Ostatni patriarcha - Najat El Hachmi - ebook

Ostatni patriarcha ebook

Najat El Hachmi

5,0

Opis

Powieść będąca feministycznym głosem przeciwko patriarchalnej władzy i przemocy. Historia imigranckiej rodziny rozdartej między Marokiem a Katalonią, między tradycją a asymilacją w nowym środowisku. Rzeczywistość widziana oczami córki tytułowego ostatniego patriarchy, która podejmuje próbę zrozumienia, co uczyniło jej ojca tak brutalnym i despotycznym człowiekiem. Najat El Hachmi – laureatka prestiżowych nagród literackich: Ramona Llulla, Prix Ulysse, Premio Nadal – wykorzystuje własne doświadczenie emigracyjne, by wpisać swoją historię we współczesny dyskurs dotyczący obywatelstwa. Konstruuje współczesną baśń, która kwestionuje ustalone role kobiece w kulturze muzułmańskiej, by wyrazić bunt i zaakcentować konieczność zmian. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ridzie

0.

To jest historia Mimouna, syna Drioucha, syna Allala, syna Mohameda, syna Bouzianego, którego my będziemy nazywać po prostu Mimounem. To jego historia i historia ostatniego z wielkich patriarchów, którzy tworzą długi łańcuch przodków Drioucha. Każdy z nich żył, działał i wpływał na życie wszystkich, którzy ich otaczali, ze stanowczością wielkich postaci biblijnych.

Niewiele wiemy o tym, skąd się bierze wielki patriarcha czy patriarcha przeciętny, ich pochodzenie ginie we mgle czasów, a nas w tym miejscu nie interesują początki. Jest na ten temat wiele teorii próbujących wyjaśnić ciągłość tego porządku społecznego, który istniał od zawsze i nadal trwa. Nieistotne są teorie deterministyczne i wykładnie pseudomagiczne. Faktem jest, że Mimoun wyznacza gwałtowny koniec tej sukcesji. Żaden z jego potomków nie będzie już się utożsamiał z autorytetem, który go poprzedzał, ani nie będzie próbował kopiować tych samych schematów dyskryminacyjnych i dyktatorskich.

To jest jedyna prawda, którą chcemy wam przedstawić, prawda o ojcu, który musi się zmierzyć z frustracją niemożliwej realizacji swojego przeznaczenia, prawda o córce, która choć nie miała takiego zamiaru, na zawsze zmieniła historię Driouchów.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1.DŁUGO OCZEKIWANY SYN

Tamtego dnia urodził się, po trzech córkach, pierwszy z synów Drioucha, syna Allala, syna Mohameda, syna Bouzianego etc. Mimoun był dzieckiem szczęścia, bo przyszedł na świat po kilku dziewczynkach.

Dzień zaczął się zwyczajnie, ot, dzień jak co dzień. Nawet gdyby wielkie, owinięte w białe płótna panie, które zazwyczaj wtrącają się do spraw tego rodzaju, miały wyjaśnić, co zapowiadało te narodziny, nie potrafiłyby wskazać nic niezwykłego. Nie było znaków na niebie ani wielkich chmur na horyzoncie o zmierzchu, ani dziwnego spokoju, ani palącego słońca w południe, ani nawet stado owiec nie wydawało się bardziej pobudzone niż zwykle. Osioł nie strzygł uszami w szczególny sposób, który zwiastowałby, że coś ma się wydarzyć. Nawet rzeka w parowie nie szumiała głośniej niż zwykle.

Nie wydarzyło się także to, co zwykle się dzieje w takich przypadkach: babcia, matka Mimouna, nie wstała rano z przeczuciem, że wydarzy się coś szczególnego, mimo że brakowało paru dni do nowiu. Nic z tych rzeczy. Nie było bólu nerek ani chodzenia wte i wewte wywołanego niepokojem i skurczami, nim odejdą wody.

Babcia wstała jak zwykle, o pianiu koguta, ociężała, mimo że ta czwarta ciąża była raczej dyskretna. Jak zwykle miesiła ciasto na chleb, białe i miękkie jak brzuch bezpłodnej kobiety. Dokonała porannych ablucji, kiedy ciasto rosło, i wiele razy pokłoniła się przed Najwyższym.

Wzięła długie szczypce zakończone mackami do chwytania owoców i poszła zrywać figi z opuncji figowej. Tam duża kropla potu spłynęła jej po skroniach otulonych białą chustą i po wyłaniających się spod niej czarnych warkoczach błyszczących od oliwy.

Sąsiadka przyszła ją przywitać i powiedziała: ach, z tym brzuchem to pewnie znów będzie dziewczynka, prawda? Niech będzie, co Bóg da, jak się urodzi zdrowe i żywe, chłopiec czy dziewczynka, trzeba z pokorą przyjąć Bożą łaskę i błogosławieństwo.

Jej było wszystko jedno, mogła być dziewczynka. Ale co pocznie, kiedy wszystkie dziewczynki odejdą do cudzych domów i tam będą wychowywać swoje potomstwo, a ich dzieci nie będą pamiętać o matczynym pochodzeniu? Nie chodziło jej o rodowód, raczej bała się samotności... Sąsiadka-szwagierka miała już dwóch synów. Natomiast ona jak dotąd zawiodła jako małżonka, nie spełniła swojej podstawowej funkcji. Ród Driouchów nie rozwijał się tak, jak powinien.

Babcia wypiła krew jeża, wykąpała się w wodzie ze spermą męża i okadziła cipkę dymem z mieszanki siarki, rozdrobnionych płatków maku oraz suchego guana gołębi.

Zastosowała się do wszystkich porad dawanych przez babki w jej czasach. Nie chodź na święta, gdzie spojrzenia zazdrośnic mogłyby zmienić płeć noworodka, który miał być chłopcem, nie wystawiaj brzucha przed tymi, które cię uważają za rywalkę. Nie ufaj nikomu i zaznacz próg domu pierwszymi porannymi sikami. Jeżeli one wejdą, te zazdrośnice, to ich złe intencje progu nie przekroczą.

W tamtym dniu babka pracowała jak zwykle, na rękach miała grube, srebrne bransolety, a te dźwięczały klik-klak, postukując o brzeg dużego glinianego naczynia, w którym miesiła ciasto gotowe do fermentacji. Klik-klak i zeskrobywała z palców ciasto, które się do nich lepiło. Te gniotki na koniec palcem wskazującym łączyła z całością. To było jak coda w utworze muzycznym.

I dopiero przy pieczeniu chleba, z policzkami zarumienionymi od gorąca, pokasłująca od czasu do czasu, balansująca ciężarem między stopami i szeroko rozstawionymi, z powodu gorąca, kolanami, kiedy jej został do upieczenia już tylko najmniejszy chlebek, jęknęła: aj, i spojrzała na mokre spodnie, które się zabarwiły na ciemny, chyba beżowy kolor. Wilgoć przenikała przez szeroki serual, przez pierwszą koszulę, pierwszą warstwę sukienki, drugą warstwę nałożoną na pierwszą, aż przesiąkła przez fartuch.

To był poród, którego nic nie zapowiadało.

Zawołała teściową; stwierdziła, że nie ma bólów, ale już jest cała mokra.

Zły znak.

Babcia przykucnęła i chwyciła sznur zwisający z sufitu. Patrzyła na drewniane belki i dziurki po kornikach. Jedna w takim kolorze, druga w innym. Podniosła głowę i spojrzała w bok, a jednocześnie z całych sił złapała się za kolana i zaczęła przeć. Wyglądała tak, jakby wisiała na sznurze, jak baranek. Parła. Nie musiała długo się wysilać, chociaż był taki moment, gdy poczuła bardzo silny skurcz i zastanawiała się, czy jeszcze może powstrzymać poród, cofnąć to coś tak wielkiego. Nie, nie mogła. Teściowa, za jej plecami, obiema rękami uciskała jej brzuch powyżej pasa i kazała jej kontynuować to, co nieuniknione. W imię Boże, przyj, w imię Boże, Panie, miej nas w swojej opiece, przyj. To zły znak, córko, kiedy dzieci rodzą się bez bólu. Jeżeli nie zadadzą bólu przy porodzie, będą ci go zadawać przez całe życie.

