Opowieści z Białej Doliny -  Przemek Corso, Marcelina Misztal - ebook + audiobook

Opowieści z Białej Doliny ebook i audiobook

Przemek Corso, Marcelina Misztal

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

KTOŚ CHCE UKRAŚĆ LAS!

A to dopiero początek wielu przygód czekających na was w Białej Dolinie!

Dołączcie do swoich nowych, ulubionych bohaterów i razem z dziewczynkami, Mią i Anaszką oraz gapowatym, ale sympatycznym Leśniczym Gałązką rozwiążcie tajemnicę znikającego lasu, zagadkę ducha gór, odwiedźcie niby restaurację z niby jedzeniem, odnajdźcie białego łosia albinosa i przekonajcie się jak zachwycający potrafi być świat. A to i tak tylko połowa czekających na was opowiadań!

Już dziś wyruszcie w podróż w towarzystwie łakomego i sprytnego Liska Piteruszka, Dzika Jarka, który ukradł dzieciom z placu zabaw torbę pełną pierogów (to wydarzyło się naprawdę!), Babci Bęben, bo bez Babci to wszystko i tak nie miałoby sensu, oraz jej męża Nadleśniczego Bębna, który choć bardzo mały zdecydowanie nadrabia charakterem, Listonoszką Zofią - która choć najstarsza w całej Dolinie, to najszybciej jeździ na swoim rowerze i zna wszystkie drogi, nawet te których już nie ma – pracującym w schronisku górskim i uwielbiającym saunę, Stachem (achem achem), oraz tatą Anaszki, który wiecznie gubi jakiś dyngs, tenteges albo inne ustrojstwo i wieloma innymi bohaterami zamieszkującymi Białą Dolinę.

Opowieści z Białej Doliny to zbiór opowiadań dla dzieci i dorosłych, które są pochwałą dla przyjaźni, miłości, odwagi, ciekawości, natury i podstawowego prawa do indywidualności i bycia innym. A także – mierząc się z dorosłymi problemami - są dowodem na to, że rodzinę można sobie stworzyć. Nie będziecie mogli się oderwać!

I UWAGA: pod żadnym pozorem nie dokarmiać lisa!

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 32 min

Lektor:

Oceny
4,8 (30 ocen)
27
2
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
jwzuzia

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna opowieść :)
00
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna.
00
Anjulkaa

Nie oderwiesz się od lektury

Przemiła, zabawna, ciepła książka, której wyjątkowego klimatu nadała oprawa dźwiękowa i wspaniali lektorzy m.in. Wiktor Zborowski, Piotr Rogucki, Urszula Dudziak. Swietnie się bawiliśmy z córką słuchając jej na dobranoc.
00

Popularność




Dla Mii i Anaszki – tych prawdziwych

Ktoś chce ukraść las!

Tak mówił Dziadek Bęben, a Dziadek Bęben zna się na tych rzeczach, w szczególności na lesie. Babcia Bęben, która przerastała Dziadka o głowę, choć sama nie była bardzo wysoka, zawsze z uwagą słuchała jego opowieści, potakiwała, kiedy się gorączkował, a później mówiła na przykład: „Dobrze, kochanie”, „Rozumiem, kochanie”, „Zjedz zupę, kochanie”, „Nie gorączkuj się tak, kochanie”.

Mia i Anaszka wiedziały, że Dziadek często się gorączkuje, ale fakty były takie, że najczęściej miał ku temu powód, i zawsze działo się tak dlatego, że mu na czymś bardzo zależało. A tym, na czym zależało mu najbardziej na świecie, była otoczona lasami i wysokimi górami Biała Dolina. Dlatego miał na ścianach tyle dyplomów, medali i odznaczeń.

Czasami po napadach tej dziadkowej gorączki, kiedy dziewczynki zostawały same z Babcią, ta robiła im naleśniki z domową konfiturą truskawkową – najlepszą w całej Białej Dolinie – a później mówiła na przykład, że Dziadek znowu choruje. Gdy zaniepokojone pytały na co, odpowiadała: „Na ambicję”.

Aż dziw bierze, że zawsze dawały się na to nabrać.

– Jak sądzisz, co Dziadek miał na myśli, kiedy powiedział, że ktoś chce ukraść las? – zapytała Mia krótko po tym, jak Dziadek wyszedł z domu gorączkować się gdzie indziej.

Anaszka wzruszyła ramionami. Także nie rozumiała, o co chodziło Dziadkowi.

Dziewczynki nie były siostrami. Mia często bywała u swoich Dziadków w pięknym drewnianym domu pod lasem, na przykład kiedy jej rodzice, którzy mieszkali nieopodal, musieli pracować. Anaszka z kolei odwiedzała Mię za każdym razem, kiedy przyjeżdżała na kilka dni w tygodniu do Białej Doliny, do swojego Taty. Zrządzeniem losu był on sąsiadem Babci i Dziadka Bębnów i mieszkał w tym samym domu, tylko piętro wyżej.

Babcia Bęben tak polubiła Anaszkę, że oficjalnie mianowała ją swoją wnuczką. A co do Dziadka Bębna, cóż… jemu było to bez różnicy, bo nawet chyba nie wiedział, że Anaszka nie jest jego prawdziwą wnuczką. Wszystkim mówił, że ma dwie: tę starszą (lat 7, słownie siedem) i tę młodszą (lat 4,5, słownie cztery i pół). Nikt nie był do końca pewien, czy żartuje, ale prędko przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie, a ludzie nie zawracali sobie głowy dopytywaniem.

Swoją drogą, potwierdzało to w pewnym sensie teorię Taty Anaszki, że rodzinę można sobie stworzyć. I nie ma w tym nic złego, jeżeli w rezultacie ma się na przykład trzy babcie albo dużo cioć i wujków – bo czasami ciocie i wujkowie, którzy początkowo nimi nie byli, okazywali się lepsi od prawdziwych.

Mama Mii zajmowała się malowaniem obrazów i robieniem zdjęć, a Tata miał wypożyczalnię. Kiedy się go pytało, co wypożycza, odpowiadał, że to, czego ludzie akurat potrzebują. Zimą narty, latem rowery, a pomiędzy sezonami nawet siebie, do różnego rodzaju prac. Czasami też ludzie przychodzili do niego tylko po to, żeby się pożalić i żeby im coś doradził.

