Ostatni dalajlama. Tenzin Gjaco - Gilles Van Grasdorff - ebook

Ostatni dalajlama. Tenzin Gjaco ebook

Gilles Van Grasdorff

5,0

Opis

Gilles Van Grasdorff zaprzyjaźniony biograf XIV Dalajlamy i pierwszy człowiek na świecie, który napisał książkę opatrzoną licznymi wywiadami z tybetańskim przywódcą. W chwili, gdy Tenzin Gyatso ma ponad osiemdziesiąt lat, jest schorowany, a problem nieuniknionej sukcesji staje się coraz bardziej naglący. Gdy Chiny, bardziej niż kiedykolwiek, napierają na Tybet, nadszedł czas by oddać w ręce czytelników tę bezprecedensową historię. Résumé będące kroniką historyczną, przewodnikiem pedagogicznym i dynamiczną sagą, w której przeplata się tragiczny los człowieka i zagrożona przyszłość narodu. Ta opowieść to żywy zbiór ukazujący dualistyczną naturę najsłynniejszego banity współczesnej epoki. To historia inicjacyjna - wprowadza w tajemnice wierzeń i obrzędów buddyzmu tybetańskiego oraz odkrywa sekrety tamtejszej astrologii i medycyny. Krytyczna, rozprawia się z niezdrową fascynacją, jaką tybetańska kultura budziła w zachodnich umysłach oraz z wpływem, który wywarła na rozwój nazistowskiej ideologii. Geopolityczna, pokazuje, w jaki sposób lamajskie władze i rząd na uchodźstwie były w stanie wpływać na międzynarodowe elity. Humanitarna, ponieważ ujawnia skalę planu zagłady, który łączy represje, głód, obozy, deportacje i masakry, którym poddawani są Tybetańczycy. Perspektywiczna, w obliczu nieuchronnego odejścia Dalajlamy, Gilles Van Grasdorff zdradza przewidywane scenariusze jego reinkarnacji. Przekrojowa opowieść o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości tybetańskiego przywódcy, który walkę polityczną swojego narodu wyniósł na mównice całego świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tenzin Gyatso, le dernier dalaï-lama

© Les Éditions du Cerf 2021,

through arrangement with Renata de La Chapelle Agency

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Elżbieta Janota

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcia użyte na okładce: © 360b/Shutterstock

Redakcja: Wojciech Górnaś / Redaktornia.com

Korekta: Izabela Sieranc, Iwona Wyrwisz

Konsultacja z zakresu języka tybetańskiego: Marek Wierzbicki

ISBN: 978-83-8230-319-3

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.postfactum.com.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

Narodowi tybetańskiemu, tybetańskiemu ruchowi oporu, pamięci Tenzina Czodraka, osobistego lekarza XIV Dalajlamy, i Paldenowi Gjaco, mnichowi opozycjoniście, wszystkim lekarzom wykształconym w Men Tsi Khang, Tybetańskim Instytucie Medycyny i Astrologii w Dharamsali.

Pamięci Franka Wilsona i Charliego, którzy odeszli 22 listopada 2014 roku. I Florze Guillemot, with love.

NOTA AUTORA

CHCIAŁBYM WYRAZIĆ OGROMNĄ WDZIĘCZNOŚĆ Jego Świątobliwości XIV Dalajlamie za liczne wywiady, którymi wspaniałomyślnie wsparł niniejsze dzieło. Podziękowania za oficjalne lub nieoficjalne tłumaczenia świętych tekstów zechcą przyjąć następujące osoby: Cering Dordże, Lobsang Cering, Sonam Cering i Ngałang Gelek. Dziękuję również Kelsangowi Jangzomowi i Tenzinowi Rabgjalowi, tłumaczom, którzy pomagali mi podczas rozmów z doktorem Tenzinem Czodrakiem, osobistym lekarzem XIV Dalajlamy, a także Phuncokowi i Khedupowi Oserom i doktorowi Namgjalowi Tenzinowi za objaśnienia dotyczące kultury tybetańskiej. Jestem też zobowiązany Ministerstwu Informacji i Stosunków Międzynarodowych tybetańskiego rządu na uchodźstwie w Dharamsali.

Aby nie utrudniać lektury, uprościłem transkrypcję tybetańskich nazw zgodnie z najpowszechniejszym międzynarodowym zwyczajemI. Nawet jeśli występuje chiński odpowiednik danego słowa, preferowałem oryginał tybetański. Trudne terminy opatrzono przy pierwszym pojawieniu się gwiazdką odsyłającą do objaśnień w glosariuszu zamieszczonym na końcu wraz z innymi przydatnymi aneksami.

Nie chciałem jednak niepotrzebnie szpikować tekstu przypisami. W paru miejscach powołuję się na cudze dzieła, lecz najczęściej odsyłam do książek o buddyzmie i Tybecie, które opublikowałem wcześniej, samodzielnie lub we współpracy z innymi autorami, i z których korzystałem przy opracowywaniu tego tekstu. Oto lista pozycji, po które dociekliwy czytelnik może sięgnąć:

Po polsku:

Biografia Dalajlamy, tłum. Z. Piątkowska-Wolska, Wydawnictwo Kos, Katowice 2005.

Zaklinacz deszczu. Śladami wizyty tybetańskiego mistrza u Indian z plemienia Hopi, przedm. Y. Berger, tłum. Z. Piątkowska-Wolska, Wydawnictwo Kos, Katowice 2006.

Po francusku:

Terre des dieux, malheur des hommes, wywiady z Jego Świątobliwością Tenzinem Gjaco, XIV Dalajlamą, J.-C. Lattès, Paris 1995, Le Livre de Poche, Paris 1996.

Tibet, mon histoire, z D. Pemą, siostrą dalajlamy, przedm. E. Wiesel, Le Livre de Poche, Paris 1997.

Paroles des dalaï-lamas, Marabout, Paris 1997.

Panchen-Lama, otage de Pékin, Ramsay, Paris 1998.

Le Palais des Arcs-en-ciel. Mémoires du médecin du Dalaï-Lama,z doktorem Tenzinem Czodrakiem,przedm. XIV Dalajlama, Albin Michel, Paris 1998.

Guendun, l’enfant oublié du Tibet, przedm. H. Wu, Presses de la Renaissance, Paris 1999.

Cent mille éclairs dans la nuit, z G. Collardem, przedm. H. Wu, Presses de la Renaissance, Paris 1999.

La Fabuleuse évasion du petit Bouddha, Michel Lafon, Paris 2000.

Le Livre bouddhiste de la sagesse et de l’amour, XVII Gjalła Karmapa Taje Dordże, myśli zebrane przez Gilles’a Van Grasdorffa, Michel Lafon, Paris 2001.

Les Oubliés du Toit du monde, powieść, Michel Lafon, Paris 2001.

Les Secrets de la médecine tibétaine, z T. Czodrakiem, osobistym lekarzem dalajlamy, przedm. S. Lhatse, dyrektor Men Tsi Khang, Plon, Paris 2001.

L’Enfant-lama. Ombres chinoises sur le Tibet, Payot, Paris 2005.

La Nouvelle histoire du Tibet, Perrin, Paris 2006.

La Belle histoire des Missions étrangères, Perrin, Paris 2007.

À la découverte de l’Asie avec les Missions étrangères, przedm. J.-B. Etcharren, przełożony generalny Towarzystwa Misji Zagranicznych w Paryżu, Omnibus, Paris 2008.

L’Histoire secrète des dalaï-lamas, Flammarion, Paris 2009.

Alexandra David-Néel, Pygmalion, Paris 2011.

Le Dalaï-lama. La biographie non autorisée, biografia zaktualizowana, Archi-poche, Paris 2012.

À la recherche du quinzième dalaï-lama, Presses du Châtelet, Paris 2012.

Opération Shambhala, des SS au pays des dalaï-lamas, Presses du Châtelet, Paris 2012.

Na koniec zaznaczę, że przy pisaniu niniejszej biografii postawiłem sobie jasny cel: chciałem, by Tybetańczycy opowiedzieli o sobie samych i przedstawili losy tego, którego zwyczajowo nazywają Kundunem. Nie jest to przedsięwzięcie historiograficzne w ścisłym tego słowa znaczeniu, mimo że odwołuję się do historii, ilekroć zachodzi potrzeba. Nie dałoby się jednak wytłumaczyć globalnego zainteresowania, jakie wzbudza Tenzin Gjaco, bez częstych nawiązań do tybetańskiej kroniki złożonej z cudów i łez.

