Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce - Bartosz Żurawiecki - ebook

Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce ebook

Bartosz Żurawiecki

4,2

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Początki epidemii HIV w Polsce przypominają thriller: pełne napięcia oczekiwanie na pojawianie się „zarazy”, pierwsze przypadki w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, a potem gwałtowny rozwój epidemii i brutalna reakcja społeczeństwa na zakażonych.

Chorobę kojarzono ze środowiskiem homoseksualnych mężczyzn i narkomanów. Dla PRL-owskich władz były to wygodne cele ataku. To sprawa „zgniłego Zachodu”, dotyczy jedynie podejrzanych mniejszości, „nasza ojczyzna jest w zasadzie moralnie czysta” – pisano.

Po przełomie ustrojowym stygmatyzacja nadal obowiązywała, choć tym razem ufundowana na katolickiej normie obyczajowej. W myśl zasady „sami sobie winni” pielęgnowano ideał wstrzemięźliwości, który miał być rozwiązaniem problemu.

To wielowymiarowy reportaż, który opisuje epidemię w historycznym ujęciu, nie stroniąc jednocześnie od głębokiej refleksji nad tym, jak Polska zareagowała na kryzys. Na książkę składają się poruszające opowieści chorych, ich bliskich, relacje lekarzy i osób zaangażowanych w pomoc tym, od których większość się odwróciła. Ojczyzna moralnie czysta to wnikliwa analiza zjawiska masowej histerii i uniwersalna opowieść o zbiorowym wyparciu śmiertelnie poważnego problemu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (60 ocen)
25
25
9
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kinga_stachurska

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00
asia5368

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa, dobrze napisana książka. Szybko i przyjemnie się czyta.
00
aga4343

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca pozycja.
00
zlotamakota

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czyta, o wielu wydarzeniach zupełnie nie miałam pojęcia przed lekturą. Fajne uzupełnienie do historii ogólnoświatowej epidemii.
00
pam_lange

Nie oderwiesz się od lektury

Interesująca, miejscami wstrząsająca, poparta dobrym desk researchem. Miejscami miałam zarzuty względem języka - czasami w nieuprawniony sposób zbyt mówionego, jednak całość oceniam dobrze, sporo się dowiedziałam. Wydaje mi się, że cenne byłoby jednak zawarcie na końcu książki podstawowych informacji o chorobie - jak się zaraża, gdzie i kiedy się testować, gdzie się zgłosić z pozytywnym wynikiem (choćby wspomniana wcześniej infolinia). Wbrew pozorom poziom wiedzy o wirusie wciaz jest niski i warto by było zawrzeć podstawowe dane, w pigułce, żeby przy okazji szeroko uświadamiać
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 5)

Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 3)

Marjorie Wallace Milczące bliźniaczki

Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii (wyd. 2)

Jerzy Haszczyński Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec

Ed Vulliamy Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy (wyd. 2)

Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro (wyd. 2)

Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę (wyd. 2)

Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)

Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)

Amos Oz Na ziemi Izraela

Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)

Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)

John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii

Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach

Bartek Sabela Wędrówka tusz

Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu

Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą

Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela

Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy

Piotr Lipiński Wasilewska. Czarno-biała

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska Nowy Uzbekistan

Taina Tervonen Grabarki. Długi cień wojny w Bośni

Kalina Błażejowska Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych

Katarzyna Kobylarczyk Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci

Jacek Hołub Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach (wyd. 2)

Anna Bikont Nigdy nie byłaś Żydówką. Sześć opowieści o dziewczynkach w ukryciu

Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji (wyd. 3)

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 3)

W serii ukażą się m. in.:

Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania (wyd. 2)

Marta Wroniszewska Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce (wyd. 2)

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce: Protest mieszkańców wsi Laski przeciwko ulokowaniu na terenie ich gminy dwóch domów dla dzieci – nosicieli wirusa HIV, czerwiec 1992; © Jarosław Stachowicz / Forum

Copyright © by Bartosz Żurawiecki, 2023

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Filip Fierek

Korekta Joanna Kłos / d2d.pl, Karolina Górniak-Prasnal / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Konwersja i produkcja e-booka d2d.pl

ISBN 978-83-8191-819-0

Wstęp

„W Polsce AIDS nie jest tak groźny jak gdzie indziej. 3000 rozpoznanych nosicieli i 100 chorych to fraszka w porównaniu np. z Ameryką”1 – poinformował w 1994 roku „Przegląd Tygodniowy”.

To zdanie może skutecznie zniechęcać do pracy nad książką o początkach HIV/AIDS w Polsce. Skoro epidemia, która znacząco wpłynęła na kształt świata końca XX wieku, u nas była zaledwie „fraszką”, to o czym tu pisać? O błahostkach? O nielicznych przypadkach i marginalnych zdarzeniach?

Krzysztof Tomasik w książce Gejerel ukazującej historię PRL-u z punktu widzenia mniejszości seksualnych rozdział poświęcony HIV/AIDS zatytułował przewrotnie: AIDS, którego nie było2. Podał w nim przykłady licznych artykułów o tej chorobie, które powstały u nas w ostatnich latach „komuny”. Bo też w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych o HIV/AIDS pisano i mówiono w Polsce bez przerwy. Liczba tekstów na ten temat jest zaiste przeogromna, zwłaszcza jak na zjawisko, którego „nie było”. Wynika z nich jasno, że AIDS stał się u nas, podobnie jak na całym świecie, problemem tyleż medycznym, co społecznym. Bardziej nawet społecznym niż medycznym.

Tak czy inaczej, myśląc nad tą książką, musiałem skonfrontować się z paradoksem polegającym na tym, że z jednej strony AIDS budził w Polsce śmiertelne przerażenie, a z drugiej był lekceważony, traktowany w kategoriach egzotycznej ciekawostki i problemu dotyczącego wyłącznie marginesu społecznego. W naszym kraju nie ukształtowała się spójna narracja o HIV/AIDS. Opowieści o chorobie i zakażonych – inaczej niż na Zachodzie – nigdy nie ułożyły się w żadną legendę, żaden mit. Nie było u nas sławnych artystów, takich jak Rock Hudson czy Freddie Mercury, którzy podzieliliby się informacją o swojej chorobie, tym samym ją uczłowieczając, zdejmując z niej piętno przypadłości obcej, wstydliwej, tajemniczej, diabelskiej. W 1995 roku tygodnik „Wprost” napisał: „AIDS w Polsce pozostaje chorobą bez twarzy”3. Stwierdzenie to w dużej mierze zachowało aktualność do dziś. Owszem, w kolejnych dekadach kilka osób opowiedziało w mediach o swoim życiu z HIV, ale ich głos niknął w atmosferze histerii wokół AIDS, która u nas narosła. Zdawał się nieistotny w kontekście wszystkich naszych emocji, uprzedzeń i przekonania, że życie z HIV to tylko ból, cierpienie, wstyd i rychła śmierć.

Na początku bałem się więc, że zabraknie mi konkretów, z których mógłbym tę książkę ulepić. Tymczasem ilość materiału wręcz mnie przygniotła. I to materiału bardzo różnorodnego – znalezionego zarówno w mediach oraz tekstach kultury, jak i w opowieściach ludzi. W dodatku odkryłem, że polska historia HIV/AIDS ma, przynajmniej do pewnego momentu, strukturę thrillera. Od pełnego suspensu oczekiwania na „zarazę”, przez pierwsze niepokojące zdarzenia w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, aż po dramatyczną kulminację na początku lat dziewięćdziesiątych. Kulminację polegającą nie na gwałtownym przyspieszeniu epidemii, lecz na społecznych reakcjach na AIDS.

