Paryż to zawsze dobry pomysł - Agnieszka Łopatowska - ebook + książka

Paryż to zawsze dobry pomysł ebook

Łopatowska Agnieszka

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

„Paryż to zawsze dobry pomysł” to opowieści dla tych, którzy kochają Paryż nie tylko za pocztówkowy wizerunek, ale też za jego ludzkie wnętrze. Przechadzając się ulicami, parkami i mostami tego wielkiego ślimaka, Agnieszka Łopatowska sprawdza, co zostało w nim z czasów „mistrza demolki” barona Haussmanna, ojca metra – inżyniera Bienvenüe, nadsekwańskich praczek i okrutnych wikingów. W niespiesznym tempie, jak prawdziwa flanerka, przeprowadza nas przez zakątki francuskiej stolicy, które nie zawsze leżą na turystycznym szlaku, ale ciągle pachną świeżą bagietką, pięknymi perfumami i przygodą do przeżycia.

Autorka przenosi nas w czasie i wiedzie dzielnicami, na które podczas wizyty w Paryżu spojrzymy już z pewnością inaczej. To wspaniała podróż, okraszona wieloma anegdotami i ciekawostkami.

ANNA KALCZYŃSKA

Przed Tobą twarde jak paryski bruk fakty, smakowite ciekawostki i wartka opowieść pachnąca prawdziwym uczuciem do Miasta Miłości. Paryż to zawsze dobry pomysł jest wielowymiarowym zaproszeniem, którego nie sposób odrzucić – nawet jeśli Paryż znasz na wylot!
JACEK MULCZYK-SKARŻYŃSKI 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 292

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Agnieszka Łopatowska, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: © Anna Pol

Projekt makiety i wyklejki: © Anna Pol

Ilustracje wewnątrz książki: © domena publiczna

Redakcja: Agnieszka Szmuc, Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Jóźwiak, Anna Nowak

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Redaktor prowadząca: Małgorzata Ochab

PR i Marketing: Karolina Czwojdzińska

ISBN: 978-83-8402-888-9

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Seria: FILIA NA FAKTACH

Wstęp

„Paryż to zawsze dobry pomysł” – powtarzam za wykreowaną przez Audrey Hepburn filmową Sabriną z pełnym przekonaniem. Polecam wizytę w tym mieście nawet w listopadzie, uważanym za najbardziej ponury miesiąc w roku. Zachęcam, by wpaść tu choćby na chwilę. I wtedy, kiedy masz zły czas. Samej czy samemu, jeśli nie masz odpowiedniego towarzystwa. Również na wycieczkę palcem po mapie – na przykład z moją książką w ręce, kiedy nie ma innej możliwości.

Wierzę, że każdy ma swój Paryż. To, z jakiej strony Ci się pokaże, zależy od Twojego nastawienia, poziomu otwartości i ciekawości. Rzadko kiedy słyszę, że kogoś zawodzi. Częściej, że pozwala znaleźć taką część siebie, o której nie mieliśmy pojęcia albo dawno o niej zapomnieliśmy. Nawet po pięciu latach, w trakcie których drepczę jego ścieżkami, Miasto Miłości nadal mnie uwodzi, zaskakuje i kusi, by poznawać je jeszcze wnikliwiej.

Chodź ze mną poparyżować! Tym razem zapraszam Cię na przejażdżkę metrem, rejs Sekwaną i spacer po Chinatown. Cofniemy się nieco w czasie, by poznać wojenne plany wikingów, odwagę Świętej Genowefy i średniowieczne ulice miasta, do których z trudem docierało słońce, nie mówiąc o świeżym powietrzu. Opowiem Ci o smoku, kilku paryskich wcieleniach szatana i zazdrosnej Najświętszej Panience. Zajrzymy za kulisy luksusu do domów mody, zachwycimy się precjozami w butikach sławnych jubilerów i przysiądziemy w restauracjach uważanych za najlepsze na świecie. Przeprowadzimy śledztwo w poszukiwaniu Korony Cierniowej, poznamy hobby Gustave’a Eiffela i sprawdzimy, jaką to reputację mieli Polacy w kabarecie. A wszystko to załatwimy, przechadzając się po Paryżu niespiesznym krokiem, oddając się godnie sztuce spaceru.

Bardzo dziękuję osobom, które towarzyszą mi w moich wędrówkach, a bez których ta książka byłaby znacznie uboższa:

– Marioli Łapińskiej, znakomitej przewodniczce po Paryżu (@podparyskimkapeluszem), a prywatnie mojej dobrej wróżce;

– Adamowi Chowańskiemu, który z szalenie bliską mi ciekawością eksploruje miasto i opisuje je w swoich przewodnikach i mediach społecznościowych (@chowanski);

– Barbarze Sokół, mojej najlepszej kompance nauki języka francuskiego w teorii i praktyce;

– Jackowi Mulczykowi-Skarżyńskiemu (@panodfrancuskiego) za inspirujące kursy francuskiego jako języka żywego, dynamicznego i motywującego do ciągłego rozwoju.

Jak baron Haussmann Paryż przebudował

Apartament, do którego trafiłam pewnego dnia, był jednym z najpiękniejszych i najbardziej zaskakujących mieszkań, jakie kiedykolwiek widziałam. A przy tym był dokładnie taki, jak wyobrażają to sobie miłośnicy paryskich opowieści. Świeżo po remoncie robił jeszcze większe wrażenie. Przedpokój, kuchnia i łazienka były całkiem zwyczajne, magia zaczynała działać, gdy weszłam do jadalni, a później do salonu. Oba pomieszczenia były ogromne, z jednej strony przedzielone przeszkloną ścianą z przesuwnymi drzwiami dającymi możliwość połączenia ich w razie potrzeby. Tą potrzebą mógłby być na przykład jakiś bal.