G. Van Grasdorff,

2021

PROLOG

PONIEWAŻ JAKO PIERWSZY MIESZKANIEC ZACHODU napisałem książkę1 we współpracy z XIV Dalajlamą*II Tenzinem Gjaco*, który uczynił mi zaszczyt i obdarzył mnie przyjaźnią, zobowiązałem się, że w dniu jego śmierci opublikuję biografię, o której tylokrotnie wspominaliśmy i nad którą pracowałem od wielu latIII. Udzielił mi w tym celu licznych wywiadów. Nasze ostatnie spotkanie, zamykające klamrę, przeniosło mnie w czasie do pierwszego, które odbyliśmy w sobotę 30 października 1993 roku w Grenoble, w hotelu Président: drzwi się otworzyły, Jego Świątobliwość podszedł do mnie, a jego śmiech, który wypełnił korytarz, dotąd we mnie rozbrzmiewa. A zatem do napisania tej książki skłonił mnie osobisty dług. Choć nie jestem buddystą, lecz katolikiem, to spotkanie, a także inne spotkania ze sławnymi współczesnymi tybetańskimi mistrzami sprawiły – wywołując lawinę zdarzeń w moim życiu prywatnym – że bardziej zdecydowanie zacząłem kroczyć duchową ścieżką.

Za pośrednictwem tej książki pragnę też wypełnić ciążący na nas obowiązek pamiętania. Byłem jednym z pierwszych autorów, którzy mieli okazję spotkać się z Paldenem Gjaco. Ów mnich opozycjonista spędził trzydzieści trzy lata w laogai*, chińskich obozach pracy, gdzie zaznał potwornych tortur i upokorzeń. To on zawyrokował, że nie możemy wiecznie bronić tezy, wedle której Tybet to „kraj poza historią, gdzie żyją wyłącznie święci i męczennicy”, obojętni na prawdę i sprawiedliwość. Powierzył mi zadanie rozpowszechnienia swojego poglądu. W 1995 roku podarowałem mu jego pierwszy bilet lotniczy, żeby o swoich doświadczeniach mógł opowiedzieć we Francji i Luksemburgu, między innymi publiczności złożonej z parlamentarzystów. Rok później wynikła z tego książka: Panchen-Lama, otage de Pékin2(Panczenlama, zakładnik Pekinu).

Poznawałem coraz więcej osób z otoczenia dalajlamy. W październiku 1994 roku, kiedy wróciłem do Dharamsali, tybetańskiej stolicy na uchodźstwie położonej w indyjskim stanie Himachal Pradesh, by dokończyć wywiady z Jego Świątobliwością, zrodził się pomysł na inną książkę, tworzoną tym razem z udziałem Dziecyn Pemy, jego młodszej siostry. Odważyłem się poruszyć tę kwestię podczas kolacji z nią i jej mężem Tempą Ceringiem, który był wówczas szefem Ministerstwa Informacji i Stosunków Międzynarodowych. Roześmiała się i odparła: „Nie mam nic ciekawego do powiedzenia, Gilles!”. Nie nalegałem. Ale zaraz po powrocie do Paryża wysłałem do niej list, w którym proponowałem, że spiszę jej historię: „Mogłabyś – przekonywałem – mówić o edukacji dzieci, o codziennym życiu uchodźców, rodziców i dzieci, w pierwszych latach na wygnaniu”. W lipcu 1995 roku wybrałem się w trzecią podróż do Dharamsali. W walizce wiozłem tom wywiadów z dalajlamą, który niezwłocznie mu sprezentowałem. Później spotkałem się z Dziecyn Pemą, żeby popracować nad publikacją, przy której ostatecznie zgodziła się pomóc. Wspólnie wydaliśmy Tibet, mon histoire3(Tybet, moja historia), a przedmową opatrzył ją Elie Wiesel, zdobywca Pokojowej Nagrody Nobla.

Tenzina Czodraka, osobistego lekarza Tenzina Gjaco i jego rodziny, również poznałem w 1994 roku. Na prośbę Jego Świątobliwości Czodrak kilkakrotnie przyjmował mnie podczas tamtego pobytu, czy to w Men Tsi Khang, Tybetańskim Instytucie Medycyny i Astrologii, czy to w prywatnej kwaterze, którą zajmował na terenie placówki. W 1998 roku, wkrótce po ukazaniu się w księgarniach naszego wspólnego dzieła – Le Palais des Arcs-en-ciel4 (Tęczowy Pałac) – zabrałem mojego przyjaciela Tenzina Czodraka do Paryża, żeby i on mógł zaświadczyć o prześladowaniach, których zaznał u boku Paldena Gjaco, o życiu u boku dalajlamy i o swoim zaangażowaniu w sprawę Tybetu. Po raz ostatni widzieliśmy się w 2000 roku, znów w Paryżu. Zamierzaliśmy napisać wspólnie kolejną książkę. Niestety nie zdążyliśmy tego zrobić: doktor Tenzin Czodrak zmarł w Dharamsali w piątek 6 kwietnia 2001 roku. Natychmiast wsiadłem w samolot do Indii, żeby się z nim pożegnać.

Wszystkim im zawdzięczam tę książkę, gdyż bez nich nie udałoby mi się zrozumieć, jak wyglądało życie Tenzina Gjaco, XIV Dalajlamy.

Z tego samego powodu zobowiązany jestem również tybetańskiemu ruchowi oporu, który zawsze wspierałem. W latach 1950–2019, a więc od początku okupacji Tybetu przez chińskich komunistów, od dwóch do trzech milionów Tybetańczyków, czyli niemal połowa początkowej populacji, zostało rozstrzelanych, powieszonych, zdekapitowanych, uduszonych, utopionych, śmiertelnie poparzonych, pogrzebanych żywcem czy też pomarło z głodu – padło ofiarą prowadzonego przez Pekin programu eksterminacji. Nie dość, że zniszczono tybetańskie dziedzictwo religijne i kulturowe, nie dość nawet, że ludność doświadcza deportacji i przesiedleń – dzisiejszy Tybet to kraj, gdzie obca totalitarna władza przy narodzinach dziecka decyduje o jego życiu lub śmierci, przeprowadza liczne przymusowe aborcje nawet w dziewiątym miesiącu ciąży, planuje sterylizację dziewczynek powyżej dwunastego roku życia i pobiera narządy od dzieci, starców i więźniów.

A zatem moja książka jest też narzędziem walki. Tybet na naszych oczach znika z powierzchni ziemi i z kart historii ludzkości. Jeden człowiek sprawił, że prawda o tej planowej zagładzie wyszła na jaw. Przez dziesięciolecia głosił ją na wszystkich krańcach świata, bo to było jego misją, po to się urodził i do tego został wybrany. Ale co się stanie z państwem na Dachu Świata teraz, po śmierci tego człowieka?

Już od wielu lat stan zdrowia XIV Dalajlamy Tenzina Gjaco skłaniał do refleksji nad nieuniknionym problemem sukcesji. W dniach 17–22 listopada 2008 roku tybetański przywódca zwołał w Dharamsali, gdzie od 1962 roku żył na uchodźstwie, nadzwyczajne zebranie, na którym uznał porażkę prowadzonej od przeszło dwudziestu lat polityki non-violence. W harmonogramie obrad, w których uczestniczyło pięciuset przedstawicieli władzy i wysokich urzędników państwa na uchodźstwie, ale też gniewna młodzież, znalazło się pytanie, czy należy zradykalizować tybetańską walkę przeciwko komunistycznym Chinom. Poruszono także temat zdrowia zwierzchnika państwa, wówczas siedemdziesięciotrzyletniego, ponieważ obie kwestie były ściśle ze sobą związane.

Dalajlama, którego w sierpniu 2008 roku hospitalizowano w Bombaju ze względu na „problemy z jamą brzuszną” i „ogromne zmęczenie”, a w październiku poddano operacji pęcherzyka żółciowego w Nowym Delhi, w lutym 2009 roku po raz trzeci trafił do szpitala, tym razem z powodu „nerwobólu”. We wrześniu 2015 roku, podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych, amerykańscy lekarze radzili mu zrezygnować z podróży po kraju. Towarzyszyli mu już od ponad dziewięciu lat z uwagi na raka prostaty, schorzenia częstego u mężczyzn w jego wieku. Pod koniec stycznia 2016 roku przyjęto go do cieszącej się międzynarodową renomą kliniki Mayo w mieście Rochester w Minnesocie. Tenzin Gjaco przebywał tam przez miesiąc, zmuszony do odpoczynku. Otaczający go specjaliści chcieli mieć pewność, że dalajlama nie zaniedba leczenia, które mu zaordynowali, i że całkiem wróci do zdrowia5.