Mama Mii twierdziła, że jej mąż jest bardzo pracowity i niezwykły i że świetnie prezentuje się na motorze. Raz powiedziała nawet, że ma niesamowitą brodę, bo jak kiedyś poszedł w góry i w schronisku u Stacha skorzystał z sauny, a później usiadł w lodowatym strumieniu, żeby się ochłodzić, to przez dwa następne tygodnie Mama znajdowała w łóżku piach i kamienie, choć Tata codziennie brał długi prysznic.

Tata Mii bardzo się obruszył na tę wzmiankę o brodzie, ale Mama odparła, że ona swoje wie i nie ma innego logicznego wytłumaczenia.

Z kolei Mama Anaszki była podróżniczką, a Tata zajmował się wymyślaniem rzeczy. Ludzie w Białej Dolinie często go zaczepiali, klepali po plecach i uśmiechali się do niego, a on zawsze mówił: „Dziękuję, dziękuję, to bardzo miłe”. Albo pytali go o Mamę Anaszki: dokąd tym razem pojechała, kiedy wróci i co zamierza odkryć.

– No cóż, moja była żona… no, ona… jest teraz… w…

Tata nigdy nie wiedział, za to potrafił wymienić wszystkie książki w bibliotece, podając autora i tytuł. Mama Anaszki twierdziła, że to niezwykłe, ale chyba w takim samym sensie, jak niezwykła była broda Taty Mii.

Mia zapytała raz przyjaciółki, dlaczego jej rodzice nie mieszkają razem. Anaszka odparła, że zdaniem jej Taty można kogoś kochać, ale do siebie z tym kimś nie pasować. Z kolei jej Mama nazywała swojego byłego męża myślicielem i mówiła, że żyje on w swoim świecie. „Nie ma w tym nic złego – podkreślała – dopóki nie spędza się tam za dużo czasu. Bo gdy się spędza za dużo czasu w swoim świecie, to później człowiek zapomina słów z tego prawdziwego świata i są kłopoty”.

– Co to znaczy? – zdziwiła się Mia, kiedy usłyszała o tym po raz pierwszy. – Jakie kłopoty? Przecież twój Tata zna wszystkie słowa.

– Na przykład jak jestem u Taty, to on czasami biega i pyta mnie: „Ana, gdzie to jest?”. A ja się pytam: „Co?”. A on mówi: „Gdzie jest ten wihajster?”. Ja pytam: „Jaki wihajster?”. On tłumaczy: „No, ten dynks”. Albo: „Wiesz, to ustrojstwo”. A kiedy pytam, jakie ustrojstwo, odpowiada, że chodzi mu o pipsztyk i że ma go na końcu języka. A jak chcę wiedzieć, kto ma pieprzyk na końcu języka, mówi, że nikt, i że chodzi mu o tenteges. Później się okazuje, że to klucze do domu albo portfel, albo laptop. Mama uważa, że to dlatego Tata nosi zawsze dwie różne skarpetki.

Mia, słuchając przyjaciółki, zadzierała główkę. Była pod wrażeniem, że Anaszka zna odpowiedzi na wszystkie pytania, nawet te niezadane. Przynajmniej do dnia, kiedy po prostu wzruszyła ramionami i nic nie powiedziała.

– Pytałam, o co Dziadkowi chodziło z tym lasem – powtórzyła Mia. – Kto niby chce go ukraść?

Starsza z dziewczynek znowu wzruszyła ramionami. Podeszła do okna i je otworzyła, a na parapet wskoczył lis. Jakby nigdy nic wszedł do pokoju, zrobił kilka kółek na dywanie, pomachał puszystą kitą i usiadł obok Mii.

– Dlaczego ktoś miałby chcieć ukraść las? – zastanawiała się.

Las był równie ważną częścią Białej Doliny co otaczające ją góry. Bez lasu i gór to miejsce stałoby się zupełnie inne, a Mia nie chciała mieszkać w żadnym innym miejscu.

Anaszka wyjęła tymczasem ukryte w jednej z szuflad zawinięte w ręcznik korzenie pietruszki, które zabrały ze spiżarni, a następnie kilka wręczyła Mii. Ta przełamała każdy na pół.

– Bardzo proszę, Piet­ruszku, smacznego. Two­ja ulubiona pietruszka, Pietruszku – powiedziała i pogłaskała lisa po łepku.

Lis okręcił się dwa razy wokół własnej osi, jakby próbował złapać swój ogon, a później, przebierając łapkami, z radością przyjął poczęstunek.

– Uważam, że powinnyśmy to sprawdzić – odpowiedziała Anaszka na wcześniejsze pytanie przyjaciółki.

– Ale jak?

– Chodźmy do lasu i przekonajmy się, co Dziadek miał na myśli.

– Weźmy ze sobą Antosia! – podsunęła Mia.

Antoś był jeszcze młodszy od Mii i mieszkał w domu obok razem ze swoją Mamą, która prosiła, żeby zwracać się do niej „Pani Tulipanowa”, choć wcale się tak nie nazywała. Po prostu nosiła francuskie nazwisko i nikt nie potrafił go prawidłowo wypowiedzieć.

– Bo ja wiem – powiedziała Anaszka. – Antoś jest za mały, ma za krótkie nogi i nie dojdzie tak daleko jak my. Poza tym on teraz codziennie zakłada miskę na głowę, biega po domu i udaje strażaka. Bawi się w gaszenie pożarów, a przecież w lesie nie będzie żadnych pożarów, więc pewnie nie zechce z nami pójść. Zresztą Pani Tulipanowa raczej go nie puści. Wiem! Weźmiemy na wyprawę Liska Pietruszka. On i tak mieszka w lesie.

Lis spojrzał najpierw na jedną, potem na drugą dziewczynkę, jakby zastanawiał się nad tą propozycją, po czym wrócił do chrupania pietruszki.

CHRUPCHRUPCHRUP

Przychodził tu od dawna. Pukał w szybę, bawił się z dziewczynkami, chodził po całym domu, a później wracał do lasu.

