Pati Miłorzeszek i klątwa upiornej gorączki - Cristal Snow - ebook + książka

Pati Miłorzeszek i klątwa upiornej gorączki ebook

Snow Cristal

0,0

Opis

WIELKIE SERCE MOŻE POMIEŚCIĆ NIESKOŃCZENIE WIELE MIŁOŚCI.

Pati Miłorzeszek, wróżka wielkości paluszka, zawsze wiedziała, że jej nielubiana koleżanka Hela Trela w przyszłości przeobrazi się w upiora. Kiedy w lesie Wietrzyska wybucha upiorna gorączka, dziewczynka podejrzewa, że i Hela jest nią zarażona. Nie wiadomo tylko, dlaczego tę przedziwną chorobę otacza nimb tajemnicy…

Książka jest drugą częścią serii o przygodach Pati i innych leśnych wróżek.

Cristal Snow (ur. 1975 r.) to człowiek orkiestra. W Finlandii znany jest jako muzyk, reżyser, aktor, prezenter telewizyjny, a ostatnio także autor książek dla dzieci. Wszechstronnie uzdolniony Snow uczył się twórczego pisania w Nowym Jorku i tworzył między innymi sztuki teatralne dla dzieci. Jego marzeniem było jednak napisanie dla nich książki. Pomysł na historię o wróżce Pati Miłorzeszek zrodził się w jego głowie już ponad piętnaście lat temu.

Kati Vuorento (ur. 1973 r.) mieszka i pracuje w Helsinkach. Najwięcej inspiracji czerpie z przyrody i piękna otaczającego ją świata. Znana jest z tego, że narysowane jej delikatną kreską postaci książek są pełne życia i cieszą oko czytelników w każdym wieku.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Cristal Snow

Pati Miłorzeszek i klątwa upiornej gorączki Fragment

Pomysł Cristal Snow oraz Niina Siewertin

Przełożyła Anna Homanowska

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA

Dedykacja

Dla Tapsy. Nie byłoby mnie bez Ciebie.

WSTĘP,

czyli nie całkiem pierwszy rozdział

Kiedy Pati Majeranka Miłorzeszek była jeszcze brzdącem wielkości sowiego bobka, przydarzyło jej się coś okropnego. Wstrętna nieprzyjaciółka Hela Trela zaprzepaściła marzenie jej życia, tym samym doszczętnie je rujnując. Zrobiła to wtedy po raz pierwszy, ale – o zgrozo! – wcale nie ostatni.

Do lasu Wietrzyska zawitała jesień. Podekscytowane wróżki wyczekiwały ostatniego ciepłego wieczoru w roku, ponieważ to właśnie wtedy hucznie obchodzono użądlinki. Wszyscy mieszkańcy lasu wróżek zbierali się w wesołym miasteczku na Śpiewnej Łące, powystrajani w żółtoczarne kostiumy, żeby świętować rozpoczęcie snu zimowego pszczół i trzmieli. Podczas tej wyjątkowej, oświetlonej srebrzystym blaskiem gwiazd nocy rodzice nie wyganiali dzieci do łóżek, lecz wyjątkowo pozwalali im brykać po wesołym miasteczku, wcinać miodowe przysmaki i bawić się z przyjaciółmi. W tym czasie dorośli, zebrani pod namiotami pachnącymi rokitnikowym piwem, tańcowali w takt dźwięków orkiestry. Dopiero promienie wschodzącego słońca skłaniały ostatnich biesiadników do udania się na spoczynek do swoich dziupli.

Gwoździem programu była tradycyjna użądlinkowa ceremonia. Brały w niej udział wszystkie wróżkowe smyki, które ukończyły co najmniej pięć wiosen. Ceremonia nie była skomplikowana, ale miała niebywale doniosłe znaczenie. Jedno z dzieci, przebrane za królową trzmieli, siedziało dumnie na tronie i w imieniu trzmielego rodu przyjmowało podarki, które pozostałe maluchy wrzucały do ogromnego słoja po miodzie.

Od kiedy tylko Pati sięgała pamięcią, miała chrapkę na zaszczytną główną rolę w przedstawieniu. Dlatego co wieczór po kąpieli przechadzała się w zarzuconym na plecy pasiastym szlafroku i wyobrażała sobie, że to prześliczna pszczela pelerynka. Za każdym razem wkładała też na rude kędziorki koronę samodzielnie skleconą z papieru i tak wystrojona wychodziła ze swojego pokoju na balkon, by wygłosić uroczystą mowę przed wyimaginowanym owadzim tłumem poddanych.

– No, nie można powiedzieć, żeby temu dziecku brakowało wyobraźni – rzekła Anulce, mamie Pati, sąsiadka, pani Malina, kiedy to pewnego letniego dnia dziewczynka prowadziła w ogrodzie swoją wymyśloną armię os na przerażającą bitwę.

Pati Miłorzeszek już jako pięciolatka była niezwykle bystra i w gorącej wodzie kąpana. Kiedy w końcu rozpoczęły się próby przedstawienia, zupełnie nie potrafiła trzymać buzi na kłódkę i wielce podekscytowana trajkotała z pamięci na cały głos wszystkie kwestie. Zdarzało jej się nawet wleźć za kimś na scenę, by się upewnić, że wierszyki, bukiety kwiatów i ozdobne kamyczki trafią bezpiecznie na dno słoja po miodzie. Zamęt, który wprowadzała, nie podobał się odpowiedzialnej za spektakl pannie Wenedzie Pieprzyk. Uważała ona, że dzieci powinny odzywać się na próbach tylko wtedy, kiedy według scenariusza przychodzi ich kolej. Zwłaszcza jeśli zamierzały mówić głośno i robić wokół siebie dużo szumu. Każdy zbędny jazgot działał Wenedzie Pieprzyk na nerwy.

Z kolei Hela Trela już od najmłodszych lat potrafiła przypodobać się dorosłym i wszystkie zuchwalstwa zawsze uchodziły jej na sucho. Ku swemu wielkiemu zadowoleniu pojawiła się na próbie z olśniewająco ufryzowanymi jasnymi lokami i połyskującymi skrzydełkami. Od samego początku uwzięła się na Pati – a przynajmniej takie ta ostatnia odniosła wrażenie. Co rusz palec wskazujący Heli Treli kierował się oskarżycielsko w jej stronę.

– Panno Pieprzyk! Pati dotknęła swoimi paluchami wszystkich kostiumów! Teraz trzeba je wyprać, bo już czuję, jak zbiera mi się na kichanie!

– Pati Miłorzeszek bez przerwy gapi się na moją głowę! Proszę jej powiedzieć, żeby przestała!

– Panno Pieprzyk! Pati na mnie chuchnęła i teraz czuję zapach z jej buzi na mojej nowej sukience!

W końcu Weneda Pieprzyk miała tego po dziurki w nosie i krzyknęła dramatycznie do żółtego megafonu:

– Patrycjo Majeranko Miłorzeszek! Dość już tego przeszkadzania. Marsz na widownię! Za karę będziesz śledzić przebieg przedstawienia w całkowitej ciszy i w dodatku z daleka. Hela Trela natomiast jest wzorową aktorką: to porządna, dobrze wychowana, posłuszna i przede wszystkim cichutka wróżka. Dlatego zdecydowałam, że to ty, Helu, dostaniesz rolę królowej trzmieli!

Anulka próbowała jeszcze rozmawiać z Wenedą Pieprzyk, ale na nic się to zdało. Decyzja została podjęta. Niepocieszoną Pati wykluczono z przedstawienia. Mogła co najwyżej pomagać w przygotowaniu drewnianej scenografii.

W użądlinkową noc usiadła w pierwszym rzędzie. W palce powbijało jej się mnóstwo drzazg, a wrażliwe serduszko zalewały fale zazdrości. Patrzyła, jak wszyscy pozostali błyszczą w świetle reflektorów. Zwłaszcza Hela Trela. Prezentowała się wybornie jako królowa trzmieli. Uroku dodawały jej przepięknie połyskująca korona i zarumienione policzki.

Kiedy przykry wieczór dobiegł końca, Anulka układała Pati do snu. Mała wróżka płakała w poduszkę.

– Nienawidzę Heli Treli! Jest podła. I okropna. I wstrętna jak zadek upiora!

Anulka głaskała wstrząsaną łkaniem córeczkę po plecach. Rzekła do niej uspokajająco:

– Pamiętasz, co ci zawsze mówiłam? Masz niezwykłe serduszko. Jest bardzo wrażliwe i dlatego łatwo je zranić. Lecz ponieważ jest tak ogromne, może pomieścić nieskończenie wiele miłości.

Pati podniosła głowę i odpowiedziała drżącym głosem:

– Nieskończenie wiele to dość dużo. Czy to nie jest zbyt szalone? Nie wiem, jak niby moje serduszko miałoby pomieścić aż tyle kochania.

– Możesz wymienić wszystko to, co kochasz, ale przysięgam, że wciąż zmieści się tam jeszcze więcej – zapewniła Anulka i otarła chusteczką łzy z buzi córki.

Pati ułożyła się wygodnie w łóżku i zaczęła recytować na głos rzeczy, które darzyła miłością.

Kochała więc przede wszystkim Anulkę, tatę Miłorzeszka i swoje najlepsze przyjaciółki: Lianę i Wiolinę. Następnie wymieniła babcię Raptogórę, chociaż, prawdę mówiąc, trochę się jej bała. Szczerze kochała też książki, swojego pluszowego towarzysza snów – Rydza, rosnącą na balkonie jeżynę smrodliwą, koktajl z bazi, chłodne powiewy wiatru, skarpetki nie do pary, maleństwa robaków, brzdące larw, wszelkie inne pełzające paskudztwa, no i oczywiście upieczone przez mamę ciasta.

Kiedy nie przychodziło jej do głowy nic więcej, co kochała, oznajmiła z poważną miną:

– Moje serce jest już pełne. Nie zmieści się tam nic ani nikt więcej. A już na pewno nie Hela Trela! Nie ma mowy!

Mama zmierzwiła niesforną rudą czuprynę córki i odparła:

– Mówiłam ci już, że serduszka wróżek w naszej rodzinie są tak wielkie, że znajdzie się w nich miejsce nawet na najmniej spodziewane rzeczy.

Kiedy Anulka wyszła z pokoju, życząc Pati dobrej nocy, ta leżała jeszcze przez chwilę z otwartymi oczami i mruczała do siebie:

– Moje serce jest twarde jak kamień, a to dlatego, żeby chronić mnie przed wstrętnymi złośliwościami. Zamknę je na klucz i wyrzucę go w nieznane! Niech Hela Trela nawet się tu nie zbliża!

I tak się stało. Tej nocy Hela Arabela Trela została wiekuistą nieprzyjaciółką Pati Majeranki Miłorzeszek.

ROZDZIAŁ 1

Pati wierciła się na taborecie. Mała wróżka wielkości paluszka miała ogromny problem z usiedzeniem w miejscu za każdym razem, kiedy mama próbowała okiełznać dziką burzę jej rudych kędziorków i związać włosy w kucyk.

– Wiem, że to twoje maleńkie ciałko nie lubi spełniać rozkazów główki, ale spróbuj się nie ruszać choć przez chwilę.

Skrzydełka Pati drżały z ekscytacji. W końcu cała się napięła, zacisnęła usta, zmrużyła niebieskie oczy i ścisnęła wątłymi palcami brzegi stołka, ale na nic się to wszystko zdało. Najpierw odezwały się nóżki, które zaczęły same tuptać w miejscu, a za chwilę już cała Pati ponownie kręciła się ze zniecierpliwienia. Zaczęła stękać i kwękać.

– Ajajaj! Ajajaj! Długo jeszcze będziesz mnie torturować? Mogę już iść? Mamusiu kochana!

– Im bardziej się wiercisz, tym dłużej to trwa – odpowiedziała Anulka rozbawiona jej niecierpliwością.

Kiedy w końcu trochę zbyt luźny i przekrzywiony na jedną stronę kucyk był gotowy, Anulka postawiła córkę na ziemię, obróciła ją dokoła i skontrolowała czystość twarzyczki. Zauważyła jakiś brud na policzku, więc napluła na białą chusteczkę i potarła nią energicznie buzię Pati. Wróżka wyrwała się z objęć mamy.

– Nie dość, że włosy mam tak wyczesane, że prawie nic nie zostało mi na głowie, to na dodatek ścierasz mi piegi! Jeszcze chwila, a będę wyglądać jak ktoś zupełnie inny!

– Za nic w świecie nie zamieniłabym ani jednego twojego włoska na żaden inny, kochanie. Ale na przyjęciu trzeba stosownie wyglądać – odrzekła Anulka i strzepnęła niewidzialny paproszek z jej sukienki.

– No dobrze. Sukienka leży jak ulał, buzię mam czystą i włosy związane tak ciasno, że nie wiem! Czy to oznacza, że mogę już iść? Czy czeka mnie jeszcze inspekcja uzębienia? – Pati wyszczerzyła zęby. – A może wyrywanie włosów z nosa?

– Idź już, idź… Ależ z ciebie nieokrzesany berbeć – mruknęła Anula i otworzyła drzwi. – Nie zapomnij prezentów! – Podała córce woreczek z trzema paczuszkami ładnie owiniętymi konwaliowym papierem.

– Nie martw się, mamo. Postaram się nie przynieść ci więcej wstydu niż zwykle.

– Och, dziękuję! – Anulka ponownie się roześmiała.

Choć Pati wiedziała, że w odświętnym stroju nie wypadało biec ile sił w nogach, to miała na to okropną ochotę. Powstrzymała się jednak i ruszyła dziarskim, acz dostojnym krokiem w stronę Brzeziny.

Pierwsze jesienne dni dotarły już do lasu Wietrzyska. Powietrze było chłodne i rześkie. Woda płynąca w okalających osadę strumyczkach pluskała wesoło. Liście drzew zaczęły powolutku zmieniać kolory – jedne na przypominający zachodzące słońce pomarańczowy, inne zaś na jaskrawożółty. Niektóre drzewa wciąż były jeszcze całe zielone, ale i one miały niedługo przybrać barwy złocistej jesieni.

Po drodze Pati starała się pozdrawiać mijanych przechodniów w jak najdostojniejszy sposób, gdyż nowa niebieska sukienka na ramiączkach i żółty wełniany płaszczyk sprawiały, że czuła się jak dama. Nawet jej wyświechtane skrzydełka drgały z powodu tej kreacji.

– Kłaniam się w ten piękny weekend, panie posterunkowy Głaz! Wspaniała pogoda, nieprawdaż, panie Nakłuć? Cóż za cudowne uczesanie, Lilio Nenufar!

Tuż przed pięknie żółcącym się Parkiem Paproci Pati napotkała sąsiadkę, panią Malinę, z którą podzieliła się ekscytującymi wieściami:

– Dostałam zaproszenie na urodziny Matyldy, Minerwy i Melanii Wiąz! Kończą czternaście lat. Wyobraża sobie pani? My, to znaczy ja, ich siostra Liana i nasza przyjaciółka Wiolina, będziemy, jeśli się nie mylę, najmłodszymi ze wszystkich zaproszonych gości!

Pani Malina, która akurat wracała z zakupami spożywczymi do domu, słuchała pełnego szczegółów monologu Pati. Ta zaś z przyzwyczajenia i uczynności przejęła od sąsiadki wiklinowy koszyk. Kiedy pani Malina podziękowała za miły gest, Pati w odpowiedzi ciągnęła swoją paplaninę.

– Oczywiście jest to dość zdumiewające, że koleżanki trojaczek mają chęć spędzać czas z dziesięciolatkami, ale z drugiej strony doskonale je rozumiem. Jesteśmy po prostu świetnym towarzystwem. W dodatku niebywale błyskotliwym. Mama zawsze powtarza, że jestem przemądrzała, co, jak mniemam, oznacza kogoś wybitnie mądrego.

Pati nagle spostrzegła, że niechcący wróciła prawie pod same drzwi swojego domu. Oddała więc prędko pani Malinie koszyk z zakupami i, życząc jej miłego dnia, skierowała się z powrotem do Brzeziny. Nie mogła biec zbyt szybko, bo nie chciała pobrudzić sukienki ani dostać zawału serca, ale i tak drałowała żwawiej, niż miała to wcześniej w planach. Była już spóźniona o co najmniej piętnaście minut.

– Wszystkiego najlepszego! – wysapała, kiedy trojaczki otworzyły drzwi.

Zaaferowana uczestniczka przyjęcia wręczyła solenizantkom prezenty i wkroczyła dziarsko do jasnego przedpokoju brzozowej dziupli. Miała wielką ochotę, żeby od razu zacząć śpiewać, ale wiedziała, że tak nie wypada. Zwykle na przyjęciach urodzinowych goście śpiewali razem i lekko skrzekliwy głos Pati bardzo wszystkich bawił.

Melania rozerwała bladymi palcami papier konwaliowy i wydobyła z paczuszki ozdobny grzebyk wystrugany z gałązki bzu. Przyłożyła go sobie do błyszczących włosów i spojrzała w odbicie wiszącego w przedpokoju lusterka. Minerwa fuknęła z niezadowoleniem, gdyż ustaliły wcześniej, że otworzą wszystkie prezenty w tym samym momencie. Matylda także rzuciła Melanii zabójcze spojrzenie.

Trzy siostry nie były najmilszymi wróżkami na świecie i wyglądało na to, że przyjęcie urodzinowe wywołało w domu Wiązów kilka dodatkowych wybuchów zazdrości.

– Spokojnie, kupiłam trzy identyczne! – Pati próbowała załagodzić sytuację.

– W takim razie następny prezent ja rozpakowuję jako pierwsza. A jeszcze następny Minerwa – rzekła Matylda.

– To niesprawiedliwe! Jestem pewna, że pozostałe są o niebo lepsze od tego durnego grzebienia, więc będziecie miały dużo więcej frajdy z odpakowywania – wkurzyła się Melania.

Pati nie obraziła się za komentarz na temat jej prezentu. Przecisnęła się pomiędzy kłótliwymi siostrami i poszła do salonu, gdzie zgromadzili się goście. Jej najlepsze przyjaciółki, Wiolina i Liana, też już tam były. Miała ogromną ochotę je przytulić, lecz zamiast tego tylko wytwornie dygnęła. Wiolina i Liana odpowiedziały jej tym samym.

Pozostali goście byli koleżankami i kolegami z klasy solenizantek. Opierali się nonszalancko o meble i sprzęty, pijąc z filiżanek jak dorośli sączący sok z różawiny. Królowały stylowe kreacje: gładkie sukienki i swobodne garnitury. Ku zdziwieniu Pati jej koleżanki z klasy – Hela Trela oraz Jula Gajula – również znalazły się na liście zaproszonych. Wdzięczyły się w swoich modnych strojach do starszych wróżek, zupełnie jakby należały do ich paczki. Hela zarzucała rewelacyjnymi długimi włosami to na jedną, to na drugą stronę. Jula trzymała szklankę z sokiem w identyczny sposób jak starsze wróżki.

– Co za półgłówki – prychnęła Pati.

– A co wy tu robicie? – Hela niespodziewanie wskazała na Pati.

– To moje siostry. Chyba nic dziwnego, że zostałam zaproszona – odrzekła niechętnie Liana. Ona także nie znosiła Heli, która, jej zdaniem, była zbyt wyniosła i fałszywa.

– A ja jestem sąsiadką, ważną znajomą rodziny. Mieszkam w brzozie obok – wyjaśniła Wiolina i wygładziła kreację. Różowa sukieneczka uszyta przez mamę była już na nią nieco za mała. Rękawy nieprzyjemnie uwierały ją pod pachami.

– A ja… – Pati się zawahała. – Chyba mogłabym spytać cię o to samo.

– Chodzimy razem na chór. Nie wiedziałaś?

– Ach, no tak – odrzekła Pati i wzięła wielki haust napoju.

Chór ze Szkoligórki znano na całym świecie, a śpiewały w nim tylko dzieci o najmilszych głosikach. Oczywiście Hela była takim dzieckiem. Jaka szkoda, że gdy się teraz odezwała, jej głos wcale nie brzmiał tak ładnie.

Pati miała ochotę powiedzieć jej coś uszczypliwego, ale przypomniała sobie, że na przyjęciu obowiązują dobre maniery. Dlatego postanowiła się nie denerwować i rozmawiać o samych przyjemnych rzeczach. Pochwaliła sukienkę Wioliny, która przypominała jej subtelny i cudowny pączek róży. Wiolina podziękowała i pochwaliła twarzowy strój Pati. Następnie Pati wymieniła się nowinami z Lianą. Liana narzekała na liczne rodzeństwo i wyjątkowy rozgardiasz, który panował w domu już od tygodnia.

Kiedy Pati nalewała sobie kolejną szklankę soku z różawiny, z czeluści kuchni wyleciała do gości mama Liany, Ula. Była ładnie ubrana, ale na czole błyszczały jej maleńkie krople potu.

– Tu jesteście! – powiedziała i wytarła mokre ręce o oprószony mąką fartuch. Ula, podobnie jak pozostali członkowie jej rodziny, była blada i koścista. Jej niedbały kok miał ciemny, połyskujący kolor. – Czas na obiad. Zapraszam wszystkich do jadalni – oznajmiła wesoło.

– To dobrze, bo burczy mi już w brzuchu! – zawołała raźnie Pati. W powietrzu unosił się pyszny zapach orzeszków i warzyw.

– Przyniosę wam w takim razie jakieś przysmaki do pokoju dziecięcego. Małe na pewno akurat budzą się z drzemki.

– Że co? Że kto? – zdziwiła się Pati.

– Lena i Nina. Jeszcze raz dziękuję wam, kochane, że zgodziłyście się nimi zająć. Przez cały tydzień były wprost nie do wytrzymania. Podejrzewam, że to z powodu uwagi, jaką poświęcałam starszym siostrom. W ostatnich dniach bez przerwy wybuchały wielkie kłótnie, małe sprzeczki i straszne sceny zazdrości.

Liana czuła się oszukana. Chciała podnieść głos i wyrzec hardo jakieś słowo, którego używali dorośli, żeby sobie ulżyć. Ale znała tylko jedno przekleństwo i wiedziała, że gdyby wypowiedziała je na głos przy mamie, skończyłoby się to najpewniej bezwzględnym szlabanem. Ula oczekiwała bowiem od swoich dzieci posłuszeństwa i dobrego zachowania. Dlatego Liana uśmiechnęła się tylko skonsternowana, podczas gdy jej mama ciągnęła z zapałem:

– Wasze zadanie jest najważniejsze ze wszystkich. Bez was dzieciaki weszłyby gościom na głowę. Zrujnowałyby to przyjęcie.

Pati ujrzała kątem oka złośliwy uśmiech Heli. Ponieważ jednak nie chciała sprawiać jeszcze więcej przykrości Lianie ani też dać jej mamie odczuć, że doszło do nieporozumienia, powiedziała:

– Och! Oczywiście, czas na zaopiekowanie się maluchami! Chciałyśmy tylko najpierw ogłosić solenizantkom, pani domu oraz zacnym gościom, że nie muszą obawiać się żadnych hałaśliwych rozrabiaków, które mogłyby przypadkiem zakłócić to uroczyste przyjęcie urodzinowe. Jesteśmy tu po to, żeby do podobnej sytuacji nie doszło. Cóż za zaszczyt! Mamy duże doświadczenie w opiece nad dziećmi, zatem można na nas polegać. Dziękujemy i życzymy udanego dnia. Hura! Hura! Hura!

Kiedy trzy małe wróżki opuszczały jadalnię, ich uszu dobiegał chichot pozostałych dzieci. W chwili, gdy Pati zamykała za sobą ciężkie drzwi, napotkała obłudne spojrzenie Heli. Z jej ust dało się wyczytać jedno słowo: „frajerka”.

– Chyba umrę ze wstydu. Co my sobie wyobrażałyśmy? Że zaproszą nas na urodziny czternastolatek? – zapiszczała Wiolina.

Sukienka wydawała jej się teraz jeszcze bardziej niewygodna niż przedtem. Nie myśląc wiele, oderwała od niej nieszczęsne rękawy i od razu poczuła wielką ulgę.

– Ale dlaczego zaproszono Helę Trelę, a nas nie? – pytała Pati z kwaśną miną.

Usiadła zrezygnowana na podłodze jasnego korytarza, nie zważając na to, że może pobrudzić swoją nową sukienkę. Nie miało to już dla niej żadnego znaczenia.

– Coś mi się zdaje, że mama nas po prostu wrobiła. Potrafi być naprawdę podstępna – rzekła Liana. W jej głosie brzmiał zawód.

Zanim którakolwiek z wróżek zdążyła jej odpowiedzieć, wydarzyło się coś zadziwiającego.

Z drugiego końca przedpokoju, przed drzwiami do pokoju dziecięcego, patrzyły na nie złowieszczo dwie małe postacie. Kołysały się na boki i mruczały coś po cichu zachrypniętymi głosami.

– Lena? Nina? – spytała Liana, z niedowierzaniem przecierając oczy.

W tej samej chwili stworzonka czmychnęły do pokoju, z hukiem trzaskając drzwiami. Pati, Liana i Wiolina stały jak wryte.

ROZDZIAŁ 2

Pati, Liana i Wiolina tkwiły w uchylonych drzwiach, zastanawiając się, co powinny zrobić. Zasłony w pokoju dziecięcym były zaciągnięte, ale od czasu do czasu wietrzyk wdmuchiwał przez otwarte okno promienie słońca, które rozświetlały ponure pomieszczenie. Huśtawka z huby i zabawkowe biedronki tworzyły na ścianach mroczne cienie.

Wiolina uważała, że najrozsądniej byłoby zawołać Ulę. Za to Pati wolała za wszelką cenę uniknąć spotkania z kimś z gości. Nie chciała się jeszcze bardziej pogrążyć.

– I co byśmy jej powiedziały? Mamy się przyznać, że dwie smarkate napędziły nam strachu, a w dodatku nie możemy ich złapać? Przecież to oznaczałoby koniec naszej kariery opiekunek!

Liana zgodziła się z Pati. Od czasu do czasu udało im się całkiem nieźle dorobić, pilnując najmłodszych w lesie Wietrzyska.

– Jeśli goście się dowiedzą, że nie potrafię opanować rodzonych sióstr, możemy się pożegnać z nowymi zleceniami.

– Hela nie omieszkałaby wszystkim o tym wypaplać, mamy to jak w banku. To szelma i plotkara – wymamrotała Pati.

– A co, jeśli to wcale nie są twoje siostry? – odrzekła na to Wiolina i głośno przełknęła ślinę.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała niepewnie Pati.

– Co, jeśli przez otwarte okno wtargnął złodziejski chochlik? Zabójcze komary? Albo upiory? – Skrzydełka Wioliny zadrżały ze zdenerwowania.

– Nie wygłupiaj się. Znasz Lenę i Ninę. Dobrze wiesz, jakie z nich dokuczliwe bachory. Po prostu chciały nas przestraszyć. To prawdziwe belzebobki! – odpowiedziała Liana tonem znawczyni.

Po chwili zastanowienia przyjaciółki zdecydowały, że wezmą sprawy w swoje ręce.

Pierwsza wkroczyła do pokoju pewnym krokiem Liana, nawołując swoje siostry po imieniu. Nie słychać było jednak żadnej odpowiedzi. Piętrowe łóżko było puste, a lniana pościel leżała rozrzucona na podłodze.

– Rozsuńcie zasłony – poprosiła Liana i przyklękła na czworakach, żeby sprawdzić, czy małe nie ukryły się pod łóżkiem.

Wiolina zaczęła się po cichutku zakradać do zasłon. Po drodze potknęła się o jakieś porzucone gry. Pati zaś podeszła ostrożnie do wielgachnej szafy z drzewa brzozy. Jej drzwiczki były pomazane kredą w kwiatki i motylki. Na wyrastających z szafy gałęziach porozwieszano różne bibeloty i zabawki. Nawet one wyglądały groźnie w tym otulonym mrokiem pokoju. Pati była pewna, że brzozowa szafa świetnie nadawała się na kryjówkę dla niepokornych małych wróżek.

– No już, smarkule! Dobrze wiem, co knujecie! – zagrzmiała Pati. – Chcecie nam dać nieźle w kość. Ale nic z tego! Znamy wasze sztuczki i nie ma mowy, żebyśmy się na nie nabrały! – dodała, po czym gwałtownie szarpnęła za drzwiczki, otwierając je na oścież.

W tej samej chwili Wiolina rozwarła zasłony. Ciemne kąty nie wyglądały już strasznie. W jasnym świetle pokój wydawał się zupełnie zwyczajny. Wtem usłyszały jakiś chrapliwy bełkot.

– Gdzie jesteście? – zapytała stanowczo Pati. – Żarty się skończyły.

Pati dobrze radziła sobie z dziećmi. Była surowa, ale sprawiedliwa. Zachowywała się jak fajna koleżanka, ale nie lubiła się ceregielić. Miała posłuch u dzieciaków.

– Myślę, że powinnyśmy zakończyć poszukiwania. Lena i Nina zaginęły na wieki – oznajmiła przesadnie dramatycznym tonem.

Liana i Wiolina od razu odgadły, co kombinuje. Małe brzdące na pewno chciały zostać odnalezione, ale jeśli nikt nie będzie ich szukał, to nie wytrzymają długo i same wyjdą zza drzwi albo spod stołu.

Przyjaciółki usiadły na środku pokoju i udawały, że nic a nic je nie obchodzi, gdzie wlazły Lena i Nina. Prowadziły swobodną rozmowę na temat przyjęcia urodzinowego, w rzeczywistości jednak rozglądały się ukradkiem dookoła, mając nadzieję, że maluchy wyskoczą nagle z jakiegoś najmniej spodziewanego zakątka.

Kiedy Wiolina chwaliła grzebyki z drzewa bzu podarowane przez Pati, ich uszu dobiegł jakiś pomruk. Liana pierwsza zdała sobie sprawę, że dźwięk dolatywał z góry. Podniosła więc głowę i popatrzyła na wyrastającą z szafy koronę drzewa. Ujrzała tam zwisającą leniwie z gałęzi Lenę.

Lena była dzieckiem o zadziornym wyglądzie. Miała czarne włosy ścięte na grzybka i przenikliwe spojrzenie. Teraz jednak jakby czaiło się w niej coś jeszcze – coś bardzo, ale to bardzo niedobrego. Oczy jej błyszczały, a z nosa wyciekał kleisty glut.

Lena napotkała wzrok Liany, charknęła i zaczęła dziwnie jęczeć.

– Co jej jest? – zapytała niepewnie Liana, podnosząc się z podłogi, żeby przyjrzeć się temu niezwyczajnemu zjawisku.

W życiu nie rozpoznałaby w stworzonku Leny, gdyby nie to, że miało na sobie ubranie od lat przechodzące z siostry na siostrę: znoszoną pomarańczową sukienkę z uśmiechniętą pszczołą. Sukienczyna była już bardzo stara i nosiła ją każda z córek Wiązów.

– Uaaaa! – zawyła Lena. Jedną ręką wytarła cieknące z nosa gile, a drugą trzymała się gałęzi, z której zwisała jak gdyby nigdy nic.

– Co jest nie tak z twoją siostrą, Liano? – zapytała Pati drżącym głosem.

Tymczasem Wiolina nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Zatrwożona uniosła rąbki różowej sukienki i wycofała się nieco, by przycupnąć na dolnym piętrze łóżka.

Pati wpatrywała się w małą Lenę jak urzeczona. W tej samej chwili uchylone drzwi pokoju dziecięcego zaczęły się powolutku zamykać. Skrzypnęły framugi i zza drzwi wyłoniła się Nina, wyższa od Leny o głowę. Wyglądała jak powiększona kopia mniejszej siostry: miała taką samą buzię o srogim spojrzeniu okoloną włosami ściętymi na grzybka.

Nina zbliżała się powoli w stronę trzech wróżek. Jej skrzydełka drżały nierówno i nie wiadomo, czy swoimi jękami wyrażała niezadowolenie, głód czy zmartwienie.

– Co jest z wami nie tak?! – zapytała ostro Liana i poprawiła sobie skrzydła.

Lena zleciała z brzozowej gałęzi na ziemię. Od razu dopadła do Niny, złapała ją za włosy i z całej siły szarpnęła. Nina wrzasnęła, zacisnęła pięści i rąbnęła siostrę w bark. Za chwilę kotłowały się na podłodze, dysząc i sapiąc.

– Przestańcie! Natychmiast! – huknęła Liana i rozdzieliła skłócone smarkule.

– Upiory – wyszeptała Wiolina i zebrała opadłe z łóżka na podłogę szeleszczące falbanki sukienki.

Nina i Lena jakby zastygły w miejscu. Gapiły się oskarżycielsko na Wiolinę. Liana i Pati posłały jej pytające spojrzenia.

– Coś ty powiedziała?

Żadna z nich nie dosłyszała słów Wioliny, więc ta powtórzyła, tym razem głośno i dobitnie:

– UPIORY!

Pati odwróciła się w stronę charczących stworków i przyjrzała im się dokładniej. Wiedza na temat tego, jak wyglądały upiory i czym tak naprawdę były, pozostawała niedostępna dla dzieci w wieku szkolnym. Pati wiedziała tylko tyle, ile mogła sobie poskładać z zasłyszanych historyjek, szeptów starszych pań i zdań wyrwanych z kontekstu.

Prawdopodobnie upiory były oślizgłymi, owłosionymi knypkami. Miały łuski na karku, zezowate spojrzenie i długie pazury. Niewykluczone, że coś je bolało albo smuciło i z tego też powodu były wredne, uparte, zezłoszczone i dokuczliwe. Niektórzy powiadali, że upiory nie znosiły światła ani radosnych rzeczy.

– Siedzą w cieniu – zauważyła Pati.

Liana była zazwyczaj najodważniejsza z całej trójki. Miała zostać czarodziejką i w trakcie swoich szkoleń obcowała ze sprawami, które dla innych wróżek były obrzydliwe lub straszne. Dlatego jako pierwsza podeszła do przodu i delikatnie złapała za rękę mniejszą z sióstr, Lenę. Ta zawarczała, lecz Lianie udało się uspokoić ją czułym głaskaniem. Stworzonko miało ciężki, rzężący oddech.

– Dobrze już, dobrze, moje maleństwo – rzekła pocieszająco Liana.

Pogłaskała Lenę po policzku, a następnie po karku. Po lepkim, pokrytym łuską karku.

Wróżka się wzdrygnęła, lecz zanim cofnęła rękę, Lena zdążyła wbić w nią swoje zębiska.

– A niech mnie, ty gadzino! – zawyła Liana.

Lena wypuściła z buzi jej dłoń. Pati czym prędzej wskoczyła na jej łóżko i znalazła się obok Wioliny. Trzy wróżki z niedowierzaniem wytrzeszczały oczy na małe upiorne kreatury.

– Co to jest? O co tu chodzi? – jęknęła Wiolina.

Pati szybko zakryła jej dłonią usta i szepnęła:

– Ćśśś… Urodziny.

Z jadalni dobiegały odgłosy przyjęcia. Goście śpiewali Sto lat. Rozbrzmiewał śmiech, a po domu roznosił się zapach upieczonego przez mamę Pati tortu ze śmietanki z sitowia. Nie tylko Pati od razu rozpoznała tę słodką woń.

Wygłodniałe małe upiorki ruszyły w stronę drzwi, przez które do ich pokoju wdzierał się aromat ciasta. Pati okazała się jednak szybsza: czym prędzej wyprzedziła Lenę i Ninę i zamknęła drzwi na klucz. Upiory warczały groźnie i próbowały go wydrzeć. Kluczyk trafił jednak do kieszeni nowej sukienki Pati.

– Dla mnie. Ja chcę. Daj! Mi. Głupia! Daj! – skrzeczały i parskały.

– Co za okropieństwo! Wszyscy na pewno pomyślą, że to my tak hałasujemy! – biadoliła Pati. Robiła wszystko, co w jej mocy, by okiełznać rozbestwione dzieciaki.

Nina złapała Pati za rękę i z całej siły próbowała powalić ją na podłogę. W tym samym czasie kościste paluszki Leny usiłowały dostać się do jej kieszeni.

– Szafa! – krzyknęła Pati i kazała Wiolinie i Lianie otworzyć jej drzwi.

Szafa była ogromna. Dziewczynki spędziły w niej swego czasu długie godziny, budując bazy i organizując wieczorki polegające na piciu herbatki. Chwila w tej znajomej zamkniętej przestrzeni mogłaby pomóc dziewczynkom zdecydować o podjęciu kolejnych kroków.

Pati wrzuciła w głąb szafy klucz, który zadźwięczał zachęcająco, gdy uderzył o podłogę. Lena i Nina rzuciły się, by go przechwycić. Wtedy Liana dopadła do drzwi, trzasnęła nimi z całej siły i aż przysiadła na podłodze.

Naraz ze środka szafy zaczął dobiegać straszny łomot. Bombardowane kopniakami i silnymi ciosami małych piąstek drzwi ledwie trzymały się w zawiasach.

Wiolina zapierała się o nie rękoma, ale wszystko wskazywało na to, że szalejące w środku stworzonka miały niebywałą siłę. Drzwi trzeszczały i szafa ledwo wytrzymywała wściekły atak zamkniętych w środku dzieciaków. Pati podbiegła na pomoc przyjaciółce i razem z nią napierała na drzwi. Bachory nie mogą za nic w świecie wydostać się z tego tymczasowego aresztu! Jeśli do tego dojdzie, zepsują przyjęcie.

– Jesteśmy najgorszymi opiekunkami w całym Wietrzysku. Jeśli Ula znajdzie je w takim stanie, to będzie koniec naszej kariery! Możemy pożegnać się z dobrą reputacją.

– Co robimy? Liano? Pati? Musimy coś wymyślić, bo nie damy rady przetrzymywać ich długo w tej szafie – lamentowała Wiolina. – Jeszcze trochę, a drzwi pękną z łoskotem.

Nagle hałas po prostu ustał. Nikt już nie łomotał w drzwi, znikąd nie dochodziło żadne charczenie, warczenie ani rzężenie. Nikt nawet nie pisnął. Nie słychać było odgłosów wesołego zamętu i śpiewu. Zaległa dziwna cisza.

– No, w końcu uspokoiłyśmy te zasmarkane stwory – westchnęła z ulgą Pati.

– Nie wierzę własnym uszom! – wykrzyknęła Ula Wiąz.

Pati, Liana i Wiolina stały zwrócone w stronę szafy. Wiedziały już jednak, że tuż za ich plecami znajdowała się Ula wraz ze wszystkimi zaproszonymi gośćmi. Pati czuła, jak bledną jej policzki. Miała wrażenie, że jej biedne wrażliwe serduszko stało się tak ciężkie, że bije gdzieś w okolicach kolan. Odważyła się jednak obrócić, by napotkać zawiedzione spojrzenie Uli.

Ula dzierżyła w dłoni zardzewiały pęk zapasowych kluczy. Obok niej sterczała Hela Trela. Pati cofnęła się o krok i całym ciałem oparła o brzozową szafę. Liana i Wiolina także zdobyły się na odwagę, by stanąć twarzą w twarz z Ulą.

Przez kilka sekund nikt się nie odezwał. W pokoju słychać było tylko cykanie dobiegające z rogów zegara-ślimaka. I kiedy tak ślamazarne sekundy powoli mijały, trzy wróżki próbowały wymyślić, w jaki sposób opowiedzieć Uli, co tu naprawdę zaszło.

– No i? – rzekła pytająco Ula Wiąz.

Liana usłyszała zgrzytnięcie zębami. To oznaczało tylko jedno: mama jest wściekła.

– Wcale nie jest tak, jak myślisz, mamo – odpowiedziała.

Ula nie chciała jej słuchać i przerwała córce:

– To jakiś koszmar! Chyba zaraz padnę!

– Też tak uważam. Kompletny brak odpowiedzialności i szczyt okrucieństwa – zawyrokowała dramatycznie Hela.

– Proszę natychmiast otworzyć te drzwi. Jak tak można? Zamknąć małe słodkie berbecie w szafie, w dodatku akurat wtedy, kiedy inni się świetnie bawią…

– Och, nie radzę! To znaczy… My wcale nie… To tylko… – Pati zaczęła się jąkać.

Zaschło jej w gardle i nie była już w stanie wydusić z siebie ani jednego sensownego słowa więcej. Zresztą, jak niby miałaby wytłumaczyć tę sytuację, skoro sama niewiele z niej rozumiała?

– Pani Wiąz… Proszę nam uwierzyć, że nasze głowy także są pełne pytań, na które nie znamy odpowiedzi – rzekła w końcu i odstąpiła w bok, odsłaniając drzwi szafy.

To samo uczyniła Wiolina, zgarniając falbany swojej szeleszczącej sukienki.

Za to Liana chwyciła mamę za rękaw. Drżała jej dolna warga, a po policzku potoczyła się ogromna łza.

– Mamo, cokolwiek to jest, musisz wiedzieć, że nie mamy z tym nic wspólnego.

Ula weszła do brzozowej szafy. Wciąż było bardzo cicho. Wyglądało na to, że wszyscy goście wstrzymali oddech.

Kiedy Ula Wiąz w końcu ujrzała to, co czaiło się w najgłębszym i najciemniejszym kącie szafy, jej twarz całkowicie pobladła. Odwróciła się w stronę gości, szybkim ruchem zamknęła drzwi i zawołała zbolałym głosem:

– Upiorna gorączka! Moje dzieci mają upiorną gorączkę. Biegnijcie, moi mili, ile sił w nogach, do swych domów! Prędko, prędko! Uciekajcie z tego siedliska upiornego choróbska!

ROZDZIAŁ 3

Pati gnała przed siebie takim pędem, że aż trzepotały jej skrzydełka i koniuszki uszu. Rozważała nawet, czy nie lepiej byłoby trochę podlecieć, lecz wolała nie ryzykować. Mogłoby się to skończyć wizytą na dywaniku w straży miejskiej i gęstym tłumaczeniem, dlaczegóż to złamała zakaz latania obowiązujący nieletnich. Nie była pewna, czy sytuacja, w której się właśnie znalazła, była na tyle poważna, żeby stanowić wystarczająco dobre usprawiedliwienie.

Kiedy pani Wiąz kazała wszystkim zaproszonym gościom zmiatać do domów, Pati jak strzała zbiegła po krętych schodach domu swojej przyjaciółki. Z rozpędem wypadła na wąskie ścieżki Pokrzywowego Pola. Musiała bardzo uważać, żeby się nie poparzyć wyłażącymi ze wszystkich stron liśćmi pokrzywy. Kiedy w końcu dostała się na ulicę Główną, z trudem omijała niespiesznych spacerowiczów, umilających sobie dzień wolny od pracy leniwym wałęsaniem.

– Wyjątkowo się teraz spieszę, panie posterunkowy Głaz! Z drogi, panie Nakłuć! Niech pani mocno przytrzyma perukę, pani Lilio Nenufar!

Jeśli ktoś dobrze poznał Pati Majerankę Miłorzeszek, to wiedział doskonale, że nie znosiła się spieszyć, uwijać ani pędzić ile sił w nogach. To dlatego, że urodziła się z pewną wadą serca. Było ono niezwykle wrażliwe i podatne na zranienia.

Przed wejściem do Parku Paproci Pati ponownie wpadła na sąsiadkę, panią Malinę, prażącą się w niedzielnym popołudniowym słońcu ze swoimi przyjaciółkami.

– I jak było na przyjęciu? – zagadnęła dziewczynkę.

Była pewna, że mały rudzielec przystanie na chwilę, by zamienić kilka słów. Chętnie wysłuchałaby świeżutkich ploteczek. Jednak Pati nie zwolniła kroku, tylko pognała w kierunku Szkoligórki.

– Wydarzyło się coś przeokropnego. Chętnie bym pani o tym opowiedziała, ale nie do końca jeszcze rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi! – odkrzyknęła pospiesznie sąsiadce.

Pani Malina z trwogą złapała się za naszyjnik i rzekła do swych przyjaciółek:

– Wielkie nieba! Cóż to takiego mogło zajść na przyjęciu dla dzieci, że Pati jest w takim szoku? Jedzenie było bez smaku? A może ciasto Anulki nie wyszło?

Na podwórku Szkoligórki mała wróżka musiała nieco zwolnić. Jej biedne serduszko boleśnie łomotało w klatce piersiowej i ledwo łapała oddech. Zdecydowała, że ostatni odcinek drogi powrotnej do orzechowego domu pokona spacerkiem. Zaczynało do niej docierać, że chyba właśnie zobaczyła na własne oczy dwa upiory. Wzdrygnęła się ze strachu na samo ich wspomnienie. Niecodzienność tej sytuacji wprawiała ją jednak w ekscytację.

Kiedy w końcu Pati udało się dotrzeć do domu, Anulka już o wszystkim wiedziała. Ula Wiąz rozesłała telecykady do rodziców dzieci obecnych na urodzinach. Mama przygotowała dla córki kubek gorącej herbaty i kawałek tortu ze śmietanki z sitowia. Zawsze piekła jedno zapasowe ciasto na wypadek, gdyby pierwsze nie wyszło. Dlatego w domu Miłorzeszków, ku uciesze całego sąsiedztwa, zawsze znalazło się coś słodkiego.

Pati usiadła do stołu. Podenerwowana Anulka wyjaśniła jej, co takiego stało się dzieciom Wiązów.

– Mają upiorną gorączkę, a to bardzo ciężkie choróbsko. Zmienia małe wróżki w zasmarkane, wredne upiorne chochliki. Trwa to zwykle tydzień, a potem dzieci wracają do normalności.

– Czy ja też miałam kiedyś upiorną gorączkę? – zapytała wciąż jeszcze roztrzęsiona Pati.

– Minęło już dużo czasu od chwili, kiedy upiorna gorączka rozpanoszyła się w Wietrzysku. Musiałabym sobie przypomnieć… – Wzrok Anulki błądził za kuchennym oknem. Zamilkła. Jej oczy wydawały się jakoś dziwnie szkliste.

– Mamo? – odezwała się niepewnie Pati.

Anulka wzdrygnęła się lekko, jakby wybudzona ze snu.

– Co? Ach, tak, tak. Kiedyś zachorowałaś, ale na szczęście byłaś jeszcze bardzo malutka…

W głowie Pati zaczęło się rodzić wiele nowych pytań, ale Anulka dodała pospiesznie:

– Twój przypadek był tragiczny. Szalałaś i świrowałaś. Myślałam, że mnie wykończysz. Zdarzały się dni, które całkiem przesypiałaś, ale było i tak, że coś w ciebie wstępowało. Dokuczałaś, ciągle czegoś chciałaś. Jazgotałaś i darłaś się na cały głos. Nie było ani chwili spokoju. Biedny tata musiał się w końcu przenieść na kanapę Koniczynowej Akademii, bo w domu nie dało się pracować.

– Zostawił cię samą z upiorem? A to drań! – krzyknęła Pati.

– Nie tak całkiem samą. Przecież przyjechałam wam pomóc – z kuchennego balkonu dobiegł czyjś głos.

Należał do babci Pati, Henriety Raptogóry. Przychodziła do nich co tydzień, żeby sprawdzić, czy Miłorzeszkowie mają co jeść i czy w domu panuje porządek.

– No tak… Mogło tak być – przypomniała sobie Anulka.

Henrieta właśnie skończyła podlewać kwiaty i wyrywać chwasty na balkonie. Pati chciała przywitać babcię uściskiem, ale ta zrobiła unik – nie chciała pognieść świeżo wyprasowanej sukienki. Nie przepadała za przytulaniem. Jej zdaniem uścisk dłoni lub skinienie głową były zupełnie wystarczającym pozdrowieniem.

Pati wsunęła do buzi łyżeczkę pełną śmietankowego ciasta. Wspaniale rozpływało się w ustach. Przyszła jej wtedy do głowy dziwna myśl.

– Skoro upiorna gorączka przechodzi po tygodniu i potem wszystko wraca do normy, to dlaczego pani Wiąz tak spanikowała?

– Dzieciom może i przechodzi – mruknęła Henrieta i zamieszała herbatę.

– Mamo! – upomniała ją Anulka. Skrzydełka jej zadrżały, a na twarzy pojawił się cień niepokoju. – Babcia chciała powiedzieć, że nie ma powodu do obaw. Przechodziłaś już upiorną gorączkę. To tyle. Nie ma o czym gadać.

– Ale… – Pati chciała jeszcze o coś dopytać.

– Dajże już spokój. Smakuje ci torcik? Pyszny, prawda? Jutro upiekłabym chlebka bąbelkowego. Mogłabyś mi pomóc? – zaczęła paplać Anulka. – A dziewczynom spodobały się grzebienie z gałązek bzu? Powiedziałaś, że kupiłaś je w tym sklepiku na ulicy Głównej, który otworzyła Nea Rusałka? Ach, ona ma świetny gust, można u niej dostać cudowne rzeczy! – nie przestawała trajkotać. W końcu jej głos zniknął w którymś z pokoi w domu Miłorzeszków.

Henrieta podążyła za córką, zostawiając lekko skołowaną Pati samą w kuchni.

Kiedy mała wróżka skończyła wcinać drugi porządny kawałek ciasta, zobaczyła, że Henrieta schodzi z poddasza. Wyglądało na to, że płakała. Jej jasne oczy były jakby zamglone i wycierała nos koronkową chusteczką.

– Co robiłaś na strychu? – zapytała czujna Pati.

– Nic, tak tylko sobie weszłam… sprawdzić, ile niepotrzebnych gratów się tam kurzy. Mnóstwo tam obrazów, szpargałów i klamotów. Mamy rodzinną skłonność do alergii, więc trzymaj się od tego miejsca z daleka. Zresztą, nie ma potrzeby tam wchodzić. W końcu na strychu przechowuje się tylko rzeczy niepotrzebne… – Henrieta się zamyśliła. – No! Ja też nie jestem tu już do niczego potrzebna. W domu jest czysto i macie co jeść. Zbieram się! – zawołała w stronę salonu, gdzie Anulka ścierała kurze. – Następnym razem przyniosę liliowy olejek, bo chyba się wam skończył.

Po wyjściu babci Pati zapukała do drzwi gabinetu taty Miłorzeszka. Była zdeterminowana, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o upiornej gorączce. Być może on będzie w stanie zaspokoić jej ciekawość.

Stare drzwi poobwieszane były przeróżnymi znakami zakazu, mającymi zapewnić spokój pochłoniętemu pracą profesorowi. Zrobiła je Pati, za karę. Każda tabliczka odnosiła się do innego przewinienia.

Tabliczkę „Niczego nie dotykać” musiała sklecić za to, że niechcący rozbiła zaczarowane zwierciadło, nad którym tata prowadził badania. Ale lustereczko było takie śliczne, że Pati po prostu nie mogła się mu oprzeć.

Z kolei tabliczka z napisem „Nie przeszkadzać bez powodu” zawisła na drzwiach mniej więcej wtedy, gdy trzyletnia Pati wyrobiła sobie nawyk zawisania na klamce u drzwi gabinetu i zalewania taty pytaniami: „Co robisz? Co to takiego? Do czego to służy? Dlaczego ciągle tu siedzisz? Ile to kosztuje? Co się stanie, jeśli tu nacisnę?”.

Pati uznała, że choć wiele z tych zakazów obowiązywało przez calutki rok, to chyba akurat dzisiaj mogła zrobić wyjątek i przeszkodzić tacie w pracy.

Głośno zapukała. Zza drzwi dobiegł brzdęk metalowych naczynek i sprężynek spadających na podłogę. Wyglądało na to, że – zgodnie ze swoim zwyczajem – właśnie przeszkodziła w czymś bardzo ważnym. Za chwilę zadźwięczały łańcuszki i klucze. Tata Miłorzeszek już lata temu zdał sobie sprawę, że o wiele lepiej od tabliczek działają zamki w drzwiach.

– Pati? – zapytał zdumiony, uchylając drzwi.

– Tato, na pewno słyszałeś, że najmłodsze dzieci Wiązów mają upiorną gorączkę. A ja się po prostu zastanawiam, skąd ona się wzięła… I czy ty też miałeś upiorną gorączkę, jak byłeś mały? I dlaczego pani Wiąz wpadła w taką histerię? I dlaczego mama też się dziwnie zachowuje? I dlaczego ty też jesteś podenerwowany? – wyrzuciła z siebie Pati i spojrzała na tatę niespokojnym wzrokiem. Ten zaś z każdym kolejnym pytaniem cofał się nieco w głąb ciemnego gabinetu.

– Ach tak… Ta upiorna gorączka… Tyle już czasu upłynęło, od kiedy w Wietrzysku zanotowaliśmy przypadki choroby… No, z tego, co pamiętam, to choruje się na nią przez tydzień… – zamilkł na chwilkę, po czym zmarszczył czoło i się zamyślił. – Ale może być i tak, że… znaczy się… – mruknął i zaraz burknął: – Ale co ja ci mówiłem o przeszkadzaniu? Zresztą całe drzwi są poobwieszane tabliczkami z wszelkimi możliwymi zakazami. Pozwól więc, że je przymknę i…

Głos taty Miłorzeszka ucichł nagle za zamkniętymi drzwiami. Pati stała jak wryta po ich drugiej stronie, tak samo jak tyle razy wcześniej.

Tej nocy nie mogła zasnąć. Leżała w łóżku w całkowitej ciszy i gapiła się w sufit. Robiła, co mogła, żeby zapaść w sen: wypiła szklankę ciepłego mleka z sitowia, liczyła trzmiele, wzięła do siebie okupującego półeczkę z książkami Rydza. Rydz był rozczochraną pluszową larwą, którą wiele lat temu podarowała małej wróżce mama. Co jakiś czas zdarzało mu się jeszcze w nocy zbłądzić i zasnąć w objęciach Pati, kiedy coś ją trapiło. Co do zasady dziewczynka uważała jednak, że jest już za duża na spanie z pluszakami.

– Dzieje się coś bardzo dziwnego – szepnęła do uszka staremu przyjacielowi.

Jeden czułek Rydza, wielokrotnie przyszywany do głowy, poruszył się pogodnie tuż przy oczku z guzika.

Pati wstała z łóżka i z Rydzem w ramionach pomaszerowała do regału. Był on zawalony pluszowymi robakami, laleczkami i książkami. Na jednej z półek leżała największa encyklopedia świata. W niej na pewno znajdzie odpowiedzi na swoje pytania. Skąd się wzięła upiorna gorączka? I czym grozi?

Otworzyła grubaśną książkę na literce U, jednak w miejscu, w którym powinna znajdować się definicja upiornej gorączki, brakowało stron! Wyglądało na to, że ktoś je powyrywał.

Pati przypomniała sobie, że kilka lat temu, kiedy jeszcze nie wiedziała, że encyklopedię należy szanować, użyła dwunastu stron na sklecenie średnio udanych laurek dla mamy. Anulce jednak bardzo się spodobały wycinanki i powiesiła je z dumą na ścianie korytarza. Od tej pory, chcąc nie chcąc, Pati codziennie oglądała fragmenty artykułów poświęconych koprochrząszczykom i wielkiemu bohaterowi Wietrzyska, Kubie Kopyrtce. Z całą pewnością nie wykorzystała do swojego dzieła stron z literką U.

Pati zakradła się do salonu. Po drodze rzuciła okiem na zdobiące korytarz kunsztowne laurki.

– Doprawdy, obiecująca ze mnie artystka – szepnęła do siebie z zadowoleniem.

Anulka już spała, a tata Miłorzeszek siedział zamknięty w swoim gabinecie. Pati ostrożnie przesunęła muchomorową kanapę do jednego z wysokich regałów z książkami. Stały przy wszystkich ścianach salonu, ponieważ w domu Miłorzeszków było pełno książek. Anula uwielbiała czytać, podobnie zresztą jak jej córka. W dodatku tata Miłorzeszek był profesorem czarodziejstwa. Interesujących lektur w tym domu nie brakowało.

– Aha! – wyrwało się podekscytowanej Pati, kiedy ujrzała na półce zieloną księgę pod tytułem Gorączki i bolączki wróżek.

Przewertowała egzemplarz w poszukiwaniu litery U, ale najwidoczniej książkę spotkał ten sam los, co encyklopedię. Zniknęły wszyściuteńkie strony poświęcone upiorom i upiornej gorączce.

Oprócz jednej. Wyrwaną kartkę przedarto na pół i włożono do środka książki jak zakładkę. Gdy Pati połączyła ze sobą obie części, jej oczom ukazał się tekst znanej rymowanki:

UPIÓR! UPIÓR! WSZAWICA I ŚWIERZB!

SZCZECINY SWĘDZENIE,

BREDNI BAJDURZENIE,

GORĄCZKA I DRŻENIE.

UPIÓR! UPIÓR! JUŻ NIE MAZGAJ SIĘ!

BO POTWORY ZŁAPIĄ CIĘ

I DO CIEMNEJ KRAINY

RAZ, DWA, TRZY – WLECISZ TY!

– O co tu chodzi? Co też ten wierszyk robi w książce lekarskiej? – zdziwiła się. Była to znana wyliczanka, którą się recytowało, skacząc na skakance albo wybierając członków drużyny do zabawy w dwa ognie.

Pati złożyła kartkę i wsunęła ją do kieszeni. Następnie pootwierała wszystkie szuflady i szafki w poszukiwaniu innych pomocnych lektur, ale znalazła tylko idiotyczne opowiadania romantyczne i jakiś arcynudny przewodnik po diecie kleikowej. Jednak jeśli w którejś książce znalazła się choćby najmniejsza wzmianka o tajemniczej upiornej gorączce, egzemplarz ten ponosił ewidentny uszczerbek na zawartości.

ROZDZIAŁ 4

Szkoligórka znajdowała się w samym centrum wietrzyskowego lasu. Cztery piętra szkoły wybudowano w środku omszałego pagóra. Spod zielonego mchu wyzierały szare, skaliste mury upstrzone czerwonymi ramami okien. Każdego ranka po szkolnych korytarzach roznosił się smakowity zapach obiadu. Już wtedy, gdy zadzwonił dzwonek zapraszający dzieci na pierwszą lekcję, było wiadomo, czy kucharka Kwiatkowska nagotowała czegoś przepysznego, czy przebrzydle ohydnego, jak choćby kleik z porostów lub pożywna polewka z kurzego ziela.

Stołówka Szkoligórki znajdowała się w piwnicy. Miała nisko zawieszone sufity, a promienie słońca wpadały do wielkiej sali tylko przez karłowate okienka wbudowane tuż przy ziemi. Ściany poobwieszano portretami historycznych postaci – zasłużonych mieszkańców Wietrzyska. Przy ogromniastych okrągłych stołach mogło się zmieścić nawet dwadzieścioro uczniów. Piwnicę oświetlał blask świec i małych lampeczek.

Żeby wejść do stołówki, trzeba było stanąć w długiej kolejce. Dzieci ustawiały się od najniższego do najwyższego, co według Pati było zupełnie niesprawiedliwe. Dlaczego niby najwyżsi uczniowie, na przykład Inka Krzewinka czy Albi Pasza, zawsze dostawali swoje porcje ostatni? Sama była dość niziutka, więc mogła delektować się obiadem jako jedna z pierwszych.

Tego dnia droga do stołówki zdawała się wlec w nieskończoność. Pati czuła na karku nieprzyjemne mrowienie i była pewna, że wszyscy obgadują ją za plecami. Nawet ci, którzy stali przed nią w kolejce, odwracali się raz po raz, by posłać jej potępiające spojrzenie i zaraz ją z kimś obmówić.

Wiedziała, że plotki rozniosą się dość szybko, ale nie podejrzewała, że już następnego dnia przed pierwszą lekcją Hela wypapla całej klasie, co takiego wydarzyło się na feralnych urodzinach. Na krótkich przerwach bębniła już o tym cała szkoła, a na przerwie obiadowej opowiadano sobie różne wersje tej historii, oczywiście przekręcając szczegóły.

Hela napaplała Peteliuszowi, że upiorna gorączka rozkrzewiła się najprawdopodobniej za sprawą urodzinowego podarunku Pati. Grzebyki z gałązek bzu były podobno wylęgarnią zarazków, które niczym pchły zaatakowały całą rodzinę Wiązów. Wszyscy byli już zaświerzbieni i pokryci upiorną szczecinką. Na lekcji latania Hela rozpowiadała, że według wszelkiego prawdopodobieństwa choróbsko rozsiała Wiolina. Jej rodzice mieli szwalnię i w związku z tym w ich domu było pełno kurzu i stęchłych szmatek. Upiorny kaszel bez dwóch zdań złapał najpierw Wiolinę, a ona przywlokła go na urodziny. Hela plotła też w szkolnej szatni, jak to było jej żal rodziny Wiązów. Ula miała tyle dzieci… A nie od dziś wiadomo, że małe berbecie zarażają się nawzajem wszelkim możliwym okropieństwem. Nic dziwnego, że przyjęcie urodzinowe zakończyło się tak fatalnie.

– Umyłaś ręce? Bo chyba nie chcesz zarazić całej szkoły jakimś paskudztwem? – syknął ktoś Pati do ucha, kiedy nakładała sobie do miseczki nieciekawie wyglądającą papkę. Gdy rozejrzała się dookoła, napotkała podejrzliwe, nieprzyjazne spojrzenia innych uczniów.

Stojąca nieco dalej w kolejce Liana naciągnęła na głowę czarny kaptur, żeby zasłonić twarz. Nie chciała zostać zauważona. Wiolina zaś skryła się za filarem. Niestety, jej falbaniasta sukienka nazbyt rzucała się w oczy i dziewczynka musiała wrócić na swoje miejsce w kolejce.

– Szczyt okropności. Spotkał mnie koszmarny los – rzekła do siebie Wiolina.

Stołówka zastawiona była olbrzymimi dębowymi stołami. Nikt jednak nie chciał usiąść razem z Pati, Lianą i Wioliną. Przy sąsiednim stole Hela Trela opowiadała na cały głos o przyjęciu urodzinowym.

– Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Pati i jej koleżaneczki zaraziły całą szkołę – oznajmiła dramatycznym tonem Hela.

Wokół niej siedzieli sami popularni uczniowie, między innymi Peteliusz i Jula Gajula.

– Co za brednie! Ty kłamczucho! – Pati zerwała się z krzesła, a na stołówce zapadła cisza.

– Daj spokój – szepnęła przejęta Wiolina. Sama próbowała niepostrzeżenie ześlizgnąć się pod stół, ale jej sukienka zaszeleściła na całą salę.

Hela wstała od stołu i zdecydowanym krokiem podeszła do Pati. Wszyscy uczniowie Szkoligórki i cienie grasujące po kątach ciemnej stołówki śledziły z przejęciem rozwój wydarzeń.

– Zepsułaś mi najważniejsze przyjęcie w tym roku! Mama kupiła mi nową sukienkę i nawet poszłam do fryzjera. Wszystko na nic – powiedziała spokojnie Hela. Słychać jednak było w jej głosie, że gotuje się ze złości.

Liana i Wiolina bez słowa jadły magmozupkę.

– Co ty wygadujesz? Niby jakim cudem upiorna gorączka to moja sprawka? – odpowiedziała ostro Pati.

– Ano takim, że może sama jesteś upiorem! Popatrz, jakie masz kudły. Cała jesteś pokryta cętkami!

Hela oparła się rękami o brzeg stołu. W zimnych niebieskich oczach widać było zajadłą chęć walki. Stołówkowe cienie zaczęły sunąć po podłodze w jej stronę. Hela wskazała palcem na Pati i zaczęła recytować słowa starej wyliczanki:

– Upiór! Upiór! Wszawica i świerzb! Szczeciny swędzenie, bredni bajdurzenie, gorączka i drżenie! Upiór! Upiór!

– Nie jestem upiorem!

– Już nie mazgaj się! Bo potwory złapią cię i do ciemnej krainy – raz, dwa, trzy – wlecisz ty! Upiór! Upiór!

– Nie jestem żadnym upiorem! – krzyknęła Pati.

– A właśnie że jesteś! – zaskrzeczała Hela.

– Nie będę z tobą rozmawiać! – żachnęła się Pati i wstała tak gwałtownie, że nogi krzesła hałaśliwie zazgrzytały o podłogę.

Cienie się wystraszyły i szybciutko czmychnęły w ciemne kąty. Liana i Wiolina wstały razem z Pati. Miały już dość zniewag.

– Bardzo dobrze, idźcie sobie, ty i twoje przyjaciółeczki, łachmaniarka i sęp. Nie chcemy się od was zarazić upiornym świerzbem!

– Ja przynajmniej mam przyjaciółki – w przeciwieństwie do niektórych, co plują jadem i nie mają nikogo u boku.

Hela obróciła się za siebie. Ani Peteliusza, ani Juli Gajuli nie było już przy stole.

– Na co się lampicie?! – syknęła Hela.

Wyglądało na to, że przedstawienie się skończyło. Uczniowie jak gdyby nigdy nic wrócili do jedzenia obiadu.

Hela usiadła. Ugryzła kawałek chlebka korzennego i upiła łyk wody. Była wściekła i przeklinała w myślach Pati, Lianę i Wiolinę, a także własnych głupich przyjaciół, którzy zostawili ją samą. Magmozupka wcale jej już nie smakowała. Ponownie podniosła do ust kubek, po czym z hukiem odstawiła go na stół. Któryś cień wyszeptał coś Heli do ucha. Doznała bardzo dziwnego uczucia, od którego zakręciło jej się w głowie i tak zawierciło w nosie, że aż kichnęła.

Zaraz po parszywym obiedzie wszyscy uczniowie zebrali się w sali gimnastycznej na szkoleniu z zasad bezpieczeństwa, które organizowano każdej jesieni. Oczywiście z daleka omijano Pati, Lianę i Wiolinę. Nikt nie chciał siedzieć blisko biednych wróżek. Ostatecznie musiały zająć trzy miejsca w pierwszym rzędzie, tuż pod nosem strażniczki bezpieczeństwa, Klotyldy von Klon.

Klotylda von Klon była korpulentną wróżką. Zawsze wyglądała tak, jakby wybierała się właśnie na letnie przyjęcie w ogrodzie, nawet jeśli pogoda wcale nie dopisywała. Uwielbiała przyozdabiać swoją brązową fryzurkę fantazyjnymi kapeluszami, które dopasowywała do wyrazistych sukienek. Sama pani Klotylda była jednak całkowitym przeciwieństwem tego, co fantazyjne i pełne wyrazu.

Szkolenie z zasad bezpieczeństwa odbywało się w szkole przynajmniej cztery razy w roku i zawsze poruszano na nim te same tematy. Ogromne krople deszczu mogą zwalić wróżkę z nóg z taką siłą, że straci przytomność albo nawet wyzionie ducha. Ziębom i sikorkom zdarzało się pomylić wróżkę z jakimś owadem i spałaszować ją ze smakiem. Z kolei żądne krwi komary nie przepuściłyby żadnej okazji, żeby ucapić wróżkę – ich największy przysmak.

Bieżący wykład skupiał się na powiewach wiatru, które tej jesieni były silniejsze niż zazwyczaj.

– Jeśli chodzicie po mieście bez kasku z kory i porządnych butów, jesienna wichura może was porwać i wyrzucić gdzieś hen, daleko! Może was wywiać do Tępej Kniei albo na czubek jarzębiny! Możecie rozbić głowę i połamać wszystkie kości. Tak się nie raz zdarzyło, przysięgam! – oznajmiła Klotylda von Klon.

– Podczas jesiennej wichury najbezpieczniej jest korzystać z podziemnych tunelów – odezwał się ktoś z końca sali. Dźwięczny głos należał do Juli Gajuli.

– Masz całkowitą rację, Julu. Wszystkim wróżkom, które jeszcze nie mają licencji na latanie, zaleca się poruszanie tunelami podczas zawieruchy. Kiedy dorośniecie i będziecie mogły latać, wasze skrzydełka będą już wystarczająco mocne, żeby dać sobie radę nawet w czasie burzy. Na razie jednak większość z was ma tak słabiutkie łopatki, że musicie być bardzo ostrożne. – Głos pani von Klon odbił się echem po sali.

Wróżki jedna po drugiej zaczynały przysypiać, gdyż słyszały już te same ostrzeżenia mnóstwo razy. Wtem z ostatniego rzędu dobiegło pokasływanie. To Hela Trela chciała zwrócić na siebie uwagę. Podniosła rękę i odezwała się donośnie:

– Chciałabym z całego serca podziękować pani za arcyciekawe szkolenie poruszające ważny temat niebezpiecznych powiewów wiatru. Tak sobie myślę… Czy mogłaby pani przybliżyć nam również kwestię upiolnej… upiornej gorączki? – skończyła Hela i, lekko zaskoczona, mlasnęła językiem.

– Helu, coś nie tak z twoją dykcją? – zaśmiała się Jula.

– Najwylaźniej uglyzłam się w język – odrzekła niepewnie Hela, po czym odchrząknęła i ciągnęła: – Proszę mi wybaczyć… Tak tylko sobie pomyślałam, że może warto byłoby o tym porozmawiać, skoro są wśród nas PEWNE uczennice, które opiekowały się PEWNYMI dziećmi, u których wykryto upiorną gorączkę… Zadaję więc sobie pytanie, czy to możliwe, że przez te uczennice choroba rozniesie się po Szkoligórce. Czy jesteśmy bezpieczni? – zapytała perfidnie, starając się jak najdokładniej wymawiać literę R.

Pati czuła na karku jej palący wzrok. Liana znów naciągnęła na głowę czarny kaptur, a Wiolina skuliła się na krześle.

– Już po nas! To gwóźdź do naszej trumny! – szepnęła z przerażeniem.

– No tak… W rzeczy samej, dobiegły mnie słuchy o upiornej gorączce w domu państwa Wiązów… – Oczy pani von Klon dziwnie się zaszkliły. Spojrzała nieobecnym wzrokiem za okno, po czym lekko się wzdrygnęła i wyjąkała: – Ja… to znaczy… Tyle czasu już minęło od ostatniego wybuchu upiornej gorączki w Wietrzysku. Może doktor Zwichniewski mógłby dodać coś od siebie?

Dobrze wszystkim znany lekarz wstał z krzesła w pierwszym rzędzie i przetarł okrągłe okulary. Namyślał się nad odpowiedzią, drapiąc się po łysinie. W końcu odrzekł z wahaniem:

– Nie ma powodu do obaw. Dzieci Wiązów za tydzień wyzdrowieją, a jeśli zdarzy się, że zachoruje któreś z was… to nie ma powodu do obaw… Wrócicie do siebie w ciągu tygodnia – powtórzył niepewnie doktor Zwichniewski.

– A więc nie ma powodu do obaw! – podsumowała wszystkowiedzącym tonem pani von Klon i poruszyła skrzydełkami.

– A czy można zachorować na tę chorobę więcej niż raz? Jeśli już kiedyś się ją przechodziło? I czy gorączka może potrwać dłużej niż tydzień? – zapytała na głos Pati.

Bardzo się bała, że ni stąd, ni z owąd zamieni się w zasmarkanego upiora. Nie pamiętała już, jak to było być małym wstrętnym brzdącem, i nie miała najmniejszej ochoty sobie tego przypominać.

– Jak to niby dłużej niż tydzień? Co za bzdury. – W głosie Klotyldy von Klon zabrzmiało zniecierpliwienie.

Pati poruszyła się na krześle. Reakcja strażniczki bezpieczeństwa przypominała jej wymijające odpowiedzi rodziców.

– Wykresy i… tabelki… które trzymam w swoim segregatorze, potwierdzają, że chorzy dotknięci upiorną gorączką wyzdrowieli po upływie tygodnia. Nie ma powodu do obaw – powtórzył doktor Zwichniewski.

– Nie odpowiedział pan jednak na moje pytanie – odrzekła głośno Pati.

– Co ty wyprawiasz, głupolu? – syknęła jej do ucha Wiolina. – I tak wszyscy się na nas gapią. Natychmiast przestań!

Pati odwróciła się w stronę Heli, która z grzeczności wstała z krzesła, chcąc usłyszeć odpowiedzi na swoje pytania.

– Jeśli mogę, to chciałabym również zapytać, kto może zachorować na upiorną gorączkę. I dlaczego?

Pani von Klon zaczęła układać porozrzucane na stoliku kartki. Mruczała coś do siebie pod nosem.

Pati poczuła złość. Ponowiła swoje pytanie, tym razem dobitniej:

– Dlaczego nam pani nie odpowie, pani von Klon?

– Panienko Trela i panienko Miłorzeszek. Przeszkadzacie nam w szkoleniu i siejecie w szkole panikę. Przecież powiedziałam, że nie ma powodu do obaw!

– I ja także – dodał doktor Zwichniewski. – Ja też tak powiedziałem!

– Tere-fere, ecie-pecie! Nie zrobiłyśmy nic złego! Od kiedy to w szkole nie można o nic zapytać? – zaperzyła się Pati.

– Dość już tego! Proszę natychmiast zameldować się u dyrektora! Obydwie, raz-dwa! – krzyknęła piskliwym głosem pani von Klon i niechcący strąciła na podłogę swoje papierzyska oraz kilka kasków, które z brzękiem potoczyły się pod siedzenia.

Pati i Hela wyszły z sali. Usłyszały za plecami pełne frustracji westchnienie Klotyldy von Klon.

– No, w końcu możemy w spokoju dokończyć szkolenie. Porozmawiamy sobie teraz o tym, co zrobić w sytuacji, kiedy mimo zachowania wszelkich środków ostrożności porwie nas wiatr. Potrzebuję dwóch ochotników, którzy nie mają lęku wysokości!

Zamiast do gabinetu dyrektora Hela pobiegła w kierunku toalet. W pierwszej chwili Pati pewnym krokiem ominęła drzwi do łazienki, jednak po namyśle do nich wróciła i weszła do pomieszczenia. Zastała Helę Trelę przed lustrem, bacznie oglądającą sobie język.

– Strasznie głupio, że nie odpowiedziała na twoje pytania – zagadnęła pojednawczo Pati.

Hela tylko na to prychnęła i zamknęła buzię. Potem nalała w dłonie wody z kranu i chlupnęła nią do ust. Widocznie zaschło jej w gardle.

– Pewnie by odpowiedziała, gdybyś nie zaczęła się wtrącać – odrzekła Hela i zgarnęła za uszy opadające na twarz jasne włosy. Miała tego dnia pięknie połyskujące kolczyki, lecz uwagę Pati zwróciło coś innego.

– Co ci się stało w rękę? – zapytała zbaraniała.

Na nadgarstku Hela miała jakąś wysypkę.

– Nic! – odpowiedziała szybko wróżka i obciągnęła rękaw niebieskiej bluzki aż po palce. – Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła i spojrzała na Pati ze złością.

Pati przygryzła dolną wargę. Wyglądała groźnie. Dziewczynki rzucały sobie przez chwilę zabójcze spojrzenia. W końcu Hela obróciła się na pięcie i wymaszerowała z łazienki. Po drodze trąciła nieprzyjaciółkę łokciem.

Pati nie ruszyła się z miejsca. Zwykle zachowanie Heli strasznie ją irytowało, jednak tego dnia bardziej przejmowała ją sprawa upiornej gorączki i niezrozumiałej reakcji dorosłych na każde wspomnienie choroby. Jej wzrok powędrował leniwie za okno. Szare obłoki pływały powolutku po niebie. W powietrzu unosił się poprzedzający wichurę mrok. Pati westchnęła głęboko i wciąż obserwując ponury krajobraz, rzekła na głos:

– Kupy się to nie trzyma…

Pati często gadała sama do siebie. Tata Miłorzeszek podsunął jej kiedyś, że zawiązane w głowie supełki czasem się rozwiązują, kiedy wypowie się swoje myśli na głos.

„Mam w głowie pełno pytań, na które żaden rozsądny dorosły nie potrafił dać mi jak dotąd sensownej odpowiedzi. Być może trzeba je dla odmiany zadać komuś, komu brakuje piątej klepki” – pomyślała.

ROZDZIAŁ 5

W Wietrzysku zapadał wieczór. Zapalające się jeden po drugim płomyki latarni rozświetlały pełną życia wioskę. Kiedy dorosłe wróżki robiły po pracy zakupy w sklepach i na straganach, Pati, Liana i Wiolina wymknęły się ukradkiem do stojącego przy ciemnej dróżce sklepiku pewnej znajomej czarownicy. Panna Dalia zajmowała się tam przepowiadaniem swoim klientom przyszłości, czarowaniem, sprzedażą przeróżnych błyskotek i przygotowywaniem tajemniczych ziółek na wszelkie dolegliwości.

Do niebieskich drzwi trzeba było zejść po wąskich schodkach znajdujących się w ciasnej kamiennej piwniczce. Pati zapukała cichutko i przyjaciółki czekały, aż ktoś odpowie.

– Wchodzić – dobiegł ze środka zawodzący głos.

Pati przypomniała sobie z poprzednich wizyt u panny Dalii, że spróchniałe drzwi trzeba było potraktować kopniakiem, bo trochę się zacinały.

– Rozglądnijcie się na boki, śmiało, a może znajdziecie coś, co się wam spodoba. I uważajcie, żeby nie nadepnąć na nic żywego. I nie dotykajcie paluchami niczego, co wygląda na drogie! Drogie rzeczy z jakiegoś powodu wyjątkowo łatwo rozbić – nadawała panna Dalia z drugiego pokoju.

Pati, Wiolina i Liana stały pośrodku zagraconej izdebki. Od podłogi aż po sam sufit wznosiły się tu na półeczkach niezliczone rozmaitości: od poduszeczek z mchu po porcelanowe talerzyki, od wypchanych muszek po skrzydełka żuczków. Pokój przedzielał szklany kontuar, wewnątrz którego lśniły w świetle lamp najprzeróżniejsze błyskotki. Ze wszystkich kątów wychylały się ciekawskie udomowione robaczki, żeby zobaczyć, kto przyszedł i w jakim interesie.

– Och, no proszę! Cóż to takiego zapędziło w me skromne progi moje ulubione wróżęta? – rozanieliła się panna Dalia na widok dziewczynek.

Kiedy je przytulała, zadźwięczały dzwoneczki zawieszone u jej pasa. Panna Dalia pachniała jak zwykle leśnym runem, poziomkami i cynamonem.

– Lęk przed przyszłością? Strach przed lekcjami latania? Mam świetną miksturę na zapamiętanie tabliczki mnożenia, wystarczy łyczek i trzy razy trzy wchodzi do główki raz-dwa-trzy! A może szukacie jakiegoś mazidła na siniaki po dwóch ogniach?

– Nie tym razem – odrzekła Pati, wydostając się z ciepłych objęć panny Dalii.

– Czuć w powietrzu powiew chandry i urojeń. Ciemny księżyc sprowadził ze sobą burzowe wiatry, które wyją po mrocznych zakątkach. Też to zauważyłyście? – spytała, mierzwiąc dłonią swą dziką fryzurę. W schronieniu poskręcanych loków chrapało jakieś małe żyjątko.

Panna Dalia czmychnęła prędko za kontuar i wyciągnęła skądś szklane naczynie pełne zasuszonych badyli. Pokazała je wróżkom.

– Przemówiły do mnie wczoraj zmarłe kwiaty. Wyszeptały mi do ucha, że coś nawiedziło naszą wioskę.

– Upiorna gorączka – rzekła poważnym tonem Pati.

Panna Dalia przyglądała się uważnie złożonym w miseczce farfoclom.

– Jak nic. Wszystko na to wskazuje. Że też sama na to nie wpadłam. Przecież to już kupa czasu, od kiedy to przeklęte choróbsko ostatnio się tu rozpanoszyło. Mało kto chce o tym pamiętać… Zwłaszcza dorośli. – Panna Dalia wskazała palcem na okno, przez które widać było nogi biegnących w pośpiechu ulicą wróżek. – Mówią, że odbiła mi szajba i że jestem lekko świrnięta. Przyznam, że zdarza mi się od czasu do czasu stanąć w kuchni przed otwartą szafką i nie móc sobie przypomnieć, czego szukam ani jaki jest dzień tygodnia. Czasem nie pamiętam tego, co było wczoraj. Pamiętam za to doskonale rzeczy, których nikt inny nie chce pamiętać.

Panna Dalia utkwiła spojrzenie w jednym punkcie. Ścisnęła miseczkę w dłoni.

– Teraz to już nic z tego nie rozumiem – westchnęła Liana.

Od bajdurzenia panny Dalii rozbolała ją głowa, więc usiadła obok Wioliny na małym taborecie. Spod siedzenia wyłoniła się główka rybika cukrowego. Robaczek chciał, żeby go pogłaskać.

– Oj, jak zwykle ględzę od rzeczy – rzekła panna Dalia, zauważając zniecierpliwienie Liany. Nalała do sfatygowanych filiżaneczek herbatki z huby. – Chciałyście mnie o coś zapytać?

– Siostry Liany mają upiorną gorączkę, a my chcemy wiedzieć dlaczego. Skąd się wzięła? I czy z tego się zdrowieje? Dorośli nie chcą nam nic powiedzieć. W dodatku nie ma na ten temat ani słowa w żadnej książce w całym Wietrzysku – rzekła Pati, schylając się, żeby pogłaskać uroczego robaczka. Mruczał cichutko na kolanach Liany.

– Zazwyczaj choroba przechodzi po tygodniu – odpowiedziała panna Dalia.

– Panno Dalio, a co, jeśli nie przejdzie?

Panna Dalia zamilkła. Wstała i szybkim ruchem przesunęła szklaną witrynę. Na dworze grzmiało.

– Idzie burza. Wiatr już się wzmaga – powiedziała i dorzuciła do miseczki więcej ziół, a następnie zalała je kleistym płynem.

W pokoju zapachniało szlamem i wilgocią. Dalia nabrała mazi i rozsmarowała ją w dłoniach. Potem przyłożyła palce do szklanej lady i cicho zamruczała. Brzmiało to jak jakaś upiorna piosenka.

– Panno Dalio?

– Są takie sprawy, o których trudno się mówi. Dlatego wszyscy chcą o nich zapomnieć i ukrywają je w najskrytszych zakątkach – tam, gdzie znikają monety, klucze do domu i pojedyncze skarpetki. Czyli na strychach, w piwniczkach… Czasem zamiatają je pod dywan. To bardzo smutne – rzekła z żalem panna Dalia.

Ponownie zamknęła oczy i poruszyła lepkimi palcami. Jeszcze głośniej wymruczała upiorne zaklęcie.

– Być może waszym zadaniem jest o tym przypomnieć. Wybudzić wioskę z letargu. Jeśli jesteście gotowe, by to zrobić, musicie udać się do biblioteki Szkoligórki. Na najwyższych gałęziach poupychane są książki, których nie wolno wypożyczać. Ich czytanie jest zakazane. Niektóre ukryto tam specjalnie, a niektóre zostały zapomniane. Ale nie ważcie się słuchać nęcących podszeptów cieni. Trzymajcie się słonecznej strony, a wtedy na pewno znajdziecie to, co ma zostać odnalezione. Powodzenia… życzę udanej drogi… sobie… – rzekła Dalia i zaczęła znienacka zbierać naczynia i pakować je do płóciennej torby. Rybik szybko się do niej wślizgnął, żeby przez przypadek nie zostać samemu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł oryginału fińskiego: Penni Pähkinäsydän ja mörkökuumeen kirous

Text © Cristal Snow 2021 Illustrations © Kati Vuorento 2021 Original edition © Tammi 2021 Cover and layout by Laura Lyytinen

First published in Finnish with the original titlePenni Pähkinäsydän ja mörkökuumeen kirous by Tammi Publishers in 2021

Polish translation published by arrangement with Bonnier Rights, Helsinki, Finland, and Macadamia Literary Agency, Warsaw.

Polish translation © copyright by Anna Homanowska 2023 Polish edition © copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2023

Redaktor prowadząca Anna Garbal Opieka redakcyjna Joanna Kończak Redakcja Magdalena Adamska Korekta Zuzanna Hertig, Anna Garbal Korekta plików po konwersji Irmina Garlej

ISBN 978-83-10-14058-6

www.naszaksiegarnia.pl

Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA Sp. z o.o. 05-075 Warszawa-Wesoła, ul. Apteczna 6 e-mail: [email protected] tel. 22 643 93 89

Konwersję wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.