Ściany i sufity zdobiły sztukaterie w stylu francuskim, odnowione parkiety miały na pewno ponad sto lat, a nad dawnymi kominkami lśniły ogromne kryształowe lustra, jeszcze zwielokrotniające przestrzeń. Sekretnych drzwi nie zauważyłam od razu. Musiałam się przyjrzeć, by zorientować się, że są ukryte w każdym rogu salonu. Za nimi chowały się cztery niewielkie pokoiki, służące obecnym właścicielom za sypialnie i pokoje dziecięce. Wzdłuż salonu ciągnął się balkon z balustradami kutymi w motywy roślinne, z którego widać było koty siedzące na sąsiednim dachu. Przekonałam się przy okazji, że istnieją naprawdę, nie tylko na uroczych pocztówkach.

Żeby zrozumieć, jaką rewolucję przeszły paryskie przestrzenie – i co dzięki niej dziś możemy przeżyć – trzeba się cofnąć do połowy XIX wieku, kiedy cesarz Napoleon III zakreślił na mapie własną, według niektórych nieprzyzwoicie kolorową wizję Paryża. Jej realizacji podjął się baron Georges-Eugène Haussmann.

Wrzucony w paryski kocioł

Choć początkowo dostał propozycję objęcia paryskiej prefektury policji, nie interesowało go „sprzątanie” przestępców czających się w wąskich średniowiecznych uliczkach ciemnego i brudnego miasta, do których większości – jak mówiono – nie docierały ani promienie słońca, ani powiewy świeżego powietrza. Haussmann zawsze powtarzał, że to administracja jest jego powołaniem. Zamiast pozbywać się apaszów przysparzających stróżom prawa problemów, wolał zlikwidować ich kryjówki, meliny i utarte ścieżki ucieczek przed policją. Miał już na koncie sukcesy związane z zarządzaniem kilkoma departamentami, w tym Var z Lazurowym Wybrzeżem czy Żyrondą, gdzie jako prefekt przez jakiś czas mieszkał w Bordeaux, wraz z pochodzącą stamtąd żoną i dwiema córkami. Propozycja cesarza, by objąć prefekturę Sekwany, zaskoczyła go, choć nie ukrywał, że była również zaszczytem.

Czerwcowy dzień 1853 roku w Hôtel de Ville, paryskim ratuszu, był duszny nie tylko od letniego upału. W gabinecie prefekta Sekwany zderzyły się dwie epoki. Odchodzący ze stanowiska Jean-Jacques Berger, człowiek przeszłości, mówił o przezorności i oszczędnościach. W jego wizji Paryż był dobrze zarządzanym domostwem, które liczy każdy grosz. Siedzący naprzeciw niego Haussmann w słowach poprzednika słyszał jedynie echo stagnacji.

Propozycja Napoleona III wciąż brzmiała mu w uszach. Cesarz wrócił z Anglii z obsesją: prześcignąć Londyn, stworzyć metropolię godną Drugiego Cesarstwa. Haussmann wiedział, że to on ma być narzędziem tej rewolucji. Słuchał więc Bergera z uprzejmym zniecierpliwieniem. Oszczędność? Rezerwa? To słowa dobre dla sklepikarza, nie dla budowniczego imperium. On nie widział w budżecie miasta cyfr w księgach, lecz amunicję do transformacji. „Wielkie miasto, a zwłaszcza stolica, ma obowiązek utrzymywać się na poziomie roli, jaką odgrywa w kraju – zanotował w swoim pamiętniku – a gdy ten kraj to Francja; gdy centralizacja, która jest podstawą jej siły, uczyniła z jej stolicy jednocześnie głowę i serce ciała społecznego, ta ostatnia zaniedbałaby swoją chwalebną misję, gdyby mimo wszystko systematycznie opóźniała się w przestarzałych rutynach”*.

Jeszcze tego samego dnia Haussmann zażądał bilansów finansowych Paryża za ostatni rok. Nie potrzebował pouczeń o stanie miasta – on to miasto czuł. W końcu to tu się urodził, w dawnej dzielnicy Faubourg du Roule, połączonej później z Faubourg Saint-Honoré, w miejscu, gdzie kończy się współcześnie bulwar Haussmanna (z czasem sobie na niego zasłużył) i zaczyna aleja Friedland. To tu chodził do liceum na wzgórzu Świętej Genowefy w Dzielnicy Łacińskiej, a później studiował prawo na Sorbonie i w Collège de France. Wielokrotnie przemierzał labirynt splątanych uliczek i instynktownie wyczuwał, gdzie należałoby poprowadzić szerokie arterie, by wpuścić do środka światło i powietrze. Ten plan nosił w głowie od dawna. Dwadzieścia dwa lata z dala od stolicy tylko wyostrzyły jego wizję.

Teraz, mając za sobą wolę cesarza i przywożąc własny, zgrany zespół, który tworzyli inżynierowie Eugène Belgrand i Adolphe Alphand, architekt krajobrazu Jean-Pierre Barillet-Deschamps oraz architekci Gabriel Davioud, Victor Baltard i Eugène Deschamps, był gotów rzucić wyzwanie paryskiemu kotłowi, jak go nazywał, i rozpocząć największą operację urbanistyczną w historii.

Zamiary i potrzeby były ogromne. Jednym z nadrzędnych celów przekształcenia Paryża było znaczne zwiększenie jego populacji, co – zdaniem prefekta – było „wymuszoną konsekwencją promieniowania głównych linii kolejowych, które gorączkowo rozbudowywano, aż do najodleglejszych zakątków naszych prowincji, i – poprzez ich połączenie z sieciami zagranicznymi – aż po krańce Europy”.