I tak się stało. Tamtego dnia urodził się Mimoun, dziecko szczęścia, i to jemu przypadł zaszczyt zakończenia ciągłości pokoleń patriarchów, których przeznaczeniem było uczynić świat miejscem uporządkowanym i przyzwoitym. Wraz z nim zakończy się na zawsze przekleństwo patriarchatu. Ale on o tym wszystkim jeszcze nie wiedział. A babcia, chociaż przeczuła i wyśniła wiele rzeczy, które się sprawdziły, tego wszystkiego ani nie wyśniła, ani intuicja jej nie podpowiedziała. Wyczerpana słyszała okrzyki radości wszystkich domowniczek, które ogłaszały całej wsi dobrą nowinę: że w domu Driouchów urodził się chłopiec. Usta wołały jujuju, a języki jak w gorączce kręciły się w prawo i lewo.

2.OJCIEC OJCA

Mimoun został spoliczkowany po raz pierwszy, kiedy miał sześć miesięcy. Plaf – rozległ się głuchy dźwięk. Nie wiadomo, jakim cudem wymierzona w niego ręka zmieściła się na małej buzi, tak czy inaczej słychać było głuche plaf. Nie wiemy, jak Mimoun zareagował na tak szokujące ostrzeżenie ani czy wyciągnął z tego jakiś wniosek.

W przeciwieństwie do jego ojca, który dobrze to sobie przemyślał. I ostrzegł go. Zaczął od tego, że uprzedził jego matkę słowami: ucisz wreszcie tego nieznośnego dzieciaka. Upomniał siostry Mimouna: uciszcie go wreszcie. Ale one wszystkie i tak robiły, co mogły: nosiły go i kołysały w górę i w dół, w zawiniątku, które miało go chronić. Mimoun nadal otwierał usta i wydawał krzyki, które musiały być, co trzeba powiedzieć w obronie Drioucha, nie do wytrzymania. On ostrzegał jego siostry, matkę i w końcu, nie mając innego wyjścia, również malucha. Zamknij się wreszcie, bo przez ciebie zwariuję – chyba jakoś tak do niego zagadał. Niech Bóg przeklnie przodków tej matki, która cię wydała na świat. Babcia już zdążyła się przyzwyczaić do tego rodzaju pogróżek, więc pewnie tylko rzuciła na niego okiem, i nie drgnął ani jeden mięsień jej twarzy, napiętej w gotowości oplucia go śliną z głębi gardła. Ale chyba się nie odezwała i kołysała nadal Mimouna w górę i w dół, coraz szybciej, na stojąco, a jej stopy wędrowały po plamie światła wpadającego przez otwarte drzwi i po naniesionym białym błocie, wszystko po to, żeby krzyk uleciał prosto do nieba i stracił moc, nim dotrze do pokoju dziadka.

Ale dziadek miał akurat zły dzień; tabaka, którą tak lubił, właśnie mu się skończyła, w sklepiku na wsi też już jej nie było, a samochód miał jechać do najbliższego miasta dopiero następnego dnia. Patrzył na brudną chusteczkę, gdzie wykichał ostatnie gramy, które wcześniej wciągnął do nosa przez prawą dziurkę, one trafiły w odpowiednie miejsce i wywołały takie małe orgazmy, powolne i suche, a następnie wysmarkał je z wilgotną substancją typową dla tego typu jam ludzkiego ciała. Trwało to tyle co ryk Mimouna.

I wtedy nagle się zerwał z dywanu z owczej skóry farbowanej henną, na której zwykł polegiwać. Jego pokój był po drugiej stronie patia, jak najdalej od Mimouna. Można by pomyśleć, że ten gest świadczył o wrażliwości Drioucha. Ale wyglądało to tak, że się zerwał, przenosząc ciężar ciała na kciuki i palce wskazujące obu rąk, jak zawodnik startujący do biegu, i z całym impetem, z zaciśniętymi wargami i oczami, które wychodziły z orbit, rzucił się tam, gdzie siedziała babcia. Może tak to właśnie wyglądało, jeśli chcemy sobie wyobrazić, jak to możliwe, że Mimoun został spoliczkowany, kiedy miał sześć miesięcy. Plaf, głuchy dźwięk, a uderzenie ledwo sięgnęło buzi dziecka, dzięki babci, która robiła, co mogła, żeby je chronić, otaczając ramionami. Jednak zdołał ją zaskoczyć, w przeciwnym razie nie dopiąłby swego. Posadzka patia wyciszyła kroki jego bosych stóp. Babci udałoby się ochronić chłopca przed policzkiem, gdyby nie to, że zaszedł ją z tyłu, aby cały ciężar jego przedramienia mógł spaść na maleńkie zawiniątko. To było uderzenie z tych, nad którymi się nie zastanawiasz, które wymierzasz, żeby dosięgnąć kogokolwiek, żeby wyładować wściekłość, a nawet żeby sobie pozwolić na skowyt, bardziej zwierzęcy niż ludzki.

Nie jest pewne, jak to wyglądało, wiadomo tylko, że tam, na patio, które miękko dotykało stóp, w otoczeniu pobielonych ścian, w porze, kiedy wszyscy powinni oddawać się sjeście, rozległ się pierwszy policzek, plaf!, wymierzony Mimounowi, i miał go oduczyć kapryszenia.

A Mimoun zareagował bezgłośnym krzykiem. Jednym z tych, które zaczynają się przenikliwym piskiem i urywają się nagle, i nastaje cisza, paniczna. Niemowlę ma nadal otwartą buzię, nawet bardziej niż zwykle, całe czerwone, spięte, z zaciśniętymi powiekami, ale przez chwilę pozostaje bez tchu. Ani głosu, ani powietrza. Wydaje się, że dziecko umiera ze strachu, a co gorsza, ma się wrażenie, że z powodu wielkiego bólu zapomniało o oddychaniu. To tylko parę sekund, sekund, które trwają wieczność, mierzone niepokojącym oczekiwaniem na powrót do życia. A jeśli nie wróci? Co, jeśli nie wróci? Babcia na pewno nim wtedy potrząsała, w imię Boże, w imię Boże, w imię Boże. Nie spieszył się z powrotem. A jeśli nie wróci? Wsłuchiwała się w bicie serca, pracę płuc, i znów nim potrząsała. Jakby ktoś nacisnął klawisz „pauza”, dziecko nie spieszyło się z powrotem; babcia czuła, jak krew spływa jej aż do stóp, ale twarz nadal pozostała gorąca, było jej duszno, chwilami jej własne serce przestawało bić. Coś ty zrobił, nieszczęsny? Co zrobiłeś mojemu dziecku?

Ale Mimoun wrócił, w przeciwnym razie jak byśmy kontynuowali tę opowieść? Wrócił do siebie i dalej płakał co sił w płucach, a serce babci już się nie zatrzymywało, tylko drżało, kiedy tuliła swojego syna. Na pewno ciągle płakała, siedząc na ziemi i recytując jakąś litanię. Kołysała się w przód i w tył, z dzieckiem przytulonym do jej ciała. I tak przez dłuższą chwilę.

