Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W swojej książce Witkowski tworzy mapę planktonu, ale jest to mapa arcyciekawa i arcyważna: z losów marginalnych i groteskowych polityków i politykierów, kanapowych partyjek, ekscentrycznych działaczy rekonstruuje sieć powiązań i interesów, której nitki biegną do Rosji. A w Polsce sięgają od prawa do lewa, nieraz i do ważnych figur, decydujących o losach nas wszystkich.
Jacek Dehnel
Witkowski przejeżdża się po wszystkim, co w Polsce ciągnie Kremlem. Wykopuje, wyłuskuje, otwiera, wącha, analizuje. Obserwuje mechanizmy i opowiada o motywacjach. I jest bardzo daleki od spiskowego myślenia: nie wrzuca do jednego worka, patrzy na intencje, odróżnia pożytecznych idiotów od przekonanych ideologów czy złamanych albo skuszonych kolaborantów. Z tego zbioru wyłania się całkiem ciekawy pejzaż. Warto”.
Ziemowit Szczerek
Co widzimy, gdy czytamy Partię Rosyjską? Widzimy uskok geopolityczny między Wschodem a Zachodem. Uskok, który właśnie zaczyna przeobrażać się w przepaść. Widzimy nasz kraj, który leży na tym uskoku. Nie wiemy, co się stanie z Polską: czy pozostanie po zachodniej stronie, czy znajdzie się na Wschodzie? A może spadnie do wielkiego, coraz bardziej przepastnego rowu granicznego i połamie się na kawałki? Po to, by przez następne lata trwać w anarchii, chaosie i bezprawiu?
Z posłowia Tomasza Piątka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 620
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Od Autora
Machina Kremla dla początkującychi średnio zaawansowanych
Kiedy byłem dzieckiem, moja wychowawczyni i wybitna wrocławska polonistka, Anna Pasikowska, postanowiła wystawić z nami przedstawienie oparte na mitach greckich. Otóż, pewnego razu boginie Hera, Afrodyta i Artemida znalazły złote jabłko z napisem: „dla najpiękniejszej”. Boginie, każda uważając, że to dla niej, zaczęły się kłócić, aż wreszcie znalazły arbitra. Był nim Parys. Bogini miłości, Afrodyta, by go przekupić, podarowała mu uczucie najpiękniejszej śmiertelniczki – Heleny. Parys przyznał więc jabłko Afrodycie i uciekł do swojego ojca Priama, króla Troi.
Dalszy ciąg pewnie znacie: wybuch trwającej dekadę wojny, stosy zabitych Greków i Trojan, zniszczenie miasta i lata niezgody. A wszystko przez jeden gest bogini niezgody, chaosu i nieporządku Eris, która jabłko podrzuciła. Czasem bowiem nie trzeba wielkich wysiłków, żeby mieć wpływ na wszystko, co się dzieje. Wystarczy na przykład dobrze znać profil psychologiczny ofiary i tylko delikatnie popchnąć kostki domina.
Tak właśnie działa w Polsce Federacja Rosyjska. Zobaczyłem ten mechanizm z bliska, czytając książkę Grzegorza Waligóry o Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela[1]. Ruch ten, zwany ROPCiO, był prawicową wersją Komitetu Obrony Robotników, odpowiedzią polskich konserwatystów na inicjatywę peerelowskiej „katolewicy”. Liderami byli Leszek Moczulski i Andrzej Czuma. Nie wiem, czy funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa (SB) czytywali mity greckie, ale zastosowali dokładnie tę samą technikę co bogini Eris. Struktury ROPCiO zostały nafaszerowane tajnymi współpracownikami. Niekoniecznie w samym kierownictwie. Ludzie, na których SB miała wpływ, obsiedli z jednej strony Moczulskiego, z drugiej Czumę. A potem, zgodnie z wytycznymi oficerów prowadzących, zaczęli sączyć każdemu z liderów do ucha, jaki jest wielki i wspaniały, podczas gdy ten drugi to zwykły złodziej, wariat, oszust, agent i zdrajca. Słowa te padały na żyzny, narcystyczny grunt, bo który polityk nie kocha przede wszystkim siebie?
W rezultacie doszło do rozłamu. Po roku istniały już dwie organizacje i każda nazywała się Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Jednej liderował Czuma, drugiej Moczulski. Ich działalność budziła już tylko śmiech, a o to właśnie chodziło SB. Kto poważnie będzie traktował dwóch Napoleonów?
Kolejna historia: skąd wzięli się w Polsce ultrakonserwatywni, antysoborowi lefebryści? Na przykład „tradycjonalistyczna” antysoborowa grupa Samoobrona Wiary, skupiona wokół pisma „Głos Wiary”? Właśnie ta grupa masowo szerzyła w Polsce tezy lefebrystów – mimo że w rzeczywistości nie istniała! Akta Instytutu Pamięci Narodowej dowodzą, iż „Głos Wiary” redagował etatowy funkcjonariusz SB Waldemar Pełka[2]. W planie pracy komórki w Departamencie IV MSW jako cele pisma wymieniano: „Działania zmierzające do wywoływania w Kościele polskim konfliktów na tle jego modelu, form i treści działalności duszpasterskiej” przez m.in. kontynuowanie „akcji «Samoobrona Wiary» z pozycji zachowawczych ośrodków Kościoła polskiego, atakującej poprzez krytykę zjawisk poszczególne, odpowiedzialne osoby”[3]. Owszem, polscy lefebryści zaistnieli, ale dopiero wtedy, gdy, powołując się na pismo stworzone przez Departament IV SB, kolejne grupki Samoobrony Wiary zaczęły powstawać oddolnie, bez kontaktu z nieznanymi im liderami. Nasi lefebryści uznali, że w PRL jako państwie policyjnym kierownictwo ich grupy musi trwać w głębokiej konspiracji. I znów: wystarczyło, znając konserwatyzm części polskich katolików oraz ich niechęć do soborowych reform, antysemityzm i masońskie obsesje, żeby dostarczyć im produkt, który na lata podzielił kościelną społeczność wewnętrznie.
Polskie SB nie wymyśliły tych sposobów same. Szpiegostwo, sabotaż i działania kontrwywiadowcze istnieją od zawsze. By jednak umieć tak działać, służby potrzebują znajomości technik operacyjnych, wiedzy o psychologii człowieka, czy o mechanizmach, które rządzą społeczeństwem. SB nabyła tę wiedzę nie tylko poprzez lata praktyki, ale i poprzez ścisłą współpracę z jedną z najbardziej skutecznych służb specjalnych w dziejach, czyli radzieckim Komitetem Bezpieczeństwa Państwowego, osławionym KGB. W przeciwieństwie do polskich służb, których funkcjonariusze po roku 1989 przechodzili wielokrotnie weryfikację, a same struktury dzielono, łączono, czyszczono i reformowano, doprowadzając do znacznego osłabienia kontrwywiadowczych zdolności naszego państwa, w Rosji nic takiego nie zaszło. Po osłabieniu państwa w kryzysowych latach 90., autorytarny zwrot Putina znacznie wzmocnił rosyjskie tajne służby – do tego stopnia, że wywodzący się z nich ludzie zastąpili wielu dawnych rosyjskich oligarchów. W wyniku tych procesów nastąpiło pełne scalenie struktur przestępczych, bezpieczniackich i politycznych w jeden system, którego ucieleśnieniem jest sam Władimir Putin – były oficer KGB, prezydent kraju i najbogatszy człowiek w Rosji.
Czy się to nam podoba, czy nie, Rosja uważa Polskę za swoją „bliską zagranicę”. Nie chcę popadać w spiskową teorię dziejów i nie zakładam, że wszystkie nasze problemy polityczne to sprawka demonicznego Putina, który pociąga z Kremla za polskie sznurki. Czasem jednak wystarczy w odpowiednim miejscu odpowiednim ludziom podrzucić jabłko z napisem „dla najpiękniejszej” i w efekcie sami zaczną się brać za łby. Wystarczy dobrze wybrać temat, który wzbudzi w Polakach skrajne emocje. Najlepiej taki, który nie dotyczy faktów, toteż trudno przy nim o rozstrzygnięcia i wnioski. I nie jeden temat, przeciwnie. Najlepiej będzie stworzyć mnóstwo takich punktów zapalnych, by tym bardziej utrudnić gaszenie pożaru. Idzie o to, aby zapanowały w Polsce chaos, swary, pęknięcia. Kraj targany wewnętrznymi sporami, skłócony, podzielony na nienawidzące się „plemiona”, w efekcie stanie się słabszy. Podsycać należy wzajemne oskarżenia, nawet te najbardziej absurdalne, bo z czasem unieważni się tą metodą jakiekolwiek zarzuty o faktyczną współpracę z Rosją. Należy robić dym, w którym skryją się realni agenci wpływu i podpalacze polskich wspólnot.
Historia sprawiła, iż w Polsce, mimo starań niektórych niszowych polityków, nie ma szans na prorosyjskie, marionetkowe rządy. Dlatego Kreml stawia u nas na powszechny chaos. Pożary społeczne mogą być prawie tak samo skuteczne jak działania wojskowe. Wystarczy zatruć studnię publicznej debaty. Wystarczy dać przestrzeń i słyszalność grupom, które chcą kolaborować z Rosją z powodów ideologicznych czy przyziemnych. Wreszcie należy liczyć na to, że któraś z tych grup w sprzyjających okolicznościach – w warunkach kryzysu ekonomicznego, pandemii, kataklizmu naturalnego, a nawet wojny – urośnie tak, że zyska wpływ na politykę państwa. Tak przecież było już w Polsce z integrystami religijnymi, „sektą smoleńską”, „kresowiakami” czy antyszczepionkowcami. Było i zapewne będzie.
Federacja Rosyjska to bowiem rozsądne państwo. Nie lokuje swojej agentury wpływu w jednej politycznej formacji. Przyczyny są oczywiste, bo wówczas jedna akcja kontrwywiadu zmuszałaby do budowy siatki od zera. Finansiści nazywają to dywersyfikacją portfela. Zasadą jest więc wzmacnianie sympatyzujących z Moskwą polityków w różnych ugrupowaniach, reprezentujących różne ideologie. Tym bardziej w Polsce, gdzie z racji trudnej historii postawy otwarcie prorosyjskie to bardzo ciężki kawałek chleba. Dlatego głosy wspierające narrację Kremla słychać a to ze skrajnej prawicy, to znów ze skrajnej lewicy, od konserwatystów, od liberałów, ba – nawet od ogólnie pojętego centrum. Jak powiada bowiem Tadeusz Rydzyk, „należy siać, siać, siać! Trzeba siać, aby urosło”[4].
