z miejsca wydarzeń.

Naburmuszona Pati wdrapała się na gałęzie swojego drzewa, żeby dokończyć rozwieszanie prania. Stała odwrócona plecami do drzewa pani Maliny. Już nigdy więcej nie spojrzy w tamtą stronę – chyba że Marko Rozgwiazda zniknie z horyzontu.

ROZDZIAŁ 3

Pati leżała z głową zwieszoną w dół na czerwonej kanapie w białe kropki, zamiatając podłogę rudymi włosami. Kulki kurzu tańczyły pod kanapą, poruszane delikatnymi podmuchami letniego wiaterka. Wyglądały jak małe, okrąglutkie baletnice. Gdyby Anula zobaczyła tyle kłębków kurzu, zapewne zagoniłaby dziewczynkę do sprzątania. Nie byłoby to dobre dla jej serduszka. Pati westchnęła ciężko, podniosła lewą nogę i uderzała nią leniwie o miękkie oparcie kanapy.

Pam!

Pam!

Pam!

Pam!

Pam!

Pam!

Była trochę rozeźlona. Głupi Marko Rozgwiazda zepsuł jej wakacje. Po nieszczęsnej katastrofie z taczką miała nadzieję, że uda jej się szybko zapomnieć o tym wyrostku, ale spotkała go już następnego ranka. Kiedy wyszła na podwórko, żeby narwać kwiatów do udekorowania śniadaniowego stołu, natknęła się na Marka wylegującego się na samym środku podwórka, zaczytanego w „Głosie Wietrzyska”. Pozdrowili się z chłodną uprzejmością, po czym Pati skryła się pośród roślin. Nawet się ucieszyła, że spotkanie przebiegło tak cywilizowanie. I akurat wtedy Marko wypalił rozbawiony:

– Twoja przyjaciółka miała rację. Nagłówek „Dziewczynka rozbiła się na huśtawce ogrodowej” nie znalazł się w gazecie.

Łzy popłynęły po policzkach Pati i dziewczynka zaczęła zrywać kwiaty jak popadnie, byle tylko jak najszybciej uciec do domu.

Anula nie była zbyt zadowolona, kiedy w wazonie znalazły się nieświesiołki. Ich łodygi wyglądały jak suche gałęzie drzew, z których sterczały nędzne kwiatki przypominające mokre pióra. No i nie pachniały ładnie. Można by nawet powiedzieć, że śmierdziały jak kulka żuka gnojarza. Niestety, o innych kwiatach można było tylko pomarzyć, bo Pati nie miała zamiaru wracać na podwórko. Marko zepsuł poranek całej rodzinie Miłorzeszków.

Nieco później tego samego dnia chłopak ponownie napatoczył się Pati na ulicy Głównej, idąc z naprzeciwka. Wróżka próbowała czym prędzej przejść na drugą stronę, żeby nie musieć zamieniać z nim ani słowa. Ruch był jednak zbyt ożywiony. Spanikowana Pati rozglądała się dookoła w poszukiwaniu drogi ucieczki, bo widziała kątem oka, że Marko jest już tuż-tuż. Nie było mowy o żadnym kontakcie wzrokowym z tym wstrętnym chłopaczyskiem. Dlatego, chcąc nie chcąc, Pati odwróciła się na pięcie i pognała z powrotem do domu. Tego dnia było jej tak wstyd, że ani razu nie opuściła już swego bezpiecznego drzewa. Liana i Wiolina musiały spędzić popołudnie, bawiąc się tylko we dwie. Marko zepsuł im plany.

Pam!

Pam!

Pam!

Pam!

Pam!

Nóżki Pati komponowały dalszą część kanapowej symfonii. Promienie słońca łaskotały wróżkę po buzi, zachęcając ją do wyjścia na podwórko. Ale dziewczynka nie mogła opuścić domu. Kto wie? Może już na zawsze.

– Głupi Marko Rozgwiazda.

Następnego dnia Pati wciąż unikała Marka. Obserwowała go zza zasłony kuchennego okna, jak raczył się na dworze poranną herbatą. Dopiero kiedy wrócił do domu, zdecydowała się wyjść po kwiaty. Tego ranka wybrała pomarańczowe bujaskry oraz swoje ulubione niebiuszki. Już miała wracać do domu, kiedy ni stąd, ni zowąd na podwórku pojawił się Marko, gotowy do wylegiwania się na słońcu. Pati pomyślała, że nie będzie się do niego odzywać. Prawdopodobnie w takim wypadku Marko też nic nie powie i jakoś uda się przetrwać ten poranek. Kiedy jednak przekraczała próg domu, usłyszała za plecami śmiech wróżka.

– Bujaskry i niebiuszki to zdecydowanie lepszy wybór niż nieświesiołki. Przyjemniej jeść śniadanie, kiedy przy stole nie śmierdzi sikami.

Pati z całej siły trzasnęła drzwiami i pomaszerowała do kuchni. Cisnęła kwiaty na stół tuż przed nos taty pogrążonego w lekturze gazety i zdumionej mamy, po czym oznajmiła:

– Informuję, że to koniec mojej kariery kwiaciarki. Nie przyniosę już z podwórka ani jednego badyla. W ogóle nie zamierzam wychodzić z domu. Ta praca jest zbyt stresująca dla małego dziecka! To wszystko, co mam do powiedzenia.

Denerwujący Marko przeszedł samego siebie – zepsuł już drugi pięknie zapowiadający się poranek. W ciągu dnia Anula zdołała jednak nakłonić Pati do wyjścia na miasto. Trzeba było załatwić parę spraw w banku i zrobić zakupy.

Marko był jak prześladujący dziewczynkę zły omen. Kiedy Pati lokowała w banku zaoszczędzone dziesięć monet, on stał zadowolony przed budynkiem, popijając koktajl z bazi. Napój wyglądał ohydnie, więc – jak stwierdziła skwaszona Pati – idealnie pasował do tego żałosnego chłopaka.

Potem spotkała go znowu w sklepie obuwniczym. Pati robiła, co mogła, żeby nie patrzeć w jego stronę, kiedy oglądała buty wynalezione przez mamę. Czy podeszwy są porządnie wykonane? Wytrzymają upadek z wysokiej skały?

– Pati, co ty wygadujesz? – westchnęła Anula.

– Po prostu sprawdzam, czy są warte swojej ceny. Tata zawsze mówi, że zakupy powinny być przemyślane. Proszę, stań na nich na chwilę – zakomenderowała.

– Ale po co? – zapytała zdziwiona Anula.

– Żebyśmy wiedziały, na co wydajemy pieniądze. A co, jeśli ktoś nastąpi mi na nogę? Skąd będę miała pewność, że nowe buty wytrzymają? Niektóre wróżki są przecież takie niezdarne!

Pati sprawiała wrażenie bardzo zaaferowanej. Próbowała sama podnieść nogę Anulki i podstawić pod nią mały czerwony bucik.

– Czy są tu może świeczki? Wypadałoby sprawdzić, czy produkt jest ognioodporny.

Anula miała już dość tego przedstawienia. Podeszła do kasy i zapłaciła za buty.