To właśnie na terenie tej zaawansowanej technologicznie placówki medycznej 29 lutego 2016 roku Tenzin Gjaco wziął udział w konferencji zatytułowanej Współczucie w medycynie. Spotkanie odbyło się w kaplicy metodystów pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, mieszczącej się na drugim piętrze budynku, a przewodniczył mu John Noseworthy, prezes grupy Mayo we własnej osobie. W konferencji uczestniczyło pięćset osób wyłonionych w wyniku losowania spośród pacjentów i pracowników. Wielu upatrywało w tym wystąpieniu testamentu Jego Świątobliwości, bo treść zgadzała się z samą istotą buddyzmu, nad którym dalajlama sprawował duchowe przywództwo: postulowała konieczność pielęgnowania i leczenia człowieka oraz świata.

Ponieważ dalajlama był chory, przedstawienie w każdej chwili mogło dobiec końca, a kurtyna opaść. Tak w Chinach, jak i w Tybecie. To zaś oznaczałoby, że Tenzin Gjaco był ostatnim dalajlamą, a w każdym razie ostatnim wybranym według zasad tradycji buddyjskiej. Owszem, postanowił, że wróci, by żyć wśród ludzi, i wydał w tej sprawie oficjalne oświadczenie. Ale czyniąc to, otworzył drogę nowemu pokoleniu przewodników duchowych. Istniało duże ryzyko, że pojawią się dwie inkarnacje, a nawet jeden dalajlama, tyle że w dwóch emanacjach: pierwszy żyłby w Lhasie, swojej historycznej siedzibie, byłby jednak prochińskim zakładnikiem Pekinu, drugi zaś w Dharamsali, na wygnaniu, ale za to wyznawałby prozachodnie poglądy i cieszył się poparciem światowej opinii publicznej.

Cokolwiek się zdarzy, Tenzin Gjaco, ostatni dalajlama, czternasty z kolei, poświęcił życie próbom zapobieżenia zagładzie swojego ludu. O tym jest ta opowieść.

1KRONIKA POCZĄTKÓW

TENZIN GJACO URODZIŁ SIĘ w Takcerze, w regionie Amdo, w lecie roku drewnianej świni, to jest 6 lipca 1935 roku według kalendarza zachodniego. Jego ojciec (1899–1947) nazywał się Czokjong Cering, a matka (1900–1981) Deczi Cering. Małżonkowie doczekali się szesnaściorga dzieci, z których dziewięcioro zmarło w młodym wieku. Mimo to los okazał się dla rodziców łaskawy, gdyż wśród ich potomstwa znalazły się jeszcze dwie inne inkarnacje ważnych postaci tybetańskiego buddyzmu. Tenzin Gjaco był trzynastym z rodzeństwa, ale na pewno nie najmniej ważnym. Mówi się, że w chwili narodzin chłopca sąsiednie wzgórze skąpało się w tęczowym blasku, co stanowiło wspaniałą wróżbę. Jego przeznaczeniem było zostać XIV Dalajlamą. Ale co to właściwie znaczy? Czym jest ta instytucja, która definiuje Tybet, królestwo zarazem świeckie i duchowe, przycupnięte w samym sercu Azji, na północ od Himalajów, na wysokości czterech tysięcy metrów nad poziomem morza, na najwyższym zamieszkanym płaskowyżu na Ziemi, otoczone trzema gigantycznymi pasmami górskimi, które stanowią naturalną barierę tak potężną, że przez długi czas czyniła je zakątkiem do tego stopnia mitycznym i niedostępnym, iż nazwano go „Dachem Świata”? Królestwo wielce tajemnicze, ze stolicą w Lhasie słynącej ze złoconych kopuł Potali, rezydencji dalajlamów, o którym przez wieki śnili podróżnicy i poszukiwacze przygód.

Z tego też powodu Kraj Wiecznych Śniegów przez wiele stuleci pozostawał synonimem odpornej na reformy teokracji. A jednak samo kształtowanie się tybetańskiego buddyzmu i powstawanie instytucji dalajlamów było długotrwałym procesem religijnym i politycznym. Jego przebieg opisano w wielu mądrych księgach, o czym Tybetańczycy dobrze wiedzą. Ale ponieważ jest to ich historia, często odwołują się raczej do zbiorowej pamięci i przekazują ją w formie ustnej kroniki, w której liczy się przede wszystkim wymiar duchowy, nieraz zahaczający o sferę cudów. Poniższa opowieść bazuje na licznych rozmowach z Jego Świątobliwością Tenzinem Gjaco, bo chodzi przecież o to, by wsłuchać się w głos samego Tybetu.

BUDDA W DRODZE DO TYBETU

Kronika jasno podaje, jakie korzenie mają Tybetańczycy i kiedy powstał ich kraj. Tych pierwszych szukać należy w mitycznych początkach historii ludzkości, to drugie ściśle wiąże się z nastaniem buddyzmu. Legenda Tybetu przeplata się z inną, jeszcze bardziej znaną, która zmieniła oblicze całego kontynentu, a opowiada o Siddharcie Gautamie (563–483 p.n.e.). Ów książę urodził się w królewskim rodzie Śakjów na północy Indii. W wieku szesnastu lat poślubił arystokratkę imieniem Jasodhara i wiódł z nią beztroskie życie. Ale któregoś dnia, wyszedłszy ze służącym z okazałego pałacu, książę napotkał kolejno starca, człowieka nieuleczalnie chorego, orszak pogrzebowy oraz ascetę. Przejęty taką ilością ludzkiego cierpienia, postanowił poznać jego powody i nauczyć się je zwalczać. Mając dwadzieścia dziewięć lat, tuż przed narodzinami swojego jedynego syna, Rahuli, opuścił królestwo. Przez sześć lat podróżował po dolinie Gangesu, spotykając się z wykształconymi mędrcami i mistrzami duchowymi. Jednak żadna z ich rad nie pozwoliła mu zaznać spokoju. Pewnego razu podczas medytacji w Wadźrasanie, na brzegu rzeki Nairandźany, Siddhartha Gautama doznał Przebudzenia. Miał trzydzieści pięć lat. Przez następnych czterdzieści pięć wskazywał wszystkim ludziom, od monarchy po żebraka, ścieżkę, którą odnalazł.

Zgodnie z tradycją Buddę, jego naukę (dharmę*) i jego wspólnotę (sanghę*) nazywa się Trzema Skarbami lub Trzema Ucieczkami.Cztery Szlachetne Prawdy, które Budda odkrył w chwili oświecenia, stanowią esencję jego doświadczeń i dopełniają jego podstawowe przesłanie. Wszyscy buddyści, także Tybetańczycy, niezależnie od różnic, zachowali w swych naukach to oryginalne jądro.

Ale czy w ten sposób zrodziła się religia? W porównaniu z trzema monoteistycznymi religiami abrahamowymi – judaizmem, chrześcijaństwem i islamem – buddyzm wydaje się nietypowy, gdyż często przybiera postać filozofii lub praktycznej ścieżki duchowej bez ustalonego systemu wierzeń. Jest nieteistyczny – co nie znaczy, że ateistyczny – a więc nie potwierdza istnienia boga stworzyciela świata pod konkretną postacią. Uznaje, że to zagadnienie nie ma większego znaczenia dla osiągnięcia celu, którym jest uzyskanie wolności, rzeczywistej i absolutnej, w nirwanie*, czyli uwolnienie od cierpienia i błędów zarówno siebie, jak i innych. Ale jeżeli przez słowo „religia” rozumiemy, zgodnie ze znaczeniem etymologicznym, coś, co na płaszczyźnie horyzontalnej łączy ludzi w przestrzeni i w czasie – ze sobą nawzajem i z przodkami – a na płaszczyźnie wertykalnej gwarantuje im dostęp do transcendencji, wymiaru ponadczasowego lub własnej wewnętrznej natury, wówczas buddyzm mieści się w definicji religii. A już z całą pewnością, podobnie jak chrześcijaństwo, wykazuje niezwykłą zdolność adaptacji do wszelkiego rodzaju społeczeństw, ludów i kultur.

W rzeczywistości nauki Buddy rozpowszechniły się w szczytowym okresie panowania Aśoki (264–227 p.n.e.), trzeciego imperatora z dynastii Maurjów. Po podbiciu Kalingi, królestwa na południe od Bengalu, król, nawrócony buddysta, doprowadził do tego, że dharma opanowała Półwysep Indyjski oraz Cejlon, a następnie szlakami morskimi dotarła, dużo później, bo w II wieku n.e., do południowo-wschodniej Azji i na Archipelag Malajski. Buddyzm rozprzestrzeniał się też drogą lądową, postępując w stronę himalajskich zboczy, by następnie wspiąć się na wysokie płaskowyże Tybetu, gdzie przybrał specyficzną lokalną formę.