Rosyjskie władze doskonale rozumieją to hasło toruńskiego zakonnika, bo inwestują we wszystkich tych, którzy mogą być użyteczni. Chętnych niestety nie brakuje. Jednych w orbitę Moskwy wciąga endecki „realizm polityczny”, innych nienawiść do „amerykańskiego imperializmu”, jeszcze innych lęk przed dekadenckim Zachodem czy przed niemieckim kapitałem. Część trafia na rosyjską orbitę z tęsknoty za młodością spędzoną w peerelowskich służbach mundurowych czy młodzieżowych organizacjach, innych znów przyciągają hasła o „geopolityce” i jej „żelaznych prawach”. Często też ci, którzy w Polsce są na bocznym torze, pompują swoje ego w rosyjskich mediach i zyskują sławę dotąd im niedostępną. Wielu przyciągają pieniądze, chociaż nie przeceniałbym ich znaczenia. Realnie niewielkie środki, które Federacja przeznacza na swoją agenturę wpływu w Polsce, to bardziej osłoda trudów życia w promoskiewskiej niszy niż źródło większych majątków. Dla większości z ludzi, których losy przedstawia moja książka, środki materialne nie miały większego znaczenia. Bardziej liczyły się dla nich fantazje o władzy, narcystyczna pokusa sławy czy ideologiczne ramki, które wybrali u początków swoich politycznych dróg.
Skąd taka podatność na rosyjskie działania wśród ugrupowań skrajnych, radykalnych? Środowiska skrajne są głodne uwagi i znaczenia politycznego, ale dla Federacji Rosyjskiej mają dodatkową zaletę. Są ideologicznymi laboratoriami, w których można wytwarzać nowe, sprzyjające Moskwie idee. A ponieważ w wolnej Polsce nie istnieje żaden kordon sanitarny między ekstremistami a głównym nurtem, skrajne koncepcje mogą swobodnie krążyć, zatruwając dyskurs polityczny resentymentami, irracjonalizmem i przemocą. Mogą śmiało rozniecać konflikty i tworzyć podziały społeczne. Wystarczy zadbać o skrajną ideę, pozwolić jej okrzepnąć i odrobinę urosnąć, żeby po pewnym czasie zauważyli ją publicyści, akademicy oraz politycy i okrzyknęli ją „odświeżającym impulsem”, „powrotem do korzeni” czy zestawem „prawdziwych wartości”. Powierzchowna, słabo wykształcona, ideologicznie zacietrzewiona polska publiczność połyka wówczas haczyk, który rzuciła w nasze wody Rosja.
Sam zresztą wiele razy się nabrałem. Wyznawane poglądy sprawiały, że dawałem się nakręcać różnym ludziom do hucpiarskich działań, byleby pod hasłami takimi jak „lewica”, „postęp”, „antyfaszyzm” czy „prawda historyczna”. Publikowałem więc swoje teksty w dziwnych miejscach, których dzisiaj bym unikał. To samo dotyczy przecież także prawicowców. Tym z kolei wystarczy pomachać przed oczami Bogiem, Historią i Ojczyzną, by i oni stracili rozum.
Mam nadzieję, że ta książką pomoże i Wam, i mnie samemu uodpornić się na takie pokusy. Rzetelna wiedza o ludziach, ich działaniach i kierujących nimi mechanizmach to skuteczny lek. Mnie samemu pomogły bardzo relacje ludzi, którzy dłubiąc w archiwach i mediach społecznościowych, krok po kroku łączyli w swoich książkach i artykułach ze sobą kolejne kropki. Ogólny wniosek, jaki mogłem wysnuć, mimo wszystko brzmi pocieszająco: Nie ma w Polsce jednej „partii rosyjskiej”, kremlowskiej piątej kolumny. Jest za to niestety rój osób, środowisk i organizacji, cała gęsta siatka partii politycznych, stowarzyszeń czy wręcz instytucji, które rozpowszechniają kremlowską narrację (czy raczej: narracje) nad Wisłą i Odrą.
W książce tej z konieczności skrótowo pokazuję, jak formowała się w Polsce XXI wieku rosyjska sieć wpływów, jakie ma główne węzły, gdzie są jej korzenie, a gdzie nowe, świeże gałązki. Opisuję na podstawie konkretnych źródeł mechanizmy prokremlowskich działań w Polsce i głównych aktorów: partie, grupy nieformalne, fundacje, stowarzyszenia, słowem – wszystkich tych, którzy grają w drużynie Kremla. Początki tych działań sięgają do roku 1986, bo właśnie wtedy, w okresie schyłku poprzedniej moskiewskiej ekipy w Polsce, tkwią korzenie jej nowej, sieciowej postaci. Żeby wyjaśnić ówczesne przemiany, potrzebna byłaby w zasadzie osobna książka. Dzisiaj muszę poprzestać na stwierdzeniu, że schyłek komunizmu sprawił, iż Rosja musiała w Polsce szukać nowych pomocników. Jak się przekonamy w kolejnych rozdziałach, roli tej podjęły się przede wszystkim ugrupowania i środowiska skrajnej prawicy. To one właśnie okazały się dla Moskwy ową „najpiękniejszą”, która przyjęła zatrute jabłko.
1
Korzenie czerwone, czarne i brunatne
Rozdział 1
Kremlowskie bingo
Kim są?
Wydanie tomu, który mają Państwo w rękach, zbiegło się w czasie z okresem wyborczym w Polsce. Wśród głównych ugrupowań, które wystawiają kandydatów do Sejmu i Senatu RP, oprócz rządzącego Prawa i Sprawiedliwości oraz opozycyjnej Koalicji Obywatelskiej są organizacje nowe. Jedną z nich jest Trzecia Droga, czyli sojusz Polski 2050 Szymona Hołowni i Polskiego Stronnictwa Ludowego pod wodzą Władysława Kosiniaka-Kamysza. Drugą organizacją, stojącą dotychczas poza głównym nurtem polskiej polityki, jest Konfederacja, przedstawiająca się jako koalicja o charakterze prawicowym i eurosceptycznym, zawiązana przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2019 i w lipcu tegoż roku zarejestrowana jako federacyjna partia polityczna pod nazwą Konfederacja Wolność i Niepodległość. Jej liderem jest od października 2022 r. toruński ekonomista i działacz ruchów prawicowych, Sławomir Mentzen. Zastąpił on na tym stanowisku weterana prawicy, Janusza Korwin-Mikkego.
Jesień 2023 r. to gorący okres kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu. Wybory parlamentarne 2023 r. to wydarzenie kluczowe nie tylko dla partii rządzącej i głównego ugrupowania opozycji. Od początku 2023 r. za czarnego konia w tym wyścigu media, a z nimi znacząca część opinii publicznej, uznały Konfederację – ugrupowanie skrajnie prawicowe, lecz zyskujące popularność zwłaszcza wśród młodych wyborców. Przychylność elektoratu może wynikać z efektu nowości: Konfederacja, nie biorąc dotychczas samodzielnego udziału w rządzeniu, nie miała okazji odznaczyć się niczym ani też niczym się nie skompromitowała. A przecież nie jest to twór polityczny do końca nowy. Przeciwnie. Warto prześledzić drogę polityczną części jej liderów i zastanowić się na tej podstawie, czy Konfederacja reprezentuje sobą istotnie nową jakość polityczną. Być może partia ta jest tylko nowym opakowaniem, w którym podaje się polskim wyborcom treści powtarzane od lat przez rodzimych przyjaciół Rosji?
Wprawdzie na prawym skrzydle polskiej polityki zmiany personalne odbywają się bardzo prędko, lecz jeszcze latem 2023 r. Konfederacją kierowała dziesięcioosobowa Rada Liderów. Oprócz Sławomira Mentzena tworzyli ją: Krzysztof Bosak (reprezentujący Ruch Narodowy), Konrad Berkowicz (jego macierzystą formacją była Nowa Nadzieja), Grzegorz Braun (Konfederacja Korony Polskiej), Robert Iwaszkiewicz (Nowa Nadzieja), Janusz Korwin-Mikke (Nowa Nadzieja), Włodzimierz Skalik (Konfederacja Korony Polskiej), Krzysztof Tuduj (Ruch Narodowy), Witold Tumanowicz (Ruch Narodowy) i Robert Winnicki (Ruch Narodowy). Sekretarzem ugrupowania był Marcin Sypniewski (Nowa Nadzieja), a skarbnikiem Michał Wawer (Ruch Narodowy). Warto zapamiętać te nazwiska, gdyż z częścią z nich spotkamy się w kolejnych rozdziałach Partii rosyjskiej.
Program polityczny Konfederacji w latach 2019–2023 mocno się zmieniał, zachowując jednak wierność podstawowym motywom, jakimi były i są hasła nacjonalistyczne i konserwatywne. Spoiwem ugrupowania koalicyjnego, jakim jest Konfederacja, są postulaty eurosceptyczne, antyimigranckie i antyukraińskie. Ważnym motywem jest głoszony przez liderów Konfederacji liberalizm ekonomiczny i decentralizacja gospodarki, w tym systemu podatkowego. W 2023 r. do tych zasad doszły jeszcze (w dokumencie programowym Po stronie Polski: Program merytorycznej alternatywy dla Polski)[5] wizje rewolucji energetycznej, liberalizacji dostępu do broni, rezygnacji z uczestnictwa w unijnym Krajowym Planie Odbudowy czy „odrzucenia mrzonek o unii polsko-ukraińskiej”. Zasadniczo, z perspektywy trzech dekad istnienia III RP, niewiele tu nowinek.
Dlaczego jednak wzmianka o Konfederacji, organizacji w mniemaniu jej liderów i członków arcypolskiej, znalazła się w książce o rosyjskich wpływach w naszym kraju? To istotne pytanie, a odpowiedź na nie będzie się tu odsłaniać czytelnikom niniejszej pozycji stopniowo. W tym miejscu warto przytoczyć słowa samego Sławomira Mentzena z jego pamiętnego wykładu, wygłoszonego 25 marca 2015 r. w Krakowie. Mentzen startował wówczas (bez powodzenia) jako kandydat do Parlamentu Europejskiego. W trakcie wykładu padły słowa, od których lider Konfederacji odżegnuje się po dziś dzień:
My robimy te badania, te grupy fokusowe, śledzimy, jaki przekaz trafia do wyborców. Wiemy, co mówić, żeby wyborcy nas słuchali. Korzystamy z danych, to jest podejście naukowe. I w sposób naukowy wyszło nam pięć postulatów. Nazwałem je „piątką Konfederacji” i ogłaszam ją światu po raz pierwszy. Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej. To najlepiej trafia do naszych wyborców, dlatego nasi wyborcy chcą nas słuchać i z tego powodu wyborcy chcą na nas głosować[6].
Wykład Sławomira Mentzena był powszechnie dostępny w sieci. Od jego daty wiele się w globalnej i rodzimej polityce zmieniło, zwłaszcza po inwazji wojsk Federacji Rosyjskiej na Ukrainę w lutym 2022 r. Jednak w tej i podobnych wypowiedziach liderów Konfederacji widać wyraźnie szereg innych wątków, które skrajna prawica w Polsce podejmowała wcześniej. Co ważne, wątki te współbrzmią z hasłami europejskiej skrajnej prawicy w innych krajach Unii. Nawet gdy zagrożenie ze strony Rosji, zrzucającej prawdziwe bomby i pociski rakietowe na Kijów, przestało być „wyimaginowane”, nadal chwytliwe pozostają wezwania do „politycznego realizmu”, czyli ugodowej postawy wobec Kremla. Hasła o wyjściu Polski z Unii Europejskiej, nacisk na „prawdziwe” chrześcijańskie wartości, nagonka na mniejszości... Czy to jeszcze rodzima, hiperkonserwatywna, sarmacka i endecka gawęda, jakich u nas niestety wiele, czy może zbiór haseł przygotowany gdzie indziej i skutecznie podsuwany naszym radykałom przez osoby trzecie? Osoby, a może wręcz państwa?