– No tak, a potem żałuje się szybkich i nieprzemyślanych zakupów. Wspomnisz moje słowa! – fuknęła naburmuszona Pati, kiedy wychodziła na ulicę, trzymając mamę za rękę.

W sklepie spożywczym też narobiła zamieszania. Zamiast chodzić, wolała siedzieć w wózku na zakupy, ponieważ nowe czerwone buty obcierały jej palce.

Kiedy pani Malina i Anula po raz kolejny na siebie wpadły i z rozbawieniem wymieniały pozdrowienia, Pati stanęła cichutko jak myszka za plecami mamy. Usiłowała schować się pod jej spódnicą, na wszelki wypadek owijając głowę letnią apaszką – tak ciasno, że ledwo oddychała. Marko oczywiście zaśmiewał się z tych przypadkowych spotkań razem z paniami. „Co za głupek” – pomyślała Pati.

Kiedy w końcu wróciły do domu, Pati była tak czerwona, że Anula musiała naszykować jej zimną kąpiel. Wrzuciła rozgorączkowaną córkę w ubraniu do wanny zrobionej z płatka róży.

Po tych wszystkich przeżyciach Pati postanowiła spędzić resztę dnia w domu, tarabaniąc nogami w oparcie kanapy. Anula wyszła jeszcze raz na miasto, żeby dokończyć sprawunki, a tata zamknął się w swoim gabinecie. Nikt więc jej nie upominał, żeby przestała hałasować. Pati pomyślała, że mogłaby poczytać wciągającą książkę o przygodach pewnego przystojnego motylego księcia i księżniczki Lisandry. Wiolina i Liana też czytały akurat tę samą książkę i słyszały, że jej fabuła oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce w Wietrzysku kilkaset lat temu. Tego dnia Pati nie miała jednak ochoty na czytanie. Była to oczywiście wina Marka.

– Pam!

Pati aż się wzdrygnęła, gdyż dźwięk, który właśnie usłyszała, raczej nie był wynikiem uderzeń jej nogi. Było to zupełnie inne „pam” – jakby ostrzejsze i bardziej dobitne. Pati spojrzała na swoją nóżkę, teraz leniwie spoczywającą na oparciu muchomorowej kanapy.

– Pam! – ponownie zadudniło jej w uszach.

Szybciutko wstała i podeszła do gabinetu taty, skradając się ostrożnie. Przyłożyła ucho do drzwi i od razu poczuła w nim nieprzyjemne szczypanie na samo wspomnienie ostatniego podsłuchiwania, które zakończyło się fiaskiem.

Zza grubych drzwi dobiegał jedynie niezrozumiały szum, bełkot i terkot. Tata Miłorzeszek często podśpiewywał sobie pod nosem podczas pracy. Jednak z jego pokoju nie dobiegał dźwięk, na który polowała.

– Pam!

Znów to samo! Odgłos nie pochodził ani ze schodów prowadzących do podziemnych tunelów, ani z pokoju gościnnego, ani też z sypialni rodziców. Czyżby ktoś skrywał się w pokoju Pati?

Leciutko pchnęła drzwi. Najpierw wściubiła przez szparę tylko czuprynę i rozejrzała się dookoła. Na podłodze obok łóżka leżała zrzucona ulubiona zielona kołdra. Łóżko było niepościelone, narzuta byle jak skotłowana. Po całym pokoju walały się pootwierane książki i ukochane przez Pati kolorowe pojedyncze skarpety. Wszystkie szafki były pootwierane i wysypywały się z nich ubrania, zabawki i sterty woluminów. Ktoś mógłby pomyśleć, że doszło do włamania, ale nie. Wszystko było na swoim miejscu. Pati odetchnęła z ulgą. Taki bałagan był u niej w pokoju na porządku dziennym.

– Pam! Pam! Pam! Pam!

Pati otworzyła z hukiem drzwi balkonowe i od razu zobaczyła winnego: Marko Rozgwiazda we własnej osobie unosił się w powietrzu i odbijał o jej drzewo małą niebieską piłeczkę.

– Przepraszam najmocniej, ale co też ty wyczyniasz? – odezwała się dorosłym tonem, brzmiąc zupełnie jak jej mama Anulka. Zanim Marko zdążył odpowiedzieć, dodała: – Zapewne wydaje ci się, że to szalenie zabawne tak sobie beztrosko przeszkadzać innym wróżkom, zwłaszcza tym zajętym ważnymi sprawami? Być może nie jesteś świadom, że mój ojciec jest bardzo zapracowanym specjalistą od czarnoksięstwa. Potrzebuje ciszy, żeby skupić się na niezwykle skomplikowanych badaniach, a ty tutaj sobie jak gdyby nigdy nic walisz piłką o ścianę. Przez ciebie może podskoczyć ze strachu i oblać się kwasem acetylo-lylo-lowym! Jak taki kwas kapnie na palce, to można stracić czucie w całej ręce. Wyobrażasz sobie, jak trudno jest badać czary i magię bez czucia w rękach?

Była z siebie dumna. Ależ mu dogadała! Marko zaś wisiał w powietrzu i gapił się w dół. Spod balkonu dobiegało znajome podśpiewywanie. Pati oparła się o drewnianą poręcz balkonu i zobaczyła swojego tatę rozłożonego wygodnie na krześle ogrodowym. Miał na sobie wyłącznie majtki w czerwone paski i jak gdyby nigdy nic kartkował gazetę.

– Tato, co ty tu robisz? – zawołała, przygryzając dolną wargę. – I jak długo już tutaj siedzisz?

– Ja? Od rana. Czytam sobie gazetę, podlewam kwiatki i odbijam z Markiem piłkę.

– A więc kto w takim razie mruczy i nuci w twoim gabinecie? No i czy przypadkiem nie powinieneś się teraz zajmować ważnymi badaniami?

– Ach, no tak, nagrałem swoje śpiewanie na taśmę… To ciekawe, że pytasz, bo w rzeczy samej badam właśnie, czy da się nagrać zaklęcia śpiewne i czy ich moc jest taka sama jak… – rozpoczął swój wywód tata.

Pati podniosła wzrok na uśmiechniętego Marka. Starała się brzmieć spokojnie, jednak nie zdołała opanować łamiącego się ze zdenerwowania głosu.

– Czy mógłbyś… przestać odbijać… tę durną piłkę? Tu jest mój pokój, więc uderzasz prosto w moją ścianę… Dziękuję! Potrzebuję skupienia. Ja… Ja akurat… Ja też akurat prowadzę badania, to znaczy… Czytam… – udało jej się dokończyć zdanie.

Marko uśmiechnął się przepraszająco. Miał jeden krzywy ząb. Jakoś tego wcześniej nie zauważyła.

– Przepraszam, po prostu strasznie się nudziłem. A co czytasz?

Słońce akurat tak zaświeciło Pati w oczy, że musiała je zmrużyć.

– Czytam arcyważki dokument historyczny o… o historii Wietrzyska.

– O! A o czym traktuje ten dokument? – zapytał Marko, nadal podrzucając piłkę, ale teraz już tylko w górę.

Pati westchnęła z wyższością, gdyż książka, którą czytała, była dość skomplikowana i jak nic przeznaczona dla starszych wróżek.