Logika Haussmanna była prosta: więcej mieszkańców przynosi więcej podatków, więcej podatków to większe środki na inwestycje. Urbanista, którego rozwiązania do dzisiaj wykorzystywane są w największych miastach świata, już wtedy miał jasny plan.

Trzeba było wbić w serce miasta dwa potężne skalpele. Najpierw należało „przeciąć je na wylot, rozbierając dzielnice centrum”. Jedna wielka oś miała ciąć Paryż ze wschodu na zachód, tworząc nieprzerwaną wstęgę od place de l’Étoile (obecnie place Charles de Gaulle) aż po place du Trône (obecnie place de la Nation). Druga, ciągnąca się z północy na południe, miała przebić się przez wys­pę Cité i przeciąć tę pierwszą nad place Châtelet. Te dwa potężne korytarze winny stać się kręgosłupem nowego miasta. Z nich, niczym żebra, miały promieniować kolejne szerokie aleje, które tchnęłyby życie i wartość w „puste, niedostępne i bezwartościowe tereny”, przyciągając kapitał i inwestorów. W księgach miasta, które Haussmann przejął, znalazł już zresztą dowód, że jego plan ma finansowe podstawy. Wyłuskał z nich kwotę wolnych zasobów, które Paryż mógł corocznie przeznaczyć na wydatki nadzwyczajne. „Miałem więc szczęście położyć pierwsze fundamenty planu finansowego” – zanotował z satysfakcją, pewien, że zdoła przeprowadzić tę ambitną transformację bez dodatkowego obciążania podatników Paryża. Tego wieczoru poszedł spać z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Kolejny dzień był improwizowanym spektaklem. O dziesiątej rano Haussmann stawił się w podparyskim zamku Saint-Cloud w galowym ubraniu. Tam, wraz z kilkoma innymi nowo powołanymi prefektami, przysiągł posłuszeństwo konstytucji i wierność cesarzowi, następnie został przedstawiony żonie Napoleona III, cesarzowej Eugenii, i razem z zaproszonymi gośćmi zasiadł do obiadu.

Na tego typu spotkaniach nie obowiązywała etykieta, zgodnie z którą każdy miał przypisane miejsce. Takiej okazji Haussmann nie mógł przepuścić. Usiadł jak najbliżej Ich Wysokości i zręcznie wplatał w toczoną przy posiłku rozmowę historię swojej rodziny. Odszedł od stołu, mając pewność, że właśnie zapewnił sobie i bliskim solidną pozycję na dworze.

Prawdziwa próba nadeszła, gdy został poproszony przez cesarza do gabinetu. Napoleon III rozważył z nim kwestie ewentualnego rozwiązania rady miasta, stanowiska wobec wrogiej postawy arystokracji i burżuazji do planowanych zmian oraz finanse, którymi gospodarowanie powierzył w całości Haussmannowi. „Cesarzowi spieszyło się, by pokazać mi mapę Paryża, na której on sam narysował, na niebiesko, czerwono, żółto i zielono, w zależności od stopnia pilności, różne nowe drogi, które zamierzał wykonać” – zapisał.

Patrzył na kolorowe linie, gdy jego umysł zmroziła niespodziewana informacja. Cesarz, w swojej niefrasobliwości, powołał specjalną komisję do studiowania tych projektów. Haussmannowi ziemia usunęła się spod nóg. „Ta nieprzewidziana wiadomość o istnieniu swego rodzaju prywatnej, jeśli nie tajnej, rady miejskiej od razu uświadomiła mi kłopoty, które mogły z niej wyniknąć. Było za późno, by odmówić objęcia funkcji prefekta Sekwany, i za wcześnie, by zrezygnować” – zwierzał się w swoich pamiętnikach.

Właśnie wtedy ujawnił się jego prawdziwy talent. Zamiast paniki – chłodna perswazja. Delikatnie, lecz z żelazną logiką wyperswadował władcy pomysł tworzenia jakiegokolwiek ciała, które mogłoby hamować prace. Los mu sprzyjał – suweren miał ważniejsze sprawy na głowie, jak choćby panujący we Francji głód czy wojnę krymską.

Haussmann zyskał bezcenną swobodę i pełne zaufanie. Mógł działać. Stał się jedynym motorem i jednocześnie piorunochronem dla całej rewolucji, której celem było stworzenie najbardziej imponującego miasta świata. Jak sam przyznał, wielka idea przebudowy Paryża „spersonifikowała się w nim samym”.

Żelazny dyrygent

Żeby wizja wielkiej transformacji Paryża mogła się ziścić, trzeba było skoordynować działania wielu osób odpowiedzialnych za kompletnie różne dziedziny miejskiego życia. Na pierwsze spotkanie Haussmann zaprosił do ratusza między innymi inżynierów drogowych, specjalistów od kanałów i mostów, przedstawicieli kopalń i kamieniołomów, kontrolerów kolei, architektów, ministrów różnych dziedzin, inspektorów, dyrektorów szkół, poborców podatkowych, a także przedstawicieli Izby Handlowej, sztabu żandarmerii departamentalnej, gwardii paryskiej i straży pożarnej. Zaplanował z nimi indywidualne spotkania i wprowadził nowe procedury przecinające gordyjski węzeł biurokracji, które usprawniały obieg i podpisywanie dokumentów.