Politolodzy i specjaliści od mediów żartobliwie mówią o „kremlowskim bingo”. Wiadomo, prawdziwe bingo to gra towarzyska lub hazardowa, w której uczestnicy losują plansze z zestawami liczb albo słów. Prowadzący losuje kolejne liczby czy słowa, a gracze zakreślają je u siebie, jeśli je posiadają. Proste? W kontekście wielkoruskiej polityki losowane (czyli tu: głoszone w mediach starych i nowych, na forach dyskusyjnych, podczas spotkań dyplomatycznych etc.) pojęcia składają się na zestaw mający wpływać na cudze opinie, poglądy, zachowania, a wreszcie decyzje.
Za przykład zestawu kremlowskiego bingo niechaj tu posłuży najazd na Ukrainę. W kremlowskim zestawie haseł do gry znajdziemy „banderowski spisek”, „kijowskich neofaszystów”, pogląd, że „Ukraina to właściwie nie państwo”, opinie, że Ukraina najbardziej ze wszystkiego pragnie stać się Nową albo Małą Rosją, czy ocenę, iż cały konflikt został sprowokowany przez CIA. Można dorzucić, że „Europa nie pragnie niczego bardziej niż odbudowania zdrowych stosunków z Rosją”, tym bardziej że „odcięta od rosyjskich surowców nie przetrwa kolejnej zimy” – i bingo! Można się dziwić prymitywizmowi tej kremlowskiej gry, lecz najwyraźniej nadal zachowała moc stara Goebbelsowska zasada, że ludzie uwierzą w każdą bzdurę, byle tylko ją im powtarzać dostatecznie często.
Kuchnia propagandy
To jednak, jak dotąd, tylko ogólniki. Skąd wiadomo, że autorem „kremlowskiej narracji” przesączającej się do programów radykalnej prawicy w Europie i na świecie naprawdę jest Rosja? Fascynującą ilustracją na dowód, że tak jest w istocie, są maile, które w 2016 r. wymknęły się spod kontroli Władisława Surkowa. Jego maile pozyskali hakerzy z ukraińskich grup CyberHunta i Cyber Alliance. Powtórzmy, nie jest to zupełny dowód, a tylko przykład – bardzo jednak charakterystyczny.
Władisław Surkow to rosyjski pisarz, poeta, kompozytor, publicysta i twórca putinowskiej młodzieżówki Idący Razem (dziś: Nasi). Studiował na kilku kierunkach (ekonomia, reżyseria i kierunki inżynierskie). A służbę wojskową odbył w specnazie GRU[7]. Podczas dwóch pierwszych kadencji prezydenckich Putina i za prezydenta Miedwiediewa był zastępcą szefa administracji Kremla i głównym architektem polityki wewnętrznej Rosji[8], a w okresie od 2011 r. do 2013 r. był nawet wicepremierem Federacji. Oficjalnie zajmował się współpracą z samozwańczymi republikami, Abchazją i Osetią Południową. Nieoficjalnie w latach 2013–2020 powierzono mu również pieczę nad „frontem ukraińskim”.
Surkow współpracował z mediami i politykami, budując polityczno-finansowe zaplecze dla donbaskich separatystów. Nic więc dziwnego, że zainteresowali się nim ukraińscy hakerzy. Zawartość skrzynki Surkowa daje niezwykle dokładny wgląd w to, jak tworzy się prorosyjską narrację. Widać z nich, jak grupy przez Surkowa sterowane i finansowane tworzyły i rozpowszechniały memy, płaciły mediom za korzystne dla Rosji relacje, organizowały opłacane demonstracje i przekupywały dziennikarzy[9]. Wśród maili hakerzy natrafili nawet na kilkudziesięciostronicowy zarys „planu wspierania polityków nacjonalistycznych i separatystycznych oraz zachęcania do przedterminowych wyborów parlamentarnych na Ukrainie”[10]. Wprost ze skrzynki Surkowa przesyłano też gotowe polityczne manifesty, publikowane później jako dzieła własne przyszłych separatystów. Tworzono też listy mediów, a także spisy konkretnych dziennikarzy, ekspertów od PR, historyków i biznesmenów skłonnych dyskretnie wspierać rosyjską propagandę. Współpracownicy Surkowa szukali z takimi ludźmi kontaktu, czyli, mówiąc wprost, namierzali przyszłych agentów wpływ[11].
Jeśli wierzyć ujawnionym mailom, pojedyncza publikacja miała kosztować w różnych mediach od 600 do 7 tys. dolarów. 663 tys. dolarów miało kosztować Kreml uruchomienie portalu, który w 8 miesięcy miałby się znaleźć w gronie siedemdziesięciu pięciu najpopularniejszych w całej Ukrainie. Portal, który wszedłby do pierwszej piątki, kosztowałby ponad 5 mln dolarów[12].
W mailach Surkowa można także znaleźć plan stworzenia witryny poświęconej analizom politycznym („powinna wyglądać na obiektywną”), serwisu informacyjnego o wojsku, portali regionalnych promujących „właściwe” punkty widzenia, ale też witryny antywojennej („żeby demoralizować ludność” – otwartym tekstem piszą autorzy maili Surkowa). Wymyślono też portal adresowany do nacjonalistów. Majstersztykiem tego epizodu gry w kremlowskie bingo był plan założenia stacji radiowej nadającej z Naddniestrza i promującej „alternatywny obraz wydarzeń” okraszony muzyką radziecką i rosyjską[13]. Od Surkowa szły gęsto schematy narracji dotyczących ważniejszych wydarzeń, rozsyłane do współpracujących podmiotów, lecz także memy i karykatury używane przez trolli w mediach społecznościowych[14]. W służbie Rosji i dla dobra Matuszki-Ojczyzny wywoływano w Ukraińcach nostalgię i lęki. Podrzucano im kontrnarracje i zasadniczo na całego mieszano im w głowach. Są w tych mailach także polskie ślady[15].
Money Makes the World Go Round
Marszałek Francji Gian Giacomo Trivulzio powiedział, że do prowadzenia wojny potrzeba tylko trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. Bingo, pamiętajmy, staje się grą tym bardziej emocjonującą, im wyższa jest stawka. Dlatego, jeśli poważnie rozmawiać o metodach, jakimi Rosja wpływała i wpływa na polską i europejską politykę, konieczne jest zbadanie wątków finansowych. Zasadniczo pieniądz lubi dyskrecję, a pieniądz przeznaczony na działania wśród zagranicznych ugrupowań politycznych lubi dyskrecję potrójnie. Znów jednak na przestrzeni ostatnich lat dzięki przeciekom i ujawnionym skandalom tego i owego można się jednak o rosyjskiej szkole bankowości dowiedzieć.
Wielu cennych informacji dostarczyły tu głośne afery medialne, takie jak słynna „bezzwrotna” rosyjska pożyczka dla Frontu Narodowego Marine Le Pen z 2016 r.[16] czy austriacka korupcyjna „afera z Ibizy”, która obaliła rząd kanclerza Sebastiana Kurza w 2019 r.[17] Dla Polski istotna w tym kontekście jest oczywiście słynna „afera taśmowa”, wywołana w 2014 r. (jak pokazuje Rzeczkowski, z rosyjskim wsparciem) przez Marka Falentę[18]. Kolejne oczko w tej sieci odkryła w 2017 r. afera „azerskiej pralni pieniędzy”, odkryta dzięki wspólnemu śledztwu kilkunastu gazet, między innymi „The Guardian”, „Süddeutsche Zeitung” i „Le Monde”. Dziennikarze śledczy wykazali, że azerskim kanałem przepłynęło do europejskich polityków w zamian za popieranie Rosji prawie 3 mld dolarów[19]. Z kolei dzięki tzw. Pralni pieniędzy Trojka (Troika Laundromat) z Rosji na Zachód przepłynęło we właściwe ręce 4,6 mld dolarów[20]. Jeszcze większe sumy wytransferowano na rzecz prorosyjskich ugrupowań w latach 2012–2014, co wykazało śledztwo, jakie przeprowadziła „Novaya Gazeta” i dziennikarskie zrzeszenie Organized Crime and Corruption Reporting Project(OCCRP) w analizie dotyczącej „rosyjskiej pralni pieniędzy”[21]. Tu na Zachód popłynęło od 20 do 80 mld dolarów. Część z sum z tych ostatnich dwóch wymienionych afer trafiła bezpośrednio na konta sympatyzujących z Rosją polityków, w tym także Polaków[22]. 9 mln dolarów przeszło przez polski system bankowy. W sprawę zamieszani byli ludzie z FSB, w tym kuzyn prezydenta Rosji, Igor Putin. Jednym z beneficjentów tych funduszy, przepuszczonych najpierw przez sieć cypryjskich spółek, było Europejskie Centrum Analiz Geopolitycznych, którym kierował oskarżony później o szpiegostwo na rzecz Rosji Mateusz Piskorski[23]. Inne przelewy szły przez sieć organizacji antyaborcyjnych, takich jak Agenda Europe, trafiając między innymi do polskich antyaborterów[24].
Wszystko to jednak najczęściej za mało, by kogokolwiek dało się skutecznie oskarżyć. Mówimy w dużej mierze o dowodach pośrednich. Wychodzące z Rosji kwoty przepływały przez cały łańcuch spółek córek i organizacji tworzonych tylko po to, by zatrzeć źródło pochodzenia tych pieniędzy. Transfery finansowe na rzecz partii czy innych podmiotów bezpośrednio zaangażowanych w europejską politykę podlegają w większości krajów ścisłej kontroli. Dlatego datki od darczyńców nie stanowią głównego kanału, przez który Moskwa finansuje sympatyzujących z nią polityków. Znacznie więcej dowodów na obecność rosyjskich funduszy w europejskiej, w tym także polskiej, polityce znaleźć można w wyciekach ze skrzynek mailowych ważnych popleczników i współpracowników Kremla. Dla przykładu. Mnóstwo cennych informacji potwierdzających uprzednie domysły analityków i dziennikarzy przyniosła ujawniona przez OCCRP zawartość konta mailowego Sargisa Mirzakhaniana, szefującego organizacji znanej jako Międzynarodowa Agencja Polityki Bieżącej (International Agency for Current Policy, w skrócie: IACP). Jego organizacja ma bezpośrednie powiązania z Kremlem. Mirzakhanian w latach 2014–2017 wymienił ponad tysiąc wiadomości mailowych z Inalem Ardzinbą, wówczas dyrektorem departamentu współpracy społeczno-ekonomicznej Federacji Rosyjskiej z byłymi republikami radzieckimi. Dziś człowiek ten jest ministrem spraw zagranicznych Abchazji, nieuznawanej przez świat prorosyjskiej republiki w Gruzji. Mirzakhanian był także bliskim współpracownikiem wspomnianego już Władisława Surkowa, do 2020 r. doradcy prezydenta Władimira Putina[25]. Organizacja Mirzakhaniana, IACP, organizowała wyjazdy polityków z Niemiec, Austrii, Włoch, Czech i Polski na kosztowne, w oczywisty sposób prorosyjskie imprezy, urządzane na okupowanym Krymie. Gościom wypłacano honoraria. IACP sprowadzała też do Rosji europejskich polityków, którzy mieli odegrać tam rolę oficjalnych obserwatorów wyborów powszechnych[26]. Ujawnione maile ukazują, w jaki sposób grupa Mirzakhaniana przekazywała kwoty mające zagwarantować, że politycy UE przeforsują w swoich krajach projekty korzystne dla Rosji[27]. W wykradzionej skrzynce znaleźć można także wiadomości dokumentujące współpracę z niektórymi bohaterami tej książki[28].