– O tragicznych losach motylego księcia Joachima Trzeciego i księżniczki Lisandry – oznajmiła i podlała jeżynę smrodliwą.

– Ta opowieść jest w dużej części prawdziwa – zauważył Marko. – Owszem, pisarz nieco podkoloryzował niektóre wydarzenia, ale dzięki temu historia jest ciekawsza. Osobiście byłem pod wrażeniem wielu fragmentów książki. Na przykład kiedy Joachim został ranny podczas jednej wielkiej bitwy w Wietrzysku z powodu ukąszenia burzymarów i prawie by umarł, gdyby nie to, że księżniczka Lisandra podała mu antidotum, czyli papkororost, który rośnie tylko… w Tępej Kniei… Hmm…

Marko spojrzał na zaczerwienioną twarz oraz drżące wargi Pati i zamilkł. Ta zaś poczuła, że zalewa ją fala furii – wezbrała tuż przy kostkach ubranych w czerwone skarpetki, popłynęła w górę wzdłuż nóg, aż do żołądka, gdzie przez chwilę zawirowała, po czym wybiła do głowy, waląc i dudniąc.

Pati obróciła się na pięcie, otworzyła drzwi balkonowe i pomaszerowała do pokoju. Słyszała, że Marko woła jej imię, ale nie obróciła się, by na niego spojrzeć. Była kompletnie rozjątrzona. Musiała się opanować! Poszła do łazienki i usiadła w różanej wannie. Odkręciła wszystkie krany i napuściła zimnej wody aż po pachy.

– Niniejszym ja, Patrycja Majeranka Miłorzeszek, uroczyście wypowiadam wojnę wszystkim paskudnym chłopcom, a zwłaszcza Markowi Rozgwieździe. Tego lata nie spocznę, póki Marko nie dostanie tego, na co zasługuje, i nie wróci tam, skąd przyszedł!

ROZDZIAŁ 4

Z wielkiego dzbanka Pati nalała smakowitego soku z wilgódek do trzech sporych szklanek. Zawsze dobrze szło jej rozlewanie soku – na przykład na dywan, na ozdobne kanapowe poduszki czy na sukienki cioć z sąsiedztwa. Liana i Wiolina doskonale o tym wiedziały, ale tego dnia nie próbowały upilnować drżących szklanek z sokiem, bo takie wrażenie zrobiła na nich opowieść przyjaciółki. Nie wierzyły własnym uszom! Rozemocjonowana Pati relacjonowała im wydarzenia z poprzedniego dnia. Marko zachował się wobec niej okropnie, nie miały co do tego wątpliwości.

– Myślę, że on mnie śledzi i robi wszystko, żebym postradała zmysły, a… a… – Pati zaczynała się zapowietrzać. – A wczoraj odbijał… piłkę… na podwórku! Ewidentnie tylko po to, żeby mnie zdenerwować. Wstrętny próżniak! A w dodatku…

– Co jeszcze wymyślił? – rozdrażniona Wiolina odwróciła głowę i zatrzepotała skrzydełkami. Nie mogła pojąć, dlaczego niektórzy zachowywali się tak paskudnie.

– Co jeszcze? Trudno to spamiętać! Każdego ranka umyślnie mnie rozprasza, żebym nie mogła zebrać dla mamy kwiatów do udekorowania stołu. Uwielbia mi dokuczać i bez przerwy wbija mi szpile. Przez niego nie mogę się skupić nawet na zwykłych domowych czynnościach. W domu roi się od paprochów. Zwłaszcza pod kanapami i w kątach! A jak wiecie, oprócz choroby serca cierpię także na zagrażającą życiu alergię na kurz. – Zrzędząca Pati chwilami traciła oddech, ale ciągnęła: – A w to już na pewno nie uwierzycie! Marko gdzieś wyniuchał, że czytam akurat książkę o motylu Joachimie i księżniczce Lisandrze. Zgadnijcie, co zrobił. Umyślnie, podkreślam słowo UMYŚLNIE, wygadał mi, co się wydarzy!

– Czy posunął się do tego, żeby opowiedzieć ci zakończenie? – pisnęła z trwogą Liana, rozpościerając skrzydła. Nie znosiła osób, które rujnowały innym frajdę z czytania.

– Może nie zakończenie, ale bez pytania zdradził mi kilka dramatycznych szczegółów. Nie chcę pozbawiać was radości z czytania w letnie wieczory, powiem więc tylko tyle: w grę wchodzą burzymary, Tępa Knieja i jakiś porost. Niestety, ja nie jestem w stanie przeczytać już ani jednej strony więcej.

Pati dolała im soku. Dziewczynki rozsiadły się na podłodze i spędziły kilka chwil w zamyśleniu i ciszy. Pierwsza odezwała się Liana.

– A niech mnie! Gdybym potrafiła, to z chęcią rzuciłabym na niego urok znikania. Miałybyśmy go z głowy!

– Jesteś pewna, że nie potrafisz? – zapytała Wiolina. Liana chodziła przecież na kurs niewidzialności przez cały ostatni semestr.

– Niestety. Na razie umiem zaczarować tylko przedmioty, na przykład kapelusz czarownicy. Nie rozumiem, po co komu na głowie niewidzialny kapelusz. Jak go potem znaleźć w szafie? – mruknęła. – Jestem pewna, że udałoby mi się rzucić na Marka zaklęcie, gdybym znała jego treść. Ale bibliotekarka Weneda Pieprzyk nie chce mi wypożyczać książek z zaawansowanej magii. Mówi, że jestem jeszcze za mała.

Wszystkie trzy ponownie zamilkły. W końcu Pati westchnęła i rzekła:

– Musimy pozbyć się Marka. Przecież dopóki on się tu pałęta, nie mamy żadnej uciechy z wakacji.

Dziewczynki wygrzebały skądś cienki czerwony notesik i położyły go przed sobą, żeby zapisać oficjalny akt wypowiedzenia wojny. Pati odczytywała na głos każde zdanie zapisane skrzypiącym piórkiem:

– Niniejszym my, Siostry Księżniczki Lisandry, Córki Czterech Wiatrów, Bladolice Piękności z Lasu Wróżek: Liana Wiąz, Wiolina Porzeczka Leśnolanka i Patrycja Majeranka Miłorzeszek wypowiadamy…

– Bladolice? – Wiolina skrzywiła się lekko. – Wcale nie jestem blada. Moja skóra ma kolor czekolady. Zresztą ty, Pati, też nie jesteś bladolica, masz na twarzy z tysiąc piegów. Tylko Liana ma bladziutką skórę, więc zdecydowanie nie możemy użyć tutaj liczby mnogiej.

Liana popatrzyła na Wiolinę i dodała kąśliwie:

– Moim zdaniem to brzmi strasznie głupio… Piękności? Phi! O wiele lepiej byłoby Mścicielki.

