Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
„Widmo krąży po świecie – widmo populizmu”.
Dlaczego ostatnia dekada przynosiła kolejne wyborcze zwycięstwa ruchów, które uderzały w wolność wyboru, rozbrajały podział władzy i odbierały gwarancję praw obywatelskich?
Jak w katolickiej Polsce, udało się pogodzić sprzeciw wobec przyjęcia nawet niewielkiej liczby uchodźców z ogarniętej wojną Syrii z ideą chrześcijańskiego miłosierdzia?
To sukcesy populistów, czyli tych, którzy udzielają odpowiedzi na bolesne, często lekceważone, obawy i zmartwienia towarzyszące społeczeństwu.
Tyle, że to odpowiedzi błędne i fałszywe.
Konstytucjonalista Wojciech Sadurski kreśli mapę współczesnych populizmów odWarszawy po Waszyngton, dowodząc, że choć nie ma jednego populizmu, to jak zestawy klocków Lego, składają się one z podobnych elementów. Jego książka to żywy opis choroby, która dotknęła demokracji, ale i przewodnik po tym, jak ją uleczyć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Data ważności licencji: 4/10/2031
Słowa niniejsze piszę w miesiąc po fenomenalnym wyniku opozycji demokratycznej w wyborach parlamentarnych w Polce 15 października 2023, kiedy trzy ugrupowania demokratyczne uzyskały łącznie 53 procent głosów, a rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość zaledwie 35 procent. Wybory te zakończyły trwający osiem lat smutny rozdział w najnowszej historii Polski. Ale cała książka została napisana przed tym wspaniałym wydarzeniem. Poświęcona jest światowemu, a nie tylko polskiemu, doświadczeniu z populistycznym autorytaryzmem. Cieszę się, że przynajmniej w odniesieniu do Polski ma ona już charakter historyczny.
Książka jest tłumaczeniem książki angielskojęzycznej – ale nie tylko tłumaczeniem, lecz także aktualizacją. Zarówno za tłumaczenie, jak i znakomitą aktualizację winien jestem wdzięczność pani dr Annie Wójcik – znakomitej badaczce prawa konstytucyjnego i praw człowieka – z którą miałem przyjemność współpracować już wcześniej, przy opracowywaniu Polskiego kryzysu konstytucyjnego (wyd. Liberté!, 2020).
Przygotowując oryginalną angielskojęzyczną książkę, korzystałem z uwag i porad przede wszystkim trzech naukowych (i nie tylko) przyjaciół: Martina Krygiera, Jana Zielonki i Bojana Bugariča, a także z informacji i opinii na szczegółowe tematy w niektórych rozdziałach, których mi udzielili Eszter Bodnár, Thomas Bustamante, Gábor Halmai, Raul Sanchez-Urribari i Kim Lane Scheppele. Dwie uczelnie, z którymi jestem na stałe związany, tzn. University of Sydney (Wydział Prawa, z dziekanem Simonem Bronittem) i Uniwersytet Warszawski (Centrum Europejskie, z dyrektorem Kamilem Zajączkowskim), są moimi akademickimi domami i za to im serdecznie dziękuję.
„Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne; każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób” – jedno z najczęściej cytowanych zdań otwierających książki pochodzi z powieści Lwa Tołstoja Anna Karenina. „Wszystkie dobre demokracje są do siebie podobne; każda wadliwa demokracja jest wadliwa na swój sposób”, można by sparafrazować.
Politolodzy i konstytucjonaliści odruchowo się z tym nie zgodzą: pierwsza część zdania musi być błędna. Dobrze zorganizowane demokracje różnią się w zależności od państwa. Niektóre są republikami, inne monarchiami konstytucyjnymi; niektóre są federalne, inne unitarne; niektóre są silnie świeckie, w innych obowiązuje religia państwowa; w niektórych istnieją silne sądy konstytucyjne, mogące usuwać niezgodne z konstytucją przepisy z porządku prawnego, w innych parlament ma ostatnie słowo co do obowiązującego prawa. Niektóre sprawnie działające demokracje mają systemy parlamentarne z rządami tworzonymi przez większość parlamentarną; w innych obowiązuje model prezydencki, szef rządu nie odpowiada przed parlamentem, lecz jedynie przed wyborcami.
Faktycznie, bogactwo różnych demokratycznych rozwiązań może oszołomić. A jednak, pomimo całej tej różnorodności, demokracje mają punkty zbieżne, pewne nieredukowalne minima, dzięki którym są godne swojej nazwy.
Po pierwsze, w demokracjach najwyższe władze wykonawcze i ustawodawcze wybierane są w regularnych, wolnych i uczciwych wyborach. Oznacza to, że polityka i prawo wywodzą się, przynajmniej pośrednio, od ludzi, którzy im podlegają. To niezwykle istotne. Nazywam to samorządnym aspektem demokracji.
Po drugie, w demokracji władza jest na wiele sposobów rozproszona. Metody rozproszenia są zróżnicowane: niektóre opierają się na sięgającym czasów Monteskiusza eleganckim trójpodziale gałęzi władzy; inne na dość chaotycznych mechanizmach kontroli i równowagi w stylu amerykańskim, w których proces decyzyjny jest podzielony i rozdrobniony, aby „wykluczyć arbitralne sprawowanie władzy”1. Zmierza to jednak do celu, który najlepiej wyrazić w negatywny, a nie pozytywny sposób: cała władza polityczna nie jest skoncentrowana w jednym ośrodku. To aspekt demokracji związany z podziałem władzy.
Po trzecie, w demokracji silnie chronione są prawa i wolności jednostki, zwłaszcza te bezpośrednio lub pośrednio związane z samorządem politycznym. Obejmuje to nie tylko bierne i czynne prawa wyborcze, ale także prawa i wolności, które ostatecznie ułatwiają wolne i świadome oddanie głosu w wyborach: wolność zrzeszania się, wypowiedzi, przemieszczania się, religii, wyboru zatrudnienia itp. To aspekt demokracji związany z prawami obywatelskimi.