Co tak naprawdę skłoniło mnie, żeby napisać książkę na ten temat? Otóż uświadomiłem sobie, że AIDS towarzyszył mi przez całe życie – jako przestroga, jako groźba, jako miecz Damoklesa, który w każdej chwili mógł na mnie spaść. Lęku przed zakażeniem nabawiłem się jeszcze w czasach szkolnych i w gruncie rzeczy dziś nie jest on wcale mniejszy niż przed laty, nawet jeśli z pozoru udało mi się go zracjonalizować. Zdaję sobie przecież sprawę, że wirusem wcale nie jest tak łatwo się zakazić, że dzisiaj można z nim żyć najzupełniej normalnie, że istnieją różne proste sposoby zapobiegające jego transmisji. A jednak… Strachu głęboko w nas zakodowanego i podgrzewanego przez lata nie można pozbyć się ot tak. Problemu nie rozwiązują nawet wiedza i zdrowy rozsądek. Postanowiłem więc zmierzyć się z tym strachem; uznałem, że przyszła na to pora, skoro za każdym razem, gdy robię test na HIV, serce podchodzi mi do gardła.

To AIDS sprawił, że w sytuacjach intymnych automatycznie sięgam po prezerwatywy, a seks bez nich zawsze wydaje mi się obarczony śmiertelnym ryzykiem. Choć HIV/AIDS nigdy nie dotknął mnie osobiście – nie miałem pozytywnego wyniku testu ani nie poznałem żadnej osoby chorej na AIDS (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo) – to przecież jako gej musiałem żyć ze świadomością, że jestem ponoć szczególnie podatny na tę „obrzydliwą” chorobę i że łatwo – łatwiej niż inni – mogę ją przenieść na innych. Upiorne widmo AIDS było stale obecne w moich relacjach z otoczeniem i nie tylko wpędzało mnie w poczucie winy, ale czasami prowadziło także do żenujących sytuacji, gdy ludzie, przekonani, że stanowię dla nich śmiertelne zagrożenie, nie chcieli podać mi ręki czy utrzymywać ze mną kontaktów.

Powrót do początków epidemii jest więc próbą zrekonstruowania zarówno ówczesnej Polski, jak i mojej własnej młodości. I ja byłem poniekąd ofiarą HIV/AIDS. Nie samego wirusa, lecz wszystkich znaczeń, które ze sobą niósł.

Ojczyzna moralnie czysta dotyczy okresu 1985–1995, choć oczywiście pojawiają się w niej odniesienia do lat wcześniejszych i późniejszych. W 1985 roku zarejestrowano w Polsce pierwsze przypadki zakażenia wirusem, dziesięć lat później pojawiły się zaś naprawdę skuteczne leki antyretrowirusowe, a najbardziej heroiczny czas w dziejach AIDS dobiegł końca.

Historia AIDS jest w gruncie rzeczy historią optymistyczną, mimo że jeszcze niezwieńczoną happy endem, ponieważ nadal nie wynaleziono skutecznej szczepionki na tę chorobę. Medycynie udało się jednak wirusa, jeśli nie pokonać, to na pewno ujarzmić. Epidemia przełamała też milczenie, jakie otaczało rozmaite kwestie związane z seksem i mniejszościami seksualnymi. By móc ratować ludzkie życie, trzeba było wreszcie zacząć o tym wszystkim mówić. Co więcej, tragedia AIDS zaowocowała budującymi przykładami solidarności i wspólnotowego działania. O tym również piszę w tej książce.

Pierwsze lata

Czekając na zarazę

Doktorka Dorota Rogowska-Szadkowska na początku lat osiemdziesiątych pracowała w Klinice Chorób Zakaźnych w Białymstoku.

– Czytywaliśmy gazety, więc wiedzieliśmy, że w USA pojawiła się jakaś nowa choroba – opowiada. – Śmiałam się nawet, że wymyśliła ją Armia Zbawienia, żeby ukrócić rozpasanie seksualne. Ale to wszystko było dalekie i abstrakcyjne. Pewnego razu jednak mój szef Piotr Boroń zaprosił do nas profesora Hansa Pohlego z Berlina Zachodniego. I Pohle zapytał nas: „Mieliście już w Polsce AIDS?”. „Nie” – odpowiedzieliśmy zgodnie. „To będziecie mieć”.

Ale AIDS się do Polski nie spieszył. Zanim opowiem o jego początkach w naszym kraju, uporządkujmy podstawowe fakty.

5 czerwca 1981 roku Centers for Disease Control and Prevention (Centrum Kontroli i Prewencji Chorób), agencja rządu federalnego Stanów Zjednoczonych wchodząca w skład Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej, informuje w swoim newsletterze „Morbidity and Mortality Weekly” o pięciu przypadkach nietypowego zapalenia płuc w Los Angeles, którego ofiarą padli homoseksualni mężczyźni. Dwóch z nich, jak podano, już zmarło1.

3 lipca w „The New York Times” ukazuje się artykuł Lawrence’a K. Altmana Rare Cancer Seen in 41 Homosexuals [Rzadki przypadek raka zaobserwowany u 41 homoseksualistów]. Chodzi o mięsaka Kaposiego (Kaposi’s sarcoma), który ujawnia się w postaci fioletowych plam w różnych częściach ciała. Plamy nie swędzą i nie towarzyszą im inne objawy, więc można je pomylić z siniakami. Nowotwór powoduje jednak obrzęk węzłów chłonnych.

Naukowcy są zdumieni nie tylko liczbą przypadków, ale także tym, że mięsak Kaposiego tak szybko rozwinął się u wspomnianych czterdziestu jeden pacjentów. Aż ośmiu z nich zmarło w okresie niespełna dwóch lat od postawienia diagnozy. Tymczasem rak ten zazwyczaj rozwija się powoli i rzadko bywa śmiertelny.

Fakt, że wszyscy pacjenci to homoseksualni mężczyźni, jest bardzo znaczący. Doktor James Curran, rzecznik Centrum Kontroli i Prewencji Chorób, uspokaja, że „niehomoseksualiści” nie muszą się bać, bo u osób heteroseksualnych i kobiet nie wykryto żadnego przypadku choroby2. Nowa jednostka diagnostyczna zyskuje pierwotnie nazwę „gay-related immune deficiency” (GRID, zespół niedoboru odporności gejów). Dopiero rok później zmieniona ona zostanie na bardziej neutralny termin „acquired immune deficiency syndrome” (AIDS, zespół nabytego niedoboru odporności). Mimo tej korekty do AIDS na długo przylgnie miano „gejowskiego raka”, a nawet „pedalskiej zarazy”. Homo- i biseksualiści wraz z narkomanami i hemofilitykami zostaną zaliczeni do tak zwanych grup wysokiego ryzyka. W efekcie heteroseksualiści długo będą sądzić, że ich ta choroba nie dotyczy.

29 sierpnia 1981 roku „The New York Times” informuje o kolejnych przypadkach mięsaka Kaposiego. Dołączyła do niego inna rzadka choroba – pneumocystoza (pasożytnicze zapalenie płuc). Tym razem homoseksualiści stanowią „zaledwie” dziewięćdziesiąt cztery procent przebadanych osób. „Nikt nie wie, dlaczego homoseksualni mężczyźni zapadają na te choroby – mówi doktor Harold Jaffe. – Być może jest to związane z wcześniejszą infekcją albo ofiary mają problem z układem odpornościowym. Choroby mogą wynikać z ich stylu życia seksualnego, zażywania narkotyków lub innej przyczyny środowiskowej, chociaż nie znaleziono dowodów na te powiązania”3. Jedna z hipotez głosi, że winny jest poppers, popularny wśród bywalców klubów gejowskich środek zwiększający przyjemność seksualną, ale dość szybko upada, gdyż na jej poparcie również brakuje dowodów.

