Orientalna saga. Arabskie łzy - Tanya Valko - ebook
NOWOŚĆ

Orientalna saga. Arabskie łzy ebook

Tanya Valko

4,8

35 osób interesuje się tą książką

Opis

W siedemnastej części Orientalnej sagi powraca zażywna i apodyktyczna protoplastka rodu Dorota oraz kobiety Salimich i Goldmanów, ich dzieci i partnerzy, saudyjski szpieg, a aktualnie ambasador, Hamid Binladen, żydowski inteligent Jakub Goldman oraz inni przedstawiciele bliskowschodnich nacji.

Tkwiącej w śpiączce ambasadorowej Darii Binladen lekarze nie dają zbyt dużych szans na wybudzenie. Rodzinie pozostaje podjęcie brzemiennej w skutki decyzji: odłączenie od aparatury podtrzymującej życie albo eksperymentalna terapia. Przed Marysią, siostrą Darii, równie trudny wybór – czy powinna trwać w nieudanym związku z Izraelczykiem czy wrócić do miłości swojego życia?

W izraelskim kulturowym tyglu balansuje Nadia Binladenówna. W jakie bagno wdepnie tym razem i czy uda się jej wyjść z niego suchą stopą? Jej brat Adil odkryje swoją orientację, ale czy przyniesie mu to szczęście?

Tę wstrząsającą historię napisało samo życie. Spokojni bohaterowie zostają wplątani w wojnę Izraela z Hamasem. Rzeź izraelskiej ludności cywilnej dokonana przez terrorystów skutkuje odwetem na mieszkańcach Strefy Gazy. W XXI w. bierze się zakładników i używa kobiet oraz dzieci jako żywych tarcz. Nie chce się w to wierzyć!

Jak wielkie jest ludzkie okrucieństwo i jak zgubna nienawiść, a przy tym ile daje miłość i przywiązanie.

Ten tom, jak wszystkie pozostałe, można czytać samodzielnie, bo każdy stanowi zamkniętą całość.

Tanya Valko to pseudonim absolwentki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była nauczycielką w Szkole Polskiej w Libii, a następnie przez prawie 20 lat asystentką ambasadorów RP. Mieszkała w Libii i Arabii Saudyjskiej oraz w Indonezji. Po ponad 25 latach na obczyźnie w 2018 roku zostawiła za sobą życie dyplomatyczne i wróciła do Polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 595

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (13 ocen)
12
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

🇸🇦 „Arabskie łzy” jest XVII tomem Orientalnej sagi.Jeśli nie znacie poprzednich części,to się nie martwcie,ponieważ na początku lektury autorka w skrócie przybliża fabułę z każdego tomu.W związku z tym możecie dowiedzieć się o ważnych szczegółach,które zawarte są w tych tomach. 🇸🇦W tym tomie powracamy między innymi do historii Doroty i jej córek Darii oraz Marii wraz z ich ogromną rodzinny.W życiu kobiet nic nie jest pewne i na zawsze.Ciagle się coś dzieje powodując,że nabiera znaczenie tytułowych Arabskich łez.Często niezrozumienie i łzy przeplatają się z momenty szczęścia.Walka o zdrowie,determinacja i siła przetrwania jest budująca. 🇸🇦Widać różnice kulturowe,które czujemy na każdym kroku.Postawa mężczyzn opiewa względem kobiet o pogardę,jednak taki jest świat arabski. 🇸🇦Wkraczamy również do świata wojny i strefy gazu w którym bestialstwo i spokój nigdy nie nastanie.Przeżywanie razem z porwaną Nadią strach i lęk.Ogromny niepokój o jutro przyprawiało o ciarki na skórze.Ten ...
10
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Kilka lat temu, na honorowym miejscu z książkami stała u mnie arabska saga, po którą sięgałam kilkakrotnie. Niestety moją ukochaną kolekcję musiałam przekazać do biblioteki, dla tego kiedy zobaczyłam zapowiedź 17 części sagi, sięgnęłam po nią z ogromną przyjemnością. I nie zawiodłam się. Kobiety z rodu Salimich oraz rodzina Binladenów i Goldmanów powracają w wielkim stylu. W pierwszej części Arabskich łez poznajemy dalsze losy rodziny Salimich, Binladenów i Goldmanów. Ciężko chora Dorota, mimo walki z nowotworem postanawia zamieszkać w Izraelu żeby zaopiekować się rodziną. Daria, jej ukochana córka przebywa w śpiączce, a szansę na jej wybudzenie są marne. Dorota wraz z mężem Darii, Hamidem Binladenem i córka Marysią postanawiają wysłać Darię do Japonii na ekstremalną terapię. Podczas wyjazdu między byłymi małżonkami dochodzi do namiętnych chwil. Dawne uczucie nie wygasło, co powoduje kolejne problemy. W kolejne tarapaty wpada również Nadia, której małżeństwo poniosło klęskę a z o...
00
rybcia0106

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
ElbietaN

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna część Sagi gdzie autorka umieszcza akcję na tle aktualnych rozgrywek politycznych . Poza tym poznajemy życie kobiet w radykalnych hasydzkich rodzinach .Jak zwykle akcja pędzi a Hamid musi ratować córkę . Uwielbiam serię o tej skomplikowanej rodzinie i chylę głowę przed Autorką za przystępne opisy kultury. Dziękuję p.Valko .
00
Karinaj28

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
00

Popularność




Copyright © Tanya Valko, 2024

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

Zdjęcie na okładce

© Sofia Zhuravetc/AdobeStock

Redaktor prowadząca

Anna Derengowska

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8352-547-1

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

To, co budujesz latami,

może runąć w ciągu jednej nocy.

Buduj mimo wszystko!

Kent M. Keith

PRZEDMOWA

Drodzy Czytelnicy,

Arabskie łzy, siedemnasta część Orientalnej sagi, zainteresuje nie tylko miłośników Orientu, ale także osoby ciekawe odległych krajów i odmiennych kultur. Tę, jak i pozostałe pozycje serii, można czytać samodzielnie, bowiem każda stanowi zamkniętą całość.

W powieści powraca wciąż zażywna i apodyktyczna protoplastka rodu Dorota oraz kobiety Salimich i Goldmanów, ich dzieci i partnerzy, saudyjski szpieg, aktualnie ambasador Hamid Binladen, żydowski inteligent Jakub Goldman oraz inni przedstawiciele bliskowschodnich nacji. Akcja toczy się w Arabii Saudyjskiej, Izraelu i Strefie Gazy, a częściowo nawet w Japonii.

Pozostającej w śpiączce ambasadorowej Darii Binladen lekarze nie dają zbyt dużych szans na wybudzenie. Czy kochająca rodzina zdecyduje się na odłączenie jej od aparatury podtrzymującej życie czy raczej na eksperymentalną terapię? Ile spraw skomplikuje, a ile rozwiąże jej uśpienie? Czy Marysia pozostanie w nieudanym związku z Izraelczykiem, czy powróci do Hamida, miłości swojego życia?

Jako przeciwniczka wszelkiej przesady przedstawię tym razem nie muzułmańskich fundamentalistów, lecz żydowskich radykałów. Czy dola kobiet w rodzinach chasydzkich nie przypomina uciemiężenia arabskich niewiast? Jest lepsza czy gorsza? Tel Awiw, zwany miastem Zachodu, i ortodoksyjną dzielnicę Mea Shearim w Jerozolimie dzieli głęboka przepaść. W tym kulturowym izraelskim tyglu balansuje oszałamiająco piękna Nadia Binladenówna, córka Marysi i Hamida. W jakie bagno tym razem wdepnie i czy uda jej się z niego wyjść suchą stopą? Jej brat Adil, ścisły umysł i wybitnie zdolny informatyk, odkryje swoją orientację seksualną. Czy przyniesie mu to szczęście czy rozczarowanie, a może okaże się wyjątkowo niebezpieczne?

Książkę tę napisało samo życie – i jest to wstrząsająca historia. Moi bohaterowie wplątują się w wojnę Izraela z Hamasem1, począwszy od seniorki Doroty, a skończywszy na dwudziestoparolatce Nadii i jej półtorarocznym synku Tariku. Wszystko zaczyna się od rzezi izraelskiej ludności cywilnej przez terrorystów, za co w odwecie są karani mieszkańcy Strefy Gazy. W XXI wieku bierze się zakładników i używa kobiet oraz dzieci jako żywych tarcz. Nie chce się to w głowie pomieścić!

Jak wielkie jest okrucieństwo ludzkie i jak zgubna nienawiść, ile daje miłość i przywiązanie, przekonacie się, czytając tę niełatwą, ale jakże klimatyczną i prawdziwą powieść.

Drogi Czytelniku,

jeśli jesteś zainteresowany kulturą Orientu lub zwyczajnie ciekawy świata, sięgnij po moją pierwszą powieść, od której wszystko się zaczęło – Arabską żonę. To ona ponad dekadę temu stała się bestsellerem na polskim rynku. Oto parę słów o Orientalnej sadze:

Arabska żona to tragiczna historia miłosna Polki Doroty, która zakochuje się w Arabie, Ahmedzie Salimim, i wyjeżdża z nim do kraju jego pochodzenia. Jej przygody i przejścia w Libii są wstrząsające i ukazują oprócz miłosnych perypetii obyczajowość, kulturę oraz religię muzułmanów.

Arabska córka to dalszy ciąg, ale też niezależna pozycja, gdzie głównymi bohaterkami są Marysia, córka Doroty i Ahmeda, oraz libijskie kobiety z rodziny Salimich. Marysia, pół Polka, pół Libijka, przebywa długą drogę z Libii, przez Ghanę i Jemen, by osiąść w Królestwie Arabii Saudyjskiej ze swym mężem, milionerem Hamidem Binladenem. Po raz pierwszy opisuję tu terroryzm i fundamentalizm islamski, a także ich tragiczne skutki.

Arabska krew to thriller polityczny z historią miłosną w tle, opowiadający o arabskiej wiośnie, która wybuchła w krajach arabskich w 2011 roku. Rewolucja i wojna zrujnowały Libię, która pomimo upływu ponad dziesięciu lat do tej pory się nie podźwignęła. Ostrzegam: książka jest mocna i krwawa, fragmentami bardziej dla panów niż delikatnych pań.

Arabska księżniczka powstała na moje pożegnanie z Arabią Saudyjską, w której spędziłam długie pięć lat. Nie kierując się żadnymi stereotypami, ukazuję w niej całą prawdę o tym jednym z najbardziej ortodoksyjnych krajów muzułmańskich na świecie. Na moich oczach doszło do pierwszych zmian w Królestwie wahabitów2, kobiety walczyły o niezależność i możliwość prowadzenia samochodu, poznałam polskie stypendystki oraz nauczycielki przyjeżdżające do pracy na saudyjskich uniwersytetach. To powieść doby przełomu, okrutna i optymistyczna zarazem.

Okruchy raju i Miłość na Bali to dwie pozycje zaliczane do Azjatyckiej sagi, która na nich się zakończyła. Jest to ciąg dalszy losów rodziny Salimich, ale znów po każdą książkę można sięgnąć niezależnie. Przebywając sześć lat w Azji, poznałam ją od podszewki i chciałam ukazać polskiemu czytelnikowi jej prawdziwe oblicze. Bynajmniej nie jest ono zawsze radosne i życzliwe, jak głoszą frazesy. Z książek tych dowiesz się o bestialstwie mieszkańców archipelagu indonezyjskiego, szczególnie podczas antykomunistycznego upuszczenia krwi w 1965 roku, o biedzie, nędzy czy wręcz skrajnym ubóstwie. Przeczytasz o bezwzględnych mordach i bezduszności ludzi, którym z ust nie schodzi uśmiech, ale też o filantropii i dobrych azjatyckich duszyczkach, dlatego nie spodziewaj się stronniczości. Staram się przekonać czytelnika, że jadąc do Tajlandii czy na rajskie Bali, należy być w najwyższym stopniu ostrożnym, gdyż nic nie jest tam takie, jak się wydaje.