Po czwarte, rządzący podlegają regułom gry, których nie mogą zmieniać według własnego widzimisię, kiedy tylko politycznie im to odpowiada. Oczywiście nie powinno być tak, że nie można w ogóle zmieniać prawa. Ale zasad nie można zmieniać w dowolnym momencie gry. Prawo wyższego rzędu (w szczególności na poziomie konstytucyjnym) wiąże rządzących. Progi jego zmiany są dość wysokie, co oznacza, że jest odporne na modyfikacje. Nazywam to praworządnościowym aspektem demokracji.
Wolne, równe i uczciwe wybory, podział władzy, gwarancje ochrony praw i wolności obywatelskich, rządy prawa – wspólnym mianownikiem prawidłowo funkcjonujących demokracji jest przestrzeganie tych zasad. Razem tworzą absolutne minimum, a nie jedynie wzniosły ideał. Oczywiście w praktyce wspomniane standardy osiąga się w różnych stopniach, a nie na binarnej zasadzie „tak” lub „nie”. Jednak w każdym z tych obszarów znajduje się granica, której nie można przekroczyć, jeśli ustrój ma być uznany za demokrację.
W tej książce analizuję populistyczne ustroje, w których rządzący przekroczyli te granice co najmniej w jednym, a najczęściej w wielu obszarach. W omawianych państwach, nawet jeśli władza (do pewnego stopnia) szanuje ideę wolnych i uczciwych wyborów, to zazwyczaj narusza zasady podziału władzy, ochrony prawa obywatelskich, a zwłaszcza standardy praworządności.
Populistyczne ustroje, które naruszają zasady demokracji, robią to z różnych powodów i przy użyciu różnych metod. Pasuje tu maksyma z Anny Kareniny. Nie ma jednego populizmu, ale różne populizmy. Gdy mówimy o „rozprzestrzeniającym się na świecie populizmie”, jesteśmy nieprecyzyjni, sugerujemy, jakoby istniał jeden ruch, trend lub tendencja, obecne w rosnącej liczbie społeczeństw i rejonów świata. Można powiedzieć, parafrazując zdanie otwierające Manifest komunistyczny Karola Marksa i Fryderyka Engelsa, że „widmo krąży po świecie – widmo populizmu”.
Trzeba odrzucić pokusę myślenia o populizmie jako jednorodnym, szeroko rozprzestrzenionym na świecie zjawisku. Na rynku idei nie ma Manifestu populistycznego (nawet jeśli ktoś taki napisał, nie byłby zbyt przydatny). Po prostu nie ma jednego populizmu. Populizmy często wychodzą naprzeciw realnym problemom. Te są lokalne i zróżnicowane. Dlatego rządzący w różnych państwach dają różne populistyczne odpowiedzi na konkretne, lokalne problemy i wyzwania. Doprecyzowując: populiści zwykle udzielają błędnych, niebezpiecznych, uproszczonych i fałszywych odpowiedzi, ale pytania, na które odpowiadają, są trafne. Wyrażają rzeczywiste obawy, zmartwienia, lęki, które trzeba rozpoznać i uszanować; lekceważymy je i trywializujemy na własne ryzyko.
Populizm jest zagrożeniem. Przybiera ono różne formy, które zależą od obaw i niepokojów konkretnych społeczeństw, nieusatysfakcjonowanych z rozwiązań oferowanych w ramach liberalnej demokracji. Ważne, żeby podkreślać, że populizmy odpowiadają na różnorodne problemy. Żeby zrozumieć to zjawisko i móc mu skutecznie przeciwdziałać, trzeba uwzględnić różne konteksty i lokalną specyfikę.
Choć populizm odpowiada na różnorodne problemy i oferuje zróżnicowane rozwiązania, katalog przyczyn jego sukcesów nie jest otwarty, a nawet jest dość krótki. Możemy znaleźć wiele podobieństw w środowiskach, w których populiści odnoszą sukcesy. W różnych krajach te czynniki występują w różnych konfiguracjach Najczęściej nie występują wszystkie naraz, a przynajmniej nie z równą intensywnością.
Przekonująca typologia populizmów powinna uwzględniać kombinację dwóch, trzech, a nawet czterech czynników, które pomagają wyjaśnić popularność populistycznych polityków i idei w danym kraju. Populiści odnoszą sukcesy – czyli zdobywają władzę w drodze wyborów w oparciu o populistyczny program – dzięki zlepieniu kilku problemów i rzekomych recept w przystępnym przekazie.
Popatrzmy na barwny opis przyczyn sukcesu Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w 2016 roku: „Kampanię Donalda Trumpa na masową skalę napędzały rasizm i ksenofobia. Ale rasizm, nienawiść i strach przed obcokrajowcami łączono z nienawiścią do aroganckiego establishmentu, który kontrolował politykę głównych partii. Wielu wyborców nie cierpiało obu, a niektórzy pałali nienawiścią do establishmentu”2. Ten opis wydaje mi ciekawy nie dlatego, że Matt Taibbi zapewne trafnie opisał powody zwycięstwa Trumpa – odwoływanie się do postaw rasistowskich, ksenofobicznych i antyestablishmentowych.
W tym opisie wspólnym wrogiem wyborców są dwie skrajnie różne grupy: najbardziej uprzywilejowani (urzędująca elita polityczna) i najbardziej pokrzywdzeni (migranci uciekający przed wojnami, głodem, ubóstwem). Te grupy łatwo wskazać i uruchomić przeciwko nim społeczną nienawiść.