Dziadek Bęben raz spotkał go w toalecie, ale go zignorował, myśląc pewnie, że jest wypchany. Z kolei Tata Anaszki, choć doskonale wiedział o niecodziennej znajomości, nie miał nic przeciwko niej. Raz Anaszka widziała nawet, jak siedzieli razem na kanapie. Oglądali film, a Tata zaśmiewał się do rozpuku, lis chyba też. Zresztą Tata, nawet gdyby musiał, pewnie nie przyjąłby w sprawie Liska Pietruszka konkretnego stanowiska. Kiedyś pomógł sąsiadom z końca ulicy w poszukiwaniu zaginionego kota i go w końcu znalazł, właściciele byli bardzo szczęśliwi, dziękowali mu i klepali po plecach, a on mówił: „Ależ, ależ, to bardzo miłe”… Tyle że później wrócił właściwy kot i teraz sąsiedzi mają dwa identyczne. Od tamtej pory Tata pytany o różne rzeczy, w tym te niezwiązane ze zwierzętami, odpowiadał: „Ja się nie znam. Pamiętasz, jak było z tamtym kotem? A daj spokój!”.

Mia dała ostatni ułamany kawałek pietruszki lisowi i wytarła dłonie w sukienkę.

– Czyli to będzie wyprawa? – zapytała. – Prawdziwa?

– Tak. Do lasu – odparła Anaszka.

– Mówimy Babci?

– Sprawa jest poważna. Trzeba jej powiedzieć.

Babcia Bęben, która krzątała się w kuchni, usłyszała fragmenty rozmowy dziewczynek.

– A gdzie to się wybieracie, moje kochane podfruwajki? – zapytała, wycierając dłonie w fartuch.

Używała wielu Babcinych słów, a „podfruwajka” było jednym z nich.

– Do lasu! Chcemy sprawdzić, czy naprawdę ktoś go kradnie, tak jak mówił Dziadek.

Babcia westchnęła.

– Zamierzacie prowadzić śledztwo? Nie lepiej byłoby zamiast złodzieja lasu poszukać jakichś… sama nie wiem… przygód?

– Ale to bardziej przygoda niż śledztwo – zapewniła szybko Anaszka. Na śledztwo Babcia mogłaby się nie zgodzić. – Moja Mama mówi, że rzeczy niepozorne mogą się zamienić w wielkie przygody, trzeba mieć tylko oczy szeroko otwarte.

– Myślałam, że to słowa twojego Taty.

– Bez różnicy – odparła Anaszka. – Ważne, że się z tym zgadzam. Ty też, Miu, prawda?

– Prawda!

Babcia nalała dziewczynkom kompotu truskawkowego i wręczyła im po szklance. Był zimny i pyszny.

– Skoro wybieracie się na wyprawę, musicie mieć prowiant – orzekła.

– A co to jest prowiant? – zapytała Mia.

– To jedzenie, które się przygotowuje w domu, ale je się poza nim – wyjaśniła Anaszka.

– Właśnie – zgodziła się Babcia. Na blacie płożyła chleb, masło, słoik z konfiturami i camembert. – Prowiant to to samo, co wiktuały albo wiwenda. Po prostu zapasy na podróż.

Dziewczynki zauważyły Liska Pietruszka, który prześlizgnął się niepostrzeżenie do kuchni, tak by nie dostrzegły go czujne oczy Babci Bęben, a następnie schował się pod stołem. Słysząc o prowiancie, wiktuałach i wiwendzie, oblizał się, jakby miał ochotę zjeść jedno, drugie i trzecie, a także wszystkie inne trudne wyrazy. Anaszka pomyślała, że to dość zaskakujące, bo był niewielki, a do tego najedzony pietruszką pod korek.

Babcia skończyła przygotowywać dziewczynkom kanapki. Zawinęła każdą w papier śniadaniowy i razem z butelkami wody wyjętymi ze spiżarni schowała je do dwóch płóciennych toreb, które można było nosić na plecach. Na jednej wydziergane było MIA, a na drugiej ANA.

– Wyprawa to poważna sprawa – powiedziała. – Więc uważajcie na siebie, dobrze? Trzymajcie się szlaku. I nie zapuszczajcie się dalej niż do strumienia!

– Dobrze, Babciu – odparły zgodnie.

– I wróćcie na kolację!

– Dobrze, Babciu.

– I jeśli zobaczycie w lesie coś podejrzanego, to wracajcie do domu natychmiast, dobrze? – dodała poważnie starsza pani.

– Dobrze, Babciu!

– A ty, Anaszko, uprzedź Tatę, zanim wyruszycie na wyprawę. Musi wiedzieć, dokąd się wybieracie.

Mama Anaszki twierdziła, że jej Tata poza tym, że za dużo czasu spędza w swoim świecie, jest też przewrażliwiony. A może zbyt wrażliwy? Nieważne. W każdym razie Babcia Bęben najwyraźniej też zdawała sobie z tego sprawę.

– Zaraz pójdę do Taty – zapewniła dziewczynka.

– A jeśli spotkacie Leśniczego Gałązkę, to go pozdrówcie.

– Kogo? – zdziwiła się Mia.

– Leśniczego Gałązkę. Na pewno go kiedyś spotkałyście. Pracuje dla Dziadka. Mieszka w lesie i rzadko z niego wychodzi, bo tak lubi, ale to dlatego, że każdy lubi co innego.

– Pozdrowimy go, Babciu – odparły jednogłośnie, choć tak naprawdę wcale nie były pewne, czy nawet gdyby spotkały Leśniczego Gałązkę, toby go rozpoznały.

– Dobrze, moje podfruwajki. Mam jeszcze jedną prośbę: kiedy będziecie wychodzić, zabierzcie ze sobą tego lisa, który siedzi pod stołem. Gdyby go Dziadek zobaczył, toby się zdenerwował. Wiecie, że najbardziej na świecie kocha zwierzęta, ale jeszcze bardziej kocha zasady.

Mia i Anaszka spojrzały na siebie zaskoczone, a później popatrzyły na Liska Pietruszka kryjącego się pod blatem i zaczęły chichotać. Babcia Bęben podeszła do dziewczynek, wycałowała je w policzki, wyczesała szybko włosy, a później każdej z nich wręczyła worek z prowiantem.