O innym pasie transmisyjnym dla środków, jakie Rosja kierowała do zachodnich, w tym także polskich polityków, możemy się dowiedzieć z kolejnego wycieku, tym razem z roku 2017. Informacja pochodzi ze skrzynki pewnego Białorusina, Aleksandra Usowskiego. Również i tym razem pomocne okazały się działania grup CyberHunt i Cyber Alliance[29]. Jak wynika z zawartości skrzynki, Usowski, były neonazista, wspierał i stymulował działania sympatyzujących z Rosją podmiotów w Polsce, na Słowacji i na Węgrzech. Robił tak z rozkazu innego ważnego człowieka z otoczenia Putina, miliardera Konstantina Małofiejewa.
Człowiek ten rywalizował wówczas zaciekle z Surkowem o wpływ na losy rosyjskiej „bliskiej zagranicy”. Trzeba bowiem wiedzieć, że wyobrażenia o bezszmerowo działającej maszynerii Federalnej Służby Bezpieczeństwa, to kolejne bajki. W rzeczywistości poszczególne służby i wydziały konkurują ze sobą w budowie gmachu rosyjskiej soft power. Wynikająca z tych działań struktura przypomina system finansowania grantowego, w którym skonfliktowane ze sobą łańcuchy „spółek” kontrolowanych przez różnych politycznych graczy związanych z Kremlem rywalizują o budżet, uwagę i wpływy, choć łączy je ogólna misja, by jak najskuteczniej wpływać na sytuację w krajach ościennych Rosji.
Jedni mocodawcy, jak choćby Surkow, zyskują na skuteczności, gdyż są bezpośrednio osadzeni w strukturach władzy. Inni, jak Małofiejew, kwitną dzięki swoim politycznym wpływom, a przy okazji mogą w spokoju prowadzić swoje prywatne interesy. W efekcie powstają całe konkurencyjne łańcuchy podwykonawców, także często skonfliktowanych, gdzie na różnych poziomach występują ludzie tacy jak Mirzakhanian czy Usowski. Najniższy poziom tej struktury stanowią grupki skrajnie lewicowych czy prawicowych radykałów, którzy, bywa, zupełnie nie mają pojęcia, że są małymi gałązkami drzewa, którego korzenie wyrastają bezpośrednio na Kremlu. Taki system wspierania i finansowania sojuszników pomaga Moskwie każdorazowo „umyć ręce” w razie wpadki, takiej na przykład, jaką stanowiło ujawnienie maili Surkowa czy Usowskiego. Sam Białorusin nie jest tu szczególnie istotny. To podwykonawca, jakich w tym łańcuszku jest zawsze wielu. Jednak skrzynka mailowa Usowskiego pozwoliła przyjrzeć się szczegółowo metodom działania rosyjskiej agentury wpływu. Dlatego w tej książce znajdziemy o nim i jego działaniach osobny rozdział.
W tym punkcie ktoś niecierpliwy mógłby znowu wzruszyć ramionami. Cóż w końcu dziwnego w tym, iż rywalizujące kraje obserwują się nawzajem i szukają wsparcia dla swoich interesów? Tak było zawsze i czyni podobnie każde racjonalnie zorganizowane państwo. Warto jednak, zanim tak uznamy, zastanowić się, czy aby osiągnięcie celów współczesnej rosyjskiej polityki zapewni jakiekolwiek korzyści innym krajom, czy też tylko Rosji. Rzecz w tym, iż nasze „kremlowskie bingo”, czyli szerzenie rosyjskiej narracji w krajach ościennych, można z równym skutkiem uznać za akt skrytej agresji, mający skutkować... Właśnie – jakie cele przyświecają tu władcom Rosji w trzeciej dekadzie XXI w.?
Odpowiedź na tak postawione pytanie jest z konieczności złożona. O imperialnych, mocarstwowych ambicjach Federacji Rosyjskiej – spadkobierczyni carskiego imperium, ale też globalnej potęgi, jaką przez dekady był ZSRR – napisano już całe tomy. Na potrzeby niniejszej książki należy na początek stwierdzić, że to, co mocno umownie politolodzy nazywają „rosyjską narracją”, to piorunująca mieszanka Realpolitik, rojeń o światowej dominacji i tęsknoty za minionym światem, w którym słowo „Rosja” budziło miłość pomieszaną z lękiem. Przewodnikami po tym ideologicznym pejzażu niech w tym rozdziale będą trzy postacie, które położyły ideologiczny fundament pod gmach Putinowskiej Rosji.
Miliarder-Zbawiciel
Pierwszą z tych postaci jest wspomniany już Małofiejew: miliarder, ortodoks religijny, monarchista i właściciel najpotężniejszego telekomu na rosyjskim rynku[30]. Od lat wspiera i sponsoruje w Rosji i poza jej granicami skrajną prawicę oraz organizacje promujące ultrakonserwatywne wartości. W tym celu Małofiejew stworzył całą sieć podmiotów, między innymi Fundację im. Świętego Bazylego Wielkiego, stowarzyszenie Dwugłowy Orzeł, instytut badawczy Katechon oraz telewizję Carogród (Tsarsgard).
Fundacja im. Świętego Jerzego, założona w 2007 r., ma roczny budżet w wysokości ponad 40 mln dolarów. Jej szkoła przygotowuje przyszłe elity rosyjskiej monarchii. Ze szkolnych ścian spoglądają na dzieci portrety carów[31]. Fundacja wspiera też kościoły i klasztory, finansuje seminarium duchowne i festiwal religijny „Wiara i Świat”. Według Canal+ finansowała także Front Narodowy Marine Le Pen[32], jak również antyaborcyjny Światowy Kongres Rodzin[33], którego częścią jest polskie Ordo Iuris[34]. Neil Datta z Europejskiego Forum Parlamentarnego ds. Praw Seksualnych i Reprodukcyjnych wyśledził, że organizacja Małofiejewa w latach 2009–2018 przekazała 186,7 mln dolarów na finansowanie europejskich ruchów antygenderowych[35].
W organizacjach Małofiejewa pracują ludzie blisko związani z rosyjskimi służbami specjalnymi i Kremlem. Wiceprzewodniczącym Dwugłowego Orła jest generał Leonid Rieszetnikow, były oficer radzieckiego wywiadu zagranicznego i dyrektor Rosyjskiego Instytutu Badań Strategicznych[36]. W zarządzie Fundacji im. Świętego Bazylego Wielkiego zasiada osobisty spowiednik Putina, mnich Tichon (właśc. Gieorgij Szewkunow). Założona przez Małofiejewa Liga Bezpiecznego Internetu, która oficjalnie ma chronić dzieci w sieci przed pornografią, narkotykami i scenami przemocy, współpracuje blisko z firmą Kaspersky Lab, produkująca oprogramowanie antypirackie. Jej założycielem i dyrektorem wykonawczym jest Jewgienij Kaspierski, absolwent Instytutu Kryptografii, Telekomunikacji i Informatyki KGB w Moskwie, a spora część kadry zarządzającej w Kaspersky Lab[37] pracowała wcześniej dla rosyjskich agencji wojskowych i wywiadowczych[38]. Zachodnie media wprost oskarżają firmę o pomoc Kremlowi w działaniach szpiegowskich[39]. W Polsce do niedawna z jej usług korzystał np. Instytut Pamięci Narodowej[40].
Główne ideologiczne inspiracje Małofiejew zaczerpnął z pism prawosławnego ortodoksy i zwolennika idei „nowego średniowiecza” Mikołaja Bierdiajewa, monarchisty Iwana Sołoniewicza i faszysty Iwana Iljina[41]. Ten ostatni pisał wprost, że postęp społeczny nie istnieje, a celem życia jest znaleźć swoje miejsce w żywym organizmie, którym jest państwo. Demokracja nie ma sensu i jest tylko pustym rytuałem. Nawet jeśli obywatele głosują, liczy się tylko silny wódz i zarządzanie zbiorowymi emocjami[42]. Dlatego, jak zadeklarował publicznie Małofiejew, „zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by Putin pozostał jak najdłużej u władzy”[43].
Z ludzi Małofiejewa rekrutowali się pierwsi przywódcy separatystów z Donbasu. „Premier” Doniecka Aleksandr Borodaj zaczynał jako szef PR w jego firmach, a były „minister obrony” separatystów i zbrodniarz wojenny[44] Igor Girkin ps. „Striełkow”[45] był jego szefem ochrony. Siergiej Aksionow, „premier” Krymu, jest jego biznesowym wspólnikiem[46]. W Europie Małofiejew sponsorował polityków bułgarskiej Ataki, Austriackiej Partii Wolności i francuskiego Frontu Narodowego. Organizował i osobiście zaprosił na tajne spotkanie w Wiedniu lidera Wolnościowej Partii Austrii i centralną postać „afery z Ibizy”, Heinza-Christiana Strachego oraz deputowaną Frontu Narodowego (a prywatnie wnuczkę założyciela i bratanicę liderki) Marion Maréchal-Le Pen[47]. Wspierał też intensywnie lidera włoskiej Ligi, Matteo Salviniego. To także prawosławny milioner odpowiadał za słynną i bezzwrotną, wynoszącą 12 mln euro pożyczkę dla francuskiego Frontu Narodowego w 2016 r.[48] Jak wskazują maile upublicznione przez ukraińskie grupy hakerskie, Małofiejew stał też za próbami finansowania prorosyjskich działań nad Wisłą. Z innych maili, wykradzionych w marcu 2022 r. dyrektorowi wykonawczemu Instytutu Katechon i telewizji Carogród, Michaiłowi Jakuszewowi[49], świat dowiedział się o tajnych spotkaniach Małofiejewa z Heinzem-Christianem Strache, Salvinim, Le Pen i liderem prawego skrzydła Alternatywy dla Niemiec – Björnem Höcke[50].
Słowo o Duginie
A zatem – Wiara, Tradycja, Posłuszeństwo. Małofiejew to jednak tylko jeden z ideologów Kremla, a jego zachowawcze poglądy tłumaczą tylko część przekazu zwanego dzisiaj rosyjską narracją. Jest bowiem faktem niezbitym, iż w siatce moskiewskiej jest miejsce nie tylko dla ultrakonserwatystów. Na orbicie Kremla w różnych krajach Europy, w tym oczywiście także w Polsce, współgrają przecież ze sobą zarówno komuniści, jak i fanatyczni katolicy, antyaborcjoniści i neopoganie, neofaszyści i socjaliści. Przypadek, brak planu? Skądże znowu. Rosyjskie działania na rzecz budowy nowej strefy wpływów, tworzenia nowej soft power w Europie nie są wytworem spontanicznych i przypadkowych decyzji, lecz mają rozbudowaną podbudowę teoretyczną.