Po krótkiej wymianie zdań Pati i Wiolina zgodziły się zostać „Pięknymi Mścicielkami z Lasu Wróżek”. Poprawiwszy błąd rzeczowy, Pati pisała dalej: „Niniejszym ogłaszamy oficjalne rozpoczęcie zażartej wojny pomiędzy nami a przebrzydłym Markiem Samuelem Cykanóżką Rozgwiazdą. Jednocześnie ślubujemy, że Siostry Lisandry nie spoczną, nie skosztują koktajlu z bazi i nie zaznają uciech na Śpiewnej Łące ani żadnych innych przyjemności płynących z lata, dopóki…”.

Liana podniosła wzrok znad ramienia Pati:

– Nawet pluskania w strumyku w upalny dzień? – zapytała.

Pati pomyślała chwilkę, drapiąc się w nos.

– Zgadza się – odpowiedziała w końcu. – Nawet pluskania w strumyku w upalny dzień. Dopóki… Marko nie zostanie wygnany do Tępej Kniei i tym samym zadanie uznamy za wykonane! – zapisała i z zadowoleniem popatrzyła na akt.

Dokument prezentował się świetnie i brzmiał tak, jakby napisał go nie kto inny, jak tylko przesławna księżniczka Lisandra we własnej osobie.

Pati nalała im po trzeciej szklance soku z wilgódek. Nadszedł czas, by zebrać pomysły na wykurzenie Marka. Każda z wróżek znalazła sobie najbardziej inspirujące miejsce w pokoju.

Liana, ze swoimi spiczastymi skrzydełkami postawionymi na sztorc, usiadła przy biurku i ułożyła długopisy w kolejności od najjaśniejszego do najciemniejszego. Wiolina wyciągnęła się na podłodze i ułożyła długopisy w kształt tęczy. Czekała na olśnienie, gryząc końcówkę zielonego pisaka i gapiąc się w sufit.

Pati wskoczyła na łóżko. Najpierw trochę posapywała i posykiwała, próbując ułożyć skrzydełka w wygodnej pozycji. Potem wzięła swoje ulubione piórko do pisania. Było śliczne – miało uroczy niebieskoczarny czubek. Zamyślona zmarszczyła czoło. Czekała.

– Czy wszystko w porządku? – zapytała ostrożnie Wiolina, gdyż twarz Pati przybrała ciemnoczerwony kolor, prawdopodobnie z powodu intensywnego marszczenia czoła.

– Tata powiedział, że w zmarszczkach na czole zalęgają się czasem maleńkie pomysły. A jeśli czoło zmarszczy się naprawdę porządnie, to czasem udaje się im przedostać w głąb czaszki!

Teraz już wszystkie trzy zapamiętale marszczyły czoła. Z tego napięcia Lianie zakręciło się w głowie i spadła z krzesła, a Wiolina puściła bąka.

Małe wróżki tak się śmiały, że aż rozbolały je brzuchy. Nagle wszystkie trzy poczuły, że sok z wilgódek zaczyna niebezpiecznie bulgotać im w kiszkach i muszą jak najszybciej dostać się do toalety! Tak się jednak składało, że w domu Miłorzeszków znajdowała się tylko jedna. Trzeba więc było poczekać na swoją kolej.

Pati pierwsza usiadła na kibelku i się zadumała. Po chwili krzyknęła do koleżanek czekających za drzwiami:

– Co jest z nami nie tak? Przecież jesteśmy Siostrami Lisandry, Córkami Czterech Wiatrów! Musimy połączyć siły i wymyślić, jak pozbyć się tego durnego Rozgwiazdy!

Liana i Wiolina wiły się niecierpliwie po drugiej stronie.

– Wymyślimy, wymyślimy – jęknęła Wiolina. – Tylko się pośpiesz, bo tu nie wytrzymamy!

Pati już myła ręce, kiedy wyjrzała z okna na podwórko i zobaczyła, jak Marko błaznuje przed sąsiadami. Wszyscy śmiali się w głos, co okrutnie ją rozdrażniło.

– Wstrętna małpa – mruknęła. – Lizus.

– Co tam robisz w tej łazience? Pospiesz się albo zrobimy ci tu zaraz niezłą sadzawkę!

W końcu wyszła. Wiolina natychmiast wbiegła do środka, zostawiając biedną postękującą Lianę pod drzwiami.

Pati zaś pomaszerowała do pokoju, aby spojrzeć na podwórko ze swojego okna. Przed Markiem zebrała się niemała gromada wróżek. Była wśród nich Hela Trela, nieprzyjaciółka i prześladowczyni Pati.

– Tylko tej tu brakowało! – wykrzyknęła Pati. – Czy spotka mnie tego lata chociaż jedna dobra rzecz?

Wtedy do drzwi zapukała Anula. Przyniosła na tacy przepysznie wyglądające ciasto z igliwia. Tuż za nią wsunęły się Wiolina i Liana, z radością zacierając ręce. Ciasta Anuli były głównym punktem programu każdego spotkania.

Pati czym prędzej ukryła czerwony notesik pod dużą poduszką, gdyż Anulka prawdopodobnie nie zrozumiałaby nic z ich tajnego planu. Mama ukroiła wszystkim po dużym kawałku ciasta. Było całkiem zielone i miało aż szesnaście warstw, z których każda miała inny odcień. Ciasto pozostawiało w buzi interesujący cierpki posmak – miało się wrażenie, że na języku tańczą małe wibrujące ważki. Było ono niewiarygodnie przepyszne, tak jak wszystkie ciasta Anuli.

– Cieszę się, że wam smakuje – powiedziała Anulka z uśmiechem, spoglądając na Lianę i Wiolinę, które nabierały na łyżeczki ogromne porcje i łakomie ładowały je do buzi. – A dlaczego ty nie jesz? Myślałam, że uwielbiasz ciasto z igliwia. – Anula usiadła obok córki i pogładziła palcem małą zmarszczkę pomiędzy brwiami. – Chyba coś cię gryzie, skoro marszczysz czoło w harmonijkę.

Pati za wszelką cenę chciała uniknąć spojrzenia mamie w oczy. Mamy mają to do siebie, że w mig potrafią odgadnąć niecne zamiary. Wgapiała się więc zacięcie w podłogę i jeszcze bardziej zmarszczyła czoło.

Anula pogłaskała Pati po głowie i podsunęła jej kawałek ciasta.

– Czy wiedziałyście, dziewczynki, że w każdym cieście zrobionym z miłością jest tyle magii, że nie ma takiej zagwozdki, której nie dałoby się rozwiązać po zjedzeniu kawałeczka? Wierzcie lub nie, ale ja sama zaczarowałam dla siebie tatę Pati za pomocą słodkiego wypieku.