Arabska krucjata, Arabski mąż i Arabski syn to thrillery polityczne, w których ujawnia się moje młodzieńcze marzenie, by być poważną i poważaną reporterką, najchętniej wojenną. W 2014 roku na terenie Syrii i Iraku powstał współczesny kalifat i pseudo-Państwo Islamskie. To właśnie w nich i dookoła nich toczy się akcja tych powieści. Moi bohaterowie wylądują w centrum walk, będą zamknięci w kalifackim więzieniu czy burdelu, zostaną świadkami okrutnych mordów czy wręcz ludobójstwa. Tutaj poznasz od podszewki życie w obozach dla uchodźców i tragiczną sytuację pokrzywdzonych przez wojnę ludzi. To wszystko ukraszą piękne córki Doroty – Daria, nieopatrznie zakochana w terroryście, oraz Marysia, która nie chce zostawić siostry na pastwę losu.

Arabski raj to reminiscencje moich pierwszych wrażeń po powrocie do Polski po dwudziestu pięciu latach spędzonych w Afryce, na Półwyspie Arabskim oraz w Azji. Nie powiem, ciężko było. Europę i Polskę ukazuję oczami prawie cudzoziemki Marysi Salimi, bo w tamtym czasie sama czułam się obco we własnym kraju. Na szczęście to już przeszłość.

Arabski książę powstawał na początku pandemii koronawirusa, która spadła na nas wszystkich jak grom z jasnego nieba. W powieści tej powracam na Bliski Wschód, przynajmniej myślą, jeśli nie da się ciałem. Poznałam niejednego saudyjskiego księcia i księżniczkę, nieobce mi są warunki ich życia ani liczne historie krążące wokół dworu dynastii Ibn Sauda3. W powieści tej wejdziesz ze mną do książęcych pałaców, zbliżysz się do wysoko urodzonych, poznasz ich rozterki i uczucia. Zgłębisz także historię czterech córek króla Abdullaha, która po dziś dzień jest otoczona nimbem tajemnicy. W 2021 roku arabska prasa doniosła, że jedna z nich, Maha, zmarła na covid, lecz losy pozostałej trójki są nadal nieznane. Ja puszczam wodze fantazji i przedstawiam swój wariant ich doli.

Arabska wendeta mówi o pragnieniu zemsty, które zżera ciało i duszę i które nieraz jest silniejsze niż instynkt samozachowawczy czy zdrowy rozsądek. Wendeta do dziś jest dokonywana w krajach Orientu i nie podlega zbyt surowej karze. Większość bohaterów tej powieści ma powód i chęci, by się za coś zemścić. Jeśli chcesz się dowiedzieć, jak wygląda biblijna i koraniczna sentencja „Oko za oko, ząb za ząb” w arabskim wydaniu – sięgnij po tę książkę.

Arabska Żydówka to pierwsza część w nowej szacie graficznej, równie fascynującej jak poprzednia. Historia, którą opowiadam, też jest niezwykła. Wraz ze mną przeniesiesz się z Arabii Saudyjskiej do Polski, a zaraz potem do Izraela i Autonomii Palestyńskiej. Kimże jest tytułowa arabska Żydówka? Czyżbym chciała kogoś obrazić, używając takiego zestawienia słów? Na pewno nie miałam takiego zamiaru, chciałam tylko trochę pogrzebać w genealogii polskich i żydowskich rodzin, gdzie często miłość zwyciężała uprzedzenia. Tu znów krytycznie podeszłam do terroryzmu i stosowania przemocy, do grabieży i wywłaszczania, ale też do eksterminowania jednej nacji przez drugą. W izraelsko-palestyńskim bałaganie zrodzi się miłość, która nie zna granic. Czy przetrwa próbę czasu – dowiesz się z następnej pozycji.

Arabska kochanka opowiada o miłości i tęsknocie, o ludziach dobrych i podłych, a akcja toczy się w dobie ogólnoświatowej zarazy. Tak jak podczas wojny, tak i w pandemii nie przestajemy darzyć się uczuciem, przeciwnie – rzucamy się w objęcia Amora dużo chętniej, bo być może to ostatnia godzina i ostatnia szansa, by przez chwilę być szczęśliwym. Pandemia COVID-19 w Izraelu i Arabii Saudyjskiej zdominuje tematykę powieści. Zobacz, jak można chorować w dobrobycie, ale też w upokarzającej nędzy. Czy polskie obostrzenia były surowe, czy raczej niczym dziecięca igraszka w porównaniu z zakazami w Izraelu? Jak zwykle dużo się dzieje, a powieść czyta się jednym tchem.

Arabska zdrajczyniukazuje, że to, co w krajach Zachodu może nawet nie być przewinieniem, na Bliskim Wschodzie jest grzechem – przestępstwem, które można przypłacić głową. Zdradzenie kraju, rodu, religii czy tradycji bywa śmiertelnie groźne. Opisuję tu pseudohonorową zbrodnię oraz ciężki los saudyjskich kobiet, które nie tylko marzą o emancypacji, ale wręcz żądają praw dla siebie. Akcja powieści toczy się w ortodoksyjnej Arabii Saudyjskiej, ogarniętym wojną domową i klęską humanitarną Jemenie, na terenie Izraela oraz Autonomii Palestyńskiej i w nieustannie bombardowanej Strefie Gazy.

Arabska ofiara to dalszy ciąg przygód szalonych i nieprzewidywalnych kobiet z rodu Salimich oraz Goldmanów. Większa część arabskiej familii przeprowadza się z Rijadu do Izraela. Śledząc losy Nadii i jej męża Palestyńczyka Mabruka oraz innych mieszkańców Tel Awiwu, poznajemy, co to strach i lęk, gdy domowej produkcji palestyńskie rakiety lecą nad głowami, a Żelazna Kopuła nie wszystkie wychwytuje. Daria Salimi i ambasador Hamid Binladen otwierają pierwszą saudyjską placówkę w Tel Awiwie. Seniorka rodu, Dorota, po pomyślnej terapii raka piersi prowadzi prywatne śledztwo i próbuje dowiedzieć się prawdy o życiu robotników oraz azjatyckiej służby domowej w Katarze. Natomiast saudyjski szpieg Hamid Binladen i rosyjski oligarcha Michaił Aronowicz spróbują powstrzymać mocarstwowe zapędy Putina. Tłem powieści jest wielka światowa polityka, która wpływa na losy ludzi na całym świecie, w tym powieściowych bohaterów, którzy pomimo licznych zawirowań próbują odnaleźć swoje szczęście i cieszyć się życiem.

We wszystkich wymienionych powieściach smutek przeplata się z radością, dramatyczne sytuacje okraszone są charakterystycznym dla mnie poczuciem humoru, a akcja ani na chwilę nie zwalnia. Wykreowane postaci są pełnokrwiste, niektóre od razu pokochacie, a inne znienawidzicie. Nie sposób przejść obok nich obojętnie, nie sposób się od takiej lektury oderwać.

Serdecznie polecam powyższe pozycje, bo dzięki nim wejdziesz w nieznany orientalny świat, eksplorując jego blaski i cienie. Warto poznać to, co obce, co wydaje nam się złe i groźne. Nie wychodząc z domu, odbędziesz podróż po odległych, niebezpiecznych, ale jakże pięknych i niezwykle interesujących krainach. Mam nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku Orient Cię zauroczy i poddasz się jego magii.

1 Hamas (arab.) – polityczno-militarna fundamentalistyczna organizacja palestyńska, uważana za terrorystyczną. Opanował Strefę Gazy (więcej informacji: Hamas i inne arabskie organizacje terrorystyczne).

2Wahabita (arab.) – wyznawca wahabizmu, ultrakonserwatywnego islamu.

3 Król Abdulaziz ibn Abdulrahman ibn Fajsal ibn Turki ibn Abdallah ibn Muhammad Al Saud (zwany Ibn Saud) – twórca współczesnej Arabii Saudyjskiej i jej król w latach 1932–1953.

PROLOG

Daria Binladen, z domu Salimi, pozostaje w głębokiej śpiączce, a przy życiu utrzymuje ją ciągłe stosowanie środków nadzwyczajnych. Jednym z nich jest respirator. Chociaż lekarze nie dają jej szans na pełne wyzdrowienie, nawet na wybudzenie są marne widoki, rodzina nie chce się pogodzić z czarnym scenariuszem. Terapię w pełni finansuje mąż Darii, saudyjski milioner Hamid Binladen, aktualny ambasador Królestwa Arabii Saudyjskiej w Tel Awiwie. Czy i kiedy ktoś zadecyduje, by odłączyć ją od urządzeń podtrzymujących życie? Nie wiadomo. Nie zrobi tego bowiem ani jej niezwykły, na swój sposób kochający ją mąż, ani siostra Marysia Salimi. Dorota, matka mieszkająca daleko od swoich córek, bo aż w Rijadzie, szaleje z rozpaczy, a cała familia boi się, że złe samopoczucie pogorszy jej nadwątlone mastektomią i kuracją antynowotworową zdrowie.

Wszyscy liczą na cud, pomimo że stan głęboko zaburzonej świadomości może utrzymywać się u Darii zarówno kilka godzin, jak i kilkadziesiąt lat. Nie tylko straciła wszelkie odruchy, ale też nie oddycha samodzielnie, a to już bardzo źle wróży. Lekarze twierdzą, że to tak zwana śpiączka przekroczona, z której nie ma możliwości wybudzenia. Pourazowy obrzęk mózgu, wywołany uderzeniem kamienia, który rzucił fedain4 na Wzgórzu Świątynnym podczas zamieszek w Jerozolimie, u chorej pozostawił dotkliwe i nierokujące zmiany.

– Nie opowiadajcie mi tu farmazonów, że nic nie da się zrobić! – Dorota gardłuje przez Skype’a do Hamida i Marysi siedzących przed ekranem w Izraelu. – To jakaś totalna bzdura!

– Mamo, nie denerwuj się – prosi zasmucona córka. – Zaszkodzisz sobie.

– O czym ty gadasz?! – Seniorka nie spuszcza z tonu. – Nie rozmawiamy teraz o mnie!

– Daria jest pod aparaturą podtrzymującą życie – spokojnym głosem dołącza Hamid. – Jej organizm…

– To kobieta z rodu Salimich! Jest twarda i silna! – wykrzykuje matka, która na tragedie reaguje w specyficzny sposób, bo nie załamaniem, ale złością. – Wiadomo, że nie będzie żyła wiecznie, ale nikt nie pozwoli jej umrzeć w tak młodym wieku. Nieprawdaż?!

– Jednakże rozsądek podpowiada…

– Pewnie! Wam by to było na rękę!

– Co ty bzdurzysz, mamo? – Córka porozumiewawczo spogląda na Hamida, bo matka wygląda, jakby dokumentnie postradała zmysły.

– Znów chcielibyście być razem, ot co! – Dorota oskarżycielsko wskazuje na kobietę i mężczyznę, taksując ich surowym wzrokiem. – Nie trzeba było szlajać się z Żydem! – Te słowa kieruje do córki, po czym spogląda na zięcia. – A ty po jaką cholerę ożeniłeś się z Darią? Bo była w ciąży? Nawet nie z tobą! – Cynicznie się zaśmiewa. – Z litości? No to nawarzyliście sobie piwa.

– Tak się nam życie skomplikowało – próbuje tłumaczyć Marysia.

– Darię zawsze lubiłem…

– Lubić to można psa albo kota! Albo dobrą książkę – charczy matka. – Nie ważcie się odłączyć jej od tej cholernej maszynerii! Choćbyście mieli stanąć na głowie, macie sprawić, by wyzdrowiała.

– Nie jesteśmy cudotwórcami, mamo…

– Poza tym ona samodzielnie nie oddycha. – Binladen jest logicznie myślącym człowiekiem. – Czyż nie powinniśmy skrócić jej cierpienia?

– Jeśli twierdzicie, że jest już rośliną, to nic nie odczuwa, nieprawdaż? Więc o jakim cierpieniu mówicie? – Dorota sporo poczytała i nie da się omamić teorii przyklaskującej eutanazji. – Macie zamiar dokonać na niej zabójstwa, tłumacząc to wątpliwą litością?!

– Pogadajmy spokojnie. – Hamid masuje czoło, bo rozmowa z teściową przyprawia go o ból głowy. – Zastosowanie terapii respiratorem nie przyniesie żadnego efektu leczniczego. Ona nie choruje na covid.

