39,99 zł
Prawdziwa gra toczy się poza boiskiem
Czy wiesz, że legendarnych słów o „ręce Boga” na mundialu w Meksyku wcale nie wymyślił Maradona, prezydent FIFA bał się o życie podczas mistrzostw organizowanych we Włoszech Mussoliniego, a na turnieju w Niemczech na stadionie otoczonym snajperami zagrali przeciwko sobie piłkarze jednego narodu?
Odbywający się co cztery lata mundial rozpala wyobraźnię, budzi kontrowersje, wyzwala emocje, których nie sposób porównać z niczym innym.
Nie mniej intrygujące jest jednak to, czego nie sposób dostrzec z trybun ani oglądając mecze na ekranie. Zabiegi o przyznanie prawa do organizacji turnieju i związane z tym rozgrywki polityków, korupcja, rozpalanie narodowych waśni i uprzedzeń – to niezwykłe, do czego zdolni są przywódcy państw, działacze i całe społeczności, byle tylko zaistnieć w rywalizacji o Puchar Świata FIFA.
Autorzy w pasjonujący sposób przedstawiają historię mundialu w nowym, społeczno-politycznym ujęciu. Z reporterskim zacięciem przywołują mało znane fakty. Oddają głos bohaterom, także tym mniej oczywistym, jak Pascal Rossi-Grześkowiak, który opowiada o śmiałej akcji wywieszenia transparentów Solidarności podczas meczu Polski z ZSRR w 1982 roku.
Wyjaśniają też, jak to się stało, że mistrzostwa świata po raz pierwszy trafiły nie tylko na Półwysep Arabski, ale na dodatek do kraju, który nie ma żadnych tradycji piłkarskich. I jaką rolę odegrała w tym geopolityka.
Bo w prawdziwej grze – o wielkie pieniądze, prestiż i wpływy – biorą udział nie tylko gwiazdy futbolu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 446
Data ważności licencji: 9/28/2027
Odbywający się raz na cztery lata piłkarski mundial to dla nas sprawa osobista. Z reprezentacją Polski czy bez niej, na zew, który się w nas budzi, od ćwierć wieku nie potrafimy pozostać obojętni.
Tak, w rzeczy samej, jesteśmy pasjonatami. Ludźmi, którzy nie potrafią żyć bez piłki nożnej i w pogoni za wywołującymi ją emocjami zjechali – razem lub osobno – cały świat. Od Londynu, przez Berlin, Zurych i Ad-Dauhę, do Johannesburga, od Seulu i Tokio, przez Moskwę i Paryż, po Rio de Janeiro, Buenos Aires i Montevideo. Teraz, przy okazji mistrzostw świata w Katarze, nadszedł czas, by podzielić się tym, co przeżyliśmy. I czego się dowiedzieliśmy, rozmawiając z piłkarzami, trenerami, ekspertami i zwykłymi kibicami oraz wertując dziesiątki tysięcy stron książek.
Zabierzemy Was w podróż dookoła świata, na pięć kontynentów i liczne stadiony, ale uprzedzamy: nie znajdziecie tu relacji z meczów ani życiorysów gwiazd. Rzadko skupiamy się na tym, jak napastnicy zdobywali gole, nie prowadzimy rozważań, czy taktyka obrana przez trenerów była słuszna. Od zawsze interesowało nas bowiem nie tylko to, co się dzieje na boisku, ale i to, co poza nim.
Przyznanie mistrzostw Katarowi, pustynnemu krajowi wielkości średniego polskiego województwa, tak nas zaintrygowało, że postanowiliśmy prześledzić okoliczności towarzyszące tej decyzji. A następnie zbadać, jak wyglądało to w przypadku innych turniejów. Tropiliśmy ślady prowadzące daleko poza świat sportu, zaglądając do unikalnych źródeł w kilku językach i drążąc kwestie, o których ktoś gdzieś tylko nieśmiało napomknął.
Koniec końców tak nas to pochłonęło, że zaczęła powstawać zupełnie inna historia mundialu niż ta, którą znaliśmy od wczesnego dzieciństwa.
Sami byliśmy zaskoczeni, odkrywając, jak bardzo piłkarska impreza może być uzależniona od działań polityków i dyplomatów. Dziś już wiemy, że tak często powtarzane przed każdym turniejem hasło „Oddzielmy sport od polityki” nie ma racjonalnych podstaw. Już przecież samo złożenie wniosku o pozyskanie od FIFA praw gospodarza nie jest możliwe, jeśli nie zostaną dołączone gwarancje rządowe. Bez spełnienia przez państwa tego i wielu innych pozasportowych warunków nie odbędzie się żaden mecz.
Ostatnie wydarzenia związane z wojną w Ukrainie i decyzja o wykluczeniu reprezentacji Rosji z mistrzostw świata 2022 są ostatecznym dowodem na to, że sport nie jest bynajmniej dziewiczym, wolnym od ingerencji polityków terytorium. W gruncie rzeczy, popierając sankcje, sami uznaliśmy, że nie powinien abstrahować od bieżących, pozaboiskowych wydarzeń. To tylko kwestia miejsca, w którym stawiamy granicę.
Najlepszym tego przykładem była powszechna zgoda społeczeństw zachodnich demokracji na wyjazd piłkarzy do Rosji w 2018 roku. I jest nim zgoda na start 32 reprezentacji na mundialu w Katarze, mimo wszelkich głosów oburzenia na sposób, w jaki doszło do zdobycia przez ten kraj przywileju gospodarza, traktowanie imigrantów pracujących przy budowie infrastruktury oraz ograniczenia praw kobiet i osób LGBTQ+.
„Możemy wszystko. Możemy ściągnąć ludzi z innych krajów, którzy zbudują nam drapacze chmur, galerie handlowe, metro. Możemy ściągnąć najlepszych piłkarzy świata, by zagrali na naszych stadionach. Możemy to zrobić. Skoro mamy pieniądze, to kto nam zabroni?” – te słowa mogłyby stanowić motto turnieju Katar 2022 i posłużyć do wyjaśnienia motywów, jakimi kierują się szejkowie z Półwyspu Arabskiego. Ale nie oddałyby całej prawdy.
Najważniejszym celem Kataru, mikropaństwa otoczonego przez sąsiadów dysponujących ogromną siłą militarną, jest bowiem zapewnienie sobie bezpieczeństwa, a pozyskanie praw do mundialu stanowi jeden z elementów tej strategii.
Emirat jest zbyt mały, by nabrać znaczenia wyłącznie na polu tradycyjnej polityki, nawet jeśli dzięki ogromnym złożom gazu ziemnego należy do najbogatszych państw świata. Stąd sięgnięcie po soft power, czyli miękką siłę, polegającą na zdobywaniu międzynarodowych wpływów i uatrakcyjnianiu wizerunku poprzez subtelne propagowanie narodowych idei i kultury, a nade wszystko organizowanie głośnych imprez sportowych. Kraj znad Zatoki Perskiej nie odkrył niczego nowego – podobne cele przy staraniach o mundial przyświecały i Urugwajowi w 1930 roku, i Korei Południowej oraz Japonii na przełomie wieków XX i XXI. A także wszystkim innym państwom, które wykorzystując postaci najlepszych sportowców, stroiły się w piórka cywilizowanych mecenasów sportu lub choćby tylko jego wielbicieli.
Niemniej są jednak przywódcy, którzy czynią takie zabiegi z wyjątkową perfidią. Z jednej strony przygniatają twardą ręką do ziemi swoich poddanych i łamią ich prawa obywatelskie, a z drugiej wykładają miliardy dolarów, przekupując świat, by przymknął oko na ich niecne czyny. To też w historii żadna nowość. Przed Władimirem Putinem nikt bardziej bezczelnie nie wykorzystał piłkarskiego turnieju do propagandowych celów niż Benito Mussolini we Włoszech i generał Jorge Videla w Argentynie. Ale politykę poprzez sport można uprawiać też w zupełnie inny sposób, o czym przekonał mieszkańców Południowej Afryki i cały świat walczący z apartheidem Nelson Mandela.