Anula zamknęła za sobą drzwi. Pati spróbowała cudownie cierpkiego ciasta mamy. Kiedy je przeżuwała, doznała olśnienia. Ciasto rzeczywiście może rozwiązać wszystkie problemy! Oczy jej błyszczały, kiedy zaczęła opowiadać przyjaciółkom pewną rodzinną historię, o której szeptali czasem jej rodzice. Dotyczyła ona babci i dziadka. Babcia Pati, Henrieta Raptogóra, bardzo kochała swojego męża, Artura Raptogórę. Tak się jednak złożyło, że nieszczęsny Artur za bardzo lubił rokitnikowe piwo. To zaś sprawiało, że bywał nie do zniesienia. Wszelkie dni świąteczne były dla Henriety koszmarem. W końcu dla Artura zaczął liczyć się już tylko smak rokitnikowego trunku. Miłość do dziadka powoli zaczęła ulatywać i Henrieta miała go po dziurki w nosie. Ponieważ w ich rodzinie panował zwyczaj rozwiązywania problemów za pomocą jedzenia, babcia opracowała przepis na specjalne ciasto. Miało ono sprawić, że Artur zniknie. I tak się stało. Pewnego dnia dziadek po prostu rozpłynął się w powietrzu i jedyne wspomnienia, jakie pozostawił po sobie Pati, to zrośnięte krzaczaste brwi i odurzający zapach rokitnika. Nikt nigdy nie opowiadał Pati tej historii, ale kiedyś udało się jej podsłuchać to i owo zza kanapy. Dorośli rozprawiali cały wieczór, jak to Henrieta Raptogóra pozbyła się dziadka za pomocą niesamowitego zaczarowanego ciasta. Potrzebowały przepisu na ten wypiek!

Liana i Wiolina słuchały z niedowierzaniem historii dziadków. Wszystkie trzy były pod wielkim wrażeniem talentu babci Henriety do rozwiązywania problemów, ale także liczby rodzinnych przepisów: przekazano ich Anuli aż 3891. Wśród z nich musiał znajdować się przepis na ciasto zguby.

Wiolina była w szoku.

– Czy to oznacza, że będziemy musiały przeczytać ponad trzy tysiące przepisów? Czyli ponad tysiąc na jedną wróżkę?

Liana robiła już w głowie inne wyliczenia. Zaczęła rozpisywać na kartce działania matematyczne, które zapamiętała ze szkoły.

– Nie wiadomo przecież, kiedy natrafimy na ten przepis! Możliwe, że o wiele wcześniej, a nie dopiero pod koniec!

– Przestańcie gadać głupoty! – przerwała im Pati. – Najbardziej tajemne i cenne przepisy mama trzyma na szafce nocnej, zamknięte w ozdobnym szklanym puzderku. Zawsze pilnie go strzeże. Przechowuje w nim przepis na ciasto weselne, które gwarantuje wieczną miłość. I przepis na moje ciasto urodzinowe pełne tajnych składników.

Przepis na ciasto zguby na pewno też tam był. Nie było wyjścia – musiały poczekać na idealny moment, w którym mogłyby go przechwycić.

Pati zdecydowała, że do kradzieży przepisu powinno dojść jeszcze tej samej nocy: Anula jak nic padnie ze zmęczenia po całym dniu krzątaniny, a tata do późnej nocy będzie siedział w swoim laboratorium. Wybór wróżki, która zakradnie się do sypialni rodziców, był prosty. Wiolina właśnie ukończyła kurs skradania, ponieważ szkoliła się na wróżkę zębuszkę.

– Kiedy mnie tak słabo idzie skradanie! Dostałam na egzaminie najniższą ocenę. W dodatku ta sukienka strasznie szeleści i zaczepia się o pięty – protestowała Wiolina.

– Ale to ja jestem najgorszą niezdarą, a w dodatku zawsze chce mi się kichać od zapachu kremu, którego mama używa na noc. Prawdopodobnie jestem na niego uczulona. Niewykluczone, że śmiertelnie – odrzekła Pati. – Ty musisz się tym zająć i kropka.

Anula zgodziła się, żeby Liana i Wiolina zostały u Miłorzeszków na noc. Najpierw wysłały swoim rodzicom wiadomość przez telecykady, a potem nasłuchiwały odgłosów wieczornych rytuałów Anuli. Umyła zęby, posmarowała się kremem, rozczesała kręcone włosy i włożyła koszulę nocną. Kiedy przyszła, by powiedzieć im dobranoc, wszystkie trzy uśmiechnęły się niewinnie i chórem życzyły jej słodkich snów. Wiolina próbowała jeszcze przekazać swoje zadanie Lianie, ale ta tylko odrzuciła do tyłu kruczoczarne włosy i oznajmiła, że to nie przystoi przyszłej arcyczarodziejce. W końcu wszystkie trzy usłyszały za ścianą równomierny oddech i delikatny szelest skrzydełek ocierających się o kołdrę. Anula spała. Nadszedł czas, by Wiolina rozpoczęła swoją misję.

Dziewczynki postanowiły zawiązać krąg i przeżyć chwilę skupienia przed wymagającym zadaniem. Trzy malutkie głowy wróżek spotkały się ze sobą, a rączki uścisnęły się wzajemnie. Delikatne skrzydełka drżały z podekscytowania. Wiolina cała dygotała, ale zaufanie, jakim obdarzyły ją przyjaciółki, dodało jej odwagi. Pati otworzyła drzwi na ciemny korytarz.

– Nie masz może dla mnie jakiejś laski, żebym mogła sprawdzić, co jest przede mną? – zapytała Wiolina z trwogą w głosie.

Pati jednak zapewniła ją o zbyteczności jakiegokolwiek ekwipunku.

– To po prostu jedna z wielu sytuacji w twojej karierze wróżki zębuszki! Bardzo re-a-lis-ty-tyczna. Przecież musisz umieć skradać się w ciemności. Zresztą, nie masz czym się przejmować. Tata spędzi całą noc w gabinecie, a mama śpi jak zabita.

– No i ta koszula nocna twojej mamy jest na mnie o wiele za duża! – jęknęła jeszcze Wiolina, zanim wymknęła się na ciemny korytarz, oświetlany jedynie przygaszonym światłem z pokoju Pati.

Z sypialni Anuli dochodziło ciche pochrapywanie. Wiszące na ścianie portrety rodzinne wydawały się teraz ciut przerażające. Nawet Pati na szkolnym zdjęciu wyglądała jakoś złowieszczo. Z imponującego portretu po drugiej stronie korytarza patrzyła na Wiolinę Henrieta Raptogóra. Grube, siwiuteńkie włosy babci związane były w piękny kok na czubku głowy, a szyję finezyjnie oplatało futerko pszczoły. Lodowato niebieskie oczy przeszywały Wiolinę na wylot. Mała wróżka miała wrażenie, że obraz chce jej coś powiedzieć. I nagle ciemny korytarz nie był już straszny. Niewzruszona, stanowcza Henrieta dodała jej odwagi.

– Jestem dzielna. Jestem nieustraszona. Jestem wróżką zębuszką – wyszeptała do siebie Wiolina, zatrzepotała różowymi skrzydełkami i przekroczyła próg sypialni Anuli.

Chociaż miała za sobą tylko jeden kurs skradania, podstawowe reguły porządnie wbiły jej się do głowy. Zasada numer jeden mówiła, że drzwi należy otworzyć szybko, gdyż podczas zbyt powolnego otwierania może dojść do niepotrzebnego przedłużenia skrzypienia i trzeszczenia.

Druga zasada dotyczyła indeksu nacisku, tak przynajmniej zapamiętała Wiolina. Nie była jednak pewna, co to oznaczało w praktyce. Chyba nie powinno się naciskać na zbyt mały obszar, jeśli chce się uniknąć wydawania dźwięków przez podłogę. A więc lepiej nie chodzić na palcach, tylko delikatnie sunąć po podłodze całymi stopami, dla równowagi poruszając rękami w powietrzu.