10 grudnia 1981 roku „The New England Journal of Medicine” publikuje trzy artykuły poświęcone nowej, tajemniczej epidemii, podpisane w sumie przez trzydzieścioro dwoje autorów z Los Angeles i Nowego Jorku. Stwierdzają oni, że u chorych niebezpiecznie osłabiony został układ odpornościowy, w związku z czym stan ich zdrowia mogą znacznie pogorszyć nawet niegroźne w innych okolicznościach zarazki. Stawiają tezę, że za nową chorobę odpowiada wirus grasujący wśród homoseksualistów, przenoszony przez nasienie i inne wydzieliny4.

Trzy dni później, 13 grudnia 1981 roku, w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej zostaje wprowadzony stan wojenny. Granice kraju, których przekraczanie nigdy nie było proste, zamykają się na dobre. To właśnie dzięki temu (ot, szczęście w nieszczęściu) omija nas pierwsza, najgorsza faza epidemii HIV/AIDS. Faza, gdy niewiele jeszcze wiadomo, gdy nie został nawet wyodrębniony wirus powodujący AIDS (nastąpi to w roku 1983) i gdy chorobę identyfikuje się wyłącznie na podstawie objawów, przeważnie tak zaawansowanych, że pacjentowi nie można już pomóc. Umiera szybko i w boleściach.

Polskie media zaczynają się interesować nową chorobą dopiero w drugiej połowie 1983 roku, a więc dwa lata po odnotowaniu w Stanach Zjednoczonych jej pierwszych przypadków. Pod koniec września tego roku w „Polityce” ukazuje się pierwszy dłuższy artykuł na temat AIDS – wywiad z profesorem Witoldem Brzoską zatytułowany AIDS znaczy strach. Profesor przekazuje aktualny stan wiedzy na temat „nabytego zespołu niewydolności immunologicznej”5 (jak tłumaczy angielski skrótowiec). Nie jest ona jeszcze zbyt obszerna. Nie wiadomo nawet do końca, czy przyczyną choroby na pewno jest wirus. Brzosko wzywa stacje krwiodawstwa, by zaostrzyły rygory selekcji dawców i zwróciły baczną uwagę na tych spośród nich, którzy wywodzą się ze środowisk homoseksualnych, a także na „tzw. biseksów”, narkomanów, hemofilityków i „osoby znane z bardzo aktywnego życia erotycznego”.

We wrześniu Telewizja Polska między dobranocką a dziennikiem nadaje program Diagnoza, poświęcony w całości AIDS. O tym, że AIDS jest chorobą już głośną, ale wciąż nową i nawet nie do końca przyswojoną językowo, świadczyć może fakt, że tygodnik „Antena” anonsuje ów program nagłówkiem: „AIDS nadal groźna”6. AIDS ma tu jeszcze rodzaj żeński (ostatecznie zostanie zakwalifikowany jako rzeczownik rodzaju nijakiego bądź męskorzeczowego). Z kolei szwajcarska korespondentka „Kuriera Polskiego” Halina Użycka używa w lipcu 1983 roku francuskiej nazwy choroby – „sida” (tak właśnie zapisywanej)7. Niedługo potem magazyn „Prezentacje”, przedrukowując z francuskiego „Paris Matcha” wywiad z profesorem Philippe’em Sansonettim, spolszczy ją do wersji „syda”8.

Już w tych pierwszych polskich artykułach pobrzmiewają apokaliptyczne tony. Oto pojawiła się tajemnicza choroba, która przyniesie wielką katastrofę. O apokaliptyczność tym łatwiej, że AIDS jest dla nas niczym zjawisko z amerykańskiego kina science fiction – rzeczą groźną i odległą. Gdy na początku 1984 roku tygodnik „Przekrój” zamieści podsumowanie wydarzeń minionego roku, bez wahania użyje retoryki zgoła pogromowej, jednoznacznie wskazującej, kto odpowiada za nieuchronną zagładę ludzkości. Zdjęcie chorego czarnego mężczyzny redakcja opatrzy podpisem: „Tego Haitańczyka[1] nic już nie uratuje. Dotknęła go (i tysiące ludzi) zaraza AIDS. Przyszła za sprawą homoseksualistów. Przeraża świat”9.

Zauważmy, że we wspomnianym artykule zamiast takich słów jak „choroba” czy „epidemia” pojawia się określenie „zaraza”.

– „Epidemia” jest terminem medycznym, neutralnym – mówi profesor Jacek Juszczyk, wówczas specjalista krajowy w zakresie chorób zakaźnych, jeden z pierwszych polskich lekarzy, którzy zajęli się AIDS. – Natomiast „zaraza” jest pojęciem, które kojarzy się z Ojcem zadżumionych Słowackiego. Literackim, poetyckim i zarazem groźnym. Mówimy przecież „ty zarazo!” do kogoś, do kogo mamy pretensje. Jeśli zachoruje pan na grypę, to nie będzie pan miał oporów, żeby powiedzieć o tym krewnym i znajomym. Wszyscy przyjmą to normalnie. A wokół HIV/AIDS od razu wytworzyła się histeryczna atmosfera nadchodzącego kataklizmu, niemal końca świata.

Monika Sznajderman pisze w książce Zaraza, że doświadczanie tego fenomenu „zdradza […] istotne podobieństwa do przeżyć par excellence religijnych”. Plaga oznacza „uderzenie, cios, klęskę, krzywdę, karę, czyli – najogólniej mówiąc – dotykające społeczność, zsyłane, nadchodzące z zewnątrz nieszczęście i zło”. Co więcej, „nie to jest zarazą, co rzeczywiście zaraźliwe, lecz to, co jako zaraza lub plaga jest postrzegane i artykułowane; najjaśniej widać to na przykładzie AIDS”. Zakażenia HIV przecież nie tak łatwo się nabawić. AIDS, mimo licznych ofiar, nie zdziesiątkował ludzkości. Fakty nie mają jednak większego znaczenia, gdyż zaraza „całkowicie zmienia kształt zbiorowej egzystencji”10.

Wiadomo zresztą, kto tę plagę na nas sprowadził. Rozpustnicy, zboczeńcy, dewianci. Ci, którzy prowadzą skandaliczny, sprzeczny z naturą tryb życia. W dyskursie wokół AIDS nader istotne staje się to, że choroba przenoszona jest głównie drogą płciową, co nie tylko prowokuje niekończące się moralizatorskie tyrady, nakręcane przez judeochrześcijańskie potępienie seksu nieprowadzącego do prokreacji, ale także daje nowy impuls do tworzenia metaforycznych opowieści o nierozerwalnym związku Erosa i Tanatosa.