Miał dwa tygodnie na przedstawienie swojego planu radzie miasta i uzyskanie akceptacji budżetu. Wtedy postanowił, że pozostanie na stanowisku prefekta Sekwany najpóźniej do drugiej paryskiej wystawy światowej w 1867 roku (na której zresztą obraz Jana Matejki Rejtan – upadek Polski zdobył złoty medal), czyli przez piętnaście lat.

A żeby nikt nie stanął mu na drodze, całą politykę kadrową zamknął we własnym gabinecie. Oświadczył to nowym podwładnym bez cienia dyplomacji, w przemowie, która była jednocześnie manifestem i ostrzeżeniem. „Jestem już starym urzędnikiem; jeśli jeszcze tak nie wyglądam, to dlatego, że moje wejście do administracji datuje się na początek mojego życia. Wspiąłem się, czasem bardzo mozolnie, po wszystkich szczeblach, od pierwszego do najwyższego, nie omijając żadnego. Nauczyłem się […] poznawać wartość praw uświęconych pracą i cierpliwością i uważam się, odkąd mam podwładnych, za odpowiedzialnego, jeśli nie za dusze, to przynajmniej za istnienia. Zawsze byłem, i chcę pozostać, własnym szefem kadr” – wyłożył współpracownikom. „Od dawna przyzwyczajony do pracy, dam wam przykład. Oczekujcie, że będę wymagał, abyście za nim podążali. Ale im bardziej będę surowy w kwestii dobra służby, tym bardziej będziecie mnie uważać za życzliwego wobec dobrych pracowników”. Na koniec dodał jeszcze przestrogę, która zmroziłaby wszystkich zwolenników protekcji: „Unikajcie uciekania się do rekomendacji. Źle je przyjmuję. Ze strony polecanego świadczą one o małym zaufaniu do własnych zasług lub do inteligencji czy sprawiedliwości jego przełożonych”.

Podczas podsumowywania swojej kadencji wspominał plotki potwierdzające, że nie były to puste słowa. Złe języki wytykały mu, że w ciągu siedmiu lat „zabił” trzech szefów rachunkowości, którzy zmarli pod jego nadzorem z powodu trosk związanych z przytłaczającą odpowiedzialnością. Prawdą jest, że każdy, kto miał być jednym z puzzli w wielkiej układance paryskiej transformacji, szybko poznawał należne mu miejsce.

Jeszcze w pierwszym tygodniu sprawowania swojej funkcji Georges-Eugène Haussmann zrobił porządek w ratuszu, rozdzielając organizację biur na te przypisane do Centralnego Ratusza Paryża oraz do Prefektury Sekwany. Kolejne decyzje dotyczyły przemeblowania w budynku, tak by wyraźnie oddzielić część służbową od prywatnej, gdzie niebawem ulokowały się pani Haussmannowa – Louise-Octavie de Laharpe – oraz ich córki: Marie-Henriette i Valentine. Rodzina nowego gospodarza nie mogła się jednak cieszyć spokojem w wydzielonych dla siebie komnatach, owe damy bowiem szybko zostały wprzęgnięte w służbę Cesarstwu i znacznie przybyło im obowiązków. Spokój domowego ogniska stał się iluzją. Cała rodzina codziennie dostawała zaproszenia („rozkazy” – jak pisał o nich Haussmann) nie tylko na bale dworskie, ale też na spotkania w Compiègne, Fontainebleau i na przyjęcia cesarzowej. Haussmann widział, jak to wyczerpywało jego żonę, sam również utyskiwał na niedogodności towarzyskich zobowiązań. Z drugiej strony był świadomy, że innej drogi nie ma. „Musieliśmy, chcąc nie chcąc, akceptować i należycie wypełniać te obowiązki, a potem ponosić ich kosztowne konsekwencje. A nasze córki? Wychowane, jak najlepiej potrafiliśmy, obok nas, w tym tak błyskotliwym, tak ruch­liwym środowisku, czy czerpały z niego wyłącznie upodobania do domowego zacisza i oszczędności? Ach! Miałem wiele do zrobienia, żeby zrównoważyć mój biedny prywatny budżet, który musiał sprostać tylu wydatkom!” – narzekał Haussmann, choć w miejskiej kasie przewidziano również fundusze na cele reprezentacyjne. Część z nich poszła na przyjęcia wydawane w każdą sobotę w ratuszu. Lista długów za te przyjemności została dopisana Haussmannowi do rachunku po zakończeniu jego kadencji. Zanim jednak do tego doszło, każdego dnia obrastała setkami tysięcy franków z kieszeni podatników, aby ziścić paryską część snów o potędze swojego cesarza.

Patroszenie Paryża

By móc zrozumieć, z czym mierzył się Haussmann, lubiący określać się jako „artysta wyburzacz” (fr. artist-demolitionist), musimy cofnąć się w czasie i wejść w labirynt, którego serce – wyspa Cité – pozostawało w dużej mierze niezmienione od średniowiecza. Trzeba wyobrazić sobie plątaninę wąskich, krętych uliczek, z których najszersze miały zaledwie pięć metrów, a najwęższe od metra do dwóch. Nie dowierzasz wyobraźni? Zawsze możesz poczuć ten klimat podczas przechadzki rue du Chat-qui-Pêche w V dzielnicy. W najszerszym miejscu mierzy metr osiemdziesiąt centymetrów, a jej długość wynosi dwadzieścia dziewięć metrów. Nim tam wkroczysz, lepiej nabierz powietrza w płuca i wstrzymaj oddech, bo zapach unoszący się między jej ścianami bardzo sugestywnie przypomina ten z czasów średniowiecznych.