SZAMANIZM I NAWRÓCENIE

To tam, na krańcu świata, buddyzm naprawdę pokazał, w jak genialny sposób potrafi absorbować dawne zwyczaje. Choć specjaliści ciągle spierają się w tej kwestii, termin bon* odnosi się zarówno do szamanistycznej religii tybetańskich przodków, jak i do późniejszego synkretyzmu obu tradycji i form pobożności, a nawet do ludowych przesądów, które powstały z tej fuzji. W ten sposób magiczna kronika dawnego Tybetu zmieszała się z kroniką Przebudzenia, która w istocie powstała długo po niej.

W tych niezwykle odległych czasach w niebiańskich królestwach mieszkali trzej bracia: Dagpa, Salwa i Szepa. Pewien mędrzec bonpo*, imieniem Bumtri Logi Czeczen, troszczył się o ich edukację: uczył ich Dziewięciu Ścieżek bon, Czterech Portali bon, a także Piątego – ezoterycznego – zwanego Skarbem, i objawił im Przykazania. Pod koniec studiów bracia udali się do boga współczucia i spytali, co mają robić, by ulżyć wszystkim ludziom w cierpieniu. Szenlha Okar odparł, że najlepiej im się przysłużą, jeśli zostaną ich przewodnikami. Dagpa, najstarszy z braci, przyjął rolę opiekuna minionych epok, Szepa, najmłodszy, miał prowadzić świat przyszłości, a tymczasem Salwa, środkowy, przybrawszy imię Tonpa Szenrab Miwoczie, zmaterializował się u stóp góry Meru wraz z dwoma uczniami, Malo i Julo, by być przewodnikiem po teraźniejszości.

Szenrab został księciem, a kronika dodaje w tym miejscu, że z urodzenia był synem króla Gjala Tokara i królowej Zangi Ringun. Działo się to wszystko dwa tysiące lat przed naszą erą. Pewnego dnia demon Khjabpa Lagring, który chciał popsuć władcy szyki, ukradł mu konia. Szenrab ścigał go aż do Szangszung, królestwa, które rozpościerało się wokół góry Kajlas i jeziora Manasarowar, po czym wypuścił z łuku strzałę, żeby otworzyć sobie przejście przez ten niegościnny zakątek, który miał się stać Krajem Wiecznych Śniegów i przyczółkiem tradycji bon. Szamanibonpo wierzą, że rozległy ogród świata to w rzeczywistości raj bogów. Ci powierzyli pieczę nad nim potężnym istotom, które wzbudzały lęk, odkąd tylko w Tybecie zjawił się człowiek. Gdy więc Szenrab dotarł w te strony, podobnie jak Budda wyrzekł się ziemskiego życia i poświęcił głoszeniu nauk bon.

Stąd płynie przekonanie Tybetańczyków, że opatrzność zawczasu przygotowała ich na przyjęcie buddyzmu. Historycznie rzecz ujmując, zaczęli nawracać się na praktykę Przebudzenia w pierwszych wiekach naszej ery. Król Trisong Decen (lata panowania: 755–797) zapisał się w ludzkiej pamięci nie tylko jako wielki zdobywca, który wielokrotnie sprawił, że Cesarstwo Chińskie drżało ze strachu, ale też jako człowiek, który sprowadził do kraju nową religię wraz z panditami*, słynnymi indyjskimi mędrcami mającymi przetłumaczyć święte teksty i komentarze, czyli sutry* i tantry*.

Kronika ukazuje go jako kolejnego młodego króla obarczonego boską misją. Aby doprowadzić ją do końca, musiał zwołać trzystu jeźdźców z regionu Kham, a swoją straż przyboczną uzupełnić o przerażających członków plemienia Kirata, którzy nawet na Dachu Świata uchodzą za górali. Władca pomaszerował na Magadhę, olbrzymie imperium w północno-wschodnich Indiach, powstałe około 600 roku n.e. A wszystko tylko po to, by złożyć ofiary dokładnie w miejscu, gdzie któregoś dnia pewien książę stał się Buddą. Kronika podaje też, że Trisong Decen pewnie kroczył duchową ścieżką wytyczoną przez znamienitego poprzednika i jeszcze jako nastolatek poznał nauki zawarte w Czterech Szlachetnych Prawdach: ponieważ człowiek jest panem samego siebie, nie istnieje żaden wyższy byt ani siła zdolna sterować jego losem; każda istota ludzka jest w stanie wyrwać się z wszelkich form niewoli dzięki własnemu wysiłkowi i inteligencji; wyzwolenie jednostki zależy od należytego zrozumienia prawdy, każdy jest więc odpowiedzialny za własne szczęście lub niedolę; ten, kto samodzielnie dostrzeże prawdziwą naturę powiązań w nieskończonym cyklu przyczyn i skutków, przerwie krąg i w ten sposób osiągnie wybawienie.

Jeśli chodzi o sprawy bardziej przyziemne, Trisong Decen skorzystał z wyprawy nad Ganges, żeby za pomocą słupa oznaczyć nowy punkt graniczny pomiędzy Tybetem a Indiami. Legenda głosi nawet, że dokonawszy tego przełomowego czynu, król rozpłynął się w niebiańskiej poświacie, a następnie zmaterializował w Lhasie, w świątyni Dżokhang, samotny i pogrążony w medytacji przed słynnym posągiem Dżowo* przedstawiającym młodego Buddę.

OD PRZEBUDZENIA DO TYBETAŃSKIEJ KSIĘGI UMARŁYCH

Buddyzm ogłoszono w 779 roku oficjalną religią państwową. Początkowo jego założenia znała jedynie garstka obywateli. Decydujący wpływ wywarł na niego Padmasambhawa, zwany przez Tybetańczyków Guru Rinpocze, „Drogocennym Mistrzem”, który pochodził z terenów dzisiejszego Pakistanu i propagował wadżrajanę*, innymi słowy tantryzm* himalajski. Szkoła ta uznawała podstawowe wierzenia buddyjskiego nurtu zwanego mahajaną* (słowo to znaczy w sanskrycie* „Wielki Pojazd”), ale zapożyczyła też pewne elementy z hinduizmu, a szczególnie z kaszmirskiego siwaizmu. Buddyzm mahajana, szerzący się od I wieku n.e., coraz bardziej różnił się od oryginalnego buddyzmu zwanego hinajaną* albo „Małym Pojazdem”, aż wreszcie wprowadzono szczególnie znaczącą zmianę: ten, kto osiągnął stan buddy, nie mógł zadowolić się własnym zbawieniem – powinien dążyć do ideału bodhisattwy*, a więc działać na rzecz wyzwolenia wszystkich istot, nie tylko samego siebie.

Tybetańczycy nie widzą powodu, by podkreślać te różnice i wyjątkową naturę rodzimej odmiany buddyzmu. Jak powtarzał XIV Dalajlama:

Oczywiście istnieją różnice pomiędzy buddyzmem tybetańskim a buddyzmem indyjskim. Możemy uznać, że buddyzm upowszechnił się w Tybecie w dwóch fundamentalnych etapach: pierwszy wiązał się z królem Lha Totorim Njencenem6, który jako pierwszy popularyzował naszą religię w całym kraju i zainicjował nadejście wpływów z Indii; drugi etap miał miejsce [w IX wieku] po zakończeniu rządów króla Langdarmy, który raczej nie interesował się religią, kiedy indyjscy i tybetańscy mędrcy przetłumaczyli święte teksty, a wspierali ich w tym cieszący się wielką estymą pandici. Po tym drugim okresie doktryna nie ulegała już żadnym poważniejszym transformacjom. Nasza religia została uformowana i trwa w niezmienionym kształcie po dziś dzień. Stąd biorą się drobne rozbieżności między buddyzmem tybetańskim, który pozostał bliższy źródłu, a buddyzmem indyjskim, który się rozwijał. Właśnie dlatego buddyzm tybetański można uznać za autentyczny, choć na przestrzeni wieków zasady jego praktykowania dostosowano do lokalnych warunków. W ten sposób powstały, także u nas, różne szkoły związane z poszczególnymi wspólnotami klasztornymi, wszystkie jednak uważa się za pełnoprawne, gdyż czerpią z nauk hinajany, mahajany i wadżrajany i szanują je. Tybetańscy buddyści stosują się do reguł winaji*, przestrzegają ich zwłaszcza hinajaniści; jeśli interesują ich bardziej ezoteryczne praktyki, zwracają się do szkół mahajanistycznych i tantrycznych7.