– Pewnie, pewnie…

– Nie przerywaj mi, Dora! – Mężczyzna rzadko tak ostro zwraca się do seniorki, ale teraz traci już nerwy. – Działanie tej aparatury sprowadza się do przedłużenia tlącego się w Darii życia.

Dorota, kiedy opanowuje gniew, kurczy się w sobie, kapcanieje, jej twarz okrywa całun smutku, a wielkie niebieskie oczy zachodzą łzami. Marysi i Hamidowi robi się niewypowiedzianie przykro. Przez jakie piekło przechodzi zatroskana matka. Zawsze walczyła o swoje córki, począwszy od wyrwania ich z łapsk wrednego ojca, Libijczyka Ahmeda Salimiego, a skończywszy na ratowaniu z każdej opresji. A jej dzieciaczki zawsze dawały do wiwatu. Daria za młodu zadała się z terrorystą Jasemem Alzanim, który zaciągnął ją aż do Rakki, stolicy kalifatu w Syrii. Marysia całe życie podejmowała błędne decyzje, a najgorsze te sercowe, począwszy od romansu z kuzynem Raszidem w Libii i przyprawienia zakochanemu w niej ówczesnemu mężowi Hamidowi rogów. Potem było jeszcze wielu panów w jej alkowie, choć zawsze kochała tylko i wyłącznie swojego pierwszego mężczyznę, Binladena. Ostatecznie się z nim rozstała, zostawiając otwartą furtkę swojej siostrze, aktualnie nieszczęśnicy w komie. Zaś trzeci potomek Doroty, ukochany synek Adaś, zewnętrznie podobny do mamy kropka w kropkę, dopuścił się gwałtu na saudyjskiej księżniczce, co zmusiło go do ucieczki w nieznanym kierunku. Kiedy się odnalazł, to… Bogu dzięki tego matka nie wie, bo chybaby całkiem osiwiała.

– Jeśli tylko pojawi się jakakolwiek możliwość terapii, choćby na końcu świata, zawieziemy tam Darię – obiecuje cicho Marysia. – Przecież bardzo ją kochamy. Tak jak ty.

– Nie będę szczędził ani zachodu, ani pieniędzy – zaręcza Hamid. – Tylko że na razie, kiedy są takie słabe rokowania, nikt nigdzie niczego nam nie zaoferuje.

– Przylatuję do was w piątek – ni z tego, ni z owego informuje Dorota. – Mam już wykupiony bilet.

– Ale przecież tobie nie wolno latać! – wykrzykuje córka, niepokojąca się o zdrowie matki. – Darii nie pomożesz, a sobie tylko zaszkodzisz.

– Konsultowałam się z moją lekarką prowadzącą Wardą – na zimno wyjaśnia rodzicielka, jakby wraz z awanturą uleciały z niej całe nerwy. – To przestarzałe przesądy. Współcześnie lekarze nie widzą przeciwwskazań, by odbywać podróże lotnicze po mastektomii. Zwłaszcza że nie robili mi jej wczoraj.

– Jeśli doktorka ci zezwala… – Hamida aż dławi, bo zdaje sobie sprawę, że Dorota wywróci ich życie w Izraelu do góry nogami.

– Lecę z babcią, tak że nie martwcie się o nią za bardzo. – Do rozmowy dołącza wysoki, szczupły i przystojny młokos, który wychodzi z cienia i siada przy seniorce. – Miałem do was dotrzeć po maturze, ale równie dobrze mogę do niej podejść w Tel Awiwie. Brytyjskie szkoły są na całym świecie. – Zadowolony Adil czule obejmuje Dorotę.

– Jeśli tak postanowiliście, to my nie mamy już nic do gadania. – Marysia i Hamid zgadzają się w tej kwestii.

Rozmowę przerywa dzwonek telefonu. Marysia, widząc nazwę kontaktu wyświetlającą się na ekranie, niezwłocznie odbiera. Przez chwilę z coraz większym zaskoczeniem wymalowanym na twarzy tylko potakuje. Po słowach pożegnania patrzy to na matkę i syna, to na Hamida, ale nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu.

– O co chodzi? – pogania ją Dorota. – No mówże! Wyglądasz, jakby piorun w ciebie trafił!

– Daria… – Córce brakuje tchu. – Daria…

– Co?! – Matka skacze na równe nogi. – Umarła? Odłączyli ją? Na litość boską!

– Podczas zabiegów pielęgnacyjnych nieuważna pielęgniarka zahaczyła o respirator. – Marysia śmieje się i płacze, jakby postradała zmysły. – Niechcący wyrwała…

Dorota jest bliska omdlenia, a panom niebezpiecznie bledną twarze.

– Nie żyje… – szepcze wstrząśnięty Hamid.

– Po paru kaszlnięciach zaczęła samodzielnie wdychać i wydychać powietrze.

– Oddycha?! – Okrzyki niedowierzania rozlegają się po obu stronach połączenia. – Oddycha! Hura!

4Fedain (arab.) – bojownik (partyzant) należący do jednego z palestyńskich ugrupowań polityczno-militarnych.

TERAPIA

DAMSKO-MĘSKIE KOMPLIKACJE

Dorota od młodzieńczych lat wiodła dość burzliwe życie. W swoje osiemnaste urodziny zakochała się w Libijczyku Ahmedzie Salimim i tak zaczęła się jej czasami tragiczna, a innym razem szczęśliwa przygoda z Orientem. Z tego związku ma dwie córki, Miriam, zwaną Marysią, mamę dorosłych Adila i Nadii oraz półtorarocznej Amal, oraz Darin, inaczej Darię, która popełniła jeszcze więcej błędów niż jej rodzicielka. Aktualnie pogrążona w śpiączce dorobiła się samych synów: Ahmeda, Sulejmana zwanego Sulikiem oraz Mohameda.

Dorota po wyrwaniu się z łapsk Libijczyka wyszła za mąż za swego rodaka, Łukasza Nowickiego, z którym doczekała się syna Adasia, wielbionego od dziecka cherubinka. Rozpuszczony chłopak na własne życzenie zmarnował sobie życie. Na koniec piękna blondwłosa i błękitnooka Słowianka spotkała na swej drodze Saudyjczyka, doktora Aszrafa, porządnego i uroczego faceta, który zupełnie bezwolnie dopuścił się zdrady małżeńskiej. Żona, złagodniała i podstarzała babcia, przebaczyła mężowi i dalej są ze sobą, udając, że nic się nie stało. Ale żeby nie było zbyt różowo, dopadło ją kolejne nieszczęście i zachorowała na raka zapalnego sutka, nieziemsko zgryźliwy nowotwór. Nikt nie dawał jej szans, zwłaszcza że krnąbrna pacjentka nie miała ochoty poddać się mastektomii. Ubzdurała sobie, że operację ma przeprowadzić tylko i wyłącznie niegdysiejsza kochanka męża, a późniejsza jej przyjaciółka, Saudyjka Warda Albasri, skądinąd genialna chirurg onkolog. Ostatecznie po wielu komplikacjach Dorota trafiła pod jej skalpel. Po wyczerpującej chemio- i radioterapii niezniszczalna kobieta staje na nogi, ponownie rządzi całą rodziną i notorycznie musztruje jej członków.

– Umówiłam się z Wardą na mieście, a ten nasz durny, leniwy kierowca się nie pojawił! – telefonicznie opiernicza męża Aszrafa, który kolejny raz ma dwudziestocztero­godzinny dyżur. – Przecież sama nie siądę za kółkiem!

– Nie złość się, bo biedak ponownie złapał covid – usprawiedliwia pracownika dobroduszny Saudyjczyk. – Ja już nie wiem, jak jego płuca będą wyglądały.

– Jaki covid?! – Nie wierzy despotyczna Polka. – Ten wirus przecież odszedł w niepamięć.

– To, że nie jest o tej zarazie głośno, nie znaczy, że jej nie ma. Na stałe wpisała się na listę chorób zakaźnych naszego stulecia.

– Pierniczenie kotka za pomocą młotka – mówi po polsku, bo jak sobie chce poprzeklinać, przechodzi na swój ojczysty język.

– Nic nie rozumiem… Jaki kotek? Chcesz przygarnąć kotka?

– Idź ty w diabły! Pojadę autobusem miejskim – informuje, bo w zasadzie w tym celu dzwoni.

– Ależ dlaczego? Będziesz się cisnąć z pakistańskimi robotnikami budowlanymi? – Niepokoi się mąż, bo z komunikacji publicznej w Saudii korzystają przeważnie azjatyccy ekspaci5.

– Przed naszym kampusem szpitalnym postawili wypasiony, klimatyzowany przystanek, a autobusy to elektryczne maszyny niedawno ściągnięte prosto z Niemiec. To pierwszy etap budowy metra w stolicy.

– Nie wiedziałem…

– Tyle wiesz, co zjesz, mój ty milusiński. A że niewiele jesz… – Dorota ciągle na niego naskakuje, nie zastanawiając się, jak dotkliwe mogą być tego konsekwencje. – Jakbyś czasami wychodził ze szpitala, a nie kiblował w nim dniami i nocami, wybrał się gdzieś do centrum, to wiedziałbyś, co się w twojej ojczyźnie dzieje. Jak bardzo się zmienia.

Aszraf rzeczywiście przesadza, ale praca na pełny zegar weszła mu w krew od czasu pandemii koronawirusa. W Szpitalu Gwardii Narodowej, gdzie jest zatrudniony już od dekad, czuje się bardziej dowartościowany i przydatny niż w domu, nie wspominając o panującej tam życzliwej, przyjacielskiej atmosferze. Od momentu, kiedy w zasadzie cała rodzina przeniosła się z Arabii Saudyjskiej do Izraela, Dorota jest nie do zniesienia. Mężczyzna rozumie, że żona tęskni za swoimi dziećmi, wnukami, a od niedawna także prawnukiem, ale taka jest kolej rzeczy. Najgorsze, że bogata paniusia nie ma nic do roboty, bo wszystkie prace domowe wykonuje służba, więc siedzi na zmysłach i się bulwersuje. Wyrozumiały mąż cieszy się, że żona wyjdzie do miasta, ale nieustająco się o nią niepokoi, bo blondwłosa i jasnoskóra leciwa piękność nie jest tu zbyt bezpieczna.

– Podeślę ci kierowcę z kliniki – proponuje. – Autobusem będziesz jechała półtorej godziny, a osobówką o połowę krócej i zdecydowanie bardziej komfortowo.

– Czy ja jestem ubezwłasnowolniona?! – znów atakuje Dorota. – Nie wolno mi samodzielnie opuścić domu?!

– Kochanie… Ależ skąd… – cuka się, na co żona się rozłącza.

Boże, jak on mi idzie na nerwy! Dorocie aż szumi w głowie. Nie mogę go znieść! Dobrze mi zrobi ten wyjazd do Izraela. Może tam zostanę? Marzy jej się zmiana, bo wpadła w rutynę i marazm, co jest całkowicie sprzeczne z jej charakterem. Ona potrzebuje ruchu i akcji, ale na razie sama nic kreatywnego nie jest w stanie wymyślić. Zawsze otaczała ją liczna familia i to dzieci dostarczały jej aż nadto wrażeń. Teraz osacza ją pustka, bo do towarzystwa ma jedynie dziadka, który z jednej strony chce się zapracować na amen, a z drugiej zagłaskać ją na śmierć.

Dorota szykuje się na spotkanie, jakby szła na randkę. Jest typową babą, która uważa, że właśnie dla koleżanek warto się stroić, żeby im płucem szarpnęło z zazdrości. Jednak w Arabii Saudyjskiej nie jest to proste, bo pomimo że w ostatnich latach sytuacja kobiet zdecydowanie się poprawiła i nie są już szczególnie dyskryminowane w miejscach publicznych, to w dalszym ciągu mają pozostać skromne, nie okazywać swego powabu i wdzięku. Polka wyciąga z szafy jedną kreację za drugą, ale żadna nie nadaje się do ogólnodostępnych przestrzeni. Te ciuchy zawsze wkładała pod abaję6, którą ściągała po dotarciu na miejsce spotkania, w prywatnych domach czy w wydzielonej dla rodzin części w restauracjach. Nie ma żadnych zgrzebnych tunik w stonowanych kolorach i do pół uda, z długim rękawem i zabudowanym dekoltem, tylko same tiulowe, bijące po oczach bluzeczki ukazujące przez cienką tkaninę jej nadal nienaganną figurę. Cokolwiek włoży, zaraz z tego rezygnuje. Koniec końców ubiera się jak zawsze – na markowe, wyzywające fatałaszki zarzuca czarny wytworny płaszcz. Bardzo do niego przywykła i czuje się w nim niczym nieskrępowana, ukryta przed wścibskim okiem i bezpieczna. I dziwić się Saudyjkom, podśmiewa się pod nosem, chwytając przy wyjściu dużą damską torebkę i kolorowy jedwabny szal.