Nie wiemy, jaki wpływ na życie Mimouna miało to niezwykłe wydarzenie. Babcia zawsze twierdzi, że to zmieniło jej syna. Że lęk przeżyty w tak młodym wieku zmienia człowieka na zawsze, bo zapada gdzieś głęboko i ukrywa się nie wiadomo gdzie. Aż się przekształci w coś, czego nigdy byś nie rozpoznała jako lęku, jak uderzenie pięścią w drzwi czy wyrywanie sobie włosów, kiedy nie pozwalają ci robić tego, na co masz ochotę. Babcia zawsze usprawiedliwiała nietypowe zachowania swojego syna tym policzkiem. Zawsze kiedy mieli przez Mimouna jakieś utrapienie, ona znów wracała do tamtej historii: mój synek, biedactwo. Tak, przeżyty strach zostaje w tobie i zamienia się w to, co w nas najgorsze, ale wiesz, kochana wnuczusiu, że w gruncie rzeczy twój ojciec jest dobry i nigdy by ci nie zrobił krzywdy. To tylko te lęki, które nigdy nie opuściły jego ciała, sprawiają, że jest trochę inny.

3.RYWAL NUMER JEDEN

Mimoun wyrósłby na normalnego mężczyznę, gdyby w jego dzieciństwie nie nagromadziło się tyle niezwykłych wydarzeń, z których pierwszym był sam fakt jego narodzin. Gdyby na przykład urodził się przed trzecią siostrą albo po swoim bracie, wszystko by wyglądało inaczej.

Był dzieckiem o śniadej cerze, jak wiele innych, które rodzą się brzydkie, pomarszczone, sine, ale zmieniają się z każdym dniem po porodzie. A on ciągle miał śniadą cerę.

Pomijając incydent z policzkiem, plaf, głuchy dźwięk, Mimoun rósł raczej bez większych anomalii. Jego trzy siostry były kobietami tradycyjnymi, takimi, które zajmują się domem, rodziną i uwielbiają młodszego brata, chociaż nie były dużo od niego starsze. Ubierały go, pieściły i doiły krowę, żeby miał świeże mleko każdego ranka, oraz przyzwyczaiły go do masaży oliwą z migdałów od dnia narodzin. Zachowywały się jak niańki, były jego niańkami, a on był ich pieszczoszkiem.

I tak rósł, w otoczeniu kobiet, które go broniły przed wszystkim. Jeśli płakał i dziadek mówił: uciszcie to dziecko, one biegły na niego krzyczeć, zwłaszcza po tym incydencie z policzkiem, plaf! Co ty sobie wyobrażasz, tak długo czekaliśmy na męskiego potomka, a teraz chcesz, żeby się przestraszył, a wtedy jakiś dżin na zawsze odbierze mu duszę.

Siostry nie tylko broniły brata przed ojcem, ale również ukrywały go przed spojrzeniami zazdrosnych kobiet, które mogłyby rzucić urok na piękno jego oczu i na ten ciemny pieprzyk, tak idealnie usytuowany nad górną wargą. I chroniły go przed wiatrem, przed słońcem, przed długimi letnimi popołudniami. Zawijały go, ukrywały, trzymały zawsze w cieniu.

W czasie żniw dziewczęta na zmianę przywiązywały go sobie do pleców jak tobołek, nim chwyciły w ręce sierp.

I nagle wydarzyło się coś, co sprawiło, że Mimoun stał się kimś innym, niż miał być, wydarzenie, o którym obecnie nikt nic nie wie, a nawet jeśli wie, to milczy. Kiedy miał trzy lata i biegał po polach, które otaczały pobielony dom, znał wszystkie kąty i podglądał zwierzęta, i szukał w krzakach kurzych jaj, na scenie pojawiła się nowa, nieoczekiwana postać. Babcia już od jakiegoś czasu miała brzuch nadęty jak duża, bardzo duża piłka. Pewnego dnia uszło z niej powietrze, ale wcześniej słychać ją było przez całą noc; krzyczała, jakby miała umrzeć czy jakby jej dokuczał nieznośny ból. Następnego dnia Mimoun chciał ją zobaczyć, ale zastał ją jeszcze w łóżku, w pościeli, a w pokoju czuć było zapach krwi czy wypatroszonego baranka, zmieszany z zapachem octu z goździkami.

Podszedł bliżej, ale najpierw wytarł stopy o dywanik na progu pokoju, żeby nie nanieść piasku z patia, wierzchem dłoni otarł też smarki spływające z nosa i rozglądał się, czując, że coś się zmieniło.

Babcia leżała bez paska, w luźnym ubraniu, takim jak do spania, z odkrytą głową, rozplecionymi warkoczami, włosami w nieładzie.

Chodź, synku, chodź – na pewno go tak przywołała. W jej głosie były czułość i radość pomieszana ze smutkiem; taki głos rozpozna u niej po kolejnych porodach. Jakby jednocześnie była zmęczona i zadowolona. Chcesz poznać swojego braciszka? Popatrz, jaki ładny.

To było zawiniątko, prześcieradło owinięte wokół jakiejś bardzo małej istotki, widać było tylko jej twarz na białym tle. Więzień. To była najmniejsza osóbka, jaką miał okazję widzieć, jeszcze mniejsza niż on. Brzydki. Dlaczego matka mówiła, że to coś, takie niebieskie, ściśnięte prześcieradłem, jest ładne? Jest brzydki – krzyknął Mimoun i wybiegł, a przedtem jeszcze raz spojrzał na tego gigantycznego robala w kokonie w ramionach babci.

A może nie wybiegł, może poprosił babcię, by mu pozwoliła usiąść na kolanach. Nie możemy tego wiedzieć, ponieważ wtedy jeszcze nie był tą osobą, którą jest teraz, a poza tym przecież był tylko dzieckiem.

Niewinny, porzucony, odsunięty na drugi plan przez matkę i przez siostry, które przybiegały, by wziąć noworodka na ręce, jak tylko zapłakał. Otwierał bezzębne usta starca i krzyczał z siłą, której trudno by się spodziewać po czymś tak małym. Ale ojciec mówił: popatrz, twój brat nie jest takim beksą jak ty, nie budzi nas o świcie. A co zrobisz, jak się z nim będziesz bił, kto zwycięży, ty czy on, chociaż jest mniejszy? Jeśli chcesz, żeby cię szanował, żeby cię nazywał azizi[1], musisz mu pokazać jego miejsce.

Tyle rzeczy się zmieniło wraz z pojawieniem się drugiego syna w rodzinie Driouchów, że w końcu wydarzyło się coś, czego nikt nie potrafił wyjaśnić, a niektórzy nawet przypisywali to interwencji złego ducha.

Wystarczyła jedna chwila. Nadarzyła się okazja i Mimoun ją wykorzystał. Mały miał wtedy parę miesięcy i zostawili go na pościeli w pokoju dziewcząt, kiedy wszyscy jedli śniadanie, na parterze, w świetle padającym przez otwarte drzwi. Babcia jeszcze opowiadała sny z ostatniej nocy, z jedną nogą wysuniętą, a drugą zgiętą w kolanie, tak że razem tworzyły ostry kąt. Mówiła, że ma przeczucie.

Mimoun przyglądał się małemu, wpatrywał się w niego uważnie, a potem, nie zastanawiając się długo, chwycił jedną z poduszek i przycisnął. Jego braciszek rozglądał się wokół siebie i widział tylko cienie i kontrasty, które się zredukowały do bieli miękkiej tkaniny, a jeszcze później, na samym końcu, widział tylko czerń, którą widzi się zawsze przed utratą przytomności.

Kobiety jeszcze wesoło rozmawiały, jeszcze się śmiały, podczas gdy dzidziuś, coraz mniejszy, wierzgał nogami i stopami w kokonie mumii, w którym był uwięziony. Nie hałasował. Nie hałasował, tylko przestał się szarpać, zesztywniał. A Mimoun poszedł bawić się na patio, na oczach matki, która później uwierzyła, że Mimoun był tam cały czas, od kiedy maczał ostatni kęs chleba w talerzu z oliwą, a ten wpadł mu do środka. Nikt nie zauważył, że zbyt długo stał przed swoim młodszym bratem.