W tych cuchnących, wiecznie zacienionych korytarzach ulicznych gęstniał nie tylko tłum, ale i chaos. Wozy grzęzły, paraliżując miasto. Był to raj dla rewolucjonistów – wystarczyło kilka mebli, by zatarasować przesmyk i stworzyć barykadę nie do zdobycia dla wojska. W mroku czaiła się zbrodnia: rzezimieszki czekały na okazję, a kobiety z półświatka, demimondy, sprzedawały swoje wdzięki w cieniu walących się ruder. Pod stopami przechodniów przemykały szczury, a rynsztokami płynęły ścieki wylewane wprost z okien, mieszając się z ludzkimi i zwierzęcymi odchodami.

Stan budynków i warunki, jakie w nich panowały, wystarczały, by nazwać większość z nich slumsami. Do granic możliwości były one wypełnione ludźmi. Istnieją przekazy mówiące o tym, że w niektórych dzielnicach pięciometrowy lokal zajmowały dwadzieścia trzy osoby (!). Przeludnienie, brud i brak dostępu do czystej wody i kanalizacji sprzyjały błyskawicznemu rozprzestrzenianiu się chorób. Stąd między innymi pustoszące ogniska cholery, której epidemie w latach 1832 i 1848 mogły zabić nawet pięć procent mieszkańców miasta (to między innymi ich szczątki są dziś prezentowane turystom w katakumbach). Jak się można domyślić, nie było wówczas mowy o szerokim dostępie do szpitali, hospicjów czy nawet doraźnej opieki medycznej. Francuski reformator społeczny Victor Considerant szacował, że sześcioro na siedmioro dzieci nie dożywało tu pierwszych urodzin.

Ten obraz był policzkiem dla ambicji Napoleona III. Po objęciu władzy w 1848 roku i późniejszym proklamowaniu Drugiego Cesarstwa dążył do modernizacji i przekształcenia francuskiej stolicy ze średniowiecznego labiryntu w wielką, nowoczesną metropolię. Zazdrościł londyńczykom zieleni i szerokich arterii. Chciał połączyć dzielnice spójną siecią bulwarów, by usprawnić na nich ruch pieszy i kołowy, ale jednocześnie zablokować niespokojne ruchy społeczne. Pragnął dać paryżanom „wodę, powietrze i cień”, jednak przede wszystkim chciał miasta pięknego i monumentalnego, które będzie lśniącym klejnotem w jego koronie. Mówi się, że osobiście przyjechał kiedyś pod Gare du Nord, by zaprezentować mapę stolicy z własnoręcznie naniesionymi na nią różnokolorowymi zmianami.

Wkrótce udowodnił, jak wiele jest w stanie poświęcić dla tego projektu. Historycy oceniają, że skala, szybkość i kompleksowość przebudowy Paryża były możliwe jedynie dzięki synergii autokratycznej wizji cesarza i pragmatycznej, bezkompromisowej egzekucji zadań ze strony prefekta Sekwany. Autorytarny charakter reżimu Napoleona III pozwolił Haussmannowi działać z minimalnym nadzorem parlamentarnym i pozyskiwać ogromne, długoterminowe pożyczki. „Arogancja i autorytarny sposób bycia”, o które oskarżali go przeciwnicy, w innych okolicznościach mogłyby być przeszkodą w urzędniczej karierze, w tej zaś sytuacji stały się atutami. Haussmann był idealnym narzędziem.

Na jego polecenie zaczęły się prace, które paraliżowały różne części ponadmilionowego miasta przez prawie dwie dekady, w skali, na którą żadne demokratyczne rządy nie mogłyby sobie pozwolić. Osiemdziesiąt tysięcy robotników, rzemieślników, rzeźbiarzy i ślusarzy ruszyło do pracy, by z gruzów średniowiecznego labiryntu wykuć najnowocześniejszą stolicę świata. Wtedy jeszcze nikomu nie śniło się o wieży Eiffla, a niebawem jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta stały się białe budynki z kutymi balustradami balkonów i charakterystycznymi dachami.

Najważniejszym elementem przebudowy stolicy było wytyczenie szerokich, prostych, obsadzonych drzewami alei, które porządkowały gęstą i chaotyczną sieć średniowiecznych ulic. Nowe bulwary miały również połączyć dworce kolejowe Gare de Lyon i Gare de L’Est, by udrożnić ruch w całym mieście i zintegrować go z siecią kolejową. Ich strategiczne znaczenie było wielowymiarowe: z ekonomicznego punktu widzenia promowały industrializację poprzez transport towarów i usług, pod względem estetycznym narzucały zaś porządek oraz wprowadzały więcej światła i przestrzeni do wcześniej mrocznych i dusznych obszarów.

Zgodnie z zapowiedziami Haussmanna w centrum Paryża powstał „wielki krzyż” (fr. grande croisée de Paris) – obejmujący ulice Rivoli i Saint-Antoine na osi wschód – zachód oraz bulwary Strasbourg i Sébastopol na osi północ – południe. Uzupełniły go inne ważne arterie: avenue de l’Opéra i avenue de la Grande Armée. Nowe ulice rozświetliły liczne latarnie gazowe. Na chodnikach stanęły kioski z prasą, słupy ogłoszeniowe i kawiarniane stoliki. Place ozdobiły pomniki, a między kamienicami zazieleniło się od skwerów. Całkowitej renowacji poddane zostały Tuilerie – pałac wraz z ogrodami – ukończono też Luwr. Charles Garnier przyjął misję zbudowania z rozmachem nowej, imponującej opery. Przy placu Davioud wzniesiono gmachy teatrów Châtelet i Miejskiego. „Brzuch Paryża”, czyli największy, czynny praktycznie całą dobę targ żywności, Les Halles, przemienił się ze skupiska drewnianych bud w dziesięć przeszklonych eleganckich pawilonów, gdzie kupujący przechadzali się między straganami rozstawionymi wzdłuż wygodnych alejek. Zawsze żałuję, że Les Halles nie dotrwały do naszych czasów. Wolałabym lawirować nimi jak Julia Child, wybierając najlepsze produkty do francuskich dań, niż teraz gubić się na kilku poziomach ogromnego centrum handlowego połączonego ze stacją metra. Ale cóż, to już nie wina Haussmanna.