Populiści odnoszą sukcesy, gdy twierdzą, że odpowiadają na kilka społecznych obaw, które niekoniecznie są faktycznie ze sobą powiązane. Nie robią tego na podstawie algorytmu. Strategia sklejania kilku kwestii i proponowania prostego rozwiązania okazuje się skuteczna.
Zanim przejdę do katalogowania „czynników populizmu”, pozwolę sobie na pewną dygresję.
Nowy Jork w lutym 2020 roku. Za kilka tygodni miasto zostanie zamknięte z powodu pandemii, co uniemożliwiłoby nasze spotkanie. We włoskiej restauracji w Greenwich Village, nieopodal campusu Uniwersytetu Nowojorskiego, spotykam się z politologiem Adamem Przeworskim. Od razy pytam go: „Dlaczego to wszystko dzieje się w Polsce, naszej ojczyźnie?”. W Polsce od ponad czterech lat trwa populistyczny atak rządu na instytucje demokracji.
Adam Przeworski to legenda nauk politycznych. Urodził się i kształcił w Polsce (tak jak ja), wykłada na Uniwersytecie Nowojorskim (obawiam się, że tutaj podobieństwa między nami się kończą). Zdobył światową sławę jako badacz demokracji – zarówno demokratyzacji, jak i procesu odchodzenia od demokracji. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród, w tym Nagrody Johana Skitte’a, czyli „Nobla” w dziedzinie nauk politycznych.
W swojej ostatniej książce przywołał porzekadło: „Pesymista to dobrze poinformowany optymista”. Przeworski na pewno jest dobrze poinformowanym optymistą3. Dlatego ponownie pytam: „Dlaczego?” – i słyszę: „Nie wiem. Teoretycznie rzecz biorąc, to nie powinno mieć miejsca”. Skoro Adam Przeworski nie zna odpowiedzi, to pewnie nikt jej nie zna.
Oczywiście nasza rozmowa się na tym nie skończyła. Kontynuowaliśmy ją rok później w tej samej restauracji Tre Giovani, już po częściowym zniesieniu obostrzeń w Nowym Jorku.
Z naszych dwóch rozmów wyciągnąłem następujący wniosek: populistyczna kontrrewolucja zaskoczyła politologów, a ci, którzy, jak Przeworski, są szczerzy, mają odwagę przyznać się do trudności w ustalaniu jej źródeł.
W wywiadzie dla tygodnika „Polityka” w styczniu 2018 roku Przeworski wyjaśniał, że „skonsolidowane demokracje”, które przeszły przynajmniej dwa cykle demokratycznej zmiany władzy, są zasadniczo trwałe. Po 1918 roku spośród 88 „skonsolidowanych demokracji” upadło tylko 14. W 2015 roku Polska była skonsolidowaną demokracją.
Nie powinno więc było do tego dojść, a jednak doszło.
Upadku liberalnej demokracji w Polsce (na szczęście powstrzymanego w październiku 2023 roku) i na Węgrzech nie wyjaśniają czynniki, które zazwyczaj występują w krajach, w których upada demokracja. Należą do nich ubóstwo, niski wzrost gospodarczy, duże nierówności, gospodarka nieopierająca się na specjalistycznej wiedzy. Teoria mówi, że na upadek bardziej narażone są demokracje z systemem prezydenckim niż z parlamentarnym. Dzieje się tak, ponieważ demokracje parlamentarne mają lepsze mechanizmy reagowania na rządowe kryzysy. W Polsce jest jednak system mieszany, a na Węgrzech – czysto parlamentarny.
Trzeba poszerzyć naszą próbę badawczą.
Wybitni politolodzy ze Stanów Zjednoczonych i Kanady Steven Levitsky i Lucan Way w 2015 roku opublikowali wyniki wieloletnich badań empirycznych krajów, w których proces demokratyzacji prawdopodobnie nie zakończy się sukcesem. Stanie się tak, gdyż w tych krajach demokratyzacja była mało prawdopodobna, trwa krótko, a państwa te są podatne na powrót do dawnych metod rządzenia. Badacze doszli do wniosku, że stabilna demokratyzacja jest mało prawdopodobna w:
krajach bardzo biednych, o słabym aparacie państwowym (np. w znacznej części Afryki Subsaharyjskiej),monarchiach dynastycznych opierających się na ropie naftowej i wsparciu Zachodu (np. w państwach Zatoki Perskiej),jednopartyjnych ustrojach z silnym aparatem państwowym i dużym wzrostem gospodarczym (jak Chiny, Wietnam, Malezja, Singapur),krajach o bardzo słabych związkach z Zachodem (np. w Azji Środkowej, znacznej części Afryki),oraz w reżimach powstałych w wyniku rewolucji (jak Chiny, Etiopia, Erytrea, Wietnam, Kuba, Iran, Laos, Korea Północna).Levitsky i Way podsumowali, że ich teorię potwierdza obserwowana stagnacja liczby demokracji na świecie4.
Teoria nie wyjaśnia jednak powodów deformacji demokracji liberalnej w rządzonych przez populistów państwach, takich jak Węgry, Polska, Filipiny, Wenezuela, Indie czy Brazylia.
Nie są to kraje bardzo biedne i o słabym aparacie państwa (jak kraje w Afryce Subsaharyjskiej), ani państwa jednopartyjne o imponującym wzroście gospodarczym. Większość z nich ma historycznie silne związki ze Stanami Zjednoczonymi (Filipiny, państwa Ameryki Południowej) lub z Europą Zachodnią. Żadne z nich nie powstało w wyniku rewolucji, a przynajmniej nie niedawno. Nie są to też monarchie dynastyczne. Z pewnymi wyjątkami, nie mają bogatych złóż ropy naftowej (Wenezuela i Brazylia mają ropę, ale nie są monarchiami dynastycznymi).