Nim się spostrzegła, już stała tuż obok łóżka Anuli. Radość z wykonania połowy zadania nieco przyćmił fakt, że wróżka nie mogła teraz zostawić nikomu w nagrodę olbrzymiej monety ani zabrać spod poduszki zęba prawie tak dużego jak ona.

– Chrrr… Psiii… – chrapnęła śpiąca Anula, gdy Wiolina zaczęła myszkować po jej nocnym stoliku.

Obok kremu do rąk o mocno hiacyntowym zapachu stało szklane puzderko. Wiolina drżącymi rękami podniosła jego wieczko. W środku znajdowało się jakieś dwadzieścia przepisów ułożonych w kolejności alfabetycznej. Przepis na ciasto absolutnej miłości, ciasto kojące buzujące hormony, ciasto odwołujące niezgodę, aż w końcu pod literką Z – ciasto zguby. Zadowolona Wiolina wsunęła kartkę z przepisem do kieszeni. Z tego wszystkiego zapomniała o wszelkich regułach rządzących skradaniem i obróciła się zbyt szybko. Przydługi rękaw koszuli nocnej musnął twarz Anuli, co sprawiło, że z jednej powieki zsunął się listek róży i wróżka się obudziła. Przez krótką upiorną chwilę patrzyły na siebie w osłupieniu. W końcu Anula zapytała ze zdumieniem:

– Wiolino Porzeczko Leśnolanko, w jakim celu pałętasz mi się tutaj w środku nocy?

Spanikowana Wiolina pisnęła:

– Przepraszam, pani Miłorzeszek, ja tylko trenuję nocne skradanie, mam na to takie specjalne ćwiczenia. Pałętam się więc jak gdyby celem skradania. Przepraszam za zaistniałą sytuację. Dziękuję, jeszcze raz przepraszam i dobranoc.

Wiolina czym prędzej wybiegła z pokoju. Na korytarzu znów spotkała się z obrazem krępej Henriety Raptogóry. Dziewczynce zdawało się, że tym razem babcia się uśmiechnęła i puściła do niej oko.

ROZDZIAŁ 5

Anula latała radośnie po kuchni, podśpiewując sobie pod nosem. Wyszperała z najwyższej szafki swoją najładniejszą formę na ciasto, a miała ich kilkaset. Formy były poukładane w wysokie, chwiejne sterty. Pogrupowała je według zastosowania, rozmiaru i wartości. Najcenniejsza foremka była bardzo stara. Zrobiono ją wiele lat temu ze srebra z Cymbałowej Góry. Anula rzadko jej używała, ale ten dzień był wyjątkowy: Pati i jej przyjaciółki miały upiec pierwsze w ich życiu ciasto. Oczywiście córka nie raz i nie dwa pomagała Anuli w pieczeniu, ale dziś chciała spróbować swoich sił i upiec ciasto bez pomocy dorosłych. Anula pękała z dumy. Sama była znana ze swoich wypieków w całej okolicy, nawet na Górze Przypływów.

Anula powykładała na szerokim blacie stołu przeróżne składniki potrzebne do upieczenia ciasta.

– Może jeszcze wilgódki? Albo lepiej różawina? Och, przepyszne jest ciasto z różawiną! Możecie je przelać do przesłodkich maleńkich foremek… Mam takie w kształcie serduszek, motylków i biedronek. Poszukać? – Anula wciąż kręciła się zaaferowana po kuchni, zupełnie jak zdezorientowany trzmiel, który niechcący wleciał do pokoju przez okno.

– Damy sobie radę. Dziękujemy! – zapewniła mamę Pati.

Anula zatrzymała się w miejscu i pogładziła ją po włosach.

– No dobrze. W porządku. Będę w ogrodzie, gdybyście czegoś potrzebowały – powiedziała na odchodne. – Ach, i pamiętajcie, że piekarnik jest gorący… Ciasto trzeba wkładać bardzo ostrożnie i jeszcze ostrożniej wyjmować!

Małe wróżki stały z poważnymi minami dookoła dużego drewnianego kuchennego stołu. Patrzyły na siebie pytająco. Leżący na środku przepis roztaczał wokoło ponurą aurę. Zapisano go kruczoczarnym tuszem na pomiętej kartce pełnej malutkich plamek w kształcie kropli. Były to łzy.

– Babcia chlipała, kiedy wymyślała ten przepis – szepnęła Pati.

W jej serduszku zagościł smutek. Myśl o płaczącej babci nie była przyjemna. Zauważyła też, że kartka została kiedyś podarta i ponownie sklejona.

– No i chyba nieźle się przy tym wściekała, co? – powiedziała Liana i wygładziła papier, żeby było łatwiej przeczytać tekst.

W przepisie nie wymieniono ani kropelki miłości, czyli podstawowego składnika większości ciast. Były w nim za to cztery kwiatowe żółtka, cukier w kawałkach, potłuczone ziarna zbóż, śmietanka z sitowia oraz zaczyn do wyrośnięcia – wszystko to można było znaleźć w każdej kuchni. Oprócz tego ciasto miało zawierać dość nietypowe składniki, takie jak łyżeczka niewycieranego tygodniami kurzu, odrobina śmieci, o których wyniesienie proszono więcej niż raz, kilka kropel pomyj z jeszcze niepozmywanych naczyń czy kapka soku z brudnych skarpet. Wszystkie te elementy nie były niczym nadzwyczajnym w domu Miłorzeszków, gdyż ani Pati, ani jej tata niezbyt garnęli się do zadań domowych i bywali troszeczkę leniwi.

Dziewczynki dodały do podstawowych składników ciasta szczyptę kurzu. Następnie dorzuciły garść wyłowionych z kosza na śmieci fusów po herbatce z huby, skropiły wszystko obficie pomyjami, a na koniec Pati kijkiem od miotły wyłowiła spod kanapy cuchnącą skarpetę taty Miłorzeszka i położyła ją na stole.

– Rany, czy to musi być sok z aż tak straszliwie śmierdzącej skarpety? Nie możemy po prostu wycisnąć do ciasta po kropelce z naszych własnych skarpetek? Stopy twojego taty cuchną gorzej niż wypierdki żuka gnojownika! – jęknęła Liana i zasłoniła sobie nos obiema rękami.

– Nie wiem, czy to koniecznie musi być skarpeta taty, ale wydaje mi się, że tak będzie bezpieczniej. Intensywny męski aromat może okazać się kluczowy dla wyrośnięcia ciasta zguby – odrzekła Pati, spoglądając niechętnie na skarpetę.

Żadna z wróżek nie chciała jej tknąć. W końcu Wiolina capnęła nieszczęsny element garderoby i wrzuciła go w całości do ciasta.

– No i po sprawie. Teraz wszystkie soki się wymieszają i uduszą, jak trzeba – mruknęła.

Dziewczynki wybuchły śmiechem. Następnym krokiem było dokładne zmiksowanie ciasta, a potem szepnięcie mu jakiegoś kłamstwa.