Jego rewolucja dokonywała się jednocześnie na dwóch frontach: tym widocznym dla wszystkich i tym ukrytym głęboko pod ziemią. Zaczęła się od walki z największym wrogiem Paryża – jego własnym brudem. Pilną potrzebę zaopatrzenia mieszkańców w bieżącą wodę zaspokojono przez budowę akweduktów, podwajających ilość wody dostarczanej do miasta. Pod ulicami powstał drugi, niewidzialny Paryż: pięćset kilometrów kanałów oznaczonych tablicami z nazwami biegnących nad nimi arterii; odprowadzały ścieki z dala od Sekwany, aż do Asnières. Część z nich jest dziś udostępniona zwiedzającym – w muzeum kanalizacji (Musée des Égouts) na quai d’Orsay, które nieustannie kojarzy mi się z kreskówką Ratatuj.

Sekwana odetchnęła, gdy jej nadbrzeże zostało uregulowane i uporządkowane. W niektórych miejscach bulwary stanęły tuż przy wodzie, w niektórych biegną w pewnym oddaleniu od rzeki i są wyżej położone. Dwa brzegi połączyły nowe mosty: pont de l’Alma, des Invalides i d’Austerlitz. Aby społeczeństwo miało się gdzie relaksować, powstały nowe parki, jak parc des Buttes-Chaumont na terenach dawnego kamieniołomu, oraz na nowo przearanżowano laski: Vinceński (Bois de Vincennes) na wschodzie oraz Buloński (Bois de Boulogne) na zachodzie.

Najbardziej widoczne zmiany zaszły w organizacji historycznego centrum, wyspy Cité. Jej wizytówka, katedra Notre Dame, została odsłonięta poprzez sześciokrotne powiększenie placu przed nią (obecnie imienia Jana Pawła II). Cena za ten monumentalny widok była astronomiczna. Piętnaście tysięcy ludzi z samej tylko wyspy straciło dach nad głową, a w całym mieście wywłaszczono blisko sto tysięcy lokatorów. Otrzymywali niewielkie odszkodowania, które nie pozwalały im wrócić. Haussmann chwalił się, że w miejsce dwudziestu tysięcy zburzonych budynków powstało trzydzieści tysięcy nowych, ale cynicznie pomijał fakt, że wysied­lonej biedoty nie było już na nie stać. Na terenie dawnej Lutecji, osady dającej podwaliny Paryżowi, legły także dwa ostatnie, wcześniej zdesakralizowane kościoły: Świętej Mariny i Świętego Bartłomieja. Z poprzednimi kilkunastoma świątyniami rozprawiono się już na przestrzeni ostatniego stulecia. W ich miejsce rosły wielkie gmachy instytucji Drugiego Cesarstwa. Nowy gmach szpitala Hôtel-Dieu wzniesiono w latach 1866–1876 w północnej części wyspy, w miejscu zajmowanym niegdyś przez pięć kościołów, w tym o tak „egzotycznych” patronach jak Święty Symforian, Święty Landeryk i Święty Piotr od Wołów, który miał pod opieką kupców targu bydlęcego działającego w pobliżu. Na Cité nową siedzibę znalazły Trybunał Handlu (Tribunal de Commerce), który przeniósł się ze zbyt ciasnego Palais de la Bourse, i Pałac Sprawiedliwości (Palais de Justice), strawiony później przez ogień w czasie Komuny Paryskiej, w nocy dwudziestego czwartego maja 1871 roku. Wojsko wprowadziło się do nowo zorganizowanych koszarów. Na potrzeby armii ich liczba została zwiększona na terenie miasta z jedenastu do czternastu – budowa ta nie podlegała Haussmannowi, ale odpowiednie skomunikowanie koszarów gwarantowało gotowość do stłumienia każdego buntu. Georges-Eugène Haussmann w swoich wspomnieniach podsumował tę operację z zimną, chirurgiczną precyzją, opisując, jak jego plany „wymagały wywłaszczenia wszystkich domów i zniknięcia plugawej dzielnicy”, która stała na drodze nowemu porządkowi. Nie było w tym sentymentu – tylko logika postępu i potęgi.

Nieruchomości w stylu haussmannowskim

Kamienic wielkiego wizjonera nie da się pomylić z żadnymi innymi. Nie tylko wyznaczały trendy w architekturze, ale też podkreślały status społeczny ich mieszkańców. Dekret z dwudziestego siódmego lipca 1859 roku ustanowił zasady planowania urbanistycznego w stylu Haussmanna, które regulują między innymi proporcje między szerokością ulic a wysokością budynków. Dla starych ulic o szerokości mniejszej niż 7,8 metra wysokość budynków nie może przekraczać 11,7 metra, a dla ulic o szerokości 9,74 metrów – 14,6 metra. Wzdłuż nowych arterii, które mają co najmniej 20 metrów szerokości, budynki mogą mieć do 20 metrów wysokości, ale nie powinny przekraczać pięciu kondygnacji naziemnych plus antresola. Profil attyk na elewacjach nie może być nachylony bardziej niż pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Konstrukcje budynków oparte są na stalowych profilach połączonych ścianami szkieletowymi, zwanymi murem pruskim, a przestrzenie między gęsto ułożonymi belkami drewnianymi uzupełniane były gruzem wapiennym i tynkowane.