Oczywiście te czynniki w jeszcze mniejszym stopniu determinują sukcesy populistów, za których rządów nie udało się podważyć instytucji liberalnej demokracji (Donald Trump), lub populistów, którzy (jeszcze) nie zdobyli władzy (Marine Le Pen lub Marion Maréchal-Le Pen).
Skoro nauki polityczne, nawet na najwyższym światowym poziomie, nie dostarczają strukturalnych wyjaśnień obserwowanego dzisiaj rozwoju populizmu, trzeba szukać gdzie indziej.
Rozważmy nie struktury, ale jednostki, nie „popyt”, ale „podaż”, nie długoterminowe procesy, ale działania w krótkim okresie. Żeby zrozumieć zjawisko populizmu, przypatrzmy się sprawczości jednostek.
W podejściu skoncentrowanym na sprawczości analizuje się, jak polityczni liderzy wykorzystują wydarzenia do dostarczania nośnych haseł wyborcom. Bada się kształtowanie się preferencji przywódców politycznych. Ustala się, czy dążą oni do prowadzenia umiarkowanej polityki i czy normatywnie popierają demokrację.
Politolodzy Ellen Lust z Uniwersytetu w Göteborgu i David Waldner z Uniwersytetu Wirginii zwracają jednak uwagę, że taka analiza nie uwzględnia strukturalnych ograniczeń działań polityków. Zakłada się, że mają duży margines wyboru działań. Ale przecież działania i wybory są zawsze zewnętrznie uwarunkowane5.
Analiza „podaży” polityki polega na badaniu, co politycy oferują na rynku idei. Jakie mają manifesty, programy, jaki budują wizerunek. W jaki sposób artykułują ludzkie lęki, obawy i żądania o podłożu gospodarczym lub tożsamościowym. Jak nadają im kształt, sens i znaczenie w przyjmowanych narracjach i programach.
Znaczenie ma zarówno „podaż”, jak i „popyt”. Czynniki strukturalne („popyt”) tworzą ramy, w których populizm może odnieść sukces. Ale to programy, strategie i przywództwo (czyli „podaż”) określają charakter tego sukcesu. W kompleksowym opisie polityki, podobnie jak w ekonomii, jest miejsce na analizy podaży i popytu oraz relacji między nimi. Nawet jeśli przywódca potrafi nakierować odbiorców na pewne idee, to, żeby odnieść sukces, musi mieć odbiorców predysponowanych do ich zaakceptowania. I odwrotnie, silne preferencje społeczne nie przekują się w praktykę, jeśli zabraknie przywódcy lub przywódców, którzy będą je promować, a później skutecznie realizować.
Podobnie jest z reklamami. Tworzą zapotrzebowanie na towary, ale tylko do pewnego stopnia. Jeśli nie cierpisz szprotek, nikt nie przekona cię, żebyś dodał je do koszyka. Podaż i popyt nie są od siebie oddzielone. Bart Bonikowski, socjolog polityki z Uniwersytetu Nowojorskiego, mówi o rezonowaniu, czyli zgodności między treścią przekazu a predyspozycjami odbiorców. Ma ono wyjaśniać „zdolność ruchu społecznego do mobilizowania zwolenników wokół głównego przesłania”6. Po stronie „popytu” mamy polityków, którzy w hasłach i ideach ogniskują różne ludzkie lęki i obawy. Bonikowski w odniesieniu do populizmu tak opisuje relacje „podaży” i „popytu”:
Proces, w którym dyskurs populistyczny, etnonacjonalistyczny i autorytarny sprawia, że doświadczenia osób z grupy docelowej (np. obawy dotyczące zmian społecznych, kulturowych i gospodarczych) łączą się z ich wcześniejszymi przekonaniami (np. etnonacjonalizmem, nieufnością wobec elit, sceptycyzmem wobec instytucji demokracji) oraz poparciem dla kandydatów oferujących radykalne rozwiązania zarysowanych problemów (tj. mniejszości, imigrantów i polityków, którzy są współodpowiedzialni za niepożądane zmiany społeczne)7.
Kondycja rynku politycznych idei ma znaczenie. Wpływa na to, czy aktor życia politycznego, na przykład partia populistyczna, będzie miał szansę się przebić. Zależy to nie tylko od atutów partii, w tym od charyzmy i zdolności jej przywódcy, ale też od tego, ilu aktorów konkuruje o ten sam segment wyborców.
Dzisiejsze sukcesy populizmu można na przykład w znacznym stopniu wyjaśnić reorientacją partii lewicowych, które historycznie zwracały się przede wszystkim do „klasy robotniczej”. Dzięki tej zmianie partie lewicowe stały się mniej atrakcyjne dla swojej tradycyjnej grupy wyborców. Ich wyborcy szukają alternatywy i często znajdują ją w nowych populistycznych partiach i przywódcach. Tradycyjna lewica przesunęła się do centrum. Zajmują ją dziś kwestie istotne dla miejskiej wyższej klasy średniej. Dlatego niższa klasa średnia (pracownicy w rozwiniętych gospodarkach) szuka kogoś, kto mógłby mówić w jej imieniu. Populiści wypełniają tę lukę, zwłaszcza jeśli umiejętnie łączą obawy gospodarcze niższej klasy średniej z lękami dotyczącymi imigracji i globalizacji. W rozwiniętych demokracjach, szczególnie wśród wyborców na niższychszczeblachhierarchii dochodów i zamożności, udział głosów oddawanych na prawicowe partie populistyczne znacznie wzrósł8.
Skuteczni populiści, którzy zdobywają władzę, umiejętnie łączą co najmniej dwie kwestie, które w danej społeczności wywołują obawy, lęki i żądania.