Liana stała pochylona na kuchennym krześle i drewnianą łyżką mieszała gęstą masę. Ciemne włosy przykleiły się jej do spoconego czoła, a zwisające najdłuższe loczki łaskotały ją w czubek nosa. Pati i Wiolina zastanawiały się, jakie kłamstwo będzie pasowało do receptury.

– To dość zaskakujące, że w przepisie w ogóle nie ma mowy o tym, jakiego typu kłamstwo należy wyszeptać – powiedziała Pati z niedowierzaniem.

– No… – westchnęła Wiolina. – Przecież jest tyle różnych rodzajów kłamstw. Powinnyśmy wyrzec jakieś niewinne kłamstewko, powtórzyć niegodziwą plotkę czy może wymyślić jakąś bujdę na resorach? Bzdury wyssane z palca mogą być i bardzo smutne, i arcyśmieszne. Co o tym myślisz, Liano?

– Ręce mi zaraz odpadną, więc już się nie namyślajcie, tylko szybko coś powiedzcie! – sapnęła w odpowiedzi Liana.

– A może najpierw powinnyśmy posmakować ciasta? – zaproponowała żywo Pati. – Myślę, że Anula by tak zrobiła.

Liana przestała mieszać i spojrzała na Pati z otwartą buzią.

– Jesteś pewna? – zapytała z powątpiewaniem.

Wyjęła z miski drewnianą łyżkę obklejoną fioletowoczarną mazią i podsunęła ją pod nos Wiolinie. Ta jednak zdecydowanie odmówiła:

– Odbiło ci? Dopiero co dorzuciłam do masy śmierdzącą skarpetę! Nie ma mowy, żeby ten ohydny glut wylądował w moich ustach!

Liana zwróciła więc trzęsącą się w jej ręku łyżkę w stronę Pati, która zaśmiała się nerwowo. Fioletowa szlamowata breja powoli skapywała na blat. Ciasto wyglądało po prostu ohydnie, ale ktoś musiał go przecież spróbować. Pati wpatrywała się w zbliżającą się do jej ust łyżkę i próbowała dodać sobie odwagi:

– No, no… Ależ to… pysznie… wygląda…

I kiedy tylko to malutkie kłamstewko wymsknęło się z jej buzi, słowa zaczęły okrążać drewnianą łychę. Ta zaś wyskoczyła Lianie z ręki i plusnęła z powrotem do miski. Zaczęła sama ubijać ciasto, żeby stało się bardziej puszyste.

Ostatnim komponentem miała być złość. Babcia Pati, Henrieta Raptogóra, była prawdziwą zadziorą, dlatego uzupełnienie ciasta tym finalnym składnikiem musiało być dla niej bajecznie proste. Babcia dopisała w rogu nadstrzępionej kartki poradę, jak dodawać złość do masy. Sztuczka polegała na tym, by w tym samym czasie wstrzymać oddech i tupnąć nogą. No dobrze… Ale jak wywołać uczucie złości?

– Co cię najbardziej wkurza? – zapytała Liana wnuczkę autorki przepisu.

Ta marszczyła czoło i trzymała nogę w górze, gotowa, by tupnąć.

– Jak mnie ktoś pogania, mówi mi, co mam robić, każe sprzątać… I ciamajdy… No i Marko Rozgwiazda! – burknęła Pati.

Po chwili pierwszy powiew złości w postaci czerwonego dymku wydobył się z pięty wróżki, by zaraz zniknąć w głębinach masy na ciasto zguby.

Lianę za to najbardziej denerwowały siostry i ich ciągłe sprzeczki.

– Moja rodzina czasami sprawia, że czuję się niewidzialna! – wkurzyła się, tupnęła i kolejny dymek złości wleciał do ciasta.

Dziewczynki pisnęły z ekscytacji.

– Pati, nie zapomnij potem posprzątać te wszystkie porozwalane miski, łyżki i ubijaczki – żartobliwie rozkazała Liana i w tej samej chwili spod tupnięcia Pati wymknął się trzeci powiew złości.

– Oj, Liano, mówiłaś coś? Chyba cię nie zauważyłam – Pati nie pozostała dłużna.

Gdy Liana tupnęła nogą, kolejny podmuch wpadł do poczerniałej masy.

Nie było łatwo rozzłościć przyjaźnie nastawioną do świata Wiolinę. Liana postanowiła się więc nie patyczkować i wykręciła jej nadgarstki. Wiolina tupnęła ze złością i masa była gotowa. Wróżki przelały ją do formy, którą następnie ostrożnie umieściły w rozgrzanym piekarniku. Pamiętały, żeby wyszeptać imię osoby, która miała zniknąć. Pati mamrotała imię Marka Samuela Cykanóżki Rozgwiazdy przez drzwiczki piekarnika.

Ciasto miało się piec pół godziny, co dla dziewczynek wydawało się wiecznością. Usiadły wokół piekarnika i niecierpliwie się w niego wpatrywały. Ciasto ciągle zmieniało kolory, a każdy z nich był jakby kolejną barwą jakiejś brudnej tęczy. Najpierw ładnie urosło, ale zaraz opadło i było a to brązowe jak kałuża błota, a to szare jak deszczowy dzień, a to znowu zielone jak rzęsa wodna. Nagle, ni stąd, ni z owąd, ciasto się rozbulgotało, uniosło i wypłynęło z formy na spód piekarnika Anuli. Rozległ się złowrogi syk i drzwi piekarnika otworzyły się na oścież. Pusta forma wypadła z brzękiem na zewnątrz, a tuż za nią wyleciała gęsta, prawie czarna chmura sadzy. Małe wróżki zamarły z przerażenia.

Przypadły do siebie i patrzyły na czarne chmurzysko oczami wielkimi ze strachu. Zadrżały im skrzydełka, kiedy ociężałe straszydło umościło się na kuchennym stole. Z jego brzucha dobiegały odgłosy ulewy, porywistego wiatru i huczących grzmotów. Ciężki oddech chmury sprawiał, że rytmicznie się trzęsła.

Dziewczynki przytuliły się do siebie najmocniej, jak się dało. Kiedy czarny kłąb przemówił, biedna Wiolina aż zamknęła oczy. Ciekawość Liany była silniejsza niż strach, więc gapiła się na zjawę, ani na chwilę nie odwracając wzroku. Przelękła Pati wstrzymała oddech. Głos chmury był rozlazły, niski i chrapliwy.

– Z wierzchu ciasto niby zrobione, chociaż był przepis niedokończony – mruknęło ciasto i przysunęło się razem ze swoją formą do krawędzi stołu, by znaleźć się jak najbliżej dziewczynek.

– Jak to niedokończony? – Pati trzymała w dłoni pogiętą kartkę. Nie było na niej nic więcej poza składnikami, których użyły.

– Dobre ciasto jest jędrne i lekkie, ociupinkę kwaskowate i ździebko gorzkie. Powinno być przy tym tak słodkie, żeby wszystkich rozweselić, ale nie za słodkie, żeby nikogo nie rozbolał brzuch. Ciasto nie może być suche, tylko wilgotne, a z wierzchu pięknie udekorowane, żeby od razu było widać, że ktoś je zrobił z miłością.