Jedno nie ulegało wątpliwości: Babcia Bęben była naprawdę wspaniała, a co więcej, w odróżnieniu od innych wiedziała dosłownie wszystko. Na przykład to, że jej wnuczki bardzo dobrze znają las wokół domu i całą Białą Dolinę, no i że szybko się zniechęcają. Była więc pewna, że wrócą raz-dwa, jak zawsze.

Ale cóż… Babcia Bęben, która wiedziała wszystko, akurat teraz się pomyliła.

Mia i Anaszka szły dobrze sobie znaną ścieżką, a Lisek Pietruszek raźno dotrzymywał im kroku.

– Kiedy się zacznie wyprawa? – zapytała Mia, gdy znalazły się tak daleko, że pomiędzy drzewami było widać już tylko inne drzewa.

– Myślę, że to już jest wyprawa – odparła Anaszka, choć wcale nie była tego taka pewna.

– Naprawdę? – zdziwiła się Mia, która bardzo często się dziwiła temu, że rzeczy nie są takie, jak je sobie na początku wyobrażała. – Ale przecież tu nic nie ma!

– Na tym polega wyprawa, że nic nie ma, ale zaraz może być.

– Czyli się nie wie?

– Wie się, ale nie do końca.

– To znaczy? – dopytywała Mia.

– To znaczy, że się wie, że coś się wydarzy, ale nie wie się kiedy, mimo to człowiek się tego spodziewa.

– Co to znaczy, że się spodziewa?

– No tak się mówi. Jak na przykład mój Tata znalazł kota sąsiadom, a później okazało się, że to nie ich kot, to moja Mama powiedziała, że znając Tatę, tego się spodziewała.

Mia zastanawiała się przez chwilę.

– Moja Mama się nie spodziewa – powiedziała w końcu.

– A co robi twoja Mama?

– Moja Mama wie. Na przykład gdy mój Tata długo śpi po pracy i czekamy, aż wstanie, to ona zawsze mówi, że wiedziała, że tak będzie.

Anaszka pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Daleko jeszcze? – zapytała Mia, zwalniając kroku.

– Nie wiem, prowadzimy śledztwo… Musisz się rozglądać.

– Rozglądam się.

Dziewczynki szły przez chwilę w milczeniu, wodząc wzro­-kiem na lewo i prawo. Ze wszystkich stron otaczały je drzewa. Nic nie wskazywało na to, że lasu ubywa albo coś jest z nim nie tak – wręcz przeciwnie.

– Szyja mnie boli od tego rozglądania się – poskarżyła się Mia.

– To rozglądaj się w górę i w dół, a ja będę się rozglądała w lewo i w prawo – odparła Anaszka.

– Po co się rozglądamy?

– Jak to po co? Żeby sprawdzić, kto chce ukraść nasz las.

– Myślałam, że to wyprawa.

– Miu, to jest wyprawa, a jednocześnie śledztwo.

Młodsza z dziewczynek raz jeszcze rozejrzała się naokoło. Tak, zdecydowanie otaczał je las, ten sam, który praktycznie każdego dnia odwiedzała ze swoją Mamą. Nawet kiedy bardzo mocno się skupiała, nadal wszystko wydawało się całkowicie normalne. Wokół jak gdyby nigdy nic rosły i cicho szumiały buki, jarzębiny, dęby, sosny i świerki.

– Dlaczego ktoś miałby chcieć ukraść las? – zapytała.

Anaszka zastanawiała się przez chwilę.

– Bo jest ładny. I ładnie pachnie. Każdy chciałby mieć las.

Mia pokiwała głową. Odpowiedź wydała się jej logiczna.

– Las jest duży – kontynuowała Anaszka. – Można po nim spacerować i mieć przygody. Można w nim także myśleć.

– Ja myślę też, gdy nie jestem w lesie.

– Ale w lesie można myśleć lepiej, bo się człowiek wycisza.

– Co to znaczy?

– Nie wiem. Chyba że się nic nie mówi. Możemy spróbować, jeśli chcesz.

Przystanęły i zaczęły się wsłuchiwać w wiatr tańczący w koronach drzew.

SZSZSZSZszszszSZSZSZSZszszsz…

SZSZSZSZszszszSZSZSZSZszszsz…

– Już? – chciała wiedzieć Mia.

– Jeszcze nie, poczekaj. Żeby się wyciszyć, trzeba się skupić.

Mia w milczeniu zadzierała głowę, przyglądając się Anaszce, która marszcząc czoło i zaciskając powieki, bardzo próbowała się wyciszyć.

– I co? Udało ci się?

– Tak. Jestem bardzo wyciszona.

– Ja chyba nie potrafię.

– Może jesteś jeszcze za mała. Kiedy trochę podrośniesz i się nauczysz, to zobaczysz, jakie to jest super.

Lisek Pietruszek, który towarzyszył dziewczynkom, zerkał na nie co chwilę. Zastanawiał się, czy przy okazji pierwszego postoju dostanie choć trochę prowiantu przygotowanego przez Babcię Bęben. Wiedział, że tak, ale nie zamierzał przegapić chwili, w której dziewczynki postanowią coś przekąsić. Doskonale znał ich rozmowy i się do nich przyzwyczaił, zresztą one ciągle rozmawiały, a on i tak niewiele z tego rozumiał, chyba że mówiły o nim. Wtedy potrafił to wyczuć – zresztą i tak zazwyczaj oznaczało to karmienie smakołykami, głaskanie albo czesanie. Raz nawet dał sobie zawiązać kokardę na ogonie i założyć sukienkę, ale tylko dlatego, że zajmował się jedzeniem. Babcia Bęben była wtedy zła i powtarzała, że zwierzę to nie zabawka. Lisek Pietruszek w duchu przyznał jej rację.

– Ja chyba nie rozumiem, jak można go ukraść – dociekała Mia, kiedy ruszyły w dalszą drogę. – Las jest duży. Nie można go wsadzić do torby…

– Chyba że byłaby to naprawdę duża torba – odparła z powagą Anaszka i szeroko rozłożyła ramiona.

– A gdzie w ogóle można zabrać las, jak się go już ukradnie? – zapytała Mia.

– Nie wiem. Pewnie gdzieś, gdzie go nie ma. Na przykład na pustynię.