Populiści odnoszą sukcesy, gdy wykorzystują zjawiska, takie jak:
poczucie niepewności ekonomicznej i lęk o status;ksenofobiczne postawy wobec „innych”, w szczególności wobec migrantów i uchodźców;rozczarowanie dotychczasowymi elitami politycznymi, przekonanie, że establishment jest arogancki, oderwany od „zwykłych ludzi” i niewrażliwy na ich problemy;niechęć do globalizacji, internacjonalizmu i poparcie dla nacjonalizmu (gospodarczego i innych);resentyment kulturowy i religijny, wyrażający się w sprzeciwie wobec oświecenia, postępu i sekularyzacji;zniecierpliwienie demokratyczno-liberalnymi ograniczeniami władzy wykonawczej, postrzeganie mechanizmów „kontroli i równowagi” jako instytucjonalnych przeszkód działania i wyrażania woli suwerena.Czynników determinujących dzisiejsze populizmy jest na pewno więcej, ale te z pewnością są istotne.
Odmiany współczesnych populizmów wynikają z kombinacji co najmniej dwóch tych czynników. Konkretna kombinacja zależy od kraju. Populiści odnoszą sukcesy, gdy łączą różne obawy i żądania (w więcej niż jednym obszarze) i oferują prostą odpowiedź, ustawiając się po stronie „zwykłego człowieka” i przeciwko „skorumpowanej” elicie.
Nakładające się na siebie czynniki napędzają popyt na populizm. Tak jakby czekały, aż zręczny populista ułoży je w układankę. Omówię je tu krótko i rozwinę w dalszej części książki.
Długa kolejka prowadząca pod górę. Czytelnikom bestsellerowej książki Arlie Russell Hochschild Obcy we własnym kraju najbardziej w pamięć zapada ten obraz. Liberalno-lewicowa socjolożka z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley pojechała do rejonu bayou w Luizjanie. Chciała dowiedzieć się, dlaczego mieszkańcy regionu, który pod niemal każdym względem – finansowym, stanu środowiska, opieki medycznej, edukacyjnym i kulturowym – wypada gorzej od większości stanów w Stanach Zjednoczonych, są arcykonserwatywni politycznie. Hochschild zastanawiało, dlaczego osoby, które nie mają nic do stracenia, a miałyby wiele do zyskania dzięki bardziej rozwiniętemu państwu opiekuńczemu, nienawidzą państwa i widzą je jako problem, a nie rozwiązanie. Dlaczego głosują na polityków, których programy są dla nich obiektywnie niekorzystne?
Hochschild daje wiele wyjaśnień tej pozornej zagadki. Obraz czekania w kolejce poruszająco je podsumowuje. Wyobraź sobie, że stoisz w środku kolejki biegnącej na wzgórze, obok innych podobnych osób („białych, starszych, chrześcijan, w większości mężczyzn”)9. Za szczytem rozpościera się Amerykański Sen, marzenie o materialnym bezpieczeństwie, dobrobycie i postępie. O tym, że twoje dzieci będą miały lepiej niż ty, a ty miałeś lepiej niż twoi rodzice. Wydaje się jednak, że nie posuwasz sięw kolejce, nie zbliżasz się do celu. Po takim wysiłku, wyrzeczeniach i poświęceniach czujesz, że utknąłeś10. Od czasu do czasu w kolejce przeskakują się beneficjenci akcji afirmatywnej, Afroamerykanie, kobiety, imigranci, uchodźcy, pracownicy sektora publicznego i inni. Wydaje ci się, że pomaga im kontrolujący kolejkę rząd. Męczące, irytujące czekanie na ziszczenie się Amerykańskiego Snu wyraża niewypowiedzianą wojnę klasową. Hochschild pokazuje, że poznani przez nią mieszkańcy Luizjany pielęgnują w sobie nienawiść do rządu federalnego. Uważają go za sojusznika „wrogów” w kolejce. Nienawidzą wszystkich, którym rząd pomaga. Dlatego odrzucają pomoc, której sami potrzebują11.
Kilka mil (jeśli płynie się rzeką, pół godziny jazdy samochodem) od terenu badań Hochschild urodził się mój kolega z Wydziału Prawa Uniwersytetu w Sydney, błyskotliwy filozof prawa Michael Sevel. Pochodzi z miasteczka Gulfport, które znajduje się na obrzeżach stanu, po stronie Missisipi. Delta rzeki Missisipi pod względem przyrodniczym i ekonomicznym to ten sam świat co Luizjana z badań Hochschild. Rodzice Michaela nadal pracują jako rybacy w Zatoce Meksykańskiej. Łowią ryby i krewetki. Matka Michaela wysyła mu zdjęcia pięknego jak z pocztówki zachodu słońca nad zatoką, łagodnie mieniących się ciemnoniebieskich fal z pióropuszem białej piany. Michael urodził się w 1976 roku. Był świadkiem stałego pogarszania się warunków życia społeczności, w której dorastał i pomagał rodzicom. Jego rodzice i ich sąsiedzi są przekonani o upadku swojej społeczności. Mają na to dowody. Najpierw w latach 70. przyszedł światowy kryzys cen ropy naftowej. Później nadeszło spowolnienie gospodarcze. Potem 11 września, huragan Katrina, wyciek ropy British Petroleum. Sytuacja tylko się pogarszała. Po wycieku ropy prawnicy doradzali rybakom, żeby pracowali nad usunięciem szkód, bo inaczej nie dostaną odszkodowania. Jedną z konsekwencji wielkiej ekspansji wolnego handlu w latach 90. był import do Stanów Zjednoczonych znacznie tańszych krewetek, głównie z Azji Południowo-Wschodniej. Obniżyło to cenę krajowych krewetek. Rybacy nie widzieli korzystnych dla nich działań państwa. Wydawało im się, że rząd bardziej dba o interesy gospodarcze osób na drugim końcu świata niż Amerykanów. Stan Missisipi objawił się w ich życiu decyzją o zamknięciu portu w Gulfport. Zmusiło to rodziców Michaela do przeniesienia łodzi do Pass Christian. Nie było specjalnych powodów, by przepadać za rządem i jego polityką. W ucho wpadały słowa prezydenta Ronalda Reagana z 1986 roku: „najbardziej przerażające słowa w języku angielskim to: jestem z rządu i jestem tu, by pomóc”. Pojawiały się incydenty ksenofobii i napięć rasowych, zwłaszcza po tym jak w okolicy osiedlili się wietnamscy imigranci sprowadzeni na polecenie prezydenta Jimmy’ego Cartera. Nie mówili po angielsku, mieli swoje sposoby łowienia ryb. Często wybuchały konflikty. Miejscowych białych rybaków ubodło, że Wietnamczycy otrzymują od rządu pomoc, a oni nie. Michael wyjaśnił mi, że wielu przedstawicieli tej społeczności krzywo patrzy na osoby korzystające z rządowej pomocy. Sami utknęli w kolejce, oddala się od nich Amerykański Sen.
Wszędzie znajdziemy odpowiedniki Amerykańskiego Snu. Śnimy sen polski, węgierski, brazylijski czy filipiński. Nasze marzenia mają w dużej mierze wymiar ekonomiczny. Niespełnione marzenie wiąże się z poczuciem rzeczywistej albo tylko wyobrażonej, absolutnej albo względnej straty lub ekonomicznego upadku. Na tych wodach łowią populiści.
Socjologowie wskazują, że względne pogorszenie się statusu społecznego wywołuje lęki prowadzące do odrzucenia tradycyjnego politycznego establishmentu na rzecz populistycznych partii prawicowych12. Widać to wyraźnie w rozwiniętych demokracjach: Wielkiej Brytanii, Francji, Włoszech, Hiszpanii czy Stanach Zjednoczonych.
W Wielkiej Brytanii na przykład zwolennicy wyjścia z Unii Europejskiej oceniali swoje perspektywy ekonomiczne znacznie gorzej niż zwolennicy pozostania w UE13. Tożsamość zbiorowa ma duże znaczenie: lęk o status dotyczy częściej losu własnej grupy („innych takich jak ja”) niż osobistej sytuacji, która może być stabilna i niczym niezagrożona.
Wiele badań socjologicznych przemawia za tezą, że za wzrost poparcia dla radykalnego populizmu po obu stronach Atlantyku odpowiadają grupy najbardziej zagrożone szybkimi przemianami społecznymi i gospodarczymi. W Europie Zachodniej zwolennikami populizmu są przedstawiciele klasy robotniczej i niższej klasy średniej, którzy w najmniejszym stopniu skorzystali na integracji w Unii Europejskiej. W Stanach Zjednoczonych poparcie dla populizmu wywołała głównie „niepewność ekonomiczna i uprzedzenia rasowe białych mężczyzn z klasy robotniczej”14. W literaturze naukowej panuje niemal zgoda, że brak bezpieczeństwa ekonomicznego jest istotnym czynnikiem wpływający na głosowanie na partie populistyczne. W biedniejszych regionach Europy i regionach o wyższym bezrobociu większy odsetek wyborców wybiera populistów; korelacja między niepewnością ekonomiczną a populizmem jest oczywista15.
Obawy o utratę statusu mogą mieć podłoże bardziej kulturowe niż ekonomiczne (choć są one silnie powiązane). Osoby uważające się za pokrzywdzone gospodarczo często czują też kulturowy dystans do grup dominujących w społeczeństwie. Nie aprobują „liberalnych”, postępowych idei, takich jak wielokulturowość, globalizacja, postulatów i metod ruchów ekologicznych czy klimatycznych16. Poczucie marginalizacji własnej grupy przez elity polityczne nieodłącznie wiąże się z faktyczną lub postrzeganą deprywacją ekonomiczną, a do tego z przekonaniem, że osoby dotychczas znajdujące się na dole czy marginesie, na przykład mniejszości czy imigranci, okazują się beneficjentami systemu.
Bywa, że poczucie dystansu kulturowego jest stosunkowo niezależne od deprywacji ekonomicznej. Uważam, że tak jest w przypadku Polski i Węgier. Wyborcy PiS i Fideszu dystansują się od wartości kulturowych liberalnych i lewicowych elit. Ich obawy budzą przede wszystkim imigracja i wielokulturowość. Nie jest to wyraźnie skorelowane z deprywacją społeczno-ekonomiczną. Lęki wyborców PiS i Fideszu w dużej mierze dotyczą „innych”. Nie tyle dlatego, że imigranci mają zabrać im pracę i dobrobyt, ile że mogą przynieść ze sobą niepożądane wzorce kulturowe. Nie chodzi tyle o lęk o materialny dobrobyt, ile o obawę przed zagrożeniem kulturowej tożsamości grupy.
Lęk o status szczególnie często odczuwają mężczyźni. Wynika to z przeświadczenia części mężczyzn, że gdy rosnący odsetek kobiet wykonuje stosunkowo dobrze opłacane tradycyjnie „męskie” zawody, ich status jako mężczyzn relatywnie spada. Subiektywne poczucie statusu jest w dużej mierze pozycyjne. Dlatego „gdy wiele osób zdobywa wyższy status, wartość własnego statusu może spadać”17. Niektórzy mężczyźni budują poczucie wyższości na swojej płci i nie dostrzegają innych istotnych źródeł swojego statusu. Subiektywne poczucie utraty statusu budzi dyskomfort i obniża poczucie własnej wartości. Łączą to z postępami w osiąganiu ekonomicznej i społecznej równości między kobietami a mężczyznami. Dlatego nie dziwi, że partie populistyczne popiera większy odsetek mężczyzn niż kobiet18.
