102,00 zł
Dnia 25 listopada 1764 r. kolegiata Świętego Jana Chrzciciela w Warszawie była miejscem wspaniałych uroczystości koronacyjnych. Równo 31 lat później, 25 listopada 1795 r., Stanisław August Poniatowski podpisał wymuszony akt abdykacji. Państwo polskie przestało już istnieć, podzielone między siebie przez trzech zaborczych sąsiadów.
Ostatni król Polski to fascynująco i przystępnie napisana biografia, będąca wynikiem wieloletnich studiów źródłowych w bibliotekach i archiwach europejskich: polskich i zagranicznych. Opowiada o Polsce drugiej połowy XVIII wieku i Stanisławie Auguście – człowieku Oświecenia i polityku, który pomimo niezwykle trudnego położenia międzynarodowego Rzeczypospolitej zmierzył się z zadaniem podźwignięcia jej pod względem gospodarczym i kulturowym oraz wydobycia z politycznego zastoju. Jego panowanie przeobraziło kraj i polskie społeczeństwo, ale zakończyło się polityczną katastrofą.
Stanisław August przegrał walkę.
A działalność i postawa króla budziły odtąd w Polakach różne, radykalne emocje i oceny. Był na pewno wspaniałym mecenasem sztuki, człowiekiem o żywym umyśle, licznych zainteresowaniach, bogatym życiu prywatnym. Lecz jakim był politykiem, mężem stanu? Czytelnicy tej książki otrzymują obszerny i rzetelny materiał, by poznać ostatniego monarchę niepodległej Polski i wyrobić sobie o nim własne zdanie.
Obecne wydanie uzupełniają: drzewa genealogiczne, mapy, kalendarium, kolorowe ilustracje, bibliografia oraz indeks osób.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 846
Rok wydania: 2025
Choć rozmaitych prac o epoce Stanisława Augusta napisano już bardzo wiele, jednak w żadnym języku wciąż nie ma zadowalającej i pełnej jego biografii. Nic w tym dziwnego. Temat jest tak ogromny, że chcąc sumiennie ukazać jego prawdziwą złożoność, trzeba by zacząć przynajmniej od dwóch opasłych tomów, by go rzetelnie opisać. Podczas powstawania tej książki towarzyszyło mi przede wszystkim uczucie rozterki, spowodowane niemożnością uwydatnienia rozlicznych wątków tej wyjątkowej opowieści. Wypadałoby napisać znacznie szerzej o działalności politycznej króla, o jego wpływie na setki osób, z którymi współpracował i korespondował, o polskiej polityce, o kalejdoskopie przebiegłej gry dyplomatycznej, która wchłonęła Rzeczpospolitą, o związkach politycznego przebudzenia Polski, Ameryki, Wielkiej Brytanii i Francji, o powiązaniu sztuki, nauki i myśli, które wywołały u schyłku wieku katastrofę, i o kryjących się za tym czynnikach ekonomicznych. Na pewno dla właściwej oceny przyczyn i skutków owych wydarzeń oraz udziału w nich Stanisława Augusta należałoby poświęcić więcej czasu archiwom i bibliotekom w Polsce, Rosji, Niemczech i Austrii. Mogę jedynie żywić nadzieję, że moja książka stanowić będzie krok w tym kierunku.
Pracę swą oparłem głównie na polskich i rosyjskich źródłach archiwalnych, choć w wypadku tych ostatnich korzystałem w dużej mierze ze Sbornika Imperatorskowo Russkowo Istoriczeskowo Obszczestwa, ponieważ ze względu na czas i koszty nie udało mi się zgłębić archiwów na terenie Rosji.
Nieustannie pragnę wyrazić swą wdzięczność bibliotekarzom i pracownikom Archiwum Głównego Akt Dawnych oraz Biblioteki Narodowej w Warszawie, Biblioteki Czartoryskich w Krakowie, Bibliothèque Polonaise w Paryżu, a także Polish Library i Polish Research Centre w Londynie. Dziękuję księciu Philippe’owi Poniatowskiemu za pozwolenie przejrzenia zbioru Poniatowskich w Archives nationales w Paryżu. Dziękuję również pani Joannie Wódke i panu Jerzemu Gutkowskiemu z Zamku Królewskiego w Warszawie za pomoc w wynajdywaniu materiału ilustracyjnego.
Głęboko wdzięczny jestem także doktorowi Andrzejowi Ciechanowieckiemu, profesorowi Andrzejowi Rottermundowi i – zwłaszcza – profesorowi Andrzejowi Zahorskiemu oraz pani profesor Isabel de Madariaga za przeczytanie maszynopisu i cenne uwagi.
Adam Zamoyski
czerwiec 1992
Post scriptum
Choć od pierwszego wydania tej książki – w języku angielskim w 1992 roku i w polskim w roku 1994 – upłynęło wiele lat i znacząco poszerzyłem w tym czasie moją wiedzę o Stanisławie Auguście oraz jego epoce, postanowiłem nie ruszać pierwotnego tekstu. Możliwe, że dzisiaj ująłbym inaczej różne zagadnienia, ale sam przekaz książki nie zmieniłby się w sposób zasadniczy. Dlatego też w tym wydaniu ograniczyłem się do drobnych poprawek merytorycznych i stylistycznych w tekście. Na nowo został również opracowany materiał ilustracyjny, a w Bibliografii pojawiło się kilka tytułów prac – poświęconych Stanisławowi Augustowi i jego czasom – wydanych po 1994 roku.
AZ
styczeń 2024
1
Nocą 28 grudnia 1755 roku Stanisław Poniatowski, dwudziestotrzyletni sekretarz ambasadora brytyjskiego w Petersburgu, wyruszył na potajemną eskapadę, która miała odmienić bieg historii. Skrycie wymknął się ze swego mieszkania, wraz z Lwem Aleksandrowiczem Naryszkinem wsiadł do sań i pojechał do Pałacu Zimowego. Sanie zatrzymały się w pobliżu pałacu, a Poniatowski ruszył za swym towarzyszem, pieszo przez śnieg, w stronę bocznego wejścia. Minęli budkę wartownika, wspięli się po schodach dla służby i weszli do prywatnych apartamentów wielkiej księżnej Katarzyny Aleksiejewny. Naryszkin, noszący stosowne miano szambelana wielkiej księżnej, wprowadził młodzieńca i zniknął. Poniatowski był zdenerwowany pierwszym spotkaniem sam na sam. Był także wystraszony. Słyszał o surowych karach wymierzanych tym, którzy wzbudzili monarsze niezadowolenie, i prześladowały go wizje syberyjskich kopalń.
W sypialni ujrzał dwudziestopięcioletnią kobietę ubraną w prostą, białą satynową szatę przybraną koronką i różowymi wstążkami. „Osiągnęła pełnię piękności, która jest szczytem rozkwitu kobiety urodziwej. Przy czarnych włosach miała płeć olśniewającej białości i żywe rumieńce; wielkie, błękitne oczy wypukłe i bardzo wyraziste; długie, ciemne rzęsy, grecki nos, usta wołające o pocałunek, dłonie i ramiona doskonałego kształtu, smukłą postać, raczej wysoką niż drobną, ruchy pełne życia, choć i głębokiej szlachetności; miły głos i śmiech równie wesoły jak humor” – pisał. „Taką była pani, która stała się władczynią moich losów”1.
Tamtej nocy zostali kochankami. Siedem lat później ona była już imperatorową Wszechrosji, a po upływie dalszych dwóch wykorzystała swe wpływy i oddziały wojska, by osadzić Poniatowskiego na tronie Polski. „Te dwie filozoficzne istoty wydają się stworzone dla siebie” – napisał Wolter, marząc o związku, z którego narodziłaby się nowa utopia Północy2. To jednak, co rozpoczęło się od miłości i wzajemnego poszanowania, zakończyły po czterdziestu latach nieporozumienia i wzajemne obarczanie się winą. Katarzyna upokorzyła Stanisława, okroiła jego królestwo i wymazała imię Polski z mapy Europy.
Wszystko to nie było skutkiem sprzeczki kochanków. Wynikło ze sprzecznych racji stanu, z konfliktu między najsilniejszymi monarszymi osobowościami, jakie kiedykolwiek zasiadały na tronach Europy, a także z politycznych przewrotów, które wstrząsnęły kontynentem europejskim w drugiej połowie XVIII wieku i osiągnęły punkt kulminacyjny podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Panowanie Poniatowskiego to okres nie tylko agonii i ostatecznego upadku Polski, lecz także przeobrażeń w całej Europie Środkowej i narodzin systemu międzynarodowych powiązań władzy, który zdominował życie polityczne na przestrzeni następnych dwóch stuleci.
Wyróżnikiem XVIII wieku było wiele wojen: wojna północna, wojny o sukcesję hiszpańską, polską i austriacką, wojna siedmioletnia i wojny tureckie – a w każdą z nich wciągnięta była cała Europa. Wojny te stały się swoistą kartą przetargową, orężem ówczesnej dyplomacji, a ich cele i zdobycze miały wartość wymienną. Podobnie zresztą jak sojusze. Ulubioną taktyką Prus za panowania Fryderyka Wielkiego było doprowadzenie sojusznika do wypowiedzenia wojny, a następnie zmiana frontu i uzyskanie nagrody od strony atakowanej – za przyjście jej z pomocą. Francja miała dwie różne sieci dyplomatyczne, dążące niekiedy do krańcowo przeciwstawnych celów. To, jaki ostatecznie obierano kurs, zależało od kaprysu monarchy i jego doradców, a zdarzało się, że od nastroju królewskiej faworyty.
Stosy alternatywnych planów zapełniały półki każdej kancelarii. Wątpliwie umotywowane żądania terytorialne, podejrzane w swej treści, mogły zostać w każdej chwili rzucone na stół opornym dyplomatom niczym nowo dobrana karta w grze. Dyplomaci częstokroć nie byli urodzeni w kraju, którego interesy reprezentowali. Na ogół byli to kurlandzcy baronowie lub włoscy markizowie, pojmujący swe misje bardziej w kategoriach zawodowej dumy niż patriotyzmu. Co dzień toczyli potyczki na balach, bankietach, przy grze w lombr lub pikietę. Prowadzili zawiłe rozgrywki, wykorzystując w nich szpiegów, kurtyzany, przekupnych poczmistrzów, służących i kupców dla pozyskania wywiadu, wykradania listów lub szerzenia dezinformacji w obozie nieprzyjaciela. W ich działaniu dało się dostrzec osobliwe wzajemne przenikanie się oszustwa oraz uczciwości i podczas gdy łapówki często wręczano i przyjmowano całkiem otwarcie, wszystko należało robić z zachowaniem przyjętych form. Drobiazgowo przestrzegano poprawnych zwrotów, tytułów, a nade wszystko niewzruszalnie określonej przez protokół dyplomatyczny zasady pierwszeństwa – rang, stanowisk, zawsze według pozycji należnej krajom, które owe ekscelencje reprezentowały.
Dwa państwa wybijają się jako zwycięscy gracze w tej rozgrywce, z racji ich ściśle określonych celów i twardych pobudek działania. Rosja wchłonęła rozkładające się państwa ze swych obrzeży, łącząc penetrację militarną ze zręcznymi posunięciami dyplomatycznymi, popychana ku temu wymaganiami własnej struktury państwowej, której zdawali się podporządkowywać nawet jej władcy. Prusy, wchodzące w nowe stulecie zaledwie jako elektorat, zdołały potroić swój obszar i przekształcić się w potężne królestwo dzięki zapobiegliwym rządom, dyplomatycznej przebiegłości i przewagom wojskowym, a wszystkie te wysiłki i starania podporządkowane były wyraźnemu celowi – spełnienia dynastycznych marzeń panującego monarchy.