Autor czy też ojciec wielkiego planu Kremla jest samoukiem. Zna osiem języków. Zaczynał jako człowiek z politycznego marginesu: neofaszysta, okultysta, narodowy bolszewik. Z czasem stał się wykładowcą w Akademii Sztabu Generalnego, doradcą przewodniczącego rosyjskiej Dumy i guru wpływowych oligarchów. Globalną uwagę przyniosła mu aneksja Krymu i inwazja na Ukrainę. W sierpniu 2022 r. jego córka Daria padła ofiarą zamachu z ręki nieznanych sprawców. Mowa oczywiście o Aleksandrze Duginie, człowieku nazywanym przez media najniebezpieczniejszym filozofem na świecie[51].
W 2014 r. rosyjscy hakerzy z grupy Wańka-Wstańka związanej z siecią Anonymous International przejęli skrzynkę mailową pracownika ateńskiej ambasady Federacji, Gieorgija Gawrisza. Opublikowane przez hakerów maile zawierały listę „przyjaciół Rosji”, sporządzoną przez Aleksandra Dugina, filozofa[52]. Wcześniej wymienione afery związane z wyciekiem maili sięgały najwyższych kręgów Kremla, doradców Putina, oligarchów. Czemu więc taka ważna okazała się zawartość maili naukowca, pozornie niepowiązanego z rosyjską władzą? Otóż, tak się składa, że Putinowska próba odbudowy rosyjskiego imperium odbywa się według jego, Duginowego, planu. Łatwo można to sprawdzić, przeglądając jego książkę Podstawy geopolityki. Walka z amerykańskim „atlantyzmem” w imię „Eurazji”, scalanie ziem „ruskich”, tworzenie prorosyjskiej siatki w Europie Zachodniej, teoria wojny niesymetrycznej, plany podboju Kaukazu i Ukrainy. Jedno co zaskakuje, to rok pierwszego wydania tej pracy – 1997.
Aleksandr Dugin urodził się w Moskwie w 1962 r. Jego ojciec i dziadek byli oficerami wywiadów wojskowego i cywilnego ZSRR – GRU i KGB. Ojciec dosłużył się stopnia generała. Aleksandr zamiast służyć jak oni grał w zespole rockowym, tworzył niecenzuralne plakaty i włamywał się do domów letniskowych. Aresztowany, dzięki protekcji ojca uniknął odsiadki i służby wojskowej. Zamiast tego rzucił się w wir moskiewskiej awangardy. W jego otoczeniu promowano ekstremistyczne trendy: zachodni integralny tradycjonalizm, faszyzm, nazizm, okultyzm i satanizm.
Po upadku komunizmu Dugin dołączył do ultranacjonalistycznej grupy Pamięć, która była wówczas „szkołą kadrową” rosyjskiego nacjonalizmu i inkubatorem wszelkich radykalnych ideologii. W swoich pismach Dugin wychwalał „narodowy kapitalizm” jako ustrój poprzedzający w Rosji powstanie „prawdziwego, radykalnie rewolucyjnego i konsekwentnego faszystowskiego faszyzmu”. Według Dugina podziały na lewicę i prawicę stały się nieaktualne, a głównym wrogiem jest liberalizm. Nacjonaliści i socjaliści powinni więc zacząć współpracować, a nie tracić czas na bezsensowne, jego zdaniem, spory[53]. Podobne próby w Polsce podejmowało neofaszystowskie Narodowe Odrodzenie Polski i Remigiusz Okraska, naczelny pisma „Obywatel” (dziś „Nowy Obywatel”)[54]. W tym miesięczniku ukazywały się też pierwsze teksty Dugina po polsku[55].
Dugin jest zwolennikiem bizantyjskiego ideału „symfonii autorytetów” – sojuszu władz duchowych i świeckich”. Mówiąc prościej, jest wrogiem świeckiego państwa. Jego rosyjskie państwo musi być także silne, bo Rosja ma oddzielną od Zachodu cywilizację, swoją ścieżkę i misję historyczną do spełnienia. Jest, zgodnie z geopolitycznymi koncepcjami, Heartlandem, obszarem osiowym Eurazji i jedną ze stron najważniejszego konfliktu dziejów – między „nad-cywilizacjami Lądu i Morza”. Krokiem pierwszym w tej walce jest zjednoczenie wszystkich rosyjskojęzycznych ziem poradzieckich. Kolejnym – stworzenie „sieci eurazjatyckiej”, która ma stanowić symetryczną odpowiedź na „sieć atlantycką” – czyli struktury i podmioty, których działania, w jego opinii, godzą w geopolityczne interesy Rosji. Stąd konieczne jest, jego zdaniem, zneutralizowanie obszaru Europy Środkowo-Wschodniej z północną częścią Bałkanów, wyparcie wpływów Stanów Zjednoczonych z naszego kontynentu i stworzenie Wielkiej Eurazjatyckiej Europy, zjednoczonej od Lizbony po Władywostok pod kuratelą Rosji. Gruzja musi zostać podzielona, a Ukraina zaanektowana. Finlandia powinna być przyłączona do obwodu murmańskiego, a Serbia, Grecja, Rumunia oraz Bułgaria winny się stać południowymi prowincjami Rosji. Polska zaś ma utracić suwerenność i stać się niemiecko-rosyjskim kondominium.
Idee „Wielkiej Europy” i duginowskiej „wojny sieciowej” znalazły się w rosyjskiej doktrynie wojennej, Podstawy geopolityki były używane jako podręcznik w rosyjskiej Akademii Sztabu Generalnego, a sam Dugin został wykładowcą Wojskowej Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Wspiera zakładane przez Putina młodzieżowe prorządowe organizacje, takie jak „Nasi”, „Młoda Gwardia” czy „Młoda Rosja” W latach 2006–2013 wychowankowie Dugina przechodzą szkolenia wojskowe i biorą udział w ideologicznie zorientowanych obozach. To z tego grona wywodzą się pierwsi separatyści, którzy z czasem obejmą teki „premierów”, „ministrów” i „deputowanych” samozwańczych republik. W samych latach 2013–2014 EZM otrzymuje z Kremla łącznie 18,5 mln rubli dotacji na działalność[56].
Wpływy i kontakty Dugina nie ograniczają się tylko do Rosji. Już podczas swoich pierwszych wyjazdów na Zachód, na początku lat 90., dzięki kontaktom mieszkającego wówczas w Paryżu Mamlejewa, udało mu się zapoznać z czołówką zachodnioeuropejskich neofaszystów. Zaprzyjaźnił się z Alainem de Benoist, mózgiem francuskiej neofaszystowskiej Nowej Prawicy, i Jean-François Thiriartem, dawnym kolaborantem hitlerowskim z kierowanej przez Abwehrę organizacji Przyjaciele Wielkiej Rzeszy Niemieckiej, a po wojnie narodowym komunistą i zwolennikiem ZSRR. W Hiszpanii nawiązał kontakt z członkami grupy Thule, kontynuatorami nieistniejącej nazistowskiej organizacji CEDADE, stworzonej przez byłych oficerów SS i Waffen SS Klausa Barbiego (nazywanego „rzeźnikiem z Lyonu”), Otto Skorzenego i Léona Degrelle’a. Z tym ostatnim spotkał się nawet osobiście, tuż przed jego śmiercią. We Włoszech zaprzyjaźnił się zaś ze swoim idolem, skrajnie prawicowym islamskim konwertytą Claudiem Muttim.
Te spotkania otworzyły mu bramy do świata zachodniego ekstremizmu. Przez ostatnie 30 lat nawiązał kontakty z licznymi skrajnie prawicowymi i skrajnie lewicowymi partiami w UE. Do jego współpracowników i przyjaciół należą: liderzy włoskiej Forza Nuova Roberto Fiore i bułgarskiego Ataku (Ataki) Wilen Siderow oraz byli przywódcy: Narodowodemokratycznej Partii Niemiec Udo Voigt, greckiego Złotego Świtu Nikolaos Michaloliakos, Ruchu na rzecz Lepszych Węgier (znanego szerzej pod skrócona nazwą Jobbik) Gábor Vona, austriackiej Wolnościowej Partii Austrii Heinz-Christian Strache i Brytyjskiej Partii Narodowej Nick Griffin, Marion Maréchal-Le Pen, wnuczka byłego lidera Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pena oraz politycy niemieckiej Lewicy (die Linke) i greckiej Koalicji Radykalnej Lewicy (znanej szerzej pod skrócona nazwą Syriza). Dugin i jego sojusznicy na międzynarodowych zjazdach ogłaszali rezolucje będące jeden do jeden wyrazem rosyjskiej propagandy. Domagali się między innymi konfrontacji z globalną hegemonią USA, obecnym kształtem Unii Europejskiej oraz ideologią liberalną, a także konieczności pogłębiania integracji Rosji z Europą przez budowę wspólnego europejskiego systemu bezpieczeństwa oraz zniesienia sankcji przeciw Moskwie. Dugin spotykał się także z doradcą Donalda Trumpa Steve’em Bannonem i wspierał kandydaturę kontrowersyjnego biznesmena na prezydenta USA.
Są też w tej siatce polskie ślady. Na pozyskanej przez grupę hakerów Wańka Wstańka „liście przyjaciół Rosji” znajdowali się także Polacy: były minister edukacji Roman Giertych, oskarżony o szpiegostwo na rzecz Kremla były poseł Samoobrony Mateusz Piskorski, ideolog terrorystycznej narodowo-bolszewickiej Falangi Ronald Lasecki oraz naukowcy: dr Leszek Sykulski (założyciel Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego i wydawca dziennika internetowego Geopolityka.net jak również członek i protokolant Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych, kierowanej przez Antoniego Macierewicza), dr Przemysław Sieradzan oraz publicysta pisma „Nowy Obywatel” i profesor UŚ dr hab. Jarosław Tomasiewicz. Giertych i Tomasiewicz zaprzeczyli, jakoby kiedykolwiek kontaktowali się z Duginem, a Sieradzan zapewniał, że kontakt ten zerwał. Najaktywniejszym współpracownikiem Dugina w Polsce pozostaje lider narodowo-bolszewickiej Falangi, wydawca książek rosyjskiego filozofa po polsku i redaktor naczelny xportal.pl, Bartosz Bekier. Teksty Dugina ukazywały się także w takich pismach jak „Obywatel”, a wywiady z nim – w prawicowych tygodnikach takich jak „Fronda” i „DoRzeczy”.