– Albo… albo…

– Albo na Saharę – dodała Anaszka. – Albo do Niemiec.

– Albo… albo… ja też wiem!

– Albo do Chin. Albo do Honolulu…

– Ja też wiem gdzie! – krzyknęła Mia podekscytowana i zaraz przypomniała sobie, że Dziadek zabrania krzyczeć w lesie. – Jeśli ktoś jest bardzo bogaty – dodała ciszej – i ma wielki, ogromny dom, to może wsadzić do niego las i mieć go tylko dla siebie. A jeśli dom byłby bardzo, bardzo duży, to pomieściłby wszystkie lasy świata i nikt poza tym bogaczem nie mógłby chodzić po lesie. Ludziom nie zostałoby nic.

Anaszka zastanowiła się.

– To możliwe – przyznała ze smutkiem. Jak wyglądało nic? Skoro las był wszystkim, to czym mogło być to strasznie brzmiące, wielkie i obce nic?

– Tak myślisz? – spytała Mia.

– Sama wiesz, że dorośli mają dużo głupich pomysłów – mruknęła. – Przecież tylko oni mogliby wymyślić, żeby ukraść las i zabrać go do jakiegoś ogromnego domu, żeby mieć go wyłącznie dla siebie. To bez sensu.

– To prawda! To bez sensu.

– No właśnie wiem.

Przez chwilę szły w ciszy.

– Ana…?

– Słucham?

– A gdzie my w ogóle jesteśmy?

Pytanie zawisło w powietrzu, jakby wpadło w jakąś wysoko rozpiętą pajęczynę albo zaczepiło się o gałąź.

Anaszka zatrzymała się gwałtownie, zaskoczona, że Mia w ogóle o to zapytała. Przecież to było oczywiste, gdzie są, prawda? Rozejrzała się, a później…

Szlak zniknął. Ścieżki, którymi szły, też zniknęły i choć to prawie niemożliwe, każde drzewo i każda skała w jednej chwili zaczęły się wydawać zupełnie obce. Tylko Lisek Pietruszek sprawiał wrażenie, jakby było mu to obojętne, bo on wszędzie czuł się dobrze. Wskoczył na pobliski głaz, usiadł i posłał dziewczynkom znaczące spojrzenie. Był naprawdę głodny.

Anaszka wciąż milczała i Mija pomyślała z niepokojem, że przyjaciółka znów nie odpowiedziała na zadane pytanie. Już drugi raz tego dnia.

– Ana? Dlaczego nic nie mówisz? Wyciszasz się?

Ale ona się nie wyciszała. Po prostu nie wiedziała, co powiedzieć.

Zabłądziły.

Bardzo łatwo można było przeoczyć chwilę, kiedy zwykła wyprawa zamieniała się w śledztwo, a śledztwo w przygodę. Tak to już było z przygodami: nawet jak człowiek się ich spodziewał, przychodziły niespodziewanie i HAPS – brały człowieka znienacka.

Zupełnie jak teraz.

Mia i Anaszka uznały, że skoro i tak zgubiły się w lesie, to równie dobrze mogą zorganizować postój i coś zjeść. Usiadły pod starym, rozłożystym dębem, podzieliły się kanapkami z Liskiem Pietruszkiem, a później napiły się wody. Każdy wie, że trzeba pić dużo wody, szczególnie gdy się jest na wyprawie, zwłaszcza takiej, która miała być śledztwem, a zmieniła się w przygodę.

– Nigdy wcześniej się nie zgubiłam – powiedziała Mia.

– Ja też nie. To dziwne uczucie.

– Nawet ciekawe – dodała Mia.

– To prawda – odparła Anaszka z pełnymi ustami. Ostatni kawałek kanapki rzuciła Pietruszkowi.

– Myślisz, że powinnyśmy się bać?

– Czego? Zgubienia?

– Tak.

– Nie sądzę. Zobacz, jak tu ładnie.

Rozejrzały się naokoło. Drzewa szumiały im przyjemnie nad głowami, a promienie słońca przedzierały się przez gęste korony buków, jarzębin, dębów, sosen i świerków. Dziewczynki doszły do wniosku, że jest wiele gorszych miejsc, w których można się zgubić, na przykład piwnica albo zakurzony strych, ale żadna nie odezwała się słowem, bo bardzo chciały nacieszyć się tym zgubieniem.

Były tylko one, Lisek Pietruszek i las.

– Fajnie się tak zgubić od czasu do czasu – powiedziała w końcu Anaszka w zadumie. – Po prostu się jest i nic nie trzeba robić.

Mia oparła głowę o jej ramię i ziewnęła.

– Chce ci się spać?

– Nie, tylko ziewać – odparła młodsza z przyjaciółek.

Anaszka też ziewnęła, niby dla towarzystwa, ale w rzeczywistości po prostu nie mogła się powstrzymać.

– Fajnie się zgubić – powtórzyła Mia. – Myślisz, że inni o tym wiedzą?

– O tym, że fajnie się zgubić?

– Tak. Na przykład rodzice.

– Oni chyba nie mają czasu myśleć o takich rzeczach.

Błoga cisza.

– Co robimy teraz? – zapytała Mia.

– Nie wiem, ale jedno jest pewne: nie ma tu żadnego złodzieja lasu, las jest na swoim miejscu, więc Dziadek się pomylił.

– Ale Dziadek mówił, że ktoś CHCE ukraść las – przypomniała Mia. – Może to się dopiero stanie? – Rozejrzała się. – Wiesz co? Chodźmy z powrotem. Bo co, jak zaraz zrobi się ciemno?

Anaszka zastanawiała się przez chwilę.

– Do końca dnia chyba jeszcze daleko. A przede wszystkim nie wiemy, gdzie jest z powrotem.

– Ojej – zmartwiła się Mia. – To co teraz?

Anaszka znów się zadumała.

– Mam pomysł! – zawołała nagle, aż lisek podskoczył ze strachu. – Pietruszku! Pietruszku! Zaprowadź nas do domu!

Lis przyglądał się dziewczynkom, jakby się zastanawiał, o co może im chodzić. Przechylił łepek, a jego futerko dziwnie się zjeżyło.