Pomiędzy tymi dwoma rozrastającymi się państwami leżała Rzeczpospolita, obejmująca Koronę Polską, Wielkie Księstwo Litewskie, Prusy Królewskie oraz wasalne Księstwo Kurlandii i Semigalii. Było to w Europie drugie co do wielkości państwo po Rosji, lecz odznaczające się przy tym największą biernością. Coraz wyraźniej chyliło się ku upadkowi, a po śmierci króla Jana III Sobieskiego w roku 1697 stało się polem militarnych i dyplomatycznych rozgrywek innych państw. To one decydowały, kto tu zasiądzie na tronie. Monarchowie obrani przez Polaków – książę Conti z rodu Burbonów (w 1697 roku), a później Stanisław Leszczyński (w 1733 roku) – zostali przez obce wojska zmuszeni do ucieczki. W latach 1697–1763 tron należał najpierw do Augusta Mocnego, a następnie do jego syna, Augusta III, elektorów saskich z dynastii Wettinów. Rządzili Polską z łaski Rosji. Na mocy traktatu warszawskiego, uprawomocnionego przez sejm niemy z 1717 roku, Rosja uczyniła z Polski strefę zdemilitaryzowaną, posiadającą ledwie szczątek siły zbrojnej w liczbie 18 tysięcy żołnierzy, i zagwarantowała obronę jej integralności terytorialnej. Będąc teoretycznie państwem niepodległym, Polska w praktyce stała się niewiele więcej niż protektoratem. Jej król mógł uczestniczyć w wojnie jako elektor saski, lecz Rzeczpospolita pozostawała państwem neutralnym.
Taki stan rzeczy był wynikiem osobliwego procesu ewolucji. W XVI wieku Korona Polska i Wielkie Księstwo Litewskie połączyły się w Rzeczpospolitą Obojga Narodów, w której źródłem władzy była szlachta. Zachowano monarchię, wprowadzając tron elekcyjny i wpisując króla w system konstytucyjny. W XVII wieku wiele wojen zakłóciło, a następnie zniekształciło ów proces. Korona i Litwa miały jednego władcę, lecz zachowały odrębne urzędy ministerialne, skarb i wojsko. Związane z tym tendencje odśrodkowe podsycały regionalizm i osłabiały samą ideę państwowości. Treścią wszelkich działań politycznych stała się walka inter maiestatem ac libertatem, w której szlachta obsesyjnie broniła swych praw przed domniemanym naruszaniem ich przez króla. Szlacheckie prawo sprzeciwu wobec absolutyzmu królewskiego przybrało wypaczoną formę liberum veto, która pozwalała pojedynczemu posłowi doprowadzić całą procedurę parlamentarną do martwego punktu. Regionalne prawo konfederacji, czyli sprzymierzenia się przeciwko nakazom płynącym z góry, przekształciło się w praktyce w swoiste upoważnienie do wojny domowej. Żadna instytucja państwowa nie była dość silna, by zapewnić ciągłość władzy czy porządek publiczny; nawet sędziowie byli wyłaniani drogą demokratycznych wyborów.
System polityczny Rzeczypospolitej przypominał dom strawiony pożarem jeszcze przed ukończeniem. Tragiczny przez swą zbieżność w czasie upadek gospodarczy, intelektualny i moralny udaremniał wszelkie próby uzdrowienia kraju i społeczeństwa, a sytuacja taka cieszyła się poparciem dwóch sąsiednich państw, dla których choroba i bezsilność Polski były wygodne. Licząca 10 milionów mieszkańców Rzeczpospolita, dysponująca nieoszacowanymi bogactwami naturalnymi, powierzchnią pól uprawnych zdolnych wykarmić połowę Europy oraz wystarczającą liczbą drzew w lasach, by wyposażyć w okręty wszystkie europejskie floty, była zbyt wartościowym łupem, by pozwolić jej wpaść w jedne tylko ręce, a prócz tego zbyt wielką potencjalną potęgą, by zgodzić się na jej odrodzenie.
Szczęśliwie dla Prus i Rosji, Polacy nie okazywali szczególnej chęci, by zmienić ten stan rzeczy. Patrzącym z zewnątrz wydawało się, że Polacy nieodwołalnie postanowili trwać w średniowieczu. W Anglii i Niderlandach przejście od poglądów średniowiecznych do nowożytnych nastąpiło dzięki reformacji. Francja uległa w XVIII wieku rewolucji filozoficznej, która doprowadziła do tego samego skutku. Inne państwa katolickie, jak Hiszpania i Portugalia, skruszyły stary model dopiero w wieku XIX. Polska reformacja stworzyła kulturę na wskroś świecką, lecz proces ten uległ odwróceniu, nim zdążył się w pełni rozwinąć, wskutek czego powstały tu równocześnie dwie tradycje. Polskie życie społeczne i polityczne opierało się zatem na konflikcie między poglądami świeckimi, nowoczesnymi i narodowymi a religijnymi, archaicznymi i zhierarchizowanymi.
1. Rzeczpospolita Obojga Narodów w roku 1764
U podstaw owej kultury politycznej leżały silne dążenia demokratyczne, nieprzyjazne wobec władzy centralnej, a także przekonanie, że każde rządy są tyranią. Szlachta, która stanowiła około 7% populacji, była raczej kastą niż klasą społeczną, a należeli do niej zarówno hołysze, jak i bajecznie bogata magnateria. Wszyscy trzymali się jednak kurczowo teorii równości, znajdującej wyraz jedynie w zakresie wolności osobistych i praw politycznych. I bogaci, i biedni zazdrośnie strzegli tych praw przed wszelkim zagrożeniem. Opieka Rosji była więc wygodna, gdyż hamowała rozwój centralnej władzy w Warszawie, a to oznaczało brak ingerencji państwa w swobodę jednostki oraz minimalne opodatkowanie. Polski dochód narodowy stanowił jedną siedemdziesiątą piątą dochodu Francji, a całość budżetu była mniejsza niż angielski dochód ze znaczków skarbowych3. Wieść gminna głosiła, że skoro Polska nie zagraża nikomu, nikt także nie zechce jej zagrozić, a wzajemna zawiść sąsiadów uniemożliwi im podbój. Obce wojska, systematycznie przemierzające kraj, nie powodowały zbytniego nieporządku, a jednocześnie stanowiły źródło zarobków.
Polskie zboże, bydło, konie i sukno były towarami niezastąpionymi dla wojujących państw ościennych i uzyskiwały wysokie ceny. Co roku mnóstwo łodzi pełnych zboża i drewna spławiano mniejszymi rzekami w stronę Bugu i Wisły – a stamtąd do Gdańska – lub w stronę Warty, skąd płynęły do Szczecina. Inne – Dźwiną – docierały do Rygi, gdzie ładunek przenoszono na okręty. Zimą do Królewca co dzień przybywało ponad pięćset sań ze zbożem. Przez kraj pędzono na Śląsk i do Brandenburgii stada koni i bydła. Łatwe zyski przesłaniały fakt, że polskie rolnictwo było beznadziejnie zacofane. Uprawiano zaledwie połowę gruntów, a wydajność wynosiła jedną szóstą tego, co uzyskiwano z podobnego obszaru w Anglii4. W niektórych częściach kraju wartość ziemi wzrosła dziesięciokrotnie w pierwszej połowie XVIII wieku. Polska sytuacja ekonomiczna – wymierna wartość handlowa produktów – ulegała stopniowej poprawie, odkąd nowe środki produkcji sprawiły, że towary zagraniczne staniały w stosunku do żywności i surowców. Obliczono, że w latach 1600–1750 obroty handlowe magnaterii wzrosły trzykrotnie, szlachty posiadającej ziemię – dwukrotnie, chłopstwa zaś – zmniejszyły się o trzy czwarte5. Chłopi teoretycznie nie byli niewolnikami podlegającymi prawu kupna i sprzedaży, lecz – czy byli gospodarzami, czy wyrobnikami – grzęźli w ustawicznej nędzy i prawa odróżniające ich stan od niewolnictwa były czystą iluzją.
W połowie XVIII wieku król pruski Fryderyk, zbrojnie najeżdżając przygraniczne terytoria Rzeczypospolitej, począł rabować w Polsce żywność, konie, a nawet rekrutów. Nie płacił za to lub – co gorsza – płacił fałszywymi pieniędzmi. Wpadł na ten pomysł w roku 1753 i odtąd zalewał Rzeczpospolitą monetami, w których zawartość srebra była nieraz o 70% niższa od nominału. Zanim nauczono się rozpoznawać fałszywe monety, około 200 milionów złotych (dwudziestopięciokrotna wartość rocznego budżetu) zostało wyssanych z kraju, i to w samym srebrze6. Zubożenie postępowało, a wynikający stąd niedostatek wiarygodnego pieniądza hamował proces uzdrawiania gospodarki.
Miasta, przeżywające okres rozkwitu w dobie renesansu, uległy zniszczeniu podczas siedemnastowiecznych wojen, a możliwości ich odbudowy podkopało niekorzystne prawodawstwo i brak mieszczańskich przedstawicieli politycznych w sejmie. Szlachta zachęcała społeczność żydowską do ustanowienia rzeczywistego monopolu na handel wewnętrzny, co wstrzymywało rozwój rodzimej warstwy kupieckiej. Właściciele ziemscy nie widzieli powodu, by wydawać pieniądze w kraju, skoro towary zagraniczne były tańsze. Zdusiło to całkowicie rozwój przemysłu. Jedynie w nielicznych miastach Wielkopolski i w Gdańsku istniała klasa przedsiębiorców zajmujących się w znacznej mierze przemysłem. Największy kompleks przemysłowy w kraju należał do biskupstwa krakowskiego – po Strasburgu i Toledo najbogatszego w Europie. Magnaci zakładali fabryki na terenie swych dóbr, lecz miało to na celu przymuszenie miejscowych chłopów do wydawania pieniędzy w lokalnym składzie towarów, należącym do magnackiego przedsiębiorstwa, co spowodowało oderwanie się owych obszarów od ogólnokrajowego rynku. Skutek tego był również taki, że magnaci stali się jedynymi w Polsce bankierami, gdyż tylko oni mieli kapitał i mogli udzielać pożyczek, i tylko oni, posiadając dobrze obwarowane pałace i wojska przyboczne, gwarantowali bezpieczeństwo depozytów. Z tego względu drobna szlachta lokowała u magnatów oszczędności na określony procent.
Doprowadziło to do powstania groteskowej formy magnackiego feudalizmu opartego na kapitale. Skutki polityczne były tym znaczniejsze, że Rzeczpospolita nie miała żadnych struktur państwowych. W większości krajów szlachcic bez środków do życia mógł służyć państwu, wstępując do wojska lub administracji. W Rzeczypospolitej można było wybierać jedynie między stanem duchownym a służbą u magnata. W ten sposób magnat ratował ubogiego szlachcica przed haniebnym przymusem działalności kupieckiej, wiążącej się z utratą pozycji, a sam przy tym zyskiwał potęgę wojskową i polityczną.
Okroiwszy władzę królewską i sprowadziwszy sejm do roli klubu bezproduktywnych oratorów, oligarchowie magnaccy kierowali codziennym życiem kraju według własnych interesów. To magnaci, a nie król, decydowali o przyznawaniu intratnych starostw (dóbr królewskich oddawanych w dożywotnią dzierżawę pod warunkiem wpłacania czwartej części dochodów do skarbu państwa). Zatrzymywali najlepsze z nich dla siebie, pozostałymi nagradzając swych popleczników. Przyznali też sobie wyłączność na sprawowanie wyższych urzędów państwowych. Wszystkie one stwarzały sposobność do przekupstwa, a w wypadku urzędu skarbnika królewskiego i hetmana – także do malwersacji, ale najważniejszym atutem był wiążący się z nimi splendor. To samo dotyczyło tytułu hrabiowskiego czy książęcego, uzyskiwanego od obcego dworu i niemającego w Polsce mocy prawnej. Naśladowani przez pomniejszą szlachtę, współzawodniczącą często o czysto tytularne i przestarzałe urzędy, takie jak na przykład chorąży mazowiecki czy podczaszy sandomierski, magnaci urzeczywistniali swe rodowe aspiracje w kalejdoskopie barokowego przepychu.
Byli wśród nich ludzie bogatsi niż jakakolwiek osoba prywatna w Europie – i sami dla siebie stanowili prawo. Spędzali czas, oddając się coraz bardziej kosztownym i wymyślnym rozrywkom, by uciec przed nudą nieodłącznie towarzyszącą brakowi wykształcenia. Pewien Sułkowski, znudzony monotonią ubarwienia polskiego ptactwa łownego, sprowadzał z Afryki statki pełne papug, do których następnie strzelał. Jeden z Radziwiłłów podzielił swe wojska, liczące 6 tysięcy żołnierzy, na dwie armie, postawił swego dworzanina na czele drugiej i stoczył z nim wojnę. „Nigdzie nie ma wspanialszej arystokracji i gorszych obywateli” – zauważył Bernardin de Saint-Pierre7.