Oczywiście byłoby idealnie, gdyby rola dyplomacji kończyła się na kwestiach organizacyjnych, a politycy mieli zakaz wstępu do szatni i na boisko. Nie raz i nie dwa działo się jednak zupełnie inaczej. I o tym też jest ta książka.
Krzysztof KawaRemigiusz Półtorak
Było jeszcze kilkanaście dni do wyborów prezydenta FIFA na kongresie zwołanym w Paryżu w 1998 roku. Szwajcar Sepp Blatter wybierał się właśnie w ostatni objazd po krajach Afryki. Objazd dla niego niezwykle ważny, bo głównie dzięki głosom z tego kontynentu mógł pokonać swojego konkurenta, stojącego na czele UEFA* Szweda Lennarta Johanssona. W podróż z Blatterem miał wyruszyć Mohamed bin Hammam, członek Komitetu Wykonawczego FIFA, który jednak niespodziewanie w nocy przed wylotem odebrał alarmujący telefon od starszej ze swoich żon.
„Twój 22-letni syn miał poważny wypadek samochodowy. Leży w szpitalu, na oddziale intensywnej terapii, w stanie śpiączki. Nie wiem, czy przeżyje” – relacjonowała przerażona Fatima.
Katarczyk nie zastanawiał się długo nad tym, co ma zrobić. Wsiadł do samolotu i… poleciał wraz z Blatterem do Afryki.
„Wyraziłem żal i przeprosiłem żonę – tłumaczył zdumionym delegatom po wyborach prezydenta FIFA – mówiąc, że mój syn nie potrzebuje mnie, tylko błogosławieństwa Boga i pomocy lekarzy, podczas gdy mojej pomocy potrzebuje teraz pan Blatter”.
Dziennikarze śledczy „The Sunday Times” Heidi Blake i Jonathan Calvert umieścili tę historię w demaskatorskiej książce The Ugly Game: The Qatari Plot to Buy the World Cup (Nieczysta gra: jak Katar uknuł spisek, żeby kupić mistrzostwa świata). Wydany w 2015 roku reportaż stanowił efekt przełomowego dziennikarskiego śledztwa, które otworzyło nam oczy na to, jak mogło dojść do pozyskania przez Katar praw do organizacji największej, obok letnich igrzysk olimpijskich, sportowej imprezy na świecie. I na to, jaką rolę w tym niezwykłym procesie odegrał nieznany opinii publicznej zaufany człowiek katarskiego emira.
Mohamed bin Hammam urodził się w 1949 roku, zaledwie kilka miesięcy przed tym jak Katar, wówczas jeszcze będący pod brytyjskim protektoratem, rozpoczął eksport ropy naftowej. Mały chłopiec, siedząc na nabrzeżu portu w Ad-Dausze, obserwował nie tylko przybijających do brzegu miejscowych rybaków i poławiaczy pereł, ale także marynarzy z Europy, którzy w oczekiwaniu na załadunek statków ropą kopali piłkę, wiwatując za każdym razem, gdy przekroczyła linię prowizorycznej bramki. Chłopiec był tak zafascynowany tym widokiem, że wkrótce sam zaczął biegać za piłką. Miał tylko problem ze znalezieniem wśród kolegów takich, którzy chcieliby z nim zagrać.
Jego rodzice urodzili się w Katarze, lecz ich rodzinne korzenie tkwiły w Afryce. W arabskim kraju plemiennym, w którym do pochodzenia przywiązuje się olbrzymią wagę, nie ułatwiało to życia.
Ludność półwyspu położonego nad Zatoką Perską od wieków stanowiły plemiona nomadyczne, które wypasały wielbłądy, kozy i owce, przenosząc się z miejsca na miejsce w poszukiwaniu trawy, oraz takie, które prowadziły osiadły tryb życia, zajmując się poławianiem pereł i ryb. Z biegiem lat jedne plemiona zaczynały dominować, uzyskując poparcie lub wymuszając je siłą u drugich. Najbardziej wpływowi władcy zaczęli tworzyć struktury quasi-państwowe w takich ramach, w jakich dopuszczali to panujący w regionie Osmanowie lub Brytyjczycy. Na terenie dzisiejszego Kataru do takiej władzy doszło plemię Al Sani.
Do podniesienia rangi rodu, wywodzącego się jeszcze z VII-wiecznego plemienia Banu Tamim, niechcący przyczynił się zarządzający pobliskim Bahrajnem – Muhammad Al Chalifa. W latach sześćdziesiątych XIX wieku przeprowadził on atak na Ad-Dauhę, czym naraził się Brytyjczykom. Przedstawiciel tych ostatnich – Lewis Pelly – skarcił najeźdźcę i podjął rozmowy z reprezentującym miejscową ludność Muhammadem Al Sanim. Odczytano to jako pośrednie przekazanie mu prawa do administrowania prowincją. Sto lat później Brytyjczycy zgodzili się na uznanie niepodległości kraju, oddając władzę w ręce potomka rodu i zarazem sankcjonując obowiązujący system klanowy.
Funkcjonuje on do dziś; przy rekrutacji na wysokie stanowiska w polityce i biznesie pochodzenie plemienne ma pierwszorzędne znaczenie. Rodzina Al Sanich liczy, według różnych źródeł, od sześciu do ośmiu tysięcy osób i to w jej rękach znajduje się pełnia władzy oraz prawo do czerpania z bogactw państwa, co z kolei służy umacnianiu rządów. Rozdzielając intratne stanowiska w urzędach i firmach państwowych, może zarazem liczyć na poparcie innych wpływowych plemion.
Rodzice Bin Hammama, jak opisują Blake i Calvert, nie mogli się poszczycić takim pochodzeniem, ale do ich syna uśmiechnęło się szczęście. W czasach gdy kraj wyswobodził się spod brytyjskiej protekcji (1971), a następnie znacjonalizował przynoszący coraz większe dochody przemysł petrochemiczny, Mohamed założył firmę o nazwie Kemco, która zatrudniała świetnych inżynierów i dysponowała wyspecjalizowanym sprzętem elektromechanicznym. Rosła ona w siłę wraz z gwałtownym napływem zamówień na budowę kolejnych nowoczesnych gmachów w Ad-Dausze. Wkrótce Bin Hammam stał się milionerem.
To był już okres, gdy porzucił marzenia o karierze piłkarza. Pierwszy amatorski klub powstał w Katarze w 1950 roku, dekadę później kraj miał swoją federację, ale kopanie piłki na pustynnym półwyspie nie przynosiło profitów. Szybko dorabiający się biznesmen znalazł jednak inny sposób na rozwijanie pasji. Objął funkcję menedżera klubu z Al-Rayyan, rodzinnej miejscowości panującego szejka Chalify bin Hamada Al Saniego.
Sukcesy drużyny w krajowej lidze pod wodzą rzutkiego milionera nie uszły uwadze syna emira, Hamada bin Chalify Al Saniego. Książę koronny wrócił akurat z Anglii, gdzie kształcił się w akademii wojskowej Sandhurst, i pamiętał Bin Hammama z czasów szkolnych. A ponieważ obaj mieli otwarte umysły i podobny pogląd na świat, a do tego oczyma wyobraźni widzieli Katar przyszłości jako sprawne nowoczesne państwo, nie minęło wiele czasu, gdy zostali przyjaciółmi. Nie trzeba dodawać, że w ślad za tym firma Kemco zaczęła otrzymywać coraz więcej rządowych zamówień, czyniąc z Bin Hammama jednego z najbogatszych ludzi w mieście.
Sprawy nabrały przyspieszenia, gdy w 1995 roku książę Hamad, wykorzystując wakacyjną wyprawę swego ojca do Genewy i zjednawszy sobie pozostałych członków rodu, przejął pełnię władzy. Po bezkrwawym przewrocie szejk Chalifa musiał pozostać na wygnaniu aż do czasu, gdy syn uznał, że jego władza się ugruntowała. W Katarze nie ma wielkich tradycji sięgania po broń, ale był moment, gdy stary emir, chcąc odzyskać władzę, uknuł spisek wraz z Saudami z Arabii Saudyjskiej, Al Nahajanami z Abu Zabi i Al Chalifami z Bahrajnu. Zakończył się on fiaskiem, ale zadra dotycząca sąsiadów u Hamada pozostała.
Pod rządami nowego emira przemiany w kraju przyspieszyły. Odkrycie na dnie Zatoki Perskiej ogromnych złóż gazu ziemnego, czyli tak zwanego Pola Północnego, nastąpiło już w 1971 roku, ale jego eksploatacja, z początku wyłącznie na potrzeby wewnętrzne, zaczęła się dopiero 18 lat później. A w 1996 roku, gdy Katar zaczął sprzedawać gaz za granicę, specjalizując się w przesyłaniu go w skroplonej postaci (LNG – liquefied natural gas), stało się jasne, że ten zajmujący zaledwie 11,6 tysiąca kilometrów kwadratowych kraj natrafił na żyłę złota.
Czy to wtedy, wraz z rosnącym bogactwem, zaczęła emirowi świtać myśl, że wcale nie musi być zdany na łaskę regionalnych mocarstw z powodu historycznych zaszłości, położenia geograficznego i militarnej słabości?
Ta śmiała idea nie była łatwa do urzeczywistnienia. Leżący na półwyspie Katar jest odcięty od reszty świata liczącą zaledwie 60 kilometrów pustynną granicą, nad którą kontrolę sprawuje Arabia Saudyjska, a przez Zatokę Perską sąsiaduje z równie potężnym Iranem. Tymczasem sam ma niewielu obywateli i bardzo ograniczone możliwości militarne.
Emirat znalazł jednak swoją drogę. Nie będąc postrzeganym jako państwo agresywne, stopniowo rozwijał stosunki handlowe niemal z całym światem, na tych samych zasadach traktując Chiny i USA, Iran i Arabię Saudyjską, Koreę Południową i Japonię, Rosję i Unię Europejską.
– Udaje mu się to znakomicie, gdyż nie uzależnia interesów od polityki na zasadzie: sprzedamy wam gaz, a w zamian oczekujemy, że będziecie podejmować decyzje po naszej myśli, tak jak to usiłuje robić przy sprzedaży ropy Arabia Saudyjska. To między innymi z tego powodu Katarczycy odgrywają nieproporcjonalnie dużą, w stosunku do swojej powierzchni i potencjału ludnościowego, rolę – tłumaczy doktor Patrycja Sasnal, arabistka, kierowniczka Biura Badań i Analiz Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). – Katar jest zależny od wszystkiego, co wokół niego. To dlatego tak dba o swój międzynarodowy wizerunek, zresztą nie tylko w polityce. Na polu kultury czyni to przez przyciąganie światowej sławy artystów oraz architektów, którzy tworzą wspaniałe budynki, jak słynne Muzeum Sztuki Islamskiej w Ad-Dausze. Niezwykłym posunięciem, które mocno zaważyło na postrzeganiu Kataru, było także powołanie do życia Al-Dżaziry.
Al-Dżazira to pierwsza w świecie arabskim stacja telewizyjna, która zaczęła przygotowywać profesjonalne i niezależne, a przez to często krytyczne materiały telewizyjne i tekstowe. Powstała rok po dojściu Hamada do władzy. Od razu zaczęła bardzo mocno oddziaływać na społeczeństwa państw arabskich, stając się zarazem solą w oku ich autokratycznych władców. Odegrała też wielką rolę w trakcie arabskiej wiosny, ulicznej rewolucji obalającej dyktatorów od państw Maghrebu po Bliski Wschód, która wybuchła w 2010 roku.
– Katar, odwrotnie niż jego sąsiedzi, stanął po stronie Bractwa Muzułmańskiego, które tworzyło najsilniej zorganizowaną opozycję wszędzie tam, gdzie toczyła się rewolucja. Dlaczego tak postąpił? To była czysta kalkulacja – wyjaśnia Patrycja Sasnal. – Chodziło o to, by znaleźć się po dobrej stronie historii, bo Bractwo przejmowało władzę tam, gdzie odbywały się demokratyczne wybory, jak w Tunezji czy Egipcie. Natomiast dokładnie odwrotnie myślano w Arabii Saudyjskiej: trzeba stawiać na autokratów, bo mamy z nimi dobre relacje, a oni gwarantują stabilność.
Al-Dżazira zyskała markę, lecz jako instytucja powołana do życia przez rząd katarski od początku miała swoje ograniczenia.
– Pracownicy Al-Dżaziry, których poznałam, przyznawali, że jest pewna bariera w relacjonowaniu wydarzeń z kraju i nie wolno im krytykować emira, ale zarazem są to znakomici dziennikarze, brytyjscy, amerykańscy, którzy dostali w Ad-Dausze niemal pełną niezależność, tworząc wysokiej jakości materiały na różne tematy, nie tylko z Bliskiego Wschodu – mówi Patrycja Sasnal.
Te „wysokiej jakości materiały” nie znajdowały jednak zrozumienia w innych państwach. Wiele z nich słało protesty wobec działalności Al-Dżaziry, a nawet zamykało biura stacji. W Algierii w 1999 roku posunięto się wręcz do tego, że wyłączono prąd w większych miastach, by uniemożliwić obywatelom oglądanie transmitowanej na żywo debaty z udziałem kandydatów opozycji. Stacja wciąż jest postrzegana jako realne zagrożenie, a jej pracownicy – jak się okazuje – podlegają szczególnej ochronie.
Al-Dżazira ma siedzibę nieopodal centrum Ad-Dauhy, w pilnie strzeżonym kompleksie, przed którego bramą stoją ochroniarze wyposażeni w karabiny maszynowe. O wejściu na teren obiektu nie ma mowy, bez pozwolenia nie można zrobić zdjęcia, nawet z dalszej odległości. Jeden z nas przekonał się o tym osobiście, gdy wykonał kilka ujęć smartfonem.
– Po co ci te zdjęcia?! Pokaż je! – padło groźnie brzmiące polecenie od jednego ze strażników. Tłumaczenia, że to tylko na pamiątkę, na nic się zdały. – Nie wolno robić żadnych zdjęć. Proszę je skasować. Zrób to przy mnie, bo cię nie wypuszczę. – Strażnik odruchowo położył dłonie na przewieszonej przez ramię broni.
Nie było sensu dłużej się sprzeczać.
Naciski na Katar nasiliły się jeszcze bardziej, gdy szejk Hamad zaczął otwarcie postępować wbrew interesom Arabii Saudyjskiej. Przy czym ważna była tu lekcja, jaką emirat odrobił, gdy na początku lat dziewięćdziesiątych Saddam Husajn zaatakował Kuwejt.
– Irak podbił Kuwejt i przyłączył go jako jedną ze swoich prowincji – tłumaczy Patrycja Sasnal. – Katar wsparł w tej wojnie najechany kraj, bo analogia nasuwała się sama: w taki sposób jak Irak mogła kiedyś postąpić wobec małego sąsiada Arabia Saudyjska. Tamta wojna dostatecznie uświadomiła Katarczykom, w jak niebezpiecznym znajdują się położeniu. I sprawiła, że postawili na silny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, udostępniając teren pod budowę dwóch ośrodków wojskowych, które na początku XXI wieku stały się dla USA główną bazą militarną zarówno w konflikcie z przywódcą Iraku, jak i podczas operacji w Afganistanie. Baza lotnicza Al Udeid posłużyła także Amerykanom i ich afgańskim sojusznikom do ewakuacji w 2021 roku.
Stojącego na czele Arabii Saudyjskiej króla Salmana bin Abd al-Aziza i jego syna, księcia koronnego Muhammada bin Salmana, rosnąca rola Katarczyków bardzo irytowała. Podobnie jak fakt, że na założenie bazy wojskowej pozwolili też Turcji, a w ciągnącej się od wielu lat wojnie domowej w Jemenie wsparli, tak jak Iran, wrogie im szyickie oddziały Huti.
Swoją niezależność emirat podkreślał poparciem nie tylko Bractwa Muzułmańskiego, ale także bojowników Hamasu i Hezbollahu, narażając się tym samym na zarzut wspierania terroryzmu. Z szufladkowaniem Ad-Dauhy warto jednak uważać, tym bardziej gdy się pamięta, że na pełnym wrogości i uprzedzeń Bliskim Wschodzie odgrywa niezwykle cenną rolę mediatora.
To przecież za pośrednictwem Kataru odbywały się rozmowy z udziałem wspomnianych organizacji, a także afgańskich talibów, Fatahu czy stron konfliktów toczonych na terytoriach Somalii, Indonezji, Algierii, Darfuru, Sahary Zachodniej. Zarazem emir udzielał azylu niejednej kontrowersyjnej postaci, by wspomnieć syna Osamy bin Ladena czy byłą żonę Saddama Husajna. Ten pełen sprzeczności wizerunek dopełniają takie gesty jak przekazanie jedną ręką 100 milionów dolarów ofiarom huraganu Katrina w Nowym Orleanie, a drugą sprezentowanie samolotu Airbusa prezydentowi Syrii Baszarowi al-Asadowi.
Strach przed postępowaniem Kataru brał się u sąsiadów w dużej mierze z obawy przed utratą władzy. Nietrudno było bowiem sobie wyobrazić, że idee arabskiej wiosny dotrą też na Półwysep Arabski. Dlaczego tych zmian nie obawiała się sama rodzina Al Sanich?
– Jest jedna zasadnicza różnica pomiędzy tym, jak wygląda społeczna zgoda na rządy w Bahrajnie czy Arabii Saudyjskiej, a jak w Katarze, w którym panuje jedność kulturowo-religijna – wyjaśnia Patrycja Sasnal. – W Arabii jest 30 milionów obywateli, a dziesięć procent stanowi mniejszość szyicka, która, mimo iż zamieszkuje tereny bogate w ropę, nie jest dopuszczona do udziału w korzystaniu z bogactwa. To jest przyczyną jej dużego niezadowolenia. Tymczasem w Katarze takiej grupy nie ma. Mieszkają tam wprawdzie ponad dwa miliony osób, ale przeważającą część stanowią imigranci, czyli pracownicy najemni bez prawa do głosowania i wpływania na cokolwiek. Natomiast samych obywateli Kataru jest od 300 do 500 tysięcy. Możliwość, że ta grupa się zbuntuje, jest minimalna. Tam niemal każdego łączy z rodziną panującą bliższe lub dalsze pokrewieństwo. Została zawarta niepisana umowa społeczna, że w wyniku historycznych procesów jedni znaleźli się u władzy, a inni nie, ale ci pozostali też się w jakimś stopniu czują częścią genealogicznej trajektorii. Przypomnę, czego żądano w arabskiej wiośnie: chleba, wolności i sprawiedliwości społecznej. Gdyby odnieść te hasła do sytuacji w Katarze, to nikomu nie brakuje chleba, a wręcz przeciwnie, kto chce, kupuje sobie torebkę Prady. Wolność? Jak się ma pieniądze, to się ma wolność. Tę sentencję powtarzali mi taksówkarze i w Teheranie, i w Kairze. Wreszcie sprawiedliwość społeczna: każdy obywatel z paszportem katarskim ma zapewnioną pracę, edukację, dostęp do służby zdrowia. Państwo wszystko gwarantuje, bo ma tak dużo pieniędzy, że może je wydawać na prawo i lewo. Tam nigdy nie było oddolnego fermentu, nie było historii rewolucyjnej. Patrzenie na to społeczeństwo przez pryzmat europejski nie ma sensu.
Ekspertka PISM dodaje, że w Katarze podział na własność publiczną i prywatną jest zatarty, tak jakby państwo stanowiło prywatny folwark panującej rodziny. Al Sani inwestują majątek na różne sposoby, w tym poprzez fundusz, którego rezerwy przekraczają 300 miliardów dolarów. Członkowie rodziny królewskiej – z panującym od 2013 roku szejkiem Tamimem bin Hamadem Al Sanim na czele – nabyli między innymi akcje Barclays Bank, British Airways i Volkswagena. Inwestując w nieruchomości na całym świecie, stali się posiadaczami wieżowca The Shard i luksusowego domu towarowego Harrods w Londynie oraz Empire State Building w Nowym Jorku.
Rządząca rodzina zyskała niewyobrażalne bogactwo, to jej jednak nie zadowalało. Wieść gminna głosi, iż poprzedniego emira Hamada podczas pobytu w Londynie w latach dziewięćdziesiątych niezwykle ubodła uwaga jednego z rozmówców, który zadał prześmiewcze pytanie, gdzie w zasadzie leży ten Katar. I to jest być może klucz do zrozumienia wielu jego późniejszych działań.
Wykształcony w Wielkiej Brytanii, obejmujący władzę w 1995 roku Hamad nie wyrzekł się islamskich wartości, ale zarazem miał świadomość, że społeczności Zachodu nimi nie uwiedzie. Stąd pomysł, by wejść na pole kultury i sztuki. I przede wszystkim sportu.
Nadzieje na wzrost znaczenia Kataru w świecie futbolu, najpopularniejszej sportowej rozrywki na świecie, dawała osoba Bin Hammama, od 1996 roku członka Komitetu Wykonawczego FIFA, którego ambicje sięgały wtedy fotela prezydenta Azjatyckiej Federacji Piłkarskiej. Hamad, widząc w tym pewne korzyści dla kraju, nie tylko mu kibicował, ale i umocnił jego pozycję, umieszczając go w swojej 35-osobowej radzie doradczej, Madżlis Al-Szurze.
Prawdziwa gra rozpoczęła się pod koniec lat dziewięćdziesiątych, w chwili gdy nadzieje Bin Hammama zbiegły się z celami Seppa Blattera, wieloletniego sekretarza generalnego światowej federacji, który zamarzył o zastąpieniu ustępującego prezydenta João Havelange’a.
Sojusz obu mężczyzn okazał się bardzo owocny. Bin Hammam zaangażował całą swoją energię i kontakty do wsparcia kandydatury niewysokiego, ujmującego w sposobie bycia Szwajcara. Podczas kongresu FIFA w Paryżu świadkowie utrzymywali, że delegaci z Afryki znajdowali w swoich hotelowych apartamentach koperty. Czym wypchane? Oficjalnie każdy z nich otrzymywał po prostu należny mu zwrot kosztów. Faktem pozostaje, że w 1998 roku Blatter wygrał głosowanie, i to w głównej mierze właśnie dzięki poparciu płynącemu z afrykańskiego kontynentu.
Cztery lata szybko upłynęły i sytuacja powtórzyła się, z tą różnicą, że tym razem miejscem akcji był Seul w przededniu mistrzostw świata na boiskach Korei Południowej i Japonii. Centrum dowodzenia znajdowało się w penthousie Bin Hammama w Grand Hiltonie, do którego kolejno zaglądali zgromadzeni w hotelowym lobby przedstawiciele afrykańskich federacji. Efekt ten sam: koronacja urzędującego prezydenta FIFA na nową kadencję.
Układ działał, obaj mężczyźni pozostawali w znakomitej komitywie. Rzecz w tym, że wkrótce potem ich drogi zaczęły się rozchodzić.
Katarczyk, który właśnie został szefem azjatyckiej federacji, nie wspierał Szwajcara za darmo. Miał świadomość, że Blatter ma już swoje lata, a zapoczątkowana w 2002 roku kadencja, zgodnie z zapowiedziami samego prezydenta, będzie dla niego ostatnią. W rozmowach padały sugestie, że jego następcą – w zamian za wieloletnią lojalność – powinien zostać właśnie Bin Hammam.
Im bliżej jednak było do kolejnych wyborów, tym mniej Blatterowi się spieszyło na emeryturę. Wkrótce stało się jasne, że wcale nie ma zamiaru ustępować. Szwajcar najpierw wystąpił o przedłużenie swojej władzy o rok, a następnie wygrał wybory na kongresie w roku 2007. Bin Hammam poczuł się oszukany.
Ich relacje ochłodziły się do tego stopnia, że o mało nie doszło do otwartej wojny. Katarczycy, bez konsultacji z FIFA, uruchomili program Aspire, dzięki któremu zaczęły od nich płynąć pieniądze na rozwój futbolu w krajach Afryki. Stawało się oczywiste, że pozycja Azjaty, który podczas głosowania mógł liczyć na wdzięczność obdarowanych federacji, robi się niebezpiecznie mocna. Blatter w jednym z wywiadów otwarcie skrytykował projekt, dając do zrozumienia, że Afryka jest jego podwórkiem i nie pozwoli, by ktokolwiek bawił się na nim bez jego zgody.
Szwajcar miał jednak świadomość, że taki konflikt w żaden sposób mu nie służy. Ba, prestiżowa porażka w starciu z Katarczykami mogłaby uniemożliwić mu kolejną reelekcję, myślami był już wszak przy wyborach roku 2011.
Ale księciu Hamadowi, słynącemu w świecie polityki z talentów mediacyjnych, wojna z szefem FIFA też nie była w smak. Bin Hammam znalazł wyjście z impasu, inicjując zaproszenie Blattera do Ad-Dauhy na prywatny obiad u emira. Takiej propozycji Szwajcar nie mógł odrzucić. Jednak to, co nastąpiło później, przerosło wszelkie oczekiwania Katarczyków.
Jak opisują w książce The Ugly Game Blake i Calvert, Blatter przyleciał prywatnym odrzutowcem emira, witany niczym król. Podczas zwiedzania obiektów Aspire odwdzięczył się hymnem pochwalnym na cześć tej inicjatywy, co było niezwykłą zmianą stanowiska.
„Znów między nimi układało się znakomicie; Bin Hammam, Blatter i emir mogli tego wieczoru świętować odnowioną przyjaźń podczas wykwintnego bankietu. (…) Bin Hammam pamięta, co powiedział Blatter do emira podczas tego prywatnego obiadu, tak wyraźnie, jakby to było wczoraj. Zapamiętał, bo to go zszokowało. To było niemożliwe. To było szalone. Prezydent FIFA, siedząc odchylony, sączył drinka z błąkającym się na ustach uśmiechem i wyczekiwał przerwy w rozmowie. »Zamierzamy sprowadzić Puchar Świata do Kataru« – powiedział”.
Hamad nie mógł usłyszeć niczego lepszego. Ale dla Bin Hammama, człowieka, który znał się na futbolu jak mało kto w tym zakątku globu, był to pomysł absurdalny. Kraj bez piłkarskich tradycji, ze znikomą liczbą zawodników, kibiców i stadionów, na dodatek z temperaturami w lecie tak wysokimi, że nie sposób podejmować większego wysiłku fizycznego bez ryzyka utraty zdrowia, nie miał najmniejszych szans na zdobycie praw organizatora.
Do władcy, opętanego wizją spadającego na emirat splendoru, takie argumenty jednak nie przemawiały.
W napędzanej gazem gospodarce Kataru już dawno wykreślono ze słownika pojęcie „niemożliwe”. Innowacja goniła innowację, a każdy kolejny pomysł był bardziej ambitny. Także w dziedzinie wysoko rozwiniętych technologii. Jaki to problem zbudować klimatyzowane stadiony, w których temperatura nie będzie przekraczać 27 stopni Celsjusza?
Wciąż jednak nie było za późno, by wybić to emirowi z głowy. Do czasu, aż cztery miesiące później, w czerwcu 2008 roku, Blatter zaczął o swojej propozycji rozpowiadać podczas kongresu FIFA w Sydney. W kraju, który był jednym z faworytów w staraniach o MŚ 2022, wielu uznało ten pomysł za żart. Katarczykom wcale jednak nie było do śmiechu. Teraz musieli zrobić wszystko, by uniknąć kompromitacji podczas głosowania. Misję przekonania pozostałych członków Komitetu Wykonawczego FIFA otrzymała od Hamada jedna z najbardziej sceptycznie nastawionych do tego osób – sam Bin Hammam.
Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że emirat już wtedy miał za sobą doświadczenie organizowania piłkarskich mistrzostw świata. To był wprawdzie mały mundial, dla zawodników poniżej 20. roku życia, ale i tak okazał się sporym wyzwaniem. Mecze – wszystkie odbyły się na trzech stadionach – zaplanowano na kwiecień, tuż przed nastaniem największych upałów, a wzięło w nich udział 16 reprezentacji, na czele z takimi piłkarskimi potęgami jak Brazylia i Argentyna, które spotkały się w finale na Khalifa Olympic Stadium w obecności 65 tysięcy widzów. Przyznanie tego turnieju Katarowi obyło się bez jakichkolwiek kontrowersji. Ba, działacze FIFA cieszyli się wręcz, że znalazł się chętny do podjęcia misji przejęcia obowiązków organizatora od Nigerii, w której kilka miesięcy wcześniej wybuchła epidemia wirusowego zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych.
Działo się to w 1995 roku, tuż po tym jak do władzy doszedł Hamad. David Conn przedstawił okoliczności towarzyszące imprezie w książce The Fall of the House of FIFA (Upadek FIFA):
„Szukaliśmy państwa, które mogłoby przeprowadzić turniej last minute; to było bardzo trudne – powiedział Blatter. – Dlatego, gdy się udało, byliśmy szczęśliwi. Nie był to wówczas kraj dobrze rozwinięty: niewiele zamożnych osób, na ulicach mało samochodów. Jeszcze się nie rozpoczęła rozbudowa; powstało kilka hoteli, ale pamiętam, że nawet Ad-Dauha była małym miastem. Sądzę, że właśnie wtedy emir pomyślał: futbol jest całkiem fajny”.
Może rzeczywiście tak pomyślał, tym bardziej że miał wyobrażenie z czasów studenckich o potędze futbolu w Anglii, ale zarazem pewnie wiedział, że większość obywateli piłką nożną się jednak nie zainteresuje. Z tego względu mundial od początku do końca był projektem soft power, miękkiej siły wpływu w polityce międzynarodowej, narzędziem do wykazania na zewnątrz, że możemy więcej, niż to wynika li tylko z naszego niewielkiego terytorium i fatalnego położenia pomiędzy regionalnymi mocarstwami. Taka strategia stała się w kolejnych latach wizytówką Kataru.
Ów śmiały projekt mógł się przyczynić do postępu technologicznego oraz nadania dynamiki rozwojowi państwa, poszukującego nowych źródeł dochodu, by zabezpieczyć się na czasy, gdy złoża surowców ulegną wyczerpaniu. By to jednak osiągnąć, potrzebna była z jednej strony armia inżynierów, informatyków, architektów i specjalistów w wielu innych dziedzinach, z drugiej – siła ludzkich mięśni, „towar” w Katarze deficytowy. Stąd postawienie na liczoną w milionach rzeszę imigrantów z krajów nawet tak odległych, jak Indie, Pakistan, Malezja, Nepal i Bangladesz.
Możliwość podjęcia pracy za granicą okazała się jednak dla wielu nisko wykwalifikowanych robotników pułapką. Zasady, na jakich mogli podpisać umowy, określa się w państwach Bliskiego Wschodu terminem kafala. To przepisy prawa, których nadrzędnym celem jest ochrona interesów ekonomicznych zatrudniających, a nie zatrudnianych. Noszą one znamiona systemowego niewolnictwa, gdyż oznaczają, iż w zamian za opłacenie wizy i załatwienie pozwolenia na pracę zatrudniany podpisuje zobowiązanie, w myśl którego bez zgody „sponsora” (ponoszącego za niego prawną i finansową odpowiedzialność) nie może zmienić miejsca pracy ani zamieszkania ani nawet wyrobić sobie prawa jazdy czy sprowadzić rodziny. Zerwanie kontraktu lub ucieczka oznaczają areszt i deportację.
Zasady funkcjonowania, a przede wszystkim wypaczenia owego systemu opisali w głośnym raporcie dziennikarze śledczy „Guardiana”, ujawniając zarazem skalę wykorzystywania robotników przy budowie stadionów. Także ustalenia Amnesty International nie budzą wątpliwości, że na Bliskim Wschodzie dochodzi do łamania praw człowieka.
W odpowiedzi na krytykę system został formalnie zniesiony w 2020 roku, co uznano za znaczący krok w kierunku ochrony praw pracowniczych. Ale, jak zauważa Jean-Claude Samouiller, prezydent Amnesty International we Francji, działania Katarczyków są po części pozorowane.
– Od samego początku, czyli od przyznania prawa do organizacji mistrzostw, wywieramy presję na Katar, na FIFA, także na francuską federację piłkarską, której drużyna wywalczyła ostatni tytuł mistrza świata, aby prawa człowieka były przestrzegane – mówi Samouiller. – W 2020 roku rzeczywiście zostały wprowadzone zmiany w przepisach, które mają poprawiać sytuację pod tym względem, ale w praktyce, na miejscu, wygląda to zupełnie inaczej. Zmiany te nie są skuteczne, czego przykładem jest właśnie system kafala. Wcześniej pracownik nie mógł zmienić pracy bez pozwolenia swojego szefa, teraz takiego zapisu nie ma w prawie, ale w rzeczywistości nadal obowiązuje. Mamy informacje o ciągłym konfiskowaniu paszportów przez pracodawców, co jest zabronione; o opłatach, czasami bardzo wysokich, za podpisywanie umowy o pracę; o niepłaconych nadgodzinach.
I dodaje:
– Katar przekonuje, że dostosował wiele zmian w prawie do przepisów, które obowiązują w innych krajach. Rzecz w tym, że nawet jeśli tak się stało, to w praktyce zmieniło się niewiele. Słyszeliśmy: „Wiemy, że jest problem. Staramy się go rozwiązać”. Ale wszelkie zapewnienia kończą się na słowach. Przygotowaliśmy na przykład osobny raport o pracownikach ochrony, którzy pracują siedem dni w tygodniu, 12 godzin na dobę, bez możliwości odpoczynku, a kiedy chorują, wynagrodzenie za ten dzień jest potrącane. Przez prawie rok, od kwietnia 2021 do lutego 2022 roku, prowadziliśmy pogłębione rozmowy z 34 pracownikami z ośmiu firm powiązanych z przygotowaniem kluczowej infrastruktury na mundial. Mówili nam, że nie mieli wyboru, że pracodawca zmuszał ich do pracy, a w przeciwnym razie obniżał pensję.
O tym, że międzynarodowa presja ma sens, przekonuje doktor James M. Dorsey z National University of Singapore, autor bloga poświęconego krajom Bliskiego Wschodu. To on podał informację, że Katar otworzył osiem autoryzowanych centrów w krajach, z których przybywa najwięcej pracowników, by mieć gwarancję, iż rekrutacja będzie się odbywać zgodnie z rekomendacjami Qatar Foundation, organizacji non profit złożonej z ponad 50 podmiotów zajmujących się edukacją, badaniami naukowymi i rozwojem społeczności.
Centra ograniczyły ryzyko jednostronnej zmiany warunków zatrudnienia w umowach pracowniczych, ale nie były w stanie zlikwidować problemu pobierania nielegalnych opłat rekrutacyjnych. Jak wykazali reporterzy „Guardiana”, robotnicy migrujący w ciągu ostatniej dekady byli zmuszeni wydać w ten sposób miliardy dolarów.
„Migranci z Bangladeszu i Nepalu, którzy stanowią około jednej trzeciej dwumilionowej zagranicznej siły roboczej Kataru, zazwyczaj płacą odpowiednio od 3000 do 4000 dolarów i od 1000 do 1500 dolarów. Oznacza to, że wielu nisko opłacanych pracowników z Bangladeszu – którzy mogą zarabiać zaledwie 275 dolarów miesięcznie – musi pracować przez co najmniej rok tylko po to, by odzyskać opłaty rekrutacyjne” – czytamy na łamach „Guardiana”.
„Aby choć w części zrekompensować te wydatki – napisał w kwietniu 2022 roku James Dorsey – Supreme Committee for Delivery & Legacy, czyli katarski organizator mistrzostw świata, zobowiązał spółki, z którymi współpracuje, do zwrotu opłat bez konieczności przedstawiania przez pracowników dowodów wpłaty. Jak dotąd firmy te zobowiązały się wypłacić około 49 tysiącom pracowników 28,5 miliona dolarów, z czego 22 miliony zostały już zapłacone”.
Jednakże pieniądze to nie wszystko. Eksploatacja ponad siły, w skandalicznych warunkach bytowych, bez przestrzegania podstawowych zasad bezpieczeństwa, przyniosła w ostatnich latach tragiczne żniwo. Według pozarządowej organizacji zajmującej się ochroną praw człowieka Human Rights Watch śmierć mogło ponieść nawet 4 tysiące osób, szacunki „Guardiana” sięgnęły 6,5 tysiąca w ciągu dziesięciu lat, a później w mediach pojawiały się jeszcze większe liczby: 7, a nawet 15 tysięcy zmarłych z powodu wypadków, chorób, wycieńczenia i niedożywienia. Czy te dane można w jakikolwiek sposób zweryfikować, skoro Katar ich nie udostępnia albo wręcz nie prowadzi takich statystyk?
– Przypuszczamy, że tysiące osób zmarły w ostatnich latach z powodu pracy w trudnych warunkach, w upale, bez koniecznego odpoczynku – mówi prezydent Amnesty International we Francji. – Ale dokładnych danych nie mamy, nie prowadziliśmy takich badań. Nie wiem nawet, czy byłyby one możliwe. Władze Kataru nie wszczynały żadnych postępowań, które miałyby wyjaśnić takie przypadki.
Co na to działacze FIFA?
– Moi rodzice wyemigrowali z Włoch do Szwajcarii – mówił podczas konferencji Instytutu Milkena w Los Angeles Gianni Infantino, nowy prezydent wybrany w lutym 2016 roku. – Kiedy daje się komuś pracę, nawet w ciężkich warunkach, daje się mu godność i dumę.
Samouiller uważa, że FIFA nie ma prawa relatywizować problemu, a tym bardziej uchylać się od odpowiedzialności.
– Dlatego wystąpiliśmy do światowej federacji piłkarskiej o utworzenie funduszu rekompensacyjnego dla poszkodowanych pracowników albo rodzin tych, którzy ponieśli śmierć w związku z pracami przed mundialem – mówi. – Jeśli impreza ma przynieść, jak się szacuje, 6 miliardów dolarów zysku, jeśli FIFA ma rezerwę w wysokości 1,6 miliarda dolarów, to uważamy, że taki fundusz powinien mieć środki na poziomie 440 milionów dolarów, czyli tyle, ile wynosi kwota szacowana dla 32 ekip biorących udział w turnieju. Te pieniądze miałyby również chronić pracowników na przyszłość. Nie dostaliśmy jednak żadnej odpowiedzi [rozmawialiśmy w lipcu 2022 roku]. Alarmowaliśmy, również bezpośrednio, wielu znanych piłkarzy, aby wykorzystali okazję i zwrócili uwagę na prawa człowieka. Nie było odzewu.
Odzew wśród piłkarzy był, i to duży, ale wtedy, gdy oferty składał Katar.
Dokładnie dwa dni po publikacji przez „France Football” raportu Qatargate w 2013 roku, gdy dziennikarze po raz pierwszy dogłębnie zbadali korupcyjne zarzuty pod adresem emiratu, umowę z należącym do Katarczyków Paris Saint-Germain podpisał David Beckham, były gracz Manchesteru United i Realu Madryt, wówczas prawie już piłkarski emeryt, ale o gigantycznym potencjale marketingowym poza boiskiem. Karierę zakończył po rozegraniu raptem kilkunastu meczów w barwach paryżan, lecz nie zniknął z radaru szejków.
Dziewięć lat później Anglik został ich ambasadorem, zapewniając sobie za każdy rok dziesięcioletniej umowy 15 milionów funtów. Wejście w nową rolę miał imponujące: podczas 20. edycji Doha Forum w marcu 2022 roku pojawił się w towarzystwie pakistańskiej działaczki na rzecz praw kobiet, laureatki Pokojowej Nagrody Nobla Malali Yousafzai, założyciela Microsoftu Billa Gatesa i amerykańskiego dyplomaty Johna Kerry’ego.
Decyzja Beckhama, od lat ambasadora UNICEF, spotkała się z krytyką wielu środowisk i organizacji pozarządowych, z Amnesty International na czele. Były piłkarz, dziś biznesmen i celebryta, założyciel klubu piłkarskiego Inter Miami, wpisał się bowiem w strategię określaną mianem „sportwashingu”, a więc wybielania przez autokratyczne rządy swojego wizerunku. Tej strategii służyły opisane tu działania Kataru, ale także inne, takie jak pozyskiwanie praw do organizacji prestiżowych zawodów w tenisie, wyścigach Formuły 1, golfie, piłce ręcznej czy lekkoatletyce.
Już w 2006 roku katarski emirat zorganizował XV Igrzyska Azjatyckie, a później imprez tylko przybywało. Jedną z głośniejszych były wygrane przez Liverpool Klubowe Mistrzostwa Świata. Piłkarskiemu turniejowi w 2019 roku towarzyszyło wiele eventów. W pokazowym meczu przy kompleksie uniwersyteckim największą gwiazdą był Xavi – obecny trener Barcelony, prowadzący wówczas klub Al Sadd, a oprócz niego pojawili się byli piłkarze Yaya Touré, Bebeto, Júlio César, Steve McManaman i Santiago Solari. Z boku ich popisom przyglądał się inny były internacjonał, Youri Djorkaeff.
W wydarzeniu zorganizowanym w ramach projektu Generation Amazing we współpracy z FIFA Foundation wziął udział również Hassan Al Thawadi, szef komitetu organizacyjnego MŚ. Pojawił się w sportowym ubraniu, bez tradycyjnej białej szaty. W tej swobodnej atmosferze jeden z nas poprosił go o rozmowę o organizacji mistrzostw, o kontrowersjach, które nabrzmiewały, o robotnikach wystawionych na uciążliwe warunki pracy przy budowie stadionów. Al Thawadi grzecznie odmówił. Zbyt drażliwy temat.
Katar za sprawą mundialu miał ocieplić swój wizerunek, tymczasem zdawał się go pogarszać. W 2017 roku Arabia Saudyjska, Jemen, Mauretania, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn i Egipt, spoglądając z rosnącą obawą na korzyści, jakie w związku z planami organizacji mundialu odnosi małe księstwo, zwróciły się w oficjalnym liście do FIFA z propozycją zastąpienia gospodarza mistrzostw, określając go jako „bazę terroryzmu”.
Ten ruch poprzedziły inne, bardzo poważne decyzje polityczne. Wszystkie wymienione państwa, z wyjątkiem Mauretanii, nie tylko zerwały stosunki dyplomatyczne z Katarem, oskarżając go o destabilizowanie sytuacji w regionie, ale wprowadziły całkowitą – lądową, powietrzną oraz polityczną i gospodarczą – blokadę tego kraju.
Największym echem w świecie odbił się zarzut o sponsorowanie przez emirat terroryzmu. Został chętnie podchwycony przez prezydenta USA Donalda Trumpa, który początkowo bagatelizował spór, do jakiego doszło w gronie amerykańskich sojuszników. Dopiero wizja wojny toczonej przez żołnierzy zaopatrywanych w broń z obu stron przez Waszyngton nieco otrzeźwiła gospodarza Białego Domu. Wkrótce też zdano sobie sprawę z tego, że Saudowie – którzy w 2013 roku wsparli zamach stanu w Egipcie, chcąc obalić rząd Bractwa Muzułmańskiego i przywrócić tam dyktaturę, a kilka lat później zezwolili własnym służbom na zamordowanie Dżamala Chaszukdżiego, opozycyjnego saudyjskiego dziennikarza współpracującego z „The Washington Post” – są ostatnimi, których można by postawić na czele antyterrorystycznej krucjaty.
Wprowadzona blokada księstwa miała swoje skutki także na rynku sportowym. Prawami telewizyjnymi do wszystkich najważniejszych wydarzeń w regionie dysponuje bowiem beIN Sports, sportowa filia Al-Dżaziry, co oznacza, że z dnia na dzień widzowie w krajach arabskich zostali pozbawieni możliwości odbierania sygnału z dekoderów. W Arabii Saudyjskiej poradzono sobie, przechwytując satelitarny sygnał Katarczyków i nielegalnie oferując go widzom poprzez platformę umiejscowioną w Rijadzie. To pirackie działanie tylko wzmogło napięcie w okresie „zimnej wojny”, która jednak na niespełna dwa lata przed mundialem (Saudowie również się do niego zakwalifikowali, a następnie trafili do grupy z Polską) została zawieszona. Władze tych krajów na nowo nawiązały normalne relacje.
Blokada mogła okazać się dla Kataru gwoździem do trumny. Tymczasem nie tylko mu nie zaszkodziła, ale wręcz pomogła. Sprawiła, że emirat, pchnięty w zacieśnianie stosunków handlowych z Iranem i Turcją, stał się o wiele mniej zależny od sąsiadów, a jednocześnie nabrał pewności, że potrafi się mierzyć z wielkimi wyzwaniami.
Symbolem zwycięstwa stała się „droga mleczna”, powietrzny most, którym sprowadzono do Ad-Dauhy 20 tysięcy krów oraz paszę z Ameryki i Europy. Utworzono też na pustyni sztucznie nawadniane pastwiska, żeby zapewnić mieszkańcom ulubione przetwory mleczne, których pozbawiło ich wrogie zamknięcie jedynej granicy lądowej.
Kto wie, czy gdyby zazdrośni o osiągnięcia sąsiada Arabowie postępowali bardziej racjonalnie, mundial 2022 nie wyglądałby zupełnie inaczej.
Wybrany w lutym 2016 roku na stanowisko prezydenta FIFA Infantino, usiłując przykryć korupcyjny smród ciągnący się za procesem przyznawania praw gospodarza Katarowi (opisujemy to szerzej w następnym rozdziale), zaproponował zwiększenie liczby uczestników z 32 do 48 drużyn. Była to de facto zakamuflowana forma propozycji rozszerzenia mistrzostw na kilka państw, bo budowanie kolejnych stadionów w małym emiracie nie miałoby żadnego sensu.
Rywale widzieli to jednak inaczej. Ich celem było zniszczenie gospodarki Kataru i zmuszenie światowej federacji do odebrania mu turnieju. Tymczasem arabska „zimna wojna” przyniosła tak odległe od tych zamierzeń pomysły (gotowość współorganizowania turnieju zgłosił Iran, co Infantino nawet przez chwilę rozważał), że po blisko czterech latach, chcąc nie chcąc, rywale małego księstwa musieli odpuścić.
Porty morskie na nowo zaczęły tętnić życiem, przywrócono też regularne połączenia lotnicze sąsiadów z Ad-Dauhą, co w kontekście mundialu ma zasadnicze znaczenie.
A im było bliżej do imprezy, tym bardziej sytuacja geopolityczna sprzyjała emiratowi. Wznowienie wojny w Ukrainie przez Rosję w lutym 2022 roku, na skalę niespotykaną w Europie od lat czterdziestych ubiegłego wieku, wymusiło na państwach Zachodu konieczność bojkotu ekonomicznego agresora, a co za tym idzie – poszukiwania alternatywnych źródeł zaopatrzenia w surowce. Zyskał cały Bliski Wschód, z Arabią Saudyjską i jej małym sąsiadem na czele. W ciągu kilku miesięcy rząd Kataru podpisał wiele nowych umów na dostawę gazu i zadeklarował zwiększenie jego wydobycia. W kolejce po dodatkowe transporty skroplonego gazu ustawiły się Niemcy i Wielka Brytania, a za nimi inne państwa, w tym Polska. Katar przyjął wszystkich z otwartymi ramionami. Co nie znaczy, że w tym samym czasie zawiesił lub choćby ograniczył swoją współpracę z państwem Władimira Putina.
Interesy z Rosją, członkiem kontrolującej wydobycie i ceny ropy grupy OPEC+ (Organization of the Petroleum Exporting Countries+), są dla Kataru równie ważne jak wszystkie inne. Te relacje zaczęły się zacieśniać w czasie, gdy zbliżał się termin wyboru gospodarzy mistrzostw świata na lata 2018 i 2022. Można zaryzykować tezę, że to właśnie decyzja FIFA o wyborze za jednym razem dwóch organizatorów popchnęła kandydatów do zawierania zakulisowych sojuszy na niespotykaną dotąd skalę. Nigdy wcześniej ani później nie zdarzyła się bowiem sytuacja, gdy można było tego samego dnia odpłacić się za poparcie oddaniem głosu na kolejny turniej. To wiele ułatwiało. A zarazem komplikowało.
I w tych właśnie okolicznościach podpisywana była umowa gazowa Kataru z Rosją. Czy przy tej okazji zawarto niepisany sojusz o wspieraniu się w walce o prawa gospodarzy mistrzostw świata? Nie ma na to dowodów. Chyba jednak nie był to zbieg okoliczności, że w tym samym czasie, w kwietniu 2010 roku, gdy do Ad-Dauhy przyleciał wicepremier Igor Sieczin, w stolicy Kataru pojawili się również działacze komitetu kandydatury Rosji. Przypieczętowaniem dealu była rewizyta szejka Hamada u premiera Putina, prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i stojącego na czele Gazpromu Aleksieja Millera 2 listopada 2010 roku, zaledwie miesiąc przed głosowaniem na kongresie FIFA. Poprzedziła ją podróż do Moskwy Bin Hammama.
W 2014 roku brytyjska komisja parlamentarna, pracująca równolegle z dziennikarzami śledczymi „The Sunday Times”, opublikowała raport z niepotwierdzonymi danymi wywiadowczymi, które wskazywały na to, iż dwustronna umowa gazowa Rosji z Katarem mogła obejmować wzajemne poparcie dla głosowań w sprawie MŚ.
Na stole była też niezwykle mocna kandydatura hiszpańsko-portugalska, która dysponowała głosami Ameryki Południowej, dlatego Katarczycy, zgodnie z dobrze przećwiczoną strategią, nie wiązali sobie rąk jednoznacznym poparciem dla Rosji, ale tworzyli różnorakie sojusze. Możliwe jednak, że ludzie Putina byli przekonani, iż Katar stał się ich najpoważniejszym sojusznikiem. I zapewne takiego właśnie efektu oczekiwał Bin Hammam.
Szef Azjatyckiej Federacji Piłkarskiej był w tej grze czołowym rozgrywającym, ale nie jedynym. Za kulisami dla Kataru pracowali też inni, w tym – jak ustalili reporterzy Associated Press – obcokrajowcy. Według nich w ramach trwającej dziewięć lat i kosztującej ponad 380 milionów dolarów operacji Mercilles zatrudniono byłego agenta CIA Kevina Chalkera, którego zadaniem miało być uciszanie krytyki niechętnych emiratowi działaczy FIFA i szpiegowanie członków komitetów innych państw kandydujących, a nawet dyskredytowanie konkurencji. Na tym polu miało też dojść do współpracy z jedną z agencji detektywistycznych z Londynu. Co więcej, działalność Chalkera nie zakończyła się wraz z przyznaniem Katarowi mundialu, gdyż według AP obiecał on, że pomoże „utrzymać w ryzach” robotników ściągniętych do budowy stadionów. Były agent CIA, mimo iż dziennikarze oparli swoje śledztwo na rozmowach z jego współpracownikami oraz prześwietlili mnóstwo dokumentów biznesowych i korespondencji z poczty elektronicznej, wszystkiemu zaprzeczył.
Domenico Scala, szef Komisji Kontroli FIFA, ogłosił w październiku 2013 roku, że jeśli pojawią się niezaprzeczalne dowody, iż Katar zapewnił sobie wybór na gospodarza mistrzostw świata dzięki łapówkom, prawo do organizacji turnieju zostanie mu odebrane. Po dziewięciu latach wiemy, że do tego nie doszło.
Nawoływania do bojkotu mundialu, owszem, pojawiały się, lecz żaden przywódca na świecie i żadna narodowa federacja piłkarska nie rozważały tego na poważnie. Tak samo zresztą jak Amnesty International.
– Nie wzywaliśmy do bojkotu mistrzostw w Katarze – powiedział Jean-Claude Samouiller. – Uważam, że byłaby to hipokryzja, gdybyśmy pozbawiali piłkarzy możliwości udziału w ich największym święcie, wiedząc jednocześnie, że wszystkie inne interesy, także nielegalne, są normalnie prowadzone. Chcemy wykorzystać tę imprezę do tego, aby zwrócić uwagę na zaniechania w Katarze. Podkreślić konieczność przestrzegania w nim praw człowieka.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Projekt okładki Paweł Panczakiewicz PANCZAKIEWICZ ART.DESIGNwww.panczakiewicz.pl
Fotografie na okładce Marcio Machado / Eurasia Sport Images / Getty Images PAP / DPA Franck Fife / AFP / East News
Konsultacja Jerzy Filipiuk
Redaktor prowadzący Kinga Janas
Opieka redakcyjna Katarzyna Węglarczyk
Korekta Krzysztof Bernaś / e-DYTOR
Indeks Iwona Karwacka / e-DYTOR
Copyright © by Krzysztof Kawa & Remigiusz Półtorak © Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2022
ISBN 978-83-240-6631-5
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Marcin Kośka