Jesteśmy w roku 2015. W Polsce po ośmiu latach hegemonii ugrupowania liberalno-centrowego odbywają się wybory prezydenckie i parlamentarne. W tym czasie do brzegów Europy docierają migranci, w tym uchodźcy, z Afryki i Bliskiego Wschodu. Dla lidera populistycznej partii PiS to prawdziwy dar z nieba. W homogenicznej Polsce wywołuje antyimigranckie wzmożenie o cechach rasistowskich. Akcentuje różnice etniczne i religijne. Ale nie tylko.
W niesławnej diatrybie przeciwko przyjmowaniu do Polski uchodźców Jarosław Kaczyński ostrzegał, że przybysze przyniosą różne „pasożyty”. Mówi, że „ci ludzie” są na nie odporni, lecz mogą one stanowić śmiertelne zagrożenie dla polskich gospodarzy19. Analogie między jego słowami a a językiem nazistowskiej propagandy w okupowanej Polsce w czasie drugiej wojny światowej nasuwają się same. W narracji nazistów Żydzi byli nosicielami tyfusu i wszy. Od 2021 roku PiS snuje podobną opowieść o migrantach przedostających się z Białorusi do Polski.
W Polsce i na Węgrzech impulsy antyimigranckie nierozerwalnie łączą się z uprzedzeniami na tle rasowym i religijnym (islamofobia). Badania opinii publicznej przeprowadzone pod koniec 2015 roku wykazały, że dwie trzecie Polaków sprzeciwiało się przyjmowaniu uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki. W porównaniu z badaniami sprzed kilku lat zaszła istotna zmiana. Według politologów niechęć do uchodźców wiązała się z tym, że zdecydowana większość uchodźców była muzułmanami lub osobami o innym niż biały kolorze skóry20.
Poczucie własnej wartości i godności oparto na poczuciu wyższości nad kimś z zewnątrz, nad kim wreszcie można mieć władzę. Nawet jeśli ta władza polega na odmowie desperackim prośbom o udzielenie schronienia w bezpiecznym kraju21. Przywódcy polityczni zaakcentowali narodowe, kulturowe i religijne granice między „nami” a „nimi”. Wykorzystano odczuwany przez część wyborców strach przed innością, a zarazem podbudowano ich poczucie własnej wartości.
Kaczyński mógł się inspirować polityką Viktora Orbána. Węgry rozpoczęły budowę muru na granicy z Serbią. Później kraje wyszehradzkie, czyli Polska, Węgry, Czechy i Słowacja, odrzuciły proponowany przez UE system kwot przyjmowania uchodźców. Politycy przekonywali, że to element oporu przed rzekomą „muzułmańską inwazją”.
Jak w Polsce, w której ponad 90 procent mieszkańców podaje się za chrześcijan, udało się pogodzić sprzeciw wobec przyjęcia nawet niewielkiej liczby dzieci i kobiet z ogarniętej wojną Syrii z ideą chrześcijańskiego miłosierdzia? Udało się to między innymi dzięki rządowej propagandzie zrównującej bycie muzułmaninem z byciem terrorystą. Badania opinii publicznej pokazały, że zdecydowana większość respondentów w Polsce wiąże muzułmanów z terroryzmem. Socjolog Maciej Gdula (później poseł na Sejm z ramienia Lewicy), relacjonując swoje wywiady ze zwolennikami PiS, zauważył, że wobec „innych” (obcych) zawiesza się odczucia empatii i zaczyna używać języka znanego z filozofii leseferyzmu22. Według Gduli jednym ze źródeł wyborczego sukcesu Kaczyńskiego w 2015 roku było danie ludziom poczucia ważności opartego na (rzekomej) wyższości i sile w porównaniu z bezbronnymi „innymi”. Kaczyński dał też części wyborców poczucie wspólnoty, której członkowie, w odróżnieniu od elit i obcych, są równi23.
Szacunek do siebie i pogarda wobec innych, którzy mają mniej szczęścia… Nie jest to niezwykłe połączenie. Noam Gidron i Peter Hall przytaczają socjologiczne dowody na to, że „mężczyźni z francuskiej i amerykańskiej klasy robotniczej podtrzymują swoje poczucie godności lub statusu częściowo poprzez wytyczanie ostrych granic między sobą a migrantami z Afryki Północnej lub Afroamerykanami”24. Niektórzy Węgrzy mogli czerpać satysfakcję z patrzenia na dworcu Keleti w Budapeszcie na głodnych, przerażonych migrantów w drodze do Niemiec. Reporter „Guardiana” zacytował 23-letniego syryjskiego studenta Jamala al-Deenberrę, jednego z setek migrantów, którzy utknęli w centrum stolicy Węgier. Ocenił on, że „Węgrzy dbają o zwierzęta bardziej niż o ludzi, lepiej traktują psy i koty”25. Ci, do których los się uśmiechnął, mogli czerpać satysfakcję z obserwowania z bliska tych, którym naprawdę się nie poszczęściło. Jedyną winą migrantów było podjęcie ryzyka narażającej życie podróży, aby uciec przed wojną, głodem i cierpieniem.
Jednostkowe poczucie wyższości wobec nieszczęsnego Innego łączy się z poczuciem, że godność i poszanowanie własnej grupy (a nie tylko nas samych) są zagrożone przez rzekomo nadmierną troskę o grupy tradycyjnie pogardzane lub imigrantów. Postawę tę dobrze podsumowuje (choć nie w odniesieniu do Polski czy Węgier) Bonikowski:
Łączne skutki zmian gospodarczych, kulturowych i społecznych widzi się jako wpływające na szanse życiowe, godność i moralne powinności członków grupy wewnętrznej. Postrzega się siebie jako coraz bardziej spychanych na margines przez elity i kulturę głównego nurtu; uważa się, że przedstawicielom innych grup przyznano społeczne korzyści w niesprawiedliwy sposób. Często sądzi się, że jest to dzieło znienawidzonych elit26.