Przystanek autobusowy znajduje się żabi skok od głównej bramy prowadzącej na medyczny kampus, ale zanim Dorota tam dochodzi, jest zlana potem. W tym kraju się nie spaceruje, narzeka, wycierając czoło i rozmazując fluid pod nosem. W przeszklonym, klimatyzowanym, obszernym terminalu klapie na plastikową ławkę i pije lodowatą wodę, której nigdy nie zapomina wsadzić do torebki. Jako że szpital mieści się na obrzeżach miasta, jest to pierwszy postój, więc na autobus czeka tylko parę osób, oczywiście samych mężczyzn i oczywiście Azjatów.

Aszraf jak zawsze miał rację, Dorota nie jest zadowolona, ale musi to przyznać. Nie chcę nawet myśleć, jacy pasażerowie i ilu pojawi się bliżej centrum. Teraz jednak nie zrezygnuje, bo ona nigdy nie przyznaje się do błędu. Autobus rzeczywiście jest nowy, nowoczesny i ekologiczny, ale jak to w ortodoksyjnym kraju muzułmańskim panuje w nim segregacja płci. Kobiety zajmują miejsca w części przeznaczonej wyłącznie dla singielek oraz matek z dziećmi, która jest oddzielona od przestrzeni dla mężczyzn przegrodą z przezroczystego pleksi. W sumie to i dobrze, konkluduje zarabizowana Polka. Żaden brudas koło mnie nie siądzie i nie będzie mi śmierdział. Snobizm coraz częściej wychodzi z uprzywilejowanej burżujki, ale związane jest to przede wszystkim z jej wiekiem, samotnością i frustracją. Przecież nie tak dawno temu stawała w obronie azjatyckich robotników budowlanych i służby domowej pracujących w Katarze, bardzo przejmując się ich często ciężkim losem.

Sceptyczna pasażerka przyznaje, że w autobusie jest czym oddychać, co jest zasługą mocnej klimatyzacji i filtrów. Niestety, linia jadąca spod Szpitala Gwardii Narodowej nie dociera na Olaję, gdzie na Dorotę czeka przyjaciółka Warda ze swoim uroczym mężem – trzeba się przesiąść na ulicy Abdullah Ben Dżafar. Stamtąd podróżniczka nadal ma niezły kawał na miejsce, a jest już spóźniona prawie godzinę. Dzielnica Wurud popołudniami i wieczorami jest całkowicie zakorkowana. Na dworze zapada szarówka, więc robi się coraz mniej przyjemnie. Kobieta nerwowo kręci się po przystanku i sprawdza, w autobus z jakim numerem teraz wskoczyć.

– Mogę w czymś pomóc, madame7? – słyszy za plecami głos młodego mężczyzny, mówiącego po angielsku ze wschodnioeuropejskim akcentem. – Zgubiła się pani? A może zgubiła pani kierowcę?

Cóż to za opryszek mnie zaczepia?! – niepokoi się Dora z szybko bijącym sercem. Zagadywanie kobiet w Saudii jest niedopuszczalne i wręcz uwłacza płci pięknej. To nie tyle w złym tonie, ile zabronione.

Polka obraca się na pięcie z odpychającą miną i od stóp do głów lustruje faceta, który nie pasuje do tłumu czekających na przewóz azjatyckich i arabskich pasażerów. Mężczyzna ma na sobie kiepsko skrojony, pomięty garnitur, koszulę, która niegdyś była biała, i zakurzone wydeptane buty. Krawat dobitnie świadczy o jego złym guście. Ma trzydzieści parę lat, speszony uśmieszek przyklejony do ust i przygłupiastą twarz słowiańskiego chłopka-roztropka.

– Dzisiaj kierowca ma wolne, a ja postanowiłam sprawdzić, jak funkcjonuje tak długo wyczekiwana przez obywateli Królestwa komunikacja miejska – odpowiada uprzejmie, acz ozięble. – A pan co? Turysta? W garniaku?

– Niedawno przyjechałem i nie zdążyłem jeszcze kupić samochodu – wyjaśnia nachalny typ. – Pracuję tam. – Wskazuje niedaleki biurowiec, których w centrum jest bez liku. – Do wynajętego apartamentu mam siedem kilometrów, ale na piechotę nie pójdę, a taksówkarza o tej porze się nie uświadczy. Niezmiennie większość Saudyjek korzysta z ich usług. Pani musi być odważną, wyzwoloną kobietą, skoro wsiada do autobusu.

– Bezpieczniej w autobusie niż z pakistańskim napalonym na baby pseudoszoferem, młody człowieku. – Dorota dość obcesowo tłumaczy sytuację. – To co, znajdzie pan starszawej paniusi w rozkładzie jazdy linię na Olaję? – podpuszcza go, bo spodziewa się, że mężczyzna nie zna arabskiego, a na wyświetlaczu informacje podawane są jedynie w narodowym języku.

– Przepraszam, ale dopiero zapisałem się na kurs… – mamrocze młodzian jak niepyszny.

– Tam, gdzie pan pracuje, nie jest potrzebna znajomość lokalnego języka?

– Ponoć ułatwiłoby mi to życie, ale ten drut kolczasty jest nie do rozszyfrowania.

– Ma pan na myśli arabski alfabet?

– No właśnie. To jakieś celowe utrudnienia – bzdurzy bęcwał.

– A ktoś u was w ogóle mówi po arabsku? – naciska kobieta, która takiego dyletanta z chęcią postawiłaby do pionu.

– Mamy sekretarza miejscowego od takich rzeczy.

– Jakiej narodowości?

– Pakistańczyk.

– No to rzeczywiście miejscowy. Czystej krwi Saudyjczyk.

– Tak tu jest. Saudyjczycy to najbardziej leniwa nacja na świecie. – Nie ma pojęcia, jak bardzo godzi swymi słowy saudyjską patriotkę.

– Kiedyś w Saudii pracowali bardziej kompetentni ludzie – wygłasza Dorota z pogardą w oku. – Teraz zatrudniają byle kpa, który zna jedynie swój ojczysty język i parę słów po angielsku. Ten świat schodzi na psy.

– Chciałem tylko pomóc! – Mężczyzna nie wytrzymuje opryskliwości wyjątkowej flądry i traci nerwy. – Ładna mi wdzięczność!

– Wątpliwe to wsparcie. Spodziewam się raczej, że lubisz zgrzybiałe, a przede wszystkim nadziane babki. Szukasz sponsorki? – Dorota nierozsądnie założyła tego dnia bijącą po oczach złotą biżuterię z dużymi kamieniami, buty od Valentino, torebkę od Prady i abaję za parę tysięcy dolarów. – Radzę ci, szczeniaku, trzymaj się z daleka od takich tetryczek, bo mogą ci jaja wybrać. Zwłaszcza w kraju, gdzie kobietę nie tylko trzyma się pod kloszem czy pod kluczem, ale przede wszystkim chroni. Jeden mój okrzyk, że mnie nagabujesz, a z aresztu długo nie wyjdziesz.

– Ty stara wredna zdziro! – W końcu wychodzi szydło z worka.

– Olaja Street8?! – drze się Dorota, gdy otwierają się drzwi zatrzymującego się autobusu.

– Ajła, ma’am9. – Wszyscy ustępują jej z drogi, nikt z Azjatów i Saudyjczyków nie podniesie na pasażerkę wzroku i się nie pcha, więc tworzy się szpaler, którym jaśnie pani Blondi wchodzi do środka. Na pożegnanie dyskretnie pokazuje wątpliwemu podrywaczowi środkowy palec. Oto cała Dorota.

– Ty to potrafisz dać w kość! – Roztrzęsiona Warda rzuca się kumpelce w ramiona. – Od zmysłów odchodziłam, czy coś ci się nie stało, a ty jak zawsze telefonu nie odbierasz. Zostawiłaś w domu czy zapomniałaś włączyć dźwięk?

– Daj spokój! – Dorota cieszy się z okazanej troski i serdecznie wycałowuje bratnią duszkę. – Usiądźmy gdzieś. Dajcie mi się zrelaksować i odpocząć – proponuje, prowadząc przyjaciół w stronę swojej ulubionej knajpki z francuskimi naleśnikami.

– Przyjechałbym po ciebie. – Mati, pół Saudyjczyk, pół Amerykanin, mąż lekarki, jest nie dość że szarmanckim, to na dokładkę niezwykle przystojnym facetem. – Aszraf pozwala ci korzystać z komunikacji miejskiej? – niewinnie pyta, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo rozwścieczy tym zagadniętą.

Gniewne spojrzenie Polki przeszywające na wskroś kiepsko znającego ją człowieka świadczy o tym, jaką popełnił gafę.

– Kochanie, naszej Dorci nikt nie potrafi niczego zabronić czy nakazać – do rozmowy włącza się Warda, nie chcąc, by już na samym początku doszło do konfliktu. – Nie pamiętasz, co wyprawiała z mastektomią? Ani prośbą, ani groźbą nie dało się jej zaciągnąć na stół operacyjny.

– Wybacz, przyjaciółko, jeśli uraziłem cię moim głupim gadaniem – kaja się Mati, ale to za mało, by uspokoić nadpobudliwą Słowiankę z szalejącymi w menopauzie hormonami.

– Ty nie bądź taki arabski, kolego! – Dorota bardzo go lubi, ale lepiej jej się nie narażać. – Zgodnie ze średniowiecznym prawem szariatu10 mąż musi dawać mi pozwolenie na wszystko? Nawet na zrobienie kupki czy kichnięcie? Popierasz takie postępowanie?

– No coś ty! – Przepraszająco uśmiecha się mężczyzna. – Cofam swoje słowa.

– Już przepadło, za późno. – Nie przestaje się z nim droczyć, choć urok Matiego ją rozbraja. – Zacznę pytać Aszrafa o zgodę na każde moje posunięcie, kiedy ty zaczniesz nosić tobę11 i ghutrę12. W biało-czerwonym kratkowanym obrusiku na głowie wyglądałbyś bardzo interesująco. Dość już tych bezbożnych zachodnich ciuchów. – Wytyka mu podkoszulek z kolorowym nadrukiem, który mężczyzna ma na sobie.

Zaśmiewają się w trójkę, bo tylko oni wiedzą o przekręcie pół-Saudyjczyka, który przebywa tu na paszporcie amerykańskim i udaje pełną gębą jankesa, dzięki czemu nie ma obowiązku chodzić w lokalnym tradycyjnym męskim stroju.

– Ciuchy ciuchami, to jeszcze pół biedy, ale jako wahabita musiałbym się modlić pięć razy dziennie, a tego bym już nie wytrzymał. – Zdradza swoją najgłębszą tajemnicę, której ujawnienie mogłoby go kosztować głowę. Brak wiary jest równoznaczny z odejściem od niej i bluźnierstwem rzucanym na Allaha, a to największy grzech w islamie.

– Nie wspomnę o kwestii finansowej. – Warda jest typową kobietą, nieważne, czy arabską, czy zachodnią, i zawsze liczy pieniądze. – Jako Amerykanin zarabia dwa razy więcej niż najlepszy saudyjski specjalista – wyjaśnia politykę szpitala stosowaną wobec międzynarodowego personelu medycznego.

– Jakże tak? Przecież Hammadi to saudyjska klinika i słyszałam, że rodacy właściciela są uprzywilejowani. – Dorocie w głowie nie chce się to pomieścić.

– Chyba krewniacy. – Krzywią sarkastycznie usta znakomici medycy.