Inni widzieli to w odmiennym świetle. „Sposób życia polskich magnatów, ich potęga, poważanie, jakim się cieszą – wszystko to wywarło na mnie duże wrażenie i przekonało mnie, że nie ma godności budzącej większą zawiść niż polski wielmoża” – pisał Aleksander Woroncow, przyszły kanclerz Rosji, który w 1758 roku spędził kilka miesięcy w Warszawie8. Obce rządy opłacały magnatów, usiłując w ten sposób kontrolować wewnętrzne sprawy kraju, lecz wpływ pieniędzy był nikły, magnaci bowiem postępowali zgodnie z własnymi, prywatnymi racjami stanu. Naciągali Wersal i Petersburg, ale działali wyłącznie według własnego widzimisię. Polska – zdaniem pewnego angielskiego podróżnika – popadła „w stan totalnej arystokracji”9.
„Rzeczpospolita posiadała w ówczesnej Europie niemałe znaczenie i wagę” – stwierdził Woroncow. „Wprawdzie jej stan nie zezwalał na odgrywanie czynnej roli w polityce zagranicznej, lecz nie sądzę, by rola taka stanowiła podstawę szczęścia narodu”10. Z pewnością brak ingerencji państwa miał swoje zalety i angielski dyplomata powracający z Prus mógł dla odmiany odetchnąć „rześkim powietrzem republiki”11. Dogodności te wynikały jednak w większym stopniu z indolencji niż z idealizmu, a podbudowę tego stanowił zastany system szkolnictwa. Magnaccy synowie w większości unikali szkół i zdobywali od miejscowych duchownych lub zagranicznych szarlatanów wiedzę o życiu w niepohamowanym pijaństwie. Prócz barwnych mitologii rodzinnych, ściśle przestrzegano jedynie wpajania wszelkich formuł i ceremoniału potrydenckiego katolicyzmu.
Społeczeństwo polskie pochlebiało sobie, że żarliwie dochowuje wiary Rzymowi, co znajdowało odbicie w nakładach czasu i wysiłku poświęcanych zawiłemu rytuałowi religijnemu, kwitnącemu podczas odpustów i procesji, oraz wznoszeniu na każdym kroku przepysznych świątyń i kościołów. Ortodoksji towarzyszyła jednak rozwiązłość obyczajów, a silnej tradycji mistycznej – najbardziej cyniczna praktyka. Obyczaje były surowe w wielkiej głuszy, swobodne zaś w Warszawie, gdzie rozwody zdarzały się nagminnie i gdzie – zgodnie ze słowami angielskiego dyplomaty Wraxala – „najczcigodniejsze damy czerpią więcej dumy i poważania ze stanowisk czy też zalet swych kochanków niż swych małżonków”12.
Wszyscy przyjezdni entuzjastycznie wychwalali Warszawę, uważając ją za miasto kosmopolityczne, wykwintne i wesołe. Reszta kraju przedstawiała przygnębiający widok: zatrważający stan dróg, brudne karczmy, wioski pełne rozpadających się drewnianych chałup i senne, podupadłe miasteczka. Niewiele lepiej wyglądały dwory szlacheckie. Charakteryzowała je – według słów francuskiego podróżnika – „znaczna liczba służby i koni przy niemal całkowitym braku mebli; wschodni przepych, lecz bez wygód ułatwiających życie”13. Magnaci zamieszkiwali wspaniałe pałace, pełne francuskich mebli i pięknych obrazów, lecz były to tylko zagraniczne bawidełka, mające niewielki związek z otoczeniem, a jeszcze mniejszy – z poziomem kultury właścicieli. Większość owych właścicieli trwała przy systemie wartości oraz tożsamości kulturowej określanym jako „sarmatyzm”. Powstał on na podstawie tezy historycznej, że szlachta nie zalicza się do Słowian, lecz do potomków szlacheckiej rasy wojowników zwanych Sarmatami, którzy przybywszy z czarnomorskich stepów, rzekomo podbili Polskę w odległych, starożytnych jeszcze wiekach. Teoria ta, podbudowująca wyższość rasową szlachty nad innymi klasami i wprowadzająca modę na przedmioty orientalne, która ogarnęła Polskę wiek wcześniej (i stworzyła m.in. charakterystyczne ubiory szlachty), dała początek kulturowej mieszance sankcjonującej dziwaczne zachowania i ksenofobiczne przekonanie, że to, co polskie, jest najlepsze.
Postawy takie bywały kwestionowane. W latach dwudziestych i trzydziestych XVIII wieku, w książkach i broszurach zaznaczył się dość wątły ruch odrodzenia narodowego, optujący za reformą i wzywający społeczeństwo do ratowania kraju, póki nie jest za późno. Pisma te nie miały zbyt rewolucyjnej treści. Nawiązywały do przeszłości, ukazując środki służące przywróceniu lub co najwyżej rozszerzeniu istniejącej konstytucji, którą – jak wszelkie istniejące systemy – uważano za bliską doskonałości. Nie można było odwoływać się do modeli obcych: wszystkie większe państwa europejskie, jako monarchie, były w oczach szlachty „tyrańskie”. W ten sposób każdy plan reformatorski obierał niebezpieczny kurs między Scyllą despotyzmu a Charybdą anarchii.
Zwolennicy reform zdawali sobie sprawę, że wykształcenie jest kwestią podstawową. Stanowiło ono jednak monopol jezuitów i dobranych przez nich scholastyków, głoszących na czterech krajowych uniwersytetach, dziesięciu akademiach i w ponad dziewięćdziesięciu kolegiach poglądy filozoficzne kontrreformacji. Wspomagały ich w tym umiejętnie zakony żebracze, wędrujące po kraju i szerzące dewocję. Nieliczni spośród magnatów usiłowali zapewnić swemu potomstwu nowoczesne wykształcenie, a niewielka akademia przy oświeconym dworze wygnanego króla Stanisława Leszczyńskiego w Lunéville w Lotaryngii proponowała darmową edukację synom tych, którzy mieli podobne poglądy.
A jednak pierwsi reformatorzy wywodzili się z szeregów Kościoła. Stanisław Konarski z zakonu pijarów (Ordo Scholarum Piarum, zgromadzenie założone przez Józefa Kalasantego, znane także jako „I Padri Scolopi”), który odbył liczne podróże i zapoznał się z Myślami o wychowaniu Johna Locke’a, powrócił do Polski po roku 1730 z zamiarem wprowadzenia zmian w systemie. Napotkał bratnią duszę w osobie Andrzeja Załuskiego, biskupa krakowskiego, który zgromadził pokaźną bibliotekę i podejmował daremne próby zreformowania krakowskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wraz z bratem Andrzeja – Józefem, biskupem kijowskim, również założycielem wielkiej biblioteki, rozpoczęli działalność wydawniczą, drukując początkowo prawa i konstytucje, znane ludziom jedynie ze słyszenia, później klasykę literatury politycznej, wyjaśniającą zasady funkcjonowania praw, wreszcie dzieła dawnego piśmiennictwa polskiego, które pomagały w odkrywaniu prawdziwego znaczenia słów. W 1747 roku bracia Załuscy ofiarowali połączone biblioteki narodowi.
W roku 1740 Konarski otworzył nową szkołę – Collegium Nobilium, która odrywała magnackich synów od demoralizującego wpływu ich rodzin i ofiarowywała im nowoczesne wykształcenie. Później zreformował dwadzieścia osiem kolegiów pijarskich w Polsce. Język nauczania zmieniono z łacińskiego na polski. Teologię i retorykę zastąpiły języki obce, przedmioty polityczne i filozofia kartezjańska, a program obejmował także dysputy i sztukę dramatyczną. Wystraszeni konkurencją jezuici uczynili podobnie, wprowadzając nowoczesne nauczanie w swych sześćdziesięciu sześciu istniejących kolegiach i zakładając własne odpowiedniki Collegium Nobilium w Warszawie, Wilnie, Lwowie, Lublinie i Ostrogu. Depcząc edukacji po piętach, ruch na rzecz reform i odrodzenia przybrał na sile w latach pięćdziesiątych, by urzeczywistnić się w elekcji Stanisława Poniatowskiego podczas kolejnego dziesięciolecia.
Było jednak za późno. Rzeczpospolita tak bardzo odstawała od państw ościennych, że mógł ją ocalić jedynie cud. Ponadto musiałby to być cud podwójny, przywracający państwu siłę i dostatek, a przy tym zapewniający życzliwość sąsiadów. To drugie było najmniej prawdopodobne. Paszkwil, który ukazał się w prasie londyńskiej w roku 1763, w chwili kiedy miała się zebrać konferencja pokojowa na zakończenie wojny siedmioletniej, zadziwiająco trafnie ujmuje politykę i perspektywy państw europejskich, polecając (po francusku) ministrom cudzoziemskich dworów, przybyłym na konferencję, następujące hotele:
De l’Empereur; À la Bonne Volonté, rue de l’Impuissance.
De Russie; Au Chimère, rue des Caprices.
De France; Au Coq Déplumé, rue du Canada.
D’Austriche; À La Mauvaise Alliance, rue des Caprices.
D’Angleterre; À la Fortune, Place des Victoires, rue des Subsides.
De Pologne; Au Sacrifice d’Abraham, rue des Innocents, près la Place des Dévots.
De Prusse; Aux Quatre Vents, rue des Renards, près la Place des Guinées.
De Suède; Au Passage des Courtisans, rue des Visionaires.
Des Princes de l’Empire; Au Roitelet, près de l’Hôpital des Incurables, rue de Charlatans.
De Württemberg; Au Don Quichotte, rue des Fantômes, près la Montagne en Couche.
D’Hollande; À la Baleine, sur le Marché aux Fromages, près du Grand Observatoire14.
Cesarza: „Pod Dobrą Wolą”, ul. Niedołęstwa.
Rosji: „Pod Chimerą”, ul. Kapryśna.
Francji: „Pod Oskubanym Kogutem”, ul. Kanady.
Austrii: „Pod Złym Przymierzem”, ul. Chwiejna.
Anglii: „Pod Szczęśliwą Gwiazdą”, pl. Zwycięstwa, ul. Subsydiów.
Polski: „Pod Ofiarą Abrahama”, ul. Niewiniątek, niedaleko placu Dewotek.
Prus: „Pod Czterema Wiatrami”, ul. Chytrych Lisów, w pobliżu placu Gwinei.
Szwecji: „Zaułek Dworzan”, ul. Marzycieli.
Książąt Cesarstwa: „Pod Królikiem”, niedaleko Szpitala Nieuleczalnych, ul. Oszustów.
Wirtembergii: „Pod Don Kichotem”, ul. Majaków, w pobliżu Góry Rodzącej Mysz.
Holandii: „Pod Wielorybem”, Targ Serowarski, przy Wielkim Obserwatorium.
Dyplomacja europejska pozbawiona była wszelkiego poczucia odpowiedzialności zbiorowej, a mocarstwa niezainteresowane bezpośrednio Polską pozostawiły ją na łasce i niełasce sąsiadów. Rosyjska racja stanu nie dopuszczała istnienia silnej Polski, Prusy zaś niemal patologicznie lękały się jej powrotu do życia. Polska była dla obydwu państw do przyjęcia jedynie w wypadku, gdy pozostawała bezsilna. W rezultacie – to właśnie polityczne i kulturalne odrodzenie Polski przedsięwzięte w epoce Stanisława Augusta skazało kraj na ostateczną zagładę z rąk państw ościennych.
Unicestwienie Polski w roku 1795 umieściło Rosję w samym środku Europy i na sto lat uczyniło z niej największą potęgę na kontynencie. Terytoria zabrane Polsce w latach 1772–1795 liczyły przed 1914 rokiem prawie 40 milionów mieszkańców, co stanowiło jedną trzecią ludności europejskiej części Rosji. Prusy także zwiększyły liczbę mieszkańców, zyskując tak ważną siłę roboczą. Co więcej, zdobyły kwitnące ziemie oraz połączenie z własnymi prowincjami w Prusach Wschodnich, zapewniając sobie podstawy późniejszej, dziewiętnastowiecznej wielkości i chwały. Losy Polski są zatem ściśle powiązane ze zjednoczeniem Niemiec i wybuchem dwóch wojen światowych. Austria zyskała na rozbiorach Polski niewiele, lecz udział w grabieży postawił ją w dwuznacznym położeniu.
Rozbiory Polski, które zbiegły się w czasie z rewolucją francuską, dostarczyły trzem mocarstwom wspólnego powodu do tłumienia u siebie liberalizmu i ewolucji społeczno-ekonomicznej, co z kolei wstrzymywało rozwój gospodarczy. Z tego właśnie wywodzi się podział między wschodnią a zachodnią Europą – do dziś tak znaczący, że nawet niedawne rozbrojenie strażniczych wież w złączonych po upadku komunizmu Niemczech długo nie będzie miało wpływu na głębokie różnice społeczne i ekonomiczne, które ów podział przypieczętowują.
2
Człowiek, który miał objąć w Polsce królewskie dziedzictwo, nie znalazł swej korony w łożu Katarzyny. Do tronu wiodła go droga dość okrężna, lecz każdy zakręt i przeszkoda przybliżały go doń w sposób, który bez trudu mógł uzasadnić jego osobistą wiarę w przeznaczenie. Zaczęło się od narodzin 17 stycznia 1732 roku w wiejskiej rezydencji w Wołczynie. Mimo że dom stał w stylowym ogrodzie, przeciętym kanałem z fontanną przedstawiającą Neptuna z orszakiem i otoczonym parkiem, po którym biegały daniele – jednemu ze współczesnych kompozycja ta przypominała nieco Wersal – była to bezpretensjonalna drewniana budowla. Ojcem dziecka był pięćdziesięciosześcioletni generał skromnego pochodzenia, za to w żyłach matki płynęła królewska krew. Jak gdyby Opatrzność – pojęcie, które zauroczyło przyszłego króla na całe życie – przyłożyła rękę do tego wydarzenia i odtworzyła coś, co przedziwnie mogło się kojarzyć ze Świętą Rodziną.
Fascynowało to Stanisława na równi ze skrupulatnie odnotowanymi układami gwiazd w dniu jego narodzin. Urodził się pod znakiem Koziorożca, w roku ascendentu Saturna. Bóg ten, wraz ze swymi atrybutami – czarnym koniem i cisowym drzewem – miał przewijać się wciąż na nowo przez jego życie i pojawiać się często w jego projektach artystycznych. Saturn oznacza powrót złotego wieku i astrologowie wyczytali z gwiazd, że dziecko czeka wielka przyszłość, najeżona przeszkodami, nad którymi przyjdzie mu zwycięsko zatryumfować15.
Pochodzenie Stanisława spowite było pajęczyną legend. Opowiadano, że bawiący przejazdem włoski lekarz z Messyny, nazwiskiem Antonio Fornica, spojrzał na niemowlę i przepowiedział, iż pewnego dnia zostanie ono królem. Podobne proroctwa przypisywano szwedzkiemu kabaliście i wiekowemu rabinowi. Mówiono, że ojciec był nieślubnym synem litewskiego magnata z rodu Sapiehów i młodej wieśniaczki, a nawet ubogiej Żydówki. Niektórzy z Poniatowskich ukuli w odwecie genealogię, według której widniejący na tarczy herbowej byk łączył ich ze szlachetnym włoskim rodem Torellich, także obnoszących byka na tarczy i w nazwisku. Później skrupulatnie prześledzono dzieje Torellich wstecz aż do wojowniczego księcia Saksonii z IX wieku16.
Rzeczywistość była bardziej prozaiczna. Generał Stanisław Poniatowski pochodził z drobnej szlachty, pieczętującej się herbem Ciołek, od XV wieku osiadłej w dobrach Poniatowa niedaleko Lublina. Sprzedali Poniatową w 1620 roku i przenieśli się na południe, w Rzeszowskie. Franciszek Poniatowski, ojciec generała, zarządzał – prócz własnych – także dobrami magnata Hieronima Lubomirskiego. Nabył kilka posiadłości w okolicach Krakowa, piastował zaszczytne miejscowe urzędy i służył w wojsku, gdy zaszła potrzeba (został ranny podczas odsieczy wiedeńskiej pod wodzą króla Jana III w 1683 roku). Miał czworo dzieci. Dwoje młodszych przeznaczono, zgodnie ze zwyczajem, do stanu duchownego, starsi synowie natomiast, Józef i Stanisław, kształcili się w Krakowie, skąd w 1690 roku, gdy jeden miał piętnaście, a drugi trzynaście lat, wysłano ich do Wiednia pod opieką duszpasterza17.
Z Wiednia, w którym spędzili kilka lat, doskonaląc język niemiecki, mieli wyruszyć ze swym opiekunem w dalszą drogę, okazało się jednak, że mają inne plany. Cesarz gromadził wojska przeciw Turkom i obydwaj młodzieńcy zaciągnęli się jako ochotnicy. Stanisław wyróżnił się w bitwie pod Temesvárem (obecnie Timişoara w zachodniej Rumunii) i został mianowany dowódcą kompanii w regimencie Michała Sapiehy, który służył w wojsku księcia Eugeniusza Sabaudzkiego. Gdy wojna zakończyła się traktatem w Karłowicach w roku 1699, Poniatowski powrócił do Polski z Sapiehą, który wziął go pod swoje skrzydła. Ożenił go z bogatą rzekomo wdową, wkrótce jednak nadeszło finansowe rozczarowanie i małżonkowie się rozstali.
Sapiehowie po raz kolejny próbowali zdobyć kuszący owoc marzeń i zagarnąć władzę na Litwie, co wywołało żywiołowy sprzeciw rodu Radziwiłłów. Punkt kulminacyjny nastąpił w listopadzie 1700 roku, kiedy to trzytysięczne wojsko Sapiehów starło się z przeciwnikiem w rozstrzygającej bitwie pod Olkienikami. Zostali rozgromieni, więc zaczęli się rozglądać za sprzymierzeńcami. Nie trzeba było szukać daleko. Dla Karola XII, osiemnastoletniego króla Szwecji, potężny sojusz cara moskiewskiego Piotra I z królem Danii oraz z Augustem II, elektorem saskim i królem Polski, stanowił wyzwanie. Karol XII pokonał Duńczyków, a następnie cara Piotra w bitwie nad Narwą. Zimą 1701 roku Sapiehowie wysłali Poniatowskiego do obozu Karola XII z prośbą o pomoc. W następnym roku Karol wkroczył na Litwę i wziął Sapiehów pod swą protekcję. Przeciwnicy zwrócili się do Piotra, który także zechciał dokonać najazdu. Z przeniesionego do Polski sporu Piotra z Karolem wywiązała się wojna domowa. Karol zmusił do abdykacji Augusta II, sojusznika Piotra, i przygotował elekcję polskiego magnata Stanisława Leszczyńskiego na tron Rzeczypospolitej jako króla Stanisława I.
Karol XII szybko dostrzegł zalety Poniatowskiego, którego powołał do służby przy własnej osobie, wykorzystując go zarówno jako żołnierza, jak i dyplomatę. W 1709 roku Poniatowski towarzyszył Karolowi podczas najazdu na Ukrainę i uczestniczył w zgubnej bitwie pod Połtawą, kiedy to Szwedzi zostali rozgromieni. Ciężko rannemu Karolowi groziło niebezpieczeństwo dostania się do niewoli. Poniatowski zebrał garstkę żołnierzy, ułożył króla na noszach zawieszonych między dwoma końmi i wydostał się z matni. Gdy uwolnili się od ścigających Rosjan, pozostało im zaledwie dwudziestu ludzi, a w mundurze Poniatowskiego widniało siedemnaście rozcięć i otworów po kulach. Znajdowali się wśród ukraińskich pustkowi, pozbawieni żywności i sojuszników. Poniatowski zdołał przekonać pewną liczbę Kozaków, by przyłączyli się do nich i przeprowadził cały oddział na bezpieczne terytorium tureckie za Dniestrem. Sam udał się do Stambułu i nakłonił Portę do wypowiedzenia wojny Rosji.
Lecz wojska tureckie, jak się okazało, nie kwapiły się do walki – przede wszystkim dlatego, że Piotr zdołał przekupić dowódcę, wielkiego wezyra. Wrócił zatem Poniatowski do Stambułu, by knuć intrygi – wykorzystując ministrów, kobiety, lekarzy haremu i wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek wpływy – w celu odwołania dowódcy. Jego wysiłki zostały uwieńczone powodzeniem i mianowano nowego wezyra. Wojska tureckie ruszyły naprzód i Poniatowski widział już zwycięstwo w zasięgu ręki. Tymczasem jednak nowy wezyr też postanowił paktować z Rosjanami. Niezrażony tym Poniatowski podjął bliską powodzenia próbę wzniecenia buntu przeciwko wezyrowi i przejęcia dowództwa.
Turcy zawarli pokój z Rosją w 1711 roku. Otworzyło to Rosji drogę do rozszerzenia dominacji nad Polską. Osłabiony August odzyskał polski tron, król Stanisław I udał się na wygnanie, a Karol powrócił do Szwecji. Poniatowski nadal wypełniał dlań rozmaite zadania. Po raz drugi ocalił królowi życie w bitwie koło Rugii w roku 1715, a w końcu 1718 roku powierzono mu urząd gubernatora prowincji Zweibrücken w Niemczech. Rychła śmierć Karola XII pozbawiła Poniatowskiego stanowiska. Cieszył się tak dobrą opinią, że zwrócono się doń w imieniu regenta Francji oraz Jerzego I, króla Anglii, lecz on postanowił wrócić do Polski. Pogodził się z Augustem II i nowy władca natychmiast zlecił mu rozmaite misje dyplomatyczne. Podczas jednej z nich, w Brunszwiku, w roku 1720, poznał księcia Michała Czartoryskiego. Spotkanie to zadecydowało o jego dalszych losach.
Czartoryscy wywodzili się od wielkich książąt litewskich, z których jeden wstąpił na tron polski w roku 1386 i zapoczątkował dynastię Jagiellonów. Owa gałąź rodu nie odegrała nigdy dotąd większej roli, ale teraz właśnie zaczęła uzyskiwać pewną pozycję. Bogaty ożenek, w roku 1693, jednego z Czartoryskich – Kazimierza – z Izabelą Morsztynówną, podskarbianką koronną, wprowadził młodego księcia na mapę polityczną, a jego dzieci rozpoczęły podbój rozległych obszarów owej mapy. Było ich pięcioro. Jedno zostało biskupem, drugie przełożoną klasztoru, a troje pozostałych – Michał, August i Konstancja – miało wykuć kształt politycznych losów Polski. 14 września 1720 roku, zaledwie kilka miesięcy po spotkaniu z Michałem Czartoryskim, Stanisław Poniatowski poślubił jego siostrę Konstancję. Młodzi Czartoryscy stali na progu kariery politycznej i w osobie Poniatowskiego powitali zręcznego i doświadczonego sprzymierzeńca. Żywili ambitne plany naprawy Rzeczypospolitej, lecz przede wszystkim zamierzali sami zająć mocne pozycje.
W 1721 roku Poniatowski został dowódcą gwardii króla Augusta II, który pragnął uczynić go w przyszłości hetmanem wielkim koronnym. Gdy jednak król usiłował przekazać mu ten urząd w roku 1728, rodzina Potockich, uważająca to za swój przywilej, wszczęła taki zgiełk w sejmie, że król musiał pozostawić stanowisko nieobsadzone. Poniatowskiego mianowano w zamian regimentarzem koronnym, co w praktyce oznaczało głównodowodzącego wojsk polskich. Trzy lata później, w 1731 roku, otrzymał krzesło w senacie jako wojewoda mazowiecki. Bracia Czartoryscy także zajęli mocne stanowiska i pozyskali rzeszę przyjaciół i popleczników, co stworzyło zaczątki partii politycznej. Ponieważ na jej czele stali dwaj bracia i ich szwagier, znana ona była jako familia Czartoryskich lub po prostu: Familia. Przed 1733 rokiem Familia czuła się już dość silna, by ponownie nalegać na mianowanie Poniatowskiego hetmanem, a także na reformy konstytucyjne. Współpracowano blisko z królem, który pragnął potwierdzić swą niezależność od Rosji. August II zmarł jednak nieoczekiwanie tuż po otwarciu sejmu.
Rosja, Prusy i Austria sprzyjały elekcji jego syna, także Augusta, jako następcy, lecz Familia miała odmienne plany. Początkowo rozważała możliwość elekcji Augusta Czartoryskiego, lecz gdy ekskról Stanisław Leszczyński zgłosił swą kandydaturę, udzieliła mu poparcia. Jego sprawę wspierała także Francja, gdyż król Ludwik XV był mężem Marii Leszczyńskiej, córki Stanisława, za Francją zaś stali sojusznicy: Szwecja i Turcja. W Polsce poparcie frakcji Potockich uzyskano dzięki zgodzie Poniatowskiego na oddanie w ich ręce buławy hetmańskiej.
Leszczyńskiego wybrano na króla Polski, a Wolter ułożył z tej okazji radosną odę. Rosyjskie wojska były już jednak w drodze. 5 października 1733 roku w okolicach Warszawy zebrał się niecały tysiąc szlachty i pod nadzorem rosyjskim przeforsował wybór innego kandydata – elektora saskiego Augusta. Raz jeszcze Polska miała dwóch królów: jednego wspierały wojska rosyjskie, drugiego – oddziały szlachty, rozproszone po całym kraju. Król Stanisław i jego zwolennicy wycofali się do Gdańska w oczekiwaniu na przybycie francuskiej floty. Mimo ogłoszenia wojny o sukcesję polską Francja była bardziej zainteresowana odrywaniem prowincji od Austrii niż pomocą dla Stanisława – i na gdańskiej redzie nie pojawił się żaden okręt. Król Stanisław umknął wreszcie w przebraniu z okrążonego miasta i przedostał się do Francji. Jak na ironię oddano mu w dożywocie jedną z austriackich prowincji, o którą Francja wcześniej zabiegała: księstwa Baru i Lotaryngii, gdzie rządził jako tytularny król. Po jego śmierci w 1766 roku oba księstwa weszły w skład państwa francuskiego.
Familia pozostała w Gdańsku, zmuszona do zawarcia pokoju z królem Augustem III, co nie było rzeczą łatwą. Poniatowski bywał jednak w gorszych opałach. Szybko wymyślił sposób uzyskania poparcia Rosji, której wpływy przeważały w Polsce. Cesarzowa Anna przyrzekła, że uczyni swego faworyta, Ernesta Birona, księciem Kurlandii. Formalnie było to lenno polskie i nominacja wymagała zgody sejmu. Poniatowski napisał do Anny z propozycją pozyskania owej zgody. Już we wrześniu 1734 roku otrzymywał od niej serdeczne listy, a w grudniu Anna napisała także do Augusta III, nalegając, by traktował Poniatowskiego i jego krewnych z należytym szacunkiem. W tym samym czasie Poniatowski zbliżył się do Augusta i wyjaśnił, że jedynie Familia może zjednać mu przychylność pozostałych zwolenników Leszczyńskiego.
Korzyści płynące z takiej umowy były nie do pogardzenia dla Augusta. Ów niesłychanie leniwy człowiek unikał wszelkich poważnych spraw, a zadanie rządzenia Saksonią przekazał w ręce byłego lokaja, hrabiego Henryka Brühla. Jedyne pytanie, które bardzo często zadawał swemu ministrowi, brzmiało: „Brühl, czy mam dość pieniędzy?”, na co zawsze padała odpowiedź: „Oui, Sire!”18. Za pomocą takich czy innych podejrzanych metod minister utrzymywał stały przypływ gotówki i tylko to miało znaczenie. Każdy, kto obiecał ułatwić Augustowi życie w Polsce, mógł liczyć na jego przychylność.
Tak oto, z początkiem lat czterdziestych XVIII wieku, manewry Stanisława Poniatowskiego przywróciły Familię do łask. W roku 1752 został on kasztelanem krakowskim, co było najwyższym urzędem świeckim w senacie, i zaszczyt ten przypieczętował jego karierę.
Żywot Stanisława Poniatowskiego był pod każdym względem godny uwagi. „Był to człowiek nadzwyczajnych zalet – napisał Wolter – człowiek, który na każdym zakręcie życia i w każdym niebezpiecznym położeniu, gdy inni potrafili wykazać się co najwyżej męstwem, zawsze działał szybko, właściwie i skutecznie”19. Wolter użył tu nader znamiennych słów. Ludzie Oświecenia widzieli w Poniatowskim ideał człowieka współczesnego, ponieważ do jego najistotniejszych zalet należały nie staroświeckie cnoty, lecz inteligencja i umiejętność podejmowania decyzji. Był pragmatykiem, odmierzającym cele zgodnie z granicami możliwości, a nie błędnym rycerzem przegranych spraw. Z gruntu niewierzący, kierował się racjonalistycznym poglądem na to co dobre i dążył do celu z energią i przekonaniem. Był doskonałym przykładem oświeceniowego honnête homme. Ufali mu królowie, którym służył, a po wstąpieniu w służbę Augusta zachował też szacunek wygnanego Stanisława Leszczyńskiego. Osobisty zysk nie był dla Poniatowskiego tak ważny, jak dla większości jego współczesnych, i nie korzystał on ze sposobności gromadzenia bogactw.
Pasował do ideału honnête homme także jako wzorowy mąż i ojciec. Jego małżeństwo z Konstancją Czartoryską było mistrzowskim posunięciem ze względów politycznych i społecznych, lecz było także małżeństwem z miłości, i obydwoje pozostali czułą i kochającą się parą do końca życia. Takie związki były w XVIII wieku czymś niezwykłym, podobnie jak troska i opieka, z jaką rodzice wychowywali ośmioro dzieci.
Żadne z nich w pełni nie dorównało ojcu. Wszystkie jednak odziedziczyły jego inteligencję, wszystkie zostały wychowane zgodnie z uznawanym przezeń systemem wartości – spodziewano się więc, że dadzą sobie w życiu radę. Dwie córki przygotowano do świetnego zamążpójścia. Dwaj synowie przeznaczeni zostali do stanu duchownego. Pozostałych czterech przysposobiono do kariery w życiu publicznym, a przygotowania objęły nowoczesne wykształcenie, nieco zagranicznych podróży, służbę wojskową i działalność polityczną w kraju.
Najstarszy, Kazimierz, był prawdopodobnie najzdolniejszy i najbardziej podobny do ojca, lecz zabrakło mu ojcowskich zalet moralnych. Drugi, Franciszek, był na najlepszej drodze do kościelnej kariery, lecz zmarł, mając zaledwie 16 lat. Trzeci, Aleksander, był ulubieńcem ojca i obiecującym wojskowym. „Jeśli go Bóg zachowa, zostanie pewnego dnia wielkim generałem” – napisał dumny ojciec do Konstancji z Paryża w 1741 roku20. Syn poległ jednak trzy lata później w bitwie pod Ypres, mając 19 lat. Następnie były dwie córki, Ludwika i Izabela. Szóste dziecko, urodzone w 1732 roku, to Stanisław, a po nim przyszli na świat: Andrzej, który został wojskowym, i Michał, najmłodszy, późniejszy prymas Polski.
Mimo że ojciec ich osiągnął w końcu najwyższe godności, jego los, kiedy dzieci dorastały, bynajmniej nie był pewny. Nie zostały one zatem wychowane wśród wygód w wiejskiej posiadłości, by później gładko wśliznąć się w świat prawnie im przynależny. Ich edukacja została przerwana w roku 1733, gdy najstarszy syn miał zaledwie dwanaście lat, a Stanisław był rocznym niemowlęciem, ponieważ Familia wdała się w wojnę domową o tron polski. Większą część kolejnego dziesięciolecia rodzina przeżyła na uboczu, w Gdańsku, podczas gdy Poniatowski stopniowo odbudowywał spalone mosty. W roku 1734 maleńki Stanisław został porwany przez Józefa Potockiego, rozdrażnionego tym, że Poniatowski tak szybko porzucił sprawę Leszczyńskiego. Następnego roku jednak dziecko powróciło do Gdańska pod czułą opiekę matki.
Konstancja była kobietą głęboko religijną. Niektórzy nazywali ją „chmurą gradową” z powodu surowego wyglądu, lecz była dobrą i kochającą matką, szczególnie gdy chodziło o jej ulubieńca, Stanisława21. Wywierała silny wpływ na wykształcenie wszystkich dzieci, ale gdy nadeszła jego kolej, matka stała się czynnikiem dominującym, zwłaszcza że w tym czasie ojciec często przebywał poza domem. Sprzeciwiała się stanowczo przyjętemu sposobowi kształcenia szlacheckiej młodzieży, który polegał na tym, że pozwalano chłopcom robić, co chcieli, i dopiero gdy mieli kilkanaście lat, uzyskiwali powierzchowną wiedzę i ogładę. Niekiedy obywano się i bez tego. Karol Radziwiłł, współczesny Stanisławowi, głowa jednego z najpotężniejszych rodów litewskich, trzymany był z dala od książek, choć nie od butelki, wskutek czego popadł w alkoholizm w wieku niespełna dwunastu lat. Nauczył się czytać jako kilkunastoletni młodzieniec – rychło w czas – osobliwą metodą, przy użyciu metalowych liter zawieszonych na drzewie jako cele w ćwiczeniach z bronią palną.
Mocne postanowienie, by dzieci odebrały solidne wykształcenie, doprowadziło Konstancję do drugiej skrajności. Stanisław bardzo wcześnie rozpoczął nauki, które powierzono wybitnym uczonym, takim jak gdański historyk Gotfryd Lengnich. Jak wyjaśnił później Stanisław, matka „przykładała wagę przede wszystkim do tego, by nadać mej duszy rys surowości i wyższości moralnej, co w jej zamiarze miało mnie wyróżnić spośród innych dzieci, lecz stało się także przyczyną szeregu mych przywar. Zacząłem myśleć o sobie jako o kimś lepszym niż moi koledzy, gdyż nie przejawiałem zwykłych dziecięcych wad i wiedziałem o wielu rzeczach, których nigdy ich nie uczono. Wydawałem się zapewne wielce zarozumiałym młodym człowiekiem”22.
Był delikatnym, nawet chorowitym dzieckiem, co skłaniało matkę do chronienia go przed tym, co zdawało się jej w najlepszym razie stratą czasu, a w najgorszym – demoralizującym wpływem – towarzystwem innych dzieci. Nauczyła go myśleć, traktować życie jak moralne i umysłowe wyzwanie. Wpoiła mu pogardę dla niewiedzy i głupoty. Ponieważ te ostatnie były normą dla większości ówczesnego społeczeństwa, Stanisław czuł się wyobcowany. „W wyniku ciągłego poszukiwania doskonałych towarzyszy – zauważył później – skończyło się na tym, że nie rozmawiałem z nikim”23.
W 1739 roku rodzina przeniosła się z Gdańska do Warszawy, gdzie zajęła przestronną rezydencję wybudowaną przez Poniatowskiego przy Krakowskim Przedmieściu. Prowadzono tam wygodne, acz ciche życie, spędzając wakacje w skromnym dworze w Malczycach na Podolu (Poniatowski sprzedał Wołczyn Augustowi Czartoryskiemu w roku 1744). Siedmioletni Stanisław porzucił polski ubiór i przywdział strój francuski, by stawić czoła światu i pójść do szkoły. Jego wykształcenie powierzono ojcom teatynom, prowadzącym nauczanie częściowo w klasztorze, częściowo zaś w domach uczniów. Ich program był niezwykle liberalny, wyraźnie naznaczony myślą oświeceniową. W latach czterdziestych XVIII wieku był to jedyny w Polsce ośrodek katolicki, w którym nauczano w języku polskim, i jedyny wykładający filozofię współczesną. Obok przedmiotów tradycyjnych i ścisłych, Stanisław uczył się języka francuskiego, który wkrótce opanował biegle, niemieckiego, włoskiego i angielskiego.
W pierwszych warszawskich latach poddany był wpływom szczególnych osób. Przełożony teatynów, ojciec Antoni Portalupi, był niewierzący i zyskał sobie opinię rozpustnika. Według jednego ze współczesnych, mieszkał we „wspaniale urządzonych apartamentach, niedostępnych dla profanów, ale dobrze znanych wszystkim włoskim śpiewaczkom i tancerkom warszawskiego teatru”24. Dodatkowej wiedzy dostarczały Stanisławowi wybitne jednostki, takie jak abbé Allaire, francuski wolnomyśliciel w służbie Poniatowskiego, późniejszy wychowawca „królobójcy”, księcia orleańskiego Filipa Egalité, hrabia Hermann Keyserling, ambasador rosyjski w Warszawie i przyjaciel ojca, który udzielał lekcji logiki i matematyki. Później uczył chłopca wojskowości pułkownik Thoux de Salverte, czynny różokrzyżowiec i jeden z założycieli wolnomularstwa w Polsce. Wszyscy ci ludzie byli albo deistami i wolnomyślicielami, albo zwolennikami świeckich idei Oświecenia, a ich wpływ stał – wydawałoby się – w widocznej sprzeczności z zasadami Konstancji. Mimo całej swej pobożności była ona jednak mało ortodoksyjna w swej wierze. Jej spowiednik, ojciec Śliwicki, także duchowy przewodnik Stanisława, był w głębi serca kwietystą, a nawet jansenistą, wierzącym w predestynację.
Umysł dziecka uległ niebawem przeciążeniu, nie tylko wiadomościami, lecz także filozoficznymi i teologicznymi konceptami, modnymi w owych czasach. Stanisław przeżył załamanie w wieku dwunastu lat, w wyniku prób rozwiązania problemu predestynacji i wolnej woli. Wyzdrowiał szybko, lecz niewesołe wykształcenie pozostawiło trwałe ślady. „Nigdy, rzec można, nie dano mi być dzieckiem: to tak, jak gdyby z roku wyrzucono kwiecień” – napisał później25. Cały kierunek jego wykształcenia kładł nacisk na jałowość walki z przeznaczeniem i cnotę rezygnacji, co niewątpliwie przyczyniło się do rozwinięcia pewnej bierności, którą znajomi często u niego dostrzegali. Potężna dawka filozoficznego fatalizmu, wpojona w tak młodym wieku, napełniła go trwałą melancholią i poczuciem bezcelowości ludzkiego życia.
Jako nastolatek był – jak sam przyznawał – przeuczony, nadmiernie uległy wobec rodziców, pod wrażeniem ich cnót, i niezdolny do zainteresowania się czymkolwiek, co nie było intelektualnie godne. Swobodniej czuł się w towarzystwie starszych ludzi niż rówieśników. Nie okazywał wesołości, często sprawiał wrażenie zatroskanego, a nawet przygnębionego. Wrażenie to pogłębiał fakt, że był niski, krępy i niezgrabny.
Gdy ukończył szesnaście lat, ojciec uznał, że pora uczynić zeń mężczyznę. Dla starego generała kampania wojskowa była „warta wszelkich akademii na świecie” i dwaj starsi chłopcy mieli już za sobą takie doświadczenie. W roku 1748 rosyjskie wojsko przemaszerowało przez Polskę, by przyłączyć się do wojny o sukcesję austriacką, a Poniatowski postanowił wysłać wraz z nim Stanisława.
Tuż przed wymarszem jednak nadeszły wieści o podpisaniu wstępnych rokowań pokojowych w Akwizgranie. Stanisław był rozczarowany. „Człowiek powołany do przewodzenia narodowi i nieznający wojny jest jak ten, któremu natura odmówiła jednego z pięciu zmysłów” – zauważył później26. Ponieważ poczyniono już przygotowania, zapadło postanowienie, że jednak pojedzie. Gdyby nawet nie mógł wziąć udziału w kampanii, zobaczy przynajmniej zebrane wojska i pozna kilku słynnych generałów ówczesnej Europy. Podróże zagraniczne były zawsze kształcące, ponadto panowało przeświadczenie, że Zjednoczone Prowincje Niderlandów, jako republika, nie tylko zasługują na ciekawość, lecz także mają szczególne znaczenie dla Polaków. Stanisław wyruszył wiosną 1748 roku w towarzystwie starego oficera niemieckiego, który u schyłku życia pełnił służbę u Poniatowskich. Rodzice prawdopodobnie pamiętali przypadek pierworodnego: wysłano Kazimierza przed ośmiu laty na wyprawę pod wodzą marszałka Maurycego Saskiego i choć odznaczył się tam na polu bitwy, to wszakże „przy sposobności” popadł w rozpustę. Stanisławowi kazano uroczyście przysiąc, że nie będzie uprawiał gier, pił wina i że się nie ożeni.
Tak uzbrojony przeciwko groźbom świata opuścił dom. Jechał przez Pragę, Bayreuth, Frankfurt i z biegiem Renu do Kolonii. 10 czerwca dotarł do Akwizgranu, gdzie spotkał kilku mężów stanu zebranych na kongresie pokojowym, pośród których wyróżniał się hrabia Wenzel Kaunitz, minister dworu wiedeńskiego. Stamtąd udał się do Maastricht na spotkanie z marszałkiem Loevendahlem i do Brukseli, gdzie poznał marszałka Maurycego Saskiego, który przyjął go z honorami, pamiętając jego ojca i brata Kazimierza. Stanisław objechał obozy, pola bitew i miejsca oblężenia w Niderlandach i Flandrii, wszędzie podejmowany serdecznie przez dowódców, którzy niegdyś walczyli ramię w ramię lub twarzą w twarz z jego ojcem, w tej czy innej wojnie ostatniego trzydziestolecia.
Z militarnego punktu widzenia była to strata czasu. Wojska, które oglądał, w większości francuskie, rozkoszowały się bezczynnością okresu pokoju, a oficerowie zajmowali się raczej amatorskimi przedstawieniami dramatycznymi niż ćwiczeniami. Loevendahl zabrał go na polowanie na króliki i zaprosił do Paryża. Istniały jednak inne sprawy, które przyciągały uwagę Stanisława. Zwiedzał stocznie, fabryki, banki i ogrody botaniczne, zaliczając po drodze wszelkie „osobliwości” i jeżeli większość z tego, co zobaczył, wywierała na nim jedynie powierzchowne wrażenie, to widoczny na każdym kroku postęp i dobrobyt przywodziły na myśl zacofanie Polski27. Podczas zwiedzania niderlandzkich miast Stanisław odkrywał rozkosze sztuki. „Nie posiadałem się z zachwytu, oglądając obrazy Rubensa czy van Dycka” – pisał28. W Brukseli zakupił nieduże płótno z uczuciem, że nabywa rzecz bezcenną. Była to prawdopodobnie żałująca za grzechy Magdalena pędzla Pompeo Batoniego. Obraz ów wisiał później nad łóżkiem Stanisława, rozbudziwszy w nim radość kolekcjonera, która z czasem miała przerodzić się w namiętność29.
Po powrocie do Polski, w październiku 1748 roku, szesnastoletni Stanisław rozpoczął szkołę politycznego rzemiosła. Familia zdobyła mocną pozycję w sejmie i przychylność dworu, a jej członkowie usiłowali wprowadzić w życie program reform sformułowany przez ojca Stanisława w 1744 roku, w broszurze zatytułowanej List ziemianina do pewnego przyjaciela. Autor proponował w nim aukcję wojska, opłacanego dzięki przekształceniu systemu podatkowego, a także sposoby uchylenia niektórych obciążeń społecznych i ekonomicznych, nałożonych na mieszkańców miast, co mogłoby wpłynąć dodatnio na rozwój przemysłu i handlu. W sferze konstytucyjnej plan ów zakładał ograniczenie liberum veto, wprowadzenie wynagrodzeń dla posłów na sejm oraz reformę sądownictwa. Pozornie nie stanowiło to problemu, gdyż w odpowiedzi na broszurę Poniatowskiego ukazała się inna, autorstwa Antoniego Potockiego – członka konkurencyjnego ugrupowania – zatytułowana Do panów utriusque status i głosząca podobne poglądy.
Sprawy nie były jednak takie proste. Rodziny Potockich i Radziwiłłów żywiły podejrzenia co do rzeczywistych intencji Familii, państwa ościenne zaś podchodziły z podejrzliwością do wszelkich polskich propozycji. „W moim interesie leży to, aby w Polsce panował nadal pewien zamęt i aby nie utrzymał się żaden sejm” – tak pisał król pruski Fryderyk II do swego wysłannika w Warszawie30. W rezultacie sejm został zerwany przez veto, nim jeszcze zaproponowano jakiekolwiek reformy.
Familia mogła tylko umacniać szeregi i dalej czekać. Michał Czartoryski był teraz podkanclerzym litewskim i cieszył się dużym poparciem. Jego brat August był wojewodą ruskim, drugi brat Teodor – biskupem poznańskim, Poniatowski – wojewodą mazowieckim, a Flemming, Massalski, Ogiński, Mostowski i pozostali sprzymierzeńcy piastowali inne ważne stanowiska. Niemal tak ważne jak urzędy były starostwa, dostarczające im i ich poplecznikom środków finansowych. Sami zaś członkowie Familii rozporządzali znaczną ich liczbą, a ciesząc się łaskami dworu, mogli wystarać się o inne dla swych obecnych i przyszłych zwolenników. Kolejnym manewrem politycznym były małżeństwa zawierane dla korzyści rodzinnych. Siostra Stanisława – Ludwika, została poślubiona Janowi Zamoyskiemu, wojewodzie podolskiemu, a w listopadzie 1748 roku, wracając z Niderlandów, Stanisław uczestniczył w weselu drugiej siostry, osiemnastoletniej Izabeli, z Janem Klemensem Branickim, sześćdziesięcioletnim prawie wojewodą krakowskim i hetmanem polnym koronnym. Ich ślub odbył się jednocześnie ze ślubem Aleksandry, córki Michała Czartoryskiego, z Michałem Sapiehą, wojewodą podlaskim. Lecz nawet owe zwarte, silne i wpływowe szeregi, za którymi stała potężna frakcja parlamentarna, okazały się bezradne wobec pojedynczego veto – i raz jeszcze udaremniono w sejmie plany Familii.
Rzeczywisty staż polityczny Stanisław odbył u wuja – Michała Czartoryskiego, który zapoznał go z zasadami postępowania wobec klientów i sprzymierzeńców oraz pozyskiwania nominacji i łask dla tych, którzy mogli okazać się użyteczni dla sprawy. Familia była przygnębiona niepowodzeniem w sejmie, jednocześnie pierwsze doświadczenie polityczne okazało się mało budujące. W październiku 1749 roku wysłano Stanisława do Piotrkowa na wybory marszałka trybunału koronnego. Stał się tam świadkiem wydarzeń będących oznaką upadku polskiego życia politycznego. Familia wysłała licznych popleczników, podczas gdy ugrupowanie Potockich wsparło szeregi paroma regimentami wojsk prywatnych. Omal nie doszło do walnej bitwy w kościele, gdzie odbywało się spotkanie wyborcze. Kazimierz Poniatowski, przewodzący ludziom Familii, uratował sytuację dzięki swej odwadze i wyczuciu stanu rzeczy, lecz po raz pierwszy w historii kraju nie doszło do ukonstytuowania się i otwarcia trybunału. Stanisław nie wiedział, czemu się bardziej dziwić: parodii polityki czy obojętności, z jaką przyjmowano wynik. W następnym roku obrano go posłem na sejm, który został zerwany przez ugrupowanie Potockich.
Bezowocność takich działań przygnębiała Stanisława, którego na dodatek nie pociągało życie w Warszawie. Praca u boku wuja Michała wydawała mu się równie wymagająca, co nużąca. Surowe domostwo Poniatowskich dostarczało osiemnastoletniemu młodzieńcowi niewielu podniet. Wydaje się przy tym, że nie utrzymywał on bliskich kontaktów z nikim spośród rodzeństwa, z wyjątkiem Kazimierza, który bardzo go kochał. Kazimierz był jednak starszy o lat jedenaście i zaangażowany w rozmaite akcje natury politycznej. Dzierżył wpływowy urząd podkomorzego koronnego, w roku 1744 został kawalerem Orderu Orła Białego, a szczyt kariery zawodowej upatrywał w urzędzie hetmańskim. Był czołowym mąciwodą Familii w sejmie i jednym z najlepszych negocjatorów poza sejmem. Przystojny, wymowny, czynny i pełen temperamentu, raczej nie był ideałem towarzysza dla nieoswojonego ze światem dorastającego młodzieńca.