Globalną rozpoznawalność przyniosła filozofowi rosyjska aneksja Krymu i inwazja na Ukrainę. Kiedy Putin deklaruje, że Ukraińcy nie są narodem[57], a rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow, nazywa Ukrainę „anty-Rosją stworzoną przez Zachód”[58], obaj mówią w dużej mierze Duginem. Jego rozważania dotyczące przyszłości Ukrainy zostały zawarte w piątej części Podstaw geopolityki o znamiennym tytule Wewnętrzna geopolityka Rosji. Rozciągnięcie kontroli nad Ukrainą stanowi bowiem, jego zdaniem, podstawowy warunek niezbędny do stworzenia eurazjatyckiego imperium. Dlatego też, zdaniem Dugina, konieczny jest podział Ukrainy na mające autonomię kulturową terytoria znajdujące się w orbicie wpływów Moskwy lub Europy kontynentalnej, utożsamianej w jego opinii z Niemcami. Niezależną Ukrainę uważa za ekspozyturę wpływów śmiertelnie zagrażającego Rosji „bloku atlantyckiego”. Już w 2008 r., zanim wybuchła wojna między Rosją a Gruzją, Dugin odwiedził gruzińską Osetię Południową i zadeklarował: „Nasze wojska zajmą stolicę Gruzji, Tbilisi, cały kraj, a może nawet Ukrainę i Półwysep Krymski, który zresztą historycznie jest częścią Rosji”. Następnie powiedział, że Rosja „nie powinna poprzestać na wyzwoleniu Osetii Południowej, ale powinna iść dalej” i „musimy zrobić coś podobnego na Ukrainie”. W 2014 r. określił on euromajdan mianem zamachu stanu dokonanego przez USA, który dał władzę w Ukrainie neonazistowskim rusofobom tylko po to, by wywołać wojnę z Rosją. Kijowski rząd nazwał juntą neonazistów, mordujących niewinnych cywilów.
Pan wojny hybrydowej
Dugin nawoływał też od lat do aneksji Krymu. Uważał, że wojna między Rosją a Ukrainą jest nieunikniona, i apelował do Putina o interwencję w Donbasie. Dziś Dugin opisuje wojnę jako bitwę między Rosją a Antychrystem, a „denazyfikację” zaś utożsamia z „walką z rusofobią” dzięki czemu nie ma potrzeby nawet udowadniać, że wszyscy na Ukrainie są nazistami, a będący żydowskiego pochodzenia Zełenski antysemitą. Dugin zaś deklaruje: „Rosja nie zatrzyma się w swoim wyzwoleńczym marszo-zrywie na terytorium Krymu ani na Dnieprze, ani nawet na zachodnich granicach eks-Ukrainy. Naszym celem jest wyzwolenie Europy od atlantyckich okupantów, tych samych, którzy doprowadzili do katastrofy w Kijowie i oddali tam władzę przestępczej juncie. Naszym celem jest wielkokontynentalna walka wyzwoleńcza. Najpierw bitwa o Europę. Także w egoistycznych celach zabezpieczenia sobie odpowiednich granic będziemy zmuszeni wyzwolić Europę – przy tym całą, nie tylko środkową, ale i zachodnią”[59]. Tak więc ideolog rosyjskiego imperium mówi wprost – Ukraina jest tylko pierwszym etapem.
W praktykę politycznego działania ideologię Dugina zmieni stworzona przez szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej koncepcja wojny nowej generacji, od nazwiska jej twórcy określana doktryną Gierasimowa. Popularnie mówi się o koncepcji „wojny hybrydowej”. Zapewniła ona przełożenie imperialnych i polityczno-religijnych fantazji Dugina na praktykę działania militarnego. Jej kluczowym założeniem jest zniesienie wyraźnej różnicy między wojną a pokojem. Równie ważne jak uzbrojenie i żołnierze są tutaj chaos w szeregach przeciwnika i w przestrzeni informacyjnej oraz zakulisowe wpływanie na społeczeństwo przeciwnika. Zdaniem generała Walerija Gierasimowa, po tzw. kolorowych rewolucjach świat uległ tak znacznym zmianom, że linia między wojną a stabilnym pokojem została zatarta[60]. W kluczowym dla swojej doktryny tekście Wartość nauki leży w przewidywaniu[61] stwierdza: „reguły wojny uległy zmianie. Wzrosła rola niewojskowych sposobów osiągania celów politycznych i strategicznych, które w wielu przypadkach okazują się bardziej efektywne niż potęga militarna”[62]. Główną cechą nowej „wojny hybrydowej” ma być jednoczesne wykorzystanie środków dyplomatycznych, wojskowych, humanitarnych, ekonomicznych, technologicznych i informacyjnych. A jedną z metod walki tworzenie napięcia i chaosu w stosunkach międzynarodowych przez wspieranie ruchów nacjonalistycznych, ksenofobii, separatyzmu, ekstremizmu, fundamentalizmu religijnego[63].
Jednym z celów jest także manipulowanie świadomością społeczeństw uznawanych za wrogie Rosji. Narzędziami mają być dyplomacja, ambasady, wywiad, ministerstwo obrony, media, ale także zorganizowana przestępczość, lobbyści, think tanki, organizacje wymiany kulturalnej, ruchy religijne, naukowcy, ludzie kultury i sztuki, sportowcy. Wszyscy mają głosić rosyjską narrację, rozsiewać chaos na zapleczu wroga i być podporządkowani celom rządu. Ścisła koordynacje nie jest konieczna. Część działań może być nawet własną inicjatywą aktorów tej gry – z góry płyną tylko generalne wytyczne i finanse. „Podwykonawca” nie musi mieć świadomości swojej roli, grunt, by działał po myśli rosyjskiej centrali[64]. Przypomina to trochę koncepcję oporu niekierowanego (leaderless resistance), czyli strategię niektórych organizacji terrorystycznych, w której komórki organizacyjne stanowią luźno powiązaną sieć o pełnej autonomii w zakresie tak planowania, jak i realizacji, pod warunkiem trzymania się głównej linii ideologicznej i generalnych celów. Taka struktura zapewnia sieci dużą elastyczność i odporność na próby jej zniszczenia. W koncepcji Gierasimowa mamy podobne podejście, tylko że zastosowane odwrotnie, nie do obrony, ale do ataku.
Przyszła wojna będzie się składać, według doktryny rosyjskiego szefa sztabu, z czterech głównych etapów. Pierwszy to przygotowanie wywiadowcze, rozpoznanie, infiltrowanie oraz prowadzenie aktywnych działań psychologicznych oraz informacyjnych (dezinformacja, dywersja, sabotaż, terroryzm, infiltracja, anarchizacja obszaru potencjalnego celu agresji). Drugi to aktywna i trwała destabilizacja wewnętrzna oraz izolacja celu na arenie międzynarodowej. Trzeci – działania zbrojne z wykorzystaniem sił specjalnych, oddziałów najemnych, paramilitarnych i buntowniczych, prowadzące do opanowania części terytorium celu agresji (prowadzone bez wypowiedzenia wojny); czwarty – operacje z użyciem wszystkich rodzajów wojsk, których celem jest zniszczenie militarno-ekonomicznego potencjału zaatakowanego państwa przy zastosowaniu systemów precyzyjnych uderzeń oraz metod i form właściwych w prowadzeniu wojny psychologicznej oraz informacyjnej[65]. Tuż po nominacji na szefa sztabu generalnego w listopadzie 2012 r., Gierasimow miał okazję przetestować swoja strategię w Ukrainie. Jak widać, po przejściu trzech stopni, od 24 lutego 2022 r. Ukraina jest już w etapie czwartym. Pozostaje tylko pytanie, na którym etapie znajduje się Polska.
Idee w praktyce, czyli taktyka
Skoro ideologię dla nowych wojen Rosji określił neoeurazjatyzm, a o strategii decyduje doktryna Gierasimowa, pozostaje nam zająć się kwestiami taktyki. Tu należy wrócić do pism Dugina i jego koncepcji „wojny sieciowej”[66]. Konflikt Zachodu z Rosją poza charakterem geopolitycznym opisanym przez Dugina w Podstawach geopolityki[67] ma również, wedle filozofa, wymiar cywilizacyjny. Końcem konfrontacji pomiędzy Rosją i resztą świata może być tylko zagłada którejś ze stron[68]. By Rosja mogła taki cel osiągnąć, zdaniem Dugina oprócz wojska niezbędne będzie użycie sieci organizacyjnych i informacyjnych, w tym społecznych. Można tworzyć nowe sieci, można wykorzystać te istniejące. Wygodniej jest tworzyć takie sieci na terytorium przeciwnika, od początku je kontrolując. Co do istniejących sieci, najlepsze będą te już skierowane na zburzenie współczesnej europejskiej tożsamości cywilizacyjnej. Dugin wylicza wśród nich sekty totalitarne, ruchy separatystyczne, neonazistów i rasistów, anarchistów i antyglobalistów, radykalnych ekologów, eurosceptyków, izolacjonistów, a wreszcie nielegalnych migrantów[69]. Jego zdaniem tak samo postępuje Zachód, wykorzystując liberalne organizacje pozarządowe i obrońców praw obywatelskich, których sama ideologia jest zdaniem Dugina „destrukcyjna i szkodliwa dla cywilizacji rosyjskiej jako takiej”[70].
Kluczowa w wojnie sieciowej Dugina jest „taktyka roju” – atak z wielu kierunków naraz w czułe punkty systemu. Stąd ważne jest, aby mieć w swoich zasobach jak najbardziej różnorodne grupy, często nawet zorientowane na zupełnie rozbieżne cele. To kolejny ideologiczny powód, dla którego Rosja szuka wsparcia w ugrupowaniach tak odmiennych od siebie jak komuniści, korwiniści i integryści religijni. Użycie „taktyki roju” tworzy u postronnego obserwatora, jak też u samych uczestników sieci, iluzję wzajemnej niezależności. Dugin postuluje, by wciągać do udziału w „wojnie sieciowej” europejskich intelektualistów, zaczynając od tych przychylnych Rosji i jej narracjom z powodów ideologicznych czy historycznych. Życzliwie patrzy też na zwolenników różnych separatyzmów etnicznych, dawnych sojuszników Moskwy, na neofaszystów, tradycjonalistów, integrystów religijnych, komunistów i wszystkich tych niezadowolonych z dominacji USA na kontynencie. Lewicę z Zachodu Rosja kusi do działania na swoją rzecz poprzez wizję sprzeciwu wobec opresyjnego kapitalistycznego państwa. Prawicy stawia się chochoła w postaci idei ZOG (okupacyjnego rządu syjonistycznego) i masońsko-żydowskich elit plutokratycznych, którym należy dać odpór[71]. Operowanie mitami, narracjami spiskowymi, legendami, symbolami (jakimi są, na przykład, Ian Stuart Donaldson dla skrajnej prawicy lub Che Guevara dla lewicy), tworzenie anegdot, plotek, dowcipów, memów i fejków o przeciwnikach to kolejne elementy narratywne wojny sieciowej.
W praktyce opisywanej przez Dugina Rosja korzysta z teorii zarządzania odruchowego, stworzona przez rosyjskiego psychomatematyka Władimira Lefewra. Jest to mechanizm, za którego sprawą podmieniamy elementy motywacji do działania lub jego zaniechania u przeciwnika w celu skłonienia go do podejmowania niekorzystnych dla niego decyzji[72]. W tym celu wpływa się na zastany układ poprzez wpuszczenie do niego kontrnarracji, fake newsów i korzystnych dla nas idei przepuszczonych dodatkowo przez długi łańcuch podmiotów trzecich, by ukryć źródło ich pochodzenia. Aby zadbać o nasycenie tymi narracjami wrogiego społeczeństwa, sięga się też po troll-konta i boty, tak aby nakręcić astroturfing, czyli skorzystać z algorytmów mediów społecznościowych. Media te, widząc ruch wokół danego tematu, podbijają go. Kiedy zaś temat osiągnie odpowiednią widoczność, powielają go już realni użytkownicy. Przenika on wówczas do konkretnych środowisk politycznych czy związanych z nimi mediów i przejmują go politycy. Wreszcie sztucznie wykreowany temat przestaje być sztuczny. W zarządzaniu odruchami nie chodzi o sterowanie wprost ludźmi, ale raczej stworzenie w nich złudzenia, że „myślą samodzielnie”, „idą pod prąd”, „łączą kropki”.