Wiele hałasu o nic

Chociaż w kraju wciąż nie ma żadnych przypadków AIDS, to jednak już pojawili się pierwsi przedsiębiorczy Polacy, którzy próbują na nowej chorobie zarobić. W październiku 1985 roku w jednej z katowickich gazet ukazuje się ogłoszenie: „Zakład Usług Radiestezyjnych, 42-640 Piekary Śląskie, Sowińskiego 7 – wykonuje na żądanie obywateli radiestezyjne wykrycie wirusa AIDS, we wtorki, środy, czwartki od 12 do 18”. Redaktor „Trybuny Robotniczej” Ireneusz Łęczek, chcąc sprawdzić, co kryje się za tym ogłoszeniem, jedzie do Piekar Śląskich na ulicę Sowińskiego. Odnajduje zakład, który mieści się w niedawno wybudowanym czteropiętrowym bloku. Zanim do niego wejdzie, ściąga z palca obrączkę. Tak trzeba dla niepoznaki, bo „przecież AIDS czepia się głównie homoseksualistów”11 – wyjaśnia. Najwidoczniej można poznać ich po tym, że nie noszą obrączek.

W środku ubrany w biały fartuch starszy pan o budzącej zaufanie powierzchowności pyta Łęczka, jakie badania go interesują. Ten mówi cicho, że w kierunku AIDS, a mężczyzna odpowiada, że to poważna sprawa, więc lepiej umówić się na jutro, bo „tu ciągle ktoś się kręci” (podczas ich rozmowy otwierają się drzwi i do gabinetu wchodzi dwóch mężczyzn). Koniec końców staje na tym, że pacjent ma przyjść za parę godzin. Spacerując po Piekarach, dziennikarz zastanawia się, czego może się spodziewać. Czy miły pan pobierze mu do badania krew za pomocą – nie daj Boże! – igły wielokrotnego użytku? A może każe tylko splunąć na specjalną płytkę?

Gdy Łęczek wraca do zakładu, radiesteta prosi, żeby się rozebrał i wszedł za parawan, gdzie znajdują się leżanka, słoneczko i bojler – nie ma tu żadnego specjalistycznego sprzętu. Następnie przesuwa dłońmi po klatce piersiowej i plecach Łęczka, po czym oświadcza: „AIDS nie stwierdza się”. A nawet jeśli był, to radiesteta go zneutralizował.

Dodatkowo udziela redaktorowi kilku zbawiennych rad w zakresie zdrowego odżywania. Należy: pić wodę prosto z kranu, ale koniecznie z emaliowanego kubka, a nie ze szklanki, bo szkło jest szkodliwe; nie spożywać truskawek, gdyż paraliżują układ nerwowy i mięśnie; placki ziemniaczane smażyć tylko na maśle i odstawić na dobre zarówno sól kuchenną, jak i nabiał. Uzdrowicielowi udaje się także namówić pacjenta na zakup kawałka drewna (z importu!), który stanowić będzie osobisty „odpromiennik” zabezpieczający przed rożnymi niebezpieczeństwami, w tym przed zakażeniem. Działa bezterminowo – w poziomie do dziesięciu metrów, w pionie do wysokości jonosfery (czyli około pięćdziesięciu kilometrów). Cena drewienka to trzysta złotych, cena wizyty pięćset, czyli razem osiemset. Dla porównania: wydanie codzienne „Trybuny Robotniczej” kosztuje sześć złotych.

Skoro na polskim horyzoncie nie widać apokalipsy, to może rację mają dziennikarze, którzy śmieją się z histerii nakręcanej przez rodzime media i porównywania AIDS do średniowiecznych epidemii dżumy i cholery? Dla części żurnalistów AIDS jest raczej przywiezioną z zagranicy modą, której ulegają rodzimi snobi.

W lipcu 1985 roku Marek Kasz na łamach warszawskiej „Kultury” (nie mylić z opozycyjną „Kulturą” wydawaną w Paryżu) pisze: „Szczególnie nieprzyjemną nagonką nazwałbym kampanię prasową ostrzegającą gospodynie domowe, byłych ułanów i dzieci w wieku przedszkolnym przed AIDS. […] W końcu po miesiącu takiej kampanii kraj owładnięty został myślą, że podstawowy problem służby zdrowia to zwalczanie tego typu zespołu zaniku cech odpornościowych, który panoszy się w Polsce i osiągnął u nas stan epidemiczny”12. Tymczasem w Polsce nikt jeszcze nie zachorował, a w dodatku ojczyzna jest „moralnie w zasadzie czysta”, tak więc problem dotyczy jakiegoś promila tutejszej populacji – „zdecydowanych dewiantów” i kobiet, „które zadają się z biseksami”. Ale przecież „kobiety mogą kochać się z jednoseksami bądź pozostawać w cnocie”, z kolei „homoseksualiści mogą w końcu spojrzeć życzliwszym okiem na damy”. I sprawa z głowy, niczego brzydkiego wtedy nie złapią. Zdaniem Kasza AIDS jest w naszym kraju problemem zastępczym, podczas gdy brakuje leków dla „zawałowców, rakowców czy zapaleńców płucnych”, którzy występują nad Wisłą w ilościach znaczących i którzy, inaczej niż chorzy na AIDS, chorują nie z własnej winy.

Kilka miesięcy później Janusz Atlas narzeka w bardzo podobnym tonie na łamach studenckiego tygodnika „ITD”, że „we wszystkich, dosłownie – we wszystkich gazetach” czyta o AIDS „jako o chorobie, która już tylko patrzeć, jak nas dopadnie”13. Tymczasem „jest to problem przede wszystkim dla homoseksualistów, a ci – póki co i na szczęście – są w naszym świecie mniejszością”. Atlas domaga się więc umiaru. To nie w obronie przed AIDS powinniśmy zewrzeć szeregi, ponieważ – i tutaj autor powtarza argumenty Kasza – nie uporaliśmy się jeszcze nawet z gruźlicą, „o którą jakby u nas łatwiej”, nie mówiąc już o powszechnych w Polsce chorobach serca. „Tymczasem dziennikarze upodobali sobie AIDS. Idiotyczny to snobizm. Dlaczego my zawsze musimy być en vogue za cenę rozumu?” – irytuje się Atlas.

Wiele hałasu o nic. Taka jest też konkluzja felietonu Ryszarda Giedrojcia z bydgoskich „Faktów”. Autora śmieszy, że nie ma w Polsce żadnego chorego na AIDS i wyprzedzili nas w tym względzie nawet nasi bratankowie Węgrzy, którzy mają już dwóch chorych, „mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych”14. Tymczasem od dwóch lat działa w kraju ośmioosobowy zespół specjalistów przygotowujący „grunt pod spotkanie z tym choróbskiem”[2]. Na darmo! Na „naszym koncie AIDS” wciąż widnieje cyfra zero. „Co sobie o nas cywilizowany świat pomyśli?” – pyta szyderczo Giedrojć.

AIDS jest też pretekstem do żartów. Magazyn muzyczny „Non Stop” zamieszcza w rubryce „Foto Balanga” zdjęcie lidera grupy Oddział Zamknięty Krzysztofa Jaryczewskiego i wokalisty TSA Marka Piekarczyka całujących się „dla jaj” z języczkiem. Podpis obok zdjęcia głosi: „Dwaj chłopcy, którym niestraszny jest szalejący na całym świecie AIDS”15.

Nie wszystkim jednak jest do śmiechu. Spośród naprawdę wielu tekstów, które w 1985 roku ukazały się w polskiej prasie na temat AIDS, warto zwrócić uwagę zwłaszcza na To tylko AIDSPiotra Gabryela z tygodnika „Wprost”, bo to jedyny artykuł uwzględniający głos polskich homoseksualistów.