– Najwięcej zielonych koszą doktorzy z rozwiniętych krajów Zachodu – wyłuszcza onkolożka. – Najwyżej w rankingu stoją ci z Ameryki, potem z Europy. Dopiero po nich plasują się Saudyjczycy, którzy dostają pensje o połowę niższe. Za nimi są inni Arabowie, z Egiptu, Syrii czy Iraku, zaś na samym końcu Azjaci, w tym genialni Hindusi i Pakistańczycy, którzy przeprowadzają laserowe zabiegi na sercu czy kręgosłupie oraz na pęczki udanych transplantacji. Mają do tego rękę – podziwia kolegów po fachu obiektywna lekarka.

– A gdzie na tej drabinie są Polacy? – ciekawi się Dorota. – Macie tam przecież paru eskulapów znad Wisły.

– Gdzieś między Filipińczykami a Banglijczykami.

– O ja cię pierniczę! Przecież nie wolno dyskryminować osób ze względu na płeć, narodowość, wyznanie, niepełnosprawność, wiek czy orientację seksualną! – Teraz blondyna się oburza, a jeszcze przed chwilą przeszkadzał jej zapach zapracowanych Azjatów w autobusie. – To granda, żeby ktoś był gorzej traktowany tylko dlatego, że jest śniady lub gruby, chociaż ma te same umiejętności co ten biały i wysportowany.

– Na jakim świecie ty żyjesz, Dora? – Mati dziwi się oburzeniu kobiety.

– Z powodu prześladowania cierpią liczni ludzie, a szczególnie kobiety, i to nie tylko w krajach arabskich. Obawiam się, że we współczesnych czasach nękanie i nagonka pokutują na całym świecie. – Smuci się Warda, ale jako że taki stan ducha jest dla niej nietypowy, zaraz uśmiecha się promiennie i ogłasza: – Zjadłabym coś. Czujecie, jak pięknie pachną te naleśniki? A my tu siedzimy i dywagujemy o czymś, czego nie da się zmienić. Zamówmy w końcu, bo umrę z głodu.

– Popieram! – Rozpromieniona Dorota cieszy się z dobrego towarzystwa. – Poproszę o placek z nadzieniem wegetariańskim, ale nie wegańskim. – Tłumaczy Matiemu, który zamierza obsłużyć babską kompanię. – Serek żółty musi być. I chili, dużo chili poproszę.

– Robi się. A ty, kochanie? – zwraca się rodzynek do żony, która aż się oblizuje na myśl o pysznym jedzonku.

– Dla mnie to samo, ale jeden crepes to trochę za mało. – Udając zawstydzenie, zasłania uśmiechniętą buzię rękawem abai. – Do tego pikantnego weź drugi na słodko, z nutellą, bananem i ananasem oraz wszelkimi innymi owocami, jakie mają.

– Niezła z ciebie żarłoczka. – Polka żartobliwie szturcha ją w brzuch, ale zaraz, trochę przestraszona, głaska ostrożnie. – Przepraszam… Nie wiedziałam… Naprawdę?!

– Przytrafiło nam się. – Warda figlarnie spoziera na blondynę, robiącą wielkie oczy.

– Nie za… – Dorota poniewczasie gryzie się w język.

– Nie za stara? – koleżanka kończy obcesowe pytanie.

– Wyrwało mi się.

– Za dobrze cię znam, Dora. Jesteś prawdomówna aż do bólu. I za to cię kocham.

– W sumie moja córcia Marysia też już ma cztery dychy na karku, a urodziła zdrową córeczkę.

– Ja również na to liczę. Jestem taka szczęśliwa – wyznaje Saudyjka. – Może wreszcie w moim życiu się ułoży…

– Kobieto! Już się ułożyło! – żywiołowo wykrzykuje Polka. – Mabruk13!

– Co się dzieje? – Mati wraca do stolika, z rozbawieniem obserwując diametralnie różne kobiety w bliskiej przyjacielskiej zażyłości. – Jedzenie dopiero za dłuższą chwilę, więc nie ma co się tak cieszyć.

Zupełnie zapominając, że jest w miejscu publicznym, Dorota rzuca się mężczyźnie na szyję i trzykrotnie całuje go w oba policzki, omalże nie wytrącając mu z rąk tacy z napojami.

– Gratuluję, chłopie!

– Tyle pozytywnej energii nam przekazujesz, że na pewno będzie dobrze. – Mati delikatnie odsuwa ją od siebie i dwoma palcami poklepuje po plecach. – Warda trochę się niepokoi…

– Tylko czasami – usprawiedliwia się przyszła matka. – Bo ja to mam małego życiowego peszka…

– Nie waż się tak mówić! – Jak Żydówka i Arabka razem wzięte, przesądna Polka odpluwa przez lewe ramię. – Nie kracz, czarna wrono. – Żartobliwie ciągnie Saudyjkę za szeroką abaję.

– Kra-kra. – Cała trójca się wygłupia, starając się swoim zachowaniem nie przekroczyć obowiązujących norm obyczajowych.

– A tak z innej beczki, powiedzcie mi, gdzie się podziały najnowsze reformy naszego cudownego następcy tronu? – Dorota wzrokiem wskazuje klientów snujących się po centrum handlowym. – Ponoć babeczki mogą już nosić się na kolorowo, nie zakrywać twarzy, dziewczyny spotykać z chłopakami? Rozejrzyjcie się dookoła. Czy ja oślepłam, czy mam jakieś déjà vu14?

– Na to potrzeba czasu – smutno konkluduje Warda.

– Mnie nie pytaj, bo ja nietutejszy i też tego nie ogarniam. – Mati wzbrania się od odpowiedzi. – Dla mnie to jest chore, ale wysnuwam wniosek, że Saudyjki chyba nie chcą zmian.

– Nie wierzę w to! – zaprzecza żywo Dorota. – Przecież aktywistki od lat walczyły, byście mogły u siebie w ojczyźnie prowadzić samochody – zwraca się do Wardy. – Byście miały więcej swobód obywatelskich, prawo do pracy i samodzielnego podróżowania, wyboru męża i rozwodu, wolność słowa i uprawnienia do głosowania. Niektóre za podburzanie społeczeństwa długie lata siedziały w karcerach.

– Sama sobie udzieliłaś odpowiedzi.

– No nie! Kiedy już możecie być deko niezależne, raczej nie pójdziecie do więzienia za to, co wam zostało oficjalnie przyznane. Czemu więc tylko sporadycznie widuję kobietę za kółkiem, a w czarnych płaszczach prawie wszystkie chodzą? Włącznie z tobą, Wardo. No i ze mną. – Robi kwaśną minę.

– Te, które pamiętają nie tak dawne czasy wahabickiego15 reżimu, kiedy Królestwem rządziła geriatria, zwyczajnie się boją – wyjaśnia Saudyjka. – Przemiany są dla odważnych młodych kobiet i nastolatek. Zjawią się tu na zakupy albo raczej na podryw, około siódmej, ósmej wieczorem.

– Podryw? O czymś takim w ustawach nic nie było – kpinkuje Dorota. – To chyba stale jest zabronione?

Kiedy tak beztrosko gawędzą, dochodzą do nich coraz głośniejsze krzyki. Goście naleśnikarni zgodnie odwracają głowy. Siedząca w kącie knajpki przy maleńkim dwuosobowym stoliku młoda dziewczyna, co widać tylko po oczach, bo nosi tradycyjny nikab16, i Saudyjczyk w tobie i kraciastej chuście na głowie gapią się jak sroka w gnat na szmaciarza w pomiętej, brudnej i znoszonej galabii17, w turbanie na głowie, rwącego sobie rozczapierzoną na boki brodę nad ich stolikiem.

– Natychmiast pokazać iqamę18! – gardłuje parweniusz. – Kontrakt ślubny lub narzeczeński! Już! Ruchy!

Młoda para zamiera, nie odzywa się ani nie porusza. Panna trzyma w pół drogi do ust kubek z kawą, a kawaler w dwóch palcach róg swej chusty. Są jak sparaliżowani. Wszystkim klientom kafeterii robi się ich żal. Bezbronne dzieciaki, przemyka im przez głowę. Gdzie ta transformacja kraju? Tylko na papierze?

– Mutawwa19?! – poirytowana Dorota o niewyparzonej buzi pierwsza wykrzykuje, i to po arabsku. – Oni jeszcze nie wymarli? Zaraza ich nie wybiła?

– Diabelskiego nasienia licho nie bierze! – dołącza do jej narzekań inna kobieta.

– Ten drań zawsze się tu kręcił – oświeca bywalczyni galerii. – Widać to jego rewir i nie potrafi się stąd wynieść.

– Piekło na takich czeka! Za nasze krzywdy! Zarżnąć dziada! – Padają odważne słowa, ale nie wiadomo z czyich ust, bo wszystkie damskie twarze są zakwefione, a oczy miotają iskry.

– A więc tak wyglądają te oszołomy? – dopytuje Mati, który niedawno przyjechał i w życiu takiego indywiduum nie widział. – I on ma wzbudzać respekt? Szacunek?!

– Strach na pewno. Co za nieszczęśnicy! – Warda współczuje nagabywanym.

– Może ich aresztować? – sonduje coraz bardziej zbulwersowany pół-Amerykanin.

– Nie ma takich uprawnień, ale zazwyczaj zawiadamia policjantów z obyczajówki, którzy w podskokach przybiegają na miejsce rzekomego przestępstwa i z wielką radością oraz poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wrzucają grzeszników do aresztu.

– I co potem?! – Mężczyźnie aż głos drży ze wzburzenia.

Dorota kontynuuje wyjaśnienia, bo ona ten kraj zna jak własną kieszeń, lepiej nawet niż Warda, która dziesięć lat przebywała w Stanach na stypendium i stażu medycznym, a ostatnimi czasy mieszkała w Jemenie i Katarze.

– Kiedyś w miejscu podobnym do tego przyłapali na kawie młodą parkę. Dziewczynę przetrzymywali w areszcie przez tydzień, a jej niewinnego chłopaka, prawiczka, wrzucili do więzienia o zaostrzonym rygorze, takiego dla najgorszych kryminalistów i morderców. – Historia mrozi krew w żyłach słuchaczy. – Biedaka wypuszczono za kaucją, ale już z rozerwanym odbytem. Nie trzymał kału. Powiesił się zaraz po wyjściu na wolność.

– A co się stało z panną? – Blady Mati chce poznać finał tragicznego love story20. – Rodzina wydała ją za innego?

– Tak dobrze się to nie skończyło – smutno pokpiwa Polka. – Okazało się, że młoda swojemu kuzynowi nie tylko była przyrzeczona, ale też ogromnie go kochała. Poszła w jego ślady. Podcięła sobie żyły.

– Skąd ty to wiesz? – dziwi się doktorka. – Przecież o takich sprawach w Saudii się nie mówi, a tym bardziej nie pisze. U nas wszystko jest najlepsze i najwspanialsze, a obywatele żyją w głębokiej muzułmańskiej wierze i szczęśliwości.

– Czasami w internetowych szmatławych gazetach pojawia się ciekawy artykuł. Ktoś szmugluje prawdę, ale nawet online utrzymuje się ona dość krótko. Przeważnie po godzinie, czasami po dobie, reportaż znika, a jego autor albo zmywa się za granicę, albo przepada gdzieś wśród niezmierzonych piasków pustyni Rub al-Chali.

Mati nie zalicza się do pasywnych osób, więc musi zareagować. Wstaje, głośno szurając metalowym krzesłem po lastriku, i szybko kieruje się do stolika z biedną parką i sadystycznym funkcjonariuszem, który właśnie wzywa przez walkie-talkie wsparcie swoich mundurowych kolesi.

– Czegoż od nich chcesz?! – Z marszu naskakuje na chuderlawego nikczemnika, napierając na niego wysportowaną piersią. – Nie słyszałeś, psie, o reformach w tym kraju?! – specjalnie mówi tubalnym głosem, żeby wszyscy go słyszeli. Pomimo że nie nosi białej męskiej kiecki, po jego rysach i akcencie dźwięczącym w perfekcyjnej arabszczyźnie otoczenie orientuje się, że to Saudyjczyk.

– Niech się pan nie wtrąca, bo pana też zamkną! – straszy policjant obyczajowo-religijny. – Ma pan nieodpowiedni strój!