Co to oznacza w praktyce dla państw i społeczeństw, które znalazły się na celowniku Rosji? To przede wszystkim, że nie istnieje w Polsce jedna, wyraźnie określona „partia rosyjska”. Zamiast tego wojnę informacyjną musimy toczyć z rojem czy chmurą, z wielogłosem narracji, które chociaż brzmią bardzo różnie, w konsekwencji promują w Polsce interesy Kremla. Przeciwko sobie mamy dzisiaj nie ideologiczny monolit, jak za czasów ZSRR, lecz gęstą siatkę legalnych, nierzadko ostentacyjnie antyrosyjskich podmiotów – partii politycznych, stowarzyszeń, instytucji kultury, inicjatyw medialnych oraz historycznych. Że tak rzeczywiście jest, potwierdzają afery szpiegowskie i medialne odkrycia z ostatnich lat. W Polsce taką słynną sprawą stał się proces byłego posła Samoobrony i lidera partii Zmiana, Mateusza Piskorskiego. Jego nazwisko pojawia się w mailach Mirzakhaniana i Usowskiego, a w Polsce wszczęto proces o jego domniemane szpiegostwo na rzecz Federacji Rosyjskiej i Chińskiej Republiki Ludowej[73].
Innym słynnym przykładem była sprawa sądowa członków narodowo-bolszewickiej Falangi, skazanych za zamach terrorystyczny w Ukrainie[74]. W obie sprawy zamieszany był również nieżyjący już asystent niemieckiego deputowanego AfD Markusa Frohnmaiera, Manuel Ochsenreiter. I ta sprawa, i towarzyszące jej dziennikarskie śledztwo BBC ZDF, „Spiegla” i „La Republica” rzuciły sporo światła na metody działania i kontakty rosyjskiej sieci wpływów w Europie[75]. Skazującym wyrokiem skończyła się także sprawa o szpiegostwo przeciwko byłemu posłowi nacjonalistycznego Jobbiku, Béli Kovácsowi na Węgrzech. Ona również pozwoliła nam lepiej poznać mechanizmy budowania przez Rosję swojej siatki wpływów[76]. Zresztą w samej Polsce podobnych spraw było więcej, na przykład te związane z wydaleniem z Polski Jekateriny Cywilskiej[77], Anny Tyc (vel Anastazji Zacharian)[78], Dmitrija Karnaukowa[79], Olega Bondarenki, Dmitrija Kondraszowa, Aleksieja Martynowa[80], Eduarda Szyszmakowa[81], Igora Oszczepkowa[82] czy Leonida Swiridowa[83]. Wszyscy ci Rosjanie, jak wynika z doniesień medialnych, utrzymywali kontakty z przedstawicielami rosyjskich służb wywiadowczych. Jedni pomagali w „naukowych” wyjazdach do Rosji, inni zasilali polskich dziennikarzy rosyjskimi narracjami i zapraszali ich na wycieczki do Rosji. Ludzie ci pracowali na polskich uczelniach, inni w rosyjskich mediach, instytucjach kultury, a także bezpośrednio w placówkach dyplomatycznych.
Tu mówi Moskwa
Najbardziej znanym przedstawicielem opisywanej tu siatki w Polsce stał się kluczowy dla działania polskiego oddziału agencji Sputnik dziennikarz Leonid Swiridow. Sputnik to telewizja i portal internetowy, będące częścią stworzonego w 2013 r. państwowego koncernu medialnego Rosja Dzisiaj (Russia Today), które stanowiło połączenie najważniejszych rosyjskich spółek medialnych. W skład koncernu weszły między innymi agencja prasowa RIA Novosti, telewizja Baltnews i rozgłośnia radiowa Głos Rosji. Warto jeszcze wspomnieć o anglojęzycznym kanale telewizji satelitarnej RT. Choć formalnie nie jest on powiązany z Russia Today, to redaktorką naczelną obu podmiotów pozostaje ta sama osoba – Margarita Simonian. Media jej podległe wielokrotnie oskarżano na Zachodzie o szerzenie teorii spiskowych, dotyczących np. „groźby” powszechnego homoseksualizmu[84], żywności modyfikowanej genetycznie[85], telefonii 5G[86] i szczepionek[87]. Ta grupa mediów kocha dezinformację, powielanie fake newsów i jednostronnie prorosyjskie dziennikarstwo. W 2012 r. Simonian powiedziała, że RT jest potrzebne „mniej więcej z tego samego powodu, dla którego kraj potrzebuje Ministerstwa Obrony”. RT jest w stanie „prowadzić wojnę informacyjną przeciwko całemu zachodniemu światu”, używając „broni informacyjnej”, jak wyjaśniła Simonian, w celu „zdobycia” i „powiększenia widowni”, po to wreszcie, aby wykorzystać dostęp do tej widowni w „momentach krytycznych”[88]. Agencja „Sputnik” publikowała swoje serwisy w ponad trzydziestu językach.
Dostęp do RT został zablokowany na Ukrainie w 2014 r. po aneksji Krymu przez Rosję. Łotwa i Litwa wprowadziły podobne blokady w 2020 r. Niemcy zablokowały RT w lutym 2022 r. Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę w 2022 r. Polska, a następnie cała Unia Europejska i Kanada ogłosiły oficjalnie, że i one blokują RT. Serwisy społecznościowe podążyły ich śladem, blokując linki zewnętrzne do witryny RT i ograniczając dostępu do treści tego nadawcy. Microsoft usunął RT ze swojego sklepu z aplikacjami i obniżył ranking wyników wyszukiwania treści RT w Bing, podczas gdy Apple usunął aplikację RT we wszystkich krajach z wyjątkiem Rosji. Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 r. przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosiła zablokowanie dostępu do Sputnika również w całej Unii Europejskiej.
Za polską część medialnego frontu Rosji odpowiada przede wszystkim wspomniany już Leonid Swiridow. Wychował się na Białorusi, tam też zaczynał jako korespondent programu informacyjnego rosyjskiej telewizji państwowej „Wiesti”. Następnie był akredytowany w Wilnie, a od 1997 r. w Pradze. W 2006 r., kiedy czeskie władze odmówiły mu przedłużenia akredytacji, przeniósł się do Warszawy. Czeskie media sugerowały, że podejrzewano go o działalność szpiegowską[89]. W 2014 r. na wniosek ABW Swiridow został też wydalony z Polski[90]. Wsławił się organizowaniem wyjazdów do Rosji dla polskich dziennikarzy. Grupy przez niego prowadzone trafiały do Moskwy, Soczi, Kaliningradu, Petersburga, nawet do Czeczenii. W programie wycieczek był udział w konferencjach prasowych, spotkania z politykami takimi jak szef MSZ Siergiej Ławrow czy jego rzeczniczka Marija Zacharowa. Początkowo wycieczki te opłacali rosyjscy magnaci finansowi, tacy jak Wiaczesław Kantor. Z czasem ich sponsorem została podległa rosyjskiemu MSZ Fundacja Wspierania Dyplomacji Publicznej im. Gorczakowa, której pieniądze na działalność zapewnia m.in. państwowy gazowy gigant Gazprom. Wielu uczestników tamtych wyjazdów to bohaterowie tej książki.
Sputnik to jednak najbardziej widoczny, ale nie jedyny fragment siatki pozornie apolitycznych inicjatyw, które zbudowała na swój użytek Rosja w ciągu ostatnich dwóch dekad w Polsce. Oprócz polskiej sekcji Sputnika działali u nas także dziennikarze Federalnej Agencji Informacyjnej Regnum, agencji ReEX czy portali Newsbalt.ru i „Głos Rosji”. Aktywna jest też (albo była) na „polskim froncie” spora liczba inicjatyw kulturalnych i historycznych. Można tu wymienić Polskie Centrum Kultury w Kaliningradzie, Fundację Ruski Mir, Dom Rosyjski w Gdańsku i Warszawie, „Festiwal Sputnik”, Stowarzyszenie Kursk, Braterstwo Polsko-Rosyjskie, Rosyjskie Stowarzyszenie Kulturalno-Oświatowe, a do niedawna Centrum Dialogu Rosyjsko-Polskiego i Porozumienia. Po napaści Rosji na Ukrainę w 2022 r. zdecydowaną większość tych placówek zamknięto, a inicjatywy zamrożono bezterminowo.
Wszystkie wymienione powyżej podmioty są niewielkie, a więc pozornie mało istotne. To samo można powiedzieć o polskich formacjach politycznych patrzących z sympatią na Rosję. Dlaczego mielibyśmy się przejmować takimi przebierańcami jak Wojciech Olszański czy Eugeniusz Sendecki? Jakie znaczenie mają grupki endeków w wieku emerytalnym, zaczytujących się w piśmie „Myśl Polska”? Po co zajmować się obsesjonatami walczącymi z „żydowską okupacją” i „masońską ośmiornicą”? Kiedy jednak przyłożymy do opisywanych tu działań schematy wynikające wprost z doktryny Gierasimowa, z teorii zarządzania odruchowego Lefewra czy z „wojny informacyjnej” Dugina i „taktyki roju”, okazać się może, że jesteśmy gdzieś między etapem pierwszy a drugim wojny hybrydowej, jaką Rosja prowadzi przeciwko Polsce. A jeśli doda się do tego równania postaci coraz popularniejszych graczy przyjmujących rosyjską optykę – na przykład parlamentarzystów takich jak Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun – czy paraliżujących walkę z pandemią COVID-19 antyszczepionkowców, możemy dojść do wniosku, że mimo wszystko zbliżamy się już do progu drugiego etapu tej wojny.
Rozdział 2
Sieroty po Kremlu
Nieco brudnej historii
Jedną z najbardziej irytujących cech gatunku ludzkiego jest krótka pamięć. Kiedy się zastanawiamy, skąd wzięli się w naszym kraju świadomi i chętni wykonawcy rozkazów pisanych na Kremlu, czujemy wewnętrzny opór. Wyobraźnia podsuwa nam powielony w tysiącach propagandowych przekazów obraz zniewolonego narodu, tylko sowieckim bagnetem zmuszanego do haniebnej kolaboracji pod sztandarami Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Jeśli mieliśmy wtedy jakichś sprzedawczyków, to zapewne zdrajców, agentów i wrogów Polski i polskości. Rzeczpospolita kocha swój mit dziecięcej niewinności i niezłomnego oporu wobec czerwonego knuta. Niestety, jeśli mamy poważnie rozmawiać o rosyjskim stronnictwie w Trzeciej Rzeczpospolitej, pora przekłuć balon takich złudzeń. Dzisiejsza polska Targowica nie wzięła się znikąd i ma długą tradycję, trwającą co najmniej od końca II wojny światowej.
Na początek przypomnijmy fakty podstawowe. W wyniku ustaleń wielkich mocarstw z Jałty i Poczdamu, po 1945 r. Rzeczpospolita znalazła się w strefie wpływów ZSRR. Wkrótce stała się członkiem wojskowego Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, których ośrodkiem dyspozycyjnym była Moskwa. Ścisły sojusz z Kremlem i obecność jego wojsk na polskim terytorium miały być rzekomo gwarantem bezpieczeństwa Polski i chronić ją przed niemiecką agresją. Po 1945 r. w kilka lat została zneutralizowana liberalna, nacjonalistyczna, chłopska i lewicowa opozycja, a władzę przejęli w całości komuniści. Aż do 1989 r. sojusz z Moskwą stał się fundamentem polskiej geopolityki, a za jego podważanie surowo karano. Stopniowo jednak narastała w Rzeczpospolitej opozycja. Burzono się zwłaszcza przeciwko centralnie sterowanej gospodarce i zależności politycznej od ZSRR. Słabł też proradziecki reżim, wstrząsany wewnętrznymi cyklicznymi protestami. Z biegiem lat Kreml słabł w konflikcie z Zachodem. W rządzącej wówczas Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej niektóre frakcje próbowały luzować relacje z Moskwą, a część kierownictwa zaczynała snuć wizję „finlandyzacji” Polski. Już w latach 80. przymusowy sojusz z Kremlem zaczynał być postrzegany przez większość opozycji i część liderów PZPR jako konieczność wynikającą tylko z aktualnego układu sił. Kiedy światowa rywalizacja między mocarstwami dobiegła końca, wraz z klęską Moskwy udało się Polsce bardzo prędko odzyskać pełną suwerenność.
Wbrew jednak powszechnej dziś fantazji o masowej niezgodzie na „braterskie” stosunki PRL z ZSRR, przez długie powojenne dekady istniały u nas siły polityczne, dla których bliskość ta nie była wielkim problemem. Nie tylko jednostki, lecz także całe grupy społeczne postrzegały Rosję (jak zamiennie nazywano rzekomo federacyjny ZSRR) jako realną i mającą przyszłość alternatywę wobec wolnorynkowego kapitalizmu Zachodu. Lepszy, powiadano, skromny nadwiślański socjalizm i ochronny parasol Moskwy niż potencjalna zależność Polski od Niemiec, czy – szerzej – liberalnego Zachodu.
Nie zdziwi nikogo poparcie dla sojuszu z ZSRR ze strony ideowo nastawionych komunistów[91]. Może być jednak zaskoczeniem, że istniała także inna siła polityczna, trwająca na pozycjach proradzieckich. Mowa o ugrupowaniach nacjonalistycznych, snadź z definicji wyznających poglądy antykomunistyczne. Tymczasem wielu z tych, którzy przeżyli represje lat 40. i nie wyemigrowało, przez większą część istnienia Polski Ludowej intensywnie kolaborowało z „władzą ludową.” Mowa tu zarówno o tajnych współpracownikach służb specjalnych, jak i o ludziach, którzy z czasem coraz bardziej otwarcie i tłumnie wstępowali do licznych ciał politycznych tworzonych przez władze PRL. Ludziom tym, wobec komunizmu nastawionych wrogo lub niechętnie, przeszkadzał nierówny sojusz z ZSRR. Oczywiście woleliby na jego miejscu współpracę z Rosją niekomunistyczną. Mimo wszystko jednak uważali, że wielki przyjaciel ze Wschodu zapewnia trwałość zachodnich granic kraju na Odrze i Nysie Łużyckiej. Nie pociągała ich też szczególnie wizja zastąpienia ustroju Polski Ludowej liberalną demokracją w duchu zachodnim. Wielu z nich cieszył też fakt, że po II wojnie światowej Polska stała się monoetniczna. Ostre rozrachunki z zamieszkującymi bieszczadzkie pogranicze Ukraińcami czy antysemicka nagonka roku 1968 były w ich oczach słusznymi aktami patriotyzmu. Klasycznym nacjonalistom przyświecały, rzecz oczywista, ideały przedwojennego lidera Narodowej Demokracji, Romana Dmowskiego, który w sojuszu z Moskwą widział antidotum na niemiecki Drang nach Osten i coraz silniejsze niepodległościowe dążenia Ukraińców, Litwinów i Białorusinów[92].
Poczciwa stara endecja
Narodowa demokracja jako ruch nacjonalistyczny, antysemicki i – co ważne – konsekwentnie prorosyjski, istniała już od schyłku XIX w., kiedy równolegle rodził się też polski ruch socjalistyczny. Oba skrzydła politycznego spektrum cieszyły się nad Wisłą sporą popularnością. Jest częstym zjawiskiem, że kraje peryferyjne, zapóźnione względem świata zachodniego, szukają dróg na skróty do wymarzonego dobrobytu. Po II wojnie światowej mimo stalinowskiego monopolu władzy rządzący komuniści równolegle do stosowanego terroru próbowali nacjonalistyczne środowiska kokietować i pozyskiwać dla swoich celów. W represyjnych latach 40. zorganizowano ruch księży patriotów i powołano do życia narodowo-katolickie Stowarzyszenie PAX. Po 1956 r., gdy represje znacznie osłabły, znów zaczęły się pojawiać grupki nawiązujące do dziedzictwa narodowej demokracji. Były to nieformalne środowiska, dyskutujące w prywatnych mieszkaniach, a ich działalność z reguły ograniczała się do organizowania mszy za idoli ruchu czy kolportowania w prywatnym gronie antysemickich rewelacji. Z drugiej strony elementy nacjonalistycznej ideologii przenikały do oficjalnego dyskursu politycznego PRL – czy to w postaci „panslawizmu,” piastowskich odniesień historycznych czy też wcale licznych głosów antysemickich albo antyukraińskich.
Przedwojenny endecki Obóz Wielkiej Polski szacowano na 200 tys. osób, a jeśli dodać inne organizacje, takie jak Stronnictwo Narodowe, Młodzież Wszechpolska, organizacje kobiece czy związkowe, nawet na 300 tys. W PRL endecki nacjonalizm odzyskał wigor dopiero u schyłku komunistycznej utopii. Kluczowy był tu rok 1986, kiedy tendencje narodowe, antyliberalne i (mimo wszystko) promoskiewskie doszły do głosu podczas X Zjazdu PZPR, czyli partii rządzącej w PRL. „Twardogłowe” stronnictwo proradzieckie w partii podjęło ostatnią walkę o rząd dusz, lecz poniosło sromotną porażkę. Do głosu doszli w PZPR „czerwoni liberałowie”. Warto pamiętać, że generałowie Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak nie byli fanatycznymi zwolennikami Kremla. Bardziej już roiła im się jakaś forma powolnej finlandyzacji Polski. Próbowali oni godzić interesy ludzi Moskwy w PZPR, Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, służbach specjalnych i wojsku z żądaniami liberalnego skrzydła, kierowanego przez Mieczysława Rakowskiego.
Przeciwko sobie „czerwoni liberałowie” mieli wówczas środowiska zdecydowanie proradzieckie: ultramarksistów z tzw. Katowickiego Forum Partyjnego, Stowarzyszenia Klubów Wiedzy Społeczno-Politycznej „Rzeczywistość”, Klub Inteligencji Partyjnej „Warszawa 80”, lecz także narodowych komunistów ze Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”, wspieranych przez sponsorowane przez PZPR organizacje nacjonalistyczne i katolików patriotów: Stowarzyszenie PAX, Polski Związek Katolicko-Społeczny, Patriotyczną Radę Ocalenia Narodowego czy Radę Konsultacyjną przy Naczelniku Rady Państwa.
Prawicowy antykomunizm okazał się dla władz mniej istotny niż sympatia tych ugrupowań wobec Rosji. Symbolicznymi patronami tych nurtów byli dwaj ludzie. Pierwszy z nich to Bolesław Piasecki, przedwojenny lider faszystowskiego Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”, który po 1945 r. przeszedł na stronę radziecką i w kolaboracji szukał szansy na podzielenie się władzą w Polsce. Lojalny wobec partii i NKWD stworzył swoistą enklawę prawicy w postaci „społecznie postępowego ruchu katolików świeckich” w postaci Stowarzyszenia PAX, czerpiącą dochody z prywatnych (!) firm INCO oraz Veritas. W chwilach politycznych przesileń i ostrych walk frakcyjnych w łonie PZPR Piasecki twardo stawał po stronie najbardziej proradzieckiej frakcji, licząc, że polski reżim w zamian za to przejmie jako swoje niektóre elementy endeckiej ideologii.
Kto nie z Mieciem, tego zmieciem
Drugim politykiem z kierownictwa PZPR, który otwarcie flirtował z nacjonalizmem, był Mieczysław Moczar. W czasie wojny partyzant na terenie okupowanej Polski, agent radzieckiego wywiadu wojskowego GRU, a po jej zakończeniu generał dywizji Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i minister spraw wewnętrznych. Wsławił się organizacją antysemickiej nagonki w roku 1968. Jego frakcja łączyła elementy socjalistyczne i nacjonalistyczne i głosiła walkę z liberalnym kosmopolityzmem i „syjonizmem”. Właśnie w tym środowisku odżywały przedwojenne antysemickie narracje, znajdując twórczych kontynuatorów i kooptując nieformalne ugrupowania endeckie.
Piasecki i Moczar odeszli w cień, gdy w PRL władzę przejęła frakcja „technokratów”, której szefował Edward Gierek. Nie doczekali również plonu swoich idei, który wybił dopiero w latach 80. Jednak z reprezentowanych przez Piaseckiego i Moczara nurtów myśli politycznej, obejmującej podejście do polskiego państwa, jego sojuszy i wrogów, wzeszły poglądy większości późniejszych ugrupowań sympatyzujących z Rosją. Oba prądy przetrwały kres PRL i przeniosły się do III RP, odsyłając może do lamusa czerwone sztandary, lecz zachowując kluczowe elementy. Dziedzictwem Piaseckiego były: żarliwa, ale niekoniecznie wierna linii episkopatu religijność, swoiście rozumiany „realizm” polityczny i niechęć do zachodniego liberalizmu. Po Moczarze wolna już Polska odziedziczyła socjalne tendencje, sympatię do służb mundurowych i pomieszane ze sobą symboliki nacjonalizmu i realnego socjalizmu. Oba nurty zachowały wyniesioną z PRL wspólną niechęć do Ukraińców, Żydów, USA i Zachodu oraz pozytywny stosunek do Moskwy.
Kiedy w 1986 r. umarł Moczar, zarazem na dobre ruszył proces odbudowy polskiej skrajnej prawicy. W Związku Radzieckim rządziła już nowa ekipa Michaiła Gorbaczowa, a porażka w wojnie w Afganistanie i technologiczne zapóźnienie połączone z zapaścią gospodarczą nadwątliły siły radzieckich jastrzębi. Walkę o władzę tym razem wygrała ekipa stawiająca na rozluźnienie systemowej opresji. Twardogłowi z Moskwy ponieśli też porażkę w Polsce po ostatecznym odsunięciu od władz partyjnych w Polsce w 1985 r. szefa MSW, generała dywizji MO (i byłego agenta radzieckiego kontrwywiadu wojskowego) Mirosława Milewskiego, oskarżanego po cichu o zlecenie morderstwa Jerzego Popiełuszki[93]. Mimo doskonałych kontaktów w ZSRR, szczególnie w resortach siłowych, Milewski nie wrócił już do władz partii i do końca życia pozostał na bocznym torze.