Środowisko nasze ogarnia histeria – mówi Gabryelowi Wojciech P. z Poznania. – Homoseksualiści powracający z zagranicy są niemal automatycznie izolowani. Jakby mniej oblegane są także tradycyjne miejsca schadzek: kawiarnia i barek w hotelu „Merkury”, sauna i kawiarnia w hotelu „Poznań” oraz kompleks parkowy w okolicach Opery. W pozostałych dużych ośrodkach miejskich jest podobnie. Polscy homoseksualiści, wzorem cudzoziemskich, stają się jakby bardziej „stali w uczuciach”, rzadziej zmieniają partnerów, co oczywiście nie znaczy, że nie zmieniają ich w ogóle16.

I tak właśnie, między zabawą a strachem, upływa nam czekanie na zarazę.

Pierwsza śmierć

Pierwsza polska śmierć z powodu AIDS zdarzyła się we wrześniu 1986 roku w Gliwicach. Ofiarą był mężczyzna, który wrócił do Polski po wielu latach pobytu w USA. Umarł dwa tygodnie po tym, jak trafił do szpitala.

Rok wcześniej, 19 października 1985 roku, generał Jerzy Bończak – pełnomocnik ministra zdrowia i opieki społecznej do spraw AIDS – poinformował za pośrednictwem Polskiej Agencji Prasowej, że w Polsce wykryto już czterech „nosicieli AIDS”[3] (dwóch homoseksualistów i dwóch hemofilityków). Wirus nie otrzymał jeszcze krótkiej i wpadającej w ucho nazwy HIV – wejdzie ona do obiegu w roku 1986 – i na razie funkcjonował w świecie medycznym pod skomplikowanym symbolem HTLV-III/LAV; żaden laik nie był w stanie powtórzyć go bez ściągi. Co więcej, dopiero od wiosny 1985 roku zaczęto stosować na świecie testy, które wykrywają obecność przeciwciał wirusa i na tej podstawie pozwalają stwierdzić, że badany jest zakażony.

O pierwszej polskiej ofierze AIDS gazety piszą nader powściągliwie, bez podawania personaliów. Ale dziennikarz „Przeglądu Tygodniowego” Marek Sarjusz-Wolski postanawia dowiedzieć się czegoś więcej i jedzie do szpitala miejskiego przy ulicy Kościuszki w Gliwicach, by porozmawiać z lekarzami i pielęgniarkami. Przyjmują go tam niechętnie, widząc w nim łowcę sensacji, który chce zarobić na czyjejś tragedii: „Chce pan dotknąć tamtej śmierci, czy tak? Ale pana nie interesuje człowiek, bo gdyby zmarł na pospolity nowotwór, nigdy by pan tu nie przyszedł”17. Sarjusz-Wolski ma tego świadomość, zdaje sobie także sprawę, że gdyby ta śmierć zdarzyła się w New Jersey, byłaby tylko kolejną cyferką, a nie tematem na artykuł prasowy. Ale skoro tu, w Polsce, jest śmiercią numer jeden, to trzeba o niej opowiedzieć.

Chorego przywiózł do Polski i „wniósł do szpitala w Gliwicach przyjaciel, Murzyn”. Dlaczego mężczyzna w ogóle zdecydował się w tak poważnym stanie opuścić USA? Może nie było go stać na płacenie czterystu dolarów dziennie za pobyt w klinice? A może chciał umrzeć w rodzinnym mieście?

Panowie nie mieli przy sobie żadnych papierów z amerykańskich szpitali. To kolejna tajemnica. Czyżby amerykańscy lekarze nie umieli postawić właściwej diagnozy, a chory nie zdawał sobie sprawy, na co cierpi? Mało prawdopodobne. Może więc wolał zataić fakt, że ma AIDS. Ze wstydu? W obawie, że nie przyjmą go do żadnego szpitala w Polsce?

Pierwszą diagnozą, jaką postawiono w Gliwicach, był nowotwór. Nie znaleziono jednak w organizmie pacjenta żadnych jego śladów. Wówczas nie dało się już dłużej odsuwać od siebie myśli, że to może być to. Przecież znano objawy AIDS z doniesień prasowych. Po szpitalu, ale i po całym mieście rozniosła się wieść, że trafił się pacjent z tą przerażającą chorobą. Jedenastoletni syn jednej z pielęgniarek zaczął błagać mamę, by zwolniła się z pracy.

Dowodem jednak musiał być pozytywny test na obecność wirusa HIV. W Katowicach akurat zabrakło odpowiednich preparatów, krew chorego wysłano więc aż do Warszawy. Jego samego umieszczono zaś w izolatce i przydzielono mu osobny zestaw naczyń i instrumentów medycznych.

Po jakimś czasie mężczyzna poczuł się lepiej. Zaczął mówić, siadał na łóżku, trochę jadł. Cały czas był przy nim ów „przyjaciel Murzyn” – mył go, karmił i przebierał. „Co początkowo wydało się trudne do zaakceptowania, okazało się godne szacunku. Może piękne?”; Sarjusz-Wolski nie ma odwagi napisać wprost, że mężczyźni stanowili parę, jedynie nieśmiało coś takiego sugeruje.

Krótka poprawa okazała się jednak zapowiedzią końca. W nocy z 3 na 4 września chory zaczął gorączkować, tracić kontakt z otoczeniem. Zmarł 7 września o godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści.

Rano do szpitala przyszedł „przyjaciel Murzyn”. „Czy to pana interesuje, że strasznie płakał, gdy […] zobaczył zasłane łóżko?” – pyta Sarjusza-Wolskiego jedna z indagowanych przez niego pielęgniarek.

Tego samego dnia nadesłano też z Warszawy pozytywny wynik testu na HIV. Rychło w czas!

Pracownicy szpitala nie pozwolili dziennikarzowi „Przeglądu” ujawnić w tekście ich nazwisk. Nikt tu nie potrzebuje rozgłosu, tłumaczyli, jeszcze znajomi się dowiedzą i będą ze strachu uciekać na drugą stronę ulicy.

„W Szpitalu Miejskim w Gliwicach nie zmieniło się nic. Tak samo jak przedtem, brakuje wolnych miejsc i salowych” – puentuje swój tekst Sarjusz-Wolski.

Czy jednak aby na pewno pacjent z Gliwic był pierwszą ofiarą śmiertelną AIDS? A może na AIDS umarły wcześniej w Polsce inne osoby, tyle że nikt nie umiał jeszcze rozpoznać objawów? Znajomy z Piaseczna pokazuje mi grób kobiety, która zmarła w lipcu 1982 roku w wieku zaledwie trzydziestu trzech lat. Pracowała w centrali handlu zagranicznego, jeździła po świecie. Ludzie opowiadali o niej różne rzeczy – że niby puszczalska. W marcu 1982 roku wróciła do Polski i zaczęła gwałtownie chudnąć, tracić siły, a lekarze nie wiedzieli, jaką postawić diagnozę. Jakiś czas po jej śmierci po miasteczku rozeszły się plotki, że pewnie zabiło ją to nowe paskudztwo, które przywlokła z Zachodu.

Z kolei w książce Homobiografie Krzysztof Tomasik przywołuje postać Bogusława Wita, poety, dziennikarza, w latach sześćdziesiątych sekretarza pisarza i posła Jerzego Zawieyskiego. Wit zmarł we wrześniu 1984 roku, mając trzydzieści osiem lat. „W ostatnim okresie znacznie schudł, cierpiał też na tajemnicze dolegliwości – na ciele pojawiały się pęcherze, które pękały, goiły się, by znów pojawić się za jakiś czas”18 – pisze Tomasik i przywołuje opinię przyjaciela Wita, operatora i reżysera filmowego Sławomira Grünberga, według którego były to typowe objawy AIDS. To podejrzenie uprawdopodobnia fakt, że Wit po powrocie ze Stanów mówił z zachwytem o tamtejszym życiu gejowskim, zwłaszcza o łaźniach, gdzie uprawiano zbiorowy seks.

