Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
15 osób interesuje się tą książką
Czy Święty Mikołaj istnieje?
Dziesięcioletni Mateusz zamierza to sprawdzić raz na zawsze. W wigilijną noc zastawia pułapkę, aby zdobyć dowód na istnienie dobrotliwego staruszka. Jednak zamiast odpowiedzi na swoje pytanie, znajduje... kłopoty. I to takie z ostrymi zębami! Na ratunek przybywa mu tajemniczy doktor Abakanowicz, ekscentryczny dżentelmen w czerwonym płaszczu, który przynosi jeszcze gorsze wieści – prawdziwy Mikołaj został porwany, a Boże Narodzenie jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie!
Tak zaczyna się ich szalona wyprawa na biegun północny, gdzie w drodze przez śnieżne pustkowia i lodowe pałace, stawią czoła złośliwym goblinom i zmierzą się ze stworzeniami rodem z najstarszych baśni. Ale czy w świecie, w którym wiara w Mikołaja słabnie, siła dziecięcego serca wystarczy, by uratować święta?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 76
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mateusz niedawno skończył dziesięć lat, a wszyscy dobrze wiedzą, że cechą wszystkich chłopców w tym wieku jest ogromna ciekawość. To czas poszukiwań, obserwacji, kiedy każde, nawet najmniejsze odkrycie w oczach dziecka zmienia się w wielkie dokonanie. Nie ma takiej tajemnicy, której nie pragnie się zgłębić. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia Mateusz zapragnął najbardziej na świecie odkryć największą tajemnicę – tajemnicę świąt Bożego Narodzenia.
Gdy nadszedł grudzień, jak co roku rodzice wyjaśniali mu, że w nocy przychodzi Święty Mikołaj i przynosi prezenty, które następnego dnia dzieci znajdują pod choinką.
Przez całe lata wszystko odbywało się tak samo: Mateusz kładł się spać, a kiedy rano wstawał, prezenty leżały już pod bożonarodzeniowym drzewkiem. Magia świąt – tak zawsze powtarzała mama. Później jednak chłopiec poszedł do szkoły i tam jeden kolega, Olek, powiedział mu, że Święty Mikołaj nie istnieje, że tak naprawdę to rodzice kładą pod choinką te wszystkie prezenty, kiedy on już śpi, i że to wszystko jedno wielkie kłamstwo.
Na początku nie chciał w to wierzyć. Olek na pewno był zazdrosny, bo Święty Mikołaj wpisał go na listę niegrzecznych dzieci i zamiast prezentów dostawał rózgę. Jednak kiedy Zuzia, Kasia, a nawet jego najlepszy przyjaciel Piotrek powtórzyli mu to samo, zaczął poważniej się nad tym zastanawiać.
Może jednak coś wtym jest?, zadawał sobie pytanie. Kiedyś spytał o to nawet swoją mamę, ale ta jedynie uśmiechnęła się pobłażliwie i odpowiedziała:
– Kochanie, ależ oczywiście, że Mikołaj istnieje. Kto jak nie on przynosi wszystkie te prezenty?
To nie do końca go zadowoliło. Chciał wierzyć mamie, ale jego dziecięca pewność została nadszarpnięta i nie mógł tak tego zostawić. Postanowił sam potwierdzić istnienie Świętego Mikołaja.
Pierwszą próbę podjął już w wieku ośmiu lat. Zdecydował, że nie zaśnie, tylko całą noc będzie czuwał. Uzbrojony w paczkę ciasteczek z czekoladą i cały dzbanek wiśniowego kompotu swojej babci siedział na kanapie i czekał, cały czas wpatrzony w choinkę.
Niestety, nie udało mu się przyłapać Mikołaja. Obudził się, kiedy na dworze było już jasno, a paczka ciasteczek była pusta. Czy to on zjadł je wszystkie? Nie pamiętał. Postanowił jednak, że następnym razem będzie bardziej wytrwały i na pewno mu się uda.
Niestety, w kolejne święta sytuacja się powtórzyła, a chłopak nabrał przekonania, że Mikołaj musiał stosować jakieś czary. Dlatego robił się senny i ostatecznie przegapiał wizytę tajemniczego staruszka.
W tym roku wszystko miało być inaczej. Wcześniej Mateusz miał jedynie pomysły, jak zobaczyć Mikołaja, ale tym razem opracował plan!