Nawet dużo później, kiedy babcia i jej córki zaczęły sprzątać po śniadaniu i zawijać chleb w posypane mąką ściereczki, i poszły rzucić okiem na małego, nie zauważyły, że się nie rusza, że jego spokój nie ma nic wspólnego ze snem, jak sądzono. Nie, absolutnie, nikt nawet nie przypuszczał, że ta cisza to nie głęboki sen.

Nikt nie pamięta, czy widział Mimouna, jak się kręci koło dziecka przed bratobójstwem; nie wiemy nawet, czy on teraz cokolwiek z tego pamięta.

4.MIMOUN JEST WYJĄTKOWY

Rywala numer jeden właściwie mało kto pamięta i nie ma pewności co do tego, czy w ogóle istniał. Tym bardziej, że niedługo potem babcia znów zaszła w ciążę, a noworodkowi nadano imię zmarłego brata, zgodnie z tradycją. A przede wszystkim dlatego, że jego droga życiowa była krótka, więc pewnie od razu poszedł do nieba. Nie wiemy, czy zapamiętał go Mimoun.

Prawda jest taka, że rywala numer jeden najłatwiej było się pozbyć. Poza tym był brzydki i hałaśliwy, i wszyscy musieli być na jego usługi przez cały czas, ale Mimoun urósł, zaczął chodzić do szkoły, a przede wszystkim zaczął się ćwiczyć w trudnej sztuce podporządkowywania sobie osób, które go otaczały, tworzenia więzi, jak mawiał lis.

Z kobietami szło łatwo: wystarczyło się uśmiechnąć, a przy okazji lekko wyeksponować pieprzyk usytuowany na idealnej wysokości. Siostry pozwalały mu wylegiwać się ponad miarę w ciepłej pościeli w swoim pokoju; jeszcze sypiał pomiędzy nimi. Pozwalano mu na to dłużej, niż zwykło się postępować w takich przypadkach, może dlatego, że obawiano się zostawiać go samego w pokoju przeznaczonym dla chłopców, a może ze strachu o jego duszyczkę, bardziej eteryczną i wrażliwszą niż u innych, a może przez pamięć o incydencie z policzkiem, plaf! Tak czy inaczej, wszyscy byli przekonani, że chłopiec nie jest całkiem normalny i że z byle powodu może rozpaść się na tysiąc kawałków albo zamienić się w proch. To tłumaczyło, dlaczego czasami miał coś jakby napięcie w karku, a wtedy padał na ziemię i krzyczał tak przeraźliwie, że wszyscy wokół dostawali gęsiej skórki, poruszał też frenetycznie nogami i stopami, rysując na ziemi swój ślad. To mogło mu się przytrafić w dowolnym miejscu, na przykład kiedy babcia robiła pranie w rzece, a pozostałe kobiety zgromadzone wokół niej nie pozwalały mu pluskać się w stojącej wodzie. Musiał od nich słyszeć: mały, zabieraj stąd te swoje brudne nogi. A babcia, kiedy Mimoun zaczynał robić cyrk, zapewne natychmiast prosiła sąsiadki, które tam prały dżelaby i seruale, uderzając nimi o kamienie, aby na niego nie krzyczały: ten chłopiec nie jest całkiem zdrów, przecież widzicie, nie sprzeciwiajcie mu się w pobliżu wody, bo to najgorsze miejsce na napad złości. I w ten sposób Mimoun nauczył się identyfikować chwile najniebezpieczniejsze dla swojego delikatnego ducha: w pobliżu wody, o świcie, w południe, a przede wszystkim o zmierzchu, w tym momencie dnia, kiedy nie wiadomo, czy to jeszcze dzień, czy już noc.

To oczywiście działało na siostry i na matkę, bo były skłonne wszystko tłumaczyć szczególną wrażliwością chłopca. Dziadek inaczej na to patrzył; na pewno za każdym razem, kiedy słyszał któryś z ataków złości Mimouna, przybiegał z sandałem w dłoni, mówiąc: zostawcie go mnie, gówniarza jednego, już ja go wyleczę ze wszystkich chorób i wypędzę z niego wszystkich dżinów; jak zobaczą, z czym przychodzę, same uciekną. Ale to mu się nigdy nie udawało, zawsze babcia lub któraś z ciotek stawała mu na drodze. A na wypadek, gdy nie było ich w pobliżu, Mimoun nauczył się biec. Zmykać, ile sił w nogach, przez zapylone drogi i puste pola. Biegł tam, gdzie dziadek nie mógł dotrzeć, albo uciekał tak szybko, że nie mógł go złapać. Pewnie wtedy odgrażał się: już ja cię złapię, wcześniej czy później dostanę w swoje ręce i wtedy tak cię zleję, że skóra ci odpadnie. Ale kiedy był już blisko, zapominał o tych pogróżkach.

Babcia od czasu do czasu zabierała go na kurację, przekonana o wyjątkowości jego natury. Prowadziła go do składającego się z jednej izby domku, gdzie już na niego czekała kobieta otoczona dziwnymi zapachami, która kazała mu siadać obok siebie. Ta kobieta, wytatuowana od dolnej wargi do miejsca, gdzie się zaczynała sukienka, przez chwilę ucierała zmielone nasiona kozieradki ze śliną. Mówiła: tfu, pluła do naczynia i dalej ucierała masę grubymi, bardzo grubymi palcami. A później zapewne umieszczała kulkę tej papki w zgięciu jego łokcia i uderzała ją rytmicznie dwoma palcami, wzywając przy tym imienia Boga: w imię Boże, w imię Boże. Jakby to była muzyka. Aż z tej lepkiej masy przyklejonej do skóry Mimouna zaczynały się ulatniać delikatne dymki, które wznosiły się wysoko, wysoko. Widzisz? – musiała wtedy mówić tamta kobieta – to, co się teraz ulatnia, to strachy, moja pani. Jak ten biedny chłopiec może sobie radzić bez pomocy? Patrz, patrz, coraz gęstsze, biedne dziecko.

5.BIEGNIJ, MIMOUN, BIEGNIJ!

Mimoun nie przejawiał żadnego zainteresowania znakami na papierze, które coś znaczyły, nie widział z nich pożytku, i podczas gdy nauczyciel wypisywał alif, ba, ta i całą resztę alfabetu na tablicy, on myślał o domkach dla gołębi i królików, które nie umierały, tylko się rozmnażały, mimo nagłej zarazy. W meczecie nudziły go długie recytacje sur, chociaż ich melodyjność i rytmiczny ruch w prawo i w lewo z czasem nawet zaczęły mu się wydawać przyjemne. Tak jak wznoszący się od czasu do czasu ton niektórych sylab czy wyciąganie szyi, żeby wydobyć niskie tony. Wszystko to znosił, na pewno, mimo cienkiej gałązki oliwnej, którą groźnie unosił imam.

Szkoła to co innego. Trzeba było wstawać wcześnie, a on potrzebował spać tak długo, aż ciało samo mu powie: dość. Iść godzinę w jedną stronę; drugą w drodze powrotnej. A najgorszy ze wszystkiego okazał się tamten nauczyciel: długoręki, czarny, jakby wyszedł z piekła. Musiał słyszeć o nim dużo wcześniej i starsi kuzyni na pewno nieźle go nastraszyli, zanim zaczął naukę jako siedmiolatek. Ssi Foundou będzie cię bił po opuszkach palców, tam, gdzie najbardziej boli, albo w stopy. Tak mocno będzie bił, że potem nie dasz rady chodzić, i to tylko dlatego, że w klasie panuje rozgardiasz, choć to nie twoja wina.