Tymczasem w polskiej prasie podkreśla się, że niewielka liczba zakażonych w krajach socjalistycznych świadczy o ich moralnej wyższości nad zepsutym Zachodem. „Kurier Szczeciński” pisze o profesorze Nielsie Sönnichsenie, przewodniczącym grupy ekspertów do spraw AIDS przy Ministerstwie Zdrowia Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Powiedział on, że „stworzony w NRD zawczasu system wykrywania i zwalczania okazał się właściwy”19. W kraju nikt na AIDS nie choruje, a nosicieli wirusa jest niewielu. Bo też kto miałby chorować? Profesor Sönnichsen zapewnia, że w NRD nie ma narkomanów ani zawodowych prostytutek. Niektórzy mężczyźni, owszem, uprawiają homo- czy biseksualizm, lecz „brak tak zwanej »sceny homoseksualnej« krajów kapitalistycznych ze wszystkimi jej negatywnymi cechami”. Innymi słowy – nie uświadczysz w NRD lokali gejowskich. To znaczy nie uświadczysz ich oficjalnie.

Przyjechałem na badania z Krakowa. W Instytucie Wenerologii AM [Akademii Medycznej w Warszawie] nikt nie wiedział, gdzie robi się testy, wreszcie skierowano mnie do wicedyrektorki. Posadziła mnie przed sobą, wyjęła jakieś papiery i zaczęła robić wywiad, do złudzenia przypominający mi przesłuchanie na milicji. Dane, kontakty, szczegóły intymne. Wreszcie zbadano mi krew i po trzech miesiącach podano przez telefon wynik badania. Nie będę badał się więcej. Nie widzę powodu, żeby dobrowolnie narażać się na lekarską arogancję. Poza tym nie mam pewności, czy moje dane są bezpieczne20

– mówi w „Przeglądzie Tygodniowym” homoseksualny mężczyzna podpisany jako „G”.

Gazety apelują, by dotrzeć do ludzi z „grup ryzyka” i nakłaniać ich do poddania się testom. Jak tu jednak dotrzeć do środowisk homo- i biseksualistów w kraju, gdzie nie tylko ludzie nie ufają ani sobie nawzajem, ani tym bardziej instytucjom państwowym, ale także mniejszości seksualne traktowane są z jawnie demonstrowaną pogardą? Badania na HIV stały się pretekstem do naruszania granic intymności i mogą zostać wykorzystane przeciwko badanym.

„Ten brak anonimowości jest paraliżujący – mówi anonimowy rozmówca Danuty Jawor-Jankowskiej z »Radaru«. – Mam znajomych lekarzy i wiem, że w ich etyce nie ma miejsca na dyskrecję. Wystarczy, żeby przyszedł ktoś znajomy, a zaraz latają ploty…”21 Jego kolega ma wręcz obawy, że jego dane trafią do kartotek milicyjnych, deklaruje więc, że za żadne skarby nie pójdzie się testować: „Narażam się tylko na pytania, kim jestem, jak się nazywam i co robię w pościeli. To szansa dla organów ścigania, nie dla nas”. Obawy te nie są bynajmniej bezpodstawne, bo w 1985 roku milicja, między innymi pod pretekstem walki z AIDS, rozpoczyna wymierzoną w środowiska homoseksualne akcję „Hiacynt”. Jeszcze do niej wrócimy.

Moja znajoma opowiada mi, że już w latach osiemdziesiątych z własnej nieprzymuszonej woli i poczucia obywatelskiego obowiązku chodziła się testować. Ale ponieważ darmowe testy przysługiwały tylko osobom z grup ryzyka, lekarz wypytywał ją najpierw o życie seksualne, by ustalić, czy pacjentka należy do którejś z nich. Odpowiadała jak najszczerzej, że uprawia seks z mężczyznami różnych orientacji. Wpisano jej więc w papierach: „biseksualistka”.

– Byłam kiedyś w Warszawie u lekarza z oddziału zakaźnego i on mi mówi, że każdego pacjenta dopytuje o drogi zakażenia – wspomina doktorka Rogowska-Szadkowska. – A ja się zastanawiałam, po kiego diabła. Przecież droga zakażenia nie ma wpływu na jego przebieg. Jak człowiek nie chce mówić, jak się zakaził, to po co go pytać?

Cóż, troska o intymność i dobre samopoczucie pacjentów nigdy nie była mocną stroną polskiej służby zdrowia. Niewiele, niestety, się pod tym względem zmieniło.

– Sam pan na pewno zna takie sytuacje – mówi profesor Jacek Juszczyk. – Siedzi pan na korytarzu w szpitalu, kupa ludzi, a tu otwiera się okienko i ktoś krzyczy: „Kowalski! Na prześwietlenie”. Wszyscy już wiedzą, kto to jest Kowalski. Zdarzało się więc też nierzadko, że recepcjonistki albo pielęgniarki krzyczały w podobnych okolicznościach: „Ten HIV-dodatni!”. Trzeba było z tym walczyć. Nie robiły tego ze złej woli, tylko z głupoty. Dla nich to była norma, dla chorego dramat.

Choroba, zwłaszcza ciężka lub przewlekła, degraduje nas społecznie. HIV degraduje zaś osoby z nim żyjące ze szczególną mocą. Ci, którzy i tak byli traktowani z odrazą – homoseksualiści, narkomani, prostytutki – przez AIDS spadali na samo dno drabiny społecznej, przynajmniej w pierwszych latach epidemii. W związku z tym niewiedza była z rozmaitych powodów lepsza niż wiedza. Ja także nie chodziłem się testować, nie tylko ze strachu przed dodatnim wynikiem, nie tylko z powodu uzasadnionej niechęci do polskiej służby zdrowia, ale i lęku, że jako zakażony stanę się, również we własnym mniemaniu, pariasem.

O tym, co spora część społeczeństwa zrobiłaby już nawet nie z chorymi na AIDS, tylko z przedstawicielami „grup ryzyka”, świadczą anonimowe listy słane do Ministerstwa Zdrowia, które w 1987 roku cytuje tygodnik „Radar”: „Wszystkich homoseksualistów internować w zakładzie psychiatrycznym”, „Wydać ustawę, że uprawianie procederu homoseksualnego stanowi zbrodnię godzącą w ogólne bezpieczeństwo”22. Ich autorzy nawołują także do podawania w prasie nazwisk osób zakażonych oraz przeprowadzania regularnych obław na „prostytutki i damy tegoż fachu”. Ktoś nazywa AIDS „karą za grzech sodomski”, ktoś inny twierdzi, że źródłem choroby jest wirus cmentarny wydostający się z grobów.

Jest pośród nas

W 1987 roku coraz wyraźniej widać w Polsce objawy tego, co na świecie zyskało miano AIPS, czyli AIDS-induced panic syndrome – paniki wywołanej pojawieniem się nowej śmiertelnej choroby.