– Co ta chmura tam mamrocze? – pisnęła płaczliwie Wiolina, wciąż nie otwierając oczu.

– Patrycjo Majeranko Miłorzeszek – zagrzmiało chmurzysko i zbliżyło się jeszcze bardziej do dzieci, lekko się kołysząc. – Jeśli chce się coś zgubić, najpierw trzeba to znaleźć! Inaczej kto by się połapał, że to coś zniknęło? A więc czy jesteś pewna, że chcesz zgubić coś, czego nawet jeszcze nie znalazłaś? Rozumiesz, o czym mówię?

Serduszko Pati zadrżało – nie ze smutku ani strachu, tylko z niepewności. Ni w ząb nie zrozumiała pokręconych słów burzowej chmury. Lecz jednego była pewna: Marko Rozgwiazda musiał zniknąć. Przyrzekły sobie z Lianą i Wioliną, że nie spoczną, póki tak się nie stanie.

– Wszystko rozumiem! – zawołała Pati. – Ale co mam zrobić, żeby ciasto takie wyszło? W przepisie nie ma nic a nic z tego twojego bajdurzenia!

Wróżka jeszcze raz zerknęła na pogniecioną kartkę, którą trzymała w maleńkiej dłoni. W tej samej chwili chmura wzięła głęboki wdech, żeby za moment wypuścić z impetem powietrze i zrobić w kuchni straszny przeciąg. Wtedy Pati zauważyła, że na dole zmiętoszonego świstka znajduje się zaznaczona kółkiem jedynka. Teraz wszystko stało się jasne: gdzieś na świecie jest i druga przemoczona kroplami łez kartka, a w jej prawym górnym rogu ktoś prawdopodobnie napisał cyfrę dwa.

Z czeluści czarnej chmury sadzy wydobył się niski grzmiący głos, przypominający nieco burczenie w brzuchu:

– Pamiętajcie, że was ostrzegałam! Albowiem gdy staremu ciastu zechce się pić, może być już za późno! Czy jestem jak obłoczek? Słodka i puszysta?

Wyglądało na to, że chmura może w każdej chwili stracić równowagę.

– Wszystko w porządku? – ostrożnie spytała zapłakana Wiolina, próbując pogłaskać biedną niespokojną chmurę.

Ta zaś zaczęła się powiększać tak, że zajęła najpierw cały stół, a chwilę potem połowę kuchni. Unosiła się chybotliwie, kołysząc to w przód, to w tył, raz po raz strącając na podłogę kolejne naczynia. W końcu chmurę rozśmieszyły własna wielkość i niezgrabność.

– Jestem czarnym obłokiem sadzy! Przepyszną mgiełką ze śmietanki z sitowia i kawałków cukru. Czy to ty mnie upiekłaś? Chyba widzisz, że nie jestem gotowa!

– Nie jesteś – odezwała się Pati. – Powiedz nam więc, gdzie szukać zakończenia przepisu? Na tym zapłakanym karteluszku jest tylko pierwsza część! Skąd mamy wiedzieć, jak cię dokończyć i należycie udekorować?

W odpowiedzi gigantyczna chmura beknęła, ale to tak, że aż wszystko wokół się zatrzęsło. Całe pomieszczenie wypełnił słodki zapach cukru.

– Wybaczcie, ale muszę już iść. Zatem miejcie nadzieję, dzieciaczki, że nie wyjdzie z tego wszystkiego słabizna, tylko pysznie wyrośnięte ciasto… Niech nie wyjdzie słabe ciasto, niech wyrośnie pyszne ciasto… – powtórzyła chmura, a burza w jej brzuchu wciąż buczała i szemrała.

Dziewczynki popatrzyły po sobie, nic z tego wszystkiego nie rozumiejąc. Chmura zaś cały czas się powiększała, powtarzając nieustannie swoje cudaczne banialuki. Nagle w oczach Liany pojawił się błysk olśnienia.

– Ależ to chyba zaklęcie! Oczywiście, że to zaklęcie! – wykrzyknęła z radością bystra wróżka i zaczęła powtarzać wraz z chmurą: – Niech nie wyjdzie słabe ciasto, niech wyrośnie pyszne ciasto! – I już za chwilę wszystkie razem powtarzały słowa zaklęcia, rytmicznie tupiąc nogami.

Kiedy wybrzmiało ostatnie tupnięcie, chmura z pluskiem trafiła z powrotem do swojej formy, a w drzwiach kuchni stanęła Anula. Forma z ciastem parowała na stole, a stojące nad nią trzy małe rozczochrane wróżki gapiły się jedna na drugą, ledwo dysząc. Na twarzy Anuli zakwitł uśmiech. Była taka dumna z Pati i jej przepięknego różowego ciasta! Ta zaś dziarsko wykrzyknęła:

– A teraz zaniesiemy ciasto w prezencie dla babci!

ROZDZIAŁ 6

Pati siedziała pomiędzy Lianą i Wioliną na małej kępce trawy. Trzymała w ramionach wypełniony po brzegi koszyk, który miały zanieść babci Raptogórze. Promienie słońca, które zdołały przebić się przez drzewa, odbijały się od zwierciadła wody w strumyku i z powrotem wzlatywały w powietrze. Niczym iskierki opadały delikatnie na poważne twarzyczki trzech wróżek.

Podekscytowana Anula spakowała im mnóstwo prowiantu i oczywiście świeżo upieczone ciasto zguby, którym miały poczęstować babcię. A ponieważ Anula nie była z tych, co robią wszystko po łebkach, schludnie owinęła ciasto przezroczystym papierem z konwalii i ozdobiła pakunek wielką czerwoną kokardą.

– Ach, ależ się babcia uraduje, jak jej powiesz, że sama upiekłaś to ciasto! Z pewnością pamiętasz, że to właśnie babcia Raptogóra nauczyła mnie robić tak świetne wypieki. To mistrzyni nad mistrzyniami w swojej dziedzinie. Prawdziwa czarodziejka cukiernictwa – szczebiotała mama, a przez głowę Pati przemknęła straszna myśl, że ciasto zrobione z kurzu, śmieci i kłamstw rzeczywiście mogłoby wylądować w buzi babci Raptogóry.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł oryginału fińskiego: Penni Pähkinäsydän ja kauhea kadotuskakku

Text © Cristal Snow 2020 Illustrations © Kati Vuorento 2020 Original edition © Tammi 2020 Cover and layout by Laura Lyytinen

First published in Finnish with the original title Penni Pähkinäsydän ja kauhea kadotuskakku by Tammi Publishers in 2020.

Polish translation published by arrangement with Bonnier Rights, Helsinki, Finland, and Macadamia Literary Agency, Warsaw.

Polish translation © copyright by Anna Homanowska 2023 Polish edition © copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2023

Redaktor prowadząca Anna Garbal Opieka redakcyjna Joanna Kończak Redakcja Magdalena Adamska Korekta Zuzanna Hertig, Anna Garbal Korekta plików po konwersji Irmina Garlej

ISBN 978-83-10-14057-9

www.naszaksiegarnia.pl

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o. 05-075 Warszawa-Wesoła, ul. Apteczna 6 e-mail: [email protected] tel. 22 643 93 89

Konwersję wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.