I tak faktycznie było. Ssi Foundou miał ręce tak długie, że mu sięgały do kolan, i dłonie, które musiały zadawać ból, kiedy biły. Mimoun bał się go, bo miał czarną skórę. Wcześniej nigdy nie widział nikogo czarnego. A już na pewno nie dzierżącego taką drewnianą rózgę, jaką miał tamten człowiek.

Mimoun uczył się tak, jak miał w zwyczaju, czyli bardzo szybko. Mimo że słowa nauczyciela wymawiane w arabskim z południa brzmiały w jego uszach jak niezrozumiałe przekleństwa, to wkrótce potrafił odróżniać „chodź tu, ty łobuzie” od „już możecie iść do domu”. W szkole się przekonał, że można być bitym w inny sposób. Nie tak, jak obrywał od ojca, nagle, niespodziewanie, jakby z zaskoczenia. Nie, z Ssi Foundou było zupełnie inaczej: chłopiec sam musiał do niego podejść, z pokorą, żeby poddać się karze, na jaką zasłużył. Bo gdy nie podchodził, liczba uderzeń rosła: Driouch, dziesięć uderzeń więcej, Driouch, jeszcze dwadzieścia uderzeń, a dołożę ci jeszcze więcej. I dokładał. Chyba bolało nawet bardziej niż ojcowskie baty. Taki zimny, wyrachowany, taki spokojny, kiedy podnosił wysoko drewniany kij i ciął powietrze, ciach, aż traciło się czucie w czubkach palców i miało się wrażenie, że zaraz pękną, a krew opryska wszystko wokół.

W końcu tak mu obrzydło to bicie, że zaczął wagarować. Wyruszał w drogę ze wszystkimi, a potem kręcił się w pobliżu niskiego budynku, czekając, aż wyjdą jego koledzy albo starsi chłopcy, i z daleka, z bezpiecznej odległości, przezywał ich najgorszymi słowami: pizda twojej matki, pedał, posuwasz kury własnej babki. Czasem nogi go zawodziły i nieraz zdarzało mu się oberwać kamieniem w głowę, a potem wracał do domu z siniakami na czole czy na policzkach.

Odpowiednikiem opuszczenia jednego dnia w szkole było jeszcze większe bicie. Nauczyciel pytał: dlaczego wczoraj byłeś nieobecny, a on się zapewne tłumaczył: proszę pana, byłem chory. Kłamiesz – mógł mu powiedzieć – Said widział cię rano niedaleko stąd, jak pasłeś owieczki. I nie miało żadnego znaczenia, że nie hodowali owiec, tylko kozy, on już wiedział, że lepiej siedzieć cicho, żeby nie pomnażać kary.

A im więcej dni opuszczał, tym trudniej mu było wrócić, a im trudniej mu było wrócić, tym więcej dni opuszczał.

Aż dotarł do czwartej klasy i trzeba było zdać ten bardzo ważny egzamin, który miał mu umożliwić przejście na drugi poziom. To był bardzo ważny egzamin, na pewno słyszał od dziadka: jak nie zdasz, nie będziesz mógł więcej chodzić do szkoły i będziesz osłem do końca życia. Bo ignorując oczywiste fakty i charakter Mimouna, dziadek jeszcze marzył o tym, że jego pierworodny zostanie lekarzem, i przynajmniej jeden z jego potomków porzuci życie na wsi i będzie się utrzymywał z tak szacownej profesji, jaką jest medycyna.

Tak ważny był ten egzamin, tak trudny, że Mimoun szybko się zmęczył patrzeniem na niezrozumiałą kartkę pełną symboli, które niewiele mu mówiły. Wiedział, że nie może wyjść przed czasem, więc z nudów zaczął sobie rysować na dole prawego marginesu. Rysował ścianę domu, w której zostawił na górze otwory, by gołębie mogły tam założyć gniazda, rysował pisklęta z otwartymi dziobami, które czekały na przeżute przez matkę jedzenie. Tak rysował i rysował, zapominając o tym, że długopisu nie da się zetrzeć. Zaczął wycierać, jak potrafił, tarł papier coraz mocniej, aż w końcu zniszczył rysunek, robiąc w kartce dziurę.

Dziura rzucała się w oczy o wiele bardziej niż miniatura z gołębiami i Mimoun wpadł na pomysł, żeby wydrzeć kawałek papieru. Urwał skądś kawałek, poślinił go od spodu, jakby był znaczkiem, i przykleił. Wyszło idealnie. Nie było widać rysunku, tylko lekką wypukłość na powierzchni papieru.

Kiedy dziadek poszedł do szkoły po wyniki egzaminu i Ssi Foundou wyjaśnił mu, że nie tylko nie zaliczył, ale że ma też wiele nieobecności, i jakie prace iście inżynierskie wykonał w dniu egzaminu, Mimoun wziął nogi za pas, gdy tylko zobaczył minę dziadka wychodzącego z gabinetu nauczyciela. I całą drogę do domu pokonali obaj w ten sposób: dziadek pienił się ze złości, a Mimoun biegł zasapany i naprawdę wystraszony, bo jego ojciec nigdy go nie ścigał z taką determinacją. Pierwszy raz poczuł, że stawką jest jego życie, że prawdopodobnie nikt go nie uratuje i że nawet jak dotrą do domu, to nie uda mu się nigdzie wymknąć, bo tym razem ojciec nie będzie udawać, że o wszystkim zapomniał.

Kiedy sobie uświadomił, że prawdopodobnie nie tylko go pobije, ale że jego życie jest w niebezpieczeństwie, Mimoun zaczął tracić siły, poruszał się coraz wolniej, nogi za nim nie nadążały. Aż poczuł rękę dziadka na karku i miał wrażenie, że pod jej naciskiem przestała mu płynąć krew. Mimoun rozglądał się wokół za kimś, kimkolwiek, kogo mógłby wezwać na ratunek. Nikogo, byli na środku jałowej, piaszczystej równiny, nikogo. Nikogo, mimo że krzyczał najgłośniej, jak potrafił. Nikogo, kiedy zbierał kopniaki tam, gdzie kończą się plecy, nikogo, kiedy zasłaniał kark przed ciosami, próbując powstrzymać dłonie i ramiona ojca. Nie było nikogo, kiedy zobaczył tuż przed sobą opuncję figową na miedzy i uświadomił sobie, że zaraz na nią wpadnie. Nie było nikogo, nikogo, kiedy Mimoun poczuł wszystkie kolce opuncji na twarzy, na rękach, przebijające się przez ubranie i raniące go w tysiąc miejsc. Ból tysiąca igieł, które wbiły mu się w ciało.

A jeśli babcia tłumaczyła dziwne zachowanie swojego syna, odwołując się do czasów, kiedy został spoliczkowany, to Mimoun przytaczał ze szczegółami wypadek z opuncją jako źródło swoich późniejszych czynów.

6.SPOKOJNIE, MIMOUN, SPOKOJNIE

Mimoun przestał chodzić do szkoły; już nie zostanie lekarzem ani nie ominie go praca w polu. Dziadek zaczynał oswajać się z myślą, że jego pierworodny syn nie zajdzie w życiu dalej niż on sam. Przestał czegokolwiek po nim się spodziewać, a wszystkie swoje ambicje przelał na drugiego syna.

Mimoun miał teraz więcej czasu, żeby posiąść taką życiową wiedzę, której długo się nie zapomina. A niektórych doświadczeń nie da się wyrzucić z pamięci nigdy.

O ile babcia miała teorię, że to, dlaczego jej syn jest, jaki jest, da się wyjaśnić tamtym policzkiem, plaf!, a on sam uważał, że to wszystko przez opuncję, która wbiła mu się bardzo głęboko, o tyle dziadek miał inną teorię, o której rzadko wspominał i o której mało kto miał odwagę głośno mówić, z obawy, żeby ten koszmar się nie powtórzył. Nawet teraz, gdy którekolwiek z nas odważy się zapytać: „czy to prawda, że kiedy ojciec miał dwanaście lat, przydarzyło mu się to z kozami...?”, nim zdążysz dokończyć zdanie, babcia, przerażona, zamyka ci usta ręką pełną odcisków. Cicho bądź, głuptasie, o takich rzeczach się nie mówi, cicho. Bo niektórzy uważają, że jeśli opowiadasz o dżinach, których widziałeś albo widział ktoś z twojej rodziny, to możesz stracić rozum i już nigdy go nie odzyskasz. Nigdy przenigdy.

Natomiast dziadek, kiedy ojciec kopał w drzwi domu albo przewracał stół z jedzeniem, aż rosół lądował na ścianie, albo wybałuszał oczy w taki dziwny sposób, że całe były białe, chętnie powoływał się na epizod z kozami, bo to mu pozwalało usprawiedliwić dziwne zachowanie syna.

Mimo wszystko przenikał go dreszcz, kiedy to wspominał, i przybierał transcendentalną postawę; wzrokiem ogarniał nieskończoność i drapał się po brodzie, która już siwiała.

Mówił: tak, ten mój syn nigdy już nie był taki, jak przed tym, co mu się wydarzyło w tamtą przeklętą letnią noc. On ciągle wam powtarza, że nie jest z nim dobrze, że nie jest z nim dobrze, i to prawda, od tamtej chwili nigdy już nie było z nim dobrze. Teraz i tak widzicie go w lepszej formie, bo z czasem zaciera się w jego pamięci tamta wizja, oby Bóg trzymał jak najdalej od was, moje dzieci, wszystkie wizje.

Ktoś się żenił. Wiadomo, w weselną noc wszystko może się wydarzyć, chłopcy biegali, gdzie im się podobało, i nikt im tego nie zabraniał, mogli robić takie rzeczy, o których przez cały rok nie wolno było choćby wspomnieć. Nawet dziewczęta miały więcej swobody, bo atmosfera sprzyjała flirtom i zakochaniu.

Tamtej nocy, kiedy któryś z jego starszych kuzynów się żenił, Mimoun poszedł nad rzekę, za drogą, przy ogrodach dziadka, za rzędem figowców. Musiał tam dojść w ciemności; trudno sobie wyobrazić, żeby pozwolili mu zabrać świecznik w dniu, kiedy w domu Driouchów było tylu gości. I to tam, w parowie, jaki wyżłobiła rzeka, teraz prawie wyschnięta, właśnie tam Mimoun miał przerażającą wizję, która go naznaczyła na całe życie. Księżyc rzucał światło na płytką wodę, płynącą powoli, a nad powierzchnią ziemi wznosiła się niewysoko delikatna mgła. Pośród spokojnej, pogodnej nocy ujrzał w najwyższym miejscu drugiego brzegu nieruchomą kozę, która go obserwowała. Spojrzała na niego uważnie i przemówiła: widziałeś może mojego syna? Szukam go już jakiś czas, musi gdzieś tu być, słyszałam, jak mnie wołał. Mimoun pewnie się przestraszył, uciekał przerażony, a może zastygł w miejscu, nieruchomo, i wpatrywał się w to zjawisko.

Mówią, że kiedy później wrócił do domu, schował się w pościeli, w najciemniejszym kącie pokoju, cały drżący, i wyszedł stamtąd dopiero po trzech dniach i trzech nocach. Nie chciał mówić o tym, co tam zaszło.

Na pewno coś musiało się wydarzyć tamtej nocy nad rzeką, bo wszyscy, którzy widzieli, jak przerażony biegnie do domu, z pobladłą twarzą, byli przekonani, że musiał się spotkać z diabłem.

Są też wersje nieoficjalne, powtarzane przez członków rodziny. 1) Niektórzy mówią, że to wszystko przez alkohol, a było go dużo na weselu, zmieszany z pierwszym skrętem haszyszu, który Mimoun wypalił ze swoimi kuzynami i który tak nim wstrząsnął, że cała twarz mu się zmieniła. 2) Najmniej oficjalna ze wszystkich wersji nigdy nie jest opowiadana: że pierworodny Driouchów musiał wkroczyć na całego w świat dorosłych, odgrywając rolę, która przypadała członkom rodziny w jego wieku w tych okolicach. Biorąc pod uwagę, że brat babci wrócił znad rzeki zaraz po Mimounie, nie można wykluczyć możliwości, że znudzony atakowaniem z tyłu osłów i kur, wykorzystał euforię tamtej chwili, by poszukać bardziej ludzkiego otworu dla swojego członka we wzwodzie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby powiedział: schyl się trochę, Mimoun, nie zrobię ci krzywdy, nie, nie, nie będzie bolało, Mimoun, spokojnie, nie szarp się, nie szarp się, tak, o tak, w ten sposób będzie mniej bolało.

7.FATMA

Jest ktoś, kto cię uczy seksu, i ktoś, kto cię uczy miłości. Mimounowi się wydawało, że miłości nauczyła go Fatma. Myślał, że się zakochał w jej pieszczotach, kiedy go wpuszczała do swojego pokoju. Było dużo czułości w jej gestach. Ale Mimoun miał tylko dwanaście lat i nauka o całej czułości świata była dopiero przed nim.

Fatma mieszkała w sąsiednim domu i była najstarszą kuzynką, jaka jeszcze została do wydania wujkowi Mimouna. Mówią, że miał już dość trzymania jej w domu, i nawet posunął się do tego, że „prezentował” ją chętnym do żeniaczki. Fatma przeszła przed ojcem i paroma chłopakami, którzy usiedli przy szosie, żeby oglądać pejzaż urozmaicony raz na dwie–trzy godziny jakimś samochodem przejeżdżającym w zawrotnym tempie. Na pewno Fatma niosła na głowie płachtę z jeszcze mokrym praniem i utrzymywała równowagę, balansując biodrami na prawo i lewo, jak miała w zwyczaju, z tym dwuznacznym uśmiechem, który ci mówił, mimo że ona milczała: chodź. Powiadają, że wtedy jej ojciec nie mógł się powstrzymać przed wygłoszeniem owego słynnego komentarza, który każdy zrozumiał, jak chciał. Popatrzcie, jaki wspaniały tyłek, jeszcze nienaruszony! Czy jest na ziemi mężczyzna, który mu się oprze?

Tylko że ojciec Fatmy nie wiedział, że ten tyłek został już wielokrotnie naruszony. Dziewczyna była dziewicą, co oczywiste; musiała zachować honor do ślubu i pokazać wszystkim krwawy ślad na białym prześcieradle po nocy poślubnej, żeby wszystkie kobiety mogły zawołać radosne jujuju.

Zachowując nietkniętą błonę dziewiczą, Fatma korzystała z protekcji matki, żeby się wymykać za dom z którymś z chłopców ze wsi i pod ochroną wielkich opuncji oraz ścian mokrych od deszczu działać albo pozwalać działać.

Złe języki mówiły, że w niektóre dni, kiedy ojciec Fatmy udawał się do miasta, matka nawet sama pozwalała jej zabrać jakiegoś chłopca do panieńskiego pokoju. Idź, idź, tylko szybko, i pamiętaj, żeby ci nic nie robił z przodu – tak ją zapewne pouczała.

Mimoun zastał Fatmę z policzkiem przyciśniętym do ściany, sukienką podniesioną do pasa i serualem spuszczonym do kostek, w zachęcającej pozycji. To się stało, zanim jeszcze upodobała sobie pieprzyk nad jego wargą, tak idealnie usytuowany, jego oczy czarne jak sadza, które zawsze ją obserwowały zaintrygowane, i jego wydatne wargi, zwracające uwagę na jeszcze dziecinnej twarzy. Fatma wiedziała dużo o seksie, a on był przekonany, że uczy go miłości.

Był przekonany, że to na lekcję miłości zaprosiła go któregoś popołudnia, jednego z tych, kiedy wszyscy śpią i słychać tylko cykanie świerszczy. To było bardzo gorące, suche popołudnie, a Mimouna do domu wujka posłała matka po oliwę, której zabrakło w trakcie przyrządzania msemmenów[2]. Nie wrócił na czas i placuszki wyszły mniej pulchne niż zwykle.

Fatma z tym uśmiechem, który ci mówił: chodź, nie mówiąc ani słowa, powiedziała: chodź, i zaprowadziła go w głąb pokoju, gdzie światła było tylko tyle, ile prześwitywało przez niedomknięte drzwi. Niebieskie, drzwi były niebieskie, kiedy Fatma kazała mu: rób tak albo ustaw się tak, wyciągnij tak, jakbyś był mężem, nikogo nie ma, nie przejmuj się, wujek wróci dziś bardzo późno. I chwytała go tam, gdzie nikt go nie chwytał, uciskając obiema rękami, coraz dalej i dalej. A on nie wiedział, co ma robić, czy na wszystko jej pozwolić, czy nie ufać kobiecie, która wywoływała w nim dreszcz. Nie zrobię ci krzywdy, nie ugryzę cię, to ci się bardzo spodoba, będziesz mnie często odwiedzał, kiedy za tym zatęsknisz, a ja ci to zrobię. Wszyscy mężczyźni to lubią. Potem opadła na czworaka i powiedziała: teraz powolutku, tak masz to robić.

Ponieważ Mimoun nie miał jeszcze takich doświadczeń seksualnych, w których on grałby główną rolę, zapewne szybko osiągnął orgazm i zakochał się, jedno i drugie jednocześnie, i uznał, że najwyższy czas, żeby miała prawdziwego męża i nie wypinała pośladków na każde zawołanie.

Zastanawiał się, jak to wyjaśnić dziadkowi. Rozum ci odjęło? Kobieta dziesięć lat od ciebie starsza, i na dodatek to największa świnia w całej wiosce. Powinien najpierw powiedzieć matce, że ją kocha, że była słodsza niż inne kobiety. Był pewien, że ją przekona. Aż do momentu, kiedy znów się znalazł między opuncjami a ścianą domu wujka, w tym ciemnym zakątku, w którym można się było ukryć przed ludzkim wzrokiem, i nagle mu przeszło całe zakochanie, bez wielkiego szumu.

Dlaczego szukała innych mężczyzn, skoro miała jego? Dlaczego go zdradzała? Czy on jej nie wystarczał? On przecież robił postępy w pieszczotach i nawet odkrył to miejsce, które mają kobiety, i mówią, że jak je tam dotykasz, to mało nie oszaleją.

Fatma nie oszalała na jego punkcie, a Mimoun poczuł się trochę jak ścierka do podłogi, która zawsze leży w kącie patia, ani całkiem mokra, ani całkiem sucha. Zwłaszcza od czasu, kiedy zobaczył ją ponownie z tyłkiem odsłoniętym przed jego wujkiem, który zagryzał wargi, kiedy ją atakował. Poczuł wstręt, że on też był w tym miejscu. Ilu tam było przed nim? Ilu po nim? Na pewno zbierało mu się na wymioty, chciał uciekać co sił w nogach tam, gdzie go nikt nie zna, jakby cała wioska wiedziała, że został upokorzony w ten sposób.

Na pewno słyszał jeszcze, jak dyszą, kiedy zdecydował, że musi mieć kobietę tylko dla siebie, dla nikogo więcej. Musiał słyszeć ich zduszone krzyki, które do niego dochodziły, kiedy myślał, że nie ma takich kobiet jak jego siostry, które były przyzwoite i nie śmiały nawet podnieść wzroku na nieznajomego mężczyznę ani spojrzeć mu prosto w oczy; taka ma być kobieta, którą sobie wybierze, a nawet jeszcze lepsza niż one. Nie może go zdradzić nawet myślą. A gdyby taka nie była, albo gdyby on miał choć cień podejrzenia, już on ją sobie podporządkuje.

8.TO NIE JEST TWOJE PRZEZNACZENIE

Albo wy go zbudzicie, albo ja tam wejdę – Mimoun, zagrzebany w ciepłej pościeli, musiał usłyszeć dziadka krzyczącego na zewnątrz. To nie był najlepszy sposób na rozpoczęcie dnia, ale często się zdarzało, że Mimoun przysypiał; a już była mowa o tym, jaki z niego straszny śpioch, i często się zdarzało, że koledzy z ciężarówki musieli na niego czekać na szosie.

Pierwszego dnia pracy na pewno był bardziej punktualny, ale w następnych dniach tygodnia musiał mu dokuczać skurcz mięśni jego trzynastoletnich pleców po kolejnych łopatach, które trzeba było ładować na ciężarówkę. Albo wy go zbudzicie, albo ja tam wejdę – powtórzy dziadek, kiedy się zorientuje, że drzwi pokoju chłopaka ciągle są zamknięte. W takich sytuacjach zwykle wchodziła do środka babcia: no, wstawaj, synowie rhaj[3] Moussy już czekają na ciebie na dole.

A kiedy przez otwarte przez nią drzwi wpadło światło, nie mógł już dłużej kokosić się w łóżku. Nie, nie tylko z powodu światła, które ostatecznie dałoby się zignorować, wystarczyło nie otwierać oczu. Na pewno zdawał sobie sprawę, że jeśli będzie udawał śpiącego chwilę dłużej, to dziadek spełni groźbę i przyjdzie po niego. A dziadek nie będzie budził syna tak delikatnie jak babcia. Gdyby był boso, to jeszcze. Ale jeśli ten drań będzie obuty i kopnie tam, gdzie niedostatek ciała prawie nie chroni żeber, to naprawdę zaboli. Tak czy inaczej, Mimoun wolał sobie oszczędzić bicia z samego rana, bo – jak mówią – jeśli o tej porze coś cię wystraszy, to ten strach już w tobie zostanie, i będzie źle.

Przypuśćmy więc, że zerwał się natychmiast i pobiegł prosto do miski na patio, która zawsze stała koło spichlerza, nabrał wody w połączone dłonie i zwilżył całą twarz, uważając, by woda nie spływała do miski, tylko do kanału.

Babcia na pewno tymczasem przygotowała dla niego kawałek chleba maczany w oliwie z oliwek; może nawet zdobyła się na refleksję, że jej syn jest za młody do tej ciężkiej pracy. Ale nie było rady, Mimoun nic nie wyniósł ze szkoły, a gdyby siedział w domu, byłyby z nim same kłopoty. Już od dawna były. Podkradał kurom jajka, które jej były potrzebne na śniadanie dla męża: robił w skorupce otwór i wysysał całą zawartość; pewnie dzięki temu był coraz silniejszy. Prosił ją o pieniądze, których nie miała, a odmowa skutkowała jednym z tych jego ataków. Babcia nawet zapożyczała się u sąsiadek, przełykając wstyd, żeby tylko go udobruchać, choć nie miała pojęcia, kiedy będzie mogła zwrócić ten dług. Pewnie musiała sprzedać jakiegoś króliczka, żeby uniknąć tych potwornych krzyków, które ona kojarzyła z tamtym głuchym policzkiem, plaf.

Już od jakiegoś czasu przestała go zabierać do znachorki, bo protestował. Kiedy go namawiała: synu, chodźmy do rhajja, ona cię uleczy z tej wściekłości, wyśmiewał się, że to zawracanie głowy, że jedyne, co potrafi tamta śmierdząca baba, to wyłudzać pieniądze. Tak więc Mimoun miał coraz więcej takich ataków jak we wczesnym dzieciństwie; nikogo nie bił, przynajmniej na razie, ale walił sam siebie z całych sił w klatkę piersiową i w nogi. Wyrywał sobie całe kępy włosów, a przerażona babcia próbowała mu rozłączyć palce, które zaciskał w pięści na głowie.

Nie wiadomo, czy to dlatego, że przestali chodzić do rhajja, czy dlatego, że Mimoun rósł, ale kłopoty, które powodował, rosły razem z nim. W końcu dziadek powiedział: dość, dość mam tego obiboka, z którego nie ma żadnego pożytku. Ja w jego wieku już od dawna pracowałem, nie tylko w polu, ale też przy asfaltowaniu szosy, w pełnym słońcu.

Ponieważ nie było już dróg, które ktoś chciałby asfaltować, dziadek pogadał z rhaj Moussą i jego synami. Dołączy do nich przy ładowaniu na ciężarówkę piasku dostarczanego do miasta, gdzie byli tacy, którzy mogli sobie pozwolić na luksus budowania z cegieł, cementu i płytek, a nie z wapna i suszonych cegieł, jak oni.

Sama praca nie była skomplikowana. Należało napełnić taczkę piaskiem, łopata za łopatą, pochylając się tysiące razy, by łopatę z całej siły wbić w ziemię i przenieść jej zawartość na taczkę, którą następnie trzeba było wtoczyć na ciężarówkę po wąskiej platformie, na której nie mieściły się dwie stopy obok siebie, a tam rozładować, wysypać całą zawartość taczki. Na pewno to mu się podobało bardziej niż cokolwiek innego, ale tylko do czasu. Przy tej pracy miało się całe ciało zakurzone i suche usta, które pękały po paru dniach monotonnego zajęcia. Miało się głowę siwą, jakbyś się nagle postarzał, a ręce robiły ci się tak szorstkie, jakby już nigdy nie miały wrócić do poprzedniego stanu.

Synowie Moussy na początku wydawali się całkiem sympatyczni. Zachęcali, żeby się z nimi ścigał, kto szybciej załaduje taczki, kto prędzej dotrze na górę, kto dłużej potrafi pracować. Mimoun był najlepszy w każdej z tych konkurencji, ale te jego zwycięstwa sprawiły, że tamci przestali z nim współzawodniczyć. Skoro jesteś taki dobry, proszę bardzo, cała robota dla ciebie.

Mimoun był zadowolony, zwłaszcza kiedy otrzymał pierwsze własne pieniądze, jego i tylko jego. Wykorzystał najbliższą wyprawę do miasta na zakup kilograma cielęciny, a resztę zachował sobie na tytoń. Już nie będzie musiał odstawiać szopki przed matką ani szukać przy drodze niedopałków, żeby dopalić do końca. Już nie. Zjawił się w domu z kilogramem mięsa na duszone, wręczył matce i ucałował jej głowę ponad białą chustą pachnącą goździkami w occie. Wybacz mi, mamo, że ci sprawiłem tyle przykrości, wybacz, wiem, że czasem postępuję źle, ale ty wiesz, że to nie moja wina. Wiem, synu, wiem – i pewnie rozczuliła się do łez nad tym wyrostkiem, który już przestawał nim być. A nie mówiłem, że wyjdę na ludzi? Wiem, synku, wiem, że jesteś dobrym człowiekiem, że dzięki tobie nasze życie będzie lżejsze, kiedy ja i twój ojciec będziemy starzy. Siostry w tym momencie na pewno go całowały i obejmowały wszystkie naraz.

Aż przyszedł dzień, kiedy poczuł, jak mu spływa duża kropla potu między łopatkami i płynie coraz niżej, przez obolałe plecy. Obaj synowie Moussy siedzieli na brzegu rzeki, w cieniu, pod drzewem, które pochylało nad wodą gałęzie, i palili papierosy. Tak im tam było dobrze i spokojnie, że przymykali oczy, podpierając brody dłońmi.

Kiedy płynęła po nim ta duża kropla potu, Mimoun wszystko zrozumiał, chociaż, prawdę mówiąc, już parę dni wcześniej coś do niego zaczęło docierać. Ej, ja mam odstawiać całą robotę czy co? Jasne, a co sobie myślałeś? Ciężarówka jest nasza, durniu. Zauważyli, że czerwienieje, że płoną mu oczy, a krzyczy tak, jakby nie był w stanie ani na chwilę zamknąć gęby. Pieprzone pedały, wykorzystywaliście mnie przez cały ten czas. Chuje, skurwysyny – wołał i biegł co sił w nogach, tylko od czasu do czasu się schylał, żeby podnieść z ziemi kamień i w nich rzucić. Synowie Moussy uchylali się przed kamieniami i biegli za nim: chodź no tu, wypierdku, damy ci popróbować prawdziwego lekarstwa, a nie tego, którym cię karmi twój ojciec, niewdzięczniku.

Mimoun musiał wtedy bardzo szybko biec. Zawsze, kiedy to wspominał, mówił, że biegł bez odpoczynku, aż dotarł do domu. Lato spływało z niego potem, ale byłoby o wiele gorzej, gdyby wpadł w ręce dwóch braci, którzy o wszystkim poinformowali dziadka.

Kiedy uciekał ścigany słowami „chodź no tu, wypierdku”, Mimoun zrozumiał, że to nie może być jego przeznaczenie.

9.ZACHWIAŁ SIĘ NATURALNY PORZĄDEK RZECZY

Mimoun zamknął się w pokoju chłopców i zdecydował, że już nigdy z niego nie wyjdzie. Nikt tak naprawdę nie wiedział, co się stało, ale Mimounowi takie kaprysy się zdarzały. Mógł zamknąć się w pokoju po obiedzie i nie wychodzić aż do wieczora, dlatego nikt się nie zdziwił, kiedy wrócił z pracy i trzasnął drzwiami, plaf!

Babcię musiał zaniepokoić dziwny wyraz jego twarzy; takiego go jeszcze nie widziała. Na patio zrobiło się cicho; siostry popatrzyły po sobie, popatrzyły, ale zaraz wróciły do łuskania grochu na kolację. A teraz co go ugryzło, tego dziwaka?

Nie wiemy, czy ktokolwiek się zorientował, że Mimoun wrócił zlany potem, z wypiekami wściekłości na twarzy. Siedział za zamkniętymi drzwiami, podczas gdy dziewczęta kończyły wieczorne czynności: łuskały groch, obierały ziemniaki, łapały kury, żeby zamknąć je na noc w kurniku, ściągały pranie, które zdążyło wyschnąć na krzakach wokół domu, a przy okazji plotkowały z Fatmą, która patrzyła na nie tym spojrzeniem mówiącym: chodź, i opowiadała, jak sobie wytatuowała pieprzyk w kącie ust. Bierzesz żyletkę, robisz sobie małe, suche nacięcie i napełniasz je kohlem, tak, tym co masz pod ręką. Bóg cię skarze za okaleczanie ciała w ten sposób. Ale Fatma należała do innego gatunku kobiet, na których one się nie znały.

Dziadek wrócił z pracy, pewnie jeszcze wyrównywał jakąś piaszczystą drogę, dotąd niezalaną asfaltem, i zdjął dżelabę, którą zawsze zakładał, gdy wychodził, na wszelki wypadek, nawet jak było gorąco. Zdjął z ognia garnek z gorącą wodą, dolał zimnej, żeby się nie poparzyć, i wyszedł za dom, by w zakątku między opuncjami dokonać ablucji przed wieczorną modlitwą.