AIDS wielokrotnie trafia na okładki polskich gazet (w przypadku „Wprost” – aż trzy razy), trąbi się o nim bez ustanku w radiu i telewizji. Telewizja Polska pokazuje pierwszy telewizyjny film fabularny poświęcony tej chorobie – nagrodzony czterema statuetkami Emmy Wczesny przymrozek (An Early Frost, 1985) z Aidanem Quinnem i Geną Rowlands w rolach głównych. Polska Agencja Interpress, której głównymi zadaniami są obsługa zagranicznych korespondentów przebywających w Polsce i kontakt z zagraniczną prasą, wydaje w nakładzie stu dwudziestu pięciu tysięcy egzemplarzy ponadtrzydziestostronicowy informator Świat o AIDS. Zawiera on między innymi fragmenty raportu Światowej Organizacji Zdrowia i przekłady artykułów z najważniejszych międzynarodowych gazet, takich jak włoska „La Stampa”, amerykański „Newsweek”, francuski „L’Express”, radziecka „Litieraturnaja gazieta”, brytyjski „The Times” czy erefenowski „Der Spiegel”.

Tyle że w Polsce nie trzeba już posiłkować się zagraniczną prasą, bo sążniste artykuły o AIDS można przeczytać także w rodzimych tygodnikach – od „Polityki”, przez „Kobietę i Życie”, po reprezentującą nacjonalistyczny odłam PZPR „Rzeczywistość”. Urzędnicy służby zdrowia zapewniają w nich, że do połowy 1988 roku wszyscy krwiodawcy zostaną przebadani na obecność przeciwciał anty-HIV, zwłaszcza że państwo wyasygnowało siedem milionów dolarów na zakup testów, z których każdy kosztuje dwa dolary. Ba! W takim na przykład Białymstoku już teraz wszyscy dawcy krwi są takim badaniom poddawani23.

Na razie w całym kraju każda osoba, od której pobiera się krew, musi podpisać upokarzające oświadczenie, że nie należy do grup ryzyka (w stylu: nie jestem homoseksualistą, nie jestem narkomanem, nie utrzymuję stosunków z prostytutkami). Tygodnik „Wprost” informuje, że nie zdarzyło się, by choć jeden chętny zrezygnował z podpisania tego oświadczenia24. Nie wolno także pobierać krwi od cudzoziemców, jak również od osób wracających z zagranicy przez pół roku od dnia powrotu. Wyegzekwowanie tego przepisu jest w praktyce trudne, bo przecież krwiodawca do swoich wojaży też nie musi się przyznawać.

Czytelnicy i czytelniczki ślą do prasy pytania o budzącą przerażenie chorobę. Pani Halina, która dostaje paczki z Europy Zachodniej, chce się dowiedzieć od redakcji „Przyjaciółki”, czy wirusa może przenosić używana odzież25. Prasa, trzeba przyznać, rzetelnie informuje, jakie są drogi zakażenia HIV i jakich zasad higieny należy przestrzegać. Zaleca także używanie prezerwatyw. Zarazem jednak jak mantra powraca fraza o „grupach ryzyka” szczególnie narażonych na zakażenie i zapewnienia, że reszta, czyli „normalna” większość, może się czuć względnie bezpieczna.

Dwudziestoośmioletni Marek, z zawodu mechanik, o tym, że jest zakażony, dowiaduje się, oddając krew. Nic dziwnego, skoro prowadził rozwiązły tryb życia. Co gorsza, zaraził także swojego „najbliższego przyjaciela”, Andrzeja. Wszystko zdaje się konsekwencją traumy z dzieciństwa, Marek bowiem został zgwałcony, gdy miał sześć lat. Już w wieku lat czternastu zaczął aktywne życie seksualne, a potem nieustannie zmieniał partnerów.

Marek jest bohaterem artykułu Bożeny Markowskiej z „Przeglądu Tygodniowego” zatytułowanego Życie z rozpoznaniem. To jeden z pierwszych tekstów prasowych zawierających rodzimą „ludzką” historię związaną z HIV/AIDS. Utrzymany jest w kiczowatym, łzawo-melodramatycznym stylu i irytującym moralizatorskim tonie.

Marek pokornie przyjmuje rolę ofiary własnej lekkomyślności i orientacji seksualnej. Gdy trafia do szpitala z wysoką gorączką, leży na końcu korytarza z pozostałymi „skazańcami”. Niczemu się nie dziwi: „ani agresji, ani obrzydzeniu, z jakim do chorych na AIDS odnoszą się inni, ani przygadywaniu salowych, dla których cierpienia chorych to kara za grzech inności”26. Nie dziwi się też „podwójnym gumowym rękawiczkom, gumowym fartuchom, maskom na twarzach i goglom na oczach przy pobieraniu krwi, nawet gumowym butom pomocniczego personelu szpitalnego”.

Cały tekst przesiąknięty jest atmosferą czarnej beznadziei. Marek rzucił pracę, żyje z renty Andrzeja i pieniędzy przysyłanych z zagranicy przez ciotkę. Andrzej ciągle robi mu wyrzuty („gdyby nie twoje przygody…”), a sam szuka ukojenia w religii. Marek natomiast w piciu. Obaj zdają sobie sprawę, że w obecnej sytuacji „są na siebie skazani”.

Chłopak chce powiedzieć prawdę o swojej chorobie rodzinie, która wcześniej zaakceptowała jego „inność”. Jako pierwszą wtajemnicza siostrę, gdy ta odwiedza go w Warszawie. Siostra jednak, dotąd czuła i wyrozumiała, po rozmowie staje się chłodna i zdystansowana. Marek rezygnuje więc z wyjazdu do rodzinnego domu. Boi się, że w miasteczku, z którego pochodzi, rozejdzie się wieść o jego chorobie. Nie chce narażać krewnych na upokorzenia.

Nie ma przed sobą żadnych perspektyw. Nic dziwnego, że cały czas myśli o samobójstwie.

Znacznie mniej rozdzierający w tonie jest reportaż Bilet powrotny Barbary Pietkiewicz opublikowany w „Polityce”. Autorka opowiada w nim historię Teofila Strąka ze wsi Wolica (tekst opatrzony jest informacją, że nazwa wsi została zmieniona, nie wiadomo natomiast, czy zmienione zostały również imię i nazwisko bohatera).

Strąk po śmierci swojego najmłodszego syna ufundował w parafialnym kościele organy. Mógł sobie na to pozwolić, bo pracował w Ameryce, gdzie budował i remontował domy. Poznał tam tajemniczego bossa, który zlecił mu budowę letniej posiadłości pod Nowym Jorkiem. Potem, przez kolejnych dwanaście lat, Strąk pilnował tej posiadłości i ją upiększał, wyczekując weekendowych odwiedzin bossa. Aluzje do homoseksualności bohatera są wprawdzie czytelne, ale nic w tekście nie zostaje wyrażone wprost.

Teofilowi odpowiadało życie z dala od Polski i rodziny. Nigdy nie pasował do rodzinnej wsi. Dusił się w niej. Na wiejskich weselach wykonywał napisane przez siebie przyśpiewki uszminkowany i przebrany w kobiece stroje. Jego własny dom różni się od innych domów w Wolicy. Jest „lekki, z kolorowym piętrem i mało kamieniczny”27.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy końcowe

Wstęp

1 Wanda Konarzewska, Seks a sprawa polska, „Przegląd Tygodniowy”, 2.01.1994.

2 Krzysztof Tomasik, Gejerel, Warszawa 2018, s. 301.

3 Andrzej Godewski, HIV dla wszystkich, „Wprost”, 3.12.1995.

Przypisy końcowe

Pierwsze lata

1A Timeline of HIV and AIDS, hiv.gov, bit.ly/3WTm4yo, dostęp: 24.06.2022.