– Pietruszku, wiem, że mnie rozumiesz – dodała Anaszka całkowicie poważnie. – Dom. Rozumiesz? Zaprowadzisz nas? DOM. Chcemy już wracać do domu, Pietruszku. Proszę!

Lis nie reagował.

I kiedy dziewczynki niemal straciły nadzieję, Pietruszek pociągnął noskiem, pomachał kitą, dwa razy obrócił się w kółko, a później po prostu zaczął iść. Po kilku metrach odwrócił się do nich, jakby chciał je popędzić i powiedzieć: „No szybciej! Na co czekacie?”.

Przyjaciółki odetchnęły z ulgą, a później zaczęły biec w ślad za rudą kitą i jej właścicielem.

Lisek Pietruszek zaprowadził je prosto do domu.

Problem polegał jednak na tym, że to nie był ich dom, tylko po prostu… JAKIŚ dom! Murowany, niski i przysadzisty, z przytłumionym światłem migoczącym w jednym z okien na parterze. Wkomponowany w góry i las, jakby był ich częścią od zawsze. W niczym nie przypominał domu Mii i Anaszki ani żadnego innego domu, który dziewczynki widziały w Białej Dolinie.

– O nie, Pietruszku! – krzyknęła Mia.

– O nie, Pietruszku! – zawołała Anasz­ka. – To nie ten dom! Miałeś nas zaprowadzić do naszego domu, do Babci, Dziadka i mojego Taty, a nie do… czyjegoś domu!

Lis zerknął na nie, jakby nie wiedział, o co im chodzi, szczeknął coś po lisiemu i ruszył w kierunku tajemniczego domu. Zatrzymał się dopiero pod samymi drzwiami.

– Może to dom Pietruszka – podsunęła Mia.

– Niemożliwe. Lisy nie mają domów…

– A co mają lisy?

– Lisy mają las… i nory.

– Co to jest nora?

– Taka dziura w ziemi. Zwierzęta mogą tam wchodzić i…

– Nie chciałabym mieszkać w norze! – Mia aż się wzdrygnęła.

– Moja Mama mówi, że mieszka się w norze tylko wtedy, gdy się nie sprząta i nie płaci rachunków.

– Zabierają cię wtedy z domu? – zdziwiła się dziewczynka. – I wsadzają do nory?

– Chyba tak… – odparła Anaszka, a następnie zawołała: – Halo? Jest tam kto?

Złapała Mię za rączkę i ruszyła w ślad za lisem. Kiedy stanęły przed drzwiami, Pietruszek wspiął się na tylne łapki i dotknął klamki, jakby chciał pokazać swoim towarzyszkom, że muszą jej użyć, żeby wejść do środka.

– Ciekawe, kto tu mieszka – powiedziała Mia ściszonym głosem.

– Nie wiem, ale na pewno pomoże nam się odnaleźć.

Zapukała do drzwi, a kiedy nikt jej nie odpowiedział, nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte! Czy to znaczyło, że gospodarz jest w środku i nie odpowiada, bo na przykład śpi?

Zanim zdążyła się zastanowić, co dalej, z domu wybiegły dwa nieduże psy. Były kudłate i sprawiały wrażenie przyjaznych. Nie zwróciły najmniejszej uwagi na dziewczynki i Pietruszka, tylko przystanęły przed wejściem i zaczęły węszyć. Chwilę potem zaszczekały kilka razy i zerwały się do biegu. Wpadły między drzewa i… już ich nie było.

Dziewczynki spoglądały w ślad za nimi.

– Myślisz, że wrócą? – zapytała Mia.

– Chyba już nie.

– Ciekawe, czy będą coś widzieć, gdy zajdzie słońce.

– Mój Tata – powiedziała Anaszka – twierdzi, że psy widzą nosami.

Obie zadumały się nad tym, jak by to było widzieć nosem. Wreszcie starsza z dziewczynek zajrzała do ciemnego korytarza i krzyknęła:

– Przepraszam, czy jest ktoś tutaj?! Potrzebujemy pomocy.

Kiedy nikt jej nie odpowiedział, mocniej ścisnęła rączkę Mii i razem ostrożnie przestąpiły próg. Lis długo nasłuchiwał, patrząc w stronę lasu, a później, jakby czymś zaniepokojony, warknął kilka razy i także wszedł do domu.

– A co, jeśli mieszka tu ktoś zły? – zaniepokoiła się Mia.

– Wtedy Babcia na pewno by nas przed nim ostrzegła. No i Pietruszek nie zaprowadziłby nas do domu kogoś złego. Chodźmy.

To przekonało Mię. Poza tym las nagle wydał się jej obcy i nieprzyjazny, tak jakby czaiło się w nim coś groźnego. Do tego gwałtownie pociemniało i zerwał się zimny wiatr. Te dwa kundelki musiały mieć bardzo dobry powód, żeby wybiec z bezpiecznego domu.

W środku było przytulnie, choć niezbyt czysto.

Na dole znajdowały duży salon z kominkiem, toaleta, spiżarnia i kuchnia, a na poddaszu sypialnia i łazienka. Lisek Pietruszek zachowywał się, jakby doskonale znał to miejsce. Wszedł do kuchni, otworzył jedną z szafek i wyjął z niej korzeń pietruszki, a później wskoczył na kanapę, zwinął się w kłębek i zaczął chrupać ze smakiem.

CHRUPCHRUPCHRUP

Mia i Anaszka niezwłocznie pozapalały światła w każdym pomieszczeniu, żeby było im raźniej, zwłaszcza że na zewnątrz zaczął zapadać już zmrok. Na półkach, meblach, nawet na podłodze leżały książki, Mia znalazła też kilka ładnych kamyków i parę grzebieni.

– Myślisz, że ten, kto tu mieszka, ma długie włosy? – zwróciła się do przyjaciółki.

– Tak sądzę – odparła Anaszka. – Bo po co byłoby mu tyle grzebieni? Co by czesał, gdyby nie miał włosów?

Było coś jeszcze. Kimkolwiek był tajemniczy lokator, z pewnością uwielbiał konfitury truskawkowe, jajka, fasolę i kawę. Spiżarnia była pełna słoików i puszek.

– Myślisz, że ten ktoś pomoże nam wrócić do domu? – zapytała Mia.