Stanisław niełatwo zawierał przyjaźnie, mając „skłonności do łatwego przybierania stanowczego tonu”, według słów Kazimierza. „Nie wdawaj się w dysputy z nim, lecz i nie pobłażaj mu zbytnio” – radził Kazimierz siostrze, Ludwice Zamoyskiej, gdy brat miał jechać do niej w odwiedziny. „Gdyby zranił kogo krytyką lub niewczesnym żartem, możesz – okazując życzliwość i przyjaźń – skłonić go, by dostrzegł szkody, które potrafi wyrządzić sobie i które wyrządza co dnia, a upewniam cię, iż jeśli dodasz do swych łagodnych upomnień dowody zainteresowania się wszystkim, co go dotyczy, on przyjmie wszystko w najlepszej wierze i nawet będzie ci za to wdzięczny” – pisał dalej. „Częstokroć sam się o tym przekonywałem, gdy z nim rozmawiałem […]. Co do mnie, żywię w związku z nim duże nadzieje i wielce go miłuję”31.
U Stanisława dawały się zauważyć wszelkie oznaki młodzieńczego wyobcowania. Sprawę pogarszał jeszcze zły stan jego zdrowia, wynikający prawdopodobnie z depresji psychicznej. Rozchorował się w 1749 roku. Rodzina była coraz bardziej zaniepokojona. Hrabia Keyserling, ambasador rosyjski i przyjaciel rodziny, doradził, by wysłać Stanisława do Berlina, do niejakiego lekarza Lieberkühna, którego darzył wielkim poważaniem. Na początku 1750 roku Stanisław wyruszył do stolicy Prus. Przebywał tam parę miesięcy. Kuracja istotnie mu pomogła. Jeszcze bardziej pomocny okazał się wpływ pewnej osoby, którą tam poznał i która prawdopodobnie wywarła najsilniejszy bezpośredni wpływ na jego życie.
3
Berlin bynajmniej nie wywarł na Stanisławie korzystnego wrażenia. Młody Poniatowski odbył dwie audiencje u Fryderyka Wielkiego, który wydawał mu się „zakłopotany, jak człowiek, który czuje, że powinien zawsze wyrażać się błyskotliwiej niż inni i obawia się niepowodzenia w tym względzie; miał niespokojne ruchy, dzikie wejrzenie, napięty wyraz twarzy i przybrudzone szaty – razem wziąwszy, niezbyt szlachetna postać”32. Stanisław podziwiał architekturę pałacu Sanssouci, lecz ubolewał nad niechlujstwem i ubóstwem, które widział w komnatach monarchy. Berlińskie towarzystwo wydało mu się przygnębiające. Większość mężczyzn, służąc w wojsku, była nieobecna w stolicy, damy zaś cierpiały na „wolteromanię”, która czyniła je raczej pospolitymi niż interesującymi w oczach Stanisława. Jedyną osobą, którą polubił, był angielski ambasador, poznany 9 lipca 1750 roku podczas obiadu wydanego przez hrabiego von Bülowa, ministra saskiego w Berlinie.
Sir Charles Hanbury Williams był postacią intrygującą. Zamożny szlachcic z hrabstwa Monmouthshire – zawarł korzystne małżeństwo, został przedstawicielem swego hrabstwa w parlamencie, a w roku 1744 otrzymał Order Łaźni. Pisał wiersze i ceniono go jako rozmówcę. Był szkolnym kolegą Henry’ego Fieldinga, a do swych bliskich przyjaciół zaliczał sir Hansa Sloane’a, Horacego Walpole’a oraz Henry’ego Foxa, pierwszego barona Holland, i jego brata Stephena, późniejszego hrabiego Ilchester. Głośne romanse z aktorkami, skandalizujące postępowanie i zjadliwy dowcip umieściły Williamsa na poczesnym miejscu w owej dobranej grupce (należeli do niej także: jego kuzyn George Selwyn, sir Francis Dashwood i lord John Hervey), która założyła Towarzystwo Dyletantów oraz Klub Ognia Piekielnego. Wrogowie przypisywali mu ukryte wady, a pedantyczni historycy dziewiętnastowieczni opisywali go jako przykład zepsucia i perwersji, w których to cechach dostrzegali kwintesencję całego wieku XVIII. Przyjaciele cenili jednak Williamsa, a Walpole uważał go za „błyskotliwego geniusza, niebezpiecznie wielkiego”33. Co pewne – miał sir Charles zgubny dar obrażania ludzi, a jego złośliwe paszkwile poetyckie sprawiły, że uznał w końcu za właściwe poszukać honorowej drogi ucieczki z Londynu. W ten sposób w roku 1747, mając 39 lat, został wysłany jako ambasador na dwór saski w Dreźnie, a w 1750 roku – do Berlina, którego nie znosił. Uważał Fryderyka II za „najgorszego ze skończonych tyranów, zesłanych grzesznym ludziom jako dopust Boży”, a berlińskie towarzystwo – za bardzo nudne34.
Kulturalny, dowcipny Walijczyk wywarł ogromne wrażenie na małomównym Stanisławie. Williams znał wcześniej Kazimierza Poniatowskiego, do którego poczuł dużą sympatię, i jego młodszy brat obudził w nim ciekawość. Wśród licznych, sprzecznych cech jego złożonego charakteru wyraźnie zaznaczał się rys dobrego wujaszka, który szybko skupił swą uwagę na osobie niezgrabnego młodzieńca, przez następne trzy tygodnie często widywanego35. Jego przychylność wspierały niewątpliwie względy zawodowe. Rodzina Stanisława tworzyła najważniejszą frakcję polityczną w Polsce, a misja Williamsa polegała na pogłębieniu porozumienia rosyjsko-austriacko-saskiego na podstawie stabilizacji życia politycznego w Polsce. Znajomość ze Stanisławem mogła zatem być użyteczna i gdy młodzieniec wyjeżdżał z Berlina, Williams zaproponował mu prowadzenie korespondencji na tematy interesujące ich obu. W tym celu zaopatrzył go w odpowiedni zestaw szyfrów.
Gdy tylko sprawy tej części Europy zaczęły zajmować Anglię, Familia niezwłocznie postanowiła przeciągnąć ją na swoją stronę. Zachęcono więc Stanisława, by utrzymywał kontakt z Williamsem. Kilka miesięcy później, gdy Williams przybył na sejm do Warszawy, Czartoryscy nie spuszczali go z oczu. Stanisław składał mu poranne wizyty i zapraszał na śniadanie do Augusta Czartoryskiego do Wilanowa lub na obiad do pałacu Branickich. Williams był oczarowany. „Z wszystkich krajów, które odwiedziłem, najbardziej chyba podoba mi się tutejszy styl życia” – pisał do Henry’ego Foxa (przebywającego w Londynie). „Można tu spotkać wielu roztropnych ludzi i wieść z nimi przyjemne rozmowy, a liczne, szlachetne domostwa zawsze są gościnnie otwarte. Mógłbym wymienić pięć lub sześć takich, w których żyje się lepiej i w większej wygodzie niż w jakiejkolwiek części Europy […]. Z przyjemnością spędziłbym tu kilka miesięcy. Damy są wielce urodziwe i uprzejme, i choć kształcą się u siebie w domu, wśród leśnych ostępów litewskich, noszą się jak najszlachetniej i nigdy jeszcze nie zetknąłem się z tak wielką ogładą”36. Był pod wrażeniem Familii, a zwłaszcza Augusta Czartoryskiego, „człowieka o zdrowym rozsądku i trzeźwym osądzie, stanowczego i odważnego” – jak donosił swym przełożonym. Ostrożniej wyrażał się o Michale, spodobał mu się jednak Jerzy Flemming, a jeszcze bardziej – stary Poniatowski, „mój dobry przyjaciel, który, choć dobiega osiemdziesiątki, jest czynny niczym osiemnastolatek”37.
W 1751 roku Williams wrócił do Drezna i częściowo z tego powodu postanowiono, że uda się tam także Stanisław. Młodzieniec nie posiadał się z radości na myśl o ucieczce od domowego, politycznego mozołu. Równie też cieszyła go sposobność ujrzenia sławnego dworu saskiego. Jesienią wyruszył do Lipska, gdzie spotkał króla Augusta III, królową Marię Józefę – która, jak to z charakterystyczną dla siebie zwięzłością określił Williams, była „brzydka nie do namalowania i złośliwa nie do opisania” – oraz hrabiego Brühla, w którym mimo falban i brylantów łatwo było poznać parweniusza38. Zawsze pełen werwy Brühl był zimnym, nieubłaganym intrygantem, działającym przez siatkę przyjaciół i szpiegów, wygrywającym ludzi przeciw sobie nawzajem i utrzymującym z dala od swego monarchy każdego, kto mógłby ujawnić jego olbrzymie malwersacje. Stanisław miał szczęście – hrabina Brühlowa poczuła do niego sympatię. Król obdarzył go tytułem szambelana i zaprosił na polowanie do Hubertusburga. Sezon myśliwski był dla Augusta najszczęśliwszą porą roku. Stanowił także dla dworu sposobność do sielskiego wypoczynku, gdyż – jak to ujął Stanisław – „życie, które wiodło się w Hubertusburgu, należałoby uczciwie nazwać rozkosznym”39.
Słowo „polowanie” może być tu mylące. Otyły August nie uganiał się po okolicy w pościgu za zwinnym jeleniem. Po mszy o ósmej rano jechał karocą do puszczy, gdzie spożywał obfite śniadanie. Następnie zaś ci, którzy byli w stanie, dosiadali koni i wyruszali ze sforą psów, za nimi zaś podążali niespiesznie karetami król i królowa. „Błękitne, żółte i srebrzyste liberie dworzan, piękne konie, karoce z damami z orszaku królowej, a ponad wszystko niezwykłe piękno lasu, zajmującego trzy mile i poprzecinanego dwudziestoma czterema prościutko poprowadzonymi alejami – nadawały tej rozrywce pozory towarzyskiego zebrania” – wyjaśnia Stanisław40.
Po polowaniu wszyscy wracali, by się przebrać i odpocząć przed wyczerpującymi ucztami i balami, które czekały ich wieczorem. Przed udaniem się na spoczynek Stanisław spędzał godzinę lub dwie na rozmowach z Williamsem. Wystarczy przeczytać listy Williamsa, by zrozumieć, jak bardzo owe pogawędki musiały pociągać dziewiętnastoletniego Stanisława. Sir Charles łączył w sobie lekkomyślność, którą odrzucali rodzice młodzieńca, z inteligencją, której brakowało większości jego polskich znajomych. Jako człowiek wielkiej kultury, o liberalnych i świeckich poglądach, Anglik odczuwał niemal misjonarskie pragnienie, by pomagać utalentowanym, młodym ludziom w poszerzaniu horyzontów. Miał przemożny wpływ na ludzi młodych, takich jak jego sekretarz Harry Digby, późniejszy hrabia Digby, oraz hrabia Essex, przyszły mąż córki Williamsa. Nie mógł nie podjąć wyzwania, jakim była dlań osoba młodego Polaka.
Stanisław był spragniony dobrotliwego wpływu, wynagradzającego pewne niedociągnięcia w kontaktach młodzieńca z ojcem. Williams istotnie nazywał go później „przybranym synem” i był dumny niczym ojciec z jego szybkich postępów. Zaczął uzupełniać luki w jego wykształceniu i – według słów samego Stanisława – pomógł w „zjednaniu mi w wielkim świecie pewnego poważania, dając już pozór człowieka dojrzałego, czego mi jeszcze sam mój wiek odmawiał”41. Stanisław był ideałem ucznia, zachłannie gromadził wszelkie okruchy wiedzy w swej pojemnej pamięci: zapamiętywał wszystko, co dotyczyło napotkanych osób, i potrafił w dowolnej chwili cytować Szekspira lub Miltona. „Zdumiałbyś się, widząc osobę lat dziewiętnastu o takiej ogładzie i wiedzy jak ten młodzieniec” – pisał Williams do Roberta Keitha, swego kolegi w Wiedniu, w końcu listopada 1751 roku42.
Williams ubolewał nad rysem melancholii w charakterze Stanisława i skłonnością do rezygnacji, zaszczepioną przez wychowanie. Wytykał mu fatalizm i zachęcał do niepoddawania się przeciwnościom. Przyjaźń ta odmieniła światopogląd Stanisława; po raz pierwszy zaczął cieszyć się życiem. „Byłem zdrów, pieniędzy miałem niewiele, lecz wystarczająco jak na moje potrzeby, nic mnie nie trapiło, przebywałem w pięknym miejscu, piękną porą, w znakomitym towarzystwie” – zanotował. „Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak podczas tych sześciu tygodni”43.
Wiedeń, do którego udał się następnie Stanisław, wydawał się w porównaniu z Dreznem niezmiernie nudny. Dwór był surowy i sztywny, głęboko przesycony dziedzictwem starej hiszpańskiej etykiety. Na wszystko rzucała cień pobożność Marii Teresy, a jedyną dozwoloną rozrywką była gra w karty, której Stanisław nie znosił. Na szczęście miał towarzysza w osobie Henry’ego Digby’ego, z którym przyjechał z Saksonii, a wkrótce wdał się także w młodzieńczy romans z Angeliką Kotulinską, damą dworu księżnej Wiktorii Sabaudzkiej, i wymienił z nią uroczyste przysięgi. Rodzice dowiedzieli się o tym jeszcze przed jego wyjazdem z Wiednia i gdy pod koniec 1751 roku powrócił do Warszawy, wybili mu z głowy wszelkie myśli o zaręczaniu się z panną, która – choć dobrze urodzona – nie wyróżniała się niczym pod względem finansowym lub politycznym.
Zakres działań politycznych, które Stanisław musiał podjąć po powrocie do Polski, wydawał mu się jeszcze bardziej nijaki niż przedtem. Podtrzymywały go jednak na duchu regularnie nadchodzące listy od Williamsa i Digby’ego. Zwracali się do niego „mon cher Palatinello” (a gdy jego ojciec z wojewody mazowieckiego mianowany został kasztelanem krakowskim, Stanisław przedzierzgnął się w „cher Castellanino”) i raczyli go radami, plotkami oraz – podczas karnawału drezdeńskiego w lutym 1752 roku – pewną dozą sprośności44. „Młodzi Poniatowscy odziedziczyli przywilej przezwyciężania wszelkich trudności” – pisał dziarsko Digby w odpowiedzi na przypływ czarnowidztwa45.
Wiosną 1752 roku wybrano Stanisława na członka Komisji Skarbowej na Mazowszu. Komisja owa spędzała więcej czasu na pijaństwie i próżnowaniu niż na sprawdzaniu ksiąg rachunkowych. Latem kandydował do sejmu, który zbierał się jesienią w Grodnie. Było to działanie z założenia daremne, gdyż wiedziano, że król August nie znosi wyjazdów na Litwę i znajdzie kogoś, kto uniemożliwi sejmowe przygotowania, tak aby można było jak najszybciej powrócić do domu.
Wybory do sejmu nie były wprawdzie wzorem demokracji, lecz nie były również całkowitą fikcją. „Na kilka dni przed sejmikiem trzeba było od rana do nocy rezonować z tą ciżbą, zachwycać się ich paplaniną, udawać oczarowanie ich ponurym dowcipem, a na dodatek nieustannie obściskiwać ich niechlujne, kapcańskie osoby” – wspominał Stanisław. „Miast wypoczynku, musiało się dziesięć lub dwanaście razy na dzień konferować z miejscowymi dostojnikami, to jest: wysłuchiwać, w atmosferze najściślejszej tajemnicy, szczegółów ich drobnych, domowych swarów, łagodzić wzajemne zawiści, popierać ich mianowanie na okręgowe urzędy, uzgadniać, ile i komu z najgodniejszych wyborców należy wręczyć gotówki, i zasiadać z nimi do śniadań, obiadów, podwieczorków i kolacji przy stołach równie nędznie nakrytych, co źle obsługiwanych”46.
Nie to było jednak najgorsze. Po ośmiu dniach zabiegów wyborczych Stanisław i jego kolega Antoni Glinka musieli uczcić swoje zwycięstwo w pobliskim domu starosty makowskiego:
Leciwy starosta, złożony podagrą i niezdolny się poruszyć, nie miał już w życiu żadnego celu prócz picia; jego żona stanowiła przedmiot najtkliwszych żądz pana Glinki, wdowca, niemogącego się doczekać, by i ona została wdową; tymczasem zaś powierzył jej pieczy swą córkę z wcześniejszego małżeństwa, pannę osiemnastoletnią, pulchną, białą, prawdziwą Kunegundę […]. Glinka zaproponował tańce tym dwóm damom, z którymi stworzyliśmy razem pierwszy i jedyny kadryl, stary małżonek zaś wyobrażał zebranych gości. Tańce odbywały się na czymś w rodzaju drewnianego ganku o powierzchni jakich dwunastu stóp kwadratowych, z na wpół zbutwiałych desek wspartych na czterech słupach, gdzie rodzina wychodziła zaczerpnąć świeżego powietrza. Starosta usadowił się w jednym rogu, drugi zajął samotny rzępoła, a Glinka i ja hasaliśmy z naszymi damami od szóstej po południu do szóstej rano. Po każdym kolejnym tańcu Glinka wznosił toast, kłaniając się staroście, który przyłączał się doń solennie, opróżniając szklanicę do dna za moje zdrowie. A ponieważ nie piłem, za każdym razem kłaniałem się nisko. Nie, gdybym nie widział tego na własne oczy, nigdy nie dałbym wiary, że to możliwe. Wskazówki zegara zatoczyły koło, a Glinka nie zaprzestał tańców ani picia; jedynie trzykrotnie wyzbywał się części przyodziewku, za każdym razem pokornie prosząc mnie o wybaczenie: najpierw zdjął pas, następnie kontusz, później żupan i wreszcie został jedynie w koszuli, a do swych sutych polskich pludrów i podgolonej głowy przywdział jubkę pani domu, zachwyconej owymi czarownymi manierami. O szóstej rano zacząłem błagać o litość; z wielkim trudem zyskałem pozwolenie, by udać się do osobnej izby, gdzie zaledwie zdążyłem zmienić koszulę, gdy wtargnęła znów pani domu wraz z mym przewodnikiem i jego córką. Nieomal na klęczkach błagałem, by pozwolili mi odpocząć47.
Na domiar złego w karocy Stanisława pękła oś i jeden z pięknych koni podarowanych mu przez ojca padł w drodze powrotnej do Warszawy. Ojciec powitał Stanisława gromkim strofowaniem: „zapomniał na przeciąg kwadransa, że powierzono mi uświęconą godność posła, i przepowiedział, że nigdy nie będę przyzwoitym szlachcicem, skoro nie potrafię cenić tego, co otrzymuję, a nadto nie potrafię obchodzić się z końmi, których wartość, szlachetność i wszelkie inne zalety skrupulatnie mi przypomniał”48.
Stanisław bał się ojca. Z matką pozostawał w bardzo bliskich stosunkach i gdy znajdował się poza domem, regularnie do niej pisywał, odsłaniając w listach myśli i uczucia. Obydwoje byli dla Stanisława nadmiernie surowi, gdyż niepokoiło ich postępowanie Kazimierza. Najstarszy syn miał niezaprzeczalne zdolności i możliwości, lecz martwił ich jego cynizm, porywczy charakter i rozrzutność. Na dodatek poprzedniego roku ożenił się wbrew ich woli. Ani siedemdziesięciosześcioletni patriarcha rodu, ani rozkochana matka nie byli w stanie zrozumieć uczuć i tęsknot dwudziestoletniego Stanisława – i dzięki temu przyjaźń Williamsa stała się czymś jeszcze bardziej pożądanym. Williams został bliskim przyjacielem całej rodziny. Podarował Kazimierzowi dwa konie krwi angielskiej, a jego ojcu parę chartów irlandzkich. Konstancja otrzymała w prezencie angielskie piwo i odwzajemniła się sobolowymi czapkami dla Harry’ego Digby’ego.
Za tymi uprzejmymi przekomarzaniami kryły się silne motywy polityczne. Anglia pragnęła wydostać Saksonię ze sfery wpływów francuskich i związać ją z Rosją. Najlepszym sposobem, by dopiąć tego, a zarazem zapobiec mącicielskim działaniom Francji i Prus podczas bezkrólewia po oczekiwanej śmierci Augusta III, było przeprowadzenie elekcji jego syna Fryderyka Chrystiana jeszcze za życia ojca. Familia gotowa była pomóc, o ile uzyskałaby gwarancję reform i zachowania dominującej pozycji przy nowym królu. Nie istniał żaden konstytucyjny precedens dla podobnego posunięcia, zatem Familia, Williams i rosyjski ambasador Keyserling zaczęli rozważać możliwość osiągnięcia celu przez konfederację opartą na rosyjskich bagnetach i angielskich pieniądzach49.
Pierwszym krokiem miało być zdobycie podczas najbliższego sejmu wszelkich wakujących urzędów i obsadzenie ich własnymi ludźmi. Williams przyjechał do Warszawy w sierpniu, a na początku września wyruszył do Grodna za królem. Orszak królewski zatrzymał się w Białymstoku, w rezydencji Jana Klemensa Branickiego, szwagra Stanisława. „Porządny dom, podobny do Ditchley (lorda Litchfielda), tyle że obszerniejszy i skrzydła dużo większe” – pisał Williams do brata. „W pobliżu znajduje się spore miasteczko złożone z niewielkich domków, niezgorzej wyposażonych na przyjęcie gości, a gdy tam przebywałem, było ono wypełnione po brzegi, gdyż było nas tam nie mniej niż 800 osób, które nocował i karmił pan domu. Jako hetman wielki koronny ma, podobnie jak król, straż przyboczną. Umieszczono mnie w jednym ze skrzydeł, a przed moim oknem co rano defilował oddział janczarów w strojach dokładnie takich samych jak sułtańskie; o piątej rano zaś budziła mnie okropna turecka muzyka”50.
Małżeństwo Izabeli Poniatowskiej z Janem Klemensem Branickim, tak starannie obmyślone przez Familię, przyniosło rozczarowanie. Hetman zaniedbywał małżonkę, która znajdowała pociechę w ramionach Andrzeja Mokronowskiego, będącego prawą ręką jej męża. Branicki był człowiekiem wartościowym i niepozbawionym inteligencji, lecz słabo wykształconym i oburzało go, że sterują nim światli bracia Czartoryscy. Powoli oddalał się od nich, prowadząc własną politykę. Nie szczędził wysiłków, by wkupić się w łaski Augusta III i wiedział, co może zabawić króla. Całodzienne polowanie, które urządził w Choroszczy, całkowicie odpowiadało gustom królewskim, o czym pisze Stanisław:
Dzikie zwierzęta, dostarczone w klatkach, wypuszczono w zagajnikach porastających to urocze miejsce i przymuszono do wspinania się po drewnianych pochylniach ku wierzchołkom drzew rosnących wzdłuż kanału. Natykały się tam na obrotowe pułapki, które zrzucały je w dół z wysokości trzydziestu stóp nad wodą. Dawało to królowi sposobność strzelania do wilków, dzików i niedźwiedzi w locie. Pod drzewami czekały psy, by ścigać zwierza w wodzie i na lądzie, póki król nie uzna za właściwe go zabić. Jeden z niedźwiedzi, natknąwszy się na łódź, wdrapał się na jej dziób, uciekając przed psami; młody Rzewuski, brat marszałka, oraz Saul, pierwszy sekretarz saskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, wycofali się prędko na rufę łodzi i razem z wioślarzem, który nią sterował, przechylili ją tak mocno, że wywróciła się do góry dnem. Niedźwiedź po raz drugi przeleciał w powietrzu i wpadł do wody obok owych panów, którzy najedli się strachu i których przygoda niebywale rozweseliła króla51.