2 Lawrence K. Altman, Rare Cancer Seen in 41 Homosexuals, nytimes.com, bit.ly/3NgpsAh, dostęp: 24.06.2022.

3AP, 2 Fatal Diseases Focus of Inquiry, nytimes.com, bit.ly/42sW5yQ, dostęp: 24.06.2022.

4 Wszystkie artykuły dostępne są na stronie: nejm.org, bit.ly/3MWMTgs, dostęp: 24.06.2022.

5 Tu i dalej: AIDS znaczy strach. Z prof. Witoldem Brzosko rozmawia Daniela Baszkiewicz, „Polityka”, 24.09.1983.

6AIDS nadal groźna, „Antena”, 19–25.09.1983.

7 Halina Użycka, Sida – groźna i tajemnicza, „Kurier Polski”, 25.07.1983.

8Gdzie, jak i dlaczego atakuje „syda”?, „Prezentacje” 1984, nr 1.

9Przekrój roku 1983, „Przekrój”, 1.01.1994.

10 Monika Sznajderman, Zaraza. Mitologia dżumy, cholery i AIDS, Wołowiec 2020, s. 11–14.

11 Tu i dalej: Ireneusz Łęczek, AIDS – wyleczony za 500 złotych?!, „Trybuna Robotnicza”, 14.11.1985.

12 Tu i dalej: Marek Kasz, Etykieta zastępcza, „Kultura” 1985, nr 27.

13 Tu i dalej: Janusz Atlas, AIDS, „ITD”, 24.11.1985.

14 Tu i dalej: Ryszard Giedrojć, Kupa roboty, „Fakty”, 26.10.1985.

15Foto Balanga, „Non Stop”, kwiecień 1984.

16 Piotr Gabryel, To tylko AIDS, „Wprost”, 10.11.1985.

17 Tu i dalej: Marek Sarjusz-Wolski, Memento, „Przegląd Tygodniowy”, 19.10.1986.

18 Krzysztof Tomasik, Homobiografie, Warszawa 2014, s. 313.

19 Tu i dalej:NRD: Profilaktyka przeciwko AIDS, „Kurier Szczeciński”, 24–26.10.1986.

20 Katarzyna Nazarewicz, Sekcja specjalna, „Przegląd Tygodniowy”, 8.11.1987.

21 Tu i dalej: Danuta Jawor-Jankowska, Kara za grzech sodomski?, „Radar”, 25.06.1987.

22 Tu i dalej: tamże.

23Krwiodawcy badani na AIDS, „Express Wieczorny”, 3.11.1987.

24 Bożena Nawrocka, Czyha nie tylko w łóżku, „Wprost”, 13.09.1987.

25Lekarz radzi, „Przyjaciółka”, 26.06.1987.

26 Tu i dalej: Bożena Markowska, Życie z rozpoznaniem, „Przegląd Tygodniowy”, 3.05.1987.

27 Barbara Pietkiewicz, Bilet powrotny, „Polityka”, 18.04.1987.

Przypisy

[1] Warto przypomnieć, że na początku epidemii do tak zwanych grup ryzyka zaliczano poza homoseksualistami, biseksualistami, narkomanami i hemofilitykami także Haitańczyków (ze względu na wysoką liczbę zachorowań na Haiti i podejrzenia, że wirus przywędrował do USA z tej wyspy). Wywołało to oskarżenia o rasizm, tak więc Haitańczycy zostali po jakimś czasie usunięci z grup ryzyka. Oskarżenia o rasistowskie uprzedzenia pojawiły się także później, gdy badacze wysunęli przypuszczenie, że wirus HIV pochodzi z Afryki Środkowej i to stamtąd został przeniesiony do Stanów Zjednoczonych, Europy i właśnie na Haiti. Zob. Zofia Kuratowska, AIDS. Nowa choroba, Warszawa 1986.

[2] Zespół do spraw AIDS przy resorcie zdrowia powstał w 1985 roku, ale jego członkowie już od roku 1983 działali jako grupa doradcza. „Gromadzili informacje i literaturę na temat AIDS, publikowali w pismach medycznych opracowania na ten temat oraz zbierali próbki krwi od osób z grup wysokiego ryzyka do przyszłych badań” – wyjaśniał w „Przeglądzie Tygodniowym” z 20 października 1985 roku profesor Adam Nowosławski, szef zespołu. Jednym z jego członków był profesor Jacek Juszczyk.

[3] Używam w książce słów „nosiciel”, „nosicielka”, bo w ten sposób określano wtedy osoby zakażone. Dzisiaj już nie wypada tak mówić, używa się w zamian wyrażeń „osoba żyjąca z HIV”, „osoba seropozytywna”. Podobnie postępuję w przypadku słowa „prostytutka”; zdecydowanie mniej stygmatyzujące jest wprawdzie określenie „pracownica seksualna”, ale wychodzę z założenia, że nie wolno fałszować ówczesnego języka, który wywierał przecież znaczący wpływ na mentalność społeczeństwa.

Polecamy także

Kalina Błażejowska

Bezduszni

Zapomniana zagłada chorych

O polskich ofiarach nazistowskiego programu „eutanazji” wiadomo niewiele. A to, co udało się ustalić, nie dotarło do powszechnej świadomości. Bo kto poza specjalistami wie, że było ich co najmniej dwadzieścia tysięcy? Albo że po raz pierwszy komory gazowej Niemcy użyli do zgładzenia pacjentów szpitala psychiatrycznego w Owińskach? Na przykładzie trzech miejsc – dziecięcej kliniki psychiatrycznej w Lublińcu, szpitala psychiatrycznego w Gostyninie i domu opieki w Śremie – Kalina Błażejowska opisuje wszystkie kategorie ofiar. Niepełnosprawne dzieci, chorych psychicznie dorosłych i niesamodzielnych najstarszych – tych, których niemieccy lekarze uznali za „bezduszne istoty”, wiodące „życie niewarte życia”.

Katarzyna Kobylarczyk

Ciałko

Hiszpania kradnie swoje dzieci

Kiedy w 1999 roku hiszpański Sąd Najwyższy orzekł, że każde dziecko ma prawo wiedzieć, kim są jego rodzice, do biura prawnika Enrique Vili Torresa zaczęli pukać nowi klienci. Chociaż od rodziny lub sąsiadów dowiedzieli się, że zostali adoptowani, w ich dokumentach nie było śladów adopcji, a w aktach urodzenia rodzice adopcyjni figurowali jako biologiczni. Enrique nazwał ich hijos falsos, fałszywymi dziećmi, a ich liczbę oszacował na około trzystu tysięcy. Wkrótce do prawników i mediów zaczęli zgłaszać się także rodzice poszukujący dzieci, które dotąd uważali za zmarłe. Pojawiło się nowe, budzące grozę określenie: bebés robados, ukradzione dzieci.

Bartek Sabela

Wędrówka tusz

Wędrówka tusz to zapis dziesiątek rozmów pokazujących mnogość perspektyw – hodowców, pracowników ferm, weterynarzy, aktywistów działających na rzecz praw zwierząt, przywódców religijnych i polityków. Bartek Sabela ze znajomością rzeczy opowiada o procesie produkcji mięsa: od narodzin zwierzęcia przez jego przyspieszony techniką rozwój po szybką – przez wielu uważaną za humanitarną – śmierć. Uważnie wczytuje się w pisma branży hodowlanej i raporty GUS-u, zagłębia w Biblię i prace filozofów. A wszystko po to, by rzetelnie opowiedzieć o miejscu zwierząt we współczesnym świecie.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2023

Wydanie I