Przy fasadach Haussmann postawił na elegancję i trwałość. Wykładano je blokami ciosanego jasnego wapienia (fr. pierre de taille), wydobywanego w paryskich kamieniołomach. Kamień ten zapewnia budynkom wyjątkową wytrzymałość i długowieczność, a także nadaje im luksusowy i monumentalny wygląd. Gdy spaceruję choćby aleją Wielkiej Armii (avenue de la Grande-Armée), urzeka mnie dbałość o symetrię i proporcje, a także bogactwo gzymsów i listew ozdobnych na fasadzie. Przepadam szczególnie za narożnymi kamienicami, wkomponowanymi między dwie ulice odchodzące od siebie pod kątem ostrym. Wystarczy jednak przejść na wewnętrzny dziedziniec przez ogromną bramę, wysoką na co najmniej trzy i pół metra, a szeroką na przeszło dwa i pół metra, gdzie kiedyś bez problemu mieściły się bryczki z woźnicami, by przekonać się, że ten wysoki standard dotyczył głównie fasady wychodzącej na nowe bulwary. Ściany od strony podwórka mogły być wykonane z tańszych materiałów. Choć to akurat nie zostało określone szczególnymi regulacjami, architekci najczęściej planowali długie balkony z ozdobnymi, kutymi z żelaza barierkami na drugim i piątym piętrze. Każda kondygnacja takiej kamienicy ma swoje przeznaczenie, które chcąc nie chcąc, stało się odzwierciedleniem statusu właściciela lub najemcy.

Parter, a w zasadzie we Francji to zazwyczaj pierwsze piętro, zarezerwowany jest dla lokali handlowych, z dużymi przeszklonymi witrynami i wejściem prosto z ulicy. Zazwyczaj są one dwa, ale zdarza się, że sklepy dzielono na mniejsze. Nad nimi znajdują się antresole z obniżonymi sufitami, które handlowcy wykorzystywali jako magazyny na towar, biura albo własne mieszkania.

W czasach przed windami najbardziej prestiżowym piętrem było drugie – piano nobile, ponieważ wymagało najkrótszego wchodzenia po schodach. Najbardziej pożądane i luksusowe, okolone balkonem na całej długości, wyróżniało się też najbardziej ozdobnymi obramowaniami okien. Tu mieszkał właściciel kamienicy lub najzamożniejsi lokatorzy: fabrykanci, lekarze, prawnicy. Ich apartamenty były ogromne, wielopokojowe, z wysokimi sufitami zdobionymi sztukaterią, dębowymi deskami na podłogach i dostępem do najnowszych zdobyczy techniki, takich jak bieżąca woda czy prywatna toaleta.

Piętra trzecie i czwarte były do siebie bardzo podobne, ale mniej wystawne od pozostałych. Z czasem i one zyskały balkony, choć mniejsze. Mieszkania z tego poziomu zajmowali przedstawiciele klasy średniej: urzędnicy, nauczyciele, inżynierowie. Wciąż były komfortowe, ale już o znacznie mniej imponujących metrażach.

Piąta kondygnacja ma status podobny do drugiej, z tą różnicą, że z niej zazwyczaj rozciąga się widok na panoramę miasta. Siedząc na balkonie, można śledzić słynne koty na nie mniej słynnych dachach, życie na tarasach, a w tych najbardziej uprzywilejowanych miejscach podziwiać ukończoną w 1889 roku wieżę Eiffla, migoczącą po zmroku o pełnej godzinie światłami przywodzącymi na myśl bąbelki szampana.

Takie same wrażenia, choć ograniczone do jednego malutkiego okienka, mają mieszkańcy poddaszy, tak zwanych chambres de bonne (pierwotnie pokojów dla służby). Tam nie można już było liczyć na bieżącą wodę czy toaletę. Miały kilka metrów kwadratowych i niski standard wykończenia. W lecie było w nich gorąco, w zimie chłodno. Teraz coraz częściej łączone są w większe mieszkanka, ze względu na stosunkowo niską cenę najmu dobrze znane studentom i emigrantom rozpoczynającym paryskie życie.

Na poddasze prowadzi osobna, kuchenna klatka schodowa – stroma, wąska i ciemna. Zaczynała się w zupełnie innym świecie niż ten widziany od frontu. Za bramą i holem wejściowym, często zdobionym marmurowymi kolumnami i takimiż posadzkami, kryło się podwórko – miejsce pracy, spotkań i zabaw dziecięcych. To tu znajdowały się trzepaki, wspólna pompa lub studnia (codzienne noszenie ciężkich wiader było obowiązkiem kobiet i dzieci), ustępy w postaci drewnianych budek (wspólnych dla wszystkich lokatorów bez względu na zajmowane piętro), a także wejścia do warsztatów rzemieślniczych. Serce kamienicy otoczone było oficynami rozmieszczonymi w bocznych i tylnych skrzyd­łach budynku, gdzie mieszkania były ciaśniejsze, ciemniejsze i znacznie tańsze. Źródłem ciepła we wszystkich lokalach, czy to „pańskich”, czy służbowych, były piece kaflowe opalane węg­lem lub drewnem. Wieczorami mieszkania rozświetlały lampy naftowe, tylko najbogatszych stać było na nowoczesne oświetlenie gazowe.

Kluczową postacią w kamienicy był konsjerż, którego funkcja w wielu budynkach została zachowana do dzisiaj. Zajmuje zazwyczaj małe mieszkanie tuż przy bramie. Do jego (lub jej) obowiązków należy kontrolowanie, kto wchodzi i wychodzi, pilnowanie porządku, wystawianie na ulicę pełnych koszy na śmieci, przyjmowanie przesyłek w imieniu nieobecnych adresatów i dbanie o spokój na terenie nieruchomości. Jest oczywiście niezrównanym źródłem informacji o wszystkim i wszystkich w okolicy. Poznałam konsjerża, który miał też równolegle inne zajęcie: w weekendy handlował na pchlich targach tym, czego pozbywali się mieszkańcy jego kamienicy: małym AGD, elementami wyposażenia kuchni czy dekoracjami wnętrz. Nieźle to sobie wymyślił!

Współcześnie wiele podwórek nadal traktowanych jest jak mała enklawa otoczona murami. Mieszkańcy sadzą w nich kwiaty i drzewa, ustawiają stoliki i krzesła służące spotkaniom z sąsiadami, nawet przelotnym, podczas przerwy na papierosa. Swoje miejsce znalazły tu też rowery, które cieszą się nieustającym powodzeniem jako alternatywa dla środków komunikacji miejskiej, a już na pewno samochodów. Jednoślady są coraz bardziej rozbudowane, niektóre mają miejsca dla dwójki i więcej dzieci, dla psów, a nawet kosze do przewożenia sklepowych towarów.

Cieniem na tej wizji idealnej kamienicy kładą się… gołębie. Mające do wyboru niezliczone parapety, gzymsy, kominy i wywietrzniki ptaki przysparzają paryżanom wielu problemów zawiązanych z utrzymaniem porządku. Stąd często przestrzeń nad podwórkiem zamykana jest ochronną siatką, a balkony – w Polsce nazywane francuskimi, czyli te, gdzie za drzwiami mamy praktycznie od razu barierkę – uzbrojone są w specjalistyczne kolce. Te drugie chyba robią na gołębiach mniejsze wrażenie, bo już widziałam na nich misternie uwite gniazda z jajkami. I wiem z doświadczenia, że nie zna życia ten, kto nie mył w takiej kamienicy okna od podwórka. Zadanie to nie tylko mocno utrudnione przez ptaki, ale również dość karkołomne ze względu na niewielką liczbę elementów, których można się podczas tej czynności przytrzymać.

Haussmannowskie budynki nieformalnie zostały podzielone na trzy klasy w oparciu o koszt budowy, cenę wynajmu i lokalizację. Ostatnie kryterium było o tyle ważne, że w trakcie transformacji wszystko się zmieniło: centrum miasta zostało przesunięte, dotychczasowe dzielnice zmieniły nazwy i Paryż wchłonął kilka okolicznych miasteczek. Nie wszystkich było stać na powrót w okolice, w których mieszkali przez całe życie.

Zastał dzielnic dwanaście, zostawił dwadzieścia

W 1853 roku Paryż liczył dwanaście dzielnic – dziewięć na prawym wybrzeżu Sekwany, a kolejne trzy na lewym. Były to:

I – Rue d’Anjou-Saint-Honoré,II – Rue Drouot,III – Rue de la Banque,IV – Rue du Chevalier-du-Guet,V – Faubourg Saint-Martin,VI – Rue Bérenger,VII – Rue Sainte-Croix-de-la-Bretonnerie,VIII – Place des Vosges,IX – Rue Geoffroy-Lasnier,X – Rue des Saints-Pères,XI – Place Saint-Sulpice,XII – Place du Panthéon.

Ich kolejność numeryczna w żaden sposób nie przypomina dzisiejszego podziału administracyjnego, rozszerzonego do dwudziestu okręgów (fr. arrondissements). Każda z nich miała swojego mera (odpowiednik polskiego burmistrza). Stanowiska te piastowali notariusze, adwokaci, handlarze tkaninami i drewnem, bankierzy i zarządcy kolei. „Merowie dzielnic Paryża są przede wszystkim urzędnikami stanu cywilnego, a ja dodam, że stanu politycznego. Oprócz aktów urodzenia, małżeństw i zgonów sporządzają oni listy wyborcze i przygotowują listy ławników. Ich kompetencje administracyjne ograniczają się, lub prawie ograniczają, do przewodniczenia komisjom szkół gminnych i żłobków oraz biurom charytatywnym. Nie sprawują żadnej własnej władzy” – wspominał nowo powołany prefekt Sekwany.

Zamierzał to zmienić, przeprowadzając rewolucję nie tylko w urbanistyce, ale również w strukturze zarządzania miastem. Zależało mu na tym, by ci urzędnicy zyskali większy wpływ na własne dzielnice: „Powierzyłem im najpierw zarządzanie wynagrodzeniami pracowników…”, relacjonował Haussmann, który – niczym szachista – wprowadzał do ratuszy nowe pionki: głównych inżynierów, architektów, komisarzy drogowych, przedstawicieli służb odpowiedzialnych za wodę, kanalizację, oświetlenie, dzięki czemu decyzje na szczeblu lokalnym zapadały szybciej. Podjął też odpowiednie kroki, które ukróciły przyznawanie w ratuszowych biurach posad będących „schronieniem dla nieszczęśliwych krewnych i przyjaciół”. Nie wszystkim podobała się ta kadrowa rewolucja, więc tylko nieliczni merowie zachowali swoje stanowiska, a część z nich wykorzystała okazję, żeby udać się na wcześniejsze emerytury. Haussmannowi w niczym to nie przeszkodziło, konsekwentnie realizował plan włączania do Paryża kolejnych miejscowości.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

* Zestawienie źródeł cytatów znajduje się na końcu książki.

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Wstęp

Jak baron Haussmann Paryż przebudował

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Meritum publikacji