Monastycyzm faktycznie nabrał w Tybecie ogromnego znaczenia. Padmasambhawa wraz z uczniami zbudował pod królewskim patronatem pierwszy buddyjski klasztor zwany Samje. Leżał wysoko w dolinie Brahmaputry, między Lhasą, która była wówczas zaledwie osadą, a Tsethangiem w dolinie rzeki Jarlung-cangpo, uznawanej za kolebkę tybetańskiego królestwa. Tak po prawdzie, Trisong Decen widział w tym nowym nurcie myślowym przede wszystkim narzędzie polityczne i element unifikujący, ponieważ tybetańska szlachta wciąż nadmiernie polegała na kapłanach religii bon, zrodzonej na długo przed buddyzmem w regionie Szangszung, na zachodzie kraju.

Padmasambhawa jest też autorem Bardo* Thodol, Tybetańskiej Księgi Umarłych. To najlepszy istniejący przykład ukazujący specyfikę tantryzmu, jego rojącą się od bóstw kosmologię i ezoteryczne praktyki. Mowa tam o dakiniach*, które najczęściej przybierają postać starych, zagniewanych i szkaradnych kobiet, a także o daka czymamo – obdarzonych siłą sprawczą opiekunach dzielących się na dwie grupy: jedna pochodzi ze świata nadziemnego, druga z podziemnego8. Do tej ostatniej klasy zalicza się przede wszystkim Pehar, którego Padmasambhawa wybrał na protektora Samje, uczynił też klasztor siedzibą wyroczni mającej dostęp do świata niewidzialnego.

Kronika podaje, że Padmasambhawa walczył z szamanami bonpo, kapłanami czarownikami, którzy chcieli zapobiec rozpowszechnieniu się buddyzmu w Tybecie, ich własną bronią – uciekając się do tajemnych mocy. Jednak z szacunku dla lokalnych bóstw „Drogocenny Mistrz” postanowił włączyć je do nowej religii i zrobił z nich strażników prawa Buddy. Wyznaczył nawet miejsce, w którym od tej pory należało je przyzywać.

Mówiono – pisze lama* Anagarika Govinda – że […] w arcykapłana tej świątyni zwanego czodzie (chos-rje) wchodzili starożytni bogowie lub duchowi opiekunowie Tybetu. Czodzie wpadał wówczas w trans, w którym przemawiali przez niego bogowie i odpowiadali na pytania, które zadawano w czasie rytuału9.

Stąd wielka wyjątkowość obrządków tybetańskiego buddyzmu.

PIERWSZA INKARNACJA

Ruch rozwijał się spokojnie do XII wieku, kiedy nastąpił pierwszy wielki przełom, który wpłynął na charakter tybetańskiego życia religijnego. „Pewnego dnia zrodzi się człowiek obdarzony wielkim współczuciem, który – wraz ze swymi kolejnymi inkarnacjami – będzie znany jako karmapa”10 – przepowiedział podobno Budda. W 1110 roku Tsalpha Tsondrup Dra, asceta, rozpoznał tę nadzwyczajną istotę w jednym ze swoich uczniów imieniem Dysum Czienpa. Na prośbę mistrza mężczyzna, który miał zostać karmapą, odbył niewiarygodną pielgrzymkę przez cały Tybet i spędził trzy zimy i trzy lata na skale, gdzie karmiły go dakinie.

Następnie karmapa udał się do Tsurpu, na zachód od Lhasy, by tam położyć podwaliny pod klasztor, który w przyszłości wykształci Milarepę (1040–1123)11, jednego z najwybitniejszych mistrzów tybetańskiego buddyzmu. Był on uczniem Marpy (1012–1096)12, który również słynął z duchowych zalet, wprowadził więc w życie praktyki i nauki przekazane mu przez mistrza. W wyniku głoszonych przez niego wykładów powstała szkoła oraz linia kagju, która uznała klasztor za swoje opactwo.

Kronika podaje, że Dysum Czienpa miał zdolność przenikania przez góry, uzdrawiania chorych, których spotkał na swej drodze, i przywracania wzroku ślepcom. Obiecał swoim uczniom, że dożyje osiemdziesięciu lat – tyle samo miał Budda w chwili śmierci – a potem ponownie przyjdzie na świat jako dziecko. Testament karmapy spisany w formie listu wymieniał wszystkie szczegóły niezbędne do odnalezienia pierwszego małego tulku*, czyli – jak mówi definicja, która od tej pory stała się niezwykle ważna w tybetańskim buddyzmie – dostojnika religijnego uznawanego za inkarnację zmarłego mistrza lub też za jego emanację.

Krótko po śmierci pierwszego karmapy Dysuma Czienpy na świat przyszedł chłopiec. Urodził się – znak czy przypadek? – w rodzinie króla Trisonga Decena, tego samego, który uczynił buddyzm religią panującą. Już w wieku sześciu lat młody geniusz przepisywał księgi, mimo że nikt nie uczył go alfabetu. Gdy skończył dziesięć lat, wystarczyło, że posłuchał mnichów recytujących święty tekst, a umiał natychmiast go powtórzyć bez najmniejszej pomyłki. Pom Drakpa, uczeń pierwszego karmapy, nie miał żadnych wątpliwości. Kiedy stanął przed tym dzieckiem, znalazł się twarzą w twarz z inkarnacją swojego zmarłego mistrza, pierwszego z długiej listy cytowanej przez kroniki tybetańskiego buddyzmu. „Jesteś drugim karmapą i będziesz nosił imię Karma Pakszi” – oznajmił chłopcu. Przyjęcie zasady ciągłości, która miała znaczenie zarówno w sferze duchowej, jak i świeckiej, zbiegło się w czasie z gwałtownymi przemianami politycznymi, co z pewnością nie było zwykłym zbiegiem okoliczności.

Lata później Karma Pakszi (1204–1283) musiał odpowiedzieć na wezwanie księcia Kubilaja (1215–1294). Hordy mongolskie okupowały Amdo, a ich przywódca, przyszły chan*, szykował się do podboju kolejnych tybetańskich prowincji. Do spotkania mongolskiego księcia z tybetańskim lamą doszło nad brzegiem jeziora Kuku-nor13. Karmapa chciał przekonać Kubilaja, żeby nawrócił się na buddyzm tybetański – religia ta nie była zresztą imperatorowi obca: mówiono o niej na jego dworze, a niektórzy członkowie jego rodziny już zaczęli ją praktykować. Niestety w wyniku obopólnego nieporozumienia książę uniósł się gniewem. Audiencja szybko dobiegła końca. Między Mongołem a lamą zrodziła się zajadła nienawiść: trwała potem niezmiennie przez całe dziesięciolecia. Już wtedy zapowiadała inne konfliktowe sytuacje, które miały dopiero nadejść.

Wówczas Karma Pakszi postanowił w pośpiechu opuścić obozowisko imperatora. Schronił się przy granicy Kham, w klasztorze należącym do mnichów z linii kagju, z której sam się wywodził. Tam właśnie zwołał radę khenpów*, czyli starszych, by wspólnie z nimi obmyślić plan stawienia oporu. Dwanaście dni później karmapa wraz z dwustoma ludźmi wyruszył do południowych Chin, chcąc dotrzeć do Chanbałyku (późniejszego Pekinu), co udało mu się na początku 1256 roku. Ponieważ sława cudotwórcy go wyprzedzała, wielki chan Mongke, wnuk Czyngis-chana i brat Kubilaj-chana, udzielił mu zarówno publicznej, jak i prywatnej audiencji.

Karma Pakszi uczestniczył też w licznych debatach teologicznych, w których buddyści spierali się z taoistami. Nie bez sukcesów: plotka głosi, że Mongke postanowił porzucić nestorianizm, semicki odłam chrześcijaństwa uznawany przez Rzym za heretycki, na rzecz tybetańskiego buddyzmu. Ale w 1259 roku nastąpił iście teatralny zwrot akcji, ponieważ Mongke nagle zmarł. Odsunąwszy od władzy jego młodszego brata, Kubilaj ogłosił się wielkim chanem i założył mongolską dynastię Yuan (1279–1368). Dla Karmy Paksziego to nagłe zawirowanie miało poważne konsekwencje.

TWARZĄ W TWARZ Z KUBILAJ-CHANEM

II Karmapa za najrozsądniejszą decyzję uznał ucieczkę, ale po piętach deptało mu trzydzieści tysięcy żołnierzy, więc szybko został pojmany. Skazano go na śmierć i wrzucono do lochu. Nadszedł dzień wykonania wyroku. Kaci związali mu ręce za plecami i szykowali się, by go poćwiartować. Według kroniki zdarzyła się wówczas rzecz niewiarygodna: kiedy więzień ułożył palce w pozycji mudry*, symbolicznym geście bóstw z panteonu tybetańskiego buddyzmu, katów dotknął paraliż, a ich broń rozpadła się na kawałki.

Natychmiast doniesiono o tym wielkiemu chanowi. Rozwścieczony władca kazał bezzwłocznie stracić niezdarnych katów i wyznaczył szesnastu spośród najokrutniejszych zabójców w całym imperium, którym polecił raz na zawsze rozprawić się z II Karmapą. Gdyby ponieśli porażkę, mieli zapłacić za nią własnym życiem. Zabójcy znaleźli Karmę Paksziego przycupniętego w głębi wilgotnej, lodowatej celi i zaciągnęli go na stos z drewna sandałowego. Jednak płomienie nie wyrządzały Karmie Paksziemu żadnej krzywdy. Kronika notuje, że następnie karmapa pogrążył się w medytacji, a jego ciało zmieniło się w wodę. Ale gorąco bijące od płonącego stosu doprowadziło ciecz do wrzenia. Tybetańczyk myślał już o porzuceniu ciała, gdy nagle ukazał mu się jego brat w dharmie: „Medytowałeś o wodzie, a powinieneś był się domyślić, że zacznie wrzeć. Medytuj więc o ogniu i stań się nim. Ogień bowiem nie może zaszkodzić ogniowi”.

Rozwścieczeni zabójcy zaciągnęli wówczas karmapę nad rzekę i wrzucili we wzburzone wody. Ale ryby, ujrzawszy go w tak złym położeniu, natychmiast przypłynęły mu na pomoc. Mistrz z Tsurpu uwolnił się od ciążących mu kamieni i zaczął nauczać zgromadzone wokół wodne stworzenia. Oprawcy zmusili go do wypicia całej miski trucizny. Karmapa delektował się nią niczym przepysznym nektarem. Niemal wychodząc z siebie, Mongołowie zaprowadzili go na wysoki klif. Gdy zepchnęli go z krawędzi, Karma Pakszi zaczął szybować w przestworzach. Nawet orły podlatywały, żeby go pozdrowić! Później tajemnicza siła przeniosła go do laguny na środku oceanu, gdzie spędził trzy długie lata. Wtedy do gry włączyli się opiekunowie dharmy, którzy wywołali w mongolskim imperium Yuanów huragany, trzęsienia ziemi i pożary miast. Tymczasem dzięki wodnym bóstwom – nagom – wyspa Karmy Paksziego stała się oazą zieloności, on zaś wydawanymi przez nią owocami dzielił się z ptakami, rybami i dzikimi zwierzętami wszelkiego gatunku.

Jak głosi jeden z najważniejszych mitów założycielskich, Kubilaj w końcu sam udał się w to miejsce i zdziwił się, gdy pośród fal natrafił na urodzajną ziemię. Wówczas sprowadził Karmę Paksziego z powrotem, zamknął go w świątyni, zatkał wszystkie otwory, a drzwi zamknął na kłódkę. Ale za każdym razem, kiedy przychodził na kontrolę, zastawał karmapę pogrążonego w medytacji, znieruchomiałego w pozycji kwiatu lotosu. W końcu, nie mogąc dłużej tego znieść, chan uwolnił Karmę Paksziego, poprosił o wybaczenie i błagał, by został duchowym przewodnikiem na dworze Yuanów.

Pewien ważny świadek, przybysz z Zachodu, również odnotował rosnący wpływ tybetańskiego buddyzmu na Mongołów. Spotkał nie tylko karmapę, ale pewnie także mistrzów szkoły sakja przebywających na dworze mongolskiego chana. Marco Polo14 (1254–1324) nazywał Karmę Paksziego imieniem Bakszi. Wygląda na to, że uczestniczył nawet w wielu zdumiewających pokazach umiejętności lamów:

Gdy Wielki Chan zasiądzie w swej wielkiej sali za stołem, który jest na osiem łokci wysoki, zaś puchary stoją na podłodze sali o dobrych dziesięć kroków od stołu, pełne wina, mleka i innych napitków znamienitych, owi mądrzy czarownicy, o których wyżej wspominałem, a których zowią baksi, przez swe zaklęcia i sztuki sprawiają, że owe puchary pełne same z siebie podnoszą się z ziemi i stają przed Wielkim Chanem, choć nikt ich nie dotyka; i patrzy na to dziesięć tysięcy ludzi […]15.

Jakkolwiek chcemy interpretować tę fantastyczną opowieść, należy wysnuć z niej wniosek, że duchowa siła Tybetańczyków pozwoliła im odwrócić sytuację na swoją korzyść i zyskać przewagę w stosunkach z najeźdźcą, choć początkowo stali na przegranej pozycji. To tendencja, która da o sobie znać także w późniejszej historii. Tymczasem okres tej niezwykłej unii dwóch dzierżących władzę mężczyzn dobiegł końca w atmosferze ogólnej beztroski w 1283 roku w Chanbałyku, kilka tygodni przed śmiercią Karmy Paksziego. II Karmapa wrócił do Tsurpu, żeby umrzeć w osiemdziesiątym roku życia. Dziewięć dni po kremacji khenpowie zrobili relikwie z serca, oczu i języka swego przewodnika, które jak twierdzili, znaleźli wśród popiołów nietknięte ogniem, a tymczasem lamowie zaczęli dostrzegać liczne znaki mające pozwolić na identyfikację jego nowej awatary.

Instytucjonalizacja reinkarnacji* jako metody wyboru przywódcy już się dokonała.

KARMAPA, CESARZ I CZAPKA

Zasada reinkarnacji posłużyła też do wykrystalizowania się systemu linii monastycznych, z których wywodzą się rinpoczowie*. I Karmapa w swoim liście-testamencie określił, w jakich okolicznościach pojawi się jego tulku, i oświadczył przy tym, że dysponuje czterema emanacjami, które wyrażają jego słowa i myśli, posiadają jego przymioty i działają w jego imieniu. II Karmapa Karma Pakszi przepowiedział z kolei, że inkarnuje się w dwie osoby: karmapę w czarnej czapce, który dalej będzie określany tym mianem, i karmapę w czerwonej czapce, któremu będzie przysługiwał tytuł szamarpy16; wspólnie mieli oni zapewnić ciągłość linii karma-kagju.

Owe nakrycia głowy nie są bynajmniej pozbawionymi znaczenia akcesoriami – odpowiadają skomplikowanym rodowodom i bywają źródłami konfliktu. Kagjupowie, uczniowie Milarepy, założyciela szkoły, dzielą się na cztery główne podgrupy: karma kagju, pagdru, tsalpa i barom kagju. Obok klasztoru Tsurpu, opactwa kagjupów zbudowanego przez I Karmapę Dysuma Czienpę, powstał klasztor Palpung, który situpowie założyli nieopodal Derge. Z kolei szamarpowie, wraz z kolejnymi karmapami, stanowili trzon, dzięki któremu rosła w siłę szkoła karma kamtzang. Natomiast Pagmo Drukpa zapoczątkował osiem pomniejszych nurtów, z których najbardziej znanym jest szkoła drukpa kagju, aż do XVIII wieku kierowana przez linię Drukpa-Drukczen17.

Czapki miewały też jednak duże znaczenie dla historii politycznej Tybetu, jak pokaże przytoczony niżej epizod. U władzy był wówczas Yongle (lata panowania: 1360–1424), trzeci autokrata z dynastii Ming (1368–1644). Prowadził ekspansyjną politykę, przesuwając się w kierunku Mongolii, a stolica imperium mieściła się jeszcze w Nankinie, dopiero w 1450 roku przeniesiono ją do Pekinu. Jego minister Zheng He, wielki eunuch, pragnął zbudować rozległe imperium handlowe (1399–1443) i szlakami morskimi dotrzeć aż do Somalii i na Filipiny, ale łakomym okiem spoglądał również na Tybet. Ponieważ sam świetnie nawigował po wzburzonych wodach, utkał iście pajęczą sieć, działającą prężnie, choć w sekrecie, która oplatała terytoria dawnej dynastii Yuan i przenikała przez granice tybetańskie, w dużej mierze niestrzeżone.

W 1405 roku cesarz Yongle, naciskany przez Zheng He, wysłał do V Karmapy Deszina Sziegpy (lata panowania: 1384–1415) zaproszenie wypisane złotymi literami. Ten natychmiast je przyjął. Nie ma w tym nic niezwykłego, bo duchowi mistrzowie z klasztoru Tsurpu zawsze utrzymywali bliskie relacje z Chińczykami. Dwa lata później bramy Nankinu otwarły się przed V Karmapą Deszinem Sziegpą siedzącym na grzbiecie słonia. Za nim, konno lub pieszo, podążali lamowie, doradcy i hojni dobroczyńcy w niekończącym się orszaku:

Chińscy mnisi i dostojnicy palili kadzidło, dęli w konchy i sypali na drogę kwiaty. Trzy tysiące najważniejszych dygnitarzy, odzianych w strojne szaty, stało w równych rzędach, zachowując pełne szacunku milczenie, wzdłuż alei wiodącej od bram miasta do trzech wejść do pałacu. Cesarz, który czekał u głównego wejścia, podprowadził karmapę do „tronów”, na których obaj mieli spocząć pośrodku wielkiej sali18.

Przedstawiciele dynastii Ming wiedzieli, do jakiego stopnia karmapom i zakonowi kagju udało się zinstytucjonalizować system reinkarnacji. Wiedzieli też, że Deszin Sziegpa potrafi na zawołanie przyzwać tęczę lub sprawić, że na cesarski pałac i ogrody spadnie deszcz kwiatów. Podobno któregoś wieczoru na dalekim horyzoncie cesarstwa zauważono bogów wystrojonych w najrzadsze klejnoty, którzy dosiadali lwów i białych słoni. Legenda dotycząca pobytu karmapy w Nankinie mówi, że codziennie czynił jeden cud. Na rozkaz cesarza Yongle nadworni malarze unieśmiertelnili te wydarzenia na płachtach jedwabiu, które ofiarowano lamie przed jego powrotem do Tsurpu.

Jednak cesarza szczególnie zaciekawiło czarne nakrycie głowy noszone przez karmapę, wypytywał więc o nie szczegółowo. Być może przed udzieleniem odpowiedzi karmapa podumał chwilę o dniu, gdy na cudowne mgnienie oka zjawiły się dakinie i włożyły mu je na głowę. Czapkę zrobiono ze stu tysięcy włosów tych niebiańskich opiekunek, a na dodatek posiadała moc otwierania drzwi prowadzących na wielką ścieżkę wyzwolenia. Widziały ją jednak tylko istoty w pełni urzeczywistnione. Ale podczas inicjacji przeprowadzonej przez V Karmapę cesarz Yongle przejrzał i dostrzegł jej olśniewające piękno. Zaraz po zakończeniu ceremonii władca z dynastii Ming kazał wykonać kopię cennego nakrycia głowy z zamiarem ofiarowania go Deszinowi Sziegpie, aby ta czarna czapka była odtąd widzialna dla wszystkich, nie tylko dla buddystów.

KWESTIA LINII RODOWYCH

Po raz kolejny doszło do cudownego wydarzenia mającego również wymiar polityczny. W 1407 roku, na krótko przed tym, zanim V Karmapa Deszin Sziegpa opuścił Nankin, Yongle uhonorował go tytułem Drogocennego Religijnego Króla, Wielkiego Współczującego ze Wschodu, Potężnego Buddy Pokoju. Nie był to jednak akt bezinteresowny – cesarz i wielki eunuch zamierzali posłużyć się dostojnikiem jako narzędziem do osiągnięcia własnych celów. Karmapa miał zjednoczyć pod pasterską laską kagjupów wszystkie szkoły tybetańskiego buddyzmu i ich wierzenia, w tym bon. Dzięki temu Chińczycy zyskaliby kontrolę nad wszystkimi narodzinami i reinkarnacjami tybetańskich (i chińskich) tulku i – już wtedy – mieliby wpływ na wybór kolejnych inkarnacji, przy czym kierowaliby się wyłącznie własną korzyścią.

W tym właśnie tkwi zarówno siła, jak i słabość tybetańskich instytucji. Jeżeli przeniesiemy się kilka wieków w przyszłość, odkryjemy, że czarną czapkę zabrał ze sobą XVI Karmapa, kiedy w 1959 roku uciekał z Tybetu po niemal dziesięciu latach chińskiej okupacji. Od tamtej pory czapka jest przechowywana w klasztorze Rumtek w Sikkimie, który pełni funkcję opactwa zakonu kagju na uchodźstwie. W chwili gdy piszę te słowa, pomiędzy dwoma karmapami, którzy spierają się o czapkę z Rumteku – XVII Karmapą Urdzienem Trinlejem Dordże* i XVII Karmapą Trinlejem Taje Dordże – panuje niezgoda. Głosy poparcia rozdzieliły się w dość nieoczekiwany sposób, pierwszego bowiem uznały zarówno władze chińskie, jak i dalajlama, drugiego zaś wybrali dysydenci ze szkoły kagju po kłótni, która poróżniła regentów*.

Wśród kagjupów istnieje również linia szamarpów, to znaczy karmapów w czerwonych czapkach. Pierwszy z nich, Drakpa Senge (1283–1343), urodził się rok po śmierci II Karmapy Karmy Paksziego. W XV wieku szczególnie wyróżnili się dwaj z jego następców, Czopel Jesze (1406–1452) i Czoki Drakpa (1453–1524), lecz w miarę upływu czasu i pojawiania się kolejnych inkarnacji autorytet szamarpów coraz częściej podważali situpowie, inne odgałęzienie, którego członkowie utrzymują, że wywodzą się bezpośrednio od bodhisattwy Maitrei, ucznia Buddy. Dla większego utrudnienia sprawy pierwszy rinpocze szkoły situ, Czoki Gjalcen (1377–1448), otrzymał tytuł Tai Situpa – Wielkiego Niezachwianego Mistrza i Pana Porządku – ale został także II Karmapą w czerwonej czapce. Nie można też zapomnieć o pomarańczowej czapce karmapy, którą ofiarowano linii Gjelcab* Rinpocze, reprezentowanej przez wybitnych Gocziego Peldziora Dodrupa (1427–1489) i Tasziego Namgjala (1490–1518), ani o heroicznej linii Pawo* Tulku, której przedstawicielem był Czełang Lhundrup (1440–1503) potrafiący, jak mówiono, chodzić po wodzie i latać!

Istnieje więc całe mnóstwo czapek, tytułów i legend. Można się temu dziwić. Niemniej jednak, dzięki swym politycznym i społecznym wpływom, to tulku ze szkoły kagju odcisnęli najtrwalsze piętno na historii i mentalności Tybetu. Ważną rolę odegrało tu także wróżbiarstwo. Karmapowie potrafią nie tylko wywołać tęczę, pokryć tybetańskie łąki deszczem szarotek czy powstrzymywać burzę lub epidemię – posiadają też dar przepowiadania przyszłości. Proroctwo, które V Karmapa w czarnej czapce, Deszin Sziegpa, wygłosił w XV wieku, odczytuje się dzisiaj jako dokładny opis obecnych rozczarowań:

Za czasów szesnastej i siedemnastej inkarnacji w linii karmapów nauka Buddy w ogóle, w szczególności zaś szkoła karma kamtzang będą podobne hibernującym pszczołom. Dynastia cesarza Chin ujrzy swój kres, a jego krajem będzie rządzić ten, kto okaże się najsilniejszy. Tybet zostanie najechany od północy i od wschodu i otoczony niczym oprawiony diament. Niezależnie od tego, czy sobie na to zasłużyłeś, każdy, do kogo się zwrócisz, odetnie się od ciebie. Dobre postępowanie podupadnie, a złe będzie kwitło […]. Pod koniec życia szesnastej inkarnacji w sukcesji karmapów i na początku kolejnego zjawi się człowiek, który złamał samaję*, lama imieniem Na-tha, który zasiądzie na tronie. Potęga jego pragnień, których nikt nie będzie mógł zrozumieć, sprawi, że dharma karmapy niemal ulegnie zniszczeniu. Wówczas z zachodu przybędzie ten, który żywi pragnienia pozytywne, zaczerpnięte z przeszłości, emanacja Padmasambhawy. Jego szyja będzie opasana futrem, a jego umysł lotny i pełen furii, z gniewem w sercu będzie głosił słowa dharmy. Człowiek ten, o smagłej cerze i wyłupiastych oczach, pokona emanację, która złamała samaję. Przez jakiś czas będzie chronił Tybet i zapanuje wówczas szczęście podobne radości wzbierającej na widok wschodzącego słońca. Tak oto widzę przyszłość tybetańskiego ludu. Choć nadchodzi jeden, którego pragnienia zaczerpnięte z dawnych czasów stworzą pozytywną karmę*, to ponieważ dharma upada, a nieżyczliwe działania mar przynoszą owoce, o szczęście będzie trudno19.

Niezależnie od tego, czy ta niepokojąca wizja ma charakter profetyczny, z pewnością wyraża powszechną w czasach autora obawę o przyszłość tak funkcjonującego systemu. Ale ponieważ metoda sukcesji oparta na reinkarnacji zdążyła wielokrotnie się sprawdzić tak w sferze duchowej, jak i świeckiej, przez wieki rozwijała się dalej, aż w XV stuleciu dała początek linii dalajlamów, a w XVI – linii panczenlamów. Od tamtej pory to oni dzierżyli najwyższą władzę.

DRZEWO MISTRZA

W XIV wieku w kronice odnotowano kolejny przełom. Pewnego dnia 1357 roku rodzina koczowników rozbiła namiot na pustynnym odludziu, nieopodal źródła, a młoda ciężarna kobieta wyszła, by skopać skrawek ziemi służący za ogródek. Pieczołowicie usuwała kamienie i kamyczki, a na każdym oczyszczonym fragmencie starannie sadziła warzywa. Nagle powietrze wypełniło się słodkim zapachem kwiatów, a niebo zabarwiło się wieloma przepięknymi odcieniami złota… Młoda kobieta przerwała pracę. I wtedy poczuła pierwsze skurcze porodowe. Z pomocą Dubczena Karmy Dordże, lamy, który akurat tamtędy przechodził, wydała na świat chłopczyka. „Troszcz się o miejsce, gdzie urodził się twój syn; zachowaj je w nienaruszonym stanie i nie sadź nic, co mogłoby je zanieczyścić. Pewnego dnia pielgrzymi zaczną napływać tu gromadnie, gdyż twoje dziecko czeka niezwykły los” – oznajmił tajemniczy gość.

Małego Tsongkhapę (1357–1419) bardzo szybko zaczęły pociągać święte teksty. Wstąpił więc do klasztoru, gdzie dał się poznać jako pracowity i wyjątkowo przebudzony uczeń. Studiował z wielkim zapałem, a nienasycona ciekawość wkrótce skłoniła go do porzucenia rodzinnych stron i ruszenia na spotkanie z największymi mistrzami rozmaitych szkół buddyjskich*. W dniu, w którym Tsongkhapa wstąpił do klasztoru, w miejscu, gdzie matka wydała go na świat, zaczęło rosnąć drzewo. Pewnego ranka – koczownicy dalej tam obozowali – zjawił się mnich, który zauważywszy matkę Tsongkhapy, zbliżył się do niej i rzekł: „Mam na imię Amdo. Kilka tygodni temu śniłem o tym miejscu. Ktoś mi o nim opowiadał i polecił, żebym natychmiast ruszył w drogę i odnalazł pierwszy pęd drzewa sandałowego. Przybyłem więc tutaj i widzę, że wschodzą już kolejne. Mam za zadanie czuwać nad tym drzewem. Czy pozwoli mi pani tu zostać?”. Wtedy kobieta powtórzyła mnichowi, co jej oznajmił lama w momencie narodzin syna. Potem zakonnik sklecił dla siebie schronienie. Gdy się urządził, począł pierwszą część dnia spędzać na modlitwie pod drzewem. To zaś rosło bujnie, a jego listki miały kształt płatków róży. Wieść o tak wyjątkowym okazie rozeszła się po okolicy. Coraz więcej ciekawskich przybywało, żeby zobaczyć to miejsce, lecz mnich skutecznie pełnił straż i nie pozwalał nikomu dotknąć choćby gałązki, choćby jednego z tych świętych listków.

Matka Tsongkhapy od bardzo dawna nie widziała syna. Kronika podaje, że ponieważ cierpiała z powodu jego przedłużającej się nieobecności, powierzyła pewnemu handlarzowi następującą wiadomość, pełną czułości, ale i frasunku: „Synu, moje oczy nie widziały cię, odkąd wyjechałeś do klasztoru. Byłeś wtedy zaledwie dzieckiem. Później urodziła ci się siostra, kilkanaście miesięcy od ciebie młodsza. Ja jestem dziś staruszką zgiętą pod ciężarem lat, która marzy tylko o jednym, zanim przyjdzie jej opuścić ten świat: by po raz ostatni ujrzeć syna, o którym tyle się mówi. Oto mija już rok, odkąd umarł pala*. A poza tym tutaj, w Amdo, tak wielu ludzi chciałoby posłuchać twojego nauczania”.

Wiadomość dotarła do Tsongkhapy, który przebywał w centralnym Tybecie, bardzo daleko od miejsca, gdzie mieszkała jego rodzina. „To nie trudy wędrówki powstrzymują mnie przed podjęciem podróży – oznajmił posłańcowi – ale jej bezużyteczność”. Podczas seansu medytacji mistrz pojął bowiem, że powrót do Amdo na niewiele by się zdał, podczas gdy jego reformy napotykają mnóstwo przeszkód, przez jednych nierozumiane, przez innych zwalczane z czystej perfidii. Ograniczył się więc do przekazania handlarzowi dwóch listów: pierwszy, adresowany do matki, zawierał jego portret; rysunek w drugim, przeznaczonym dla siostry, przedstawiał Mandziuśriego, bodhisattwę wyższego poznania. Mnichowi zaś, który został strażnikiem drzewa sandałowego, wysłał wizerunek Demczoka20 stojącego w aureoli płomieni na słonecznym dysku, który z kolei spoczywał na kwiecie lotosu. Dzięki niemu mnich zrozumiał ostateczny cel swojej misji. Po raz pierwszy od wielu lat rozwinął jeden z opadłych na ziemię listków i na jego powierzchni ujrzał podobiznę Mandziuśriego, bodhisattwy wyższego poznania; na innym widniała mantra* Om Mani Padme Hum. To wokół tego drzewa sandałowego miał powstać Kumbum – klasztor stu tysięcy obrazów – który stanowił popularne miejsce pielgrzymek aż do chwili, gdy zniszczyli go chińscy komuniści, a którego ostatnim opatem został Thubten Dżigme Norbu, starszy brat XIV Dalajlamy Tenzina Gjaco i inkarnacja Takcera Rinpocze.

Tyle, jeżeli chodzi o kronikę. Fakty świadczą, że Tsongkhapa, zostawszy mnichem, podróżował od klasztoru do klasztoru, a wreszcie osiedlił się w Retingu, opactwie zakonu kadampa*. Przebywał tam w latach 1402–1405 – na trzydzieści sześć miesięcy wycofał się ze świata, żeby studiować Lamrin Czienmo, ścieżkę stopniowego oświecenia, której nauczał niegdyś Atisza. Poświęcił ten czas na wprowadzenie do tekstu licznych zmian, w wyniku czego powstała nowa kadampa, ścieżka wykorzystywana później w praktyce przez zakon gelug, którego był założycielem.

Sława Tsongkhapy sięgała coraz dalej. Dotarła nawet do dalekich Chin. W 1408 roku cesarz Yongle z dynastii Ming (1368–1644) zaprosił go do Pekinu. Lecz on wolał wtedy po raz pierwszy odprawić w głównej świątyni Dżokhang uroczystość Monlam Czenmo*, „święto wielkiej modlitwy”, które Tybetańczycy celebrują od tamtej pory przez pierwszych piętnaście dni nowego roku.

W 1409 roku Tsongkhapa ukończył budowę klasztoru Ganden, Góry Radości, założył zakon pelug i tym samym został pierwszym ganden tripą. Rok przed inauguracją Gandenu, a więc w roku 1408, by zapobiec gniewowi Yongle, trzeciego cesarza z dynastii Ming, erudyta wysłał do niego swojego ucznia, Jamczena Chöje Szakję Jesze. Po jego powrocie tybetański lama zabrał się za wznoszenie kolejnego klasztoru, nazwanego Sera, który otworzył podwoje w 1419 roku. Z kolei w 1421 roku uczeń Tsongkhapy, Dżamjang Czodzie Taszi Palden, ukończył budowę klasztoru Drepung. I tak narodziła się szkoła tybetańskiego buddyzmu zwana gelug – „ci, którzy spełniają cnotliwe dzieła”. Wkrótce miała wzrosnąć w siłę dzięki nowym instytucjom. Począwszy od instytucji dalajlamy.

2SŁOŃCE I KSIĘŻYC

DO TEJ PORY TYBETEM rządziły na zmianę dwa zgromadzenia monastyczne, sakjapowie i kagjupowie, a tymczasem w XV wieku pojawiła się i umocniła szkoła gelugpów. Szczególnie jeden człowiek, Gjalła Sonam Gjaco (1543–1588), znacznie przyczynił się do potwierdzenia jej supremacji. Watażka Ałtan-chan władał wówczas mongolskim plemieniem Tumetów. Dwaj mnisi przekonali go o zaletach buddyzmu, więc Ałtan-chan sprowadził Gjalłę Sonama Gjaco do siebie. Do spotkania doszło w 1578 roku. Poskutkowało ono nawróceniem Mongołów z tego regionu. Książę, chcąc wynieść lamę ponad zwykłych śmiertelników, nadał mu tytuł dalaj