– A ty masz śmierdzące łachy, wypierdku! – udziera się Mati, ale zaraz przechodzi do meritum: – Jego wysokość następca tronu oficjalnie ogłosił, że niezamężna kobieta ma prawo przebywać z niespokrewnionym mężczyzną w miejscu publicznym, pójść z nim na kawę czy do restauracji. Bez mahrama21. Czy negujesz ustawy wydane przez władcę?!

– To niezgodne z Koranem! – charczy oszołom, który wygląda, jakby zaraz miał go szlag trafić.

– Skąd się wziąłeś w centrum Rijadu, ortodoksie? – Za nieodpowiednio ubranym pół-Saudyjczykiem wyrasta starszy, szpakowaty elegancki rodak w śnieżnobiałej tobie i czarnym biszcie22. – Jesteś nikczemną wizytówką naszego kraju.

– Spadaj do Mekki, jakeś taki dewot! – W obronie młodych staje też inny odważny mężczyzna. – Dla takich jak ty nie ma już miejsca w naszym zmodernizowanym świecie! Nie będziemy dalej tkwić w średniowieczu!

– Wynocha stąd! Imszi barra23! – Do zadymy dołączają przebojowe Saudyjki, bo zawsze były dzielniejsze od swoich facetów. – Dość dyskryminacji!

Mutawwa jak niepyszny drepcze chwilę w miejscu, ale podszyty tchórzem religijny fanatyk, nie czekając na wsparcie policji, bierze nogi za pas.

– Hura! Dobra nasza! – Cieszą się zwolennicy reform, choć paru tradycjonalistów odwraca od nich oburzony, a nawet zatrwożony wzrok. Niepokoją się, bo ich era przemija i wielkimi krokami nadchodzi nowe.

Saudyjki przysiadają się do bliskiej omdlenia dziewczyny, która dotąd pary z ust nie puściła. Obejmują ją, poklepują, podają zimną wodę. Szepczą pocieszająco. Na koniec zaatakowana skromnisia, widząc, że zasłanianie twarzy nic jej nie dało, ściąga nikab, ukazując śliczną, bledziuteńką, delikatną buzię. Dwie inne, starsze od niej, idą za jej przykładem. Wszystkie rozpinają abaje, wystawiając na widok publiczny modne, kolorowe ciuszki, do tej pory ukryte pod czarną materią. Zawsze łatwiej buntować się w grupie.

Mężczyźni zaś stają przy pobliskiej sklepowej witrynie znanej światowej odzieżowej marki, ale nie po to, by podziwiać kreacje, lecz spokojnie pogadać. Napastowany przez policjanta religijno-obyczajowego młokos wyciąga do Matiego szczupłą dłoń i chyli czoło przed dzisiejszym bohaterem.

– Aleś ty odważny, człowieku! Szukran dżazilan24.

– Troszkę z ciebie ryzykant. – Starszy Saudyjczyk w biszcie z niedowierzaniem kręci głową. – Chyba jesteś nietutejszy, choć rysy i mowa świadczą, żeś nasz krajan.

– Wychowałem się daleko stąd.

– Zapewne za oceanem. – Domyśla się inny rozmówca. – Wskazuje na to twój swobodny styl bycia.

– Co za zbieg okoliczności! – wykrzykuje chłopak. – Razem z moją narzeczoną Aminą w przyszłym tygodniu wylatujemy do Stanów. Dzisiaj przyszliśmy tu na przedwyjazdowe zakupy. Potrzebuję normalnych butów, bo tam w klapkach jesienią ani zimą nie pochodzę.

Saudyjczycy, nietypowo jak na nich, bo przecież prawowiernemu wahabicie nie przystoi okazywać radości, wybuchają gromkim śmiechem.

– Buty… – rżą, a łzy zalewają ich czarne oczy.

– W nowych butach poszedłby chłopak prosto do pierdla!

– Co za rozpustnik kupuje buty?

– Koniec z klapkami przez cały rok – całkiem poważnie obiecuje sobie młokos. – Będę nosił trampki, adidasy, sneakersy czy sztyblety. Na dokładkę zapiszę się na fitness, bo tam taka przyjemność kosztuje grosze, a u nas majątek. – Z zapałem planuje chuderlawy siusiumajtek. – Będę nosił się w zachodnim stylu i zgolę brodę. A Amina pójdzie na basen. Marzy, by nauczyć się pływać.

– A co tam będziecie robić? – docieka Mati. – Wybieracie się na dłuższe wakacje?

– Skądże! Moja mądra dziewczyna, a w piątek już żona…

– Mabruk! Mabruk! Mabruk! – szczerze gratulują faceci, poklepując go po ramionach.

– Dostała stypendium. Taka łebska baba!

– Na który uniwersytet? Na jaki wydział?

– Columbia – mówi z nabożną czcią narzeczony. – Zamierza skończyć medycynę, ale nie będzie się spieszyć. Planujemy jak najdłużej tam posiedzieć za państwową kasę.

– Widzisz tę okrąglutką Arabkę pytlującą ze starszawą blondyną? – pyta pół-Saudyjczyk, na co młodziak potakuje. – Skończyła medycynę w Ameryce. Ale nie pediatrię czy ginekologię, jak wypada saudyjskiej kobiecie. Moja Warda jest najlepszą panią chirurg onkolog na Półwyspie Arabskim. Pracę z pocałowaniem ręki dostanie wszędzie, zwłaszcza że staż i specjalizację zrobiła u jankesów. Ostatnimi czasy pracowała w Katarze.

– To czego wy tu szukacie? – zdumiewa się elegant w biszcie.

– Chyba chcieliśmy coś sobie udowodnić – krzywi się Mati.

– Nie ryzykujcie, że utkniecie na dłużej – doradza sędziwy pan. – Człowiek przywyknie i potem nigdzie już mu się nie chce ruszyć.

– Święta racja.

– Jakbym nie miał w Rijadzie licznej rodziny i przeklętych beduińskich korzeni, które trzymają mnie na tych piachach, to nie oglądałbym się za siebie i zmykał stąd, gdzie pieprz rośnie – przyznaje się senior.

– Mojej mamy nie zostawię, oby żyła w zdrowiu długie lata – wyznaje młody, potwierdzając, że arabscy mężczyźni są najlepszymi synami pod słońcem. – Trochę odetchniemy i otrzaskamy się po świecie, a potem zapewne wrócimy. – Mina mu rzednie.

– Trzymaj. – Na pożegnanie pół Amerykanin, pół Saudyjczyk wciska poczciwemu chłopaczkowi swoją wizytówkę. – Na drugiej stronie masz mój prywatny numer komórkowy. Pisz, dzwoń, nie krępuj się. Kiedy nie włóczę się po Półwyspie Arabskim, to mieszkam na Manhattanie.

Mati wraca do stolika, by zjeść już zimnego naleśnika, który smakuje jak popiół. Dzisiaj utwierdził się w przekonaniu, że ojczyzna jego ojca jest mu bardziej odległa i obca, niż się spodziewał. Czuje się tu jak na Marsie. Jedyne, co mu się podoba, to obłędnie wysoka pensja, jednak forsa to nie wszystko. Cieszy się, że żona ma takie samo zdanie.

– U nas zawsze coś takiego musi się zdarzyć, żeby człowiek wiedział, że żyje – podsumowuje niezadowolona Warda. – Naprawdę niepotrzebne mi są takie emocje. Szczególnie w moim stanie.

– Czuję, że nie zagrzejecie tu miejsca. – Dorocie robi się straszliwie przykro, ale że nie jest skończoną egoistką, zaraz dodaje: – Spierniczajcie stąd! Zróbcie to chociażby dla waszego dziecka. Saudia nigdy nie będzie normalnym krajem.

– A co z tobą? – Niepokoi się o swoją najlepszą przyjaciółkę Saudyjka. – Niesamowicie przesiąkłaś arabskimi zwyczajami i tradycją, choć niektóre są nie do zniesienia.

– Lecę do Izraela – dopiero teraz informuje swoją lekarkę prowadzącą Dora, bo wcale z nią tej eskapady nie konsultowała. – Zobaczymy, jak tam się żyje.

– Jak na Zachodzie. – Warda nie oponuje, co tylko świadczy, że faktycznie nie ma żadnych przeciwwskazań medycznych. – Jakbym nie była Arabką, to też bym się tam przejechała, przynajmniej turystycznie.

– W twojej sytuacji zdecydowanie lepsze będą Stany.

– A dla ciebie połączenie z rodziną. Bez niej nikniesz w oczach.

Kobiety ściskają sobie dłonie i choć boli je serce na myśl o rychłym rozstaniu, to jak najlepiej sobie życzą.

– Powodzenia, Wardo.

– Ila liqa’25, Dora. Jeszcze na pewno się spotkamy.

– Gdzieś w szerokim świecie…

***

Marysia Salimi na dobre zadomawia się w Izraelu. Jest zadowolona, a w urokliwym domu w Jerozolimie wręcz zakochana. Nie dość, że lokum jest przestronne i komfortowe, to na dokładkę ma swój magiczny klimat. Liczne pamiątki po protoplaście rodu Goldmanów, Jerzyku-Joramie, filmowcu, właścicielu agencji reklamowej, biznesmenie i koneserze sztuki, przyozdabiają każdy kąt i każdą półkę. Kobieta upodobała sobie taras wychodzący na rozległy ogród, który pod czułą ręką ogrodnika zmienił się w baśniową krainę emanującą feerią barw o każdej porze roku. Jej mała córeczka Amal też przepada za tym miejscem. Już jako bobas spędzała tu długie godziny, obserwując florę i faunę, która otaczała ją z każdej strony. Szczególnie fascynowały ją ptaki, które w koronach wysokich drzew uwiły sobie gniazda i robiły raban od rana do nocy. Często przylatywały na taras, by zwędzić jakiś kąsek ze stołu czy okruszek z podłogi. Kiedy dziewczynka podrasta, stoi w kojcu, wyciąga pulchne rączki i gaworzy do gołębi i wróbli, a trele małych pokrzewek i mysikrólików ją zachwycają. Najzabawniejsze są momenty, gdy usiłuje je naśladować. To jej zainteresowanie – nie wiadomo czy przyrodą, naturalnym pięknem czy muzyką – cieszy rodziców, Marysię i Jakuba Goldmana. Uważają ją za niezwykłe zjawisko, które nagle i nieoczekiwanie pojawiło się w ich życiu i daje im mnóstwo radości i szczęścia.

Piękna, dojrzała kobieta z rodu Salimich od początku nie miała łatwego życia z Izraelczykiem. Kiedy się poznali, uznała, że ten mężczyzna odmieni jej los, da jej wyczekiwany spokój i stabilizację, że będą ze sobą bez wzlotów i upadków, bez burz i naporu, aż po kres swych dni. Dotąd spotkało ją już dość atrakcji, ekstremalnych przeżyć i śmiertelnych niebezpieczeństw. Niestety, i tym razem się przeliczyła. Widać jej ziemska wędrówka nigdy nie będzie idyllą. Ledwo mocniej się zaangażowała, okazało się, że Jakub jest dużo młodszym przyrodnim bratem jej matki Doroty. Mężczyźnie jednak tak na niej zależało, że kładąc na szalę swoją karierę i miłość żydowskiej rodziny, ujawnił, iż Goldmanowie to tylko jego przybrana familia, zaś biologicznym ojcem jest Jahja Abulhedża, palestyński terrorysta, a matką Amal, zgwałcona przez niego piętnastolatka. Kiedy udowodnił brak pokrewieństwa krwi z Marysią, trwale się związali, biorąc cywilny ślub na Cyprze. Wydawało się, że już nic i nikt nie stanie na drodze do ich szczęścia. Jednak znów były to płonne nadzieje. Jakuba całkiem zaćmiło i niesłusznie oskarżył o zdradę swoją piękną ziemską hurysę26. Każdy byłby o taką zazdrosny, ale żeby do tego stopnia? Żeby zrujnować życie nie tylko sobie, ale żonie i nienarodzonemu dziecku? Zostawić kobietę w ciąży?! Niedowiarek sądził, że wybranka jego serca oddała się Hamidowi Binladenowi, swojemu byłemu mężowi. Samo podejrzenie do żywego ubodło honorową kobietę. Jakżeby mogła to zrobić przede wszystkim siostrze Darii, która grzała łóżko jej byłego, i na dokładkę była z nim w ciąży? Czy uczciwa kobieta by tak postąpiła? Skrzywdziła tyle osób ze swojego najbliższego otoczenia? Straciła głowę i cześć dla kogoś, kto ją zranił, z kim na własne życzenie się rozwiodła i kto stał się tylko mglistym wspomnieniem jej szalonej młodzieńczej miłości? Binladen osobiście doprowadził do pogodzenia małżonków i znów niby zapanowała między nimi komitywa. Jednak ani Marysia, ani Jakub już nie wierzą we wspólną sielankę. Zbyt dużo jest między nimi niedomówień, zbyt wiele zadali sobie bólu. Ze względu na ukochane dziecko nadal razem mieszkają, choć w zasadzie bytują w tym samym miejscu, omijając się nawzajem szerokim łukiem.

Pewnego pięknego ciepłego przedpołudnia jedno i drugie idzie na taras, by w urokliwym miejscu napić się kawy i zrelaksować. Marysia pragnie czułości, której mąż okazuje jej coraz mniej, więc impulsywnie siada mu na kolanach. Jakub najpierw wykonuje dziwny ruch, jakby się otrzepywał, a po chwili spycha żonę, niemo wskazując jej stojącą obok ratanową sofę. Nie tłumaczy, dlaczego ją odtrąca, i jak gdyby nigdy nic, nie patrząc na nią, zaczyna gadkę na inny temat. Najczęstszym wątkiem ich rozmów jest Amal, niezwykle mądra, wrażliwa i piękna córeczka.

– Nie boisz się zostawiać jej samej w ogrodzie? – Obecnie Kuba troszczy się tylko i wyłącznie o swą jedyną latorośl. – Jest taka bezbronna.

– Dlaczego miałabym się o nią niepokoić? – Marysię dziwi jego paranoja. – Znajduje się na zamkniętej strzeżonej prywatnej posesji, nikt jej tu nie skrzywdzi. To nie Wzgórze Świątynne na Starym Mieście, gdzie co chwilę dochodzi do żydowsko-palestyńskich zamieszek.

– Może jej się coś stać – kontynuuje ojciec.

– Ale co? – Żona patrzy na przewrażliwionego męża z politowaniem. – Grom z jasnego nieba na nią spadnie?

– Nie wiadomo, czy te ptaki nie są groźne. – Kuba pokazuje ręką w kierunku wysokich drzew eukaliptusowych, skąd dochodzą miłe dla ucha trele.

– Orły, sokoły i jastrzębie, których w mieście jest jak na lekarstwo, prędzej rzuciłyby się na smaczne dla nich tłuste gołąbki i okrąglutkie wróbelki, upasione przez naszą córeczkę, która stale je dokarmia. Żaden drapieżnik nie wybrałby naszej podśmierdującej kupką Amelki – żartuje.

– Nie oglądałaś Ptaków Hitchcocka? – Goldman w końcu wyjawia swój obsesyjny lęk o dziecko, które stało się dla niego całym światem.

– Wróble by ją miały zadziobać? – sarkastycznie rechocze Marysia.

– Jesteś kompletnie nieodpowiedzialna! – krzyczy trzęsącym się głosem mężczyzna.

– Czy nie powinieneś udać się na jakąś konsultację? – Żona nawet się na niego nie złości, gdyż jest jej żal człowieka, który dokumentnie sfiksował. – Na przykład do psychiatry?

– Tak właśnie wygląda każda rozmowa z tobą, Miriam. Potrafisz tylko obrażać.

– Gdy Amal się urodziła, krytykowałeś mnie za małpią miłość do niej, co młodym matkom dość często się zdarza. Czy faceci też mogą zapaść na tę paskudną przypadłość?

Na jaką jeszcze? – myśli i obserwuje zupełnie nieznane oblicze człowieka, z którym się związała. W policzku drga mu mięsień, a nogi nerwowo telepią. Ściska ręce i wyłamuje palce, aż chrząstki chrupią. Póki śmierć nas nie rozłączy, powtarza słowa przysięgi małżeńskiej kobieta. Jakoś tego nie widzę, żebym miała z takim świrem użerać się do grobowej deski. On jest całkiem porąbany!

– Jako że Amal nauczyła się zajmować sama sobą, to i my zajmijmy się czymś ciekawym. Na przykład zróbmy jej braciszka – łasząc się, podpuszcza męża, chcąc ostatecznie sprawdzić, jak silną ma na nią alergię.

Jakub gwałtownie podskakuje i puszcza się biegiem do domu.

– Nie dotykaj mnie! – wyje nienaturalnym głosem. – Przestań!

– Czyś ty ocipiał? – Marysia zastępuje mu drogę, bo ona musi wiedzieć, co jest grane. – O co ci chodzi?!

– Zadajesz mi ból! Daj mi spokój!

– Że co? Jaki ból?!

Pół Libijka, pół Polka, a w tym ciut Żydówka, ma wybuchowy charakter. Nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać ani robić wody z mózgu. Dlatego chwyta Jakuba za poły koszuli i przyciąga do siebie. Patrzy mu prosto w twarz i przekonuje się, że ten człowiek rzeczywiście cierpi. Czarna rozpacz i boleść wyzierają z jego załzawionych, rozbieganych oczu.

– Jesteś chory? – Żona od razu zmienia nastawienie i ogromnie się martwi. – Masz nowotwór? Glejaka, chłoniaka, raka prostaty?! – wykrzykuje histerycznie. – Mówże!

– Innym razem o tym porozmawiamy, dobrze? – prosi Kuba, lecz kiedy Marysia w naturalnym odruchu zarzuca mu ramiona na szyję, znów gwałtownie ją odpycha.

– Nie dotykaj mnie, proszę… – jęczy, a nerwowe tiki całkiem zapanowują nad jego policzkiem.

– Masz tyfus, dżumę czy może jesteś trędowaty? – Kobieta sztywnieje, bo czegoś takiego w życiu nie doświadczyła. – Nie wolno cię dotknąć? Bo co? Zarażę się? A może ja ciebie czymś zainfekuję? Jestem nieczysta?!

– Sprawiasz mi cierpienie – ogólnikowo tłumaczy, nie przemawiając tym jednak do nadpobudliwej żony, a wręcz doprowadzając ją do białej gorączki.

– Spierdalaj zatem! Nie mam ochoty dłużej cię oglądać! – drze się wniebogłosy kobieta, a gdy słyszy płacz zestrachanej córeczki, podbiega do niej i porywa ją na ręce. – Bujaj się! – dorzuca jeszcze z progu, miotając iskry z czarnych jak noc oczu.

Chwyta kluczyki do samochodu i wybiega przed dom. Wsadza małą do fotelika dla dzieci, zapina jej pasy, po czym siada za kierownicą i z piskiem opon rusza przed siebie.

Zatrzymuje się przy osiedlowym sklepie, by kupić pieluszki i chusteczki higieniczne dla córki, która wprawdzie już nie płacze, ale pochlipuje żałośnie, łezki wiszą u jej długich rzęs, a z małego noska kapie katar. Na pocieszenie malutka dostaje maślaną bułeczkę, którą zajada z wielkim smakiem. W suchym pampersie i ze słodyczą w ustach znów jest zadowolona, bo pogodna z niej dziewczynka. Gorzej jest z matką, która trzęsie się i aż zgrzyta zębami ze wzburzenia. Ten facet totalnie przegina! – reasumuje w duchu. Ile razy jeszcze mnie odrzuci? Ile przykrości mi sprawi? Na co mi to było?! – rozpacza niemo, ale spoglądając w lusterko wsteczne, stwierdza, że warto było, bo jej córeczka jest najcudowniejszym dzieckiem pod słońcem. Dokąd mam pojechać? – zastanawia się. Do kogo zwrócić się o pomoc? Komu opowiedzieć o moim nieszczęściu? Zamyśla się głęboko, choć z góry zna odpowiedź. Nie puści pary z ust. Nie przyzna się do kolejnego niepowodzenia. Poza tym zapewne to ją oskarżono by o doprowadzenie do kryzysu małżeńskiego, a nie idealnego, spokojnego i porządnego Jakuba.

Po tej przygnębiającej konkluzji kieruje się do Tel Awiwu, postanawiając spędzić trochę czasu na plaży. Tam zawsze jest dobra pogoda, ciepło i słonecznie. W tym miejscu można się zrelaksować, a i dziecko będzie miało radochę, mocząc nóżki w ciepłym morzu.

Kiedy wieczorem Marysia wraca do Jerozolimy, nie zastaje Jakuba w domu. W przedpokoju na stoliku leży krótki, nic niewyjaśniający liścik: „Mieszkajcie tu z Amal tak długo, jak chcecie. Co miesiąc będę przelewał pieniądze na twoje konto”.

***

Nadia, córka Hamida Binladena i Marysi, siostra dwudziestolatka Adila i półtorarocznej Amal, zaraz po maturze rzuciła się na szerokie wody i nie wykazała rozwagą podczas zdobywania pierwszych szlifów. Podążając za swym licealnym chłopakiem, Żydem Saszą Cohenem, poleciała na staż do Izraela. Jednak tuż po wylądowaniu Sasza bez słowa ją zostawił, a praktyki w Mosadzie przepadły. Wtedy wylądowała u ciotki Jente Goldman, pułkownik Szin Bet27, rezydującej w Ramalli, stolicy Autonomii Palestyńskiej. Dzięki pracy dla wywiadu zetknęła się z wieloma nikczemnymi sprawami, ale też zainteresowała obroną praw kobiet i dzieci, które w tym regionie na potęgę są łamane. Wdała się w gorący romans z Palestyńczykiem Mabrukiem Abulhedżą i wyjechała z nim do Strefy Gazy na trzymiesięczne praktyki w UNRWA28. W tym niezwykłym historycznie miejscu, gdzie starożytne zabytki spotyka się na każdym kroku obok wszechobecnej biedy, twarde rządy Hamasu, organizacji terrorystycznej, zgubnie wpływają na codzienność. Nadia poznała tam zarówno poczciwych i przyjacielskich, jak i podłych i skrzywionych ludzi, którzy ukształtowali jej charakter i odcisnęli piętno na jej życiu. Zupełnie nieoczekiwanie, kiedy najbardziej potrzebowała wsparcia, Mabruk ją porzucił, co przyprawiło dwudziestolatkę o ból głowy, gdyż okazało się, że jest z nim brzemienna. Nieślubne dziecko to powszechnie nie jest powód do dumy, ale dla arabskiej niezamężnej kobiety może oznaczać coś znacznie gorszego: wyrok śmierci, który przeważnie wykonuje na niej rodzina. Ale przecież nie u światowych Binladenów! Tata Nadii, Hamid, wziął sprawy we własne ręce i odnalazł niezdecydowanego amanta córki. Postanowił dać mu nauczkę, wysyłając go na krótkoterminowe szkolenie wojskowe w stylu marines, co miało zrobić z młodziaka twardziela. Ostatecznie wszystko skończyło się happy endem29 – Nadia i Mabruk się pobrali, zaś milioner Binladen wyprawił im huczne weselisko w Ritz-Carltonie, najdroższym i najbardziej ekskluzywnym hotelu jak Arabia Saudyjska długa i szeroka. Przed młodą parą malowała się świetlana przyszłość. Na dokładkę wyrozumiały i nad wyraz nowoczesny Saudyjczyk zaoferował zięciowi stanowisko asystenta w nowo otwartej ambasadzie Królestwa w Izraelu. Mabruk stał się prawą ręką ambasadora Binladena.

Kiedy nowożeńcy przylatują do Izraela, jeszcze jeden człowiek wyciąga do nich pomocną dłoń – Jakub Goldman użycza im swojego stumetrowego apartamentu w centrum Tel Awiwu. Żyć nie umierać!

Mabruk przeważnie jest nieobecny w domu, bo albo na polecenie szefa zostaje w pracy po godzinach, albo wieczory spędza w męskim gronie. Nadia, przyzwyczajona do stylu bycia arabskich mężczyzn, aż tak bardzo się nie obrusza, choć czasami chciałaby, żeby mąż to ją zaprosił na kolację. Kreatywne bogate Arabki z wyższych sfer rzadko zajmują się swoimi dziećmi, dlatego też dziewczyna aplikuje na Uniwersytet Telawiwski, największą publiczną uczelnię w Izraelu, która w światowym rankingu zajmuje bardzo wysoką pozycję. Wydział Prawa Buchmanna jest dobrze znany w środowisku akademickim, dlatego na stypendia, w tym słynnego Erasmusa, przyjeżdża tam najzdolniejsza młodzież z całego globu. Nadia bezproblemowo dołącza do ich grona. Poza jej własnymi osiągnięciami niebagatelne znaczenie ma ojciec milioner, w dodatku na stanowisku ambasadora. Z tego względu wszystkie drzwi stoją przed nią otworem, wystarczy tylko przekroczyć próg, a do tego znudzona ciążą i małżeństwem młódka aż się rwie. Żeby nie było zbyt różowo, ze Strefy Gazy zaczyna się ciężkie bombardowanie Tel Awiwu, co w burzliwej historii Izraela dotychczas się nie zdarzyło. Wprawdzie Żelazna Kopuła wychwytuje prawie wszystkie kassamy30, ale niemały ich procent dosięga celu. Dlatego mieszkańcy izraelskich miast, a szczególnie nowoczesnej stolicy, większą część dnia i prawie wszystkie noce spędzają w schronach. Jest to dramatyczna i depresyjna sytuacja, ale na młode, niedotarte i coraz bardziej oddalające się od siebie małżeństwo wpływa wręcz idealnie. Staje się lekiem na ich kryzys. Oprócz stresu znów ogarnia ich świadomość wzajemnego uczucia i przywiązania, a tym, co ich spaja najściślej, jest ogromna miłość do synka, małego Tarika. Od tego czasu w ich związku jakby działo się lepiej, choć nikt, włącznie z ojcem Nadii, nie daje im wielkich szans na długotrwałe szczęście.

Kiedy emocje i zagrożenie minęły, para wraca do dawnej, niezbyt korzystnej rutyny: mąż prawie w ogóle nie pojawia się w domu, a żona ma swoje życie i swoje zajęcia. Mijają się, nie widują, nie tęsknią za sobą i coraz mniej potrzebują swojego towarzystwa. Dziecko stanowi niezbyt uciążliwy dodatek, gdyż zajmuje się nim niania, polska Żydówka Magda. Nie wróży to dobrze. W zasadzie jest beznadziejnie, ale oczywiście Nadia nikomu z rodziny się nie poskarży. Jest tak samo skryta jak jej matka i trzyma język za zębami jak babcia Dorota. Nie chce, żeby rozniosły się wieści, że jej się nie udało. Na pewno powiedzieliby, że to moja wina, konkluduje podobnie jak Marysia. Bo to ja jestem rozpuszczoną pannicą z bogatego domu, mam pstro w głowie, jestem egoistką i uważam siebie za pępek świata. Coraz częściej oddaje się smutnym rozmyślaniom, kiedy synek już smacznie śpi, a ona sama wyciera kąty we wspaniałym przestronnym apartamencie. Tym razem poczekam na niego, decyduje. Przyprę go do muru i niech się określi. Nie będę chowała głowy w piasek i udawała, że nic się nie dzieje. No nie!

O pierwszej w nocy z chęcią dałaby za wygraną i położyła się do łóżka. Jednak pusta i zimna sypialnia wcale jej nie ciągnie. Zmierza do lodówki, wyciąga butelkę białego wina, z trudem otwiera i nalewa sobie pełny kieliszek. Drobnymi łyczkami wychyla go do dna, otrzepuje się, bo robi jej się niedobrze, a kwas zalewa przełyk i żołądek. Wypija szklankę lodowatej wody i powtarza czynność. Przywitam mężusia uchlana jak norka, naśmiewa się sama z siebie. Idzie do wielkiego, prawie czterdziestometrowego salonu i włącza plazmę, która zajmuje z pół ściany. Otwiera Netflixa i szuka jakiegoś wziętego serialu. Rozwala się wygodnie i gapi w ekran, ale nie potrafi się skupić i co chwilę wychodzi na taras zapalić papierosa.

Wypija kolejny kieliszek, gdy zegar wybija trzecią. O czwartej chwiejnym krokiem ciągnie się do kuchni i zabiera za opróżnianie butelki z ulubionym likierem wiśniowym. Za oknem zaczyna się już przejaśniać. Brzask… Za chwilę muezzin wezwie wiernych na modlitwę, dociera do pijanej. Z meczetu Hassan Beka dobrze się niosą dźwięki. Nadia, wychowana w kraju arabskim, choć niezbyt wierna i niepraktykująca muzułmanka, lubi to brzmienie. Uspokaja ją, wycisza.

Słyszy zgrzyt klucza w zamku, więc błyskawicznie chowa butelki, do ust wrzuca miętówkę i staje w miarę pewnie w przejściu. Na wszelki wypadek podpiera się jednak o framugę drzwi.

– Witam, mężu! – woła zbyt donośnym, łamiącym się, nienaturalnym głosem. – Jakże miło cię widzieć! – Rechocze pijacko.

– Fajnie się zabawiasz, moja żonko! – Mabruk uważa, że najlepszą obroną jest atak. – Sprowadzasz chłopów do domu? – Rozgląda się, udając, że kogoś szuka. – Kochaś już wyszedł? Nie chciałbym się na niego nadziać.

– Co ty pierdolisz?! – Binladenówna, tak jak jej babcia i mama, nie przebiera w słowach, ale bynajmniej nie przeklina po polsku, bo chce, żeby Palestyńczyk dokładnie ją zrozumiał. – Ja się szlajam, siedząc na dupie w domu, czy ty, wracając do niego nad ranem?

– Są rzeczy, które mężczyźnie wolno…

– Że co?! Niby chłopom wolno bezkarnie łgać, kurwić się i chlać?

– Są pewne zasady…

– Powiedz to mojemu ojcu, ty łachudro!

– Sporo czasu z nim spędzam, więc nie omieszkam.

– Ja także nie omieszkam… – Pół-Arabka koniecznie chce powiedzieć coś błyskotliwego, ale nie pojawia się w jej głowie żaden sensowny koncept.

– Nie rób scen! Jesteś żałosna! – Mabruk wykrzywia przystojną twarz, mierząc żonę pogardliwym wzrokiem. – Zalana w cztery litery, skończona idiotka!

– Będziesz na mnie podnosił głos?! – gardłuje podminowana Nadia, bo najbardziej krew ją zalewa, kiedy ktoś oskarża ją o brak rozumu. – Jeśli przejadł ci się nasz związek, to wynocha! Nikt cię nie zatrzymuje, ty parszywy Palestyńczyku!

Podnosi zaciśniętą pięść, ale mężczyzna jest szybszy. Przyskakuje do niej, chwyta całą garścią za bujne włosy i przyciąga do siebie.

– Miarkuj, szarmuto31, bo pokażę ci, gdzie raki zimują – grozi.

Jednak nie z zadziorną Nadią takie numery. Pomimo że Mabruk jest wyższy od niej o ponad głowę, wysportowany i silniejszy, sfrustrowana kobieta wije się jak piskorz i wyrywa z mocnego uścisku, zostawiając w dłoni męża pokaźny pukiel swych tycjanowskich kędziorów. Szybko bierze zamach i nie tyle daje mu w twarz, ile przejeżdża po policzku długimi, utwardzonymi hybrydowym lakierem paznokciami. Palestyńczyk chwyta się za podrapane, krwawiące miejsce, więc agresorka ma czas, żeby schronić się w bezpiecznej sypialni. Przekręca klucz w zamku. Z bijącym sercem opiera się o chłodną ścianę. Studzi emocje. Jest przekonana, że Mabruk by jej oddał, możliwe, że nawet dotkliwie ją pobił, bo teraz dopiero wyszło na jaw, co z niego za ziółko.

– Jeszcze się z tobą policzę! – wrzeszczy po drugiej stronie drzwi doprowadzony do białej gorączki mąż. – Jeszcze mnie popamiętasz! Będziesz błagać o litość!

Nadia siada na podłodze i zalewa się łzami, na które rzadko sobie pozwala. Jednak tama puściła, dłużej nie wytrzymuje. Po żarliwym szlochu, który rozładowuje napięcie i koi żal, kładzie się i przygarnia do siebie smacznie pochrapującego synka. Usypia, czule go tuląc w wielkim i zimnym małżeńskim łożu. Rozgoryczona kobieta wie, że wybranek jej serca nigdy już jej nie ogrzeje, nigdy nie pocałuje, nie okaże czułości. Zraniona duma arabskiego mężczyzny nie pozwoli wybaczyć tej, która obraża jego nację, a na dokładkę podnosi na niego rękę, bo to dla niego potworna poruta.

Nadia pragnie się komuś wyżalić, bo młoda i niedoświadczona mężatka z rozpadem związku nie daje sobie rady. Jednak nie ma w Izraelu przyjaciółki od serca i czuje się tu sama jak palec. Nie znajduje żadnego innego rozwiązania, jak po zajęciach na uniwersytecie pojechać na plażę. Uwielbia tu przesiadywać, bo aura przeważnie jest idealna na wylegiwanie się na piasku i gapienie w fale Morza Śródziemnego. Każdego dnia jest tu pełno zadowolonych z życia ludzi, którzy albo się opalają, albo kąpią, ale najliczniejsi obsiadują knajpki przy nadmorskiej promenadzie. W jednej z nich Nadię już dobrze znają, bo stamtąd ma do domu jedynie dziesięć minut na piechotę, więc zawsze najpierw odstawia samochód, a potem baluje. Kiedy młoda atrakcyjna kobieta przemierza bulwar, wszyscy mężczyźni, nawet geje, się za nią oglądają. Miło jest popatrzeć na taką wenus. Pół-Arabka ma nogi aż do nieba, sylwetkę szczupłą i wysportowaną, ale jej największym atutem jest anielska wręcz buzia okolona chmarą falujących włosów w niezwykłym kolorze palonej cegły oraz chabrowe oczy skryte w cieniu długich i podkręconych czarnych rzęs.

Teraz idzie prosto do lady barowej i zamawia swój ulubiony drink: arak z wodą. Już po chwili bierze oszronioną szklankę z napojem o mlecznej barwie i ostrym zapachu anyżku, wychodzi na przylegającą do lokalu plażę i siada na leżaku. Ściąga buty, zapala papierosa. Zaraz jakiś przystojniak do niej zagaduje, ale dziewoja dzisiaj nie ma melodii do nawiązywania nowych znajomości i odgania go arogancko, machając ręką. Kiedy kolejny i kolejny pojawia się przy niej i zasłania widok, udziera się:

– Wynocha mi stąd!

Powtarza to po polsku, hebrajsku, arabsku i angielsku. Amatorzy szybkiego podrywu i łatwego seksu zmywają się z pola jej widzenia, zwłaszcza że potężnie zbudowany ochroniarz pubu zbliża się do ogródka i przysiada na niedalekim murku.

Uspokojona Nadia oddaje się rozmyślaniom. W głowie stara się ułożyć listę osób, którym mogłaby uchylić rąbka swej niechlubnej tajemnicy. Nie babci i nie mamie, bo te by na nią naskoczyły, nie tacie, gdyż on, nie daj Bóg, porachowałby Mabrukowi kości, a i tak na pewno zmusił do zmiany postępowania. Ponieważ wśród najbliższych nie znajduje nikogo, komu mogłaby się zwierzyć, przechodzi do dalszej, żydowskiej familii. Ciotka Jente? – pyta samą siebie i podśmiewa się pod nosem, wyobrażając sobie groźną minę agentki wywiadu, kiedy usłyszy o banalnych damsko-męskich problemach. Kuzynka Dalia? Oczami wyobraźni widzi łagodną twarz uroczej lekarki, która zapewne od razu zalałaby się łzami i cierpiała bardziej od samej pokrzywdzonej. Cioteczna babcia Klarcia? Dostaje ataku śmiechu, kiedy odtwarza w myślach obraz seniorki rodu Goldmanów, cierpiącej na wszelkie możliwe starcze choroby, w tym parkinsona. Na hiobowe wieści biedaczka zatelepałaby się na amen. Rachela?