– Pewnie, że tak. Każdy, kto czyta książki i lubi konfitury truskawkowe, musi być miły.

Mia usiadła obok Liska Pietruszka i się do niego przytuliła. Anaszka chciała zająć miejsce obok, ale nagle dostrzegła coś, czego najpierw zupełnie nie rozpoznała. To był telefon! Duży, stary telefon na korbkę. Wyglądał zupełnie inaczej niż komórka Taty czy Babci, ale skoro tu stał, oznaczało to, że można z niego zadzwonić.

Rozejrzała się i wypatrzyła wysokie krzesło stojące w kącie. Podsunęła je na tyle blisko telefonu, żeby do niego dosięgnąć.

– No dobrze… zadzwonię teraz do Taty – oznajmiła i ściągnęła słuchawkę z widełek. Siedziała przez chwilę w ciszy, drapiąc się po głowie.

– Nie dzwonisz? – zdziwiła się Mia.

– Nie pamiętam numeru – odparła zrezygnowana. – A ty pamiętasz numer do Babci albo do swoich rodziców?

Mia zamyśliła się, po czym wykrzyknęła:

– Pięć!

– I co dalej?

– Pamiętam tylko tyle…

Anaszka wykręciła pojedynczą cyfrę, ale nic to nie dało.

 – A może spróbuj jedenaście?

Spróbowała. Również bez skutku.

– Za krótki ten numer. Numery zawsze są długie.

Mia ziewnęła przeciągle i położyła główkę na lisie jak na poduszce. Zwierzę nie miało nic przeciwko.

– Jestem wykończona – oznajmiła cicho.

Anaszka zeskoczyła z krzesła i poszła do kuchni.

– Hej, Miu! – zawołała. – Tu na lodówce jest list! Wcześniej go nie zauważyłyśmy.

Zdjęła go ostrożnie i wróciła z nim do salonu. Usiadła obok Mii i Pietruszka.

– Pierwsze zdanie jest przekreślone – powiedziała i zaczęła czytać: – „Ja, Leśniczy Gałązka, wyruszam dzisiejszego wieczora na nocny obchód w celu pochwycenia sprawcy…”

– To o nim mówiła Babcia! – ucieszyła się Mia. – To Leśniczy! – Podniosła się do pozycji siedzącej. Już nie czuła zmęczenia ani, tym bardziej, nie chciało się jej spać. – Czytaj dalej!

– Tu nie ma dalej, tylko jest od początku – zauważyła Anaszka. – „Ja, Leśniczy Gałązka, po długim zastanowieniu podjąłem decyzję, ażeby rozwiązać… zagadkę…”

– Ażeby? – zdziwiła się Mia.

– Ten pan chyba nie potrafi pisać. Potrafi tylko czytać, tak samo jak ja – stwierdziła Anaszka i gestem wskazała na leżące gdzieniegdzie książki. – Wszystko jest pokreślone.

– Śmiesznie.

– „…ażeby rozwiązać zagadkę… znikającego lasu”… Miu, czyli Dziadek miał rację! Ktoś chce ukraść las!

– Co jest dalej w tym liście?

– „W celu tym wybieram się na nocny obchód, licząc, że złodziej stojący za tym skandalicznym występkiem powróci łasy na kolejną część mego…”

– Złodziej! – pisnęła Mia i aż zadygotała ze strachu.

– „…NASZEGO lasu. Mam zamiar przyłapać sprawcę na gorącym uczynku, a następnie go pojmać”.

– Co to znaczy pojmać?

– Nie wiem, ale ten Leśniczy musi być bardzo odważny. To bohater.

– A my jesteśmy w jego domu!

– Tu jest ciąg dalszy: „Gdyby coś mi się stało, proszę, opiekujcie się moimi psami, Izerą i Heksą. Ja, niżej podpisany… z miłości do lasu, gór, natury… oddany swojej pracy… lekko wystraszony, ale trwający w postanowieniu… GAŁĄZKA”.

Kiedy skończyła czytać, obydwie jednocześnie spojrzały w kierunku drzwi frontowych.

– No to klops – powiedziała Anaszka. – Psy uciekły. Nie ma się kim opiekować.

Na dźwięk słowa „klops” Pietruszek podniósł łepek i się oblizał. Nie wiedział do końca, czym jest klops, ale to słowo kojarzyło mu się bardzo smakowicie.

Mia znowu ziewnęła.

– Mam pomysł – powiedziała Anaszka. – Skoro Leśniczy Gałązka jest na tropie złodzieja lasu, to my możemy mu pomóc i przygotować dla niego niespodziankę.

– Jaką niespodziankę?

– No jak to jaką? Taką, z której się ucieszy. Zrobimy mu remont!

Za oknami rozpętała się wichura. Gałęzie tłukły w szyby, a wiatr gwizdał i szumiał złowrogo. Anaszka objęła Mię i Pietruszka i mocno się do nich przytuliła.

– A może… innym razem.

Kiedy nad ranem Leśniczy Gałązka z nosem pełnym trocin i w towarzystwie swoich psów wrócił do domu, ze zmęczenia ledwo powłóczył nogami. Najpierw wcale więc nie zauważył śpiących w salonie dziewczynek i lisa. Izera i Heksa wbiegły radośnie do kuchni, żeby napić się wody, a on z trudem ściągnął buty Leśniczego i kurtkę Leśniczego, po czym usiadł na kanapie, zupełnie nieświadomy, że ma towarzystwo.

– Dzień dobry. – Usłyszał zaspany głos.

– Dzień dobry – odpowiedział, a kiedy się zorientował, że z kimś rozmawia, zerwał się z kanapy i pisnął ze strachu. – Niech to szyszka trafi! Kto to?! Co wy tu robicie?!

– Zabłądziłyśmy w lesie – powiedziała Anaszka.

– I czekałyśmy na pana, aż pan wróci, żeby nam pan pomógł.

– I ma pan pozdrowienia od naszej Babci.

Izera i Heksa podbiegły do dziewczynek i merdając radośnie ogonami, zaczęły się z nimi witać. Nic sobie nie robiły z obecności Liska Pietruszka.

Mia i Anaszka chichotały donośnie, gdy kundelki dotykały ich mokrymi nosami.