Populiści przeciwstawiają się trosce o „innych”. Dzięki temu przewrotnie przywracają swoim zwolennikom poczucie godności i bycia szanowanym. Ich wyborcy zyskują poczucie władzy i wyższości, gdy odmawiają wstępu imigrantom albo odrzucają żądania innych grup, na przykład mniejszości seksualnych.
Niechęć do imigrantów często łączy się z niechęcią do elit. Może to brzmieć zaskakująco, ale zręczni populiści (strona podaży!) potrafią pokazać ten związek. W ich opowieści obecne elity są nie tylko aroganckie i skorumpowane, ale też kosmopolityczne, zsekularyzowane i antynarodowe. Z różnych powodów (aby uśpić poczucie winy?) zgadzają się na wpuszczenie do kraju masy migrantów, co ma osłabić jedność i wspólnotę narodową. Obie grupy, elity i migranci, są obce „zwykłym ludziom”; to „oni”, a nie „my”.
Profesor prawa Stephen Holmes z Uniwersytetu Nowojorskiego analizował wybory, dzięki którym populiści zdobywają lub konsolidują władzę. Zauważył, że wyborcy populistów czują się ignorowani i pokrzywdzeni. Głosują, żeby dokonać symbolicznej zemsty na „nietykalnych” elitach i niewidocznych imigrantach27. Według Holmesa populiści ukierunkowują frustrację i żale wyborców w stronę dwóch całkowicie różnych grup społecznych: wyznawców liberalno-humanitarnych wartości oraz osobistych beneficjentów liberalnej Wilkommenskultur (kultury gościnności)28.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
1 Słynne zdanie odrębne sędziego Louisa D. Brandeisa w sprawie Myers przeciwko Stanom Zjednoczonym, 272 US 52, 293 (1926).
2 Matt Taibbi, Insane Clown President: Dispatching from the 2016 Circus,New York: Spiegel and Grau, 2017, s. xx.
3 Adam Przeworski, Crises of Democracy,Cambridge University Press, 2019, s. 206.
4 Steven Levitsky, Lucan Way, The Myth of Democratic Recession, „Journal of Democracy”, 26/1 (2015), 45–58, s. 54.
5 Ellen Lust, David Waldner, Unwelcome Change: Understanding, Evaluating and Extending Theories of Democratic Backsliding, USAID 2015, www.pdf.usaid.gov/pdf_docs/PBAAD635.pdf, s. 9.
6 Bart Bonikowski, Ethno-Nationalist Populism and the Mobilization of Collective Resentment, „British Journal of Sociology”, 68 Supp 1 (2017), s. 192, odnośnik pominięty.
7 Tamże, s. 193, przypis pominięty.
8 O wysokim poparciu dla prawicowych populistów wśród białej klasy robotniczej zob. Noam Gidron, Peter A Hall, The Politics of Social Status: Economic and Cultural Roots of the Populist Right, „British Journal of Sociology”, 68 Supp 1 (2017), s. 60.
9 Arlie Russell Hochschild, Strangers in Their Own Land, New York: The New Press, 2016, s. 136.
Wydanie polskie: Arlie Russell Hochschild, Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy,Warszawa: Krytyka Polityczna, 2017.
10 Arlie Russell Hochschild, Strangers in Their Own Land, s. 137.
11 Tamże, s. 151.
12 Zob. Gidron i Hall, The Politics of Social Status.
13 Tamże, s. 58.
14 Bart Bonikowski, Nationalism in Settled Times, „Annual Review of Sociology”, 42 (2016), s. 434.
15 Luigi Guiso, Helias Herrera, Massimo Morelli, Tomasso Sonno, Demand and Supply of Populism, „ResearchGate”,28 października 2018, www.researchgate.net/publication/325472986, s. 7–8.
16 Zob. Gidron i Hall, The Politics of Social Status, s. 57.
17 Tamże, s. 66.
18 Niels Spierings, Andrej Zaslove, Gender, Populist Attitudes and Voting: Explaining the Gender Gap in Voting for Populist Radical Rights and Populist Radical Left Parties, „West European Politics”, 40 (2017), s. 821–847.
19 Cytowany w Yascha Mounk, The People vs. Democracy, Cambridge, MA: Harvard University Press, 2018, s. 175–176. Polskie wydanie: Yascha Mounk, Lud kontra demokracja,Warszawa: Fundacja Kultura Liberalna, 2019.
20 Andrzej Balcer, Piotr Buras, Grzegorz Gromadzki, Eugeniusz Smolar, Polskie poglądy na UE: Iluzja konsensusu, Warszawa: Fundacja Batorego, styczeń 2017, s. 10.
21 Dowodów socjologicznych dostarcza Maciej Gdula, Nowy Autorytaryzm, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2018.
22 Tamże, s. 71.
23 Tamże.
24 Gidron i Hall, The Politics of Social Status, s. 63.
25At Keleti station in Budapest, the refugees could wait no longer, „The Guardian”, 5 września 2015, www.theguardian.com/world/2015/sep/06/keleti-station-budapest-refugees.
26 Bonikowski, Ethno-nationalist populism…, s. 201–202.
27 Stephen Holmes, How Democracies Perish, w: Cass R. Sunstein (red.), Can It Happen Here? Authoritarianism in America, New York: HarperCollins, 2018, s. 412.
28 Tamże, s. 418, przypis pominięty.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginałuA Pandemic of Populists
Projekt okładki Wojtek Janikowski / Zaczyn
Opieka redakcyjna Karol Kleczka Katarzyna Mach
Korekta Barbara Gąsiorowska
Indeks Artur Czesak
Copyright © by Wojciech Sadurski This translation of A Pandemic of Populists is published by arrangement with Cambridge University Press. Copyright © by Cambridge University Press, 2024 Copyright © for the translation by Anna Wójcik Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z.o.o., 2024
ISBN 978-83-240-4519-8
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, 2024.
Plik przygotował Woblink
woblink.com