Nie będzie czekał na niego w salonie, ale zostawi ciasteczka i szklankę mleka obok choinki. Babcia powiedziała, że to mikołajowe przysmaki i Święty na pewno skusi się, by ich spróbować, a to zwiększy szanse, by go zobaczyć. A to dopiero początek.
Aby mieć całkowitą pewność, że tym razem cała akcja zakończy się sukcesem, chłopak postanowił wykorzystać telefon, który dostał na dziesiąte urodziny. Ustawił go w pokoju i skierował obiektyw aparatu tak, by obejmował zarówno tackę z ciasteczkami, jak i choinkę, a następnie włączył nagrywanie. Potem poszedł do swojego pokoju, bo Staś, który jako jedyny wierzył w istnienie radosnego staruszka z brodą, twierdził, że Mikołaj nie przyjdzie, gdy będzie wiedział, że chłopiec na niego czeka.
Za radą Natalki nie powiedział też nikomu z najbliższych o swoim planie. Koleżanka twierdziła, że rodzice mogą być w zmowie z Mikołajem i ostrzec go przed próbą przyłapania. Chłopiec nie do końca wierzył w taką możliwość, ale po namyśle postanowił nie ryzykować.
Tak przygotowany położył się do łóżka.
* * *
Chwilę po drugiej w nocy Mateusza obudził jakiś szmer.
– Mikołaj! – krzyknął, zasłaniając szybko usta dłonią. Nie chciał przecież zdradzić, że się obudził. Wtedy już na pewno nie byłoby mowy o realizacji misternie ułożonego planu.
Najciszej, jak tylko potrafił, wstał z łóżka. Nie zakładał nawet kapci, by nie wydawać dodatkowych dźwięków na drewnianych schodach. Powolutku przemierzył korytarz, ostrożnie mijając pokój rodziców. Zanim przeszedł obok lekko uchylonych drzwi, upewnił się, że ze środka nie widać światła nocnej lampki ani nie słychać rozmów.
Panowała kompletna cisza.
Ośmielony ruszył dalej. Dotarł do schodów. Wtedy właśnie ponownie usłyszał szmer, a chwilę później coś, co brzmiało jak siorbanie.
To on!, rozbrzmiało w jego głowie. To musiał być on! No bo kto inny? Teraz nareszcie mu się uda!
Podekscytowany przyśpieszył. Nadal szedł ostrożnie, jednak nie potrafił już powstrzymać emocji. Szybko znalazł się przed wejściem do salonu. Wstrzymał oddech. Jego nogi stały się nagle bardzo ciężkie. Czuł narastające napięcie. Mikołaj jest tuż za ścianą, zaraz go zobaczę!, pomyślał.
Przekroczył próg.
Wewnątrz panował półmrok. Jedynym źródłem światła były kolorowe lampki na choince oraz złotawa gwiazdka przyczepiona do drzwi szafy. Mimo to oczy chłopca zdążyły już przyzwyczaić się do ciemności. Widział niemal wszystko. Dlatego szybko namierzył wzrokiem źródło hałasów. Tym razem był to dźwięk chrupania. Od razu skierował wzrok w tamtą stronę.
Zamarł.
Nagle zrobiło mu się bardzo zimno. To, co się tam znajdowało, w niczym nie przypominało Mikołaja, jakiego znał z licznych bajek i obrazków. To coś było niskie, przygarbione, miało niebieskawą skórę i długie, spiczaste uszy. Spod brązowego płaszcza widać było dłonie, które miały jedynie po trzy palce i którymi wpychał do ust ciasteczka. Na domiar złego z jego pyska sterczały dwa ostre kły.
Mateusz pisnął.
Chrupanie ucichło. Stwór zaczął powoli odwracać głowę. Chłopak chciał uciekać, ale coś nie pozwoliło mu się ruszyć. Jego nogi były ciężkie – jak z ołowiu. Po prostu stał i czekał na to, co miało się zaraz wydarzyć.
W końcu żółte oczy nieznajomego spotkały się z jego.
– Kim jesteś?! – zaskrzeczał piskliwym głosem stwór. Mateusz otworzył usta, by coś powiedzieć, ale żadne słowo nie wydobyło się ze ściśniętego gardła. Poczuł łzę spływającą po policzku.
– Zresztą nieważne!
Po tych słowach nieproszony gość rzucił się na chłopaka. Wtedy nogi Mateusza odblokowały się. Uskoczył, a stwór nie wyhamował i uderzył we framugę, przewracając po drodze choinkę. Drzewko upadło z hukiem, lampki zgasły. Chłopak skoczył w kąt.
Niebieski intruz wstał, potrząsając głową. Jego ślepia szybko odnalazły Mateusza. Chłopak zastanawiał się, dlaczego hałas nie obudził jeszcze rodziców. Tata na pewno wkrótce przyjdzie i obroni go przed tym… czymś. Był tego pewny.
Stwór znów ruszył w jego kierunku. Tym razem chłopiec nie miał dokąd uciec. Zamknął oczy, przygotowując się na uderzenie. To jednak nie nastąpiło. Otworzył powoli powieki. Stwór był pół metra przed nim, wyglądał jakby zawisł w powietrzu. Kiedy spojrzał za niego, zobaczył coś jakby świecący pomarańczowy sznur owinięty wokół nogi napastnika.
Nagle ktoś pociągnął za sznur, a niebieskie stworzenie poleciało w tył. Z trzaskiem uderzyło o podłogę i znikło w obłoku zielonego dymu.
Mateusz spojrzał przed siebie. Na drugim końcu pokoju stał bardzo dziwnie wyglądający mężczyzna.
Nieznajomy ubrany był w błękitne, luźne spodnie zwężane w kostce, brązowe, eleganckie buty, a także w długi, czerwony płaszcz z mnóstwem kieszeni naszytych jakby w losowych miejscach. Mężczyzna miał czarną brodę i lekko podkręcone wąsy, a jego niedługie włosy były zaczesane do tyłu. Nie wyglądał na starszego od rodziców Mateusza, jednak chłopak nie był w stanie określić jego wieku.
– K... kim pan jest? Czy pan jest Mikołajem? – spytał, jąkając się, chłopak. Nieznajomy podszedł kilka kroków bliżej. Mateusz nie wiedział dlaczego, ale momentalnie poczuł, że może zaufać brodaczowi. Mężczyzna położył mu rękę na ramieniu.
– Nazywam się doktor Korneliusz Abakanowicz.
– To nie wyjaśnia...
– Nie ma czasu na wyjaśnienia – przerwał mu mężczyzna. Wyciągnął rękę do chłopca, dając mu wyraźny znak, że powinien ją chwycić. Mateusz jednak się zawahał. – Musisz mi pomóc. Doszło do prawdziwej tragedii! Cały świat jest zagrożony! Musimy uratować Świętego Mikołaja!
Mateusz wytrzeszczył oczy. Mógłby spodziewać się wszystkiego, ale na pewno nie czegoś takiego. Spojrzał na przewróconą choinkę, na okruchy po ciasteczkach zjedzonych przez dziwnego stwora, a potem powrócił wzrokiem do tajemniczego mężczyzny.
– Ale moi rodzice…
– Nie obudzą się – wyjaśnił Abakanowicz. – Obawiam się, że jeżeli czegoś nie zrobimy, większość dzieci i ich rodziców może się już nie obudzić.
Mateusz zamarł. Nagle zaczął się bać, a łzy napłynęły mu do oczu. Jego rodzice się nie obudzą? Mikołaja trzeba ratować? Kim był ten mężczyzna i co zaatakowało go kilka chwil wcześniej? To przecież nie ma żadnego sensu. To… to po prostu musi być sen. Może jednak wcale się nie obudził, może znowu przespał wizytę Mikołaja. A jeśli to sen, to znaczy, że… nie ma żadnego zagrożenia… Może dać porwać się przygodzie? Może nawet zostanie bohaterem. Pociągnął nosem, otarł łzę, która nie zdążyła wypłynąć z oka, i chwycił dłoń nieznajomego.
– Zuch chłopak! – zakrzyknął pan Abakanowicz. Po tych słowach wykonał kilka dziwnych gestów dłońmi, a po każdym z nich w powietrzu tworzyła się niebieskawa linia. Kiedy skończył, linie ułożyły się w dziwny znak, a po chwili tuż za nimi pojawiło się półprzeźroczyste okno prowadzące na dach domu.
– Ruszajmy! Mamy niewiele czasu! Aha, i weź trochę ciasteczek, coś chyba zostało. Na pewno nam się przydadzą – dodał, puszczając do niego oko.
Mateusz napchał do kieszeni kilka ciasteczek, po czym ponownie chwycił dłoń Abakanowicza.
– Gotowy? – zapytał doktor.
– Gotowy – odparł Mateusz i obaj przekroczyli portal.