Leśniczy Gałązka uniósł czapkę Leśniczego z kolorowym piórkiem i podrapał się po głowie.

– Nic nie rozumiem… – mruknął. Sprawiał wrażenie bardzo zmęczonego.

– Złapał pan złodzieja lasu? – zapytała Anaszka.

– Dał pan radę?

– No właśnie! Dał pan?

– Spotkał się pan z nim?

– Dlaczego pan ma trociny w nosie?

– Chciałyśmy zrobić panu remont!

– Ale wystraszyłyśmy się wichury! W ogóle w nocy było bardzo strasznie!

– Uratował pan las?

– Ja… – zaczął, kiedy w końcu pozwoliły mu dojść do słowa, ale w sumie nawet nie wiedział, co powiedzieć. – Chyba tak, ale właściwie to nie wiem.

Dziewczynki zerknęły na siebie znacząco.

– Zaprowadzi nas pan do domu? – zapytała Anaszka.

Gałązka znowu podrapał się po głowie. Rozejrzał się i dostrzegł porozrzucane po całym mieszkaniu ziemniaki i korzenie pietruszki.

– Co tu się dzieje? – zawołał zdumiony. – Nie domknąłem okna?

– To Lisek Pietruszek, chyba zgłodniał w nocy – wyjaśniła starsza z dziewczynek. – On ciągle je. Babcia mówi, że jest wybrykiem natury, ale mój Tata twierdzi, że po prostu ma dobrą przemianę materii… choć nie wiem, co to znaczy.

Gałązka spojrzał podejrzliwie na lisa, a później wziął z kominka jeden z grzebieni i zaczął wyczesywać swój gęsty wąs.

– Znam tego lisa – powiedział w końcu. – Przepraszam, ale mam za sobą dość… trudną noc… w pracy… Ja jestem Leśniczy Gałązka… A… wy?

– To jest Mia, a ja jestem Anaszka, mieszkamy w Białej Dolinie.

Leśniczy odłożył grzebień na stolik, westchnął, a później poszedł założyć buty.

– Miło mi was poznać, dziewczynki. Pamiętacie, gdzie mieszkacie?

– Pięć! – krzyknęła Mia. – Albo jedenaście.

– Myślałam, że to numer telefonu? – szepnęła Anaszka.

– Warto spróbować – odszepnęła Mia. – Te liczby muszą coś znaczyć, skoro je pamiętam.

Leśniczy poprawił czapkę Leśniczego i zarzucił na plecy kurtkę Leśniczego, a później powiedział tylko:

– Zawsze to jakiś początek, prawda?

Mia i Anaszka bardzo długo musiały tłumaczyć rodzicom i Dziadkom, że fajnie było się choć na chwilę zgubić, że wcale nie było strasznie ani że zupełnie się nie bały, choć to ostatnie nie było do końca prawdą. Za każdym razem, kiedy padały takie deklaracje, dorośli sapali, stękali i ciężko wzdychali, jakby mieli trudności z ich słuchaniem. W przerwach od bycia głaskanymi i przytulanymi dziewczynki jedna przez drugą opowiadały o złodzieju, który może porwać wszystkie lasy i góry świata, żeby mieć je tylko dla siebie. I że Leśniczy Gałązka tak szybko przyprowadził je do domu, choć, jak mówił, bardzo bolała go głowa i musiał natychmiast iść spać.

Mia i Anaszka na początku nie zdawały sobie sprawy, że ich zgubienie się wywołało tak ogromne poruszenie. Nawet Mama Anaszki, która szykowała się do podróży, porzuciła wszystkie zajęcia i natychmiast przyjechała do Białej Doliny.

– I jeszcze ta wichura! – powiedziała Babcia z przejęciem. – Moje kochane podfruwajki! Zupełnie jakby niebo waliło się wszystkim na głowę.

– Ale mamy z Mią wniosek – wypaliła nagle Anaszka. – Prawda, Miu?

Wszyscy spojrzeli na nią z uwagą.

– Czasami warto się zgubić, żeby się wyciszyć – dokończyła. – Lasu nie trzeba się bać, trzeba go tylko szanować. Tak powiedział Leśniczy Gałązka, kiedy nas odprowadzał. Aha… i nigdy nie wiadomo, kiedy zwykła wyprawa zamieni się w przygodę, a przygody są super!

Niestety, nikt z dorosłych jej nie pochwalił ani nawet się nie uśmiechnął.

– Czego jeszcze się dzisiaj nauczyłyście? – zapytała poważnie Babcia Bęben.

Dziewczynki spojrzały na siebie. Doskonale wiedziały, o co chodzi Babci.

– Że bezpieczeństwo jest najważniejsze i że trzeba uważać – odpowiedziała Mia.

– Bardzo dobrze.

– I żeby było bezpieczniej – dodała Anaszka – na następną wyprawę weźmiemy ze sobą Antosia od Pani Tulipanowej.

Nikt z dorosłych nie odezwał się słowem, a Mia była pewna, że jej Mama zaczęła płakać. Wtedy jeszcze dziewczynki nie wiedziały, że samotne wyprawy skończyły się na bardzo długi czas. A gdyby wiedziały, powiedziałyby pewnie: „Ale dziwni ci dorośli. Tylko oni mogli wpaść na taki głupi pomysł!”.

Opowieści z Białej Doliny

Copyright © by Przemysław Corso 2022

Copyright © by Marcelina Misztal 2022

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2022

BIAŁĄ DOLINĘ WYMYŚLILI PRZEMEK CORSO I MARCELINA MISZTAL… ZWANA MARCELINĄ

Redakcja – Joanna Mika

Korekta – Agnieszka Zygmunt, Anna Strożek

Projekt typograficzny i skład – Natalia Patorska

Okładka – Paweł Szczepanik

Ilustracje na okładce i wewnątrz książki – Marcelina Misztal

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2022

ISBN mobi: 9788382103076

ISBN epub: 9788382103083

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka

Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Karolina Prewysz-Kwinto, Paulina Gawęda, Beata Nowak, Piotr Jankowski

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Mateusz Wesołowski

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz, Marcin Mendelski

Administracja: Klaudia Sater, Monika Kuzko, Małgorzata Pokrywka

finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl